Actions

Work Header

If you were church, I'd get on my knees (Kinktober 2025)

Summary:

Marcin/Jakub Kinktober 2025.

Enjoy!

Chapter 1: Day 1: Begging

Chapter Text

– Błagam Jakubie. Błagam, błagam. 

Marcin klęczał na sianie, nic nie przejmując się tym, że jego portki będą potem w opłakanym stanie. Miał rozwiane włosy, zamglone oczy i rumieniec na policzku tak wyraźny, że jego lica zdawały się płonąć żywym ogniem. Jakub spoglądał na niego z góry, nonszalancko oparty o ścianę stodoły, wsłuchując się w jego nieustające błagania. 

– I co na to powie Aniela? 

Marcin wzruszył ramionami. 

– Nie dbam o to. Widziałem ją z Maciejem... o nic już nie dbam. Jakubie, błagam, nie daj się dłużej prosić... 

Jakub roześmiał się perliście i pogładził Marcina po potarganych włosach. Niespodziewanie jego dłoń zacisnęła się na nich mocno, a skóra rękawiczek naprężyła się gwałtownie. W odpowiedzi Marcin wydał z siebie najbardziej rozkoszny jęk na świecie. 

– Pan Bóg jest łaskawy, tak samo jak jego słudzy. – powiedział po chwili, w dalszym ciągu spoglądając na zarumienioną twarz szlachcica. – Pod sutannę. 

Marcin jęknął po raz kolejny, lecz posłusznie podniósł ciężki materiał na tyle, aby móc schować pod nią głowę. Nawet nie miał czasu, aby zadziwić się faktem, że Jakub Adamczewski (poza koszulą naturalnie) nie nosił żadnej bielizny. Jego wysokie buty kończyły się w połowie uda, pozostawiając niewielki fragment skóry na widoku, co czyniło ten akt jeszcze bardziej zakazanym. Marcin przejechał językiem po wewnętrznej stronie uda drugiego mężczyzny, a w odpowiedzi dłoń na jego włosach zacisnęła się jeszcze mocniej. 

Jakub przytrzymał go za włosy na tyle, aby ten nie był w stanie dosięgnąć jego krocza. Marcin czym prędzej podniósł oczy na jego twarz i zamrugał nadmiernie, ignorując łzy, które pojawiły się niespodziewanie w kącikach jego oczu. 

Proszę. Proszę, Jakubie, mogę...? 

Młodszy z braci Adamczewskich uśmiechnął się po raz kolejny i ukontentowany jego zachowaniem, rozluźnił uścisk na jego włosach. Szlachcic nie zamierzał tracić czasu. Czym prędzej podwinął jego bawełnianą koszulę i złożył kilka szybkich, mokrych pocałunków na jego członku. Być może fakt nienoszenia przez Jakuba portek był pomyślany właśnie na takie okazje? Marcin wziął go do ust niczym głodujący kawał suchego chleba, szybko ściągając policzki do wewnątrz. Jakub odchylił głowę do tyłu, a jego ciemne włosy rozsypały się na drewnianej ścianie stodoły. 

– Dobrze, że moja siostra cię teraz nie widzi. Pewnie przestałaby uważać, że jesteś absolutnie bez skazy. – powiedział drżącym głosem, podczas gdy szlachcic nie przerywał swoich ruchów. Lizał go po całości, dotykał mocniej językiem tam, gdzie trzeba, aby kilkukrotnie zassać się na samej główce, jednocześnie błądząc palcami po jego udach. Marcin ewidentnie robił to po raz pierwszy, lecz jego ekscytacja i zapał do pracy sprawiały, że Jakub czuł się jak w siódmym niebie. Cały czas miał w głowie jego błagalne spojrzenie. Wyglądał wtedy jak kundel, któremu pomachało się raz przed nosem jakimś lepszym kąskiem i od tej pory nie mógł przestać o tym myśleć.  

Niespodziewanie Jakub szarpnął kosmykami włosów Marcina tak mocno, że ten aż wydał z siebie głośny jęk. Wibracje, jakie przeszły po jego członku sprawiły, że Jakub ledwo powstrzymał się przed westchnięciem. Spojrzał na klęczącego przed nim szlachcica, z jego sutanną na ramionach i skórzaną rękawiczką we włosach i odczuł zawroty głowy. Marcin nie przestawał ani na moment, ssał i dotykał go przez cały czas, w dalszym ciągu nie zwracając uwagi na łzy w oczach. Jakub musiał przytrzymać się ściany, gdyż bał się, że wraz ze spełnieniem straci równowagę i runie prosto w siano. 

Na całe szczęście, tak się nie stało. W ostatnim momencie silne ręce Marcina przytrzymały jego biodra w miejscu, podczas gdy ten zlizał dokładnie każdą kroplę jego nasienia. Jakub nareszcie pozwolił sobie na głośne, pełne zadowolenia westchnięcie i wysunięcie ręki z włosów Marcina. Ten niemalże nabożnym gestem poprawił jego sutannę, jednak nie podniósł się z kolan, w zamian za to z szerokim uśmiechem spoglądając na stojącego mężczyznę. 

– Ojciec był bardzo łaskawy. Dziękuję. – szepnął tylko, a jego oczy błyszczały w półmroku stodoły. 

 

Chapter 2: Day 2: Dry Humping

Chapter Text

– Jakubie. 

Duchowny zachowywał się tak, jakby go nie słyszał. Rozejrzał się po izbie i czym prędzej wepchnął do środka szlachcica, po czym zamknął za nim ciężkie drzwi. 

– Jakubie, co ty u licha... 

– Szybko, nie mamy czasu. – przerwał mu gwałtownie, popychając jednocześnie Marcina w kierunku stołu. Pozostałości po obiedzie z głośnym hukiem spadły na podłogę, lecz Jakub zupełnie się tym nie przejął. Czym prędzej dopadł do zdziwionego, opartego o krawędź stołu Marcina i wpił się w jego usta.  

Szlachcic przybył do Adamczychy po kilkutygodniowej wyprawie do Warszawy. Jakub czekał na niego przez cały ten czas i niemalże usychał, będąc jednocześnie jeszcze bardziej nieznośny niż zwykle. Tęsknił za jego pocałunkami, dużymi, ciepłymi dłońmi i całą resztą Marcina, która w wielu momentach bywała wyjątkowo przydatna. Teraz jednak zdecydowanie nie mieli czasu na seks; za blisko pół godziny do dworu mieli wrócić z polowania Jan Paweł i Stanisław, więc jedyne na co mogli sobie w tej chwili pozwolić, to kilka szybkich pieszczot. 

Kiedy pierwsza fala zdziwienia minęła, Marcin oddał pocałunek równie wygłodniałe, czym prędzej wsuwając dłonie we włosy duchownego. Ten oparł dłonie po obu stronach bioder szlachcica, odczuwając nareszcie te znajome, ekscytujące zawroty głowy, za którymi tak tęsknił. Jęknął głośno, niemal opadając na ciało Marcina, nie przejmując się tym, że rozlane wino właśnie moczyło dół jego szaty. 

Palce Marcina błądziły po jego ciele, tak samo ciekawe i zwinne jak zapamiętał. Strużka śliny spłynęła mu po brodzie, kiedy nareszcie oderwali od siebie swoje usta tylko po to, aby szlachcic mógł zacząć całować jego szyję. I chociaż Jakub był zapięty aż po same uszy, nie stanowiło to dla niego dużego problemu. Rozpięcie guzików przy ramieniu i dorwanie się do niewielkiego, rozgrzanego fragmentu skóry po lewej stronie jego szyi zajęło mu dosłownie kilka sekund.  

Jakub westchnął głośno, całkowicie tracąc równowagę. Marcin chwycił go w ostatnim momencie i jednym, zwinnym ruchem odepchnął się od stołu. Dwa oddechy później plecy Jakuba uderzyły o najbliższe okno, a niewielka doniczka z roślinką (prezentem od Rozalii) sturlała się z parapetu i roztrzaskała tuż pod ich stopami. Ci jednak byli zbyt zaaferowani sobą, aby się tym przejąć. Marcin całował i gryzł skórę na jego szyi jak najęty, podczas gdy ich biodra zwarły się ze sobą gwałtownie. Pomimo, iż oddzielała ich gruba warstwa ubrań, ciepło znajomego ciała stanowiło dla wyposzczonego Jakuba ogromną ulgę. Odchylił mocno głowę do tyłu i jęknął głośno, kiedy Marcin chwycił go mocno za biodra i przytrzymał w miejscu. Nawet przez ubranie czuli swoje twarde członki, lecz nie mieli czasu na ściąganie wszystkich warstw.  

Jakub zacisnął dłonie na pośladkach Marcina, nakierowując jego pchnięcia w odpowiednią stronę. W normalnych warunkach takie tarcie byłoby zdecydowanie niewystarczające, jednak w tej sytuacji Jakuba zadowoliłoby cokolwiek. Byleby tylko Marcin nie przestawał go dotykać. Ich usta ponownie się spotkały, poruszając się w najbardziej niechlujnym pocałunku, jaki widział świat. Marcin poruszał biodrami coraz szybciej i szybciej, nie dbając zupełnie o rytm, zbyt skupiony na tym, aby dostarczyć im jak najwięcej przyjemności. Pot kapał mu z czoła prosto na przód sutanny Jakuba, a ich urywane, przyspieszone oddechy łączyły się w jedno. 

– Jakubie... Jakubie. – wyszeptał prosto w jego usta, mocno zaciskając palce na jego biodrach. Duchowny odpowiedział mu głośnym jękiem, wiedząc, że okno za jego plecami już całkowicie zaparowało. Przyciągał go jednak do siebie jeszcze bliżej, pragnąc czuć ciepło drugiego mężczyzny na każdym fragmencie jego ciała.  

Wtem Marcin podniósł wzrok do góry i spojrzał mu prosto w oczy. Jego lekko rozchylone usta, zarumienione policzki i spocone czoło sprawiały wrażenie, jakby właśnie wrócił z długiego biegu. Wtem jego powieki zadrżały, a szlachcic wydał z siebie głośne, niemożliwe do powstrzymania warknięcie. 

Ten dźwięk sprawił, że Jakubowi aż zakręciło się w głowie. Mocno zacisnął palce na talii Marcina, myśląc jedynie o tym, jak będzie wyglądać ich najbliższa noc. Był pewien, że nie wypuści szlachcica z łoża aż do przyszłego piątku. Pulsujące ciepło pomiędzy ich ciałami, wilgoć spełnienia Marcina i jego urywany, niespokojny oddech doprowadziły Jakuba na skraj orgazmu. W tym stanie niewiele było mu do tego potrzebne. Kilka swobodnych, nieco niezgrabnych ruchów biodrami i głośny jęk spełnienia wydostał się z jego ust.  

Sutanna Jakuba i portki Marcina zdecydowanie wymagały wyprania. Kiedy tylko doszli do siebie, a ich oddechy się uspokoiły, Jakub nie omieszkał tego nie zauważyć, marszcząc brwi. Marcin odsunął się od niego ostrożnie i wybuchnął szczerym śmiechem. 

– To ty byłeś tak nadgorliwy, że nawet nie pozwoliłeś mi nas rozebrać. 

Jakub jedynie wywrócił oczami w odpowiedzi. 

Chapter 3: Day 3: Caught masturbating

Chapter Text

Jakub na samym początku próbował zakrywać usta wierzchem dłoni. Ciężko było mu jednak radzić sobie w takiej sytuacji tylko z jedną ręką, dlatego szybko zmienił zdanie, przekręcając się na brzuch i mocno zaciskając zęby na materiale poduszki. Wielki obraz z Jezusem o niezwykle dobrotliwym wyrazie twarzy spoglądał na niego ze ściany nad łóżkiem, jednak to nie Jezus był osobą, o której Jakub w tym momencie myślał. 

Ten piękny szlachcic, którego kilka tygodni wcześniej pożegnał w Adamczysze. Niedoszły kandydat na męża dla jego siostry. Mądry i uprzejmy, przystojny, wysoki i czarujący. Nic więc dziwnego, że każde, nawet najbardziej niewinne wspomnienie Marcina Jaskuleckiego kończyło się dla Jakuba zamknięciem w swojej prywatnej izbie i jak najszybszym zrzuceniem z siebie sutanny. Fakt, że obaj znajdowali się w tym czasie w Warszawie i istniało duże prawdopodobieństwo, że spotkają się gdzieś w okolicach dworu królewskiego, wcale mu nie pomagało. 

Leżał więc na swoim wąskim posłaniu z szeroko rozstawionymi kolanami i twarzą wciśniętą w poduszkę, poruszając trzema palcami we własnym wnętrzu coraz szybciej i gwałtowniej. Wiedział, że było to dla niego za mało, lecz mimo wszystko wierzył w siłę własnej fantazji. W jego wyobrażeniu, wspomniany szlachcic nawet nie zdjął z siebie swojego pięknego, drogiego, niebieskiego kubraka. Wystarczyłoby, aby po prostu rozsznurował portki, po czym... 

– Och. Chyba przeszkadzam. 

Nie. Niemożliwe. 

Jakub czym prędzej zaprzestał, podnosząc się gwałtownie do siadu. Jego dłoń, ta sama, która jeszcze chwilę wcześniej pomagała mu w samozadowalaniu się, wygięła się w nienaturalny sposób, nie nadążając za jego gestem. Serce Jakuba zabiło jak szalone, kiedy ten spojrzał nareszcie w kierunku drzwi.  

Stał w nich nie kto inny, jak Marcin Jaskulecki. Przepiękny jak zawsze, z nieco dłuższym niż przedtem wąsem na twarzy. Tym razem miał na sobie dla odmiany zielony kubrak. Stał oparty plecami o framugę i uśmiechał się do mężczyzny, a jego oczy wlepione były w jego nagie, zarumienione ciało. Jakub miał ochotę spłonąć, niekoniecznie na stosie. 

– Wybacz, wszędzie cię szukałem. Siostry zakonne powiedziały, że cię tu znajdę, lecz chichotały coś, że najpierw powinienem głośno zapukać. 

– Pukałeś? 

– Oczywiście, że nie. 

Cisza, która zapanowała pomiędzy nimi, była gęsta i przesycona erotyzmem. Oczy Marcina w dalszym ciągu błądziły po ciele księdza, a jego portki... nie, niemożliwe. Jakub mimowolnie oblizał wargi, nie mogąc oderwać wzroku od zdecydowanie przyciasnego w tym momencie elementu garderoby. Nagle zupełnie przestało mu być wstyd z powodu bycia przyłapanym na grzechu. Najprawdopodobniej nareszcie miało się tak stać. Pan Bóg nie litościwy, lecz sprawiedliwy, jak to mówią. 

– Szukałeś mnie? 

– Od paru dni. Aniela narzeka, że nie odpowiadasz na jej listy. Obiecałem, że zobaczę, co się z tobą dzieje. – mężczyzna odepchnął się powoli od drzwi i podszedł bliżej. Z niewielkiej odległości Jakub mógł dostrzec pojedynczą strużkę potu, która pojawiła się tuż nad jego lewą brwią i poczuć ten ciężki, piżmowy zapach jego podniecenia. Marcin był podniecony, każdy fragment jego skóry zdawał się o tym krzyczeć. Jakub mógł jedynie usiąść wygodniej i przechylić głowę w bok, uśmiechając się do szlachcica zalotnie. – I udało się. Znalazłem cię. 

– Znalazłeś mnie. 

Marcin bardzo powoli przysiadł na łożu tuż obok księdza i uniósł ostrożnie lewą brew do góry. Jeszcze go nie dotknął. Lecz obaj wiedzieli, że to była tylko kwestia czasu. 

Nie minęły trzy sekundy, a szlachcic wskazał dłonią jego nagi tyłek i uśmiechnął się sugestywnie. 

– Lecz zanim załatwimy formalności... widzę, że potrzebujesz mojej pomocy. 

Chapter 4: Day 4: Praise Kink

Chapter Text

Jakub nie wiedział już, czy to była wina wypitego alkoholu (w sporej ilości, większej niż zazwyczaj) czy po prostu atmosfery początku wiosny. Być może marcowe słońce uderzyło mu do głowy albo ojciec po raz pierwszy od dawna nie rozcieńczył wina – nie wiadomo. Liczył się tylko fakt, że coś w niego wstąpiło, być może nawet sam diabeł wiodący go prosto na pokuszenie. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że Marcin pochylał się nad nim już trzeci raz tego wieczora, a ten zamiast odepchnąć go ze zmęczenia, otoczył go ramionami za szyję i przyciągnął do siebie jeszcze bliżej. 

Cała pierś szlachcica pokryta była kropelkami potu. Jego duże, rozgrzane dłonie błądziły po szyi księdza, a jasne oczy spoglądały na niego spod półprzymkniętych powiek. Marcin nie wyglądał na takiego, co w najbliższym czasie miałby zamiar przestać. Jego oddech był głęboki i przyspieszony, usta spragnione pocałunków, a dotyk parzył Jakuba we wszystkie newralgiczne miejsca. Ostrożnie podniósł się na łokciach, aby wpić się mocniej w jego wargi. 

– Jakubie – szepnął Marcin pomiędzy pocałunkami, zwinnym ruchem ponownie posyłając go na pościel. Plecy księdza były mokre od potu i olejku. Oblizał ostrożnie opuchnięte wargi, spoglądając na swojego kochanka. Ten przechylił głowę w bok, opierając sobie jedno z jego ud na ramieniu. – Jeszcze raz? 

Jakub nie ufał swoim słowom. Mógł jedynie pokiwać głową, starając się usilnie nie dać po sobie poznać, jak bardzo jest podekscytowany. Pomimo zmęczenia, zupełnie nie zamierzał odmawiać Marcinowi kolejnej rundy. Ten roześmiał się cicho w odpowiedzi i przyciągnął go do siebie za biodra. Zrobił to tak zachłannie, że Jakub musiał przytrzymać się krawędzi łóżka. Ich kolejny pocałunek był długi i głęboki, pełen rozdygotanych warg, języka, zębów i śliny. Jakub jęknął głośno. Ten dźwięk sprawił, że Marcin wyprostował się gwałtownie i jednym, szybkim pchnięciem znalazł się z powrotem w środku. 

W domu. 

– Boże drogi. Jesteś cudowny. – Jakub bardziej poczuł niż usłyszał cichy szept na swoim policzku, zaciskając palce mocniej na krawędzi łóżka. Pochwały z ust Marcina zawsze sprawiały, że kręciło mu się w głowie. Nieważne, czy dotyczyło to czegoś trywialnego, jak pięknie poprowadzona msza, czy też spraw łóżkowych; za każdym razem, kiedy Marcin go chwalił, Jakub czuł, że odlatuje. Że Bóg Ojciec zabiera go do Nieba i szykuje mu tam najwygodniejsze posłanie. Szlachcic zawsze mówił szczerze, z prawdziwym zachwytem i oddaniem. Teraz, z obiema rękami mocno przytrzymującymi go w talii, pochylony tuż nad jego policzkiem, nie szczędził mu słów, od których całe ciało Jakuba prawie płonęło. 

– Jestem z ciebie dumny. – usłyszał szept tuż przy lewym uchu. – Jesteś dla mnie taki idealny, nie mógłbym sobie wymarzyć nikogo lepszego od ciebie, Jakubie.  

Ksiądz odchylił mocno głowę do tyłu, drżąc coraz bardziej i bardziej z każdym jego słowem. Marcin nadal trzymał go mocno, wciskając opuszki palców w skórę na jego biodrach. Jakub nie musiał spoglądać, doskonale wiedział, że podobne ślady znajdowały się na jego udach i szyi (dzięki Ci Panie Boże za koloratkę). Szlachcic doskonale wiedział, że jego słowa doprowadzały go do szaleństwa. Scałowywał łzy z jego policzków, podczas gdy odgłosy ich ciał rozchodziły się po całym pomieszczeniu. Jakub już dawno przestał przejmować się tym, że powinien się z tego spowiadać. Jeśli Pan Bóg faktycznie uznawałby tego typu rozkosze za grzeszne, to dlaczego to było takie przyjemne? 

– Spójrz na siebie. Boże, ja sam nie mogę przestać na ciebie patrzeć. – głos Marcina zadrżał, podczas gdy jego pchnięcia stawały się coraz bardziej nierówne i jeszcze szybsze. – Najchętniej bym cię nie wypuszczał z tego łoża... z moich ramion... Nie mogę w to uwierzyć, że jesteś mój. Tylko mój. 

Marcin nawet nie musiał go dotykać. W takich okolicznościach orgazm Jakuba to była jedynie kwestia czasu. Materiał pościeli dał za wygraną i poddał się jego paznokciom. Odgłos rozrywanego prześcieradła zbiegł się w czasie z głośnym jękiem, który wydobył się z gardła Jakuba. Gdzieś, jakby z bardzo daleka, docierały do niego kolejne słowa Marcina; szlachcic najwidoczniej nie zamierzał przestać i dalej do niego mówił. Ksiądz nie wiedział już, kogo to bardziej podnieca; jego samego, czy też jego partnera. 

– Jakubie... och, Jakubie... – ton mężczyzny drżał przy każdej spółgłosce, a wilgotny odgłos kolejnych pchnięć zmieszał się z głośnym, obezwładniającym dźwiękiem bicia ich serc. Uścisk na biodrach Jakuba stał się jeszcze mocniejszy; mężczyzna był pewien, że Marcin byłby w stanie zgnieść go niczym szklany kielich. Kilka sekund później szlachcic odrzucił głowę do tyłu i zadrżał, a to znajome, charakterystyczne ciepło rozlało się po wnętrznościach bruneta. 

Cisza, jaka zapanowała w izbie, była niemalże obezwładniająca. Jedynym dźwiękiem było spokojne, miarowe bicie zegara i ich przyspieszone oddechy. Jakub wiedział, że był zarumieniony od szyi aż po same uszy. W normalnych warunkach pewnie bym się tym przejął, przykrył kocem, zdobył się na sarkastyczny komentarz... jednak przy Marcinie nie musiał niczego udawać. Mógł być sobą. Nie wstydzić się swoich pragnień i tego, co go faktycznie podnieca. 

I, jak się okazuje, vice versa

Marcin powoli podniósł głowę i uśmiechnął się do niego z zadowoleniem. 

– Jeszcze raz? 

Chapter 5: Day 5: Daddy Kink

Notes:

Pozdrawiam Zosię, która pomogła mi w rozkminie na temat konfesjonałów i tego, czy dwójka dorosłego chłopa byłaby w stanie się w nim pomieścić.
Anyway, wiedzieliście, że to nie będzie /tradycyjny/ daddy kink >3 smacznego!

Chapter Text

Ostatnie, czego Jakub się spodziewał, to że tego dnia do spowiedzi przyjdzie Marcin Jaskulecki. Mężczyzna, którego spotykał na ulicach Warszawy wyjątkowo często, biorąc pod uwagę, że to przecież Warszawa, stolica kraju, ośrodek kultury i władzy. Co było bardziej zastanawiające, szlachcic nawet nie należał do jego parafii. Specjalnie przejrzał wszelkie księgi w archiwum, podejrzewając, że musi być jakiś szczególny powód, dla którego od kilku miesięcy Marcin regularnie uczęszczał na prowadzone przez jego msze. I zawsze uśmiechał się do niego z bocznej nawy, nie odrywając wzroku nawet podczas przemienienia. I jeszcze ten szeroki uśmiech na ustach... 

Krata konfesjonału nie była w stanie zasłonić całego jego majestatu. Jakub wszędzie rozpoznałby te przenikliwe, jasnoniebieskie oczy, wpatrujące się w niego niczym w największy skarb. Przełknął głośno ślinę i poruszył się niespokojnie na niewygodnym, drewnianym siedzeniu. 

– Co cię do mnie sprowadza, synu? – rzekł do niego po wypowiedzeniu standardowej formułki. Marcin po drugiej stronie kraty roześmiał się cicho, a jego ciepły oddech połaskotał go w policzek. Mimowolnie poczuł, jak twarz piecze mu żywym ogniem. 

Ojcze. – szlachcic odparł cichym, miękkim tonem. Jakub aż wyprostował się gwałtownie, gdyż rany boskie. Miliony razy słyszał ludzi, którzy zwracali się do niego w ten sposób. Byli to również mężczyźni, młodsi lub starsi, lecz żaden z nich nie brzmiał wtedy tak... erotycznie. Ksiądz przymknął na moment powieki, jak się okazało, był to niesamowity błąd, gdyż w tym samym momencie Marcin powtórzył to samo słowo, tym razem jeszcze ciszej: – Ojcze. 

– T-tak? 

– Przepraszam. Tak naprawdę wcale nie przyszedłem tutaj, żeby się wyspowiadać... 

Jakub nie otwierał oczu. Cały czas próbował uspokoić oddech, zaciskając palce na materiale sutanny. 

– To dlaczego tu jesteś? 

– Na pewno nie po to, aby wyznać grzechy i za nie żałować. Bo wie ojciec... – usłyszał, jak mężczyzna przełyka szybko ślinę. – Za nic w świecie nie zamierzam niczego żałować. 

Jakub słysząc te słowa bardzo szybko otworzył oczy. Serce waliło mu w piersi jak oszalałe, kiedy spoglądał przez drewnianą kratę konfesjonału na byłego adoratora swojej siostry i... no właśnie. Najwyraźniej jego własnego, osobistego wielbiciela, gdyż spojrzenie, jakie podarował mu Marcin nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Ksiądz wziął głęboki oddech i uchylił drzwiczki, aby rozejrzeć się szybko po niewielkim kościółku. Na całe szczęście, o tej porze był on wyjątkowo pusty. Jakub akurat kończył spowiadać, a Marcin wspaniałomyślnie był ostatnią osobą, która podeszła do jego konfesjonału... 

– Właź. – powiedział niespodziewanie, z całej siły ignorując drżenie swojego głosu. – Do środka. Ale już. 

Marcin zamrugał nadmiernie, zdecydowanie nie spodziewając się takiego obrotu sprawy. Spojrzał na niewielkie wnętrze konfesjonału i bardzo szybko podniósł się z kolan, przytrzymując się przy tym krawędzi kraty. 

– Ależ ojcze... 

– Tak, ojcze, dokładnie. Nie przestawaj tak do mnie mówić. – Jakub był sam zdziwiony swoją nadludzką siłą. Czym prędzej wepchnął zdziwionego szlachcica do środka, pozwalając mu z hukiem opaść na drewniane siedzenie. Po zamknięciu drzwiczek za plecami, w niewielkim, klaustrofobicznym pomieszczeniu zapanowała niemalże całkowita ciemność. Dla Jakuba nie stanowiło to jednak żadnego problemu. Po omacku odszukał kolana szlachcica i bez zbędnych ceregieli rozsiadł się na nich wygodnie. Materiał sutanny trochę mu w tym przeszkadzał, jednak Marcin zdecydowanie nie zamierzał siedzieć bezczynnie; pomógł mu ją podwinąć na tyle, aby ksiądz mógł rozsiąść się należycie, a potem... 

– Wygodnie ojcu? 

Jakub poczuł dreszcz na kręgosłupie. To, w jaki sposób Marcin wypowiadał to słowo sprawiało, że całe ciało płonęło mu żywym ogniem. Wydał z siebie cichy jęk i po omacku odszukał front jego portek. Wcale nie zdziwił go fakt, że były już zdecydowanie przyciasne i błagały o odrobinę luzu. Jasne oczy mężczyzny świeciły jeszcze bardziej w półmroku konfesjonału. Jakub złożył krótki, lecz intensywny pocałunek na jego ustach, w odpowiedzi czując silny dotyk dłoni szlachcica na swoim podbródku.  

– Pytałem, czy ojcu wygodnie? 

Jakub jedynie westchnął w odpowiedzi i pokiwał głową. Marcin rozluźnił odrobinę uścisk na jego brodzie, drugą dłonią pomógł rozsznurować mu swoje własne portki. Wydech, który wydobył z siebie po uwolnieniu swojego członka z ciasnego materiału, był pełen ulgi. Wilgotne, chłodne powietrze świątyni sprawiło, że zadrżał pod biodrami Jakuba. Bardzo pragnął go znowu pocałować, jednak wiedział, że to nie było to, czego brunet w tym momencie od niego oczekiwał. 

Jego kciuk podążył po dolnej wardze Jakuba, który ostrożnie odchylił głowę do tyłu. Długie, zimne palce niespodziewanie odnalazły jego nagiego członka i zamknęły się wokół rozgrzanej skóry. Marcin przymknął na dłuższy moment powieki i wydał z siebie głębokie, zduszone westchnienie. 

– Ojcze. – powiedział po raz kolejny, obejmując Jakuba ramieniem w pasie. Niemalże zabrakło mu tchu, kiedy ten poruszył próbnie dłonią, zbierając całą wilgoć z główki jego penisa i rozsmarowując ją ostrożnie po skórze. – Ojcze, nie powinniśmy... 

– Po to tu przyszedłeś, prawda? – głos Jakuba był głębszy niż zwykle i drżący z podniecenia. Pochylił się mocniej, aby oprzeć brodę na jego ramieniu; Marcin pachniał lasem i fajką, którą zapewne ostatnimi czasy namiętnie palił. Jakub schował nos w zagłębieniu jego szyi i westchnął ciężko, poruszając dłonią z wyczuciem. Sam fakt, że robili to w tym miejscu był niezwykle podniecający, a do tego ton szlachcica... – Doskonale wiedziałeś, że nie będę w stanie ci się oprzeć. 

– Ojcze. 

Ojcze. Ojcze, ojcze, ojcze... Jakub miał ochotę zerwać z niego wszystkie ubrania i ujeżdżać go tak długo, aż obaj nie będą w stanie wykrztusić z siebie już ani jednego słowa. W tym konfesjonale. Wiedział jednak, że nie mieli ani przestrzeni, ani czasu; w każdej chwili mógł przyjść proboszcz, aby obejrzeć świątynie przed zamknięciem, lub mieszczaństwo z ofiarą. Ksiądz i tak już wiele ryzykował, wiedząc, że krata i stare drzwiczki niewiele zakrywały. Nie wspominając już o głośnych pomrukach, które Marcin z siebie wydawał... 

– Jesteś strasznie głośny. – szepnął mu do ucha, spoglądając w dół na swoją dłoń. Marcin z całych sił próbował poruszyć biodrami, jednakże Jakub przytrzymywał go w taki sposób, że nie był w stanie poruszyć się na wąskiej, drewnianej ławeczce. Dźwięk wilgotnej skóry roznosił się po całej nawie. Ksiądz czuł dotyk mężczyzny na swoich biodrach, we włosach, na twarzy, szyi, wszędzie. Marcin ze wszystkich sił próbował się czegoś przytrzymać, jakby bał się, że w chwili spełnienia opadnie z sił. 

– Przepraszam... przepraszam ojcze. 

Jakub nie mógł się powstrzymać przed cichym jękiem. On sam wybitnie potrzebował, aby ktoś go nareszcie dotknął, lecz to musiało jeszcze chwilę poczekać. Czuł, że jego sutanna wilgotnieje coraz bardziej z każdą sekundą. Cała ta sytuacja przepełniona była tak surowym i pierwotnym pragnieniem, pożądaniem tak potężnym, że wykraczającym poza wszystko, czego Jakub do tej pory w życiu doświadczył. Rzęsy Marcina dotknęły jego policzka, a wargi rozwarły się szeroko w niemym jęku, kiedy spełnienie nareszcie go dosięgnęło. Jakub zamrugał nadmiernie, spoglądając na swoją dłoń bez słowa. Serce waliło mu jak oszalałe, kiedy ukradkiem wycierał ją w brzeg sutanny i szybkim gestem zasznurowywał z powrotem spodnie szlachcica. 

– Ojcze... 

– Dosyć. – przerwał mu kolejnym, szybkim pocałunkiem. Jeszcze jedno jego słowo i absolutnie nie byłby w stanie wypuścić go z tego konfesjonału. – A teraz zabierz mnie do siebie. 

Marcin zamrugał powiekami i spojrzał na niego z nieukrywanym zdziwieniem. Jego oczy zawędrowały w dół, na jego brudną sutannę i nie potrafił powstrzymać szerokiego uśmiechu na widok drżących ud bruneta. Czym prędzej oparł na nich dłonie i szepnął prosto do jego ucha: 

– Jak sobie życzysz... ojcze.  

Chapter 6: Day 6: Manhandling

Summary:

jakub you little shit

Chapter Text

Jakub miał wiele zalet, a jednocześnie bardzo dużo wad. Tych drugich nawet chyba trochę więcej, a na pewno stawały się zdecydowanie bardziej widoczne na co dzień; od jego zamiłowania do pyskowania, przez przebiegłość, aż po kombinatorstwo na poziomie wręcz najwyższym. Jakub sam doskonale poradziłby sobie w życiu, z palcem w nosie osiągnął wszystko czego pragnął, gdyby tylko dał się ponieść tym swoim najgorszym możliwym cechom i instynktom. 

Lecz wolał ich używać do zdecydowanie innych celów. 

Jednym z nich było doprowadzanie do szaleństwa byłego adoratora swojej siostry, który z jakiegoś powodu spędzał właśnie lato w Adamczysze. 

Jakub absolutnie kochał go zaczepiać, żartować sobie z niego, uśmiechać się kpiąco w reakcji na każde, nawet najmniejsze jego potknięcie. Sprawiało mu to ogromną satysfakcję i niemalże perwersyjne zadowolenie. Marcin nigdy nie dał się wyprowadzić z równowagi, przez większość czasu milczał, unikając jego spojrzenia. Mimo to Jakub czuł, że wykonywał swoją robotę świetnie, a w szlachcicu aż buzowało od nagromadzonej frustracji i wściekłości. Był przekonany, że jeśli pewnego dnia wybuchnie, to z Adamczychy nie będzie czego zbierać. 

Wieczór jednego z ostatnich dni lipca mijał całej rodzinie na późnej, lecz bardzo wystawnej kolacji. Do dworu zjechała się cała rodzina Adamczewskich, świętując czyjeś imieniny czy Bóg sam jeden wie jaką inną, beznadziejną okazję. Jakub jedynie im pobłogosławił i napił się wina, obserwując całą tę zabawę z bezpiecznej odległości. W izbie było gorąco i parno, mężczyźni pozdejmowali wierzchnie szaty, aby móc biesiadować dalej. Niestety, Jakub musiał pozostać w swojej sutannie, bo poza koszulą niewiele więcej nosił pod spodem. Szczególnie latem. 

Widać było po biesiadnikach, że zabawa była przednia. Stanisław przygrywał na lutni, a kobiety oddawały się swobodnym tańcom, próbując zagonić do kółka Marcina. Szlachcic jednak wyglądał tak, jakby nie czuł się najlepiej, gdyż zrezygnował nawet z wina, co było niemalże urągające jego statusowi. Jakub przywołał na usta szeroki, drapieżny uśmiech i sięgnął po kolejny kufel z trunkiem. 

– Ciekawe, co to się stało, że nie masz ochoty uczestniczyć w tańcach? Może bąbelki już uderzyły do głowy? – roześmiał się, rozglądając się po zebranych, którzy jednak wcale nie zamierzali go w tym momencie słuchać. – A no tak! Przecież jaśnie pan Jaskulecki nie wypił dzisiaj ani kropli wina! 

– Jakub, daj już spokój... – powiedziała Aniela, spoglądając na niego pobłażliwie, szybko przechodząc na drugi koniec izby z Maciejem pod pachą. Ksiądz jednak wywrócił teatralnie oczami i całkowicie ją zignorował. 

– Po co nam taki szlachcic, który nawet nie potrafi się dobrze bawić? 

Niespodziewanie poczuł wzrok Marcina, który podniósł się gwałtownie w jego stronę. To nigdy wcześniej się nie wydarzyło: Jakub z ogromną satysfakcją stwierdził, że oczy mężczyzny błyszczały czystym gniewem, a cała jego uwaga skoncentrowana była na właśnie na nim.  

– A może źle mówię? – dodał nieco ciszej, upijając spory łyk wina. – Markotny możesz być w swojej Warszawie. Tutaj, w Adamczysze, cenimy sobie dobrą zabawę. 

– Jakub... – usłyszał nad głową głos matki. Zdecydował się nie zwracać uwagi na nic i na nikogo innego, kto nie był Marcinem. Mężczyzna wpatrywał się w niego tak intensywnie, że jego oczy zdawały się wypalać mu dziurę w czaszce. Chociaż dzieliła go spora odległość, a Stanisław dalej głośno brzdąkał na swoim instrumencie, Jakub doskonale mógł usłyszeć jego przyspieszony oddech. Miał wrażenie, że jego własne serce wyskoczy mu z piersi, jeśli Marcin zaraz nie odwróci wzroku. Wziął głęboki, powolny wdech, odkładając pusty kielich po winie na najbliższy stół. 

– Nie potrzebujemy tutaj niszczycieli dobrej zabawy.  

Atmosfera w izbie zrobiła się tak gęsta, że nawet Stanisław przestał grać na lutni i spojrzał ze zdziwieniem na brata. Jakub naturalnie nie zwracał na niego najmniejszej uwagi: nadal był skoncentrowany w całości na Marcinie, który wyprostował się gwałtownie i poprawił kołnierz kubraka. Odwrócił wzrok od księdza tylko na krótką chwilę, aby powiedzieć do otaczających je dam, że przeprasza je na moment. Kilka sekund później jego silna dłoń zaciskała się już na nadgarstku Jakuba i ciągnęła go w bliżej nieokreślonym kierunku. 

Co było jeszcze bardziej zastanawiające, kilka sekund po ich zniknięciu biesiada została wznowiona bez jakiegokolwiek komentarza. Jakub zdecydował, że później będzie się nad tym zastanawiać, gdyż w tym momencie jedyne, na czym potrafił się skupić, to o Jezusie słodki, Marcin Jaskulecki. 

Mężczyzna jednym, zwinnym ruchem otworzył drzwi do pokoju księdza i zatrzasnął je za nimi tak mocno, że ze ścian pospadały święte obrazki. Atmosfera w pomieszczeniu momentalnie zgęstniała. Marcin był w izbie po raz pierwszy i nawet nie śmiał rozejrzeć się dookoła za tym, co dokładnie pokrywało wszystkie ściany, poza oczywiście religijnymi grafikami. Zamiast tego w kilka sekund dopadł do księdza i chwycił go pod brodą tak mocno, że Jakubowi niemalże zakręciło się w głowie. 

Niszczycieli dobrej zabawy, tak? – szlachcic warknął. Jego twarz znajdowała się tak blisko, że Jakub poczuł ciepło jego oddechu na swoich policzkach i mimowolnie zadrżał. – Myślę, że akurat ja dostarczam ci wyjątkowo dużo dobrej zabawy

Jego palce mocniej wcisnęły się w skórę na policzkach bruneta. Niemalże zabrakło mu tchu, kiedy podniósł wzrok na jego jasne, wściekłe oczy. 

– Myślisz, że nie wiedziałem, jaką perwersyjną radość sprawiało ci zaczepianie mnie? 

– J-ja... 

– O nie. Nie chcę słuchać już żadnych tłumaczeń – Marcin puścił go tak niespodziewanie, że aż zatoczył się na najbliższą ścianę. Plecy Jakuba uderzyły o drewno, sprawiając, że kolejne obrazki z hukiem opadły na posadzkę. Marcin dotarł do niego w przeciągu kilku sekund, po czym oparł silną dłoń na jego ramieniu.  

Jakub istotnie poczuł, że przez całe lato dążył właśnie do tej chwili. Ba, zwykł się o nią modlić jeszcze za pierwszym razem, kiedy szlachcic odwiedzał ich w Adamczysze. Nikt inny nie był w stanie doprowadzić go do takiego stanu. Silny, niemalże miażdżący ścisk na jego ramieniu sprawił, że nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Jakub czym prędzej opadł przed nim na kolana, dokładnie tak, jakby szykował się do modlitwy. 

Marcin patrzył na niego z góry. Sama świadomość ich pozycji i niejako dobrowolnej utraty kontroli Jakuba była wprost porażająca. Ksiądz nie potrafił już nawet myśleć samodzielnie, krew parzyła go przez żyły, podczas gdy ten próbował skontrolować swój oddech na tyle, aby móc spokojnie na niego patrzeć. Tymczasem ręka Marcina powędrowała z jego ramienia na czubek jego głowy, aby pogładzić go po włosach. Niczym psa. Jakubowi ledwo udało się powstrzymać cichy jęk. 

Szeroki, zadowolony uśmiech pojawił się na ustach szlachcica. 

– Tak jak myślałem. Wystarczyło, że ktoś ci pokaże twoje miejsce, a ty od razu umiesz się zachować. Ojcze. 

Jakub przymknął powieki, oddychając głośno przez nos. Czuł się tak, jakby setki małych wyładowań atmosferycznych przeszło po jego skórze. A to był dopiero początek. 

Bo gwałtownie otworzył oczy w momencie, w którym usłyszał, jak Marcin zwinnym gestem rozsznurowuje swoje portki. 

Co bardziej istotne, zrobił to szybko i niedbale, zupełnie tak, jakby w przeciągu kilku minut zamierzał wrócić z powrotem na biesiadę. Zapewne tak właśnie było. Jakub mimochodem pomyślał, że wszyscy zebrani doskonale wiedzą, co tu się akurat dzieje w jego pokoju i nikt nie jest tym ani zdziwiony, ani zniesmaczony. Chociaż zapewne nie ominie go długa i wyczerpująca rozmowa z matką o tym, że nie musiał być taki nieuprzejmy dla gościa przez całe lato. 

Kolejny dreszcz wstrząsnął nim, kiedy ujrzał, co szlachcic chował pod warstwami ubrań. Pomimo półmroku, zamglonego spojrzenia i nadmiaru bodźców, całe jego skupienie momentalnie przeszło na członka, stojącego dumnie tuż przed jego oczami. Jakub z tak niewielkiej odległości mógł dostrzec każdą żyłę i podekscytowane drgnięcie. Chociaż Marcin robił wszystko, aby zachować poważną, skupioną minę, stan jego członka zdradzał go po całości. 

Nim ksiądz zdążył się powstrzymać, oblizał powoli wargi. W odpowiedzi szlachcic pociągnął go mocno za włosy, odchylając jego twarz na tyle, aby móc na niego swobodnie spojrzeć z góry. W kącikach powiek Jakuba pojawiły się pojedyncze łzy. 

– Jesteś absolutnie nieznośny. – stwierdził drżącym tonem, z zadowoleniem odczytując wszystkie emocje, czające się na twarzy bruneta. Przeciągnął paznokciami po skórze jego głowy i, tak jak się spodziewał, w odpowiedzi wargi bruneta rozchyliły się lekko, wypuszczając cichy, niekontrolowany jęk. Marcin roześmiał się w tryumfalnie. – Zachowujesz się tak przed każdym, kto cię potraktuje trochę brutalniej? Podoba ci się to, co? Wiesz, mogłeś powiedzieć od razu, zamiast być nieznośny przez całe lato. 

Jakub nie był w stanie nic powiedzieć. Słowa w jego głowie nie potrafiły złożyć się w żadną, logiczną wypowiedź. Potrafił tylko patrzeć, drżeć niespokojnie, oddychać ciężko i po raz kolejny modlić się, aby nie kazał mu zbyt długo czekać. 

Marcin, dżentelmen jakich mało, nie zamierzał oczywiście męczyć go w nieskończoność. Szczególnie biorąc pod uwagę, że sam pragnął czym prędzej sobie ulżyć. Jego dłoń przesunęła się zwinnie z włosów Jakuba na jego brodę, po czym jednym, szybkim ruchem kciuka i palca wskazującego rozsunął jego wargi. Nie musiał nawet wkładać w to za dużo siły; Jakub pewnie zrobiłby to sam, gdyby tylko poprosił. 

Ale Marcin nie zamierzał go o nic prosić. Nie dziś. 

Oddech niemalże zamarł mu w piersi, kiedy wilgotna, szeroka główka jego penisa spoczęła na jego dolnej wardze. Jakub domyślał się, że Marcin dawał mu w tym momencie ostatnią szansę na wycofanie się, zakomunikowanie swojego dyskomfortu lub chęci przerwania całej sytuacji. Ale młodszy Adamczewski nie był niczego tak pewny w życiu, jak faktu, że chciałby przed nim na tych kolanach spędzić co najmniej całą, najbliższą noc. Dlatego więc, nie odrywając wzroku od jego przystojnej twarzy, otworzył usta jeszcze szerzej, pozwalając mu wsunąć sporą część członka do środka. 

Pojedyncza łza spłynęła po jego policzku, kiedy szlachcic chwycił go za włosy tak mocno, że aż było to aż bezlitośnie bolesne. Marcin zrobił to zapewne po to, aby przytrzymać jego głowę w miejscu i nie pozwolić mu na żaden swobody, rozochocony ruch. Jego zęby aż zazgrzytały z wysiłku, podczas gdy ten oparł drugą dłoń na ścianie, tuż obok portretu Salvadora Mundi, spoglądającego przenikliwie przed siebie. 

Jakub oddychał przez nos, czując na twarzy ciepło ciała drugiego mężczyzny. Członek w jego ustach był przyjemnie ciężki, a on z całych sił powstrzymywał się przed tym, aby nie wziąć spraw w swoje ręce. Boże jedyny, kochał to uczucie. Kochał silny, gwałtowny ucisk dłoni we włosach, ostry ton głosu szlachcica, gwałtowne ruchy, które nie przejawiały żadnej troski o jego wygodę. Marcin z każdą chwilą poruszał biodrami coraz szybciej i gwałtowniej, wsuwając się do jego ust głębiej i swobodniej. Po brodzie Jakuba spłynęła pojedyncza strużka śliny, która ostatecznie skapnęła na jego sutannę, tworząc ledwie widzialny ślad wilgoci na jego kolanach. Jeśli jednak o szaty chodziło, to duchowny był przekonany, że do końca wieczoru jego sutanna będzie w o wiele gorszym stanie. 

Długie rzęsy Jakuba zadrgały w momencie jednego, szczególnie silnego pchnięcia. Ścisk w jego włosach był bolesny, lecz nadal niezwykle przyjemny, a brak możliwości wykonania jakiegokolwiek ruchu doprowadzał go na skraj wariactwa. Mimo to pomagał mu jak potrafił, dotykając językiem poszczególnych miejsc i zaciskając wokół niego policzki. A Marcin nawet na sekundę nie oderwał od niego wzroku. 

Z ust szlachcica wypływały słowa, od których kręciło się Jakubowi w głowie. Cichy, głęboki szept mężczyzny doprowadzał go do szaleństwa, a określenia, jakie wobec niego stosował, nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Jakub wiedział, że to wszystko prawda. Marcin obserwował go bardzo długo, specjalnie nie reagując na jego zaczepki. Czekał na odpowiedni moment, aby doprowadzić go na skraj szaleństwa i jasna cholera, udało mu się to doskonale. 

Pchnięcia Marcina stawały się coraz głębsze i szybsze. Ksiądz poczuł kolejną strużkę śliny na brodzie, która tym razem nie skapnęła mu na sutannę: została roztarta kciukiem, kiedy szlachcic puścił jego włosy i w zamian za to chwycił go pod brodę. Mimowolnie wydał z siebie głośny jęk, stłumiony naturalnie przez członka w jego ustach. Obserwując jednak reakcję Marcina, niemalże automatycznie powtórzył ten dźwięk ze świadomością, że szlachcic jest już bardzo blisko spełnienia. 

Paznokcie wbiły się ponownie w skórę na jego policzku, kiedy mężczyzna przechylił głowę do przodu, oddychając ciężko przez usta. Powietrze dookoła nich pachniało potem, seksem, świecami i kadzidłem, a dla Jakuba był to w tym momencie najpiękniejszy aromat. Potrzebował móc wetrzeć go sobie w skórę i nosić dumnie wszędzie, gdzie przyjdzie mu się udać. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, przez moment miał wrażenie, jakby oczy Marcina złagodniały. Być może była to ta szalona chwila przedorgazmowej słabości, do której jako gatunek jesteśmy przystosowani? Sprawiło to jednak, że serce Jakuba zabiło jeszcze szybciej, w jakiś dziwnie pokrętny sposób dodając mu nadziei i odwagi na najbliższe dni. 

Marcin mocno trzymał go za brodę, wysuwając się zwinnym ruchem z jego ust. Nim Jakub zdążył wydać z siebie protestujący jęk i przygotować się na rozczarowanie stulecia, został nagrodzony najgorętszym widokiem, jaki przyszło mu doświadczyć przez całe swoje życie. Marcin, w dalszym ciągu wsparty na jednej ręce, tuż obok portretu Salvadora Mundi, wydał z siebie głośny, niski jęk i nadal trzymając dolną część twarzy księdza w miażdżącym uścisku, doszedł mocno, rozlewając się na jego usta, nos, policzki i szyję. Kilka kropel skapnęło prosto na jego sutannę, tworząc tym obraz iście niegodny roli, jaką Jakub sprawował. Ale on się tym nie miał zamiaru się tym przecież przejmować. 

Nie mógł oderwać od niego wzroku. Szlachcic przeżywał swój orgazm długo i intensywnie, nareszcie pozwalając sobie na przymknięcie powiek. Jabłko Adama podskakiwało przy każdym przełknięciu śliny, a płomienie kilku pojedynczych świec rzucały niemalże grzeszną poświatę na jego rozpięte portki i powoli mięknącego penisa.  

Kilka sekund później ich oczy ponownie się spotkały. Przez kilka chwil nie padło ani jedno słowo: Jakub całkowicie poddał się temu dominującemu spojrzeniu, wiedząc, że najprawdopodobniej nie ma już dla niego ratunku. Przełknął głośno ślinę, nareszcie zamykając usta. Jego dolna żuchwa paliła żywym ogniem, ale było to uczucie szalenie przyjemne i uzależniające. 

Wtem Marcin uśmiechnął się do niego. Szeroko i szczerze. 

– Wszystko w porządku? – spytał cicho, dotykając jego twarzy o wiele ostrożniej i delikatniej... A Jakub już wiedział. Był o tym absolutnie święcie przekonany. 

Zakochał się w tym mężczyźnie bez pamięci. 

Chapter 7: Day 7: Free Use

Notes:

witam

Chapter Text

Jakub i Marcin mieli układ. W zasadzie “układ” to bardzo złe określenie. Z braku lepszej alternatywy trzeba to jednak tak nazwać, chociaż miejmy świadomość, że dziwnym trafem pomysł na niego zrodził się w obu głowach w tym samym momencie i obaj podchodzili do niego równie entuzjastycznie. Czasem tak już bywa, że gdy spotyka się ze sobą dwójka absolutnych szaleńców, to ich pragnienia, pomysły i obawy zlepiają się w jedno i funkcjonują jako wspólny byt. 

Ale do takich rzeczy trzeba się dobrze przygotować.  

Zacznijmy od tego, że Jakub skonstruował bardzo prosty system komunikacji w Tej Sprawie. Kiedy na drzwiach sypialni wisiała biała chustka, oznaczało to, że droga wolna. Natomiast, kiedy wisiał na niej krzyż, Marcin wiedział już, że tego dnia powinien trzymać się od niego z daleka. System ten działał bez zarzutów, był bardzo czytelny i nie pozostawiał miejsca na wątpliwości. Przyzwyczajony był już do obserwowania krzyża na drzwiach przez cały okres Wielkiego Postu i Adwentu, a także podczas większości piątków i ważniejszych świąt, co nie było ani trochę dziwne i w pełni zrozumiałe. Natomiast w okresie karnawału biała chustka nie była zdejmowana z drzwi ani na godzinę.  

Proste? Proste. 

Marcin pierwsze co zwykł robić po powrocie do domu z dworu, to sprawdzenie drzwi sypialni. Jeśli widział na nich krzyż, raczej trzymał się z daleka i zajmował się swoimi sprawami: palił fajkę, grał w karty, czytał traktaty polityczne, odpowiadał na listy. Ale kiedy widniała na nich chustka... 

– Tutaj jesteś. – pewnego popołudnia znalazł Jakuba w jadalni, pouczającego ich służkę w sprawie krojenia chleba, czy innej nieistotnej rzeczy. Nim ksiądz zdążył go przywitać lub wyrazić swoje poirytowanie przerwaną czynnością, został czym prędzej zaciągnięty do pokoju sypialnego i rzucony na łoże. 

– Byłem w trakcie ważnego wykładu. – oznajmił, mocno akcentując ostatnie słowo. Marcin jedynie wzruszył ramionami, w szybkim tempie zrzucając z siebie kolejne warstwy odzienia. Kiedy dotarł do koszuli, Jakub ostatecznie zrelaksował się na poduszkach i westchnął, ściągając czym prędzej rękawiczki z rąk. – Jesteś niereformowalny. 

Innym razem Jakub zawiesił na drzwiach białą chustkę tuż przed pójściem spać. Oczywiście, musiał się domyślać tego, że koło 2 w nocy zbudzi go ucisk silnych ramion wokół talii i twardy członek partnera pomiędzy udami. Udając poirytowanego, wywrócił nadal spowitymi snem oczami i zerknął przez ramię na szlachcica. 

– Mam mszę do odprawienia o szóstej. 

– Świetnie. Zdążymy. – świeżo przycięty wąs Marcina podrapał go po skroni, powodując tym znajomy, obezwładniający dreszcz u podstawy kręgosłupa. W odpowiedzi Jakub jedynie westchnął ciężko i mocniej rozchylił uda. 

Bywały dni, kiedy Jakub nawet nie miał możliwości, aby cokolwiek powiedzieć. Biała chustka otwierała przed Marcinem niezwykle szerokie pole do popisu, z którego nie omieszkał korzystać. A był on wyjątkowo kreatywny, jeśli chodzi o sprawy łoża (i poza nim również, ma się rozumieć). Jakub najbardziej lubił te dni, kiedy Marcin wracał późno z polowania. Cały ubłocony i ciągle pachnący lasem, podchodził do księdza (bez znaczenia, czy akurat zajmował się korespondencją, czy układaniem kazania na najbliższą niedzielę) i bez słowa popychał go na najbliższy mebel. Czasem wystarczyła po prostu ściana lub posadzka i silna dłoń szlachcica, przyciskająca jego policzek do twardej powierzchni. Innym razem budził się z członkiem partnera tuż przy twarzy, który najwidoczniej tylko na moment, w którym brunet otworzy oczy. Był to doskonały sposób na zaczęcie poranka: szczególnie w przypadkach, kiedy obaj mieli przed sobą perspektywę bardzo długiego i ciężkiego dnia. 

Ten “układ” jak nazwaliśmy to na początku, jednakowo zadowalał i relaksował ich obu. Jakub nie musiał w żaden sposób komunikować tego, kiedy dokładnie jest chętny. Marcin dostawał jasne komunikaty, zdając sobie jednocześnie sprawę z tego, że tak gwałtowny i niepohamowany popęd ich obu nie musi ich zmuszać do samoograniczeń. Biała chustka na drzwiach oznaczała absolutną dowolność, Marcin mógł brać go, kiedy i gdzie tylko chciał, upewniając się wcześniej, że służba jest w osobnej izbie. Taki “układ” czy może raczej należy powiedzieć “system” sprawiał, że ich dopasowanie i brak większych konfliktów domowych wprawiało w osłupienie ich bliskich. Oczywiście, nie mogli przecież wiedzieć dokładnie, co było tego przyczyną i jaki był ich sekret na regularne rozładowania napięcia... Poza służbą, która regularnie prała białą chustkę i wymieniała ją na nową, kiedy przychodziła taka potrzeba. 

Czasami Jakub wywieszał chustkę na drzwiach tuż przed swoim wyjściem do parafii i pomiędzy kolejnymi mszami bywał zaciągany przez Marcina do najbliższego konfesjonału, bynajmniej nie w celu spowiedzi. Dreszcz silnych emocji, który podczas tych sytuacji wspólnie odczuwali, był niemalże obezwładniający. Mając na uwadze, że w świątyni nadal mogli znajdować się wierni, Marcin przyciskał dłoń do ust Jakuba, jednocześnie mocno wciskając go za pomocą bioder w twarde siedzisko konfesjonału. I wierzcie mi lub nie, ale brunet nigdy nie czuł się bardziej wniebowzięty

– Spowiadasz się czasem z tego? – spytał go pewnego wieczora Marcin, kiedy po wszystkim zawiązywał portki tuż pod drzwiami do zakrystii. Jakub bardzo powoli podniósł się z kolan i wytarł usta rękawem, przybierając najbardziej nonszalancki wyraz twarzy. 

– Nie sądzę, żeby Bóg miał mi za złe, że w wolnym od posługi kapłańskiej czasie zajmuję się pielęgnowaniem relacji z bliźnim. – odparł wspaniałomyślnie, spoglądając szlachcicowi prosto w oczy.  

Marcin w odpowiedzi jedynie wygiął usta w szerokim uśmiechu. 

Chapter 8: Day 8: Throuple/Threesome

Summary:

powitajmy naszego gościa specjalnego, mianowicie macieja z litwy (aplauz dla macieja)
dziękujemy ci maciej, a teraz wracaj do anielki, hop hop hop

Chapter Text

Jakub wszedł do swojej izby, nieświadom niczego. Miał głowę pełną myśli o wszystkim, co się działo w Adamczysze. Z każdym dniem budziła się w nim coraz większa frustracja wydarzeniami w rodzinnej wiosce, dzięki czemu ksiądz powoli dojrzewał do decyzji, o której nie miał jeszcze odwagi nikomu powiedzieć. Teraz jednak potrzebował się zrelaksować w swoich czterech ścianach, zebrać myśli i odpocząć, szykując się na te przeklęte Dożynki. 

Nie spodziewał się jednak, że ktoś już będzie na niego czekał. Ze zdziwieniem zatrzymał się w progu, obserwując dwie postaci, których zdecydowanie nie powinno tutaj być. Jedną z nich był chłop Maciej, jego osobiste nemezis i absztyfikant jego siostry, a drugą Marcin Jaskulecki, szlachcic, który zdawał się mieć nadzieję na zajęcie miejsca tego pierwszego. Chłop siedział nieśmiało na łóżku Jakuba, spoglądając ciągle w swoje dłonie. Marcin natomiast stał prosto, nonszalancko oparty o ścianę po drugiej stronie izby. Czuć między nimi było bardzo wyraźne i przepełnione realizacją napięcie. Jakub od razu domyślił się, że nie przyszli tutaj, aby grać z nim w karty. 

– Co tu się dzieje? – spytał oschle, powoli zamykając za sobą drzwi. Oczy Macieja podniosły się z jego dłoni prosto na twarz bruneta. 

– Dobry wieczór, Jakubie. – powiedział szlachcic, przywołując na usta niezwykle czarujący uśmiech. – Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha. 

– Wolałbym ducha, lecz niestety muszę oglądać was. O co chodzi? 

Maciej wyprostował się gwałtownie i rzucił szlachcicowi nieco wystraszone spojrzenie. 

– Przysłała nas Aniela. 

Ach tak. 

Jakub zaplótł ramiona na piersiach, mrużąc oczy. 

– Od kiedy moja siostra potrzebuje posłańców do komunikacji ze mną? – spytał ostatecznie. 

Marcin prychnął, kręcąc głową. 

– Komunikacji. Zabawne. – odparł, spoglądając na Jakuba uważnie. – Twoja siostra powiedziała nam jakiś czas temu, słowo w słowo: “celibat ryje mojemu bratu banię”. Ciężko nam było się z tym nie zgodzić. 

– Od kiedy rozmawiacie z moją siostrą o sprawach mojego łoża? – spytał Jakub, poważnie zaniepokojony tonem tej rozmowy. W odpowiedzi Maciej zmieszał się jeszcze bardziej, lecz nadal siedział cicho, rumieniąc się wściekle. 

– Ja i Aniela rozmawiamy o tym regularnie. – odparł szlachcic, po czym odepchnął się od ściany i oparł biodrem o krawędź łoża. – Bo widzisz, ona jest w tym wszystkim bardzo zaniepokojona... 

– Jestem duchownym. Oczywiście, że wybrałem celibat. 

– Nie bądź taki staroświecki, Jakubie. – Marcin wywrócił oczami. – Twoja siostra jest bardziej wspaniałomyślna niż ci się wydaje. Wysłała nas tu po to, abyśmy pomogli ci... 

– Zaraz. Chwila. – przerwał mu gwałtownie, zerkając w stronę Macieja. – Was? Ciebie też? Przecież moja siostra kocha się w tobie niczym mały szczeniak. 

Maciej wziął głęboki oddech i powoli wzruszył ramionami. 

– Aniela jest nowoczesna. Dostałem... przyzwolenie... 

– Przyzwolenie na co konkretnie? 

Marcin westchnął dramatycznie i wywrócił oczami. 

– Na Boga, co za dziecinada. – powiedział, podchodząc bliżej Jakuba i spojrzał na niego poważnie. – Aniela poleciła nam, abyśmy wzięli cię do łoża. Abyś się nieco uspokoił. 

Jakub zamrugał nadmiernie oczami, przenosząc wzrok to na jednego, to na drugiego. Twarz Macieja pokryła się jeszcze mocniejszym rumieńcem, lecz nie zaprzeczył. Ksiądz poczuł dziwny dreszcz u podstawy kręgosłupa. 

– I mówicie, że moja siostra nie ma z tym żadnego problemu? 

– O ile to jednorazowe... to nie. – odparł cicho pomocnik kowala. 

– Nie wezmę chłopa do łoża. – odparł Jakub dramatycznie, na co Marcin wyszczerzył zęby. 

– Nie musisz. On weźmie ciebie. 

– Świetnie. Widzę, że wszystko zostało już ustalone za moimi plecami. – odparł, lecz cała trójka wiedziała doskonale, że jego opór z każdą chwilą słabnie. Opuścił swobodnie ręce wzdłuż bioder, pozwalając sobie na mały, nieco drwiący uśmieszek. – No dobrze. Niech tak będzie. Skoro moja siostra się tak przy tym upiera, to musi mieć rację. 

Marcin z satysfakcją uniósł brodę do góry, uśmiechając się jeszcze szerzej. Jakubowi przemknęło przez głowę, aby spytać ich, czy posiadają jakąkolwiek pisemną zgodę Anieli w postaci glejtu, jednak brzmiało to tak cudacznie, że koniec końców sobie podarował. Zamiast tego westchnął ciężko i ściągnął szybko rękawice z rąk, jedna po drugiej. 

– Na co czekacie? Rozbierzcie mnie. Nie będę wszystkiego robił sam. 

Spodziewał się, że zajmie się tym Marcin, wyraźnie bardziej pogodzony z perspektywą pójścia do łoża z bratem Anieli. Ku jego zdziwieniu, to Maciej podniósł się szybko na równe nogi i podszedł do księdza, drżącymi dłońmi pozbawiając go płaszcza. Ciężki materiał zsunął się z jego ciała i wylądował za jego plecami, całkowicie zapomniany. Niepewne, lecz silne ręce pomocnika kowala w następnej kolejności pozbawiły go sutanny i koszuli, aż został w samych butach. Na ich widok obaj, Marcin i Maciej, przełknęli głośno ślinę. 

Jakub niespodziewanie poczuł, że ma nad nimi ogromną władzę. Jedna rzecz, być duchownym we wsi i piewcą prawdy dla ciemnego ludu, a inna to posiadać na metaforycznej smyczy mężczyzn z każdego stanu, którzy zrobiliby wszystko, żeby tylko ujrzeć fragment jego nagiego uda. Uśmiechnął się szeroko, obserwując jak szlachcic kuca tuż przed nim i niemalże nabożnym gestem rozwiązuje jego trzewiki, rzemień po rzemieniu. Kiedy Marcin podniósł na niego wzrok, a na jego ustach wykwitł szeroki uśmiech, Jakub już wiedział. 

– Czyli to tak. – powiedział, podnosząc stopę, aby szlachcic mógł zsunąć z niego trzewik. – Moja siostra to tylko przykrywka? 

– Mniej więcej. – odparł spokojnie Marcin, zabierając się za drugiego buta. – Jest przemiła i bardzo piękna, lecz beznadziejnie zakochana w tym o tu. – wskazał kciukiem Macieja, który obserwował poczynania ich obu bez słowa. Jakub podniósł wzrok na chłopa i uniósł jedną brew wyżej. 

– Czy moja siostra cię do tego zmusiła? 

Maciej pokręcił gwałtownie głową. 

– Nie, panie. Ja... 

– Maciej jest bardziej ciekawy życia niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. – odparł spokojnie Marcin, prostując się w momencie, kiedy drugi but również zsunął się z nogi księdza. – Poza tym... z całym szacunkiem Jakubie, lecz twoje bieganie po wsi z podwiniętą sutanną pozostawia naprawdę niewiele dla prostej, chłopskiej wyobraźni. 

Młody Adamczewski wziął głęboki oddech, obserwując milcząco, jak obaj czym prędzej ściągają z siebie odzienie. Wyglądali niemalże całkowicie inaczej, co w tej chwili dodatkowo go podniecało. Jakub był doskonale świadomy swojej własnej nagości. Szybkim, zwinnym krokiem dotarł do łoża i przysiadł na nim z gracją. Marcin pozostał w swoich portkach, podczas gdy Maciej pozbył się niemalże całości ubrania, poza bieliźnianą koszulą. Jakub obserwował ich z delikatnym uśmiechem na ustach, odchylając się na łożu tak, aby oprzeć się wygodnie na obu łokciach. Blask czegoś pierwotnego i silnego pojawił się w spojrzeniu Marcina, który najwidoczniej nie zamierzał tracić ani sekundy z ich bardzo ograniczonego czasu. Czym prędzej pochylił się nad księdzem i wpił się mocno w jego usta. 

Pocałunek był głęboki, długi i mokry. Marcin zachowywał się tak, jakby pragnął zrobić to już od dawna, lecz brakowało mu zarówno odwagi, jak i dogodnej chwili. Jakub przymknął powieki, wplątując dłoń w miękkie loki mężczyzny. Całus byłby całkiem romantyczny, gdyby nie okoliczności, w jakich się znajdowali i Maciej, nieco niepewnie przysiadający na łożu tuż obok. Jakub kątem oka spojrzał na chłopa i bardzo niechętnie oderwał się od ust Marcina. 

– Nie sądzę, aby moja siostra byłaby zadowolona, gdybyś też mnie pocałował. 

– Nie, raczej nie. – odparł Maciej po chwili zastanowienia. Marcin tymczasem chwycił księdza pod biodrami, aby położyć go w całości na łożu. Ciemne kosmyki rozsypały się na pościeli, tworząc coś na kształt niezwykle cudacznej aureoli dookoła głowy Jakuba. Dotyk na jego biodrach był silny i zdecydowany. Czuł, że dłonie Marcina nie były przystosowane do ciężkiej, fizycznej pracy; w przeciwieństwie do nerwowych, pokrytych odciskami rąk Macieja, który właśnie bardzo ostrożnie przeczesał jego włosy palcami.  

Zamiast pocałować go w usta, pomocnik kowala pochylił się nad jego szyją. Jego wargi były szybkie i nieco bardziej zdecydowane od dłoni. Maciej smakował jego skórę szybko i gwałtownie, nie omieszkując zostawiać ślady na jasnej skórze, wiedząc, że przez większość czasu i tak jest przykryta sutanną i płaszczem. Jakub westchnął cicho, rozsuwając uda na tyle, aby Marcin mógł swobodnie usiąść pomiędzy nimi. 

Wszystko działo się bardzo gwałtownie, niemalże paniczne. Czuł dłonie tańczące na swoim ciele, lecz nie potrafił nad nimi nadążyć. Rozgrzany dotyk palił jego skórę żywym ogniem. Nie umiał powstrzymać cichego, pełnego zniecierpliwienia jęku, kiedy czyjaś dłoń zawędrowała na jego twardniejącego coraz bardziej z każdą chwilą członka. 

– Oddychaj. – szepnął mu na ucho Marcin, sięgając do kieszeni własnych portek. Wyjął z niej buteleczkę olejku, którego przeznaczenie było Jakubowi doskonale znane: w końcu onegdaj spędzał bardzo dużo czasu w całkowicie męskim gronie. Oblizał szybko opuchnięte wargi, obserwując każdy ruch szlachcica. Ten wyprostował się nieco, aby móc otworzyć buteleczkę i swobodnie wylać część jej zawartości na swoje palce. 

Jakub pomyślał, że pewnie powinien coś powiedzieć, lecz żadne słowa obecnie nie przychodziły mu do głowy. Zamiast tego posłusznie uniósł biodra na tyle, aby Maciej mógł wsunąć pod nie poduszkę. Na tej wysokości powinien zdecydowanie odczuwać chociażby małe zawstydzenie. Ze zdziwieniem stwierdził jednak, że czuł się absolutnie niezdolny do jakiekolwiek reakcji przepełnionej wstydem. 

– Przytrzymaj jego uda. – Marcin polecił Maciejowi, nawet na niego nie patrząc. Twarz pomocnika kowala była rumiana i spocona z nadmiaru wrażeń. Jego siła zaskoczyła Jakuba; chwycił go za uda w taki sposób, że ksiądz dostał nagłych zawrotów głowy. Na krótki moment przymknął powieki. Sprawiło to, że jego zmysł dotyku tylko się wyostrzył. Prześledził w skupieniu ścieżkę, którą Marcin wytyczył palcami wzdłuż jego bioder i po wewnętrznej stronie ud, zostawiając przy tym wilgotny ślad oleju na skórze. Jakub nie mógł się powstrzymać, zadrżał niespokojnie, kiedy dłoń szlachcica nareszcie dotarła do celu. 

Pierwszy, zdecydowany ruch Macieja polegał na przysunięciu kolan bliżej twarzy księdza i pochyleniu się nad jego klatką piersiową. Ciepły oddech chłopa zatańczył na jego skórze, co w połączeniu ze zdecydowanym, podejrzanie wyćwiczonym ruchem pojedynczego palca w jego wnętrzu sprawiło, że niemalże zabrakło mu tchu w piersiach. Maciej wydawał się być zafascynowany jego anatomią, przyglądał się jego sutkom z niemałym zaciekawieniem. To wszystko musiało być dla niego niesamowicie nowe, zapewne traktował to jako nowe doświadczenie, eksperyment. Jakub poczuł dziwną falę ekscytacji na myśl, że właśnie został czyimś eksperymentem.  

Wzrok Marcina był stateczny i skupiony całkowicie na nim. Jakub czuł spojrzenie jego dużych, jasnych oczu na każdym fragmencie swojego rozgrzanego ciała. Jeden palec szybko zmienił się w dwa, dwa w trzy, a Maciej z coraz większą pewnością siebie badał jego pierś, obojczyki i szyję, zostawiając przy tym kolejną warstwę śladów.  

– Jak dzikie zwierzę. – skwitował go Jakub, mrugając nadmiernie. Marcin przycisnął biodra do jego pośladków, a gwałtowność tego ruchu sprawiła, że duchowny mimowolnie westchnął. – Dosyć. Już. Pospieszcie się. 

– No proszę, ktoś tu się zniecierpliwił. – powiedział szlachcic śpiewnym tonem, lecz posłusznie wysunął z niego palce. Maciej bardzo niechętnie oderwał się od jego szyi i wymienił spojrzenia z Marcinem. Ten jedynie machnął w jego kierunku brodą i odsunął się ostrożnie od Jakuba, po czym poklepał go szybko po prawej kostce. – Przodem, na kolana. 

Młody Adamczewski zdusił w sobie ogromną chęć jęknięcia. Szybkim, lecz nieco pokracznym gestem przekręcił się na brzuch, momentalnie czując silne dłonie na swoich biodrach. Marcin przytrzymał je w powietrzu w taki sposób, jakby powstrzymywał Jakuba przed upadkiem. Po raz kolejny, byłoby to całkiem romantyczne, gdyby nie okoliczności.  

Kiedy był już pewien, że biodra księdza są w odpowiedniej pozycji, zdjął z nich jedną rękę i szybkim ruchem rozwiązał przód swoich portek. Widząc, że policzek Jakuba spoczywa przyciśnięty do pościeli, czym prędzej wplątał palce w jego włosy i pociągnął za nie, lecz nie na tyle, aby sprawić mu jakikolwiek ból. 

– Głowa do góry. Maciej też tu jest. – stwierdził szlachcic wspaniałomyślnie. Jakub po raz kolejny pomyślał przez krótką chwilę, że powinien poczuć się niesamowicie zawstydzony. Maciej czym prędzej wgramolił się na pościel, kucając tuż przy jego twarzy. Ksiądz spojrzał na jego penisa zza wachlarza swoich rzęs, czując falę niesamowitej dumy z faktu, że znajdował się w fazie pełnej erekcji. Wiedział już, że będzie o tym przypominać swojej siostrze tak długo, jak ona i Maciej będą razem. 

– Gotowy? 

Jakub wywrócił oczami, poruszając biodrami ze zniecierpliwieniem. Absolutnie nie ufał swojemu głosowi, bojąc się, że z uwagi na emocje i podniecenie może zabrzmieć aż nazbyt piskliwie i panicznie. Marcin mruknął cicho z wyraźnym zadowoleniem i ponownie oparł obie dłonie na jego biodrach. Jakub wziął głęboki oddech i skupił się na członku, który miał przed twarzą. Silny, męski zapach wypełnił jego nozdrza i sprawił, że po raz kolejny tego wieczora zakręciło mu się w głowie. 

– Wszystko w porządku, panie? – spytał ostrożnie Maciej, wsuwając powoli palce między kosmyki jego włosów. Jego ostrożność i jednoczesna nieporadność były niesamowicie urocze. Jakub po raz pierwszy w życiu pomyślał, że jego przyszły szwagier może być naprawdę idealną partią dla Anielki. Jak tak dalej pójdzie, to do rana będzie w stanie nawet im udzielić błogosławieństwa. 

Marcin wsunął się w niego bardzo ostrożnie, z każdą sekundą wdzierając się coraz głębiej. Ramiona Jakuba zadrżały, a jego usta rozchyliły się w cichym jęku. Uczucie to było niemalże obezwładniające, wypełniało go od samych trzewi aż po czubek jego głowy. Jego ciepły oddech sprawił, że palce Macieja mocniej zacisnęły się na jego włosach. Ten krótki sygnał wystarczył, aby ksiądz zamrugał powiekami i rzucił mu jedno, szybkie spojrzenie przed zdecydowanym wzięciem jego członka między wargi. 

Jakub potrafił w tamtej chwili myśleć tylko o tym, że jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak pełen. Kiedy Marcin był już cały w środku, dał sobie parę chwil na wzięcie kilku głębszych oddechów, po czym wycofał się tylko po to, aby podarować mu pierwsze, mocne i gwałtowne pchnięcie. Sprawiło to, że całe ciało Jakuba szarpnęło do przodu, zmuszając go do wsunięcia większości penisa do ust. Członek Macieja był gorący i wilgotny, doskonale go wypełniał od frontu. Chociaż z uwagi na siłę, z jaką prowadził swoje pchnięcia Marcin, było mu trudno dostosować ruchy swojego języka, to starał się jak mógł, aby i Maciejowi dostarczyć jak najwięcej przyjemności. 

Mężczyzna odchylił mocno głowę, wydając z siebie głośny jęk. Jakub poczuł, jak dreszcz przechodzi mu niemalże po całym ciele: obaj nie dawali mu odetchnąć nawet na sekundę, błądząc dłońmi po obu stronach jego ciała. Ksiądz był przekonany, że do rana zarówno jego biodra, talia i uda, a także szyja, pierś i ramiona pokryte będą śladami najróżniejszego pochodzenia. Dzięki Bogu za zapiętą pod samą szyję sutannę. 

Marcin zaklął pod nosem, a pot z jego czoła kapał prosto na dolną część pleców bruneta. Jakub jęknął przeciągle na tyle, na ile pozwalały mu na to całkowicie pełne usta. Wibracje przeszły po członku Macieja, który w odpowiedzi zacisnął jeszcze mocniej palce na jego włosach. Ten uścisk był już niemalże bolesny, lecz Jakub był w absolutnym transie. Kiedy ukochany jej siostry cofnął biodra tylko po to, aby wykonać pierwsze, ostrożne pchnięcie, nowa fala ekscytacji przeszła po ciele bruneta. Czym prędzej zrelaksował gardło na tyle, na ile pozwalała mu sytuacja, po czym zacisnął palce mocniej na pościeli i po prostu przyjmował wszystko, co obaj mężczyźni byli w stanie mu dać. 

Drewno łóżka skrzypiało niebezpiecznie pod trzema parami kolan. Głosy mieszały się ze sobą w pomieszanej, chorobliwie grzesznej symfonii, dźwięczącej echem w uszach Jakuba. Obaj pieprzyli go na tyle mocno, że mózg młodszego Adamczewskiego przeszedł w powolną fazę spoczynku. Marcin dotykał go przez cały czas, czy to zaciskając palce na jego biodrach, czy błądząc nimi w okolicach jego jąder. Miał wrażenie, że całe jego ciało pokryte było gęsią skórką, rozgrzane na tyle, że nim dojdzie do spełnienia, zdąży się samoistnie zapalić. Paznokcie Macieja drapały go po skórze głowy, a każdy jego kolejny ruch był silniejszy i bardziej paniczny. Pomocnik kowala dążył do spełnienia jakby wiedziony swoimi pierwotnymi instynktami. Z jego perspektywy było to doznanie całkowicie fizyczne, skoncentrowane na nim samym i twarzy Jakuba. 

Wtem ksiądz poczuł to. Silne, skoncentrowane pchnięcie Marcina skierowane było w odpowiednią stronę i sprawiło, że Jakub niemalże stanął u bram Królewska Niebieskiego. Kolejny, głośny jęk został stłumiony przez penisa w jego ustach, lecz szlachcic doskonale wiedział. Do uszu księdza dobiegł jego cichy śmiech, który zwiastował plan doprowadzenia Jakuba to nieubłagalnego punktu spełnienia. Maciej pociągnął mocno za jego włosy, drżąc coraz bardziej z każdym kolejnym ruchem. Brunet ledwo zarejestrował moment, w którym chłop przycisnął jego policzek do swojej pachwiny i z głośnym jękiem doszedł mocno w jego ustach. 

Kilka chwil zajęło mu odsunięcie się od Jakuba. Musiał zebrać się do kupy i uspokoić swój oddech na tyle, aby móc przytrzymać się krawędzi łoża i przysiąść na kolanach tuż obok. Jakub nie był w stanie przełknąć wszystkiego, po jego brodzie i szyi przebiegły pojedyncze strużki nasienia, zmieszane z jego śliną. Na ten widok Marcin wydał z siebie głośne, niemalże zwierzęce warknięcie i pochylił się nad nim mocniej, wciskając policzek księdza w pościel. 

Jego kolana płonęły żywym ogniem. Ramiona z rezygnacją podążyły za jego twarzą, opadając bezwładnie na łoże, podczas gdy szlachcic tylko przyspieszył. Jakub nie miał pojęcia, gdzie w tamtej chwili znajdował się Maciej. Potrafił myśleć tylko o tym, że nigdy wcześniej nie czuł się tak dobrze, jak w tamtej chwili. Że być może całe lata czekał na to, aby ktoś go w końcu tak dobrze zerżnął. Kiedy poczuł palce szlachcica na swoim wilgotnym członku, nie mógł już powstrzymać głośnego, tym razem niczym nie stłumionego jęku. Poruszały się na nim szybko i bezlitośnie, uzupełniając brutalne pchnięcia, które Marcin przez cały czas mu podarowywał. 

A potem nadeszła mgła. Ciepło i zimno jednocześnie. Spełnienie tak silne i nagłe, że niemalże pozbawiło go umiejętności oddychania.  

Nie pamiętał, ile czasu dokładnie zajęło mu dojście do siebie. Być może trwało to minutę, a być może wiele godzin. Był jednak świadom, że z tego wspaniałego stanu podświadomości wyrwał go gwałtowny i silny orgazm Marcina, który przykrył go całym ciałem zaraz po tym, jak wykonał ostatnie, silne szarpnięcie biodrami. Ciężar szlachcica był dziwnie przyjemny, nawet biorąc pod uwagę rozgrzaną i spoconą skórę na jego piersi. Po omacku odszukał szyję Jakuba i złożył na niej powolny, wilgotny pocałunek. 

– Byłeś wspaniały. – stwierdził, kiedy jego oddech uspokoił się odrobinę. Kilka sekund później odszukał Macieja wzrokiem i posłał mu zmęczony uśmiech. – Możesz wracać do Anielki. Na pewno chce wiedzieć, co dokładnie się tu wydarzyło. 

 

 

 

 

 

 

Kilka godzin później, kiedy nadal leżeli nadzy w łożu Jakuba, ksiądz czuł spokój i odprężenie, jakiego nie doznawał już przez wiele lat. Delikatny uśmiech nie schodził mu z ust, podczas gdy Marcin przysypiał powoli na poduszce, w dalszym ciągu obejmując go ramieniem. W dworze panowała cisza, wszyscy zapewne już dawno spali, nawet nie mając pojęcia, co tego wieczora się działo w tej jednej, małej izbie. Jakub bardzo ostrożnie odwrócił się twarzą do szlachcica i westchnął ciężko, szturchając go łokciem. 

– Podjąłem decyzję. 

Marcin wyglądał, jakby został bezlitośnie wyrwany z pierwszej fazy snu. Zamrugał nadmiernie powiekami, a kiedy nareszcie odnalazł wzrokiem drugiego mężczyznę, mały uśmiech zaczaił się na jego wargach. 

– Jaką? 

– Nie mogę ci powiedzieć. Ale myślę, że się ucieszysz. 

Po tych słowach Jakub wtulił się w jego pierś i przymknął powieki, nie mogąc się doczekać, aż następnego ranka porozmawia ze swoją siostrą. 

Chapter 9: Day 9: Body Worship

Summary:

witam. to już jest 35 strona tego wyzwania i ja nie wiem, do końca października to będzie chyba dłuższe niz quo vadis.
pozdrawiam.

Chapter Text

Jakub nie był przyzwyczajony do chodzenia po dworze na palcach. Zazwyczaj przemykał między izbami niczym król, nie dbając o to, czy strąci coś po drodze sutanną. Co równie interesujące, nie zachowywał się najgłośniej z całej trójki rodzeństwa, w tej kwestii zdecydowanie przodował Stanisław, lecz i tak od razu było wiadomo, kiedy ojciec Jakub Adamczewski znajdował się w domu.  

W soboty msza kończyła się późno. Nim ksiądz wrócił do domu, większość członków rodziny już spała (lub, jak w przypadku Stanisława, szlajała się gdzieś po wsi). Nie sprawiło to jednak, że Jakub zdobył się na chodzenie po dworze na palcach. Z właściwym dla siebie dramatyzmem zamknął za sobą drzwi i zrzucił płaszcz z ramion, po czym ruszył w kierunku izby kąpielowej, mając ochotę na długi i zasłużony relaks w bali pełnej wody i olejków eterycznych. 

Musiał przejść przez cały dom, aby znaleźć się przy pomieszczeniu wydzielonym właśnie na cele higieniczne. Kiedy tam dotarł, ze zdziwieniem stwierdził, że drzwi do izby były lekko uchylone, a ze środka dochodził zapach palonych świec i świeżo przygotowanej kąpieli. Zmarszczył brwi w geście zdziwienia: była to godzina, kiedy cała rodzina zwykła być już pogrążona w głębokim śnie. Tym bardziej biorąc pod uwagę fakt, że nie był to zwyczajowy dzień kąpieli... Jakub po prostu miał zachciankę, aby się umyć. Zrozumiałby jeszcze, gdyby o tym komuś powiedział, wtedy Aniela lub Stanisław na pewno zajęliby izbę z czystej złośliwości. Jednak wpadł na ten pomysł dosłownie dziesięć minut wcześniej. 

Nie było więc opcji, aby w środku kąpał się ktoś z rodu Adamczewskich. A zatem... 

Bardzo ostrożnie podszedł do drzwi i uchylił je jeszcze bardziej. W izbie unosiła się gęsta para, która zwiastowała bardzo wysoką temperaturę wody przygotowanej do kąpieli. Dookoła pachniało lawendą i czymś jeszcze, jakimś egzotycznym olejem, którego ojciec przywiózł całą karocę z Turcji. Jakub nie przepadał za tym zapachem, zmarszczył więc krytycznie nos, lecz mimo to zajrzał do środka. To, co ukazało się jego oczom, przekroczyło jednak jego najśmielsze oczekiwania. 

Po pierwsze, miał absolutną rację: izba kąpielowa nie zajmowana była przez nikogo z rodu Adamczewskich. Zamiast nich w środku znajdował się nie kto inny, jak półnagi, szykujący się do kąpieli szlachcic z Warszawy – Marcin Jaskulecki. 

Jakub schował się za drzwiami, bezwstydnie podglądając cały spektakl. Mężczyzna ściągał właśnie portki, bardzo powoli zsuwając obie nogawki z umięśnionych ud. Górna część jego ubrania spoczywała już na najbliższym krześle, starannie złożona zapewne przez niego samego. Włosy Marcina kręciły się samoistnie od wilgoci. Był skupiony na swoim zadaniu, lecz mimo to nucił pod nosem jakąś żołnierską pieśń, którą Jakub kiedyś słyszał pod kościołem. A co więcej, w ogóle nie zdawał sobie sprawy z jego obecności.  

Póki co.  

Marcin rozbierał się powoli, zapewne czekając na to, aż woda w bali trochę ostygnie. Ze swojego miejsca Jakub miał doskonały widok na jego sylwetkę: błyszczącą od pary i potu pierś, jego szerokie ramiona, wąską talię i dłonie. Na Boga, tyle razy się w niego wpatrywał (oczywiście, zawsze z bezpiecznej odległości) ale nigdy nie zwrócił uwagi na jego ręce. Marcin istotnie miał bardzo duże dłonie, gładkie i nieskalane ciężką, fizyczną pracą, jednak z odciskami po licznych pojedynkach i treningach z szablą. Jakub z wściekle bijącym sercem obserwował, jak mężczyzna składał spodnie w schludną kostkę i odkładał je na krzesło, odwracając się na moment do niego tyłem. Na widok pośladków szlachcica niemalże zabrakło mu tchu. W pięknej, smukłej linii łączyły się z jego udami, które stanowiły dwa, pokaźnej wielkości mosty do jego długich nóg. Na wąskiej talii Marcina znajdowało się kilka niewielkich blizn, zapewne po walce. Jakub dostrzegł jeszcze jedną, nieco głębszą, tym razem tuż nad jego lewą łopatką. Odczuł nagle ogromną potrzebę, aby podejść bliżej i przejechać opuszkami palców po wszystkich niedoskonałościach jego skóry. Ledwo dał radę się powstrzymać. 

Kiedy Marcin odwrócił się do niego przodem, duchowny niemalże przestał oddychać. Wcześniej zwrócił uwagę jedynie na jego klatkę piersiową. Teraz, kiedy szlachcic stał tam całkowicie nagi, zupełnie nieświadomy tego, że ktoś go w tym samym czasie podgląda, Jakub mógł go zobaczyć w całej okazałości, bez zbędnego odzienia. Z podziwem stwierdził, że szlachcic mógł się pochwalić jednym z najpiękniejszych członków, jakie w życiu widział. Co więcej, znajdował się w stanie na wpół erekcyjnym, co sprawiło, że Jakubowi momentalnie zaschło w gardle.  

Wpatrywał się w szlacheckiego członka tak długo, jak tylko mógł. Zdusił w sobie jęk żalu, kiedy Marcin odwrócił się do niego plecami, aby pochylić się nad balią i sprawdzić temperaturę wody. Jakub z trudem przełknął to, co mu jeszcze pozostało w ustach ze śliny i zacisnął palce na klamce. Bardzo nie chciał odwracać się na pięcie i iść do swojego pokoju, chociaż wiedział, że z czystej przyzwoitości powinien tak uczynić. Zamiast tego obserwował, jak szlachcic powoli wchodzi do wody, a całą jego sylwetkę momentalnie spowija para. 

Marcin z mokrymi włosami i zarumienioną twarzą wyglądał młodziej, jakby dopiero wkraczał w wiek męski. Na moment oparł głowę o brzeg balii i przymknął powieki, widocznie się relaksując. Jakub po raz kolejny z ogromnym trudem przełknął ślinę, mając coraz większe trudności z zapanowaniem nad własnymi instynktami. Czekała go na pewno długa i niezwykle wyczerpująca spowiedź, lecz Bóg znał go już doskonale i wiedział, że to nie byłby pierwszy raz. 

Marcin nie kąpał się długo. Ksiądz był przygotowany na to, że będzie pod tymi przeklętymi drzwiami stać pół nocy, lecz nie minęło dwadzieścia minut, a ten zaczął podnosić się powoli na równe nogi. Mgła opadła, a zapach olejów również przestał wydawać się tak dławiący, jak przedtem. Jakub mógł się mu przyjrzeć jeszcze dokładniej i niemalże przestał oddychać na widok wilgotnej, zaczerwienionej skóry w okolicach pachwin. Jego wzrok szybko prześlizgiwał się po nagim ciele mężczyzny, nie pozostawiając żadnych złudzeń. 

Marcin Jaskulecki był najpiękniejszym mężczyzną, jakiego Jakub kiedykolwiek widział. 

Wraz z uświadomieniem sobie tego faktu, przyszła nagła fala odwagi, która rozlała się po wnętrznościach księdza. Czym prędzej wszedł do izby, nie dbając o duchotę i wilgoć osadzającą się na połach jego szaty. Zamknął za sobą drzwi i spojrzał uważnie na szlachcica, który jednak na jego widok wcale nie wydawał się być zawstydzony. Wprost przeciwnie. 

Stanął prosto i uniósł pytająco brwi ku górze. 

– Ojciec Jakub. W czym mogę pomóc? 

Na ustach duchownego pojawił się słaby, ledwo zauważalny uśmiech. Jego wysokie buty zastukały o wilgotną podłogę, kiedy zrobił kilka kroków bliżej mężczyzny. Obserwował z zadowoleniem, jak z każdą minioną sekundą oddech Marcina przyspiesza, a delikatne włoski na klatce piersiowej unoszą się powoli. Kiedy stanął tuż przed nim, doskonale mógł dostrzec, że rumieniec gorąca rozniósł się nie tylko po jego policzkach, lecz także po szyi i ramionach. Marcin nie zdążył jeszcze się wysuszyć, pojedyncze krople wody kapały z jego włosów i rąk na podłogę, lecz Jakub zupełnie nie dbał o to, że jego sutanna będzie cała wilgotna. Bez słowa opadł na kolana tuż przed nim, nie zdejmując jednak wzroku z jego twarzy. 

– Ojcze? 

Jakub jedynie pokręcił głową i w niemal religijny, nabożny sposób oparł dłonie na jego udach. Skóra szlachcica pod jego palcami była ciepła i niezwykle gładka. Ksiądz czym prędzej przesunął je nieco wyżej, palcami zahaczając o pojedyncze blizny na talii Warszawiaka. Ciało mężczyzny zadrżało pod jego dotykiem, a skupione, jasne oczy nie przestawały się w niego wpatrywać. 

– Podoba się ojcu ten widok? 

Jakub pokiwał głową, prześlizgując się wzrokiem po każdym detalu jego ciała. Z tej niewielkiej odległości mógł dokładnie policzyć pojedyncze piegi na jego przedramionach i jasne włoski na piersiach. Był tak blisko, że mógł doskonale poczuć jego zapach: Marcin pachniał lasem, olejkiem przywiezionym z Turcji, dymem i tą niesamowitą, piżmową wonią jego podniecenia. Jakub rzucił mu szybkie spojrzenie zza wachlarza swoich rzęs, po czym skupił wzrok całkowicie na jego członku, który wszedł właśnie w fazę pełnej erekcji.  

Ksiądz uśmiechnął się nieco szerzej i pogładził kciukiem jedną z jego kości biodrowych. 

– Jesteś doskonały. – powiedział cichym, nabożnym tonem, przybierając taki wyraz twarzy, jakby miał zamiar za chwilę zacząć się modlić. Usłyszał, jak Marcin bierze cichy, głęboki oddech. Kilka sekund później palce mężczyzny zacisnęły się ostrożnie na włosach Jakuba, który aż zadrżał na całym ciele. 

– Chodźmy do twojej izby, zanim usłyszę z twoich ust “Ojcze Nasz”.  

Chapter 10: Day 10: Tied up

Chapter Text

Jakub wyprostował plecy, spoglądając na swoje dzieło. Nie potrafił nie uśmiechnąć się wspaniałomyślnie na wynik pracy, która co prawda nie zajęła mu zbyt wiele czasu, lecz była wyczerpująca pod względem planowania i... cóż, gimnastykowania się, szczególnie w jego obecnej pozycji. Wytarł spocone dłonie o materiał pościeli i uniósł brodę nieco wyżej, przybierając iście triumfatorski wyraz twarzy. 

Marcin leżał pod nim w sytuacji dość niejednoznacznej. Ktoś z zewnątrz mógłby nawet pomyśleć, że został do tego zmuszony, siłą zaciągnięty do pokoju księdza i postawiony w tej sytuacji, z której sam zapewne nie mógłby się wydostać, nawet jeśliby chciał. Jego nadgarstki zostały ciasno przywiązane skórzanymi rzemieniami do krawędzi łoża. Jakub był przekonany, że zostaną potem na nich wyraźne ślady. Sama myśl o tym podniecała go jeszcze bardziej. Dookoła szyi szlachcica znajdował się gruby, dość mocny sznur, przywiązany do wezgłowia w taki sposób, że unieruchamiał go niemalże całkowicie. Marcin mógł jedynie poruszać twarzą i to w niezbyt gwałtowny sposób, aby przypadkiem nie zacisnąć sznura mocniej.  

Jego pierś również została unieruchomiona, głównie za pomocą obu rąk Jakuba, które przyciskały ją mocno do pościeli. Na skórze mężczyzny pojawiły się już wyraźne kropelki potu, wyrażające nie tylko podniecenie, lecz również zniecierpliwienie. Jego penis drażnił pośladki Jakuba, który jednak bardzo skrupulatnie i niemalże sadystycznie przedłużał tę chwilę, wodząc wzrokiem po swoim dziele. Marcin miał lekko rozchylone usta, oddychał ciężko i głęboko, nie odrywając oczu od bruneta. Jakub pomyślał, że następnym razem powinien też unieruchomić jakoś dolną część jego ciała, gdyż cały czas próbował poruszać biodrami, zdesperowany jakiejkolwiek formy ulżenia sobie. 

Jakub rozpostarł dłonie na jego brzuchu i pochylił się nad jego twarzą, wdychając w nozdrza znajomy zapach lasu i potu. Mężczyzna zamrugał powiekami, lecz nie poruszył głową, posłusznie czekając na gest księdza. Ten przesunął wargami po jego spoconym czole i policzkach, pozwalając sobie na pojedynczy, niemalże czuły gest. Być może przeczuwał, że szlachcic potrzebuje odrobinę uspokojenia, chwili poświęconej na delikatne pieszczoty? Ciężko rzec. W każdym razie już po blisko minucie dotarł do warg Marcina i pocałował go z tak niesamowitym głodem, jakby przez całe życie nie pragnął niczego innego. 

Kiedy się wyprostował, podążyła za nim delikatna stróżka śliny, pomost pomiędzy ich wargami. Marcin wziął głęboki oddech i poruszył ostrożnie brodą, patrząc Jakubowi prosto w oczy. 

To spojrzenie wyrażało wszystko. Nie potrafił niczego schować już przed duchownym. Jakub widział w jego jasnych oczach każdą pojedynczą emocję, której za żadne skarby świata nie potrafił i nie chciał ukryć. Dlatego postanowił wspaniałomyślnie, że nie zamierza dłużej już tego przeciągać. Z lekkim uśmiechem sięgnął po buteleczkę oleju, w ferworze pracy odłożoną gdzieś na bok łoża, po czym ostrożnie wylał część jej zawartości na swoją dłoń. Marcin przełknął głośno ślinę, w milczeniu obserwując, jak ten sięga za siebie. Kilka sekund później poczuł rozgrzane, delikatne palce na swoim członku i chłód olejku na skórze. Ponownie próbował poruszyć biodrami, jednak silne uda Jakuba przytrzymały go w miejscu. 

– Bądź grzeczny. – powiedział łagodnie, po czym powoli uniósł biodra, cały czas opierając się jedną dłonią o jego pierś. Na krótki moment musiał przerwać ich kontakt wzrokowy, aby w dobry sposób nakierować jego członka. Potem na dłuższą chwilę przymknął powieki, gdyż nie potrafił się jednocześnie skupić na patrzeniu na niego i powolnym opuszczaniu bioder. Marcin, jak zwykle zresztą, wpasowywał się w niego doskonale, jakby byli dla siebie stworzeni. Co ważniejsze, pozycja, w której się znajdowali, dawała Jakubowi nieograniczone możliwości i praktycznie pełną kontrolę nad sytuacją. Szczególnie biorąc pod uwagę unieruchomionego szlachcica. Duchowny osiadał więc na nim powoli i spokojnie, drżąc przy każdym oddechu, stroniąc od gwałtownych i szybkich ruchów.  

Kiedy nareszcie osiadł ostrożnie na biodrach Marcina, pozwolił sobie na dwa głębsze oddechy i otwarcie oczu. Szlachcic miał zamglone spojrzenie i policzki rozpalone tak, że wydawały się płonąć żywym ogniem. Widać było po nim, że z całych sił starał się nie wykonać żadnego, gwałtownego ruchu. Całkowicie polegał na swojej samokontroli i dyscyplinie, a także na Jakubie, który aktualnie uśmiechał się do niego z zadowoleniem.  

Przez dłuższą chwilę po prostu trwał w miejscu, rozkoszując się widokiem i uczuciem wypełnienia aż po granice możliwości. Odchylił powoli szyję do tyłu, opierając dłonie na udach mężczyzny, na moment pozostawiając jego klatkę piersiową w spokoju. Chciał zobaczyć, jak się zachowa. Czy nadal będzie wiedział, jaki dokładnie ruch jest dozwolony, a jaki nie? Ksiądz aż zadrżał na samą myśl, bardzo powoli unosząc biodra. Pierwszy, próbny ruch był niemalże nieodczuwalny, ostrożny, wręcz kontrolny. Z satysfakcją stwierdził, że Marcinowi udało się nie oderwać pleców od pościeli, nawet wtedy, gdy mięśnie jego brzucha napięły się gwałtownie. 

Zadowolony z siebie Jakub oblizał ostrożnie wargi i wykonał kolejny ruch. Tym razem uniósł się zdecydowanie wyżej, pozwalając sobie na o wiele gwałtowniejsze szarpnięcie biodrami. Dość szybko go powtórzył, nadając swoim ruchom dość powolny, jednak miarowy rytm. Dźwięki, jakie roznosiły się po sypialni, były tak niesamowicie grzeszne, że Jakub czuł oceniające spojrzenie Pantokratora z portretu na swoich plecach. Jak można się spodziewać, fakt ten podniecał go jeszcze mocniej. 

Szarpnął biodrami nieco gwałtowniej, obserwując strużkę potu, spływającą po czole Marcina. Wcisnął paznokcie w skórę na jego udach, odchylając plecy bardziej do tyłu, aby zmienić nieco kąt pchnięć. Szlachcic leżał w dalszym ciągu nieruchomo, a z jego ust wydobywały się coraz głośniejsze pomruki. Jakub sam już nie wiedział, któremu z nich podobało się to bardziej. Marcin w tej postaci wyglądał tak naturalnie, zaciskając unieruchomione dłonie w pięści, z wysiłkiem przełykając kolejną ślinę. Sznur wokół jego szyi również naprężył się wraz z jego skórą przy każdym, gwałtowniejszym opadnięciu księdza. 

Jakub wywrócił oczami, czując falę ciepła rozchodzącą się po jego ciele. Pełna kontrola nad sytuacją sprawiała, że mógł w pełni skoncentrować się na swojej własnej przyjemności. Spełnienie Marcina miało być jedynie dodatkiem, obaj o tym doskonale wiedzieli. Kolejne szarpnięcie biodrami skierowało jego członka w odpowiednią stronę i tym razem księdzu nie udało się powstrzymać głośnego, drżącego jęku, rzuconego prosto w sufit.  

Również po czole Jakuba płynęły strużki potu, osadzając się albo na jego skroniach, albo obojczykach. Wiedział, że szlachcic cały czas na niego patrzy: w takich sytuacjach nigdy nie potrafił oderwać od niego wzroku. Paznokcie wbiły się w skórę jego ud jeszcze mocniej, kiedy Jakub zdecydował się na pełnię swoich możliwości. Ujeżdżał go szybko i mocno, nie dbając już o to, że Pantokrator za jego plecami zarumieni się gwałtownie na dźwięk jego obscenicznych jęków. I dobrze. Należy mu się, na zdrowie.  

Kiedy poczuł, że jest już na granicy spełnienia, sięgnął po omacku w kierunku sznura na szyi szlachcica. Nie pociągnął za niego, mimo wszystko nie miał zamiaru zrobić mu krzywdy, lecz zacisnął na nim palce, pozostawiając mu bardzo niewiele przestrzeni na oddech. Kilka sekund później spełnienie przebiegło po całym jego ciele, a on doszedł mocno z imieniem mężczyzny na ustach, nie pozostawiającym nikomu we dworze żadnych wątpliwości co do tego, co działo się aktualnie w jego izbie. 

Orgazm Jakuba był mocny i gwałtowny. Szarpnął jego sercem i umysłem w taki sposób, że brunet potrzebował kilku minut, aby wrócić do siebie. Kiedy mu się to nareszcie udało, ze zdziwieniem stwierdził, że nasienie Marcina spływa powoli po jego udach i kapie prosto na wilgotną pościel pod nimi.  

Szlachcic doszedł dosłownie w tym samym momencie, co on. Z sznurem zaciskającym się jeszcze bardziej wokół jego szyi. 

Jakub usiadł wygodniej, po czym przeczesał mokre włosy palcami. Przez dłuższą chwilę po prostu patrzył na mężczyznę leżącego na jego łożu, nie bardzo wiedząc, co ma powiedzieć. W końcu dotarło do niego, że przecież nie musi nic mówić. Język ciała może zrobić to za niego. 

W tym celu westchnął i pochylił się nad nim, aby złożyć na jego ustach powolny, czuły pocałunek. 

 

 

Chapter 11: Day 11: Semi-Public

Notes:

z wszystkich pomysłów jakie padły, ostatecznie wybrałam swój własny.
smacznego.
pozdrawiam.
szerokości.

Chapter Text

Jarmarki w Warszawie były świetną okazją nie tylko do poznania nowych ludzi i zaopatrzenia się kilka razy do roku w towary luksusowe, lecz także pozwalały na przyjrzenie się wszystkim bywalcom bardzo dokładnie, w poszukiwaniu znajomych twarzy i sensacji. Jakub bywał na nich właśnie z tego powodu: lubił obserwować ludzi, zapamiętywać w myślach ich zwyczaje, szczególnie wtedy, gdy odnajdywał wśród tłumu swoich parafian. Na jednym ze straganów zaopatrzył się w pojedyncze jabłko i jadł je spokojnie oparty o ścianę pobliskiego budynku, oglądając całe przedstawienie w milczeniu. Pogoda była przyjemna, w mieście nie padało od wielu tygodni. Ciepła, wiosenna temperatura sprawiała, że na jarmarku pojawiło się wiele osób, w tym również tych niekoniecznie mogących sobie pozwolić na zakupy, lecz korzystających z dobrej pogody. Jakub odnalazł wzrokiem kilka znajomych twarzy, lecz nic szczególnego nie przykuło jego uwagi. Ot spokojny, wiosenny, sobotni poranek. 

Ruszył w kierunku drugiej strony rynku, kiedy niespodziewanie pomiędzy budynkami rozległ się czyiś głos. Ksiądz znał go doskonale, gdyż wielokrotnie powodował dreszcz u podstawy jego kręgosłupa. Już wiele miesięcy wcześniej, w Adamczysze, czuł w kościach, że coś między nimi się wydarzy. Był wtedy jednak zbyt zajęty innymi sprawami, aby zaryzykować chociażby minimalny flirt. 

Teraz jednak, w Warszawie... 

Czym prędzej znalazł się w szczelinie pomiędzy dwoma ceglanymi budynkami. Z tej perspektywy jarmark był nadal doskonale widoczny, lecz jego uczestnicy nie byli w stanie zobaczyć, co się dzieje w ciemności pomiędzy ścianami. Pierwsze, co ujrzał w tym nowym otoczeniu, były niezwykle duże i jasne, niebieskie niczym letnie niebo oczy. Jakub znał je na wylot i doskonale rozpoznawał każdą emocję, która się w nich rysowała. Na widok tego charakterystycznego błysku wyszczerzył się szeroko i oparł dłoń na swoim biodrze. 

– Śledziłeś mnie aż tutaj? – spytał zalotnym tonem, spoglądając na szlachcica z uśmiechem. – Umówiliśmy się dopiero po zmroku. 

– Nie mogłem się oprzeć okazji wiedząc, że będziesz dziś na jarmarku. – odparł spokojnie Marcin, opierając się nonszalancko plecami o ścianę. Miał na sobie ten sam, niebieski kubrak, który Jakub pamiętał z jego obecności w Adamczysze. Ten fakt sprawił, że momentalnie wziął głęboki oddech, aby się nieco uspokoić. 

Ksiądz wyciągnął dłoń przed siebie, opierając ją na piersi drugiego mężczyzny. Czuł pod palcami przyspieszone bicie jego serce. Sprawiło to, że podszedł jeszcze bliżej, wcale nie przejmując się tym, że ktoś ich może teraz zobaczyć. 

Dotyk Marcina na jego talii był za każdym razem tak samo przyjemny. Nawet teraz, pomimo faktu, że Jakub był całkowicie ubrany we wszystkie warstwy, które wypadało mu nosić, ten znajomy dreszcz się nasilił. Byli niemalże tego samego wzrostu, dlatego gdy szlachcic podniósł odrobinę głowę, jego broda była na wysokości ust duchownego. Ten nie potrafił się powstrzymać i złożył powolny pocałunek na jego szczęce, czując pod wargami delikatne mrowienie jego krótkiego, dwudniowego zarostu.  

– Zobaczą nas tu? – spytał po chwili, dmuchając ciepłym powietrzem w jego szyję. Marcin zadrżał, ale po chwili roześmiał się cicho. 

– Jeśli nie będziesz zbyt intensywnie krzyczeć, to wątpię. 

Jakub zmarszczył brwi, zerkając na niego uważnie. 

– Ja nie krzyczę. 

– Ach tak? 

– To potwarz. 

Marcin wywrócił oczami i otoczył go ramieniem w pasie, przyciągając go do siebie jeszcze bliżej. Ich piersi zderzyły się ze sobą, a oddech zlał w jedno, kiedy patrzyli sobie prosto w oczy, stojąc w odległości mniejszej niż kilka centymetrów. Jakubowi zabrakło tchu, kiedy usta Marcina wygięły się w delikatnym, nieco drwiącym uśmiechu. 

Pierwszy pocałunek był gwałtowny i szybki, nadal przepełniony paniką i delikatnym strachem przed nakryciem. Przy drugim zdążyli już sobie z tym poradzić, błądząc dłońmi po swoich ciałach, szukając najmniejszej chociażby przerwy pomiędzy ubraniami. Jakub znalazł ją tuż nad portkami szlachcica i z zadowoleniem oderwał się od jego warg tylko po to, aby roześmiać się cicho i szepnąć: 

– Skoro tak, to zachowajmy moje krzyki na wieczór. 

Marcin zdążył jedynie przechylić głowę nieco do tyłu, aby wziąć głęboki oddech. Ręka Jakuba, nadal w swojej nieodłącznej, czarnej rękawicy, umiejętnym gestem rozsznurowała jego spodnie na tyle, aby móc dorwać się do jego członka. Stanął w taki sposób, aby mimo wszystko przysłonić plecami to, co akurat działo się w szczelinie pomiędzy budynkami. Pomimo przekonań Marcina wolał nie ryzykować całkowicie, tym bardziej w jego pozycji głównego faworyta na następcę proboszcza. Po raz kolejny dorwał się do jego ust i przez dłuższy moment po prostu trwali w ten sposób, ściskając się nawzajem za biodra i całując się tak, jakby jutro miało nie nadejść. Marcin westchnął cicho prosto w usta księdza, opierając się wygodniej o ścianę, kiedy ten otoczył jego członka odzianymi w skórzaną rękawicę palcami.  

Jakub chwycił go mocno za ramię, przytrzymując ich obu w jednym miejscu. Każdy gwałtowniejszy ruch mógłby zwrócić czyjąś uwagę, pomimo pleców Jakuba zasłaniających całą sytuację. Pochylił się nad szyją partnera, bardzo powoli dotykając jej wargami pomiędzy każdym ruchem nadgarstka. 

– Przyjdziesz potem do mnie, aby się z tego wyspowiadać? – szepnął mu prosto do ucha, na co szlachcic zadrżał, wciskając paznokcie w jego biodro. Mężczyzna oblizał powoli wargi, nie wydając z siebie żadnego dźwięku, poza zdecydowanie szybkim i podnieconym oddechem. Jakub uśmiechnął się sam do siebie i oparł brodę na jego ramieniu, przesuwając ostrożnie kciukiem po główce jego penisa. Tak intymny dotyk w tym miejscu, niezwykle brudnym i spowitym ciemnością, wydawał się mu jeszcze bardziej grzeszny.  

Jakub popełnił w życiu wiele grzechów, zarówno tych lżejszych jak i cięższych. To jednak, jak tracił głowę przy Marcinie Jaskuleckim, zasługiwało na osobną kategorię i specjalny rodzaj pokuty. 

Wiedział, że nie może przedłużać tej chwili w nieskończoność. Prędzej czy później ktoś się zorientuje, że tam stoją, a to może się bardzo źle skończyć. Brunet ścisnął więc go nieco pewniej i poruszył palcami na całej długości, obserwując w milczeniu wilgoć osadzającą się na jego rękawiczce. Marcin wydał z siebie niespodziewanie ciche, pojedyncze westchnienie, które spowodowało u księdza kolejny, niezwykle przyjemny dreszcz. Boże Wszechmogący, jego naprawdę cała ta sytuacja podniecała o wiele bardziej niż powinna. Jakub zacisnął zęby, aby tylko nie dać się ponieść za bardzo emocjom i cały wysiłek włożył w to, aby doprowadzić go do spełnienia. Co kilka chwil przenosił wzrok z jego członka na twarz, czując ciągle wzrok Marcina na swoich ustach. Bardzo chciał go znowu pocałować, nie musiał nawet mu tego mówić. Jakub wiedział, że gdyby szlachcic tylko mógł, całowałby go bez przerwy. 

Dlatego w chwili, kiedy mężczyzna poruszył biodrami w ten szczególny sposób, zwiastujący rychły orgazm, ksiądz pochylił się mocniej w jego stronę i przykrył jego usta swoimi. Pocałunek na całe szczęście uciszył dźwięk, który zamierzał wydostać się w tym momencie spomiędzy jego warg. Jakub poczekał, aż Marcin nieco się uspokoi i dopiero wtedy się od niego odsunął, strzepując powoli dłoń. 

 – Nie wiem, czy będę w stanie udzielić ci rozgrzeszenia. – powiedział po kilku chwilach, kiedy szlachcic zawiązywał swoje portki. Jakub wytarł rękawiczkę w podarowaną mu przez Marcina chusteczkę, po czym wspaniałomyślnie mu ją oddał, uśmiechając się doń niewinnie. – Widzimy się po zmroku, jak mniemam. 

– Oczywiście. Moje zaproszenie jest nadal aktualne. 

Ksiądz mrugnął do niego zawadiacko i bez słowa odwrócił się napięcie, aby zniknąć pomiędzy tłumem na jarmarku. 

Chapter 12: Day 12: Aphrodisiacs

Notes:

strasznie was przepraszam za 4-dniowe zaległości w czelendżu, lecz czasem jest tak, że poza yaoi (niestety) istnieje też dorosłe życie. po kolei nadrabiam, także smacznego.

tutaj mamy nasze ukochane old women yuri w gratisie <3

Chapter Text

Ciasteczka, które Zofia zleciła przygotować na przyjazd Rozalii, pachniały obłędnie. Posypane zostały skruszonymi płatkami róży, a w cieście znajdował się tajemniczy składnik. Jaga sprzedała jej onegdaj pewien specyfik, pięknie pachnący eliksir, który miał posiadać właściwości tak niesamowite, że aż rumieniec sam się wkradał na lica przy samym pomyślunku. Zofia miała za sobą miesiące pełne smutku i postu, niekoniecznie wedle własnej woli, dlatego wizyta dawnej przyjaciółki, a od miesięcy głównie korespondencyjnej partnerki, napawała ją szczerą nadzieją na godziny spędzone w łożu i gorące pocałunki do rana. 

Dwór w Adamczysze był pełen gości. Oprócz Rozalii, tego dnia zjawili się w progu domostwa również Stanisław, Tereska i Marcin na ich zaproszenie. Jakub przyjechał na życzenie matki, chociaż Zofia miała duży problem, aby przekonać go do zjawienia się w domu. Ksiądz nadal był wyraźnie zły na Jana Pawła, lecz ostatecznie obiecał, że przyjedzie spędzić z matką kilka dni. Łaskawie. Ale wystarczyło. 

Ciasteczka były jednak przeznaczone tylko dla niej i dla Rozalii. Schowała je pod ozdobną paterą na kredensie, uśmiechając się z rozczuleniem. Nie mogła się doczekać, aż kobieta się tu pojawi, uśmiechnie do niej szeroko, weźmie ją w ramiona... Cały czas czuła dookoła zapach róż i goździków. To będzie wspaniały czas, którego nikt jej nie zepsuje, była o tym przekonana. 

– Piąty raz ci mówię, ty warszawski półgłówku, że król może sobie chcieć, ale ja nie mam obowiązku urządzać mu odpustu na dworze! – wysoki i poddenerwowany głos jej młodszego syna rozległ się po całym domostwie. Zofia przymknęła na moment powieki, modląc się do Najświętszej Panienki o spokój.  

– Jakubie, wysłuchaj mnie, błagam. Przecież jak mu odmówię, to mi łeb utnie przy samej dupie! 

– I dobrze ci tak, ty szlachecki kretynie! Nie mam obowiązku się na to zgadzać! 

– Ale ja nie znam innego księdza w Warszawie! 

– No to poznaj, mnie to nie interesuje! 

– Jakubie! 

Jakub i Marcin kłócili się już od kilku godzin. Ksiądz chodził dramatycznym krokiem po całym dworze, podczas gdy szlachcic podążał za nim bez przerwy z miną zbitego szczeniaka, dalej mając nadzieję, że przekona go do... cokolwiek właśnie próbował ugrać. Zofia zmrużyła oczy, spoglądając na sposób, w jaki jej syn gestykulował podczas kłótni. Znała go zbyt dobrze, żeby nie wiedzieć, że jego upór i przedłużanie tej beznadziejnej dyskusji miało drugie dno. Mimo wszystko nie zamierzała się pomiędzy nich wtrącać. Westchnęła ciężko i odwróciła się na pięcie, aby zostawić ich samych w gotowej na przyjazd Rozalii jadalni. 

Kobieta miała doskonały humor. Minęła w wejściu do dworu swojego beznadziejnego męża i ruszyła w kierunku folwarku, decydując się na krótki spacer. Do przyjazdu Rozalii zostało jeszcze kilka godzin. Mogła spokojnie spędzić trochę czasu na łonie natury, pouśmiechać się do pracujących chłopów, nazrywać kwiatów, może nawet zajść do kapliczki. Życie zdecydowanie było o wiele przyjemniejsze, kiedy czekało się na szczęśliwe wydarzenia. Nawet nie miała już ochoty nosić czarnych sukien. Najchętniej ubrałaby się w coś, co wcześniej miała na sobie Rozalia... 

Stop, nie może teraz o tym myśleć. Nie przed wieczorem. 

Po około godzinnym spacerze wróciła do dworu. W tym czasie ganek został elegancko posprzątany, a przy kolumnach postawiono ogromne misy ze świeżymi różami, przygotowanymi pecjalnie na przyjazd Rozalii. Zofia uśmiechnęła się do siebie i weszła do środka, szurając cicho suknią o drewnianą posadzkę. Z powodu swojego szczęścia w ogóle nie zwróciła uwagi na dźwięk skóry uderzającej o skórę w dość szybkim tempie, który dochodził z jadalni. Gdyby tylko to usłyszała wcześniej, być może nie ruszyłaby od razu w tę stronę, wesoło nucąc pod nosem stare pieśni z młodości.  

Zupełnie nie spodziewała się tego, że kiedy stanie w progu izby, zobaczy swojego środkowego syna przyciśniętego silną ręką do najbliższej ściany, w dodatku w pełni nagiego, takiego jakim go Pan Bóg stworzył. Stał mocno wypięty i... o Panienko Przenajświętsza, Marcin znajdował się tuż za nim i był, jakby to chłopstwo powiedziało, po jaja w Jakubie. 

Zofia prawie zemdlała na miejscu. 

Potrzebowała chwili na przytrzymanie się framugi i złapanie oddechu, ale zaraz po tym z ogromnym wstydem oderwała wzrok od tej sceny rodzajowej. Rumieniec wykwitł jej na policzkach, kiedy spuściła oczy w podłogę, od razu dostrzegając okruszki po jej sekretnych ciastkach, które były przecież przeznaczone dla niej i dla Rozalii. No jasne, wszystko od razu nabrało sensu. Jakub i Marcin nawet nie zauważyli, że Zofia stała dosłownie trzy metry przed nimi, gdyż byli zbyt zajęci... tym wszystkim, co właśnie robili. Zofia czym prędzej przeszła po omacku do drugiej izby, mocno zaciskając powieki, a dłonie przykładając z całych sił do uszu, aby tylko już nic nie słyszeć. 

Wyglądało na to, że obaj młodzieńcy przytulili sobie ciasteczka z nadzieniem od Jagi, nie zamierzając nawet spytać o pozwolenie. Ona i Rozalia będą musiały się obejść smakiem. Ale za to z drugiej strony dodały one nareszcie odwagi jej synowi (chociaż, według osobistego zdania Zofii, mogliby wytrzymać i przenieść się kilkadziesiąt metrów dalej do sypialni Jakuba. No na litość boską!) co należało uznać za jeden z sukcesów tego szalonego dnia. 

Chapter 13: Day 13: To calm someone down

Notes:

moi drodzy...
pozdrawiam.

Chapter Text

Jakub był strasznie zdenerwowany. Chociaż to może nie do końca odpowiednie słowo. Zdenerwowany był w te dni, kiedy przyjeżdżała kontrola z kurii do parafii lub gdy jakiś pijaczek wtaczał się do kościoła podczas mszy i zaczynał go wyzywać od pederastów. Wtedy faktycznie Jakub bywał zdenerwowany, lecz zazwyczaj przechodziło mu w przeciągu kilku godzin. Teraz jednak działo się coś o wiele poważniejszego, coś co sprawiło, że bardziej pasującym określeniem byłoby “przerażony”. 

Jakub stał z listem w dłoniach w samym środku izby, czując, że cały się trzęsie. Wiadomość, napisana ładnym, starannym pismem, nie była długa. Lecz te kilka krótkich zdań, zakończonych eleganckim podpisem z mnóstwem zawijasów sprawiło, że ksiądz nie potrafił się pozbierać z emocji. Ręce drżały mu niesamowicie. Ostatecznie musiał oprzeć je na najbliższym krześle, przy okazji wypuszczając list spomiędzy palców. 

– Co się stało? – spytał ostrożnie Marcin, który zjawił się nagle w izbie. Wszedł tak niespostrzeżenie, że Jakub aż zamrugał ze zdziwieniem, spoglądając na jego zmartwioną twarz. 

– Słucham? Ach, nic takiego... 

– Przyszła odpowiedź? 

Ksiądz przez dłuższą chwilę nic nie mówił. Sprawa rodzinnego folwarku i zapisu w testamencie ojca spędzała mu sen z powiek przez ostatnie lata. Zwierzał się Marcinowi ze swoich obaw przed tym, że pewnego dnia zostanie z niczym. Jakub niewielu rzeczy bał się w życiu, ale pozbawienie jakiegokolwiek majątku po latach poświęceń i upokorzeń w celu wspomagania swojego ojca napawało go panicznym strachem. 

List, który leżał pomiędzy nimi na posadzce, był odpowiedzią od konwentu krakowskich uczonych, którzy otrzymali od Jakuba zapytanie w sprawie spadku. Ksiądz chciał wiedzieć, czy w przypadku całkowitego braku wspominki w testamencie Jana Pawła, ma jakąkolwiek szansę na batalię sądową z rodzeństwem w tej sprawie i, co ważniejsze, na jakąkolwiek wygraną. Odpowiedź krakowskich prawników była krótka i jednoznaczna. 

Marcin podniósł kawałek papieru z podłogi i przebiegł wzrokiem po zapisanych słowach. Zmarszczył brwi, spoglądając na dalej całkowicie spanikowanego duchownego. 

– Jakubie, przecież obaj doskonale znamy Anielę. Jeśli dasz jej znać, że tobie bardziej zależy na folwarku od niej, to znajdzie dla was wspólne rozwiązanie... 

– Moja siostra jest przebiegła jak lisica i doskonale o tym wiesz. – szlachcic jedynie westchnął cicho, odkładając list na bok. – Nie będę miał żadnej pewności aż do śmierci ojca, a ja nie mogę tego znieść... 

– Musisz się uspokoić, Jakubie. 

Ten jednak trząsł się w dalszym ciągu tak okropnie, że nie potrafił nawet zebrać myśli. Co chwilę usiłował wziąć głęboki oddech, lecz zalewała go fala niepokoju na temat niepewnej przyszłości, braku majątku, wrogości rodzeństwa i rozczarowanego wzroku matki... 

– Chodź, kochany. Usiądź. Przyniosę ci wina. – Marcin mówił do niego łagodnie, próbując nie poruszać już tego tematu, kiedy Jakub nadal był w takim stanie. Przyjaźnił się w dalszym ciągu z Anielą i wiedział, że sprawa folwarku była skomplikowana i pogmatwana. Jan Paweł sam nie miał zielonego pojęcia, komu ostatecznie wszystko przepisze, a jedyna córka bała się, że ostatecznie przypadnie on jakiejś zupełnie przypadkowej osobie. Jakuba najbardziej jednak stresowała myśl, że ani Stanisław, ani Aniela nie będą chcieli się z nim podzielić schedą, a to było dla niego ogromną, wręcz niewyobrażalną, personalną tragedią. 

W takich chwilach jak ta, Marcin przeklinał dzień, w którym jego noga po raz pierwszy stanęła w Adamczysze. 

– Masz, napij się. I oddychaj, głęboko. – podał księdzu czarkę z czerwonym winem, obserwując pojedynczą kropę potu na jego skroni. Jakub wziął naczynie bez słowa i wypił jego zawartość na raz, nawet się nie krzywiąc. Ciepło momentalnie rozlało się o jego policzkach, a Marcin kucnął tuż przed nim, opierając dłonie na kolanach bruneta. – Lepiej? 

Jakub nie odpowiedział od razu. Przez kilka minut siedział z zaciśniętymi mocno zębami, gapiąc się w czubek głowy Marcina. Zmęczenie całą sytuacją było doskonale widoczne ja jego twarzy, dlatego szlachcic westchnął i oparł brodę na jego udzie, rękami gładząc go uspokajająco po talii.  

– W przyszłym tygodniu jedziemy na święta do Adamczychy. Porozmawiamy wszyscy wspólnie po wieczerzy i pomyślimy, co dalej, dobrze? 

– Nie będą chcieli ze mną rozmawiać. 

– Będą. Obiecuję. Aniela, Maciej i Stanisław cię zrozumieją, nie martw się o to. Tylko błagam, musisz się troszkę uspokoić... 

Jakub przymknął na moment powieki i wziął głęboki oddech. Po kilku sekundach odparł słabo: 

– Chyba nie potrafię sam. 

Marcin pokiwał głową ze zrozumieniem, prostując plecy. Wiedział doskonale, że brunet w ten właśnie sposób prosił go o pomoc. Przywołał na usta delikatny uśmiech i ujął twarz Jakuba w dłonie, kciukiem gładząc jego wilgotne usta. 

– Spójrz na mnie. 

Ksiądz, nadal roztrzęsiony i drżący na całym ciele, spuścił wzrok na jego twarz i przełknął głośno ślinę. Jego jasne oczy błyszczały od powstrzymywanych z całych sił łez i czystego, ludzkiego zmęczenia. Marcin podniósł się z kolan i usiadł obok niego na nowoczesnej otomanie, powoli przyciągając jego twarz bliżej siebie. Pierwszy pocałunek był delikatny, nerwowy i nawet ostrożny, pomimo długich lat, które spędzili w swojej obecności. Warszawa i zawiłości tamtego jednego, pamiętnego lata w Adamczysze połączyły ich niespodziewanie już kilka tygodni po przyjeździe księdza do stolicy i od tamtej pory byli nierozłączni. Jakub miał lepsze i gorsze dni, w zależności od sytuacji, w której się znajdował, lecz Marcin był jego ostoją spokoju i normalności w całym tym zgiełku i szaleństwie świata doczesnego. I w chwilach takich jak ta, okazywał się być absolutnie nie do zastąpienia. 

Kolejny pocałunek był dłuższy i głębszy. Jakub wplątał palce w loki szlachcica i dalej drżąc przeraźliwie na całym ciele, przywarł do niego tak, jakby jutra miało nie być. Plątanina obu ciał, kończyn, włosów i języków przeniosła się niespodziewanie do pozycji horyzontalnej. Gruby materiał zimowej sutanny i żupana zaczął być szarpany ze wszystkich stron, a niezliczona ilość małych guzików, tak modnych w tejże epoce, stała się powodem licznych przekleństw, które wytoczyły się z ust Jakuba. Nie było czasu, aby rozpinać je wszystkie po kolei. Marcin zajął się jedynie tymi, które znajdowały się najbliżej szyi bruneta. Biała koloratka stoczyła się z mebla prosto na drewnianą podłogę, a szlachcic przywarł ustami do jego szczęki, całując i gryząc delikatną skórę bez opamiętania. 

Jakub przymknął na moment powieki, a jego ramiona zdawały się powoli przestawać drżeć. Wpuścił mężczyznę pomiędzy uda, podwijając sutannę niemalże na wysokość bioder. Szelest materiału, ciche pomruki i odgłos mebla, uginającego się pod ich splątanymi ciałami, roznosił się po całym pomieszczeniu, jako preludium tego, co niedługo miało nadejść. Jakub otoczył go ramionami w pasie i przyciągnął jeszcze bliżej siebie, przeklinając zimę i grube warstwy wełnianego odzienia. Nos Marcina zniknął pod materiałem kołnierza, podczas gdy jego usta próbowały dostać się do jego obojczyka i zostawić na nim kilka wyraźnych, purpurowych śladów. I chociaż były to znajome ścieżki, przebadane podczas niezliczonej ilości zimniejszych lub cieplejszych nocy, to każdy pocałunek, każdy dotyk rozpalonych dłoni, każdy oddech na bladej skórze sprawiał, że Jakub miał ochotę wzywać imię Pana Boga swego nadaremno. 

Bez słowa i wcześniejszego uprzedzenia Marcin przekręcił go na brzuch, silną dłonią przytrzymując jego biodra w odpowiednim miejscu. Na tej wysokości bardzo łatwo było mu sobie poradzić z materiałem sutanny, podwijając ją na bezpieczną odległość. Jego oczom ukazały się uda księdza, przykryte jedynie materiałem bawełnianej koszuli. Marcin dotknął ostrożnie bladej skóry tuż pod bieliźnianym szwem, z zadowoleniem stwierdzając, że z każdą sekundą Jakub rozluźnia się coraz bardziej. 

– W porządku? – spytał cicho, pochylając się nad jego plecami. Ksiądz skinął jedynie głową, powoli zerkając w jego stronę. W oczach bruneta nie mieniło się już przerażenie, lecz czyste podniecenie. Magia Marcina zadziałała doskonale, a każdy kolejny dotyk przypominał mu, że istotnie zapewne był czarodziejem, któremu udawało się za każdym razem doprowadzać go pod bramy Nieba. Nie odrywając wzroku od twarzy Jakuba, bardzo ostrożnie i delikatnie podwinął materiał koszuli, pod którym duchowny nie miał już absolutnie nic.  

Szlachcic oblizał wargi z zadowoleniem. Na udach bruneta pojawiła się gęsia skórka.  

Marcin ugryzł ostrożnie delikatną skórę na jego pośladku, a kiedy otrzymał w odpowiedzi cichy jęk, poczuł falę gorąca napływającą do własnego krocza. Przez kilka sekund wpatrywał się w ślad zębów na białej jak śnieg skórze. Myślał jedynie o tym, że za parę chwil zostaną całkowicie przykryte przez materiał sutanny i nikt (poza nimi) nie będzie wiedział o tym, że tam są. Podczas mszy, spowiedzi, czy też wieczornego spaceru po plebanii, nikt z mijanych wiernych nie będzie miał zielonego pojęcia o tym, co się tutaj działo. Niespodziewanie poczuł, jak ślina zbiera się mu pomiędzy zębami. O niczym innym nie myślał, niczego innego tak nie pragnął, jak... 

Marcin złożył tuż nad jego wejściem czuły pocałunek, aby zaraz potem przesunąć dookoła niego językiem, pozostawiając po sobie smużkę śliny na jego skórze. Zahaczył zębami o górną krawędź, czując absolutną i zniewalającą potrzebę dostarczenia Jakubowi jak najwięcej przyjemności. Prawym kciukiem drażnił dolną część wejścia, rozsmarowując spływającą do tamtego miejsca ślinę. Odgłosy, jakie przy tej okazji wydawał z siebie ksiądz, przyprawiały go o dreszcz u podstawy kręgosłupa. Starał się z całych sił przytrzymywać jego biodra w miejscu, ale Jakub był bardzo niecierpliwy... 

...Ale też zbyt dumny, żeby błagać. Szlachcic miał tego świadomość. Zazwyczaj próbował go zmusić do pospieszenia się za pomocą gestów i ruchów, zaciskania palców na jego włosach i wciskania bioder prosto w jego twarz. Co ciekawe, zazwyczaj działało. 

Ponownie przeciągnął językiem po całej krawędzi wejścia, zaczepiając jego dolną część kciukiem. Jakub wydał z siebie głośniejszy, niemalże gardłowy jęk, odrzucając głowę do tyłu. Marcin całym sobą się powstrzymywał, aby nie skamleć prosto w jego skórę. Miał słabość do tego rozpustnego, niecierpliwego, rozgrzanego od nieudolnie powstrzymywanej chuci bruneta, który z dnia na dzień owinął go sobie wokół palca, zupełnie nie przejmując się tym, co kiedyś było pomiędzy nim a jego siostrą. Prawdę powiedziawszy, Marcin podejrzewał, że Jakub bardzo pysznił się faktem, że to jemu przypadł zaszczyt chodzenia do łoża z pięknym szlachcicem, a nie Anieli (która, nawiasem mówiąc, była równie szczęśliwa). Oczywiście, nigdy by się mu do tego nie przyznał. Całe szczęście, że był kiepski w ukrywaniu emocji.  

Marcin odsunął się na moment tylko po to, aby wymienić kciuk na palec wskazujący. Ilość śliny, którą pokryte było wejście bruneta wystarczyła, aby bardzo powoli wsunąć go do środka. Jakub wydał z siebie kolejny jęk, momentalnie wypychając swoje biodra do tyłu, aby go ponaglić jeszcze bardziej. Ale szlachcic uśmiechnął się tylko pod nosem i wolną ręką przytrzymał jego biodra w miejscu, używając do tego sporej siły. Jakub aż zadrżał na tę demonstrację siły.   

Jego palec poruszał się przez chwilę w jego wnętrzu bardzo powoli, podczas gdy Marcin obserwował z zainteresowaniem każdą reakcję jego ciała. Z całych sił pragnął sięgnąć do przodu, dotknąć jego penis i sprawdzić, w jakim stanie był, ale niestety brakowało mu do tego ręki. W pewnym momencie zatrzymał palec nieruchomo i ponownie przybliżył twarz do jego wejścia, tym razem po to, aby złożyć kolejny, mokry pocałunek tuż pod nim. Sekundę później wsuwał już język do środka, zaraz obok swojego palca.   

Jęk, jaki wydał z siebie Jakub, pewnie zrzuciłby go z nóg, gdyby nie fakt, że akurat klęczał na otomanie pomiędzy jego nogami. Marcin warknął, wsuwając w niego język jeszcze dalej, jednocześnie zaciskając palce mocniej na jego biodrze. Brunet smakował obłędnie, jak zwykle zresztą, a Marcin uświadomił sobie nagle, że najzupełniej w świecie uwielbiał to robić. Kochał sprawiać mu przyjemność, trzymać w ramionach drżącego z rozkoszy partnera, obserwować jego reakcje i słuchać tych wszystkich dźwięków, które z siebie wydawał. Jakub bywał w takich sytuacjach bardzo głośny i nikt nie mógł go za to winić. Szlachcic przybrał stateczny rytm, poruszając jednocześnie językiem i palcem w jego wnętrzu, pozwalając swojej ślinie spływać powoli po jego udach.   

Ksiądz sięgnął dłonią do tyłu po to, aby wplątać palce w jego włosy, mocno dociskając twarz Marcina do swojego tyłka. Ten sapnął cicho, ale nie potrafił się nie uśmiechnąć, kiedy Jakub zdawał się pragnąć dosłownie stopić jego policzek ze swoim pośladkiem. Niespodziewanie przyspieszył ruchy palca, ssąc krawędź jego wejścia, zaczepiając ją zębami i okazjonalnie pieprząc go językiem dla dodatkowego efektu, w międzyczasie czując, jak jego własna ślina kapie mu na kolana. Wiedział, że duchowny był już blisko. Jego jęki stały się wyższe i zdecydowanie częstsze, a dłoń zaciśnięta na jego głowie drżała przy każdym ruchu. W takich warunkach, mimo bolącej szczęki i zdrętwiałej dłoni, pieprzył go dalej, wciskając paznokcie w skórę na jego biodrze. Z każdą sekundą i dreszczem na karku zbliżał się do usłyszenia tego cudownego, głośnego jęku, na którego punkcie oszalał lata temu. 

W końcu ten moment nadszedł. Brunet napiął mięśnie i odrzucił głowę mocno do tyłu, dochodząc z głośnym “Marcin!” na ustach. Jego dłoń jeszcze gwałtowniej zacisnęła się na włosach szlachcica, niemalże zmuszając go do zamknięcia powiek z bólu. Marcin bardzo ostrożnie chwycił jego rękę i przeniósł na swój własny policzek, po czym wysunął z niego swój język i wytarł usta rękawem. Skóra głowy płonęła mu żywym ogniem, lecz był to przyjemny ból, niemalże podniecający. 

Jakub powoli opuścił biodra na otomanę, robiąc to przy wsparciu rąk Marcina, które ostrożnie oddelegowały jego dolną część ciała na mebel. Ksiądz potrzebował chwili odpoczynku i momentu na złapanie oddechu, dlatego szlachcic sięgnął do kieszeni swoich portek po haftowaną chustkę, aby pomóc mu się doprowadzić do porządku. Uśmiech nie schodził mu z ust, kiedy obserwował kochanka tak odprężonego i wyciszonego. Nie potrafił się oprzeć, żeby nie złożyć delikatnego pocałunku na jego nosie.  

– Już w porządku? – spytał cicho po chwili, odkładając brudną chustkę na bok. Jakub zamrugał powiekami i westchnął z rozmarzeniem. 

– Jesteś czarodziejem, Marcinie. 

Chapter 14: Day 14: Claiming/Power Imbalance

Notes:

;)

Chapter Text

Jakub klęczał ma podłodze przez ostatnią godzinę. Niezbyt wprawiony obserwator mógłby stwierdzić, że brunet po prostu się modlił, skupiony wzrokiem w jedno miejsce, ze złożonymi dłońmi za plecami. Była to dość dziwaczna pozycja na modlitwę, ale Jakub Adamczewski niczego nie robił tak, jak wszyscy. Być może w jego mniemaniu chodziło o to, że Pana Boga nie obchodziły okoliczności, tak długo, jak modlący się był na kolanach? Sama myśl o tym bywała dziwaczna i zabawna, ale na całe szczęście w tym przypadku nie chodziło o żadną siłę wyższą. 

Jakub miał na sobie tylko koszulę. Jego wysokie, skórzane buty, zostawiły wyraźne ślady na bladej skórze, które ciągnęły się aż po górną część ud. Ktoś by mógł stwierdzić, że były zwyczajnie zbyt mocno zawiązane. Marcin Jaskulecki był jednak innego zdania. Sam namawiał go, aby wiązać rzemienie jeszcze mocniej i ciaśniej, aby później otrzymać właśnie taki widok.  

Siedział wygodnie na swoim krześle, przyglądając się mu uważnie. W dłoni szlachcica znajdował się pucharek z winem, które raz po raz leniwie sączył. Jego wzrok w dalszym ciągu utkwiony był w klęczącym księdzu, który przez ostatnią godzinę posłusznie nie poruszył się ani na centymetr. Spod jego koszuli wyłaniał się mocny, krwistoczerwony rumieniec pokrywający całą szyję, który z każdą chwilą rozlewał się coraz bardziej na jego lica. Jakub wyglądał przeuroczo, każdy byłby w stanie to przyznać. Marcin z rozkoszą przyglądał się obrazkowi, który przecież sam stworzył. Sam doprowadził do tego, że ten niesforny, nikomu nieulegający duchowny z własnej woli znalazł się przed nim na kolanach, posłusznie spędzając w tej pozycji długi czas. Marcin przełknął ostatni łyk wina i odłożył puchar na bok, siadając prosto. 

– Jakubie, podejdź bliżej. 

Ksiądz drgnął na dźwięk jego głosu. Na odkrytym spod materiału koszuli lewym ramieniu pojawiła się gęsia skórka. Jakub nie spojrzał na niego, tylko pochylił się do przodu i oparł obie dłonie na twardej, drewnianej podłodze. Bardzo powoli i praktycznie pełznąc w jego stronę, ruszył w kierunku krzesła, na którym siedział cierpliwie szlachcic. Dopiero kiedy tam dotarł, pozwolił sobie na podniesienie na niego wzroku. 

Oczy Jakuba błyszczały jak gwiazdy. Były mniej więcej o dwa odcienie ciemniejsze niż w normalnych warunkach, wlepione niemalże w nabożny sposób w drugiego mężczyznę. Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną, czy jak to tam było... Marcin wiedział, że większość przykazań nie miało już dla niego żadnego, realnego znaczenia. A szczególnie od momentu, w którym obaj wpadli na siebie w Warszawie. 

Marcin zmrużył powieki i oblizał wargi, kładąc dłoń na jego policzku. Skóra twarzy bruneta była rozgrzana niczym letnie powietrze. Z coraz szerszym uśmiechem gładził kciukiem linię jego nosa, starając się nie dać tak szybko upustu swojej ekscytacji. 

– Jesteś taki grzeczny. – szepnął, podczas gdy jego palce zsunęły się na brodę Jakuba. – Jak anioł. To niesamowite. Rodzina by cię w tym momencie nie poznała. 

Ksiądz pokręcił głową ostrożnie, aby nie strząsnąć przez przypadek jego dłoni z policzka. Jego jasne rzęsy zafalowały, kiedy kciuk Marcina powoli wsunął się między jego wargi, odnajdując jego język. Wnętrze ust Jakuba było ciepłe i wilgotne, jak zwykle gościnne. Marcin uśmiechnął się jeszcze szerzej, zauważając, jak oczy bruneta błyszczą jeszcze bardziej. Przesunął opuszkiem kciuka po jego zębach, obserwując delikatną strużkę śliny, wypływającą z powoli z jego kącika ust. W takim stanie, Jakub pozwoliłby mu absolutnie na wszystko.  

Ciche westchnienie sprawiło, że ksiądz niemalże zadrżał. Marcin wsunął kciuk do jego ust w całości, lecz chwilę później ścisnął mocno jego brodę, zmuszając go do spojrzenia mu prosto w oczy. 

– Jesteś mój i tylko mój. – szepnął szlachcic pewnym tonem, obserwując cień bezgranicznego oddania, który przebiegł po spojrzeniu Jakuba. – I to się nigdy nie zmieni. Zapamiętaj to, ojcze. 

Chapter 15: Day 15: Hate-fucking

Notes:

mój ulubieny czapter. smakuwa koledzy!

Chapter Text

Godziny spędzone na kłótniach i przedrzeźnianiu się nawzajem to była ostatnimi czasy codzienność w Adamczysze. Za każdym razem, kiedy w folwarku pojawiali się jednocześnie Jakub i Marcin, wszyscy mieszkańcy wsi wiedzieli już, że nie zaznają spokoju. Bóg sam jeden raczył wiedzieć, dlaczego oni się tak wiecznie i nieznośnie kłócili. Aniela wielokrotnie zwracała im uwagę, że nie potrafią normalnie rozmawiać i jest to wyjątkowo... dziwne. Większość tych kłótni toczyło się o zupełne drobnostki, które nikomu innego nie zrobiłyby żadnej różnicy. Jednak Jakub i Marcin nienawidzili się do tego stopnia, że każde, chociaż chwilowe spojrzenie w swoją stronę stanowiło ogromne ryzyko długiej i piekielnej kłótni. 

Dlatego moment, w którym Jakub po raz pierwszy spoliczkował Marcina zdziwił ich obu przede wszystkim dlatego, że wydarzył się tak późno. Poza tym stało się to w chwili, kiedy obaj byli sami we dworze, podczas gdy reszta rodziny wyjechała do sąsiedniej wsi w odwiedziny. Zupełnie przypadkowo zostawiając ich samych w domostwie. Jakby spodziewali się, że kilka godzin sam na sam będzie w stanie rozwiązać i wszystkie, niewypowiedziane i nieprzepracowane problemy... 

Cóż. 

Jakub gapił się z szeroko otwartymi oczami na swoją dłoń, którą kilka sekund wcześniej uderzył szlachcica prosto w twarz. Marcin w dalszym ciągu miał przekrzywioną głowę w bok i otwarte szeroko oczy, wyrażające szczere zdziwienie tym, co się przed chwilą stało. Zamrugał nadmiernie, po czym rzucił mu pierwsze, powolne i bardzo zdziwione spojrzenie. Były to te rzadkie, niezwykle cenne sekundy podczas których patrzyli na siebie spokojnie, nie skacząc sobie do gardeł. Jakub przełknął głośno ślinę, niemalże od razu zapominając, o czym się przed chwilą kłócili. Jego dłoń piekła jak wsadzona prosto między rozżarzone węgle. Próbował zrobić krok do tyłu, lecz nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Kolejne przełknięcie śliny i powolne zerknięcie szlachcicowi prosto w oczy. Szybko okazało się, że było to punktem zapalnym. 

Marcin zmarszczył brwi i bez słowa chwycił go za ramiona. Kiedy plecy Jakuba uderzyły w drewnianą ścianę, na sekundę pociemniało mu przed oczami. Mężczyzna dalej ściskał go mocno, nie pozwalając mu na żaden gwałtowniejszy ruch.  

– Co ty wyprawiasz? Puść mnie! – warknął ksiądz, tym razem nawet na niego nie patrząc. Czuł ciepło jego ciała i oddech na swojej skórze, gdyż stali bardzo blisko siebie, niemalże dotykając się brodami. Marcin zmrużył powieki i westchnął ciężko, kręcąc głową. 

– Nie ma opcji. Nie będę spędzał kolejnych tygodni na bezsensownych kłótniach z tobą, ojcze.  

A potem go pocałował. Chociaż nazwanie tego aktu pocałunkiem byłoby zapewne nad wyraz niewłaściwe. 

Szlachcic wgryzł się w wargi Jakuba, niemalże siłą zmuszając je do rozsunięcia się, aby móc wpuścić do środka swój język. Tył głowy księdza uderzył po raz kolejny w drewnianą ścianę, kiedy ten aż jęknął ze zdziwienia. Szarpnął paznokciami za jego pas, samemu nie rozumiejąc już swoich intencji i tego, czy pragnie go od siebie odepchnąć, czy też przysunąć jeszcze bliżej. Marcin doskonale odczytał jego rozterki, gdyż roześmiał się prosto w jego wargi, nie przestając go całować. Chwycił jego nadgarstki i naprowadził jego dłonie na swoje biodra, jednocześnie przyciskając kolanem udo Jakuba do ściany. 

– Nienawidzę cię. – wycedził Jakub przez zęby, kiedy Marcin nareszcie odsunął się od niego, aby złapać oddech. Wiedział, że był purpurowy na twarzy ze złości, lecz oczy błyszczały mu żywym podnieceniem. Marcin spojrzał na niego bez słowa, po czym uniósł powoli kąciki ust. Jakub nawet nie zauważył, kiedy jego koloratka wysunęła się spod szaty, a sutanna znalazła się na wysokości bioder. Szalone bicie serca zagłuszało wszystkie inne dźwięki pomieszczenia: tykanie zegara, szum wiatru przez uchylone okno, trzeszczącą pod ich trzewikami posadzkę. Szlachcic przywarł ustami do jego szyi i zaczął ją całować i gryźć niczym wygłodniałe zwierzę. Obie dłonie księdza mimowolnie powędrowały do jego loków. 

– Ze wzajemnością. – odparł drżącym od emocji i podekscytowania głosem. – Nie mogę się doczekać, aż zamiast krzyczeć na mnie, będziesz krzyczał moje imię, ojcze. 

– Niedoczekanie twoje. – Jakub fuknął w odpowiedzi, lecz wyjątkowo mocne ugryzienie tuż pod jego szczęką sprawiło, że głośny jęk sam wydostał się z jego ust. Szlachcic uśmiechnął się tryumfalnie. 

– Zobaczymy. 

W przeciągu kilku sekund Jakub stał całkowicie nagi pod ścianą w jadalni rodzinnego domostwa. Oddychał ciężko przez nos, szarpiąc mocno materiał żupana drugiego mężczyzny, jednak Marcin najwidoczniej bardzo chciał zostać w ubraniu. Kontrast pomiędzy całkowicie rozebranym księdzem, a w pełni odzianym szlachcicem powodował, że powietrze w pomieszczeniu jeszcze bardziej się zagęściło, a Jakub drżał przy każdym pojedynczym, nawet najbardziej niewinnym dotyku. Po omacku, wbrew samemu sobie, odszukał ustami wargi mężczyzny i już miał go pocałować, kiedy ten chwycił mocno jego szczękę i pokręcił głową. 

– Zachowuj się. 

Brunet zmarszczył brwi, lecz nie potrafił powstrzymać ciemnego rumieńca, który rozlał się w odpowiedzi po jego licach. Jego jabłko Adama podskakiwało z każdym pojedynczym oddechem. Marcin obserwował to w ciszy, oblizując z zadowoleniem wargi. A potem pchnął go w kierunku dużego, drewnianego stołu i zwinnym gestem rozwiązał swoje portki. 

Jakub rzucił mu krótkie spojrzenie przez ramię, opierając się na przedramionach. Starał się nie myśleć o tym, że znajduje się pomiędzy miejscami, przy których zawsze jadł z bratem posiłki przez wiele lat. Drewniane krzesło drażniło jego nagą skórę, kiedy szlachcic silnym gestem rozszerzył jego nogi. Jakubowi z trudem przychodziło oddychanie, każdy pojedynczy haust powietrza był dla niego niczym najcięższa bitwa. Oparł czoło o blat stołu i westchnął, czując wilgotny, silny opuszek kciuka, drażniący jego wejście. 

Zebrał całą swoją odwagę i westchnął ciężko. 

– Jeśli jaśnie pan zamierza się w tym momencie ze mną bawić, to nie radzę. Mocno gryzę. – rzucił do niego lekceważąco, zaciskając dłonie w pięści. Marcin na moment zaprzestał drażnienia go i stanął jeszcze bliżej niego, pozwalając, aby materiał jego ubrania otarł się o delikatną, wrażliwą skórę księdza. 

– Ani słowa więcej. – odparł sucho, zamieniając kciuk na palec wskazujący. Dookoła roznosił się delikatny, przyjemny zapach olejku, który Jakub przywiózł wiele miesięcy temu z Turcji. – Nie chcę słyszeć z twoich ust niczego, co nie jest moim imieniem. 

– Masz o sobie bardzo duże mniemanie, jaśnie panie. – roześmiał się Jakub. – Wcale bym się nie zdziwił, gdybyś w ten sposób próbował nadrabiać fakt posiadania niezbyt sprawnego członka. 

Marcin zmarszczył groźnie brwi. Po czym jednym, szybkim ruchem wsunął w niego oba palce na raz. 

– Ty mała, kościelna kurwo. 

Palce w jego wnętrzu poruszały się szybko, bez zbędnych ceregieli przygotowując go na dalsze zdarzenia. Czoło bruneta po raz kolejny opadło z cichym hukiem na blat stołu, podczas gdy z jego ust wydobyła się wiązanka cichych przekleństw. Twarz płonęła mu żywym ogniem, kiedy szlachcic dołączył trzeci palec, przytrzymując jego biodra na odpowiedniej wysokości. Marcin stał tak blisko, że niemalże ocierał się kroczem o jego udo, jakby chciał mu uzmysłowić to, że ksiądz bardzo mylił się w kwestii sprawności jego członka. Istotne, Jakub czuł go przez materiał portek i nie potrafił już absolutnie o niczym innym nie myśleć. 

Marcin nie dawał mu ani sekundy na odpoczynek. Gdy tylko uznał, że brunet jest już odpowiednio przygotowany, woń olejku po raz kolejny rozniosła się po pomieszczeniu, kiedy ten wcierał go w swojego członka. Jakub przez sekundę zastanowił się nad tym, jakim cudem mężczyzna go odnalazł (musiał grzebać przecież w jego rzeczach, w jego pokoju, w jego szufladzie!). Nie było mu dane skupić się na tym całkowicie, gdyż ten niezwykle imponujący, będący w stanie pełnej erekcji członek czym prędzej znalazł się w jego wnętrzu, wdzierając się głębiej z każdym pojedynczym uderzeniem jego serca. 

Faktycznie, powinien wypluć tamte słowa. Penis szlachcica był zdecydowanie sprawny. 

Mężczyzna nie dawał mu ani sekundy na złapanie oddechu. Chwycił go z całej siły za kark, przyciskając go mocniej do blatu stołu i cofnął biodra, aby wykonać pierwsze, zdecydowane pchnięcie. Jakub zacisnął powieki z całej siły, spodziewając się, że pierwsze sekundy stosunku będą wyjątkowo bolesne. Jednak mimo całej tej nienawiści, powstrzymywanej agresji i chowanej urazy, Marcin bardzo uważał, aby nie zrobić mu żadnej faktycznej krzywdy. Jego pchnięcia były mocne, lecz ostrożne, a ręka na karku silna i zdecydowana, lecz nie na tyle, aby połamać mu kręgi. Jakub rozchylił szerzej usta, pozwalając sobie na każdy pojedynczy jęk. Po omacku odszukał jego biodro, aby wcisnąć paznokcie w materiał jego portek, nakazując mu tym gestem przyspieszyć. 

Marcin był widocznie bardzo dobry w odczytywaniu sygnałów jego ciała. Pochylił się nad nim bardziej i wolną dłonią rozsunął nogi księdza, aby móc zacząć go pieprzyć szybciej i mocniej. Stół pod naporem obu ciał przesunął się nieznacznie, a krzesła zaszurały o drewnianą podłogę. Jakub był pewien, że drewno odciśnie się na jego piersi i policzku, być może ślady pozostaną na jego skórze przez wiele godzin. Przymknął powieki, nawet nie próbując wyobrazić sobie, jak on się z tego wytłumaczy rodzinie. 

Tempo Marcina było szybkie i zdecydowane. Poruszał się tak, jakby jutro cała ta iluzja miała się rozpłynąć w powietrzu, a wszystko wrócić do normy. Jakub wiedział już, że bardzo tego nie chciał. Że pomimo całej tej nienawiści i napięcia, jakie było między nimi, nie potrafiłby zrezygnować już z szlacheckiego kutasa i jego silnych rąk. Wypchnął niespodziewanie biodra do tyłu, przez co Marcin złapał go mocniej, aby go unieruchomić. Nagle zabrał dłoń z jego karku i w zamian za to chwycił zdecydowanym ruchem penisa Jakuba, stymulując go do rytmu własnych pchnięć. A tego dla księdza było już zbyt wiele. 

Pociemniało mu przed oczami, a znajomy, niezwykle przyjemny dreszcz przeszedł mu po plecach i pachwinach. Odrzucił głowę do tyłu i krzyknął jego imię tak głośno, że aż miał wrażenie, że ściany domostwa zadrżały dookoła nich. Wiedział, że szlachcic w tym momencie nie przestanie. Będzie się w nim poruszał tak długo, aż sam nareszcie dojdzie, nie przejmując się stanem nadwrażliwości, w jakim znajdowało się ciało Jakuba. Otoczył go ramieniem w pasie w razie, gdyby stracił równowagę i tylko przyspieszył tempo swoich pchnięć, oddychając ciężko przez usta. 

Jakub bardzo chciał coś powiedzieć, lecz nie przychodziło mu do głowy nic poza imieniem szlachcica. Dlatego milczał, wydając z siebie jedynie ciche, zadowolone westchnięcia. Dłoń mężczyzny wędrowała po jego ciele, badając każdy skrawek, który mogła dosięgnąć. Kiedy zatrzymała się na jego lewej piersi, Marcin sapnął głośno i z ostatnim, mocnym pchnięciem doszedł w jego wnętrzu. 

Przez dłuższą chwilę trwali w tych samych pozycjach, łapiąc oddechy. Jakub zamrugał nadmiernie, czując niespodziewanie łzy w kącikach oczu. Próbował podnieść się na łokciach, jednak te odmówiły mu posłuszeństwa. Marcin wyprostował się i westchnął na ten widok, powoli wysuwając się z niego. 

– W porządku? – spytał niby od niechcenia, zawiązując portki. Jakub przekręcił się ostrożnie na plecy, wywracając oczami. 

– Nienawidzę cię. 

Z ust Warszawiaka wydostał się cichy śmiech. 

– Wiem. I niech to się nigdy nie zmienia. 

 

 

 

Chapter 16: Day 16: In the Shower

Notes:

to nie prysznic ale też kąpiel, więc wydaje mi się, że styka
pozdrawiam

Chapter Text

Marcin oparł brodę na ramieniu, uśmiechając się szeroko. Krawędź bali kąpielowej może i nie była najwygodniejsza, lecz szlachcic zdecydowanie nie zamierzał się stamtąd wynosić. Czubek nosa miał zaróżowiony od ciepła i pary, która rozchodziła się po pomieszczeniu. Kilka kosmyków włosów przykleiło mu się do skroni, a nad lewą brwią pojawiła się pojedyncza strużka potu. Mimo to mężczyzna dalej trwał w miejscu, obserwując uważnie siedzącego w bali i zażywającego kąpieli księdza. 

Za każdym razem, kiedy Jakub się kąpał, mężczyzna mu towarzyszył niczym wierny pies. Na początku dostawiał sobie krzesło i zagadywał go przez cały proces, lecz od jakiegoś czasu wolał kucać przy balii i po prostu na niego patrzeć, cierpliwie czekając, aż ten wymoczy się za wszystkie czasy. Łaźnia w ich domu znajdowała się za głównymi budynkami, dzięki czemu wilgoć nie przechodziła do innych pomieszczeń, co w dużych miastach bywało bardzo kłopotliwe. W takich warunkach Jakub mógł brać kąpiel, kiedy tylko chciał i nie przejmować się marudzeniem innych, że zniszczy sobie skórę od częstego kontaktu z wodą. 

Marcin miał rozpięty kubrak, spod którego wystawała bieliźniana koszula. Nie dawał po sobie poznać, że jest mu duszno. Siedział cierpliwie i czekał, aż Jakub uzna, że ma już dosyć kąpieli, aby potem móc razem z nim zjeść kolację. Ten rytuał był wręcz domowy, ksiądz pamiętał, że matka wspominała mu jednego razu o tym, że bardzo podobnie zachowuje się w stosunku do niej Rozalia. Przełknął ślinę i spojrzał na wpatrzonego w niego szlachcica.  

– Nie masz może czegoś ciekawszego do roboty? – spytał cicho. Marcin wzruszył ramionami. 

– Nic nie jest ciekawsze od ciebie. 

Mimowolnie poczuł, jak serce bije mu w piersi jak oszalałe. Chociaż minęło już sporo czasu odkąd stali się sobie towarzyszami życia i zamieszkali wspólnie niedaleko dworu królewskiego, to nadal te pojedyncze, nieoczekiwane momenty czułości i uznania sprawiały, że Jakub tracił całą swoją wrodzoną pewność siebie. Czuł, jak uszy płoną mu krwistoczerwonym rumieńcem, który nie umknął uwadze szlachcica. 

– Rumienisz się jak niewiasta. – stwierdził z rozbawieniem, sięgając ręką ku jego policzkowi. Kciukiem narysował linię wiodącą od jego ucha aż po dolną wargę, opierając brodę na wierzchu drugiej dłoni. – Co takiego chodzi ci po głowie, Jakubie? 

Brunet przełknął głośno ślinę, spoglądając mu w oczy. W zasadzie bardzo dużo rzeczy obecnie krążyło po jego myślach, jedna bardziej zbereźna od drugiej. Balia była duża, zmieściliby się w niej obaj i zostałoby jeszcze sporo miejsca. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem kąpali się wspólnie. Od jakiegoś czasu Marcin po prostu wolał na niego patrzeć i zabawiać go anegdotami z życia dworu, ale... 

– Właź. – powiedział niespodziewanie, przesuwając się bliżej prawej krawędzi. Marcin zamrugał nadmiernie, lecz zdziwienie szybko ustąpiło miejsca ekscytacji. Wyszczerzył się szeroko i podniósł z kolan, aby czym prędzej zrzucić z siebie całe odzienie. Dłonie nieco mu drżały, kiedy odkładał koszulę na ławę pod ścianą, po czym odwrócił się w stronę Jakuba, przeczesując włosy palcami. 

– Coś mi mówi, że nie zamierzasz mnie poprosić, abym ci umył plecy. 

Ksiądz uniósł lewą brew wyżej. 

– Do tego nie potrzebowałbym cię całego nagiego w wodzie. Właź czym prędzej. 

Szlachcic roześmiał się głośno, lecz czym prędzej i nieco pokracznie wszedł do balii z wodą. Nim jeszcze zdążył dobrze usiąść, Jakub przywarł do niego swoimi ustami, całując go tak, jakby nie widzieli się od miesięcy. Pocałunki bruneta zawsze takie były: paniczne, zdecydowane, pełne tragizmu i chęci bycia pochłoniętym w całości. Marcin bardzo ostrożnie przytrzymał go za policzek, siadając w taki sposób, aby Jakub mógł swobodnie umieścić się między jego nogami. 

Pocałunek zdawał się nie mieć końca. Szlachcic zmusił bruneta, aby ten nieco zwolnił, dotykając wilgotnymi dłońmi jego lic i szyi. Jakub westchnął, drżąc coraz bardziej w jego ramionach, niemalże przywierając całkowicie do jego nagiej piersi. Wilgotne powietrze i para unosiła się dookoła nich, otulając ich rozgrzane ciała. Woda pachniała wschodnimi olejami, które mogły mieć też właściwości afrodyzjaków. Ich nagie członki spotkały się ze sobą w momencie, kiedy Jakub rozsiadł się na jego udach, wzdychając ciężko. 

– Mogłeś powiedzieć. Wszedłbym z tobą do kąpieli o wiele wcześniej. – wyszeptał Marcin tuż przy jego policzku, kciukami badając kości biodrowe bruneta. Skóra w okolicach krocza Jakuba zawsze była wyjątkowo delikatna, pokryta miękkimi jak puch włoskami. Za każdym razem, gdy szlachcic go tam dotykał, ten drżał niespokojnie i zaczynał go całować bez utraty tchu. Marcin ledwo potrafił nadążyć za jego głodnymi ustami, wciskając opuszki palców mocniej w skórę na jego biodrach. Ręce Jakuba wędrowały po jego piersi i bokach, drżąc nieco z ekscytacji. 

– Naprawdę jesteś trochę jak niewiasta. – stwierdził szlachcic, kiedy ksiądz nareszcie się od niego oderwał, aby zaczerpnąć tchu. Zaśmiał się na widok zmarszczonych brwi Jakuba. 

– Nie chciałbyś, abym faktycznie był niewiastą. 

W odpowiedzi mężczyzna chwycił w dłoń jego twardego członka i pokręcił głową. 

– Nie. Raczej bym nie chciał. 

Jakub odchylił głowę, wydając z siebie głośny jęk, kiedy palce Marcina zaczęły się na nim poruszać. Zadrżał, wygodniej rozsiadając się na jego udach. Spojrzał szlachcicowi prosto w oczy, lekko przygryzając dolną wargę. Widok ten był tak erotyczny, że członek Marcina drgnął tuż przy jego pachwinie.  

Wywołało to szeroki uśmiech na twarzy księdza. Czym prędzej sięgnął pod wodę i nie zdejmując z niego swojego wzroku, rozpoczął go dotykać w tym samym tempie, co szlachcic jego.  

Początkowo ich ruchy były spokojne i głębokie. Siedzieli w miejscu, wpatrzeni w siebie nawzajem, oddychając powoli. Wolne ramię Marcina zamknęło się dookoła talii księdza. Ten palcami drugiej dłoni dotykał ostrożnie jego szyi, ramion i piersi, co jakiś czas oblizując powoli wargi. Było to tak powolne i uczuciowe, że aż do granic sensualne. Marcin spoglądał na jego rozszerzone źrenice i rozchylone, wilgotne wargi, wiedząc już, że ta noc będzie długa i najprawdopodobniej bezsenna. 

Wtem Jakub poruszył nadgarstkiem szybciej, przesuwając kciukiem po główce jego członka. Marcin odchylił się nieco na brzegu balii i westchnął głośno. Ksiądz miał przechyloną głowę w bok i widać było, że nadal najchętniej całowałby go do utraty tchu. Lecz póki co w pełni koncentrował się na jego penisie i na tym, aby doprowadzić go do spektakularnego orgazmu. 

Marcin zatrzymał swoją własną dłoń w połowie ruchu, klnąc cicho pod nosem. Jakub pochylił się nad nim i pocałował go w spocone czoło, poruszając dłonią sprawniej i zwinniej. Brunet zawsze wiedział, jak i gdzie go dotknąć, znał jego ciało doskonale i rozumiał je lepiej, niż on sam. Drażnił w dalszym ciągu główkę kciukiem, wolną dłonią opierając się na jego piersi.  

Oddech Marcina był ciepły i urywany. Co chwilę przymykał powieki, lecz szybko otwierał je z powrotem, nie chcąc przestać na niego patrzeć. Jakub poruszał dłonią szybciej i sprawniej, ciaśniej zaciskając palce wokół jego członka. Szlachcic wiedział, że niewiele mu brakowało: czuł znajome ciepło w okolicach trzewi, dreszcz rozchodzący się po plecach i tę szaloną chęć, aby zacisnąć palce na każdym fragmencie ciała Jakuba jednocześnie. Kiedy doszedł, musiał przymknąć powieki na dłuższy moment, odchylając głowę mocno do tyłu. Jakub nie tracił czasu i przywarł ustami do jego szyi, całując i gryząc delikatnie jego jabłko Adama. 

Po paru chwilach Marcin zamrugał powiekami, spoglądając na jego wilgotne włosy. Ksiądz podniósł na niego wzrok, który wydawał się być w tych warunkach niemalże błagalny. Jakub przygryzł po raz kolejny dolną wargę, lecz nie wydał z siebie ani jednego słowa, oczekując jego reakcji. Szlachcic potrzebował kilku głębszych oddechów, po czym instynktownie zacisnął mocniej palce wokół jego członka. 

Amor est vitae essentia – szepnął z szerokim uśmiechem i pochylił się, aby go pocałować. Jakub jęknął w jego wargi i przysunął się jeszcze bliżej, jednocześnie wypychając biodra do przodu, aby zmusić go do bardziej zdecydowanych ruchów. Druga dłoń szlachcica zacisnęła się na jego lewym pośladku na tyle mocno, że Jakub sapnął cicho i zaprzestał swoich ruchów. Jego ramiona drżały z podniecenia, a usta poruszały się w niemym wyrazie zniecierpliwienia. 

Kiedy opuszki palców Marcina odnalazły krawędź jego wejścia, Jakub nie potrafił już powstrzymać głośnego jęku. Mężczyzna nie wsunął jednak palców do środka, jedynie go drażnił, z zadowoleniem obserwując jego reakcję. Jednocześnie nadal poruszał dłonią na jego członku, okazjonalnie przyspieszając lub zwalniając, w zależności od jego własnego i osobistego widzimisię. W takim stanie brunet nie mógł wytrzymać długo. Rzucił mu niemalże błagalne spojrzenie, kiedy ten przycisnął środkowy palec mocno do jego wejścia, a palce dookoła jego penisa zacisnęły się jeszcze mocniej. Uda Jakuba zadrżały pod wodą, a paznokcie przedarły się przez skórę na piersi szlachcica, kiedy ten z głośnym jękiem osiągnął spełnienie. Kilka sekund później opadł w ramiona mężczyzny, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. 

Oddech Jakuba był szybki, jakby właśnie skończył długi bieg. Marcin uśmiechnął się i pocałował go ostrożnie w rozgrzany policzek, czekając cierpliwie, aż ten wróci do żywych. Kiedy długie rzęsy połaskotały go po skórze, przeczesał palcami jego włosy i westchnął cicho. 

–  Obawiam się, że musimy już wyjść z tej wody. Robi się zimno. 

Jakub miał energię tylko na to, aby pokiwać głową.