Actions

Work Header

Gra o Wysoką Stawkę || A Game of High Stakes

Summary:

Teoretycznie zadanie jest proste: zabić Draco Malfoya. W praktyce jednak rzucenie klątwy na ulubionego porucznika Czarnego Pana pozbawi Hermionę wszystkiego, co ma - zwłaszcza że on również stara się ją zabić. Tym bardziej, gdy granice między nimi zaczynają się zacierać. Czasami jedyną drogą naprzód jest pójście wbrew wszystkim zasadom.

Notes:

Chapter Text

- Zginiesz, zanim osiągniesz swój cel. - Wysyczane słowa pieszczą jej ucho, okrutne, drażniące i bez cienia ciepła.

Dłoń Hermiony nie drży — nie drżała od lat — nawet gdy czubek jego różdżki był przy jej skroni.

W ułamku sekundy rozważa szanse.

Czubek jej sztyletu jest przy jego gardle, strużka krwi tryska z nakłucia i podstępnie spływa w dół alabastrowej kolumny jego gardła.

Wie, że ma rację; jeśli go zabije, on na pewno się zrewanżuje. Mogłaby poderżnąć mu gardło i rozlać krew szybkim ruchem, ale wstrząsający wpływ jego magii ją powali.

Są w impasie i nie jest to pierwszy raz.

Hermiona od dawna wie, że Voldemort chce jej śmierci. Wie nawet, że to on został obarczony zadaniem jej zabicia. Byłoby to zabawne, gdyby jej śmierć nie wisiała na czubku jego różdżki, to jakaś dziwna ironia, która mogłaby ją rozbawić w innych okolicznościach.

Z drugiej strony, jest to trochę pochlebne.

Draco Malfoy, jeden z najwyższych rangą poruczników w siłach Czarnego Pana. Śmierciożerca z wewnętrznego kręgu. Przebył długą drogę od przestraszonego szesnastolatka, którego pamięta z Hogwartu.

Kiedyś był zaledwie kapryśnym chłopcem.

Widzi zatwardziałe zmęczenie, które dostrzega w jego szarych oczach, przez srebrno-czarną maskę. Słyszy w jego głosie gniew, surowy i nieokiełznany.

Nienawidzi jej — chce jej śmierci. Prawie tak samo jak ona jego własnej.

Mogłaby to być pokręcona gra, gdyby nie fakt, że każdy dzień może być jej ostatnim.

Teraz widzi to w jego oczach — sposób, w jaki zabiłby ją w jednej chwili, bez wahania czy wyrzutów sumienia.

Ale on też ją zna. Robią to od miesięcy, śledzą się nawzajem, grożąc zakończeniem istnienia drugiego.

I on wie, że ona też się nie zawaha.

Widzi to samo staranne rozważanie sytuacji, czuje dotyk czubka różdżki na swoim czole.

Stoi nad nią, niemal o stopę wyższy, a jego postura byłaby onieśmielająca, gdyby nie to, że jest tak dobrze wyszkolona.

jednocześnie dochodzą do tego samego wniosku. Jego uścisk słabnie — tylko na chwilę — gdy ona zmienia chwyt na sztylecie.

Ich oczy się spotykają.

- Miej się na baczności - rzuca ostrym tonem, na tyle blisko, by poczuć miętowy zapach na jego oddechu.

Błysk magii muska jej szaty, gdy znika.

~OO~

Z powrotem w kryjówce ruchu oporu, gdzie obecnie mieszka, Hermiona pozwala sobie na głęboki oddech, którego nigdy nie mogłaby wziąć w obecności Malfoya.

Każdego dnia jej życie jest zagrożone.

Przez większość czasu wie, że może wygrać.

Potrafi rzucać czary lepiej niż większość śmierciożerców, wyprzedzać i wymanewrować. Trudne lekcje, przyswojone przez bolesne lata, które minęły od czasu, gdy Bitwa o Hogwart poszła na marne.

Udało im się wyjść z tego cało, ale tylko o włos.

A każdy dzień, w którym przeżywa, to kolejny dar.

Wie, że nie powinna opuszczać gardy — ale jakoś Malfoy nadal ją znajduje. To tylko kwestia czasu, zanim jeden z nich zaskoczy drugiego i w końcu zakończy grę.

Tak przynajmniej wmawiała sobie od miesięcy.

Jeśli którykolwiek ze śmierciożerców jest na jej poziomie, to jest to Malfoy. Niestety, ponieważ ścigają się nawzajem od tak dawna, poznali zawiłości, wskazówki, słabości, które nimi kierują. Mocne strony.

Niedocenianie go doprowadzi niemal na pewno do jej własnej zguby.

Pozostałości Zakonu, kluczowego elementu nowego ruchu oporu, ukrywają się w małym, podupadłym schronie na wsi za obrzeżami Bristolu. Prywatność od dawna jest już przeszłością, ale Hermiona nadal nienawidzi spojrzeń rzucanych w jej stronę, gdy skrada się przez drzwi, po raz kolejny bezskutecznie.

Bezczynnie zastanawia się, kiedy znudzą się jej próbami i oddelegują ją od zadania.

Czuje zimny osąd Warringtona, gdy przechodzi obok, zrzucając ciężar dnia z ramion. Próbuje i nie udaje jej się nie zauważyć rozczarowania Harry'ego.

Ostatnie miesiące wydawały się szczególnie ponure, odkąd rutynowy nalot skończył się katastrofą, a ich już i tak osłabione szeregi doznały ogromnej straty. Ponieważ stracili wielu przyjaciół i sojuszników.

Hermiona przechodzi obok nich, szukając małego pokoju, który ma szczęście nazywać swoim, choć jest to niewiele więcej niż szafa z łóżkiem polowym i małym stolikiem na jej skromne rzeczy. Wiesza swój plecak na wieszaku na ścianie, wyrywa włosy z ciasnego koka i masuje zaczątki bólu głowy w skroniach.

Harry wchodzi bez pukania, ale ona jest do tego przyzwyczajona.

- Nic? - pyta. - Znalazłaś go?

Nie skłamałaby mu, nawet gdyby nie wiedziała lepiej. Nie mają przed sobą żadnych tajemnic. Odkąd stracili Rona, mają tylko siebie.

Pozwolenie sobie na bycie bezbronną wobec kogokolwiek innego sprawia ból, ostry żar w jej piersi, który sprzeciwia się każdemu nowo nabytemu instynktowi.

- Znalazłam go - przyznaje w końcu, ściągając przez głowę brudny i zakrwawiony podkoszulek, choć sportowy biustonosz pod spodem niewiele się różni. Rozciąga ramiona i barki, zanim wyciągnie sztylet z kabury i skrzyżowawszy nogi, opadnie na łóżko. Przez sekundę patrzy na zaschniętą krew na jego spiczastym czubku. - Ale on znalazł mnie pierwszy.

Harry przeklina pod nosem, opierając się o ścianę.

- Skrzywdził cię?

- Nie. - Nie z powodu braku starań z jego strony. Każdy nerw w jej ciele rozpoznaje Crucio Malfoya i to wręcz błogosławieństwo, że nie została mu poddana dzisiaj. - Ale nic od niego nie dostałam. - Wypuszcza długie, wymuszone westchnienie. - Wiesz, jeśli go wkrótce nie złapię, Cassius i Kingsley uznają, że moja przydatność się wyczerpała.

Kiedyś Harry mógłby się sprzeciwić tej myśli. Ale on milczy, zielone oczy wpatrują się w ścianę za jej łóżkiem.

Wszyscy się zmienili, i to głównie na gorsze.

- Wydaje się, że... - Harry urywa, zaciskając szczękę. - Jest zbyt dobrze przygotowany. Trudno uwierzyć, że nie można go zaskoczyć.

- Malfoy istnieje tylko w jednym stanie: najwyższej ostrożności.

Zastanawiają się nad tym przez chwilę, a Hermiona nie przejmuje się dreszczem, który przebiega jej po kręgosłupie na myśl, że może być w posiadaniu poufnych informacji. Byliby jednak głupi, gdyby nie rozważyli tej idei. Ślepy optymizm kosztował ich zbyt wiele.

Hermiona dokładnie wie, co Harry ma na myśli, gdy rzuca jej ponure spojrzenie.

- Może masz rację. A gdyby nie był tak ważny, pomyślałabym, że powinniśmy zmienić taktykę.

Niewypowiedziany wniosek wisi między nimi w powietrzu. Malfoy wie za dużo i jest jednym z nielicznych poruczników śmierciożerców, który regularnie opuszcza swoją kwaterę główną bez szwadronu u boku. Zaatakowanie pozostałych byłoby równoznaczne z zaproszeniem rzezi na ich własne nikłe oddziały.

Działa sam — jak Hermiona.

Ale pokonanie go byłoby potężnym ciosem dla opozycji. Nikt nie wie dokładnie, jak to się stało, ale Malfoy stał się jednym z nielicznych żołnierzy, którym Voldemort powierzył swoje plany.

Hermiona śni o jego krwi rozkwitającej w kałuży i wsiąkającej w twardą ziemię, o jego szarych oczach otwartych i przytępionych, o różdżce wysuwającej się z jego martwych koniuszków palców.

I wie, że jego sny są prawdopodobnie takie same, szczególnie po tak długim czasie.

- Dopadniesz go – mówi w końcu Harry, zatapiając się w końcu łóżka. Przeczesuje włosy zirytowaną dłonią. - Prowadzę nalot na Bristol. Rozkaz od króla.

Hermiona powstrzymuje zaskoczenie, zanurzając ściereczkę w misce na stole i czyszcząc krew ze swojego noża.

- Ilu?

- Czterech z nas. To wszystko, co możemy teraz poświęcić.

Liczba ta wydaje się jej niewystarczająca, gdy nalot, który przegrali, liczył ponad tuzin osób. Nuci w odpowiedzi.

- Kiedy wrócisz?

- Jutro. - Harry wzrusza ramionami, poprawia okulary. Nie chciałby wiedzieć, że jest taki oczywisty, ale zauważa lekkie drżenie w jego palcach przy nerwowym tiku. - O ile wszystko pójdzie zgodnie z planem.

- Pójdę z wami, - oferuje. - Jeśli schemat się utrzyma, nie będę miała kolejnej szansy na spotkanie Malfoya przez co najmniej kolejny tydzień.

- Nie wiesz tego.

Rozpoznaje słowa jako wypowiedziane bezpośrednio przez Kingsleya, ale nic nie mówi. Wie, że nie powinna się kłócić, nawet jeśli nienawidzi tego, jak bezbronną ją to czyni. Przeszukując torbę, Hermiona wyciąga osełkę i zaczyna ostrzyć ostrze, bo nie ma nic innego do roboty z rękami. Ostrze jest wciąż wystarczająco ostre, by przeciąć ciało, ale ona już nie potrafi usiedzieć spokojnie.

Od lat.

- Daj mi znać, kiedy wrócisz, - mówi tylko.

- Dobrze. - Harry wstaje z łóżka i kiwa głową. Kiedy prostuje ramiona, zmienia się z przyjaciela w żołnierza, tak jak ona sama, kiedy zakłada swój rynsztunek. Czas beztroskiego śmiechu i łatwego koleżeństwa dawno minął. - Uważaj na siebie.

- Ty również – odpowiada cicho, gdy drzwi zamykają się za nim.

~OO~

Liście chrzęszczą pod jego butami, a powietrze niesie niepokojący chłód. Draco jest sfrustrowany, ale nie zaskoczony. Już jest spięty na myśl o karze, która ma nadejść.

Kolejny dzień — kolejna porażka.

Dawno temu obiecał sobie — i innym — że to on pokona mózg ruchu oporu. Podczas gdy reszta z nich jest brutalna i bezmózga, Granger pozostaje tym samym błyskotliwym umysłem, jakim zawsze była, jeśli nie o wiele bardziej bezwzględnym.

Będzie mu miło w końcu skrócić jej mękę. Noże przytroczone do jego uda i biodra z łatwością rozerwałyby jej gardło, ale za magicznymi środkami zawsze kryła się pewna finezja w porównaniu z mugolami.

Na tę myśl jego usta wykrzywiają się szyderczo.

Prześlizguje się przez bariery dworu, dreszcz magii przebiega mu wzdłuż kręgosłupa. Czasem rozkoszuje się tym, uczuciem starożytnych barier witających go w domu. Innym razem jest mu zimno, przygotowuje się na to, co nastąpi.

Przez lata udowodnił swoją wartość, ale jego pan nie toleruje porażek. Zgrzyta zębami, kręci różdżką i chowa ją, utrzymuje starannie wyćwiczony wyraz twarzy.

To, jak Granger pozostaje o krok przed nim, pozostaje zagadką — ale jedno jest pewne. Został przydzielony do jej zabicia i zamierza wypełnić tę przysięgę. Znak na jego przedramieniu już pali. Czuje przerywane, ale uporczywe kłucie; Czarny Pan jest zły.

Kroki Draco nie słabną.

Jako jeden z najwyższych rangą egzekutorów Czarnego Pana, wymierzył więcej niż wystarczającą ilość kar i wie, że zawsze jest gorzej, gdy odbiorca walczy.

Kiedy dociera do sali i zbliża się do podium, na którym siedzi jego pan, mija kilku śmierciożerców, z których większość robi, co w ich mocy, aby uniknąć pojawiania się w tym pomieszczeniu. Zdejmuje kaptur i maskę, pochyla głowę w ukłonie.

Kiedy spogląda w górę, by spotkać zwężone czerwone oczy swojego pana, jego wyraz twarzy pozostaje pusty.

- Draco.

Pozostaje milczący.

- Powiedz mi, że masz dla nas dobre wieści.

Obecna jest garstka śmierciożerców, ale poza nimi pokój jest pusty. Draco dostrzega obserwującego go Yaxleya i powstrzymuje się od szyderczego uśmiechu.

- Złapałem Granger, mój panie — ale była przygotowana. Gdybym ruszył się, by ratować swoje życie, byłaby w stanie odebrać również moje.

Wyraz twarzy Czarnego Pana staje się napięty, głęboko niezadowolony. Splata palce.

- Rozumiem. - W pokoju panuje napięta cisza, ale Draco wie, że nie powinien odwracać wzroku ani się wiercić. - A czy przyszło ci do głowy, Draco, że martwa Hermiona Granger jest dla mnie cenniejsza niż ty żywy?

Powstrzymuje się od mrugnięcia.

Pomimo wszystkiego, co zrobił — nikczemnych, niewypowiedzianych okrucieństw — w imieniu swego pana, Draco nie ma złudzeń co do jakiejkolwiek postrzeganej wartości, jaką mógłby zaoferować.

- Przepraszam, mój panie - mówi tylko, ponownie pochylając brodę.

- Gdybym nie wiedział lepiej - naciska Czarny Pan - mógłbym podejrzewać, że zostawiłeś ją żywą ze słabości lub litości.

Oskarżenie rani.

- Zapewniam cię, że robię wszystko, co w mojej mocy, aby usunąć ją z tego świata.

- A jednak ona nadal cię pokonuje.

Gdyby naprawdę go pokonała, choćby raz, Draco by tu nie było. Ponownie postanawia puścić tę uwagę mimo uszu.

- Pozbędę się jej, mój panie. To tylko kwestia czasu. Poznałem jej metody i wiem, gdzie ją teraz znajdę.

Czuje, że Czarny Pan jest już zmęczony rozmową, a Draco prostuje ramiona, umacniając swoją determinację.

- Masz dwa miesiące. - Zimne słowa wsiąkają w skórę Draco i przenikają do jego kości. - A jeśli nie dostarczysz mi dowodów na śmierć panny Granger, to twoja śmierć zapewni mi rozrywkę.

Strach osiada w nim, przepływa przez jego żyły jak lód, gdy kiwa głową.

- Oczywiście, mój panie. - Opuszcza brodę, ściskając maskę w niepewnych dłoniach.

Dwa miesiące.

Okrążali się jak lwy na polowaniu od dłuższego czasu.

Draco przełyka ślinę, prostuje ramiona i spotyka martwe oczy swojego pana.

- Jesteś zbyt hojny.

Nie pozwala by wydobył się z niego jakikolwiek dźwięk, gdy uderza go pierwsze Crucio.

~OO~

Dziwne napięcie towarzyszy Hermionie przez następne dni.

Członkowie rajdu na Bristol powracają późno, a ostatnio zbyt łatwo jest popaść w najgorsze scenariusze, gdy szeregi oporu stają się coraz mniejsze. Już prawie nie potrafi wyrażać siebie, ale ulga była wszechogarniająca, gdy zobaczyła, jak potargane włosy Harry'ego wślizgują się przez drzwi.

Czuje, że wojna wisi na ostrzu noża, każdego dnia przesuwając się w stronę czegoś, czego nie może pojąć. Czegoś, co nawet nie ma już sensu.

Na początku byli tak pewni swojej ścieżki. Ale gdy mijają tygodnie, miesiące, lata, Hermiona nadal traci z oczu to, co najważniejsze. Gdy patrzy, jak przyjaciele i towarzysze upadają; gdy śmiercionośne zaklęcia wymykają się z jej różdżki z łatwością i częstotliwością, które kiedyś by ją przestraszyły.

Zakon nie miał innego wyboru, jak odpowiedzieć na ogień ogniem — stać się tak bezwzględnym jak konkurencja. Mimo to ideały, które kiedyś nimi kierowały, rozpłynęły się na wietrze, rozsypując się na strzępy, które teraz stanowią opór.

To powód, dla którego jej nóż widział tyle odcieni krwi.

Pewnego ranka wymyka się z ciasnego bezpiecznego domu, zanim słońce wzejdzie nad horyzontem, z torbą z prowiantem na plecach, nożami i różdżką w pogotowiu. Jest zmęczona porażkami i bliskimi spotkaniami i wie, gdzie znaleźć swój cel.

Trzeciego wtorku każdego miesiąca spotyka się prywatnie z informatorem — jednym z wędrownych najemników, którzy nie oferują lojalności śmierciożercom ani ruchowi oporu, ale potędze wszechmocnego Galeona.

Palce Hermiony mrowią od potrzeby działania, adrenalina uderza w nią, gdy krew pulsuje w jej żyłach.

Przesiąknięta tak wieloma zaklęciami ukrywania, rozczarowania i ochrony, jakie tylko zna, Hermiona obserwuje wymianę zdań z pobliskiego dachu. Nie słyszy rozmowy, ale to niewielka cena za czysty strzał. Wykrywa niezliczone czary zasłaniające rysy informatora; a więc profesjonalista. To nie zaskakujące.

W końcu się rozdzielają, a jej wzrok podąża za Malfoyem, gdy zaczyna odchodzić. Podąża za jego płynnym chodem, zauważa smugę jasnych blond włosów wystającą spod kaptura. Misterne srebrne zawijasy na jego masce.

Nawet gdyby nie znała jego tożsamości, rozpoznałaby sposób, w jaki się porusza. Jest z nim bardziej zaznajomiona, niż by chciała. Z obrzydzeniem wykrzywia usta, gdy patrzy, jak rusza drogą, z nutą pewności siebie w kroku.

W miarę jak siła oporu słabnie, śmierciożercy stają się coraz śmielsi. Nie dziwi jej, że widzi go na otwartej przestrzeni — lub przynajmniej odrobinę. Miejsce spotkania znajduje się na prywatnym terenie, ale zabezpieczenia nie są wystarczająco kompleksowe.

Ściskając różdżkę w jednej ręce i sztylet w drugiej, Hermiona rozważa swój plan ataku. Po tym, jak tydzień wcześniej znalazła się na jego celowniku, nie jest chętna na kolejną konfrontację.

Mogłaby po prostu uderzyć go zaklęciem i mieć to z głowy. Prawie wydaje się to antiklimatycznym zakończeniem długiej gry, w którą byli zaangażowani.

Malfoy kontynuuje marsz, jego wzrok utkwiony jest w przeciwnym kierunku, a ona właśnie zdecydowała, że ​​jego koniec może być przeciętny i nieopisany — jak on. Ale w ułamkach sekund, w których rozważa swój plan, waha się.

Obok niej przelatuje zielony promień.

Nawet nie widziała, jak wyjął różdżkę.

Potem wpatruje się w nią, podnosząc maskę, by spoczęła na czubku głowy, tak nonszalancko, jakim nigdy go nie widziała. Wie, że nie przejrzy jej kamuflażu, ale to nie byłby pierwszy raz, kiedy wykryłby ją w ukryciu.

- Szczerze, Granger – przeciąga, kręcąc różdżką. - Tracisz formę, jeśli myślisz, że nie wiedziałem, że tam byłaś przez cały czas. Na szczęście nie obchodzi mnie, co słyszałaś, bo to wszystko jest nieistotne... - Zatrzymuje się, czy to z namysłem, czy dla efektu, nie wie. - I tak nie odejdziesz stąd żywa.

Kolejny błysk magii – tym razem czerwony – mija ją i uderza w zewnętrzną część jej ramienia, przypalając jej rękaw i wywołując syk z jej ust, gdy pali jej ciało.

To katastrofalny, instynktowny błąd, ponieważ drastycznie zawęził jej lokalizację. Hermiona ostrożnie podchodzi do przeciwległego rogu dachu, upewniając się, że jej zaklęcia ochronne są na miejscu.

Malfoy uśmiecha się, zaciskając usta, jakby w łagodnym zadowoleniu z jej bólu.

- Naprawdę - kontynuuje, nieświadomy jednostronnego charakteru rozmowy. - Złapałaś mnie w niekorzystnej sytuacji, prawda?

Jego błyszczące oczy przeczą tej grze.

Hermiona rzuca w jego stronę ogłuszacz; on rzuca tarczę w samą porę by jej zaklęcie odbiło się od narożnika budynku, pozostawiając za sobą pokruszoną stertę kamieni. Podczas gdy Malfoy spogląda na dach, Hermiona cicho pojawia się na ziemi za budynkiem, obserwując go zza rogu.

Utrzymuje zaklęcie ochronne w górze, wystarczająco silne, aby odbić każde zaklęcie, które rzuci.

- Jeśli myślisz, że nie wiem już, jak działasz... - rozmyśla, a na jego ustach pojawia się cień okrutnego humoru. - Muszę przyznać, Granger, że dzisiaj nie jestem w nastroju.

W nagłym, nieustającym ruchu z jego różdżki wylatuje grad zaklęć, strzelając prosto w nią. Hermionie udaje się uniknąć pierwszych dwóch, zanim sama podnosi tarczę, a reszta odbija się nieszkodliwie.

Wojna wkradła się do tej części Londynu, a teren jest częścią starej dzielnicy fabrycznej, która została opuszczona. Większość budynków już nosi ślady wojny.

Czasami zastanawia się, jaki rodzaj magii ukrywa to wszystko przed oczami mugoli, ale przeważnie ma bardziej pilne zmartwienia.

Nie czekając, aż wykona kolejny ruch, Hermiona rzuca się do akcji, wystrzeliwując śmiercionośną serię własnych zaklęć — a podczas gdy Malfoy odbija je jedno po drugim z zadziwiającą dokładnością, ona celuje i rzuca ostrzem.

To czysty głupi fart, że nie trafia w jego serce wymierzone przez ramię z różdżką. Zamiast tego sztylet wbija się głęboko w jego przedramię, a on mruga ze zdziwienia, zanim go wyjmuje.

Hermiona wstrzymuje oddech, podczas gdy on wpatruje się, tylko przez chwilę, w połysk jego krwi na ostrzu. Rzuca zaklęcie, którego ona nie słyszy — jakiś rodzaj zaklęcia leczniczego — i wzdycha.

- Ładny rzut, Granger.

Potem znika.

Zanim zdąży się spiąć i go wyśledzić, czuje chłodne srebro sztyletu na gardle, a jej zaklęcia maskujące rozpływają się, jakby było niczym. Czuje mocny nacisk Malfoya na plecach, ciepło jego oddechu na szczęce. Jego drugie ramię mocno zaciska się wokół jej brzucha, przytrzymując jej ramię z różdżką przy tułowiu.

W mgnieniu oka jej tętno przyspiesza, adrenalina wali jej za uszami.

- Wiesz – mówi Malfoy, słowa są dla niej niczym więcej niż mruczeniem. Przeciąga czubkiem sztyletu po jej skórze, wciąż mokrej od jego krwi, ale nie przecina skóry. - Sprawiłaś mi mnóstwo kłopotów. Może użyję tego ładnego ostrza, żeby nabić twoją głowę na pal.

Jej żołądek skręca się z obrzydzenia, gdy próbuje się uwolnić. Jego ramię tylko się zaciska.

Malfoy zawsze był wysoki — nawet w Hogwarcie — ale urósł bardziej, niż mogła sobie wyobrażać, a jego uścisk na niej nie słabnie. Czuje twardą masę mięśni na plecach, a bliskość jej zaprzysiężonego wroga przyprawia ją o mdłości.

- Ale jest we mnie część, która naprawdę chce sprawić, żebyś cierpiała — w imię dawnych czasów.

Przechyla ostrze dokładnie tak, że jego czubek przecina jej skórę.

- A to niespodzianka, że ​​pozwoliłeś, aby twoja krew dotknęła mojej - syczy, jej strach i gniew łączą się w białą, gorącą furię i grożą, że się uwolni. Surowa moc miesza się w koniuszkach jej palców, nawet gdy jej różdżka leży bezużytecznie na jej brzuchu.

Nie widzi jego twarzy, ale wyobraża sobie uśmieszek. Przeciąga czubek jej ostrza odrobinę dalej, z dala od bogatych żył w jej gardle, które w mgnieniu oka sprawiłyby, że zaczęłaby krwawić wzdłuż linii jej kołnierza. Nie dziwi jej, że Malfoy lubi bawić się jedzeniem.

- Zdradzę ci sekret, Granger – mówi, ściszając głos. - Nie chodzi o twoją krew. To coś bardziej osobistego. Po prostu tobą gardzę.

- To odwzajemnione uczucie - warczy. Strużka krwi spływa po jej obojczyku. Palec buta Malfoya uderza o jej piętę, a ona uspokaja oddech, oceniając sytuację, gdy zbiera w sobie kłębek surowej magii. - Może powodem, dla którego sprawiłam ci tyle kłopotów, jest to, że tak naprawdę nie chcesz mnie zabić – w przeciwnym razie już byś to zrobił.

Przesuwa nóż w kierunku jej serca, delikatnie wciskając czubek w jej skórę.

- Och, zabiję cię – i będę się tym cieszył.

Nie potrafi stwierdzić, czy blefuje, ale nie potrafi sobie wyobrazić powodu, dla którego miałby kłamać. Choć był na szczycie jej listy, wie, że odwrotna sytuacja również jest prawdziwa.

- Więc zrób to – mruczy, zamykając oczy. Napina pustą dłoń, magia gromadzi się w jej palcach, a puls szaleje w jej wnętrzu.

Jednym szybkim ruchem Malfoy wyrywa jej różdżkę z miejsca, w którym ją uwięził, i obraca ją, przyciskając plecami do ściany. Jego szare oczy błyskają, gdy ją ocenia. Wycelował w nią jej ostrze i obie różdżki; triumf tańczy mu na twarzy.

- Muszę przyznać, Granger, że byłaś godnym przeciwnikiem. Wydaje się wstydem rozlewać twoją krew w tak prozaiczny sposób. - Trzymając ostrze przy jej piersi, chowa jej różdżkę do kabury — bez wątpienia trofeum — i manewruje swoją, aby odpowiednio ją chwycić. Wbija czubek w spód jej szczęki, rozbawienie schodzi z jego twarzy. - Żegnaj, Granger. Avada Ked...

- Szkoda, - mówi, trzymając jego spojrzenie, gdy się waha. - Myślałam, że przynajmniej spróbujesz mnie torturować, aby uzyskać informacje.

Malfoy uśmiecha się krzywo.

- Nie potrzebuję od ciebie informacji. Potrzebuję tylko twojej śmierci. - Zniża głos, wąski czubek różdżki jest szorstki i niewygodny dla delikatnej skóry. - Poza tym, już wiem, że nie ulegniesz torturom – pamiętasz?

Przypomina sobie. Udaje jej się zachować obojętny wyraz twarzy na wspomnienie jego szczególnego rodzaju palącej nienawiści. Czasami nadal ma koszmary na ten temat.

- Jak powiedziałam, - szepcze, - szkoda.

Na to jego oczy się zwężają. Niemal myśli, że jego usta drgają z nutą rozbawienia. Udaje, że sprawdza zegarek, jakby miał kogoś innego do wytropienia i zamordowania przed zachodem słońca. - Dobra. Dlaczego to szkoda?

Jego ręka z różdżką nigdy nie drgnie; jest na to za dobry. Hermiona wie, że jeśli ruszy po różdżkę, on całkowicie zrezygnuje z pobłażania jej taktyce i położy temu kres; dlatego stoi zupełnie nieruchomo, a strużka jej własnej krwi rozkwita na jej koszuli.

- Ponieważ - szepcze, przeszukując srebrne plamki w jego szarych oczach. - Myślałam, że wiesz, że lepiej mnie nie lekceważyć.

Natychmiast wystrzeliwuje pocisk surowej magii w jego but ze smoczej skóry, przepalając go i wykorzystując jego chwilową nieuwagę, przekręca drugi nadgarstek, by przywołać różdżkę, którą schował w kaburze.

Kiedy jej palce zaciskają się na różdżce, on wystrzeliwuje nie mniej niż trzy zaklęcia, a Hermiona uchyla się na bok, dziko wymachując jedną ręką, by wznieść słabą tarczę, gdy wystrzeliwuje w jego stronę serię śmiercionośnych ciosów.

W ułamku sekundy przeszli od niepewnego pokoju do totalnego pojedynku. Adrenalina Hermiony narasta do laserowego skupienia, ich magia płynie razem w tańcu, który jest jej dobrze znany.

Byli tu już wcześniej — więcej razy, niż potrafi zliczyć. Mogłaby go uważać za swojego najlepszego partnera do pojedynku, gdyby sytuacja nie była tak zawiła.

Trafia go w bok zaklęciem, wściekły syk spalonej tkaniny i skóry wypełnia powietrze, ale on ani drgnie, blokując jej kolejny urok z okrutną skutecznością i rzucając w nią czymś w brzydkim odcieniu fioletu, czego ona ledwo unika.

Hermiona wie, że mogłaby się zdemaskować i mogliby stoczyć tę walkę ponownie innego dnia, w innym miejscu.

Ale jest zmęczona.

Znajdowali się w tym impasie dłużej, niż chciałaby rozważać, a zimna furia wije się w niej z każdym zaklęciem, nieustępliwa i wytrwała, jej magia jest śmiertelną, wybuchową siłą. Złapana w pojedynku, wszystko staje się instynktowne, jej szkolenie ożywa z żywym celem przed nią.

Wzrok Malfoya zaciska się ze skupienia, jego praca nóg jest pewna, a rzucanie zaklęć nienaganne. Mogłaby go podziwiać, gdyby nie próbował jej zabić.

Gdyby każde zaklęcie, które przeleciało obok lub odbiło się od jej tarcz, nie zostało zaprojektowane, by zadać wykwintne tortury i śmierć.

Drwiny z obu stron zniknęły, zastąpione tym, dążeniem do przetrwania, pragnieniem końca. Hermiona nie pragnie niczego bardziej niż Draco Malfoya, zimnego i nieruchomego na ziemi przed nią.

Surowa magia wiruje w jej wnętrzu i zanim rozpozna jej siłę, wystrzeliwuje niszczycielski cios z gołej dłoni w tandemie jednocześnie blokując inne zaklęcie różdżką.

Zaskoczony Malfoy zostaje odrzucony, a ona widzi chwilowe zaskoczenie na jego twarzy, gdy się potyka. To będzie go sporo kosztować.

Hermiona rzuca się do przodu, chwytając okazję, z klątwą śmierci już wiszącą na jej ustach. Wbija mu różdżkę w serce, ciężko, z jej ust wydobywa się oddech. Jego pierś unosi się z wysiłku, a ona może odczytać pytanie w jego oczach, nawet gdy miesza się z rezygnacją.

- Nie możesz mi szczerze powiedzieć, że lubisz służyć temu socjopacie – prycha Hermiona, chwytając jego różdżkę. - Ty, urodzony z wieloma przywilejami.

Nie jest pewna, ale może jeśli spróbuje wyobrazić sobie, że robi mu przysługę, łatwiej będzie jej go zdyskredytować. Jakkolwiek go nienawidzi, są uwikłani w ten bałagan od tak dawna, że ​​istnieje rodzaj pokrewieństwa w ich nienawiści do siebie.

Przez ułamek sekundy w jego oczach pojawia się coś, czego nigdy wcześniej nie widziała. Bruzda na skórze między brwiami. Nie potrafi stwierdzić, czy jego reakcja jest reakcją na jej słowa, czy na fakt, że go pokonała.

Ale on tylko potrząsa głową, ledwie zauważalnie.

- Nic kurwa nie wiesz.

Gdy otwiera usta, szukając odwagi, nagle zamiera. Jej klatka piersiowa jest ociężała i nie może zaczerpnąć powietrza. Jej oczy migają w dół i widzi jego dłoń zaciśniętą w pięść, jego szare oczy są matowe i martwe, gdy ściska ją mocniej.

Niewielka ilość tlenu, która pozostała w jej płucach, niknie. Jej wzrok zaczyna pływać, gdy on mocno trzyma ją w uścisku, a ona się dusi.

Prawdziwy strach przeszywa ją po raz pierwszy od początku sprzeczki. Siła znika z jej dłoni, a on z łatwością odzyskuje swoją różdżkę, ale zostawia ją w spokoju. Coś w rodzaju migotania rezygnacji przemknęło mu przez twarz.

Kiedy poczuła, że ​​zaczyna tracić przytomność, a jej płuca rozpaczliwie potrzebowały oddechu, w końcu puścił. Hermiona wciągnęła głęboki, ciężki oddech.

I tylko patrzyli na siebie. Dłonie Malfoya zwisały luźno po jego bokach, ale jego różdżka wciąż była niejasno skierowana w jej stronę. Wyglądał, jakby miał coś powiedzieć, ale ponownie założył maskę na twarz. Cofnął się o krok i znów utkwił w niej wzrok.

Warknął: - Jesteś mi, coś kurwa, winna, Granger. - Potem, zanim jej konsternacja zdążyła to w pełni zarejestrować, usłyszała ciche „Drętwota" i świat pogrążył się w ciemności.

Chapter Text

Co jakiś czas Draco próbuje przypomnieć sobie, jak wyglądało jego życie, zanim każdego dnia było zagrożone. Kiedy wszystko było prostsze i mógł oddawać się bezmyślnym zmartwieniom o Quidditcha, naukę w szkole, dziewczyny.

Czasami nie potrafi sobie przypomnieć dnia, w którym nie stanąłby w obliczu ciężkiego ognia zaklęć, zobowiązany i zdeterminowany, by w końcu pozbawić go sił życiowych. Czasami Draco myśli, że w ten sposób byłoby po prostu prościej. Zastanawia się, czy na to nie zasługuje.

Grad magii przelatuje obok, pozostawiając ślady koloru na wewnętrznej stronie jego powiek. Nie oglądając się za siebie, wystrzeliwuje śmiercionośny pocisk przez ramię. Czuje, jak tępy dreszcz przechodzi przez niego, gdy jego zaklęcie zabiera swoją ofiarę.

Błysk neonowej zieleni goni go w odwecie.

Adrenalina stała się jego stałym towarzyszem, a Draco już praktycznie nie sypia. Nosi zbyt ciężkie brzemię.

Draco tęskni za pokojem, czasami, a mimo to podżega do wojny. Czasami chce uciec, zostawić wszystko za sobą, zamiast tego podwaja stawkę.

Kradnie życie. Kolejne. Patrzy, jak światło opuszcza kolejną parę oczu, aż twarze tych, których zabił, stają się rozmyte w głębi jego umysłu, stałe i nieustępliwe. Nawiedzają go na jawie i wdzierają się do jego snów.

Schylając się, by się osłonić, Draco ocenia sytuację. Pomimo malejącej liczebności ruchu oporu, byli odważniejsi niż kiedykolwiek, a w ciągu ostatnich dwóch tygodni doszło do kilku dużych zasadzek, takich jak ta. Zastanawia się, co się zmieniło, nawet jeśli go to nie obchodzi.

Jego strona ma przewagę — zazwyczaj tak jest. Ale resztki tego, co kiedyś było Zakonem Feniksa, nie mają już takich zastrzeżeń moralnych, jakie posiadali kiedyś.

Widzi kilku swoich na ziemi, z przekrzywionymi maskami i nieruchomymi ciałami. Wewnętrzny krąg będzie dziś katastrofą — nie wspominając o niezadowoleniu Czarnego Pana. Draco pozwala, by jego spojrzenie przeskakiwało z jednego na drugiego, oceniając poległych po maskach, które noszą.

Travers. McConnell. Goyle Senior.

Patrzy na nich zimno i klinicznie, ponieważ nie może sobie pozwolić na nic innego.

Ze swojego punktu obserwacyjnego Draco jest prawie całkowicie ukryty, co daje mu szansę na obserwację. Wbrew swojemu lepszemu osądowi, znajduje się w poszukiwaniu pewnej formy, wypatrując burzy nieuporządkowanych loków.

Nie wie, dlaczego pozwolił Granger żyć tydzień wcześniej. To był błąd, wiedział to, nawet gdy odchodził tego dnia, zostawiając jej małe i nieruchome ciało u jego stóp. Przez chwilę prawie pomyślał, że ona nie chce jego śmierci — ale to była najlepsza szansa, jaką miał od miesięcy i zmarnował ją. Nie dość, że to, to jeszcze okazał słabość — i wie, że nie powinien myśleć, że ona tego nie wykorzysta.

Myśl o tym, że odsłonił choćby odrobinę swojej słabości, sprawia, że ​​robi mu się niedobrze — i wcale nie było to nic wielkiego.

Jeśli dziś uda mu się po prostu dostrzec ją i całkowicie wyeliminować element ich prywatnego pościgu, będzie to korzystniejsze. Czysty strzał, który zatrzyma jej serce i w końcu będzie ruszyć iść dalej.

Myśli, że ją dostrzega, głęboko w szeregach ruchu oporu, choć byłby głupi, gdyby myślał, że to dlatego, że nie jest silną przeciwniczką. Jeśli już, jest wręcz przeciwnie, a oni nie chcą jej stracić.

Do diabła — nie obchodzi go, czy zabije z nią pół tuzina innych. Draco rozważa, jaki rodzaj zaklęcia mógłby rzucić, aby ją dosięgnąć i upewnić się, że odbierze jej życie. Po tym wszystkim poczułby się okradziony, gdyby ktoś inny odebrał jej życie.

Draco nie widzi Pottera — nigdy go nie widzi.

Nikt nie jest pewien, czy Potter w ogóle żyje, ponieważ nigdy nie widziano go na bitwach. Nie żeby to miało jeszcze jakieś znaczenie — jakakolwiek magia wiążąca Pottera z Czarnym Panem została zniszczona w Bitwie o Hogwart wraz z resztą jego horkruksów. Może dlatego Granger zawsze jest sama.

Potter jest teraz po prostu kolejnym wojownikiem, tak jak cała ta nieszczęsna gromadka.

Przemieszczając się między drzewami i uważnie obserwując swój znak, Draco wybiera zaklęcie i przygotowuje się do rzucenia go.

Ale wtedy widzi błysk zieleni na niebie — Mroczny Znak. Czuje pieczenie w przedramieniu i przeklina pod nosem. Wokół niego śmierciożercy znikają, a Draco niechętnie podąża za nimi, kolejna zmarnowana okazja.

~OO~

- A więc – podpowiada Theo, rozsiadając się na leżance w pokoju Draco. - Granger wciąż żyje.

Draco wypuszczając równy oddech, zaciska szczękę.

- Tak żyje.

- Jest jakiś konkretny powód?

To bolesne miejsce – coraz bardziej bolesne z dnia na dzień – i Draco nie chce o tym rozmawiać, nawet z Theo. Nie potrafi nawet zliczyć, ile klątw tortur przyjął przez tą sprawę. - Ona jest dobra, Theo. To po prostu zajmuje trochę czasu.

- Dość sporo, kurwa, czasu. - Theo unosi brew, patrząc na Draco w ten dziwny sposób, jakby próbował czytać mu w myślach. Draco instynktownie upewnia się, że jego tarcze Oklumencji są nienaruszone, chociaż nigdy go nie zawodzą. - Ona nie może być o wiele lepsza od ciebie. Nie chodzi o to, żeby ją zabić z honorem, Draco. Jesteś jednym z najwyższych rangą poruczników z jakiegoś powodu — po prostu strzel Avadą w jej kręgosłup i po sprawie.

Lekceważąca wypowiedź Theo go drażni, choćby dlatego, że Draco tyle razy powtarzał sobie to samo.

- Tak zrobię.

Szorstka ostrość jego tonu wystarczyłaby, żeby każdy inny zamknął usta — każdy, oprócz Theodore'a Notta.

- No wiesz, stary... jeśli masz jakiś inny powód, żeby utrzymać ją przy życiu...

- Nie mam - warczy Draco. W pokoju zapada ciężka cisza i żałuje nagłej intensywności słów. - Ona umrze. Najpierw po prostu trochę się z nią zabawię.

- Zabawisz, tak? - Theo uśmiecha się krzywo.

- Nie w ten sposób.

Ta myśl sprawia, że ​​żołądek mu się przewraca. Nieważne, co jeszcze zrobił jako śmierciożerca, to jest granica, której nigdy nie przekroczy.

Draco nie przejmuje się wyrazem twarzy Theo: zadowolonym i trochę zbyt świadomym, jakby myślał, że może sprowokować Draco.

- W każdym razie - mówi w końcu, odchylając się na siedzeniu. - To wkrótce nastąpi i w końcu się jej pozbędę.

- Bo jeśli tego nie zrobisz - drwi Theo, uśmiechając się coraz szerzej, - wpadniesz w głębokie gówno. Nie mów mi, że plotki są prawdziwe.

Nie mówi nic. Nie chce przyznać, że nie tylko jego pozycja w wewnętrznym kręgu, ale i jego własne życie wisi na włosku. Theo nie jest członkiem wewnętrznego kręgu — nie powinien o tym nic wiedzieć, a sam fakt, że to plotka, wzburza jego krew.

Draco tylko wzrusza ramionami.

- Nie wierzę w plotki. Nie jesteśmy już w Hogwarcie.

- Więc nie masz ograniczonego czasu.

Merlin, Theo jest jego najstarszym przyjacielem, ale Draco czasami chce złamać mu szczękę, żeby nie mógł dalej mówić. Utrzymuje stoicki wyraz twarzy, poza drgnieniem jednej brwi.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz. A jeśli chcesz przeżyć, trzymaj swój pieprzony język za zębami.

Na to Theo blednie.

Ich koleżeństwo nie sięga już tak daleko w tych czasach, a czasami Draco musi mu przypominać, że nie są już przyjaciółmi, jak byli jako chłopcy, beztroscy i bezczelni.

- Jasne. - Odwracając wzrok, Theo przeczesuje włosy ręką. - Cóż, jeśli jest coś, co mogę zrobić, żeby pomóc.

- Nie ma nic. - Słowa nie są zimne, są po prostu rzeczowe. Zużył całą energię, jaką mógł, a czasami Draco gardzi sposobem, w jaki jego ojciec zaoferował dwór jako kwaterę główną śmierciożercom. To było jedyne, co jego ojciec miał do zaoferowania—jest to nieuprzedzone, ale prawdziwe.

Nawet teraz Lucjusz jest duchem człowieka, który go wychował.

Draco podejrzewa, że ​​Czarny Pan utrzymuje go przy życiu jako gest dobrej woli wobec samego Draco — i wie, że jeśli zawiedzie w tym zadaniu, jego pan nie będzie miał powodu, by trzymać ojca przy sobie.

Chociaż wrócili z walki zaledwie godzinę temu, a Draco nie zmył nawet brudu i krwi ze swoich szat, podnosi się na nogi. Energia niepokoju krąży w nim i nie może usiedzieć spokojnie.

- Mam robotę do wykonania.

Zostawia Theo samego w swojej kwaterze, by dokończył butelkę najlepszej whisky z piwnicy.

~OO~

Hermiona nie może pozbyć się niepokoju w swojej duszy i nienawidzi tego.

Przez cały czas, gdy śledziła Malfoya — a on ją — byli bezwzględni i nieustępliwi. Torturowali się nawzajem, zostawiali się krwawiącymi i posiniaczonymi oraz z wszelkiego rodzaju obrażeniami ciała.

A teraz... nie ma pojęcia, co myśleć o tej sytuacji. Nie da się zaprzeczyć faktowi — oszczędził jej życie.

Poczuła jego żelazny uścisk na płucach, duszący ją. To czarna magia, ale nie znała zaklęcia. Miał ją — w końcu wyszedł zwycięsko z ich waśni.

A jednak ją oszołomił i odszedł.

Kilka godzin później odzyskała przytomność, sama i z ciemniejącym niebem nad głową.

Jest mu winna dług życia. Jej umysł wciąż kręci się na samą myśl. Nie powiedziała nikomu innemu o tym, co wydarzyło się między nimi tamtego dnia, nawet Harry'emu. Gardzi myślą, że mogłaby być cokolwiek winna Malfoyowi, a co dopiero coś tak znaczącego.

To wojna — jeśli naprawdę chce jej śmierci, miał okazję. Jeśli miałaby być szczera, całkowicie zrezygnuje z tej sprawy, jeśli da jej się szansę, zwłaszcza biorąc pod uwagę sposób, w jaki jego ostatnie działania sprawiły, że się zawahała. A kilka dni temu myślała, że ​​wykorzysta każdą okazję, by zyskać przewagę.

Część jej boi się ich kolejnej sprzeczki.

Inna część wyczekuje jej, ponieważ wie, że nie może pozwolić, by sytuacja stała się jeszcze bardziej skomplikowana. Powstrzymała się od ataku na niego z dystansu z jakiegoś źle ukierunkowanego honoru — honoru, który nie jest dozwolony na polu walki.

Teraz, pomimo ich ostatniego pojedynku, pragnie przypływu adrenaliny we krwi, który pojawia się, gdy dostrzega Malfoya. Delikatne zawirowania na jego masce, szczupły, pewny chód. Ponieważ wie, że musi rozwiązać to zamieszanie, które ją dręczy.

Potrafi poradzić sobie z nadszarpniętym honorem, jeśli oznacza to, że umrze raz na zawsze.

Następnym razem nie będzie się wahać.

~OO~

Następny raz nadchodzi szybciej niż się spodziewała. Dwa dni po ostatniej bitwie między ruchem oporu a śmierciożercami czuje na sobie jego wzrok. Poluje na niego, nerwowa energia, która ją napędza, czasami jest niemal zbyt bolesna, by ją znieść.

Kiedy wojna ruszyła na południe w bitwie o Hogwart i zostali zmuszeni do ucieczki, by ratować życie, Hermiona była niezdyscyplinowana, kierowana przez swoje emocje. Teraz, spędziwszy lata na ogólnym i specjalistycznym szkoleniu, rozwinęła kontrolę nad swoją siłą i magią. Poznała zawiłości różdżki i ostrza — zna stały wylew krwi za pośrednictwem jej noża, błysk magii i życia uwalniane w eter.

Śmierć stała się jej bliską znajomą, zarówno przez utratę zbyt wielu przyjaciół, jak i z jej własnej ręki.

Wie, że nie powinna pozwolić, by coś takiego wpłynęło na nią na tak złożonym poziomie.

Malfoy nie jest pierwszym śmierciożercą, którego ściga, a jeśli Merlin pozwoli, nie będzie ostatnim. Chyba że on dorwie ją pierwszy.

Nie pozwoli, by stało się to bez walki.

Hermiona wyciąga różdżkę, hartuje się i rozgląda po okolicy przed sobą, szukając jakichkolwiek oznak magii. Jeśli się do niej zbliżył, ma już przewagę i prawdopodobnie jest zakamuflowany.

Ku swojemu zaskoczeniu dostrzega go tuż za linią drzew w pobliżu. Tym razem zrezygnował ze swoich szat śmierciożercy, ubrany w elegancką koszulę z guzikami i krawat. To wystarczy, by całkowicie ją zszokować, skoro od wieków nie widziała go bez szat i maski.

Może po prostu stał się odważniejszy; może w jej umyśle powinny rozbłysnąć alarmy.

To prawie wystarczyło, by zabrać ją wspomnieniami z powrotem do Hogwartu. Poza tym, że ma inną budowę ciała, linie jego twarzy są ostre i zarośnięte, a jego szare oczy martwe i puste, gdy ją śledzą.

Wie, że niektórzy śmierciożercy mają role w Ministerstwie, odkąd kilka lat temu wpadło ono w sidła korupcji. Że przychodzą i odchodzą, kiedy chcą, nie zważając na nikogo, kto mógłby im się publicznie przeciwstawić.

Nikt przy zdrowych zmysłach nie próbuje już robić czegoś takiego.

Fakt, że on po prostu ją obserwuje, sprawia, że ​​jest na krawędzi, ale widzi przez jego swobodną postawę różdżkę u boku. Jego uścisk jest luźny, ale pewny. Przygotowany.

Jego wyraz twarzy jest stoicki, ale zastanawia się, czy ich ostatnia sprzeczka wprawiła go w osłupienie tak samo jak ją.

- Chodź mnie wykończyć – oznajmia w ziewającą pustkę między nimi, pragnąc jednocześnie wyjaśnień, przelania jego krwi i skończenia z tym. - Mogę sobie tylko wyobrazić, że twój pan nie był zadowolony, że nie zabiłeś mnie ostatnim razem. - Nasyca to słowo taką drwiną, jaką tylko potrafi. Chociaż niektórzy przywódcy ruchu oporu stali się okrutni na swój sposób, ona nie kłania się nikomu.

Nie jest pewna, czy wyobraża sobie drgnięcie, które przechodzi przez jego twarz — ale znika, zanim ona może cokolwiek z tym zrobić.

- Okazuje się, - mówi, przeciągając słowa, obracając różdżką w jednej ręce, - że mój pan mi ufa. - Jego nacisk jest kpiną w jej stronę. - I wie, że wszystko, co robię, ma jakiś powód.

Słowa są ciche, ale unoszą się w powietrzu, by zakorzenić się w jej umyśle. Starannie kataloguje je wraz z każdą inną informacją, którą od niego zebrała, bez względu na to, jak pozornie nieistotną.

Hermiona nie jest pewna, czy mu wierzy, ale to ostatnia rzecz, o którą musi się martwić.

- A jednak, - rozmyśla, - znowu tu jesteśmy. Nadal mnie nie zabiłeś.

- Ach – mówi Malfoy, z zimnym rozbawieniem unosząc usta. - Nie spieszę się – wiem, że mnie nie zaatakujesz.

- Nie? - Rzuca w niego zaklęcie – coś efektownego, ale wystarczająco nieszkodliwego – i chociaż nie jest nawet gotowy do obrony, z łatwością odbija zaklęcie.

Jego szare oczy błyskają, gdy wpatrują się w nią. Nie jest przyzwyczajona do takiej dynamiki między nimi i zdaje sobie sprawę, że właśnie dlatego zmienił taktykę.

- Nie zaatakujesz mnie tak naprawdę — nie po tym, jak oszczędziłem ci życie.

Żałuje, że nie może mu odmówić — żałuje, że nie porzuciła już tej ostatniej odrobiny ludzkiej przyzwoitości, która w niej tkwi.

Hermionie udaje się zachować spokój.

- Więc czego chcesz?

- Myślałem o tym, co powiedziałaś - mówi i opiera ramię o najbliższe drzewo, jakby to była nic więcej niż zwykła rozmowa między przyjaciółmi. Macha lekceważąco ręką. - Że powinienem cię torturować, żeby zdobyć informacje, zanim cię zabiję.

Przygotowuje się, zaciskając dłoń na różdżce. Oboje atakowali się i torturowali w poprzednich starciach, próbując wydobyć ból i informacje. Po latach wojny nadal najbardziej nienawidzi Cruciatusa.

- Ale jak wiemy - kontynuuje - wolałbyś umrzeć, niż ujawnić sekrety ruchu oporu.

- To najprawdziwsza rzecz, jaką kiedykolwiek powiedziałeś – warczy Hermiona. Jego zachowanie sprawiło, że każda część jej ciała była na krawędzi, a ona tego nienawidzi – nienawidzi sposobu, w jaki gra między nimi się zmieniła, i tego, że on to akceptuje. Nienawidzi tego, że nie wie, jak odejść. - I bez względu na to, co się wydarzyło ostatnio, nadal nic ci nie powiem. Więc jeśli liczysz na informacje, możesz się odpieprzyć.

Prycha.

Nie wiedziała, że Malfoy potrafi wyrażać takie emocje, a dźwięk tego wytrąca ją z równowagi. Przez tak długi czas był niczym więcej ani mniej niż żołnierzem – wrogiem, którego liczbę trzyma blisko siebie. Ale błysk rozświetla jego oczy – niezależnie od tego, że dzieje się to jej kosztem – a bez szat śmierciożercy wygląda prawie jak człowiek. Schludny i dostosowany do standardów społecznych. Jak bankier, model, albo — tłumi tę myśl, nie pozwalając jej się zakorzenić.

- Będę z tobą szczery, Granger. - Na jej oczywisty sceptycyzm, przewraca pogardliwie oczami, jakby nie obchodziło go, co ona myśli. - Nie musisz mi wierzyć, jeśli nie chcesz. Ale to prawdopodobnie nic, czego już nie wiesz — zostałem przydzielony, aby cię zabić wszelkimi możliwymi sposobami.

Mruga do niego. Czuje, jak niepokój mruga jej po skórze.

- Oczywiście, że wiem.

- Widzisz? - drwi. - Nie jest tak trudno uwierzyć, że jestem szczery. - Ona nie zaszczyca go odpowiedzią, a on również na nią nie czeka. - Oczywiście, że ty również masz zostać moim mordercą. To wszystko jest trochę chaotyczne, prawda? - Ponownie kręci różdżką, a ona zastanawia się, czy nie wystrzeli po prostu smugi zielonego światła w jej pierś, gdy będzie nieprzygotowana.

Hermiona nadal nic nie mówi. Przesuwa wzrokiem po obwodzie, wypatrując czegoś, co na nią wyskoczy. O ile go zna, to może być pułapka.

Może Malfoy w końcu przyprowadził posiłki.

To by złamało schemat ich typowości, ale to wojna, a ona aż za dobrze wie, jak ważne jest złapanie przeciwnika z zaskoczenia.

Ich bliskość działa jej na nerwy. Okrutny uśmieszek rysuje się w kącikach jego ust, jego martwe oczy są wpatrzone w nią, a Hermiona walczy z dreszczem.

Pozwala stopom dryfować, niespokojna energia bulgocze w niej i sprawia, że ​​traci koncentrację. Nie wie, co myśleć o żadnej części tego wszystkiego.

Teraz nadszedł czas na atak. Aby uwolnić okrutną burzę ognia zaklęć, przytłaczającą i zabójczą, by trafić w serce i modlić się do jakiegokolwiek bóstwa, które mogłoby istnieć, by jej się udało.

Ale Hermiona nie pozwoliła sobie na takie pobłażanie od lat.

- Czego chcesz, Malfoy? - pyta, w końcu odpowiadając na jego drwinę.

Jeśli już, to z jego twarzy znika rozbawienie.

- Myślałem, że wyraziłem się dość jasno. - Mruga. - Twojej głowy na palu. Jednak jeśli mamy dalej to ciągnąć, gdy oboje jesteśmy żywi, wezmę, co mogę.

Zanim kończy mówić, pierwsze zaklęcie leci. Przygotowała się na atak, z łatwością go odbija i rozpoznaje gorzki kolor Cruciatusa, gdy przypala się do kory najbliższego jej drzewa.

- Nie ma niczego, - syczy przez zgrzyt zębów, rzucając własne przekleństwo.

I znowu to. Walczą, jakby nie znali już każdego swojego ruchu — jakby nie byli najlepszymi partnerami treningowymi.

Twarz Malfoya pozostaje pusta, jego ruchy są szybkie i skrupulatne.

- Czekaj. - Słowo jest na tyle zaskakujące, że się zatrzymuje — tylko na sekundę — a jego spojrzenie ląduje na niej. Mówi ponownie, cicho prychając: - Czekaj.

Kolejne zaklęcie wisi jej na języku, jej usta rozchylają się, by wypowiedzieć kolejną wyniszczającą klątwę z jej arsenału paskudnych, nędznych uroków.

Ze spojrzeniem utkwionym w niej, Malfoy chowa różdżkę.

Po raz pierwszy, niemal niewiarygodnie, odkrywa, że ​​ma nad nim władzę. Jest nieuzbrojony.

Jego bezróżdżkowe rzucanie zaklęć jest wystarczająco skuteczne, by powalić ją na kolana, ale nie zabić. Gdyby tak było, byłaby już martwa. To hazard, gdy z pewnością są rzeczy, o których nie wie — ale nie może też rzucić zaklęcia zabijającego bezróżdżkowego.

- Czego chcesz? - pyta ponownie, nie chcąc opuścić własnej różdżki.

Wtedy Malfoy kroczy w jej kierunku, górując nad nią, szarość w jego oczach odbija się w jej własnych, a cień przypomina jej burzową chmurę przed deszczem. Jest coś dziwnie rozbrajającego — coś pięknego — w jego oczach.

- Mówiłem ci – mówi, wychodzi to prawie jak mruczenie. - Chcę informacji.

Zadanie Hermiony nie polega na zbieraniu informacji. Chodzi o umieszczenie go pod ziemią. Życie Malfoya jest dla Czarnego Pana warte więcej niż cokolwiek, co mogłaby od niego wywnioskować, a robiąc to, naraża własne życie.

O ile wie, jego zadanie jest takie samo.

- Co się zmieniło? – pyta, choć wie, że jej nie powie.

W jego szarych oczach tańczy wesołość.

- Opór ma kryjówkę niedaleko Harlow. Trzymacie tuzin śmierciożerców w niewoli. Gdzie ona jest?

Musiał oszaleć. To jedyne wytłumaczenie. Mimo to Hermiona prycha.

- Śmiało zakładasz, że cokolwiek o tym wiem.

- Wiem, że wiesz. - Jego twarz pozostaje twarda jak kamień, a wyrzeźbiona szczęka zaciśnięta w wąską linię. Jego język wygładza linię zębów, białych i idealnie prostych, a jego głos się obniża. - To jest to, co ci oferuję, Granger.

- Ta oferta mogłaby mieć jakąś niewielką wartość, - mówi, nie chcąc okazywać dyskomfortu związanego z ich bliskością, - gdybyś faktycznie coś mi oferował.

Najkrótszy uśmieszek przelatuje przez jego twarz, zanim znów zniknie.

- Oferuję ci twoje życie.

- Zamierzasz przestać na mnie polować?

Malfoy mruga, jego powieki pozostają zamknięte przez milisekundę za długo, jak chwila kontemplacji, na którą ledwo może sobie pozwolić.

- W środy — trzeci tydzień nieparzystych miesięcy i drugi parzystych miesięcy, obserwujesz trasę. Ministerstwo, Święty Mungo, pieprzony Pałac Buckingham, - szepcze, słowa przepływają przez jej skórę jak pieszczota kochanka. - W piątkowe poranki o wpół do szóstej spotykasz się z informatorem. Pod zaklęciem Glamour z ciemnymi włosami i wąsami, mógłby dokładniej czyścić swoje buty. Mniej więcej raz na dwa tygodnie bierzesz udział w rajdach zaopatrzeniowych, ale wykorzystujesz je jako pretekst do zbierania mugolskich czasopism.

Kiedy mówi, krew Hermiony robi się zimna. Jej knykcie zaciskają się na różdżce.

To są rzeczy, których nie powinien wiedzieć.

To są szczegóły, których ona o nim nie wie. I szczyci się tym, że jest najlepszym szpiegiem, jakiego ruch oporu ma do zaoferowania.

Co więcej, to są szanse, które Malfoy mógł wykorzystać, aby rzucić zaklęcie zabijające w jej plecy. Nie obchodzi go honor — ona wie, że nie. Widziała, jak członkowie ruchu oporu padali pod jego ostrzałem, a jego okrutne, bezduszne oczy po prostu się temu przyglądały.

Nie został jednym z najbardziej zaufanych żołnierzy Voldemorta bez powodu.

Hermiona rozumie, co mówi. Że mimo że starała się zachować swoje ruchy w tajemnicy i ukryciu, on i tak je wszystkie zna. Zna jej harmonogramy, jej rutyny — i prawdopodobnie zna też jej najbardziej bezmyślne ruchy.

- Jeśli wiesz to wszystko, - rozmyśla z nutą odwagi, której nie czuje. Ani trochę. - Dlaczego nie załatwiłeś mnie, żeby pozbyć się tej sytuacji?

- Mówiłem ci – Malfoy przeciąga, a jego oczy błyszczą blaskiem szaleństwa, który osadza zimny i nieubłagany strach w dołku jej żołądka. - Mój pan ufa moim decyzjom. Myśli, że chce twojej śmierci.

Słowa te są bardziej chłodne, niż by chciała.

- Przypuśćmy, że przekazałabym ci informacje.

Natychmiast żałuje, że cokolwiek powiedziała. Ten uśmieszek – ucieleśniony przez samego diabła – znów rozprzestrzenia się na jego twarzy. Jego oczy się zaciskają, powieki są nisko, jakby powiedziała coś, co uważa za olśniewające. Hermiona chce odwrócić wzrok – próbuje zmusić się do odwrócenia wzroku.

Merlinie, nawet grożąc jej torturami i śmiercią, mężczyzna nie ma ani jednego włosa nie na miejscu.

- Cóż – powiedział, a jego słowa były ledwie głośniejsze od wydechu – oczywiście zależałoby to od natury i wartości informacji. Ale przypuszczam... - Przysunął się jeszcze bliżej, a jego oddech musnął jej ucho. - Być może jedna informacja zasługuje na inną.

Trzyma się na nogach, nie chcąc pozwolić, by to odkrycie zostało zarejestrowane w jej mowie ciała.

Wymiana.

On chce wymienić się wewnętrznymi informacjami.

Strach wirujący w niej zamarza i pali natychmiast, a on odsuwa się na tyle daleko, by ich oczy mogły się ponownie spotkać. Ona staje twarzą w twarz z okropną prawdą.

To szantaż. To przymus.

To informacja.

Najwyraźniej Malfoy myśli, że ma przewagę. Śmierciożercy nadal się umacniają, podczas gdy opór słabnie, a ich pozostałe siły są wyczerpane do tego stopnia, że ​​są niemal sparaliżowani.

A gdyby Hermiona miała mu coś powiedzieć — cokolwiek — równie dobrze mogłaby podpisać każdy z ich wyroków śmierci.

Jednym szybkim ruchem podnosi różdżkę. Wbija ją w dolną część jego szczęki.

Jego usta wyginają się tylko w kolejnym wściekłym, niepokojącym uśmieszku, jakby się tego spodziewał. Ona go nienawidzi, ale on jest niestabilny, niezrównoważony, flirtuje z całkowitym szaleństwem. Widzi to w jego oczach.

Niewypowiedziana bliskość wisi między nimi. Przełyka ślinę, opuszczając różdżkę.

- Nie wiem o żadnym schronieniu w pobliżu Harlow.

- Myślę, że wiesz.

- Nie wiem nic o połowie lokalizacji, w których przebywa ruch oporu. To protokół — zabezpieczenie przed awariami.

Informacje te w ogóle mu nie pomagają. Ale gdyby ona ujawniła lokalizację schronienia, już tak.

Malfoy składa ramiona na piersi, jego bicepsy lekko napinają się w koszuli z kołnierzykiem. Przypomina Hermionie, że jest wyższy i silniejszy od niej, i chociaż ona mogłaby być szybsza, gdyby zaszła taka potrzeba, on pokonałby ją w fizycznej walce.

Prawdopodobnie zrobił to celowo. Drwiące przypomnienie tego faktu.

Pozwala swojemu spojrzeniu musnąć jego wygląd. Nonszalancja, swobodna zarozumiałość. Szczupłe, giętkie mięśnie i płynny, swobodny chód. Jego szare oczy są przymknięte z rozbawieniem, gdy zimny uśmieszek szarpie jego usta.

To postawa mężczyzny, który zna swoją śmiertelność, z różdżką w ręku lub bez.

Jest pytonem, gotowym do skoku.

I moralnym bankrutem.

Hermiona tylko zaciska uścisk na swojej różdżce.

- Nawet gdybym cokolwiek wiedziała, nie powiedziałabym ci.

Uśmiecha się i to ją przeraża.

- Granger – przeciąga sylaby, jakby witał starego przyjaciela. - Może nie do końca zdajesz sobie sprawę z tego, o co tu chodzi. Nie będziesz w stanie mnie śledzić, jeśli twój mózg przestanie działać.

Nagle oślepia ją nienawiść do mężczyzny przed nią. To, że okrutnie z niej kpi – z faktu, że byłaby martwa, gdyby nie fakt, że on ma inny plan – najwyraźniej miał inny plan już przez jakiś czas. Wściekłość płonie w niej, niska i kipiąca.

- Myślę, że proszę grzecznie, biorąc wszystko pod uwagę – naciska.

- Nigdy – mówi w końcu. - Odmawiam powiedzenia ci, kurwa, czegokolwiek.

Może podpisuje własny wyrok śmierci. Może wyrok śmierci na swoich przyjaciół. Ale żadna wymiana informacji nie będzie równa — ani trochę.

To niebezpieczna gra, ta między nimi, a ona gardzi jego nową strategią. Hermiona nienawidzi być zaskakiwana.

On tylko znowu do niej mruga. Jakby mógł odczytać jej intencje — nagła zmiana w jej wirującym umyśle w kierunku ucieczki zamiast walki — jakby znał ją tak cholernie dobrze — przeciąga samogłoski:

- Do następnego razu, Granger.

Więc dla pewności rzuca mu zaklęcie w szczękę, które będzie czuł przez wiele godzin. Cieszy się grymasem i zaciśnięciem oczu, gdy ciepło zaczyna rozprzestrzeniać się na zewnątrz od miejsca zadawania ciosów.

Następnie, nie chcąc nadać sensu sytuacji, gdy on patrzy na nią tymi oczami, deportuje się.

Do następnego razu.

Chapter Text

Czuje, jak śliska, lepka ciecz spływa po jej palcach, ciepła i obfita, gdy jej ostrze przecina gardło mężczyzny przed nią.

Po chwili przestaje walczyć, a jego palce rozluźniają się w śmiertelnym uścisku na jej własnych. Hermiona nie widzi jego oczu, gdy stoi do niej tyłem, ale wie, co by zobaczyła przez dziury w jego masce.

Strach. Panika. Rozpaczliwy obrachunek mężczyzny, który jest świadkiem ostatnich chwil swojego życia.

Czasami zastanawia się, czy śmierciożercy czują żal.

Zastanawia się, czy będzie żałować decyzji, wyborów, których dokonała, gdy jej policzone dni dobiegną końca. Może się o tym przekonać prędzej niż później.

Mężczyzna przed nią jest trzecim dzisiaj — być może jest trochę pobłażliwa, gdy jej różdżka działa równie dobrze i bez bałaganu. Ale głowa Hermiony jest chaotyczna i zdezorientowana od czasu jej ostatniego spotkania z Draco Malfoyem. Część jej tego potrzebuje — śmierci i jej prostoty.

Tak długo jej unikał, rzucał jej wyzwania, a teraz — co najgorsze — zaoferował jej alternatywę.

Musi wiedzieć, że nadal może bez skrupułów poderżnąć gardło mężczyźnie, gdy sytuacja tego wymaga.

Część jej niemal czuje skruchę z powodu mężczyzny zgarbionego u jej stóp, którego życie już wsiąka w twardą ziemię pod jej butami. Jest młody, może nawet nie jest w jej wieku, chociaż zawsze trudno to stwierdzić po masce i szatach. Mogłaby poczuć skruchę z powodu morderstwa, gdyby to nie była wojna.

Gdyby to nie była ona lub on.

Ponieważ bez wahania rzuciłby ją na ziemię, śmierciożerca, który mógł być od niej młodszy.

Może nawet byli w tym samym czasie w Hogwarcie. Mógł być jednym ze Ślizgonów wyprowadzonych z Wielkiej Sali, gdy sprawy stały się poważne. Teraz to nie ma znaczenia.

Tak wiele rzeczy, które kiedyś miały znaczenie, nie jest już nic warte.

Na moment Hermiona pozwala sobie odetchnąć, by zmazać krew z noża, niczym marny substytut oczyszczenia własnej duszy, zbryzganej czarnymi grzechami wojny.

To kolejna zasadzka, tylko tym razem to oni byli jej inicjatorami. Jeden z wyższych rangą członków ruchu oporu dostał cynk, że mogą nieświadomie przejąć posterunek śmierciożerców i tak się stało.

Pewne odkupienie, gdy w dzisiejszych czasach sprawy rzadko idą po ich myśli.

Już teraz widzi, jak przybywają posiłki śmierciożerców, a Hermiona wie, że nie warto się zatrzymywać. Schowawszy się za rozpadającą się ścianą, gdy fala zaklęć przelatuje obok, zwraca uwagę innego członka ruchu oporu. To nowy rekrut i nie pamięta jego imienia, ale na jego twarzy widać strach. Jest wręcz zielony.

- Idź, - syczy Hermiona przez małą przestrzeń między nimi, rzucając ostrożne spojrzenie przez dziurę w ścianie. Śmierciożercy szybko się rozmnożyli, a brzęczenie i trzask ognia zaklęć śpiewają w powietrzu dookoła. - Wracaj do Kwatery Głównej – zaraz zostaniemy zaatakowani.

Młody mężczyzna kiwa głową, przełykając ślinę, a zanim Hermiona może się upewnić, że wykonał jej polecenie, zaklęcie o włos mija jej twarz, wyrzucając gruz i pył z kamienia w jej oczy. Hermiona przeklinając pod nosem, znika.

~OO~

Draco kroczy przez bałagan, oceniając szkody.

Ziemię zaśmiecają ciała, zarówno ruchu oporu, jak i śmierciożerców, a on ostrożnie przechodzi nad leżącymi postaciami. Dostrzega młodego śmierciożercę, który zmarł w kałuży swojej własnej krwi z czystą raną na gardle, a usta Draco wyginają się w uśmieszku. Rozpoznaje dzieło i jest prawie rozczarowany, że ją przegapił. Świerzbiło go na dobrą walkę.

Merlinie, ale ta kobieta jest cenna. Jedna z niewielu pozostałych w ruchu oporu, która wciąż zawraca sobie głowę wykorzystywaniem logiki, a do tego jest zabójcza.

Dostrzega młodego mężczyznę, marudera ruchu oporu, a Draco widzi strach w jego oczach w ulotnej chwili, zanim różdżka Draco uciszy jego serce. Bezczynnie przeszukuje torbę mężczyzny, wyciągając złotą monetę, którą mógłby uznać za galeon, gdyby nie fakt, że wie lepiej.

Powolny uśmiech rozciąga jego usta.

Przygląda się monecie i warczy do najbliższego śmierciożercy:

- Ty. Zgłoś tę zasadzkę.

Mężczyzna zastyga w pół kroku, widać napięcie w jego postawie — tylko przez chwilę, zanim kiwa głową.

- Tak, poruczniku.

Czarny Pan nie będzie zadowolony z dzisiejszej straty żołnierzy, ale to nie jest wpadka Draco. Nie odda się pod różdżkę za czyjś bałagan, jeśli tylko może tego uniknąć.

Gładzi kciukiem awers monety, obracając ją w dłoni. Zapach krwi drażni jego zmysły. Chowając swój skarb, Draco zostawia bałagan i nieuniknione sprzątanie komuś innemu.

~OO~

Gorący prysznic to rzadka nagroda w ciasnej kryjówce, a Hermiona bez wahania chwyta okazję na kilka minut w samotności i porządne oczyszczenie. Jej ciało jest całe od krwi, brudu i potu, a krew zaschła pod paznokciami i między palcami. Wchodzi pod prysznic, zanim się rozbierze, pozwalając gorącej wodzie oczyścić ubrania, gdy spływa po jej ciele.

Przeczesuje ręką włosy, rozplątując loki tak dobrze, jak potrafi.

Nadal pamięta swoje pierwsze zabójstwo, ale nie wszystkie pomiędzy. Było ich zbyt wiele, wojna była zbyt długa. Zbyt wiele istnień zostało straconych po obu stronach, ale dawno temu nauczyła się, że zasady walki są proste.

Zabij albo zgiń.

I dawno temu porzuciła wrażliwość, która mogła ją skłonić do utrzymywania rąk w czystości.

Metaforycznie i dosłownie.

Szoruje obcięte paznokcie, próbując zmyć krew śmierciożerców, których życie zakończyło się dziś z jej ręki. Chociaż Hermiona nie potrafi skatalogować ich twarzy, zakrytych maskami, nie zapomni oczu. Strachu, buntu.

Na chwilę pozwala myślom zawisnąć, zanim się ich pozbywa. Nie sprawia jej przyjemności zabijanie — nigdy nie sprawiało — ale nie ciąży jej tak, jak kiedyś. Nie boli ją dusza tak, jak kiedyś, nieustępliwe poczucie winy, ból i rozpacz, wszystko zmieszane w kwaśny koktajl, którego nigdy nie mogła przełknąć. Te stare emocje wciąż czają się na peryferiach, zagrażając jej opanowaniu, ale podział na przedziały dobrze jej zrobił, zmniejszając jego ciężar.

Została wyszkolona zbyt dobrze i jest to po prostu jedna z jej wielu ról w ruchu oporu.

Nikt już nie jest nieskalany.

Mimo to, w jakiejś małej, idealistycznej części jej, która została w większości zduszona — a resztki trzyma starannie schowane w pudełku w swoim umyśle — Hermiona ma nadzieję na coś lepszego, pewnego dnia.

Może jednak nie zniszczyli jej całkowicie.

Wtedy czuje krew swojego przeciwnika na swoich rękach, czuje błysk triumfu. Zakończyła życie kolejnego śmierciożercy i w rezultacie potencjalnie uratowała życie komuś z ruchu oporu.

I wie, że to daremne.

Nawet jeśli wojna skończy się, zanim wydarzy się coś jeszcze gorszego, dla niej jest już za późno. Widziała zbyt wiele, zrobiła zbyt wiele.

Żadna ilość gorących pryszniców nie zmyje krwi z jej rąk.

Z tą trzeźwiącą myślą szoruje włosy, kończy prysznic i wychodzi z parującej komory. Wykorzystała więcej niż przydzielono jej minut, ale tylko garstka ludzi będzie jej rzucać wyzwania, a jeśli będzie działać szybko, będzie w stanie ich uniknąć.

Wślizguje się z powrotem do swojego małego pokoju, ubiera się w czyste ubrania. Udaje, że parująca woda zrobiła dla niej cokolwiek.

Słońce wciąż jest nad horyzontem, rzucając złotą poświatę na świat zewnętrzny, ale ona jest wyczerpana. Część jej chce iść wcześnie spać, ale nie jadła, a jej racje żywnościowe trafią do kogoś innego, jeśli się nie pojawi. Potrzebuje nabrać sił.

Bez względu na to, jak bardzo może czuć mdłości w danym dniu, Hermiona wcześnie nauczyła się, aby upewnić się, że zawsze je do syta.

Zanim opuści pokój, sprawdza swoją monetę komunikacyjną, działanie instynktowne i bardziej nawykowe niż cokolwiek innego. Jest już w kwaterze głównej i jeśli ktoś jej potrzebuje, wiedzą, gdzie jej szukać.

Ale ku jej zaskoczeniu twarz jest ciepła.

Puka w atrapę galeonu, aby odsłonić wiadomość.

A jej serce zamiera w piersi.

Jutro będzie idealny wieczór na spacer. W północnym Londynie jest piękny park.

Ubierz się ładnie.

Hermionie kręci się w głowie, jej wzrok się rozmazuje, jej umysł próbuje przetworzyć wiadomość.

Choć bardzo chce zaprzeczyć, kto ją wysłał, wie kto to.

W głębi duszy wie.

Zna nawet park, do którego odnosi się wiadomość.

Nikt w ruchu oporu nie wysłałby jej takiej tajemniczej wiadomości, a co więcej, wyczuwa to. Jej instynkt uratował ją więcej niż raz i nauczyła się na nim polegać.

Składając nogi pod siebie na łóżku, Hermiona mocno ściska monetę w dłoni. Stuka w nią różdżką, aby wysłać wiadomość.

Skąd wziąłeś tę monetę?

Wpatruje się, czekając, ledwo oddychając. Walczy z chęcią wiercenia się, gdy wciąga głęboko powietrze i się resetuje. Wie, że nie powinna pozwolić mu się do niej zbliżyć, a jej ręce są trochę pewniejsze, gdy przychodzi następna wiadomość.

Nie sądzę, żebyś chciała poznać odpowiedź na to pytanie.

Nie jest zaskakujące, że Malfoy w ogóle wie o monetach, biorąc pod uwagę, że zdaje się wiedzieć o niej wszystko, ale nikt inny, jak ruch oporu, nie wie, jak aktywować ich monety komunikacyjne. Galeony to bardziej zaawansowana metoda od prototypu, którego używali w Hogwarcie na spotkaniach Armii Dumbledore'a.

Zgrzyta szczęką, niechętna jego drwinom, i wysyła odpowiedź.

Jak się okazuje, nie mogę się spotkać jutro. Będziesz musiał sam cieszyć się zachodem słońca.

Gra w drwienie z porucznika śmierciożerców wcale nie jest zabawna. Ale on też nie powinien się z nią bawić. Hermionę irytuje jego arogancją i poufałością. Natychmiast żałuje, że choć na chwilę uległa jego ofercie, kiedy ostatnio rozmawiali.

Chowa monetę i idzie do kuchni, żeby wziąć talerz z obiadem, po czym siada obok Harry'ego. Właśnie wrócił z kolejnego rajdu i wygląda trochę gorzej niż poprzednio.

Jego ramiona i twarz są podrapane, co jest oznaką, że jeszcze nie odwiedził uzdrowicieli, a ona wyraźnie widzi zmęczenie na jego twarzy. Ale żyje.

- Coś nowego? - pyta, rozrywając bułkę.

Harry krzywi się i chowa.

- Nic, technicznie rzecz biorąc. Spędziliśmy trochę czasu na sprawdzaniu jednego z najnowszych posterunków śmierciożerców i nie znaleźliśmy nic wartego wzmianki. Ale... nie wiem, Hermiono. Ciągle myślę, że czegoś nie dostrzegamy. Wygląda na to, że coś planują. Jakiś wielki ruch.

Hermiona marszczy brwi i rozgląda się po pokoju, ale nikt nie zwraca na nich uwagi. Niektórzy przywódcy ruchu oporu uważają, że Harry stracił wprawę, że jego zdrowie psychiczne zostało nadszarpnięte, gdy zginął i powrócił w bitwie o Hogwart.

Inni podejrzewają, że nadal posiada nieświadome powiązanie z Voldemortem i wahają się, czy powierzać mu zbyt wiele ważnych zadań.

Hermiona wie, że jest tym wszystkim zmęczony. Nigdy nie chciał odpowiedzialności, z którą się urodził, i nie chce jej teraz. Nawet w dni, gdy życzyłaby sobie, aby ruch oporu zachował część integralności Zakonu, Hermiona nie może winić za to Harry'ego.

Na jego podejrzenia nie może przestać myśleć o Malfoyu — o tym, jak próbował wyciągnąć od niej informacje.

Wie, że byłoby szaleństwem, gdyby to rozważała.

Nie ma szans, żeby Malfoy dał jej cokolwiek o prawdziwej wartości, a ona nie będzie miała możliwości sprawdzenia tej informacji przed wymianą. Ale fakt, że ma sposób, aby skontaktować się z nią bezpośrednio, sprawia, że ​​jest na krawędzi. Powinna to zgłosić, mając nadzieję, że uda jej się zostawić sprawę za sobą.

Została przydzielona do wykluczenia Malfoya z równania — i to o wiele lepsza myśl niż przyznanie się, że ma z nim kłopoty.

- Szczerze mówiąc, nie wątpię, że tak jest - odpowiada z opóźnieniem na pytające spojrzenie Harry'ego. - Zaskoczyliśmy ich dzisiaj, ale kiedy przybyły posiłki... jesteśmy w mniejszości, Harry, a ich dnia na dzień jest coraz więcej.

Wymieniają ponure spojrzenia. Harry przesuwa obiad po talerzu i jeszcze bardziej zniża głos.

- Większość śmierciożerców nie zawraca sobie głowy zachowywaniem incognito. Krążą po Ministerstwie i Pokątnej w swoich szatach, terroryzując właścicieli.

Hermiona nie chce się do tego przyznać, ale widziała to samo. To, co pozostało z jej apetytu, całkowicie znika, ale zmusza się do kilku mdłych łyków.

- Nie mają powodu, by obawiać się oporu. - Słowa mają gorzki smak na jej języku. Ponownie myśli o śmiałej, niemal drwiącej wiadomości Malfoya na jej monecie, ale coś powstrzymuje ją przed wspomnieniem o tym.

Jeśli uda jej się opracować plan, by raz na zawsze go wykończyć, może potencjalnie wykorzystać spotkanie, by zyskać przewagę.

Oczywiście, będzie przygotowany na taki ruch.

Słowa Harry'ego tkwią gdzieś w głębi jej umysłu, mieszając się z jej własnymi obawami o intencje Malfoya. Nie może się oprzeć wrażeniu, że wszystko jest ze sobą powiązane, ale nie ma wystarczających dowodów, by sądzić, że śmierciożercy podejmują nowe kroki.

Popija resztki kolacji szklanką letniej wody.

- W każdym razie... znamy zasady.

Na moment patrzą sobie w oczy, a Hermiona dostrzega błysk w oczach przyjaciela, którego nie widziała od dłuższego czasu, gdy ten żartobliwie warczy:

- Ciągła czujność.

Pomimo śmierci Moody'ego lata temu, sentyment pozostał w Zakonie i przeniósł się na szersze siły oporu. Hermiona nieustannie sobie o tym przypomina. Podczas treningu, zarówno fizycznego, jak i magicznego, nawet w dni, gdy czuła, że ​​nie ma już nic do zaoferowania. Gdy zmaga się z myślą, że tak duża część społeczeństwa wspiera — lub się przed nimi chowa — śmierciożerców.

Sprawa zawsze jest gdzieś na tyłach jej umysłu.

- Dobrze – mruczy w końcu, czując, że napięcie dnia ją dopada. Pocierając oczy, odkłada pustą tacę i rozdziela się z Harrym na noc. Z powrotem w swoim pokoju, z rosnącym w niej niepokojem, Hermiona sprawdza swoją monetę komunikacyjną.

Na awersie monety znajduje się krótka wiadomość.

Najlepiej będzie, jeśli się pojawisz.

Nerwy przewracają się w jej żołądku – nerwy, których nie czuła od lat. Nawet w obliczu zbliżającej się bitwy i dużego prawdopodobieństwa śmierci, Hermiona rzadko pozwala nerwom wchodzić w grę. One tylko przytępiają jej instynkty i sprawiają, że się waha.

A wahanie w bitwie jest równoznaczne ze śmiercią.

Ale sposób, w jaki zmieniła się gra się jej nie podoba i nienawidzi Malfoya bardziej niż kiedykolwiek za to, że sprawił, że zaczęła kwestionować własne motywy.

Instynkty, z których była dumna przez lata, są rozdarte. Spotkanie z Malfoyem — dobrowolne i bez przydzielonej jej misji na pierwszym miejscu — wydaje się przekroczeniem granicy, ale ona się tym nie przejmuje. Jeśli jakoś uda jej się obrócić sytuację na swoją korzyść, poufne informacje o śmierciożercach mogą okazać się bezcenne.

Hermiona nie odpowiada. Nie wie jak, i nie wie, czy w ogóle sobie ufa.

Schowawszy monetę do torby, przygotowuje się do snu i wślizguje się do łóżka. To problem do rozwiązania jutro, a miejmy nadzieję, że sen zapewni jej jasność, której obecnie brakuje jej zamglonemu umysłowi.

Mimo to, pomimo wyczerpania, sen jest nieuchwytny, a gdy przychodzą sny, są one przesiąknięte koszmarami, których nie miała od lat.

~OO~

Jego Mroczny Znak wzmaga się tak palącym żarem, że Draco się wzdryga. Prywatne wezwanie.

Usta Draco wyginają się w grymas, gdy sprawdza godzinę. Bawi się monetą, którą ukradł w zasadzce poprzedniego dnia, chowa ją w gabinecie i kamufluje zaklęciem. Niezależnie od tego, czy Granger połknie przynętę, czy nie, zabawnie jest z nią igrać.

Ponadto, ciekawie jest ocenić jej gotowość — lub jej brak — do pójścia na kompromis w kwestii moralności. To o co ją prosi, to zdrada. Co najmniej zdrada.

Uśmieszek pojawia się tylko na chwilę — zanim jego Znak znów zaczyna palić. Czuje niecierpliwość Czarnego Pana. Zaciska oczy, zanim mocno wciśnie maskę na miejsce.

- A co jeśli byłbym w trakcie czegoś - mruczy do siebie, zamykając i zabezpieczając drzwi gabinetu. To jest minus, jak przypuszcza, faktu, że Malfoy Manor pełni funkcję kwatery głównej śmierciożerców i prywatnej rezydencji Lorda Voldemorta.

Ale Lucjusz nigdy nie miał odwagi odmówić, a Draco znalazł w tym swoje własne korzyści.

Kroczy w stronę sali, w której Czarny Pan przemawia, przywdziewając fasadę stoicyzmu. Staje przed swoim panem, pochyla głowę w ukłonie i przeciąga:

- Wzywałeś, mój Panie?

Draco już wyczuwa niezadowolenie Czarnego Pana. Jego skóra mrowi od wyczekującej świadomości.

Bez żadnych wstępów Voldemort warczy:

- Co się wczoraj stało, poruczniku? Straciłem ośmiu żołnierzy w tej zasadzce — kto jest winien tego bałaganu?

Draco nagle uświadamia sobie, że to będzie on, niezależnie od tego, że nie miał z tym nic wspólnego.

- Jeszcze nie ustaliłem przecieku, mój Panie - mówi mimo wszystko, uspokajając go, jak tylko potrafi. Irytacja grozi zagotowaniem się w nim, ale ją odpycha. - Bądź pewien, dowiem się, kto jest odpowiedzialny i potraktuję go odpowiednio.

Czerwone oczy Czarnego Pana błysnęły.

Stawiając stopy i prostując ramiona, Draco kontynuuje. Podczas gdy większość by się skuliła, on stawia opór z zasady. Czarny Pan utrzymuje go na honorowym miejscu ze względu na jego szczerość, a nie ze względu na chęć przypodobania się.

- Zostałem poinformowany o sytuacji dopiero po pierwszym ataku, a kiedy przybyłem, większość bojowników ruchu oporu już odeszła.

Prawdopodobnie będzie to dla niego niekorzystne, ale nie chce brać na siebie odpowiedzialności za czyjś błąd. Nie dzisiaj.

- Uważaj na ton, Draco – upomina jego pan, cichym, niebezpiecznym tonem, który Draco rozpoznaje.

Zaciska szczękę, ale nic nie mówi.

Napięcie w pokoju rośnie, a Draco wyczuwa, że ​​Czarny Pan tak naprawdę nie chce odpowiedzi — nie chce dowiedzieć się, co się stało — chce tylko wyładować na kimś swój gniew. I chce widowiska, inaczej pokój byłby pusty.

To nie byłby pierwszy raz.

Po raz kolejny nieszczęsne zadanie kozła ofiarnego najwyraźniej spadło na niego. Przenika go fala gniewu, ale stoi twardo.

Voldemort znów się odzywa, a jego gniew emanuje z pokoju.

- Dowiesz się, kto jest za to odpowiedzialny.

Draco pochyla głowę w kolejnym ukłonie.

- Oczywiście, mój Panie.

Przez większość czasu nie obchodzi go to. Jest gotów przyjąć na siebie ciężar gniewu Voldemorta, ponieważ jest do tego przyzwyczajony. To rola, którą odgrywa, a w zamian cieszy się odrobiną wolności, jakiej nie ma żaden inny śmierciożerca.

Dziś zaciska zęby. Zmusza się do pozostania skupionym, gdy pierwsza klątwa rozdziera go, przypalając mięśnie i grożąc oderwaniem ciała od kości. Dziś Draco odgrywa swoją rolę, ponieważ wie lepiej.

Gdy ból staje się zbyt silny, gdy jego zęby zgrzytają tak mocno, że myśli, że mogą się roztrzaskać — gdy całe jego ciało się kurczy, zmusza swój umysł do przeniesienia się gdzie indziej.

Do miejsca, w którym jego rola w tej wojnie jest zupełnie inna.

~OO~

Hermiona cały dzień krąży wokół pomysłu spotkania się z Malfoyem. Nie wysłał jej kolejnej wiadomości, ale nie może pozbyć się niepokojącego uczucia z tyłu głowy.

On coś knuje. I czegoś od niej chce — czegoś potrzebuje. Może to wyjaśnia, dlaczego zostawił ją przy życiu.

Może to wyjaśnia jeszcze więcej.

Jej myśli i pomysły krążą w nieskończonej pętli, odtwarzając słowa Harry'ego z poprzedniej nocy. Że zmiana spoczywa na wietrze, stagnacja okoliczności, które poznali, jest na wczesnym etapie zmiany.

Zanim może świadomie przyznać, że podjęła decyzję, pakuje torbę niezbędnymi zapasami, czując niepokój wzdłuż kręgosłupa. Przynajmniej go wysłucha. Udzielono jej ogólnych zezwoleń na podejmowanie decyzji dotyczących jej zadania eksterminacji Draco Malfoya z powierzchni ziemi. Mimo wszystko jest to niekonwencjonalne i ona sama patrzy sobie w oczy, gdy przemyka się przez dom.

To nie znaczy, że zaakceptuje to, co ma do powiedzenia.

A jeśli przerodzi się to w kłótnię, nie będzie się to różnić od większości ich interakcji.

Rozproszona myślami, prawie nie zauważa, gdy zderza się z Cassiusem na korytarzu. Składa ramiona, wpatrując się w nią przez chwilę.

- Dokąd idziesz? Spotkanie jest w salonie.

Hermiona zamiera w pół kroku, starannie utrzymując pusty wyraz twarzy. W nagłym i wyrywającym z korzeniami zamieszaniu, które zagościło w jej mózgu po wiadomości Malfoya, zapomniała o wieczornym spotkaniu. Ciepło ociera jej policzki o jej własne zaniedbanie.

Nie zapomina o ważnych wydarzeniach.

Choć jeśli jest szczera, często są one niczym więcej niż wymówką dla przywódców ruchu oporu — łącznie z Kingsleyem — by łajać wszystkich i krytykować nawzajem swoje próby posunięcia się naprzód w wojnie. Z zaplanowanych spotkań nigdy nie wynika nic dobrego.

Przez chwilę zastanawia się, czy mogłaby wymyślić odpowiednią wymówkę.

Taką, która nie zdradziłaby jej planów tajnego spotkania z mężczyzną, którego miała zabić.

Spojrzenie Cassiusa pozostaje na niej, twarde i nieustępliwe, a ona traci siły. Nie ma powodu, by omijać spotkanie, które było zaplanowane od tygodnia. A kiedy w sąsiednim pokoju dostrzega wzrok Harry'ego, odczytującego ukryte napięcie w ułożeniu jego ramion, przypomina sobie.

Mają otrzymać wieści o zespole, który miesiąc wcześniej wyruszył i zszedł pod ziemię z jednego z innych ośrodków ruchu oporu.

Zespołu dowodzonego przez Neville'a Longbottoma.

- Racja – w końcu rzuca, posyłając wątły uśmiech, który, jak wątpi, dotrze do jej oczu. - Po prostu chciałam zaczerpnąć świeżego powietrza przed spotkaniem.

Merlin wie, że spotkania zawsze zamieniają się w duszący bałagan.

A wszyscy zastanawiają się, dlaczego opór słabnie.

Hermiona chowa różdżkę do kabury, mija Cassiusa i wchodzi do następnego pokoju, gdzie siada obok Harry'ego. Schyla się w jego stronę, ściszając głos.

- Czy oni coś słyszeli?

- Nie, żebym o tym wiedział – odpowiada, dorównując jej tonem głosu. - Podsłuchałem kłótnię między Kingsem a Arturem wczoraj wieczorem. Nikt nic nie słyszał, nawet ich romansu w zeszłym tygodniu. O ile nam wiadomo, oni są... - Urywa z grymasem.

Mdłości i złowieszcze przeczucie skręcają się w jej żołądku i po raz pierwszy od poprzedniego wieczoru jest w stanie umieścić wiadomości Malfoya za czymś innym. Rzadko widuje Neville'a, odkąd kryjówki zostały przeniesione i trafiła tutaj z Harrym, ale jest on jednym z ostatnich, których nadal uważa za przyjaciół. Jednym z ostatnich, który sprawia, że ​​myśli o tym, jak kiedyś było.

Kiedy jeszcze mieli nadzieję. Kiedy wyruszyli na polowanie na horkruksy, błogo nieświadomi, że to nie wystarczy, aby w końcu pokonać Voldemorta.

Z perspektywy czasu powinni to dostrzec.

Że budował zabezpieczenie po zabezpieczeniu dla własnej ochrony. Wykorzystał Bitwę o Hogwart tylko po to, aby wzmocnić siebie i swoje siły.

A teraz słodki Neville, który zawsze miał taką słabość do roślin, stał się niewiele więcej niż wyznaczonym najemnikiem ruchu oporu. Chętny do podjęcia misji, których nikt inny nie chce się podjąć.

- Dobrze – mruczy w końcu, tuląc się bliżej boku Harry'ego, gdy pokój się wypełnia. Hermiona czuje, jak jej serce podskakuje na myśl o przebłysku klaustrofobii i gani się za wewnętrzną słabość. Przygotowuje się na wieści, które prawdopodobnie nie będą dobre — wieści nie były dobre od miesięcy.

W końcu Kingsley podchodzi do przodu sali, obserwując ich wszystkich twardym spojrzeniem.

On również nie jest tym mężczyzną, którego pamięta. Kiedyś, gdy byli towarzyszami broni — był dodającym otuchy i wspierającym członkiem drużyny. Teraz kieruje nim zemsta i nienawiść do drugiej strony.

Wszyscy się zmienili, często sobie przypomina.

Czasami Hermiona boi się tego, co zobaczy, jeśli naprawdę spojrzy w lustro.

- Jak wszyscy wiecie - zaczyna Kingsley bez wstępu - Zespół operacyjny Delta zamilkł w zeszłym miesiącu. - Zatrzymuje się na chwilę, by się skrzywić, patrząc na grupę, która wstrzymuje oddech. - Według kryjówki w Cambridge opuścili dwa ostatnie spotkania z opiekunem.

Gdy w pokoju wybucha gwar dyskusji, Kingsley podnosi rękę.

- To nie brzmi dobrze, ale Zespół Delta jest upoważniony do działania według własnego uznania. Brak aktualizacji nie oznacza, że ​​wydarzyło się coś złego.

To nie jest informacja, której nikt z obecnych już nie zna, ale po ostatniej wielkiej nieudanej misji informacja ta dociera do nich w całkiem inny sposób. Hermiona łapie wzrok Harry'ego, gdy oboje słuchają.

Nie może znieść myśli, że Neville zginął podczas ważnej misji — wraz z pół tuzinem najlepszych wojowników ruchu oporu — i spycha tę możliwość do metalowego pudełka z tyłu głowy.

To wojna i nie ma miejsca na fałszywy optymizm, ale spędziła lata, pielęgnując tarczę, która chroni jej serce.

Jeśli to prawda, a misja się nie powiedzie, Hermiona będzie później opłakiwać swoich przyjaciół i towarzyszy broni. Kiedy życie wszystkich innych nie będzie już zagrożone.

Ona i Harry opłakiwali Rona razem podczas małej ceremonii. Dokładnie w czasie, gdy Molly zabrała Ginny i uciekła na kontynent. Od tamtej pory nie nic słyszeli od żadnego z nich — o ile Hermiona wie, nie udało im się. A Harry również nigdy o tym nie wspomina.

Spotkanie przeradza się w typowe oskarżenia i argumenty. To cud, że w ogóle coś tu osiągnięto, i nie po raz pierwszy Hermiona zastanawia się, jak to możliwe, że wszystko poszło tak źle.

Śmierciożercy mają co najmniej zorganizowaną misję i dowodzącego przywódcę. Z ich niekonwencjonalnymi przywódcami, ruch oporu jest w najlepszym razie zdezorganizowany i w złe dni jest prawdziwą katastrofą.

Na początku ruchu oporu Hermiona próbowała wnieść więcej. Wyrażać swoje opinie i sprawić, by jej głos został usłyszany.

Zbyt często jej myśli trafiały w próżnię i nauczyła się trzymać język za zębami i robić to, co jej każą. Nie jest to łatwe, w większość dni, gdy wszystko wydaje się daremne i coraz bardziej beznadziejne. Ale od dawna widziała to samo w oczach Harry'ego. Zapada się głębiej w swoje miejsce u jego boku, rozkoszując się komfortem jedynego przyjaciela, którego czuje, że brakuje jej w większość dni.

Jest tym wszystkim tak zmęczona, że sentyment uderza ją naprawdę mocno w tej chwili.

- Znów zaczynamy, - Harry mruczy pod nosem.

- Szczerze - szepcze Hermiona, bardzo uważając, by nikt nie był wystarczająco blisko, by ją usłyszeć, - czy to dziwne, że przegrywamy tę cholerną wojnę?

Harry rzuca jej spojrzenie, pół napomnienie, pół rezygnację. W końcu składa ramiona i mruczy:

- Ani trochę. Czasem po prostu mam ochotę przejąć władzę.

To niebezpieczne, żeby w ogóle mówić takie rzeczy, a co dopiero w pokoju pełnym ludzi, ale nikt nie zwraca na nich uwagi. Ona wytrzymuje jego spojrzenie, zaciska usta i wzrusza ramionami.

- Bywało lepiej - mówi w końcu, - kiedy mieliśmy jakiś cel. Może powinieneś to zrobić.

Chociaż nie odpowiada, wie, że nie należy myśleć, że jego umysł nie pracuje pod powierzchnią. Zawsze tak jest, chociaż rzadko wypowiada swoje myśli na głos.

Jego ramię tylko ociera się o jej ramię, a jego apatyczne spojrzenie jest zdecydowanie utkwione w Kingsleyu.

- Wiem tylko tyle, - mówi w końcu, wciąż ledwie słyszalnie, - że coś musi się zmienić, bo inaczej wszyscy zginiemy.

To uczucie nie jest nieprawdziwe, ale i tak uderza Hermionę w samo sedno jej istoty. Dreszcz przebiega jej po kręgosłupie, bo wie, jak bardzo jest prawdziwe.

Słońce jest prawie poniżej horyzontu, napływając przez okno, a Hermiona stara się nie myśleć o tym, w jaki sposób ostatecznie podjęto za nią decyzję. Jej galeon nagrzewa się w kieszeni, tylko raz, ale nie odważa się sprawdzić wiadomości, dopóki nie zostanie sama w swoim pokoju pod koniec nocy.

Jest kompletnie wyczerpana spotkaniem, które zamieniło się w debatę, i jak zwykle nic ważnego nie zostało rozstrzygnięte.

W końcu sama podnosi monetę do dłoni. Zaciska szczękę i prostuje ramiona po wirze emocji, który gonił ją przez cały wieczór. Tłumi słabość, która, jak czuje, grozi przejęciem kontroli.

Nie ma miejsca na emocje i słabość. Już nie.

Czyta wiadomość, a zimno wdziera się do jej żył na widok jednego słowa.

Odnotowano.

Właśnie wtedy czuje, że drzwi prowadzące do potencjalnych informacji się zamykają. I coś jej mówi, że wszystko stanie się o wiele gorsze.

Chapter Text

Czuje czyjąś obecność, zanim kogokolwiek zobaczy, czuje mroczne, podstępne poruszenie w głębi jej umysłu.

Kiedy Hermiona dostrzega czarne jak noc szaty i lśniącą srebrną maskę, pierwsza seria zaklęć już uderza. Przechodząc do defensywy, udaje jej się uniknąć i zablokować pierwszą falę zaklęć.

Ale on jest nieustępliwy i zaskoczył ją na tyle, że nie może zyskać przewagi. Wszystko, co jest w stanie zrobić to odbijać zaklęcia, a one skwierczą i syczą, uderzając w najbliższy budynek. Pył z gruzów przesłania jej wzrok.

Malfoy już nie gra i czuje to w każdym zaklęciu, które leci w jej stronę.

To bardziej przerażające, niż się spodziewała.

Zastanawia się, czy jest zły, że nie pojawiła się na jego proponowanym przez niego układzie, ale sam pomysł jest absurdalny. Został przydzielony do zamordowania jej, tak samo jak ona jego, a wyobrażanie sobie, że mogliby być kimkolwiek innym, jest głupotą. W jakiś sposób udało mu się zasiać wątpliwości w głębi jej umysłu i jest to bardziej niepokojące niż fakt, że jej śmierć nastąpi, jeśli nie uda jej się zablokować jednego z jego ataków.

Hermionie udaje się znaleźć schronienie tuż przed tym, jak przelatuje obok niej magiczny wąż, muskając jej ramię i pozostawiając skórę rozgrzaną do białości ostrym uderzeniem bólu.

Przeklinając samą siebie, ocenia sytuację. To kolejna opuszczona droga w dzielnicy fabrycznej, a jej pozycja między budynkami zapewnia odrobinę więcej ochrony niż przebywanie na otwartej przestrzeni — ale tylko trochę.

Malfoy ze swojej strony wydaje się tym nie przejmować.

Pamięta ostatni raz, kiedy rozmawiali, kiedy był ubrany w krawat i koszulę z guzikami i wyglądał niemal niewinnie.

Szaty śmierciożercy mówią o szczególnie surowej alternatywie.

Pomijając fakt neonowo zielonych błysków światła.

W końcu w pozycji do walki, Hermiona kieruje narastającą w niej furię i celuje. On jest przygotowany na nią i rzuca zaklęcie tarczy, ale ona czuje się teraz odrobinę mniej bezradna. On się nie powstrzymuje, a ona rzuca w odwecie serię podstępnych klątw, każda bardziej bolesna i zawiła od poprzedniej.

Hermiona stara się nie zwracać uwagi na ranę na ramieniu, ale czuje zapach spalonej skóry i jej żołądek się skręca. Dywersja nie jest tym, czego teraz potrzebuje, i ledwo mruga, śledząc ruchy Malfoya.

Nagle znika.

Nie ma trzasku aportacji, który towarzyszyłby ruchowi, a ona napina się ze świadomości, skanując drogę przed sobą. Widząc go, Hermiona wypuszcza oddech i rzuca klątwę.

Magia pędzi w jego kierunku — mija miejsce, w którym stał chwilę wcześniej.

Z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami, wzdryga się, gdy niewerbalne zaklęcie uderza ją w plecy. To prosty Incarcerous, ale Hermiona przeklina się wewnętrznie i okrutnie, gdy jej ramiona oplatają się za nią, mocno trzymane niewidzialnymi więzami.

Nie jest w stanie go powstrzymać, gdy czuje, jak palce wyrywają jej różdżkę z uścisku, a potem Malfoy podchodzi, by stanąć z nią twarzą w twarz. Jego szare oczy są twarde przez maskę, a gdy zdejmuje ją, by położyć na swoich jasnych włosach, jego wyraz twarzy jest nieporuszony.

Hermiona powstrzymuje się przed splunięciem mu w twarz.

Chowając swoją różdżkę, zgina jej własną między palcami, jakby mógł ją złamać na pół. Przybiera stoicki wyraz twarzy, nawet gdy jej serce wali w piersi w szaleńczym rytmie. Coś jej mówi, że Malfoy tym razem po prostu jej nie ogłuszy i nie zostawi.

- Czego chcesz? - wykrzykuje przez zaciśnięte szczęki. Stara się jak potrafi, by spróbować rzucić bezróżdżkowe zaklęcie na więzy, ale jego zaklęcie jest za silne. - Gdybyś był tu, by mnie zabić, to właśnie byłaby twoja szansa — znowu.

Wypowiedzenie tych słów ubodło jej dumę. Przyznanie, że została pokonana przez Malfoya nie raz, ale dwa razy, rani każdą część jej duszy.

- Zabiję cię - mówi, a jego oczy błyszczą - jak skończymy.

Szydząc z niego, warczy:

- Nie powiem ci nic, do cholery.

Malfoy po prostu się uśmiecha, jakby znajdował nieskończoną rozrywkę w jej oporze.

- Jeśli nalegasz.

W następnej chwili, zanim zdąży zrozumieć ruch, owija szorstką dłoń wokół jej łokcia i nagłe mdłości wywołane aportacją wirują w jej wnętrzu. Nagle wszystko staje się ciemne.

~OO~

Ocknęła się z potwornym bólem głowy, a jej usta były wysuszone. Choć była w środku, pokój był duży — jak stary magazyn — a oświetlenie było tak słabe, że zamruga kilka razy, zanim cokolwiek się wyostrzyło.

Jej ręce nadal były związane; Hermiona czuła drewniane oparcie krzesła, na którym siedziała, ale nie mogła zmusić palców do ruchu. Jej stopy były przytwierdzone do podłogi pod nią i mogła wykonywać tylko niewielkie ruchy głową.

- Oryginalne - mówi w ciemność, starając się jak najdłużej utrzymać głowę prosto. Przeszukuje ciemność w poszukiwaniu możliwych wyjść, ale ściany rozciągały się dalej, niż mogła dostrzec. W zasięgu wzroku był stół, gdyby była w stanie poruszyć rękami.

Malfoy pojawił się w jej polu widzenia, jego wzrost był jeszcze bardziej zauważalny, gdy stał nad nią. Całkowicie zdjął maskę i rozpiął szaty, odsłaniając spodnie i koszulę z kołnierzykiem z kilkoma luźno rozpiętymi górnymi guzikami.

Wygląda, jakby wracał do domu z pracy, jego blond włosy są rozczochrane.

Hermiona szydzi z niego.

- To tu zamierzasz mnie torturować?

- To zależy od ciebie - mówi Malfoy i przysuwa kolejne krzesło. Siada naprzeciwko niej, na tyle blisko, że jego stopy dotykały jej. - Już zaproponowałem ci alternatywę.

Nie rozwija tematu, ale Hermiona wyczuwa podtekst. Że złożył ofertę, a ona jej nie przyjęła. Z sarkastycznym uśmiechem przerywa:

- Niestety, nie mogłam przyjść o czasie, który wyznaczyłeś.

Pstryka palcami, przywołując wysoką szklankę wody i bierze łyk. Hermiona obserwuje ten ruch, jej usta są tak suche, że jest pewna, że ​​widzi to na jej twarzy.

- Przepraszam - Malfoy przeciąga samogłoski, nie brzmiąc ani trochę szczerze - powinienem był podać kilka potencjalnych terminów, aby lepiej dopasować się do twojego napiętego grafiku.

- Nie wiem, czego ode mnie chcesz – wycedziła. - A jeśli czekasz na informacje, najlepiej mnie zabij i oszczędź nam obojgu kłopotu, bo nie zamierzam odwrócić się od moich przyjaciół.

Malfoy uniósł jedną smukłą brew.

- Ale czy rzeczywiście nimi są? Przyjaciółmi.

Hermiona nie odpowiada. Nie ma ochoty na wymianę zdań z psychopatycznym śmierciożercą.

- To wojna, Granger. Na pewno masz w sobie jakiś element samozachowawczy w całej tej brawurze.

- Oczywiście, że mam – warknęła, mrużąc oczy. - Gdybym nie miała, nie żyłabym.

- No i masz. - Te słowa są protekcjonalne i drażnią ją w najgorszy sposób. - Może jesteśmy w stanie dojść do jakiegoś porozumienia.

Żałuje, że nie może go podpalić wzrokiem.

- Po co w ogóle zawracać sobie głowę tym całym zamieszaniem? Twój pan chce, żebym zginęła.

Na to tak złośliwy uśmiech rozpościera się na twarzy Malfoya, że ​​żałuje, że zapytała. Ale dopóki mówi, nie zabija jej ani nie torturuje. Na razie.

- Zdradzę ci sekret, Granger - mówi Malfoy, opierając łokcie na nogach i ściszając głos. - Mój pan może być... ograniczony. Krótkowzroczny. Myśli, że chce twojej śmierci.

To brzmi jak zdrada.

Hermiona myśli, że mógłby stracić życie, gdyby niewłaściwa osoba usłyszała te myśli.

Sama by tego chciała.

Kiedy Hermiona milczy, bierze kolejny pobłażliwy łyk wody. W jego spojrzeniu widać lekceważenie, gdy stawia wodę na stole. Gdyby nie miała związanych rąk, ukradłaby ją. Wypiła wodę. Potem poderżnęła mu gardło odłamkiem szkła.

Jakby byli starymi przyjaciółmi, Malfoy kontynuuje bez względu na wszystko.

- Wiesz, co myślę?

- Jestem pewna, że ​​zaraz mi powiesz – prycha.

Malfoy się śmieje. Dźwięk jest tak nieprzyjemny, że ją zaskakuje.

Schyłkiem się chowa, a na jego ustach pojawia się okrutny uśmieszek.

- Jesteś tylko bitwą, Granger. A mi chodzi o wygranie wojny.

Wbrew jej woli dreszcz przebiega jej po kręgosłupie na te słowa. Na mroczny błysk w jego oku.

Nie po raz pierwszy boleśnie uświadamia sobie, że jeśli umrze tutaj, dziś, nikt jej prawdopodobnie nigdy nie znajdzie. Nie będą nawet wiedzieć, gdzie szukać.

- Jeśli choć przez sekundę myślałeś, że zrobię cokolwiek, żeby pomóc ci wygrać tę wojnę – mówi cicho Hermiona, wpatrując się w jego oczy – jesteś bardziej szalony, niż myślałam.

Ten uśmiech zatrzymuje się w kąciku jego ust, zimne, okrutne rozbawienie, którego nienawidzi bardziej niż jego gniewu. Pogorszone jeszcze przez jego matowe, martwe oczy. Błysk szaleństwa.

Malfoy tylko przeciąga:

- Zobaczymy. - Dopijając resztę wody, znika pusty kieliszek, a Hermiona patrzy na niego z ponurą miną.

Sprawdza więzy na nadgarstkach, magia trzyma się mocno. Jakby sama jej obecność go bawiła, patrzy na nią jeszcze chwilę, zanim wstaje z miejsca. Góruje nad nią, skóra wokół jego oczu napina się od kontemplacji.

Wyczarowując świeżą szklankę wody, stawia ją na stole obok niej. Byłaby tuż na granicy jej zasięgu — gdyby nie fakt, że nie może poruszać rękami. Irytacja mrowi na powierzchni jej skóry, zimna furia narasta w jej piersi z powodu jego drwiących gier.

Jeśli jej nie zabije, będzie tego żarliwie żałował.

Przez długi czas zachowywał się tak, jakby był od niej lepszy, a Hermiona pragnie, by ktoś ustawił go do pionu. Nawet jako dziecko stale jej niedoceniał. Pragnie zobaczyć, jak zadowolenie znika z jego oczu, gdy jego życie przemija.

Oferuje tylko niezdrowy, fałszywy uśmiech i, patrząc na szklankę wody, mówi:

- Jak miło z twojej strony.

Malfoy odwzajemnia gest i sprawdza, czy więzy trzymające ją na siedzeniu są nienaruszone.

- Okazuje się, że mam inne sprawy do załatwienia. Na pewno nic ci się nie stanie jeśli zostaniesz tutaj sama przez... chwilę.

Może po prostu nigdy nie wróci. Niech powoli wyczerpie energię, aż ją odwodni, okrutna ironia szklanki wody, która jest tuż poza jej zasięgiem, doprowadza jej szaleńczy umysł do ruiny. Nie zdziwiłaby się, gdyby udało mu się tego dokonać.

- Wolę być sama, niż dłużej słuchać twojego pieprzonego głosu – mruczy w odpowiedzi.

Uśmiecha się krzywo, zakłada maskę i zabezpiecza szaty, jego długie palce są zręczne i pewne.

- W końcu wrócę – przeciąga. - Nie wiem jednak kiedy, więc nie czekaj.

Hermiona pozwala, by jej oczy się zamknęły, gdy on znika, uspokajając swoje szaleńczo bijące serce kilkoma długimi oddechami. W głębi duszy wie, że on by to zrobił. Pusta przestrzeń opuszczonego magazynu ją prześladuje i czuje drżącą magię jego osłon. Nawet gdyby próbowała krzyczeć – próbowała wyciągnąć rękę – nikt by jej nie znalazł.

Czeka jeszcze kilka minut, tylko po to, by upewnić się, że on nie wróci.

Następnie ostrożnie, mozolnie i z zemstą wrzącą w jej krwi, Hermiona zaczyna nawijać strużkę magii na swoje zdrętwiałe palce. Jeśli wróci, gdy ona wciąż będzie przy życiu, pożałuje tego.

~OO~

Wadą dowodzenia dużą i mdłą grupą śmierciożerców jest to, że ich urojenia często przewyższają ich umiejętności. Większość dni Draco jest zmuszony do radzenia sobie z niemałą dawką absolutnego nonsensu.

Po odpowiadaniu na bezsensowne pytania w rezydencji, do tego stopnia, że ​​bezmyślnie uderza jednego z nich klątwą tortur — powodując, że kilku innych się wycofało — wraca do swojego gabinetu.

Od czasu zdobycia monety komunikacyjnej, którą ukradł zmarłemu żołnierzowi ruchu oporu, Draco próbuje rozwikłać magię, którą jest przesiąknięta. To trudna sztuka zaklęć, która absolutnie krzyczy,że to robota Granger, ale przy odrobinie wysiłku uda mu się to rozgryźć.

Cholera, może nawet będzie w stanie połączyć się z siecią monet i przechwytywać wiadomości.

To oznacza koniec gry dla ruchu oporu. Ale to nie jest najważniejsza rzecz, o której myśli.

Patrzy na zegarek, zmuszając się do wykonania kilku prostych zadań. Pomimo zdolności Granger, wierzy nie tylko w siłę swoich więzów, ale także w osłony, które nałożył na budynek. Nawet jeśli uda jej się uwolnić, nigdzie się nie ruszy. Nie, dopóki on tak nie postanowi.

W miarę jak dzień zbliża się do wieczora, ponownie wychodzi z dworu. Zostawił Granger w opuszczonym budynku w pustej dzielnicy Manchesteru, a teraz, gdy skończył pracę, czas na odrobinę zabawy.

Kiedy przybywa, zrezygnowawszy z szat i maski, jego osłony są nadal nienaruszone. Szybkie spojrzenie na teren upewnia go, że ona nadal tu jest.

Granger patrzy na niego dokładnie z miejsca, gdzie ją zostawił, a w jej oczach tańczy palący gniew.

Po prostu rozkoszuje się jej furią.

Może powinien częściej na nią naskakiwać.

- Och, dobrze - mówi Draco, wpatrując się w jej nietkniętą szklankę wody - nadal tu jesteś.

Gdyby wzrok mógł zabijać, byłby pod ziemią. Ale ona tylko wykrzykuje:

- Nie miałam nic innego do roboty.

Wyczuwa coś jeszcze pod jej zachowaniem. Coś chłodnego i wyczekującego. Zatrzymuje się, oglądając ją. Wyciągając jej różdżkę z miejsca, w którym ją wcześniej schował, obserwuje błysk w jej oczach.

Potem podnosi swoją różdżkę, robiąc kilka kroków bliżej.

- Wiesz, czego chcę, Granger.

Warczy: - Nic nie wiem o kryjówce, którą chcesz znaleźć. Co w niej takiego specjalnego?

- To, - mówi Draco, - nie twoja sprawa. - Patrzy na nią, wbijając różdżkę w miękką skórę pod jej szczęką. - Miałaś mnóstwo czasu, żeby przemyśleć swoje opcje.

Jedyną reakcją, na jaką pozwala, jest sposób, w jaki jej wzrok podąża za ruchem jej różdżki w jego drugiej ręce.

W końcu prycha, opadając z powrotem na siedzenie i wściekle na niego patrzy.

- Nic ci nie powiem.

- Szkoda - mruczy Draco. - Oszczędziłbym ci życie.

Wszystko dzieje się naraz.

Kiedy Draco otwiera usta, by wypowiedzieć klątwę, która odbierze jej życie - ryzyko, które z pewnością się opłaci - czuje, jak jej magia wyrywa się i wiruje w pokoju, obejmując ciemną, otwartą przestrzeń.

Siła jej mocy bezróżdżkowej uderza w jego samo serce i w jednej chwili krzyżuje jej różdżkę ze swoją, by odeprzeć nagły i gwałtowny wylew.

Granger staje na nogach z rękami uwolnionymi z więzów, a jej różdżka sama wyrywa się z jego uścisku, by wrócić do niej. Mimo to jej magia unosi się w powietrzu, skręcając się w wir surowej mocy, który napełnia go jednocześnie rozkoszą i dreszczem strachu.

Powolny uśmiech wygina usta Draco.

Fascynujące jest, ile surowej, wewnętrznej magii zgromadziła w ciągu sześciu godzin, kiedy tu siedziała. Jej magia uderza w przestrzeń, odrzucając mu włosy z czoła, a gdy zaklęcia zaczynają latać z jej różdżki, jest przygotowany.

Draco blokuje serię klątw, wznosząc solidny urok ochronny, gdy patrzy na nią, oceniając każdy ruch. Biorąc pod uwagę wyrzut magii, którego był świadkiem, ledwo traci oddech, jej ruchy są tak szybkie i skuteczne jak zawsze.

Gdy walczą, manewruje nią z powrotem w stronę najbliższej ściany i zanim zdąży się wymknąć, przykłada jej ostrze sztyletu do gardła. Granger zamiera, jej oczy rozszerzają się tylko na krótką chwilę, zanim jej twarz znów staje się neutralna. Ale to wystarcza, by się zachwiała, a on przygważdża ją do ściany.

Intryga narasta w nim, gdy patrzą na siebie, aż w końcu Draco mówi:

- Bardzo imponujące.

Ona ani nie drgnęła.

- To był twój plan od samego początku.

- Tak.

Jej czekoladowe spojrzenie płonie z wściekłości, linia jej szczęki napina się tylko nieznacznie. Widzi zrozumienie na jej twarzy.

- Nie przyprowadziłeś mnie tutaj, żeby torturować mnie dla informacji.

- Nie. - Draco pozwala, żeby uśmieszek przeciągnął się po jego twarzy. - To był tylko test.

To rzadki moment, kiedy jest w stanie naprawdę pokonać Granger, kiedy ona tak konsekwentnie go prześwietla. Ale zanim zdąży się tym nacieszyć na dłużej niż kilka sekund, ona robi krok do przodu, nieświadoma lub obojętna na to, jak strużka krwi tryska z jego sztyletu przy jej gardle.

- Dlaczego?

- Nazwij to ciekawością.

Ponieważ tak jest — i tak było. Draco widział już wcześniej przebłyski głębi jej bezróżdżkowej mocy, ale nigdy jej prawdziwego rozmiaru. Musiał postawić ją w sytuacji, w której mogłaby działać, ujawnić, do czego jest zdolna. A teraz... euforia związana z odkryciem prawdy krąży w nim jak adrenalina.

Nienawiść płonie w jej tęczówkach jak zimny płomień, któremu Draco oddaje się na chwilę. Czuje dreszcz oczekiwania przebiegający po kręgosłupie.

A w jej twarzy, twardym stoicyzmie, widzi coś jeszcze. Wątpliwość. Strach.

Nigdy nie miała zamiaru ujawniać mu głębokiego źródła mocy, które ukrywa, a Draco podejrzewa, że ​​mogłaby zgasić w nim życie bez różdżki, po odrobinie treningu. To rzadkość, aby czarownica lub czarodziej mieli nie tylko moc, ale i dyscyplinę, aby szkolić swoją bezróżdżkową magię do tego stopnia.

Nie może nic na to poradzić. Podekscytowanie kipi w jego żyłach.

Już teraz wiele sposobów, w jakie może wykorzystać tę informację, wiruje w jego umyśle, uporządkowane i opanowane, a Draco przesiewa je, podczas gdy jej spojrzenie pozostaje utkwione w jego. Naciska mocniej sztyletem, podczas gdy jej postawa krzyczy o buncie, w pełni świadomy zrozumienia, które widzi w jej oczach.

Że teraz nie ma innego wyjścia, jak go pokonać.

Przez jakiś czas jego własne podejrzenia powstrzymywały morderstwo, które chciało wypłynąć z jego ust. Poddał się niezliczonym torturom, żeby utrzymać ją przy życiu, dopóki nie był pewien.

A teraz... teraz wie dokładnie, jak wielką stratą by to było.

Może nadal tak będzie. Pomimo jej mocy i sposobów, w jakie mógłby wykorzystać kogoś takiego jak ona, ona nadal walczy po drugiej stronie. To zbyt niebezpieczne, żeby pozwolić ruchowi oporu ją zatrzymać.

- Naprawdę jesteś czymś więcej – mówi cicho i z szacunkiem, gdy cisza między nimi wydłuża się i przeradza w coś zawiłego. - A ci idioci z ruchu oporu nawet nie mają pojęcia, prawda?

Jej ciągłe milczenie jest wystarczającą odpowiedzią.

Draco przyciska ją mocno do ściany ramieniem, wyrywając jej różdżkę z rąk. Ku jego zaskoczeniu, ona mu na to pozwala. Może nadal ma w sobie tyle bezróżdżkowej magii, że nawet jej nie potrzebuje.

Albo może jest oszołomiona. Próbuje przetworzyć sytuację, ustalić najlepsze wyjście z niej.

Ale teraz Draco wie, że nie może jej zabić. Nie, dopóki nie wymyśli lepszego planu.

W końcu Granger szepcze:

- Umrę, ale ci się nie podporządkuję.

To tak, jakby potrafiła czytać w jego myślach, ale tarcze oklumencji Draco są tak mocne jak zawsze. Wyobraża sobie, że tok jego myśli jest po prostu zbyt oczywisty — albo może to ten sam wniosek, do którego ona sama by doszła, gdyby sytuacja się odwróciła.

Oczywiście, Draco ma własną magię bezróżdżkową, której nigdy nie pozwolił jej zobaczyć.

Ale nie w taki sposób.

Nadal czuje w powietrzu posmak jej mocy, czuje, jak uderza w jego podstawową magię. Nigdy nie widział tego w ten sposób. Tak długo, jak trwa między nimi walka, Draco dryfuje między myślą o prostym zakończeniu jej życia i skończeniu z tym, a szukaniem innych opcji, które mógłby dla niej znaleźć.

Czarny Pan nie bez powodu wyznaczył mu tę pozycję. Draco wie, jaką moc nosi na swoich barkach, ale to... to byłoby coś zupełnie innego.

Jej magia przywiera do niego, bijąc żarłocznie wraz z pulsem jego serca. Wie, że nie powinien oddawać jej różdżki, ale to impas zupełnie niepodobny do żadnego, z jakim się kiedykolwiek spotkali. Chce wbić nóż w jej gardło, choćby po to, by ulżyć jej w ciężarze tej decyzji.

Mógłby ją przekląć, zaczarować jej umysł, by posłuszna była, ale to nie jest wystarczająco potężne. Niewystarczające. A ona jest wystarczająco silna, by w końcu się uwolnić.

Trzymając sztylet mocno przy jej gardle, obserwując płytkie unoszenie się i opadanie jej klatki piersiowej, gdy szybko oddycha, Draco otwiera jej drugą rękę. Jej palce są zaskakująco miękkie w porównaniu z jego, wpycha jej różdżkę z powrotem do ręki. Czuje, jak jej palce oplatają rękojeść.

Potem znów skupia wzrok na jej spojrzeniu, na jego ustach pojawia się cień groźnego uśmieszku.

- Wkrótce się zobaczymy, jestem pewien.

Nawiedzone spojrzenie w jej oczach tkwiło w głębi jego umysłu, gdy się aportował.

~OO~

- Zabiję go – warczy Hermiona, rzucając torbę na łóżko, gdy Harry podąża za nią do pokoju.

Zamyka drzwi i sceptycznie unosi brew.

- Czy to nie jest dokładnie to, co próbujesz zrobić od miesięcy?

Przez chwilę tylko patrzy w jej stronę, a w jej wnętrzu kłębi się burzliwa masa emocji. Wie, że nie powinna pozwolić im panować na powierzchni, ale każda część dnia wytrąca ją z równowagi.

- Tak – mruczy – oczywiście, że tak. Ja po prostu...

Z pustym umysłem urywa i wpatruje się w łóżko.

- Hermiono – mówi Harry, cicho i niepewnie, a ona napina się na dźwięk jego tonu. - Coś nie tak? Masz problemy z Malfoyem?

Instynktownie otwiera usta, żeby zaprzeczyć. Gdyby to był ktokolwiek inny, wymigałaby się gładkim kłamstwem, żeby wyjaśnić, dlaczego minęło tyle czasu, a Draco Malfoy wciąż chodzi po ziemi. Ale spojrzenie Harry'ego zatrzymuje się na niej, a ona widzi tylko troskę.

Niebezpiecznie jest oddawać się takim emocjom.

Troska może ich zabić na polu bitwy. Ale Hermiona opada na łóżko i słabo wzrusza ramionami.

- Załatwię to. Przysięgam, Harry... nie chcę, żeby Kingsley...

- Pieprzyć Kingsleya. - Słowa są cichym oddechem. - Dbam o ciebie. Czy Malfoy coś ci zrobił?

Myśli o dniu, który spędziła, związana i zamknięta w opuszczonym magazynie, rozważając zbliżającą się naturę własnej śmierci. Pomimo faktu, że spotykali się w tak wielu pojedynkach, że nie może ich wszystkich spamiętać, za każdym razem jej życie było na szali, coś w tym wszystkim wydawało się inne.

Wiedząc, że on po prostu może nigdy nie wrócić — że ona może powoli zmarnieć z powodu odwodnienia, a jej ciało słabnąć, gdy głód ją ogarnie. Hermiona wie, że wolałaby nagłą i satysfakcjonującą ulgę klątwy.

Strach narastał w niej w stopniu, jakiego nie doświadczyła od lat.

Spojrzenie Harry'ego pozostaje wpatrzone w nią, dopóki Hermiona nie zaciska szczęki.

- Nie. Oczywiście, że nie.

- Możesz ze mną porozmawiać, wiesz.

Chciałaby, żeby to była prawda. Czasami chciałaby, żeby nie było już nikogo, na kim naprawdę jej zależy. To by wszystko o wiele ułatwiło, nawet jeśli samotność groziłaby, że otoczy ją jak pustka. Kocha Harry'ego i część jej kochała go odkąd byli dziećmi. Ale już nimi nie są i nie może otworzyć przed nim swojego serca, tak jak mogła to zrobić kiedyś.

Hermiona wie lepiej.

To myśl, która wiruje, rozbrzmiewa, w każdej cząstce jej istoty.

Wie, że nie powinna pozwolić Malfoyowi żyć.

W istocie rzeczy boi się tego, co mógłby teraz zrobić. Nie powinna była pokazywać mu magii bezróżdżkowej, którą posiada — którą gromadziła latami, kultywując jak skarb głęboko w sobie.

Błysk w jego oku wciąż prześladuje ją w pamięci. Wiedząc teraz, że to była pułapka; niezależnie od tego, czy miała inne wyjście, dała się nabrać.

A teraz myśl, że Draco Malfoy może chcieć ją utrzymać przy życiu, jest jeszcze bardziej przerażająca niż myśl, że chce jej śmierci. Boi się, że schwytanie będzie gorsze niż śmierć — może dlatego jej ręce wciąż drżą, nawet teraz, gdy wróciła do kryjówki.

Obawia się, że może mieć dla niej jakiś inny plan. Że może spróbować przejąć władzę nad jej umysłem i magią. Potrafi odeprzeć Imperiusa; jest w tym dobrze wyszkolona. Ale są inne, mroczniejsze klątwy, które może wykorzystać.

Głośno powtarza jedyną opcję.

- Zabiję go.

Twarz Harry'ego pozostaje bez wyrazu, a jego wzrok jest w nią wpatrzony. Przez większość czasu potrafi czytać go jak książkę, ale dziś jest daleko.

- Nie brzmisz tak pewnie, jak myślałem. - Podnosi się z łóżka, klepiąc ją dłonią w ramię. - Jeśli chcesz, żebym przejął tę misję, Hermiono...

- Nie chcę. - Słowa wyrywają się z jej ust ostrzej, z większą intensywnością, niż zamierzała. To praca. Nic więcej, nic mniej.

To nie jest jej pierwsze takie zadanie.

Nie może pozbyć się wrażenia, że ​​zalazł jej pod skórę, i musi go wykończyć, zanim sytuacja stanie się jeszcze gorsza.

Harry tylko wzrusza ramionami.

- Okej. - Podchodzi do drzwi, ale się odwraca. - Jesteś lepsza od niego, Hermiono. Jesteś lepsza od nich wszystkich. Od nas też.

Wątpi w to. Hermiona zabijała z zimną krwią, tak jak każdy inny. Śmierciożercy mogą być nędznymi szumowinami, ale niektórzy przywódcy ruchu oporu nie są już lepsi. I robi to, o co proszą bez zadawania pytań, dzierżąc różdżkę i noże na rozkaz szaleńców.

Moneta w jej kieszeni nagrzewa się przez materiał jej spodni, a ona się wzdryga.

Naprawdę się wzdryga.

Harry patrzy na nią jeszcze chwilę dłużej, na jego twarzy migocze niezliczona ilość emocji, zanim marszczy brwi.

- Następnym razem, gdy go zobaczysz, - mówi w końcu, - rzuć mu klątwą w plecy. Nie wahaj się, Hermiono, bo wiesz, że on się nie zawaha.

Gdyby tylko wiedział.

- Tak - mruczy, wyciągając sztylet z pochwy, by zająć czymś ręce. - Tak zrobię. Dzięki, Harry.

Źle zrobiła, że ​​w ogóle pomyślała o skorzystaniu z jego oferty rozmowy, a teraz myśl o własnej słabości sprawia, że ​​jej twarz się rumieni, a wstyd narasta.

Harry kiwa głową, otwiera drzwi i waha się na progu.

- Dobranoc, Hermiono.

Wygładza osełkę na ostrym ostrzu sztyletu.

- Dobranoc.

I wymyka się z pokoju.

Hermiona kontynuuje swoje zadanie, chociaż sztylet jest naostrzony. Pomaga to wygładzić poszarpane krawędzie jej nerwów, gdy rozpaczliwie przeszukuje umysł w poszukiwaniu nowego planu. Przez tak długi czas jej celem było zabicie Malfoya i ciągle jej się to nie udawało. Z każdym dniem jest coraz bardziej sfrustrowana.

Nie jest przyzwyczajona do porażek.

Nie w tym przypadku. Nie wtedy, gdy ma to tak duże znaczenie.

Kilka razy biorąc uspokajające oddechy, składa nogi pod siebie i skupia się na zadaniu.

Trudności dnia dodają tylko nowego wymiaru do rzeczy, które już nie dają jej spać w nocy, i wątpi, że znajdzie jakiś odpoczynek.

W końcu, wyobrażając sobie jego serce pod ostrzem swojego noża, chowa go z powrotem do kabury. Wyciąga ciepłą monetę z kieszeni, instynktownie wiedząc, że jest od niego.

Zaciska szczękę, aktywując wiadomość, i wpatruje się w nią przez kilka minut dłużej, niż powinna.

Strach, gęsty i pełen złości, osiada w jej wnętrzu, a jej umysł pędzi z takim zawiłym pośpiechem, że ledwo widzi.

Miło cię było dzisiaj spotkać. Nasza rozmowa dała mi wiele do myślenia. Do następnego razu.

Z trudem powstrzymując rozpaczliwy krzyk, rzuca monetą o ścianę.

Chapter Text

Gdyby nie wiedziała lepiej, Hermiona mogłaby pomyśleć, że zniknął z powierzchni ziemi.

Wie, że fakt, że nie widziała Malfoya od tygodni, jest starannie wykalkulowany, że on zna najlepsze sposoby, aby na nią wpłynąć, aby wzbudzić strach.

I wie, że jego nagłe zniknięcie z frontu wojennego zostało zaprojektowane z myślą o niej. Nie wie, czy faktycznie opracował plan, czy też jest to sposób, aby ją zmylić, podczas gdy on wprowadza jakiś plan w życie.

Ale cholera, jeśli to drugie, to mu się udaje.

Nie jest w stanie zabić tego dupka, jeśli nie może go znaleźć.

Malfoy był taki zadowolony, taki zarozumiały, kiedy ją porwał — kiedy podstępem zmusił ją do ujawnienia głębi swojej mocy.

Zimna furia kipi w jej żyłach dniem i nocą, jej umysł jest skupiony i zafiksowany na jednej rzeczy, jedynej, która ma jakiś sens. Desperacja przesiąka przez jej ruchy, nawiedza jej sen w nocy, a wszystko, na czym jej zależy, to wytropienie tego drania i zabicie go.

Nawet podczas dwóch większych starć, które miały miejsce między śmierciożercami a ruchem oporu od tamtego dnia, Hermiona go nie zauważyła. Chociaż skrupulatnie przemierzała przeciwne siły — szukając płynnego chodu Malfoya, nawet gdy nie widziała jego maski — nie zauważyła go.

To tak, jakby całkowicie zapadł się pod ziemię.

Jego zwykłe harmonogramy — spotkania, których nie opuścił od miesięcy — całkowicie się zmieniły.

To niepokojące bardziej niż myśl o tym, że działa jako jej potencjalny zabójca, ponieważ przynajmniej wtedy karty były odsłonięte. On wiedział, gdzie ona stoi, a ona wie, co on zamierzał. Teraz... wiedząc, że mógł wpaść na inny pomysł, niepewność narasta w niej każdego dnia, o czego jeżą jej się włosy na karku, a umysł jest w ciągłym napięciu.

Nawet gdy jest w kwaterze głównej, nie może się zrelaksować, ponieważ Malfoy wie o niej więcej, niż kiedykolwiek zdawała sobie sprawę, zanim się do tego przyznał.

Nienawidzi go.

A jeszcze bardziej nienawidzi tego, że nie potrafi powstrzymać chorobliwej ciekawości, która miesza się z przerażeniem. Mogłaby się skrzywić, ale patrzyłaby dalej, gdyby był kimś innym. Gdyby to nie była wojna i jej życie nie wisiało na włosku.

Nie tylko jej życie, ale życie jej przyjaciół i towarzyszy. Ponieważ jeśli Malfoy postanowił, że nie chce już jej śmierci, to nie wróży to dobrze. Jedyne, co może sobie wyobrazić, to to, że szuka sposobu, by wykorzystać ją dla własnej korzyści.

Dawno temu ruch oporu wymyślił sposób — sposób, w jaki żołnierze mogliby położyć kres każdej sytuacji, w której mogliby zostać schwytani. Aby zapobiec przedostaniu się informacji w niepowołane ręce. Natychmiast, bezboleśnie. Szybka podróż w zapomnienie, aby chronić wszystkich innych.

Hermiona zawsze nosi swoją przy sobie.

Choć perspektywa jest ponura, wolałaby umrzeć, niż pozwolić Malfoyowi wykorzystać ją przeciwko jej przyjaciołom, marnym resztkom tego, co kiedyś było śmiałym idealizmem Zakonu.

Nie boi się śmierci — nie boi się jej od czasu, gdy wojna szaleje bez przerwy. Ale boi się schwytania, manipulacji i ciemnej klatki.

Gdy mijają dni, a ona nadal nie może go wyśledzić, czuje się jakby stała na krawędzi przepaści. Nie może spać, jej umysł o każdej porze dnia i nocy przeszukuje możliwości; jej już marny apetyt wyczerpuje się do tego stopnia, że ​​czuje się słaba, a jej instynkty stępione. I nie może zmusić umysłu, aby przestał rozmyślać, dokąd to wszystko może doprowadzić.

Zamiast pozwolić sobie pogrążyć się w rozpaczy, rozważa kilka własnych planów.

 

~OO~

 

Draco kroczy korytarzem, a jego smocze buty stukają o marmurową podłogę i odbijają się echem od ścian. Pokolenia portretów — bliscy i dalecy przodkowie — przyglądają mu się w milczeniu, gdy idzie. Nie wie, co o nim myślą — przez większość czasu wmawia sobie, że go to nie obchodzi.

Jakby nikt z nich nie zrobił tego, co było trzeba, aby przeżyć.

Sprawa, choć jest skorumpowaną indoktrynacją tego, czym kiedyś była, wciąż zawiera strzępy prawdy i słuszności.

Przynajmniej dusza Draco została tak uszkodzona, że ​​nie zauważa już, co jest, a co nie jest moralnie naganne. To przetrwanie — chodzi o przetrwanie odkąd był nastolatkiem, który stanął przed niemożliwym zadaniem.

Od tamtej pory każdego dnia chodzi o to, aby przeżyć. Przetrwać kolejny dzień.

Położyć kres wojnie na dobre. A jeśli skończy pod ziemią na końcu wszystkiego, będzie tak, jak jest. Świat nie będzie go opłakiwał, bez względu na to, kto zwycięży, tyle wie. Nie, kiedy nie będzie już mógł zliczyć odebranych żyć.

Stos książek leży na jego biurku w gabinecie, kiedy wślizguje się przez drzwi i przywraca bariery. Starożytne tomy i grymuary, które powinny pozostać zakopane.

Na razie posłużą jego celom — przynajmniej taką ma nadzieję.

Przesuwając koniuszkami palców po tym na szczycie stosu, Draco spogląda na tytuł zniszczony przez wiek i zużycie. Uśmiech wykrzywia jego usta, gdy siada na swoim miejscu i zaczyna czytać. Zaklęcie, którego szuka, jest bardzo specyficzne i nie zna parametrów, wokół których istnieje.

Bez względu na to, znajdzie je.

Po chwili odkłada tom na bok, szorując oczy. Uwalnia zaklęcia ochronne na biurku, otwiera górną szufladę, wyciąga monetę, którą ukradł młodemu członkowi ruchu oporu.

Moneta jest ciepła pod jego palcami — w końcu.

Gładząc palcami po powierzchni, Draco ujawnia wyrytą w środku wiadomość. Powolny, złośliwy uśmieszek rozciąga jego usta, gdy czyta te dwa słowa trzy razy, zanim znikną, a moneta znów staje się gładka i złota.

Czego chcesz.

Zawiłe pytanie z milionem odpowiedzi.

Wyciąga różdżkę, by odpowiedzieć.

 

~OO~

 

Wie dokładnie, że nie powinna ulegać jego drwinom, pozwalać mu się do niej zbliżyć. Wie dokładnie, że nie powinna pozwolić mu żyć.

Ale po miesiącach spędzonych w impasie i po tym, jak sytuacja się zmieniła, Hermiona nie potrafi wymyślić innej alternatywy.

Jeśli powie Kingsleyowi lub komukolwiek innemu z ruchu oporu, że zgubiła trop Malfoya, zostanie wyśmiana i odsunięta od zadania. Sama myśl o przyznaniu się do tego kłuje resztki dumy, którą od dawna uważała za utraconą. Co więcej — są sposoby, aby obrócić zmienioną dynamikę na swoją korzyść.

Wie, że są.

Po pierwsze, jeśli Malfoy chce ją wykorzystać, nie zabije jej na miejscu.

I chociaż wie, że powinna go pokonać — w końcu uwolnić go od cierpienia — jest ciekawa. Ma informacje, których ona potrzebuje, potrzebuje cały ruch oporu. Wojna nie szła po ich myśli od dłuższego czasu i wie, że może przechytrzyć Draco Malfoya.

Pomimo możliwych korzyści, dreszcz przechodzi jej po kręgosłupie, gdy powietrze przed nią mieni się magią. Prześlizguje się przez niewidzialną barierę, czując w uszach niejasne ciśnienie intensywnej magicznej osłony.

Malfoy czeka na nią, z uśmieszkiem na twarzy i zimnymi, szarymi oczami utkwionymi w niej. Znów zrezygnował z szat i maski — czy to w jakiejś źle zaplanowanej próbie obniżenia jej czujności, czy z innych powodów, nie potrafi powiedzieć.

Jego obecność sprawia, że ​​czuje się nieswojo, po tylu miesiącach — latach, naprawdę — spędzonych w niezgodzie. Ale on aktywnie próbował zatrzymać jej serce od kilku miesięcy. Więc spojrzenie mu w oczy, z różdżką schowaną w geście dobrej wiary, czego nie mogła naprawdę poczuć od bardzo dawna, kłuje w każdy zakorzeniony instynkt.

- Dobrze, że do mnie dołączyłaś – Malfoy przeciąga samogłoski, opierając się o drzewo i oceniając swoje paznokcie. - Spóźniłaś się, ale spodziewałem się, że całkowicie się wycofasz.

Hermiona zgrzyta zębami, nie chcąc oddawać się jego zabawom bardziej niż to konieczne.

- Powiedziałeś, że masz dla mnie informacje.

Jego blade oczy wędrują po niej, od stóp do głów i z powrotem, zatrzymując się na jej twarzy. Jego wyraz twarzy jest stoicki, nieczytelny i, o ile ona wie, jest na tyle niezrównoważony, że może myśleć o czymkolwiek.

- Tak. - Odpycha się od drzewa ramionami, pokonując kilka kroków, które ich dzieliły, i patrzy na nią. Jego wzrost i szczupłe mięśnie robią wrażenie, pomimo jej najlepszych starań, by zignorować sposób, w jaki prawdopodobnie mógłby ją zabić gołymi rękami. Jej wzrok przeskakuje tam, gdzie schowana jest jego różdżka, której rękojeść widać nad kaburą. - Ale jak już ci mówiłem – działa to w obie strony.

Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, poczuła nagłą inwazję jego Legilimencji, gładkie, uwodzicielskie szturchnięcie w jej tarcze Oklumencji i podwoiła własną obronę, by go powstrzymać.

Zniesmaczona oczywistym wysiłkiem, zadała ostry cios w jego tarcze, choć nie miała pewności, czy uda jej się przedostać.

Jej własne wysiłki odbijały się od jego nieprzeniknionych murów, nieszkodliwe. Ale to bardziej niż cokolwiek innego przypomina o tym, że jeśli myśli, że może tak łatwo wślizgnąć się do jej umysłu, to jej nie docenił.

Chociaż wie, że to po prostu kolejna z jego gier.

- Bardzo dobrze - mruczy Malfoy, a jego niepokojące szare oczy wciąż są w nią wpatrzone. - Jesteś groźna, Granger. To ci przyznaję.

Jeżąc się na jego ton, protekcjonalne słowa, spojrzała na niego z gniewem. 

- Nie potrzebuję twojego potwierdzenia.

Ale on tylko cmoka językiem. 

- Powinnaś odwzajemnić komplement. Tak to działa. Ja nie mogę cię zabić, ty nie możesz mnie zabić — oboje możemy się do tego przyznać, prawda?

- Spierdalaj, Malfoy.

Zapomnij o układzie; jej ręka drga w kierunku różdżki.

I chociaż spodziewa się, że zauważy ruch, nie spodziewa się sposobu, w jaki jego ręka owija się wokół jej nadgarstka — kiedy mógłby ją z łatwością przeklnąć magią bezróżdżkową.

Jego nagły dotyk jest tak zaskakujący, że zamiera, pozwalając, by trzymał jej nadgarstek w uścisku. Jego dłoń jest większa od jej własnej, palce wystarczająco długie, by z łatwością owinąć je wokół nadgarstka, i bardziej zrogowaciała, niż można by się spodziewać po kimś, kto od urodzenia żył w luksusie.

Wyrywa rękę.

Mruga do niej, pochylając głowę i oceniając ją przez wystarczająco długi czas, że czuje się nieswojo pod jego spojrzeniem.

- Powiedz mi coś - mówi, składając ramiona, gdy cofa się o krok. Sposób, w jaki celowo nad nią stoi, jest bardzo starannie wykalkulowany, by wyprowadzić ją z równowagi. - Po co w ogóle mnie o cokolwiek prosić? Nie jest tajemnicą, że opór zostaje w tyle.

Ten okrutny, drwiący uśmieszek rozciąga jego usta. 

- Ale czy napewno?

Hermiona zamyka usta.

- Może - mruczy, patrząc na bok, głębiej w las, który wyznaczył jako miejsce ich spotkania. - Ruch oporu po prostu chce, żebyśmy tak myśleli. Oczywiście nie spodziewałbym się, że ujawnisz coś takiego.

- Zamiast tego oczekujesz, że zdradzę swoją stronę w inny sposób.

- To nie jest oczekiwanie. To oferta.

- Oferta zdrady mojej strony – prycha, patrząc na niego z obrzydzeniem.

Malfoy przewraca oczami i odwraca się do niej, a z jego twarz znika zabawna bezczelność. 

- Wydaje się, że ignorujesz fakt, że byłoby to wzajemne.

- Nie rozumiem, co możesz zyskać. - Śledzi każdy ruch, każdą zmianę, sposób, w jaki jego ton staje się twardszy, gdy mówi. - Nie wyobrażam sobie, żeby Czarny Pan przyjął twoją zdradę z zadowoleniem.

Rozpaczliwie pragnie czegoś. Czegokolwiek. Aby ujawnił jakiś przebłysk motywu, którego mogłaby użyć, aby przynajmniej zracjonalizować, dlaczego chce to zrobić.

Ponieważ z jej punktu widzenia nie ma to sensu.

Ma więcej do zyskania — pod warunkiem, że jego informacje są prawdziwe. A im nie zaufa. Ani przez chwilę.

W końcu znów się uśmiecha, ale część humoru z poprzedniego razu zniknęła. 

- Dlaczego nie zostawisz mi moich motywów, a ja nie będę kwestionował twoich. Nie jesteśmy po tej samej stronie. Pomyśl o tym jak o… korzystnym dla obu stron układzie, w którym oboje dostajemy to, czego chcemy, w zamian za coś, co nie ma większego znaczenia.

Jeśli jeszcze w niego nie wątpiła, słowa te w niczym jej nie pomagają.

Hermiona składa ramiona, rozpaczliwie pragnąc odwrócić sytuację — ale nie może pozbyć się wrażenia, że ​​jest zdana na jego łaskę. Nienawidzi tego. Nienawidzi dreszczy, które przechodzą jej po kręgosłupie na samą myśl. 

- Chcesz wiedzieć o kryjówce.

- Zmieniłem zdanie - żartuje Malfoy. - Chcę wiedzieć coś innego.

- Nie składam żadnych obietnic. - Słowa są gorzkie i zimne, podsycane przez tyle pogardy, ile tylko zdoła wykrzesać. W końcu nie była w stanie przekazać mu ostatniej porcji informacji, jakiej od niej chciał. - Opór jest duży i powszechny. Nie wiem wszystkiego, co dzieje się w środku.

- Oczywiście, że nie.

Pomimo że on tylko odzwierciedla zasugerowane przez nią nastawienie, jego lekceważenie w tej sprawie irytuje. Jej górna warga podwija ​​się, gdy warczy: 

- O co więc chodzi?

- Operacja Foray. Co to jest?

Przybiera stoicki wyraz twarzy, nie chcąc pozwolić mu na nic, podczas gdy ona przetwarza prośbę. Ponad wszystko wie, że nie przyzna się, dlaczego chce informacji ani skąd w ogóle wziął to nazwisko.

- Jeśli ci powiem. - Wygina brodę, wpatrując się w jego spojrzenie. - Co dostanę w zamian?

Szare oczy Malfoya błyskają w sposób, który ją niepokoi. Pomimo względnego ciepła dnia, zimny dreszcz przeszywa ją i osiada głęboko w środku.

- Jeśli powiesz mi, co to jest — naprawdę, co to jest — poinformuję cię z wyprzedzeniem o zbliżającej się zasadzce.

Nie może się powstrzymać. Wciąga powietrze.

Coraz częściej śmierciożercy mają tendencję do zaskakiwania ich, co niszczy ruch oporu. Wiedząc o czymś takim, mogliby nie tylko uciec na czas, ale także obrócić sytuację na swoją korzyść.

- A jak mogę ci zaufać?

- Nie możesz. - Wydyma usta, zaciska szczękę; gdyby nie wiedziała lepiej, mogłaby pomyśleć, że wygląda na obrażonego. - Daję ci słowo.

Prycha. 

- Jesteś śmierciożercą. Twoje słowo nic nie znaczy.

- Wzajemnie po tej stronie, prawda? Jeśli mam ci cokolwiek powiedzieć, a ty masz mi opowiedzieć o Operacji Foray, musimy zaufać, że druga strona nie kłamie. W przeciwnym razie skończymy tam, gdzie byliśmy, z różdżkami przy gardle.

W tym momencie jest to bardziej kuszące.

Ale jego oferta…

Granica jest cienka. Ona to wie; czuje żar płomieni po drugiej stronie, łaskoczący jej stopy, gdy spogląda w dół. Ale szansa na zapobiegnięcie zasadzce...

- Dlaczego? Nie widzę powodu, dla którego miałbyś dobrowolnie narażać swoich ludzi.

- Jak powiedziałem. - Jego twarz znów się zmienia, znów niegrzeczna. - To moje motywy. Musisz nauczyć się patrzeć na szerszy obraz, Granger.

Potrafi czytać między wierszami wystarczająco dobrze, by to zrozumieć. Że nie obchodzi go, czy niektórzy śmierciożercy zostaną zabici, byleby tylko zdobył potrzebne mu informacje. Ponownie zastanawia się, co jest dla niego tak ważnego w dowiedzeniu się o Operacji Foray, skoro jest gotów poświęcić za to życie śmierciożerców.

Hermiona składa ręce, podchodzi bliżej i patrzy na niego. Jakaś jej część desperacko chce postawić go na nierównym gruncie, tak jak ona czuje. Ale Malfoy jest tak stoicki, tak nieugięcie solidny.

- W każdym razie – kontynuuje cicho. - Jak powiedziałam, ruch oporu jest duży. Nie wiem wszystkiego, co się dzieje – jeśli Operacja Foray istnieje, nie wiem o niej.

Nie jest to rażące, gdy się przyznaje, że różne sekty ruchu oporu działają w izolacji od reszty. To próba uniknięcia wycieku informacji. Na samą myśl o tym narasta w niej poczucie winy.

- Sugeruję, żebyś się dowiedział - Malfoy przeciąga samogłoski, błyskając oczami. - Ponieważ będzie warto.

- A jeśli nie?

Wzrusza ramionami, jakby cała rozmowa była w swej istocie nieistotna. 

- Jeśli nie, to nic, przypuszczam. Żadne z nas nie będzie miało żadnych informacji i wrócimy do polowania na siebie jak zwierzęta.

Dreszcz przebiega jej po kręgosłupie. Ale mimo to mruży oczy. 

- Zdecydowałeś, że nie chcesz mnie zabić dopiero wtedy, gdy zdałeś sobie sprawę z rozmiarów mojej magii bezróżdżkowej.

To nie jest pytanie, ale ona widzi w napięciu, które wkrada się do jego postawy, że podąża za nią. 

- Nie mylisz się, - mówi, - i będzie to wielka szkoda, ale jeśli nie jesteś gotowa się poświęcić, to tym bardziej powinienem usunąć cię z równania, prawda?

Kliniczny. Zimny. Jakby omawianie jej morderstwa jako kwestii logistycznej było dla niego zwykłą rozmową.

Oczywiście, że tak jest — jest śmierciożercą. Hermiona nawet nie chce sobie wyobrażać, ilu jej towarzyszy oddało ostatnie tchnienie na końcu jego różdżki.

- Dobrze. - Zaciska usta, przeciągając wzrokiem po jego pełnej, przerażającej wysokości. - Nie wiem, ale mogę spróbować się dowiedzieć. Będę w kontakcie.

Zanim zdąży odejść, Malfoy cmoka językiem, mrugając na chwilę, gdy wyciąga różdżkę. Przeszywa ją kolejnym twardym spojrzeniem. 

- Będę potrzebować pewnych… zapewnień. Że nie kłamiesz.

Już ma dość jego gierek, ale nie powinna oczekiwać niczego innego. 

- Jakich zapewnień?

Jego oczy spotykają się z jej oczami i natychmiast czuje, jak smagnięcie jego Legilimencji trąca jej umysł. Wypuszczając ciężki oddech przez nos, Hermiona sztywnieje. Jej instynkt podpowiada jej, żeby go wypchnąć, całkowicie i okrutnie, ale gdy jego wtargnięcie słabnie, chłodną pieszczotą na jej ścianach Oklumencji, pozwala mu na krótką pobłażliwość.

Uważnie analizując momenty, w których po raz pierwszy wspomniał o Operacji Foray, zbiera wspomnienia. Oddziela je i segreguje w małym przedsionku w swoim umyśle. Następnie wzmacnia resztę swoich ścian, aby uniemożliwić mu przejście.

Demonstracja — i gest dobrej wiary — że nie wie, co to jest.

Odpychając się od jego przeszukiwania jej umysłu — leniwego przeszukiwania w poszukiwaniu wejścia — z zasady pozwala mu wejść.

Malfoy w jej umyśle nie jest taki, jakiego się spodziewała. Wślizguje się, a jego Legilimencja jest mroczna i chłodna — zmysłowa i uwodzicielska. Hermiona czuje, jak jego umysł ociera się o jej własny, drażniąc każde wspomnienie, które wyselekcjonowała dla niego do przejrzenia, a przez cały czas jego twarz pozostaje pusta.

Ale w swojej głowie nienawidzi świadomości jego obecności. Nienawidzi sposobu, w jaki ślizga się i sunie przez jej myśli, jakby miał jakiekolwiek prawo tam być.

Potem szturcha wewnętrzną ścianę komnaty, szukając drogi do reszty jej umysłu. Marszczy brwi, zrzucając po drodze dodatkową warstwę ochrony. Granicę — i groźbę.

W końcu jego usta wykrzywiają się z nutą humoru. Ale nadal przechadza się po przedsionku, który dla niego ukształtowała, zamiatając ściany, jakby trzymała coś jeszcze ukrytego. Jakby nie spieszył się z wycofaniem się z jej umysłu.

Ona zamyka zewnętrzną ścianę, przez jego drwiny, a jego oczy zaciskają się odrobinę. Skutecznie zablokowała mu wyjście i czuje jego uporczywe szturchnięcia od środka.

- Coś się stało? - pyta, wlewając do głosu fałszywą słodycz. - Myślałam, że każdy wie, żeby nie zatrzymywać się w umyśle innej osoby bez potrzeby.

Chociaż on po prostu unosi brew, ona czuje jego narastającą frustrację, gdy sygnatura jego umysłu wślizguje się na jej własny.

Pochyla się, tak blisko, że czuje jego oddech muskający małżowinę jej ucha, i zanim ona może się odsunąć, on szepcze: 

- Jeśli chcesz mnie w sobie, Granger, wystarczy, że poprosisz.

Fala obrzydzenia, która przechodzi przez nią, wystarcza, by się odsunęła, otwierając ściany przedsionka i wyrzucając go na zewnątrz.

- Świnia – prycha, pozwalając, by jej pogarda była widoczna na twarzy. - Nie chcę. A ty masz to, czego chciałeś.

- Nie zaszkodzi trochę eksploracji – rozmyśla, jakby nie złożył jej właśnie propozycji. - Twój umysł jest fascynującym miejscem. Chciałem tylko trochę się rozejrzeć.

Hermiona nie ma wątpliwości, że jego pomysł rozejrzenia się oznacza spustoszenie jej umysłu na wszystkie możliwe sposoby. Włamanie się, złamanie jej i zmuszenie do podporządkowania się jego woli.

- To nie jest otwarte dla publiczności przedstawienie – warczy, a jej skóra cierpnie od gorąca.

Nienawidzi tego.

Nienawidzi błysku w jego oku. Dała się nabrać i oboje o tym wiedzą.

- Jak powiedziałaś – w końcu przeciąga – dostałem to, czego chciałem – na razie. Lepiej dowiedz się o Operacji Foray, Granger, bo czas ucieka. Ostrzegę cię przed jednym atakiem, po tym, jak dostarczysz informacje.

- Nie. - Hermiona mruży oczy. - Zaoferowałam ci pokaz wiary. Ty możesz działać jako pierwszy. Dowiem się, o co chodzi, i nawet ci powiem, ale nie będę jedyną, która dotrzyma swojej części umowy. Obiecałeś ostrzeżenie, a ja powiem ci, czego się dowiem, tylko jeśli będzie warto.

- To nie umowa.

- W takim razie żadnych informacji.

Gdy patrzą na siebie, patrząc sobie w oczy, czuje surowy smak wstrętu wirującego w powietrzu. Kolejny impas — tylko tym razem broń nie jest magiczna ani mugolska.

Są nieskończenie bardziej niebezpieczne.

W końcu Hermiona przerywa ciszę, warcząc: 

- Potrzebuję czasu.

Cisza się przedłuża, daleko poza dyskomfort, i przez ulotną chwilę myśli, że on może się wycofać. Zmienić zdanie całkowicie i odrzucić umowę.

To nie będzie koniec świata, ale szansa na zaskoczenie oddziału śmierciożerców brzmi bardziej kusząco, niż pragnie przyznać. Mimo to w głębi jej umysłu rozbrzmiewają dzwonki alarmowe.

Nawet nie wie, czym jest Operacja Foray. O ile wie, to są informacje dla tych z ruchu oporu, którzy posiadają najwyższe poziomy uprawnień. To może być szansa ruchu oporu na zwycięstwo.

Istnieje szansa, że ​​jednak nie będzie w stanie się tego dowiedzieć.

Ale obiecała mu tylko, że mu powie, co to jest. Już teraz może wymyślić kilka sposobów, by uniemożliwić mu wykorzystanie tego do uzyskania przewagi.

- Dobrze - mówi Malfoy. Cisza wisi między nimi tak długo, że dźwięk jego głosu niemal ją wzdryga. - Najpierw dotrzymam swojej części umowy — ale obiecuję ci, Granger, że jeśli nie dotrzymasz swojej, cały twój opór będzie tego żałował. A to dotyczy wszystkiego, co zrobisz, by mnie oszukać.

Jej żołądek skręca się, jak dłoń zaciśnięta w pięść, ale zachowuje obojętną twarz. 

- Nie przyszłoby mi to do głowy.

- I oczywiście… - Jego szare spojrzenie zatrzymuje się na niej, zimne i nawiedzone. - Nie sądzę, żebym musiał mówić, jak ważne jest, abyśmy zachowali ten mały układ między nami.

Hermiona prawie przewraca oczami, ale udaje jej się powstrzymać tę chęć. 

- Nie musisz.

Dzielenie się informacjami ze śmierciożercą, bez względu na treść lub to, co mogłaby w zamian otrzymać, uznałaby za zdradę. Wie, że z pewnością uznałaby to za zdradę, gdyby chodziło o kogokolwiek innego. Sama myśl o tym wywołuje u niej mdłości, a przez jej umysł przelatuje obraz twarzy Harry'ego, zdezorientowanego i rozczarowanego.

Nieważne, że śmierciożerca, o którym mowa, to ten, którego bez cienia wątpliwości miała wsadzić sześć stóp pod ziemię.

Jakby skończył rozmowę, Malfoy wygina szyję i cofa się o krok od wtargnięcia w jej przestrzeń. 

- Będę w kontakcie.

Zanim zdąży powiedzieć cokolwiek, on się deportuje, pozostawiając powietrze wokół niej zimne.

 

~OO~

 

Draco staje przed Czarnym Panem, z ramionami do tyłu i lekko pochyloną brodą. Sytuacja zaczyna wydawać się bardziej powszechna, niż by chciał.

Może to fakt, że Czarny Pan nigdy więcej nie opuszcza dworu. Nigdy nie wyrusza, by walczyć w wojnie, którą sam wywołał.

- Wzywałeś? - pyta Draco, unosząc brew.

Voldemort ocenia go, palce ma splecione w zamyśleniu. 

- Dotarło do mnie, że Hermiona Granger wciąż żyje. Czy jesteś aż tak niekompetentny, że nie potrafisz wykończyć jednej upartej wiedźmy? Czy mam przydzielić to zadanie komuś innemu? Bo zapewniam cię, że wielu moich żołnierzy skorzystałoby z okazji.

Draco powstrzymuje się od szyderczego uśmiechu, gdy wie dokładnie, jak bardzo większość śmierciożerców cieszyłaby się z bólu Granger.

Widział jej krew i łzy, ale nic z tego nie było źródłem przyjemności.

Zamiast tego pochyla brodę i mówi energicznie: 

- Ona wciąż żyje, bo mam ku temu powód. Gdy tylko spełni swój cel, sprawa się zakończy.

Jakby po prostu go uszczęśliwiając, Voldemort mówi: 

- A jaki jest ten cel?

- Gdy nadejdzie nasz czas, - Draco przeciąga samogłoski, - dowiesz się. Bądź pewien, Granger jest dokładnie tam, gdzie chcę, żeby była. Obecnie jest dla mnie o wiele cenniejsza żywa niż martwa.

Nie chce dzielić się zdobytymi informacjami.

Jeszcze nie.

Ale Voldemort po prostu macha lekceważąco ręką. 

- Oczekujesz, że po prostu się na to zgodzę, pozwolę ci się włóczyć, jak chcesz, nawet jeśli jest to naruszeniem bezpośredniego rozkazu. Już i tak spędziłeś z nią o wiele więcej czasu, niż pierwotnie obiecałeś.

Gdyby Draco nie był jednym z najwyższych rangą Czarnego Pana, wiedziałby, że nigdy by mu to nie uszło na sucho. Gdyby miał szczęście i żył, zobaczyłby już pół tuzina Crucio.

Ale zna umysł swojego pana.

Wie, jak on działa.

Draco wie, że Czarny Pan nie potrafi oprzeć się iskrze ciekawości. Pomimo tego, że jego mózg dawno zgnił od zepsutej czarnej magii, kiedyś był błyskotliwy, charyzmatyczny i ambitny.

Co jakiś czas Draco podejrzewa, że ​​mogliby się dogadać, gdyby okoliczności i czas były inne.

- Proszę, mój Panie – mruczy, a okrutny uśmieszek przesuwa się w kąciku jego ust – o twoją wiarę we mnie. Tylko na chwilę. Obiecuję, że wyniknie z tego więcej, niż możesz sobie wyobrazić.

Dostrzega błysk — chciwość, która doprowadziła Czarnego Pana do tego punktu — i Draco wie, że wygrał.

Na razie.

Chapter Text

Zmiana planów.

Moneta rozgrzewa się w jej dłoni, gdy patrzy na nią, drżąc ze zdziwienia. Minęło zaledwie kilka dni od jej obiektywnie źle przemyślanego porozumienia z Draco Malfoyem, a Hermiona już tego żałuje.

Informacje, które może jej dostarczyć, mogą okazać się bezcenne — ale nie przejmuje się kosztami.

Nie miała okazji głębiej przyjrzeć się sprawie Foraya i na razie nie ma mu nic do zaoferowania.

I nie ma nic do powiedzenia temu draniowi.

Ale chwilę później znów czuje ciepło monety i rzuca ukradkowe spojrzenie w dół.

Spotkajmy się. TERAZ.

Hermiona powstrzymuje chęć parsknięcia i chowa monetę. Jest w trakcie spotkania — takiego, którego nie może po prostu przerwać w połowie.

Harry milcząco unosi brew w jej stronę, a ona energicznie potrząsa głową. To nic . Merlinie, życzyłaby sobie, żeby nic się nie stało. Ponownie zwraca uwagę na mówcę — członka ruchu oporu z jednego z południowych kryjówek, który informuje ich o niedawnym wydarzeniu. Niczym, co by ich dotyczyło.

Nerwy ją zżerają, gdy spotkanie się zbliża, a gdy czuje, że moneta znów robi się ciepła, nie potrafi się skupić.

Ostrożnie wkłada ją do ręki i przegląda wiadomość.

Której części „teraz” do cholery nie rozumiesz?

Czuje niezaprzeczalną irytację, wpycha monetę z powrotem do kieszeni, zdecydowana ignorować wszelkie dalsze zrzędzenie z jego strony przez resztę spotkania. Nie jest skrzatem domowym, którego można wzywać według potrzeb. Dobrze mu zrobi, jeśli to zrozumie.

Gdy spotkanie dobiega końca dwadzieścia minut później, a tłum się rozchodzi, Harry pyta: 

- O co w tym wszystkim chodziło?

- O nic - odpowiada, uśmiechając się swobodnie. - Mam kolejne spotkanie dziś po południu. Zmieniła się ustalona godzina.

Harry wie, że nie powinien pytać jej o szczegóły, za co jest wdzięczna. Oboje mają rzeczy, którymi się nie dzielą — a Hermiona wie, że on sam jest odpowiedzialny za wiele rzeczy, o których nie lubi rozmawiać.

On po prostu kiwa głową i wkłada ręce do kieszeni. 

- Upewnij się, że wrócisz na czas na nalot. Będziemy potrzebować każdego, kogo uda nam się znaleźć.

- Dobrze. - Spoglądając na zegarek, Hermiona kiwa głową. Wspomniany nalot jest w przygotowaniu od kilku tygodni. Celem jest rzadko wykorzystywany bastion śmierciożerców, który, jak się dowiedzieli, otrzyma dostawę niezbędnych zapasów. Jeśli ruch oporu zdąży tam dotrzeć na czas, zada to solidny cios logistyce i morale drugiej strony — a kilku martwych śmierciożerców nigdy nie zaszkodzi. - Wrócę dużo wcześniej.

Wymyka się na zewnątrz, upewnia się, że nikt jej nie widzi, i znika.

 

~OO~

 

Draco przechadza się po zaciemnionym kącie podupadłego parku, gdzie kilka dni wcześniej spotkał się z Granger. Jest pięć minut od odwołania całej umowy i powrotu do pierwotnego planu, by zaspokoić rosnącą irytację wiedźmą.

Warknięcie niemal wyrywa mu się z gardła, gdy w końcu słyszy trzask aportacji.

- Naprawdę potrzebujesz lekcji punktualności, prawda? – wycedził, gniew igrał na krawędziach jego nerwów. - Teraz oznacza teraz; to nie oznacza pół godziny później.

Rzuca ukradkowe spojrzenie wokół z kilkoma ukrytymi urokami ujawniającymi. Wygląda na to, że nie przyprowadziła wsparcia – to sprawia, że ​​cała sytuacja staje się bardziej strawna.

- To ty – prychnęła, dźgając go palcem – potrzebujesz lekcji cholernych manier! - Jej oczy błysnęły gorącem. - Byłam w trakcie czegoś, od czego nie mogłam odejść.

- Daj mi zgadnąć – powiedział, wbijając w nią zimne spojrzenie. - Planowanie nalotu?

- Nie - syczy; chwilę później słowa docierają do niej, a jej oczy lekko się rozszerzają. - Co?

Zaciska na krótko swoje, kręcąc głową. 

- Mówiłem ci – nastąpiła zmiana pieprzonych planów. Nalot, który planuje ruch oporu, został zdemaskowany. To będzie masakra.

Kiedy patrzy na niego tak długo, że powietrze między nimi staje się gęste od napięcia, Draco przewraca oczami. Recytuje ustalony czas i miejsce. Patrzy, jak krew całkowicie odpływa z jej twarzy.

- Dlaczego? - żąda odpowiedzi. - Po co mi to mówisz?

Draco przygląda się swoim paznokciom, nie chcąc powiedzieć zbyt wiele. Aby zobaczyć słabo ukryty strach na jej twarzy. 

- Ponieważ - mówi w końcu. - Wydaje mi się, że to jest dla ciebie cenniejsze niż ostrzeżenie przed nadchodzącą zasadzką w pewnym momencie w przyszłości. Nie wiem gdzie, ale jest duża szansa, że ​​macie przeciek. Ktoś przekazał szczegóły nalotu w ręce śmierciożerców. Nie wiem nic więcej, ponieważ nie brałem w tym udziału. Ale obiecuję ci, że spotkacie się z większym oporem, niż się spodziewacie.

Granger patrzy na niego ostrożnie, jakby wciąż mu nie wierzyła, i ciągnie za luźny lok. 

- Jak mam wytłumaczyć, skąd to usłyszałam?

- To twój problem – mówi Draco, wzruszając ramionami. - To pokaz wiary, którego ode mnie oczekiwałeś. Co z tym zrobisz, zależy od ciebie.

Mimo że ruch oporu skorzysta na tej sprawie, teraz nie ma możliwości wycofania się z ich umowy bez narażania się na jego gniew. Jeśli nadal żywiła jakieś wątpliwości, nie ma już wyboru.

Zmarnuje okazję, jeśli nie posłucha. Nie wspominając o życiu wielu jej towarzyszy.

W końcu, jakby przeglądając szczegóły, którymi ją karmił, kiwa głową. 

- Jeszcze nie mam twoich informacji.

- Wiem.

- Ale je zdobędę.

Uśmiecha się szyderczo. 

- Wiem.

Nadal wyglądając niepewnie, jakby jego oferta zbawienia zbiła ją z tropu, kiwa głową ponownie.

- Dobrze, - mówi, - dzięki, Malfoy.

- Nie dziękuj mi, - przerywa. - Też w tym jesteś.

Ona się krzywi. Wie, że nie musi jej przypominać o powadze sprawy. Oboje wiedzą, jak ją potraktuje, jeśli nie dotrzyma swojej części umowy. Po chwili przedłużającej się ciszy wzrusza ramionami. 

- Wciąż.

Wdzięczność Granger niepokoi Draco, stawiając go po złej stronie, która ma mu wyjść na dobre.

Ale tak się stanie. Z czasem tak się stanie.

Kiwa głową, usztywnia ramiona i odsuwa się od niej. 

- Im szybciej przekażesz mi te informacje, tym lepiej.

Rzuca mu twarde, niezachwycone spojrzenie. 

- Dostaniesz je w swoim czasie.

Draco się jeży, ale trzyma język za zębami. Wszystko potoczy się tak, jak miało być; mimo zmiennych, które próbują stanąć mu na drodze, on o tym wie. Więc oferuje swój najbardziej nieszczery, przesłodzony uśmiech i przeciąga: 

- Oczywiście, że tak.

Granger marszczy brwi, wykrzywiając usta. 

- Merlinie, jesteś nie do zniesienia.

- To działa w obie strony. Uwierz mi.

To prawie przyjemne. Prawie wystarczające, by Draco zapomniał o mrocznej mgle wojny, która unosi się nad wszystkim, co robi. Błysk irytacji w jej oczach, który tak dobrze pamięta z czasu spędzonego razem w Hogwarcie.

Wydaje się, że to było całe życie temu.

Ta myśl jest równie męcząca, co drażniąca.

I nagle, tak po prostu, nie chce już z nią rozmawiać. Żarty wydają się należeć do innego życia, innego czasu. Może w świecie, w którym nie miał jej zabić, pozwoliłby sobie nawet na czerpanie z nich przyjemności.

Teraz to tylko go niepokoi. Niebezpiecznie jest zachowywać się tak, jakby ich okoliczności były czymś innym niż są. Jego żołądek skręca się na samą myśl.

Jego oczy zatrzymują się na niej jeszcze przez chwilę, obserwując, jak cień humoru znika z jej twarzy. Jakby doszła do tego samego wniosku.

Draco prawie nie wytrzymuje. Szura butem po ziemi, rozpadających się resztkach swojego życia. Chce coś powiedzieć, złagodzić napięcie, na nowo rozpalić nienawiść w jej oczach. Nie wie. Myśl o zabiciu jej staje się coraz bardziej skomplikowana z każdym dniem.

Zniżając głos, przeciąga: 

- Żegnaj, Granger. - Zmusza się do aportacji.

 

~OO~

 

Wszystkie oczy zatrzymują się na niej, gdy Hermiona szybko przechodzi od krawędzi osłony deportacyjnej do kryjówki i zmierza w kierunku Kingsleya.

- Musisz odwołać dzisiejszy nalot.

Zaskoczenie szybko ustępuje miejsca sceptycyzmowi, gdy Kingsley unosi brew. 

- A czemuż mielibyśmy to robić? To najlepsza okazja, jaką mieliśmy od tygodni. Wszystko jest już przygotowane.

Hermiona prostuje ramiona. Nie miała szansy wymyślić odpowiedniej historii, ale nie ma czasu. Nie biorąc pod uwagę, jak mało czasu zostało, jak skomplikowany jest plan. 

- Mam powody sądzić, że nasz plan został odkryty. Że śmierciożercy wiedzą, że nadchodzimy.

Cassius podchodzi, składa ramiona i mierzy ją twardym spojrzeniem. 

- To wysoce nieprawdopodobne. Gdzie znalazłaś te tak zwane informacje?

Nerwy mrowią ją pod skórą. 

- Mam źródło — anonimowe. Nie mogę ujawnić jego tożsamości. - Obaj mężczyźni patrzą na nią z ponurą miną, a ona widzi niedowierzanie na ich twarzach. Mimo to z tyłu głowy dźwięczy jej złowieszcze ostrzeżenie Malfoya.

Nie ma powodu, by mu ufać — poza arbitralnym i nieortodoksyjnym układem zawartym za kulisami.

Ale... nie może nie polegać na swoich instynktach. I każda jej część krzyczy, że nie kłamał. Jeśli Malfoy chce od niej informacji — a ona wie, że tak jest — czy zaryzykuje, podając jej w zamian zmyślone informacje?

To nie miałoby sensu i nic by nie zyskał.

Gdyby próbował ją do czegoś zmanipulować, a nie z tego wyprowadzić, mogłaby poczuć jeszcze większą konsternację.

- Jak wiarygodne jest to anonimowe źródło? - pyta Cassius, a Hermiona czuje pogardę. Nie obwinia go — wszyscy zostali już zbyt wiele razy oszukani. Hermiona wie równie dobrze, jak każdy inny, jak ważne jest zachowanie czujności. Ale mimo to jego lekceważąca drwina kłuje, jakby nie miał do niej zaufania.

Prostuje ramiona oraz plecy i patrzy mu prosto w oczy. 

- Nie mogę ujawnić jego tożsamości, ale źródłem jest ktoś, kto ma kanał informacji z wewnętrznego kręgu Czarnego Pana.

Kingsley pozostaje nieprzekonany. 

- Źródło czy nie — byliśmy ostrożni w każdym aspekcie tego planu. Musimy ruszyć dzisiaj, albo nie…

- Najwyraźniej nie byliśmy wystarczająco ostrożni! - Słowa wypływają z jej ust z urywaną nutą desperacji.

Obaj mężczyźni się w nią wpatrują, ich twarze są surowe, a Hermiona czuje, jak uwaga kieruje się w ich stronę ze wszystkich kątów pokoju. Wciąga głęboki oddech i wyjaśnia. 

- Oczywiście, coś wyciekło. Czy złośliwi, czy nieszkodliwi, śmierciożercy wiedzą o naszych planach.

Musi do nich dotrzeć. Musi przynajmniej zasiać ziarno wątpliwości.

Harry podkrada się do niej, trzymając ręce w kieszeniach. Unosi brew. 

- Wszystko w porządku?

- Nie – wymamrotała. - Mam autorytet z wewnętrznego źródła, że ​​nasz dzisiejszy nalot został ujawniony.

- Źródła – uciął Cassius – którego nie chcesz ujawnić. Jak mamy traktować tę wskazówkę za dobrą monetę? Tylko najwyżsi rangą członkowie ruchu oporu znają wszystkie szczegóły dzisiejszego planu.

Zerknął na nią, jego twarz była ostrożnie stoicka, i zapytał: 

- Czy ja wiem o tym źródle?

Hermiona sztywnieje. 

- Nie wiesz.

Nie może im powiedzieć, kim ono jest. A według wszystkich relacji i rozległych zasad ruchu oporu nie musi tego robić. Informatorów nigdy nie trzeba ujawniać, zwłaszcza jeśli życie lub bezpieczeństwo informatora będzie zagrożone. Mimo to ich sceptycyzm pozostaje oczywisty. Jeśli jest szczera, to prawdopodobnie jest to również wina Malfoya. Być może ta odrobina wiary, którą mogła zdobyć, została utracona przez fakt, że jeszcze nie wyrzuciła go ze sceny, chociaż od miesięcy ma za zadanie zatrzymać akcję jego serca.

Mimo wszystko Hermiona nie może powstrzymać się od tego, jak bardzo ich nieufność ją boli.

Jeśli informacje Malfoya okażą się cenne, będzie mogła odwrócić sytuację na swoją korzyść. Może jednak Malfoy okaże się bardziej wartościowy żywy.

Oczywiście, gdyby ujawniła umowę, którą zawarli, mogłaby zostać wyrzucona z ruchu oporu z powodu zdrady. Albo zabita. Żółć podchodzi jej do gardła na samą myśl.

Cassius marszczy brwi, nie starając się ukryć swojej niechęci. 

- Czy twoje źródło jest śmierciożercą?

Reszta małej grupy nieruchomieje.

Hermiona postanawia nie odpowiadać; niech to zrobią, jak chcą. Nie wymieni nikogo z imienia, bez względu na to, jak bardzo będą wścibscy.

W końcu Harry wzrusza ramionami. 

- Musimy wziąć pod uwagę wszystkie informacje. Zwłaszcza że dzisiejszy nalot ma tak wiele do zaoferowania. I tak wiele osób jest w to zaangażowanych.

Ale Cassius syczy: 

- Dokładnie. To nasza szansa na wielki ruch.

- To nie będzie wielka sztuka, jeśli śmierciożercy się o tym dowiedzą – upiera się Hermiona, podnosząc głos, ale nie może sobie pomóc. Sam fakt, że kwestionują jej informacje, zasiał w niej ziarno gniewu. Frustracja narasta w jej piersi niczym płomień. - Jeśli przeprowadzimy dziś nalot, podamy im zwycięstwo na tacy, tak jak ostatnim razem…

- Dość – prycha Kingsley. Podnosi rękę i marszczy brwi z namysłem. - Omówimy tę sprawę. Dziękuje, agentko Granger.

Rozpoznając odprawę, sztywnieje, zgrzytając szczęką. 

- Nie ma o czym rozmawiać! Jeśli mamy przeciek…

- Omówimy to – mówi ponownie Kingsley, wymieniając spojrzenie z Cassiusem.

Ku jej uldze Harry marszczy brwi na Kingsleya. 

- Na pewno nie zrealizujesz planu w obecnej formie. Niezależnie od tego, kim jest źródło Hermiony, jeśli jest choćby cień informacji, że śmierciożercy o tym wiedzą, powinno to wystarczyć, by to wstrzymać. Wszyscy widzieliśmy, jak szybko potrafią obrócić nasze misje przeciwko nam.

Cassius składa ramiona i warczy: 

- Nie będziemy o tym tutaj rozmawiać.

Niezgoda przyciągnęła uwagę wielu innych osób w kryjówce i pomimo tego, że wie, jak cenne są te informacje — i ile potencjalnie mogłoby to kosztować Malfoya, gdyby jej je przekazał — czuje, jak rumieniec wkrada się na jej policzki z powodu tej kary.

Ale gdy Cassius i Kingsley wymieniają kolejne spojrzenia, zdaje sobie sprawę, że nie będą rozmawiać o tej sprawie dalej poza prywatnością ich biura wojennego — do którego ona nie ma dostępu.

- Dobrze, - wymamrotała. - Ale wiedzcie, że tego nie wymyślam i że jeśli pójdziemy dalej, zaszkodzi to wszystkim tutaj.

Odchodzi od małej grupy, ocierając się o parę agentów odwiedzających ich z innej kryjówki, i zamyka się w swoim małym pokoju. Frustracja mrowi ją pod skórą, a ona zaciska dłonie w pięści.

Nie może uwierzyć, że nawet nie chcieli jej wysłuchać.

Gdyby nie układ, który obecnie prowadzi z Malfoyem, szukałaby uwolnienia w typowy dla siebie sposób — polując na Malfoya. Podążałaby za nim, śledziła go, badała i uczyła się wszystkiego, co mogła, żeby go znaleźć, rzucała zaklęcie po zaklęciu, czuła adrenalinę, która pochodzi z jego ostrych zaklęć rzucanych w jej stronę.

Wypuszczając ciężki oddech, opada z powrotem na swoje małe łóżko.

Gdyby nie to, że ciekawość wciąż w niej tkwi, mogłaby po prostu wyjść z domu. Rozpaczliwie pragnie świeżego powietrza, kroku wstecz, oderwania się od bzdur, biurokracji i cholernej wojny.

Zamiast tego drapie się po oczach, nie pozwalając sobie na łzy. Nie może twierdzić, że nie jest w błędzie — wie, jakie konsekwencje poniosłoby to, gdyby ktokolwiek dowiedział się o jej umowie z Malfoyem. Już teraz żałuje tego bardziej, niż potrafi wyrazić słowami.

Zwłaszcza jeśli informacje, które jej przekazał, nie zostaną nawet wzięte pod uwagę. Jeśli przeprowadzą nalot i stracą cenne życia ruchu oporu — nigdy sobie tego nie wybaczy. Nigdy nie usłyszy końca.

Krytyka spadnie na nią — dobrze to wie. Mimo że powiedziała im, co może się wydarzyć.

Nienawidzi tego wszystkiego, tak bardzo, każdego dnia. Chciałaby, żeby wojna skończyła się lata temu i żeby mogli mieć szansę na prawdziwą młodość bez mrocznej chmury, która prześladowała ich przez lata. Hermiona nawet nie pamięta, jak to było po prostu istnieć bez tego wszystkiego na drodze. Jej nastoletnie lata — a teraz lata jej młodości — uwikłane są w walkę, która w ogóle nie powinna mieć miejsca.

Przez większość czasu jest w stanie zepchnąć niesprawiedliwość na dalszy plan. Aby przypomnieć sobie, że właśnie o to walczy.

Umowa z Malfoyem wypłynęła zbyt mocno na powierzchnię, niczym osad na dnie basenu, a teraz jej motywacje wydają się mętne i zamglone przez mieszankę zniechęcenia i iskierki nadziei, która została dawno pogrzebana.

Chce się wydostać.

Ale wojna to wszystko, co teraz zna.

 

~OO~

 

Jakiś czas później ktoś cicho puka do drzwi i zanim zdąży odpowiedzieć, Harry wchodzi i z westchnieniem opada na łóżko obok niej. Przez długą chwilę żadne z nich się nie odzywa. Hermiona zastanawia się, czy widzi zaczerwienienie w jej oczach.

- Wdarłem się do Kingsa - mówi Harry, sięgając po jej dłoń. - Kiedyś był taki… Nie wiem, Hermiono. Czy nie zależało mu na tym wszystkim bardziej? Na robieniu tego, co słuszne? - Pociera twarz dłonią i Hermiona widzi jego wyczerpanie. - Ja już nawet nie pamiętam.

- Tak - odpowiada cicho Hermiona. - Ale wiele rzeczy kiedyś było inne. Zakon kiedyś coś reprezentował — miał moralność. Może dlatego się rozpadł.

Z ust Harry'ego wydobywa się niedowierzający śmiech. 

- Wyobraź sobie. Teraz wszystko sprowadza się do tego, kto przetrwa tydzień — kto rzuci najbrudniejsze klątwy i zabierze najwięcej istnień.

Ocena jest tak ponura, że ​​Hermiona walczy z nową falą wyczerpania w oczach. Gorzko mówi: 

- Wojna.

Harry milczy, wpatrując się intensywnie w podłogę. W końcu powtarza: 

- Wojna. - Pomimo jego stoicyzmu, czuje napięcie unoszące się od jej najstarszego przyjaciela. - Kurwa, nienawidzę tego.

- Ja też.

- Kurwa, kiedyś chcieli… chcieli tego, co najlepsze dla ludzi.

Hermiona wzdycha. 

- Przypuszczam, że to znaczy, że nie odwołują nalotu?

- Dokonują ponownej oceny. - Słowo brzmi żartobliwie, ocieka sarkazmem. - Jeśli istnieje szansa, że ​​wszyscy śmierciożercy zostali ostrzeżeni, nie powinniśmy tego robić. Wszyscy o tym wiedzą. Cassius jest tak zaślepiony własną ambicją, że nie obchodzi go nawet, kto poniesie straty.

- Oczywiście, że nie powinniśmy, - prycha. - Ludzie będą umierać, Harry.

Przesuwa wzrok w jej stronę, puszcza jej dłoń i odchyla się do tyłu, opierając się o ścianę obok łóżka. 

- Jak bardzo jesteś pewna tego źródła?

To okrężny sposób proszenia o informacje, ale nawet w obecności najstarszego przyjaciela Hermiona nie chce wyjawiać prawdy. Harry zna zasady ruchu oporu równie dobrze jak ktokolwiek inny, a Hermiona jest agentką wystarczająco długo, by zasługiwać na większe zaufanie.

- Jestem pewna, - przyznaje. - Zna wewnętrzne mechanizmy śmierciożerców.

Harry staje przed nią i pyta bez ogródek: 

- Czy twoje źródło to śmierciożerca?

Nie wie, jak odpowiedzieć. Cokolwiek powie, zdradzi więcej, niż by chciała, i nie wie, czy Harry zachowa to w tajemnicy, jeśli powie mu prawdę. Nie wie nawet, czy potrafi zachować to w tajemnicy.

Znów żałuje swojej impulsywności. Swojej krótkowzroczności.

Więc domyślnie odpowiada, nie mogąc spojrzeć mu w oczy. 

- Nie mogę nic ujawnić.

Może to oznaczać wiele rzeczy, ale ma nadzieję, że zrozumie to jako ryzyko, że życie jej informatora może być zagrożone, jeśli zostanie wykryty. Pomimo wysokiej rangi Malfoya u Śmierciożerców, nie wątpi, że to prawda. Zdrada to zdrada, niezależnie od tego, czy w ruchu oporu, czy wśród Śmierciożerców.

Jeśli już, to jego życie może być bardziej zagrożone za ujawnienie tej informacji niż jej. Ale jeśli ruch oporu odmówi przyjęcia dostarczonych przez nią informacji, wszystko pójdzie na marne.

Harry kiwa głową, a ona nie widzi, czy jest rozczarowany.

Hermiona mówi tylko: 

- Nie mogą tego kontynuować. To będzie krwawa rzeź.

- Wiem. - Ponownie wzdycha, podnosi się na nogi i idzie w stronę drzwi. - Wierzę ci. Ale nikogo już nie obchodzi, co ty i ja myślimy. - Opiera się o wewnętrzną stronę framugi drzwi, patrząc na nią wzrokiem, który ją niepokoi. - Wiesz, że powinniśmy byli po prostu uciec. Cholera, wszystko wydawało się niemożliwe, nawet gdy uciekaliśmy. Zanim straciliśmy Rona, zanim… wszystko się stało. Powinniśmy byli po prostu odejść. Byliśmy pieprzonymi nastolatkami.

- Tak. - Kiwa głową, wypuszczając słowo jak oddech i czuje, jak ściska ją w piersi. - To było za dużo. Nadal jest za dużo.

Harry przeczesuje włosy dłonią. 

- To zawsze było za dużo. Tylko wtedy wciąż mieliśmy nadzieję.

Wychodzi z pokoju, zamykając za sobą drzwi bez słowa, a serce Hermiony się zapada.

 

~OO~

 

Nalot przebiega z pewnymi modyfikacjami. Zmieniono czas, a centralny cel zamieniono na inną znaną placówkę śmierciożerców. Jakby to miało wystarczyć, by coś zmienić. Jeśli śmierciożercy wiedzą, że nadchodzą, nie będzie to miało znaczenia.

Strach Hermiony zamienił się w lód w jej żyłach i po kilku kolejnych nieudanych argumentach znalazła się na pozycji, z oczami szeroko otwartymi ze strachu.

W najlepszym razie dali sobie więcej czasu. A w najgorszym...

Jej serce wali w piersi.

Pierwsza fala bojowników ruchu oporu zaczyna nacierać, eliminując kilku pomniejszych rangą członków załogi śmierciożerców patrolujących obwód. Hermiona obserwuje z daleka, czekając na sygnał.

Nie może powstrzymać się od wątpliwości, że nadejdzie. W oddali kolorowe błyski magicznego ognia rozświetlają ciemniejące niebo.

Gniew w niej narasta, wysyłając dreszcze wzdłuż kręgosłupa, a jej ręka z różdżką drży w sposób, jakiego nie czuła od lat. Czuje się tak, jakby maszerowali ku zbliżającemu się wyrokowi śmierci, a ona jest zmuszona patrzeć i czekać.

Ponieważ ona wie. Ponowna ocena, modyfikacje — nic z tego nie wystarczy. Nie wtedy, gdy śmierciożercy są już zgromadzeni i przygotowani do walki. Na ile ona wie, jedynym powodem, dla którego jeszcze nie aportowali się masowo, jest umożliwienie ruchowi oporu krótkiego, ale fałszywego poczucia bezpieczeństwa.

W oddali na niebie rozbłyska sygnał, a Hermiona przygotowuje się do walki.

Po drugiej stronie zalesionego obwodu dostrzega Harry'ego. Skrzywił się, zanim zaczął iść naprzód. Mdłości ściskały jej żołądek; chociaż wiedziała, że ​​musi uważać — a on wiedział, z czym mogą się zmierzyć — niewiele da się zrobić, jeśli w końcu okaże się, że są w mniejszości.

Podnosząc różdżkę, robi krok w stronę posterunku.

Zatrzymuje się, jej dłoń lekko drży, a w jej umyśle wiruje tyle wahania, że ​​potrzeba chwili, by zmusić stopy do ruchu.

W jednej chwili ktoś od tyłu przytrzymuje rękę na jej ustach, by stłumić zaskoczenie, i czuje, jak różdżka wbija się jej w szyję, nie za delikatnie, tuż pod dolną częścią szczęki.

Obróciwszy różdżkę, napina się, gotowa i chętna do walki z napastnikiem.

- Nie, - szepcze jej głos do ucha, - nawet o tym nie myśl.

Hermiona syczy mu w dłoń i nienawidzi sposobu, w jaki jakaś jej część się rozluźnia, wiedząc, że Malfoy nie zabije jej na miejscu. 

- Puść mnie.

- Jeśli tam wejdziesz, umrzesz.

Wbrew słowom, zabiera rękę z jej ust, ale trzyma czubek różdżki przy jej gardle. Hermiona bierze go za ramię, odtrącając różdżkę i marszczy brwi, gdy odwraca się, by stanąć z nim twarzą w twarz. Ku jej zaskoczeniu, w jego szarych oczach błyska furia, jedyna część twarzy widoczna przez ozdobną maskę, którą nosi. Kaptur jego szaty opada tak nisko na twarz, że nie widzi jego włosów, a gdyby nie rozpoznała głosu i maski, nie byłaby w stanie odróżnić go od żadnego innego śmierciożercy.

- Co do cholery, Granger? - syczy, rzucając wzrokiem w stronę posterunku przed sobą. - Która część mojej wypowiedzi była niejasna?

- Kłóciłam się z nimi cały dzień - warczy w odpowiedzi, jeżąc się od połączenia obronności i wstydu. Głębokiego wstydu.

Ale widzi błysk w oczach Malfoya i żałuje, że w ogóle to powiedziała. Ostatnią rzeczą, jaką musi zrobić, jest nieświadome dostarczenie mu większej ilości informacji o ruchu oporu niż to, co już obiecała.

- Fascynujące - przeciąga. - A ja myślałem, że faktycznie masz małą przewagę.

Jej twarz płonie. 

- Spierdalaj, Malfoy. Muszę walczyć.

- Zginiesz. - Wymawia to wręcz bezlitośnie.

- I co? - Cofa się o krok, odwracając różdżkę w jego stronę. - Czyż nie tego chciałeś przez cały ten czas? Czy to nie ułatwi ci pracy?

Ku jej zaskoczeniu, Malfoy podnosi maskę, by położyć ją na czubku głowy; widzi jego uśmieszek w głębokim cieniu. 

- Moim zadaniem jest zabić cię osobiście. Więc jeśli zamierzasz stać się Gryfonem i wbiec na ten posterunek, by zginąć, pozwól mi przynajmniej rzucić w ciebie Avadę. Bo Merlin wie, że jesteś mi winna tyle samo za dzisiejszą informację — nawet jeśli gówno z nią zrobiłaś.

Nienawidzi go. Gniew płonie w niej, silniejszy niż kiedykolwiek, a teraz tak wiele kręci się wokół faktu, że jest mu cokolwiek winna. Że jej pierwszym odruchem nie jest atakowanie go. Że jest coś jeszcze poza wzajemnym pragnieniem torturowania i zabijania się nawzajem.

Ponieważ nie może zaprzeczyć prawdzie. Dał jej cynk, że śmierciożercy wiedzieli o ich ataku.

W oddali słyszy świst ognia zaklęć, krzyki wybuchającej bitwy. Błyski światła pędzą w każdym kierunku. W jej wnętrzu narasta desperacja, ale nie potrafi sobie nawet wyobrazić tych liczb. Wie, że ma rację — jeśli wkroczy do walki nieprzygotowana, nie pomoże nikomu.

- Wynoś się stąd, Granger - przeciąga Malfoy. - Nie dam ci kolejnego ostrzeżenia. Jeśli chcesz dzisiaj przeżyć, odejdź teraz.

- Nie mogę po prostu… - Jej spojrzenie rzuca się w stronę, gdzie ostatnio widziała Harry’ego, ale go nie ma. Ból ściska jej pierś nie do zniesienia.

Malfoy podąża za jej spojrzeniem, rozbawiony znów wykrzywia usta, jakby to wszystko było niewiele więcej niż grą. 

- Kto? Za kogo jesteś gotowa zaryzykować życie, żeby walczyć? Na pewno nie za dupków, którzy odmówili posłuchania cię.

Zaciska szczękę z kliknięciem. Większość śmierciożerców nawet nie wie, że Harry wciąż żyje, i ciężko pracowali, żeby tak pozostało. Pomiędzy urokami i przebraniami uważają, żeby go ukryć. Ponieważ nawet gdy ruch oporu nie daje mu już nic, pozostaje symbolem.

Dla tak wielu, nawet gdy ich liczba maleje, gdy bitwy stają się straszliwe, a ruch oporu odczuwa zniechęcenie po druzgocącej porażce, Harry przypomina im o nadziei, którą kiedyś czuli.

Hermiona zawsze będzie o to walczyć.

- Lojalność – warczy – to najwyraźniej nie jest coś, co rozumiesz. Ale ja walczę o to, w co wierzę.

W oczach Malfoya tańczy rozbawienie, w sposób, który zawsze sprawia, że ​​czuje się, jakby się z niej śmiał, bo wie coś, czego ona nie wie.

- Lojalność – powtarza, próbując słowa, po czym cmoka językiem. - Jasne. Bo to właśnie lojalność skłoniła cię do zawarcia ze mną umowy. - Parska śmiechem, przewracając oczami. - A tak na marginesie, gdybyś przestała się wywyższać, mogłabyś zdać sobie sprawę, że lojalność istnieje po obu stronach, niezależnie od tego, czy chcesz to przyznać, czy nie.

Odwraca się, patrząc gniewnie, nieustępliwie.

Malfoy żyje dla tego. Żyje dla walki i przemocy. Widziała to – łatwość, z jaką śmiertelne przekleństwa padają z jego ust, jakby go to podniecało.

Hermiona podejrzewa, że ​​w jego ciele nie ma ani jednej kropli lojalności.

- Okłamuj sam siebie, ile chcesz - mruczy, odsuwając się od niego o krok i kierując się w stronę walki. - Ale nigdy nie będę oczekiwać, że zrozumiesz.

Brak szacunku w jego oczach słabnie, tylko na chwilę, a jego uśmieszek znika. 

- Nie będę cię powstrzymywać, jeśli upierasz się przy byciu idiotką. Ale czy muszę ci przypominać, że nadal jesteś mi winna dotrzymanie swojej części umowy, a jeśli zostaniesz zabita, zanim zdobędę informacje, przywrócę cię do żywych tylko po to, by samemu cię ponownie zamordować.

- Twoje groźby się starzeją, Malfoy. - Zauważa, jak zacieśnił uścisk na różdżce. - Ciągle obiecujesz mnie zabić, w końcu przestanę ci wierzyć.

Nie obchodzi jej błysk w jego oku.

Ale zanim zdąży wyrazić ogień w swoim spojrzeniu, naciska dalej. 

- Powiedziałam ci, że wypełnię swoją część i tak zrobię.

- Dobrze - mruczy. - Bo nie składam obietnic, których nie zamierzam dotrzymać, Granger. Może wciąż żyjesz, bo mam powody, żeby utrzymać cię przy życiu.

Dreszcz przechodzi jej po kręgosłupie, mimo że próbuje zablokować jego słowa. Nie wątpi, że mówi poważnie.

Gdy jej wzrok wraca do walki, jej umysł gorączkowo szuka sposobu, żeby się wymknąć. Malfoy wydaje się być zadowolony z odwracania jej uwagi, a to uniemożliwia jej pomoc w walce. W oddali odgłosy bitwy stają się głośniejsze.

Krzyk rozdziera powietrze.

Gdy już odwraca się do odejścia, jebać Malfoya, zaczarowany galeon w jej kieszeni zaczyna się nagrzewać.

On po prostu ją obserwuje, zręcznie obracając różdżką między palcami. Hermiona, nie spuszczając jednego oka ze swojego przeciwnika, zerka na monetę; on już dobrze wie, jak one działają. Prosta wiadomość nią wstrząsa.

Misja spalona. Odwrót!

Hermiona wpycha monetę z powrotem do kieszeni, rozgląda się po lesie, szukając jakichkolwiek śladów Harry'ego. Wokół niej rozbrzmiewają trzaski aportacji, a jakaś słaba, tchórzliwa część jej nie chce być świadkiem rzezi.

Powolny, okrutny uśmieszek przesuwa się po twarzy Malfoya, jakby poskładał wszystko do kupy. Jakby od początku wiedział dokładnie, jak to wszystko się potoczy.

Co, oczywiście, wiedział.

Żartobliwie i sarkastycznie, przeciąga: 

- Daj mi zgadnąć — twój mały nalot został powstrzymany dokładnie tak, jak ci powiedziałem.

Przeszywa ją furia, rozpalona do białości, a Hermiona podchodzi bliżej, wpatrując się w jego spojrzenie. Syczy: 

- Dostaniesz swoje informacje, ale przysięgam na Merlina, Malfoy...

- Może powinni byli cię posłuchać.

Jej tyrada urywa się, niedowierzanie miesza się z zaskoczeniem, gdy jego rozbawienie znika, zastąpione czymś niemal ludzkim. Ciężkie oddechy wypadają z jej płuc, gdy adrenalina narasta i wycieka. Ta walka może się skończyła, ale jej z Malfoyem trwa.

- Wyobrażam sobie, że jesteś z siebie zadowolony, - warczy, tak kąśliwie, jak tylko potrafi. - Twoja strona wygrywa kolejny dzień.

Jego usta drgają, gdy patrzy na nią spod ciężkich powiek. Następnie uśmiech rozciąga się na jego twarzy i wsuwa język między zęby trzonowe. 

- Rzeczywiście, - mruczy w końcu, ale nie odwraca wzroku. - Przypuszczam, że tak.

Hermiona szydzi z niesmakiem z powodu jego lekceważenia, potrząsając głową. 

- Gardzę tobą.

- To wzajemne, kochanie, - przeciąga, chowając w końcu różdżkę. Jej skóra cierpnie, nawet gdy serce zaczyna jej walić na dźwięk niespodziewanego przezwiska.

Jego spojrzenie wisi na niej jeszcze przez chwilę, zanim rozgląda się po lesie wokół nich. Odległe odgłosy bitwy niemal całkowicie ucichły.

Jakby jego zabawa dobiegła końca, jego twarz staje się stoicka i ponownie zakłada maskę. Niskim i zimnym głosem przeciąga: 

- Będę czekał na twoją wiadomość. Ale nie jestem cierpliwym człowiekiem, Granger — nie zamierzam długo czekać.

Nie zaszczycając go odpowiedzią, Hermiona deportuje się.

Burzowe chmury w jego spojrzeniu prześladują ją, gdy ląduje z powrotem w kryjówce, przygotowując się na nadchodzący chaos.

Dopiero wtedy zdaje sobie sprawę, że Malfoy wystarczająco ją rozproszył, że nie rzuciła ani jednego zaklęcia.

Chapter Text

Nudności wirują w jej wnętrzu, obciążając ją fizycznie i psychicznie.

Nawet teraz, kilka dni później, wszystko, co pojawia jej się przed oczami, to masakra. Nieruchome postacie rozrzucone w szeregu w kryjówce — wojownicy, których stracili. I jeszcze więcej, których nie byli w stanie odzyskać.

Hermiona nie ma apetytu, jej sen nawiedzają koszmary, jakich nie doświadczyła od lat. Była uwikłana w wojnę przez tak długi czas, że część jej stała się zblazowana częstotliwością i żarłocznością bitwy, strat, śmierci.

Ale teraz…

Świadomość, że można było tego uniknąć, sprawia, że ​​wszystko jest jeszcze gorsze.

Przekazała im informacje, których potrzebowali, aby odwołać nalot, a oni i tak wprowadzili tylko drobne zmiany do planu i poszli dalej.

Harry jest wściekły. Spędził ostatnie kilka dni — pomijając początkową paniczną ulgę, gdy spotkali się w kryjówce — uwikłany w kłótnie z Kingsleyem i Cassiusem. Hermiona ze swojej strony próbowała wydobyć z siebie cokolwiek więcej, co mogłaby powiedzieć w tej sprawie.

Po tym, jak chaos nieudanej misji ustał, przesiedziała godzinę, słuchając pytań na temat swojego źródła.

Ale jeśli chodzi o nią, nie ma żadnego źródła.

Obiecywanie Malfoyowi czegokolwiek było błędem. Wiedziała o tym wtedy i czuje to teraz w głębi duszy. Najgorsze jest to, że nadal jest mu winna swoją część umowy. Lód przesiąka jej żyły, letargiczny i trujący, a ona chce tylko spać.

Chce uciekać, bardziej niż kiedykolwiek. Uciekać, póki jeszcze mają szansę. Ale wie, że nawet to jest mrzonką; teraz są już za daleko. Czeka ją zwycięstwo lub śmierć.

Gdy Kingsley i Cassius byli jednocześnie podejrzliwi i pobudzeni perspektywą zemsty, Hermiona trzymała się z dala od ludzi. Kiedy nikt nie patrzył, wymknęła się z kryjówki, gorzka magia mrowiła jej palce, i uwolniła salwę magii bezróżdżkowej, gdzie nikt nie mógł jej zobaczyć.

Zostało albo to, albo wytropienie Malfoya — ale jej serce wciąż było obolałe z tego powodu i nie chciała stawiać mu czoła bez skupienia się na tym, co najważniejsze. I dziwnie jest go atakować, kiedy ostrzegał ją przed nalotem — niezależnie od tego, że się nie powiódł. Nie może powstrzymać się od obwiniania siebie za to ostatnie.

Wślizguje się z powrotem do domu, wyczerpana magią, która w niej wezbrała, i zatrzymuje się na progu pokoju dziennego, gdy słyszy przyciszone głosy.

Rozmowa jest zbyt cicha, żeby mogła ją śledzić, ale jedno słowo przebija się przez ciszę.

Foray .

Hermiona zastyga w bezruchu, rozglądając się po korytarzu przed sobą, na wypadek gdyby ktoś zauważył, że podsłuchuje. Po ich głosach wie, że nie jest to wiedza łatwo dostępna dla każdego.

Przeklinając się w duchu, rzuca serię zaklęć ukrycia i grzebie w swojej torbie w poszukiwaniu Ucha Dalekiego Zasięgu. Jak zawsze, gdy myśli o Fredzie, przeszywa ją ból.

Szybko rozplątuje kabel, wsuwając jeden jego koniec pod framugę drzwi, zanim ucieknie do następnego pokoju, na wypadek gdyby ktoś przechodził obok.

Teraz wyraźnie słyszy głos Kingsleya.

- ... Zamelduję się w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin.

- A czego spodziewamy się dowiedzieć? - Głos kobiety, którego Hermiona nie rozpoznaje od razu.

Następnie cichy, pozbawiony humoru chichot Kingsleya. 

- Cokolwiek to jest, miejmy nadzieję, że jest dobre.

Następnie mówi Percy, a dreszcz przebiega jej po kręgosłupie. Nie mieszka w ich kryjówce, ale odwiedza ich od czasu do czasu. Ledwie można go rozpoznać jako zrzędliwego młodzieńca, którym kiedyś był. 

- Do cholery, lepiej, żeby tak było. Potrzebujemy dobrych wieści po tej nieudanej próbie.

- Ten nalot był… - zaczyna Cassius.

Ale czymkolwiek był nalot, Hermiona nie ma szansy się dowiedzieć. Dźwięk dochodzący z sąsiedniego korytarza przeraża ją i napina. Nie może ryzykować, że zostanie przyłapana na podsłuchiwaniu.

Oddech utyka jej w gardle, gdy wycofuje Ucho Dalekiego Zasięgu i wiąże je w ciasny kłąb, po czym wraca do swojego pokoju.

 

~OO~

 

Hermiona, tak swobodnie, jak tylko potrafi, siada na małym łóżku Harry'ego. Jego pokój jest dokładnym odbiciem jej własnego, ale on trzyma na wierzchu kilka osobistych rzeczy. Opiera się o wezgłowie łóżka, wpatrując się w plamę na suficie.

- Podsłuchałam coś, - zaczyna, obserwując twarz Harry'ego, aby zobaczyć jego reakcję. - Między Kingsleyem, Cassiusem i Percym. Coś zwanego Foray. Czy wiesz coś na ten temat?

Zaskoczone spojrzenie Harry'ego na chwilę przeskakuje na nią, zanim wyciąga różdżkę i rzuca osłony na pokój.

Jej serce natychmiast podskakuje.

- Nie wiem wiele, - powiedział Harry, mimo wszystko ściszając głos. - Trzymają to w swoim kręgu — ale Kingsley’owi raz się wymsknęło. Wiem, że tego żałował, a kiedy poprosiłem o informacje, wykręcił się, żeby je zignorować. Cokolwiek to jest, jest ważne — wystarczająco ważne, aby zmienić losy tej wojny.

Hermiona nie przejmuje się tą insynuacją, kiedy obiecała powiedzieć Malfoyowi, czym jest Foray. Myśl ta jest na tyle niepokojąca, że ​​jej żołądek skręca się w supeł. 

- Ale nie wiesz, co to jest?

- Myślę… - Harry urywa, spotykając jej wzrok. - Myślę, że to infiltracja. Myślę, że mają kogoś w kręgu śmierciożerców.

- Co? - warczy, pochylając się bliżej. - Próbowali kogoś wpuścić do środka — od lat, tak mówili… - Urywa, gdy jej własne słowa rozbrzmiewają w jej głowie i marszczy brwi. - Oczywiście, że nam nie powiedzieli.

- Nie wiem na pewno. - Harry unosi uspokajająco dłonie, jakby widział, jak trybiki kręcą się w jej głowie.

Ale Hermiona rzuca mu twarde spojrzenie, desperacja popycha ją do zmiany tematu. 

- Nie przeszkadza ci sposób, w jaki nas traktują? Jakbyśmy byli dziećmi, które nie zasługują na całą historię? - Wypuszcza ciężki oddech, czując, jak irytacja mrowi ją pod skórą. - Jakby całkowicie zignorowali wszystko, co zrobiliśmy w ramach wojny. Zwłaszcza ty.

Przez długą chwilę Harry nie odpowiada. Potem wzrusza ramionami. 

- Nie wiem. Chyba tak. Na początku było miło, że nie musiałem być osobą odpowiedzialną za wszystko. Miło, że nie musiałem się martwić, nie musiałem dźwigać wszystkiego. Podczas bitwy o Hogwart, kiedy ja… kiedy umarłem i to złamało więź przepowiedni między nim a mną… po prostu poczułem ogromną ulgę.

Dyskomfort ściska jej klatkę piersiową na widok jego twarzy. Jakby miał się czego wstydzić. Ale mówi dalej, zanim zdąży opanować serce, by odpowiedzieć.

- Ale myślę, że teraz, sposób, w jaki ukrywają przed nami informacje i ta dziwna, pieprzona hierarchia… Nie wiem. To już nie ma sensu. - Wzrusza ramionami, spoglądając przez okno. - I zastanawiam się, dlaczego Cassius i Kingsley tak bardzo chcą, żebym pozostał niewidzialny dla śmierciożerców. Jeśli nie jestem cenniejszy od innych członków ruchu oporu, to nie powinno mieć to znaczenia.

Na to Hermiona unosi brew. 

- Jesteś cenniejszy i nawet jeśli o tym nie mówią, wszyscy o tym wiemy. Nawet jeśli to nie ty musisz go zabić, jesteś ważniejszy od wszystkich pozostałych razem wziętych.

Harry uśmiecha się do niej łagodnie, ściska jej dłoń w delikatnym uścisku. 

- Myślę, że ty też jesteś cholernie ważna. Cassius był idiotą, że nie potraktował poważnie twoich informacji — i zobacz, do czego nas to doprowadziło.

Na to przypomnienie Hermiona marszczy brwi. To samo wszechobecne poczucie winy, które towarzyszyło jej od czasu nalotu, znów wybucha pod powierzchnią, zawzięte i natarczywe. Nie chce myśleć o straconych życiach. Dręczy ją myśl, że gdyby ujawniła swoje źródło, mogliby być bardziej skłonni jej uwierzyć.

Nie żeby ktokolwiek uwierzył, że Draco Malfoy chętnie udzieliłby jej cennych informacji. Równie dobrze mógłby to być sam Voldemort.

Czuje na sobie wzrok Harry'ego, a ciepło rozgrzewa jej policzki. 

- Nie mogę ci powiedzieć, przecież wiesz. 

- Wiem. - Zielone oczy Harry'ego zatrzymują się na jej, jakby mógł ją przejrzeć. Jakby mógł odczytać poczucie winy na jej twarzy. - Wszyscy mamy źródła, których nie możemy ujawnić, i Cassius o tym wie. Po prostu jest dupkiem na fali władzy. - Kiedy się waha, Hermiona wyczuwa, że ​​nie skończył mówić i natychmiast zmienia postawę. - Ja po prostu… proszę, uważaj, Hermiono. Nie znam szczegółów i nie muszę ich znać, ale cokolwiek się ostatnio działo… byłaś nieobecna.

Hermiona czuje te słowa jak policzek i ledwo powstrzymuje się od drgnięcia. 

- Co masz na myśli?”

Jego wyraz twarzy jest przepraszający. 

- Mam na myśli, że jesteś niespokojna, kwestionujesz rzeczy, które zwykle robisz bez wahania i… nie wiem, chyba po prostu martwię się o ciebie. Martwię się o nas wszystkich i o to, jak to wszystko się na nas odbija. Nienawidzę tego, że wszystko tak długo się przeciąga i wydaje się, że nic się nie zmieniło.

Ona to czuła — czuła swoje własne wahania i wie, że większość z nich bezpośrednio odnosi się do Malfoya. Kilka tygodni temu była całkowicie zadowolona z polowania na niego i poderżnięcia mu gardła. Teraz jej strach i niepewność są stale obecne.

Ale mimo wszystko fakt, że Harry to zauważył, pobudza głęboki, drwiący wstyd. Wypuszczając oddech, rozmyśla: 

- Przypuszczam, że to wszystko mnie po prostu wyczerpuje. Walczymy w tej bitwie od lat.

- Tak. - Harry wyciąga nogi przed siebie, splatając palce za głową. - A co jeśli po prostu byśmy stąd uciekli? Gdzieś daleko — by żyć jako mugole albo coś. Ty i ja moglibyśmy to zrobić. Czasami o tym myślę.

Słowa te rozdzierają jakiś surowy kącik jej serca, który jeszcze nie stwardniał w okrutnym uścisku wojny. Emocje wirują w niej, przyciągając wilgoć do kącików jej oczu. 

- Moglibyśmy, - szepcze. - Zdecydowanie byśmy mogli.

- Ale nie zrobimy tego. - Jego grymas jest przepraszający. - Albo już byśmy to zrobili. Przypomina mi się, jak Molly zabrała Ginny i odeszli… nawet wtedy nie wyobrażałem sobie, że po prostu odejdę od tego wszystkiego. Nazwijmy to jakimś źle skierowanym obowiązkiem, ale muszę to doprowadzić do końca.

- Tak. Mam tak samo. - Hermiona ociera łzę, która grozi uwolnieniem. Myśli o umowie, jaką zawarła z Malfoyem i zastanawia się, czy już porzuciła najlepszą część swojej lojalności. Dla informacji, która nie została potraktowana poważnie.

Myśli o Foray.

Jeśli to naprawdę najlepsza, ukryta broń ruchu oporu, nie może powiedzieć Malfoyowi. Jeśli to plan infiltracji lub coś wystarczająco potężnego, aby zmienić losy tej wojny.

Przekazując tak ważne informacje, skazałaby wszystkich na śmierć.

- Obiecaj mi, że będziesz ostrożna. - Wszelkie ślady melancholii zniknęły z twarzy Harry'ego, który wziął swój pakunek na kolana, by przeszukać swoje zapasy. - Czymkolwiek się zajmujesz. Wiem, że dasz sobie radę, ale... czasami muszę sobie o tym przypominać.

- Obiecuję - odpowiada. Ponownie myśli o tym, jak bardzo sytuacja się wykoleiła. Sposób, w jaki Malfoy ją oszukał, by ujawniła głębię jej magii bezróżdżkowej — jak zmanipulował ją, by wymieniła się informacjami. Wie, że będzie musiała go przechytrzyć, by zachować to, czego dowiedziała się o Foray, w tajemnicy. - I dla jasności, doceniam to. Czasami zbyt łatwo jest zapomnieć, że to w porządku, by troszczyć się o siebie nawzajem.

Westchnął głęboko, odkładając swój pakunek. 

- Gdybyśmy mogli, to bym to zrobił, wiesz. Uciekłbym.

- Wiem. - Nie musi znów tłumaczyć, dlaczego to nie może się zdarzyć, ponieważ ona czuje dokładnie to samo. Są przyjaciółmi na tyle długo, że rozumieją się bez słów w tak wielu kwestiach.

Zapada cisza, a Hermiona bez słowa wycofuje się do swojego pokoju. Jej głowa wiruje od tego, czego się dowiedziała i co z tym zrobić.

Wątpi, że sen przyjdzie jej łatwo, ale to nic nowego.

 

~OO~

 

W dworze panuje dobry nastrój, a Draco jest gotowy przekląć następną osobę, która stanie mu na drodze. Nie po raz pierwszy chce wściekać się na ojca za to, że pozwolił tylu śmierciożercom zamieszkać w ich rodzinnym domu. Przemykają się po korytarzach, hałaśliwi i nieokrzesani, a Draco nie pamięta, kiedy ostatni raz miał czas dla siebie w domu. Ale nie widział ojca nawet od tygodnia.

Lucjusz rzadko pojawia się w dworze, a Narcyza spędza większość czasu w wakacyjnych posiadłościach Malfoyów.

Jeśli Draco miałby być szczery, zdecydowanie woli tą opcję.

Widzi nieufność i rozczarowanie w oczach matki. Choć nie obchodzi go to, wie, że nic nie da się zrobić. Podążył tą drogą z jakiegoś powodu i gdyby jego ojciec nie nalegał na to w latach jego młodości, sytuacja mogłaby wyglądać inaczej.

Draco żyje życiem, które sam sobie kreuje. Jego decyzje utrzymują go w miejscu szacunku w oczach Czarnego Pana i jego zwolenników, a jego czyny utrzymują go przy życiu.

Reszta to szczegóły. Na razie.

Stara się nie myśleć o tym zbyt intensywnie — zastanawiać się, dokąd mogłaby zaprowadzić go inna ścieżka. Głównie dlatego, że podejrzewa, że ​​to zawsze było dla niego przeznaczone. W każdym świecie, w którym wojna wciąż trwa, przedłuża się i jest zawiła, to jest miejsce Draco.

Nie oznacza to, że musi pozwalać na brak szacunku swoim towarzyszom śmierciożercom.

Ponieważ tak bardzo jak Czarny Pan lubi grozić i zastraszać, Draco ma coś, czego większość z nich nie ma. Zaufanie. Było ono ciężko wywalczone i zdobyte przez lata, a on zablokował wspomnienia z czasów, gdy pewność siebie była czymś poza jego zasięgiem.

A gdyby Draco zatrzymał się, żeby o tym pomyśleć, podejrzewa, że ​​jednak mógłby siebie znienawidzić.

Przekazanie Granger informacji o nalocie nie było niczym z jego strony — zwłaszcza, że ​​w zamian miał dostać coś o wiele cenniejszego. Zaprzyjaźnienie się z nią w ramach układu również nie zaszkodzi. Czego Draco nie spodziewał się, to że wyżsi rangą w ruchu oporu zignorują jej ostrzeżenie.

Może nie ma ona aż tak dużego znaczenia, jak myślał. To zestawienie go intryguje, dowiadując się, że Granger już nie wydaje rozkazów.

Draco musi jeszcze zdecydować, czy woli taki sposób postępowania.

Wie tylko, że ograniczona dobra wola Czarnego Pana sięga tylko do pewnego momentu, nawet dla niego, i jeśli nie zobaczy korzyści z układu, będzie musiał wrócić do pierwotnego planu. Chociaż widział, jak włada magią bezróżdżkową, byłoby marnotrawstwem rozlać jej krew bez wcześniejszego uzyskania przewagi.

- Draco.

Wyrywa się z zamyślenia, skręcając za róg w stronę gabinetu, a szyderczy uśmieszek, nieproszony, ale instynktowny, pojawia się, gdy zauważa ojca. Zaciskając szczękę, Draco powstrzymuje się od przewrócenia oczami.

- Ojcze. Nie spodziewałem się, że wrócisz do dworu.

Lucjusz jest cieniem mężczyzny, którym kiedyś był, ma blady połysk na skórze i matowe włosy. Podnosi brodę, jakby szykował się do ataku. 

- Jak wiesz, nadal jestem głową tego domu.

Czas na tę sprawę jest nieubłagany, skoro Draco już podjął pierwsze kroki, by zostać patriarchą Malfoyów. Władza Lucjusza stała się tak niewielka, że ​​Ministerstwo prawdopodobnie zgodzi się na zmianę.

Draco zaciska usta, by powstrzymać się od kąśliwej odpowiedzi. Na koniec pochyla brodę w żartobliwym skinieniu. 

- Oczywiście. A jak czuje się matka?

Lucjusz kiwa głową w odpowiedzi, prostując krawat. 

- Twoja matka czuje się dobrze. Postanowiła odwiedzić Hiszpanię.

- Dobrze.

W powietrzu między nimi zapada cisza. Ciekawość krąży mu po głowie — jego ojciec w ostatnich miesiącach unikał dworu poza masowymi wezwaniami — ale bardziej dominująca część Draco nie przejmowała się tym, co sprowadziło Lucjusza z powrotem. Z jego punktu widzenia to on teraz zarządza dworem.

Zanim jednak zdążył przejść obok i zabarykadować się w gabinecie, Lucjusz znów się odezwał.

- Jestem tu z jakiegoś powodu.

Draco marszczy brwi, bierze oddech, by zachować cierpliwość, i przeciąga: 

- A co to takiego?

Lucjusz wierci się w miejscu, a na jego twarzy pojawia się dyskomfort. 

- Może powinniśmy przenieść się do…

- Jestem zajęty. O co chodzi? - Nie ma nastroju, by zajmować się wybrykami ojca i początkami bólu głowy spowodowanego uciskiem w skroniach.

Chłód ogarnia twarz jego ojca, ale Draco nie przejmuje się tym. Lucjusz dawno już stracił szacunek, jaki Draco mógł kiedyś mieć dla tego człowieka — a im dłużej ojciec unika swoich obowiązków, tym gorzej się dzieje. Na razie może nadal piastować miejsce w domu, ale to tylko tytuł.

Bez słowa Lucjusz wpycha się do gabinetu, a Draco zgrzyta zębami, idąc za nim, obserwując z uniesioną brwią, jak jego ojciec rozgląda się po przestrzeni. Lucjusz opiera się na lasce, jakby teraz służyła jakiemuś celowi wykraczającemu poza estetykę.

Po skończeniu odwraca się twarzą do Draco i mówi: 

- Twoja matka się o ciebie martwi.

- Martwi - mówi Draco, a irytacja przechodzi mu przez skórę. - Proszę, powiedz, dlaczego się martwi?

Część wyrachowanego zachowania Lucjusza znika, a on kręci głową. 

- Spójrz na siebie. Tak bardzo pochłonęła cię twoja rola — poruczniku. - Słowo to nie budzi takiego szacunku, jakim Draco cieszy się wśród pozostałych śmierciożerców — w rzeczywistości jest obraźliwe.

- Byłbym ostrożny, gdybym był tobą - mówi Draco, ledwie słysząc własny oddech. - I rozważyłbym swoje następne słowa bardzo dokładnie.

Krew odpływa z twarzy ojca.

Lucjusz wie, że nie powinien mówić takim tonem, nawet do własnego syna. Ponieważ Draco ma wyższą rangę i to jedyne, co się liczy. Pochyla głowę ze skruchą i mruczy: 

- Oczywiście.

- Czy muszę ci przypominać - mówi Draco cichym głosem - ,że jestem tu z twojego powodu.

Pomimo niepewnych wód Lucjusz się jeży. 

- Gdybyś po prostu wziął kilka dni wolnego, odwiedził swoją matkę...

- Oboje wiemy, że nie mogę tego zrobić.

Jest już zmęczony tą bezsensowną rozmową. Draco niemal potrafi zrozumieć obawy matki, ale jego rodzice znają sytuację — i irytuje go, że pozwalają sobie wierzyć, że jest inaczej. Zwłaszcza, że ​​Draco walczył o wszystko, co zarobił przez lata.

Nie może po prostu odejść.

Moneta w kieszeni, którą wszędzie ze sobą nosi, robi się nieco cieplejsza, a mimo zaskoczenia zachowuje kamienną twarz.

- Przekaż pozdrowienia matce - rzuca Draco, pozwalając ojcu znieść sprzeciw. - Mam interesy do załatwienia. - Sięga po klamkę drzwi gabinetu, rzucając Lucjuszowi znaczące spojrzenie.

I pomimo wszystkich argumentów, że nadal zajmuje patriarchalne miejsce, Draco wie, że oboje wiedzą, kto tak naprawdę pośredniczy w władzy w Malfoy Manor.

Lucjusz przygląda mu się jeszcze przez chwilę, zanim znika w korytarzu, znów opierając się nieco mocniej na lasce, niż Draco pamięta. Kiedy poświęca tej myśli należytą uwagę, Draco nie jest zaskoczony, że jego ojciec nie chce już brać udziału w wojnie. To żałosny człowiek i tak było odkąd pamięta.

Ale Mroczny Znak nie jest tymczasowy i nie służy tylko do celów pokazowych.

W tym tonie myśli jego górna warga podwija ​​się z niesmakiem, gdy siada na swoim miejscu przy biurku, rzucając na pokój szybką serię zaklęć ochronnych. Wyciąga skradzioną monetę z kieszeni, a na jego ustach pojawia się już uśmieszek. Jest tylko jedna osoba, która mogłaby to być — i tylko jeden powód, dla którego mogłaby się do niego zwrócić.

Gładzi opuszkiem kciuka błyszczącą powierzchnię, obserwując, jak materializuje się wiadomość.

Mam informacje dotyczące twojej prośby. Spotkajmy się za pół godziny.

To zbyt łatwe. Wiadomość znika, pozostawiając po sobie pustkę, a Draco przez chwilę rozważa możliwości. Następnie stuka w wiadomość w odpowiedzi.

Do zobaczenia wkrótce.

 

~OO~

 

Granger wygląda na tak spiętą, jak nigdy jej nie widział.

Nie zawracał sobie głowy zakładaniem szat i maski, ponieważ miejsce, w którym się spotkali, jest wystarczająco odizolowane. Draco bardziej przejmuje się faktem, że ktoś zobaczy go z Granger, niż bez maski. Śmierciożercy mają w Anglii wystarczająco dużo władzy, że niewielu odważa się otwarcie im przeciwstawić na ulicach.

A ci, którzy to robią, prędzej czy później tego żałują.

Mimo to jej przenikliwe spojrzenie przebiega po nim od stóp do głów, jakby jego swobodny wygląd ją denerwował. Draco notuje tę informację.

- Co dla mnie masz? - przeciąga, gdy przestrzeń wypełnia długa cisza. - Z pewnością się nie spieszyłaś.

Granger marszczy brwi. 

- Mówiłam, że potrzebuję trochę czasu, żeby to rozgryźć. Jeśli chcesz, żeby to pozostało tajemnicą, nie mogę zwracać na siebie zbytniej uwagi.

Choć ma rację, Draco nie chce jej dogadzać. 

- Więc czym jest Foray?

Unosi brodę, rzucając ukradkowe spojrzenie dookoła, jakby bała się, że ktoś ją śledzi. Następnie robi krok w jego stronę, ścisza głos i mówi: 

- To misja. Atak.

Draco unosi brew. 

- Fascynujące. Jakiego rodzaju atak?

- Wszechobejmujący. Na wiele znanych twierdz śmierciożerców jednocześnie. - Słowa wydobywają się z niej jak trucizna, jej twarz jest napięta i smutna, jakby gardziła sobą za powiedzenie czegokolwiek. - Oczywiście nie znam wszystkich szczegółów ani dokładnej daty, ale brzmi to tak, jakby szykowali się do czegoś wielkiego.

- Już?

Kiwa głową. 

- Tak.

Przez długą chwilę w przestrzeni między nimi wisi surowe napięcie z powodu ciszy. Draco pozwala, by to się przeciągało, nieprzyjemnie, aż ona prawie niezauważalnie drgnęła.

Potem odwraca wzrok. 

- Interesujące. Brzmi jak cenne informacje.

- Takie są. - Jej oczy mrużą się, jakby nie mogła go zrozumieć. - To to, o co prosiłaś, więc jesteśmy kwita.

- Naprawdę?

- Tak. - Granger zaciska szczękę, marszcząc brwi, po czym składa ramiona. - Taka była umowa. Informacja za informację. Nasza umowa została wypełniona.

Pobłażliwy uśmiech szarpie jego usta. Ona naprawdę jest wytrwała, a on mógłby nawet odważyć się nazwać to atutem. 

- Nasza umowa byłaby wypełniona… gdybyś nie kłamała jak z nut.

- Nie kłamię…

- Tak, kłamiesz.

Granger po prostu prostuje ramiona, pewna swoich umiejętności Oklumencji, że ani przez chwilę nie waha się w myśli, że mógł się przebić. Prawie ją za to podziwia.

- Dlaczego uważasz, że kłamię?

- Nie sądzę, żebyś kłamała; wiem, że tak jest. - Parska śmiechem, kręcąc głową. - Naprawdę, Granger, uważasz mnie za idiotę?

Wtedy jej pewność siebie trochę słabnie. Jej wzrok skieruje się na jego różdżkę, która wciąż jest w kaburze.

- Wiem, że kłamiesz, - kontynuuje Draco, - ponieważ sam bym skłamał, gdyby sytuacja się odwróciła. Oczywiste jest, że prawda o Foray jest na tyle znacząca, że ​​nie chcesz jej oddać bez walki. I nie mogę cię winić. Wszystko, co o tym słyszałem, to to, że może zmienić bieg tej wojny. Byłbym zaskoczony, gdybyś dobrowolnie podała mi takie informacje — i szczerze mówiąc, byłbym tobą zawiedziony.

Wtedy w jej wyrazie twarzy miesza się zaskoczenie i porażka. 

- I co dalej? To był test?

- To nie jest test. Potrzebuję informacji o Foray. Ale byłem też ciekaw, jak poradzisz sobie z prawdą.

Potrafi odczytać niepewność Granger, która zalewa jej ciało.

Kiedy sięga po różdżkę, Draco przeciąga: 

- To nic osobistego - i atakuje jej umysł mentalną włócznią.

Pomimo tego, że Granger jest silną Oklumentką i jest ewidentnie dobrze wyszkolona, ​​istnieją sposoby, aby ją pokonać.

Draco naciska, nieustępliwie, kłując jej umysł z różnych stron, gdy podważa i szturcha. Nagły atak zaskakuje ją — i to prawie wystarcza.

Jej oczy zwężają się z koncentracją i wzmacnia swoje słabnące osłony.

Uśmieszek wygina usta Draco. Nigdy nie spodziewał się, że pozwoli mu wejść bez walki.

Przez długą chwilę są zamknięci w mentalnym uścisku śmierci, Granger stosuje każdą znaną jej taktykę, aby go odeprzeć — jakby od tego zależało jej życie.

I prawdopodobnie tak jest.

Ale Draco nie odpuszcza — nie może — i czuje ukłucie napięcia tuż pod skronią.

Jej zaciętość w trzymaniu go z dala tylko dowodzi, że jej historia jest fałszywa.

Utrzymując nacisk na krawędziach jej umysłu, Draco zbiera się głęboko w sobie. Zwija nową, silniejszą broń; trójząb, wzmacniający się co uderzenie, i cofa go, gotowy do skoku.

Na skroni Granger pojawia się błyszcząca warstwa potu, jej szczęka zaciska się tak mocno, że mogłaby połamać sobie zęby.

Jej różdżka wisi bezwładnie w jej dłoni, bezużyteczna w takiej walce. Ponieważ ona wie równie dobrze jak on, że jeśli jeden z nich zostanie rozproszony choćby na sekundę, wystarczy to, by drugi zyskał przewagę.

Merlinie, Draco zna starszych śmierciożerców, którzy już dwa razy załamaliby się pod jego palącą penetracją.

A jednak Granger go powstrzymuje.

Wszystkie ślady rozbawienia ulatniają się z Draco, pozostawiając mu jedynie skupienie umysłu.

Sięga po trójząb — i puszcza.

Granger natychmiast krzyczy, gdy jego atak dzieli się na trzy.

To wystarczy, by jej mentalne mury w końcu się załamały.

Przyczółek — Draco wykorzystuje brutalną siłę, by przepchnąć się przez resztę drogi do przedsionka jej mózgu.

Teraz jest już łatwiej.

Myślała o Foray — w swoich wysiłkach, by ją chronić, wyciągnęła ją na powierzchnię — a Draco ostrożnie omija wszystko inne, co wiruje w jej umyśle.

Nie jest tam po nic innego.

Część jego nienawidzi pomysłu włamywania się do jej głowy — była godnym przeciwnikiem, a on ostatnio znalazł w niej odrobinę koleżeństwa.

Nie żałuje umowy, którą zawarli, i wie, że oznacza to, że ona nigdy więcej nie zaufa, by mu cokolwiek zaoferować.

Więc musi to zrobić dobrze.

Przesiewając i zbierając każdy szczegół, który dryfuje przez jej umysł dotyczący Foray, Draco wymyka się, zanim ona może odzyskać skupienie, by go uwięzić. Wciąga gwałtownie powietrze i patrzą na siebie przez długą chwilę.

Granger jest blada, jej oczy są matowe od wysiłku i porażki.

- Nie martw się – wycedził Draco, a na jego twarzy pojawił się szyderczy uśmieszek. - Nie naciskałem na nic innego. Wziąłem tylko to, co mi się należało.

Surowa furia miesza się z udręką na jej twarzy, a ona warcząc, chwyta się różdżki.

Ale Draco podnosi rękę, w myślach sortując to, co wziął. 

- To fascynujące – przeciąga, nie mogąc się powstrzymać przed użyciem tego przeciwko niej. Podejrzewał – i słyszał – że Foray jest ważny dla ruchu oporu, ale nawet nie zgadł, jak głęboko to sięga. To, że ruch oporu zinfiltrował śmierciożerców – to ogromne przedsięwzięcie i desperackie zobowiązanie. Mimo to, gdy patrzy na jej myśli, czuje jej niepewność. Unosi brew. - Czy to prawda?

Policzki Granger robią się różowe, ku jego zdziwieniu, a ona lekko wzrusza ramionami. 

- Może tak.

- Czy to prawda – wrze. - Nie interesują mnie twoje gierki, Granger. Dałam ci obiecane informacje; twoja kolej.

- O ile wiem to tak, w porządku? - Składa ramiona, a ten ruch sprawia, że ​​kurczy się w sobie. Wygląda przez to jakoś na mniejszą, mniej niebezpieczną. Mniej wybuchową. Ból przelatuje przez jej oczy, a on rozmyśla nad tym, co ją to kosztowało. - Nie znam wszystkich szczegółów, a teraz wiesz, tyle co ja.

Przygląda się jej jeszcze przez chwilę, mrużąc oczy w skupieniu. 

- Kto?

- Nie wiem.

- Kto, Granger. Kto jest w środku oporu?

Gdy opuszcza ramiona, znów się prostuje, imponując pomimo swojej mniejszej postury. Jej oczy błyszczą z wściekłości. 

- Nie wiem, kurwa, Malfoy.

Jej ściany Oklumencji znów są solidne, gdy wystrzeliwuje kolczasty cel, i tym razem nie wściubia nosa. Jest już wystarczająco zmęczony ostatnim wtargnięciem do jej umysłu, a zatrzymał się tylko na chwilę. Ona stale zaskakuje go swoją siłą umysłu. Ale tym razem jej wierzy.

I pomimo tego wszystkiego, dziwi się myśli, że ruch oporu nie ma do niej większego zaufania. Z pewnością musi być jednym z najwspanialszych umysłów, jakie mają do dyspozycji, a oni trzymają ją w ciemności, walczącą i zabijającą jak każdego innego żołnierza.

To ich strata — ale on nigdy jej tego nie przyzna.

Oczywiście ironia leży w fakcie, że gdyby wiedziała więcej, dałaby mu więcej.

- Dobra - mówi przeciągle. Jego umysł już wiruje od informacji i mentalnie kataloguje każdego, kto mógłby być infiltratorem. Każdego nowego w szeregach ich strony — każdego, kogo nie zna i komu nie ufa. To zmieni sposób, w jaki będzie wchodził w interakcje ze wszystkimi. Myśl o zdrajcy wśród nich przyprawia go o gęsią skórkę.

- Dostałeś to, czego chciałeś – warknęła, a gdyby był gorszym człowiekiem, mógłby po prostu rozpłynąć się w kłębie dymu na widok nieskażonej nienawiści na jej twarzy. - A teraz zostawisz mnie w spokoju.

Nie potrafi powstrzymać się od uśmieszku. 

- Ale ten układ był tak korzystny.

- Dla ciebie – warknęła.

Draco podnosi ręce. 

- To nie moja wina, że ​​nikt tam ci nie ufa.

Bardziej prawdopodobne było, że ich zastrasza — ale to kolejna rzecz, której nie zamierza powiedzieć na głos.

- Ty, - warczy, a górna warga podwija ​​się z odrazą, - jesteś dosłownie szumowiną. Śmierć byłaby dla ciebie łaską, na którą nie zasługujesz.

- Pochlebiasz mi, Granger, - Draco przeciąga samogłoski, nie mrugając, patrząc na nią. - Ale zanim za bardzo się naćpasz tym swoim wywyższaniem się, czy mogę sobie przypomnieć, że sama popełniłaś już uczciwą porcję okrucieństw.

Ona nawet nie może zaprzeczyć — widział, jak wyrżnęła zbyt wielu jego braci. Zbyt wiele razy byli po złej stronie jej różdżki.

Bezczynnie zastanawia się, czy ona nadal uważa, że ​​jej strona jest moralnie lepsza z tych dwóch. Draco nie sądzi, że nawet ona jest zdolna do takich urojeń. Ruch oporu poświęcił swoją moralność dawno temu — to prawdopodobnie jedyny powód, dla którego wciąż walczą.

Jedyne co ta to odpowiada to: 

- Skończyliśmy.

On jej wierzy. I chociaż osobiście została spalona z jego informacjami, były one prawdziwe. Część jego nie jest gotowa zrezygnować z faktu, że może mu przekazać wewnętrzne informacje o ruchu oporu — nie chce pozwolić jej odejść. Wyciąga złotą monetę komunikacyjną z kieszeni.

- Przemyślałbym to, gdybym był tobą - rozmyśla, gapiąc się na jej pustą monetę. - Wciąż mam informacje, których potrzebujesz.

- Nie obchodzi mnie to - syczy. - Nie dam ci nic więcej — a ty jesteś naprawdę okropnym śmierciożercą, jeśli jesteś gotowy poświęcić swoją stronę.

- Jak ci powiedziałam, Granger. Czasami warto.

Chce, żeby ją zniesmaczył — on to widzi. Ale część jej rozumie. Ona jest uwikłana w tę wojnę tak długo jak on i wszyscy musieli ponieść ofiary.

Ale on wie, że nie może myśleć, że ona się z nim zgodzi.

To kwestia zasady — i on aż za dobrze to rozumie.

Nie reaguje, kiedy znika bez słowa.

Chapter Text

Zimny ​​dreszcz podąża za nią po feralnym spotkaniu z Malfoyem, a strach osiadł w jej wnętrzu, gdy Hermiona oceniała swoje otoczenie.

Stłumione krzyki dobiegają zza zamkniętych drzwi sali konferencyjnej, przebijając się przez zaklęcia wyciszające. Cokolwiek się wydarzyło, nie jest to nic dobrego.

- Co się dzieje? - Hermiona pyta Harry'ego, gdy opiera się o ścianę, z rękami w kieszeniach, swobodnie podsłuchując.

Jego twarz jest ponura. 

- Neville. Jego załoga przegapiła już cztery ostatnie odprawy. Jedna lub dwie mogą być okolicznościowe…

- Ale wszystkie cztery. - Wymieniają między sobą twarde spojrzenie, a zimne przeczucie Hermiony pogarsza się. - To nie dobrze.

- O ile mogę stwierdzić - Harry kiwa głową w stronę zamkniętych drzwi - zostali oficjalnie uznani za zaginionych w akcji.

Serce Hermiony zapada się. Była tak pochłonięta bałaganem, który stworzyła z Malfoyem, że łatwo było jej zapomnieć, że jej przyjaciel jest w niebezpieczeństwie, podobnie jak pół tuzina innych.

Misja odbywa się w innej z kryjówek ruchu oporu rozsianych po całej Anglii. Ale Hermiona wie, że Kingsley i Cassius mieli w tym udział. Może jedynie przypuszczać, że przywódcy z innych domów również tu są.

Zawsze ją niepokoiło, gdy zbyt wielu z nich jest zbierało się razem.

Pozwala sobie ledwie na szept. 

- Myślisz, że zostali schwytani?

- Jeśli tak, to nie wrócą.

Hermiona słyszy rezygnację w głosie Harry'ego, widzi zaciśniętą szczękę.

Zbyt wiele istnień — zbyt wielu przyjaciół — już zostało straconych. Ale Neville jest ich przyjacielem odkąd skończyli jedenaście lat, więc to jak cios cegłą w pierś. Wspomnienia przemykają jej przez myśl — młody, niezdarny chłopiec przeszukujący pociąg w poszukiwaniu zaginionej ropuchy.

A teraz... kompetentny młody człowiek, którym się stał. Nawet po wszystkim, co zobaczyli i zrobili, ma najlepsze serce ze wszystkich, których zna. Jeśli któryś z nich nie zasługuje na to, by wciągać go w wojnę, to Neville.

- Tak - mówi w końcu, czując niepokój w dole żołądka.

Część jej pęka; ból, niesprawiedliwość tego wszystkiego.

Nie chce go tak łatwo oddać. Cały zespół przydzielony do misji był wysoce wyszkolony — niektórzy z nich byli najlepsi — i nie uwierzy, że wszyscy zginęli.

Może po prostu odrzuca ten pomysł, ponieważ strata kolejnego przyjaciela jest bardziej bolesna, niż może pojąć.

Wilgoć szczypie ją w oczy i zanim zdąży mrugnąć, Harry klepie ją dłonią w ramię.

Żadne z nich nie ma nic więcej do powiedzenia. Stało się to zbyt powszechne, zbyt częste.

Zanim łzy zdążą się rozlać na dobre, ona wymyka się do swojego pokoju.

 

~OO~

 

Ta sytuacja prześladowała ją przez wiele dni.

Po tym, jak tropy innych kryjówek się rozproszyły, Kingsley ogłosił tę decyzję reszcie z nich. I podczas gdy większość oporu była zdenerwowana z różnych powodów — mianowicie z powodu kolejnej nieudanej misji i utraty wykwalifikowanych wojowników — Hermiona czuła, jakby jakaś jej część pękła, a jej emocje i lęki wlewały się przez luki i groziły jej utopieniem.

Zemsta pali ją pod skórą, gdy o tym myśli — o jednym ze swoich najstarszych przyjaciół, zagubionym, samotnym i schwytanym.

Nie chce wierzyć, że nie żyje, ale nie może zaprzeczyć takiej możliwości. Widzi również melancholię, która podąża za Harrym, i potwierdza to to, czego nie chce dopuścić do swojego serca.

Harry ze swojej strony zaczął spędzać większość czasu poza kryjówką, a ona widywała go rzadko w ciągu ostatnich kilku dni.

Jej moneta nie rozgrzała się.

I chociaż chciałaby, żeby Draco Malfoy przestał być jej problemem, nie może pozbyć się wrażenia, że ​​to jeszcze nie koniec.

A co gorsza...

Coś niepokojącego wkradło się w jej umysł. Potrzeba poznania prawdy, na pewno; jeśli coś stało się Neville'owi i reszcie misji, Malfoy będzie o tym wiedział.

Wyciąga monetę z kieszeni, dotyka jej powierzchni. Przez cały czas przeklina samą siebie. Ponieważ powinna po prostu uwierzyć w to, co jej powiedzieli, że misja poszła nie tak, a drużyna została pojmana. Nie ma sensu trzymać się strzępka nadziei — wie to aż za dobrze z własnego doświadczenia.

Ale mimo to nie może zmusić się, żeby odpuścić.

Odsuwając dumę, wysyła wiadomość przez monetę.

Muszę z tobą porozmawiać.

Chowa monetę, żółć podchodzi jej do gardła, aż czuje gorycz na języku. Po ich ostatnim spotkaniu — kiedy siłą włamał się do jej umysłu i zdobył informacje, których szukał o Foray — nie miała zamiaru ponownie się do niego odzywać ani też przytakiwać jego staraniom.

Mija godzina, podczas której próbuje się rozproszyć. Ostatnią rzeczą, jaką zamierza zrobić, jest poleganie na informacjach Malfoya, ale część jej pragnie odpowiedzi. Choćby po to, by znaleźć jakieś zakończenie w tej sprawie.

Mijają prawie trzy godziny, zanim otrzymuje odpowiedź. Jest tak oschła i niezadowalająca, jak tylko może sobie wyobrazić.

Nie mogę. Jestem zajęty.

Marszczy brwi na monetę, zaciskając ją mocno w pięści, i wysyła wiadomość zwrotną. To ważne.

Nie obchodzi mnie to.

Wiadomość jest tak frustrująca, że ​​niemal słyszy jego słodki bełkot w swojej głowie. Przypomina jej szkolnego Malfoya, rozpieszczonego i kapryśnego. Ale jej cierpliwość jest już wyczerpana, a jego lekkomyślność sprawia, że ​​chce rzucić monetą przez pokój. Następnym razem, gdy będzie czegoś od niej potrzebował, postanawia, że ​​nie odpowie.

Ale ciekawość ją zżera.

- Do diabła z nim – mruczy do siebie Hermiona, wściekając się na monetę, gdy kładzie ją na łóżku przed sobą. Nawet w takiej sytuacji nie może pozwolić mu wygrać. Zgrzytając szczęką, zastanawia się, co mogłaby powiedzieć, by przekonać go do wysłuchania jej, gdy w końcu pojawia się kolejna wiadomość.

Wydaje mi się, że dość stanowczo powiedziałaś, że to koniec.

To sformułowanie prawie wystarczyło, by zbić ją z tropu, gdyby jej wściekłość na niego nie była tak całkowita. Sugeruje, że na początku było coś, poza kilkoma niefortunnymi spotkaniami.

Ponownie myśli o Neville'u, zmusza się do wspomnienia go jako chłopca i połyka wystarczająco dużo dumy, by odpowiedzieć. Jeśli choć trochę zna Malfoya, podejrzewa, że ​​najlepiej będzie po prostu odpowiedzieć wprost.

Potrzebuję czegoś od ciebie.

Kiedy wiadomość znika, wyobraża sobie uśmieszek niegrzecznej satysfakcji, który prawdopodobnie pojawi się na jego twarzy. Rozkoszuje się wszystkim, co daje mu nad nią władzę — widziała to już wiele razy.

I widzi to w jego kolejnej wiadomości.

Fascynujące. A co dostaję w zamian?

Hermiona układa w głowie wiadomość — zabawną, kąśliwą i pełną wulgaryzmów — ale zamiast tego zaciska usta i odpowiada uprzejmie.

Jeśli pamiętasz moją pierwszą wiadomość, poprosiłam, żebyśmy się spotkali, aby omówić tę sprawę.

Kiedy wymiana zdań znów się kończy, Hermiona ma nadzieję, że go przekonała. I chociaż część jej chce szydzić z tego, jak bardzo jest przewidywalny, nawet w środku wojny, inna część jej jest przerażona tym, czego może chcieć w zamian za informacje o Neville'u. Już teraz zdradziła więcej, niż chciała, jeśli chodzi o Foray.

Ta myśl pozostaje z tyłu jej głowy. Jeśli misja pójdzie na marne i drużyna zostanie schwytana — jeśli Neville naprawdę zniknął — to wszystko nie ma sensu. A dostarczenie Malfoyowi informacji, które dadzą mu kolejną przewagę, nie przyniesie jej żadnych korzyści.

Z pewnością może przynajmniej dowiedzieć się, czy Neville żyje, nie obiecując Malfoyowi niczego. Ma taką nadzieję.

Kiedy o tym myśli, Hermiona od dawna nie planowała jego rychłej śmierci. Może jeśli plan pójdzie na marne, nadejdzie czas, aby to naprawić. Póki nie ma uniesionej gardy.

Dreszcz przechodzi jej przez kręgosłup.

W końcu wiadomość powraca, cienkim pismem wyrytym na awersie monety, zanim znów znika.

Pół godziny.

 

~OO~

 

Draco przechadza się po miejscu ustalonym na ich spotkanie, zewnętrznym dziedzińcu opuszczonego budynku w starej dzielnicy, który graniczy z zarośniętym parkiem, który kiedyś musiał być dobrze utrzymany. Kolejny z wszechobecnych zakątków magicznego Londynu, które zostały zniszczone w trakcie wojny.

Teraz miejsce jest zarówno zaciemnione, jak i zaniedbane, więc nikt się nim nie przejmuje.

Nieważne, że Draco nasycił je wszystkimi znanymi mu zaklęciami ochronnymi i maskującymi, aby zachować ich prywatne sprawy w tajemnicy — czuje też, jak w powietrzu migoczą osłony Granger. Jej magia jest obca i nieprzyjazna dla jego skóry.

W końcu aportuje się na miejsce, a Draco rzuca spojrzenie na zegarek. 

- Biorąc pod uwagę, jak bardzo byłaś nachalna w związku z tym spotkaniem, spóźniłaś się.

- Musisz? - mówi z grymasem na twarzy, składając ramiona, gdy podchodzi bliżej. Jak zawsze, jest uzbrojona po zęby w mugolskie noże. - Choć raz w życiu mogłabyś spróbować być uprzejmy.

Draco unosi brew.

- A dlaczego miałabym chcieć być uprzejmy wobec ciebie?

Granger przewraca oczami i rozkłada ramiona. 

- Może dlatego, że ostatnim razem, kiedy się widzieliśmy, siłą wtargnąłeś do mojego umysłu.

- Skłamałaś – rzuca. - I byłaś mi winna tę informację.

Jakby go zbywając, porusza ramionami i rozgląda się po pomieszczeniu. Próbuje sobie przypomnieć, że wiele dała, kiedy wyjawiła prawdę o Foray – czy to z własnej woli, czy nie. Nie wyobraża sobie, do jakiej mentalnej gimnastyki zmusiło ją sumienie w tej sprawie.

- W każdym razie. - Draco wsuwa ręce do kieszeni dżinsów. Po ich spotkaniu nigdzie się nie wybiera, a Granger zawsze emanuje napięciem, kiedy nosi maskę i szaty. Jest bardziej ugodowa, kiedy nie szczerzy do niego zębów. - Co jest tak pilnego, że odciągnęłaś mnie od moich planów na dziś?

Widzi wahanie w jej postawie, w większości ukryte w jej twarzy, poza liniami na jej szczęce. 

- Muszę się czegoś dowiedzieć — o kimś.

Niejasność komentarza przykuwa jego uwagę, a Draco uśmiecha się krzywo. 

- A kim może być ten ktoś?

Wrażliwość Granger trzeszczy w powietrzu i wydaje się pyszna. Odwraca wzrok i mówi: 

- To mój przyjaciel. Jego zespół zaginął w akcji. Wszystko, czego potrzebuję… - Bierze głęboki oddech, a on nie może powstrzymać się od zastanowienia się, ile kosztowało ją skontaktowanie się z nim w tej sprawie. - Wszystko, czego potrzebuję, to żebyś mi powiedziała, czy on żyje, czy nie.

Wyciągając różdżkę, Draco obraca ją w palcach. 

- Skąd mam wiedzieć?

- Bo jesteś śmierciożercą - prycha, jakby to było oczywiste. - I to potężnym. Czy chcesz mi powiedzieć, że nie wiesz wszystkiego, co się tam dzieje?

Czuje drwinę w jej tonie i nie obchodzi go to. 

- Wiem wszystko, co ważne.

- Więc będziesz wiedział.

Zgoda na spotkanie z nią była złym pomysłem — wiedział już wystarczająco, kiedy wcześniej do niego napisała — ale Draco nie chce ujawniać niczego więcej, niż to konieczne. Ich ostatnie porozumienie wyszło mu jednak na korzyść, więc przeciąga: 

- Mogę wiedzieć — bardziej prawdopodobne, że będę wiedział, jeśli będzie coś w zamian. Więc zapytam jeszcze raz — co z tego będę miał?

Granger prostuje ramiona, wpatrując się w jego spojrzenie. 

- Muszę wiedzieć tylko, czy on nie żyje.

Wbrew sobie, pomimo tego, że jest jego zaprzysiężonym wrogiem, zna to uczucie aż za dobrze. Stracił wystarczająco dużo osób — zanim jego życie zostało uwikłane w innego rodzaju układy — by tęsknić za konkretną wiedzą na temat tego, czy ktoś jeszcze oddycha.

Zamknięcie rozdziału jest cenną rzeczą w życiu pełnym napięć życia i śmierci.

Mimo to unosi jedną brew. 

- A ja potrzebuję czegoś w zamian.

- Jesteś dupkiem – prycha Granger, patrząc na jego wyciągniętą różdżkę. Sięga po swoją. - Zapomnij o tym. Nie dam ci nic więcej.

- Taka dramatyczna.

Przez długą chwilę tylko patrzą na siebie, z różdżkami gotowymi do pojedynku. To instynktowne, po wszystkim, co sobie nawzajem zrobili.

- Co powiesz na to – mówi w końcu Draco. - Muszę spalić trochę energii. Jeśli pokonasz mnie w pojedynku, powiem ci, co wiem. Ale najpierw musisz mi powiedzieć, kim on jest.

Widzi, jak na jej twarzy pojawia się mnóstwo ripost, ale ostatecznie po prostu przewraca oczami. 

- Pokonam cię w pojedynku, a ty mi powiesz?

- Tak.

Machnęła różdżką raz i warknęła: 

- Powiem ci, jak wygram.

Pierwsze zaklęcie wylatuje z jej różdżki, zanim jest na nie gotowy, w połowie spodziewając się, że będzie kontynuować negocjacje, ale i tak udaje mu się ustawić tarczę w samą porę. Draco zachowuje defensywę, obserwując jej ruchy, aż się waha — a potem atakuje.

Pierwszy atak prawie trafia, a Granger syczy przez zęby, gdy omal nie doszło do zderzenia. Zanim zdąży się pozbierać, Draco wypuszcza grad magii, jaskrawo kolorowe bełty przelatują przez przestrzeń między nimi. Draco cofa się, przyjmując odpowiednią pozycję do pojedynku, a jego oczy zwężają się w skupieniu.

Minęło więcej czasu, niż zdaje sobie sprawę, odkąd wymienili się atakami, więc zamiast tego był pochłonięty wymianą informacji. Tęsknił za adrenaliną, tętnem magii w żyłach i muskaniem skóry, gdy ledwo udaje mu się odbić zaklęcie za zaklęciem.

Ta myśl jest niepokojąca. Prawie wystarczająca, by rozproszyć.

Kiedy w myślach przegląda katalog swoich zwykłych zaklęć, wypuszczając strzał za strzałem, Draco zgrzyta szczęką. Już pogodził się z faktem, że Granger jest dla niego bardziej użyteczna żywa niż martwa — i unika wszystkiego, co jest zbyt śmiertelne lub szkodliwe.

Jeśli chce od niego uzyskać informacje o swoim przyjacielu, prawdopodobnie zdaje sobie z tego sprawę.

Na ułamek sekundy ich oczy się spotykają. Uścisk różdżki Draco zmienia się, coś powstrzymuje jego następny atak.

Ale następny ruch jej różdżki leci z błyskiem szkarłatnego światła i od razu przeszywa go palący ból. Draco zaciska szczękę, czysta udręka rozgrzewa jego żyły, gdy każdy nerw płonie klątwą tortur. Rozpoznałby Cruciatus wszędzie, nawet przy niewerbalnym rzucaniu.

Klątwa Granger nie ma takiej intensywności jak klątwa jego pana — i jeśli się nie myli, jest mniej bolesna niż zwykle — ale jego ręka zaciska się na różdżce, jego oddech staje się ciężki, a kolana grożą ugięciem. Wbrew jego woli jego ręka opada, drżenie przejmuje kontrolę tak mocno, że ledwo może utrzymać różdżkę.

Trzepot wahania kosztował go pojedynek — a gdyby Granger chciała go zabić, byłby martwy. Później poradzi sobie z możliwymi konsekwencjami takiej sytuacji. Jego całkowity i haniebny brak skupienia.

Dysząc ciężko, opada na najbliższe drzewo, gdy ona ustępuje i zdejmuje zaklęcie, a on ociera strużkę potu na czole. 

- Dobrze - przeciąga, gdy łapie oddech po nagłym ataku, jego gardło jest zachrypnięte. Masuje napięty mięsień na szyi, nie chcąc spojrzeć jej w oczy po zawstydzającej porażce. - Co chcesz wiedzieć?

Granger chowa różdżkę, podchodzi bliżej i mierzy go twardym spojrzeniem. 

- Neville Longbottom. Co wiesz o jego misji?

Draco chichocze wbrew sobie. 

- Longbottom?

- Powiedziałeś, że mi powiesz, jeśli cię pokonam.

- Wiem, że tak powiedziałem, - mówi, - jestem po prostu zaskoczony. - Wspomnienie migocze w głębi jego umysłu. Ciemne włosy pokryte zaschniętą krwią, na twarzy masa siniaków i skaleczeń, jedno oko opuchnięte i zamknięte. Posyła Granger uśmieszek. - Dlaczego Longbottom? Ruchasz go czy coś?

Granger mruga do niego kilka razy, jakby rozbrojona pytaniem. Ale potem prycha, obrzydzenie wykrzywia jej górną wargę. „On jest przyjacielem. A nawet gdybyśmy to robili, to nie twoja sprawa.

Wzrusza ramionami i unosi brew. 

- Nic nie wiem o żadnej misji. Ale możesz mi opowiedzieć szczegóły.

- Malfoy.

- Dobrze. - Unosi uspokajająco dłonie. - Nie znam szczegółów ich misji — ale zostali schwytani. - Granger w mgnieniu oka traci kolor na twarzy, a Draco z jakiegoś powodu ostrożnie dobiera kolejne słowa. - Niektórzy z nich nie przeżyli; Longbottom jednak żyje.

Widzi ulgę na jej twarzy, jakby nie chciała jej przed nim ukrywać, zanim ostrożnie zmienia wyraz twarzy. 

- On żyje – powtarza skinieniem głowy. - Gdzie on jest?

- Oczywiście, nie powiem ci tego – odpowiada Draco. - I nie podniecałbym się za bardzo – przeżył swoje piekło.

Jej cera blednie na aluzję pod jego słowami. 

- Co mu zrobiłeś?

Draco wzrusza ramionami, składa ręce, odwracając się tak, by jego plecy były oparte o ścianę. 

- Jestem pewien, że potrafisz sobie to dobrze wyobrazić. Twoja strona nie jest zbyt przychylna wobec schwytanych śmierciożerców, o ile wiem. - Kiedy ona tylko przełyka ślinę, dodaje: - Longbottom jest twardy — i cholernie lojalny. Ale się złamie. Wszyscy w końcu się łamią.

Granger wygląda, jakby mogła być chora, a on zastanawia się nad intensywnością jej reakcji. Zrobiła już gorsze rzeczy śmierciożercom — do licha, nawet jemu zrobiła gorsze rzeczy. Tortury są częścią tego wszystkiego. Wie, co się stanie, kiedy Longbottom w końcu przemówi — kiedy przeżyje swoją przydatność.

- Wyciągnij go.

Bezpośredniość prośby — właściwie żądania — zaskakuje go. Draco mruga do niej, pewien, że źle usłyszał.

Ale ona tylko mierzy go kolejnym twardym spojrzeniem. 

- Musisz go wyciągnąć.

Na to parska śmiechem. 

- A dlaczego, kurwa, miałbym to zrobić? On jest moim więźniem.

Zaciska szczękę, jej oczy na chwilę się zamykają i szepcze: 

- Bo powiem ci więcej. Cokolwiek chcesz w zamian — w granicach rozsądku. Po prostu... uwolnij Neville'a.

- Kurwa - prycha pod nosem z lekkim śmiechem. - Nieźle się trafiło.

- To mój przyjaciel - warczy. - Chociaż przypuszczam, że ty tego nie zrozumiesz.

Draco odrzuca zniewagę. 

- Ignorując fakt, że nie mam absolutnie żadnego powodu, żeby robić to, co mówisz, nie ma znaczenia, o co poproszę lub co mi powiesz, ponieważ będę martwy. Jeśli uwolnię wysoko postawionego więźnia ruchu oporu, równie dobrze mogę rzucić na siebie Avadę. To będzie łatwiejsza droga.

Wysuwa szczękę, a on dziwi się faktowi, że ona jest naprawdę poważna — że jest gotowa targować się z nim o uwolnienie swojego przyjaciela — kochanka — kimkolwiek on jest. Draco nie rozumie takiego poziomu lojalności wobec drugiego człowieka w tak rozdartym wojną świecie i nie potrafi pojąć, co ona mu oferuje.

- To nie mów nikomu, że to ty, - mówi niebezpiecznie niskim głosem. - Możesz mu podsunąć ode mnie liścik — po prostu zapomnij zostawić zaklęcia ochronne. Przekaż to komuś innemu — nie obchodzi mnie, co zrobisz, dopóki sprawisz, że to się stanie.

- Merlinie. - Draco cmoka językiem z wyrzutem. - Nie obchodzi cię, co stanie się z resztą, prawda?

Ona tylko na niego patrzy.

Draco przeszukuje jej wzrok, krótko szturcha jej mentalne mury, ale nic nie znajduje. 

- Nie zrobię tego, Granger, - przeciąga. - Nie ma mowy. Wolałbym go zabić.

- Już mówiłeś, że umrze.

- Kiedy się złamie, - przyznaje Draco, - tak, umrze.

- Więc udawaj.

Jego głowa wiruje od implikacji, możliwości. Nawet gdyby chciał, nie ma sposobu, aby to zrobić. Ostrożnie dobierając słowa, mówi: 

- To nie ja mogę go złamać, Granger.

Postanawia lepiej nie sugerować, jak bardzo naciskali — jak często cela Longbottoma przyjmuje gości. Nawet gdy w myślach rozważa, co mógłby od niej dostać w zamian. Longbottom nic dla niego nie znaczy — ale najwyraźniej coś znaczy dla ruchu oporu. Sama myśl jest kusząca.

Myśl o tym, aby sobie na to pozwolić — o rozważeniu oferty — mrowi go po skórze. To więcej, niż może udźwignąć. Więcej, niż jest gotów wziąć na siebie, zrobić dla niej.

- Czego - mruczy - chcesz?

A może Granger straciła rozum. Może oboje.

Wie dokładnie, co by się stało, gdyby Czarny Pan się o tym dowiedział. O tym, że dał Granger znać, że ich nalot poprzedniego dnia został przejrzany. Do tej pory miał szczęście, że nie wykorzystali informacji, bo oznaczało to, że nie musiał odpowiadać za nic.

Ale to... uwolnienie więźnia. To oznaczałoby jego życie w niepewnych warunkach.

Jeśli w ogóle zamierza to rozważyć, potrzebuje przynajmniej tyle, ile daje. Draco nie ryzykuje życia dla byle kogo — a już na pewno nie dla Hermiony Granger.

Gdy patrzy na nią, starannie sortując opcje i alternatywy, myśl przemyka mu przez umysł.

Pomimo wszelkich starań nie udało mu się znaleźć potencjalnego infiltratora ruchu oporu. Przeszukał umysły wszystkich śmierciożerców pod swoim dowództwem i nie znalazł. Albo agenci Foray jeszcze nie zostali zainicjowani, albo ukrywają się na widoku, i to aż za dobrze.

Ta myśl sprawia, że ​​wściekłość pali go pod skórą.

Nikt nie robi z niego głupca — a on sam zabije tego sukinsyna, gdy tylko dowie się, kim on jest.

- Chcę nazwiska - mówi w końcu, wlewając w słowa zimną stal. Nie ma już cierpliwości do jej gierek. - Albo nazwisk. Kto rządzi Foray? Kogo ruch oporu ma w środku?

Granger niemal lekko drgają usta. Draco z opóźnieniem zdaje sobie sprawę, że zrezygnował z faktu, że nie może tego rozgryźć. Ale na pewno to nie jest tajemnica — gdyby wiedział, kto ich zinfiltrował, już by nie żył. A ruch oporu by o tym wiedział.

Widzi koła kręcące się za wzrokiem Granger, błysk triumfu. ​​Ale szybko zostaje on zastąpiony stoicyzmem. 

- Nie wiem, kto.

- Dowiesz się tego. - Draco pochyla brodę. - A gdybym był tobą, szybko bym to rozgryzł. Dni Longbottoma są policzone.

- Jesteś dupkiem – warknęła, a w słowach krył się surowy i instynktowny gniew. - Oczekujesz, że ci uwierzę? Że puścisz Neville’a wolno, jeśli powiem ci, kto jest zamieszany w Foray?

Wbrew sobie, śmieje się. 

- Nie obchodzi mnie, czy Longbottom przeżyje, czy umrze. Zależy mi na złapaniu szumowin, które myślały, że ujdzie im to na sucho. - Nie obchodzi go również, co ona o tym myśli. Całe Foray śmierdzi pychą. - Prawdziwe pytanie brzmi, czy masz czelność to zrobić.

Ona nie odpowiada, tylko patrzy na niego z góry. 

- Okej – mówi w końcu, a to słowo jest niczym więcej niż wydechem.

Nie wie, czy jej wierzy – nawet po wszystkim ona wciąż trzyma się zdeptanych strzępów swojego honoru. Integralność nie znaczy już nic na tym świecie, ale jeśli ktoś jeszcze ją posiada, to kobieta przed nim.

- Okej – powtarza cicho jak duch.

Jeśli mu powie, jest większą idiotką, niż kiedykolwiek myślał. Chyba że Longbottom jest jakąś ukrytą bronią oporu, Draco zyska wszystko w tej sprawie. Jedno życie nigdy nie przeważy nad sprawą jako całością.

Na razie załatwili sprawę, Draco cofa się o krok, rozglądając się dookoła, aby upewnić się, że nikt ich nie obserwuje. Przygotowuje się do aportacji, gdy rzuca jej ostatnie spojrzenie.

Waha się jeszcze przez chwilę, patrząc na niego i załamując ręce. 

- Dlaczego pozwoliłeś mi wygrać? Pojedynek.

- Nie pozwoliłem. - Szydzi na tę myśl, a niepokój przebiega mu po kręgosłupie. - Masz przewagę. Nie przyzwyczajaj się.

Spojrzenie na nią sprawia, że ​​Draco niemal się wzdryga i sprawdza, czy jego tarcze Oklumencji są na swoim miejscu. Jego ręka instynktownie sięga po kaburę z różdżką. Granger pozostaje tak samo ostrożna jak zawsze, ale się nie rusza. 

- Zawahałeś się – mówi w końcu.

Przewraca oczami, ukrywając brak szacunku. 

- Jeśli się zawahałem, to tylko dlatego, że powstrzymałem się przed rzuceniem czegoś śmiertelnego. Potrzebuję cię żywej. Może na chwilę straciłem koncentrację.

- Nigdy nie tracisz koncentracji.

Ma rację, nie wtedy, gdy ceną jest jego życie.

Pojedynek trzepocze mu w głębi umysłu, a jego żyły stają się zimne. Gdyby to był jeden z ich pojedynków w przeszłości — kiedy po prostu chcieli się pozabijać i nic więcej — dałby jej doskonałą okazję. Z wykwalifikowanym przeciwnikiem — a ona z pewnością nim jest — wystarczy jedna sekunda.

Mogła go zabić.

Odpycha przerażającą myśl i szyderczo mówi: 

- Zapomnij o tym, Granger. Ty żyjesz, ja żyję. Wiesz, jakie są opcje. Podaj mi nazwiska — ja dotrzymam słowa. Pytanie brzmi, czy możesz skazać kogoś na śmierć i poświęcić zasługi misji, by uratować przyjaciela.

Wersja Granger, którą pamięta z Hogwartu, była zbyt idealistyczna, zbyt honorowa, by rozważać coś takiego. Ta wersja — nie jest pewien.

Ta wersja kobiety przed nim w niczym nie przypomina tej, którą pamięta ze szkoły. Ale zakłada, że ​​teraz wszyscy nie żyją. A jeśli nie umarli, nigdy nie przetrwają w tym odważnym nowym świecie.

Ona tylko pochyla głowę i wzdycha. 

- Dam ci znać.

Gdy znika z polany, Draco zdaje sobie sprawę, że nie ma pojęcia, co zamierza zrobić.

Niepewność ogarnia go, gdy wraca do Manor, w pełni świadomy wąskiej i potępionej ścieżki, którą również podąża.

Chapter Text

Przemierza pusty korytarz, z głową obarczoną ciężarem zbyt wielu decyzji. Draco prostuje ramiona, oczyszcza umysł i wychodzi za róg — i prawie zderza się z Theo Nottem.

Theo cofa się z przestrachem, szeroko otwierając oczy.

Odchrząkując, Draco omija go. 

- Theo.

- Poruczniku. - Na formalny ton głosu Theo, Draco marszczy brwi, ale kiwa głową. - Mam nadzieję, że wszystko u ciebie w porządku.

Minęły tygodnie, odkąd Draco mógł odwiedzić swojego najstarszego przyjaciela — chociaż przez większość czasu zastanawia się, czy Theo nadal go za takiego uważa. Ta część jego,  która niegdyś czerpała radość z beztroskich chwil spędzanych wspólnie w chłopięcych latach, została zamknięta na klucz przed laty.

- Mamy jakieś wieści? - Draco gestem wskazuje schody prowadzące w dół. Kierunek, w którym zmierzał.

Krzyki dochodzące z poziomu pod jego stopami są stłumione przez szereg zaklęć wyciszających.

- Nic nowego. - Theo wciska dłonie do kieszeni i niespokojnie przestępuje z nogi na nogę. - Pucey zwolnił mnie ze służby.

Pracują na zmianę, pilnując więźniów o najwyższym ryzyku i znaczeniu — tych, którzy jeszcze się nie poddali.

Pomimo swojej lekkomyślności Draco wie, jak bardzo Theo tego nienawidzi.

Draco znów kiwa głową. 

- Już niedługo.

- Ta najnowsza partia. - Theo gwiżdże cicho i kieruje wzrok z powrotem w stronę drzwi do lochów. - Cholernie twarda.

Przez ulotną chwilę Draco myśli o Granger. O ich niby układzie, jaki zawarli. Powtarza tylko: 

- Już niedługo. Nikt nie może się opierać wiecznie.

To prawda, że ​​nawet najbardziej lojalni, najtwardsi, najbardziej odporni psychicznie w końcu się poddają. Jeśli nie pod naciskiem pytań, to pod wpływem kruchości ludzkiego ciała.

Ci, którzy odmawiają rozmowy, w końcu marnieją.

- Dobrze - Theo przeciąga, uśmiechając się półgębkiem, co Draco natychmiast dostrzega. - Cóż, miłego popołudnia, poruczniku.

Theo pochyla brodę w ukłonie i odchodzi. Draco pozostaje zamrożony, patrząc intensywnie w przeciwnym kierunku.

- Theo - krztusi. Oddalające się kroki ustają, a Draco odwraca się w miejscu. Waha się, zaciskając szczękę. - Wiem, że nie było dobrze.

To mało powiedziane i oboje o tym wiedzą. Ale Theo nic nie mówi.

Draco wzdycha. 

- Z nami. Wiem, że wiele się zmieniło.

Nie wie nawet, jak to wszystko wyrazić słowami – a na korytarzu, gdzie każdy mógłby go podsłuchiwać, nie odważy się próbować.

Po smutnym uśmiechu, który przemknął przez twarz Theo, Draco wie, że rozumie. Że ich przyjaźń prawie nie istnieje – i że żadne z nich nie może nic zrobić, żeby to naprawić.

- Wszystko w porządku, Draco. - Głos Theo jest cichym, ledwie słyszalnym szeptem. - Jesteśmy w środku wojny. Nie mam nic przeciwko. - Rzuca okiem w dół korytarza, jakby chciał się upewnić, że są sami. - Wszyscy musieliśmy podejmować trudne decyzje, aby przetrwać.

- Tak - mówi w końcu Draco. - Tak, chyba tak.

Przez chwilę, przez krótki ułamek czasu, Draco widzi ciepło w twarzy Theo. Lekceważenie i rozbawienie, które kiedyś pomagały jego przyjacielowi przetrwać trudne dni. Ale potem to znika, a Theo z cichym „Poruczniku” znika.

 

~OO~

 

Do czasu kiedy Draco dociera do lochów, odkłada rozmowę z Theo na później. To myśl na inny dzień, na inny czas, kiedy nie będzie musiał zajmować się obowiązkami. Znajduje Puceya przed celami, w których przetrzymywani są więźniowie o najwyższym priorytecie.

- Zrób sobie przerwę – mówi, przeciągając słowa, szorstko i zwięźle, rzucając Puceyowi spojrzenie. - Na dziś jesteś zwolniony ze służby.

Pucey unosi brew, ale nie śmie mu się sprzeciwić. Tylko nieliczni kłóciliby się o straż w lochach, ponieważ Draco wie, że nawet najbardziej zatwardziali śmierciożercy tego nie lubią. Pucey bez słowa kiwa mu głową i kieruje się w stronę schodów, po których Draco właśnie zszedł.

Przełykając swoją powściągliwość, Draco wyciąga różdżkę i podchodzi bliżej.

Lochy są cuchnące, przesiąknięte zapachem brudu, krwi i strachu.

Draco również nigdy nie przepadał za przebywaniem tutaj, ale nie może zaprzeczyć konieczności. Jeńcy wojenni oferują niewypowiedzianą wartość — i miejmy nadzieję, że w tym przypadku, kartę przetargową.

Spacerując wzdłuż rzędu cel, ignoruje spojrzenia, szukając więźnia, który prześladuje go w głębi umysłu przez cały tydzień. Kiedy znajduje Longbottoma, siedzącego z tyłu swojej celi na twardej ziemi, z zamkniętymi oczami, Draco obserwuje mężczyznę przez długi czas.

Jest ledwo rozpoznawalny. Kiedy ich misja została przechwycona, kilku z nich nie przeżyło następującej po tym szarpaniny. Resztę przyprowadzono na przesłuchanie. Dwóch z pozostałych już przeżyło swoją przydatność, choć nie powiedzieli wiele. Pozostało trzech — w tym Neville Longbottom.

Pomiędzy umiejętnościami oklumencji Longbottoma i jego czystym uporem w ukrywaniu sekretów ruchu oporu, nie byli w stanie niczego odkryć.

Jego ubranie jest brudne od ziemi i zaschniętej krwi, jedno oko ma opuchnięte i zamknięte, a jego silna postać stała się wychudła odkąd został więźniem Draco. Karmili go wystarczająco, by utrzymać go przy życiu, ale ledwo.

Teraz, w świetle nalegań Granger, by przeżył, Draco przygląda się mężczyźnie. Jego lojalność wobec ruchu oporu jest godna podziwu, choć trochę mdła. Niejednokrotnie Draco rozważał, czy będzie dalej stawiał opór w obliczu wszystkiego, co zniósł. Podejrzewa, że ​​już by się poddał — nie dlatego, że nie potrafi poradzić sobie z bólem, ale dlatego, że nie obchodzi go to wystarczająco.

Gdyby miał podać informacje o Czarnym Panu, zginąłby bez względu na to, czy to z ręki ruchu oporu, czy swojego pana.

Longbottom z pewnością wie, że jego śmierć wisi w powietrzu, zbliżając się z dnia na dzień.

Jeśli naprawdę nie mogą od niego nic wyciągnąć, pozbędą się go. To strata czasu i zasobów, by ciągle drążyć, skoro Longbottom wolałby umrzeć, niż zdradzić sekrety.

Draco nie po raz pierwszy zastanawia się, co Longbottom chroni.

Mężczyzna się porusza, otwierając zdrowe oko, ale nie mówi. Wstręt i nienawiść szarpią jego twarz, nawet przez słabe oświetlenie lochów. Kawałek chleba leży na metalowej płytce obok nogi Longbottoma, jakby albo nie miał ochoty jeść, albo myślał, że zostawi go na później.

Pomimo napięcia, które pojawia się na jego twarzy, Longbottom pozostaje na podłodze. Jego ramiona są zgarbione, jakby nie miał siły ani energii, żeby się podeprzeć.

Pucey był jedynym śmierciożercą na służbie, gdy Draco zszedł do lochów, ale kilku innych więźniów nadal przebywa w wilgotnej, nieprzyjemnej przestrzeni. Żaden nie jest tak odporny jak mężczyzna przed nim.

- No to do dzieła - Longbottom dogryza, jego głos staje się chrapliwy, gdy Draco nadal go obserwuje.

Wyciągając różdżkę, Draco przez długi moment wpatruje się w głóg, obracając go w palcach. Wtedy Longbottom faktycznie się spina, jego palce drżą, jakby tęsknił za różdżką, której już nie posiada. Draco może sobie tylko wyobrazić, co by się stało, gdyby Longbottom zdobył różdżkę. Podejrzewa, że ​​mężczyzna skrywa w sobie wystarczająco dużo zimnej furii, aby zabić go w jednej chwili.

Na szczęście, nawet gdyby posiadał magię bezróżdżkową, w lochach jest wystarczająco dużo tłumiących zaklęć, aby nigdy nie był w stanie jej użyć.

Kiedy Draco podnosi różdżkę, Longbottom drgał — delikatnie, prawie niezauważalnie. Na ustach Draco pojawia się szyderczy uśmieszek.

Ale rzuca tylko zaklęcie wyciszające na celę, otaczając siebie i Longbottoma stłumionym stożkiem. Mężczyzna unosi brodę, przez chwilę patrząc na Draco jednym okiem.

Draco nie podejmuje żadnego ryzyka — i nie jest to rozmowa, podczas której jest skłonny pozwolić na podsłuchiwanie. Pozostali więźniowie wykorzystaliby każdy szept nielojalności wobec niego jako sposób na zyskanie przychylności innych strażników cel.

Nawet z zaklęciem Draco mówi cicho. 

- Może cię to zainteresować, - przeciąga, - twoja nieobecność została odnotowana.

- Oczywiście, że tak, - Longbottom wrze, a słowa brzmią jak przekleństwo. Kaszle, a Draco zastanawia się, jaką krzywdę wyrządził mu Theo. Ale Longbottom nie jest głupi — udowodnił to już wiele razy — a jego oczy zwęziły się przebiegle. - Przez kogo?

Minęły tygodnie, odkąd ich misja się nie powiodła, a mężczyzna tymczasowo zamieszkał w lochach dworu. Tygodnie, w czasie których nie miał żadnych informacji o tym, co dzieje się za kamiennymi murami, które go otaczają.

Draco uśmiecha się do niego z politowaniem. 

- Nazwijmy to twoim przyjacielem.

- Co ty, kurwa, zrobiłeś? - Longbottom pluje wściekły. - Przysięgam na pieprzonego Merlina, Malfoy, jeśli...

Draco podnosi rękę i kręci głową. 

- Zamknij się. - Spojrzał z powrotem na korytarz, gdy ku zaskoczeniu Longbottom zamilkł. - Oni żyją.

Czasami Draco myśli o zapominalskim popychadle, którym kiedyś był Longbottom. Potem przypomina sobie zaciekłego młodzieńca, który ściął głowę cennemu wężowi Czarnego Pana i wie, że nigdy nie należy go lekceważyć. Draco nie dotarł do tego miejsca, ignorując siłę innych — nawet swoich przeciwników.

W ciszy, która zapada, Longbottom podnosi się na nogi z dużym wysiłkiem i doczołguje się do krat celi. Z bliska wygląda jeszcze gorzej, jego twarz jest pokryta wysuszonymi ranami i żółtymi siniakami. Jedną ręką ściska brzuch, jakby leczył wewnętrzne obrażenia.

Może Draco powinien wysłać uzdrowiciela — oczywiście nie po to, by całkowicie wyzdrowiał, ale po prostu, by utrzymać go przy życiu.

- O czym ty mówisz? - Longbottom zgrzyta zębami. - Kto?

- To nieistotne. - Unosząc szczękę, Draco wpatruje się w mężczyznę. - Ważne jest tylko to, że są gotowi zaoferować wiele za twoje uwolnienie.

Draco nie dostał nawet odpowiedzi od Granger od czasu, gdy rozmawiali o możliwości wymiany — ale nawet jeśli zmieni zdanie, może to wykorzystać jako dźwignię. Po tym, jak wyraz twarzy Longbottoma się nie zmienia, widać, że zdaje sobie sprawę, że jest jakiś haczyk.

- To mnie ciekawi - kontynuuje Draco, pozwalając, by jego ton zabarwił się rozbawieniem - dlaczego.

Z lekkim wzruszeniem ramion, które zaprzecza każdemu elementowi sytuacji, Longbottom wyrywa się: 

- Nie mam, kurwa, pojęcia.

Jeśli zna tego mężczyznę wystarczająco dobrze — a Draco jest pewien, że zna — podejrzewa, że ​​Longbottom nie chciałby, aby ruch oporu ryzykował cokolwiek lub podawał informacje, aby go odzyskać. Jest typem, który bierze pigułkę z cyjankiem i ma to z głowy. Draco jest pewien, że prawdopodobnie żałował, że jej nie ma już kilkadziesiąt razy odkąd go złapali — szczerze mówiąc, zastanawia się, dlaczego.

- Nieważne - Draco przeciąga, unosząc różdżkę. - Tak. Więc coś, co wiesz, jest warte odkrycia. - Podnosząc różdżkę, uśmiecha się powoli i chłodno, ściszając głos. - Wiem, że chcesz umrzeć, Longbottom. Wiem, że myślisz, że w końcu się znudzę, kiedy nie powiesz mi, co chcę wiedzieć. I że twoje sekrety pójdą z tobą do grobu. Ale nie pozwolę, żeby tak się stało.

Zanim rzuci pierwszy czar, pozwala swojej Legilimencji szturchnąć mentalne mury mężczyzny. Biorąc pod uwagę jego stan, jest niemal zadziwiające, że Oklumencja Longbottoma nadal się trzyma. Ale na wypadek, gdyby to był ten dzień — jeśli jego mury w końcu pękną — Draco będzie gotowy.

I nie jest pewien, czy fakt, że Granger chce uratować mężczyznę przed nim, zjednuje mu sympatię do tej sytuacji — czy też sprawia, że ​​jeszcze bardziej gardzi Longbottomem.

Zaciskając dłonie na kratach, Longbottom odwzajemnia spojrzenie, a w jego orzechowych oczach w słabym świetle płonie nienawiść.

Już tyle razy szli tą drogą — i Draco wątpi, że dziś będzie ostatni raz.

Przez ulotną chwilę wyobraża sobie wyraz twarzy Granger, gdy prosiła o oszczędzenie mężczyzny. O jego uwolnienie. Z żołądkiem skręcającym się od żółci odpycha tę myśl w głąb umysłu. Nie ma tu miejsca na sentymentalizm — jeśli Draco ceni swoje istnienie. A ceni.

Zaciskając uścisk na umyśle Longbottoma, pierwsze Crucio wypada z jego ust z delikatnym pomrukiem.

 

~OO~

 

W umyśle Hermiony kłębi się zbyt wiele myśli, których nie potrafi się pozbyć. W drodze na spotkanie z informatorem, gdy słońce wciąż było poniżej horyzontu, myśli tylko o Malfoyu. O tym, jak ją drażnił szczegółową wiedzą na temat jej harmonogramu, w tym o spotkaniu, które miała odbyć.

Oczywiście zmieniła godzinę i dzień spotkania. Ale coś jej mówi, że Malfoy i tak się o tym dowie.

Ich ostatnia rozmowa również ją prześladuje. Sama myśl o wymianie dalszych informacji na temat Foray — podaniu nazwiska wewnętrznego infiltratora ruchu oporu — wywołuje u niej zimno i mdłości. Już samo podanie informacji o Foray było dla niej wystarczająco złe.

 

Wie, że Neville byłby przerażony, gdyby dowiedział się, że w ogóle rozważała wymianę. I aż za dobrze wie, co powiedzieliby Cassius i Kingsley. Cholera, nawet Harry spojrzałby na nią tak, jakby wyrosła jej druga głowa. Dobro ruchu oporu jako całości zawsze jest ważniejsze niż dobro jednostki. Kropka. Tak to działa, i to powód, dzięki któremu nadal utrzymują się na powierzchni.

Bez względu na to, jak ważny jest dla niej Neville — zwłaszcza wiedząc, że żyje i jest uwięziony na łasce śmierciożerców — nie może sobie pozwolić nawet na taką myśl.

Hermiona przeszła tyle samo szkoleń, co każdy inny członek ruchu oporu, i od lat jest kluczowym atutem.

Dobrze to wie.

Ale w dni, kiedy wszystko wydaje się daremne, kiedy chce krzyczeć, płakać i uciekać tak daleko, jak to możliwe, od tego całego zapomnianego przez Merlina bałaganu...

Czego by nie dała, żeby znów mieć przyjaciół, takich, jakimi byli kiedyś. Zanim Harry stał się zahartowany przez okoliczności, zanim Ron został zabity.

Pierwsze promienie słońca wyłaniają się zza horyzontu i na zawołanie jej informator pojawia się na polanie, rzucając ukradkowe spojrzenie. Jego wąsy są przycięte, a jej spojrzenie wędruje po jego nie wypolerowanych butach.

Do diabła z Malfoyem i tym, jak wkradł się w tak wiele aspektów jej życia. Powinna była go zabić, zanim wszystko stało się tak skomplikowane. Nadal może to zrobić, przypomina sobie.

Odwracając się do mężczyzny, kiwa głową. 

- Co dla mnie masz?

Uprzejmości nie mają sensu, skoro mogą zostać odkryci w każdej chwili. Informatorzy tacy jak mężczyzna przed nią są profesjonalistami i rozumieją sytuację tak samo dobrze jak każdy inny. Udaje im się zachować neutralność, oferując informacje tym, którzy ich szukają. A cena, której żądają, nie zawsze jest srebrem i złotem.

Hermiona nawet nie zna jego imienia, poza pseudonimem — Gilbert.

- Śmierciożercy przygotowują się do ruchu - mówi Gilbert cichym głosem. - Jeszcze nie znam wszystkich szczegółów, ale planują coś wielkiego.

Powstrzymuje się od szyderstwa, gorzkie rozczarowanie osiada w jej żołądku. 

- Zawsze planują coś wielkiego.

To nie jest kłamstwo. Ale mężczyzna powoli kręci głową, a błysk w jego oku wszczepia niepokój w jej duszę. 

- Nie w ten sposób. To ma coś wspólnego z jednym z poruczników.

Jej spojrzenie przemierza jego twarz, szukając śladu kłamstwa. Zwykłe naloty są często koordynowane z niższych rang. Aby było w to zaangażowanych wielu poruczników, musi chodzić o coś innego.

- Co wiesz?”

- Malfoy. - Mężczyzna syczy jego imię jak przekleństwo, a na jego twarzy pojawia się grymas. - Duch, tak go nazywają. On jest mózgiem tego wszystkiego.

Na dźwięk jego imienia Hermiona czuje dreszcz przechodzący przez jej kręgosłup. Zniża głos i pyta: 

- Malfoy? Nie Czarny Pan?

- To prawa ręka Czarnego Pana, prawda? Jego oczy i uszy. - Gilbert, rzucając kolejne przelotne spojrzenie, podchodzi o krok bliżej. - Krążą plotki, że za wszystkim stoi Malfoy. Że to on pociąga za większość sznurków w obozie śmierciożerców.

Lód przechodzi przez jej żyły. Słyszała szepty, że nikt od jakiegoś czasu nie widział Voldemorta, że ​​siedzi na tronie i wysyła śmierciożerców, by wykonali za niego całą brudną robotę. Ale nie zdawała sobie sprawy ze skali zaangażowania Malfoya.

- W każdym razie. - Mężczyzna macha lekceważąco ręką, jakby jej dłonie nie zaczęły lekko drżeć. - Jakiś cios w serce opozycji. Coś, co na dobre okaleczy drugą stronę.

Słyszała to bezpośrednio od Malfoya i wie, że ma to związek z Foray. Chyba że jest coś innego. Prawie natychmiast zaczyna sama siebie łajać. Oczywiście, że jest coś jeszcze — i oczywiście wie tylko absolutne minimum. Malfoy nie miałby powodu, żeby jej coś mówić, jeśli nie potrzebuje od niej informacji, żeby kontynuować.

Zaciskając szczękę, odwraca się z powrotem do mężczyzny. Słońce na dobre przebija się przez horyzont, a ona mruży oczy w jasnym blasku. 

- To wszystko, co masz?

- Tylko to, że są prawie gotowi. Że atak nastąpi w ciągu miesiąca — może dwóch tygodni.

Dwa tygodnie. Jest gorzej, niż się obawiała. Nie usłyszała ani słowa o tak napiętym terminie od Cassiusa lub Kingsleya i zastanawia się, czy ma to coś wspólnego z informacjami, które przekazała na temat Foray.

Nudności ściskają jej żołądek.

Jeśli skazała ruch oporu na zagładę… nigdy sobie tego nie wybaczy.

Odwrócenie się plecami do Malfoya pociągnie za sobą również Neville'a. Ale jeśli Malfoy jest mózgiem wszystkich ataków śmierciożerców, nie może kontynuować. Już powiedziała mu za dużo.

- Dziękuję – mruczy, pochylając brodę. - Będziemy w kontakcie.

Gilbert kiwa głową w odpowiedzi i zanim zdąży powiedzieć cokolwiek więcej, on odchodzi.

Hermiona opiera się o najbliższe drzewo, jej energia opadła, skóra jest zimna. Delikatny dreszcz przechodzi przez nią, nieproszony. Słowa mężczyzny tkwią w głębi jej umysłu bardziej, niż chciałaby przyznać, a część jej nie chce jeszcze wracać do kryjówki.

Czuje się winna, jakby dźwigała ciężar zdrady i w wielu kwestiach tak jest. Dzielenie się informacjami z Malfoyem — mężczyzną uważanym za prawą rękę Czarnego Pana — pozostawia żółć w jej gardle. Duch , tak go nazywał.

Zaskoczona, podskakuje, czując nagłe ciepło w kieszeni, a strach przechodzi jej przez kręgosłup. W jakiś sposób, nawet nie patrząc, wie, kto wysyłał wiadomość.

Nie ma tyle szczęścia, żeby to był ktoś inny — ktokolwiek inny.

Hermiona przeklina lekkie drżenie palców, gdy czyta wiadomość tymczasowo wyrytą na gładkiej powierzchni.

Wczoraj byłem łagodny dla twojego przyjaciela.

Słowa celowe, które miały zranić. Hermiona doskonale wie, z czym musi mierzyć się Neville z rąk śmierciożerców. Ale chwilę później pojawia się kolejna wiadomość.

Nie wygląda najlepiej. Masz coś dla mnie? Czas ucieka.

Strach pełzający po jej skórze osadza się głęboko w jej duszy i Hermiona zaczyna się trząść. Nie może zdradzić informacji — nawet jeśli wie, kto zinfiltrował śmierciożerców w ramach misji znanej tylko jako Foray.

Wilgoć szczypie ją w kącikach oczu. Wie, że odrzucenie go, odrzucenie umowy, oznacza skazanie Neville'a na powolną i bolesną śmierć. Hermiona nie wie, jak będzie żyć z samą sobą. Od początku wojny była odpowiedzialna za śmierć wielu osób — w pewnym momencie straciła rachubę, gdy twarze i maski zaczęły się ze sobą łączyć — ale to jest inne.

Czuje, jak w jej piersi narasta zimny krzyk, lodowaty i biało-gorący od wściekłości; tłumiąc go, agresywnie wklepuje odpowiedź w swoją monetę.

Spieprzaj.

Jest taka zmęczona. Zbyt długo toczyli te bitwy. Zbyt wiele lat wojna, śmierć i ból nawiedzały jej sen. Podążały za nią na każdym kroku. Nie pamięta nawet, jak wyglądało właściwe życie przed tym wszystkim. Oddali swoją młodość i dorosłe życie wojnie.

Hermiona nie ma złudzeń, że przetrwa to wszystko — a jeśli tak, to z pewnością nie bez szwanku.

Wiadomość dociera, a odrobina ciekawości jest jedynym powodem, dla którego w ogóle ją odczytuje.

Zła odpowiedź.

Opierając się plecami o pień najbliższego drzewa, Hermiona opada wzdłuż jego długości. Szorstka kora drapie ją po plecach, ale akceptuje jej ukłucia. Łzy w końcu płyną z jej oczu, spóźnione o całe tygodnie i miesiące, a jej palce rozluźniają się wokół monety.

Energia sączy się z niej do leśnej ściółki, zduszone westchnienia uwalniają się, gdy emocje narastają w jej piersi, zbyt ciasno, zbyt mocno, a z jej gardła wyrywa się chrapliwy krzyk.

Zaciskając dłoń w pięść wokół monety, rzuca ją w drzewa tak mocno, jak tylko może, z łamiącym się krzykiem. Przez łzy nie widzi nawet, gdzie ląduje.

W ciszy lasu suche szlochy wyrywają się z jej ust, a jej pierś unosi się z każdym oddechem. Zmuszona była podjąć tak wiele trudnych decyzji; raz po raz kwestionuje, czy podjęła właściwe.

To nie jest w porządku. I nawet w jej najśmielszych snach to nie miało prawa się tak potoczyć.

Ale nie wie, jakie ma inne wyjście. Wykopała sobie tę dziurę, gdy pozwoliła sobie na rozmycie granic między nimi. Gdy pozwoliła, by jej garda opadła, i gdy zbyt wiele razy zostawiła Malfoya przy życiu. Zamieniła swój honor na czysty strzał i teraz nie może wydostać się z tego bałaganu, który sama stworzyła.

Hermiona, pogrążając się w sobie, ściska kolana przy piersi i opuszcza głowę, z jej ust wydobywają się załamane krzyki. Łzy spływają na podarte kolana jej dżinsów. Po raz pierwszy od lat pozwala sobie się rozpaść — porzuca resztki troski, które w niej pozostały, zbyt mocno, zbyt głęboko, jak na kogoś, kto nie powinien już czuć nic.

Jej gardło jest zachrypnięte, a słońce wysoko na niebie, gdy w końcu zabiera monetę i wraca do kryjówki.

 

~OO~

 

- Jesteś pewna, że ​​wszystko w porządku?

Hermiona podnosi wzrok znad talerza. Przez całą kolację drapała się po ramieniu, ledwo mogąc znieść myśl o jedzeniu. Mdłości ją ściskają, skóra jest ciepła i wilgotna. Wzdycha.

Chociaż robiła, co mogła, by ukryć zaczerwienienie oczu po haniebnym załamaniu w lesie tego ranka, Harry zna ją wystarczająco dobrze, by dostrzec porażkę w jej ramionach.

- W porządku – odpowiada, biorąc nieśmiały kęs zwykłej bułki. - To był długi dzień.

Harry mruczy, lekko poruszając brwiami, a ona widzi, że jej nie wierzy. 

- Poza tym, że to nie tylko dzisiaj. Cokolwiek to jest, trapi cię od tygodni.

Podnosząc ręce, wskazuje na pokój wokół nich.

Harry tylko prycha. 

- Wiem, że jesteśmy w trakcie wojny. Ale ty… zanikłaś niemal całkowicie.

Jej pierwszym odruchem jest obrona, bo coś w jego słowach porusza w niej ton, który próbowała zagłuszyć.

Ale ona wie. Czuje prawdę w jego słowach. Pomimo wszelkich starań, nie radzi sobie dobrze. Nie odkąd wszystko stało się takie trudne z Malfoyem.

Wszystko było o wiele łatwiejsze, kiedy po prostu unikali śmiertelnych klątw.

- Wiem, że masz do czynienia z nowym informatorem - mówi Harry, ściszając głos do punktu, w którym ledwo go słyszy. - Ten, który powiedział ci, że plan naszego nalotu został przejrzany. I… wiem, że dasz sobie radę, Hermiono, ale… martwię się o ciebie.

- Wszystko w porządku - wykrzykuje, wciskając sobie porcję puree ziemniaczanego. - To nic.

Harry marszczy brwi. 

- Tylko śmierciożerca miałby takie informacje prosto z wewnętrznego kręgu. Wysoko postawiony.

Hermiona przełyka ślinę, starannie zachowując obojętny wyraz twarzy. 

- Więc informator musiał przejąć informacje od śmierciożercy.

Harry wypuszcza ciężki oddech przez nos i marszczy brwi. 

- Czy ty komunikujesz się ze śmierciożercą, Hermiono? Czy o to w tym wszystkim chodzi?

- Oczywiście, że nie. - Słowa same wypadają z jej ust. Groza przechodzi przez nią na samą myśl, ale jednak…

- Naprawdę cieszę się, że to słyszę. - Głos Harry’ego, daleki od ulgi, brzmi ostrzegawczo. - Ponieważ mogę sobie tylko wyobrazić, jakiego rodzaju handlu śmierciożerca wymagałby za informacje z wewnętrznego kręgu.

Hermiona odkłada widelec, całkowicie tracąc apetyt. 

- Absolutnie.

Chociaż Harry nadal ją obserwuje przez kilka chwil, popijając wodę, napięcie ustępuje i prostuje się na siedzeniu. 

- Cieszę się, że to słyszę. Mam nadzieję, że to, co cię dręczy, wkrótce się rozwiąże.

Nie odpowiada. Ponieważ po jej ostatniej wiadomości do Malfoya byłaby zaskoczona, gdyby kiedykolwiek się do niej odezwał. Również byłaby zaskoczona, gdyby Neville nadal oddychał.

- Poza tym - Harry naciska, - ostatnio byłaś zbyt rozkojarzona, żeby narzekać na Malfoya. Ten dupek wciąż żyje?

Kiwa głową, trochę zbyt zdawkowo, ale Harry nie reaguje. 

- Niestety - odpowiada, zmuszając się do ironicznego przewrócenia oczami. - Był przebiegły w tym tygodniu; ledwo go widziałam. Ale go dorwę.

I mówi poważnie. Zwłaszcza jeśli Malfoy zabił Neville'a.

Jeśli to będzie ostatnia rzecz, jaką zrobi, upewni się, że jej zaklęcie uderzy jako pierwsze.

 

~OO~

 

- Nie mogę nie zauważyć, - Draco przeciąga, podkradając się do niej, - że nie odpowiedziałaś na moje ostatnie wiadomości.

Granger sztywnieje, jakby ją zaskoczył, ale przecież tak nie może być. Ona nigdy nie jest aż tak nieostrożna. Odwracając się w miejscu, marszczy brwi, gdy czuje jego różdżkę przy swoim gardle; jej własna jest już zaciśnięta w dłoni. Jest wystarczająco blisko, by móc zobaczyć złote plamki w jej oczach. 

- Nie miałam ci nic do powiedzenia.

- Ciekawe. - Przesuwa czubkiem różdżki po skórze pod jej szczęką, dźgając ją na tyle, by wywrzeć nacisk. - Można by pomyśleć, że zainwestowałaś w nasz potencjalny układ.

Jej oczy przesuwają się na bok, jakby szukała czegoś — lub kogoś — ale Draco wie, że jest sama. Śledził ją przez kwadrans; gdyby chciał jej śmierci, byłaby to idealna okoliczność. A teraz, gdy myśli o tym dłużej, może ona go nie zauważyła.

- Myślę, że jasno wyraziłam, że nie ma żadnego układu. Nie na warunkach, których żądałeś.

Chociaż Draco chce wiedzieć, kto jest zamieszany w Foray — czyj tyłek musi obedrzeć ze skóry — rozumie jej powściągliwość. To on ma najwięcej zyskać na tej wymianie. Oczywiście, mimo że chce uratować przyjaciela, jest wystarczająco pragmatyczna, by zdać sobie sprawę, że uratowanie jednej osoby nie może zagrozić całej misji. Widzi napięcie na jej twarzy, napięcie w ramionach, gdy patrzy na niego nieustępliwie.

Nie po raz pierwszy w głębi jego umysłu pojawia się błysk czegoś na kształt szacunku dla kobiety przed nim.

Mimo to prycha, wlewając w swoje słowa drwinę i ścisza głos. 

- Chcesz się pieprzyć, Granger? - Powolny uśmieszek wykrzywia jego usta, gdy wpatruje się w jej spojrzenie; prostuje ramiona i opiera się o ścianę.

Oczy Granger rozszerzają się nieznacznie ze zdziwienia. Chwilę później łapie się na tym.

- Nie – prycha, pogardliwie zakrywając twarz. - Oczywiście, że nie – dlaczego w ogóle sugerujesz coś tak żałosnego?

- Jesteś taka cholernie spięta – mówi, nie mogąc ukryć rozbawienia w swoim tonie. - Mógłbym cię rozłupać na pół przez moje pieprzone kolano.

Jej policzki nabierają koloru i Draco widzi, że ją zaskoczył; teraz jest to jeszcze bardziej widoczne niż wtedy, gdy podszedł do niej po raz pierwszy. Wtedy widział wściekłość.

- Nawet gdybym była spięta – warczy – wolałabym odciąć sobie ramię, niż przespać się z tobą.

Jego usta drgają. Gryząc język, przesuwa czubek różdżki w stronę stawu jej ramienia. 

- Mogę ci w tym pomóc, jeśli chcesz.

- Czego chcesz, Malfoy? - Przesuwa po nim wzrokiem z obrzydzeniem, ale się nie odsuwa.

Draco przewraca oczami. 

- Wiesz, czego chcę.

Czego na pewno nie chce, to pieprzyć Granger, ale nie może powstrzymać się od wyrazu jej twarzy. Część jego jest gotowa pęknąć — i może też zbyt mocno obniżył przy niej gardę. Nie są przyjaciółmi; nie są nawet dla siebie mili. Nadal nie wątpi, że zaatakowałaby go, gdyby to służyło jej celom, mimo że ostatecznie postanowił ją utrzymać przy życiu.

- To, czego chcesz, jest niemożliwe - syczy, rzucając szybkie spojrzenie. - Nie mam dostępu do informacji dotyczących Foray, a nawet gdybym miała, nie podam ci żadnych nazwisk.

- Szkoda - przeciąga, przewracając oczami. - Dobrze. Chyba nie mamy sobie już nic do powiedzenia.

Granger się napina, jej dłoń zaciska się na różdżce, jakby spodziewała się ataku. Cofa się o krok, unosząc różdżkę i mrużąc oczy, gdy oddala się o kilka centymetrów. Draco nie jest pewien, czego się spodziewa, ale również wymachuje różdżką, gotowy rzucić zaklęcie osłaniające, jeśli zajdzie taka potrzeba.

- Jeśli zmienisz zdanie, - mruczy, nie spuszczając z niej wzroku, - wiesz, jak do mnie dotrzeć. A jeśli nie… myślę, że wracamy do punktu wyjścia.

Nie musi powtarzać, co to znaczy. Dni, kiedy polowali na siebie, przeklinali się, próbowali się zabić. Od jakiegoś czasu chciał wykorzystać jej talenty do własnych celów — ale mógł tylko naciskać. A jeśli Granger nie jest zainteresowana współpracą z nim, jej umiejętności są tylko obciążeniem dla jego strony.

Napięcie wisi w powietrzu, jakby ona również zdawała sobie sprawę z końca ich niepewnego rozejmu. 

- A więc punkt wyjścia – powtarza, pochylając brodę.

Tłumi rozczarowanie, które grozi przebiciem się przez jego maskę. 

- Daj mi znać. - Spogląda na zegarek, ryzykując, że ona wystrzeli zaklęcie, żeby go zabić. - Masz trzy dni.

Na jej czole pojawia się skupienie. 

- Dobrze. Trzy dni.

A potem… nie musi jej mówić.

Na znak dobrej woli opuszcza różdżkę, rezygnując z bojowej postawy; ona robi to samo. A jednak coś w nim wciąż wrze. Widzi wahanie malujące się na jej twarzy — i wie, że jeszcze nie jest gotowa, by porzucić nadzieję na ocalenie przyjaciela.

Życie Longbottoma jest jedyną przewagą, jaką Draco obecnie nad nią ma. Wpatruje się w nią jeszcze przez chwilę, bawiąc się myślą, że powie coś więcej. Ale on tylko zakłada maskę, obserwując, jak jej wyraz twarzy zmienia się w lód, po czym się deportuje.

Chapter Text

Prostując ramiona, Draco wpatruje się w przymrużone oczy swego pana. Schyla brodę z szacunkiem. 

- Wzywałeś mnie, mój panie?

- Wzywałem. - Chłodny ton Voldemorta jest zabawny i niewzruszony. - Oczywiście wiesz, że jesteś jednym z moich najlepszych poruczników.

Krew Draco staje się zimna. 

- Jestem wdzięczny, że to słyszę, mój panie.

Czarny Pan, splatając palce z przodu, patrzy na niego ze swojego miejsca na podium. „Ale jednak… przydzieliłem ci zadanie, którego nie udało ci się wykonać. Od miesięcy zapewniałeś mnie o jego prostocie; obiecałeś, że to tobie mogę powierzyć tę misję.

Draco wypuszczając oddech, pozostaje milczący.

Czarny Pan odrzuca jedną rękę. 

- Zostałem zmuszony do zastanowienia się, czy rzeczywiście jesteś w stanie wykonać to zadanie? A jeśli tak, powiedz mi, Draco, dlaczego Hermiona Granger wciąż żyje?

Draco unosi brodę, patrząc na swego pana z tej samej perspektywy. 

- Ona żyje, mój panie, ponieważ wierzę, że może być dla mnie bardziej wartościowa żywa niż martwa. Podczas śledzenia jej dowiedziałem się nie tylko o jej magicznej mocy, ale także o pewnych… pęknięciach w jej fasadzie.

- Magicznej mocy, - zastanawia się Czarny Pan. - I dlaczego nie mówiłeś o tym wcześniej?

- Ponieważ chciałem się upewnić, że to prawda, zanim do ciebie przyjdę.

W cichej sali zapada cisza; nie ma ani jednego śmierciożercy, a implikacje są niepokojące. Dowód na to, że Czarny Pan chciał zapewnić całkowitą prywatność na spotkaniu.

- I tak jest, - mówi w końcu, jego słowa są zimnym sykiem. - To prawda.

- Tak jest, mój panie.

- I czyż nie byłby to tym bardziej powód, aby się jej pozbyć? Panna Granger jest lojalna wobec ruchu oporu — wobec Harry’ego Pottera.

Draco niemal się spina na dźwięk tego imienia; w jego rozumieniu Potter nie jest kluczową siłą w ruchu oporu, jeśli w ogóle jeszcze żyje. Chociaż Draco wie, że Granger też nie jest. Przynajmniej wysoko postawieni oficerowie ruchu oporu nie uważają jej za taką.

- Zgadza się, mój panie — ale ma swoje granice. - Wypuszcza oddech i ścisza głos. - Wierzę, że mogę ją złamać.

Obserwuje lekkie zaskoczenie na twarzy Voldemorta, zanim ustępuje niedowierzaniu. 

- Próbujesz ją złamać?

- Taki jest mój zamiar.

- Fascynujące. - Zimny, przeciągły głos płynie jak miód, a Draco nie śmie oderwać wzroku. - W jakim celu?

Zna granicę, po której stąpa. Wie również, że gdyby większość śmierciożerców pomyślała o zasugerowaniu czegoś takiego, już by nie żyli. Jest cienka i niepewna, a to może oznaczać jego własną zgubę, jeśli popełni błąd.

- Uważam, że będzie dla nas bardziej wartościowa żywa. Chcę wykorzystać ją przeciwko oporowi.

Nawet gdy słowa wychodzą mu z ust, Draco nie może być pewien ich prawdziwości. Ale nie ma innego wytłumaczenia, żeby zostawić Granger przy życiu tak długo, jak do tego dopuścił — żeby zaoferować jej wymianę informacji. Wiedźma jest cenna, co do tego nie ma wątpliwości.

Rozbawienie wykrzywia cienkie usta Czarnego Pana, choć na jego twarzy nie pojawia się iskierka ciepła. 

- Okrutna forma sprawiedliwości dla tych, którzy wymagają jej lojalności.

- Dokładnie, - mruczy Draco. Kiedy w pokoju narasta napięcie, Draco widzi, że jego pan rozważa tę myśl — a ta chwila jest na tyle obiecująca, że ​​podnosi brodę. - Będę jednak potrzebował więcej czasu. Czasu, żeby wślizgnąć się do umysłu Granger. Czasu, żeby obniżyć jej gardę.

Rozbawienie zanika. 

- Ile czasu?

- Dwa miesiące.

Jeśli to zawiedzie, jeśli Draco źle obliczy lub oceni sytuację, jeśli się pomyli.

Ceną będzie jego życiem.

Wzrok Voldemorta zaciska się z pogardą. 

- Nie. Nie stać nas na dwa miesiące.

Draco gryzie się w język, odpowiadając. Czarny Pan nie zdaje sobie sprawy z większości tego, co dzieje się poza murami dworu. Siedzi na tronie, polegając na lojalnych żołnierzach i przestraszonych pochlebcach, którzy będą walczyć w jego bitwach, ale nie stawia czoła realiom wojny. Niebezpieczeństwom, triumfom i ryzyku.

W międzyczasie jego żołnierze dźwigają na swoich barkach wysiłki wojenne. Ciężar tego wszystkiego ciąży Draco z dnia na dzień. Grozi, że wciągnie go w otchłań jego zdrowego rozsądku.

- Więc jak długo, - rozmyśla, głosem tak łagodnym, jak tylko potrafi.

Myśl przemyka mu przez umysł. Że on i Granger — w niepewnych słowach — powrócili do otwartej wojny między sobą. Z pewnością utrudniłoby to jego wysiłki.

Prostując się na swoim miejscu, Czarny Pan spojrzał na niego okrutnie i imponująco. 

- Miesiąc. Masz miesiąc. A jeśli ci się nie uda, sam zabiję pannę Granger.

Miesiąc.

Voldemort prychnął i dodał: 

- A potem ciebie.

Tylko lata walki nauczyły go, by nie wyrażać emocji na te słowa. Miesiąc — i jeśli nie nakłoni Granger do swojej woli, oboje zginą.

Draco schyla brodę. 

- Bardzo dobrze. Nie zawiodę cię, mój panie.

 

~OO~

 

Ciąży na niej rozpacz, sprawiając, że każdy krok staje się walką. Od czasu ostatniego spotkania z Malfoyem, złe przeczucia wiszą nad nią jak ciemna chmura, nieustanne i mdłe.

Nie ufa mu; nigdy nie ufała, mimo że kiedyś odważyła się wymienić informacjami.

A to tylko pogorszyło sprawę.

Jeśli nie dostanie tego, czego chce, nie wątpi, że zabije Neville'a. Może już to zrobił, na przekór jej, a ona nigdy się nie dowie.

A potem przyjdzie po nią. Ich ostatnie spotkanie pozostawiło sprawy wystarczająco jasne, a ona musi oczyścić umysł ze wszystkiego, co kiedykolwiek mogło się wydarzyć.

Następnym razem, gdy go zobaczy, podniesie różdżkę, by zabić.

Jak wiele razy wcześniej.

I teraz nie powinno być to bardziej skomplikowane.

Jeśli w ogóle, to jest jeszcze bardziej świadoma tego, jak okrutny i manipulujący potrafi być. Jak wielkie niebezpieczeństwo w rzeczywistości stwarza.

Ten mężczyzna nie ma skrupułów, sumienia, a za to okrutną wolę.

Podczas gdy przemierza korytarze kryjówki, czując się niewytłumaczalnie spięta — bardziej niż zwykle — zatrzymuje się przed salą wojenną. Drzwi są zapieczętowane, a całkowita, dusząca cisza informuje ją, że ktoś rzucił zaklęcie wyciszające.

Przywódcy kryjówki częściej niż kiedykolwiek spotykają się z innymi członkami ruchu oporu. A większość informacji pozostaje nieznana reszcie.

Żołnierzom, którzy wyruszają i walczą każdego dnia; tym, którzy organizują naloty zaopatrzeniowe, śledzą śmierciożerców i żyją wiecznie niepokojącymi trudami wojny.

Hermiona rzuca ukradkowe spojrzenie w dół korytarza.

Grupa wyruszyła na nalot tego ranka i od tamtej pory w domu panuje cisza.

Nie spodziewają się ich powrotu przed późnym popołudniem lub wieczorem.

Jej wzrok powraca do drzwi. Wie lepiej; Merlinie, została wyszkolona, ​​by znać swoje miejsce i trzymać głowę nisko.

Ale jeśli rozmawiają o czymś... jeśli pojawiły się wieści o zespole Neville'a i misji, o której wie, że się nie powiodła...

Jej serce zalewa chłód.

Jeśli rozmawiają o Foray .

Hermiona przekroczyła już tyle granic w swoich stosunkach z Malfoyem, złamała już tyle zasad, że jej umowa z nim może być uznana za zdradę.

Wie, że nie może po prostu powiedzieć im tego, co wie — nawet jeśli wiedziała coś o znaczących konsekwencjach.

Ponieważ ujawnienie źródła z pewnością pozostawiłoby ją w jeszcze większym bałaganie.

Stalowa determinacja osiada w jej trzewiach, walcząc z ostrym kłuciem mdłości.

Jeśli uda jej się uzyskać przewagę nad Malfoyem — jeśli uda jej się zmniejszyć władzę, jaką nad nią ma, może mieć szansę. Zbyt długo ją drażnił i miał coś przeciwko niej. Jeśli dowie się, kto jest zamieszany w Foray, da jej to broń.

Silniejszą i potężniejszą niż jakikolwiek czar, który może rzucić za pomocą swojej różdżki.

Szperając w swojej torbie, mocno zwija w dłoni Ucho Dalekiego Zasięgu.

Nikogo nie ma w pobliżu, ale ryzyko jest niewiarygodne. Gdyby ją złapano, to byłoby po niej.

Wypuszczając oddech, wymyka się za róg i znika z pola widzenia. Potrafi zakamuflować wąskie kable — ale gdyby ktoś przeszedł obok, byłoby oczywiste, co robi.

Nerwy ściskają jej gardło, gdy rozmyśla nad pomysłem w swojej głowie.

Szukając w sobie otuchy, której potrzebuje, aktywuje ucho. Napina się, skupiając się na korytarzu za sobą na wypadek, gdyby ktoś się zbliżył, ale także częściowo podsłuchując rozmowę. Natychmiast narasta w niej poczucie winy i tylko pragnienie, by postawić Malfoya na jego miejscu, powstrzymuje ją przed natychmiastowym zrezygnowaniem z pomysłu.

Głos Cassiusa i Kingsleya — i Wendela, przywódcy ruchu oporu z jednej z innych kryjówek. Jeśli dobrze pamięta, to on kieruje kryjówką odpowiedzialną za misję Neville'a.

Jej serce ściska się na samą myśl, nawet gdy jej puls zaczyna przyspieszać. Pragnie jakichkolwiek informacji o misji — mimo że już tak wiele o niej wie.

Nie po raz pierwszy Hermiona odczuwa irytację z powodu stopnia ich prywatności. Coraz bardziej niejasny staje się poziom informacji udostępnianych przywódcom ruchu oporu i wszystkim walczącym na polu bitwy.

Następnie odzywa się kobiecy głos i rozpoznaje go jako należący do kobiety, którą ostatnio podsłuchiwała. Słowa są lekko stłumione, mimo Ucha Dalekiego Zasięgu — znak, że urządzenie walczy z zaklęciami wyciszającymi — i Hermiona przysuwa się odrobinę bliżej.

Nerwy ją nakręcają, rzuca ukradkowe spojrzenie za róg.

Rzuca cichą prośbę w wszechświat, aby dostała coś ważnego. Wszystko, co do tej pory złapała, to były fragmenty, pozornie niezwiązane i nieistotne.

Kobieta odzywa się ponownie, a Hermiona słyszy słowo, które przeszywa ją lodowatym chłodem aż do szpiku kości.

Foray .

Nie oddycha, nie śmie mieć nadziei, zamarzając, plecami przyklejona do ściany.

Nie chodzi o to, że chce dowiedzieć się tego dla Malfoya. Skończyła dawać temu dupkowi informacje.

Potrzebuje dźwigni.

Reszta planu jest wciąż niejasna i będzie go realizować w trakcie, ale jakaś jej część musi wiedzieć. Musi skupić się na fakcie, kto zdołał dostać się w szeregi śmierciożerców — do tego stopnia, że ​​nawet prawa ręka Voldemorta nie wykryła tej obecności.

- Nasz agent donosi o zmianach w kręgu Śmierciożerców, - mówi kobieta zza drzwi. - Wszystkie wskazówki sugerują coś dużego. Coś, co ich zdaniem odwróci losy tej wojny.”

Następuje ponura cisza, a także głuchy chór niejasnych pomruków, których nie rozumie.

- No dalej - szepcze do siebie Hermiona - kto to?

Myśl o śmierciożercach planujących coś wielkiego nie jest nowiną — jej własny informator sugerował to samo.

Podobnie jak fakt, że Malfoy jest na czele tego wszystkiego.

To może być plotka lub podstęp. Śmierciożercy lubią sztuczki — zwracają przeciwko sobie informatorów ruchu oporu, podając fałszywe informacje.

Hermiona nie może teraz o tym rozmyślać.

Jej serce zaczyna walić, gdy sekundy mijają, żmudne i leniwe, cenne sekundy, których nie może zmarnować. W następnym korytarzu słyszy cichą rozmowę, a jej dłonie stają się śliskie. Jeśli ją teraz złapią, nie będzie sposobu, by wytłumaczyć, co robi. To akt buntu przeciwko ruchowi oporu.

Wtedy słyszy coś, co zatrzymuje jej serce w piersi. Imię — agenta.

I to takie, które zna.

Niedowierzanie ściska jej żołądek, ale wycofuje ucho i ucieka z korytarza, zanim zdąży złapać oddech.

 

~OO~

 

Spotkajmy się. Teraz.

Draco długo wpatruje się w monetę po tym, jak wiadomość znika. Nie kontaktował się z Granger od jakiegoś czasu, od czasu ich ostatniego spotkania, podczas którego znów zasugerowali, że mają na siebie polować. Bawiąc się sztucznym galeonem, gładzi kciukiem gołą powierzchnię, czekając.

Mija godzina.

A potem dwie.

Frustracja zaczyna narastać w jego wnętrznościach, wzburzona i natarczywa, a w żyłach rozpala się żar. O ile wie, ona nie zamierza odpowiedzieć.

Po raz pierwszy od dłuższego czasu Draco czuje się uwięziony. Złapany między własnymi pragnieniami a odpowiedzialnością, jaką ponosi wobec swojego pana, jego umysł wiruje od ilości opcji. Każda wydaje się mniej strawna od poprzedniej.

Jeśli nie przeciągnie Granger na swoją stronę, ona umrze. Jeśli Czarny Pan uzna, że ​​ma dość czekania, aż Draco się nią zajmie, uwolni całą potęgę swoich śmierciożerców.

Ta opcja również nie wróży dobrze Draco. Bo jeśli nie udowodni swojej wartości, niezależnie od rangi, będzie niepotrzebny.

Przez tak długi czas walka między nim a Granger była osobista. Bardziej osobista, niż kiedykolwiek się spodziewał, kiedy po raz pierwszy otrzymał to zadanie.

Ale jeśli mu się uda. Jeśli uda mu się ją zmienić, zmanipulować nią, opcje rozłożą się przed nim jak bufet. Już wie, że nie będzie łatwo — próbował już swoich najlepszych metod na niej, ale jej umysł jest stalową pułapką.

Jest groźnym przeciwnikiem i może odłożyć swoją dumę, aby przyznać się do czegoś takiego.

Ostatnie krawędzie jego temperamentu zaczynają się strzępić i wysyła jej kolejną wiadomość.

Jeśli chcesz przeżyć, posłuchasz mnie.

Mija kolejne pół godziny, ale w końcu czuje, jak moneta robi się ciepła w jego dłoni, gdy mocno ją zaciska.

Myślałam, że znowu chcesz mnie zabić. Mam trudności z nadążaniem.

Marszczy brwi na monetę, czując jej drwinę przez piękny napis, a część jego chce po prostu powiedzieć „pieprzyć to” i zakończyć sprawę. Ona już wystarczająco długo doprowadzała go do szału. Zgrzytając zębami, wysyła kolejną wiadomość, choć bardziej agresywną, niż zamierzał.

Następnie aportuje się do ich zwykłego miejsca spotkań, mając nadzieję, że nie zaatakuje go Avadą na jego widok.

 

~OO~

 

- Czego chcesz? - Hermiona składa ramiona, marszcząc brwi na blondyna przed sobą. Jest ubrany tak swobodnie, jak nigdy, w dżinsy i koszulę z guzikami, ciasno przylegającą do mięśni ramion.

Ostrożnie odwraca wzrok, gdy przeczesuje dłonią swoje blade loki.

Malfoy wygląda, jakby nie chciał tam być bardziej niż ona. Jeśli już, to wzbudza jej ciekawość.

Przewraca oczami i przeciąga: 

- To, czego chcę, Granger, to pieprzony kokos pełen rumu na karaibskiej wyspie.

Mruga, skołowana.

- To, czego potrzebuję… - jego głos cichnie, jest jak lód i stal - …to, żebyś zrobiła dokładnie to, co mówię, a oboje przeżyjemy.

Zakłopotanie ściska jej serce i przez długą chwilę wpatruje się w niego. Potem zakłopotanie przeradza się w dreszcz strachu i szybko rozbija się w panikę, która grozi, że obejmie jej pierś.

Od początku wiedziała, że ​​Malfoy zamierza ją zabić.

Ale ani razu nie dał znaku, że jego życie może być zagrożone, jeśli tego nie zrobi.

Wszystko, co słyszała — nawet na ostatnim spotkaniu z informatorem — sugeruje, że Malfoy należy do najpotężniejszych i najbardziej faworyzowanych w wewnętrznym kręgu Czarnego Pana.

- To pułapka - mruczy, zaskakując samą siebie, gdy mówi to na głos.

Malfoy się krzywi, a ona prawie nie rozpoznaje jego twarzy bez okrutnej niegrzeczności. 

- Chciałbym, żeby tak było.

- W takim razie musisz to rozwinąć.

- Jeśli nie będziesz grać, - mówi Malfoy, zwięźle i elegancko, - złapię cię wbrew twojej woli i będziesz zmuszona to zrobić.

Dopiero wtedy Hermiona, wytrącona z równowagi tą interakcją, zdaje sobie sprawę, że jego różdżka unosi się tuż pod jej gardłem.

Gorzkie uczucie wstydu przechodzi przez jej ciało.

To była pułapka — ale nie taka, jak myślała na początku.

I widzi w jego oczach, że nie gra.

Przez oddech, który zatrzymuje się w jej płucach, pyta: 

- Co mam zrobić?

Hermiona zna Draco Malfoya od dawna. Od lat, kiedy był po prostu irytującym, kapryśnym chłopcem, zadowolonym z siebie tyranem — do młodego mężczyzny, któremu powierzono zadanie niemal niemożliwe do wykonania.

I lata od tamtego czasu. Kiedy Malfoy doskonalił swoje magiczne umiejętności, aż do śmiercionośnych zdolności, a jego przebiegłość i logika były okrutnym ostrzem.

Nie ufa mu i wie, że nie wolno marzyć o niczym innym.

Ale jego uścisk na różdżce słabnie i prawie myśli, że widzi strach, który nosił jako pelerynę podczas ich szóstego roku.

Pierwsza rysa w jego zbroi, jaką widzi od tamtej pory.

- Musisz wiedzieć, że miałem powody, by przerwać nieustanny pościg między nami.

Wie to dobrze. I ona też miała swoje.

W mgnieniu oka jego twarz znów jest stoicka. 

- Czarny Pan nie jest zadowolony, że wciąż chodzisz i oddychasz. A jedynym powodem, dla którego nie wysłał jeszcze za tobą całego oddziału śmierciożerców, jest to, że przekonałem go, że jesteś dla mnie wartościowa.

Dreszcz przebiega wzdłuż jej kręgosłupa, lodowaty.

Słyszała opowieści o tych hucznych zabawach. 

- Jaka to wartość?

- Nie taka – rzucił bez wahania, jego głos był mroczny.

Ulga rozkwitła wbrew jej osądowi. Może sobie tylko wyobrazić, że jego plany są gorsze.

Malfoy marszczy brwi, a ona widzi wewnętrzną walkę, jaką toczy, gdy przemyka ona na moment przez jego wyraz twarzy. Byłoby to fascynujące, gdyby nie było przerażające.

To, że traci opanowanie, jest przerażające.

- Słuchaj, Granger – mówi w końcu, poprawiając chwyt różdżki, ale ona wciąż czuje jej czubek pod szczęką. - Ty i ja nie jesteśmy po tej samej stronie. Oczywiste.

- Oczywiste – mruczy, ignorując jego przenikliwe spojrzenie.

- To nie jest żaden akt dobroczynności – prycha, znów przeczesując włosy ręką – więc jeśli myślisz, że tak jest...

- Wcale tak nie myślę.

Chociaż marszczy brwi na tę przerwę, część napięcia ustępuje z jego ramion.

Ona zna go na tyle dobrze, że nie może uwierzyć, że cokolwiek robi, pochodzi z dobroci jego serca. Ponieważ wie, że taka dobroć nie istnieje.

Każdy ruch jest wykalkulowany i wie, że jeśli nie chce jej zabić, to tylko z powodu własnych motywów.

- Muszę cię złamać – mówi po prostu w końcu, jakby zmęczony omijaniem prawdy. - Albo umrzesz.

Przeszywa ją nagły, głęboki szok.

Chwilę później odzyskuje przytomność. 

- W takim razie umrę, - pluje, - ponieważ nigdy się nie złamię. Czy to jeszcze do ciebie nie dotarło?

Błysk w jego oku jest na tyle niepokojący, że niespokojnie przestępuje z nogi na nogę. Przypomina sobie chwile słabości, które w niej wywołał w ostatnich tygodniach. Sposób, w jaki dzieliła się z nim tajemnicami ruchu oporu.

Na szczęście nie wypowiada tych myśli na głos.

Ostrożnie kontynuuje: 

- Muszę cię złamać.

Następna riposta więdnie na jej języku.

- A co jeśli po prostu ja zabiję ciebie? - pyta, nasycając pytanie swoim rodzajem lekceważenia. - Biorąc pod uwagę, że jesteś źródłem większości moich problemów.

- Jestem jedynym powodem, dla którego nie masz teraz na plecach pieprzonego batalionu śmierciożerców, - syczy, bez odrobiny zainteresowania na twarzy. Jego górna warga wykrzywia się w szyderczym uśmiechu. - Proszę bardzo — ale obiecuję, że moi towarzysze nie będą się wahać. I nie zrobią tego tak szybko, jak ja.

Na tę bezczelną szczerość krew w niej zamiera.

- Nie zdradzę ruchu oporu.

- Ruchu oporu, który zostawił cię na lodzie? Który nic nie zrobił, tylko cię znęcał się nad tobą? Ignorował twoje wskazówki? Pozbawił cię wszystkiego, co uważasz za ważne?

Przejmująca cisza przedłuża się po jego oskarżeniach, a są one niepokojąco prawdziwe.

- Nie mów mi, że jesteś prawdziwie lojalny wobec swojego pana — warczy w końcu. - Najwyżej postawiony niewolnik nadal nosi kajdanki. - Jej spojrzenie sięga jego rękawa, pod którym, jak wie, kryje się jego Znak niczym trwałe piętno.

Oczy Malfoya palą ją, twarde i nieprzejednane. 

- Wszyscy robimy to, co musimy, żeby przeżyć.

To tak bliskie przyznania się, jak tylko może się spodziewać.

- Wiem, że jesteś jego ulubieńcem, Malfoy. - Hermiona kręci głową z obrzydzeniem. - A nawet ty nie jesteś bezpieczny przed jego gniewem. W jaką grę grasz?

- W grę, w której ja kurwa pozostaję przy życiu – wycedził.

Po zbyt wielu niewygodnych prawdach patrzą na siebie z pogardą.

-W co więc? - Hermiona przerywa ciszę. - Myślisz, że mnie porwiesz? Będziesz trzymać mnie w swoich lochach jak niechcianego gościa?

- A jak miałbym udowodnić, że cię złamałem, skoro musiałbym cię trzymać w zamknięciu? – przeciąga, a następnie ścisza głos. - Spójrz na to w ten sposób, Granger. Chcesz cholernej szansy na zabawę w szpiega? Żeby dowiedzieć się o śmierciożercach od środka?

Cisza rozbrzmiewa w jej czaszce, niemal nie do zniesienia.

- Zapomnij o Foray – mówi tak blisko, że jego oddech muska jej skórę. - Możemy sobie nawzajem pomóc wyjść z tego bałaganu. Tym razem, naprawdę.

- Jako twoja niewolnica – syczy.

Malfoy kręci głową, raz, powoli. Jego usta w końcu wyginają się z nutą ironicznego rozbawienia, która nie dociera do jego oczu. Jego słowa spływają po niej, chłodne i kuszące. 

- Jako moja żona.

Hermiona jest pewna, że ​​go źle usłyszała. Ponieważ nie ma szans w żadnym z siedmiu kręgów piekielnych, aby zwolennik czystości krwi, taki jak Malfoy, kiedykolwiek poślubił kogoś takiego jak ona.

Na samą myśl robi jej się niedobrze.

- Jestem w szoku, że ​​ośmielisz się splamić czystość swojego rodu – mówi tak kąśliwie, jak tylko potrafi, próbując ukryć sposób, w jaki serce podskakuje jej do gardła. Nigdy nawet nie przyszłoby jej do głowy, by poślubić takie ścierwo.

Nie rozumie jego intencji—rzadko kiedy je pojmuje—ale wie, że jakieś ma. Malfoy jest prawdziwym mistrzem w tych gierkach, zawsze o kilka kroków przed wszystkimi, a zazwyczaj, gdy odczyta jego zamiary, jest już za późno.

Wszystko, co wie, to jak w przypadku ich ostatniego układu, znów zostaje po złej stronie transakcji.

Nie ma nic do zyskania, grając w to, a wszystko do stracenia. Nawet jeśli odkryje poufne informacje o śmierciożercach — co unieważni wysiłki Foray — wie, że Malfoy nigdy nie pozwoliłby jej dowiedzieć się czegokolwiek, co dałoby prawdziwą przewagę ruchowi oporu.

Jeśli w ogóle pozwoliłby jej na taki dostęp.

Wyobraża sobie, że zgadza się na takie szaleństwo, tylko po to, by żałować tego każdego dnia przez resztę swojego — przypuszczalnie — krótkiego życia.

Powolny uśmiech pojawia się na jego ustach, gdy ją obserwuje, śledząc wzrokiem drobne zmiany w jej wyrazie twarzy. 

- Zdradzę ci pewien, Granger – mówi w końcu, cicho i zmysłowo – nie obchodzi mnie nic poza przetrwaniem.

Napięcie przechodzi przez jej skórę, tak gęste i pełne złości, że chce je z siebie zrzucić. Chce uciec, uciec od niego, od tego wszystkiego. 

- Poślubiłbyś mnie – mówi, słowa brzmią nieco mniej pewnie, niż zamierzała. - Nie mogę sobie nawet wyobrazić, że to dla ciebie opcja.

- Mogę wyjść za kogo chcę. - Jego lekceważenie łagodzi ciężar propozycji—i ledwie potrafi wyobrazić sobie coś mniej szczerego.

- Wolę walczyć z batalionami śmierciożerców – syczy, niechętna nawet oddawaniu się tej myśli. - Wolę umrzeć.

Wesołość tańczy w jego szarych oczach, gdy chowa różdżkę i wsuwa ręce do kieszeni spodni. 

- To da się załatwić. Właściwie, to jest najbardziej wykonalna alternatywa. Zrobię to nawet sam, żeby było ci łatwiej.

Marszczy na niego brwi, jej ręka drga w kierunku różdżki. 

- Nie widzę w tym logiki. W niczym z tego. Musisz wiedzieć, że nic nie zyskam na takim układzie.

- Wręcz przeciwnie, - mówi z lekkim zniecierpliwieniem. - Zyskasz znacznie więcej, niż ci się wydaje. Pozwolę ci kontaktować się z ruchem oporu—oczywiście w granicach rozsądku i ostrożnie. Anonimowo. Ujawnienie tego układu niczemu nie służy, ani tobie, ani mnie. - Zanim zdąży odpowiedzieć, podnosi dłoń. - Małżeństwo będzie tylko tytularne. Będziesz miała pewne obowiązki jako pani na majątku, rzecz jasna, ale nic, co wiązałoby się z romantycznymi oczekiwaniami.

- Jakbyś miał pojęcie o romansie, - mruczy Hermiona pod nosem.

Powolny uśmieszek, który pojawia się na kąciku jego ust, wprawia ją to w niepokój. 

- Niezależnie od tego.

Hermiona kręci głową, zbyt wiele myśli wiruje w jej głowie, powodując narastający chaos. 

- A co takiego ty z tego wszystkiego masz? Oboje wiemy, że nie zależy ci na tym, czy mnie zabiją.

- Nie zależy, - odpowiada bez ogródek, machając ręką. - Ale jak już ci mówiłem—wolałbym wykorzystać twoje umiejętności magiczne do własnych celów.

- A jakie są twoje cele?

- To tajemnica.

- Nie, jeśli myślisz, że zgodzę się być twoją żoną.

Malfoy patrzy na nią, jego szare oczy są twarde i nieprzeniknione, palące, a ona czuje, jak gorąco oblewa jej policzki bez uprzedzenia. 

- Dobrze, - rzuca w końcu. - Powiem ci, kiedy—i tylko wtedy—gdy będzie mi to na rękę.

- Nie. - Energicznie potrząsa głową. - Nie oddam wszystkiego—wszystkich, których znam—żeby stać się kolejnym pionkiem w twojej grze.

- Nie będziesz zwykłym pionkiem, - mruczy, jego głos jest ledwie słyszalny, a słowa przesuwają się po jej skórze w miarę jak się zbliża. Jego wzrok wędruje ku jej oczom; mimo woli wstrzymuje oddech pod wpływem tego spojrzenia. - Będziesz królową.

Chapter Text

Słowa Malfoya prześladują ją przez wiele dni, nieustannie krążąc po jej głowie, mimo że nie może pozwolić sobie na rozważenie zasadności tej oferty. Nadal żałuje, że podzieliła się z nim szczegółami na temat Foray, za to, jak niewiele dobrego zrobiło to, że ostrzegł ją przed nieudanym nalotem.

Nie ma powodu — nie ma żadnej zasadności w tej propozycji. Nawet gdyby zgodziła się na ten pomysł — co jest wystarczająco trudne do wyobrażenia — poślubienie Malfoya nie przynosi nic dobrego ruchowi oporu. O ile wie, nie pozwoli jej nawet utrzymywać kontaktu z kimkolwiek.

Jedyną korzyścią byłaby ochrona jej własnego życia — co od lat nie było jej najwyższym priorytetem.

Gdyby martwiła się tylko o przetrwanie, uciekłaby z Anglii, gdy wszystko poszło źle po Bitwie o Hogwart. Ale została, by walczyć, a w latach, które nastąpiły później, podjęła się wielu zadań i misji, które narażały jej własne bezpieczeństwo dla dobra ruchu oporu jako całości.

Malfoy wykorzystałby ten układ tylko po to, by wyciągnąć od niej więcej informacji. Bez względu na to, co by powiedział, traktowałby ją jak narzędzie — środek do celu. Byłaby dla niego niczym więcej niż łatwym dostępem do sekretów ruchu oporu.

Nie dałaby wiary ani jednemu jego słowu.

Gdyby raczył powiedzieć jej o swoich prawdziwych powodach, mogłaby mieć więcej powodów do zmartwień.

Ale jest ulubionym porucznikiem Czarnego Pana. Jego prawą ręką w wewnętrznym kręgu i wykonawcą poleceń w terenie.A biorąc pod uwagę, że Voldemort od miesięcy prawie nie opuszcza dworu Malfoyów, by samemu brudzić sobie ręce, podejrzewa, że to właśnie Malfoy jest najniebezpieczniejszym człowiekiem po ciemnej stronie.

Dreszcz przebiega jej po kręgosłupie na samą myśl.

Zbyt wiele razy i zbyt łatwo pozostawiał ją rozbrojoną. Nie nosi już swoich szat i maski, gdy się spotykają, a ona wie, że to strategiczne. Jej czujność słabnie, gdy wygląda jak każdy inny. To właśnie wtedy, gdy prezentuje się jak prawdziwy Śmierciożerca, łatwiej jest jej przypomnieć sobie, kim naprawdę jest — zdradzieckim sługą Czarnego Pana.

Nawet gdyby nic z tego nie było prawdą, myśl o poślubieniu go — o tym, że nawet na zewnątrz będzie wyglądać na lojalną wobec śmierciożerców — jest odpychająca.

Nieważne, czy tylko z pozoru. Na pewno ktoś dowiedziałby się o ich oszustwie. Coś poszłoby nie tak, albo jedno z nich popełniłoby błąd, a kosztem byłoby życie ich obojga.

Hermiona nie jest skłonna oddać swojego życia za życie Malfoya. Jest o wiele bardziej skłonna wbić mu nóż w gardło.

Ale mimo wszystko…

Jest ciekawa. Nic nie może na to poradzić, a choć tłumiła te instynkty przez tak długi czas, zmuszając się do odgrywania roli lojalnego żołnierza, Malfoy wydobywa z niej coś innego. Coś, co długo drzemało w uśpieniu—a za nic w świecie nie potrafi teraz tego zepchnąć z powrotem.

Chce wiedzieć, co ma w zanadrzu. Jest mistrzem strategii, zawsze myśli kilka kroków przed wszystkimi innymi. To prawdopodobnie powód, dla którego wciąż żyje, dlaczego rozwija się na pozycji u boku Czarnego Pana.

Hermiona od dawna wie, jak bardzo jest uzdolniony magicznie. A na dodatek ma umysł i przebiegłość węża.

Gdyby nie nienawidziła go za to tak bardzo, mogłaby to niemal podziwiać. Sposób, w jaki jego pewność siebie przenika do każdej interakcji między nimi. Ich ostatnia rozmowa była pierwszym razem, kiedy widziała, jak się w jakikolwiek sposób potyka.

I może to właśnie zwróciło jej uwagę.

Malfoy nigdy nie jest nerwowy i się nie waha. Ale wtedy to widziała. Jego troskę; jego strach.

On też może umrzeć, jeśli wszystko to runie wokół niego. Utrzymywał ją przy życiu, a ona na krótko oddała się wymianie informacji między nimi kosztem własnej godności i honoru. Ale teraz sytuacja jest na rozdrożu, a życie obojga jest zagrożone przez siły, na które nie mają wpływu.

Dociera do niej powaga sytuacji.

Że jej dalsze istnienie przyciągnęło uwagę samego Czarnego Pana.

I z jakiegoś powodu Malfoy nie chce jej po prostu zabić i mieć to z głowy, kiedy z pewnością zdaje sobie sprawę, że byłoby to łatwiejsze. Jeśli miałaby być ze sobą szczera, to właśnie ta myśl poddaje wszystko wątpliwości. To powód, dla którego w ogóle rozważa ten pomysł, chociaż wie, że jest absurdalny. Pragnie wiedzieć, dlaczego Malfoy chce ją mieć żywą. Dlaczego wolałby ją poślubić, niż zabić, chociaż są zaprzysiężonymi wrogami.

Siedzi sama na spotkaniu ruchu oporu, mocno ściskając dłonie, aby powstrzymać się od wiercenia.

Harry jest w trakcie nalotu z kilkoma innymi osobami, a Warrington od pół godziny mówi o tym, jak ważne jest zaufanie okazywane informatorom.

Hermiona bezczynnie zastanawia się, dlaczego jej nie zaufali, gdy poinformowała ich, że nalot pójdzie na marne. To ironia, biorąc pod uwagę, że to właśnie Malfoy był wtedy jej informatorem. Może inaczej myślałaby o całej sytuacji, gdyby przekazał jej informacje, które faktycznie okazały się przydatne.

Może to jest powód, dla którego nie może się pozbyć tej myśli.

Bo jeśli uda jej się dostać do obozu śmierciożerców... jeśli w jakiś sposób uda jej się wyprzedzić Malfoya i pozostać przed nim, będzie mogła dostarczyć ruchowi oporu informacji, których nikt inny nie będzie w stanie znaleźć.

Myśl przelatuje jej przez umysł, gdy znów ląduje na imieniu agenta Foray. Malfoy wyraźnie nie wie, a ona celowo nie wspomniała o tym na ich ostatnim spotkaniu, decydując się na wstrzymanie informacji tak długo, jak to możliwe. Nieważne, że jednostka naraziła się na wielkie ryzyko dla dobra ruchu oporu, jeśli kiedykolwiek ma powiedzieć Malfoyowi, chce wyciągnąć z tego jak najwięcej.

To zimne i bezlitosne, i sprawia, że uświadamia sobie, iż cała ta sytuacja wypaliła ją jeszcze bardziej, niż dotąd przypuszczała.

Jakaś część jej wie, że musi trzymać to imię blisko piersi. Może nadejść czas, kiedy będzie musiała go użyć, a tym bardziej, jeśli znajdzie się w szeregach śmierciożerców.

Agent Foray może okazać się bardziej wartościowy jako sojusznik niż karta przetargowa.

A ich wkład w ruch oporu jest z pewnością nieoceniony.

Roztargniona, początkowo nie zauważa wzroku Warringtona na sobie, dopóki nie unosi brwi z oczekiwaniem. Ciepło mrowi ją w policzkach. 

- Przepraszam, co powiedziałeś?

- Pytałem - mówi Warrington z nutą pikanterii w głosie – na czym stoimy z Draco Malfoyem. Nie mogę nie zauważyć, że on wciąż żyje.

Kilka par oczu ląduje na niej, a Hermiona jeży się na sugestię. Że nie jest wystarczająco dobra; że nie podoła zadaniu. Grzebie w głębi umysłu w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego.

- Zbieram informacje – decyduje w końcu. - Udało mi się przechwycić niektóre z jego sieci.

Sceptycyzm Warringtona wyraźnie kłóci się z jego intrygą. 

- Jakie informacje? I dlaczego nie mówiłeś o tym wcześniej?

Hermiona unosi brodę, świadoma, że ​​całe pomieszczenie ją obserwuje. 

- Chciałam mieć pewność, że będą wartościowe. Malfoy jest wtajemniczony w każdy istotny ruch Śmierciożerców. Jest oczami i uszami Czarnego Pana w każdym możliwym aspekcie, a jeśli uda mi się złamać jego informatorów, będę miała bezpośredni wgląd w jego działania.

Chociaż oczy Warringtona pozostają zmrużone przez kilka długich oddechów, mruczy coś do Kingsleya, po czym kiwa głową. 

- Dobrze. Ale pamiętaj, żeby mnie informować. Regularne raporty.

- Oczywiście. - Pochyla brodę, wypuszczając mały oddech. - Na pewno to zrobię.

To nie jest całkowicie zmyślone. Większość informacji o jakiejkolwiek istotnej wartości, jakie ostatnio otrzymała, dotyczyła Malfoya — lub samego Malfoya.

To cienka granica, tyle wie. Ale balansuje na linie od miesięcy.

Jest coś dziwnie uspokajającego w tym fakcie.

 

~OO~

 

Draco opada na ławkę obok Theo w niemal całkowitej ciemności, składając ręce na piersi. Pragnie wrócić do swojej kwatery na noc, zdjąć maskę i szaty, zapaść w głęboki, pozbawiony snów sen. Jeśli będzie miał szczęście.

Jest bardziej zmęczony niż zwykle, wyczerpany i spompowany.

- Twoja zmiana już się skończyła – mruczy.

W celi naprzeciwko nich Longbottom jest ciemną masą na ziemi, a po cichych chrapaniach, które od czasu do czasu przesączają się przez lochy, Draco może jedynie przypuszczać, że śpi.

Ostatni żywy z tych, którzy zostali schwytani podczas misji, Longbottom jest wytrwały w obliczu wszelkiego rodzaju okrucieństw, jakie na niego spadły. Reszta jego załogi odeszła. Niektórzy woleli połknąć kapsułki, niż pozwolić się złapać, a inni — ci, którzy ich nie mieli lub myśleli, że się nie złamią — złamali się.

Ale informacje, które podali, nie miały większego znaczenia.

Theo nic nie powiedział, oboje w milczeniu wpatrywali się w ciemność. W końcu przemówił, słowa były ciche i zamyślone. 

- Znałem go, wiesz. W siódmej klasie, kiedy przyszli Carrowowie. Nie za dobrze, tylko trochę. Bardziej przelotnie niż cokolwiek innego.

- Ty, - potwierdza Draco, unosząc brew, - znałeś Longbottoma?

- Theo lekceważąco wzruszył ramionami i opadł z powrotem na ławkę. - Ten drań ciągle próbował rzucić się przed różdżkę, żeby chronić młodszych uczniów. Nie wiem, ile razy widziałem, jak przyjmował Crucio za kogoś innego.

To uczucie, którego Draco nie potrafi zrozumieć — nigdy nie zrozumie. Jego samozachowawczość jest tak nieodłączną częścią jego tożsamości, że płynie w jego żyłach. 

- Idiota, - mruczy.

Cierpki ton humoru szarpie usta Theo w bladożółtym świetle latarni wiszących na ścianie, w równej odległości od cel. Przerwy między nimi są spowite niemal całkowitą ciemnością.

- Tak – mówi w końcu Theo, po czym wzdycha. - On się nie złamie, Draco. Myślę, że marnujesz czas. Czegokolwiek od niego oczekujesz – jakichkolwiek informacji, które twoim zdaniem zamierza ci przekazać – będziesz musiał poszukać gdzie indziej. - Draco sztywnieje, niepewny, co wyczuwa w słowach Theo. Ale jego przyjaciel macha ręką i kontynuuje. - Ten dupek jest zbyt uparty, bez względu na to, czym w niego rzucę.

Draco chichocze, kręcąc głową. 

- Ma jaja, to mu przyznaję. - Zaciska szczękę, wpatrując się w nieruchomą postać Longbottoma. - Może jednak niczego od niego nie będę potrzebował.

- Zawsze masz plan B - zastanawia się Theo.

- Zawsze.

To ich pierwsza prawdziwa rozmowa od dłuższego czasu, a Draco czasami tęskni za prostszymi dniami. Potem przypomina sobie, że te dni już nie powrócą, a dreszcz przeszywa mu pierś.

- Nie przypuszczam, że mi powiesz – mówi Theo, ale jego wzrok wędruje w stronę sufitu i chichocze. - Nie odpowiadaj na to pytanie – dobrze wiem, że tego nie zrobisz.

Składając ręce na kolanach, Draco pozwala, by jego powieki lekko zatrzepotały. To moment bezbronności, na który nie odważyłby się przy nikim innym. 

- Nie wiem, Theo. Po prostu tak to wszystko się potoczyło, prawda? Zawsze potrzebuję jakiejś opcji na każdą ewentualność.

Theo milczy przez dłuższą chwilę, po czym przeciąga samogłoski: 

- Czy chodzi o Granger?

- Cholera, ta kujonka była dla mnie utrapieniem od miesięcy - prycha Draco, choć słowa wychodzą bardziej zrezygnowane niż cokolwiek innego. Może sobie tylko wyobrazić, jak Theo by się śmiał, gdyby Draco powiedział mu o tej sytuacji. Że poszedł i do cholery oświadczył się Granger.

Theo by nie zrozumiał; nie bardziej niż Granger.

Draco przez tak długi czas działał sam i nie wie już nawet, jak zaufać swojemu najstarszemu przyjacielowi.

- Gdybym nie wiedział lepiej, pomyślałbym, że zrobiłeś się dla niej miękki, kolego.

Draco marszczy brwi, wyraz jego twarzy jest ukryty pod maską, więc dla pewności wbija Theo łokieć w klatkę piersiową. 

- Wiesz, że to się nigdy nie stanie.

- Tak. - Theo kiwa głową, pochylając ręce do przodu na kolanach. - Więc jak zamierzasz ją złamać?

- Tak samo jak każdego innego.

Tylko że to nie to samo. Nawet w przybliżeniu nie to samo. Ponieważ zwykłe metody Draco obejmują tortury, manipulacje i groźby śmierci. Jego plan dla Granger zakłada, że ​​zmusi ją do zaufania mu.

To jest nieskończenie bardziej niebezpieczne; nieskończenie gorsze.

Kiwa głową w stronę celi. 

- Dam jej tego gnoja.

- Zamierzasz wypuścić Longbottoma? - Słowa Theo są pełne niedowierzania.

Draco wzrusza ramionami. 

- Nie dowiedział się niczego wartościowego, co mógłby zabrać z powrotem do ruchu oporu. I sam to powiedziałeś – nie przyda się nam, jeśli nie przekaże nam informacji. W tym momencie ma większy cel jako karta przetargowa.

Theo trzęsie się na ławce obok niego, a Draco potrzebuje kilku chwil, aby zdać sobie sprawę, że się śmieje. 

- Naprawdę jesteś gotów zrobić wszystko, prawda?

Chociaż otwiera usta, aby zaprzeczyć, z jego ust nie wydobywa się żadne słowo. Myśli o wszystkim, co wydarzyło się w ciągu ostatnich miesięcy, o granicach, które musiał przekroczyć, o decyzjach, które podjął. Ku jego własnemu zaskoczeniu, wyrywa mu się prychnięcie.

- Może jestem - przeciąga, przesuwając wzrok, aby dostrzec Theo. - Pomyśl o tym w ten sposób. Gdybyś mógł zakończyć wojnę, co byłbyś gotów zrobić?

Wesołość Theo znika w jednej chwili, a oddech ustaje mu z piersi. 

- Lepiej byłoby zapytać: czego nie byłbym gotów zrobić? Ponieważ lista jest bardzo krótka.

Draco to rozumie. Odnosi się do tego uczucia na tak podstawowym poziomie, że aż ściska mu się w piersi rozpacz. 

- Tak - mruczy w końcu. - Tak. Kurwa, nienawidzę tego, wiesz?

To słowa, których nie odważyłby się wypowiedzieć przy nikim innym. Leżąca na brzuchu postać Longbottoma jest jedyną osobą w lochach, a wszyscy strażnicy są dostrojeni do samego Draco.

Dodaje łagodniej: 

- Mogę zrobić prawie wszystko, żeby to zakończyć w tym momencie. Ale nie sądzę, żeby zostało dla mnie miejsce na świecie, kiedy to wszystko się skończy.

Nasionko rozpaczy rozkwita, narasta w nim i napełnia chłód w jego duszy, który nie ma nic wspólnego z pobytem w lochach. Słowa te są prawdą, wykraczającą poza to, co kiedykolwiek myślał, że usłyszy.

Theo mówi tylko: 

- Tak. Ja też nie.

Draco klepie go po ramieniu. 

- Wynoś się stąd. Prześpij się.

Theo kiwnął głową i wstał z miejsca; Draco już odliczał minuty do chwili, gdy nadejdzie jego zmiana. Z jakiegoś powodu myśl o rzucaniu klątw na Longbottoma nie miała dziś w sobie żadnego uroku. Zwłaszcza jeśli miałby go potem uwolnić i oddać w ręce ruchu oporu.

Gdy odgłosy kroków Theo znikają na schodach, Draco opada na ławkę, próbując wyobrazić sobie świat, w którym to nie jest jego rzeczywistość.

Nie może tego zrobić.

 

~OO~

 

Przez ponad godzinę Hermiona w milczeniu wpatruje się w swoją monetę, zaszywszy się w swoim pokoju w kryjówce. Wiadomość dawno już zniknęła, ale wciąż potrafi odtworzyć w myślach niejednoznaczne słowa, które pojawiły się wcześniej.

Mam dla ciebie prezent. Spotkajmy się w południe.

To od Malfoya; dobrze wie, że tak jest. I nie potrafi sobie nawet wyobrazić, jaki prezent mógłby dla niej mieć. O ile wie, to przekleństwo prosto w serce. Wydaje się, że Malfoy uznałby to za zabawne.

Ale wie lepiej, niż żeby sądzić, że zignoruje to wezwanie. Zwłaszcza że ich ostatnia rozmowa sprawiła, że jej nerwy są napięte do granic wytrzymałości. Może odrobina jasności pozwoli jej wreszcie spokojnie zasnąć.

Dziesięć minut przed południem wymyka się z domu, z torbą przerzuconą przez ramię i aportuje się do ich zwykłego miejsca spotkań, gdy tylko opuszcza osłony.

Natychmiast widzi go opartego o pobliskie drzewo, bezmyślnie zerkającego na różdżkę, podczas gdy czeka. Jej żołądek podskakuje; na ziemi obok niego leży ciało, poobijane i nieruchome. Przez surrealistyczną chwilę Hermiona zastanawia się, czy tym darem nie jest trup jednego z jej wrogów. Ale żaden wróg nie jest groźniejszy od samego blondyna, który odwraca się do niej z uniesioną brwią.

- Co to jest? - pyta, napinając ramiona, gdy patrzy na wyraźnie męskie ciało leżące na ziemi. - Czy to martwe ciało?

Grzbiet nosa Malfoya marszczy się z niesmakiem. Uderza nieruchomą postać butem, patrząc w dół, jakby zaskoczony jego widokiem. 

- Nie jest martwy - mruczy. - W każdym razie nie był, gdy ostatnio sprawdzałem.

Jego całkowity brak troski sprawia, że ​​jej ręka drga w kierunku różdżki, ale waha się i ostrożnie podchodzi bliżej. 

- Dlaczego powiedziałeś, że masz dla mnie prezent?

Macha leniwie w stronę ciała. 

- Bo go chciałaś. Naprawdę, Granger, nadążaj.

Gdy słowa wskakują na swoje miejsce, jej usta otwierają się w szczerym zaskoczeniu, które szybko powściąga. Przyglądając się bliżej, dostrzega rysy twarzy przez opuchliznę i krew. 

- Neville? - pyta, ledwo mogąc wypowiedzieć jego imię na głos.

Jak na zawołanie, postać wydaje ciche jęknięcie, nieznacznie się przesuwa na leśnym poszyciu. Hermiona nie może w to uwierzyć i odwraca podejrzliwe spojrzenie z powrotem na Malfoya.

- Widzisz? - Malfoy składa ramiona z przesłodzonym uśmiechem. - To prezent.

Hermiona powstrzymuje euforię, która unosi się pod powierzchnią. Kiedy Malfoy nie wspomniał o Neville'u po ich ostatniej rozmowie o nim, wyobraziła sobie najgorsze. Wypuszcza ciężki oddech, przerażenie ogarnia ją tam, gdzie szczęście znajdowało się chwilę wcześniej.

- A czego chcesz w zamian?

Na jego twarzy pojawia się wyraz zaskoczenia, fałszywy i drwiący, gdy przykłada rękę do piersi; Hermiona ledwo powstrzymuje chęć przewrócenia oczami. 

- Kto powiedział, że chcę czegoś w zamian? – przeciąga.

- Bo nigdy nic nie robisz z dobroci tej bryły węgla w swojej piersi - prycha. - Wyrzuć to z siebie. Co twoim zdaniem zrobię dla ciebie w zamian za powrót Neville’a?

Jeśli miałaby być szczera, Neville wygląda na ledwo żywego.

Malfoy znów go szturcha. 

- Wyobrażam sobie, że będziesz chciała znaleźć mu uzdrowiciela.

Hermiona gryzie się w język, gdy odpowiada – że Neville jest w takim stanie tylko przez niego – i czeka na odpowiednią odpowiedź.

- Myślałem, - mówi Malfoy po dłuższej chwili, - że może rozważysz moją… ofertę.

Śmiech wyrywa się jej z ust. 

- Twoją kompletnie szaloną ofertę małżeństwa? Więc to jest, co, jakiś okropny prezent zaręczynowy?

Gdyby sytuacja była choć odrobinę bardziej absurdalna, mogłaby wybuchnąć niepohamowanym śmiechem. Gdyby cokolwiek w tym było zabawne; gdyby Malfoy był przyjacielem albo choćby współpracownikiem, a nie jej zaprzysiężonym wrogiem.

- Przemyślałaś to chociaż? - Unosi niezachwyconą brew.

- Czy to przemyślałam? - Kręci głową. - Oczywiście, że o tym myślałam — myślałam o tym, że powinieneś zostać zbadany w szpitalu św. Munga. Na pewno zdajesz sobie sprawę, jak okropny jest to pomysł. Ty i ja? Śledzimy się od miesięcy. Żadna żywa dusza nie uwierzyłaby, że naprawdę chcemy się pobrać. A bez cienia wiarygodności twój pomysł nie ma absolutnie żadnego sensu.

Malfoy patrzy na nią z gniewem, składa ramiona, podchodzi o krok bliżej. 

- Wydaje się, że zapominasz o tym, że oboje na tym skorzystamy.

- Nieproporcjonalnie - odpowiada.

Szara barwa w jego oczach błyska, burzowa chmura i srebro, wgryzając się w jej. 

- W takim razie podaj swoje warunki. Może uda nam się dojść do porozumienia.

- Powiedz mi dlaczego - odgryza się natychmiast. - Nie będę się tym przejmować ani przez sekundę, dopóki nie dowiem się dlaczego. Dopóki nie poznam twojego celu.

Ten mężczyzna to nie tylko zamknięta księga; jest także mistrzem strategii. Bez względu na to, jak długo nad tym myśli, nie potrafi dojść do żadnego z jego wniosków na temat tego, jak to mogłoby przynieść korzyści im obojgu. Hermiona widzi tylko plan odwrócenia się plecami do ruchu oporu, do Harry'ego. Zmuszenia się do przejścia na przeciwną stronę i najprawdopodobniej poświęcenia w związku z tym własnego życia.

- Nie powiem ci dlaczego – zacisnął zęby, patrząc na otaczające ich lasy. - Nie ufam ci, że zachowasz to w tajemnicy – ​​a jeśli ta informacja wpadnie w niepowołane ręce, ty zginiesz, ja również, nic z tego nie ma znaczenia.

Tym razem Hermiona przewraca oczami. 

- Jeśli mi nie ufasz, to dlaczego chcesz mnie poślubić? Dlaczego pozwalasz mi na dostęp do wewnętrznego kręgu? Dlaczego w ogóle przekazujesz mi jakiekolwiek informacje?

- Jak ci powiedziałem – odpowiada, znów jedwabiście gładkim głosem - oboje możemy na tym skorzystać. Zdobędziesz informacje, których możesz użyć – a ja będę miał cię po swojej stronie.

Gdyby okoliczności były inne, Hermiona mogłaby poczuć się pochlebiona jego staraniami, by zdobyć jej moc na własny użytek. Jednak w obecnej sytuacji sama myśl o tym wywołuje w niej dreszcz odrazy.

Coś w jego języku wydaje jej się nie tak i mruży oczy. 

- Twoja strona - powtarza, obserwując go, by zobaczyć reakcję. - Masz na myśli śmierciożerców.

Przez długą chwilę jego twarz pozostaje bez wyrazu, stoicka. Coś błyska w jego szarych oczach.

W końcu mówi, niewiele więcej niż szeptem: 

- Mniej więcej.

Hermiona napina się na to wyznanie. 

- A co oznacza mniej?

- To znaczy, że nie wszystko, co robię, jest rozkazem Czarnego Pana.

To nie jest wielkie odkrycie, skoro wie, że Malfoy ma wystarczająco dużo zaufania Voldemorta, by pozwalać sobie na pewną miarę swobody. To powód, dla którego przestał próbować ją zabić.

Ale coś w jego słowach, w ustawieniu szczęki, mimo wszystko ją niepokoi.

Nie zdziwiłaby się, gdyby dowiedziała się, że gra w kilka gier, nawet w wewnętrznym kręgu.

I cholera, nie może nie być zaintrygowana.

- Już to wiedziałam – mówi Hermiona, gdy napięcie między nimi narasta, ostrożnie próbując wydobyć coś na wierzch. - Ale to i tak nic mi nie daje.

- Czy na pewno?

Jego słowa są teraz śmiertelnie ciche, a w głosie pobrzmiewa nuta, która sprawia, że czuje się, jakby była pozbawiona dostępu do jakiejś kluczowej informacji.

Jej umysł wiruje.

Co Malfoy sugeruje? I co ma w zanadrzu?

Rzuca krótkie spojrzenie na pustą polanę i gdyby nie wiedziała lepiej, mogłaby pomyśleć, że dostrzega błysk strachu.

- Opowiedz mi o swoich planach – mówi, desperacko pragnąc czegoś, czegokolwiek, od niego. - Co robisz, co wykracza poza twoje uprawnienia jako jego porucznika?

Coś chwieje się na jego twarzy w sposób, którego nie widziała od czasów Hogwartu. Niepewność — i coś jeszcze.

Patrzy na nią, jakby chciał, żeby to poskładała. Żeby powiedziała to na głos za niego.

Nie ośmiela się zgadywać.

Jeśli nie chce mówić, może pójść za jego przykładem.

W końcu przebłysk wrażliwości znika, jakby nigdy się nie wydarzył, a on przeciąga: 

- Nic niezwykłego. I tak wiesz większość, jak sądzę.

Rozczarowanie narasta, burzy się w jej żołądku do granic mdłości.

Nawet gdy o tym myśli, przeklina samą siebie. Oczywiście, że nic jej nie powiedział.

To Malfoy, najbardziej szanowany porucznik Czarnego Pana. Uosabia śmierciożerców w każdym aspekcie, od okrucieństwa po moc, za którą goni, po linie zdobiące jego maskę.

- Wyobrażam sobie, że tak – mówi w końcu, niezdolna wydobyć z siebie niczego więcej. Jej własny głos brzmi cicho, pokonany. - Ale jeśli nie zamierzasz dać mi więcej niż to, nie mam dla ciebie nic w zamian.

Znów wbija wzrok w jej oczy, linia jego szczęki jest tak twarda, że ​​zastanawia się, czy nie bolą go zęby.

- Dobrze.

Hermiona odwraca wzrok w stronę leżącego Neville’a. Nie pamięta już nawet, czego Malfoy chciał w zamian za jego wolność.

Cała sytuacja stała się tak zawiła, że ​​niemal tęskni za czasami, gdy przeklinali się i torturowali.

- Odmawiam - mówi cicho - więc jeśli nie zamierzasz mnie przeklinać, odchodzę. - Jej oczy znów się podnoszą z ostrzeżeniem. - I zabieram Neville’a.

Malfoy macha lekceważąco ręką. 

- Nie mam dla niego zastosowania.

Pomimo jego nagle swobodnego zachowania, może sobie tylko wyobrazić, ile go to kosztowało. To powód, dla którego kolejne słowa wymykają się jej z ust. 

- Dziękuję, Malfoy.

Kiwa głową, wpychając ręce do kieszeni. 

- Nie ma za co, Granger.

Jest w nim coś innego; brakuje mu pewności siebie, której się spodziewała. To wystarcza, by ją zbić z tropu, choć nie potrafi stwierdzić, czy to szczere.

Zanim zdąży cokolwiek powiedzieć, on odwraca się w miejscu i znika.

Zostawiając Hermionę z nieprzytomnym Nevillem i milionem pytań.

 

~OO~

 

- Co masz na myśli mówiąc, że po prostu go znalazłaś?

Hermiona szuka odpowiedzi i nawet po pół godzinie od momentu, gdy Malfoy zostawił ją samą z tym problemem, nie potrafi nic wymyślić. Ponieważ prawda jest taka, że ​​nawet ona nie rozumie okoliczności, które doprowadziły do ​​odzyskania Neville'a.

Po powrocie do kryjówki natychmiast oddała swojego przyjaciela pod opiekę najlepszych dostępnych uzdrowicieli ruchu oporu. Ale nawet uzdrowiciele nie potrafili ukryć ponurych spojrzeń, gdy przyjrzeli się wyglądowi Neville'a.

- Tak - odpowiada, składając dłonie. - Nie znalazłam go, per se – improwizuje – ale był bez ochrony. Złapałam go i uciekłam.

- Bez ochrony – powtarza Cassius, unosząc brew. - Gdzie?

- Jak ci mówiłam – zaciska zęby – śledziłam sieci informacyjne Malfoya.

Nieważne, że nie ma to nic wspólnego z tą konkretną sytuacją, ale wie, że nie powinna przyznawać, że Malfoy po prostu dał jej Neville'a, wiedząc doskonale,że zostanie wplątana w tę rozgrywkę. Prawdopodobnie uznał to za akceptowalną wymianę.

Cassius nie wygląda na przekonanego. 

- Uh huh – mruczy. - I sprawdziłaś Longbottoma pod kątem klątw? Zaklęć śledzących?

- Oczywiście – odpowiada Hermiona, obrażona. - To była pierwsza rzecz, jaką zrobiłam.

Po wyjściu Malfoya, a zanim złapała Neville'a i ostrożnie go pociągnęła, rzuciła całą serię zaklęć. Wie, że nie powinna tracić głowy i pomimo dziwnej sytuacji z Malfoyem, nie zdziwiłaby się, gdyby wykorzystał potencjalną ofertę pokoju jako sposób na odkrycie lokalizacji ich kryjówki.

Warrington wzdycha i spogląda na zegarek. 

- No dobrze. Jeśli Longbottom wyzdrowieje, będziemy musieli go poinformować, jak tylko będzie mógł mówić. Zobaczymy, co możemy z niego wyciągnąć, jeśli jego mózg nie jest już płynny.

- Neville jest twardy - mruczy Hermiona, bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego. Byłoby okrutnym rodzajem ironii, gdyby Neville skończył jak jego rodzice, torturowany ponad swoje granice. Nie może pozwolić sobie na takie myślenie, tak samo jak nie może pozwolić sobie na strach, że ulegnie swoim ranom.

Sam fakt, że Malfoy w ogóle go oddał, wciąż krąży jej po głowie, jawnie sprzeczny ze wszystkim, co wie o tym człowieku. Malfoy nie okazuje litości – jest śmierciożercą. Działa za pomocą różdżki, torturując i zabijając dzień po dniu.

I nawet gdyby nie próbował przekonać jej do tego bezsensownego układu, który jego zdaniem przyniesie korzyści im obojgu, Hermiona by mu nie zaufała. Jest pewna, że ​​ma dodatkowy powód, by odesłać Neville'a do ruchu oporu; po prostu jeszcze go nie rozgryzła.

Dręczy ją inna myśl, przez którą czuję irytację.

Jest mu coś winna.

I będzie musiała z nim znowu porozmawiać. Jeśli nie po to, by omówić tę sprawę, to dlatego, że nigdy więcej nie ugnie się pod jego wolą. Kilka chwilowych załamań w osądzie mogłoby wyjaśnić sposób, w jaki wcześniej wymieniała z nim informacje, choć wie, że nikt z ruchu oporu — nawet Harry — tego nie zrozumie.

Ale to byłoby równoznaczne z odwróceniem się od własnej strony. Oznaczałoby to naznaczenie siebie jako wroga sprawy, o którą walczyła, krwawiła i zabijała przez lata.

Jej serce boli na samą myśl.

- I ciebie też przesłuchamy, - rzuca przez ramię Cassius z nieukrywaną niechęcią, oddalając się korytarzem. - Bo żadna część twojego wyjaśnienia nie trzyma się kupy.

Hermiona marszczy brwi na widok jego oddalającej się postaci, a część uczuć rozprasza się w mgnieniu oka.

Walczy o cały ruch oporu. Nie o samozwańczych dupków pokroju Cassiusa Warringtona.

Ponownie jej myśli przenoszą się na Malfoya. Jego zimną, szyderczą pogardę dla ruchu oporu, dla sposobu, w jaki traktują ją jak każdego innego żołnierza piechoty. Ta myśl jest otrzeźwiająca: to wszystko, czym ona naprawdę jest.

Każdy moment, w którym jej imię — imię Harry'ego Pottera — miało znaczenie, dawno minął. Może i ma zapewniony pewien poziom swobody w wykonywaniu swoich zadań, ale nie ma większego wpływu na ruch oporu niż ktokolwiek inny.

Przez większość czasu jej to nie przeszkadza. Nawet jej to nie obchodzi. Podobnie jak Harry, zmęczyło ją dźwiganie ciężaru zbyt wielu oczekiwań na swoich barkach w ciągu roku, który spędzili na ucieczce jako nastolatkowie. Teraz, lata później, jest szczęśliwsza bez tego.

- Nie ma za co, - mruczy do siebie, pocierając zagięcie w szyi, gdy Cassius skręca za róg w stronę sali wojennej. Bez wątpienia, by poinformować pozostałych szefów kryjówki. Prawdopodobnie przywódcę kryjówki Neville’a.

To nieuprzejme, zważywszy na to, że jej głównym zmartwieniem powinno być dobro Nevilla. Ale jej starannie prowadzone negocjacje, by go odzyskać, sprowadziły się do tego—do mniej niż niczego. Jej przyjaciel wrócił, ale ona znów musi tłumaczyć się z chaosu, w który wciągnął ją Malfoy. I tym razem... nie ma od tego ucieczki.

Chapter Text

Powietrze jest pełne dymu, palących pozostałości bomby zapalającej odpalonej przez jakiegoś szczególnie gorliwego członka ruchu oporu. Draco czuje jej gorąco w płucach, nawet z dystansu, jaki dzielił go od pierwotnego wybuchu.

Przez mgłę ledwie może stwierdzić, czy ciała na ziemi są sojusznikami czy wrogami — ani nie może nic powiedzieć o tych, którzy wciąż walczą, smugi światła pozostawiają widmowe ślady w dymie.

Rzuca spojrzenie dookoła, trzymając różdżkę wysoko.

Dreszcz nerwów przebiega wzdłuż jego kręgosłupa. Wybuch zdezorientował go, częściowo oślepł, a w uszach mu dzwoniło.

Przeklina pod nosem, nie mogąc śledzić smug magii, jak zwykle, a gdy w jego polu widzenia pojawia się zaklęcie, strach ściska mu pierś.

Magia uderza go w kostki, mocno powalając na plecy, na ziemię poniżej. Powietrze wylatuje z jego płuc ze świstem przy silnym uderzeniu, a jego oczy zamarzają szeroko, gdy błysk neonowej zieleni przelatuje nad nim. Zderza się nieszkodliwie z najbliższym drzewem w wybuchu magii.

Z ust Draco wydobywa się ostry oddech. Nie zauważył nadlatującej Avady, dopóki nie było niemal za późno. I choć jego duma cierpiała z powodu kolejnego zaklęcia, które dosięgło go w chwili nieuwagi — nie wspominając już o jego pośladkach — mógł przecież zginąć.

Próbując wstać, Draco łapie wzrok kogoś górującego nad nim. Drobna, kobieca postać, która unosi rękę do kogoś w oddali.

- Na ziemię! - woła, a on rozpoznaje głos Granger. Cicho mówi: - Nie ruszaj się, kurwa.

Minutę później, gdy serce Draco wali mu jak oszalałe o żebra, ona wzdycha.

- Wszystko w porządku.

- Co to kurwa było, Granger? - pyta, mrucząc, podnosząc się na nogi i wyginając szyję.

- Właśnie - mruczy w odpowiedzi, tonem równie niezadowolonym, jak on się czuje - uratowałam twój żałosny tyłek.

Sytuacja zaczyna się układać – Granger zwaliła go z nóg, żeby klątwa śmierci chybiła. Patrzy na nią z gniewem, nie przejmując się myślą, że jest jej cokolwiek winien.

- Jestem zdziwiony, że nie pozwoliłaś mi umrzeć – przerywa, rozglądając się i oceniając otoczenie.

Część dymu już opadła, odsłaniając nieruchome, zamaskowane sylwetki rozsiane po ziemi. Leżeli dwukrotnie liczniej niż polegli członkowie oporu, a jego górna warga uniosła się w grymasie pogardy na myśl o tak podstępnej taktyce. Większość ocalałych przeciwników zdążyła się teleportować — kolejna błyskawiczna potyczka do odnotowania. Draco uświadamia sobie, że w pobliżu nie ma już nikogo, ale nie opuszcza różdżki.

- A powinnam? - Granger powiedziała z chichotem, składając ramiona na piersi.

- Ułatwiłoby ci to życie. - Draco przygląda się jej przez chwilę — dostrzega gogle spoczywające na jej włosach, jakby dopiero co je zdjęła. Jego oczy zwężają się na tę myśl — na sposób, w jaki opór zdołał przejąć inicjatywę w tej konkretnej potyczce.

- Ułatwiłoby, tak, - przyznaje, chowając własną różdżkę do kabury, jakby nie spodziewała się, że ją zaatakuje. - Ale byłoby mniej interesujące.

Zmienia pozycję, świadomy napięcia, które unosi się między nimi. Granice są tak rozmyte, że nie może ich już dostrzec. Ostatnim razem, kiedy ją widział, zwrócił jeńca wojennego za nic w zamian — a teraz uratowała mu życie. Nieprzyjemne uczucie narasta w jego piersi na samą myśl.

Draco nie dba o to, by komukolwiek cokolwiek być winnym. A co dopiero o to, by być winnym długu życia Hermionie Granger.

Odwraca wzrok, nie mogąc spojrzeć jej w oczy i przeciąga:

- W takim razie dzięki.

- Że co, chyba musisz powtórzyć?

Jej usta drgają z nutką humoru, której on nie odwzajemnia. Wymamrotał:

- Dziękuję. Za uratowanie mnie - i obrzucił ją ponurym spojrzeniem.

- To nic - odpowiada, uśmiechając się sarkastycznie. - To nic, czego sam byś dla mnie nie zrobił, jestem pewna.

Draco tak jej nienawidzi. Wolałby, żeby przystawiła mu sztylet do gardła, niż angażowała go w żart i drwiny.

- Właściwie to bym tego nie zrobił - wycedził, udając, że strzepuje brud z rękawów szaty. - Pozwoliłbym ci umrzeć, jeśli cię to interesuje.

- Nie interesuje.

- Czego chcesz - wykrztusił, niezainteresowany kontynuowaniem tej rozmowy dłużej niż to konieczne. Wie, że nie musi tego rozwijać, zwłaszcza patrząc na błysk w jej oku. Jego duma jest już wystarczająco zraniona, więc warknął: - Żadnych gierek.

- Jakich gierek? - powtarza, a rozbawienie znika z jej twarzy. - Tak jakbyś sam ze mną nie pogrywał przez cały ten cholerny czas?

Draco marszczy brwi i patrzy na nią przez dłuższą chwilę.

- To nie żadne gierki, kiedy nasze życie jest na szali.

- A ja myślałam, że to twój ulubiony rodzaj gry – syczy w odpowiedzi.

Uderza go to nagle — jego pierś unosi się lekko w geście frustracji — jak blisko siebie stoją. Reszta pola bitwy opustoszała, większość poległych została już zabrana przez tych, którzy pozostali lub powrócili po zakończeniu starcia.

Zamiast teleportować się do dworu i zająć się stratami, tkwi w słownej potyczce z Granger. Jej brązowe oczy błyszczą gniewnie, a głębokie zmarszczenie na czole zdradza napięcie, z jakim wbija w niego spojrzenie. Przez jego ciało przemyka nerwowa energia. Chce ją przekląć. Chce zasypać ją zaklęciami, dopóki nie przebije się przez ten obłąkańczy puls w uszach.

Zamiast tego tylko na nią patrzy, bardzo świadomy tego, jak w szybkim rytmie bije jego serce. Jej bliskość jest niepokojąca i przez nagłą, zaskakującą chwilę żałuje wszystkiego. Żałuje sposobu, w jaki kiedykolwiek angażowali się w cokolwiek poza tym, do czego zostali przydzieleni; żałuje, że podchodził do niej jak do kogoś więcej niż zaprzysiężonego wroga.

Granice są tak dawno zapomniane, że nie potrafi nawet powiedzieć, skąd się wzięły.

I wbrew własnej woli jego oczy spływają w dół.

Draco pozwala sobie na chwilę szaleństwa — czysty mentalny urlop, podczas którego wpatruje się w jej usta. W miękką linię różowych warg, w ich delikatny opad. W to, jak są lekko rozchylone, gdy oddech wymyka się spomiędzy nich — aż w końcu znów napotyka jej spojrzenie.

Napięcie ściska mu pierś.

I po raz pierwszy od lat Draco jest wdzięczny za srebrno-czarną maskę, która zasłania jego rysy. Ciepło wspina się po jego gardle i zalewa policzki, a on mruży oczy w geście sprzeciwu, jakby mógł udawać w jakikolwiek sposób, że się nie gapił.

W końcu Granger zaciska usta, zmusza się do przełknięcia śliny i potrząsa głową.

- Nie chcę od ciebie niczego, do cholery. Chcę, żebyś zostawił mnie w spokoju. Nie szukaj mnie — nie wysyłaj wiadomości. - Jej głos opada i brzmi jak groźba. - Nie chcę cię widzieć i nie chcę odpierać twoich przekleństw.

Jej słowa są jak wstrząs w jego piersi, a Draco przeklina w myślach, że pozwolił się rozproszyć.

Słowa wypadają z jego ust, brzmiąc dziwnie niepodobnie do niego samego.

- Wiesz, że nie mogę tego zrobić. Zostałem przydzielony, żeby cię zabić.

- Ale tego nie zrobiłeś – szepcze.

A jednak pomimo słów nie cofnęła się. Jej oczy znów się na nim skupiają, płonąc gorącem, które go ogarnia, a postawienie stóp na ziemi wymaga od niego wysiłku fizycznego.

- Gdybyś chciał mnie zabić, już byś to zrobił – mówi ponownie, odchrząkując. Czubek różdżki wbija mu się w pierś, a Draco ledwo powstrzymuje się od drgnięcia. Nawet nie zauważył, jak wyciąga rękę, tak bardzo był pochłonięty. - I jeśli nie zrobisz tego teraz, straciłeś szansę. Ponieważ skończyłam z twoimi gierkami, Malfoy. A to nie jest jedna z nich.

Jego własna ręka drga w kierunku różdżki. Cała wymiana zdań wytrąca go z równowagi, niepewnego, co sądzić o niej i ciągle zmieniającej się dynamice między nimi.

Ostatnim razem, gdy ją widział, oddał więźnia za nic.

A teraz...

Jego górna warga wykrzywia się w cień szyderstwa, które kiedyś mógł jej rzucić.

- Nie zabiję cię - mówi cicho, słowa wiszą między nimi, chociaż jej różdżka pozostaje przyciśnięta do jego mostka.

Napięcie między nimi pozostaje niezauważone, a on nienawidzi każdej części tego. Nienawidzi jej żądań i faktu, że nie może oderwać wzroku.

- Dobrze - mówi, coś jeszcze tkwi w jej spojrzeniu, gdy zaciska szczękę.

Nie wie, dokąd to wszystko ich teraz prowadzi.

- Ja też cię nie zabiję, - przyznaje w końcu, napięcie szarpie jej ciało. - Chyba że będę musiała.

Draco obejmuje dłonią jej różdżkę, odsuwając jej czubek od piersi i przeciągając słowa:

- Dobra. Wygląda na to, że dotarliśmy do kolejnego impasu. Uważaj na siebie, Granger.

Na moment jej usta drgają w ironicznym rozbawieniu. Nie dociera to do jej oczu.

- Lepiej martw się o siebie.

Merlinie, on już nie wie, co się między nimi dzieje, ale zdaje sobie sprawę, że oboje przyznali to samo. Chce do niej sięgnąć, przyciągnąć ją blisko i jednocześnie odepchnąć.

Aby ją chronić i wkurzyć.

I nie rozumie z tego nic.

Więc odchodzi.

~OO~

Jej ręce trzęsą się nieproszone po raz pierwszy od lat.

Ostatnie spotkanie z Malfoyem odtwarza się w kółko w jej umyśle, a Hermiona pragnie każdą częścią siebie, by móc je zablokować.

Siedzi jej pod skórą — może nawet od dawna, choć wolałaby tego nie przyznać — i nie potrafi otrząsnąć się z tego, jak na nią patrzył. Nawet gdy każda część jego twarzy była zakryta, poza oczami, czuła to palące ciepło.

Merlinie, to było nieprzyzwoite.

Jej skóra zapiekła od nagromadzonej energii, lecz odraza, której się spodziewała, nie nadeszła. Zamiast tego utonęła w gwałtowności, w intensywności adrenaliny pulsującej za uszami.

Nawet teraz jej serce wali, gdy o tym myśli. Hermiona przeklina pod nosem, załamując ręce.

Choć wypierała to tak długo, teraz już wie: wpadła po uszy.

Z pewnością nie ma złudzeń co do tego mężczyzny: wie, kim i czym on jest, na wskroś.

Ale sytuacja jest teraz o wiele bardziej skomplikowana, niż kiedykolwiek powinna być.

Uspokajając nerwy, lekko puka do drzwi prowizorycznego szpitala w kryjówce.

Przez lekko uchylone drzwi widzi Neville'a na najbliższym łóżku, a Hermiona wślizguje się przez drzwi nieproszona.

Jedyny uzdrowiciel w pokoju podnosi wzrok; Penelopa Clearwater, kobieta, którą Hermiona znała mgliście w Hogwarcie.

- Hermiono. Jakieś wieści?

- Dzisiaj nic - odpowiada, kiwając głową. Większość domu jest nadal w dobrym nastroju po udanej potyczce poprzedniego dnia. - Jak się czuje pacjent?

Penelopa przepraszająco się krzywi.

- Obawiam się, że nadal jest nieprzytomny. Jego funkcje życiowe są stabilne, ale ci śmierciożercy wyrządzili mu krzywdę. Fizycznie mogę leczyć jego rany, ale szkody psychiczne są głębokie, a to nie jest moja specjalność.

Hermiona czuje mdłości w dole żołądka, gdy kiwa głową.

To po prostu kolejny powód, by wyrzucić z głowy wszystkie myśli o Malfoyu.

Nie do końca sobie z tym radzi.

- Czy mamy uzdrowiciela umysłu w sieci ruchu oporu? - pyta Hermiona. Mimo że nic z tego nie jest jej winą, czuje potrzebę, by upewnić się, że Neville wyzdrowieje.

Być może to ukryte poczucie winy z powodu faktu, że nie zabiła Malfoya, pozwalając tym samym na tortury Neville'a z ręki mężczyzny.

- Mamy – mówi Penelopa, po czym się waha. - Dwóch, w zasadzie. Ale mają pełne ręce roboty gdzie indziej. Neville jest nieprzytomny odkąd go przywieźliście i, cóż... nie ma zbyt wielu nadziei na jego przeżycie.

Hermiona gapi się na nią, tłumiąc nagły przypływ wściekłości.

- On nie jest priorytetem? Był torturowany w kwaterze głównej śmierciożerców! Podczas wykonywania misji na zlecenie ruchu oporu! Z pewnością, jeśli to nie jest wystarczający powód, ma informacje, które moglibyśmy wykorzystać.

Kobieta wzrusza ramionami i rzuca kolejne ponure spojrzenie.

- To samo próbowałam powiedzieć Cassiusowi. Ale zasoby — zwłaszcza ludzkie — są po prostu ograniczone. Jak tylko któryś z uzdrowicieli umysłu będzie mógł, przyjdą tutaj i pomogą w opiece nad Nevillem.

Hermiona zaciska dłonie w pięści. Gniew miesza się z rozpaczą, przesłaniając jej racjonalne myślenie, a ona zaciska szczękę, czując potrzebę krzyku.

- Dzięki, Penelopo – wyszeptała, rzucając jeszcze jedno spojrzenie na nieruchomą postać Neville'a. Owija dłoń wokół jego ramienia, ściskając go, po czym wychodzi z pokoju, opuszcza kryjówkę, znika z terenu.

Zniszczenie i bezradność wirują w niej i, pośrodku pustego pola, wyrywają się z jej płuc w pełnym cierpienia krzyku, gdy pada na kolana w trawie.

~OO~

Na ustach Draco pojawia się zamyślony grymas, gdy wpatruje się w wspomnienie — świeżo wydobyte z własnej świadomości. Przejrzał je już dwukrotnie i zaczyna podejrzewać, że jakaś część jego samego desperacko czegoś w nim szuka.

Ale nie potrafi pozbyć się wrażenia, że coś mu umyka.

W tygodniach, które Longbottom spędził w lochach dworu Malfoyów, to wszystko, co Draco zdołał z niego wydobyć. Mężczyzna ma umysł jak stalowa pułapka i siłę woli, której trudno dorównać. I choć nigdy nie darzyli się sympatią — a teraz jeszcze mniej — Draco nie potrafił powstrzymać się przed przebłyskiem szacunku.

Nie wie, czy sam miałby w sobie tyle determinacji, by się nie złamać, gdyby role się odwróciły.

A przecież Draco sam zna smak klątw bólu. Przeszedł przez najgorsze wybuchy gniewu Czarnego Pana.

Ale to... to nie zostało wydarte torturą ani przymusem. To był zwykły sen.

Nie pierwszy raz Draco potrafił wydobyć informacje ze snu innej osoby, ale tylko raz zdarzyło się, by obrona umysłu Longbottoma była na tyle osłabiona, by mógł się wślizgnąć. Jeśli ma być ze sobą szczery, może właśnie dlatego tak bardzo pragnie wyciągnąć z tego snu cokolwiek — bo oddał mężczyznę Granger bez żadnych konkretnych rezultatów.

Sen był prosty; wręcz nudny. Zwykłe, ciche wspomnienie — albo całkowita fikcja — ale za każdym razem Draco się zawieszał.

Longbottom śnił o Granger, o innych ubranych w prowizoryczny ekwipunek ruchu oporu. Grupa ludzi — część z nich Draco rozpoznawał z Hogwartu, część była mu obca — spędzająca popołudnie na świeżym powietrzu. Chwila wytchnienia.

Zatrzymał się jednak dopiero wtedy, gdy zauważył rozcięcie na policzku Granger.

Pamiętał, jak jej je zadał. Płytkie cięcie, które ledwie musnęło jej twarz. Za każdym razem, gdy oglądał to wspomnienie, jego tętno przyspieszało. Sen unikałby takich nieregularności.

Niektórzy z tej grupy byli wyraźniejsi niż inni, i Draco tym razem skupił się z całą intensywnością na rozmytej sylwetce stojącej za ramieniem Granger. I właśnie teraz, gdy patrzył wystarczająco uważnie, adrenalina uderzyła mu do żył.

To musiało być niedawno; potyczka, w której Granger odniosła to rozcięcie, miała miejsce zaledwie kilka miesięcy temu. Niedługo po tym, jak Draco otrzymał rozkaz, by ją zabić.

Z przyspieszonym pulsem obserwował, jak mężczyzna podchodzi do Granger i kładzie dłoń na ramieniu Longbottoma.

Wciągnął oddech pełen niedowierzania, gdy zobaczył, jak Granger odwraca się w stronę tego człowieka, a na jej twarzy pojawia się miękki, zamyślony uśmiech. Draco niemal nie potrafił tego pojąć — od dawna był przekonany, że ten człowiek nie żyje.

Gdy scena dobiegała końca i zaczynała się rozmywać, na jego ustach zagościł uśmieszek. Umysł pracował na pełnych obrotach, analizując możliwości.

Sen — wspomnienie — zaczynało się już rozmywać na brzegach, ale teraz Draco był pewien. Odtwarzając je raz jeszcze, pozwolił, by na jego twarzy rozlał się powolny, leniwy uśmiech. Pokręcił głową z niedowierzaniem.

- Harry Potter - mruknął do siebie, wpatrując się w rozczochrane włosy, okulary osadzone na nosie i jasne, zielone oczy. - Dawno się, kurwa, nie widzieliśmy.

I coś w nim podpowiadało, że właśnie znalazł dźwignię, której potrzebował.

~OO~

Przerzucając między palcami skradzioną monetę ruchu oporu, Draco snuł kolejne etapy swojego planu w zaciszu gabinetu.

Wzrok zatrzymał na gładkiej, złotej powierzchni, myśli pracowały gorączkowo. Teraz, gdy wiedział, że Potter żyje — a jakaś część jego umysłu wciąż nie mogła się nadziwić, że opór zdołał go ukrywać przez cały ten czas — miał wreszcie cel.

Sam fakt, że go ukrywano, nie dziwił Draco. Nawet jeśli Potter nie miał już tej samej siły, co przed upadkiem Zakonu Feniksa, był bronią — choćby tylko jako symbol. Przez lata był dla drugiej strony uosobieniem nadziei.

Draco mruknął cicho pod nosem, czując, jak jego plan zaczyna się układać.

Za każdym razem, gdy Granger zmieniała harmonogram — rajdy zaopatrzeniowe, spotkania z informatorami — Draco ją śledził i wszystko rozpracowywał od nowa. Rzut oka na kalendarz wystarczył, by wiedzieć, gdzie teraz jest... a co ważniejsze — gdzie jej nie ma. Kącik ust uniósł mu się w rozbawieniu.

Po tygodniach grzebania w magii, która zasilała monetę i łączyła ją z siecią oporu, Draco wiedział już, jak to działa. Nigdy nie musiał ukrywać swojej magicznej sygnatury — Granger i tak zawsze wiedziała, że to on, gdy wysyłał wiadomość.

Był w jej głowie. Otrzymał od niej ponad tuzin wiadomości przez monetę.

Skrupulatna analiza i rozkład jej magii doprowadziły go do punktu, w którym znał jej rdzeń magiczny niemal tak dobrze jak własny.

Znał jej sygnaturę na tyle, by ją podrobić.

Bez większego pośpiechu wystukał wiadomość na monecie, wyobrażając sobie odbiorcę, skupiając wolę na tym, by dotarła do celu mimo zaklęć ukrywających jego istnienie przed resztą oporu.

Rajd zaopatrzeniowy wpadł w zasadzkę; potrzebne wsparcie NATYCHMIAST.

Przejechał kciukiem po wygrawerowanych literach, które pojawiły się na powierzchni, po czym dodał przybliżoną lokalizację — zrujnowaną, opuszczoną część Londynu. Skoncentrował całą wolę na zaklęciu, instalując fałszywkę, ukrywając własną sygnaturę pod tą należącą do Granger.

Jeśli nie będzie idealna, musi liczyć na to, że Potter nie ma tak wyczulonego oka jak ona.

Zanim wysłał wiadomość, teleportował się przez bariery ochronne prosto do wskazanego miejsca. Rozejrzał się, upewniając, że wszystko jest na swoim miejscu. Wypuścił cicho powietrze i wysłał wiadomość do Pottera.

Minuty mijały, a Draco coraz wyraźniej czuł, jak puls dudni mu w gardle.

Moneta ogrzała się w jego dłoni. Wstrzymał oddech.

Zaraz będę.

Część Draco nie mogła w to uwierzyć — ryzyko mogło się opłacić bardziej, niż kiedykolwiek przypuszczał. A Potter nie będzie miał pojęcia, co go czeka... dopóki nie będzie za późno.

Jak jagnię prowadzone na rzeź. Uśmiech rozlał się po twarzy Draco, gdy schował monetę, dobył różdżki i czekał.

~OO~

Jest cicho. Zbyt cicho.

Kiedy Hermiona kazała Malfoyowi zostawić ją w spokoju, nie spodziewała się, że naprawdę posłucha. Minął już ponad tydzień od ich ostatniego starcia, podczas którego uratowała mu życie przed zaklęciem śmierci — rzadki przypadek, gdy opór wyszedł z potyczki zwycięsko. To wtedy zażądała, by więcej się z nią nie kontaktował.

Dzień, w którym oboje przyznali, że nie są już dla siebie śmiertelnym zagrożeniem. Hermiona wie, że powinna była wykorzystać tę okazję — nawet jeśli w każdej napiętej linii jego ciała widziała zranioną dumę.

W głębi duszy wie jednak, że to nie może być takie proste. Malfoy knuje coś nowego, a ta myśl przeraża ją bardziej niż jego zaklęcia i klątwy kiedykolwiek wcześniej.

Słońce chyli się ku zachodowi, a w kryjówce panuje cisza. Kilka nowych zespołów zadaniowych zostało niedawno utworzonych, a Cassius i Kingsley spędzili większość popołudnia i wieczoru w jednej z innych baz.

Hermiona prześlizguje się do pokoju obok swojego i puka do drzwi Harry'ego. Drewniane skrzydło lekko zadrżało w futrynie, ale odpowiedziała jej tylko cisza.

To nic niezwykłego — często wychodzi bez słowa, tak samo jak ona. Mógł zostać wysłany na rajd zaopatrzeniowy z innym zespołem. Przez chwilę rozważa samotne zejście do kuchni na kolację, ale w końcu naciska klamkę i uchyla drzwi.

- Harry, jesteś tu? - pyta, zaglądając do środka. Szybki rzut oka wystarcza, by stwierdzić, że nic nie wygląda podejrzanie — poza tym, że jego plecak zniknął. To oznacza tylko jedno: opuścił kryjówkę.

Zamykając za sobą drzwi, kieruje się do kuchni. Nakłada sobie coś na talerz, mimo że nie ma apetytu, i siada przy ich zwyczajowym stole.

Na monecie nie czeka żadna wiadomość. Hermiona przygotowuje się na długi, samotny wieczór.

~OO~

Instynkt i intuicja towarzyszyły jej od początku wojny — a może i dłużej — i kiedy Hermiona budzi się zbyt wcześnie następnego ranka, wie, że coś jest nie tak.

Jej komunikacyjna moneta jest równie pusta jak poprzedniego wieczoru — równie pozbawiona wiadomości od jej odwiecznego przeciwnika, jak przez ostatni tydzień.

Ale szybkie sprawdzenie pokoju Harry'ego potwierdza, że nadal nie wrócił. Nie byłoby to niczym niezwykłym, gdyby nie to niepokojące przeczucie, które przeszywa jej kręgosłup. Nie miał zaplanowanego żadnego rajdu zaopatrzeniowego, a każda inna misja dla oporu najpewniej zakończyłaby się jego powrotem na noc.

Hermiona zabiera z kuchni trochę prowiantu, dorzuca go do plecaka razem z innymi niezbędnymi rzeczami. Wczesne światło świtu dopiero zaczyna rozjaśniać niebo, gdy wychodzi na chłodne powietrze, już wystukując wiadomość do Harry'ego na monecie. Zamierza szybko sprawdzić jego zwykłe miejsca, odwiedzić kilka punktów spotkań i zobaczyć, czy coś nie wzbudzi jej niepokoju. Lepsze to niż siedzenie bezczynnie i czekanie.

Lepsze niż ta nerwowa energia, która już krąży w jej żyłach.

Nie odpowiedział na wiadomość. I choć Harry nigdy nie słynął z punktualności, to tylko potęguje to uczucie, które twardnieje jej w żołądku.

Pobieżne spojrzenie z dachu na pierwszym przystanku nie przynosi żadnych rezultatów. Hermiona znów zerka na monetę. Może powinna była poczekać i porozmawiać z Kingsleyem — może to on wysłał Harry'ego na misję, o której nie mógł mówić. Ale myśl o siedzeniu i czekaniu nie ma w sobie nic pociągającego. Jeśli nic nie znajdzie, wróci do kryjówki — i tak tylko nocna warta była na nogach, gdy wychodziła.

Gdy już ma zrezygnować z trzeciego punktu, moneta nagrzewa się w jej kieszeni. Fala ulgi zalewa ją, gdy sięga po nią z nadzieją.

A potem jej żyły wypełnia lód.

Szukasz kogoś?

Oddech więźnie jej w gardle, świat wiruje, gdy patrzy, jak wiadomość znika.

- Nie - szepcze, słowo samo spada z jej ust, a przerażenie przeszywa ją nagle i ostro. - Nie - powtarza głośniej, jak mantrę. - Nie, nie, nie, nie...

Nie musi sprawdzać sygnatury magicznej wiadomości. Najgorszy scenariusz właśnie się spełnia. Instynkt nie kłamał. Harry zaginął — a Malfoy milczy.

Zanim zdąży odpowiedzieć, kolejna wiadomość pojawia się na monecie.

Wyobraź sobie moje zdziwienie, gdy odkryłem, że mój nowy więzień jednak żyje.

Już samo to, że miał kiedyś Neville'a, było wystarczająco złe — ale myśl o tym, że Harry jest teraz w jego rękach, torturowany, więziony... Żołądek Hermiony podchodzi do gardła. Powstrzymuje nagłą falę mdłości.

Przeciera oczy, jakby mogła w ten sposób obudzić się z koszmaru.

Duma miesza się z paniką, ale Hermiona tłumi tę pierwszą, wystukując kolejną wiadomość.

Nie krzywdź go.

Odpowiedź przychodzi niemal natychmiast. Czuje, jak gra między nimi wchodzi na nowy, mroczny poziom.

To, co stanie się z Potterem, zależy teraz od ciebie.

Wypuszcza powietrze, sięgając po każdy okruch instynktu i determinacji, które wypracowała przez lata wojny. Przesiewa wszystko, co wie, wszystko, czego się nauczyła — i zmusza się do zachowania zimnej krwi.

To kolejna gra. Zna Malfoya. Zna jego sposób myślenia. Zaciskając zęby, wysyła kolejną wiadomość. Negocjujemy?

Myślałem, że nigdy nie zapytasz.

~OO~

Malfoy czeka już na ich zwyczajowym miejscu spotkań, jakby wszystko potoczyło się dokładnie tak, jak przewidział. Hermiona zbiera w sobie siły, zbliżając się do niego. Choć gotowa jest zażądać dowodu na to, że Harry żyje, zachowuje kamienną twarz, gdy go dostrzega.

Opierając się o najbliższe drzewo, Malfoy jak zwykle emanuje nonszalancką obojętnością. Nieco dalej, po jego prawej stronie, stoi Harry. Nawet z tej odległości Hermiona widzi gęstą sieć zaklęć ochronnych, które go otaczają. Uwolnienie go będzie walką — i to taką, z której mogą nie wyjść żywi.

To zapewne jedyny powód, dla którego Malfoy go przyprowadził. Zna ją zbyt dobrze — wie, że zażąda rozmowy z Harrym, zanim zgodzi się na jakiekolwiek negocjacje.

To jednak spojrzenie Harry'ego uderza ją najmocniej. Zaskoczenie — ostrożna analiza, ukryty niepokój.

A pod tym wszystkim — rozczarowanie. Ostry, przeszywający ból zdrady.

- Hermiono, co się dzieje? - pyta Harry cicho, z wahaniem. Jego głos jest lekko stłumiony przez złożoną sieć zaklęć.

Nie może tego znieść. Hermiona wbija wzrok w Malfoya, krzyżując ramiona, jakby chciała ochronić się przed tym, co musi teraz nadejść.

- Czego chcesz? - pyta, wskazując głową na Harry'ego. Jej głos jest cichy. - W zamian.

- Wiesz, czego chcę - przeciąga Malfoy, a jego spojrzenie z rozbawieniem przesuwa się ku Harry'emu. Jakby chciał to wszystko przeciągnąć, zmusić ją do wypowiedzenia słów, które w każdym innym świecie byłyby zdradą.

Jakby chciał, by Harry dokładnie zrozumiał, jak bardzo ich relacja się skomplikowała.

- Chcesz...

- Informacje o Foray, Granger - przerywa jej Malfoy, unosząc podbródek i znów skupiając na niej całą uwagę. - Jak widzisz, Potter jest cały i zdrowy. I dopóki tym razem będziesz grać według moich zasad, tak pozostanie. To proste — daj mi imię, a Potter odzyska wolność.

Jej powieki opadają mimowolnie, a ona bierze kilka głębokich oddechów. Nie ustąpiła, gdy chciał wymienić Neville'a za informacje o Foray — i powinna była wiedzieć, że Malfoy szykuje coś innego.

Nie może oddać Harry'ego — nie może poświęcić go na ołtarzu Malfoyowskiej woli. Bo wie, że już nigdy go nie zobaczy.

Ale jak ma wydać Foray? To jej jedyny atut w tej chorej grze — imię, które podsłuchała ponad tydzień temu. Trzymała się tej informacji kurczowo, wiedząc, że może zniszczyć Malfoya, że ten agent ma dostęp do danych, o jakich reszta oporu może tylko marzyć.

Wiedząc, że jeśli chcą mieć jakąkolwiek szansę na przewagę, potrzebują Foray.

Ale Harry to jej najstarszy przyjaciel.

Malfoy zaplanował to wszystko, jak zawsze, by zadać maksymalny ból.

- A jeśli wydam agenta Foray - mówi przez zaciśnięte zęby, ignorując protest Harry'ego - dostaniesz też tę drugą rzecz, której chcesz.

Bo Merlin jeden wie, że poczucie winy ją zniszczy. Nie będzie miała innego wyjścia, jak tylko wniknąć w krąg Śmierciożerców. Oddać Malfoyowi to, czego pragnie najbardziej — jej potęgę, jej magię bezróżdżkową.

Po miękkim, złowieszczym uśmiechu, który pojawia się na jego ustach, wie, że myślą dokładnie tak samo.

- Hermiono, nie możesz... co ty robisz? Po prostu go zabij - Harry patrzy na nią szeroko otwartymi oczami, pełnymi niezrozumienia i gniewu. - O czym ty w ogóle mówisz? Dlaczego rozmawiacie o Foray?

Zanim Hermiona zdąży odpowiedzieć, zanim zdoła ułożyć choćby cień wyjaśnienia, Malfoy zabiera głos.

- Najwyraźniej Granger nie była z tobą tak szczera, jak chciałaby, żebyś wierzył - mówi, a jego szare oczy przesuwają się ku Harry'emu, błyskając okrutnym rozbawieniem. - Albo nigdy nie zastanawiało cię, dlaczego oboje wciąż żyjemy?

Twarz Harry'ego jest otwarta, pełna bólu i zdrady, której Hermiona tak długo próbowała uniknąć.

- Ty... ty z nim współpracujesz? Hermiono, jak to w ogóle...

Jednym niedbałym ruchem różdżki Malfoy ucisza Harry'ego. Jego usta nadal się poruszają, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk.

Hermiona czuje, jak łzy pieką ją pod powiekami, ale zaciska je z wściekłością. Nie ma mowy, by pozwoliła Malfoyowi zobaczyć, że dopiął swego — że naprawdę zalazł jej za skórę.

- Obiecuję, Harry, że wszystko ci wyjaśnię - mówi, nie mogąc spojrzeć mu w oczy. Całą swoją wściekłość kieruje na Malfoya. - Potrzebuję czasu.

- Miałaś go aż nadto - odpowiada przeciągle. - Jeśli do tej pory nie masz tego cholernego imienia...

- Potrzebuję czasu - przerywa mu ostro. Wściekłość wibruje w jej głosie, dłonie drżą, a surowa magia zaczyna pulsować tuż pod powierzchnią skóry. Malfoy rzuca szybkie spojrzenie na jej dłonie, po czym odwraca wzrok.

Hermiona nie wie, jak mogłaby wydać Foray. Próbuje wyobrazić sobie, jak mówi Cassiusowi prawdę — że poświęciła największą tajną misję oporu, by ocalić przyjaciela. Przyjaciela, który nie byłby w niebezpieczeństwie, gdyby nie jej własne, głupie manipulacje.

Malfoy zerka na zegarek, jakby czekał na spóźniony pociąg i był lekko zirytowany opóźnieniem.

- Czterdzieści osiem godzin i rzucam pierwszy czar - mówi cicho, robiąc krok w jej stronę. Hermiona zmusza się, by nie odwrócić wzroku.

Nie chce wiedzieć, co Harry myśli o tym wszystkim.

- I obiecuję ci, Granger - dodaje Malfoy, jego słowa muskają jej policzek niczym lodowaty szept - jeśli odzyskasz Pottera, będzie tylko krwawą miazgą.

Przerażający obraz wżera się w jej wyobraźnię, a ona zaczyna kręcić głową, błagając o coś, czego wie, że nie dostanie.

- Proszę, nie rób tego - szepcze, zaciskając powieki, próbując zepchnąć dumę na najdalszą półkę w umyśle. - Proszę... nie Harry. Tylko nie Harry.

Malfoy znów wbija w nią spojrzenie, i ku jej zaskoczeniu, coś w jego oczach się łamie.

- Musisz wiedzieć, że nie chcę tego robić, Granger - mówi cicho, tak że tylko ona może go usłyszeć. Na jego czole pojawia się ledwo dostrzegalna zmarszczka. - Nikt z nas nie chce tego robić. Wojna zrobiła z nas wszystkich swoje cholerne marionetki.

Sposób, w jaki na nią patrzy, sugeruje, że mówi również o niej — i żołądek Hermiony zaciska się z obrzydzeniem. Potem jego górna warga unosi się w pogardliwym uśmiechu.

- Daj mi imię, a nie spadnie mu nawet włos z głowy. Życie za życie.

To decyzja niemożliwa — i on doskonale o tym wie.

Rozmowa między nimi toczy się cicho, niczym szept niesiony wiatrem, wzmacniając jej niepokój.

- A ta druga rzecz, o którą prosiłeś? — pyta, tłumiąc w sobie strach, który grozi, że ją pochłonie, zadusi i oślepi, odbierając wszelki rozsądek. By podkreślić wagę słów, pozwala, by odrobina surowej mocy wypłynęła z jej opuszków palców.

Jej spojrzenie mimowolnie wędruje ku Harry'emu — i ku jej przerażeniu, on patrzy na nią tak, jakby jej nie poznawał. Jego oczy wydają się szkliste, a ona zmusza się, by znów spojrzeć na Malfoya.

Jego oczy zwężają się, chłodne i wyrachowane.

- Zrobiłabyś to, by go chronić. Wyszłabyś za mnie.

Nie potrafi odpowiedzieć; panika ściska jej serce zbyt mocno. Nie może się zgodzić — nie bez poznania jego motywów. Nie może oddać się na jego łaskę, wiedząc, ile o niej wie.

- Istnieją więzi, wiesz? - mówi przeciągle, niemal rozmownie. - Więzi Malfoyów, więzi Blacków; możesz wybrać. Dlatego to zaproponowałem. By żadne z nas nie próbowało przejąć kontroli nad drugim.

I wtedy wreszcie rozumie — dlaczego w ogóle myśli o małżeństwie. Starożytne więzi rodowe, które rządzą jego domami, zapewniłyby, że nie zwrócą się przeciwko sobie. Nie mógłby użyć jej magii przeciwko niej.

- Więc dlaczego? - szepcze. - Dlaczego, skoro nie chcesz mnie zniewolić?

Drga — naprawdę drga.

- To nigdy nie o to chodziło, Granger. - Kręci głową powoli, z namysłem. - Zawsze chodziło tylko o władzę.

- Ale nie powiesz mi, dlaczego.

Zaciska szczękę, a jego milczenie rozbrzmiewa między nimi. I przez chwilę wydaje się, że to wszystko jest za dużo. Płonie w niej, napiera, grożąc, że ją pochłonie.

Hermiona przyciska dłoń do skroni, potrząsając głową.

- Nie wiem. Musisz dać mi czas do namysłu.

Nie może poświęcić Foray — i nie może poświęcić Harry'ego. Jej wzrok omiata pole więżące Harry'ego, ale Hermiona nie wie nawet, od czego zacząć. Gdyby zaatakowała Malfoya — próbując uwolnić Harry'ego — nie wie, co mogłaby odkryć. Zaklęcia ochronne mogą być naładowane tak, by zniszczyć ją — i jego — jeśli spróbuje je rozbroić.

Nie potrafi spojrzeć Harry'emu w oczy, choć czuje jego spojrzenie palące ją na wskroś. Po błysku w oku Malfoya podejrzewa, że ma rację. Że jego zaklęcia zawierają jakiś mechanizm bezpieczeństwa.

Może by je złamała — ale Malfoy złamałby ją pierwszą.

Wykonuje niedbały gest dłonią.

- Jak mówiłem, masz czterdzieści osiem godzin. Oczywiście, Potter pozostanie pod moją opieką, dopóki nie podejmiesz decyzji.

Na te słowa jej wzrok znów, wbrew woli, pada na Harry'ego, który zaciska pięści i patrzy na nich z wściekłością.

- Przysięgam, Harry - mówi, szukając w sobie jakiegokolwiek wytłumaczenia, lecz nie znajdując żadnego - to nie jest to, na co wygląda. Malfoy żyje z przymusu i manipulacji. - Rzuca blondynowi pogardliwe spojrzenie. - Wszyscy jesteśmy pionkami w jego grze.

- Ty nie jesteś zwykłym pionkiem - mówi Malfoy cicho, tylko do niej, i przypomina jej się to, co powiedział wcześniej. Gdy po raz pierwszy wspomniał o małżeństwie.

Królowa.

Myśli znów o swoim informatorze i jego trzeźwej ocenie. Że Malfoy naprawdę ma władzę w kręgu Voldemorta. Że to on pociąga za wszystkie sznurki. I w tej chwili — wierzy w to.

Przez cały czas tej okrutnej gry to on pociągał za sznurki między nimi. Zawsze o krok przed nią, grając w grę, której zasad nie znała, dopóki nie była już jej częścią.

- Uwolnię cię, Harry - mówi Hermiona, po czym rzuca Malfoyowi spojrzenie i wskazuje na niego palcem. - Nie waż się go tknąć.

Malfoy patrzy na nią chłodno, po czym oplata jej palec swoją dłonią. Dotyk jest zaskakująco delikatny, a gdy próbuje się cofnąć, na jego ustach pojawia się powolny uśmiech. Rumieniec wstępuje jej na policzki — przez ten niewinny gest, przez to, że Harry był jego świadkiem.

- Masz moje słowo, Granger. Złożę przysięgę na tych warunkach - mówi, wsuwając jej dłoń w swoją, niemal mrucząc.

Wciąga gwałtownie powietrze. Ostatnie, czego chce, to złożyć z nim przysięgę, ale nie wie, czy może mu zaufać bez niej.

- Dobrze. Przysięgniesz, że wypuścisz go bez szwanku.

Pochyla głowę.

- Przysięgam. O ile ty dotrzymasz swojej części. - Fala magii przepływa przez nią, a w żołądku natychmiast rodzi się żal, gdy wyrywa dłoń z jego uścisku.

Potem, jakby rozmawiał z dawnym przyjacielem, zwraca się do Harry'ego, unosząc ręce w geście pojednania.

- Jestem pewien, że dojdziemy do porozumienia. Tymczasem, Potter, mamy trochę do nadrobienia, prawda?

Machnięciem ręki zdejmuje zaklęcie milczenia z Harry'ego, który natychmiast warczy:

- Hermiono, nie wiem, co on ci zrobił, ale nie dawaj mu niczego...

- Zamknij się - przerywa Malfoy przeciągle. Z rozbawieniem dodaje: - Granger i ja doskonale się rozumiemy... prawda?

Błysk w jego oku jest niepokojący, i Hermiona boi się, że ma rację.

Gdy nie odpowiada od razu, widzi, jak twarz Harry'ego drga. Rozczarowanie. Dezorientacja. Zaciska zęby.

- Nie pozwolę mu cię skrzywdzić, Harry.

Jego wyraz twarzy zmienia się w niedowierzanie. Kręci głową.

- Znasz pierwszą zasadę.

Oczywiście, że zna. Każdy członek ruchu oporu ma ją wbitą do głowy. Słyszy rezygnację w jego głosie, gdy jego zielone oczy znów na nią spoglądają.

Ruch oporu jest ważniejszy niż jedno życie.

Zasada dźwięczy jej w głowie, a wstyd tylko narasta, bo wie, że nie potrafi jej przestrzegać. Nie tym razem — nie, gdy chodzi o Harry'ego. I Malfoy o tym wie — może zna ją zbyt dobrze.

- Naprawię to - odpowiada. - Obiecuję.

Bez względu na cenę. Bez względu na to, co będzie musiała zrobić. Jedyna osoba, która jeszcze coś dla niej znaczy, stoi przed nią — uwięziona i zdana na łaskę jej wroga.

Z sercem ściśniętym paniką, spogląda na zegarek, próbując się ustabilizować. Ma czas, by naprawić to, co się stało — i prawdopodobnie zniszczyć przy tym własne sumienie.

Jeśli w ogóle może być czegoś pewna, to tego, że Malfoy dotrzyma słowa.

Gdy opuszcza polanę, jakaś część niej boi się, że decyzja już zapadła.

Chapter Text

Gdy dociera do kryjówki, Hermiona słyszy podniesione głosy. Serce podskakuje jej do gardła, gdy skręca za róg i dostrzega kilka osób zgromadzonych w izbie uzdrowicieli. Po cichu wślizguje się do środka.

Neville, wyglądający jakby przeszedł przez piekło, siedzi na łóżku z zaciśniętymi ustami, podczas gdy Cassius spiera się z Penelopą tuż obok.

- Neville - wzdycha Hermiona, nie mogąc powstrzymać łez cisnących się do oczu. Jego spojrzenie rozszerza się w zaskoczeniu i uldze, gdy ją dostrzega, a ona siada w kącie jego łóżka. - Dzięki Merlinie, że nic ci nie jest.

Krzywi się, po czym próbuje się uśmiechnąć.

- Oczywiście, że nie.

Odruchem sięga po jego dłoń, skanując wzrokiem jego twarz. Większość powierzchownych ran została już uleczona, ale widzi to w jego oczach. Zmęczenie. Grozę tego, co przeszedł z rąk Śmierciożerców. Mimo ciepła w jego spojrzeniu i łatwego zapewnienia, nie wierzy mu.

- Tak się cieszę. - Mruga, próbując odpędzić łzy. - Co się stało?

Uśmiech znika z jego twarzy, a on kręci głową.

- Zostałem pojmany. Oddałem kapsułkę jednemu z towarzyszy, gdy misja się skomplikowała, więc nie miałem jak jej użyć. - Cień pada na jego spojrzenie, a on wymusza kolejny uśmiech. - Warrington już zdążył mi wygarnąć, że dałem się złapać żywcem.

Hermiona marszczy brwi na myśl o tym, bezwiednie gładząc kciukiem grzbiet jego dłoni. To okrutne, ale nie zaskakujące ze strony Warringtona. Może sobie tylko wyobrażać, ile tajemnic ruchu oporu mogło zostać ujawnionych przez pozostałych członków drużyny Neville'a — wszystkich zabitych podczas starcia lub późniejszych przesłuchań.

- Ja natomiast - mówi - cieszę się, że wróciłeś. Bo jesteś wystarczająco silny, by do nas wrócić.

Zmarszczka pojawia się na jego czole.

- Bywały dni, że nie wierzyłem, że wytrzymam. Nadal nie wiem, jak mi się udało.

Mówi cicho, zbyt cicho, by Cassius i Penelopa mogli usłyszeć, a Hermionie ściska się serce.

- Kto cię więził? To był Malfoy?

Część niej boi się tej odpowiedzi, choć zna ją już w sercu.

- Malfoy, Nott, Pucey - wylicza Neville. - Czasem Flint, czasem jeszcze inni. Zwykle mieli maski, ale rozpoznawałem głosy. Niektóre dni... - urywa, cień przemyka mu przez twarz. - Niektóre dni były gorsze.

Hermiona marszczy brwi, a dreszcz przebiega jej po plecach. Sama była pod różdżką kilku z nich — głównie Malfoya — i nie potrafi sobie wyobrazić, co przeszedł Neville.

- Słyszałeś coś? Albo zauważyłeś coś tam, gdzie cię trzymali?

- Malfoy Manor - mówi z rezygnacją. - Ale rozpoznałem to miejsce, bo już raz mnie tam trzymali. Starali się nie mówić niczego istotnego przy mnie — nie wiem czemu. Nawet nie wiem, dlaczego mnie wypuścili. Podobno to też powód, dla którego Warrington jest wściekły — nie wie, co to znaczy, że pozwolili mi odejść. - Jego spojrzenie wędruje do niej, ale kolejne słowa są zbyt celne, by były przypadkowe. - Ani dlaczego to ty mnie odzyskałaś. Nie pamiętam nic z ostatnich chwil w lochach.

- Przypadek - mruczy Hermiona, nie chcąc wdawać się w szczegóły przy Cassiusie. - Od dawna śledzę Malfoya.

Na te słowa na twarzy Neville'a pojawia się znajomy, krzywy uśmiech, który rozprasza część mroku.

- W takim razie tobie zawdzięczam, że jeszcze oddycham. Nie będę kwestionował szczęścia, które wreszcie działa na naszą korzyść.

Śmieje się cicho, choć w żołądku czuje mdłości. Gdyby nie to, że przekroczyła zbyt wiele granic, wiele rzeczy by się nie wydarzyło. W tym to, że Malfoy wymienił Neville'a na Harry'ego — jako swojego osobistego więźnia.

Wspomnienie uderza w nią z całą siłą, nawet obecność Neville'a nie potrafi stłumić jej lęku.

Ostatnią rzeczą, jaką chce zrobić, to przyznać się Kingsleyowi czy Cassiusowi, że Harry został pojmany przez Śmierciożerców — a właściwie przez jednego. Hermiona podejrzewa, że Malfoy będzie chciał zatrzymać ten „skarb" tylko dla siebie. To może dać jej czas na znalezienie rozwiązania. Zabranie tak ważnego więźnia do Malfoy Manor wzbudziłoby zbyt wiele pytań — zwłaszcza jeśli dotrzyma słowa i nie skrzywdzi Harry'ego w wyznaczonym czasie.

Albo jeśli Hermiona się ugnie — i Malfoy będzie musiał go wypuścić.

Nie, podejrzewa, że Malfoy ukryje go gdzie indziej. Zbyt bardzo lubi swoje prywatne gry.

Neville milknie, widząc jej zamyślenie, i ściska jej dłoń.

- A ty? Trzymasz się?

- Tak. - Uśmiecha się i puszcza jego dłoń. Jej troska o Harry'ego przyćmiewa nawet ulgę z powrotu jednego z ostatnich bliskich jej ludzi. - Naprawdę się cieszę, że wróciłeś, Neville.

- Oczywiście - mruczy z rozbawieniem. - Nie mogę pozwolić, żeby najlepsze trafiło się wam.

To wszystko dalekie jest od zabawy, ale jego specyficzne poczucie humoru sprawia, że jej uśmiech staje się szczery.

- Do zobaczenia, Neville.

I wymyka się z pokoju, zanim Cassius zdąży zwrócić na nią uwagę.

~OO~

- Nie mogę nie zauważyć, że jeden z naszych najbardziej rozpoznawalnych więźniów już z nami nie przebywa - mruczy Czarny Pan, a jego jarzące się czerwienią oczy wbijają się w Draco.

Zaciskając usta, Draco kiwa głową, rozważając odpowiedź. Czy postradał zmysły? Czy stał się tak oderwany od rzeczywistości, że przestał zważać na konsekwencje swoich działań?

- Rzeczywiście, Panie - odpowiada aksamitnie. Po drugiej stronie sali kilku Śmierciożerców prowadzi cichą rozmowę, a Draco dostrzega, jak ramiona Thea napinają się nerwowo. - Nawet gdy złamaliśmy Longbottoma, nie udało się niczego z niego wydobyć, tak bardzo był otępiały. To był ruch taktyczny — jego umysł został nasycony zaklęciami śledzącymi i poznawczymi, które dostarczą nam więcej informacji z wnętrza ruchu oporu.

Odpowiedź jest gładka, wyćwiczona. Draco nie może nie docenić maski, która skrywa jego twarz. Po tylu latach kłamstw i szyderczej obojętności, przychodzi mu to łatwiej niż prawda.

Mógłby po prostu powiedzieć, że Longbottom zmarł w wyniku odniesionych ran — ale to mogłoby się na nim zemścić, gdyby ktoś go później zobaczył.

Spojrzenie Thea na moment spotyka jego własne.

- To rzeczywiście niefortunne - odpowiada Voldemort, a Draco nie potrafi odczytać ukrytego znaczenia tych słów. - Niczego się od niego nie dowiedzieliśmy?

Draco myśli o Potterze, bezpiecznie ukrytym przed światem, i o swoich planach wobec niego.

- Nie, Panie. W pewnym momencie musieliśmy uznać, że straty są zbyt duże, i przejść dalej.

Nie pamięta, kiedy ostatnio Czarny Pan sam zszedł do lochów, nie mówiąc już o tym, by samemu przesłuchiwał więźniów. Większość tych obowiązków spadła na barki Draco. Nie wie więc, jak jego pan zareaguje. Mimo to pochyla głowę w geście uległości.

Przez większość dni jego życie jest cenniejsze niż jego duma.

- Dobrze - mówi w końcu Voldemort, splatając dłonie na kolanach. Jego wąskie usta zwężają się z niezadowoleniem, a ciało Draco napina się w oczekiwaniu na zaklęcie, które, jak sądzi, zaraz padnie. - Będziesz mnie informował o wszystkim, czego się dowiemy dzięki powrotowi Longbottoma do oporu.

- Oczywiście, Panie.

Mimowolnie przypomina sobie, że to właśnie Longbottom zabił Nagini — jednego z Horkruksów Czarnego Pana — podczas bitwy o Hogwart. Draco zastanawia się, czy to wszystko nie jest bardziej osobiste, niż jego pan chce przyznać.

Ku jego zaskoczeniu — i lekkiej uldze — Czarny Pan tylko warknął:

- Yaxley!

W chwili, gdy Yaxley podnosi wzrok z drugiego końca sali, Draco wykorzystuje rozproszenie i zsuwa się z podwyższenia, kierując się ku korytarzowi, zanim ktokolwiek zdąży zakwestionować jego zniknięcie. Theo dołącza do niego, rzucając ukradkowe spojrzenie za siebie i cicho rzucając zaklęcie Muffliato.

- Nie rzuciłeś żadnych zaklęć na umysł Longbottoma - mówi cicho.

- Nie - odpowiada Draco chłodno, przyspieszając kroku.

Theo cmoka z dezaprobatą.

- To do ciebie niepodobne... zmyślać.

- A do ciebie niepodobne mnie kwestionować - odburkuje Draco. Nie chce się z nim kłócić — nie ma ochoty na słowne potyczki z przyjacielem — ale ma ważniejsze sprawy na głowie. Na przykład to, że czterdzieści osiem godzin, które dał Granger, niemal dobiegło końca. Przez cały dzień nosił monetę oporu w kieszeni.

I wie, że ona nie myślała o niczym innym od ich ostatniego spotkania.

- Szczerze, Theo - mówi cicho - mam gdzieś Longbottoma.

Oddał go Granger jako gest dobrej woli — gałązkę oliwną. Co zostało całkowicie przyćmione przez fakt, że trafiła mu się lepsza okazja — Harry Cholerny Potter. Z perspektywy czasu te działania się wykluczają, ale Draco nie potrafił się powstrzymać, gdy Potter pojawił się przed nim — żywy i cały.

Theo tylko wzrusza ramionami.

- Jak uważasz.

Napięcie przebiega mu po skórze, gdy wchodzą do gabinetu. Theo idzie tuż za nim, a Draco zabezpiecza drzwi, zanim siada przy biurku. Mimo że wie, iż Granger jeszcze się nie odezwała, sprawdza monetę. Nienawidzi się za to — uważa to za oznakę słabości — ale nie potrafi się powstrzymać.

Jeśli nie odpowie w ciągu czterdziestu ośmiu godzin, przynajmniej będzie miał okazję wyładować frustrację na jej najbliższym przyjacielu.

- Wyglądasz na rozkojarzonego - zauważa Theo, obserwując go z kanapy. - O co chodzi z tą monetą?

Draco wzrusza ramionami i kładzie ją na biurku.

- Zabrałem ją jednemu z ludzi oporu. To ich sposób komunikacji. Próbuję rozgryźć, jak działa ta magia.

To wystarczająco bliskie prawdy, by nie musiał wspominać o prywatnych wiadomościach z Granger — ale też nie jest kłamstwem. Musiał zrozumieć, jak monety się łączą i jak wykorzystują prywatne sygnatury magiczne.

- Ciekawe. - Theo sięga po monetę, zanim Draco zdąży go powstrzymać, i obraca ją w palcach. - Wygląda jak prawdziwa.

Draco zachowuje kamienną twarz, gdy Theo oddaje mu monetę.

- Sprytna magia. Próbuję włamać się do ich sieci — przechwytywać wiadomości i tym podobne. - Na pytające spojrzenie Thea dodaje: - Jeszcze nic nie odkryłem.

- Fascynujące. - Theo nalewa sobie odrobinę whisky z karafki i unosi butelkę w pytaniu. - Drinka? Wyglądasz, jakbyś miał nerwy w strzępach.

- Nie, dzięki. - Draco krzywi się, wsuwając monetę z powrotem pod dłoń. Nawet jeśli Theo oferuje mu jego własny trunek. - Nie jestem zdenerwowany. Po prostu czekam na wiadomość.

- Nerwowo.

Draco wzdycha i opada głębiej w fotel, pozwalając, by część napięcia opuściła jego ramiona. Może kieliszek rzeczywiście by pomógł. Ale jeśli Granger się odezwie, chce być gotów. Musi mieć jasny umysł.

Jego wzrok wędruje ku zegarowi stojącemu przy ścianie, obserwując ruch wahadła.

Granger została godzina. I Draco jest niemal pewien, że skontaktuje się z nim, gdy ostatnie sekundy będą dobiegać końca.

~OO~

Siedząc po turecku na łóżku, Hermiona przygryza dolną wargę. Zna Malfoya na tyle dobrze, by wiedzieć, że jeśli nie poda mu imienia, nie zawaha się spełnić swoich gróźb wobec Harry'ego.

Merlinie, to właśnie ten rodzaj decyzji, o których zawsze chciała — desperacko — porozmawiać z Harrym. Ale nie wie, gdzie Malfoy go ukrył. Przeszukała większość miejsc, które Malfoy zwykł odwiedzać, w tym zabezpieczony magazyn, w którym kiedyś ją więził, testując jej zdolności do magii bezróżdżkowej.

Jeśli Harry tam był, ukryto go lepiej, niż była w stanie wykryć.

Dylemat moralny ciąży jej bardziej, niż się spodziewała.

Jeśli zdradzi imię członka operacji Foray, misja zostanie skazana na porażkę — a po fiasku misji Neville'a, ruch oporu potrzebuje zwycięstwa. Morale jest już tak niskie, że utrata czegoś tak istotnego jak Foray...

Wzdycha, marszcząc brwi w stronę monety. Jakby wiedział, że to będzie dla niej trudniejsze do zniesienia, Malfoy nie odezwał się od czasu, gdy postawił warunki tej kolejnej, pokręconej gry.

Harry za imię. Życie za życie — tak powiedział. A to oznacza jedno: Malfoy planuje zabić członka Foray.

Jeśli wyśle wiadomość, skaże go na śmierć. Jeśli nie — to Harry'ego przygotuje na stryczek.

Mdłości ściskają jej żołądek tak mocno, że od dni nie była w stanie nic zjeść ani zasnąć.

Wydając z siebie cichy jęk, opiera twarz na dłoni. Czas niemal się skończył, a innego wyjścia nie ma.

Ale ona już wie. Wiedziała od początku.

Trzyma monetę w dłoni, zaciska powieki i dotyka jej różdżką.

Mam dla ciebie imię.

Odpowiedź przychodzi po chwili — jakby czekał.

Kto to?

Hermiona wypuszcza powietrze, zbiera w sobie resztki siły, by stawić czoła konsekwencjom tej decyzji, i odpowiada.

~OO~

Upewniwszy się, że Theo jest zajęty po drugiej stronie pokoju, Draco spogląda w dół na monetę leżącą na biurku.

Krew w jego żyłach zamarza.

Przez kilka długich, wstrząsających chwil wpatruje się w jej powierzchnię. Aż wiadomość zaczyna blaknąć, ustępując miejsca gładkiemu, złotemu krążkowi, który znów wygląda niewinnie i cicho — jakby jego serce nie waliło właśnie jak oszalałe.

Ale wiadomość wypaliła się w jego umyśle, nawet jeśli już zniknęła.

Theodore Nott.

Przez lata Draco działał zawsze o trzy kroki przed wszystkimi. A teraz nie potrafi myśleć przez szum krwi w uszach.

Powoli, ostrożnie, jego spojrzenie przesuwa się na Theo, który przegląda książki na półce przy ścianie. Przełykając twardą gulę w gardle, Draco sięga dłonią w stronę różdżki.

Ale zamiera. Granger musi się mylić. Nie ma mowy, by Theo pracował dla oporu.

W żołądku formuje się ciężka, obezwładniająca bryła, a mdłości ściskają go od środka. Draco bierze głęboki oddech. Od dawna jego przyjaźń z Theo nie była już taka jak kiedyś. Oddalili się od siebie, choć Draco tego nie chciał.

Ale nawet gdy to czuł, nie miał czasu. Nie był gotów włożyć wysiłku, by wszystko naprawić.

A przecież Theodore Nott był jego najlepszym przyjacielem, odkąd nauczyli się chodzić. Draco po prostu nie może...

Kolejny oddech ucieka mu z płuc gwałtownie, a palce drżą tak mocno, że musi spleść dłonie na kolanach.

Theo odwraca się od półki, zaskoczony, i spogląda na niego. Unosi brew z lekkim rozbawieniem.

- Wszystko w porządku? Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha, stary.

Ile razy Draco siedział z Theo — mówił mu rzeczy — nie wiedząc, że ten donosi o jego ruchach? Ile sekretów wewnętrznego kręgu mógł nieświadomie zdradzić?

- W porządku - wydusza z siebie Draco z opóźnieniem, odwracając wzrok z powrotem na monetę. Czuje, jak spojrzenie Theo nadal na nim spoczywa — teraz jednak nie jest to troska, lecz coś chłodniejszego. Ocena. Kalkulacja. Lodowata analiza, która osiada na skórze Draco jak szron.

Jeśli Theo jest z oporu — jeśli jest zdrajcą wśród Śmierciożerców — Draco wie, co musi zrobić.

Zanim Theo zorientuje się, że Draco zna prawdę.

Merlinie, jak mógł tak paplać o tej cholernej monecie. Jak mógł opuścić gardę.

W końcu Theo odwraca wzrok. Teraz każdy jego ruch wydaje się wyreżyserowany, każda sekunda pożyczona — jakby Draco działał na czasie, którego już nie ma. Nie potrafi myśleć wystarczająco szybko.

Wysyła wiadomość przez monetę:

Jak bardzo jesteś pewna?

Odpowiedź przychodzi niemal natychmiast:

Absolutnie.

Spotkaj się ze mną jak najszybciej. Chowa różdżkę po wysłaniu wiadomości, mając nadzieję — wbrew wszystkiemu — że Granger tym razem naprawdę się zgodzi.

Zamykając oczy, Draco czuje, jak serce osuwa mu się w piersi. Nagle wstaje, chowając monetę do kieszeni, zanim Theo zdąży zauważyć.

- Muszę iść - rzuca tonem pełnym nonszalanckiego chłodu, zakładając maskę obojętności, dłonie tak spokojne, jak tylko potrafi.

Theo dopija whisky, jego spojrzenie nadal jest dziwne, gdy śledzi Draco wzrokiem.

Na wszelki wypadek Draco dodaje:

- Sprawy wewnętrznego kręgu. - Poprawia krawat, zaciskając szczękę. - Jestem pewien, że znajdziesz drogę do wyjścia bez opróżniania całej mojej najlepszej whisky.

Theo parska śmiechem, wsuwając dłonie do kieszeni.

- Dam sobie radę.

To tchórzostwo, ale Draco nie wie, jak sobie z tym poradzić. Nie teraz. Nie wie, jak — nie potrafi — zabić Theo. Dopóki Theo nie wie, że Draco zna prawdę, ma czas. Czas, by to przemyśleć. By znaleźć najlepsze wyjście.

- Dzięki za drinka - rzuca Theo, mijając go i kierując się w stronę korytarza.

Choć Draco ma wrażenie, że zaraz zwymiotuje, przekracza granice ochronne dworu, łapczywie wciągając świeże powietrze, zanim aportuje się do miejsca spotkania z Granger.

To przeszkoda, której nie przewidział. A Draco nienawidzi niespodzianek.

~OO~

Hermiona rozgląda się po polanie z różdżką już gotową w dłoni, gdy czeka na przybycie Malfoya. Poczuła magię przysięgi, gdy wysłała imię — gdy skazała człowieka na śmierć, by ocalić przyjaciela.

Może na to zasługuje. Adrenalina huczy jej w uszach, mdłości ściskają żołądek, a żółć podchodzi do gardła, gdy myśli o Nottcie. O wysiłkach i poświęceniach, jakie z pewnością poniósł, by pozostać pod przykrywką w szeregach Śmierciożerców.

Nie zna szczegółów. Nawet nie wie, jak Nott trafił do ruchu oporu.

Hermiona nigdy z nim nie rozmawiała, nawet w Hogwarcie. Zawsze byli po przeciwnych stronach — Ślizgon i Gryfonka. Zakon Feniksa i syn znanego Śmierciożercy.

Teraz, jak przypuszcza, już nigdy nie porozmawiają. Myśl o tym, że mogłaby pozwolić umrzeć Harry'emu, jest nie do przyjęcia; może jest równie bezwzględna jak reszta. Bo gdy naprawdę się nad tym zastanowi, to nigdy nie była decyzja, którą mogła podjąć. Nie mogła pozwolić Harry'emu umrzeć. Jebać ruch oporu — jebać pierwszą zasadę.

Wie, że będzie musiała spojrzeć Harry'emu w oczy — zobaczyć rozczarowanie i potępienie, wiedząc, że go zdradziła, ratując go.

Krew tylu już splamiła jej ręce. Ale to... to jest inne. To metodyczne, wyrachowane, z zimną krwią.

Theodore Nott umrze przez nią.

Ruch oporu straci swojego człowieka wśród Śmierciożerców. Przez nią.

Wstręt do samej siebie wzbiera w niej gęsto i obrzydliwie, i dopiero po chwili zauważa, że jej dłoń z różdżką drży — właśnie wtedy, gdy Malfoy aportuje się na polanę. Ma na sobie szaty, ale maska spoczywa na jego głowie, przekrzywiając jasną grzywkę.

Wygląda, o ile to w ogóle możliwe, gorzej niż ona się czuje.

- Powiedz mi, że kłamiesz - syczy, szczęka ma zaciśniętą tak mocno, że Hermiona zastanawia się, czy nie pękną mu zęby. - To jakiś pieprzony żart.

- Nie - odpowiada, zaciskając mocniej palce na różdżce, próbując powstrzymać drżenie. Może tylko mieć nadzieję, że on tego nie zauważy.

Ale Malfoy nawet nie sięga po swoją różdżkę, gdy zbliża się do niej, a jego szare oczy palą ją spojrzeniem.

- Theodore Nott nie jest w pieprzonym ruchu oporu.

- Czułeś magię przysięgi, prawda? Gdybym kłamała, magia nie uznałaby mojej części umowy za spełnioną.

Jego oczy się zwężają, a Hermiona niemal widzi, jak myśli wirują mu w głowie. Zastanawia się, czy kiedykolwiek wcześniej został tak wytrącony z równowagi. Część niej chce się uśmiechnąć na myśl, że to jego najbliższy, najstarszy przyjaciel go zdradził.

Przez tak długi czas Malfoy był zimny i obojętny, niezważający na życie innych.

Może teraz, gdy chodzi o życie jego przyjaciela, zawaha się choćby na chwilę. Chciałaby to zobaczyć.

- Jak.

Wyrzuca to słowo przez zaciśnięte zęby, a gdyby spojrzenie mogło zabijać, Hermiona byłaby już popiołem.

- Nie wiem - odpowiada, starając się utrzymać pozycję mimo jego gniewu. Jego podejrzliwości. A pod tym wszystkim, tak dobrze ukrytym, że ledwo to dostrzega... strachu. - Nie znam szczegółów.

- To skąd...

- Usłyszałam jego imię, Malfoy. To on jest naszym agentem. - Część niej chce być świadkiem jego załamania, ale jednocześnie czuje się z tym nieswojo. Jego reakcja zaskoczyła ją bardziej, niż się spodziewała, nawet wiedząc, że to imię go poruszy. - Nie musisz mi wierzyć; nie musisz nic z tą informacją robić. Ale przysiągłeś, że jeśli dam ci imię, Harry będzie wolny.

Na ostre przypomnienie ich układu Malfoy prostuje się, a wszelki cień emocji znika z jego oczu.

- Przysiągłem - mówi chłodno. - I dotrzymam słowa.

Malfoy chwyta ją za ramię i zanim zdąży zareagować, zanim zdąży zaprotestować, czuje znajome szarpnięcie aportacji łącznej. Ląduje, wyrywając się z jego uścisku i odwracając gwałtownie. Znaleźli się na innej, pustej polanie, podobnej do poprzedniej, ale w oddali widać pola. Wbijając palec w jego pierś, Hermiona syczy:

- Jak śmiesz...

- Cicho, Granger - przerywa jej z wywróceniem oczu. - Nie zdradzam lokalizacji. Twój ukochany Potter jest cały i zdrowy, jak obiecałem.

Jej warga drga z obrzydzenia, ale nie cofa się.

- A teraz ty możesz zabić swojego najlepszego przyjaciela. Przynajmniej tak myślałam, że planujesz, gdy poznałeś prawdę o Foray. - Szczęka Malfoya znów się zaciska, a Hermiona nie może się powstrzymać, by nie wbić sztyletu głębiej. - A może właśnie teraz dociera do ciebie, że nie każdy musi być ofiarą twojej ambicji?

- Nie masz pojęcia - syczy Malfoy - o mojej ambicji. - Wstręt przemyka mu przez twarz. - Oczywiście, że Theo musi umrzeć. Co mam niby zrobić ze szpiegiem oporu w moim domu?

Krzyżując ramiona, Hermiona pozwala, by cień rozbawienia zatańczył na jej ustach.

- To zależy od ciebie. Jestem pewna, że to cię po prostu zabija — świadomość, że był tuż pod twoim nosem przez cały ten czas. Że twój przyjaciel cię zdradził.

Wściekłość błyska w jego szarych oczach, co tylko ją podsyca. Malfoy zawsze był opanowany, nieprzenikniony — rzadko udawało jej się wywołać w nim jakąkolwiek reakcję. Chce, by poczuł ból. Za wszystko, co zrobił.

- Zamierzasz czerpać przyjemność z rzucenia klątwy prosto w jego serce? - syczy, nie odrywając od niego wzroku. - Jedyna cholerna osoba, która cię znosi, i...

- A ty zdradziłaś własny pieprzony zakon, żeby podać mi jego imię - warczy Malfoy, jego pierś unosi się gwałtownie. - Gdybym tylko wiedział, że twoja lojalność jest tak łatwa do złamania, już dawno bym to wykorzystał.

Słowa są jak kolce, i czuję ich ukłucie w piersi, ale nie daje tego po sobie poznać.

- A teraz, gdy wiem, że Harry Potter żyje, to dopiero początek...

- Nawet się nie waż! - wybucha Hermiona, słowa wypadają z niej jak ogień. - Przysiągłeś, że Harry będzie wolny. Twoje słowo może nie znaczyć nic, ale ta przysięga była magicznie wiążąca.

Malfoy wygląda, jakby żałował tej przysięgi z całego serca, a w jego spojrzeniu płonie czysta nienawiść. Przewyższa ją wzrostem, ale krew huczy jej w uszach, a odległość między nimi wydaje się niemal nieistniejąca.

- A ty - mówi w końcu - zamierzasz zapewnić, że Potterowi nic się nie stanie do końca jego życia? Taki z niego bohater, prawda? Ukrywa się. Ruch oporu udaje, że nie żyje — i po co?

Słowa niosą w sobie wystarczająco dużo groźby, by przed oczami Hermiony pojawiła się czerwień. Sięga po różdżkę, zanim zdąży pomyśleć — zanim przypomni sobie, że nawet nie widziała jeszcze Harry'ego. Że zaklęcia ochronne Malfoya mogą być zbyt silne, by je złamać. Może użył krwi.

Długie, zimne palce zaciskają się na jej dłoni, gdy chwyta różdżkę, i podnosi wzrok, zaskoczona dotykiem.

Malfoy patrzy na nią z góry, jego twarz jest niemal bez wyrazu, poza napięciem w szczęce.

- Posłuchaj, Granger - mruczy, przeczesując włosy drugą ręką. Nawet nie sięga po własną różdżkę; wypuszcza z siebie oddech, jakby próbował się uspokoić. Może ich oboje. - Gdybym chciał zabić Pottera, nie zawierałbym z tobą umowy, by go uwolnić. Nikomu nie powiedziałem, że wciąż żyje.

Hermiona stoi nieruchomo, boleśnie świadoma jego dłoni na swojej. Jej oddech jest płytki, urywany, gdy słucha jego cichych słów.

Malfoy kontynuuje, jego uścisk nieco się zacieśnia, jakby chciał upewnić się, że nie rzuci w niego zaklęciem.

- Dałaś mi imię Notta, i doceniam to.

W jednej chwili jej frustracja opada, zaskoczona surową szczerością w jego głosie.

Pochyla się, jego oddech muska ją w ucho, i Hermiona jest tak zaskoczona, że zapomina się cofnąć.

- Ty i ja nie musimy być wrogami, Granger.

Słowa są tak ciche, że bardziej przypominają oddech niż dźwięk. Przez moment Malfoy się nie cofa. Opuszek jego kciuka muska grzbiet jej dłoni. I mimo wszystko, sparaliżowana przez każdą idiotyczną myśl, która przemyka jej przez głowę, Hermiona się nie porusza.

- Czego ode mnie chcesz? - pyta w końcu, nie mogąc uwierzyć, że w ogóle zadaje to pytanie. Że w ogóle to rozważa — cokolwiek to jest.

Szare oczy spotykają jej spojrzenie, ciężkie od intencji.

- Mówiłem ci. Chcę cię po swojej stronie.

- Nigdy nie zostanę Śmierciożercą, bez względu na to, ile razy zagrozisz mi lub tym, na których mi zależy — prycha, choć nie jest pewna, czy mówią o tym samym. - I mówiłam ci — nie zrobię nic, dopóki nie powiesz mi dlaczego.

- Chcesz wiedzieć, dlaczego to robię? - Coś na kształt rozbawienia błyska w jego oczach, choć jest lodowate. Dreszcz przebiega jej po plecach, mimo słońca nad głową czuje chłód aż do kości. Jest boleśnie świadoma, że nadal trzyma ją za rękę. Jeszcze bardziej tego, że go nie odepchnęła. - Myślisz, że chcę, by ta wojna trwała dalej, Granger? Żeby obie strony wymieniały ciosy, aż nie zostanie nic i nikt? Bo do tego to zmierza, jeśli będziemy dalej tak walczyć.

Hermiona gryzie się w język, powstrzymując lawinę ripost, i tylko patrzy na niego z ponurą miną.

- Mógłbyś zostawić Foray w spokoju. Pozwolić im robić, co robią.

- Mógłbym. - Jego odpowiedź zaskakuje ją bardziej niż cokolwiek innego. Jeszcze bardziej lekkość w jego głosie. - Problem w tym, że jeśli opór wygra, ja zginę.

- A wolałbyś, żebym to ja zginęła?

Jakby powiedziała coś niesamowicie zabawnego, Malfoy parska śmiechem. Coś na kształt uśmiechu pojawia się w kąciku jego ust, i Hermiona czuje się dziwnie zaintrygowana. Jeśli kiedykolwiek widziała go uśmiechniętego, to tylko z okrucieństwem. To... to niemal wygląda na szczere.

- Dałem ci jasno do zrozumienia, że nie chcę, żebyś zginęła.

- A myślisz, że jeśli stanę po twojej stronie — jeśli zrealizujemy ten idiotyczny plan — to oboje przeżyjemy?

Popełnia błąd, spoglądając mu w oczy. Jego spojrzenie jest ciemne, ciężkie, pełne intrygi, i nie odwraca wzroku. To spojrzenie jest niepokojąco pociągające, i nie potrafi powstrzymać reakcji własnego ciała.

Kiwa głową.

- Tak.

Oddech więźnie jej w gardle i przeklina to. Przeklina jego — za to, że zasiał w niej wątpliwość.

- Powiedz mi - mówi. - Powiedz mi, co planujesz i czego ode mnie chcesz. Wtedy, i tylko wtedy, to rozważę.

Na te słowa Malfoy prostuje się, cofa, puszcza jej dłoń. Wskazuje w stronę pustego pola, i nagle, jakby zdjęto z niego zaklęcie, pojawia się stary magazyn.

- Twój przyjaciel.

Hermiona rozumie. Wraca do rzeczywistości, do sytuacji, w której życie Harry'ego wisi na włosku.

- Uwolnij go - mówi, nienawidząc, że jej głos nie brzmi tak stanowczo, jak chciała. Nerwy szaleją w jej wnętrzu po jego słowach, po jego bliskości. Mimo siebie, ciekawość wzbiera w niej, grożąc, że ją pochłonie. - Podałam ci imię.

- Potter odejdzie wolny, jak obiecałem. Ale jeśli powiem ci to, co chcesz wiedzieć - mówi Malfoy, jego głos znów przybiera ten niski, bezczelny ton - nie możesz wrócić do ruchu oporu. Nie mogę pozwolić, by te informacje trafiły w niepowołane ręce. Jeśli chcesz poznać moje plany, odchodzisz stąd ze mną.

- Nie ma mowy - syczy Hermiona.

Coś przemknęło mu przez twarz — coś, czego nie potrafiła nazwać, ale niemal podejrzewała, że to rozczarowanie. Potem jednak skinął głową, uniósł podbródek i pstryknięciem palców sprawił, że cały magazyn zniknął. Hermiona mrugnęła, zaskoczona, że to była tylko iluzja — a po drugiej stronie pustego pola dostrzegła Harry'ego, całego i zdrowego. Z jej ust wyrwał się ciężki oddech ulgi.

Malfoy strzepnął niewidzialny pyłek z koszuli i powiedział:

- Skoro taka twoja decyzja, nie będę się sprzeczał. Najwyraźniej mam zdrajcę, o którym muszę zdecydować, co z nim zrobić.

Zawahała się. Z jakiegoś powodu, którego nie potrafiła zrozumieć — nawet pojąć — po prostu patrzyła na niego. W którymś momencie tego wszystkiego musiała postradać zmysły.

Na polu Harry wyglądał na zrelaksowanego, jakby nadal sądził, że jest uwięziony. Nie odwrócił się w jej stronę, więc Hermiona założyła, że jej nie widzi. Jej wzrok wrócił do Malfoya.

- Dobrze - powiedziała w końcu, wymuszając słowa przez zaciśnięte zęby. Przeklęta ciekawość — powinna była go przekląć już przy pierwszej wzmiance o tym wszystkim. Ale teraz nie mogła się pozbyć jego słów z głowy. - Zabieram Harry'ego.

- Zabierz go. - Malfoy machnął ręką. - Gdy tylko odejdę, ostatnie z zaklęć ochronnych zniknie. Jest cały twój.

Hermiona nie była pewna, czy podoba jej się lubieżna nuta w jego głosie, i posłała mu tylko mroczne spojrzenie. Zmiękczyła ton i powiedziała:

- To odejdź.

Proszę. Nie dodała tego — nie mogła przyznać się do słabości, która pulsowała w jej żyłach. Odejdź, proszę.

Potrzebowała, by to on podjął decyzję. By zamknął przed nią te kuszące drzwi, które prowadziły do czegoś, czego nie potrafiła nazwać. Do jego planów i intryg — których, jak wiedziała, było wiele — do przyszłości, którą malował. Do końca wojny.

Hermiona wiedziała lepiej. Wiedziała, że każdy jego plan prawdopodobnie oznaczałby niezliczone ofiary i cierpienie — wszystko dla jego własnego przetrwania. Widziała to przez miesiące, gdy go obserwowała, widziała, jak rzucał zaklęcia w niezliczonych ludzi.

Ale ona też to robiła. I ta myśl sprawiła, że krew w jej żyłach zamarzła.

Gdy Malfoy zawahał się jeszcze przez chwilę, jego twarz była pusta poza lekkim zmarszczeniem brwi, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, Hermiona mogła myśleć tylko o cieple jego dłoni na swojej. O tym, jak powstrzymał ją przed atakiem — i nie puścił, nawet gdy oboje wiedzieli, że nie podniesie różdżki.

To było więcej, niż mogła znieść. Jej serce waliło tak głośno, że niemal zagłuszało wszystko inne, a powietrze między nimi gęstniało od napięcia.

Jego spojrzenie paliło ją do żywego.

- Czym są te więzi?

Słowa wypadły z jej ust nagle, pospiesznie.

Malfoy spojrzał na nią, jego oczy zwęziły się, a potem zacisnął usta.

Gdy nie odpowiedział, powtórzyła:

- Mówiłeś, że są... więzi.

- Są. - Jakby nie był pewien, czy naprawdę pyta, czekał jeszcze chwilę, zanim odpowiedział. - Linia Malfoyów ma inne niż linia Blacków, choć są podobne. To nie jest... to nie jest magia, którą można rzucać bez namysłu. Ale jest potężna, starożytna. To środek ochrony i wzmocnienia.

Musi odejść. Nie może sobie pozwolić na dalsze brnięcie w tę rozmowę.

Malfoy wyglądał na ostrożnego, jak zwierzę w klatce. Jakby nie wierzył, że naprawdę zapytała.

- Mówiłeś, że masz sposób, by zakończyć wojnę.

Czubek jego języka przesunął się po zębach, gdy ją oceniał.

- To nie jest gwarantowane. I nie będzie łatwe.

A potem słowa wypłynęły z jej ust, niosąc ze sobą dreszcz przerażenia. Były wyrachowane i potępiające, a dreszcz wstrząsnął jej ciałem.

- Chcę o nich usłyszeć.

I po raz drugi tego dnia Malfoy wyglądał na zaskoczonego. Jakby nie potrafił pojąć, jak do tego doszło. Oddałaby fortunę, by móc zajrzeć do jego myśli.

- Zatem dopilnuję tego - powiedział w końcu, formalnie, chłodno. I mimo że to właśnie tego chciał, wyglądał na dalekiego od zadowolenia. - Oczekuj ode mnie wiadomości.

Zamknął oczy i potrząsnął głową. Nie wiedziała, czy to z irytacji, czy z niedowierzania.

Może to wszystko to tylko gra. Kolejna z jego intryg.

Potem uśmiech wpełzł na jego twarz, zimny i wyrachowany.

- Do zobaczenia, Granger.

I zniknął.

Chapter Text

Hermiona nie potrafi spojrzeć Harry’emu w oczy. Przemierza jej pokój tam i z powrotem, a ciasnota pomieszczenia tylko potęguje jego frustrację. Ale czuje jego desperację równie wyraźnie, jak własną.

Po tym, jak Malfoy się aportował, zgodnie z obietnicą ostatnie z zaklęć ochronnych zniknęło i Harry został uwolniony. W chwili, gdy ich spojrzenia się spotkały, zobaczyła w jego oczach to samo lodowate przerażenie, które czuła w sobie.

Przez kilka bolesnych, sztywnych chwil tylko patrzyli na siebie, zanim Harry wykrztusił:

- Nie mów mi, że mu powiedziałaś.

- Nie miałam wyboru - wyszeptała, z sercem wciąż rozdartym przez decyzję, którą podjęła już wiele godzin temu — a może i wcześniej, jeśli miała być ze sobą szczera. - Nie mogłam pozwolić, żeby cię zabił.

- Powinnaś była - warknął Harry. - Albo powinnaś była sama go zabić - tak jak obiecałaś.

Nie czekając na odpowiedź, zniknął. Wstyd i poczucie winy zakotłowały się w jej żołądku, żółć podeszła do gardła, gdy wpatrywała się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał. Jej najstarszy przyjaciel — jedyny, który był przy niej bezwarunkowo pomimo wszystko.

Część niej rozumiała jego reakcję. Ale nie mogła pozwolić mu umrzeć. I nie zamierzała za to przepraszać.

Kilka godzin później wrócił — roztrzęsiony. Wysłuchała wykładu, krzyków, a teraz, gdy opadła na brzeg łóżka, nie potrafi znieść rozczarowania w jego jasnych oczach.

- Jak do tego doszło, Hermiono? - pyta, chowając twarz w dłoniach. - Mówiłaś mi — mówiłaś wszystkim — że masz Malfoya pod kontrolą.

- Miałam - szepcze, a łzy pieką ją pod powiekami. - Dopóki to się nie zmieniło.

Słowa zawisają między nimi, ciężkie, duszne, oplatające ją jak ciernie. Nie śmie wspomnieć o reszcie — że Malfoy mówił jej więcej. Że poprosiła o wgląd w więzi małżeńskie jego rodu.

Gdy Harry nadal milczy, Hermiona obejmuje kolana ramionami i zaciska powieki.

- Cholera - syczy. - On zawsze jest o trzy kroki przede mną, Harry.

- Chcesz, żebym się nim zajął? - pyta Harry, jego głos jest lodowaty, pełen determinacji. - Zajmę się nim.

Kusi ją ta propozycja. Tak bardzo, że nie odpowiada od razu. To byłby rozsądny wybór. Oczywiście, że jest zbyt zaangażowana, by myśleć jasno. Powinna była przekazać to zadanie komuś innemu już dawno temu. Kontynuowanie, wiedząc, że została skompromitowana...

Już skazała jednego członka oporu na śmierć. A może i więcej, jeśli ma być ze sobą szczera.

- Twój informator - Harry przerywa, jakby dopiero teraz, po całym dniu, sobie o tym przypomniał. - Gdy mówiłaś, że masz informatora z dostępem do wewnętrznego kręgu. To był Draco pieprzony Malfoy.

Choć nie potrafi odpowiedzieć, nie potrafi zmusić się do wypowiedzenia słów, widzi potwierdzenie w jego oczach.

- Jak długo? - Jego spojrzenie wbija się w nią, twarde i nieustępliwe. - Jak długo to trwa? Co mu dałaś w zamian za te informacje?

Wstyd ścina jej wnętrzności, a Hermiona nagle boi się, że zaraz zwymiotuje.

- Dłużej, niż powinno - mówi cicho. Nie potrafi spojrzeć mu w oczy. - On... chciał wiedzieć o Foray.

- Hermiono... - Rozczarowanie w jego głosie boli bardziej, niż mogła sobie wyobrazić. Nienawidzi tego, jak łzy znów napływają jej do oczu. Wściekła, ociera je szybko. — I teraz wie, kto jest pod przykrywką.

- Tak.

Harry zamyka oczy, ale nie odpowiada. W końcu wstaje z grymasem, zmęczenie maluje się na jego twarzy.

- Wiem, dlaczego tego nie zrobiłaś. I nie będę już tego poruszał, bo oboje wiemy, że mam rację... ale powinnaś była pozwolić mu mnie zabić.

Jego milczenie waży więcej niż jakikolwiek krzyk.

Zanim Hermiona zdąży odpowiedzieć — zanim zdoła zebrać choćby cień zdania na swoją obronę — Harry wychodzi z pokoju.

 

~OO~

 

Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów Hermiona ma głowę pochyloną nad książką.

Pomimo wyrzutów Harry’ego i syren alarmowych rozbrzmiewających w jej własnym umyśle, Hermiona odebrała od Malfoya szkic więzi małżeńskich — pod warunkiem, że decyzję podejmie dopiero po ich przeanalizowaniu.

Kryjówka oferuje jedynie mały, ciasny regał, więc pod osłoną licznych zaklęć ochronnych przeniosła się do Grimmauld Place.

Harry zachował prawo własności do domu, ale nigdy nie uznał go za odpowiednie miejsce dla ruchu oporu — może przez jego złą sławę, a może przez wspomnienia, które w nim drzemią.

Ale na takie okazje jak ta, kamienica jest idealna.

Od godzin Hermiona zatopiona jest w starożytnych tekstach czystokrwistych rodów.

Nie ufa Malfoyowi ani na moment, jeśli chodzi o prawdę — jeśli chce poznać naturę tych więzi, musi to zrobić sama.

A jednak, zgodnie z obietnicą, przekazał jej kopie stron zarówno z grymuaru Malfoyów, jak i Blacków.

Więzi są podobne, przynajmniej w kilku kluczowych aspektach.

Ochrona — więzi małżeńskie zapewniają pewien poziom ochrony między partnerami poprzez połączenie magii rdzeniowej w jej najczystszej formie.

Trwałość — więzi, raz zawarte, są na całe życie.

Hermiona niemal wyrzuciła notatki na samą myśl. Zaciskając zęby, kontynuowała lekturę.

Wzmocnienie — to przy tym punkcie utknęła, analizując każde słowo linijka po linijce, by niczego nie przeoczyć.

W tym aspekcie więzi rodu Blacków są silniejsze.

To jednocześnie przerażające i fascynujące.

W istocie, więzi pozwalają partnerom wzmacniać się nawzajem, czerpać z wspólnej puli magii.

To potężne.

Potężniejsze, niż się spodziewała.

Na samą myśl o tym dreszcz przebiega jej po kręgosłupie.

Myśl o tym, że miałaby przekazać Malfoyowi choćby cząstkę swojej magii — nawet jeśli byłaby to magia poza jej obecnym zasobem — budzi w niej niepokój.

Ale myśl, że jej własna magia mogłaby zostać wzmocniona w ten sam sposób…

Nie raz musiała uspokajać przyspieszone bicie serca. Przez lata pielęgnowała swoją magię na wszelkie możliwe sposoby; Malfoy odkrył jej aspekt, gdy zmusił ją do wydobycia mocy.

Gdy ją oszukał.

I nie może przestać się zastanawiać, czy to wszystko nie jest kolejnym podstępem.

A jednak nie potrafi oderwać wzroku.

Przeglądając inne starożytne zaklęcia rodowe w bibliotece Grimmauld Place, nie znalazła niczego podobnego. Nawet więzi Malfoyów nie oferują takiego poziomu magicznego wzmocnienia.

Gdyby miała choć odrobinę rozsądku, nie rozważałaby tego. A jednak nie potrafi się powstrzymać.

Malfoy nigdy nie oferował ciepła, szczęścia ani romantyzmu.

Oferował wyjście z tej wojny.

Trwałe wyjście. Takie, które związałoby ją z nim na całe życie.

Ale jeśli uda jej się to zrozumieć, jeśli znajdzie sposób, by przechylić szalę na swoją korzyść — albo go oszukać. By czerpać z puli surowej, nieokiełznanej magii, jaką oferuje to zaklęcie…

To mogłoby zmienić bieg wojny.

Jest pewna, że Malfoy widzi to tak samo. Że te więzi mogłyby dać jednej stronie przewagę nad drugą.

Problem jest oczywisty — są po przeciwnych stronach.

Nawet jeśli zdecydowałaby się na ten krok, wojna między nimi eskalowałaby do punktu, w którym zniszczyliby się nawzajem.

Pomimo najlepszych starań i tej jednej, nikłej iskierki optymizmu, która czai się na skraju jej świadomości, wie, że Malfoy prędzej czy później obróci to przeciwko niej. Potraktuje ją jak narzędzie, kolejny środek do osiągnięcia własnych celów.

A ona wciąż nie wie, czym dokładnie są te cele. Jeśli mówił prawdę — jeśli naprawdę chce zakończyć wojnę — może to zaakceptować. Merlinie, kto by tego teraz nie chciał? Przez lata wojna i jej konsekwencje zniszczyły jej życie i dom. Straciła przyjaciół, towarzyszy, widziała zbyt wiele śmierci.

To dlatego ta myśl wciąż do niej wraca.

A jednak poczucie winy ją zżera, burząc spokój w jej wnętrzu. Harry nigdy by tego nie zrozumiał. Ruch oporu uznałby ją za zdrajczynię; jej przyjaciele zwróciliby przeciwko niej różdżki.

Jeśli Malfoy ma rację — a ona nie ma żadnej alternatywnej wiedzy — sam Czarny Pan zwrócił uwagę na to, że tak długo unikała Malfoya. Więc nie tylko musiałaby utrzymać to w tajemnicy strategicznie, ale musiałaby to uczynić wiarygodnym.

Przekonać Czarnego Pana, że została złamana. Że przeszła na stronę Malfoya.

Na samą myśl robi jej się niedobrze.

I choć lista powodów, dla których to zły pomysł, wciąż rośnie, ta iskra w jej wnętrzu nie gaśnie. Myśl, że może odegrać rolę w zakończeniu tej wojny. Że może ocalić więcej istnień, działając od środka, niż z wnętrza ruchu oporu.

Zanim będzie mogła rozważyć to głębiej, Hermiona musi porozmawiać z jedynym człowiekiem, którego nienawidzi — i jedynym, który zaoferował jej drogę wyjścia.

 

~OO~

 

Gdy Theo podchodzi, Draco zachowuje możliwie najbardziej swobodną postawę, a jego twarz pozostaje maską stoickiego spokoju.

- Theo - mówi z chłodnym skinieniem głowy. - W czym mogę ci pomóc?

Powolny, niedbały uśmiech pojawia się na ustach Theo, a Draco nie może przestać się zastanawiać, ile w tym prawdy. Ile Theo zrobił, jak głęboko sięga jego zdrada i jak długo trwała.

- To zależy - przeciąga Theo - od tego, jak bardzo jesteś dziś hojny.

Wcale , chciałby odpowiedzieć Draco. Palce same drgają w stronę różdżki, i tylko ogromnym wysiłkiem woli powstrzymuje się, by jej nie dobyć. Jest pewien, że może rozegrać tę sytuację na swoją korzyść, ale nie opracował jeszcze szczegółów. Po tym, jak dowiedział się, że to Theo go zdradzał, minęło kilka dni, zanim w ogóle zaufał sobie na tyle, by się z nim spotkać.

Jedynym pozytywem w tej sytuacji jest to, że Granger zgodziła się spojrzeć na więzi małżeńskie.

Jeśli się zgodzi, Draco będzie mógł przejść do kolejnej fazy planu.

I może Foray nie będzie już tak istotne — w końcu wie, że zapraszając Granger do swojego domu i życia, da jej możliwość przekazywania informacji oporowi. Nawet jeśli będą to tylko te informacje, które sam zdecyduje się ujawnić.

A jednak sama myśl o zdradzie Theo budzi w nim głęboki gniew.

- Nie jestem dziś w nastroju - mówi w końcu Draco. - Więc może po prostu przejdź do rzeczy.

Theo klepie go po ramieniu, a Draco, wbrew sobie, napina się. Dostrzega błysk w oku Theo; twardość w jego szczęce. Odwraca wzrok, próbując zagrać to jako nic nieznaczące.

Zawsze wiedział, że nie wolno lekceważyć Theo. Ale teraz gra toczy się o więcej niż kiedykolwiek.

- Muszę zniknąć na kilka dni - mówi Theo, i choć Draco czeka na wyjaśnienie, to nie nadchodzi.

- Gdzie - cedzi Draco, choć część niego chce od razu odmówić. Nie ma formalnej władzy nad Śmierciożercami, ale wszyscy wiedzą, że będą musieli odpowiedzieć przed Czarnym Panem.

A większość z nich woli traktować Draco jako pośrednika.

Theo tylko macha ręką, jakby nie zauważał napięcia, które wkradło się w postawę Draco.

- Na kontynent. Nic ekscytującego, ale ważne.

- Nie wątpię - rzuca Draco z przekąsem, zanim zdąży się powstrzymać. Posyła mu cienki, sardoniczny uśmiech. - Nie.

Oczy Theo zwężają się, a jego spojrzenie wbija się w Draco.

- Dlaczego nie?

- Bo cię tu potrzebuję - odpowiada Draco, przewracając oczami. - Przed nami ważne wydarzenia i potrzebuję wszystkich na miejscu, gotowych do walki.

- Mógłbyś po prostu... - Theo unosi brwi z sugestywnym uśmiechem - nie wspominać nikomu, że mnie nie ma. I tak nikt nie zauważy.

Choć mówi prawdę, Draco nie ma ochoty mu ulegać. Nie, gdy może tylko zgadywać, jak daleko sięga zdrada Theo — a nie ma wątpliwości, że jego prośba o wyjazd ma związek z ruchem oporu.

A jednak, mimo własnej niechęci, Draco potrafi rozpoznać okazję, gdy ją widzi.

W myślach przelatuje przez dziesiątki zaklęć, które mógłby nałożyć, i w końcu wzdycha ciężko.

- Dobrze. Jedź, rób, co musisz. I tak pewnie nie chcę znać szczegółów. - Potem unosi palec, wskazując go oskarżycielsko. - Masz szczęście, że jesteś moim najlepszym przyjacielem.

Kłamstwo pali go na języku.

Ale Theo posyła mu zuchwały uśmiech.

- Wiem. Dzięki, stary. Przywiozę ci jakąś pieprzoną pamiątkę.

Draco powstrzymuje się od ciętej riposty i tylko kiwa głową.

- Podaj mi szczegóły przed wyjazdem, bo jeśli Czarny Pan zauważy twoją nieobecność, to ja będę musiał się tłumaczyć.

Żołądek mu się przewraca, gdy Theo znów klepie go po ramieniu.

- Jasne.

 

~OO~

 

Hermiona przechadza się po miejscu, w którym zwykle się spotykają, granicy zniszczonego magazynu i lasu za nim, wykręcając palce ze stresu.

Wie, że Harry nigdy jej nie wybaczy, że pozwoliła, by to zaszło tak daleko.

Cholera, ruch oporu nigdy nie pozwoli jej wrócić. Nieważne, że wszystkie rozważania prowadzą do tego samego: zakończenia wojny.

Przez zbyt długi czas bała się Malfoya, obawiając się, że zawsze jest o krok przed nią. Ma w tej sytuacji więcej kart, niż pozwalała sobie wierzyć, a jeśli Malfoy naprawdę tego chce — czego nie ukrywa — będzie musiał zaakceptować jej warunki.

W tym momencie oboje wiedzą, że nie wrócą do rzeczywistości, w której spędzają każdą wolną chwilę, próbując zabić się nawzajem. Przez chwilę, wspomina, niemal z nostalgią. Wszystko było wtedy o wiele prostsze.

Teraz dreszcz niepokoju przeszywa ją na samą myśl o rozmowie, którą muszą odbyć.

Warunki, które musi przedstawić.

Ponieważ Hermiona nie ma szans, by posunęła się dalej w tej sytuacji bez przygotowania gruntu. I poradzi sobie z tym, że opór nazwie ją zdrajczynią, jeśli oznacza to, że wojna może się potoczyć na ich korzyść.

Malfoy przybywa chwilę później, natychmiast unosząc brew, gdy widzi, że chodzi w tę i z powrotem. 

- Wzywałaś? - przeciąga.

Hermona jest zdumiona, że ​​on zawsze brzmi na tak znudzonego.

Irytacja mrowi ją jego nonszalancji, robi krok do przodu, przyciskając kopie więzów małżeńskich, które jej dał, do swojej piersi. Palce Malfoya owijają się wokół pergaminu, trącając jej własne, a jego szare oczy przyciągają jej.

- Musimy to omówić, - przerywa, zaciskając szczękę i trzymając głowę wysoko.

- Rzeczywiście, - mruczy, w końcu odsuwając palce od jej palców. Zwija pergamin w zwój i wsuwa go do kieszeni. - Ale nie zrobimy tego tutaj.

- Nawet nie myśl o…

Jego dłoń owija się wokół jej łokcia, zanim zdąży się odsunąć, wciągając ją w aportację łączną.

Lądują na nieznanej ulicy, Hermiona wścieka się, wyrywając ramię z jego uścisku i rozglądając się dookoła. Po stylu pobliskich budynków wie, że nie są w Londynie, ale w tej chwili jest tak sfrustrowana, że ​​zaskoczył ją i znów ją aportował. Całkowicie obniżyła gardę w jego obecności i to ją niepokoi.

- Gdzie jesteśmy? - pyta, tłumiąc mnóstwo obelg, które tkwią jej na końcu języka.

Malfoy zaczyna iść ulicą bez niej, a gdy ona spieszy, by dogonić jego dłuższy krok, odpowiada krótko: 

- W Warszawie.

Wykrzywiając twarz w napiętym grymasie, mówi: 

- Aporotwałeś nas właśnie do innego kraju? Mogłeś nas rozszczepić.

- A jednak – mówi – nie zrobiłem tego. - Zanim zdąży wybuchnąć, przewraca oczami i zatrzymuje się na ulicy, by stanąć z nią twarzą w twarz. - Będzie o wiele łatwiej, jeśli nie będziesz się wkurzać o każdą cholerną rzecz.

Hermiona składa ramiona, odmawiając ustąpienia. 

- Albo po prostu odejdę, a ty znajdziesz kogoś innego.

Mięsień na jego szczęce drga, jedyny znak, że jej słowa w ogóle do niej dotarły. Jego szare oczy wbijają się w jej własne, a ona na chwilę łapie się na przyglądaniu drobinkom srebra uwięzionym w środku. Dziwaczny impas trwa, przedłuża się do punktu dyskomfortu, a Hermiona przestępuje z nogi na nogę.

W końcu Malfoy mówi, słowa są tak ciche, że musi się wysilić, by je usłyszeć: 

- Nie ma nikogo innego. Ale nie będę cię zmuszał.

Coś w jego słowach – w szczerości, która za nimi stoi – sprawia, że ​​bardziej niż cokolwiek innego waha się. Wypuszcza oddech, uwalniając napięcie z ramion. Po tak długim czasie, gdy skakali sobie do gardeł, instynktownie odpowiada atakiem na wszystko, co robi, ale powodem, dla którego spotkała się z nim dzisiaj, jest to, że jest naprawdę ciekawa dalszych informacji.

- Przeczytałam obligacje - przyznaje, obserwując go, czy nie pojawią się jakieś oznaki reakcji. Pozostaje nieruchomy.

- I?

- I - mówi cicho - nie skontaktowałabym się, gdybym tego nie rozważała — ale mam pytania.

- Oczywiście, że masz. - Słowa te nie są drwiną, nie tak, jak mogłaby się spodziewać, ale zwykłym uznaniem faktu. - I dlatego tu jesteśmy — ponieważ nie rozmawiamy w miejscu, w którym ktokolwiek nas rozpozna. - Malfoy prostuje mankiety koszuli i unosi brew, zanim znów rusza w dół drogi.

Hermiona podąża za nim, jej krok jest nieco sztywny, ale zanim zdąży cokolwiek powiedzieć, Malfoy zatrzymuje się przed niewielką restauracją i otwiera przed nią drzwi. Rzuca mu sceptyczne spojrzenie, lecz wchodzi do środka, a dreszcz przebiega jej po plecach, gdy odwraca się do niego tyłem.

Po miesiącach wzajemnego śledzenia się, nie potrafi powstrzymać tej jednej myśli — że może sięgnąć po różdżkę i zaatakować ją od tyłu.

Ku jej całkowitemu zaskoczeniu lokal należy do mugoli. To ostatnie miejsce, w którym mogłaby się spodziewać najwyższego rangą porucznika Voldemorta — co, jak zdaje sobie sprawę, czyni go idealnym miejscem do pozostania w ukryciu. Mimo to rzuca szereg zaklęć i czarów, aby zachować ich rozmowę w tajemnicy.

Malfoy, nie mówiąc jej ani słowa, przegląda laminowane menu, a Hermiona robi to samo. Dziwna mieszanka dyskomfortu i irytacji mrowi ją po skórze i spogląda ukradkiem na zegarek. Nie może się tu zatrzymać na długo, ponieważ mogłoby to tylko wywołać niepożądane pytania, ale on nie okazuje takiego poczucia pilności.

Gdyby nie wiedziała lepiej, mogłoby to być po prostu przyjacielskie spotkanie przy herbacie.

W końcu Malfoy zamawia dwa drinki i opada na swoje miejsce, gdy kelner je przynosi, przyglądając się jej wystarczająco długo, aż się skrzywiła. 

- Mówiłaś, że masz pytania.

- Oczywiście, że tak - prycha pod nosem, rozglądając się dookoła. Lista jest długa i zawiła, ale zaczyna od tej, która ciąży najbardziej. - Nienawidzisz mnie. Co zyskasz na stałym układzie? Więzi nie pozostawiają miejsca na interpretację: nie byłoby wyjścia z sytuacji po fakcie. Z pewnością są inne sposoby, aby zakończyć tę wojnę.

- Jeśli masz listę alternatyw – przeciąga – jestem otwarty na ich wysłuchanie.

- Poślubiłbyś mnie.

Szczęka Malfoya zaciska się, a Hermiona czuje, jak jej własne zainteresowanie mrowi pod powierzchnią skóry. 

- Rozumiem, dlaczego wątpisz w słuszność tej sprawy. - Waha się przez długą chwilę, gestykulując, jakby chciał objąć skomplikowaną relację między nimi. - Otóż rzecz w tym, Granger: zawsze wiedziałem, że poślubię kogoś dla jakiejś formy wpływu.

Hermiona rozpoznaje ukrytą insynuację. Że ona nie widziałaby tego w ten sam sposób.

A jeśli miałaby być szczera, to nie. Albo nie zrobiłaby tego, zanim nie spędziła połowy swojego życia na wojnie. Zanim nie zobaczyła tylu przyjaciół i towarzyszy zamordowanych z zimną krwią.

- Gdybym się na to zgodziła. - Macha niejasno, nie mogąc wyrazić więcej szczegółów. - Musiałbyś pokazać swojemu panu, jak skutecznie złamałaś mnie dla swojej sprawy.

Podnosi wzrok, by spojrzeć jej w oczy. 

- Tak. - Bierze łyk swojego napoju, ostrożnie odstawia go na podstawkę, po czym dodaje: - Jak powiedziałem, Czarny Pan chciałby zobaczyć cię martwą, czy to z mojej ręki, czy z czyjejś innej. Jeśli chcesz, żeby jego wzrok spoczął na kimś innym, nie możesz być problemem. A najlepszym sposobem, by to zrobić, jest schowanie się pod jego nosem.

Jego usta drgają, jakby opowiedział dowcip.

Pije z własnej szklanki bez powodu, tylko po to, by zająć czymś ręce. 

- Więc jeśli przekażę informacje ruchowi oporu.

Malfoy przygląda jej się zmrużonymi oczami. 

- Zakładam, że robisz to wystarczająco długo, by zachować ostrożność.

- Tak.

Coś w tym, że ufa jej na tyle, by oczekiwać, że nie zdradzi ich przykrywki, skręca jej żołądek.

- W takim razie, - mówi, pochylając się nad stołem, niebezpiecznie niskim głosem, - nie obchodzi mnie, z kim rozmawiasz w cztery oczy. Ale żeby było jasne, Granger, jeśli zrobisz coś, co wpędzi nas oboje w kłopoty, sam cię zabiję.

- Więzy nie pozwalają na…

- Są sposoby na obejście więzów.

To, że jest skłonny przyznać się do czegoś takiego, jest niepokojące, a zimno przechodzi jej po kręgosłupie.

Przez długą chwilę Hermiona nic nie mówi, przesuwając palcem po linii na lakierowanym drewnie. Ostrożnie wypuszcza oddech. 

- I oczekujesz, że po prostu zaufam ci, że nie wykorzystasz tych luk.

- Tak.

Słowo jest proste, jego twarz szczera, a niezdecydowanie burzy się w jej żołądku. Nie może uwierzyć, jak bardzo ta decyzja na niej ciąży, a konfrontacja z nim w celu uzyskania dodatkowych informacji wcale nie pomogła.

- Wzmocnienie - wykręca się.

Malfoy kiwa głową, bierze łyk swojego drinka i powtarza: 

- Wzmocnienie.

- To sedno całej sprawy, prawda?

- Masz mnie.

- A skąd mam wiedzieć, że po prostu nie pozbawisz mnie magii? - Nerwy drżą w niej na myśl o wyrażeniu obaw na głos. - Pozostawiając mnie bez niczego, czym mogłabym się bronić.

- Bo tak to nie działa. - Kiedy ostrożnie łapie jego wzrok, on rozwija myśl. - Więzy czerpią z magicznej mocy obu stron, ale pula wzmocnienia jest czymś zewnętrznym. Jest powiązana, ale całkowicie oddzielna od magii, którą ty i ja już posiadamy. Ale jest wykładnicza. A ponieważ masz w sobie tak głęboki rezerwuar magii — zwłaszcza tej bezróżdżkowej — to miałoby znaczenie.

Hermiona rozważa jego słowa, gdy mówi, a w całej sytuacji jest coś zaskakująco... przyjaznego. Wie, że chce, by się zgodziła, choć jego motywy wciąż są dla niej zbyt nieprzejrzyste. A jednak nie przypomina wcale człowieka, który przez miesiące próbował ją zabić.

Wręcz przeciwnie — jest zaskakująco rozmowny.

- I oboje mielibyśmy do niej dostęp - dodaje.

- Tak. - Malfoy wzdycha i odchyla się na krześle. - Więzy małżeńskie, które ci pokazałem... nie są zbyt nowoczesne. Oczywiście możemy z nich korzystać, ale nie jest to już powszechna praktyka. Moi rodzice nie byli w ten sposób związani, podobnie jak moi dziadkowie. Ale wieki temu nie słyszano, żeby nie wykorzystywać rytuału więzów małżeńskich w małżeństwach czystej krwi.

To słowo coś w niej porusza i podejrzewa, że ​​to jeden z głównych powodów, dla których cały czas wątpiła w jego intencje.

- Nie jestem czystej krwi. - Malfoy tylko przewraca oczami — ale ona nie odpuszcza tematu tak łatwo. - Zmarnowałabyś szansę na dziedzica czystej krwi. Byłoby trochę hipokrytyczne ze strony twojego pana, gdyby zatwierdził to małżeństwo, prawda? Dla jego porucznika z najwyższą rangą?

Rozbawienie, którego nie rozumie, błyska w jego oczach, sprawiając, że czuje się źle z tym żartem.

- Czy ty nie wiesz, że to już nie chodzi o krew? – mówi niskim, mrożącym krew w żyłach głosem. Niepokój przebiega jej po kręgosłupie. - Ta wojna toczy się o władzę.

Hermiona patrzy na niego z gniewem, ale nie może zaprzeczyć. Przez długi czas sytuacja stawała się coraz bardziej niejasna. Ale Malfoy zawsze był zwolennikiem czystości krwi i może sobie tylko wyobrazić, ile dumy musi przełknąć, żeby w ogóle złożyć tę ofertę.

Nienawidzi tego spojrzenia. Tego, jak patrzy na nią, jakby wiedział, że w końcu się ugnie. Sama nie wie, co zrobi, ale fakt, że pozwoliła mu zajść tak daleko, drąży ją od środka.

- Wciąż mi nie powiedziałeś, jaki jest twój ostateczny cel tego wszystkiego – mówi, pochylając się, żeby obniżyć głos. - A dopóki mi tego nie powiesz, nie zrobię nic.

Malfoy przeczesuje palcami swoje blade włosy, mrucząc pod nosem, a jest w tym tyle swobody, że błysk niedowierzania przemyka jej przez myśl. Jest tak przyzwyczajona do zimnego, doskonałego porucznika śmierciożerców, że widząc go w takim stanie — jak prawdziwego człowieka — czuje się bardziej rozbrojona, niż powinna być.

Sama myśl wystarczy, by zmrozić jej krew w żyłach. Nie może pozwolić sobie na opuszczenie gardy w jego obecności, nawet teraz.

- A jeśli ci nie powiem? - Unosi nieśmiało brew.

- Wtedy możesz wsadzić sobie więzy małżeńskie w dupę.

Ku jej zaskoczeniu, prycha. Patrzą na siebie przez długą chwilę, oboje odmawiając ustąpienia, a Hermiona przybiera stoicki wyraz twarzy. Nie może pozwolić sobie na odrobinę słabości w obliczu tych negocjacji.

- Gdybym ci powiedział – mruczy w końcu – nie uwierzyłabyś mi.

- Spróbuj.

Gdy jego spojrzenie przeszywa ją na wskroś, jakby ważył ją w myślach, moneta oporu przy jej nodze zaczyna się nagrzewać. I w tej jednej, krótkiej chwili, gdy spogląda w dół, wie, że to był błąd. Fatalny. Przesuwając wzrok z powrotem na Malfoya, jakby nic się nie stało, czuje, że jest już za późno.

Prostuje się, zaciska szczękę i patrzy twardo. 

- Co to za wiadomość?

- Nie wiem – przerywa, składając ramiona – i to nie twoja sprawa.

- Powiedz mi, Granger.

- Dlaczego miałabym ci powiedzieć? - Drwina łączy się ze słowami i kręci głową.

Coś złowrogiego igra na jego ustach, a Hermiona od razu czuje, że jej się to nie podoba.

- Bo mam zbyt wiele, co mogę wykorzystać przeciwko tobie. A ty nie chcesz, żebym to zrobił.

- Mam tyle samo na ciebie.

- A mój pan wie, że mam własne intrygi. Zobaczymy, czyj przywódca bardziej nam ufa?

Hermiona w odpowiedzi marszczy brwi, opadając na siedzeniu, a Malfoy patrzy na nią nieustępliwie. Jedno to dążyć do wspólnego celu, który odpowiada ich potrzebom i balansować na granicy moralności, mając na uwadze dobro innych; zupełnie inne to dzielić się informacjami, których nie potrzebuje.

Ku jej zaskoczeniu, Malfoy kładzie różdżkę na stole między nimi, pomimo ich historii przemocy i gróźb. Ustanowione przez niego osłony zapewniają, że nikt nie zobaczy, co robią, ale jest zaniepokojona, gdy toczy ją po powierzchni w jej kierunku.

Od razu rozumie przesłanie.

Że jeśli mają współpracować — jeśli są gotowi poddać się faktowi, że będą musieli polegać na sobie nawzajem, aby zakończyć wojnę — będą potrzebować pewnej miary zaufania.

Problem w tym, że ona wciąż nie ufa jemu ani jego motywom — i nie może się oprzeć myśli, że to po prostu kolejny spisek.

Nie odrywając od niego wzroku, nie chcąc pozwolić mu zajść sobie za skórę, sięga do kieszeni, by wyjąć monetę. Mocno ściskając ją w jednej ręce, na moment opuszcza wzrok.

Wiadomość sprawia, że jej serce podskakuje, a puls dudni w uszach.

Agent Foray został zdekonspirowany. Warrington podejrzewa, że to twoja sprawka i chce twojej krwi. Nie wracaj tu – to niebezpieczne.

Umysł Hermiony pracuje na pełnych obrotach, czyta wiadomość jeszcze kilka razy, niemal całkowicie tracąc sens z rozmowy, którą właśnie prowadzi z Malfoyem. Jest tak zaskoczona, tak wstrząśnięta, że nawet nie protestuje, gdy Malfoy wyciąga jej z dłoni galeona.

- Kurwa - syczy pod nosem, sięgając po różdżkę, która wciąż leży na stole między nimi. - Musimy się zbierać.

Hermiona jest tak pochłonięta wiadomością, że ledwie zauważa, jak wciąga ją w całą sytuację — aż do chwili, gdy rzuca kilka mugolskich banknotów na stół i ciągnie ją za ramię.

- Dokąd my…

- Muszę dorwać Theo, zanim zapadnie się pod ziemią - warczy. - A jeśli nie masz dokąd pójść, idziesz ze mną.

Ocknąwszy się na tyle, by odzyskać kontrolę, wyrywa ramię z jego uścisku i rzuca mu gniewne spojrzenie.

- Jestem zaskoczona, że jeszcze nie zabiłeś Notta.

- To nie takie proste, co? - Jego ton nie pozostawia miejsca na sprzeciw, ale mimo to Hermiona unosi brew. Malfoy rzuca pod nosem wiązankę przekleństw, gdy wychodzą na ulicę. - To mój najstarszy przyjaciel, Granger.

Prostota tej odpowiedzi — i oczywista prawda, która się za nią kryje — to kolejna warstwa złożoności, jaką dziś odkryła w Draconie Malfoyu. I jeśli ma być szczera, nie wie, co o tym wszystkim myśleć.

Kiedy więc odwraca się do niej i wyciąga dłoń, przez dłuższą chwilę tylko się w nią wpatruje.

Jeśli Harry miał rację, a Warrington wie, że wydała Foray Śmierciożercom, będzie postrzegana wyłącznie jako zdrajczyni. Wilgoć zaczyna zbierać się w kącikach oczu, ale nie może pozwolić sobie na strach ani panikę. Nawet gdy jej świat wali się w posadach, a wszystko, co znała, rozpada się pod jej stopami jak piasek zalewany przez przypływ, nie ma miejsca na emocje.

Działanie — to jej naturalna reakcja. I mimo że nie ufa Malfoyowi, mimo że wciąż nie wie, co myśleć o jego propozycji, jej dłoń sama odnajduje jego.

Jego palce są zaskakująco ciepłe, a w jego uścisku kryje się coś dziwnie uspokajającego. Wypuszcza z siebie oddech.

Przez miesiące był jej zaprzysięgłym wrogiem.

A teraz… teraz nie ma wyboru. Bo przynajmniej na razie, jest jedynym, który stoi po jej stronie.

Chapter Text

Zaledwie kilka minut mija od chwili, gdy Draco dostrzega wiadomość na monecie Granger. Adrenalina uderza mu do żył, a jego uwaga zawęża się do palącej pilności sytuacji — nie potrafi myśleć o niczym innym.

Nie może pozwolić, by Theo opuścił dwór.

A jedynym sposobem, by temu zapobiec, jest dotarcie do przyjaciela przed ruchem oporu — zanim podejmą próbę jego odbicia.

Zestrojony z zaklęciami ochronnymi dworu, Draco wie, że jeszcze nie jest za późno.

Myśl o Granger i o tym, jak nierozsądny byłby jej powrót do ruchu oporu, błąka się gdzieś na obrzeżach jego świadomości, chwilowo odsunięta na bok przez pilniejsze sprawy — ale nie powstrzymuje go to przed teleportacją jej razem z sobą na teren posiadłości.

Pomimo wyraźnej mieszanki paniki i pogardy, która przemknęła przez jej twarz, nie protestuje. Być może zdaje sobie sprawę, że nie ma dokąd pójść. Nie, jeśli ruch oporu uznał ją za zdrajczynię.

Draco z pewnością nie uważa, by była na tyle głupia, by wierzyć, że pozwolą jej działać jak dawniej.

Na razie nie może pozwolić sobie na rozważania, jak to wszystko zmieni sytuację. Jak może przyspieszyć lub wpłynąć na jej decyzję.

Jako obecna głowa rodu, Draco ma nieograniczony dostęp przez bariery teleportacyjne dworu — i nigdy wcześniej nie był za to tak wdzięczny, jak teraz, gdy pojawia się bezpośrednio w swoich prywatnych komnatach.

W jednej chwili podnosi zaklęcia uniemożliwiające teleportację na terenie posiadłości. To nie powstrzyma Theo, jeśli ten zdecyduje się uciec innym sposobem, ale da mu trochę czasu.

Zanim Granger zdąży otworzyć usta, Draco przemawia — cicho, z napięciem — a ona, co dziwne, pozostaje milcząca i uległa.

- Jeśli chcesz przeżyć, podczas gdy ja spróbuję to wszystko rozgryźć, zostaniesz tutaj - syczy, wzmacniając zaklęcia ochronne wokół komnaty. - W dworze roi się od Śmierciożerców, a mogę cię zapewnić, że żaden z nich nie zawaha się cię zabić. Nie wspominając o tym, że jeśli opuścisz ten pokój, zaklęcia mogą przeciąć cię na pół.

Krew odpływa z jej twarzy, choć jej wyraz twardnieje.

- Nie zostanę tutaj - rzuca ostro, krzyżując ramiona. - Musimy dokończyć naszą rozmowę.

Jeśli Draco się nie myli, wydawało mu się, że rozważała jego propozycję. Ale to w końcu Granger — wie, że nie przyjmie tego łatwo ani bez walki. Nawet jeśli zdecyduje się na magiczne więzy małżeńskie, będą musieli omówić warunki.

- Twoje decyzje wciąż należą do ciebie - odpowiada cicho, przeszukując magiczną strukturę dworu w poszukiwaniu Theo. - Ale teraz mam ważniejsze sprawy na głowie. Wrócę wkrótce, a jeśli zechcesz odejść i zaryzykować z ruchem oporu — to twój pogrzeb, nie powstrzymam cię. - Patrzy jej prosto w oczy, jego twarz nie zdradza niczego. - Na ten moment moja propozycja to jedyne, co może cię ocalić.

Widzi zrozumienie w jej oczach; wie, że ona również to pojęła.

- Resztę - cedzi przez zęby - omówimy, gdy znajdę zdrajcę wśród własnych ludzi.

Granger opiera się o ścianę, mierząc go spojrzeniem pełnym oceny.

- Więcej zdziałasz, jeśli zostanie przy życiu.

- Dzięki - odburkuje Draco, górna warga drży mu instynktownie - wiem, co robię. - Rusza do drzwi, lecz zawiesza się na moment. - Nie kłamałem o zaklęciach — ale one również nie wpuszczą nikogo do środka. Nie rozwal mi pokoju.

Po czym znika za drzwiami, czuje lodowaty gniew mieszający się z paniką, która grozi zalaniem zmysłów. Ale robi to od dawna — potrzeba czegoś więcej, by go wytrącić z równowagi. Tłumiąc emocje, przekształca je w coś użytecznego i metodycznie przeszukuje każdą magiczną sygnaturę w posiadłości i na jej terenie.

Zaciska szczęki, gdy odnajduje ruchy Theo, i w mgnieniu oka aportuje się z głośnym trzaskiem na jego drodze. Theo potyka się, oczy rozszerzają mu się w przerażeniu, a Draco chwyta go za ramię.

I po raz pierwszy, odkąd poznał prawdę, patrzy przyjacielowi prosto w oczy.

- Dokąd, do cholery - warczy - myślisz, że idziesz?

W ciągu kilku sekund przez twarz Theo przemyka cała gama emocji, ale nie obraża inteligencji Draco kłamstwem.

- Odchodzę.

- Do ruchu oporu - syczy Draco, nie mogąc powstrzymać skrętu niepokoju w żołądku. - Dla pieprzonego Foray.

Między nimi zapada napięta, ciężka cisza, a gdy Theo przełyka ślinę, Draco dostrzega moment, w którym strach ustępuje miejsca zrozumieniu.

- Jak długo wiesz?

- Pierdol się - mówi Draco, zaciskając mocniej dłoń na jego ramieniu. Żaden z nich nie sięga po różdżkę. - Pierdol się za to, że postawiłeś mnie w tej sytuacji.

Jeśli jego maska pęka — jeśli głos mu drży — Theo tego nie komentuje.

Zamyka powieki na krótką chwilę i próbuje wyswobodzić się z uścisku.

- To nigdy nie chodziło o ciebie, Draco.

- Ale teraz już chodzi. - Zaciskając szczękę, Draco stara się zachować kamienną twarz. Zbyt wiele emocji w nim wrze — i nienawidzi tego wszystkiego. Wojny. Tego momentu. Tego, że od tak dawna musi podejmować decyzje, które go niszczą. - Nie chcę cię zabić, Theo.

Theo przytakuje, usta ma zaciśnięte w cienką linię.

- Ale musisz. Wiem, jak to działa.

Draco się wzdryga.

Theo mówi dalej, a w jego orzechowych oczach pojawia się matowy blask. 

- Czy Czarny Pan wie? - Walka uchodzi z jego ramion niczym powietrze z przebitego płuca, a on przestaje się szarpać, rezygnując z prób wyrwania się z żelaznego uścisku Draco.

- Jeszcze nie. - Przeczesując włosy dłonią, Draco opuszcza brodę i wyrywa się z chrapliwym wydechem. - Próbowałem wymyślić sposób, żeby to wykorzystać. Od wieków wiedziałem o Foray, ale dopiero niedawno dowiedziałem się, że to ty. - Ponownie podnosi wzrok, spotykając spojrzenie przyjaciela. - Powiedz mi dlaczego.

Przyjaźnią się od zawsze, a Draco zna przebiegłość Theo tak samo dobrze, jak swoją własną. Wyczuwa moment, w którym Theo zdaje sobie sprawę, że może wygadać się z sytuacji, a Draco znienawidziłby go za to, gdyby nie fakt, że spróbowałby zrobić to samo.

- Bo to pieprzona farsa, Draco - wycedził Theo niskim głosem. - Zawsze nią była.

- Obie strony to farsa - warczy Draco. - To nie wystarczy.

Coś migocze w głębi jego umysłu, przynosząc ze sobą zaskakującą jasność, która przeraża go do szpiku kości. Coś, co Theo powiedział pewnego wieczoru w pobliżu lochów. Wszyscy musieliśmy podejmować trudne decyzje, aby przetrwać.

I kolejna noc, kolejna rozmowa: Lepszym pytaniem byłoby: czego nie byłbym gotów zrobić?

Zastanawia się, ile wskazówek przegapił. Ile razy pozwolił na machinacje Theo pod swoim własnym cholernym nosem, przymykając oko, ponieważ są przyjaciółmi.

- Nie mogę ci tego wytłumaczyć – mówi w końcu Theo, szczerze wyrażając swoje uczucia, i smutno kręci głową. - Jesteś tak głęboko w to wszystko uwikłany, że nie spodziewałbym się, że to zrozumiesz.

Draco chce na niego krzyczeć, złapać go i potrząsnąć, zmusić do zrozumienia. Ale nawet tutaj, na terenie, z dala od ciekawskich oczu i uszu, Draco nie ośmiela się ujawnić swoich planów. Pracował zbyt długo i ciężko, by patrzeć, jak wszystko się rozpada, zanim będzie miał szansę ruszyć naprzód.

- Lepiej spróbuj, - mówi zamiast tego, bawiąc się kaburą różdżki, - ponieważ jeszcze nie zdecydowałem, jak bardzo czuję się życzliwy.

Przez długą chwilę Theo tylko na niego patrzy, a Draco zastanawia się, czy w ogóle nie zawraca sobie tym głowy. Może Theo jest tak zmęczony tym wszystkim, jak sam czuje się przez większość czasu. Może jest gotowy, by to zakończyć.

Ta myśl jest bardziej samotna niż jakakolwiek inna, na jaką pozwala sobie Draco.

W końcu Theo ścisza głos. 

- Nigdy nie chciałem być w to zamieszany. Wiesz o tym.

Wie — nawet w Hogwarcie Theo nie chciał brać udziału w wojnie. Zwłaszcza gdy Nott Senior zaczął bardziej nalegać, by Theo dołączył do sprawy śmierciożerców. Nawet po tym, jak Draco przyjął Znak, Theo stawiał opór.

- Theo – mówi Draco beznamiętnie, a jego ból słyszalny w głosie. - Musisz mi coś dać.

- To się po prostu, kurwa, stało, jasne? – wykrzykuje Theo, nagle przypływa mu energia, gdy przeczesuje rozdrażnioną dłonią włosy. - Tak po prostu kurwa – nigdy nie chciałem być mordercą, Draco. Myślałem – kiedy jeszcze byli Zakonem, a mój ojciec był tak cholernie okropny w tej sprawie. On... on tam był.

Serce Draco zaczyna bić szybciej, gdy kawałki przepływają przez jego umysł, odmawiając wpasowania się na swoje miejsce i nadania sensu. 

- Kto?

Nieszczęście jego przyjaciela jest namacalne. 

- Neville.

Rozdarty oddech uchodzi z płuc Draco. 

- Kurwa, Theo.

„I znów zostaje wciągnięty w wir wspomnień — niezliczone noce, gdy Theo brał dodatkowe zmiany w lochach. Mimo że nienawidził tego bardziej niż czegokolwiek innego, mimo że każde uniesienie różdżki w akcie tortur budziło w nim odrazę…

- Longbottom, Theo? Naprawdę? - Nagle wszystko zaczyna nabierać sensu i Draco myśli, że może być chory. - Zrobiłeś to wszystko dla…

- Dla miłości? - Theo wydaje z siebie cichy, pozbawiony humoru chichot, jakby nie mógł w to uwierzyć. - Wiem. Zaufaj mi. - Rozpacz nagle ustępuje, a on powoli kręci głową. - Błagałem go, żeby nie brał kapsułki. Powiedziałem mu, że może się oprzeć, jeśli kiedykolwiek zostanie złapany, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby złagodzić jego ból.

Cisza znów zapada, a Draco boleśnie zdaje sobie sprawę, jak serce wali mu w piersi. 

- Nie wiem, co z tym wszystkim zrobić, Theo. Wiesz, że nie mogę po prostu pozwolić ci odejść.

- Wiem, że nie możesz. - Wtedy Theo znów się poddaje i unosi brodę. - Ale chcę, żebyś wiedział, że tego nie żałuję. Zrobiłbym to jeszcze raz.

Widzi, że Theo mówi poważnie, a jakaś jego część czuje się bardziej pusta niż kiedykolwiek. Oczy go pieką, a Draco nawet nie próbuje ukryć bólu w oczach, gdy patrzy na swojego najstarszego przyjaciela, mężczyznę, z którym u boku przeszedł przez tak wiele. Przyjaciela, którego myślał, że zna. Sięga po różdżkę, wypuszczając długi, jąkający się oddech i mówi: 

- Przepraszam, Theo.

 

~OO~

 

W zaskakującym — i przerażającym — zwrocie wydarzeń, Hermiona znalazła się nie tylko w samym sercu posiadłości Malfoyów, ale i uwięziona w prywatnych komnatach Draco. Nie była pewna, czego się spodziewała, ale sądziła, że będzie tu więcej zieleni.

Mimo to otoczenie ledwie do niej dociera, gdy jej umysł wiruje od wszystkiego, co się wydarzyło.

Od ostrzeżenia Harry’ego, by nie wracała do kryjówki — gdzie z pewnością czekałyby na nią różdżki jej przełożonych — po fakt, że teraz musi polegać na Malfoyu. Sytuacja z każdą chwilą staje się coraz bardziej zagmatwana, a Hermiona nie potrafi pojąć tej nowej strony Draco, którą ujrzała w ostatnich dniach.

Była przekonana, że wykorzysta jej informacje i zakończy życie Notta, nie bacząc na przyjaźń.

A jednak dowiedziała się, że tego nie zrobił. Że się zawahał…

Hermiona nie wie, co o tym myśleć. Gorzki głos w jej głowie podpowiada, że nie ma zbyt wielu opcji — a jego propozycja jest najlepszą. Jedyną. Ale mimo to nie potrafi sobie wyobrazić, by zawrzeć z nim dożywotni sojusz tylko po to, by zakończyć wojnę.

Wciąż nie wie, jak zamierza to osiągnąć. Ani dlaczego.

Ogarnięta otępieniem, wpatruje się w pustą, nieodpowiadającą monetę — a ciężar dzisiejszego popołudnia przygniata ją całkowicie.

Nie może przestać się zastanawiać, jak to wszystko się potoczyło. Czy Nott dowiedział się, że został wydany? A może to Warrington odkrył coś na własną rękę i połączył fakty, podejrzewając, że to ona podała imię Notta? Może to wszystko opiera się jedynie na domysłach.

A jeśli tak, to jej nieobecność będzie równie obciążająca jak każde inne dowody.

Przesuwając wzrokiem po regale sięgającym od podłogi po sufit, który zajmuje całą ścianę prywatnego salonu Malfoya, wybiera książkę na chybił trafił i zapada się w miękką, grafitową sofę. Jej umysł pracuje zbyt intensywnie, by mogła się skupić na lekturze, ale sama myśl o czekaniu na jego powrót jest formą tortury.

Hermiona nienawidzi myśli, że musi polegać na wrogu. Zwłaszcza jeśli chodzi o własne przetrwanie.

Z tą myślą, z sercem bijącym jak szalone i wzrokiem utkwionym w pierwszej stronie książki, podejmuje decyzję: odejdzie, gdy tylko on wróci. Nawet jeśli później rozważy sytuację na nowo, teraz nie jest gotowa podjąć decyzji bez pełnego obrazu.

Mija blisko pół godziny — tak przynajmniej wskazuje ozdobny zegar na ścianie — gdy trzask aportacji oznajmia powrót Malfoya.

Otwiera usta, by coś powiedzieć — ale widzi, że nie jest sam.

Theodore Nott patrzy na nią z szeroko otwartymi oczami i twarzą zastygłą w szoku. 

- To dość interesujący obrót spraw - wychrypiał, po czym posłał jej niepewny uśmiech.

Malfoy westchnął ciężko, przetarł oczy i rzucił z przekąsem: 

- Najwyraźniej dziś goszczę w swoich komnatach całą galerię wojennych przestępców w różnych odcieniach szarości.

Słowa były tak niespodziewanie kąśliwe, a jego suchy humor tak zaskakujący, że z ust Hermiony wyrwał się wysoki, nerwowy śmiech. Gdy Malfoy tylko zmarszczył brwi, zamknęła książkę i odłożyła ją na bok. Jakiś głęboko zakorzeniony instynkt kazał jej wstać — nie chciała dać mu żadnej przewagi.

Skrzyżowała ramiona, przesuwając wzrokiem między nimi, i rzuciła chłodno: 

- Widzę, że Nott wciąż żyje.

- Nott wciąż żyje - potwierdził Malfoy, opadając z gracją na fotel przy kominku. Masował skronie, wyglądając, jakby marzył o piersiówce whisky. - I wciąż przebywa na terenie posiadłości. Nie mam pojęcia, co z wami wszystkimi zrobić.

- Słyszałem, że to ty mnie wydałaś - rzucił Nott, wyciągając z kieszeni galeona i obracając go w palcach.

Hermiona przełknęła ślinę i odwróciła wzrok. 

- To on nalegał.

Dynamika między nimi była dziwna, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że Nott technicznie rzecz biorąc od dawna pracował dla ruchu oporu. Hermiona nie potrafiła tego pojąć — a już najmniej faktu, że Malfoy nie wpadł w szał i nie zabił ich obojga.

Ale nie rozumiała też jego ostatniego zachowania.

Nienawidziła wersji Malfoya, której nie potrafiła odczytać.

Draco przeczesał dłonią już i tak rozczochrane, jasne włosy, a na jego twarzy malowało się czyste rozdrażnienie. 

- Nie odpowiadaj Potterowi.

- Odpowiem mu, jeśli będę miała na to ochotę - odcina się Hermiona, czując, jak cała sytuacja zaczyna ją drażnić do żywego. - I tak nie domyśli się, gdzie jestem.

Malfoy wydaje z siebie zirytowany dźwięk i znów podnosi się z miejsca. 

- Obiecuję ci, że Warrington czyta wszystkie wiadomości przychodzące do Pottera. Lepiej milczeć. Przynajmniej na razie. - Hermiona niemal widzi trybiki obracające się w jego głowie i jakaś część niej nie może oderwać wzroku od tej wersji Malfoya — stratega, który przez miesiące skutecznie ją przechytrzał. - Musimy to wszystko rozgryźć i to szybko, zanim sprawa wyjdzie poza te cztery ściany.

Nott cmoka z dezaprobatą, rozgląda się po pokoju i gdy dostrzega kryształową karafkę na kredensie, nalewa sobie porcję. Malfoy wzdycha głośno, ale nie mówi nic.

- Wychodzę - rzuca Hermiona chłodno. - To, że nie mogę wrócić do ruchu oporu, nie znaczy, że muszę się zaszyć akurat tutaj.

- Musisz, jeśli chcesz przeżyć - burczy Malfoy. - Bo jeśli choć przez chwilę myślisz, że Warrington nie wyśle za tobą oddziału, to jesteś głupsza, niż sądziłem. Będzie chciał wiedzieć, ile dokładnie zdradziłaś. - Po chwili wahania dodaje: - Sam bym tak zrobił.

Słowa te osiadają w niej ciężko. Zbyt długo ruch oporu trzymał ją w nieświadomości, jeśli chodzi o kwestie strategiczne — a teraz nienawidzi faktu, że Malfoy miał bardziej aktywną rolę po stronie Śmierciożerców.

Czuje się bezsilna. Bezużyteczna.

- Zachowujesz się, jakbym miała dać się złapać - syczy, a cała frustracja w niej narasta, przybierając barwę gniewu.

Malfoy opada z powrotem na fotel, choć jego wzrok ucieka w stronę whisky, jakby chciał się w niej utopić. 

- A ta twoja moneta… ma na sobie zaklęcie śledzące? Bo jeśli tak, to nie masz jak się z nikim skontaktować.

- Od kiedy cię to obchodzi? - warknęła.

- Od kiedy, do cholery, postawiłem wszystko na ciebie! - ryknął Malfoy.

W pokoju zapada cisza, a jej nerwy drżą pod jego martwym spojrzeniem. Nott sączy trunek, wodząc wzrokiem między nimi, a Hermiona nienawidzi, że jest świadkiem jej upokorzenia. Że słyszy, jak Malfoy przyznaje, iż kontaktowali się ze sobą dłużej, niż chciałaby, by ktokolwiek wiedział.

I nie potrafi tego znieść.

- Znajdź sobie innego konia, na którego postawisz - mówi, wstając i ruszając do drzwi, gdy w jej głowie rozbrzmiewa jego ponure ostrzeżenie o zaklęciach ochronnych. - Opuść bariery.

- Nie.

Rzuca mu gniewne spojrzenie. 

- Wypuść mnie. Nie możesz mnie trzymać w miejscu, gdzie wszyscy chcą mnie zabić.

- Ja nie chcę - wtrąca Nott, niezbyt pomocnie.

- Nie mogę - syczy Malfoy. - Jeśli wyjdziesz z tego pokoju, zginiesz. Jeśli Czarny Pan cię wyczuje, to będzie gorsze niż śmierć.

Hermiona krzyżuje ramiona i patrzy na niego z niedowierzaniem. 

- Czy to nie był twój wielki plan od początku? Złamać mnie i podporządkować sobie?

- Co, jak widać, bardzo ci się nie udało - mruczy, przecierając oczy. - Po prostu… zamknij się na chwilę i pozwól mi pomyśleć. Nie wiem, co z wami obojgiem zrobić.

Nott milczy, ale dolewa sobie whisky, a gdy podaje butelkę Hermionie, ta niemal się łamie.

- Dobrze - mówi w końcu, unosząc dłonie w geście pojednania. - Zrewidujemy twój plan. To chyba możliwe. - Szare oczy Malfoya unoszą się na nią, a gdyby to był pojedynek na śmierć i życie, mogłaby się przestraszyć. Ale tylko przewraca oczami, nie mogąc pojąć, dlaczego w ogóle próbuje mu pomóc. - Jeśli nie pozwolisz mi odejść, musimy wymyślić coś innego. Nie jesteś jedynym w tym pokoju, kto ma mózg.

Na te słowa Malfoy traci nieco frustracji i znów zaczyna krążyć po salonie. Hermiona obserwuje go uważnie — nieprzyzwyczajona do widoku Malfoya pozbawionego zwyczajowej kontroli. To interesujące studium człowieka, który nie panuje nad sytuacją.

- Skoro nie zamierzasz mnie zabić, możesz mnie wtajemniczyć w ten plan - rzuca Nott, machając niedbale ręką.

- Ty przynajmniej możesz wrócić do ruchu oporu - burczy Hermiona.

Nott rozważa to przez chwilę, a gdy spotyka spojrzenie Malfoya, Hermiona wyczuwa coś między nimi. Coś więcej niż zdrada — coś, co przypomina jej relację z Harrym. Lata przyjaźni naznaczone zbyt wieloma traumami.

- Mógłbym - przyznaje w końcu cicho - ale nie zamierzam. - Mówi tylko do Malfoya, ale nie stara się ukryć słów przed Hermioną. - To nigdy nie chodziło o zdradę, Draco. Pracuję z ruchem oporu dopiero od sześciu miesięcy.

Zmarszczka zdziwienia pojawia się na czole Malfoya. 

- Myślałem, że…

Nott wzrusza ramionami. 

- To wtedy Neville znów się ze mną skontaktował. Nie widziałem go od lat.

Hermiona marszczy brwi, czując, że umknął jej jakiś istotny szczegół, ale potrafi połączyć faktów. To, jak Śmierciożercy pozwolili Neville’owi odejść, choć powinien był zginąć albo zostać trwale okaleczony.

Malfoy znów przyciska palce do skroni i kręci głową. 

- Porozmawiamy o tym później. Jeśli zostajesz — jeśli oboje zostajecie… musimy opracować plan. - Jego twarz tężeje, a oczy ciemnieją. - I to oznacza, że ruszamy z pewnymi rzeczami wcześniej, niż planowałem.

Wreszcie znów jest chłodny i opanowany, taki, jakiego znała — i z jakiegoś powodu, którego nie potrafi pojąć, ta wersja Malfoya napełnia ją pewnością, której wcześniej jej brakowało.

- Plan - powtarza cicho. - Brzmi dobrze.

Ich spojrzenia krzyżują się na dłuższą chwilę — wystarczająco długo, by rumieniec wpełzł jej na policzki pod ciężarem jego uważnego spojrzenia — zanim skinie głową. 

- Dobrze. - Wypuszcza z siebie powietrze, jakby zbierał się w sobie. - Dobrze. Theo, musisz iść. - Nott otwiera usta, by zaprotestować, ale zostaje uciszony ostrym spojrzeniem. - I nawet nie myśl o opuszczeniu posiadłości, bo wiesz, że cię znajdę.

Nott zaciska szczękę, ale nie mówi już ani słowa. Dopija resztkę whisky i wychodzi.

- Po prostu mu ufasz, że zostanie? - pyta Hermiona, ciekawość przebija się przez warstwy adrenaliny i rozpaczy buzujące w jej żyłach.

- Mieszka tu. A nawet jeśli wyjdzie, i tak go znajdę. - Jego głos jest twardy, urwany, a wzrok przez chwilę zatrzymuje się na drzwiach. Dwoma palcami stuka wewnętrzną stronę przedramienia; zrozumienie przychodzi tuż przed tym, jak mówi: - Mroczny Znak można wykorzystać do śledzenia. Dopóki opór nie znajdzie sposobu na usunięcie tej magii, daleko nie zajdzie.

To więcej, niż się spodziewała usłyszeć — i ta szczerość ją niepokoi. Ale on tylko sięga do kieszeni i wyciąga z niej kopię więzów małżeńskich, które oddała mu wcześniej tego popołudnia. Choć wydaje się, jakby minęły całe dni.

Teraz, gdy są sami, nerwy budzą się na nowo, przytłaczając wszystko, co w niej wrzało od chwili, gdy ostatnia wiadomość Harry’ego pojawiła się na monecie.

Malfoy rzuca zwoje na stolik przed sobą, a Hermiona ostrożnie siada na sofie, splatając dłonie, by powstrzymać się od nerwowego wiercenia.

- Nott powiedział ci, co się stało? - pyta sztywno.

- Podejrzewał, że został wydany — może coś mu zasugerowałem podczas naszej ostatniej rozmowy, nie wiem. - Zawiesza głos, odwracając wzrok. - I powiedział swoim kontaktom. Warrington musiał już coś podejrzewać o tobie. To wszystko, co wiem.

Hermiona wypuszcza powietrze i kiwa głową. Nie może zaprzeczyć, że Warrington był wobec niej podejrzliwy. Po tym, jak przekazała informacje o nieudanym nalocie, a potem sprowadziła Neville’a z powrotem — żywego. Wszystko wskazuje na to, że kurz opadł w najgorszy możliwy sposób.

- Ruch oporu najpewniej chce cię teraz martwą - ciągnie Malfoy - a w dziwnym zwrocie losu, ja jestem jedynym, który chce, żebyś żyła. - Jego chłodna kalkulacja nie poprawia jej nastroju, ale Hermiona zmusza się, by zachować spokój. - Co oznacza…

Podążając za jego tokiem myślenia, napina się. 

- Że nie mam wyboru.

- Nadal masz wybór. - Jego głos jest miękki, niemal przepraszający, i nie potrafi pojąć tej wersji Malfoya — bez różdżki w dłoni, bez jadu w słowach. - Ale wiesz, że jeśli opuścisz Londyn, twoje szanse na przeżycie są nikłe.

Hermiona gryzie się w język, by nie wypomnieć mu, że jej szanse na przeżycie w Malfoy Manor są równie mizerne — choć jakaś głęboko zakorzeniona ciekawość pragnie usłyszeć resztę jego planu.

- I potrzebujesz mojej pomocy - rzuca ostrożnie.

Jego górna warga drga z ledwie skrywanym niesmakiem. 

- Niestety, tak.

- Dlaczego?

Unikał tej odpowiedzi od tygodni, ale jeśli chce, by została, musi dać jej coś więcej.

Malfoy klnie pod nosem i pochyla się do przodu, opierając łokcie na kolanach. 

- Jeśli ci to powiem, Granger, nie będzie odwrotu. Jeśli nie zgodzisz się do mnie dołączyć, nie będę miał wyboru — wymażę ci pamięć z tej rozmowy.

Chce zaprotestować, zaprzeczyć mu prawa do tak brutalnego naruszenia jej wolności, ale nie może. Zimno przeszywa ją do szpiku kości, gdy przypomina sobie, jak zrobiła to samo swoim rodzicom przed wojną. Dla ich ochrony. Do dziś nie odważyła się ich odwiedzić, by odwrócić zaklęcie. Nie, gdy wojna tylko się zaostrzyła i rozlała na świat mugoli.

Wątpi, by w tym przypadku chodziło o czyjąkolwiek ochronę poza Malfoyem.

- To nie jedyny sposób - mówi w końcu, najdyplomatyczniej jak potrafi.

- W takim razie musisz złożyć przysięgę, że zachowasz to w tajemnicy między nami - odpowiada.

Ciężar sytuacji wiruje wokół niej, pulsując w rytmie jej serca, ale Hermiona przełyka ślinę. 

- Przysięgam.

Magia muska jej skórę niczym powiew wiatru, a dreszcz przebiega jej po plecach.

Malfoy wypuszcza z siebie ciężki oddech — jedyny znak, że on również poczuł działanie zaklęcia. 

- Dobrze, więc oto plan. - Rozwija jeden ze zwojów, przelotnie go przeglądając. - Zamierzam rozmontować ruch oporu. Aż po tego pieprzonego dupka, Warringtona. Jest równie skorumpowany jak każdy Śmierciożerca, jakiego znam.

Hermiona nie może temu zaprzeczyć, choć jej serce zaczyna bić szybciej na dźwięk jego chłodnego, beznamiętnego tonu.

Malfoy przesuwa palcami po szklanym blacie stołu, sięgając po drugi zwój. 

- Gdy opór osłabnie, gdy jego przywództwo się rozpadnie, Śmierciożercy opuszczą gardę.

Hermiona wciąga gwałtownie powietrze, nagle żałując, że nie odeszła, gdy miała okazję. Wolałaby zaryzykować życie za granicą, niż zostać wciągnięta w ten chłodny, morderczy plan.

Ale on tylko opiera łokieć na kolanie, podpierając głowę, i mówi dalej: 

- Jeśli odetniesz hydrze głowę, Granger, odrośnie kolejna.

Jego słowa, ciche i miękkie, wirują w jej głowie. Nie chcą się ułożyć, nie chcą nabrać sensu, a ona nie jest pewna, czy jeszcze oddycha, słysząc ich znaczenie.

- Więc rozbiję wewnętrzny krąg od środka, aż reszta się rozproszy. - Przeciąga czubkiem palca po szkle, rysując jedno „x”, potem drugie i trzecie — w okręgu.

Malfoy wciska jej w dłoń drugi zwój — więzy rodu Blacków z rozbudowaną pulą magicznych wzmocnień.

- A potem… - Słowa spadają z jego ust ledwie szeptem. Cień uśmiechu pojawia się na jego twarzy — taki, który będzie ją nawiedzał w snach. - Zabiję Czarnego Pana osobiście. - Jego spojrzenie wreszcie spotyka jej oczy, a w jego źrenicach płonie lodowata nienawiść. - I będę potrzebował twojej pomocy.

Chapter Text

Cisza przeciąga się w nieskończoność — napięta, pełna oczekiwania — aż staje się niemal dusząca, gdy Draco zmusza się do zaczerpnięcia oddechu. Granger wpatruje się w niego bez słowa zbyt długo, aż w końcu unosi brew.

- Ty... - zaczyna, przełykając narastającą gulę - planujesz zabić Czarnego Pana.

- Tak.

- Ty.

Już żałuje, że jej cokolwiek powiedział. Draco przewraca oczami.

- Posłuchaj, Granger, jeśli zamierzasz tylko robić z siebie idiotkę

- Jesteś najwyższym rangą porucznikiem w jego cholernym kręgu – prycha, a on ostrożnie kręci głową, gdy dostrzega furię w jej spojrzeniu. - I mam uwierzyć, że twój wielki, misterny plan to go zabić? Nie wiem, w co grasz, Malfoy, ale to nie jest żart. Moje życie też jest na szali.

Draco marszczy brwi, kurczowo trzymając się resztek opanowania, które zaczyna się kruszyć.

- Czy wyglądam, jakbym się śmiał?

Jakby nagle dotarła do niej głęboka, ukryta prawda, Granger opada bezwładnie na sofę. Jej szeroko otwarte oczy przesuwają się w jego stronę, a z ust wymyka się ciche: - Och.

- Czy zdajesz sobie sprawę - przeciąga słowa miękko Draco - ile czasu zajęło mi dojście do tego punktu? Ile musiałem przejść, by wspiąć się po szczeblach, aż w końcu zaufał mi na tyle, by dać mi wolną rękę? Czy wiesz, ile mnie to wszystko kosztowało?

Jedyną odpowiedzią Granger jest cichy, urwany oddech.

Draco kontynuuje:

- I jeśli choć przez chwilę pomyślisz o zrobieniu czegoś, co mogłoby to wszystko zniweczyć, przysięgam na Merlina, Granger — przestanę się wahać. Bo to jest jedyne, na czym mi zależy. I właśnie dlatego jeszcze cię nie zabiłem.

Jej głos jest suchy jak pergamin.

- Czego ode mnie potrzebujesz?

Przez dłuższą chwilę przygląda się jej uważnie, próbując ocenić, na ile jest gotowa. Rozumie jej zaskoczenie — w końcu właśnie odsłonił przed nią najbardziej ambitny, a zarazem szaleńczy plan, jaki kiedykolwiek uknuł. A jeśli ma być szczery — potrzebuje jej umysłu, jeśli chce zrealizować choć połowę z tego.

Ale zamiast mówić, sięga tylko do mankietu koszuli i rozpina go, podwijając rękaw aż do łokcia. Jej wzrok śledzi ruch dłoni, aż zatrzymuje się na jego przedramieniu, tam, gdzie widnieje Mroczny Znak.

Tylko garstce osób pokazał swój Znak dobrowolnie i wie, że Granger nigdy nie widziała go osobiście. Ale ona po prostu trzyma złożone ręce na kolanach, z tym samym ostrożnym spojrzeniem w oku, jakby była uwięzioną bestią gotową do ataku, jeśli zostanie sprowokowana.

Część jego pragnie ją sprowokować — po prostu zobaczyć, co zrobi.

Draco gładzi opuszkiem kciuka czarnego węża i czaszkę, które zdobią jego przedramię.

- Magia Mrocznego Znaku sprawia, że ​​nie mogę skierować różdżki przeciwko Czarnemu Panu. Chociaż stracił ostatnie ze swoich horkruksów w bitwie o Hogwart, ma inne sposoby, by się chronić. Głębokie, niejasne źródła mocy, które ustanowił od tamtej pory, o których nawet ja nie wiem. Nie mogę nawet zaatakować innych śmierciożerców, nie zwracając na siebie jego uwagi. Fizycznie nie mogę go zabić — jego paranoja to zapewniła.

Krew odpływa jej z twarzy.

- Chcesz, żebym to ja go zabiła.

- Nie. - Jego spojrzenie przeskakuje na nią, oczy się zwężają. - Nie. Zamierzam go zabić. Po prostu nie mogę użyć do tego własnej magii.

W chwili, gdy zaczyna rozumieć, jej oczy się rozświetlają.

- Wzmocnienie więzi małżeńskich. Możesz użyć zewnętrznego źródła magii?

- Tak. - Kiwa głową raz, po czym się poprawia: - Przynajmniej tak myślę. Nie znam wszystkich szczegółów, ale przynajmniej powinienem móc użyć tego do zmodyfikowania magii przesiąkniętej Znakiem.

Granger wypuszcza oddech; kręci głową. Podwija ​​stopy pod siebie na sofie i wbija w niego wzrok.

- Kiedy powiedziałeś, że masz plan zakończenia wojny... to nie jest to, co sobie wyobrażałam.

Pomimo powagi sytuacji, z jego ust wydobywa się głuchy chichot.

- Nie jestem zaskoczony.

- Mam warunki, - mówi, unosząc brodę w geście buntu.

- Oczywiście, że masz, - Draco przeciąga samogłoski, po czym macha ręką, by dać jej znak, że ma kontynuować.

Przygląda mu się przez kilka uderzeń, jakby sortowała myśli.

- Powiedziałeś, że ścigasz ruch oporu. - Zanim zdąży się z tym kłócić, podnosi rękę. - Nie będę cię prosić, żebyś tego nie robił. Ale są pewne osoby, które musisz zostawić w spokoju.

- Niech zgadnę. - Wydyma usta. - Potter, Longbottom...

- Tak. - Zastanawia się przez chwilę, po czym ostrożnie dodaje: - Dostarczę ci listę.

- To nie jest cholerna jałmużna, Granger.

Czekoladowe oczy błyskają słabo skrywaną wściekłością.

- A moja pomoc nie jest na darmo.

- Mówimy o końcu tej wojny - warczy Draco, podnosząc głos w odpowiedzi. - To nie jest nic.

Ignoruje go, ponownie prostując swoją postawę.

- Nie zabijesz Notta.

Draco wypuszcza oddech, zdeterminowany, by utrzymać to spotkanie w serdecznej atmosferze. Jest zbyt wiele kwestii do omówienia i jeśli Granger jest skłonna negocjować, to być może jest równie skłonna by się zgodzić.

- Nie chcę zabijać Theo. Jeśli udowodni swoją lojalność wobec tego — wobec mnie — może być przydatny.

Kiedy nadal patrzą na siebie z ponurymi minami, moment staje się surrealistyczny.

Między nimi nie ma cienia uczucia — i Draco musiałby postradać zmysły, by sądzić inaczej. Przez miesiące próbowali się nawzajem zabić, a on przestał dopiero wtedy, gdy pojawiła się bardziej kusząca alternatywa. Nie potrafi powiedzieć, co kieruje Granger, że wciąż trzyma go przy życiu.

Nie chce się z nią żenić. Nie chce spędzić reszty swoich dni związany z nią nierozerwalną więzią.

I chociaż obiektywnie rzecz biorąc, Granger jest atrakcyjna, nie interesuje go jej wygląd — i z pewnością nie rekompensuje to wrogości między nimi.

Ale jeśli jego jedyną alternatywą miałoby być przykucie do Czarnego Pana na jakiś nieokreślony czas, za każdym razem wybrałby czarownicę.

- Dla jasności - przeciąga, a myśli prowadzą go w niewygodną stronę - więzi nie obejmują klauzuli wierności. - Kolor wdziera się na jego twarz, gdy dodaje: - Chyba, że tego chcesz.

Granger powoli unosi brew.

- A po co miałabym chcieć klauzuli wierności?

Draco macha lekceważąco ręką, natychmiast żałując, że o tym wspomniał.

- Nie wiem. Na wypadek, gdyby to uraziło twoją delikatną naturę.

Pozostawia większość niewypowiedzianą.

Że reszta ich życia — choć może okazać się krótka, jeśli plan się nie powiedzie — to długi czas, by pozostać w celibacie, będąc w związku małżeńskim z wrogiem.

Po kolorze jej policzków podejrzewa, że ​​oboje są równie zaskoczeni tematem.

Dobrze.

- Nie mogę powiedzieć, że jest to mój priorytet podczas wojny - mówi, jej sylaby są ostre i ostrożne - ale na pewno jest to kwestia do rozważenia w dalszej perspektywie.

Zamilkła, zanim z jej ust nie wydobył się ironiczny, pozbawiony humoru chichot.

- Powinnam się spodziewać, że będziesz mieć lukę. Sposób na wymiganie się od kwestii półkrwi dziedzica. Znajdziesz jakąś czystej krwi czarownicę, która zechce dać ci dziecko — za co, za dyskrecję? Myślisz, że twój Czarny Pan nie zauważy, jeśli to nie ja będę nosicielką twojego dziecka? Myślisz, że to zmusi go do uwierzenia, że ​​mnie złamałeś?

Jej oczy znów płoną frustracją, oburzeniem.

Draco znów z niej szydzi.

- To nie będzie brane pod uwagę. Nie mam zamiaru spłodzić dziedzica, dopóki wojna wciąż trwa. To nigdy nie będzie jego zmartwieniem.

- A jeśli to wszystko nie pójdzie zgodnie z twoimi niejasnymi i mglistymi planami? - Składa ramiona, wbijając w niego badawcze spojrzenie. - Jeśli wojna będzie trwała jeszcze latami? Co wtedy?

Draco przewraca oczami, nienawidząc zwrotu w rozmowie, ale nie mogąc zaprzeczyć zasadności zmartwienia. Większość małżeństw czystej krwi szybko przechodzi od momentu zawarcia związku małżeńskiego do przedłużenia rodu.

- Wtedy coś wymyślimy – mruczy. - Słuchaj, Granger, oferuję ci przepustkę. - Posłuchaj, Granger, to, co ci oferuję, to wolna karta. - Słowa zawisły w nagłej ciszy, napięte jak struna. - Bo na Merlina, dobrze wiem, że nie będziesz miała najmniejszej ochoty zwracać się do mnie, by zaspokoić swoje potrzeby.

Jeśli to w ogóle możliwe, jej rumieniec jeszcze się pogłębia, a Draco ma ochotę zatrzymać się i napawać tym widokiem.

Ta kobieta — ta sama, którą widział, jak bez mrugnięcia okiem posyłała ludzi na śmierć — teraz się rumieni na samą myśl o seksie z nim.

- Prędzej sama zaspokoję swoje potrzeby, - warknęła w końcu, odwracając wzrok. - Choć oboje wiemy, że tu chodzi o ciebie.

Draco chrząknął.

- Nie mam nic przeciwko temu. - Gdy uniosła brwi w niedowierzaniu, doprecyzował: - Tobie.

Nagle przypomniał sobie, jak kiedyś ją prowokował. Wtedy chodziło mu głównie o to, by wyprowadzić ją z równowagi. Nie przewidział, że dojdzie do tego.

- Czyli mówisz, że chcesz klauzuli wierności?

Granger zabrzmiała tak, jakby ta myśl zaniepokoiła ją bardziej niż cokolwiek innego.

Draco zacisnął powieki, szukając w sobie resztek cierpliwości.

- Mówię, że prędzej zaakceptuję dziedzica półkrwi niż bękarta z kochanki.

Przeciągnął dłonią po włosach, próbując strząsnąć z siebie ciężar tej rozmowy, która zagnieździła się w nim głębiej, niż chciałby przyznać.

- Tak czy inaczej, to chyba nie najważniejszy temat, jaki powinniśmy teraz poruszyć.

Nie mógł zaprzeczyć, że seks miałby znaczenie — gdyby nie chodziło o coś znacznie większego.

Nie mógł też zaprzeczyć, jak zdradziecko jego ciało reagowało na samą myśl o niej.

Gdyby tylko nie wiedział, że ona go nie zechce.

A może sam fakt, że w ogóle to rozważa, mówi o nim więcej, niżby chciał. Po wszystkim, co sobie nawzajem zrobili, powinien być obojętny. Nawet zniechęcony.

Ale było coś w tej energii między nimi — w tym, jak to właśnie ona zawsze parowała jego zaklęcia, jak blokowała każdy atak. Pojedynki z nią zawsze wywoływały w jego wnętrzu dziwne uczucie, nawet gdy stawką było życie.

- Dobrze - ucięła, wyglądając na równie spiętą, co on. - Nie musimy teraz o tym rozmawiać.

- Dzięki Merlinie - mruknął Draco, zirytowany tym, jak łatwo wytrąciła go z równowagi. - To, co naprawdę musimy ustalić, to jak postępować dalej.

Podszedł do drzwi prowadzących do jego prywatnych komnat i wskazał je ruchem ręki, a potem wskazał drugie drzwi w sąsiedniej ścianie.

- Moja sypialnia jest tutaj, a te drzwi prowadzą do drugiego apartamentu.

Granger ruszyła za nim ostrożnie, twarz miała jak wykutą z kamienia, gdy oceniała wnętrze. Pokój był mniejszy niż główna sypialnia, ale tylko nieznacznie — i wciąż o wiele bardziej wystawny, niż Draco mógł sobie wyobrazić, że była przyzwyczajona w ciasnych kryjówkach ruchu oporu.

- A czy będę więźniem tego pokoju? - pyta w końcu, zerkając na kilka przedmiotów na półce z książkami.

- Nie - przeciąga Draco, powstrzymując się od przewrócenia oczami. - Mówiłem ci, że...

- Powiedziałeś, że zabezpieczenia przetną mnie na pół.

- I oczywiście je dostosuję.

Wsunął dłonie do kieszeni spodni i oparł się ramieniem o framugę drzwi, obserwując, jak powoli lustruje pomieszczenie.

- Po prostu nie chcę, żebyś kręciła się po dworze, dopóki nie ustalimy, jak dalej postępować. Tu mogą cię zabić nie tylko zbłąkani Śmierciożercy.

Granger podeszła do niego, znów skrzyżowała ramiona na piersi, a jej stopy niemal dotknęły jego, gdy zatrzymała się i spojrzała mu w oczy.

- A więc jak postępujemy?

Draco odwzajemnił spojrzenie, przełykając ślinę z trudem. Temat seksu wciąż wisiał w powietrzu, a jego skóra zapiekła od jej bliskości.

- Zgadzasz się na więzy małżeńskie?

Przez dłuższą chwilę milczała. Wiedział, że przeanalizowała każdy szczegół, że przestudiowała dokumenty od deski do deski. A skoro wciąż była gotowa o tym rozmawiać, mógł tylko założyć, że doszła do tych samych wniosków co on — że tylko współpracując, tylko czerpiąc z dodatkowej magii, do której zyskają dostęp, mają realną szansę zakończyć ten obłęd, który zbyt długo pustoszył ich życie.

- Wciąż mam warunki do omówienia - powiedziała w końcu, a jej usta rozchyliły się lekko, gdy szukała czegoś w jego oczach. - Chciałabym, żebyśmy mieli dokładne warunki tej umowy na piśmie.

- W porządku - skinął głową Draco, nie mogąc oderwać od niej wzroku. - Szczerze mówiąc, też bym tego wolał.

Bo oboje mieli w tym układzie wiele do zyskania — i wszystko do stracenia.

Ostatnie, czego Draco potrzebował, to by Granger pomyślała, że może obrócić tę sytuację przeciwko niemu.

- Jeśli w to wchodzimy... - mruknął, dobierając słowa z ostrożnością - to razem. Ty i ja — nie ty przeciwko mnie.

W jej oczach błysnęło coś, co mogło być kruchością — coś pomiędzy rozpaczą a zawahaniem, a jeśli się nie mylił, także rozpaczliwy przebłysk nadziei.

- My nigdy nie zgadzaliśmy się w niczym przez całe nasze życie - powiedziała cicho, tak że musiał się wsłuchać, mimo że stała tak blisko, że widział złote plamki w jej tęczówkach. - Nie wiem, jak to ma działać.

- Nie będziemy mieli wyboru - odparł, a kącik jego ust uniósł się w ironicznym uśmiechu. - Może jesteśmy do siebie bardziej podobni, niż ci się wydaje.

Widział to w niej — przebłyski tych samych sił, które napędzały jego: ambicji, pragnienia — głębokiego, nieuświadomionego głodu czegoś więcej niż to poskładane z kawałków, złamane życie.

- I nie będziesz już próbował mnie zabić - powiedziała z nutą rezygnacji.

- To byłoby sprzeczne z moimi planami.

- Nawet jeśli Czarny Pan zdecyduje, że jednak chce mnie martwą?

Wypuścił powietrze powoli i równo.

- Nie wyda takiego rozkazu. Nie, jeśli będziesz moją żoną. Nie, jeśli odegrasz swoją rolę i uwierzy, że jesteś pod moim wpływem.

Kolor odpłynął z jej twarzy, pozostawiając ją w odcieniu szarej porcelany, ale nie cofnęła się przed tą myślą tak, jak wtedy, gdy pierwszy raz o tym wspomniał.

- Nie chcę żadnej wystawnej ceremonii czystokrwistych. Nie potrzebuję Śmierciożerców, którzy będą się ze mnie naśmiewać.

- To do przyjęcia - przyznał po chwili namysłu. - Tak naprawdę, poza magią więzów, potrzebujemy tylko świadka. Theo wystarczy.

- Dobrze.

Wciągnęła gwałtownie powietrze i spojrzała na niego jeszcze raz, z tym samym dziwnym wyrazem twarzy. Może to był zalążek zaufania — tego rodzaju, które rodzi się w trudnych czasach, gdy ludzie są zmuszeni powierzyć sobie nawzajem los, mimo przeciwności i okoliczności.

- Robimy to, Malfoy?

Przez chwilę nie wiedział, jak odpowiedzieć. Wyraz jej twarzy pchnął go do reakcji, zmusił do wypowiedzenia słów.

- Chyba tak.

Wciąga głęboko powietrze, jakby próbowała się przygotować, po czym wypuszcza je z westchnieniem, potrząsając głową.

- Jak, do cholery, mam udawać, że się w tobie zakochałam?

Draco parska śmiechem, ale jej słowa mają w sobie ostrze. Bo w żadnej wersji świata, który ich otacza, Granger nigdy nie mogłaby go pokochać. On tego nie chce — i nie zasługuje na to.

- Czy pomaga świadomość, że twoje życie od tego zależy? - pyta, a w jego głosie drwina jest już nieco stłumiona.

- Będzie musiało.

Robi jeszcze jeden krok w jego stronę, a jej palce muskają materiał przy jego łokciu. Draco drga odruchowo na ten dobrowolny kontakt. Potem nieruchomieje, ramiona napinają się, gdy podąża za jej tokiem myślenia. Jeśli mają się pobrać — jeśli ludzie mają uwierzyć, że się w sobie zakochali — nie może się wzdrygać przed jej dotykiem.

I odwrotnie, rzecz jasna, też musi być prawdą.

Więc się nie wycofuje, zmuszając się do wytrzymania jej spojrzenia, gdy jej palce przesuwają się po jego ramieniu w stronę barku, a ciepło jej oddechu tańczy po jego szyi.

Uścisk Granger wokół jego ramienia zaciska się, wygładzając je, tak że jej dłoń spoczywa na jego łopatce, a jej kolejny wydech spotyka się z muszlą jego ucha.

- Jeśli to spieprzysz za nas oboje – szepcze, a słowa są zmysłową pieszczotą – albo jeśli nie dotrzymasz swojej części umowy... - Jej klatka piersiowa ociera się o jego, a druga ręka o jego biodro. - Sama znajdę lukę w umowie i ukrócę twoją cholerną mękę.

Determinacja i biało-gorąca wściekłość krążą w jej spojrzeniu, gdy cofa się, by spotkać jego spojrzenie, i odpycha go z powrotem przez próg. Jego ciało śpiewa ze świadomością jej obecności długo po tym, jak zatrzasnęła mu drzwi do swojej kwatery przed twarzą.

~OO~

Kilka godzin po tym, jak osiedliła się w nowym pokoju, Hermiona siedzi na miękkiej pościeli łóżka, obracając w dłoni galeona oporu. Pozwoliła sobie na długą, gorącą kąpiel — luksus, na który nie mogła sobie pozwolić w kryjówce — i znalazła w szafie świeże ubrania, magicznie dopasowane do jej rozmiaru.

Pół godziny wcześniej przez monetę dotarła do niej wiadomość od Harry'ego, zakodowana w sposób, który miał ją ostrzec, że jego wiadomości są śledzone.

Odpisała równie zakodowaną wiadomością, tak by tylko Harry zrozumiał jej sens, a Cassius, Kingsley czy ktokolwiek inny nie był w stanie jej rozszyfrować. Napisała jedynie, że jest bezpieczna.

Bo nawet jeśli ma przekazywać informacje z wnętrza kręgu Śmierciożerców, nie wie, od czego zacząć. Nie wie, jak powiedzieć o tym Harry'emu — ani czy w ogóle chce. Może przysięga milczenia, którą zwiążą z magicznymi zabezpieczeniami, uniemożliwi jej wspomnienie o nielegalności całej sytuacji, a Harry i tak jej nie uwierzy.

Cichy stukot do drzwi wyrywa ją z zamyślenia.

- Proszę - rzuca.

Drzwi uchylają się i na progu staje Malfoy, ubrany w ciemne szaty. Ramiona ma spięte, a w oczach ten martwy, pusty wyraz, który zna aż za dobrze. W jednej dłoni trzyma maskę Śmierciożercy.

Dziwnie jest widzieć go w takim stanie, teraz, gdy zna prawdę. Gdy wie, że naprawdę chce zabić Voldemorta.

Kiedy powiedział, że chce ją po swojej stronie, nie miał na myśli Śmierciożerców. Miał na myśli dokładnie to, co powiedział.

- Wychodzę - rzuca beznamiętnie, a Hermiona zastanawia się, czy przyjmowanie tej zimnej, bezuczuciowej postawy pomaga mu usprawiedliwiać to, co robi w imieniu swojego pana. - Nie zmieniłem jeszcze zabezpieczeń, bo mam kilka spraw do załatwienia, zanim będziemy mogli przejść dalej. Pracuj nad swoimi warunkami do kontraktu — jutro możemy je omówić. W salonie znajdziesz przybory do pisania, a zostawiłem też grymuar Malfoyów i Blacków, jeśli chcesz jeszcze zgłębić starożytne rytuały.

Skinął głową w stronę salonu, który łączył ich prywatne kwatery.

- Kazałem też przynieść kolację.

Na samą myśl jej żołądek burczy głośno. Po wszystkim, co wydarzyło się wcześniej, nie miała nawet okazji zjeść, a czas zdaje się płynąć wolniej, niż wskazuje zegar.

- Dzięki - mówi, rozpoznając w tym geście coś na kształt oferty pokoju. - Doceniam to.

Odpowiada jej tylko sztywnym skinieniem głowy i odwraca się, by odejść.

- Malfoy - rzuca Hermiona, mrużąc oczy, gdy odwraca się z powrotem w jej stronę. Chłód w jego spojrzeniu przypomina jej, czym to wszystko jest — i czym nie jest. Nie są przyjaciółmi; są ledwie sojusznikami, zmuszonymi do tej dziwacznej sytuacji w imię czegoś większego niż oni sami. Ale tak naprawdę go nie zna. I nie wie, czy kiedykolwiek będzie mogła mu zaufać. W końcu wciąż musi pilnować własnych pleców.

Tyle że teraz, będąc w samym sercu obozu wroga, stawka jest nieskończenie wyższa.

Ta myśl powstrzymuje ją przed wypowiedzeniem jakichkolwiek słów otuchy.

- Nie zabij zbyt wielu mugoli.

Jego twarz pozostaje niewzruszona, gdy patrzy na nią, po czym zakłada maskę na twarz. Gdy narzuca kaptur na włosy, przez jej kręgosłup przebiega dreszcz. Nawet teraz, wiedząc to, co wie, wciąż widzi w nim Śmierciożercę — uosobienie mordu i okrucieństwa.

Przez chwilę tego nienawidzi. Zastanawia się, jak bardzo on sam tego nienawidzi.

Więc mówi tylko:

- Do widzenia, Malfoy.

Nie jest pewna, czy wyobraziła sobie ciężki oddech, który wydobył się z jego ust.

- Granger.

A potem znika za drzwiami, zostawiając ją samą — ale z planem na wieczór.

~OO~

Z perspektywy czasu Draco zaczyna rozumieć, że obecność Granger na stałe będzie wymagała przyzwyczajenia. Wraca do swoich komnat dobrze po północy, myśląc o wydarzeniach minionego wieczoru, i wzdryga się, widząc ją siedzącą na sofie w salonie, z wielkim tomem rozłożonym na kolanach.

Spogląda na niego, jej wzrok przesuwa się po jego sylwetce, ale nie mówi ani słowa. Gdyby nie znał jej lepiej, próbowałby zajrzeć do jej umysłu, rozłożyć na czynniki pierwsze myśli, które ją dręczą. Merlin wie, że Draco jest wykończony i spodziewał się, że będzie już spała.

Zrzucając maskę na biurko, Draco zdejmuje szaty i podchodzi bliżej.

- Co czytasz?

- Grymuar Blacków - odpowiada, jakby to nie było nic wielkiego. Ale jej oczy unoszą się ku niemu. - Powiedziałeś, że mogę.

- Nie obchodzi mnie to - rzuca, siadając w fotelu najbliżej kominka i pochylając się do przodu, opierając łokcie na kolanach. - Ale to nie jest magia, którą warto stosować bez głębokiego namysłu.

Przerzuca stronę, większość uwagi skupiając na księdze.

- Właśnie widzę.

Część jego spodziewała się, że po prostu się od niej odsunie — że zareaguje z obrzydzeniem na głębię tej magii, na jawne opisy czarnej magii — ale nie powinien być zaskoczony. To nie ta kujonka z Hogwartu. Jako dorosła kobieta, Granger jest bezwzględną, wyszkoloną wojowniczką. Podejrzewa, że sama już sięgała po mroczne zaklęcia.

- Wiesz - kontynuuje, jakby rozmawiali o pogodzie - dużo o tym myślałam.

- Oczywiście, że tak - mruczy pod nosem.

Granger ignoruje jego uwagę.

- Jeśli mamy kontynuować tę farsę między nami, będę potrzebowała sposobu na utrzymanie kontaktu z ruchem oporu w tajemnicy. Ostatnie, czego potrzebujemy, to by ktoś niepowołany dowiedział się o naszej mistyfikacji i powiązał mnie z czymkolwiek poza murami dworu.

Draco zawahał się, rozważając jej słowa.

- Więc co proponujesz?

Skierowała na niego pełnię uwagi, twarz miała bladą, a dyskomfort wykrzywiał jej usta.

- Że jeśli mamy to rozegrać i przeżyć, ruch oporu nie może wiedzieć, że to udawane.

- Jednym z twoich warunków było przekazywanie informacji ruchowi oporu - przypomniał. Nie obchodziło go szczególnie, co zrobi z tym, czego się dowie, mieszkając w dworze — nie więcej, niż obchodziło go to, co przekazywał Theo, bo żadne z nich nie należało do wewnętrznego kręgu — ale nie chciał dawać jej powodu, by się od niego odwróciła.

- Racja - przytakuje krótko. - Dlatego właśnie musimy doprowadzić do tego, by Nott wrócił do swojej roli wewnętrznego łącznika z Foray. Jeśli nadal ma kontakt z Neville'em — który, jak przypuszczam, przekazuje jego wiadomości jednemu z liderów oporu — to może być nasza najlepsza droga. Ale Neville musi wierzyć, że informacje pochodzą od Notta.

Draco przygląda się jej przez chwilę, mrużąc oczy.

- W porządku - mówi w końcu. - Rób, co uważasz za słuszne. I pewnie masz rację — zbyt wiele zmiennych mogłoby nas zdradzić, gdyby ludzie w oporze wiedzieli, że to małżeństwo to fikcja. Ale to oznacza, że nie możesz powiedzieć Potterowi prawdy.

Nawet wypowiadając te słowa, obserwuje ją uważnie, szukając reakcji. Ale Hermiona tylko unosi głowę i odpowiada cicho:

- Wiem.

Oczy pieką go ze zmęczenia, marzy tylko o tym, by zapaść się w fotel i zasnąć — ale mimo wszystko wciąż nie ufa Granger na tyle, by pokazać jej stronę siebie, która nie jest w pełni pod kontrolą. Już i tak odsłonił zbyt wiele słabości, a musi mieć pewność, że ma jej wiarę w to, że uda im się to rozegrać.

- Rozmawiałem dziś z Theo - mówi zamiast tego, utrzymując sztywność ramion. - Nie opuści dworu, ale niestety opór już wie, że został zdekonspirowany. Będziemy musieli zaaranżować sytuację, w której ostrzeże swoich przełożonych przed fałszywym alarmem — tak, by nadal przekazywać informacje, nie ujawniając, że wiemy, kim jest. Ale nikt inny nie może znać prawdy.

Powolny uśmiech rozciąga jej usta, gdy ich spojrzenia się spotykają, a w jej oczach Draco dostrzega błysk czegoś na kształt figlarności.

- Jeśli będziemy trzymać wszystkie karty, a nikt się o tym nie dowie - mówi cicho - nikt nie będzie podejrzewać, kiedy wykonamy decydujący ruch.

To dziwne uczucie — dzielić największe sekrety swojego życia z Granger. A jednak o wiele bardziej pociągające jest mieć ją po swojej stronie niż przeciwko sobie. Uśmiech sam wpełza mu na usta, gdy patrzy na nią, powoli kręcąc głową.

- Oby - mruczy w końcu - jeśli tylko dobrze ułożymy talię.

Między nimi zapada cisza, która rozciąga się i zmienia w coś, czego nie potrafi do końca zrozumieć.

W końcu, gdy znów się odzywa, w jej wyrazie pojawia się cień wahania.

- Chcę zwiedzić dwór. Skoro mam tu być... chcę wiedzieć, z czym mam do czynienia.

- To niebezpieczne.

Zwłaszcza dla niej — przez jej krew. Przez jej rolę.

Wypuszcza powietrze, a choć Draco spodziewa się sprzeciwu, Hermiona tylko przytakuje.

- Spodziewałam się tego. Nie ma sensu dać się zabić, zanim cokolwiek zrobimy. Dlatego proszę, żebyś poszedł ze mną.

Prośba brzmi dziwnie formalnie, bardziej uprzejmie, niż się spodziewał — i podejrzewa, że to tylko maska dla desperacji, która się za nią kryje. Ale to ma sens. Musi znać swoje otoczenie — zwłaszcza jeśli ma mieszkać w domu pełnym ludzi, którzy prędzej rzucą w nią klątwą, niż pozwolą jej na cokolwiek innego.

- Dobrze - mruknął Draco. - W porządku. Ale poczekaj, aż więzy zostaną zawarte. Dodatkowa magia da ci pewną ochronę przed starożytnymi zaklęciami. Nie... nie potrafię nawet powiedzieć, z czym dokładnie możesz się zmierzyć.

Nie zna pełnego zakresu anty-mugolskich zabezpieczeń, które przenikają niektóre z mrocznych korytarzy. Nigdy nie miał powodu, by je wszystkie poznać.

A jej mugolska krew może wystarczyć, by coś uruchomić.

Jakby starając się o dyplomację, o kompromis, Hermiona znów tylko przytakuje.

- To... do przyjęcia.

- Dobrze.

Cisza, która zapada, jest spokojniejsza — część napięcia opadła.

- Uda nam się, wiesz? - mówi, zamykając grymuar na kolanach, a jej twarz jest ostrożna. - Tobie i mnie. Jeśli będziemy ostrożni.

Draco chce zaprzeczyć, chce rozłożyć wszystko na czynniki pierwsze, przeanalizować zmienne, przewidzieć zbyt wiele możliwych scenariuszy. Ale jakaś część niego nie chce odwracać wzroku od błysku w jej oczach — to nie szczęście, nie nadzieja, ale coś znacznie bardziej niebezpiecznego. Determinacja.

I do cholery, ale wierzy jej.

Chapter Text

Draco wszedł do swoich kwater następnego popołudnia, wzrokiem omiatając pomieszczenie. Granger siedziała na sofie obok Notta, a na stoliku przed nimi rozłożony był pergamin.

Uniósł brew, opierając się niedbale ramieniem o framugę drzwi.

- Odbywa się tu jakieś zebranie, o którym nikt nie raczył mnie poinformować?

Gdy spojrzenie Granger gwałtownie spotkało się z jego, wyglądała niemal na przyłapaną.

- Nott wysłał wiadomość na mój galeon - wyjaśniła.

- Spokojnie - mruknął Theo, rozsiadając się wygodniej i kładąc stopy na stole. - Granger nie zdradziła mi niczego z waszych planów, a jestem tu wystarczająco długo, by wiedzieć, że jeśli chcę zachować głowę na karku, lepiej trzymać ją nisko. Trudno nie zauważyć, że się tu wprowadziła, żywa i cała, mimo że jeszcze kilka tygodni temu mówiłeś, że ją zabijesz… ale to nie moja sprawa.

Draco zmrużył oczy, czując narastającą irytację wobec tej nagłej i rażącej nierównowagi sił w pomieszczeniu. Nie zamierzał oddać Theo ani cala, zwłaszcza po tym, jak zdradził go na rzecz ruchu oporu.

- Co ty tu robisz?

Granger westchnęła, zamykając książkę i odsuwając ją na bok.

- Jeśli chcemy, by Nott pozostał naszym łącznikiem z ruchem oporu, musimy załagodzić sytuację tak, by uwierzyli, że jego informacje wciąż są wiarygodne. Próbujemy wymyślić, jak to rozegrać.

- Aha. - Draco skrzyżował ramiona, spoglądając to na jedno, to na drugie. - W porządku. Muszą wierzyć, że Theo nie został zdekonspirowany, inaczej albo spróbują go odzyskać, albo się go pozbędą.

Słowa zawisły w powietrzu, gdy cała trójka poruszyła się niespokojnie. Jeśli opór uzna go za bezużytecznego, mogą chcieć zminimalizować straty i go wyeliminować.

- Jaki jest plan?

Gdy brwi Granger uniosły się w zaskoczeniu jego zgodą, Draco wszedł głębiej do pokoju i usiadł obok niej na sofie.

- Cóż - zaczęła, lekko zmieszana - pomyśleliśmy, że jeśli Nott przekaże im naprawdę mocny, wiarygodny trop — coś cennego, ważny termin albo coś w tym rodzaju — opór nie będzie miał wyboru, jak tylko mu uwierzyć. Jeśli uznają, że go przejrzałeś, nie pozwoliłbyś, by taka informacja przy nim padła. A przecież nie mają powodu sądzić, że sam pozwoliłbyś, by coś takiego wyciekło.

- To prawda - rzuca Draco chłodno, zaciskając usta. - Prędzej zabiłbym informatora.

Theo parska śmiechem.

- To właśnie to, o czym rozmawialiśmy - kończy Granger, a Draco nie ma powodu, by podejrzewać ją o kłamstwo. Nie sądzi, by dobrze się to skończyło, gdyby próbował teraz zajrzeć do jej umysłu — nie teraz, gdy są sojusznikami, choćby i z przymusu.

Cisza gęstnieje, gdy jej spojrzenie zatrzymuje się na nim zbyt długo. Draco chrząka, udając zainteresowanie pergaminem, byle tylko nie gapić się na nią zbyt otwarcie.

- Rozmawiałem z Czarnym Panem. O tobie. - Dobierając słowa z ostrożnością, dodaje: - Dla dobra nas obojga lepiej byłoby, żebym sam przedstawił sprawę i nadał jej odpowiedni ton, zanim dowie się od kogoś innego. Ma swoje sposoby, by śledzić nasze poczynania, nawet poza granicami posiadłości. I nie byłby to pierwszy raz, gdy używa legilimencji na niczego niepodejrzewającym skrzacie domowym.

Czuje, jak temat ją niepokoi, choć pozostaje nieruchoma u jego boku.

- I? - pyta cicho.

Draco rzuca spojrzenie w stronę Theo i burknie:

- Wyjdź. Wymyślę coś, co przekażesz ruchowi oporu jeszcze dziś po południu.

Theo nie zastanawia się dwa razy — zrywa się z miejsca i znika za drzwiami. Draco czeka, aż usłyszy kliknięcie zamka i poczuje, jak zaklęcia prywatności znów otulają pokój. Dopiero wtedy odwraca się do Granger.

- Powiedziałem mu, że mamy się pobrać. Według rytuałów małżeńskich rodu Blacków.

Jedynym znakiem, że w ogóle go usłyszała, jest cichy wdech. Powoli jej spojrzenie przesuwa się w jego stronę.

- I jak to przyjął?

- Wystarczająco dobrze. - Wzrusza ramionami, jakby to była błahostka, choć jego ciało wciąż drży od skutków Cruciatusa. - Czarnego Pana nie interesuje, trzymanie go w niepewności. Ale mimo wszystko wyraził zgodę.

Zawiesza głos na moment, po czym dodaje:

- Nie będzie zadowolony, gdy dowie się, że nie planujemy wystawnej ceremonii. Zaproponował bal... na cześć nowej pani dworu.

- Niech zgadnę - mówi Granger. - To propozycja nie do odrzucenia.

Jego milczenie wystarcza za odpowiedź. Skinieniem głowy przyjmuje to do wiadomości.

- To najwyższy zaszczyt - mówi Draco cicho po dłuższej chwili. - Zostać przyjętym do kręgu.

Zastanawia się, czy potrafi wyczuć drwinę, która oblepia jego słowa, czy może jest na tyle biegły w ukrywaniu swoich prawdziwych myśli, że nic nie zdradza.

- Nigdy nie wspominałeś, że będę musiała zostać Śmierciożercą - cedzi przez zęby, prostując się sztywno na krześle. - To nigdy nie było częścią umowy.

- Nie zostaniesz - odpowiada z pozorną swobodą. - Nie interesujesz Czarnego Pana. Nawet cię nie zna, a tym bardziej ci nie ufa. Jedynym powodem, dla którego się zgodził, jest to, że od dłuższego czasu przygotowuję grunt. Wierzy, że możemy wykorzystać cię do zdobywania informacji o ruchu oporu. A jeśli się nie mylę… ma własne plany, o których sądzi, że nic nie wiem.

- Cóż… - Granger urywa, odwracając się w jego stronę. - Tym bardziej powinniśmy działać zgodnie z planem.

Draco przygląda się jej uważnie, szukając w napiętych rysach twarzy choćby śladu wątpliwości, które — wie — wciąż w niej drzemią. Ale nie dostrzega niczego. Jakby rozmowy z ostatnich dni wystarczyły, by przekonać ją do słuszności jego zamysłu.

- Ustaliłaś już swoje warunki? Im szybciej odprawimy rytuały, tym lepiej — i tym mniejsze ryzyko, że Czarny Pan sam zacznie coś planować w związku ze ślubem.

- W większości - przyznaje, przekopując się przez stos pergaminów, aż w końcu znajduje ten właściwy. Draco rzuca okiem na dokument, jego ramię muska jej, gdy się pochyla.

To mniej więcej to, czego się spodziewał — warunki chroniące ich oboje, lista osób z ruchu oporu, którym chce zapewnić ochronę, choć krótsza, niż przypuszczał.

- Jestem zaskoczony - komentuje Draco - że nie zrobiłaś większej awantury o konieczność rozbicia ruchu oporu.

Jej twarz ciemnieje, a ona opada z powrotem na sofę. Jej ramię wciąż dotyka jego, i zastanawia się, czy w ogóle to zauważa.

- Rozumiem, że najważniejsze teraz jest rozmontowanie przywództwa po obu stronach. Inaczej to wszystko będzie się ciągnąć bez końca. A w pewnym momencie… - urywa, wzruszając ramionami w sposób, który dla niego jest aż nazbyt przejrzysty.

- To oczywiste, że nigdy cię nie docenili - mówi cicho Draco, łapiąc jej spojrzenie. - Nie tak, jak powinni.

Granger nie zdołała ukryć zaskoczenia, które przemknęło przez jej twarz — i wtedy Draco uświadomił sobie, zbyt późno, że to prawdopodobnie najżyczliwsze słowa, jakie kiedykolwiek do niej skierował.

- Nie - powiedziała cicho. - Chyba rzeczywiście nie docenili.

- I teraz będą tego żałować, Granger.

Poruszyła się niespokojnie, ale nie odwróciła wzroku.

- Nie chcę, żeby wszyscy zginęli.

Pochylił się bliżej, czując bijące od niej ciepło, i wyszeptał:

- To nie my podejmujemy wszystkie decyzje, jeśli to ma ci pomóc zasnąć w nocy. Kończymy wojnę — ofiary będą, albo nie, niezależnie od nas.

- I to właśnie sobie powtarzasz? - zapytała, a jej spojrzenie przeniknęło go na wskroś. - Że za każdym razem, gdy unosisz różdżkę, by odebrać komuś życie, to tylko kolejny krok ku zakończeniu wojny, która trwa już dłużej, niż ktokolwiek się spodziewał? Że to wszystko jest konieczne, jeśli chcemy przeżyć?

Draco nie drgnął.

- A ty? Wmawiasz sobie coś innego?

Bo oboje mają krew na rękach. Wszyscy mają. Bitwa o Hogwart odbyła ponad pięć lat temu, a ich życie od tamtej pory toczy się w cieniu wojny, bez ani jednego dnia wytchnienia.

A on widział, jak zabija. Raz za razem.

Ona tylko szepnęła:

- Nie.

- To tylko kolejny krok, Granger - powiedział, a siedzieli tak blisko, że czuł nacisk jej uda na swoim. Pod wpływem impulsu pozwolił sobie na dłuższe spojrzenie, śledząc wzrokiem linie jej twarzy. - Tyle że teraz mamy drogę wyjścia.

- Powiedz mi, że masz więcej planów niż ten - powiedziała, a w jej głosie zabrzmiała nuta desperacji. - Coś więcej niż te ogólnikowe wizje, kto powinien zginąć. Powiedz, że masz prawdziwy plan.

- A jeśli mam? Wchodzisz w to? Tu nie ma odwrotu, Granger.

Jej spojrzenie spoczęło na jego. Na ułamek sekundy zsunęło się niżej — na jego usta. Serce zabiło mu szybciej pod ciężarem jej wzroku.

- Nie mam dokąd pójść, Malfoy - wyszeptała. - Już wiesz, że jestem w tym z tobą.

Merlinie, jak bardzo chciał ją pocałować. Myśl ta ogarnęła go z niespodziewaną siłą. Ale gdy siedziała obok, z oczami pełnymi ognia — zemsty, ambicji, desperacji i czegoś, co mogło przypominać namiętność — i patrzyła na niego tak, jakby mogła go spalić samym spojrzeniem, to była jedyna myśl, której potrafił się uchwycić.

Zalała go fala gorąca — pragnienie, tęsknota — i zrozumiał w jednej chwili, że nigdy wcześniej nie pozwolił sobie tego dostrzec. Że to narastało od miesięcy, tuż pod powierzchnią.

Draco przełknął ślinę, nagle z suchym gardłem, i odpowiedział:

- Tak, Granger. Mam plan.

 

~OO~

 

Gwałtowne pukanie do drzwi wyrwało Hermionę z zamyślenia. 

- Proszę - zawołała, prostując się na pikowanej pościeli.

Malfoy wsunął się do środka, już ubrany w szaty Śmierciożercy. Jego szczęka zaciśnięta była w twardej linii, która natychmiast ją spięła.

- Ubieraj się - warknął, rzucając w nią czymś. - Czarny Pan zażądał twojej obecności.

Ledwie zdołała złapać masę materiału — jakieś ciemne szaty — gdy fala szoku i mdłości zakotłowała się w jej żołądku. Puls zaczął bić jej w uszach, natarczywy i niepokojący.

- Teraz? - zapytała, spotykając jego spojrzenie. Jego twarz nie zdradzała niczego.

- Teraz - potwierdził, leniwie omiatając wzrokiem jej nie do końca reprezentacyjny wygląd. - Jak tylko zdołasz się ogarnąć. - Zawołał w przestrzeń: - Patroklosie, pomóż pannie Granger się przygotować.

Zanim zdążyła zaprotestować, pojawił się skrzat domowy — widziała go wcześniej tylko przelotnie w salonie — z wielkimi uszami i jeszcze większymi oczami.

Malfoy odwrócił się, by wyjść, ale nagle zawrócił i spojrzał na nią z czymś, co niemal przypominało łagodność.

- Nie musisz patrzeć na mnie w ten sposób. Nic ci się nie stanie — nie, dopóki ja tam będę. Ale mam nadzieję, że ćwiczyłaś swoje aktorskie umiejętności.

Hermiona przełknęła ślinę, gdy zniknął za drzwiami, a ona — zbyt pogrążona w myślach, by protestować — pozwoliła skrzatowi zaciągnąć się do przyległej łazienki. Patroklos ujarzmił jej loki, a ona wsunęła się w ciemne szaty.

Wiedziała, jaką rolę ma odegrać. Przymuszona do sprawy Śmierciożerców u boku Malfoya. Odpowiednio zauroczona, ale nie złamana — nie na tyle, by stać się bezużyteczną. Czarny Pan będzie oczekiwał, że użyto wobec niej czarnej magii, i jeśli chce przeżyć, musi udowodnić lojalność wobec Malfoya ponad wszystko inne.

Ale jej magia i bystrość muszą pozostać nienaruszone.

- Dziękuję, Patroklosie - szepnęła, gdy skrzat musnął jej policzki i powieki pudrem. Nie miała w sobie siły, by zrobić cokolwiek poza patrzeniem w lustro. Jej odbicie patrzyło na nią z oczami bardziej matowymi, niż się spodziewała.

- Oczywiście, panienko! - zawołał skrzat z zębami na wierzchu. - Patroklos z radością pomaga narzeczonej pana!

To słowo uderzyło ją równie mocno, jak wszystko inne. Mimo że to małżeństwo było w jej zasięgu. Mimo że miała w tej sprawie tyle samo do powiedzenia, co on.

I mimo że ustalili już warunki.

Nie było sensu odwlekać tego dłużej niż trzeba — a za kilka dni stanie się, zarówno prawnie, jak i magicznie, Malfoyem. Myśl ta była równie absurdalna, co kiedyś komiczna, i Hermiona mogła tylko mieć nadzieję, że to właściwa droga.

Po tym, jak Nott odnowił kontakt ze swoimi ludźmi z Foray, Hermiona przekazała mu kilka drobnych informacji. Nic, co mogłoby zdradzić ich grę, ale wystarczająco, by zacząć odbudowywać zaufanie. Znała Cassiusa i innych przywódców na tyle dobrze, by wiedzieć, że wciąż są sceptyczni, czy Malfoy go nie przejrzał.

Jej serce waliło jak oszalałe, gdy piętnaście minut po jego nagłym wtargnięciu do jej komnat, stanęła naprzeciw Malfoya w salonie.

Jest w pełni odziany w strój Śmierciożercy, aż po srebrną maskę na twarzy — a Hermiona aż tęskni za neutralnością, jaką taka maska zapewnia. On nie musi martwić się, że coś zdradzi jego wyraz twarzy, podczas gdy jeden fałszywy grymas z jej strony może kosztować ją życie.

- Nie ma już odwrotu. Gotowa? - pyta cicho, wyciągając do niej ramię.

Hermiona wypuszcza powietrze, zbierając w sobie siłę na to, co ma nadejść. Sięga głęboko w siebie, po tę wewnętrzną moc, którą przez lata hartowała i kształtowała w broń. Coś mówi jej, że będzie potrzebować każdego jej okrucha, by przetrwać nadchodzące dni, tygodnie, miesiące. Wsuwa dłoń w zgięcie jego łokcia, prostuje ramiona i obdarza go czarującym uśmiechem.

- Gotowa.

I wtedy, jakby ktoś zasłonił mu oczy cieniem, patrzy, jak stają się zimne, martwe, okrutne. Ta część niego, którą znała aż za dobrze. Kiedyś znała.

To jedyny fragment jego twarzy widoczny spod maski, ale zmiana jest uderzająca. Wystarczająca, by przeszył ją dreszcz.

On tylko przeciągle mówi:

- Dobrze.

I wyprowadza ją z pokoju.

 

~OO~

 

Wszystko, co czuje, to przyspieszone bicie serca. Stukot obcasów na marmurowej posadzce, odbijający się echem od ścian. Ciężkie, pełne dezaprobaty spojrzenia portretów, które zdobią korytarze.

I dłoń Malfoya — płaska, stanowcza, zaborcza — spoczywająca na jej plecach, tuż nad linią bioder.

Jego obecność mogłaby być pokrzepiająca, gdyby nie fakt, że nie rozpoznaje już żadnej części mężczyzny, którego zaczęła poznawać. Widzi tylko Śmierciożercę, który przez miesiące deptał jej po piętach jak cień.

Część dworu, w której się znajdują — gdzie od kilku dni mieszkała, zamknięta w jego komnatach — nie jest jej znana. Nie ma tu niczego, co mogłoby wywołać nagłe, brutalne wspomnienia, niczego, co przypominałoby jej o ostatnim razie, gdy była w Malfoy Manor.

Ale to zupełnie inna sytuacja. Jej obecność tutaj opiera się na kontroli i sile, jaką posiada nad tą grą.

Nie jest więźniem, mimo że klatka, w której się znajduje, lśni złotem.

Każdy jej krok jest przemyślany, omówiony wcześniej z mężczyzną u jej boku — i to niemal surrealistyczne. Kiedyś z radością widziałby ją martwą. I odwrotnie. A teraz jest jedyną osobą, na którą może liczyć — choć sama ta myśl nie przynosi jej żadnego ukojenia.

Jeśli ma być szczera, zaufanie do Malfoya ją przeraża.

Tylko surowa prawda, że oboje potrzebują siebie nawzajem, by przetrwać, daje jej jakąkolwiek siłę.

Jakby wyczuł jej napięcie, rzuca jej krótkie spojrzenie.

- Oddychaj - mówi niemal bezgłośnie - bo nie przejdziesz przez te drzwi.

To łagodne upomnienie — i przypomnienie, że wciąż jest przy niej — sprawia, że bierze głęboki oddech, wydobywając z siebie resztki odwagi. Unosi podbródek, kiwając lekko głową, i czuje satysfakcję, gdy jego wzrok znów kieruje się przed siebie.

Da radę. Przeszła przez gorsze rzeczy.

I tylko dzięki skupieniu się na dotyku jego dłoni przez materiał szat, które ma na sobie, nie poddaje się panice i wściekłości, które narastają w niej jednocześnie, gdy wchodzą do sali i dostrzega Czarnego Pana, siedzącego na bogato zdobionym podwyższeniu.

Z bliska jest o wiele bardziej przerażający. I nagle uświadamia sobie, że nie widziała go z takiej odległości od czasu Bitwy o Hogwart — kiedy Harry niemal zginął, a oni uciekali, ratując życie.

To potwierdza to, co zasugerował Malfoy — że Czarny Pan rzadko brudzi sobie ręce osobiście.

Cała sytuacja nabiera sensu, biorąc pod uwagę, jak wiele swobody ma Malfoy jako jego ulubiony porucznik. Kontroluje tak wiele, bo sam po tę kontrolę sięgnął — wywalczył ją, wyrwał z rąk innych. A teraz...

Ich plany sięgają znacznie głębiej, niż kiedykolwiek przypuszczała.

Gdy się zbliżają, Malfoy pochyla się ku niej, jego ciepły oddech muska jej ucho. Dłoń przesuwa się na krągłość jej biodra — każdy jego ruch jest przemyślany. To ostrzeżenie dla każdego, kto mógłby chcieć jej zaszkodzić — że znajduje się pod jego ochroną.

- Nie wyglądaj, jakby ktoś umarł - szepcze.

Na te słowa pozwala, by na jej ustach zagościł delikatny uśmiech. Spogląda na niego z ciepłem, na jakie tylko ją stać. Ma wyglądać na odpowiednio zmanipulowaną i zauroczoną — i nie jest pewna, czy jej się to udaje.

Ale gdy chwilę później ściera ten wyraz z twarzy i zwraca się ku Czarnemu Panu, napotyka jego przenikliwe, czerwone oczy.

Podążając za przykładem Malfoya, pochyla głowę w głębokim ukłonie — może zbyt głębokim — i szepcze:

- Mój Panie.

- Wstań - mówi Voldemort, splatając palce przed sobą. Jego spojrzenie jest nieprzeniknione, badawcze, ale nie nieprzyjemne. - Hermiona Granger… to rzeczywiście osobliwe cię tu widzieć.

Mogłaby przeoczyć ukryty ton, gdyby nie spojrzenie, które rzuca Malfoyowi.

Choć jego twarz skrywa maska, w jego głosie słychać drwiący ton, podszyty nutą rozbawienia:

- Rzeczywiście, Mój Panie. Jak obiecałem — obecność panny Granger przyniesie nam więcej pożytku niż jej śmierć.

- Mam taką nadzieję - odpowiada Voldemort, znów skupiając na niej wzrok. Gdy jego oczy zwężają się w zamyśleniu, Hermiona rozumie, że ją ocenia. Przez większość życia była najlepszą przyjaciółką Harry’ego Pottera. Może Czarny Pan nie jest pewien, co takiego zrobił Malfoy, by odciągnąć ją od wszystkiego, co znała.

- Jesteś, rzecz jasna, mile widziana.

Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się mniej mile widziana.

Kilku Śmierciożerców kręciło się po sali, trzymając się jednak w bezpiecznej odległości od podwyższenia — a mimo to czuła ich spojrzenia, nawet gdy całą uwagę skupiała na potworze przed sobą.

Z każdą chwilą odwaga zdawała się z niej odpływać, wsiąkając w zimny kamień pod jej stopami. Mała, tchórzliwa część niej była wdzięczna, że to Malfoy przejął inicjatywę w tym spotkaniu.

- W ciągu najbliższych dni odbędzie się nasz ślub, bez zbędnego rozgłosu, wedle starożytnych rytuałów rodu Blacków - oznajmił Malfoy tonem suchym i rzeczowym. - Nie będziemy wymagać niczego od Ciebie, Mój Panie.

- Wręcz przeciwnie - odparł Voldemort przeciągle, jego głos był wysoki i lekceważący. - Wydaje się, że świętowanie może być dokładnie tym, czego potrzebujemy, by podnieść morale.

Hermiona z trudem powstrzymała śmiech, zaciskając szczękę. Nie potrafiła sobie wyobrazić Śmierciożerców, którzy potrzebują „podniesienia na duchu”.

- Doceniam propozycję, Mój Panie, ale nie jest konieczna - Malfoy skłonił lekko głowę, a jego dłoń zacisnęła się mocniej na jej biodrze — czy to z irytacji, czy jako ostrzeżenie, nie była pewna. - Chcemy po prostu przejść przez to możliwie szybko i rozpocząć wspólne życie.

Wyczuła w jego słowach ledwie uchwytną drwinę — i sądząc po chichotach dobiegających z boków sali, nie była jedyną. Rumieniec wypłynął jej na policzki na myśl o tym, co insynuował, ale mimo to zdołała obdarzyć Malfoya rozanielonym uśmiechem.

Dla wszystkich obecnych mogła być zmanipulowana emocjonalnie — może nawet tego się spodziewali. Nie było szkody w podtrzymywaniu tych podejrzeń.

On tylko rzucił jej krótkie spojrzenie.

- Skoro tak - odparł Voldemort, a jego palące, czerwone spojrzenie znów spoczęło na niej. - Mam nadzieję, że nasze warunki ci odpowiadają, panno Granger. I że dobrze… zintegrujesz się z naszymi metodami.

Zrozumiała to aż nazbyt dobrze. Oczekiwał od niej informacji i współpracy. Malfoy z pewnością złożył jakieś obietnice — a ona nie będzie miała wyboru, jeśli chce dalej oddychać.

Bo to, że Voldemort pozwolił Malfoyowi wziąć ją za żonę, zamiast ją zabić, było już samo w sobie łaską.

W końcu czuje delikatne szturchnięcie jego magii, uderzające o twarde mury, które chronią jej umysł. Ale nie ma w niej ani krzty wyrzutów sumienia, gdy bez wahania zamyka przed nim drzwi — wie, że właśnie tego się spodziewał. Chwilę później natrętna sugestia znika, a twarz Voldemorta nie zdradza niczego.

- Jestem tego pewna - mówi z kocim uśmiechem, najbardziej banalnym, jaki potrafi przywołać. - Już teraz czuję się tu o wiele bardziej spełniona niż kiedykolwiek tam.

W oczach Malfoya, które spotykają się z jej spojrzeniem przez maskę, dostrzega cień uśmiechu. W szarości jego tęczówek zapala się ciepło, które niemal pieści jej skórę. Nie odwracając się do swojego pana, przeciągle mówi:

- Proszę o pozwolenie na odejście, Mój Panie.

Śmiech Śmierciożerców znów rozbrzmiewa w sali — nieżyczliwy, szyderczy — a Hermiona ledwie powstrzymuje się, by nie zareagować.

- Skoro musisz - odpowiada Voldemort, a na jego ustach pojawia się okrutny grymas. - Mam nadzieję, że nie wpłynie to na twoje obowiązki jako mojego porucznika.

- Ani trochę - mruczy Malfoy, już ciągnąc ją za sobą ku wyjściu.

I choć rozumie, że to tylko pretekst, by wyciągnąć ją z tej sytuacji — by nie musiała spędzać więcej czasu z szaleńcem, który siedział przed nią, i nie ryzykować, że coś zdradzi — upokorzenie wciąż ją gryzie. Bo sugestia, dlaczego Malfoy ją zabiera, była aż nazbyt oczywista.

Wszystko to wpisuje się w kłamstwo, które wspólnie snują — że została odpowiednio „nawrócona”.

Dopiero gdy wracają na korytarz, może odetchnąć nieco swobodniej. Nie odzywa się jednak, dopóki nie oddalą się wystarczająco od sali. Wtedy przez jej ciało przebiega spóźniony dreszcz.

Rzuca Malfoyowi ukradkowe spojrzenie, otwierając usta, by coś powiedzieć — ale on nagle chwyta ją za ramię i wciąga do niewielkiej, słabo oświetlonej wnęki za gobelinem, tuż przy głównym korytarzu.

Zaskoczenie przeszywa ją jak błyskawica, ale przestrzeń jest zbyt ciasna dla dwojga — i zaskoczenie szybko ustępuje miejsca czemuś innemu.

Czemuś, co usilnie próbuje stłumić.

Ciało Malfoya jest twarde, przyciśnięte do jej własnego, jego spojrzenie pali ją na wskroś, a maska ląduje na jego głowie. Ale mimo że jej serce bije jak oszalałe, on pozostaje nieruchomy, a jego oczy znów kierują się ku korytarzowi.

Jego dłoń muska jej biodro, a on pochyla się, szepcząc tuż przy uchu:

- Jesteśmy śledzeni. Nigdy nie mów otwarcie poza moimi komnatami. Zawsze ktoś słucha.

Natychmiast podchwytując jego intencję, Hermiona chichocze cicho i teatralnie szepcze:

- Ktokolwiek mógłby nas tu przyłapać.

W kącie oka dostrzega cień uśmiechu, który igra na jego ustach, a gdy skupia się bardziej, wyczuwa obecność innej osoby w pobliżu.

- I co z tego? - mruczy Malfoy, tak blisko, że jego oddech muska krawędź jej ucha. - To mój dom.

Sytuacja mogłaby być żenująca, gdyby nie fakt, że to tylko kontynuacja sugestii, która padła w sali — i Hermiona wie, że to wszystko po to, by umocnić historię, jakoby porzuciła opór z powodu niego. Pewna doza takich scen będzie konieczna, by podtrzymać fasadę — i ta świadomość nie jest dla niej nowa.

Poza tym wie, że Malfoy działa wyłącznie w interesie swoich planów. Jeśli jej krew przyspiesza od jego dotyku, od bliskości, od ciepła jego oddechu na skórze — to tylko niefortunny efekt uboczny, którego żadne z nich nie zamierza wykorzystać.

Nawet jeśli jakaś mała część niej pragnie się w nim zatracić, porzucić siły, które pchają ją naprzód każdego dnia, i po prostu — choć przez chwilę — pozwolić sobie na odrobinę przyjemności.

To wszystko jest tylko grą.

Dlatego mówi głośniej:

- Dobrze, ale nie moja wina, jeśli nas złapią.

Spojrzenie Malfoya zatrzymuje się na jej oczach; jego gardło porusza się, gdy przełyka ślinę, a język delikatnie zwilża wargi. Nie cofa się — każdy centymetr jego ciała wciąż przylega do niej — a jest na tyle wysoki, że nawet w obcasach musi unieść głowę, by utrzymać z nim kontakt wzrokowy. Jeśli się nie myli, jego następny oddech jest nieco cięższy.

Kącik jego ust unosi się w rozbawieniu, gdy przeciągle mówi:

- To absolutnie twoja wina.

Jego spojrzenie znów ucieka w stronę korytarza, gdzie ktoś z całą pewnością próbuje śledzić ich ruchy. Hermiona nie łudzi się, że wszyscy Śmierciożercy uwierzyli w jej rzekomą zdradę. Przesuwa się niespokojnie, a szaty szeleszczą, gdy przypadkowo ociera się o Malfoya. Rumieniec rozlewa się na jej policzkach.

Może tylko mieć nadzieję, że słabe oświetlenie wystarczy, by to ukryć.

Ale pomimo ich przekomarzania, wie, że to niewiarygodne. Są zbyt sztywni, zbyt cisi, a gdy oddech Malfoya muska jej gardło, zaciska oczy. Opuszcza głowę na bok, z jej ust wydobywa się ostry oddech. Otwiera oczy, by zobaczyć, że on się w nią wpatruje.

Cichy wir komunikacji przechodzi między nimi, a ona przegryza dolną wargę, by powstrzymać się od powiedzenia czegokolwiek. Zamiast tego, daje mu tylko powolne, urywane skinienie głową.

Z tego wszystkiego, dla zakończenia wojny, jest niewiele rzeczy, których by nie zrobiła.

Malfoyowi nie trzeba dwa razy powtarzać i wie, że rozumie to uczucie dokładnie tak samo jak ona. Pierwszy dotyk jego ust na jej gardle jest nieśmiały, ale palący, a jego usta są delikatniejsze, niż się spodziewała. Jego język wysuwa się, usta zamykają się na jej skórze, a ciepło ją przeszywa.

Jęk wyrywa się z jej ust, którego nie chce stłumić, i jeszcze bardziej pochyla głowę, by dać mu lepszy dostęp. Jego dłoń obejmuje jej biodro do środka pleców, a on wsysa wrażliwą skórę do ust, wydmuchując ciepły oddech na jej szyi pomiędzy pocałunkami.

Pożądanie narasta, wstydliwe w swojej natarczywości, głęboko w jej brzuchu, a ona bez zastanowienia przesuwa dłoń w górę jego klatki piersiowej, by chwycić go za kołnierz. Ruch ten przyciąga ich bliżej siebie i teraz czuje, jak każda jego część przywiera do niej.

To go tylko podnieca.

Jego usta unoszą się w górę do krzywizny jej szczęki, zęby muskają smukłą linię, jego wargi i język drażnią jej skórę, a uczucie, które wywołuje, wyciska kolejne jęknięcie z jej ust, coś potrzebującego i długotrwałego, co nawet nie brzmi znajomo dla jej własnych uszu.

Szarpie go, przywierając do niego w następstwie wszechogarniającego żaru, który grozi pochłonięciem jej całej

Wstrząsające przeczucie wstrząsa nią, gdy jej palce wślizgują się w jego włosy, tylko po to, by zahaczyć o zimny metal jego maski, a jej oczy gwałtownie się otwierają, by znaleźć jego. Oddech z jej ust, ciężki i urywany, miesza się z jego, ale on sięga, by zdjąć maskę i wepchnąć ją do kieszeni.

Coś przelatuje mu przez oczy, czego ona nie potrafi umiejscowić, ale on znów się pochyla, przesuwa dłoń wzdłuż jej kręgosłupa do tyłu szyi i muska ustami jej policzek, tuż pod uchem. Gryzie płatek ucha, wciągając skórę między zęby, a jej plecy wyginają się od ściany z krzykiem.

Serce Hermiony gra rytm, o którym dawno zapomniała, pożądanie i podniecenie wiją się w niej, gdy przeciąga dłonią po jego plecach, uległa pod jego dotykiem w sposób, który powinien ją obrzydzać.

A ona chce tylko więcej.

Uważa, żeby jej nie pocałować, żeby nie zetknąć się z jej ustami, ale kiedy znów ssie delikatną skórę pod jej szczęką, jej głowa wiruje. Czuje, jak przyciska ją do biodra i wie, że nie jest jedyną, która jest pochłonięta tą chwilą, choć na początku była wymuszona.

Zaciska dłoń w pięść, żeby powstrzymać się od sięgnięcia po niego. Opiera stopy, żeby nie ocierać się o niego, zachęcając do czegoś więcej — ponieważ to już jest więcej, niż może udźwignąć, więcej, niż się spodziewała. Nigdy nie spodziewała się, że poczuje się tak pod jego dłońmi i ustami.

Cichy głos w głębi jej umysłu chce więcej.

Chce wiedzieć, co jeszcze może zrobić, jak będzie czuła się z jego dotykiem na jej nagiej skórze, jak mógłby ją czcić w swoim łóżku.

Mruczy coś przy jej skórze, ciche dudnienie, które rozpala jej rdzeń, a jego dłonie są na niej, głaszcząc zewnętrzną część jej klatki piersiowej. Kiedy muska jej pierś, wygina się w jego stronę, zagubiona w tym, co czuje. Jego ręka nieruchomieje, ściska ją raz; jego kciuk wysuwa się, by musnąć twardy szczyt jej sutka przez cienką tkaninę jej szaty.

Krzyk wydobywa się z jej ust pod wpływem stymulacji, mieszając się z jej ciężkim oddechem, a kiedy ściska wrażliwy szczyt dwoma palcami, wilgoć zbiera się między jej nogami.

Mówi ponownie do jej szyi, jego kciuk kreśli nieobecne kółka na jej sutku, i chociaż nie pragnie niczego bardziej, niż tego, by kontynuował swoje wykwintne tortury, słowa docierają do niej z oddali.

- Odeszli.

Jakby ktoś ją oblał kubłem zimnej wody, odskakuje, przywierając do ściany.

Malfoy opuszcza ręce, odsuwa się od niej, a chociaż jego oddech jest bardziej równomierny niż jej, jego oczy są zaciemnione pożądaniem. Hermiona podejrzewa, że ​​patrzy na niego w ten sam sposób.

Przez długi moment, podczas gdy jej serce nadal wali, tylko się na siebie gapią.

Jej oczy śledzą kształt jego ust, ostre linie jego twarzy, sposób, w jaki jego oczy lekko się zwężają. Ale nie potrafi znaleźć słów.

W świetle tego, co się właśnie wydarzyło — w sposobie, w jaki straciła wszelkie pozory kontroli — nie wie, co powiedzieć. Jej ciało wciąż śpiewa ze świadomością jego obecności, krew pędzi z tym samym podnieceniem, które utrzymuje się, gorące i śliskie, między jej nogami.

Jeśli myślała, że ​​nie jest nim zainteresowana — jeśli myślała, że ​​go nie chce — nie ma już możliwości zaprzeczenia. Nie samej sobie. Ponieważ wszystko, czego pragnie, to jego usta na jej skórze, jego zdolne ręce badające jej ciało.

Wysuwa język, by zwilżyć usta, a jego oczy natychmiast spuszczają wzrok na ten ruch.

Ale gdy chwile mijają, gdy roztopiona szarość w jego oczach stygnie do zwykłego odcienia, a wyraz twarzy staje się stoicki, dreszcz przechodzi jej po kręgosłupie.

- Powinniśmy iść - mówi, sięgając do kieszeni, by wyciągnąć maskę. Zanim zdąży cokolwiek powiedzieć, zakłada ją, całkowicie zasłaniając twarz, a gdy jego ręka ponownie ląduje na jej plecach, nie czuje już tego samego gorąca, które przetoczyło się między nimi zaledwie chwilę wcześniej.

Prowadzi ją z powrotem do swojej kwatery w względnej ciszy i na szczęście nie spotykają nikogo po drodze.

Jeśli nic innego nie utwierdziło niedowiarków, ich show z pewnością było przekonujące.

Być może trochę zbyt przekonujące, jeśli ona sama w to wierzyła. Gorąco wciąż unosi się pod jej skórą, lecz gdy mężczyzna odstawia ją pod drzwi i bez słowa znika w swoim pokoju, resztki ognia zostają zastąpione lodem.

Chapter Text

Nie maskuje śladów po ugryzieniach na szyi.

Malfoy jest tak wyrachowany, tak opanowany, że wie, iż nawet to jest częścią jego strategii. To po prostu kolejny sposób, by zaznaczyć do niej swoje prawo, by pokazać, że należy do niego — i choć niechętnie się do tego przyznaje, w posiadłości pełnej ludzi, którzy pragną jej śmierci, jest to bardziej pocieszające, niż chciałaby przyznać.

Wciąż widzi przed oczami, jak jego usta uniosły się w kpiącym, okrutnym uśmiechu, zanim kontynuował bezlitosny atak na jej skórę i zmysły.

Coś się między nimi obudziło, ale ona nie śmie tego nazwać.

Nie śmie pozwolić, by to coś miało nad nią władzę — bo w głębi duszy wie, że właśnie tego on chce. Choć technicznie są teraz po tej samej stronie, byłoby szaleństwem sądzić, że Malfoy nie ma własnych planów. A większość z nich nie obejmuje jej.

A jednak, zakorzenił się pod jej skórą. Nawet następnego ranka, gdy o tym myśli, wciąż czuje resztki ciepła, które między nimi pulsowało, napięcie pożądania w podbrzuszu, delikatne, a zarazem stanowcze ślady, jakie zostawił na jej ciele zębami i językiem.

Odmawia roztrząsania tego, jak się przy nim czuła. Gdy poprzedniej nocy jej palce drżały, pragnąc ulgi od bólu, który w niej zasiał, powstrzymała się. Bo jeśli się temu podda, jeśli pozwoli sobie na taką słabość — może to kosztować ją życie.

Malfoy to sojusznik co najwyżej niepewny — jej nie do końca chętny narzeczony i nagły, niespodziewany towarzysz broni. Nie miał być obiektem pożądania, a ona musi przetrwać to, co nadchodzi, bardziej niż potrzebuje czegokolwiek cielesnego od niego.

Hermiona nie może sobie pozwolić na dłuższe rozważania, gdy muszą dopiąć ostatnie szczegóły przed rytuałem. Sama ceremonia wydaje się dość prosta, a jako świadka zaprosili jedynie Notta.

Za kilka dni będą małżeństwem — i będą mogli przejść do kolejnego etapu swoich planów. Część niej tęskni za tym, by odkryć głębię magicznej więzi, jaka się między nimi zrodzi, i z jej badań wynika, że mogą ją pielęgnować, aż stanie się czymś potężniejszym.

Potem wszystko się zacznie.

Choć to Malfoy zarysował pierwotny plan, Hermiona nie zamierza oddać mu pełnej kontroli. Ku jej zaskoczeniu, był całkiem otwarty na wspólne dopracowywanie i modyfikowanie kolejnych kroków, które mają podjąć.

Najcięższym kamieniem, który wciąż zalega jej w żołądku, jest Harry.

Nie kontaktowała się z nim przez monetę odkąd ostrzegł ją, że wszystkie jej wiadomości będą monitorowane. Zamiast tego to Nott stał się jej łącznikiem z ruchem oporu. Dla Harry'ego wygląda to tak, jakby opuściła kontynent.

Ruch oporu zawsze śledzi wieści o Śmierciożercach. Niezależnie od tego, jak wielka będzie ceremonia, wie, że dotrze do nich informacja o jej ślubie z Malfoyem — i może tylko wyobrażać sobie, jaką zdradę poczuje Harry, wykluczony z całego planu.

Bo nie wie, że to Nott jest agentem Foray — a Neville jego łącznikiem z wyższymi szczeblami oporu. Harry nie zrozumie, że wszystko to robi właśnie dla niego, że to desperacka próba przebicia się przez mrok tej wojny do jej końca.

I że Harry znajduje się na jej liście osób do ochrony — za wszelką cenę.

Ubiera się, poświęcając chwilę więcej na ujarzmienie loków, po czym wymyka się ze swojego pokoju do saloniku łączącego ich kwatery.

Malfoy już siedzi na sofie, a gdy wchodzi do pomieszczenia, zamiera, ściskając w dłoni egzemplarz porannego „Proroka Codziennego". Mogłaby nie zauważyć, jak jego wzrok przemyka po jej szyi, gdyby nie to, że się tego spodziewała. Kiedy po chwili wraca do lektury, Hermiona wie, że miała rację — zostawił ślady celowo.

Cisza się przeciąga, staje się czymś, co drażni jej skórę i rozgrzewa wnętrze. Mięsień drga mu w szczęce, choć nie patrzy na nią ponownie. W końcu Hermiona nalewa sobie herbaty z serwisu przy oknie.

- Napijesz się? - pyta, zdeterminowana, by nie poruszać tematu, jeśli on sam tego nie zrobi.

Malfoy chrząka cicho.

- Poproszę.

Nalewa mu herbaty, wrzucając kostkę cukru może odrobinę zbyt gwałtownie — gorący napar pryska na spodek. Jego wzrok natychmiast podąża za ruchem.

Merlinie, wciąż widzi w wyobraźni żar w jego oczach, rozszerzonych pożądaniem. Słyszy, jak jego urywany, szorstki oddech mieszał się z jej własnym w ciemności.

Filiżanka z brzękiem uderza o spodek, gdy mu ją podaje, z ramionami spiętymi jak struna. W końcu podnosi wzrok i spotyka jej spojrzenie.

- Dziękuję - mówi, jakby słowo trzeba było z niego wydobyć siłą. Upija łyk, po czym odstawia filiżankę na stolik. Składa „Proroka" z przesadną starannością, zakłada nogę na nogę.

- Jeśli dziś skończymy przygotowania, jutro możemy przeprowadzić rytuał.

- Dobrze - odpowiada Hermiona krótko, siadając w fotelu. Nie wie, czy woli rozproszenie, czy może jednak czeka na jakiś znak z jego strony. Cokolwiek, co pokazałoby, że wczorajszy dzień wstrząsnął nim równie mocno jak nią.

- Im szybciej, tym lepiej.

- Racja.

Piją herbatę w milczeniu, a powietrze między nimi gęstnieje od napięcia, aż Hermiona ma ochotę uciec. Może to wszystko było błędem.

Ale przeszła przez gorsze rzeczy. Widziała, jak giną przyjaciele, i sama odbierała życie ostrzem. Poradzi sobie z Draco Malfoyem — kilka gorących dotyków nie zburzy tego, o co walczyła.

Malfoy odstawia filiżankę, chrząka i splata dłonie na brzuchu.

- Wszystko między nami w porządku? - pyta, wpatrując się w regał.

To jego jedyne odniesienie do tego, co wydarzyło się dzień wcześniej. Do iskier, które między nimi przeskoczyły. Oboje wiedzą, że nie tak miało być.

- W porządku - odpowiada, prostując się i dopijając herbatę. - Oboje wiemy, ile to nas będzie kosztować. Żeby ludzie w to uwierzyli.

Jego oczy zwężają się, na twarzy pojawia się ledwie dostrzegalny grymas, ale poza tym pozostaje niewzruszony.

- Racja - powtarza przeciągle, a Hermiona czuje, że chce powiedzieć coś więcej. Puls bije jej w uszach. Kiedy odwraca wzrok, dostrzega rumieniec na jego policzkach.

- Mogłaś mi powiedzieć, żebym przestał.

Słowa pulsują na końcu jej języka: Nie chciałam, żebyś przestał.

- Mamy się pobrać - mówi zamiast tego. - Ludzie nie uwierzą w nic z tego, jeśli nie będziemy grać swoich ról.

Usta Malfoya rozdzielają się, jakby chciał znowu przemówić, po czym je zaciska.

- Dobrze – wykrztusza. - W takim razie będziemy postępować zgodnie z planem.

- Zgodnie z planem – potwierdza. Zimne, kliniczne i raczej z poczucia odpowiedzialności niż z emocji czy dorozumianych – małżeństwo i życie, które ją czeka. To nie jest życie, jakie sobie wyobrażała dorastając. - Mamy wiele do zrobienia.

I nie ma miejsca, żeby cokolwiek innego stanęło jej na drodze. Nie dodaje nic więcej, ale podejrzewa, że ​​przekazuje to wystarczająco dobrze.

Jego wzrok zatrzymuje się na jej ustach, na kolumnie jej gardła.

- Rzeczywiście, mamy – mruczy w końcu, a niski pomruk słów trafia prosto w jej serce. Teraz, gdy wie, do czego jest zdolny, jak potrafi przywrócić jej ciało do życia kilkoma prostymi dotknięciami, nie wie, czy będzie w stanie to zignorować.

Nie będzie miała wyboru.

Nieproszone, jej myśli wracają do niezręcznej rozmowy, którą odbyli na temat seksu – i myśli o szukaniu go gdzie indziej przez całe małżeństwo, które ich czeka. Może nie byłoby tak źle, gdyby mogli się w ten sposób wykorzystywać.

Jako uwolnienie i nic więcej.

Ale ona wie lepiej. Emocje zawsze znajdują sposób, by się ujawnić, nawet pomimo najlepszych intencji, i nie może pozwolić sobie myśleć o Malfoyu w ten sposób. Nie, gdy tak wiele dzieli ich od końca tej sytuacji, a będą potrzebować przejrzystych umysłów.

Niepokój wciąż igra w kącikach jego oczu, ściąga usta, gdy ostrożnie pyta:

- Czyli nie jesteś zła?

„Zła" to nie jest słowo, którego by użyła — spośród całej gamy określeń, które mogłaby wybrać, to zdecydowanie nie pasuje. Jeśli już, to fakt, że w ogóle prowadzą tę rozmowę, wydaje się niemal komiczny. Jakby to był błahy problem, którym mogliby się zająć, gdyby świat był inny.

- Nie - odpowiada.

- Okej. - Kiwa głową, wstaje sztywno i rusza w stronę wyjścia z korytarza. - Muszę poprowadzić spotkanie. Kiedy wrócę, zajmiemy się ostatnimi szczegółami.

- W porządku - oznajmia Hermiona. Nie ma dokąd pójść, nawet jeśli chciałaby odejść. - Będę tutaj.

Wychodzi bez słowa, zostawiając ją samą z myślami, których jest zdecydowanie za dużo.

~OO~

- Czarny Pan urządzi przyjęcie na naszą cześć — na twoją cześć.

Hermiona podnosi wzrok, nieświadoma, że Malfoy już wrócił. Jego twarz jest kamienna.

- Przyjęcie.

Warga Malfoya unosi się w pogardliwym grymasie.

- Spodziewałem się tego, zwłaszcza gdy powiedziałem mu, że nie chcemy wielkiej ceremonii. To ma być... celebracja.

Celebracja. Słyszy w jego głosie pogardę

- Czarny Pan musi mieć ostatnie słowo. I choć Malfoy jest jego najlepszym, wciąż pozostaje tylko kolejnym żołnierzem Voldemorta.

- Rozumiem - odpowiada Hermiona. - I czego się ode mnie oczekuje? Chcę być odpowiednio przygotowana.

Sama myśl o uczestnictwie w takim wydarzeniu wywołuje u niej mdłości.

Malfoy chrząka, zrzuca szaty, zostając w koszuli i spodniach, po czym rozluźnia napięcie w ramionach. Gdy Hermiona przygląda mu się uważniej, dostrzega zmęczenie rysujące się na jego twarzy, ciemne cienie pod oczami.

Zastanawia się, czy w ogóle sypia. A może, tak jak ona, koszmary i nocne lęki odbierają mu spokój.

- Masz być panią dworu - mówi w końcu, krótko i rzeczowo, i zapada się w sofę. Opiera głowę o poduszkę, wpatrując się w sufit.

- Musisz się tak zachowywać. I nie miej złudzeń — to wszystko jest próbą. Czarny Pan może mi ufać, ale nie ma żadnego powodu, by ufać tobie.

Choć jego słowa są ostre, Hermiona nie jest zaskoczona. Mimo że nie chce okazywać słabości — zwłaszcza jemu, nawet jeśli teraz są po tej samej stronie — wypuszcza z siebie cichy westchnienie.

- Pomożesz mi się przygotować? - pyta, a słowa brzmią ciszej, niż zamierzała. - Po prostu... nie znam twojego świata. Nie chcę być powodem, przez który wszystko się zawali.

Gdyby to było kilka lat temu, gdyby wciąż byli w Hogwarcie, wie, że taka prośba spotkałaby się z jego szyderstwem i okrucieństwem.

Ale on tylko kiwa głową i mówi cicho:

- Jesteśmy w tym razem, Granger. Oczywiście, że pomogę.

- Dobrze. - Jego odpowiedź przynosi więcej otuchy, niż się spodziewała. Malfoy przekręca głowę na oparciu sofy, by spojrzeć na nią.

Ku jej zaskoczeniu, na jego ustach pojawia się krzywy, niemal żałosny uśmiech. Przez dłuższą chwilę między nimi zawisa coś napiętego, coś, co iskrzy w powietrzu, i po raz pierwszy tego dnia Hermiona pozwala sobie wrócić myślami do uczucia jego ciała przyciśniętego do jej własnego.

- Ale się wpakowaliśmy, co?

Z jej ust wymyka się cichy śmiech.

- To większy czy mniejszy bałagan niż wtedy, gdy próbowaliśmy się nawzajem zabić?

Malfoy marszczy usta w zamyśleniu, po czym krzywi nos.

- Większy. Zdecydowanie większy. - Gdy nie odpowiada, dodaje:

- Zabić cię to była prosta sprawa. Miałem misję — nie pierwszy raz — i wiedziałem, co muszę zrobić. A to... Merlinie, to wszystko to jeden wielki burdel.

- To był twój pomysł - rzuca Hermiona, a zaraz potem żałuje tonu, w jakim to powiedziała.

- Wybacz - mówi, nie brzmiąc wcale przepraszająco. - Następnym razem po prostu spełnię wolę mojego pana i zatrzymam ci serce.

- Tyle zarozumiałości - mruczy, nie mogąc powstrzymać uśmiechu - skoro oboje wiemy, że równie dobrze to ja mogłam zakończyć twoje życie. - On tylko przewraca oczami, a ona prycha.

- Dla jasności, gdybym była osobą bez honoru...

- I to właśnie twój problem - przerywa jej z przeciągłym tonem. - Za dużo cholernego honoru. Gdybyś miała okazję rzucić mi zaklęcie w plecy, powinnaś była to zrobić. Jesteśmy w środku pieprzonej wojny. Tu nie ma już miejsca na honor.

- A jednak uratowałeś mi życie. Więcej niż raz. - Zaciska szczękę, a resztki rozbawienia między nimi znikają. - Możesz zaprzeczać, ile chcesz, możesz twierdzić, że miałeś ukryte motywy, ale wiem, że wtedy, za pierwszym razem, nie miałeś żadnych. Gdy to wszystko się zaczęło.

Wie, że nie musi dopowiadać — on pamięta ten dzień. Gdy miał ją w swojej mocy, jego magia dławiła jej oddech... ale zamiast zabić, ogłuszył ją i odszedł.

To mogła być ta chwila, w której granice między nimi zaczęły się zacierać.

W końcu Malfoy cedzi przez zęby:

- Jestem zmęczony - i podnosi się z sofy. Hermiona nie protestuje, gdy przechodzi przez pokój do swoich komnat, ale on zatrzymuje się w progu i odwraca głowę.

- Zostawienie cię przy życiu tamtego dnia było błędem — albo byłoby, gdyby nie to wszystko. Ale wiedziałem lepiej — i żałowałem, że cię nie zabiłem.

- Może - szepcze - masz w sobie odrobinę honoru, mimo wszystko.

Coś przemyka przez jego twarz — irytacja, wewnętrzny konflikt, rezygnacja.

- Nie jestem dobrym człowiekiem, Granger. Nie robię tego wszystkiego dlatego, że chciałem cię uratować, i lepiej, żebyś o tym pamiętała. Masz poślubić jednego z najgorszych ludzi, jakich znasz, i powinnaś się dobrze nad tym zastanowić, zanim to zrobisz — bo do tego też cię zmanipulowałem.

Nic z tego, co mówi, nie jest dla niej zaskoczeniem, ale usłyszenie tego tak otwarcie wbija w jej żyły lodowaty chłód.

Chce wierzyć, że nie jest aż tak zły, jak zawsze myślała — że jakaś część niego pragnie tego końca równie mocno jak ona, że pragnie pokoju, odpoczynku, rozwiązania. Ale wie, że wszystko, co powiedział, to prawda.

Jest kłamcą i mordercą; dotarł tu przez szantaż, przemoc i tortury.

Ale czy ona sama jest lepsza?

Zaniepokojona, zapada się głębiej w sofę i mówi cicho:

- Dobranoc, Malfoy.

Nie patrzy, jak wychodzi z pokoju.

~OO~

Szybko zauważa, że Malfoy większość posiłków spożywa samotnie w swoich komnatach. Trzy razy dziennie, jak w zegarku, pojawia się Patroclus i serwuje danie w niewielkiej jadalni przylegającej do saloniku.

Hermionie to jak najbardziej odpowiada — nie ma najmniejszej ochoty widywać Śmierciożerców kręcących się po dworze częściej, niż to konieczne.

Pełny posiłek stoi przed nią, gdy Malfoy wchodzi do pokoju, przecierając ręcznikiem wilgotne włosy.

Rzuca mu krótkie spojrzenie i mówi:

- Możesz mnie z tego przepytać?

Choć wygląda, jakby wolał być gdziekolwiek indziej, wzdycha i siada naprzeciwko niej przy małym stole.

- Powiedz mi, że wiesz, którego widelca używa się do której potrawy.

Hermiona marszczy brwi.

- Znam niektóre sztućce, ale nie wszyscy dorastaliśmy w dworze, gdzie trzeba było znać takie rzeczy. - Gdy Malfoy zamyka oczy z frustracją, dodaje ostro:

- Malfoy, do niedawna luksusem był dla mnie gorący prysznic po bitwie, żeby zmyć z siebie krew.

Odpowiada tylko leniwie:

- Draco.

Unosi brew, czekając na wyjaśnienie, zaskoczona jego reakcją.

- Musisz zacząć mówić do mnie „Draco" - mówi powoli, jakby miała problem ze słuchem. Hermiona prycha, już zirytowana jego tonem.

- A ja będę musiał mówić do ciebie „Hermiono".

Sposób, w jaki przeciąga jej imię w swoim arystokratycznym akcencie, sprawia, że złość w niej cichnie. Nigdy się do tego nie przyzna, ale podoba jej się, jak to brzmi.

- Dobrze - burczy. - Draco.

W jego oczach błyska coś, czego nie potrafi nazwać.

- Dobra dziewczynka.

Ignoruje skręt w żołądku.

- W każdym razie - naciska, opierając się wygodnie w fotelu i krzyżując ramiona. Malfoy machnięciem różdżki przywołuje pełen zestaw sztućców, które pojawiają się przed nią na nakryciu. Hermiona spogląda na rząd widelców i łyżek.

- Powiedziałeś, że pomożesz mi się przygotować do tego absurdu.

Mimo ich układu, Hermiona nienawidzi prosić go o cokolwiek. Nie znosi okazywać choćby cienia słabości.

Coś łagodnieje w jego twarzy i kręci głową.

- Powiedziałem i dotrzymam słowa — i dzięki Merlinie, że uczysz się szybko, bo nie mamy wiele czasu. Powiedz mi tylko, że umiesz tańczyć.

W żadnym możliwym świecie nie wyobrażałaby sobie, że kiedykolwiek będą rozmawiać o manierach przy stole i umiejętnościach tanecznych. Sama myśl wywołuje uśmiech na jej ustach, a Malfoy przez dłuższą chwilę tylko się w nią wpatruje, jakby postradała zmysły.

A potem parska śmiechem.

- Cholernie absurdalne, prawda? - mruczy, przeczesując dłonią włosy. - My dwoje, gadający o takich bzdurach.

Z jej ust wyrywa się chichot.

- W samym środku wojny.

- Pieprzonej wojny - burczy, wyglądając na tak zirytowanego całą sytuacją, że Hermiona wybucha śmiechem. Nie pamięta, by kiedykolwiek był zabawny — i wie, że nie robi tego celowo — ale może napięcie ostatnich dni w końcu ją dopadło, bo jego zdegustowanie rozbawia ją jeszcze bardziej. Malfoy tylko kręci głową z rozbawieniem, ale kąciki jego ust drgają w uśmiechu.

- Tak - mówi w końcu, tłumiąc śmiech - umiem tańczyć. Nie znam żadnych starych rytualnych tańców czystokrwistych, ale jeśli chodzi o klasyczne tańce balowe — te znam całkiem nieźle.

- Dobrze - odpowiada z grymasem. - Bo będziemy musieli zatańczyć — a nikt nie uwierzy, że poślubiłbym kobietę, która depcze mi po stopach. - Po chwili dodaje z rozbawieniem:

- Większość Śmierciożerców i tak nie zna tych starych tańców, więc pod tym względem jesteś bezpieczna.

To myśl, która przynosi ulgę — a fakt, że po raz pierwszy od dawna mogą porozmawiać lekko, bez napięcia, rozładowuje część ciężaru, który Hermiona nosiła w sobie od dni. Tygodni. Lat.

Ale to również wystarcza, by przypomnieć jej, co jest stawką. To może być tylko kolejna gra — ale najniebezpieczniejsza ze wszystkich.

Malfoy również poważnieje, oboje przez dłuższą chwilę wpatrują się w siebie ponad stołem. W końcu sięga po łyżkę, unosi ją teatralnie i wskazuje nią na nią z drugiej strony stołu.

- Zupa.

- Tę akurat znam - odpowiada, bawiąc się małym widelczykiem. - I może znam większość z tego, ale...

Słowa zamierają jej na języku. Nagle nie chce mówić nic więcej. Nie chce przyznawać się do wątpliwości i słabości, do lęków, które wypłynęły z głębi jej wnętrza, odkąd zamieszkała w Malfoy Manor.

Lęków, które tłumiła przez lata — z desperacji i pierwotnego instynktu przetrwania.

To inna gra. I taka, której zasad nie zna.

Pozostałe figury na planszy — w tym Malfoy — znają je aż za dobrze.

Ale Hermiona od początku grała w coś zupełnie innego. I nienawidzi tego uczucia — bycia obcą w otoczeniu, którego nie rozumie.

- Jeśli nie weźmiesz w tym udziału, nie będziesz musiała mierzyć się z tym, co nadejdzie.

Czyta ją, jakby wypowiedziała te myśli na głos. Kurczy się nieco pod jego spojrzeniem.

- Wiem.

Na jego twarzy nie ma osądu.

- Słuchaj, Granger - mówi ostrożnie, patrząc jej w oczy - ja też nie chcę tego wszystkiego. Mam dość krwi na rękach, dość ciągłego oglądania się za siebie.

Zawiesza głos, a jego spojrzenie wędruje ku oknu wychodzącemu na rozległe tereny posiadłości.

Hermiona wyczuwa nadchodzące „ale" i czeka.

- Jedyna droga wyjścia to przejść przez to wszystko - mówi w końcu. - Potrzebuję władzy, jaką mam tutaj, żeby cokolwiek z tego zadziałało. A jeśli nie uderzymy w korzenie konfliktu — jeśli skupimy się tylko na przywódcach — na ich miejsce przyjdą kolejni.

- Musimy podciąć im nogi - szepcze, rozumiejąc jego intencje lepiej niż na początku. - Inaczej to się nigdy nie skończy.

- I zginie więcej ludzi - dodaje Malfoy, z zaciśniętą szczęką. - Życie nigdy nie będzie miało szansy wrócić do normalności - cokolwiek to w ogóle znaczy.

Hermiona nie zaznała normalności od siedemnastego roku życia. Ledwie pamięta, jak to jest przespać całą noc bez strachu, że ktoś spróbuje ją zabić we śnie.

W tej chwili, patrząc przez stół na swojego nieoczekiwanego wspólnika w zbrodni, czuje ukłucie w sercu.

Chce mieć szansę na inne życie. Tęskni za tym tak głęboko, tak intensywnie, że aż boli. Nawet jeśli uda im się uciec od wojny, to i tak będzie to gorzkie zwycięstwo. Bo zwiąże się z człowiekiem, który powinien być jej wrogiem — gdyby nie wspólny cel.

I zapewne znów nim będzie, gdy nie zostanie już nic, co by ich łączyło.

- Normalność jest przeceniana - mówi w końcu, z krzywym uśmiechem, jakby chciała zawrzeć rozejm.

Nawet jeśli miałaby spędzić resztę życia z kimś, kto ją unieszczęśliwia, jeśli tylko będzie wiedziała, że jej przyjaciele mają szansę na szczęście, na pokój, na życie bez tych kajdan — będzie warto.

Hermiona zrobiłaby to dla tych, którzy dali jej wszystko.

- Więc kiedy się pobieramy? - pyta, odsuwając sztućce, by zabrać się za posiłek, choć nagle nie ma na niego apetytu.

Malfoy krzywi się i wzrusza ramionami.

- Jutro wieczorem ci pasuje?

To najmniej romantyczna propozycja, jaką kiedykolwiek słyszała, a samo małżeństwo będzie banalne i kliniczne — zupełnie niegodne zapamiętania. Trudno jej nawet nazwać to ślubem. Tylko ich dwoje i świadek, a do tego szereg zaklęć, które zwiążą ich na całe życie — nie potrafi wyobrazić sobie czegoś mniej uroczystego.

Malfoy nie wspomniał, czy jego rodzice chcieli przyjść — nie żeby miała na to ochotę. Nie zasugerował nawet, czy w ogóle ich pozna, a Hermiona nie ma pojęcia, jak bardzo skomplikowana musi być ta rodzinna dynamika, skoro to on przejął patronat nad rodem Malfoyów.

A jednak woli myśl o ich małym rytuale niż o balu, który Czarny Pan postanowił urządzić z okazji ich ślubu.

Przynajmniej to jest proste. I może ufać Malfoyowi — choćby tylko w tej jednej sprawie.

- Zarezerwuję sobie wieczór - mówi, nie mogąc powstrzymać cichego śmiechu. Alternatywą byłoby rozpłakać się, a jeśli to zrobi, nie wie, czy zdoła przestać.

Na jego ustach pojawia się krzywy uśmiech, a w szarości oczu błyska cień ciepła.

- Co za zaszczyt.

- Obiecaj mi, że to zrobimy - mówi nagle, a serce ściska jej się w piersi. Bierze głęboki oddech. - Obiecaj mi, Malfoy, że położymy temu chaosowi kres, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobimy.

Poważnieje natychmiast, ale nie odwraca wzroku.

- Choćby to była jedyna rzecz, którą zrobimy razem, Granger. Przysięgam na swoją magię — doprowadzimy to do końca.

Siła jego słów wystarcza, by skinęła głową i stłumiła narastające nerwy.

Zna rytuał na pamięć, wie, co musi zrobić, by się przygotować — a teraz oczekiwanie zżera ją od środka. Przez całe życie to działanie było dla niej lekarstwem na strach — a siedziała bezczynnie już wystarczająco długo.

- A więc jutro wieczorem - mówi cicho, a w powietrzu między nimi zdaje się zawisnąć delikatna, drżąca magia.

Chapter Text

We wszystkich swoich krótkich i rzadkich wyobrażeniach o tym, jak mógłby kiedyś się ożenić, Draco nigdy nie przewidział takiego obrotu spraw. Jeden element jednak pozostaje niezmienny: jego małżeństwo miało być układem opartym na wzajemnych korzyściach, a nie na trwałej miłości.

Doszło do tego — do środka, który ma zakończyć wojnę, która spustoszyła i odebrała zbyt wiele lat jego życia, oblegając wszystko, na co kiedyś liczył. Dziś wieczorem rozpocznie plan, który ma zniszczyć człowieka będącego źródłem całego tego cierpienia.

Nie może powiedzieć, by szczególnie zależało mu na ceremonii ślubnej, a fakt, że Granger nie pragnie wielkiego wydarzenia, całkowicie mu odpowiada. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, jakiego rodzaju będzie to ceremonia.

Draco nie chce, by więcej osób niż to konieczne znało prawdę o ich związku.

Do diabła, nawet własnym rodzicom nic nie powiedział. Nie żeby mogli go powstrzymać — jako głowa rodu Malfoyów ma pełnię władzy.

Mimo to, dzień ten ma swoją wagę, i Draco czuje, jak jego znaczenie narasta w nim, gdy wstaje i przygotowuje się do nadchodzących wydarzeń. Nie spieszy się — bierze długi prysznic, starannie się goli, rozkłada szaty rytualne, które założy późną nocą.

To nie będzie konwencjonalny ślub — nie taki, jaki większość ludzi rozpoznałaby jako jeden z nich. Minęło zbyt wiele lat, odkąd rytuały tego rodzaju były w ogóle praktykowane. Większość nie potrzebuje mocy, jakie one dają. Nie w zamian za wieczność, której żądają.

Związanie się z Granger na całe życie to przytłaczająca myśl — ale Draco jest gotów ją przyjąć, nie tylko jako obowiązek, lecz jako swoje prawo.

Jeśli to oznacza, że w końcu będzie mógł wbić zaklęcie w pierś swojego pana — po latach upokorzeń i służby u jego boku — Draco wie, że zrobi niemal wszystko.

Myśli, nie po raz pierwszy, o ich spotkaniu sprzed kilku dni, za gobelinem. O tym, jakie to uczucie mieć ją w swoich dłoniach; o gotowości, z jaką włączyła się w ich wspólną grę pozorów.

Na Merlina, wciąż słyszy jej urywane westchnienia.

Serce biło mu wtedy z równą siłą pożądania i niepokoju — a przecież ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebował, było rozproszenie. Ale nie potrafił się powstrzymać.

Zatracił się w tej chwili, poddając się dotykowi jej skóry pod swoimi wargami, naciskowi jej ciała przyciśniętego do jego piersi. Posunęli się znacznie dalej, niż zamierzał, ale nawet teraz nie potrafi odnaleźć w sobie ani krzty wstydu czy żalu.

Nie, skoro widział, że i ona zatraciła w nim jakąś cząstkę siebie.

I może to wszystko nie będzie aż tak złe, jak się wydawało.

Kiedy późnym rankiem wychodzi do wspólnego salonu, zastaje Granger już siedzącą na sofie przy oknie, z filiżanką herbaty i grzanką, z wielką księgą na kolanach.

- Dzień dobry - mówi, jej głos jest spokojny, niemal leniwy, i Draco zastanawia się, czy jest zdenerwowana.

Zastanawia się, choć nie potrafi sobie wyobrazić, co może myśleć o dniu, który ich czeka.

Czy ma wątpliwości — zwłaszcza po tym, jak on sam je w niej wywołał tamtej nocy. Czy spróbuje uciec, zanim rytuał zostanie przypieczętowany.

- Dzień dobry - odpowiada Draco, z opóźnieniem, rozproszony, i nalewa sobie filiżankę herbaty.

Na ustach Granger pojawia się cień ironicznego uśmiechu.

- Podobno to zła wróżba widzieć pannę młodą w dniu ślubu.

Draco mruga.

- Nie mów, że wierzysz w... wiesz co, nieważne. Może odrobina pecha tylko poprawi naszą sytuację.

Śmieje się na to, ku jego zaskoczeniu, a on siada w fotelu naprzeciwko. Nie wygląda na kobietę, która zaraz ucieknie z powodu tremy, ale dziwniejsze rzeczy się zdarzały.

- Wiem przecież - dodaje, podwijając nogi pod siebie - że to nie jest zwyczajny ślub.

- Daleko mu do tego.

- Właśnie - mówi, upijając łyk herbaty, a jej spojrzenie mimowolnie wędruje ku niemu. - Część mnie jest już gotowa... by przejść do działania.

Skoro mają dzielić się wyznaniami, Draco uznaje, że są gorsze momenty na szczerość.

- Ja też - odpowiada, patrząc przez okno na rozciągające się ogrody, kąpiąc się w ciepłym świetle słońca. Gdyby tylko cały dwór nie był przesiąknięty mrokiem czarnej magii, miejsce to mogłoby wciąż być piękne. Kiedyś takie było. - A po dzisiejszej nocy - dodaje - wszystko się zmieni.

Słowa te uderzają go mocniej, niż się spodziewał, a w piersi narasta coś na kształt odwagi. Wreszcie podejmie działanie.

Napina się, zanim zdąży usłyszeć jej odpowiedź — skóra na jego przedramieniu rozgrzewa się do białości.

Granger, śledząc jego ruchy, przenosi wzrok na miejsce, gdzie pod rękawem kryje się Mroczny Znak, jakby potrafiła odczytać każdy jego gest.

- Muszę iść - mówi szorstko, wstając i znikając w swoim pokoju, by sięgnąć po szaty i maskę. Wewnątrz narasta w nim złe przeczucie — to nie jest zwykłe wezwanie. Czuje to w gorącu, które pulsuje w jego żyłach. - Mój pan czegoś ode mnie chce.

Granger unosi brew z wyraźnym brakiem zachwytu.

- Masz się dziś żenić.

- Wiem - odpowiada, zmagając się z kapturem. - On też o tym wie.

- Więc po co cię wzywa?

Draco odwraca się, by spojrzeć jej w oczy, w których maluje się sceptycyzm.

- Bo może. - I dlatego, że wie, iż Draco nie ma wyboru. Że zrobi wszystko, czego zażąda. Nagle pojmuje, co kryje się za tym wezwaniem, i jego wnętrzności ściskają się z obrzydzenia. - Bo może zmusić mnie do wszystkiego, czego zapragnie — i to jest przypomnienie.

Widzi, jak z jej twarzy odpływa krew, jakby zrozumiała dokładnie, co ma na myśli. Voldemort nie pragnie niczego bardziej niż władzy — zwłaszcza nad tymi, którzy są mu najbliżsi.

W odpowiedzi na odmowę wystawnego ślubu, Mroczny Pan postanowił po prostu zamanifestować swoją władzę w inny sposób. Draco cieszy się, że nie jadł śniadania — coś mu mówi, że zadanie, które dziś otrzyma, nie będzie niczym innym jak karą.

- Na Merlina, niech tylko nie przyjdzie mi do głowy mieć własną wolę - mruczy, a gdy Granger nie reaguje, to milczące porozumienie staje się dla niego czymś, co jednocześnie szanuje i docenia.

- Do zobaczenia, gdy wrócisz - szepcze.

Zaciska szczękę, już teraz czując ciężar tego, co go czeka.

- Theo wpadnie po południu, żeby dopiąć przygotowania. - Zawiesza głos, wypuszczając powietrze. - Może mnie nie być przez jakiś czas.

Granger tylko kiwa głową. Otwiera usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale milknie.

Sięgając głęboko w siebie — i przypominając sobie, że wreszcie podejmuje kroki, by sprzeciwić się tyranii — Draco teleportuje się prosto do stóp swojego pana.

~OO~

Za każdym razem, gdy Hermiona zostaje sama w komnatach Malfoya, napięcie w niej narasta. Zwłaszcza w obliczu zbliżającego się rytuału, miota się między nerwami a wątpliwościami.

Krąży po salonie. Przerzuca pierwsze strony kilku książek z jego półki. Oczyszcza przestrzeń w rogu pokoju, by wykonać krótki trening magiczny.

Ostatnie, czego potrzebuje, to by czas spędzony w Malfoy Manor stępił jej instynkty.

W końcu siada z powrotem na sofie, próbując mentalnie przygotować się na nadchodzącą noc. Na konsekwencje tej decyzji, które mogą prześladować ją do końca życia.

Choć spodziewa się Notta, i tak podskakuje, gdy rozlega się ostre pukanie do drzwi. Nie opuściła komnat Malfoya od czasu ich wspólnego wezwania przed oblicze Czarnego Pana — i, prawdę mówiąc, nie miała na to najmniejszej ochoty, z nim czy bez niego. A jednak zamknięcie się w jego pokojach nie było tym, co miała na myśli, zgadzając się tu przybyć.

Malfoy nie wrócił po porannym wezwaniu, i Hermiona nie wie, kiedy się go spodziewać, ale musi jeszcze przejść przez ostatnie przygotowania z Nottem przed ceremonią.

Zdejmuje zabezpieczenia, które Malfoy nałożył na drzwi, otwiera je — i zamiera.

To nie Nott.

Na progu stoi Lucjusz Malfoy — wyniosły i onieśmielający — a Hermiona próbuje sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz widziała tego człowieka.

Malfoy nie wspominał o ojcu, i przez chwilę zastanawia się, jaką rolę ten odgrywa wśród Śmierciożerców. Ubrany w bogato zdobione szaty, z długimi blond włosami, które teraz wydają się matowe i przyklapnięte. Jej górna warga drga w odruchu pogardy, zanim zdąży opanować wyraz twarzy.

I wtedy przez jej ciało przebiega dreszcz niepokoju.

- Tak? - pyta chłodno, nie zamierzając okazywać uprzejmości — coś jej mówi, że to nie wizyta na herbatę.

Lucjusz mierzy ją wzrokiem pełnym lodowatej pogardy, unosząc jasną brew. Opiera się na lasce ciężej, niż wymagałaby tego sama estetyka.

- Szukam mojego syna - cedzi, każde słowo brzmi ostro i z wyższością.

To sprawia, że Hermiona zaczyna się zastanawiać nad naturą wezwania Malfoya, skoro sądziła, że jego ojciec również należy do wewnętrznego kręgu.

- Nie ma go - odpowiada chłodno.

Nie jest winna temu człowiekowi niczego — tym bardziej uprzejmości — i jak dla niej, im szybciej odejdzie, tym lepiej.

Lucjusz zaciska usta i omiata wnętrze pokoju lodowatym spojrzeniem, jakby powątpiewał w jej słowa.

- A więc dobrze. - Rzuca jej kolejne twarde spojrzenie, i gdyby mógł spalić ją wzrokiem, byłaby już kupką popiołu na podłodze. - Słyszałem, że masz poślubić mojego syna.

- Zgadza się - mówi Hermiona, unosząc podbródek, mimo że ma na sobie zwykłe ubrania. Nie zamierza pozwolić temu człowiekowi się poniżyć.

I nie da mu ani słowa więcej, niż to konieczne.

- Może zechciałabyś przejść się ze mną - proponuje, choć wyraz jego twarzy jasno wskazuje, że nie chodzi mu o przyjemny spacer po ogrodach. Hermiona zaciska usta.

- Jestem zajęta - oznajmia, próbując zamknąć drzwi przed jego nosem.

Koniec jego laski zatrzymuje skrzydło, zanim zdąży je domknąć do połowy, a jego oczy zwężają się niebezpiecznie.

- To nie była propozycja.

Kiedyś, dawno temu, żądny władzy bigot jak Lucjusz Malfoy mógłby ją zastraszyć. Ale Hermiona nie walczyła w wojnie po to, by teraz ustępować. Bardziej ufa jego synowi, który jasno dał jej do zrozumienia, że w posiadłości czają się zaklęcia gotowe ją zabić bez ostrzeżenia.

- Jeśli masz mi coś do powiedzenia - cedzi niskim tonem - lepiej zrób to teraz i tutaj.

Przez twarz Lucjusza przemyka cień gniewu, ale tylko wydycha powietrze i mówi z pogardliwym przeciągnięciem:

- W takim razie poinformuję cię, że nie wierzę w twoje intencje względem mojego syna. Może udało ci się oszukać tego naiwnego chłopca, ale zapewniam cię, panno Granger, że jeśli zrobisz cokolwiek, co zagrozi mojemu synowi lub przyniesie hańbę tej rodzinie, będzie to dla mnie osobisty zaszczyt, by usunąć cię z równania.

Jej oczy zwężają się przy tej zawoalowanej groźbie.

Od lat nie myśli o Draco Malfoyu jako o chłopcu — i dobrze wie, że nie jest naiwny.

- Brzmi to, panie Malfoy, jakby to pan nie miał pojęcia o niczym - mówi cicho, z kamienną twarzą. - I że to pan jest tutaj ignorantem.

Na twarzy Lucjusza pojawia się kolejny paskudny grymas, jakby patrzył na nią jak na coś gorszego niż błoto.

- Nie wiem, w jaką grę sądzisz, że grasz - syczy - ale zapewniam cię, że gorzko tego pożałujesz, gdy mój syn się zorientuje.

Na końcu języka ma dziesiątki odpowiedzi — ciętych, bolesnych, pełnych jadu — ale tylko unosi podbródek.

- Draco jest tak samo świadomy sytuacji między nami jak ja - mówi spokojnie. - A ta sytuacja jest taka, że mamy się pobrać. Z pańskim błogosławieństwem lub bez.

Nie wie, ile Lucjusz wie o całej sprawie, i nie zamierza być tą, która go oświeci, jeśli jego własny syn tego nie zrobił. Spośród wszystkich zaangażowanych stron, to właśnie Draco Malfoy cieszy się jej największym zaufaniem — nawet jeśli nie zna wszystkich kart, które są w grze.

Malfoy zawsze miał własne plany — i Hermiona wie, że lepiej nie pytać. Może się przejmować tylko tymi, które jej dotyczą. A kiedy zostaną związani rytuałem małżeńskim, nie będzie mógł już podnieść przeciw niej różdżki.

Z resztą poradzi sobie później.

Gdy Lucjusz nie odchodzi, a w jego oczach płonie nienawiść, Hermiona sięga po drzwi.

- Jeśli ma pan jeszcze jakieś zastrzeżenia, proszę kierować je do swojego syna. To on poprosił mnie o rękę.

To prosta prawda — choć kryje się za nią wiele warstw i komplikacji.

- Dobrze - warknął Lucjusz, zaciskając zęby. - Tak zrobię.

Nie dając mu szansy na kolejne słowo, Hermiona zamyka drzwi tuż przed jego twarzą. Dopiero gdy słyszy jego oddalające się kroki, a jej plecy opierają się o chłodne drewno, uświadamia sobie, że dłonie jej drżą.

~OO~

Gdy godzinę później znów rozlega się pukanie do drzwi, Hermiona nie jest pewna, czy zdoła znieść kolejnego niespodziewanego gościa.

Zaciskając zęby, zdejmuje zabezpieczenia i otwiera drzwi.

- Gdzie jest Draco? - pyta Nott.

Zagląda przez próg, jego postawa jest napięta, i w głowie Hermiony zapalają się ostrzegawcze sygnały — Nott nie został wysłany razem z nim.

Wie, że Malfoy wciąż nie ufa Nottowi — i podejrzewa, że może już nigdy nie zaufa, po tym, jak Nott był zamieszany w działania oporu. Ale Hermiona nie potrafi ocenić go tak surowo. Właściwie, jest bardziej skłonna mu zaufać niż wcześniej. Nawet jeśli wie, że Malfoy nie podzielił się z nim szczegółami ich planu.

Nie może go za to winić.

- Został wezwany - mówi cicho, krzyżując ramiona i cofając się, by wpuścić go do środka. - Już kilka godzin temu.

Wyraz twarzy Notta staje się ponury.

- A więc to sprawy wewnętrznego kręgu.

Hermiona marszczy brwi, wciąż wstrząśnięta niespodziewanym pojawieniem się Lucjusza Malfoya — i jego groźbami.

- To źle?

- To na pewno nie dobrze.

Nott sięga po kryształową szklankę z karafki na kredensie i siada w fotelu, zakładając kostkę jednej nogi na kolano, jakby nic go nie obchodziło. Hermiona zna już ten gest — to sposób, w jaki radzi sobie z napięciem.

W tyle głowy przypomina sobie wyraz twarzy Malfoya, gdy otrzymał wezwanie tego ranka — chłodny, pogardliwy grymas.

- Wróci na rytuał? - pyta, przygryzając dolną wargę z niepokojem. - Przecież Czarny Pan wie, że to dziś, i...

- I właśnie dlatego to zrobił - przerywa jej Nott, przeciągając słowa i upijając spory łyk whisky. - Czarny Pan nienawidzi sprzeciwu — nawet ze strony kogoś, kogo uważa za lojalnego i bliskiego, jak Draco. Wasze plany ślubne zostały ustalone z wyprzedzeniem, i nie wyobrażam sobie, żeby był z tego zadowolony. Jeśli mam zgadywać... Draco raczej nie spędza teraz miłego popołudnia.

Hermiona zaciska zęby, tłumiąc gniew, który narasta w niej w jego imieniu.

- Ale dlaczego? Dlaczego karać najwierniejszych?

Nott parska z niedowierzaniem i unosi brwi.

- Żartujesz, prawda? Nie wyobrażam sobie, żeby którykolwiek z nas miał gorzej niż Draco.

Hermionie opada szczęka, ale zanim zdąży zapytać, Nott kręci głową i pochyla się w fotelu.

- Spójrz na to tak - mówi. - Reszta z nas może się w pewnym stopniu wtopić w tło. Ale jako prawa ręka, Czarny Pan oczekuje od Draco absolutnie wszystkiego. Jeśli misja się nie powiedzie, jeśli jeniec nie wyda informacji, jeśli podrzędny Śmierciożerca oberwie Avadą — kto, twoim zdaniem, obrywa za to wszystko?

Słowa te osiadają w niej jak lód, zamrażając gniew w głębi żołądka.

To zupełne przeciwieństwo tego, czego się spodziewała — że Malfoy żyje w nietykalnym luksusie u boku swojego pana. Że ma władzę i swobodę działania; zresztą sam tak to przedstawiał.

- Ale przecież podejmuje własne decyzje - odpowiada, próbując desperacko znaleźć w tym wszystkim jakiś sens. - Dowodzi nalotami Śmierciożerców.

- Jasne - wzrusza ramionami Nott. - Bardziej niż reszta z nas. Ale też ponosi za nie odpowiedzialność. Zdecydował, że cię poślubi, zamiast zabić — potem zdecydował, że ceremonia będzie skromna, z jednym świadkiem. Jeśli myślisz, że nadchodzący bal Czarnego Pana to świętowanie, to się mylisz.

Hermiona marszczy brwi, słowa wsiąkają w nią powoli, ale nie chcą się ułożyć w logiczną całość. I nagle — ten gniew, który zawsze tlił się pod chłodną powierzchnią Malfoya, zaczyna mieć sens. Dużo większy sens.

- Nie zdziwiłbym się, gdyby w końcu pękł - mówi Nott ciszej, jakby nagle uświadomił sobie, że ktoś może podsłuchiwać. - Gdyby uznał, że ma już dość.

Hermiona wie, że w tym pokoju to niemożliwe — jako patriarcha rodu, Malfoy ma nadzór nad wszystkimi zaklęciami ochronnymi. Ale słowa Notta są wystarczająco bliskie zdrady, by po jej plecach przebiegł dreszcz.

I nie zamierza przyznać, jak blisko prawdy jest Nott. Że jej obecność tutaj — i powód, dla którego oboje zdecydowali się na ten krok — właśnie na tym się opiera. Jeśli Malfoy nie ufa Nottowi na tyle, by wtajemniczyć go w plan, to nie jej rola, by go informować. Im bliżej trzymają swoje działania przy piersi, tym lepiej.

- Ja też bym się nie zdziwiła - mówi cicho i, wbrew rozsądkowi, nalewa sobie odrobinę whisky. Pije łyk, czując, jak gorący alkohol pali jej gardło.

- I oczywiście - ciągnie Nott łagodnie - wiem, że nie powinienem się w to mieszać. - Wskazuje na nią. - Wiem, że nie jesteś tu dlatego, że zakochałaś się w Draco i porzuciłaś opór dla jakiegoś źle ulokowanego zauroczenia. Myślę, że większość Śmierciożerców sądzi, że jesteś pod wpływem eliksiru albo Imperiusa.

To dokładnie to, czego się spodziewała — i dobrze. Tak jest bardziej wiarygodnie.

Nott znów wzrusza ramionami, jakby ta rozmowa nie sprawiała, że jej serce bije jak szalone.

- Mam tylko nadzieję, że wy dwoje jesteście wystarczająco uparci, by coś wreszcie się zmieniło. Ale ja trzymam się z daleka.

- I słusznie - odpowiada, wdzięczna za jego łatwą akceptację. Ale Nott nie jest człowiekiem, który grał po obu stronach tak długo, nie ucząc się kilku rzeczy o przetrwaniu. Dopijając swoją porcję whisky, dodaje: - Zastanawiam się, czy Malfoy w ogóle wróci dziś wieczorem.

Przez chwilę rozważa, czy powiedzieć Nottowi o Lucjuszu, ale rezygnuje. Porozmawia z Malfoyem, gdy wróci.

Nott rzuca jej ponure spojrzenie.

- Nie spodziewaj się zbyt wiele.

~OO~

Gdy wreszcie, po wielu godzinach, rozlega się trzask aportacji, niepokój Hermiony ustępuje czemuś na kształt ulgi — uczuciu, które rozluźnia napięcie w jej wnętrzu niczym sprężyna puszczona z trzaskiem. Ale równie szybko pojawia się irytacja. Za oknami panuje już mrok.

Jednak jedno spojrzenie na twarz Malfoya gasi ten gniew równie szybko, jak się pojawił. Hermiona tylko patrzy na niego. Przez chwilę myśli, że musiał padać deszcz, bo jego czarne szaty Śmierciożercy są wilgotne.

Potem przychodzi zimna, brutalna świadomość — oddech więźnie jej w gardle. To nie deszcz. To krew. Jest cały we krwi.

- Malfoy - mówi Hermiona, krzyżując ramiona, obserwując go uważnie. - Gdzie byłeś?

Nie odpowiada. Szarpie z siebie przemoczone szaty, zwija je w kulę i rzuca na podłogę — ale machnięciem dłoni sprawia, że materiał znika, zanim dotknie ziemi. To imponująca magia, i może by się nią zachwyciła, gdyby nie okoliczności.

Na kołnierzu jego koszuli widać plamy krwi, a on z wściekłością rozpina górne guziki, kierując się w stronę swoich prywatnych komnat.

- Malfoy - powtarza Hermiona.

Zaciska tylko szczękę, tak mocno, że aż boi się, że jego zęby pękną. Jego szare oczy są matowe, martwe — zna to spojrzenie aż za dobrze.

zimno rozlewa się od środka jej ciała ku kończynom, a po plecach przebiega jej dreszcz.

To wszystko i tak nie miało nic wspólnego z jej wyobrażeniem o ślubie, ale to... to już zupełnie inny koszmar. Narzeczony, który wraca wściekły i ociekający krwią — to okrutna parodia.

- Dlaczego cię wysłał? - pyta, jakaś część niej błaga, by przemówił. By wybuchł, wyrzucił z siebie frustrację — cokolwiek, byle nie ta martwa pustka w jego oczach.

Ale on nadal milczy. Rzuca maskę na biurko, a jego palce lekko drżą. Potem otwiera drzwi do swojego pokoju. Jeśli teraz odejdzie, jeśli zniknie...

Hermiona nie wie, co powiedzieć, co zrobić. Czy w ogóle jest coś, co mogłaby powiedzieć lub zrobić. Pragnie wiedzieć, czyja krew go pokrywa. Kogo powinna opłakiwać.

W niej samej wrze dziki, bezlitosny gniew — na wojnę, która odebrała im tak wiele. Na Czarnego Pana, który wysłał go w noc ich ślubu w miejsce, z którego wrócił przesiąknięty cudzą krwią.

Nienawidzi tego wszystkiego. Nawet jeśli jednocześnie ogarnia ją rozpacz.

- Draco - mówi, jej głos jest cichy, szorstki od bólu, który aż zgrzyta jej w uszach. Wypowiedzenie jego imienia brzmi jak przekroczenie granicy.

Na to zatrzymuje się w progu, opierając dłonie po obu stronach framugi, ale nie odwraca się.

- Co.

Przełyka z trudem, gardło ma suche jak pergamin.

- Nic ci nie jest?

- Wszystko w porządku. - Zdanie krótkie, ostre, gorzkie. To nie jest słabość, co w nim widzi, ale coś do niej podobnego. Coś, czego nie potrafi nazwać, ale rozumie aż za dobrze.

Jest „w porządku", bo nie ma innego wyboru.

Jego ramiona unoszą się przy ciężkim wdechu, a Hermiona patrzy na niego długo, zanim uświadamia sobie, że sama przestała oddychać. Napięcie bije od niego falami i zastanawia się, czy w ogóle się odezwie.

Nie wie, co powiedzieć. Podejrzewa, że nic, co powie, nie przyniesie ulgi.

I nie ma odwagi zapytać, czy ślub w ogóle się odbędzie. Myśl o wspomnieniu teraz o wizycie jego ojca wydaje się wręcz absurdalna.

Malfoy rzuca jej spojrzenie — krótkie, ale wystarczające, by ścisnęło jej pierś. Jest w nim chłód, zagubienie, samotność, gniew i tęsknota — i coś jeszcze, czego nie potrafi odczytać. Ale zaraz zaciska powieki, potrząsa głową i znika za drzwiami.

Te zamykają się za nim z cichym kliknięciem.

Hermiona przez dłuższą chwilę stoi w salonie, serce bije jej w gardle, gdy patrzy na zamknięte drzwi. Nie są przyjaciółmi; ledwie się znają. Nie może powiedzieć, że go zna. Ale są w tym razem. Są po tej samej stronie — i to wszystko, co może teraz o tym powiedzieć.

Nie jest już częścią oporu. I nie wierzy, że on wciąż jest Śmierciożercą.

Jeśli kiedyś był — to już nie naprawdę.

Ale nie ma wyboru, musi grać pionka w tej grze — grze większej niż oni oboje. Grze, do której został zmuszony, tak samo jak ona została zmuszona do tej, teraz, z nim.

Drżenie wzbiera w niej, niepokój osiada w żołądku, i przeklinając się w duchu, sięga po klamkę. Natychmiast jej dłoń zostaje odrzucona lekkim ukłuciem, a ona marszczy brwi na widok zaklęcia ochronnego. Mogłaby je rozbroić — gdyby miała odwagę.

Ale wyczuwa w magii coś jeszcze — zaklęcie wyciszające.

Wypuszczając długi, ponury oddech, Hermiona wycofuje się do swoich komnat. Jeśli nic innego nie może zrobić, to przynajmniej może dać mu czas i przestrzeń.

A kiedy nadejdzie moment — stanie u jego boku, gdy wreszcie położy kres panu, który tak długo go niszczył.

Chapter Text

Jakiś czas później do drzwi jej komnat rozlega się ciche pukanie. Gdy Hermiona je otwiera, zastaje Malfoya w ciemnych szatach. Jego twarz jest kamienna, a wszelki ślad kruchości, którą mogła dostrzec wcześniej, zniknął bez śladu.

Jasne włosy ma lekko zmierzwione, wciąż wilgotne po prysznicu, który musiał wziąć, by zmyć z siebie krew. Zmyć to, co zrobił. Hermiona zastanawia się, czy to w ogóle pomaga — czy jakiekolwiek szorowanie może być wystarczające.

Nie zna Malfoya naprawdę, ale zaczyna go rozumieć w sposób, którego nigdy się nie spodziewała.

- Gotowa? - pyta, a jego stalowoszare oczy palą ją spojrzeniem.

Gniew jest ledwo skrywany — ale dostrzega go tylko dlatego, że już wie, gdzie patrzeć. Otulił się nim, wyciągnął go z wnętrza siebie jak truciznę z rany, a teraz mury, które wokół siebie wzniósł, są nie do przebicia.

- Gotowa - odpowiada cicho, niepewnie, nie odrywając od niego wzroku. - Jeśli ty nadal chcesz...

- Mieliśmy plany.

Jakby nie wrócił właśnie z misji, w szatach przesiąkniętych cudzą krwią, bardziej nawiedzony niż kiedykolwiek wcześniej.

Bardziej, niż kiedykolwiek potrafiła sobie wyobrazić.

Ta stalowa determinacja mówi więcej niż jakiekolwiek słowa, więc tylko kiwa głową.

- Dobrze.

Wszystko już przygotowane. Spogląda w stronę salonu, gdy Malfoy cofa się o krok od jej drzwi.

- Wezwałem już Theo.

Jego głos jest chłodny, mechaniczny, pozbawiony intonacji, i Hermiona zastanawia się, czy to, co musiał dziś zrobić, tylko jeszcze bardziej utwierdziło go w decyzji.

- Pozwól, że założę szaty - mówi cicho, a jego spojrzenie na moment zatrzymuje się na jej twarzy.

- Dobrze - odpowiada, głos mu się obniża. Potem zawiesza się na chwilę. - Możemy to zrobić jutro, jeśli wolisz.

Ale ona widzi to w nim — surową, niespokojną energię, z którą nie potrafi zostać sam. Coś jeszcze, cień desperacji, który zna aż za dobrze. To ten sam impuls, który pcha ją do działania, gdy nie może już znieść własnych myśli.

- Dziś - odpowiada tylko, wychwytując cień ulgi w jego oczach. - Daj mi dziesięć minut.

~OO~

Nie ma w tym nic miękkiego ani romantycznego. Choć efektem będzie małżeństwo, to nie jest ślub. To chłodny, metodyczny rytuał — trwałe związanie ich magii — i Hermiona jest przygotowana tak, jak tylko może być, mając do dyspozycji jedynie szczątkowe informacje o tym, jak to wszystko ma przebiec.

Bo mimo całych przygotowań, więzy te są stare. Literatura — niejasna, wyblakłe słowa na pożółkłej stronie. Na tej samej stronie widnieje złowieszcza plama.

Ale by zakończyć wojnę — by ocalić tych przyjaciół, którzy jej jeszcze zostali — Hermiona to zrobi. Zaryzykuje.

Zwiąże się z wrogiem.

Spotykają Notta na skraju zagajnika, głęboko na terenach Malfoy Manor. Jest już po północy, a niemal pełny księżyc wisi wysoko na niebie, za którym przesuwają się strzępy chmur, rzucając głębokie cienie na ziemię.

Dreszcz przebiega jej po kręgosłupie.

Malfoy nie odezwał się ani słowem, odkąd opuścili posiadłość, jakby zbierał siły na to, co ma nadejść. Hermiona zastanawia się, czy powinna się bardziej bać. Czy jej wątpliwości powinny sięgać głębiej. Ale była w tym wszystkim zbyt długo, by jej własne życie miało większe znaczenie niż dobro ogółu.

Odwraca się do niej, oczy jak kawałki lodu wśród ostrych linii jego twarzy — i wreszcie coś w nim mięknie. Nie na tyle, by było to oczywiste, ale coś, co nauczyła się w nim rozpoznawać, ustępuje.

- Nadal możesz się wycofać - mówi sztywno, spojrzeniem zerkając w stronę Notta, który stoi wystarczająco daleko, by nie słyszeć. Hermiona to docenia — choć Nott przeszedł na stronę oporu, nie wie, czy można mu w pełni zaufać.

I mimo oschłości tych słów, Hermiona rozumie Malfoya. Że choć pragnie tego bardziej niż czegokolwiek, nie chce jej do niczego zmuszać.

Unosi podbródek.

- Nie zamierzam.

Jego wyraz twarzy się nie zmienia.

- Dobrze. - Kiwnięcie głowy, krótki wydech przez nos. - To dobrze.

Nocna bryza świszczy między drzewami, szarpiąc cienką tkaninę ceremonialnych szat, które Hermiona włożyła na tę okazję. Proste, blade, bez ozdób — spływają z niej jak zwykła suknia. Ale to magia więzi ma znaczenie, cała reszta to tylko dodatek.

Przez myśl przemyka jej, że za chwilę zwiąże się z Draco Malfoyem — i że to ostatni raz, kiedy naprawdę będzie sobą. Sama.

Bo dopóki jedno z nich nie umrze, pozostaną związani. A nawet jeśli on zginie, część niej odejdzie razem z nim. Już nigdy nie będzie taka, jak teraz. Ta myśl niemal sprawia, że się waha.

Ale jeśli nic innego — to chociaż nie jest w tym sama.

Jej towarzysz może i jest psychopatą, ale będzie równie uwięziony w tej sytuacji jak ona. On potrzebuje jej, by zakończyć wojnę. A ona potrzebuje, by wojna się skończyła.

I to wystarczy, by zrobiła wszystko.

Wiatr znów się wzmaga, rozwiewając pasmo loków na jej twarz, gdy odwraca się od Malfoya i podchodzi do Notta, który spogląda na nich z niepokojem. W dłoniach ściska wielki tom, palce bieleją od napięcia. Gdy Malfoy tylko kiwa głową, Nott pochyla się w głębokim ukłonie.

Otwiera księgę, zaznaczoną czarną, satynową wstążką.

Nie ma tu przysiąg, żadnych wzniosłych deklaracji. Tylko seria łacińskich fraz i przysięga krwi. Hermiona nie wie, co nastąpi potem, poza połączeniem ich magii. Z niepewności w oczach Malfoya domyśla się, że lepiej nie wiedzieć.

Wie tylko, że więzi nie wymagają skonsumowania, by ich magia została nieodwracalnie spleciona.

Machnięciem różdżki Nott przemienia patyk z ziemi w pulpit i kładzie na nim księgę. Gwałtowny podmuch wiatru szarpie stronami, ale te pozostają nieruchome. Z kart bije srebrzysty blask, który rozjaśnia się, gdy zaczyna czytać.

Słowa są po łacinie, ale Hermiona nie miała nic lepszego do roboty w swoich komnatach, więc nauczyła się ich na pamięć. To rytuał użytkowy, a zarazem archaiczny — przysięga połączenia i zespolenia, dwóch dusz stapiających się w jedną.

Mogłoby to być romantyczne, gdyby nie znała prawdziwego celu. Gdyby nie było to wypaczenie magii, która naturalnie w nich drzemie. Ma wzmocnić parę, napełnić mocą i wzbudzić strach.

Podobno istnieją bratnie dusze — tak słyszała — ale to nie przypadek, tylko wybór. Związać swoją magię z magią Malfoya siłą, nawet przez starożytny rytuał, to sprzeciw wobec naturalnego porządku.

Wiatr zawył z nową siłą. Po raz pierwszy dreszcz strachu przebiegł jej po plecach.

Gdy wzrok Notta znów pada na nią, Hermiona unosi podbródek i wypowiada łacińskie słowa, które ćwiczyła: Przywiązuję się do tego.

Malfoy powtarza formułę, a łacina spływa z jego ust chłodno i naturalnie, jakby był biegły w języku i jego intonacjach. Może rzeczywiście jest — w końcu więcej o nim niż wie, niż ona.

Gdy zapada cisza, między nimi zawisa srebrzysta poświata, chłodna sugestia blasku. Hermiona czuje, jak więzy zaczynają działać — napięcie ściska jej pierś, miejsce, gdzie mieszka jej magia.

Ma trudności z zaczerpnięciem kolejnego oddechu, zaczyna ją ogarniać prawdziwy lęk.

Gdy Nott zawiesza głos, z niepokojem marszcząc brwi, Hermiona zmusza się do skinienia głową.

- Kontynuuj - szepcze, głos ma urywany i cichy.

Dłoń Malfoya nagle oplata jej palce, uścisk jest mocny i dziwnie kojący, a zaskoczenie sprawia, że drga. Ale bez słowa zaciska palce na jego dłoni, czerpiąc siłę z jedynego źródła, jakie ma. Może on też to czuje — żelazny uchwyt oplatający ich magię niczym wąż gotowy pożreć ofiarę.

Reszta to seria łacińskich inkantacji, które Nott wypowiada z łatwością, coraz szybciej i głośniej, gdy magia warczy i wiruje wokół nich.

Ale to nie jest celebracja — to potępienie.

Łzy spływają jej po policzkach bezwiednie, a gdy ociera je wolną dłonią, palce wracają czarne.

To czarna magia. Wiedziała to od początku. A mimo to się zgodziła — zgodziła się na możliwość, że razem mogą to zakończyć. Tłumiąc strach, próbuje odgonić wilgoć z oczu.

Wiatr świszczy, wyje wokół nich, gdy Nott milknie. Ostatnie słowa zaklęcia zawisają w powietrzu, rozpraszając się w przestrzeni, w ziemi, w magicznym jądrze, które ją napędza. Uścisk tylko się zacieśnia, a ona czuje, jak jej magia zostaje przyciągnięta do magii Malfoya.

Jej własna moc zostaje wyciągnięta na powierzchnię — tak bliska, a jednocześnie obca — i Hermiona patrzy, jak czarne iskry tańczą w powietrzu między nimi.

Malfoy sięga do pochwy przy pasie i wyciąga sztylet — starożytny i złowieszczo ostry. Jego rękojeść pokryta jest runami, i Hermiona wie, że to artefakt rodu Blacków, przeznaczony do wywoływania więzi.

Malfoy puszcza jej dłoń, a ona zaciska ją w pięść. Po krótkim zawahaniu, gdy ich spojrzenia się spotykają, przesuwa ostrze po swojej dłoni. Hermiona patrzy, jak przez środek jego dłoni rozlewa się czerwień, a wraz z krwią pojawia się błysk czerni i srebra, który ją mimowolnie fascynuje.

Jednym płynnym ruchem Malfoy odwraca ostrze w zdrowej dłoni i podaje jej rękojeść.

Hermiona wypuszcza z siebie ostry oddech i chwyta sztylet. To ten moment, w którym mogłaby się zawahać — ta idealistyczna wersja siebie, która kiedyś istniała, mogłaby szukać innej drogi. Ale ta część niej umarła dawno temu, pochłonięta przez wojnę. Jej dłoń nie drży, gdy przesuwa ostrze — wciąż wilgotne od jego krwi — przez własną skórę.

Natychmiast jej krew wypływa, lśniąc tą samą magią, która nasyca jego.

Malfoy wygląda na mniej pewnego siebie niż kiedykolwiek wcześniej, ale bez słowa chwyta jej krwawiącą dłoń, wnętrzem do góry. Zaciskając szczękę, łączy ich rany jednym, zdecydowanym ruchem.

W jednej chwili magia eksploduje wokół nich — burza chaosu i potęgi. Nott krzywi się i cofa, zamykając grymuar i przyciskając go do piersi.

Z oczu Hermiony znów płyną czarne łzy, a wokół rzęs Malfoya również widać ciemność. Nie mogłaby go puścić, nawet gdyby chciała — ich dłonie stapiają się ze sobą, gdy magia oplata ich oboje.

Słabnie, czując, jak więź wciąga ją coraz głębiej, a jej uścisk na dłoni Malfoya słabnie, powieki drgają. I nagle wszystko cichnie — magia ustaje, wiatr opada do szeptu, a Hermiona uświadamia sobie własny, urywany oddech. Malfoy wciąż trzyma jej dłoń, i nie wie, czy to jeszcze magia, czy może jakiś instynktowny gest pocieszenia.

Kręci jej się w głowie, klatka piersiowa jest tak ściśnięta, że każdy oddech jest płytki i szarpany, jakby nie mogła zaczerpnąć powietrza.

Sztylet wypada jej z dłoni, ostrze — zakrwawione i ostre — wbija się krzywo w ziemię. Przez chwilę wpatruje się w ten widok, aż obraz zaczyna się rozmywać.

Ból przeszywa ją nagle, całkowicie i bezlitośnie, i zaciska zęby na krzyku, który chce się wyrwać. Czuje, jakby jej krew wrzała w żyłach, agonia rozlewa się po całym ciele. To wystarczy, by stracić przytomność, i ostatkiem sił zaciska dłoń na jego.

Jej kolana się uginają, z piersi wyrywają się urywane oddechy, i łapie spojrzenie Malfoya, zanim poddaje się strachowi. Ostatnie, co widzi, to zmarszczka troski między jego brwiami — zanim wszystko pogrąża się w ciemności.

~OO~

Powieki Draco są ciężkie i sztywne, gdy próbuje je otworzyć, jakby w czasie snu całkowicie się zasklepiły. Tępy puls bije tuż pod skronią, jakby był po trzydniowym ciągu eliksirów, i z jego gardła wydobywa się niski jęk, gdy blade światło poranka wpada przez okno.

Mimo bólu, zmusza się do otwarcia oczu. Każdy mięsień w jego ciele przesiąknięty jest wyczerpaniem. Nie czuł się tak fizycznie zdruzgotany od miesięcy — od ostatniego razu, gdy Czarny Pan naprawdę się na niego rozgniewał.

Kawałek po kawałku, noc wraca do niego, choć wszystko jest zamglone i nieostre.

Zakończyli rytuał. Mimo całej reszty, przez jego ciało przebiega dreszcz triumfu.

Wciąż ma na sobie ciemne szaty, leży rozciągnięty na pościeli, jakby ktoś go tam pośpiesznie rzucił. Jest niemal pewien, że zawdzięcza to Theo, i choć myśl ta przemyka mu przez głowę, czuje wdzięczność. Wie, że sam nie dotarłby do swoich komnat, a gdyby Theo zostawił ich na zewnątrz, mogłoby to wzbudzić zbyt wiele pytań — pytań, które mogłyby zburzyć misternie ułożony plan.

Pamięta czarną magię — ciemniejszą, niż się spodziewał — i to, jak ścisnęła jego magiczne jądro niczym pancerz.

- Cholera - syczy do siebie, przypominając sobie, jak Granger straciła przytomność po zakończeniu rytuału. Zbierając resztki sił, podnosi się z łóżka, przeklinając pod nosem, i rusza w stronę drzwi. Droga do komnat Granger wydaje się nie do pokonania, ale musi się upewnić, że i ona wróciła bezpiecznie.

Ostatnie, czego potrzebuje, to uruchomić cały plan tylko po to, by więź zawiodła.

I właśnie wtedy Draco zamiera. Czuje coś — tuż poza granicą świadomości. Jakby połączenie.

Instynktownie wie, że to więź rodowa. Może wyczuć obecność Granger — ledwie, i tylko gdy się skupi — ale jakaś część niego wie, że nic jej nie jest.

Dopiero teraz dociera do niego w pełni, że jest żonaty. Byłoby to niemal komiczne, gdyby nie było tak poważne. Przez przywołanie rytuału małżeńskiego rodu Blacków, pojął Hermionę Granger za żonę.

Chyba powinien dać jej pierścionek.

Choćby tylko po to, by utrzymać pozory. Część niego czuje ulgę, że nikt poza Theo nie był świadkiem tego wydarzenia — z pewnością najbardziej niekonwencjonalnego ślubu, jaki ktokolwiek pamięta. Choć więzi te były kiedyś powszechne, od dawna wyszły z użycia.

To jedyny powód, dla którego odważył się zaryzykować.

Wlokąc się do salonu łączącego ich komnaty, Draco opiera się o framugę i łapie kilka urywanych, ciężkich oddechów. Więź wyssała z niego magię i siły, skręcając je w coś innego. Coś, czego nie potrafi jeszcze pojąć. Zaciska powieki, zęby zgrzytają przy kolejnym ostrym ukłuciu bólu, przypominającym mu, jak brutalnie magia więzi obróciła się przeciwko nim poprzedniej nocy.

Zmusza się, by przejść przez salon i zapukać do drzwi Granger, opierając się o ścianę, gdy czeka na odpowiedź. Spogląda na cienką linię rozdartej tkanki przecinającą jego dłoń.

Po kilku chwilach ciszy puka ponownie. Nadal nic.

Draco przeklina pod nosem, zaciskając zęby, gdy przez jego ciało przetacza się kolejna fala bólu. Jakiś rodzaj powtórnego wstrząsu po magii rytuału — i modli się, by Czarny Pan nie wezwał go, zanim zdąży dojść do siebie.

Wspomnienie misji, którą otrzymał poprzedniego wieczoru, powraca z mrokiem.

Może znieść trochę bólu, jeśli oznacza to, że w końcu będzie tym, który położy Voldemorta do grobu.

Gdy Granger wciąż nie odpowiada, sięga po klamkę, mrużąc oczy na wypadek, gdyby była nieubrana, i machnięciem dłoni zdejmuje zaklęcia ochronne z drzwi. Otwiera je i wchodzi do środka.

Granger leży nieruchomo na łóżku, otulona bladymi szatami i burzą loków. Bok jej twarzy wtulony jest w poduszkę, ciało skulone po tym, co przeszła poprzedniej nocy. Draco marszczy brwi, podchodząc bliżej.

Przez tak długi czas uważał ją za wroga — osobę, którą miał zlikwidować jako pierwszą. A teraz, widząc ją taką, wydaje się dziwnie spokojna. Linie jej twarzy są łagodne, napięcie, które zwykle ją cechuje, zniknęło, poza lekkim uniesieniem brwi. Kąciki ust drgają w delikatnym grymasie, klatka piersiowa unosi się przy każdym cichym oddechu. Skóra pod oczami jest ciemna od zaschniętych, czarnych łez.

Palce zaciskają się na kocu, ale jeśli miała koszmary, teraz już ucichły.

Draco wypuszcza z siebie długi oddech, zmuszając się, by opuścić pokój. Hermiona żyje, jest bezpieczna i pod dachem, a jeśli szczęście im dopisze, oboje poczują się lepiej później tego dnia. Nie zna szczegółów, ale wszystko wskazuje na to, że rytuał się powiódł.

Gdy próbuje się cofnąć, jego stopy nie chcą się ruszyć. Ciche echo jej obecności, które teraz tkwi gdzieś na skraju jego świadomości, pcha go naprzód — bliżej niej, nie dalej. Jest tak wyczerpany, że nie chce się poddać, ale siada na brzegu łóżka.

Powieki drgają mu ze zmęczenia, wciągając go z powrotem w senność. Nie ma bezpośredniego zagrożenia, powinien wrócić do własnego pokoju.

Ale oczy Granger otwierają się i od razu padają na niego, jakby jakaś część jej była świadoma jego obecności nawet we śnie. Choć wciąga cichy oddech, nie okazuje zaskoczenia.

- Chciałem się tylko upewnić, że wróciłaś - mówi Draco, głos ma ochrypły.

Milczy, mrugając do niego. Jakby dopiero teraz docierało do niej, co wydarzyło się poprzedniej nocy.

- Wróciłam - szepcze. - Musiałam...

- Theo nas sprowadził.

- Racja. - Zaciska powieki, delikatnie przykładając palce do skroni. - Na Merlina.

Draco krzywi się, przywołuje karafkę z parapetu i nalewa dwa kieliszki. - Tak. Było ostro.

Hermiona przyjmuje szkło, w oczach ma wahanie, a dłoń lekko drży. Ale pije głęboki łyk, a Draco sączy swój w ciszy, która zapada.

- Więc to już - mówi w końcu, nieporadnie odstawiając kieliszek na stolik nocny.

Kiwa głową, rzucając krótkie spojrzenie po jej pokoju. Nie był tu, odkąd się wprowadziła, i mimo kilku drobnych zmian, wystrój pozostał niemal nietknięty.

- Tak. To już.

Hermiona ziewa szeroko, oczy jej się zamykają, gdy wtula się z powrotem w pościel. Z wysiłkiem wyciąga koc spod siebie i przez chwilę patrzy na niego.

Potem podaje mu jeden róg koca, jakby oczekiwała, że go weźmie. Jakby mu go oferowała.

Choć technicznie są już małżeństwem, nie ma w tym nic romantycznego, i Draco tylko patrzy na nią przez ciężkie powieki.

- Wyglądasz na zmęczonego - mówi, jedyne wyjaśnienie, jakie mu daje, i pozwala kocowi opaść.

Może to subtelny nacisk, który pchnął go, by ją odszukać. Może ona też go czuje. Może to przez to, że związali się ze sobą — nieodwracalnie i bezwarunkowo. Draco kładzie się obok niej, ostrożnie, zostawiając między nimi sporo przestrzeni na szerokim łóżku. Nie może zaprzeczyć, że ledwo trzyma oczy otwarte, każda komórka jego ciała krzyczy, by wreszcie odpocząć.

Nie bierze koca, ale odwraca się w jej stronę. Przez moment jej oczy znów się otwierają, spotykają jego spojrzenie; widzi w nich zmęczenie i rozpacz. Tyle rzeczy, które zwykle przed nim ukrywa, teraz są odsłonięte.

Mimo siebie, sięga po jej dłoń. Cienka blizna już przecina jej skórę tam, gdzie złożyli przysięgę. I zasypia przy dotyku jej drobnych palców w swoich.

~OO~

Jej umysł wciąż miota się wśród niespójnych snów, gdy Hermiona wreszcie wyrywa się ku świadomości. Tępy ból pulsuje w jej głowie, choć znacznie słabiej niż o świcie.

Gdy przymglone oczy przesuwają się w bok, odkrywa, że najdziwniejszy z jej snów wcale nie był snem. Malfoy leży obok niej, pogrążony we śnie, a jej dłoń wciąż tkwi w jego żelaznym uścisku. Mgliste wspomnienie jej milczącej zgody, by został, wraca do niej, ale nigdy w życiu nie przypuszczałaby, że naprawdę to zrobi. Chyba że był równie rozbity jak ona, gdy zobaczyła go rano, i nie miał siły wrócić do własnych komnat.

Szklanka wody na stoliku nocnym jest letnia, ale i tak upija łyk. To też jego sprawka.

Może zaklęcie z poprzedniej nocy po prostu obróciło świat do góry nogami. Ale nawet gdy ta myśl przemyka jej przez głowę, czuje poruszenie gdzieś w tyle umysłu — coś, co przypomina magię Malfoya. Rozpoznaje to jako efekt uboczny więzi, choć przeraża ją sama myśl o jakimkolwiek wewnętrznym połączeniu z tym człowiekiem.

Teraz nie da się tego uniknąć — wiedziała, na co się pisze od samego początku.

Malfoy porusza się, szeleszcząc pościelą, ale gdy otwiera oczy, od razu spogląda na nią. Jego palce napinają się, ale nie puszcza jej dłoni, a z połową twarzy wtuloną w poduszkę wygląda bardziej jak zwykły młody mężczyzna niż morderczy porucznik Śmierciożerców.

Łóżko jest wystarczająco duże, by zachować dystans, ale chwila wydaje się intymna i zamknięta w osobnym świecie. Przeciąga dłonią po twarzy, przeciera oczy i mówi:

- Jak się czujesz?

- Lepiej - odpowiada. - A ty?

- Funkcjonalnie. - Spogląda na ich splecione dłonie, jakby nie wiedział, co o nich myśleć.

- Jestem zaskoczona, że tu zasnąłeś - mówi, starając się, by jej ton był jak najbardziej neutralny. Nie ma między nimi udawania — wie, że nie darzy jej sympatią, poza tym, że jest środkiem do celu.

Parska cicho, bez cienia rozbawienia, i wyciąga dłoń z jej uścisku.

- Byłem tak wykończony, że nie trzeba mnie było długo namawiać.

I tak czar pryska. Hermiona odwraca się na plecy, wpatrując się w sufit.

- Wszystko wskazuje na to, że więź została zawarta, tak? Nie pamiętam dokładnie końcówki.

- Tak - kiwa głową, siadając i opierając się o wezgłowie. - O ile mogę ocenić. Ale... - Sięga po różdżkę ze stolika nocnego i wskazuje na jej dłoń. Jej wzrok zatrzymuje się na cienkiej, częściowo zagojonej ranie przecinającej środek dłoni, ale wyciąga ją w jego stronę. Malfoy dotyka jej różdżką, a oboje patrzą, jak cienka smuga srebrno-czarnej magii owija się wokół jej serdecznego palca, skręcając się w misterny wzór przypominający winorośl, po czym ciemnieje, zostając na skórze jak tatuaż.

- Och - szepcze Hermiona, również siadając, by przyjrzeć się bliżej. - Jest piękny.

Pomimo czarnej magii zaklęcia i tego, że wciąż czuje się rozbita po rytuale, pierścień, który się uformował, jest zachwycający. Pogodziła się już z myślą, że zapewne pozostanie z nią na zawsze. Po chwili odnajduje swoją różdżkę i robi to samo — bierze jego większą dłoń w swoją i dotyka serdecznego palca.

Jego znak jest grubszy, bardziej solidny, ale równie piękny — czarna magia skręca się pod powierzchnią skóry w misterny wzór.

Malfoy patrzy na niego przez dłuższą chwilę w milczeniu, po czym wypuszcza z siebie ostry oddech.

- No to wszystko jasne.

Związani. Słowo to odbija się echem w jej głowie jak okrutny żart. Z Draco Malfoyem. Człowiekiem, który jeszcze niedawno pragnął zatrzymać bicie jej serca.

To dziwne uświadomienie zdaje się zaskakiwać również jego, bo przez kilka minut żadne z nich się nie odzywa. Nagle wstaje, przeczesując dłonią jasne włosy, i rusza w stronę drzwi.

- Muszę wziąć prysznic - rzuca przez ramię. W jego spojrzeniu, gdy omiata ją wzrokiem, widać wyraźny niepokój.

- Nie musisz mnie informować, gdzie idziesz - mówi Hermiona, odrywając wzrok od magicznego pierścienia. - Tylko dlatego, że jesteśmy związani, nie zamierzam zamieniać się w zaborczą żonę.

Uśmiech, który próbuje wykrzesać, jest niezręczny, ale zatrzymuje się w progu na moment dłużej.

- Może... - zaciska usta. - Jeśli chcesz, możemy się dziś przejść.

Choć jego słowa ją zaskakują, rozpoznaje w nich gest. Gdy po raz pierwszy tu zamieszkała, poprosiła go, by pokazał jej posiadłość. Chciała poznać teren, zrozumieć otoczenie i nauczyć się, jak lepiej się chronić. Teraz magia więzi będzie ją chronić w sposób, w jaki jej mugolskie pochodzenie nigdy nie mogło.

Po dniach spędzonych niemal wyłącznie w ich komnatach, marzy o tym, by rozprostować nogi.

Kiwnęła głową, niezręcznie i z wahaniem.

- Chętnie - szepcze. Zaciska usta w cienki uśmiech. - Dziękuję.

Między nimi zawisa niewypowiedziane: co dalej. Teraz, gdy więź została zawarta, mogą przejść do kolejnego etapu planu.

Bez słowa Malfoy znika. Jej serce bije jak oszalałe jeszcze długo po tym, jak wychodzi.

Chapter Text

Draco puka do drzwi Granger, narzucając na ramiona cienki płaszcz. Przez jego umysł przemyka niepokojąca myśl — technicznie rzecz biorąc, ona również nosi teraz nazwisko Malfoy. Więź, która ich łączy, to małżeństwo we wszystkich istotnych aspektach — łącznie z potężnym rezerwuarem mocy, jaki będą w stanie wspólnie zbudować.

Nie może się doczekać, by zacząć.

Drzwi uchylają się, a Granger wychodzi z gracją godną damy czystokrwistego rodu. Nie ma śladu po zarośniętej, dzikiej w oczach zabójczyni, którą zdążył już poznać. Jej strój jest elegancki, loki gładkie i uporządkowane — choć w głębi duszy Draco woli, gdy jest nieco bardziej rozczochrana.

Unosi podbródek i podaje jej ramię. Granger bez słowa splata swoje z jego, gdy prowadzi ją przez salon ku dalszym drzwiom.

- Dam ci znać - szepcze - kiedy będzie bezpiecznie mówić otwarcie.

Kiwnęła tylko głową.

To dopiero ich druga wyprawa po posiadłości od czasu jej przybycia, a Draco stara się odegnać wspomnienie tego, co wydarzyło się podczas ich ostatniego wspólnego wyjścia. Tego, jak byli śledzeni i zmuszeni do odegrania przekonującego przedstawienia.

Nawet teraz krew szybciej krąży mu w żyłach na samo wspomnienie.

Rozmawiają o błahostkach, gdy idą — Draco wie, że zawsze ktoś patrzy — ale to tylko puste słowa. Wskazuje portrety na ścianach, kieruje ją ku różnym skrzydłom i udogodnieniom rezydencji.

Granger zachowuje wyraz twarzy pełen uprzejmego znudzenia, choć od czasu do czasu dostrzega w jej oczach błysk ekscytacji. A może to tylko echo tego, co teraz potrafi z niej wyczuć, gdy naprawdę się skupi.

- Na końcu tego korytarza - zatrzymuje się, obdarzając ją chłodnym, lecz pobłażliwym uśmiechem — jakby była jego małym pupilem, któremu chce sprawić przyjemność - znajdziesz centralną bibliotekę dworu.

Jej wzrok natychmiast podąża wzdłuż korytarza, a ramiona napinają się na ułamek sekundy, zanim znów się rozluźniają. Kiwa głową, a na jej ustach pojawia się skromny uśmiech.

- Czy mogłabym ją zobaczyć? - pyta. - Myślę, że chętnie spędziłabym tam trochę czasu.

- I spędzisz.

Uśmiech na jej twarzy jest równie sztuczny jak jego własny, bo nawet jeśli Śmierciożercy ich nie śledzą, to portrety już tak. A Draco nie ma pojęcia, ile z nich donosi jego panu. Prowadzi Granger w głąb korytarza, stukając butami o kamienną posadzkę, i puszcza jej ramię, by sięgnąć po klamkę.

Gdzieś głęboko w nim, w miejscu szczelnie ukrytym, tli się autentyczna ciekawość — chce zobaczyć wyraz jej twarzy. Pamięta jej miłość do książek z czasów Hogwartu — a biblioteka szkoły nie może się równać z tą, którą zaraz zobaczy. Dlatego obserwuje ją uważnie, gdy bez słowa otwiera drzwi; kąciki jego ust drgają, gdy słyszy cichy wdech zachwytu.

Składa dłonie za plecami i wchodzi za nią do ogromnego sanktuarium słowa pisanego. Przybiera wyraz twarzy odpowiednio czuły dla świeżo poślubionej żony — i wystarczająco groźny dla każdego, kto mógłby się zbliżyć. Patrzy, jak Granger sunie między regałami, muskając palcami grzbiety ksiąg.

Podchodzi do niej, muskając opuszkami palców jej biodro, by zwrócić na siebie uwagę. Pochyla się i ścisza głos.

- Lepiej nie zapuszczaj się zbyt daleko w lewo.

Jej spojrzenie spotyka jego, pełne zrozumienia. Kiwa głową.

Wtedy Draco pozwala, by na jego ustach zagościł kpiący uśmiech, i mówi głośniej:

- Nie chciałbym, żeby coś ci się stało.

Słowa mogą brzmieć jak żart, może nawet drwina. Ale jedynymi istotami, które mogą ich tu spotkać, są skrzaty domowe — a te są lojalne wobec Draco bez zastrzeżeń.

- Możesz użyć zaklęcia wyszukującego, jeśli szukasz czegoś konkretnego - dodaje.

- Doskonale - mruczy Granger, a radość w jej oczach ledwo daje się ukryć. - To miejsce jest niesamowite.

Uśmiech próbuje wyrwać się na jego usta.

- Naprawdę jest. Spędziłem tu sporo czasu, gdy dorastałem.

Zawiesza głos, przesuwając się nieco dalej między regałami.

- Wybierz kilka, które przykują twoją uwagę, a pokażę ci miejsce, gdzie będziesz mogła czytać w spokoju.

Jest wystarczająco dobrze wyszkolona, by Draco miał pewność, że natychmiast wychwytuje ukryty sens jego słów. Z kolejnym pobłażliwym uśmiechem w jego stronę, zaczyna powoli wybierać kilka tomów z najbliższego rzędu półek. Draco odbiera stos z jej rąk i ponownie oferuje jej ramię; przyjmuje je, pochylając lekko głowę, i pozwala się poprowadzić do niewielkiej wnęki czytelniczej.

Delikatne mrowienie jego własnych zaklęć ochronnych przebiega po skórze, i jest niemal pewien, że ona również je wyczuwa — jej spojrzenie na moment zatrzymuje się na łuku, przez który właśnie przeszli.

Wnęka zawiera kilka miękkich foteli, kamienny kominek z cicho tlącym się ogniem i niewielki stolik do pracy.

- Możesz tu pracować - mówi Draco, odkładając książki na stolik i siadając w jednym z foteli. Granger przechadza się po pomieszczeniu, przyglądając się z bliska dziełu sztuki na ścianie, po czym kiwa głową i również zajmuje miejsce. - Możesz tu studiować, co tylko zechcesz.

Prawda jego słów wciąż pozostaje starannie ukryta, ale wie, że ona rozumie. Że materiały, które stąd wypożyczy, nie będą śledzone. Że nikt nie będzie jej tu podglądał.

- Jeśli będziesz trzymać się ścieżki, którą tu przyszliśmy, będziesz bezpieczna - dodaje, zakładając nogę na nogę i czerpiąc odrobinę ukojenia z ciepła kominka. Wciąż nie odzyskał pełni sił po minionej nocy. - Większość głównych korytarzy jest bezpieczna — ale lepiej zachowaj ostrożność, zapuszczając się w dalsze zakamarki posiadłości. Niektóre pomieszczenia są zabezpieczone przed kimkolwiek, kto nie ma czystej krwi, a nawet ja nie znam wszystkich zaklęć, jakie kryje ten dom.

Jej spojrzenie jest ostrożne, ale kiwnięcie głowy stanowcze.

- Doceniam to.

Granger przyciąga jeden z ciężkich tomów na kolana, przesuwając palcami po tłoczonym tytule.

- Ta biblioteka naprawdę robi wrażenie.

- Zgadza się.

Zapada cisza — tak towarzyska, jak tylko może być między nimi.

- Jeśli chcesz spędzić tu trochę czasu i rozeznać się w miejscu, mogę wrócić po ciebie później.

Choć przez chwilę się waha, potrząsa głową.

- Powinniśmy kontynuować zwiedzanie. Chcę wiedzieć, z czym mam do czynienia.

- Jak sobie życzysz.

Spędzają jeszcze kwadrans na dalszym zwiedzaniu biblioteki, a Draco objaśnia jej każdą z głównych sekcji. W końcu pozwala się wyprowadzić, choć w jej oczach wciąż tli się tęsknota. Poza granicami biblioteki oboje znów przywdziewają chłodne maski. W pobliżu Draco wskazuje na rozległą salę balową.

- Czarny Pan zaplanował przyjęcie na naszą cześć. Odbędzie się za tydzień.

Jej głos jest cichy, ale pytanie brzmi mimochodem:

- Czy Czarny Pan wie, że się pobraliśmy?

- Wie - odpowiada Draco, pochylając lekko głowę, lecz nie rozwija tematu. Nie chce znać opinii Voldemorta na ten temat, choć jasno dał do zrozumienia, że zamierzają dopełnić rytuał małżeński poprzedniego wieczoru.

Voldemort po prostu nie znał jego pełnego zakresu.

- Oranżeria - mruczy Draco, gdy ruszają dalej.

~OO~

Gdy w końcu opuszczają mury posiadłości i wychodzą na teren ogrodów, Hermiona pragnie tylko jednego — głębokiego oddechu świeżego powietrza. Dwór zdaje się ją dusić, nie tylko przez obecność Śmierciożerców krążących po korytarzach, ale i przez portrety, które patrzą na nią z pogardą, jakby była zakałą ich nieruchomego istnienia.

Nienawidzi tej chłodnej maski, którą musi nosić — trzepotania rzęsami do swojego nowego męża-Śmierciożercy i udawania, że każde jego słowo jest dla niej jak miód. Jedynym, co czyni to znośnym, jest świadomość, że on czuje dokładnie to samo.

Są w tym razem. Nigdy nie było to tak oczywiste jak teraz.

A teraz mogą rozpocząć kolejny etap planu — rozmontowania panowania Lorda Voldemorta od środka.

Dłoń Malfoya przesuwa się na jej plecy, gdy prowadzi ją przez szerokie drzwi ogrodowe na starannie przystrzyżone trawniki.

- Ogród różany mojej matki - przeciąga leniwie, machając niedbale ręką w stronę rzędów nieskazitelnych krzewów.

- A gdzie jest twoja matka? - pyta Hermiona, rozglądając się, jakby spodziewała się ją dostrzec. - Nie miałam jeszcze okazji z nią porozmawiać.

Oczywiście wie, że jego rodzice rzadko bywają w posiadłości. Ale to pytanie przywołuje wspomnienie z dnia poprzedniego i Hermiona zaczyna się zastanawiać, czy na zewnątrz mogą mówić swobodnie.

- Moi rodzice wypoczywają w jednej z rezydencji Malfoyów w Hiszpanii.

Ton jego głosu sprawia, że temat wydaje się błahy i nieistotny. Ale spojrzenie Hermiony natychmiast się wyostrza.

- Nawet twój ojciec?

Zmarszczka pojawia się między jego brwiami, gdy wpatruje się w nią uważnie — i wtedy dociera do niej, że nie wie, iż jego ojciec był w posiadłości dzień wcześniej. Draco chwyta ją za rękę i prowadzi głębiej w gąszcz różanych krzewów, wyciągając różdżkę, by rzucić zaklęcia wyciszające. Mimo to, gdy się odzywa, jego głos jest ledwie szeptem:

- Co z moim ojcem?

- Zapomniałam o tym - mówi, kręcąc głową. - Gdy cię wczoraj nie było... twój ojciec przyszedł do twoich komnat. Myślałam, że to Nott, więc go wpuściłam, ale on... - Krzywi się na widok jego miny i wzrusza ramionami. - Chciał ze mną porozmawiać. Ostrzec mnie przed tobą.

Na moment przymyka powieki, jakby szukał w sobie resztek cierpliwości. Do niej — albo do swojego ojca. Hermiona nie jest pewna.

- Zupełnie mi to wyleciało z głowy, kiedy wróciłeś cały we krwi - dodaje, a słowa brzmią ostrzej, niż zamierzała.

Ale Draco tylko macha ręką.

- To nieistotne. Liczy się to, że w ogóle się do ciebie zbliżył. - Jego szczęka zaciska się w twardej linii. - Porozmawiam z nim dziś wieczorem.

- Dlaczego twoi rodzice w ogóle wyjechali? - pyta, muskając palcami aksamitne płatki pobliskiej róży. - Twój ojciec wciąż jest Śmierciożercą, prawda?

Spodziewa się, że ją zbyje albo odmówi odpowiedzi, ale Draco tylko parska.

- Technicznie rzecz biorąc, tak. Ale jego przydatność... nie jest już taka jak dawniej. Mój pan trzyma go w szeregach tylko dlatego, że udostępniamy mu bazę operacyjną. - Wargi Draco wykrzywiają się z niesmakiem. - Ale ojciec nie jest trzymany na smyczy jak reszta. A matka nie znosi tego wszystkiego, więc woli trzymać się z daleka.

Hermiona może się tylko domyślać, co dokładnie kryje się pod tym wszystkim — ale potrafi sobie wyobrazić.

Wojna pustosząca Anglię. Śmierciożercy mieszkający w jej domu. Jej własny syn — jeden z najokrutniejszych i najpotężniejszych wśród nich. Przez ułamek sekundy Hermiona zastanawia się, jak bardzo to wszystko nadwyrężyło jego relację z matką, która kiedyś tak desperacko próbowała go chronić — wtedy, podczas Bitwy o Hogwart.

Zanim wszystko rozpadło się do tego stopnia, w jakim są teraz.

Zastanawia się, czy Malfoy chciałby, żeby jego matka wiedziała, że nie jest tak żądny krwi i bezduszny, jak udaje. Ale wie też, że każdy, kto dostrzeże pęknięcia w jego fasadzie, staje się zagrożeniem. A Draco nie pozwoli nikomu stanąć na drodze jego zemście na panu, który tak długo go więził.

- Dobrze - mówi cicho, rzucając ukradkowe spojrzenie wokół. Rusza z powrotem w stronę wejścia do ogrodu, ale zatrzymuje się. - Czy powinnam spodziewać się twoich rodziców na przyjęciu w przyszłym tygodniu?

Draco sztywnieje i kiwa głową.

- Najprawdopodobniej.

Wracając z nią na teren posiadłości, kładzie dłoń na jej plecach. W oddali Hermiona dostrzega zagajnik, w którym poprzedniego wieczoru spotkali się z Nottem. Magia więzi wciąż pulsuje w jej żyłach, a dreszcz przebiega jej po kręgosłupie na samo wspomnienie.

Wciąż trudno jej uwierzyć, że jest z nim związana. Że jedyną drogą wyjścia jest śmierć.

Mają wiele do omówienia, ale przeczuwa, że większość z tych rozmów będzie musiała poczekać na bezpieczne schronienie jego komnat.

Gdy zagłębiają się w teren posiadłości, w powietrzu unosi się lekki chłód. Malfoy puszcza jej ramię i wsadza dłonie do kieszeni spodni. Białe pawie skrzeczą do siebie w oddali, a słońce odbija się od tafli niewielkiego jeziora. Mimo siebie, Hermiona wstrzymuje oddech.

- Jest tu pięknie - szepcze, zanim zdąży się zastanowić, czy wypada to powiedzieć w jego towarzystwie.

- To - mówi Malfoy z westchnieniem, spoglądając na spokojną wodę - to drugie miejsce, gdzie spędzałem dużo czasu jako dziecko.

Zaskakuje ją to wyznanie. Nie po raz pierwszy Hermiona musi sobie przypomnieć, że Malfoy nie urodził się jako uosobienie lodu. W przeciwieństwie do reszty posiadłości, okolice jeziora są bardziej naturalne, nieco dzikie — niemal niepasujące do reszty.

- Moi rodzice rzadko tu zaglądali - dodaje, jakby czytał jej myśli. - Nie chciało im się poświęcać czasu na porządkowanie tego miejsca. A może po prostu wiedzieli, że lubię je takie, jakie jest.

Hermiona podchodzi bliżej, wpatrując się w taflę wody i wdychając jej świeżość.

Nagle Malfoy znów zjawia się u jej boku, obejmując ją luźno w talii — czy to gest ochronny, czy posiadania, nie potrafi powiedzieć. Pochyla się i szepcze jej do ucha:

- Mamy towarzystwo.

Choć Hermiona natychmiast się napina, jedynie uśmiecha się do niego i mruczy:

- Gdzie?

Ostatnie, czego potrzebuje, to dać komukolwiek znać, że czuje się nieswojo pod czyimś spojrzeniem.

- Trójka na godzinie dziewiątej - mówi cicho, a jego kciuk przesuwa się leniwie po jej biodrze. Ale wszelkie ciepło, które jeszcze przed chwilą mogła dostrzec na jego twarzy, zniknęło. W jego oczach znów pojawia się znajoma martwa szarość — niemal szokująca, gdy już zdążyła poznać inne jego oblicza.

Powoli pozwala sobie przesunąć wzrokiem po tafli jeziora, zatrzymując się kątem oka na dwóch zakapturzonych sylwetkach. Z tej odległości nie widzi ich twarzy, ale wydają się pogrążeni w rozmowie.

Hermiona przysuwa się do niego bliżej, przybierając wyraz cichego rozbawienia.

- Kto to?

Mruży oczy.

- Flint i Pucey. Rzadko którykolwiek z nich zapuszcza się tak daleko.

To mogłaby być zwykła uwaga, ale zmarszczka między brwiami Malfoya mówi jej, że coś jest nie tak. Czy byli śledzeni? A może to tamci chcą porozmawiać z dala od cudzych uszu? Nie potrafi powiedzieć.

- Podchodzimy? - syczy.

Choć czuje ich obecność — i czuje na sobie spojrzenia — nie daje po sobie nic poznać. Wciąż gra rolę nowej pani domu, z uniesionym podbródkiem i spojrzeniem, które ocenia posiadłość, jakby naprawdę należała do niej.

Śmierciożercy wciąż budzą w niej niepokój. I raczej nigdy się to nie zmieni — nie po latach, gdy strzelała do nich bez ostrzeżenia.

- Nie - cedzi Malfoy. - Ale podejrzewam, że oni podejdą.

Kilka minut później Flint i Pucey rzeczywiście ruszają w ich stronę, obchodząc jezioro. Malfoy spogląda w ich kierunku, ale jedynym znakiem napięcia jest ledwo zauważalne zaciśnięcie dłoni na jej talii. Czasem Hermiona nie potrafi już odróżnić, co w jego zachowaniu jest prawdą, a co grą.

- Poruczniku - mówią jednocześnie, pochylając głowy w głębokim ukłonie.

Malfoy mierzy ich wzrokiem z pogardą, unosząc lekko jedną brew. Uosobienie wyniosłego dziedzica.

- Czego chcecie?

Flint odsłania zęby w uśmiechu, który nie sięga oczu.

- Ładny dzień mamy dzisiaj. Przechadzaliśmy się.

- Rzeczywiście - mruczy Malfoy, po czym wzdycha teatralnie. - Znacie już moją nową żonę, oczywiście. Hermiona Malfoy.

Wypowiedzenie jej imienia — i nazwiska, które teraz nosi — z jego ust zaskakuje ją. Ale Hermiona nie daje tego po sobie poznać. Zachowuje kamienną twarz i tylko przechyla głowę w geście uznania.

- Oczywiście - mówi Pucey z wymuszoną uprzejmością. - Jak się pani miewa?

Hermiona patrzy na niego bez mrugnięcia. Musi się powstrzymać, by nie sięgnąć po różdżkę.

- Dobrze, dziękuję.

- Nie wiedziałem, że już się pobraliście - rzuca Flint, a jego głos jest szorstki i nieprzyjemny. Wargi unoszą się w zalążku pogardliwego uśmiechu. - Szybko poszło.

U jej boku Malfoy sztywnieje. Hermiona przygotowuje się na to, co może nastąpić, wkładając dodatkowy wysiłek w to, by nie zdradzić rozbawienia.

- To, co moja żona i ja postanawiamy, nie jest niczyją sprawą poza naszą własną - mówi leniwie Draco. Jego spojrzenie wbija się w Flinta, a skóra wokół oczu napina się niebezpiecznie. - Chyba że uważasz, że powinieneś mieć coś do powiedzenia?

Błysk przemocy w jego oczach przeczy pozornej obojętności słów. Hermiona obserwuje, jak Flint cofa się o krok.

- W żadnym razie, poruczniku - odpowiada Flint, ale Hermiona wychwytuje w jego tonie nutę kpiny. Spogląda na Malfoya. Po napięciu jego szczęki wie, że on też to usłyszał. - Po prostu pomyślałem... no cóż, wydawało mi się, że decyzja o poślubieniu szlamy powinna zająć trochę więcej czasu.

Nie drgnęła. Słyszała znacznie gorsze rzeczy. Ale nie może zaprzeczyć, że jakaś część niej czeka na reakcję Malfoya — bo to nie tylko zniewaga wobec niej, ale i wobec niego.

Jego różdżka pojawia się w dłoni, zanim zdąży to zarejestrować. Chwilę później Flint osuwa się na kolana, gdy potężna magia Cruciatusa rozdziera jego ciało bez litości.

Hermiona patrzy na niego bez cienia współczucia, po czym przenosi wzrok na Puceya, unosząc pytająco brew. Zastanawia się, czy ma więcej rozsądku niż jego towarzysz. Ten jednak nie mówi nic — obserwuje scenę z lekkim rozbawieniem, jakby oglądał sitcom w telewizji.

Ale gniew Malfoya płonie. Utrzymuje zaklęcie dłużej, niż się spodziewała. W końcu Hermiona kładzie dłoń na jego ramieniu — i wtedy odpuszcza. Na jego twarzy nie ma emocji, tylko lodowata obojętność.

Z trudem podnosząc się z ziemi i łapiąc oddech, Flint rzuca im wszystkim wściekłe spojrzenie. Ale nie mówi już ani słowa.

Malfoy patrzy na niego bez mrugnięcia, nieskazitelny jak zawsze, aż napięcie między czwórką staje się niemal namacalne. W końcu chowa różdżkę, rozluźnia palce i znów kładzie dłoń na plecach Hermiony.

- Jak mówiłem - przeciąga z pozorną obojętnością - moja nowa żona.

Nie dodaje nic więcej — i nie musi. Żaden z nich nie odważyłby się podnieść różdżki na swojego porucznika. Policzki Flinta nabierają koloru, choć Hermiona nie potrafi stwierdzić, czy to gniew, czy wstyd. W końcu pochyla głowę, ale jego spojrzenie wciąż pozostaje ciemne, utkwione w niej.

Odpowiada mu drobnym, kpiącym uśmiechem.

Malfoy patrzy na nich jeszcze przez chwilę. Nie musi grozić ani mówić nic więcej — sama intensywność jego spojrzenia sprawia, że obaj zaczynają się wiercić niespokojnie. Po raz pierwszy Hermiona naprawdę dostrzega, jaką przewagę daje bycie po jego stronie, a nie przeciwko niemu.

Potem pochyla się i składa przelotny pocałunek na jej skroni.

- Ruszamy dalej?

Uśmiecha się do niego, pozwalając, by w jej oczach pojawił się prawdziwy blask.

- Ruszamy.

I bez słowa więcej odwraca się, by poprowadzić ją dalej. Nie pyta, czy wszystko w porządku — wie, że takie pytanie byłoby bezcelowe.

Zamiast tego mruczy tylko:

- Właśnie wskoczył na szczyt mojej listy.

A gdy kącik jego ust drga w ledwie widocznym rozbawieniu, Hermiona uśmiecha się szeroko.

~OO~

Choć Draco od chwili spotkania z Flintem i Puceyem nad jeziorem był w paskudnym nastroju, to obecność ojca w posiadłości tylko dolała oliwy do ognia.

Zastaje go w jego własnym gabinecie i z pogardą zatrzaskuje za sobą drzwi.

Ma ochotę sięgnąć po różdżkę, ale powstrzymuje się.

- Co ty tu robisz? - rzuca na powitanie.

Chłodne spojrzenie Lucjusza spoczywa na nim, ale mężczyzna nie ma już w sobie tej samej siły, co kiedyś. Błysk w jego oku nie budzi w Draco strachu — jedynie irytację.

- Doszły mnie słuchy - zaczyna w końcu Lucjusz, podnosząc się z fotela przy pomocy laski - że podjąłeś kilka wyjątkowo haniebnych decyzji.

- Jeśli mówisz o moim małżeństwie - odpowiada Draco gładko - to miałem ku niemu wiele powodów, wszystkie uzasadnione. A skoro Czarny Pan nie miał nic przeciwko, twoje zastrzeżenia nie mają żadnego znaczenia.

Lucjusz blednie, ale nie ustępuje.

- Nawet nie skonsultowałeś się z matką ani ze mną, zanim związałeś się ze szlam...

- Nie - syczy Draco - kończ tego zdania.

Lucjusz milknie, choć z wyraźnym oporem. Draco kontynuuje:

- Jak już mówiłem, miałem swoje powody - i wszystkie wykraczają poza twój zakres zrozumienia, ojcze. Możesz być spokojny — matka i Hermiona dogadają się doskonale. A jeśli masz inne powody, by nie pochwalać tego związku — jak status krwi czy kwestia dziedziczenia — to nic z tego nie przeważa nad moimi motywami.

Widzi, że ojciec chciałby zaprotestować, ale nie robi tego. Mimo że Draco jest jego synem, jest też najwyższym porucznikiem Czarnego Pana — a Lucjusz zna swoje miejsce. Przynajmniej zazwyczaj.

- Jak się ma matka? - pyta Draco, gdy cisza zaczyna ciążyć.

- Ma się dobrze - odpowiada Lucjusz z niskim pomrukiem. - Dobrze jej z dala od Anglii.

- Tak też przypuszczałem - rzuca Draco, podchodząc do biurka, które jeszcze przed chwilą zajmował jego ojciec — subtelne przypomnienie, że to on teraz pełni rolę głowy rodu. Siada, odchyla się wygodnie i opiera buty o gładką powierzchnię mahoniowego blatu. - Czarny Pan organizuje przyjęcie z okazji moich zaślubin — zakładam, że oboje zaszczycicie nas swoją obecnością?

Choć brzmi to jak pytanie, obaj wiedzą, że odpowiedź może być tylko jedna.

- Oczywiście - mruczy Lucjusz, przechylając głowę. - Nie przegapilibyśmy tego za nic w świecie - zwłaszcza że nasz syn nie raczył nas nawet zaprosić na ślub.

Draco przez chwilę przypomina sobie rytuał z poprzedniego wieczoru. Jak obudził się na łóżku, będąc ledwie człowiekiem, z czarną magią pulsującą w żyłach. Uśmiecha się chłodno, bez cienia ciepła.

- Niewiele straciliście.

Gdy Lucjusz wciąż nie opuszcza gabinetu, Draco unosi brew.

- Czy jest jeszcze coś, o czym powinniśmy porozmawiać?

Nie nienawidzi ojca — daleko mu do tego — ale zbyt często zastanawia się, jak wyglądałoby jego życie, gdyby dorastał pod innym wpływem. I za każdym razem, gdy jego rodzice patrzą z pogardą na to, kim się stał, przypomina sobie, dlaczego nie żałuje ani jednej decyzji. A jeśli chłód i okrucieństwo mają trzymać jego matkę z dala od Czarnego Pana, to nigdy nie będzie tego żałował.

- Nie, poruczniku - cedzi Lucjusz.

- W takim razie, jeśli pozwolisz - przeciąga Draco, zerkając na zegarek - mam za chwilę kolejne spotkanie.

Lucjusz opuszcza pokój bez słowa. Draco przez dłuższą chwilę wpatruje się w zamknięte drzwi. Od niechcenia sięga w głąb siebie, do nici magii, która od rytuału nieustannie w nim pulsuje. Ostrożnie chwyta ją, próbując wyczuć źródło mocy, które ma się rozwinąć między nim a Granger.

To jedyna droga, by kiedyś unieść różdżkę przeciwko Czarnemu Panu. Jedyna szansa na zakończenie tej udręki. Ale zanim do tego dojdzie, czeka ich jeszcze wiele pracy — i Draco nie może dać po sobie poznać, że coś planuje.

Nie, gdy Voldemort wplótł tyle zabezpieczeń w samą strukturę swojej magii. Zabezpieczeń, których nawet Draco nie zna.

Coś w nim drga — ledwie cień potężnej mocy — ale wymyka się, zanim zdoła ją uformować. Będą musieli ćwiczyć. I, jak przypuszcza, będzie to wymagało skupienia ich obojga.

Właśnie dlatego tak istotne było, by to Granger była tą jedyną — z jej błyskotliwością i tą onieśmielającą głębią mocy, którą w sobie nosi. Draco mógłby przekonać wiele kobiet, by związały się z nim rytuałem, gdyby naprawdę tego chciał — ale nie chciał. Po tym, co zobaczył, do czego Hermiona jest zdolna — i wiedząc, że jej motywacje, by zakończyć tę wojnę, są równie silne jak jego własne — ona była jedynym prawdziwym wyborem.

Słychać gwałtowne pukanie do drzwi. Draco odchyla się w fotelu i przeciąga:

- Wejdź.

Theo wsuwa się do gabinetu, zamykając za sobą drzwi. Gdy Draco rzuca serię zaklęć wyciszających i blokujących, Nott nalewa sobie whisky.

- Dobrze cię widzieć - mówi w końcu - żywego i w jednym kawałku, mam na myśli.

- Racja - Draco przewraca oczami i kręci głową. - Powinienem ci chyba podziękować za to, że bezpiecznie nas odtransportowałeś zeszłej nocy.

- Nie było łatwo przeprowadzić was przez posiadłość niezauważonych, zważywszy, że oboje byliście nieprzytomni - Theo uśmiecha się z rozbawieniem, ale Draco patrzy na niego twardo.

Choć decyzja o oszczędzeniu Theo po odkryciu jego zdrady nie była trudna, Draco już nie wie, co o nim myśleć. Wie jedno — Theo gra na dwa fronty. I właśnie dlatego nie wtajemniczył go w całą prawdę. Dopóki Nott nie udowodni swojej lojalności, nie zasłuży na więcej zaufania.

Mimo to Draco przeciąga:

- Doceniam twoją pomoc przy rytuale.

Theo zawiesza się na moment, po czym siada naprzeciwko przy biurku.

- I... zadziałało?

Z teatralnym gestem Draco odsłania dłoń. Jego wzrok zatrzymuje się na misternym czarnym tatuażu oplatającym czwarty palec.

- Zadziałało.

Theo gwiżdże cicho i kręci głową.

- Fascynujące. Choć przyznam, że to było cholernie przerażające, gdy magia przejęła kontrolę zeszłej nocy.

I będzie jeszcze bardziej przerażająca, gdy ją w końcu uwolnimy, chce powiedzieć Draco. Ale milczy. Na razie trzyma tę moc głęboko w sobie, ciasno splecioną — tak, jak nauczyła go Granger. Gdy nadejdzie czas... nikt nie będzie się tego spodziewał.

- Czego chciałeś? - pyta, niechętny, by dłużej rozwodzić się nad tematem.

Na twarzy Theo pojawia się cień niepokoju.

- Otrzymałem wiadomość od ruchu oporu w tym tygodniu.

- Od Longbottoma? - pyta Draco, a jego uwaga natychmiast się wyostrza. Spodziewał się, że Theo poruszy coś bardziej błahego.

Ale ten kręci głową.

- Nie od Neville'a. Od Warringtona. - Zawiesza głos na moment, po czym dodaje: - Neville nie będzie już moim głównym kontaktem. Myślę, że Warrington wciąż nie jest pewien.

Draco chciałby zatrzymać się przy tym dłużej — dowiedzieć się, co ruch oporu każe robić Longbottomowi i czy to znów wykluczy go z gry — ale gniew przebiega przez niego na samo wspomnienie Warringtona. Ostrożnie przeciąga:

- I co miał do powiedzenia?

Przez długą, ciężką chwilę Theo milczy. Wyciąga z kieszeni galeona, obracając go między palcami, jakby ważył każde słowo.

- Chciał się spotkać dziś rano. Wiedzą o Granger - mówi w końcu. - Że tu jest. Nie wiedzą, że się pobraliście. Myślą, że ją uwięziłeś.

- I czy ich poprawiłeś?

- Nie.

Draco kiwa głową, przetwarzając informację.

- Lepiej, żeby myśleli, że nie jest tu z własnej woli. Ostatnie, czego mi trzeba, to żeby któryś z nich zaatakował ją publicznie jako zdrajczynię.

- A zamierzasz ją pokazać publicznie? - Theo podrzuca monetę nieco wyżej.

Draco wzrusza ramionami.

- Może. - Jeśli to zrobi, Theo nie musi wiedzieć dlaczego. - Co jeszcze?

Theo nie odpowiada od razu. Rozciąga kark, a przez moment wygląda, jakby miał uciec. Draco zaciska szczękę.

- Co jeszcze, Theo. Trzymam cię w zaufaniu mimo zdrady — nie każ mi tego żałować.

Przypomnienie odbiera Theo kolor z twarzy.

- Testują moją lojalność. Po... wszystkim, co się wydarzyło.

Draco rozumie to bez słów. Wie, że to, co Theo zaraz powie, będzie wymagało najwyższej ostrożności. Że jeśli Draco zareaguje na tę informację, pozycja Theo jako kontaktu w ruchu oporu zostanie bezpowrotnie zniszczona.

Serce Draco przyspiesza.

Opuszcza stopy na podłogę i pochyla się w fotelu, wreszcie naprawdę skupiony.

- Co ci powiedzieli, Theo?

- Mam kolejne spotkanie - mówi Theo tak cicho, że Draco musi się wysilić, by go usłyszeć. Jakby obawiał się, że ktoś ich podsłuchuje. - W przyszłym tygodniu, podczas przyjęcia Czarnego Pana. - Jego spojrzenie zatrzymuje się na Draco. - Z drugim agentem Foray.

Słowa uderzają w Draco jak lawina, osiadając w jego umyśle w miejscach, które nie mają sensu. Serce opada mu do żołądka.

Chapter Text

Malfoy siedział obok niej w ich wspólnym salonie, choć równie dobrze mógłby być nieobecny. Od dwóch dni niemal się nie odzywał, a choć Hermiona większość czasu spędzała, krążąc między swoimi komnatami a biblioteką, to gdy już go widywała, wydawał się jeszcze bardziej nieobecny niż zwykle.

Czarny Pan trzymał go w ciągłym ruchu, posyłając na kolejne misje — zapewne jako przedłużoną karę za ich spontaniczne małżeństwo. Ale to nie strach, który rozpoznała tamtej nocy, gdy zostali związani, odbierał mu mowę. To coś innego zaprzątało jego myśli.

W końcu, zmęczona ciszą, westchnęła ciężko.

- Zamierzasz mi w końcu powiedzieć, o co chodzi? - zapytała, wskazując dłonią na jego napiętą, posępną sylwetkę.

Czasem łatwo było zapomnieć, że jest porucznikiem najpotężniejszego czarnoksiężnika, jakiego znała. W pozostałych chwilach musiała sobie przypominać, że to wciąż tylko młody człowiek, który pragnie lepszego świata.

Jego szare oczy zwęziły się, gdy uniósł wzrok znad dokumentów i spojrzał na nią przez stolik. Zmarszczył brwi, ale ona nie odwróciła spojrzenia.

- Ruch oporu sądzi, że cię porwałem - powiedział w końcu z przeciągłym tonem. Machnął lekceważąco ręką i wrócił do przeglądania akt. - I dobrze. Niech myślą, co chcą — przynajmniej odciąży cię to od podejrzeń. Chyba że mam się spodziewać jakiejś nieudolnej próby ratunku?

Hermiona przełknęła ślinę, przyswajając te słowa, po czym pokręciła głową. Choć bolało ją to przyznać, wiedziała, że Cassius i Kingsley nie zaryzykowaliby życiem ludzi, by wedrzeć się do posiadłości dla niej. Nawet jeśli Harry próbowałby się sprzeciwić — a byłby jedynym, który by to zrobił — zostałby przegłosowany.

Mdłości ścisnęły jej żołądek, gdy przypomniała sobie, że zwątpienie Harry’ego zaczęło się pojawiać jeszcze zanim opuściła szeregi oporu. Gdy zobaczył ją rozmawiającą z Malfoyem nie jak z wrogiem, lecz jak z kimś... innym.

- Nie - powiedziała cicho. - Nie sądzę, byś musiał się tego obawiać.

Jego spojrzenie zatrzymało się na niej jeszcze przez chwilę.

- Będziemy musieli znaleźć ci suknię na przyjęcie.

Zaskoczyły ją te słowa — spodziewała się czegoś poważniejszego. Wskazała ręką w stronę swojego pokoju, gdzie szafy już dawno zostały wypełnione ubraniami dobranymi specjalnie dla niej.

- Nie mam już czegoś odpowiedniego?

- Jesteś gościem honorowym - zamyślił się. - Więc nie, nie masz.

Zawahał się na moment, zaciskając usta, po czym dodał:

- Mogę sprowadzić krawca tutaj albo zabrać cię na Pokątną.

- Przed chwilą powiedziałeś, że ruch oporu sądzi, iż mnie porwałeś - odparła beznamiętnie. - Dlaczego miałbyś ryzykować, że ktoś mnie z tobą zobaczy?

- Porwanie może oznaczać wiele rzeczy. - Jego wzrok wciąż nie odrywał się od dokumentów, co zaczynało ją irytować. Hermiona wciągnęła powietrze, próbując zachować spokój. - Może cię zmusiłem. Może zostałaś zmanipulowana, poddana zaklęciom. Może to nawet byłoby... zabawne.

- Zabawne - powtórzyła z niedowierzaniem.

Na jego ustach pojawił się uśmiech — krzywy, ironiczny.

- Tak, Granger. Zmuszanie cię do pójścia ze mną na przyjęcie, wbrew twojej woli. - Uśmiech rozszerzył się, lecz nie sięgnął jego oczu. - Zabawne.

Zmarszczyła brwi, czując, jak narasta w niej irytacja. Chciała mu odpowiedzieć, sprowokować kłótnię, ale myśl o opuszczeniu posiadłości, choćby na chwilę, była bardziej kusząca, niż chciała to przed sobą przyznać. Tkwiła tu zamknięta, otoczona spojrzeniami ludzi, którzy prędzej widzieliby ją martwą, niż uznali za żonę swojego przywódcy.

- Albo możesz zostać na przymiarki tutaj - rzucił, przewracając oczami. - Szczerze mówiąc, wszystko mi jedno.

A jednak Hermiona podejrzewała, że chodzi o coś więcej. On nigdy nie wdawał się z nią w słowne potyczki, a jego poczucie humoru wydawało się niemal nieistniejące. To wszystko było tylko zasłoną — próbą ukrycia czegoś ważniejszego.

- Co cię tak naprawdę dręczy? - zapytała cicho. - Malfoy... jesteśmy w tym razem, pamiętasz? Nie obchodzi mnie suknia ani Pokątna.

Jego twarz opustoszała, pozbawiona nawet tej chłodnej maski, którą zwykle nosił. Zacisnął usta w cienką linię, a potem — jakby coś w nim pękło — opadł na sofę. Z ramion spłynęło napięcie, plecy przestały być sztywne. Zwiotczał.

- Jest... jeszcze jeden agent Foray.

Przez dłuższą chwilę jego słowa nie dotarły do niej w pełni.

- Jeszcze jeden? - powtórzyła. - Poza Nottem?

- Tak.

Cała gama implikacji uderzyła w nią naraz. Ktoś jeszcze przekazywał ruchowi oporu informacje o ich działaniach. A jednak jedyne, co naprawdę utkwiło jej w głowie, to:

- Czyli nie uwierzą, że mnie porwałeś.

Malfoy zamyślił się nad tym stwierdzeniem, po czym wzruszył ramionami.

- Najpewniej nie. Po tej stronie muru nasze małżeństwo nie jest tajemnicą. - Posłał jej twarde spojrzenie. - Prawdziwe pytanie brzmi: co z tym zrobimy?

Z ciężkim westchnieniem zaczął wyjaśniać szczegóły. Ruch oporu zaaranżował spotkanie między Nottem a drugim agentem — obaj nieświadomi wzajemnego zaangażowania — podczas balu, który miał się odbyć w przyszłym tygodniu. Ale jeśli Śmierciożercy choćby podejrzewaliby istnienie drugiego szpiega, byłoby jasne, że to Nott zdradził.

- Sprytne - powiedziała Hermiona po chwili milczenia. - Oczywiście musimy chronić pozycję Notta jako naszego kontaktu wewnątrz ruchu oporu.

- To oczywiste - przytaknął Malfoy. - Co oznacza, że jeśli nam powiedział — a wolałbym, żeby to zrobił, z czysto praktycznych względów — nie możemy na to zareagować.

Hermiona przygryzła dolną wargę, po czym sięgnęła po pergamin i zaczęła notować, próbując uporządkować myśli.

- Oczywiście. Dobrze wiedzieć, kogo unikać.

Jego wzrok przesunął się na nią i przez chwilę obserwował, jak pisze. Gdy odłożyła pióro, powiedział cicho:

- Reszta oporu nie zna tożsamości agentów Foray. Tylko opiekunowie Theo wiedzą, że działa po obu stronach. A tutaj — tylko my dwoje.

- Racja.

W jego spojrzeniu zatańczyło coś, co zdążyła już rozpoznać — i mimochodem Hermiona uświadomiła sobie, jak szybko nauczyli się siebie nawzajem. To lepsze niż alternatywa, pomyślała, skoro jest z nim związana na zawsze.

Pomagało też to, że ich umysły działały na podobnych falach — choć jej kierowały się logiką i analizą, jego były pełne podstępu i przebiegłości.

Oparł twarz na dłoni, poruszając ustami bezgłośnie, zanim przemówił:

- Jedyny powód, dla którego trzymamy Theo, to możliwość kontrolowania narracji, jaką otrzymuje opór — i to twoja droga, by przekazywać im informacje, nie zdradzając zbyt wiele o nas. Musimy wyeliminować drugiego agenta. Nie mamy wyboru.

- W takim razie stracimy Notta. Ruch oporu przestanie mu ufać — i to w najlepszym wypadku. W najgorszym zorganizują zamach, żeby go uciszyć.

Malfoy skrzywił się.

- Cholera.

Hermiona uświadomiła sobie, że mimo pozorów słabości, ruch oporu wciąż trzyma kilka asów w rękawie. Ale jeśli już, to wyrównanie sił tylko przedłuży wojnę. Rozmontowywanie systemu od środka, choć niekonwencjonalne, wciąż wydawało się jej najlepszym rozwiązaniem.

- W takim razie to musi wyglądać na wypadek - powiedział, podnosząc głowę. - Theo powie nam, kto to jest po balu, a my zaaranżujemy coś przy okazji kolejnej potyczki. Najlepiej, jeśli to ktoś z oporu odda śmiertelny strzał.

Hermiona przełknęła ślinę, czując, jak chłód przebiega jej po kręgosłupie. Sposób, w jaki Malfoy planował morderstwo — chłodno, metodycznie — budził w niej niepokój. Ale wiedziała, że opór nie był lepszy. Zbyt długo wykonywała wszystko, co jej kazano.

Część niej wciąż buntowała się przeciwko myśli o eliminacji szpiega oporu działającego wśród Śmierciożerców.

Jakby czytał jej w myślach, Malfoy powiedział z przeciągłym tonem:

- Nie mów mi, że teraz się wycofujesz.

Fakt, że tak łatwo ją przejrzał, drażnił ją bardziej, niż chciała przyznać — nawet jeśli byli po tej samej stronie. Nie odpowiedziała.

- Ktokolwiek to jest, raportuje również o tobie.

Na to przypomnienie wyprostowała się. Wspomnienia wydarzeń, które doprowadziły do jej wykluczenia z oporu, przemknęły przez jej umysł. Skinęła głową.

- Chciałabym pójść na Pokątną.

- Dobrze. - Mrugnął, nieporuszony nagłą zmianą tematu. - Jutro. O ile nie zostanę wezwany.

Już zdążyła się przekonać, że Czarny Pan jest nieprzewidywalny i niecierpliwy, a jego wezwania nie podlegają negocjacjom. Malfoy, jako jeden z najwyżej postawionych, i tak miał lepiej niż inni. Hermiona nie widziała Czarnego Pana od dnia, w którym została wezwana po raz pierwszy, ale już zaczęła przygotowywać się psychicznie na nadchodzący bal.

- I chciałabym wysłać list do Harry’ego.

Malfoy znieruchomiał, po czym sięgnął po pergamin i zabrał jej notatki. Przejrzał je pobieżnie, po czym powiedział:

- Wiemy, że korespondencja Pottera jest śledzona. Dlatego to Theo przekazywał wszystko, co chciałaś, żeby opór wiedział.

- To nie żadna informacja - odparła, a jej policzki zapłonęły, gdy jego spojrzenie spoczęło na niej. - To tylko list.

Jego spojrzenie było intensywne, przenikliwe, ale Hermiona nie spuściła wzroku. Wyprostowała ramiona, gotowa na sprzeczkę.

Ale on tylko powiedział:

- Dobrze - i oddał jej pergamin. - Ufam, że nie zdradzisz niczego obciążającego.

Uniosła brwi ze zdziwienia, a jej twarz zdradziła to chwilę za późno — sądząc po tym, jak kącik jego ust uniósł się w ledwie widocznym uśmiechu.

- W porządku - odparła z lekkim skinieniem głowy. - I tak tylko Harry zrozumie, o co chodzi.

Znali się wystarczająco długo, by wypracować własny kod — skrót myślowy, którego nikt inny nie byłby w stanie rozszyfrować. Nawet Warrington, który z całą pewnością przeczyta list, gdy ten dotrze do kryjówki.

Sposób, w jaki opuściła szeregi oporu — zaraz po tym, jak Malfoy porwał i wypuścił Harry’ego w zamian za informacje — wciąż ciążył jej na sumieniu. Zwłaszcza teraz, gdy więcej czasu spędzała z Malfoyem niż z kimkolwiek innym.

- W porządku - powtórzył, sięgając po książkę leżącą na stoliku.

Cichy głos w jej głowie zapytał, dlaczego jest tak ugodowy.

Ale byli w tym razem — i na razie to wystarczało, by odsunąć wątpliwości na bok.

 

~OO~

 

Granger wślizgnęła się do wspólnego salonu kilka minut po Draco, z potarganymi lokami i czujnym spojrzeniem. Skinęła mu ostrożnie głową, po czym zajęła miejsce przy niewielkim stoliku śniadaniowym.

Draco, sącząc kawę z filiżanki, przesunął przez stół poranny egzemplarz „Proroka Codziennego”. Bez słowa — bez cienia podejrzenia — Hermiona obróciła gazetę i zaczęła przewracać strony, przeglądając pobieżnie treść. Gdy dotarła do trzeciej strony, zamarła. Powoli, niemal komicznie, jej wzrok uniósł się i zatrzymał na nim.

- Co to, do cholery, ma być? - zapytała, sięgając po kromkę tosta.

- A jak myślisz?

Nawet do góry nogami nagłówek krzyczał z papieru:

DZIEDZIC MALFOYA BIERZE ŚLUB PODCZAS NIESPODZIEWANEJ CEREMONII

Granger upuściła tost na talerz, ale jej uwaga wróciła do artykułu. Na twarzy pojawił się grymas, który pogłębiał się z każdą linijką tekstu. Zaciskając usta, wycedziła:

- Kto?

Draco wzruszył ramionami, wpatrując się w duże zdjęcie przedstawiające ich oboje. Wyglądało jak zdjęcie z aresztowania — twarz Granger wykrzywiona w grymasie, obok jego kamiennego wyrazu. Przejrzał artykuł pobieżnie, zanim przyszła, ale wystarczyło, by wyłowić kilka faktów ukrytych pod warstwą spekulacji i przesady.

- Trudno powiedzieć - odparł. - Pewnie jakiś niższy rangą Śmierciożerca, który uznał, że może sobie na to pozwolić.

- A może?

Pytanie zabrzmiało dziwnie szczerze. Jakby Granger zaczęła polegać na jego strategicznym rozeznaniu. Draco westchnął, upił łyk kawy i spojrzał przez okno.

- Oczywiście, że nie. Z wielu powodów. Twoja możliwość kontaktu z oporem, zgodnie z naszym pierwotnym układem, została ograniczona — nie możesz swobodnie rozmawiać z Potterem. I nie trzeba dodawać, że to nie sprawi, by ktokolwiek tam chciał cię słuchać.

Obserwował, jak z jej twarzy odpływa krew, gdy docierały do niej konsekwencje. Wyglądała na osłabioną; Draco wyobraził sobie reakcję Pottera na artykuł — na wieść o ich małżeństwie — i ledwo powstrzymał śmiech.

- Ale - kontynuował, gdy nie odpowiedziała - w szerszym ujęciu reakcja oporu na nasze zaślubiny niewiele zmienia.

Choć wciąż nie odpowiedziała, jej wzrok przeskakiwał po stronie artykułu, a napięcie w ramionach nieco zelżało. Sięgnęła po słoik konfitur, posmarowała tost i ugryzła kawałek, zanim powiedziała:

- I tak to nie miało pozostać tajemnicą na długo.

- Nie - zamyślił się Draco, zaskoczony jej gotowością do zaakceptowania sytuacji. - Zwłaszcza z tym przeklętym drugim agentem Foray.

Granger zmrużyła oczy, przeżuwając kolejny kęs tosta.

- I ja mam dziś iść na zakupy?

- My idziemy na zakupy - poprawił ją Draco. Gdy uniosła brew, parsknął śmiechem. - Proszę cię, nie wpadaj na żadne pomysły ucieczki. Poza tym… ten artykuł zrobił z ciebie cel. Jeśli którykolwiek z członków oporu cię rozpozna, nie będzie pytań.

Większość bojowników i sympatyków oporu unikała Pokątnej, odkąd Śmierciożercy zaczęli patrolować większość publicznych miejsc w magicznym Londynie. Ale Draco nie zamierzał ryzykować. Zbyt wiele postawił na tę grę, by teraz wszystko stracić.

- Nie planowałam uciekać - odparła z oburzeniem, upijając łyk kawy. - Dokąd niby miałabym pójść?

Ton był lekki, niemal drwiący, ale pod spodem kryło się coś cięższego. Draco dostrzegł to w napięciu jej twarzy — świadomość, że jakiekolwiek tylne drzwi, jakie mogła mieć w oporze, zostały właśnie zatrzaśnięte.

Nie odpowiedział, podejrzewając, że pytanie było retoryczne.

- W każdym razie - powiedział z udawaną lekkością - co to za mąż, który nie towarzyszy żonie przy wyborze sukni?

Na jej wymowne uniesienie brwi niemal się roześmiał.

 

~OO~

 

Co innego spędzać czas z Malfoyem w zaciszu ich komnat czy na terenie posiadłości, a co innego — iść z nim ramię w ramię przez Pokątną. To było wręcz surrealistyczne.

Część niej wciąż czuła, że to zdrada wszystkiego, w co wierzyła — wszystkiego, w czym została wychowana. I nie mogła temu zaprzeczyć. Bez względu na to, co próbowała sobie wmawiać — że robi to wszystko dla przyszłości, w którą sama nie była pewna, czy wierzy — mieszkała w Malfoy Manor, otoczona przez Śmierciożerców.

Kontrast był druzgocący.

Ściskając w dłoni list do Harry’ego — starannie zakodowany, pełen pozornie błahych zdań, które, miała nadzieję, przyjaciel zdoła rozszyfrować — odwiedziła z Malfoyem sowią pocztę. Choć w posiadłości roiło się od sów, oboje uznali, że lepiej będzie wysłać wiadomość przez neutralnego ptaka.

Nerwy ściskały jej żołądek. Bała się, że Harry nie zrozumie kodu — albo że list zostanie przechwycony i nigdy do niego nie dotrze.

Spojrzenia śledziły ich krok w krok, choć nie dostrzegła nikogo znajomego — i jakaś mała, tchórzliwa część niej była za to wdzięczna. Istnieć publicznie u boku Draco Malfoya — bez prób zamordowania go — wywoływało w niej wewnętrzny bunt.

I widziała osąd. Nawet w oczach tych, którzy nie opowiedzieli się po żadnej stronie — którzy uparcie unikali walki — rozpoznawała to spojrzenie.

Malfoy, najwyżej postawiony porucznik, Duch. A ona — stały element u jego boku.

Hermiona Granger, najlepsza przyjaciółka Harry’ego Pottera, złota dziewczyna. Sama nigdy by w to nie uwierzyła.

Myśli kłębiły się w niej jak burza, rozrywając sumienie na wszystkie strony. W półprzytomnym stanie pozwoliła Malfoyowi poprowadzić się w stronę Twilfitt i Tattings.

Eleganckie stroje i dodatki od dawna znajdowały się na końcu jej listy priorytetów. Kupowanie sukni w środku wojny wydawało się nie tylko absurdalne, ale wręcz groteskowe. W jej garderobie wisiało już mnóstwo pięknych kreacji, ale według Malfoya żadna z nich nie była „odpowiednia”.

Zbyt długo walczyła tylko o przetrwanie — czasem o to, by w ogóle coś zjeść.

Dlatego sama myśl o wystawnym przyjęciu wywoływała w niej mdłości. To brutalny kontrast — żyć teraz wśród Śmierciożerców. Nawet bardziej, niż się spodziewała.

- Wierz lub nie - powiedział Malfoy z przeciągłym tonem, gdy wcześniej o to zapytała - ale istnieje całkiem spora część społeczeństwa, która nie bierze udziału w tej wojnie. I dla nich takie rzeczy wciąż mają znaczenie.

Jeśli tak jest, to z pewnością nie chodzi o zwolenników oporu, którzy ledwo mogą pokazać się publicznie, nie ryzykując ataku.

Może po prostu zbyt długo tkwiła w samym środku tego wszystkiego, ale sama idea, że są ludzie wystarczająco uprzywilejowani, by obserwować wojnę z bezpiecznego dystansu, wydawała się jej obca. Zastanawiała się, czy Malfoy należałby do nich, gdyby jego losy w czasach Hogwartu potoczyły się inaczej.

Ale nie mogła mu tego zarzucić. Bo choć przez lata stali po przeciwnych stronach, on nigdy nie uciekł od walki.

Twilfitt i Tattings to butik, do którego nigdy wcześniej nie zaglądała — zawsze wybierała Madam Malkin. Tutaj ubrania były rozstawione z umiarem, bogate tkaniny spływały z wypolerowanych manekinów, a kilka sztuk wisiało na półkach wzdłuż ścian.

Właścicielka rozpromieniła się na ich widok i natychmiast przeszła przez salon, by ich powitać. Hermiona mimowolnie zastanowiła się, czy kobieta była tak entuzjastyczna tylko z powodu porannego artykułu w „Proroku”. To przecież idealna okazja do plotek. Gdyby weszła tu bez Malfoya, przyjęcie z pewnością wyglądałoby inaczej.

Na twarzy Malfoya zatańczył cień rozbawienia, gdy przywitał się z kobietą płynną, perfekcyjnie brzmiącą francuszczyzną, składając pocałunki na obu policzkach. Hermiona zamrugała, starając się zachować obojętny wyraz twarzy. Oczywiście, że mówi po francusku.

- Marion - zamruczał, przenosząc spojrzenie na Hermionę. - To moja żona, Hermiona.

- Ah, oczywiście — odparła Marion z silnym akcentem. - Enchantée.

- To dla mnie zaszczyt - odparła Hermiona z wymuszonym uśmiechem, pochylając lekko głowę. Dla pewności dodała jeszcze cicho: 

- Merci beaucoup.

Zachwycona Marion klasnęła w dłonie.

- I w czym mogę dziś pomóc?

- Hermiona potrzebuje sukni - odpowiedział Malfoy bez wahania. Jej imię w jego ustach, choć rzadko używane, sprawiło, że zesztywniała. Szybko ukryła reakcję za kolejnym, cienkim uśmiechem.

- Sukni... wieczorowej.

Marion rzuciła im obojgu porozumiewawcze spojrzenie, po czym w mgnieniu oka zaprowadziła Hermionę na podwyższony podest przed lustrem. Za nimi unosił się orszak zaczarowanych narzędzi krawieckich — miarka krawiecka natychmiast przystąpiła do pracy, owijając się wokół jej talii i ramion, podczas gdy pióro notowało wyniki na pergaminie.

Marion, z bystrym spojrzeniem profesjonalistki, sięgnęła po kilka bel materiału, po czym każdą z nich odrzuciła z cichym westchnieniem niezadowolenia.

Przez cały ten czas Hermiona próbowała pogodzić się z faktem, że bierze w tym udział pod przykrywką.

Rozbawienie przemknęło jej przez myśli, gdy uświadomiła sobie, że Malfoy dobrowolnie poddał się temu całemu rytuałowi. Ale gdy zerknęła w jego stronę, wyglądał na równie — jeśli nie bardziej — zaangażowanego niż sama Marion. Przesuwał palcami po kolejnej belce materiału, marszcząc nos i rzucając krótko:

- Zdecydowanie nie.

Gdy Marion zaczęła owijać ją tkaninami, przypinać, skręcać i układać je w poszukiwaniu odpowiedniego kroju, Malfoy oddalił się, by przeszukać butik.

Wrócił z kilkoma sukniami zawieszonymi na stojaku, a cała sytuacja była tak absurdalna, że Hermiona musiała powstrzymać się od nagłego, szyderczego śmiechu. On i Marion oceniali wybrane kreacje, rozmawiając cicho po francusku, a zanim Hermiona zdołała zrozumieć choćby fragment rozmowy, Marion wepchnęła jej w ramiona ogromny płat srebrzystej tkaniny i popchnęła za kotarę.

Hermiona wciągnęła głęboko powietrze i sięgnęła po resztki cierpliwości. Poddała się procesowi.

 

~OO~

 

Po przymierzeniu kilkunastu sukienek — straciła rachubę po piątej — Hermiona wysunęła się zza kotary, gdy Marion udała się po kolejne materiały.

Malfoy podszedł do niej z uniesioną brwią.

- Wybrałaś coś?

- Nie - odparła, starając się, by nie zabrzmieć tak zrezygnowanie, jak się czuła. - Czy możemy po prostu coś wybrać i wyjść?

Przewrócił oczami.

- Granger, wiem, że nie jesteś typem, który spędzał dzieciństwo, marząc o idealnym ślubie, ale… to twoja szansa, by wybrać suknię, która naprawdę ci się podoba.

Zmarszczył brwi, a Hermiona nagle zrozumiała, co kryło się za jego słowami. Chciał, by ta suknia była właściwa — bo nie mieli prawdziwego ślubu. To nie pasowało do żadnej wersji Malfoya, jaką znała.

Myśl ta ostudziła jej irytację.

- Przyznam, że nie jestem dobra w wybieraniu sukienek. Która podobała się tobie?

Wzruszył ramionami, przeglądając wybory, które już przymierzyła.

- Szczerze mówiąc, żadna nie wyróżniała się szczególnie. - Ruszył w stronę kąta butiku, którego jeszcze nie eksplorowali. - I pamiętaj, że media będą relacjonować to wydarzenie. Zaryzykuję stwierdzenie, że trafisz na okładkę „Proroka”.

Myśl o tym rozgrzała jej policzki, ale nie odpowiedziała. Bal z udziałem elity i dziennikarzy — wydawał się absurdalny, zwłaszcza że jeszcze kilka tygodni temu codziennie walczyła o życie.

Jakby wyczuwając jej myśli, Malfoy mruknął:

- Wiem, że to wszystko jest niekonwencjonalne. Gdyby można było to pominąć, zrobiłbym to.

Ale nie było takiej opcji — nie, skoro sam Voldemort był nieugięty.

- Dobrze - szepnęła, muskając palcami materiał najbliższej sukni. - Obyśmy znaleźli coś szybko. A jeśli nie, wybierzemy po prostu tę, która podoba się najbardziej.

Zajęło jej chwilę, by zauważyć, że Malfoy przestał słuchać. Jego wzrok utkwił w sukni, która oplatała manekin w rogu butiku.

- Przymierz tę - powiedział cicho, a w jego głosie zabrzmiało coś, czego nie rozpoznała.

Spojrzała na suknię i parsknęła.

- Oczywiście, że wybrałbyś zieloną.

Ale gdy podeszła bliżej, zamarła. Tkanina miała głęboki, leśnozielony odcień, a w jej strukturę wplecione były złote nici. Światło odbijało się od nich, sprawiając, że kolory tańczyły — od szlachetnego szmaragdu, przez niemal czerń, aż po promienną, wewnętrzną poświatę złota.

Oddech zamarł jej w gardle, zanim zdążyła to zauważyć.

Krój był bardziej dopasowany niż większość poprzednich, projekt prosty, ale olśniewający.

- Dobrze - powiedziała, nie mogąc oderwać wzroku.

Gdy Marion dopina ostatnie szpilki, Hermiona ma tylko jedną myśl: to za dużo. Za ciasna, zbyt odsłaniająca, zbyt piękna. Ale gdy odwraca się w stronę lustra, serce na moment przestaje jej bić.

Ramiączka są proste, opierają się lekko na ramionach. Dekolt w kształcie litery V opina się na jej sylwetce, przylegając aż do kolan, gdzie suknia rozszerza się ku ziemi. Plecy pozostają niemal całkowicie odkryte, aż do lędźwi, spięte jedynie misterną siateczką złotych pasków, które lśnią przy każdym ruchu.

Zieleń materiału zapiera dech — a złote nici wplecione w tkaninę są oszałamiające.

Marion klaszcze teatralnie, a Hermiona przez dłuższą chwilę nie potrafi znaleźć słów.

Kiedy spogląda na Malfoya, kącik jego ust unosi się w ledwie widocznym uśmiechu.

- To ta - mówi przeciągle. Rzuca Marion znaczące spojrzenie, a kobieta znika w głębi butiku. Draco podchodzi bliżej, jego spojrzenie przesuwa się po sukni z uważnością, która sprawia, że Hermiona czuje się naga mimo materiału. Suknia jest prosta, ale elegancka — i podoba jej się bardziej niż wszystkie poprzednie razem wzięte.

Malfoy unosi dłoń i muska palcami jej obojczyk. Przez ciało Hermiony przebiega dreszcz — gwałtowny, nieproszony. Przesuwa kostkami po jej ramieniu, aż w końcu jego dłoń spoczywa na biodrze i nie cofa się.

- Formidable - szepcze z francuskim akcentem, kładąc nacisk na trzecią sylabę. Jego oczy błyszczą srebrem, gdy spotykają się z jej spojrzeniem.

Na moment zapomina, jak się oddycha.

- Jest doskonała - mówi cicho, a Hermiona nie potrafi doszukać się w tych słowach niczego nieodpowiedniego. - Suknia godna królowej.

Przypomina sobie jego wcześniejsze słowa. Nie będziesz pionkiem. Będziesz królową.

To przypomnienie, że nawet teraz wszystko to prowadzi do czegoś większego.

A jednak jego dłoń wciąż spoczywa na jej biodrze, a przez cienki materiał czuje jego chłód — palący, jakby odwrotnie do logiki.

- To ta - potwierdza z lekkim skinieniem głowy, niezdolna się odsunąć. Choć wie, że to wszystko to gra — dla Marion i wszystkich, którym kobieta opowie — pragnie się pochylić, zanurzyć w tym, co wywołuje jego dotyk. - Tylko nie wiem, ile kosztuje.

Malfoy przewraca oczami.

- To bez znaczenia. Zapłacę. Potrzebujesz też butów i dodatków.

Jej ramiona się napinają.

- Mam własne pieniądze…

- I nie zamierzasz ich wszystkich wydać na suknię - przerywa jej gładko. Gdy nie odpowiada, zaciskając szczękę, tylko się uśmiecha. Kciukiem muska linię jej biodra.

- Uwierz mi - mieć cię u boku w tej sukni będzie warte każdego sykla.

Pochyla się, jego ciepły oddech muska jej ucho, gdy szepcze:

- Ma belle femme.

Dreszcz przebiega jej kręgosłupem, a jakaś mała, zdradliwa część niej życzy sobie, by naprawdę to miał na myśli.

Chapter Text

Hermiona zrywa się z łóżka, zaskoczona cichym pukaniem do drzwi. Instynktownie sięga pod poduszkę po sztylet, który trzyma tam na wszelki wypadek, ale jej palce rozluźniają się wokół rękojeści, gdy przypomina sobie, gdzie jest.

Poczucie bezpieczeństwa w Malfoy Manor wciąż wydaje się luksusem, do którego nie potrafi się przyzwyczaić — po tylu latach spędzonych w kryjówkach, w ciągłym strachu, że jeden błąd może otworzyć drogę wrogom.

Tutaj wie, że zaklęcia ochronne Malfoya — jej męża — są tak szczelne, że każdy intruz, który choćby pomyśli o wtargnięciu, nie zbliży się nawet do kutych żelaznych bram posiadłości. Czasem czuje, jak te zaklęcia muskają jej skórę, szczególnie odkąd zostali magicznie związani. Po raz kolejny zastanawia się, jak głęboko ich magia została teraz spleciona — nieodwracalnie.

Wpatruje się w sufit, oddychając ciężko przez dłuższą chwilę, zanim woła:

- Chwila!

Wyciąga rękę spod poduszki i zamiast sztyletu chwyta różdżkę, która czeka na stoliku nocnym.

To nie Malfoy. Nauczyła się rozpoznawać ostre, zdecydowane pukanie jego kostek. Myśl o kimś obcym wywołuje w niej dreszcz niepokoju. Ostatnim niespodziewanym gościem był Lucjusz Malfoy.

A dziś — dzień przyjęcia. Jej nerwy od dawna były napięte, coraz bardziej z każdą godziną, i teraz nie mogła już zaprzeczyć, że się boi.

Boi się tego, jak potoczy się ten dzień — co może się wydarzyć.

Zarzuca na siebie szlafrok, rzucając przelotne spojrzenie w lustro, gdy rusza w stronę drzwi. Ciemne cienie pod oczami zdradzają kolejną bezsenną noc, pełną koszmarów. Jej stare sny o posiadłości powróciły — po latach milczenia.

Wspomnienia tamtego dnia, gdy po raz pierwszy poczuła działanie Cruciatusa z rąk Bellatrix.

Codziennie dziękuje losowi, że czarownica nie przeżyła Bitwy o Hogwart. Hermiona nie wie, czy byłaby w stanie utrzymać tę fasadę — choćby pozory neutralności — gdyby musiała regularnie mieć z nią do czynienia.

Z różdżką luźno trzymaną w dłoni, otwiera drzwi.

I mruga, zaskoczona.

Po drugiej stronie drzwi stoją dwie kobiety. Wymieniają spojrzenia, gdy ją widzą. Hermiona rozpoznaje je mgliście — znajome twarze z przeszłości — ale ich obecność tutaj jest tak nieoczekiwana, że przez chwilę tylko patrzy, niezdolna wydobyć z siebie słowa.

- Granger - Pansy Parkinson unosi brew, a na jej ustach pojawia się złośliwy uśmiech. - A może powinnam powiedzieć: Malfoy?

Bez zaproszenia wślizguje się do środka, a za nią, z przepraszającym uśmiechem, wchodzi druga dziewczyna — Daphne Greengrass.

Hermiona obraca się na pięcie, krzyżując ramiona na piersi.

- Co wy...

- Draco nas zaprosił - przerywa jej Pansy przeciągle, omiatając wzrokiem pokój, zanim znów skupia spojrzenie na Hermionie. Kręci głową z niedowierzaniem, a w jej oczach błyska coś na kształt rozbawienia. - I na Merlina, gdyby nie powiedział mi tego sam, nigdy bym nie uwierzyła.

- Nie uwierzyłaś nawet wtedy, gdy ci powiedział - przypomina jej Daphne, rzucając Hermionie kolejny uśmiech, zbyt uprzejmy, by był całkiem szczery.

Hermiona wciąż patrzy na nie osłupiała. Żałuje, że nie ma przy sobie sztyletu, ale jej palce wciąż zaciskają się na różdżce.

- Co wy tu robicie? Gdzie jest Draco?

- Wpuścił nas do skrzydła, ale sam musiał wyjść - odpowiada Pansy, cmokając z dezaprobatą, gdy poprawia jeden z niesfornych loków Hermiony. W końcu wyjaśnia: - Wysłał sowę, żebyśmy pomogły ci przygotować się na dzisiejszy wieczór. Fryzura, makijaż, suknia.

Na te słowa Hermiona poczuła, jak w niej coś zapłonęło. Złość. Doskonale potrafiła przygotować się sama. Ale nawet zanim zdążyła się odezwać, coś w niej przygasło. Nie znała się na tym świecie. Może rzeczywiście przyda jej się pomoc. Choć znała te dziewczyny głównie z dawnych, szkolnych animozji, fakt, że Malfoy ufał im na tyle, by wpuścić je do jej pokoju, koił część jej niepokoju.

Zastanowiła się, kiedy zaczęła tak bardzo polegać na jego osądzie.

Ale przecież ich życia były teraz splecione. Malfoy nigdy nie pozwoliłby, by ktoś zagrażający jej bezpieczeństwu przekroczył próg jej pokoju.

Bezmyślnie Hermiona próbuje sobie przypomnieć, czy widziała którąkolwiek z tych kobiet w ostatnim czasie, i podejrzewa, że nie. Nie walczą u boku Śmierciożerców, a choć ich rodziny mogą być sympatykami reżimu, one same najwyraźniej zostały oszczędzone przed najgorszym obliczem wojny.

Część niej im tego zazdrości — a może nawet ich za to nienawidzi.

Ale wie, że gdyby sama miała wybór, też nie chciałaby uczestniczyć w tej brutalnej rzeczywistości. Może one po prostu zawsze miały dość przywilejów, by nie musieć walczyć o każdy oddech.

- W porządku - mruczy Hermiona, próbując uśmiechnąć się choćby odrobinę. - Skoro Draco powiedział, że to w porządku, to... niech będzie.

Na twarzy Pansy wciąż maluje się niedowierzanie. Zrzuca torebkę na podłogę, opierając ją o ścianę.

- Wciąż trudno mi uwierzyć, że naprawdę poślubiłaś Draco Malfoya.

- Mam podobnie - przyznaje Daphne, przesuwając krzesło od toaletki Hermiony i zaczynając rozkładać kosmetyki. Hermiona rozpoznaje tylko niektóre z nich — po tylu latach wojny pielęgnacja skóry i makijaż były ostatnimi z jej zmartwień. - Mam nadzieję, że opowiesz nam kiedyś tę historię.

Hermiona powstrzymuje się od ostrej riposty. Przypomina sobie, że te dziewczyny nie żyją w tym samym świecie co ona.

- To nie jest szczególnie ciekawa historia - odpowiada w końcu. Przesuwa palcami po włosach. - Powinnam się wykąpać?

- Tak - potwierdza Pansy. - Mamy jeszcze sporo czasu do rozpoczęcia przyjęcia. Myślę, że Draco chciał mieć pewność, że dziś nie będziesz sama.

Na te słowa Hermiona zamiera. To do niego niepodobne — a jednak w ostatnich tygodniach nauczyła się o nim więcej, niż kiedykolwiek przypuszczała.

Nie podoba jej się myśl o zostawieniu ich samych w swoich komnatach, ale większość rzeczy w tym pokoju i tak nie należy do niej. Wślizguje się do łazienki, rozbiera się, zanim zdąży się rozmyślić, i szybko, niedbale myje włosy. Głowa jej wiruje od tego nowego rozdziału.

Przez resztę poranka i popołudnia będzie miała przy sobie dwie inne kobiety — i będzie musiała odegrać swoją rolę. Udawać, że cieszy się z przyjęcia, ze ślubu, z przyszłości, która jeszcze kilka miesięcy temu miała zakończyć się śmiercią z rąk tego samego mężczyzny, który dziś nazywa się jej mężem.

Myśl osiada w niej ciężko, jak kamień.

Ale zakłada na twarz uśmiech, owijając ręcznik wokół włosów, i wślizguje się do garderoby, by ubrać coś prostego. Planowała przygotować się sama, ale może dobrze jej zrobi, jeśli nie będzie się na tym zbyt mocno skupiać.

Po raz kolejny uświadamia sobie, że to nie jest jej świat. Nawet nie jest zbliżony.

- Gdy zobaczyłam artykuł w „Proroku" - mówi Pansy, gdy Hermiona wychodzi z łazienki - pomyślałam, że to fałszywka. - Wyciąga różdżkę i rzuca kilka zaklęć na jej loki, susząc je i wygładzając jednocześnie. Gwiżdże cicho i uśmiecha się szeroko. - Myślałam, że to jakiś dupek po prostu próbuje się odegrać.

Hermiona niemal się krztusi.

Daphne chichocze, rzucając Pansy wymowne spojrzenie.

- Ale serio, też się zastanawiałam nad tym artykułem - mówi niedbale, owijając jeden z loków Hermiony wokół palca. Hermiona sztywnieje, a jej palce drgają, jakby chciały sięgnąć po różdżkę leżącą na łóżku. - Najlepsza przyjaciółka Harry'ego Pottera — jedna z najbardziej znanych bojowniczek oporu.

Będzie musiała coś im powiedzieć. Choć część niej chciałaby po prostu poprosić je, by wyszły, udaje jej się uśmiechnąć.

- Szczerze mówiąc, opór nie jest taki, jakim chcieliby się przedstawiać. To nie są przywódcy, za jakich się uważają.

To akurat prawda — i nie zamierza tego ukrywać. Wspomnienia przemykają przez jej umysł: liczne sytuacje, w których liderzy oporu nadużywali swojej pozycji.

Daphne kręci głową, jakby próbowała to sobie poukładać.

- Ale ty i Draco? To dopiero skandal.

Jedynymi „skandalami", jakie Hermiona potrafi sobie wyobrazić z udziałem Draco Malfoya, są tortury i morderstwa. Widzi oczami wyobraźni jego kpiący uśmiech, gdyby usłyszał, jak te dziewczyny plotkują o jego życiu uczuciowym.

Ale wie, że nie może ich lekceważyć. Pansy i Daphne to nie puste dziewczęta z salonów. Choć nie walczą na froncie, żyją w tej wojnie równie długo jak ona. I nie pozwoli sobie na to, by je zignorować.

Najlepsze kłamstwa opierają się na prawdzie. Wzrusza więc ramionami z lekkim uśmiechem, w którym pobrzmiewa autoironia.

- Co mogę powiedzieć? - Uśmiech staje się nieco nieobecny, rozproszony, gdy siada przy toaletce. - Chyba... z czasem mnie do siebie przekonał.

- Słyszałam, że próbowałaś go zabić - mruczy Daphne, ciągnąc za pasmo włosów Hermiony jakby była porcelanową lalką. - A zamiast tego go poślubiłaś.

Hermiona potrafi zrozumieć, jak to może wyglądać z ich perspektywy — jeśli tylko przymknie na to oko. Przez lata zmuszana była myśleć wyłącznie o przetrwaniu, więc łatwo było zapomnieć, co może sądzić o niej reszta świata.

- Tak - przyznaje. To żadna tajemnica, że byli rywalami. Nie kosztuje jej nic, by to potwierdzić. - I on próbował zabić mnie. W pewnym momencie ta wrogość przerodziła się w szacunek. A potem... w podziw. - Wymusza cichy śmiech. - Myślę, że oboje wiedzieliśmy, że już się nie zabijemy. Że to wszystko zmieniło się w coś zupełnie innego.

Słowa, gdy opuszczają jej usta, smakują gorzko. W tym kłamstwie jest zbyt wiele prawdy — i to ją niepokoi.

- Nawet w czasie wojny - szepcze Daphne - jest miejsce na miłość.

Hermiona nie ma na to odpowiedzi. Milczy. Z pewnością nie kocha tego mężczyzny. Często nawet go nie szanuje. Toleruje go, bo nie ma innego wyboru.

- Nadal wydaje mi się to dziwne - mówi Pansy z wzruszeniem ramion. - Że zdradziłaś swoją stronę dla niego. Nigdy nie wydawałaś się typem, który by to zrobił. Zbyt logiczna. Zbyt pragmatyczna.

Hermiona nie wie, czy powinna poczuć się pochwalona, czy obrażona. Ale słowa są tak rzeczowe — i tak prawdziwe — że na moment zbijają ją z tropu. Musi sobie przypomnieć, że wielu uwierzy, iż została zmanipulowana. A jeśli trochę to podkreśli, nikomu to nie zaszkodzi.

- Nawet najbardziej logiczne zasady mają swoje wyjątki - szepcze, po czym rzuca Pansy krzywy uśmiech. - Nie mogę zaprzeczyć, że to... miła odmiana. Nie musieć się ciągle bać. Nie oglądać się za siebie na każdym kroku. Nie zasypiać z różdżką w dłoni, gotowa na atak. Draco dał mi więcej, niż się spodziewałam.

I to również brzmi zbyt prawdziwie.

Płytka studnia magii, która już zaczęła się między nimi formować — efekt ich magicznego związania — tli się tuż pod powierzchnią skóry. Czuje ją. I wie, że z czasem będzie tylko silniejsza.

Wkrótce będą gotowi, by przejść do kolejnego etapu planu. Ale na razie musi grać dalej.

Coś na kształt dumy rozlewa się w niej ciepłem, gdy uświadamia sobie, że Malfoy nie wysłałby swoich przyjaciół, by pomogli jej przygotować się do przyjęcia, gdyby nie ufał, że utrzyma fasadę.

- Draco mówił, dokąd się wybiera? - pyta Hermiona, ale niemal natychmiast gryzie się w język, gdy dziewczyny wymieniają spojrzenia. Wie, że nie powiedziałby. Rzadko mówi nawet jej, gdzie się udaje, gdy znika z ich wspólnych komnat — a przecież ona zna więcej szczegółów jego działań. Daphne i Pansy, stojące z boku, nie mają dostępu do większości informacji. Hermiona uśmiecha się z zakłopotaniem. - Nieważne. I tak pewnie go później znajdę.

Daphne, jakby chcąc rozładować napięcie, przechyla jej twarz w swoją stronę.

- W najgorszym razie zobaczysz go na przyjęciu! - mówi z uśmiechem, przyglądając się jej uważnie, po czym marszczy brwi i szturcha ją lekko w policzek. - Blada ta twoja skóra, po tylu latach w ukryciu. Draco powiedział, żebyśmy poszły w stronę naturalności.

- Właściwie - przeciąga Pansy - powiedział, żebyśmy jedynie podkreśliły twoje naturalne piękno. - Prycha z rozbawieniem. - Kolejna rzecz, w którą nigdy bym nie uwierzyła, gdybym nie zobaczyła na własne oczy. W końcu znalazł kogoś, kto roztopił ten kawał lodu w jego piersi.

Prawdziwy rumieniec wpełza jej na szyję i policzki, gdy Hermiona patrzy na nie osłupiała. Nie może zaprzeczyć, nie zdradzając się, ale też dobrze wie, że to nieprawda. Malfoy nie darzy jej uczuciem — nie w sposób, który sugerują. Ich związek to układ — gra pozorów i wzajemnych korzyści. Cokolwiek powiedział, zrobił to dla podtrzymania iluzji.

Odwraca wzrok, mając nadzieję, że wygląda na zawstydzoną, choć w środku serce bije jej zbyt szybko.

Obie dziewczyny milkną, skupione na pracy. Pansy rzuca kolejne zaklęcia, układając jej włosy, a Daphne rozprowadza chłodny krem na twarzy Hermiony — przyjemniejszy, niż chciałaby przyznać.

- Cóż - mówi w końcu Daphne, przerywając ciszę - miło mieć tu wreszcie jakąś dziewczynę. A Draco... jemu przyda się ktoś taki jak ty, żeby go trochę utemperować.

To jedno słowo — utemperować — zawiera w sobie wszystko, czego Hermiona nauczyła się o Malfoyu. Mimo siebie, śmieje się cicho. Wie, że nie powinna nikogo dopuszczać zbyt blisko, ale te dwie dziewczyny sprawiły, że poczuła się... mniej samotna.

Wie, że są po drugiej stronie — że ich rodziny prawdopodobnie są uwikłane w wojnę tak samo jak ona — ale jeśli się postara, potrafi zobaczyć w nich po prostu dwie młode kobiety, które wciąż próbują odnaleźć coś dobrego w tym chaotycznym, zniszczonym świecie.

I po raz pierwszy dopuszcza do siebie myśl, że może Malfoy nie zaprosił ich tylko po to, by pomogły jej się przygotować.

Coś w niej pęka na tę myśl.

~OO~

Do połowy popołudnia Malfoy wciąż się nie pojawił — a jeśli wrócił, to wślizgnął się do swoich komnat, nie informując jej o niczym. Daphne i Pansy trajkotały przy jej boku, o błahych, drobnych sprawach, które w innych okolicznościach przyprawiłyby ją o przewrócenie oczami — gdyby nie to, że jakaś część niej za tym tęskniła. Za łatwą rozmową o rzeczach, które nie oznaczają życia lub śmierci. Za myślą, że wciąż może się uśmiechać i śmiać — i że nie zawsze musi to być wymuszone.

Serce ścisnęło się jej na tę myśl, ale szybko stłumiła falę emocji.

Nie przybyła tu po to, by zdobywać przyjaciół, zakochiwać się czy dobrze się bawić. Jej misja była zupełnie inna — i przypadkiem wymagała, by po drodze odegrać kilka innych ról.

Mimo to pozwoliła Pansy i Daphne pomóc sobie włożyć suknię, a gdy była już odpowiednio wystrojona, cała trójka stanęła przed lustrem.

- Wow - szepnęła Daphne, muskając materiał sukni z niemal nabożnym zachwytem. - Jest przepiękna. Hermiono, wyglądasz cudownie!

Wyglądała jak ona sama — tylko czyściej. Bardziej elegancko. W jej oczach błyszczało światło, skóra była gładka, a usta lśniły delikatnym połyskiem. Daphne, zgodnie z obietnicą, utrzymała makijaż w prostocie i klasie, a Pansy upięła jej loki w coś misternie splecionego, a zarazem ponadczasowego.

To więcej, niż sama byłaby w stanie osiągnąć. Przełknęła z trudem ślinę.

Wciąż nie potrafiła do końca pogodzić się z tym, co się działo. Że poślubiła Malfoya — jednego z najzimniejszych, najbardziej bezwzględnych Śmierciożerców — i że teraz miała wziąć udział w balu z tej okazji.

- Draco padnie trupem, jak cię zobaczy - rzuciła Pansy z uśmiechem, zakładając ręce na piersi. Rzuciła Daphne porozumiewawcze spojrzenie. - Dobra robota.

- Dziękuję wam - wyszeptała Hermiona, zaskoczona tym, jak szczerze to mówi. - Czułam się... samotna. Spędzać tyle czasu tylko z Draco — a i tak często go nie ma.

Kolejna prawda. Wysunęła się z jej ust równie łatwo jak poprzednie, a mimo to wywołała mdłości. Ale nie traciła nic, zyskując ich sympatię. Czuła się bardziej samotna niż przez ostatnie lata, a kobiece towarzystwo obudziło w niej coś miękkiego, co od dawna trzymała głęboko ukryte.

Pansy ścisnęła jej ramię.

- Jesteśmy o sowę stąd. Umówimy się kiedyś na lunch czy coś.

Bo dla nich takie rzeczy wciąż istniały. Ich życie nie było całkowicie pochłonięte przez walkę o przetrwanie. Serce Hermiony ścisnęło się na myśl, że coś takiego wciąż może być możliwe — i bardziej niż kiedykolwiek zapragnęła życia poza tym, które znała.

Twarz miała zastygłą w uśmiechu, ale udało jej się skinąć głową.

- Bardzo bym chciała.

Daphne muska jej policzek delikatnym pocałunkiem, po czym obie kobiety wymykają się z pokoju, by przygotować się na przyjęcie, zostawiając Hermionę samą — ubraną, gotową i otoczoną własnymi nerwami. Siada na swojej zwykłej kanapie w saloniku, bezmyślnie przewracając strony książki, choć myślami jest zupełnie gdzie indziej.

Ostatnie spotkanie z Czarnym Panem było wystarczająco niepokojące, a teraz jego uwaga skupi się wyłącznie na niej — nie wspominając już o spojrzeniach wszystkich Śmierciożerców w posiadłości i zaproszonych gości z wyższych sfer.

W tym Lucjusza i Narcyzy Malfoy.

Przełyka z trudem ślinę, zamyka książkę i zaczyna krążyć po salonie. W tym samym momencie drzwi do pokoju Malfoya otwierają się i w progu staje on sam. Włosy ma jeszcze wilgotne, a jego oczy rozszerzają się nieznacznie, gdy ją dostrzega. Po chwili otwiera drzwi szerzej, ubrany w koszulę i spodnie, z rozpiętym kołnierzykiem.

- Cześć - mówi Hermiona, a słowo wypada z jej ust niemal szeptem. Wpatruje się w niego, a jego palce zamierają przy mankiecie.

Skinienie głowy.

- Witaj. - Jego wzrok przesuwa się po niej, zatrzymując na twarzy, a przez ciało Hermiony przetacza się fala ciepła. - Wyglądasz... pięknie.

- Dziękuję - odpowiada, splatając nerwowo dłonie. - Ty też. - Krzywi się natychmiast, gdy na jego ustach pojawia się rozbawiony uśmieszek. Ale unosi podbródek i powtarza z przekonaniem. - Pięknie.

Z jego ust wydobywa się cichy śmiech, a szare oczy błyszczą.

- Miło spędziłaś czas z Pansy i Daph?

Zastanawia się znów nad jego prawdziwymi motywacjami, ale podejrzewa, że nawet jeśli zapyta, nie otrzyma odpowiedzi.

- Tak, właściwie tak. Choć byłam zaskoczona, gdy pojawiły się dziś rano. Są... miło było mieć towarzystwo.

- Dobrze. - Coś w jego twarzy poważnieje, gdy przekracza próg. - To stare przyjaciółki. Ufam im, ale... oczywiście nie wiedzą wszystkiego.

Wszystkiego. Tego, co ich oboje pochłonęło tak głęboko, że Hermiona ledwo pamięta, jak to jest rozmawiać o błahostkach — o tym, która kawiarnia na Pokątnej ma najlepsze biscotti.

- Było miło - powtarza Hermiona, a jej głos brzmi dziwnie odlegle. Nie potrafi wyrazić wszystkiego, co ma na myśli, ale widzi, że Malfoy rozumie. - oderwać się od tego wszystkiego. Powinnam... - Przełyka ślinę, szukając w sobie jakiegoś logicznego powodu, ale nie znajduje żadnego. - Chciałabym kiedyś znów się z nimi zobaczyć.

To jakby zbyt wiele fragmentów jej samej zostało odsłoniętych przed nim — zbyt podatnych na zranienie. Ale on tylko kiwa głową.

- W porządku. Nie jesteś tu więźniem. Masz prawo mieć przyjaciół. - Jego spojrzenie przesuwa się po pokoju, jakby spodziewał się, że ktoś wyłoni się z cienia — mimo że to jedno z niewielu miejsc, gdzie mogą mówić swobodnie. - Żaden z naszych planów nie będzie gotowy w najbliższym czasie.

Hermiona kiwa głową, cicho:

- Racja.

Wszystko, co zamierzają zrobić — cała strategia, cała intencja — zależy od tego, czy oboje zdołają rozegrać tę długą partię razem.

- Poza tym - dodaje Malfoy, zniżając głos - dobrze jest podtrzymywać pozory. Ludzie będą oczekiwać, że zaprzyjaźnisz się z damami z wyższych sfer.

Jego potwierdzenie, że to w porządku — że nie odchodzi od celu przez chęć uczestniczenia w czymś innym — rozluźnia w niej część napięcia.

- Dobrze. - Łapie jego spojrzenie z lekkim, pełnym ironii uśmiechem. - Dziękuję, że je przysłałeś. Doceniam to.

Przez chwilę przygląda się jej uważnie, oceniając ją raz jeszcze.

- Spisały się znakomicie.

Rumieniec powraca z siłą, podsycany przez żar w jego oczach.

- Trzeba wyglądać najlepiej - mruczy Hermiona - na przyjęciu zorganizowanym na własną cześć.

Na jego ustach pojawia się cień rozbawienia, gdy owija wokół szyi zielony krawat, dopasowany do jej sukni. Długie palce sprawnie wiążą jedwab.

- I wszystkich powalisz na kolana.

~OO~

Nie potrafi oderwać od niej wzroku — i Draco nie musi udawać dumy, która prostuje mu ramiona, gdy Granger wsuwa dłoń pod jego ramię i razem ruszają w stronę sali balowej. Choć wszystko to jest grą — nawet powód, dla którego Czarny Pan zorganizował to przyjęcie — zamierza odegrać swoją rolę najlepiej, jak potrafi.

To nie znaczy, że jego różdżka nie spoczywa dyskretnie przy pasie — na wypadek, gdyby zaszła potrzeba.

I wie, że suknia Granger została zaprojektowana tak, by umożliwić szybki dostęp do jej własnej — bo sam rozmawiał z Marion o tej modyfikacji.

Jest oszałamiająca. Absolutnie zjawiskowa. Kilka kroków od surowej bojowniczki oporu w stronę damy dworu — ale podoba mu się, że wciąż jest trochę jednym i drugim. Choć docenia Pansy i Daphne — i cieszy się, że Granger dobrze spędziła z nimi poranek — wie, że one nie rozumieją prawdziwego frontu wojny.

Dla nich to nie jest kwestia życia i śmierci — to tylko niedogodność, zamknięty butik, brak nowej kolekcji jedwabiu. Ich rodziny trzymają je z dala od najgorszego, podczas gdy ich ojcowie walczą u jego boku.

Ale nawet ci spoza Wewnętrznego Kręgu nie są poddawani takim wymaganiom, jakim podlega on sam.

I wie, że Granger to rozumie. Nie musi jej nic tłumaczyć — i to również docenia.

To tylko potwierdza, że jest partnerką, której potrzebował — i którą teraz trzyma u swego boku. Czuje, jak ich wspólna magia pulsuje pod skórą, jej sygnatura magiczna co jakiś czas ociera się o jego własną. To dziwne uczucie, niemal nachalne, ale pozwala sobie na nie — wiedząc, co może im przynieść... jeśli tylko nie zawiodą.

Przyciąga ją nieco bliżej, gdy docierają na miejsce — choć nie jest to żaden obowiązek.

Granger spogląda na niego, w oczach błysk ciepła, który rozpoznaje jako część ich wspólnej gry. A gdy przekraczają próg sali balowej, unosi podbródek, z delikatnym, skromnym uśmiechem na ustach. Wchodzi w tę rolę z taką gracją, jakiej się po niej spodziewał.

Goście wstrzymują oddech — i zastanawia się, ile z tego to efekt jej urody, a ile to echo tego, kim jest i co symbolizuje.

Jego towarzysze — Śmierciożercy — prezentują się zaskakująco dobrze, przynajmniej większość z nich. Choć takie wydarzenia należą do rzadkości.

Draco pragnie, choćby raz, by wieczór przebiegł bez zakłóceń. By to naprawdę było tylko świętowanie ich zaślubin — ale głos głęboko w nim podpowiada, że to nie będzie takie proste. Jeśli nic innego, to przynajmniej może cieszyć się tą chwilą — spojrzeniami, które śledzą ich, gdy kroczą przez środek sali. Zazdrością i pożądaniem, które potrafi odczytać z twarzy wokół nich. Powstrzymuje się, by nie zacisnąć pięści.

Nikt nie odważyłby się jej dotknąć — a nawet gdyby spróbował, Granger bez wahania postawiłaby każdego na miejscu.

Nie okazuje podziwu dla wystroju sali, choć jest ona wyjątkowo wystawna — i Draco rozpoznaje w nim rękę swojej matki. Mężczyźni klepią go po ramieniu, kobiety rzucają gratulacje, a Granger zachowuje chłód i grację, odpowiadając jedynie uprzejmym skinieniem.

Przesuwa dłoń na jej plecy — pewnie, z wyraźnym zaznaczeniem przynależności — i pochyla się ku niej. Na jego ustach pojawia się uśmiech, gdy szepcze jej do ucha:

- Można by pomyśleć, że zostałaś do tego stworzona.

Ona uśmiecha się do niego, trzepocząc długimi rzęsami. Tak, by tylko on mógł usłyszeć, odpowiada:

- Kto by pomyślał.

Jego uśmiech poszerza się, a czując na sobie spojrzenia ponad setki osób, składa na jej skroni długi, znaczący pocałunek. Jej skóra jest ciepła i miękka pod jego ustami, a gdy się odsuwa, oboje znów przywdziewają chłodne maski. To będzie długi wieczór — ale nie ma wątpliwości, że ona mu dorówna.

~OO~

- Musisz wiedzieć - mruczy Granger pod nosem, gdy oboje skubią z talerzyka przystawki - że tego nienawidzę.

Draco łapie jej spojrzenie, przeżuwając kęs, po czym upija łyk szampana. Znaleźli stolik z dala od głównego tłumu, podczas gdy reszta gości miesza się i plotkuje. Choć wydarzenie odbywa się na ich cześć, uwaga zebranych szybko się rozprasza.

- Wiem - odpowiada spokojnie. - Czasem trudno pamiętać, że nie wszyscy przeżywają tę wojnę tak jak my.

Wymieniają spojrzenia. Hermiona kręci głową, a frustracja przebija się na powierzchnię tylko na moment.

- Trudno nie zauważyć, że za murami ich wystawnych rezydencji toczy się wojna.

Draco unosi jej dłoń i składa pocałunek na jej kostkach.

- Wkrótce się zorientują.

Ma nadzieję, że rozumie, co ma na myśli — ale zanim zdąży odpowiedzieć, zaciska usta. Draco podąża za jej wzrokiem i dostrzega zbliżających się rodziców. Jego usta napinają się w grymasie, wstaje i pomaga Hermionie również się podnieść. Czwórka spotyka się w przejściu.

- Matko, ojcze - mówi cicho Draco. - Znacie już, oczywiście, moją żonę, Hermionę.

Lucjusz skinął głową z wyraźną niechęcią, ale Narcyza podchodzi, by złożyć pocałunek na obu policzkach Granger. Jej błękitne oczy błyszczą radością — Draco nie jest pewien, na ile szczerą — ale kobieta pochyla głowę z wdziękiem.

- Oczywiście, Hermiono - mówi. - Cieszę się, że wreszcie możemy się spotkać.

Minęły zaledwie tygodnie, ale Draco nie komentuje.

- I ja również - odpowiada Granger, spokojnie i z klasą. - Draco wiele mi o was opowiadał.

Nie opowiadał. Zazwyczaj unika wspominania matki — tak samo jak unika mówienia o innych swoich słabościach.

Ale Narcyza wygląda na zadowoloną, promienieje do Hermiony, jakby ta była odpowiedzią na wiele pytań. I jeśli choćby podejrzewa prawdziwy powód tego wszystkiego, Draco nie byłby zaskoczony — ale wie, że nigdy nie wypowie tych podejrzeń na głos.

Jego matka wygląda olśniewająco w bladoniebieskiej sukni, z włosami upiętymi w elegancki kok, a Lucjusz prezentuje się surowo, lecz nienagannie. Draco czuje, jak coś ściska mu żołądek — bo gdyby okoliczności były inne, to spotkanie mogłoby wyglądać zupełnie inaczej.

Gdyby wszystko potoczyło się inaczej, to z pewnością nie Granger stałaby u jego boku.

Narcyza zaplata dłoń z Hermioną i odciąga ją od mężczyzn cichym:

- Musimy się umówić na herbatę.

Wymieniając z ojcem grymas, Draco unosi podbródek, gorączkowo szukając w głowie czegoś uprzejmego do powiedzenia. Choć jest porucznikiem Śmierciożerców — i najwyżej postawionym z nich — w tym towarzystwie czuje się, jakby grunt pod nogami był nierówny. Jakby nic nie było takie, jak powinno, i każdy krok wymagał ostrożności.

Dostrzega Theo po drugiej stronie sali, rozmawiającego z Blaise'em, i jakaś część niego pragnie po prostu się wyrwać, spędzić wieczór z nimi. Ale jego matka rozmawia z jego żoną, a on nie jest wystarczająco blisko, by usłyszeć, o czym mówią. Zaciska szczękę i rusza za nimi — w samą porę, by na podwyższenie wszedł Voldemort.

W jednej chwili zapada cisza.

Czarny Pan omiata tłum spojrzeniem czerwonych, przenikliwych oczu. Ubrany w ciemne, użytkowe szaty, wygląda tu jak ktoś zupełnie nie na miejscu — pośród salonowych gości i śmiejących się arystokratów. Draco rzuca Granger spojrzenie. Jej usta drgają, jakby powstrzymywała uśmiech, a on sam ledwo powstrzymuje się od parsknięcia.

- Witajcie - syczy Voldemort, a jego głos niesie się echem po sali. - Dziś świętujemy małżeństwo mojego najwierniejszego porucznika, Malfoya, i jego nowej żony.

Rozlega się uprzejmy aplauz, choć tylko Śmierciożercy stoją wyprostowani i pewni siebie. Draco dostrzega Pansy i Daphne — ich uśmiechy są wymuszone. W rzeczywistości większość gości wygląda podobnie. Choć Voldemort przewodzi ich stronie w wojnie, jego obecność nie daje nikomu poczucia bezpieczeństwa.

Draco sam nie przepada za jego towarzystwem — ale nie ma wyboru. Nie może po prostu chodzić na przyjęcia i ignorować reszty. Czuje, jak zgrzyta zębami, i z wysiłkiem wygładza rysy twarzy.

Na policzkach Granger pojawia się delikatny rumieniec, usta układają się w łagodny uśmiech, a Draco unosi kieliszek szampana.

- Skoro nie pozwolili nam uczestniczyć w prawdziwym ślubie - kontynuuje Voldemort, a słowa przeszywają Draco jak lodowaty sztylet - świętujemy dziś. Chodź, Draco. Przemów do nas.

Słyszy ukryty przekaz, skierowany tylko do niego, ale mimo to skłania głowę z wdziękiem i rusza naprzód, świadomy setek spojrzeń.

Nagle nie czuje się już tak radośnie.

Unosi kieliszek, patrzy prosto na Granger i odchrząkuje.

- Czasem życie zaskakuje nas najbardziej nieoczekiwanymi rzeczami. - Skupia się na cieple ukrytym w jej spojrzeniu i mówi tylko do niej. - Nigdy nie przypuszczałem, że znajdę kobietę, z którą połączy mnie coś tak głębokiego — po przeciwnych stronach barykady. A jednak... - Uśmiecha się z lekką dozą samozadowolenia, a z tłumu kobiet dobiega ciche westchnienie. - Niektóre rzeczy po prostu są nam pisane. A kimże jestem, by z tym dyskutować?

Czuje obecność Czarnego Pana u swego boku — ale po raz pierwszy nie obchodzi go, że ten wie, iż kłamie. Powody, dla których sprowadził Granger z oporu, nie miały nic wspólnego z romantyzmem — były czystą kalkulacją. Ale to nie są słowa, które można wypowiedzieć w tej sali.

Granger promienieje, w oczach błysk, kieliszek w dłoni.

Draco nie znosi być w centrum uwagi — woli cień, działanie, konkret — więc kończy z ostatnim skinieniem głowy.

- Za moją piękną, błyskotliwą, niezwykłą żonę, Hermionę. Czyż nie wygląda dziś olśniewająco?

Tłum odpowiada chórem wiwatów, brzękiem szkła i ożywionym szmerem rozmów.

Draco opróżnia kieliszek jednym haustem i schodzi z podwyższenia.

Cała ta farsa i tak nie ma znaczenia.

Składa pocałunek na policzku matki, po czym chwyta dłoń Granger i odciąga ją w bok. Mają odegrać przedstawienie — ale to tylko kolejny ruch w grze, która ma ich doprowadzić do końca tej wojny.

W ten sposób albo w inny.

~OO~

Wieczór płynie w dziwnym tempie — powolnym, nierealnym — gdy za wielkimi szklanymi oknami sali balowej niebo przechodzi z szarości zmierzchu w głęboki granat nocy.

Goście są już wyraźnie podpici, ich głośne głosy niosą się z ogrodów, gdzie część z nich przeniosła się z kieliszkami w dłoniach. Hermiona ma dość tej farsy. Pragnie wrócić do ich komnat. Ma dość pustych rozmów, udawania, że nie czuje pogardy do niemal każdego w tym pomieszczeniu, dość chłodnych, lubieżnych spojrzeń Śmierciożerców, którzy nie odważą się podejść — bo jest żoną ich porucznika.

Przez cały wieczór czuła nad sobą ciężką zasłonę niepewności. Niektórzy wierzą w tę historię — inni są sceptyczni. I nie może ich za to winić, choć pragnęłaby, by wszystko było prostsze, przyjęte bez pytań. Ale wie, że gdyby role się odwróciły, sama też by się zastanawiała, jak to możliwe.

Daphne i Pansy siedzą przy stole z Nottem i Zabinim, kilka butelek wina dalej, i Hermiona chciałaby do nich dołączyć. Ale Malfoy jest zbyt spięty u jej boku, by mogła to zrobić. Wciąż spodziewa się najgorszego. Może przez cały wieczór będzie się tego spodziewał.

A ona nauczyła się ufać jego instynktom niemal tak samo jak własnym.

I dlatego to przeczucie niepokoju sączy się w niej z każdą mijającą minutą.

Przez cały wieczór czuła na sobie spojrzenie Voldemorta. To uczucie było niepokojące na wielu poziomach — bo jej życie zależało od tego, czy zdoła go przekonać. Że naprawdę kocha jego najlepszego porucznika.

Nienawidzi tego. I przez całą noc trzymała się od niego z daleka. Jeśli Malfoy może być jej pośrednikiem w kontaktach z Czarnym Panem, to niech tak będzie — odwaga nie ma tu nic do rzeczy.

- Zatańcz ze mną - szepcze w końcu Malfoy, i Hermiona nie wie, czy to dlatego, że ludzie wciąż na nich patrzą, czy dlatego, że on sam potrzebuje oddechu równie mocno jak ona.

Wsuwa więc dłoń w jego.

- Dobrze.

Wprowadza ją na parkiet, jego dłoń ciepła i pewna w jej własnej. Drugą kładzie na jej plecach, przyciągając ją bliżej, i Hermiona nagle, boleśnie uświadamia sobie, jak blisko się znajdują.

Jego palce suną wzdłuż jej kręgosłupa, odsłoniętego poza misterną siateczką pasków sukni. Każdy dotyk wywołuje dreszcz, a jej spojrzenie mimowolnie zatrzymuje się na jego oczach.

W jego wzroku kryje się zbyt wiele — słowa niewypowiedziane, obietnice, których żadne z nich nie odważy się złożyć. W jego objęciach jest coś znajomego, bezpiecznego, czego Hermiona nie potrafi nazwać.

Opada w ten moment, odpychając wszystko inne, i oplata ramiona wokół jego szyi. Melodia jest powolna, rytmiczna, płynie przez nią, zsynchronizowana z biciem jego serca pod jej policzkiem.

Malfoy prowadzi ich płynnie, niemal leniwie, przez kolejne gesty, ujmując jej dłoń i splatając palce z jej własnymi. I przez krótką chwilę Hermiona pozwala sobie na wyobrażenie. Jeśli, przez jakiś niewiarygodny zwrot losu, uda im się to wszystko — może nie będzie tak źle mieć go u swego boku. Ma w sobie tyle warstw, że nie potrafi już odróżnić, które są prawdziwe, które udawane, a które składają się na człowieka, którym naprawdę jest — gdzieś głęboko.

Na człowieka, którym mógłby być, jeśli to wszystko się skończy.

Nie wie, czy kiedykolwiek będzie w stanie zostawić wojnę za sobą, nawet jeśli naprawdę dobiegnie końca. To wszystko jest tak głęboko w niej zakorzenione — strach, priorytet przetrwania ponad wszystko inne. Czarno-białe zasady: zabić albo zostać zabitym. Przeszła przez to zbyt wiele razy, by zliczyć — i wciąż nic z tego nie wynikło.

Spogląda na jego przyjaciół po drugiej stronie sali, z uśmiechami na twarzach, unoszących kieliszki w toaście.

I dopiero po dłuższej chwili uświadamia sobie, że jej oczy są wilgotne.

- Nie zawsze tak będzie - szepcze Malfoy, przerywając ciszę, która zdążyła się między nimi zagnieździć. Hermiona drży, zastanawiając się, czy widzi łzy, które grożą spłynięciem po jej policzkach. Ociera wilgoć. - Nie, jeśli coś z tym zrobimy.

- Tak - szepcze w jego pierś, czując, jak coś w niej pęka. Chciałaby się w nim schować — w jego cieple, w ochronie, jaką dają jego dłonie. Przez tak długi czas zmuszała się do siły, do walki, do tego, by nie polegać na nikim poza sobą. Nawet z Harrym u boku nigdy naprawdę nie pozwoliła sobie na zależność.

A teraz, w obliczu czegoś innego, jest wyczerpana.

Malfoy wypuszcza z siebie ciche westchnienie, jego oddech muska jej skroń.

- Mówię poważnie, Granger. Możemy się z tego wyrwać. Nie będzie łatwo, ale...

To niebezpieczne mówić w ten sposób. Są na widoku, choć nikt nie stoi wystarczająco blisko, by ich usłyszeć. Mimo to jej klatka piersiowa zaciska się na te słowa — na szept możliwości, której nie śmie dopuścić do siebie. To tama, której nie potrafi zamknąć, i boi się bardziej niż czegokolwiek, że może pęknąć.

Bo nawet jeśli wojna się skończy, świat, który zna, legnie w ruinie.

Jest żoną mężczyzny, którego nie kocha. Mężczyzny, który zaledwie kilka miesięcy temu pragnął jej śmierci. Nie wie, czy będą w stanie się tolerować bez wzajemnej zależności, czy rozpozna go bez peleryny i maski.

Hermiona nie wie nawet, kim sama będzie, jeśli to wszystko się skończy.

Pociąga nosem, przerażona tym niekontrolowanym gestem. Choć teraz współpracują, nie chce pokazać mu ani odrobiny swojej kruchości. Odsłonić słabość to oddać mu władzę.

Ale Hermiona nie wie już, gdzie podziała się jej własna siła — wyczerpana, rozproszona na wietrze, który rozwiewa ją we wszystkie strony.

Jego dłoń zaciska się mocniej na jej plecach, przesuwając się w górę nagiego kręgosłupa, aż długie palce oplatają tył jej szyi.

- Granger - szepcze w jej włosy, a jego głos brzmi niemal jak błaganie.

- Hermiona - odpowiada cicho, niezdolna spojrzeć mu w oczy. Nie chce, by zobaczył, jak głęboko się w niej kotłuje.

- Hermiona - powtarza, a to jedno słowo staje się wydechem, przysięgą wypowiedzianą na jej skórze. Przez jej ciało przebiega dreszcz. - Nie wiem, jak obiecać ci przyszłość, skoro oboje wiemy, że byłoby to kłamstwo.

Na te słowa coś w niej się rozluźnia. Nic z tego nie ma sensu — zwłaszcza z zewnątrz — ale przynajmniej są w tym razem.

- Nie chcę żadnych obietnic - szepcze, wreszcie zdobywając się na odwagę, by spojrzeć mu w oczy.

Patrzy na nią, a między nimi zawisa coś niewypowiedzianego. Między brwiami pojawia się zmarszczka, szczęka napięta w twardej linii. Ale potem mięknie — w jego spojrzeniu pojawia się coś tak smutnego, że Hermiona ledwie może to znieść. Ramiona opadają mu nieznacznie — tak subtelnie, że prawie tego nie zauważa.

Przesuwając dłonią wzdłuż jej szyi, muska linię jej żuchwy opuszkami palców, po czym gładzi kciukiem jej policzek. Zaskoczenie przebiega przez nią, gdy ociera łzę, która zawisła w kąciku jej oka.

- Jedyne, co mogę ci dać - szepcze - to zbyt wiele pękniętych krawędzi.

Pochyla się i jego usta dotykają jej w pocałunku tak delikatnym, że jest ledwie muśnięciem skóry. Ale trwa — i Hermiona czuje, jak spada. Całuje ją ponownie, mocniej, z naciskiem, który sprawia, że jej serce bije szybciej. Wilgoć w jej oczach znika, wyparta przez gorzkie pulsowanie serca, gdy odwzajemnia pocałunek.

To wszystko na pokaz — Hermiona wie o tym doskonale. Wie, że wszyscy wokół oczekują właśnie tego, a jakaś część niej nienawidzi faktu, że mają jakąkolwiek publiczność.

Ale coś w niej eksploduje — serce zaczyna bić szybko, rozpaczliwie, palce wplatają się w jego włosy, a jego dłonie przyciągają ją mocno do twardej piersi.

Jej świat przesuwa się nieznacznie na swojej osi.

Gdyby nie jego ramiona, mogłaby po prostu zapaść się w otchłań i nigdy nie wypłynąć na powierzchnię.

Język Malfoya muska jej własny, śledzi linię jej warg, wślizguje się do wnętrza ust. Połyka cichy jęk, który wyrywa się z jej gardła, całując ją ponownie. Gdy odsuwa się z lekkim przygryzieniem jej dolnej wargi, Hermiona czuje uśmiech igrający na jego ustach. W jej wnętrzu zapala się żar — tlący się płomień balansujący na ostrzu, gotowy, by wybuchnąć.

Jego palce parzą jej skórę, a on opiera czoło o jej, dzieląc z nią oddech przez jeszcze kilka uderzeń serca.

To było zbyt szybkie, zbyt krótkie, niewystarczające, by ugasić ogień, który w niej zapłonął. Hermiona pragnie go pocałować ponownie, przyciągnąć do siebie i zatracić się w dotyku jego ust i dłoni.

Ale spojrzenia wciąż na nich spoczywają — niektóre pełne wątpliwości, inne oceniające. Jeszcze inne, jak Daphne i Pansy, błyszczące z rozbawieniem.

Malfoy po prostu przyciąga ją do siebie i ignoruje wszystkich wokół. Jakby nie obchodziło go, kto ich widzi — jeśli w ogóle ktoś ich widzi. I Hermiona pragnie, by to była prawda.

Czas płynie z rytmem muzyki, z łagodnym ruchem ich ciał, i Hermiona nie chce być nigdzie indziej. Jutro życie znów runie na nich z całą siłą — i może będzie to jeszcze trudniejsze przez ten krótki moment wytchnienia, który właśnie dzielą.

Ale teraz... teraz pozwala sobie o tym nie myśleć.

Ale tylko na teraz — tylko przez ten jeden moment — odsuwa wszystko inne na bok.

Sekundy, minuty, a może godziny mijają — nie wie. Ale czuje dokładnie ten moment, w którym on sztywnieje. Jego dłonie zaciskają się, całe ciało napina i stygnie w jednej, rozdzierającej chwili. Hermiona zamiera, a przez jej żyły przebiega lodowaty dreszcz.

Nie musi na niego patrzeć, by wiedzieć. Został wezwany.

- Muszę iść.

I tam, gdzie jeszcze przed chwilą było ciepło, teraz widzi tylko białą, gorącą wściekłość.

- W porządku.

Patrzy na nią jeszcze przez moment, usta rozchylają się, jakby chciał coś powiedzieć — ale potem szczęka zaciska się z trzaskiem. Cień przemyka przez jego szare oczy, zostawiając po sobie pustkę — spojrzenie, które nawiedza jej wspomnienia. Wiedział, że to nastąpi. A ona nie potrafi powstrzymać mdłości, które mieszają się z szampanem w jej żołądku, gdy puszcza ją i cofa się o krok.

Hermiona nie pamięta, by kiedykolwiek czuła takie zimno.

- Do zobaczenia - szepcze.

Kiwnął głową i zniknął.

Choć Hermiona siada między Daphne a Nottem przy ich stole i przyjmuje kieliszek wina, cała chęć do świętowania uleciała z niej bezpowrotnie.

Pół godziny później wymiguje się cicho i opuszcza salę, kierując się samotnie do ich komnat — z towarzyszką, którą jest tylko jej własny strach.

Chapter Text

Jest już po północy, gdy Hermiona wraca do ich komnat. Nie jest śpiąca, ale czuje się wyczerpana. Cały wieczór wciąż dudni jej w głowie — napięcie, które nie opuszczało jej ani na chwilę. I Malfoy.

To, jak sprawił, że przez moment wszystko wydawało się znośne. Ciepło jego ramion, gdy tańczyli — smak jego ust, gdy ją pocałował. Jest wystarczająco praktyczna, by wiedzieć, że to nic nie znaczyło. Że byłoby podejrzane, gdyby się nie dotykali, nie całowali, nie zatracili się w sobie na przyjęciu z okazji ich zaślubin.

Ale coś w tym było prawdziwe.

On zawsze był lepszym aktorem niż ona — wiedziała to od dawna.

Wszystko zniknęło w jednej chwili, gdy Czarny Pan wezwał go do siebie. I teraz Hermiona nie potrafi myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, że Malfoy nie był przewrażliwiony. Wiedział, że to się stanie. Choćby nie wiem jak się starała, nie potrafi uznać tego za rutynowe wezwanie — nie w środku nocy, podczas własnego przyjęcia.

To kara. Tak jak się obawiał.

Hermiona wie, że nie zaśnie, dopóki on nie wróci, ale nie ma pojęcia, jak długo go nie będzie. Krąży po salonie, próbuje czytać książkę, popija filiżankę ziołowej herbaty, żeby uspokoić nerwy.

Zegar tyka oznajmiając wybicie godziny pierwszej.

Wślizguje się do szafy, ostrożnie rozpinając ramiączka sukienki, gdy zdejmuje ją z ramion, i ostrożnie wiesza ją na wieszaku.

Przez chwilę przygląda się sobie, ubrana jedynie w czarną koronkową bieliznę. Jej szczupłość po czasie spędzonym w ruchu oporu, gdzie obowiązywały ścisłe przydziały, złagodniała, zmieniając się w krągłości, co jest zaskakujące w tym zestawieniu. Nie może się zmusić, żeby zdjąć koronkową bieliznę, choć jest piękna. Oczywiście nic z tego nie należy do niej.

Wszystko, co ma, należy do niego, z wyjątkiem brudnej i podartej torby z rzeczami, które podtrzymywały ją przy życiu w ruchu oporu.

Przygląda się sobie w lustrze jeszcze przez chwilę i ze zdumieniem zastanawia się, co pomyślałby Malfoy. Czy spodobałaby mu się bielizna. Czy zadbałby o delikatny materiał, czy też zdarłby go z niej, pragnąc odsłonić jej nagość.

Wyobraża sobie jego dłonie na niej; sposób, w jaki mógłby jej dotykać. Jak wbijałby się w nią, szukając swojej przyjemności, a jednocześnie wydobywając jej na powierzchnię. Zmysłowe spojrzenie w jego oczach, gdy rozpala się w niej pożądanie. Jej powieki drgają na tę myśl, palce leniwie wędrują po koronkowych brzegach stanika i muskają wrażliwy czubek jednego sutka.

Myśli te rozpalają w niej żar, pod brzuchem, a ona zaciska nogi, by stłumić wilgoć zbierającą się w środku. Robi, co może, by stłumić pożądanie, ale po wcześniejszym doświadczeniu ognia jego pocałunków, nie jest to łatwe. Myślenie o takich rzeczach jest nie tylko naiwne, ale i niebezpieczne.

Egoistyczne. A na coś tak trywialnego nie pozwala sobie nigdy.

Wkłada więc szlafrok do kolan, a kwiatowy jedwab otula jej nagą skórę chłodnym dotykiem. Siada przy toaletce, rozplata misterny kok z włosów, wyjmuje spinki i cofa uroki, które podtrzymują jej fryzurę, i pozwala lokom swobodnie się rozpłynąć.

Słoiczek z balsamem, którego użyła Daphne, wciąż stoi na toaletce, a Hermiona zmywa makijaż, po czym wciera trochę kremu w twarz i szyję.

Minęło już sporo czasu, odkąd pozwoliła sobie na takie słabości — ale teraz to wszystko jest próbą uciszenia gonitwy myśli. Szaleńczego drżenia serca w piersi.

Dochodzi druga w nocy, a jej powieki zaczynają opadać. Nienawidzi tego uczucia. Długi dzień wyczerpał ją do cna, a teraz strach rozsadza ją od środka, ustępując miejsca czemuś innemu — czemuś, co zaskakuje ją swoją intensywnością.

Część niej chce po prostu zasnąć. Malfoy potrafi sobie poradzić z Lordem Voldemortem.

Mimo usilnych prób odciągnięcia myśli, jego obraz wciąż powraca. Jego usta, język, długie, wprawne palce. Minęło tyle czasu, odkąd czuła to znajome napięcie pożądania — i może to nie byłby koniec świata. Mogłaby pozwolić sobie na sen, myśląc o nim, odnajdując ukojenie w dotyku własnej dłoni.

Ale jakaś część niej nie chce, by wracał do pustego pokoju. I fala wstydu zalewa ją na samą myśl. Opada w fotel w ich wspólnym salonie, zmęczenie ogarnia ją całkowicie, grożąc, że pochłonie resztki jej woli.

Podejrzewa, że zapada w płytki sen, bo gdy jej oczy nagle się otwierają, jest za piętnaście trzecia.

Ziewa, zakrywając usta dłonią — i w tym samym momencie rozlega się trzask aportacji.

Malfoy pojawia się w salonie, a Hermiona gwałtownie wciąga powietrze. Ledwie stoi, ramiona ma opuszczone, coś w nim jest złamane, wyczerpane.

I jest krew.

Tak wiele krwi.

Jego twarz jest posiniaczona i opuchnięta, zaschnięta krew pokrywa jego rysy. Kosmyki jasnych włosów są zabarwione miedzią, a śnieżnobiała koszula zniszczona, przesiąknięta czerwienią.

- Granger - chrypi, głos ma zdarty, zanim jego kolana uginają się pod nim. Osuwa się na ścianę, zsuwa w dół, aż siada z podkulonymi nogami, a potem zapada się w sobie, oddychając ciężko, z trudem.

- Cholera - mruczy do siebie, rzucając się do jego boku i natychmiast sprawdzając puls. Słaby. Całe jego ciało drży przy każdym oddechu. Hermiona sięga do jego głowy, delikatnie odwracając twarz, by móc zajrzeć mu w oczy. Jedno niemal całkowicie spuchnięte, drugie szkliste i przekrwione. Tłumiąc narastającą panikę, woła: - Patroclus!

Chwilę później w pokoju pojawia się skrzat, przecierając jedno oko. Ale gdy dostrzega Draco, cofa się gwałtownie, przerażony.

- Panie! Co się stało?

- Patroclusie - mówi Hermiona, zaskoczona spokojem własnego głosu - potrzebuję eliksirów leczniczych, maści na siniaki, dyptamu — wszystkiego, co trzymacie w magazynie. Dobrze? Wszystko.

- Tak, Pani - szepcze skrzat, oczy ma pełne łez, po czym znika.

Hermiona chwyta dłoń Malfoya, ściskając mocno jego palce, czekając na powrót skrzata. Głowa jej pulsuje. Jej wiedza o magii leczniczej jest podstawowa — i z pewnością nie wystarczająca. Leczyła tylko w terenie, podczas misji i ćwiczeń.

Gdy Patroclus wraca z dużym koszem pełnym fiolek i słoiczków, Hermiona odbiera go i odprawia skrzata, uzyskawszy obietnicę, że nie zdradzi tego, co widział.

Malfoy patrzy na nią, głowa oparta o ścianę. Warga rozcięta, świeża krew wciąż sączy się z rany.

- On ci to zrobił? - warczy, nie potrafiąc ukryć wściekłości, gdy szuka środka odkażającego i ręcznika.

Draco parska śmiechem, ale dźwięk jest pełen bólu.

- A kto inny?

Krzywi się, przyciskając posiniaczoną dłoń do mostka, jakby poruszył złamane żebro.

Jej ręce już są pokryte jego krwią. Kręci głową z obrzydzeniem, przeszukując kosz i wyciągając eliksir wewnętrznego leczenia oraz drugi na ból. Wciska mu je w dłoń, obserwując, jak z trudem je wypija.

- Nie ma nikogo bardziej złego. To będzie bolało.

Zanim zdąży zaprotestować, Hermiona przemywa jedną z głębszych ran środkiem odkażającym. Draco zaciska szczękę tak mocno, że boi się, iż może sobie połamać zęby. Gdy przechodzi do mniejszych skaleczeń, jego ciało nieco się rozluźnia, a Hermiona wpada w cichy rytm.

- Obawiam się, że magia lecznicza nie jest moją mocną stroną. - mówi cicho. - Więc jeśli wolisz, mogę wezwać uzdrowiciela.

- Nie - cedzi przez zaciśnięte zęby. - Po prostu zrób, co możesz.

Potem jego wzrok unosi się ku niej, i nagle cały wieczór wraca do Hermiony jak fala. Coś w jego spojrzeniu ją prześladuje — coś, czego nie potrafi nazwać — a on odwraca wzrok.

Rzucając kilka podstawowych zaklęć leczniczych, sięga po dyptam. Udaje jej się zasklepić część ran, a gdy najgorsze z nich są już oczyszczone i odkażone, marszczy brwi.

- Muszę zmyć z ciebie resztę tej krwi.

Zbyt wyczerpany, by protestować, tylko kiwa głową. Przeklina, gdy pomaga mu wstać, opierając jedną rękę o ścianę, by się podeprzeć — dopóki nie przenosi jego ramienia na swoje barki. Powoli prowadzi go przez salon do jego komnat.

To pierwszy raz, gdy wchodzi do jego pokoju. Żałuje, że okoliczności są właśnie takie.

Zostawiając go opartego o ścianę, uruchamia wodę, by wyregulować temperaturę strumienia. Zaproponowałaby kąpiel, ale nie wyobraża sobie, by chciał siedzieć we własnej krwi. Nie protestuje przeciwko prysznicowi.

Machnięciem różdżki zsuwa z jego stóp buty i skarpetki, a jego oczy śledzą jej ruchy, gdy sięga po klamrę paska. Hermiona przełyka ślinę, starając się zachować jak największy profesjonalizm, unikając dotyku, gdy zsuwa spodnie z jego bioder. Potem sięga po krawat, którego węzeł jest przekrzywiony, i rozluźnia jedwabną tkaninę.

- Przepraszam - szepcze, zaczynając rozpinać guziki jego koszuli. Nie wie, za co dokładnie przeprasza. Za to, że go rozbiera. Za krew. Za to, że jest więźniem psychopatycznego potwora.

Może on też nie wie, bo nie odpowiada.

Gdy koszula opada, widzi pełen obraz powierzchownych obrażeń. Siniaki już kwitną na jego bladej skórze, pokrywając ją cienkimi pasmami blizn na klatce piersiowej i torsie.

Chciałaby ich dotknąć. Pokryć jego blizny pocałunkami.

Jej palce zawisają na moment nad jego brzuchem, zanim chwyta jego ramię i pomaga mu wejść pod prysznic w samych bokserkach. Zsuwa z siebie jedwabny szlafrok, a rumieniec rozlewa się po jej policzkach, gdy jego wzrok zatrzymuje się na koronkowej bieliźnie.

To okrutny żart — jeszcze kilka godzin temu wyobrażała sobie, jak zdziera z niej ten materiał.

Nie może nie zauważyć żaru w jego spojrzeniu, gdy jego oczy przesuwają się po niej, ale tylko zaciska zęby i wchodzi za nim pod strumień wody. Gorąca woda natychmiast przesiąka przez materiał jej bielizny. Ale wszelkie pragnienie, które mogła czuć wcześniej, znika, gdy krew spływa z jego skóry i zbiera się w odpływie.

Hermiona zdołała zamknąć najgłębsze rany, ale woda ujawnia ich znacznie więcej — jakby został trafiony serią klątw tnących. Albo może to była broń mugolska.

Sięga po miękką szmatkę, delikatnie przesuwając ją po jego skórze tam, gdzie krew zaschła i przylgnęła do ran.

- Dlaczego? - pyta cicho, pracując w skupieniu.

- Bo może - odpowiada Malfoy, a jego głos jest mieszanką buntu i rezygnacji. - Bo to wszystko — zostawienie cię przy życiu, poślubienie cię — było wbrew jego woli. Nic z tego nie wpisuje się w jego plany.

- Jeśli tak bardzo zależy mu na tych cholernych planach - warknęła Hermiona, zaskoczona własnym gniewem - to może nie powinien zmuszać cię, żebyś robił wszystko za niego.

Wciąż na nią patrzy, szare oczy są martwe, ale nie w sposób, do którego jest przyzwyczajona. Przez tak długi czas, kiedy na siebie polowali, myślała, że po prostu nic w nim nie ma. Że był tak martwy dla swoich emocji, że już nie istniały.

Ale teraz wie lepiej – wie, że kryje się w nim o wiele więcej. Jest zimny, bo musi taki być, ale w każdym z jego ciemnych kącików czają się przebłyski jasności.

Pragnie wyciągnąć je wszystkie na powierzchnię.

Wspinając się na palcach, szoruje jego włosy, zmywając krew z platynowego blondu.

- Czy coś jest złamane? – pyta, mierząc go wzrokiem, podczas gdy grzywka spływa mu do oczu. - Żebra?

- Mam nadzieję, że nie - przeciąga. - Nie sądzę. Tylko siniaki.

- Merlinie - szepcze. Wpatrują się w siebie, gorąca woda spływa im po skórze, a coś w niej, co wcześniej wydawało się tak radosne, teraz zdaje się zwiędnąć i obumrzeć. - Możesz chcieć iść do uzdrowiciela.

Skrzywił się. 

- Będzie dobrze.

Hermiona podeszła bliżej, wpatrując się w niego. Jej przemoczona bielizna przylegała do niej, a w obliczu narastającej w niej paniki aż nazbyt wyraźnie widziała jego wzrok. Jedna z jego dłoni przesuwała się wzdłuż jej boku, oplatając biodro, a jej powieki drgały.

Jej palce przesuwały się po jego brzuchu, intensywnie odczuwając skąpy materiał, który oddzielał je od skóry. Tęskni za nim nawet teraz i nie sądzi, że kiedykolwiek będzie w stanie temu zaprzeczyć.

- Chodź - szepnęła na urwanym wdechu. - Postaram się to wszystko doczyścić najlepiej, jak potrafię.

Malfoy wygląda na nieco ożywionego, gdy pomaga mu wyjść spod prysznica, owija go puszystym czarnym ręcznikiem, po czym rzuca na nich oboje zaklęcie suszące. Jej jedwabny szlafrok jest przesiąknięty jego krwią, więc zostawia go w koszu razem z jego ubraniami i prowadzi go z powrotem do salonu, gdzie opada bez sił na sofę.

- Powinnaś się położyć - mruczy, gdy tłumi ziewnięcie, przeszukując koszyk z eliksirami. - Jest późno.

Hermiona rzuca mu gniewne spojrzenie. 

- Nie pójdę spać, dopóki ty jesteś w takim stanie.

Zegar na ścianie wybija czwartą nad ranem, ale Hermiona odsuwa zmęczenie na bok. Delikatnie nakłada maść przeciwzapalną na jego spuchnięte oko i rozciętą wargę, a dreszcz przebiega jej po kręgosłupie, gdy dotyka jego ust. Następnie rozprowadza całą zawartość słoiczka pasty na najgorszych siniakach, desperacko ignorując twarde napięcie jego mięśni pod palcami. Szczególną uwagę poświęca żebrom — prostuje się, gdy ból ustępuje.

Prawie mimochodem usuwa jego krew ze ścian, dywanu, mebli. Salon wygląda, jakby nic się nie wydarzyło.

Gdy kończy, Malfoy chwyta jej dłoń. Już teraz wygląda lepiej — najgorsze obrażenia znikają lub są w trakcie gojenia. Powoli splata palce z jej, a gdy ich spojrzenia się spotykają, mówi:

- Przepraszam, że zrujnowałem nasz wieczór.

Słyszy w tym słowa, których nie wypowiedział. A wszystko, o czym potrafi myśleć, to ten pocałunek.

- Niczego nie zrujnowałeś - odpowiada, ściskając jego dłoń. Tym razem, gdy podciąga go na nogi, w powietrzu między nimi iskrzy energia. Czuje, jak magia więzi pulsuje, a jego dłoń w jej przynosi jej spokój, którego nigdy by się nie spodziewała.

Malfoy patrzy na nią z góry, niemal o głowę wyższy, a jego gardło porusza się przy przełknięciu śliny.

Świadoma jego dłoni wciąż splecionej z jej własną, Hermiona nie potrafi oderwać wzroku.

Może powinna się bać tego, co widzi w jego oczach. Może jest już na to za późno.

- Zabiję go - szepcze, głosem miękkim i lodowato zimnym.

Przyciągając go bliżej splecionymi dłońmi, odpowiada:

- Wiem.

- A ty mi w tym pomożesz.

Hermiona przełyka ślinę. 

- Choćby to miało być ostatnie, co zrobię.

Kiedy ją całuje, nie jest zaskoczona. Cieszy się z dotyku, mocnego muśnięcia jego ust, gniewu, desperacji i agonii na jego języku. Malfoy przypiera ją do ściany, jego dłonie wędrują po skórze jej ramion, barków, brzucha. Nadal ma na sobie tylko bieliznę, a on tylko szorty, i czuje każdy jego twardy centymetr przyciśnięty do niej.

Ich języki się splatają, żar szaleje w niej i gromadzi się w jej wnętrzu niczym palące pożądanie.

To nie jest romantyczne ani delikatne, ale czuje, że on potrzebuje tego tak bardzo jak ona.

Skończyli z udawaniem – tamten wieczór mógł być grą, ale to dalekie od tego. To jest surowe, zmysłowe i tak prawdziwe, jak wszystko, co może znaleźć głęboko w sobie.

Odpina zapięcie jej stanika, wpatrując się bez skrępowania w jej odsłonięte piersi przez chwilę, zanim jego wzrok wędruje w jej stronę. Potem schyla się, wtulając twarz w jej pierś, ściskając, liżąc, ssąc wrażliwą skórę. Krzyk wydobywa się z jej ust, gdy głowa opada na ścianę.

Oplatając go jedną dłonią, rozkoszuje się jego dotykiem, rytmem, w który wpadają z taką łatwością, jak wszystko inne. Jego dłonie na niej są słodkim cierpieniem, za którym nawet nie wiedziała, że tęskni, a on bada każdą jej część, jakby nie znał niczego innego.

Jakby pragnął tego dłużej niż ona.

- Granger - warczy, a ciężki oddech opada na jej skórę, gdy gryzie płatek jej ucha, mocno skubiąc jeden sutek. Z jej gardła wyrywa się jęk. - Jeśli tego nie chcesz…

- Chcę - dyszy, sięgając po niego. Owija dłoń wokół jego twardej długości, napinając materiał jego szortów.

Żar tańczy w jego oczach, każdy oddech miesza się z jej własnym. Sięga po koronkę jej majtek, bawiąc się przez chwilę paskiem, zanim ściągnie je z jej nóg.

Myśl z wcześniejszej rozmowy przemknęła przez tył jej umysłu, a na ustach zadrgał uśmiech. Jakby odczytując jej rozbawienie, uśmiechnął się złośliwie, po czym zrzucił jej majtki na podłogę. 

- Ładne - mruknął, jego palce błądziły między jej nogami i skupiły się na łechtaczce. - Założyłaś te koronkowe majtki dla mnie czy dla siebie?

Z trudem odsunęła się od ściany. Otarła się o jego dłoń, bez cienia skruchy w przypływie pożądania. 

- Dla siebie - szepnęła, a jej powieki zadrżały. - Ale zostawiłam je dla ciebie.

Wciąga jej płatek ucha do ust, wsuwając w nią dwa palce. 

- Doskonały wybór. - W jego oczach tańczy wesołość. - Ma pani nienaganny gust, pani Malfoy.

To nazwisko z jego ust przeszywa ją na wskroś, a ona krzyczy, gdy jego kciuk zatacza powolne, pulsujące kręgi na jej łechtaczce. Jego palce wbijają się w nią, oplatając jej wewnętrzną ściankę w sposób, który sprawia, że jej wzrok zamazuje się na krawędziach.

Zsuwa mu szorty z bioder, uwalniając jego penisa, a w ustach robi jej się sucho na jego widok. Jest twardy i długi, na tyle gruby, że wypełnia jej dłoń, a ona go chwyta, gdy on kopie swoje szorty, uwalniając się do końca.

- Granger - jęczy jej do ucha, przyciskając czoło do ściany tuż obok jej głowy i przysuwając ją palcami bliżej krawędzi. - Kurwa.

- To Granger czy Malfoy? - Szepcze, przygryzając dolną wargę z rozkoszy, która ją przenika. Pociąga go płynnymi ruchami, stanowczo, ale leniwie.

Z jego ust wymyka się zaskoczony, cichy śmiech, po czym pochyla się i przyciąga ją do siebie w głębokim, gorącym pocałunku. 

- Oba. Żadne - przeciąga, odsuwając się, wciskając kciuk jeszcze mocniej w jej łechtaczkę, jakby tylko to się liczyło. Rozkosz uderza w nią, niemal zaskakując, gdy z jej ust wyrywa się krzyk. Fala za falą przyjemności przetacza się przez nią, adrenalina buzuje w żyłach, pulsując za uszami.

Wciąga gwałtownie powietrze, jej palce zaciskają się na jego członku.

Powolny, drażniący uśmieszek pojawia się na jego twarzy.

Hermiona chce zatrzeć to pocałunkiem. Chce poczuć, jak jest w niej po uszy.

Wbrew jej wyobrażeniom, to zupełnie się z tym nie równa. Pociąga go, głaszcząc kciukiem główkę jego erekcji, z której wyciekła kropla płynu. Malfoy odsuwa jej dłoń, przyciskając jej nadgarstek do ściany i ustawia się przy jej wejściu.

- Powiedz mi, żebym cię pieprzył – szepcze.

Spotyka jego wzrok. 

- Pieprz mnie.

Kiedy przysuwa jego usta do swoich, pocałunek w niczym nie przypomina tego, który dzielili na sali balowej tamtej nocy. Jest mocny i bolesny, a ona chwyta zębami jego dolną wargę.

Owija jedną nogę wokół jego talii, a on podciąga drugą, unosząc ją z podłogi i przyciskając do ściany.

Oboje jęczą, gdy w nią wchodzi.

Jest hojnie obdarzony, wypełnia ją do tego stopnia, że kręci jej się w głowie od jego dotyku, surowego i zatopionego w jej ściankach. Długi, niski jęk wydobywa się z jej ust, gdy odchyla głowę do tyłu. Puszcza jej nadgarstek, ściskając pierś, i pochyla się, by ssać sutek zębami. Jakby wyczuwał, że potrzebuje chwili, żeby się przyzwyczaić.

- Dobrze - szepcze, ciężko wypuszczając powietrze.

Jego ramię oplata jej plecy, trzymając ją, gdy niemal całkowicie się w nią wsuwa – a potem wbija się z powrotem.

Wyrywa się z niej krzyk, gdy to czuje, odurzająca kombinacja bólu i przyjemności, zlewająca się w jedno w eksplozji doznań. Wbija się w nią, wywołując ostre ciernie rozkoszy. Jej plecy uderzają o ścianę z siłą jego pchnięć, syk wymyka się spomiędzy jej zębów, gdy znów przysuwa jego usta do swoich.

To za dużo i nagle za mało. Potrzebuje go bliżej, głębiej; potrzebuje każdej jego części przy każdej części siebie.

Jego wzrok przeskakuje na nią, a wyraz jego twarzy słabnie.

Ale ona mruczy w jego usta: 

- Kontynuuj.

To jest to, czego potrzebuje – czego oboje potrzebują – i kulminacja tak wielu rzeczy między nimi. Miesiące polowania na siebie, to, jak niepewność otaczała ich niczym niechciany gość, a teraz to.

Hermiona przyjmie każdy dreszcz rozkoszy, każdy skurcz bólu z jego rąk, jeśli tylko oznacza to, że pozna go naprawdę, bez słów. Wiedziała już od jakiegoś czasu, że stoją po tej samej stronie, ale coś w tej chwili się zmienia — i teraz czuje, że naprawdę jest po jej stronie. Że są drużyną.

Obiecała mu być u jego boku, a on jej.

Ta myśl porusza coś głęboko w jej wnętrzu, ucisk w piersi. Przytula się do niego biodrami, przeciąga paznokciami po jego ramionach, językiem wodzi po bliznach na jego piersi.

- Więcej - szepcze cicho i rozpaczliwie, żądanie i prośba, obietnica i przysięga. Łzy napływają jej do oczu. - Mocniej.

Opierając jedną rękę o ścianę, a drugą mocno ją przytula, wbija się w nią mocniej, szybciej, ich szybkie oddechy łączą się w tańcu.

Hermiona czuje, jak ogarnia ją delirium, całe jej ciało napina się i skręca w oczekiwaniu na rychłe spełnienie, i to samo dostrzega w jego szarych oczach. 

- Malfoy - jęczy, chowając twarz w jego szyi. Jej palce zaciskają się na jego plecach, a nogi zaciskają się jeszcze mocniej, gdy on wnika w nią głęboko.

Wypuszczając ciężki oddech, wbija się w nią ponownie. Muska palcami jej łechtaczkę, doprowadzając ją do orgazmu.

A gdy ona rozpada się na kawałki, podąża za nią, a z jego ust wydobywa się cichy jęk, gdy zastyga w niej w bezruchu.

W głowie Hermiony wiruje, jej ciało wstrząsa orgazm, który ją przeszywa, gdy drży, jej dłonie drżą, a ona chwyta się go jak liny ratunkowej. Przyjemność przepływa przez każdą żyłę, każdy nerw, a jej ciężkie powieki rozchylają się, by dostrzec jego spojrzenie na sobie.

Ramiona Malfoya opadają, a na jego ustach pojawia się powolny, nasycony uśmiech. Ramiona Malfoya opadają, a na jego ustach pojawia się powolny, nasycony uśmiech. Składa na jej ustach długi, żarliwy pocałunek, zanim ją puszcza, ostrożnie wycofując się i opuszczając jej nogi na ziemię.

Krzywiąc się na czułość, którą już czuje, zdobywa się na nieśmiały uśmiech. Wyciąga rękę, przeczesując palcami jego włosy, wilgotne od prysznica i potu.

Przez kilka długich chwil stoją tylko tak, wpatrując się w siebie z leniwymi, zadowolonymi uśmiechami. Prawie jakby byli młodzi, doświadczając partnera po raz pierwszy, a ona czuje nutę skrępowania, której nie znała od lat. Po rozkoszy, po wysiłku, jest wyczerpana. I nie może powstrzymać szerokiego ziewnięcia.

Plecy już ją bolą od ściany — i wie, że jutro poczuje to jeszcze mocniej.

Część niej tego pragnie.

Malfoy składa pocałunek na jej ustach, szczęce, i każdej z jej piersi. Klęka i składa ostatni pocałunek na wewnętrznej stronie jej uda. W tym momencie jego oczy rozbłysły skrywaną obietnicą, a przez Hermionę przeszedł dreszcz energii. Potem wstał, splótł jej palce ze swoimi i bez słowa zaciągnął ją do najbliższej sypialni.

Opadli na kołdrę, tworząc splątany kłąb kończyn, a kiedy Hermiona zamknęła oczy, natychmiast zasnęła.

Chapter Text

Jego oczy otwierają się powoli, a wspomnienia minionej nocy wracają do niego wszystkie naraz.

Od bólu do rozkoszy. Piekielny, palący ból kary zadanej przez Czarnego Pana. Ruchanie Granger przy ścianie salonu.

Draco chichocze, patrząc na jej nagie ciało obok swojego. Nie pamięta nawet, kiedy zasnął, zmęczony po tak długiej nocy, ale musieli się poruszyć we śnie, bo jej plecy są przyciśnięte do niego, jej tyłek wciśnięty w jego penisa, jej stopy splecione z jego własnymi.

Kiedy całował ją na balu, obiecał sobie, że robi to dla dobra widzów.

Ale później, kiedy wrócił półprzytomny, a ona oczyściła i wyleczyła jego rany, chętnie zatarli między sobą wszelkie granice. Wspomnienie, nawet teraz, coś w nim porusza, a jego penis powoli się budzi, już twardniejąc od jej tak intymnego dotyku.

Draco nie wie, co ona myśli o minionej nocy, ale nie pali się do powrotu do miejsca, w którym musi udawać, że jej nie pragnie.

Gładzi dłonią jej klatkę piersiową, wokół łuku biodra, aż do wypukłości piersi. Granger porusza się, z jej ust wydobywa się zadowolony pomruk, a ona ociera się o niego.

Otwiera oczy i odwraca głowę w jego stronę, ale jej wyraz twarzy pozostaje beznamiętny. Marszczy brwi, a on się waha, nie chcąc dalej badać jej ciała, jeśli nie ma na to ochoty. Ale wtedy przygryza dolną wargę, wygina plecy w łuk i przyciska pierś do jego dłoni. Wyciąga jedną rękę do tyłu, chwytając jego twardego penisa w dłoń i powoli wciągając go przez palce.

Draco uśmiecha się ironicznie, z ulgą, że są po tej samej stronie. A nawet bardziej, szczerze mówiąc.

Ściska jej pierś, całuje wrażliwą skórę w miejscu, gdzie jej gardło styka się z ramieniem, muska językiem jej delikatną skórę.

Ale wtedy Granger zastyga w bezruchu, jej palce rozluźniają się wokół niego. Jej wzrok zatrzymuje się na jego, a Draco uświadamia sobie, że zasnęli na środku łóżka.

- Jak się czujesz?

Opuszcza głowę, kreśląc bezmyślne wzory na jej nagiej skórze i rozważa pytanie. Chociaż ciało wciąż boli go po nieustannych torturach poprzedniej nocy, kobiecie u jego boku udało się uleczyć najgorsze. Może nadal będzie musiał skonsultować się z uzdrowicielem, ale nie chce niepotrzebnie zwracać czyjejś uwagi na swoje kontakty z Czarnym Panem.

- Dobrze - mruczy, wsuwając dłoń między jej nogi. - Cały i zdrowy. - Muska jej łechtaczkę opuszkami palców, a ona porusza się, by poddać się jego dotykowi. - A jak ty się czujesz?

Z jej ust wydobywa się szept, a jego penis w odpowiedzi drga.

- Zmęczona.

Draco przyciska usta do jej nagich pleców, na których widnieje kilka siniaków z poprzedniej nocy. Uśmiecha się ironicznie, patrząc na jej ciało.

- Moglibyśmy spędzić cały dzień w łóżku, jeśli chcesz.

Chociaż spodziewa się, że mu odmówi, ale ona tylko mruczy w odpowiedzi i przywiera do niego tyłkiem. - Ale czy naprawdę moglibyśmy?

Rozumie natychmiast. Na zewnątrz szaleje wojna i nawet gdy nie jest wysyłany do walki, często wzywany jest do Czarnego Pana z różnymi innymi zadaniami. Kiedy ma rzadki dzień dla siebie, ma mnóstwo innych przygotowań do nadrobienia.

Ale Draco przyciąga ją bliżej, wsuwając palec między jej fałdy i odkrywa, że jest już mokra. Wciąga głęboko powietrze, a on zamiera.

- Boli?

- Trochę - przyznaje. Nic z tego, co robili poprzedniej nocy, nie było łagodne, jak na to słowo, a on chichocze. Zanim zdąży się odezwać albo powiedzieć, że mogliby po prostu odpocząć, dodaje: - Ale nie przestawaj.

- Grzeczna dziewczynka - mruczy w jej skórę, wsuwając palec nieco łatwiej i wolniej, pozwalając jej przyzwyczaić się do penetracji, zanim doda drugi. - Zostanę dzisiaj w domu, jeśli będę mógł.

To najlepsze, co może zaoferować, a kiedy kiwa głową, wie, że rozumie.

Tak wiele się między nimi zmieniło w ciągu miesięcy, odkąd po raz pierwszy został przydzielony do jej odnalezienia i zatrzymania jej serca. Stała się jedyną osobą, której naprawdę ufa. A teraz Draco nie wie, czy stać go na to, by znów ją od siebie odciąć. Są małżeństwem, połączeni na całe życie wspólnym celem i jeśli nie może jej w tym zaufać, to nie wie, co mogłoby uzasadniać takie zachowanie.

Jest taki zmęczony, tak wyniszczony tym wszystkim, a po torturach, którym poddał się poprzedniej nocy, tym bardziej pragnie podążać ścieżką, która prowadzi do śmierci Czarnego Pana u jego stóp.

Teraz, gdy doświadczył, jak to jest mieć kogoś innego, nie chce już być sam. I może po prostu nauczy się ją akceptować.

Granger jęczy pod wpływem jego delikatnych pieszczot, jej palce leniwie szarpią jego penisa.

A kiedy Draco przypomina sobie seks z poprzedniej nocy, wcale nie przeszkadza mu bycie z nią związanym. Chce się w niej zagrzebać, poczuć jej ciasne ścianki oplatające go. Popycha ją na brzuch, przykładając dłoń do jej krzyża. Unosząc jej pośladki, by się ułożyć, wsuwa się w nią powoli, leniwie, opierając się na łokciu nad nią.

Jakaś odległa część jego jest wdzięczna, że zażywała eliksir antykoncepcyjny od uzdrowicieli dworu, by utrzymać pozory.

Jęczy jego imię – jego prawdziwe imię – i to prawie wystarcza, żeby się w tej chwili rozpuścił.

Ocierając się o niego, porusza się w takt powolnego, drażniącego rytmu, który narzuca, oboje zbyt zmęczeni na więcej. Draco wbija się w nią, całując jej nagą skórę, przesuwając drugą ręką po jej brzuchu, piersiach, zataczając leniwe kółka na jej łechtaczce.

A kiedy czuje, że zaciska się na nim przed zbliżającym się wyzwoleniem, najpierw ją popycha, rozkoszując się cichymi krzykami, które wydobywają się z jej ust i lądują w połowie stłumione w pościeli pod nią.

Potem, nasycony i wyczerpany, z ciałem napiętym resztkami zbyt wielu różnych tortur, osuwa się u jej boku. Przyciąga ją do siebie i po raz pierwszy, odkąd pamięta, pozwala sobie na powrót zasnąć, ukojony rytmicznym biciem jej serca.

~OO~

Kiedy Hermiona znów się budzi, jest prawie pierwsza po południu. Zrywa się z łóżka, wciąż naga, wciąż z zaschniętymi sokami Malfoya między nogami. Z okna dochodzi ciche drapanie, a ona zerka przez nie i widzi wielką sowę płomykówkę.

Jej serce opada do żołądka. To ten sam puszczyk, którego wysłała do Harry'ego z urzędu pocztowego na Ulicy Pokątnej zaledwie kilka dni temu. Zna zabezpieczenia Malfoy Manor na tyle dobrze, by wiedzieć, że sowa nie mogła przynieść niczego niebezpiecznego, ale mimo to przeklina lekki dreszcz w dłoniach, gdy odbiera list z jej szponów.

Natychmiast czuje, jak serce znów się zapada. To ten sam list, który wysłała do Harry'ego — nietknięty, nieotwarty. Ale do jego frontu przyklejony jest wycinek z „Proroka Codziennego" — artykuł opisujący jej małżeństwo z Draco Malfoyem. Przez jej twarz, czarnym atramentem, nabazgrane jedno słowo: ZDRAJCZYNI.

Przełyka z trudem, a mdłości natychmiast ściskają jej żołądek. Nie ma żadnej pewności, że Harry w ogóle otrzymał ten list — może Warrington go przechwycił i nawet nie przekazał dalej, rozpoznając nadawcę.

Ale jeśli to jest odpowiedź Harry'ego...

Wstyd rozlewa się po jej żyłach, lepki i gorący, spotęgowany jeszcze przez fakt, że pocałowała Malfoya — że spała z nim dwa razy w ciągu niespełna dwunastu godzin — i mimo wszystko nie potrafi tego żałować.

- Dranie - burknął Malfoy, podchodząc do niej od tyłu. Wyciągnął list z jej dłoni, wciąż całkowicie nagi, i potrząsnął nim z niedowierzaniem. Jego wzrok przesunął się ku jej twarzy, a Hermiona pożałowała, że nie ma czym się okryć w świetle dnia.

Jakby wyczuwając jej dyskomfort, odwrócił spojrzenie i przyjrzał się bliżej listowi, obracając go w palcach.

- Przeskanuję pismo, żeby sprawdzić, kto to napisał.

Coś w tym zdaniu ją zaskoczyło — sama troska, jaką w nim wyczuła. I wtedy zrozumiała, że musiało to być wypisane na jej twarzy.

- Jeśli to był Harry - zaczęła ostrożnie - to pamiętasz, że jest na mojej liście, prawda?

Jego spojrzenie znów spoczęło na jej twarzy — puste, poza tą dobrze znaną jej chłodną nutą. Po prostu złożył list na pół.

- Pamiętam.

Po czym odłożył zwój na biurko i zniknął w swojej garderobie. Hermiona, korzystając z okazji, by się ubrać, wymknęła się do własnego pokoju.

~OO~

Znajduje Granger siedzącą na łóżku pół godziny później. Jej loki są jeszcze wilgotne, a na twarzy maluje się zamyślenie. Na narzucie przed nią leży otwarty grymuar rodu Blacków, a ona, nie podnosząc nawet wzroku, klepie miejsce obok siebie.

Draco parska śmiechem, ale spełnia jej nieme zaproszenie. Siada na skraju łóżka i zagląda do księgi. Niemal natychmiast rozpoznaje fragment poświęcony więzom wzmacniającym.

- Pomyślałam - mówi cicho, w końcu unosząc na niego wzrok - że skoro dziś zostajemy w domu, moglibyśmy zbadać magię więzi.

Gdyby jeszcze miał wątpliwości, że dobrze zrobił, decydując się na ten krok z nią — teraz zostałyby rozwiane.

- Dobrze - odpowiada, ujmując jej dłoń i odwracając ją wnętrzem do góry. Delikatnie przesuwa opuszkami palców po liniach jej dłoni, obserwując jej reakcję. - I jak to sobie wyobrażasz?

- Czułeś to?

- Tak. - Zawahał się. - Niezbyt mocno. Ale pojawia się i znika, czasem na granicy świadomości. - Splata ich palce. - Jest silniejsze, gdy jesteśmy połączeni.

Część jego umysłu zastanawiała się, czy magia — ta więź — stanie się silniejsza po dopełnieniu rytuału. Ale choć sama ceremonia była pozbawiona romantyzmu, nie spodziewał się cudów. I teraz też nie czuł niczego odmiennego.

- Tu jest napisane - mruczy, nie odrywając dłoni od jego - że wspólna pula magiczna będzie się z czasem wzmacniać. Ale możemy też ją rozwijać, jak mięsień.

Draco przewraca oczami.

- Oczywiście. Bo to wcale nie brzmi jak bełkot.

Hermiona chichocze, po czym rozluźnia ramiona.

- Może nie pamiętasz czasów, gdy magia nie była częścią twojego życia, ale ja dowiedziałam się o niej dopiero w wieku jedenastu lat. Musiałam się jej nauczyć. I wyobrażam sobie, że teraz jest podobnie.

- Ta magia zawsze była w tobie - odpowiada Draco, gestykulując dłonią. - To coś zupełnie innego.

Jej twarz nieco posmutniała. Przesuwa palcami po stronie księgi i wzdycha.

- To nasza droga ucieczki.

Te słowa gaszą jego lekceważny ton. Wpatruje się w stronę.

- W takim razie musimy ją zrozumieć.

Sięga w głąb siebie, odnajdując ten nikły błysk magii, który czasem czuje — obcy wobec jego własnej. Niesie w sobie ślad jej magicznego podpisu, to rozpoznaje. Ale reszta... to coś głębszego. Coś pierwotnego, jakby pochodziło z samej ziemi.

Chwyta się tej nici, przyciągając ją bliżej swojego rdzenia magicznego.

- Czujesz to?

Mruga zaskoczona.

- Tak. Czuję.

Część podpisu, która jest nieodmiennie Granger, wzmacnia się, a jego oczy rozszerzają się, gdy czuje, jak przejmuje kontrolę nad pulą. Nić wymyka się lekko spod jego władzy, jakby była cięciwą, którą ona właśnie szarpnęła, wywołując magiczny rezonans.

Całe życie Draco uczył się rozumieć i kontrolować magię. I wiedział, że jest w tym dobry.

Nie miał wyboru — musiał, by przetrwać wojnę.

Ale to... to coś zupełnie nowego. Coś dawno uśpionego w nim budzi się do życia, i pociąga za nić. Gdy Granger wciąga powietrze, wie, że ona też to czuje.

- Nie możemy oboje jej kontrolować jednocześnie? - pyta szeptem.

- Niekoniecznie. - Draco mruży oczy, skupiony, wpatrując się w narzutę. - Choć fascynujące, że możemy się przez nią wyczuwać.

- To prawda.

Hermiona przyciąga magię do siebie, a Draco natychmiast ją odbiera. W pewien sposób to zabawne — dziwna mentalna gra, której żadne z nich nie rozumie. Ale nie przynosi to żadnych efektów, i jakaś mroczna, pragmatyczna część jego umysłu zaczyna się zastanawiać, czy to wystarczy.

Czy ta magia naprawdę jest tak potężna, jak miał nadzieję. Czy zdoła przełamać moc Mrocznego Znaku. Przebić się przez nieprzeniknioną magię, którą Czarny Pan nosi jak płaszcz.

- Uda nam się - szepcze Granger, niemal całkowicie wyciągając nić spod jego kontroli. A potem ją puszcza, odsyłając z powrotem do jego rdzenia magicznego.

Jak wahadło.

Fala magii przetacza się przez niego — silniejsza niż cokolwiek, co dotąd poczuł — i odwraca się ku niej. Jest tak zaskoczony tym manewrem, myślami, które wywołuje, że całkowicie puszcza nić.

- Wymiana - mruczy.

- Nacisk i oddech - odpowiada Granger. Przez dłuższą chwilę patrzą sobie w oczy, aż w końcu ona dodaje: - Prawdziwe partnerstwo.

I nagle Draco chce ją pocałować.

Więc to robi.

~OO~

- Wiesz, czego jeszcze nie załatwiliśmy? - zastanawia się Draco tego wieczoru, gdy siedzą razem w salonie. - Drugiego agenta Foray.

Gdy spojrzenie Granger spotyka jego wzrok, widzi w jej oczach cień winy.

- Prawie o tym zapomniałam.

Powstrzymuje się od komentarza, że to znaczy, iż naprawdę zapomniała — ale nie może jej tego mieć za złe. Poprzednia noc była czystym chaosem od momentu, gdy Czarny Pan wezwał go do siebie. Wcześniej sam niemal o tym zapomniał. Prawdę mówiąc, przez większość dnia jego uwaga była skupiona głównie na Granger.

- Rozmawiałem o tym wcześniej z Theo - mówi - kiedy ty przygotowywałaś się z Daphne i Pansy.

Na te słowa jej brwi marszczą się w niezadowoleniu.

- Powinieneś mi powiedzieć. Poszłabym z tobą, zamiast spędzać dzień, martwiąc się o włosy i makijaż. Moglibyśmy wymyślić coś innego.

- Theo i ja coś wymyśliliśmy - odpowiada Draco - ale szczegóły zależą od tego, kim dokładnie jest ta osoba. - Szturcha ją lekko stopą. - I wiem, dlaczego miałaś wtedy inne rzeczy na głowie.

Nie wspominając już o torturach, które przeszedł. Ani o seksie.

Delikatny rumieniec pojawia się na jej policzkach i nie musi się domyślać, o której części właśnie pomyślała.

- Tak czy inaczej - kontynuuje Draco - nie miałem jeszcze okazji porozmawiać z Theo. Dla bezpieczeństwa i dyskrecji wszystkich zaangażowanych, unikamy rozmów na ten temat w murach posiadłości. Wiem, że moje komnaty są bezpieczne, ale nie chcę, by Theo zbyt często tu przychodził. Drugi agent Foray z pewnością go teraz obserwuje, skoro nawiązali kontakt.

- To rozsądne - przyznaje Granger, choć wciąż wygląda na rozczarowaną, że nie została dopuszczona do wcześniejszych rozmów.

- Dla jasności - przeciąga Draco - chciałem, żebyś spędziła czas z Daphne i Pansy, bo żadna część naszej ceremonii ślubnej nie przypominała prawdziwego ślubu, a bal był jedyną okazją, byś mogła tego doświadczyć. - Jego głos cichnie, gdy widzi, jak jej twarz lekko opada, i wierci się niespokojnie na kanapie. - Chciałem, żebyś coś z tego poczuła.

Jej oczy zwężają się, jakby próbowała go zrozumieć. Potem jednak brwi unoszą się w zaskoczeniu, a smutek marszczy jej czoło.

- Och - szepcze.

- Tak, „och". - Gdy nie odpowiada, przewraca oczami. - Gdybyś pozwoliła mi dokończyć wcześniej...

- Ty sprytny gnojku...

- To powiedziałbym ci, że dziś wieczorem spotykamy się z Theo poza posiadłością, żeby omówić sprawę.

To wystarcza, by ją uciszyć, a Draco w duchu rozkoszuje się błyskiem w jej oczach. Mógłby pomyśleć, że zaprosił ją na jakieś ekskluzywne wydarzenie, a nie na tajne spotkanie w lesie za dzielnicą magazynową. W części Londynu, gdzie oboje spędzili sporo czasu, ścigając się nawzajem.

- W porządku - odpowiada. - Idę się przygotować.

- Świetny pomysł. - Draco znika z pokoju, zanim zdąży rzucić w niego zaklęciem.


~OO~

Słońce właśnie zaczyna znikać za horyzontem, rzucając przez drzewa promienie purpury i pomarańczu.

To terytorium jest aż nazbyt znajome — tylko że tym razem Malfoy nie jest jej wrogiem. Nie do końca. Nie, skoro czuje się tak boleśnie oderwana od sprawy, którą kiedyś uważała za swoją. Hermiona zastanawia się, czy on myśli to samo.

Tak wiele się między nimi zmieniło od poprzedniego wieczoru, choć nie potrafi dokładnie wskazać, co. Jest przy niej mniej spięty, mniej sztywny. Trochę bardziej otwarty.

Może po wszystkim, co się wydarzyło — po balu, po tym, jak wrócił do komnat półżywy, i po wszystkim, co nastąpiło później — w końcu uznał, że są po tej samej stronie.

Malfoy jest skrajnie skryty, i ona to rozumie. Funkcjonuje w samym centrum organizacji, którą gardzi, i jeden fałszywy ruch, jedno nieostrożne słowo mogłoby zostać użyte przeciwko niemu. Zbyt wielu ludzi czyha na jego potknięcie, a on nie ma wyboru — musi nieustannie oglądać się za siebie.

Hermiona często czuje się podobnie. Ale z jakiegoś powodu przekroczenie granicy jego świata przyniosło jej ulgę, której nie zaznała od dawna — nawet wśród oporu.

Mimo to nienawidzi myśli, że mogłaby wpaść w fałszywe poczucie bezpieczeństwa.

Do spotkania z Nottem przygotowała się tak, jak do każdej konfrontacji sprzed tego wszystkiego. Mimo szafy pełnej czystych, drogich ubrań, włożyła swoje stare, znoszone skórzane buty, przypięła do siebie ukryte sztylety i zarzuciła na plecy wysłużoną torbę. Malfoy rzucił jej spojrzenie, gdy weszła do salonu, ale nic nie powiedział.

Jeśli już, to kącik jego ust uniósł się lekko.

Kilka minut po ich przybyciu Nott pojawia się na polanie i rzuca im krótkie spojrzenie, po czym nakłada własne zaklęcia ochronne na teren. Żadne z nich nie protestuje — ostrożności nigdy za wiele.

Grzebiąc czubkiem buta w miękkiej ziemi, Malfoy przeciąga:

- Jak ci się podobało przyjęcie?

- Było przyjemne - odpowiada Nott z wahaniem. - Pouczające.

- I udało ci się poznać gościa honorowego?

Malfoy unosi jasną brew, gdy Hermiona parska śmiechem na ich kod, po czym rzuca z przekąsem:

- Na tej polanie są trzy warstwy zabezpieczeń.

- Spotkałem się z agentem - przyznaje Nott, zerkając jeszcze raz wokół. - Problem w tym, że podejrzewam, iż już mnie rozgryźli. Ktokolwiek w oporze wątpi w moją lojalność, poinformował drugiego agenta. Może nikt mi już nie ufa. A to oznacza...

- Że jesteś martwy - kończy Malfoy.

Dreszcz przebiega Hermionie po kręgosłupie.

Usta Notta układają się w niezadowolony grymas.

- Jeśli tego nie naprawimy, to tak. Mogą nawet wykorzystać drugiego agenta, by się do mnie dobrać. Próbowałem skontaktować się z Neville'em, ale on nie zna pełnego zakresu mojej współpracy z wami, więc to trudne.

Nie po raz pierwszy Hermiona jest pod wrażeniem, jak głęboko Nott tkwi po obu stronach. Podejrzewa, że gdyby nie jego przyjaźń z Malfoyem, dawno by ich porzucił, gdy tylko został zdemaskowany. A jednak — ta myśl, wbrew logice, budzi w niej pewną sympatię.

To właśnie dlatego Malfoy wciąż nie mówi mu wszystkiego.

- Więc? - pyta Malfoy, krzyżując ramiona. - Nie będziemy tu stać całą noc i debatować, czy umrzesz, czy nie. Kto to?

Nott uśmiecha się krzywo, wyciąga galeona z kieszeni i podrzuca go w powietrze.

- Spodoba ci się to, Draco. To pieprzony Flint.

U jej boku Malfoy sztywnieje. Hermiona przypomina sobie, jak zaledwie kilka dni wcześniej Flint ją obraził podczas spaceru po ogrodach. To prawie nie ma sensu — chyba że weźmie pod uwagę, że musiał przesadzać, by utrzymać swoją przykrywkę.

- Już go wpisałeś na swoją listę - przypomina cicho.

Malfoy rzuca jej mroczny uśmiech.

- Tak zrobiłem. I śmierć Marcusa Flinta nie będzie dla mnie żadną stratą — wręcz przeciwnie, cieszę się, że to nie ktoś, kogo naprawdę... lubię.

- Problem polega teraz na tym, jak go unieszkodliwić, nie zostawiając po sobie śladów - rzuca Nott, a jego słowa zawisają w ciszy polany, gdzie stoją we trójkę.

Po spotkaniu ruch oporu będzie wiedział, że to Nott stoi za śmiercią Flinta — jeśli ten rzeczywiście zginie. A że Flint nie spuszcza Notta z oka, będą musieli działać ostrożnie.

- Potyczka - proponuje Malfoy. - Zaklęcia lecące we wszystkie strony. Czasem po prostu nie trafiają w cel.

- Problem z tym pomysłem, poruczniku, polega na tym, że pochodzenie magii można prześledzić - wzrusza ramionami Nott. - Gdybyśmy zrobili to sami, zaklęcie zostałoby przypisane naszym różdżkom. Poza tym Czarny Pan zna każdy przypadek nieautoryzowanej przemocy między Śmierciożercami.

Hermiona czuje, jak spojrzenie Malfoya osiada na niej — i niemal natychmiast rozumie, co ma na myśli. Przełyka ślinę, pojmując sugestię: że wspólna magia, która ich łączy, mogłaby to zrobić bez pozostawienia śladów. A przynajmniej tak przypuszcza.

Choć możliwe, że nawet ta magia da się prześledzić.

- Jesteś gotów podjąć to ryzyko? - pyta cicho.

Malfoy nie odpowiada od razu — i to wystarcza jej za odpowiedź.

- Coś wymyślimy - mówi przeciągle. - Dzięki, Theo.

Theo kiwa głową i znika. Hermiona odwraca się do Malfoya, robiąc krok bliżej.

- To rozwiązuje tylko jeden problem.

- I otwiera kilka kolejnych - przyznaje. - Ale wiemy, od czego zacząć. Damy radę.

Przeciera twarz dłonią i kręci głową.

- Jak nie jedno cholerstwo, to drugie.

Zwyczajność jego irytacji wywołuje u niej parsknięcie śmiechem. Gdy Malfoy marszczy brwi, jej uśmiech tylko się poszerza.

- Chodź, poruczniku - szepcze, wsuwając palce pod jego sprzączkę od pasa i pociągając go ku sobie. - Może rozwiążemy ten problem w domu.

Na jego ustach pojawia się zadziorny uśmiech.

- Naprawdę zaczynam lubić tę stronę małżeństwa.

~OO~

Blady księżyc wisi nisko na czystym nocnym niebie. Draco spogląda na rozciągające się przed nim tereny, a ciemność otula go niczym peleryna.

Granger podchodzi cicho, niemal bezszelestnie, otulając się szczelnie kardiganem. Czasem łatwo zapomnieć, gdy pochłania go jej fascynujący umysł, że została wyszkolona na bezwzględną zabójczynię. Że wie dokładnie, jak zaskoczyć przeciwnika — że przez miesiące trzymała go w ciągłym napięciu.

- Hej - szepcze, rzucając mu krótkie spojrzenie. - Wszystko w porządku?

Nie jest do tego przyzwyczajony. Przez tak długi czas działał sam, bez nikogo, kto by się interesował, kto by się troszczył. Czasem ma ochotę całkowicie ją od siebie odsunąć — a może po prostu nie wie, jak naprawdę kogoś do siebie dopuścić.

- W porządku. - Opiera ramiona o balustradę, obserwując, jak dołącza do niego. - Po prostu... mam wrażenie, że próbuję przesunąć zbyt wiele pionków na zbyt małej planszy. I nie mogę się pozbyć myśli, że wszystko skończy się kompletnym chaosem.

Granger wzrusza ramionami, jej ramię muska jego.

- Może tak być, wiesz? To wszystko może się okazać katastrofą. Opieramy się na bardzo kruchej nadziei.

Draco doskonale o tym wie — i to właśnie ta świadomość nie pozwala mu spać po nocach.

- A skoro już o tym mowa - ciągnie Hermiona - powinniśmy ustalić kilka szczegółów. Jak zamierzamy rozmontować opór. Znam dobrze ich działania, oczywiście, ale wszystko zmienia się bardzo szybko.

- Wiem. - Przesuwa dłonią po twarzy, zmęczenie ostatnich dni daje o sobie znać. - Nie przestaję o tym myśleć. - Odwraca się, opierając plecami o balustradę, by lepiej na nią spojrzeć. - Jutro poprowadzę nalot.

Błysk zaskoczenia w jej oczach sprawia, że czuje się nieswojo — jakby nie spodziewała się, że powie jej coś takiego. Ale jedyne, co mówi, to:

- Nie ryzykuj niepotrzebnie.

- Czarny Pan... ma swoje oczekiwania.

- Wiem.

- Wobec ciebie.

Jej spojrzenie zatrzymuje się na jego oczach.

- A ja przekażę mu informacje przez ciebie.

- Tak. - Draco kiwa głową, a jego dłoń drga — jakby chciał ją objąć, przyciągnąć do siebie; nie jest pewien — ale zostawia ją przy boku. - Tak mu powiedziałem.

- Czy oczekuje, że będę walczyć u twojego boku?

Wypuszcza powietrze, zamykając na moment oczy.

- Nie wiem. Jeszcze nie. Moja matka nigdy nie musiała walczyć — ale Czarny Pan zna twoje możliwości. Z tego, co zrozumiałem, bardziej ceni twoją obecność tutaj ze względu na informacje, które możesz dostarczyć.

- Nie dostarczę niczego, jeśli Harry nie odpowie na moje listy - przypomina. - Muszę się z nim spotkać — wyjaśnić chociaż część tego wszystkiego.

Draco rozważa to przez chwilę, chłód przebiega mu po kręgosłupie.

- Część - przyznaje w końcu. - Ale Potter nie jest częścią tego planu. Może i jest chroniony przez naszą umowę, ale nie możemy mu ufać, że nie pobiegnie z każdą informacją prosto do oporu.

I choć jej twarz opada, szepcze tylko:

- Wiem.

- Myślę, że mogę zorganizować spotkanie - mówi, obracając pomysł w myślach. - W tym tygodniu. Spróbuję coś mu przekazać podczas jutrzejszego nalotu.

- Nie poznasz go - zauważa cicho. - Ma na sobie urok.

- W takim razie wymyślę coś innego - mówi, łapiąc jej spojrzenie, mając nadzieję, że w jego oczach kryje się choć odrobina zapewnienia. - Ważne jest dla mnie, żebyś była tu bezpieczna. Nie chcę, by Czarny Pan podejrzewał cię o ukryte zamiary. Na ten moment ufa mojemu osądowi na tyle, że cię zaakceptował.

- Ma dość osobliwy sposób okazywania tego - burczy.

Draco nie odpowiada. Nie, gdy jego nerwy wciąż płoną od skutków poprzedniego wieczoru.

Powietrze między nimi wydaje się zbyt napięte, zbyt ciężkie — jakby próbował dostrzec światło, które jest zbyt daleko. Wypuszcza powietrze, próbując uporządkować chaos w swojej głowie.

Granger odwraca się do niego, a ciepło jej ciała, przyciśniętego do jego, działa kojąco na jego poszarpaną duszę.

- Twoja matka zaprosiła mnie na herbatę - mówi, przygryzając dolną wargę. - Zaprosiła mnie też do Hiszpanii.

Unosi brwi w zaskoczeniu.

- Wiedziałem, że cię polubi — ale moja matka jest bystra. Nie zdziwiłbym się, gdyby nie wierzyła w to wszystko — gdyby podejrzewała, że kryje się za tym coś więcej. Możesz robić, co chcesz, ale bądź ostrożna. Nigdy nie chciałem, by moja matka była wciągana w coś więcej, niż to konieczne.

Hermiona kiwa głową, mrucząc:

- Zanotowane.

I to wystarcza. Draco rozluźnia się, wypuszczając powietrze. Wie, że potrafi o siebie zadbać, i wie, że rozumie, co jest tutaj stawką. Jest w tym coś dziwnie uspokajającego — świadomość, że nie musi się o nią martwić. Przynajmniej nie w ten sposób. Będzie się martwił, jeśli będzie musiała walczyć, ale wątpi, by do tego doszło.

Wie, że opór będzie chciał jej krwi, jeśli dojdzie do konfrontacji. I może właśnie dlatego Czarny Pan nie naciska w tej sprawie.

Granger jest dla nich bardziej użyteczna od środka, i Draco nie zamierza się z tym spierać.

- Myślę, że polubisz moją matkę - mówi. - Może i jest Ślizgonką, ale jest bezgranicznie lojalna.

- A twój ojciec?

Zaciska szczękę.

- Nie, nie mój ojciec. Lepiej trzymaj się od niego z daleka. Odwiedzaj moją matkę, gdy jego nie ma.

Część jego zawsze spodziewa się, że Hermiona mu się sprzeciwi — że będzie dyskutować, podważać jego wiedzę tylko po to, by postawić na swoim. Ale tak wiele się między nimi zmieniło, nawet w ciągu ostatniego tygodnia, że ich relacja umocniła się do tego stopnia, iż wie, że zaczyna mu ufać. Że zaczyna go szanować.

I Draco odkrywa, że wcale mu to nie przeszkadza.

Chapter Text

Hermiona budzi się następnego ranka później, niż zamierzała. Znajduje się sama, we własnym łóżku. Niektóre z jej instynktów i wypracowanych nawyków zaczęły się tępić przez czas spędzony w Malfoy Manor — coś, co będzie musiała naprawić.

Jeśli już, powinna zachować większą czujność wobec otoczenia, nawet jeśli większość czasu spędza tylko z Malfoyem.

Ubiera się szybko i wychodzi do wspólnej przestrzeni między ich pokojami, ale jego tam nie ma.

Nie mówił wiele o nalocie, którym miał dziś dowodzić, ale nie zdziwiłaby się, gdyby wyszedł wcześniej. Zna jego metody lepiej niż ktokolwiek — informatorów, z którymi się spotyka, miejsca, gdzie odbiera potrzebne materiały.

Wypuszczając cicho powietrze, Hermiona siada przy stole śniadaniowym i nalewa sobie filiżankę herbaty, wciąż gorącej dzięki zaklęciu.

Malfoy zostawił poranne wydanie „Proroka Codziennego” na stole, odwrócone w jej stronę, by mieć pewność, że je przeczyta — i Hermiona niemal krztusi się gorącym naparem.

Nie pomylił się, przewidując, że bal trafi na pierwszą stronę.

Na zdjęciu, zajmującym większość strony, wersja jej samej odwraca się w stronę Malfoya, z delikatnym uśmiechem na ustach, podczas gdy on pochyla się, by musnąć pocałunkiem jej czoło. Jej policzki płoną na myśl o tym, że dawni towarzysze z oporu mogą to zobaczyć.

Przebiega wzrokiem nagłówek — NAJMNIEJ OCZEKIWANE WYDARZENIE TOWARZYSKIE SEZONU — i prycha z pogardą. Smarując tost konfiturą, zaczyna czytać artykuł, choć nie może się powstrzymać.

Ale jej wzrok wciąż wraca do zdjęcia.

Nie może zaprzeczyć, że wyglądają razem dobrze — ubrani w najlepsze stroje, a nawet w czerni i bieli sukienka robi wrażenie. I w jakiś sposób wyglądają niemal... szczęśliwie. Jakby cieszyli się swoją obecnością na tyle, by odciąć się od reszty.

Wyglądają jak młoda para zakochanych.

Ta myśl tylko zaciska jej żołądek w supeł.

Odgryza kawałek tosta, ale jedzenie wydaje się jednocześnie twarde i gumowate, a każdy fragment jej ciała nagle wypełnia się goryczą i nieprzyjemnym napięciem. Chce zachować to zdjęcie; chce je spalić.

Obecność Malfoya w jej życiu staje się coraz bardziej skomplikowana z każdym dniem. I choć zna ich wspólną misję — i wierzy w jej słuszność — jest zbyt wiele innych czynników, które wchodzą w grę.

Myśli o Harrym, o liście, który wysłała i który wrócił nieprzeczytany. O słowie ZDRAJCZYNI nabazgranym na jej zdjęciu — jego ręką czy cudzą, nie wie. Może tylko wyobrażać sobie, jak to wszystko zostanie odebrane, gdy dowód jej zdrady będzie tak jawny i rażący na pierwszej stronie gazety.

Przewracając stronę, by nie musieć patrzeć na artykuł, Hermiona sięga po kolejny kawałek tosta i dolewa sobie herbaty. Jeśli Malfoy rzeczywiście wyruszył na swoje obchody, czeka ją długi dzień samotności — a myśl o nadchodzącym nalocie wywołuje w niej narastający niepokój.

Przez chwilę rozważa wysłanie sowy do Pansy i Daphne. Malfoy mówił, że chce, by nawiązała przyjaźnie, że może robić, co zechce, podczas dni spędzanych w posiadłości — ale mimo to się waha. Z pewnością są bardziej produktywne sposoby na wykorzystanie czasu.

Sięgając głęboko w siebie, odnajduje magiczną nić, która łączy ją z Malfoyem — więź małżeńska rodu Blacków.

Pociąga ją lekko, wciągając nić do własnego rdzenia magicznego.

Nawet z oddali czuje reakcję Malfoya — jego zaskoczenie. Jego rozbawienie. Przyciąga więź do siebie, wyrywając nić z jej uchwytu, a nieproszony uśmiech pojawia się na jej twarzy. Trzyma mocno, wkładając całą swoją energię w to, by nie puścić, gdy on szarpie z większą siłą.

Wspólna magia pulsuje w niej, gdy skupia się na niej, wlewając w nią więcej własnej mocy — i to również go zaskakuje.

Cokolwiek robi, gdziekolwiek jest, najwyraźniej nie jest na tyle zajęty, by pozwolić jej wygrać.

Więc podwaja wysiłki, zwijając nić w mentalny kłębek w sobie i czując przypływ surowej mocy, która przez nią przepływa. Im bardziej się na niej koncentruje, rozciąga ją, pielęgnuje — tym silniejsza się staje.

Nagle nić wiotczeje, opadając w jej stronę. Hermiona wstrzymuje oddech i zamiera. Traci poczucie jego obecności, a coś na kształt paniki osiada w jej wnętrzu.

Ale mija zaledwie chwila, zanim jego magia znów owija się wokół jej, szarpiąc mocno za nić i zaskakując ją. Czuje, jak cały zgromadzony kłębek rozwija się naraz, i przeklina pod nosem.

Magia Malfoya muska jej własną — chłodna, rozbawiona — i Hermiona wyczuwa, że się rozłącza.

Uśmiech pozostaje na jej twarzy przez długą chwilę, zanim go zauważa.

 

~OO~

 

Przyjdź do ogrodów.

Jej galeon milczał tak długo, że wiadomość ją zaskakuje. Wciąż nosi go przy sobie bardziej z przyzwyczajenia niż z potrzeby — nikt nie wysłał jej wiadomości odkąd jej pozycja w oporze została skompromitowana.

Ale Malfoya nie ma przez cały dzień, i Hermiona instynktownie wie, że to od niego. Słońce właśnie zaczyna zachodzić, więc narzuca na siebie pelerynę i wychodzi z ich komnat. Lekki wiatr porusza powietrzem, a zachodzące słońce maluje niebo w łagodne odcienie.

Znajduje go na ławce w ogrodach jego matki, z głową opartą o drewniane listwy i dłońmi splecionymi na kolanach. Ma na sobie tylko koszulę i dżinsy — gdzieś po drodze zdjął szaty i maskę. Hermiona wyczuwa zaklęcia prywatności, gdy przechodzi przez ich granicę, i wie, że mogą mówić swobodnie.

Bez słowa siada obok niego, a przez kilka długich chwil oboje w milczeniu wpatrują się w niebo.

- Jak poszło? - pyta w końcu, pełna niepokoju, ale i niechęci do poznania odpowiedzi.

- Ofiary po obu stronach - odpowiada tonem tak mdłym, jakby nie miał już siły. Jakby był przyzwyczajony do raportowania wyników bitew. - Trzech Śmierciożerców, czterech z oporu. Rozproszyli się, gdy tylko ich znaleźliśmy. - Jego spojrzenie przesuwa się na nią. - Nikt z twojej listy.

Hermiona kiwa głową, nie chcąc znać szczegółów. Gdyby został ranny, nie siedziałby teraz w ogrodzie, patrząc na zachód słońca — więc nie pyta o to.

- Nie udało mi się wypatrzyć Pottera, tak jak mówiłaś - dodaje mimochodem. Potem sięga do kieszeni i wyciąga swój galeon, marszcząc brwi, gdy czyta wiadomość. Odpowiada i chowa go z powrotem, ignorując jej spojrzenie.

- Z kim rozmawiasz?

- Z Theo. - Kącik jego ust drga w rozbawieniu. - Ustaliliśmy, że to najprostszy sposób komunikacji między naszą trójką, bez wzbudzania podejrzeń. Zwłaszcza z Flintem kręcącym się w pobliżu.

- Nie był jednym ze Śmierciożerców, którzy dziś zginęli, jak rozumiem?

Przewraca oczami.

- Niestety nie.

- Co powiedział Theo?

Wyciąga monetę raz jeszcze, czyta wiadomość i odpisuje.

- Organizuję spotkanie - mówi przeciągle, rozkojarzony - przez kontakt Theo z Longbottomem.

Zajmuje jej chwilę, zanim słowa nabierają sensu, i tylko patrzy na niego z niedowierzaniem.

- Z Neville’em? - marszczy brwi. - Chcesz powiedzieć, że wykorzystujesz relację Theo, by nim manipulować.

Malfoy zaciska usta, odchyla się na ławce i krzyżuje ramiona.

- Theo zna stawkę równie dobrze jak każdy z nas. A jeśli już, to ma wobec mnie dług. Pozwalam mu przekazywać informacje w obie strony — i wie, że przymykam oko na to, co mówi Longbottomowi — ale jego życie wciąż zależy ode mnie. To jest to, o co proszę w zamian. Nie wspominając już o tym, że posiadam dość istotną informację na jego temat, której nie przekazałem naszemu mistrzowi.

Hermiona opada z sił, gdy mówi, wiedząc, że to wszystko prawda. W każdej chwili Malfoy mógłby poinformować Voldemorta, że Theo zdradził Śmierciożerców — i to byłby jego koniec.

- Neville nie będzie chciał się z tobą spotkać. Nie po tym, co mu zrobiłeś.

- Dla Theo się zgodzi.

Ton jego głosu jest tak rzeczowy i pewny, że Hermiona nie może nie uwierzyć.

- Dlaczego akurat Neville? - Teraz, gdy Malfoy z nią rozmawia, fascynuje ją sposób, w jaki działa jego umysł. Jak potrafi naginać zasady gry do własnych celów; jak wielką rolę odgrywa w koordynowaniu wszystkiego po tej stronie wojny.

- Bo kogoś potrzebuję - mruczy w odpowiedzi, czytając kolejną wiadomość od Theo. - Technicznie rzecz biorąc, chodzi o zorganizowanie spotkania z Potterem.

Hermiona niemal się krztusi, słysząc te słowa, ale on kontynuuje:

- Theo przyprowadza Longbottoma — Longbottom przyprowadza Pottera. Piątka z nas ustala, co dalej.

- Co ustala? - Jego umysł wyprzedza ją o kilka kroków i ledwo nadąża za tokiem jego myślenia.

- Flinta. - Zawiesza głos, po czym dodaje: - Potrzebujemy oczu i uszu wewnątrz oporu.

- Nie zgodzą się - szepcze, kręcąc głową. - Nie przekonasz ich do zdrady.

- Nie przekonam? - przeciąga, a w jego głosie pobrzmiewa coś zuchwałego, co wywołuje w niej niepokój. - Spójrz na wszystko, co Theo zrobił dla Longbottoma. Myślisz, że to nie działa w obie strony? Myślisz, że Potter nie byłby gotów przynajmniej cię wysłuchać? Nie mówię o ujawnieniu wszystkiego, co planujemy. Ale potrzebuję kogoś, kto będzie pośrednikiem. A tych dwóch jest na twojej liście do ochrony.

Nie odpowiada, nieprzekonana. Lojalność Harry’ego sięga głęboko — nawet wobec Cassiusa, który na nią nie zasługuje.

Malfoy wzdycha i chowa monetę.

Niebo ciemnieje, wirując odcieniami błękitu i purpury, a mimo narastającego chłodu Hermiona czuje, że chce zostać przy nim jeszcze chwilę.

- Dlaczego to wszystko robisz? - pyta po dłuższej ciszy. - Dlaczego wspinasz się tak wysoko w jego szeregach? Robisz dla niego tak wiele, a on traktuje cię podle.

Mimo nowo narodzonego porozumienia między nimi, nie spodziewa się odpowiedzi. Ich więź opiera się na konieczności, nie na intymności — i sama nie wiedziałaby, co odpowiedzieć, gdyby to on zadał zbyt wiele pytań.

Ale w końcu wzrusza ramionami.

- Byłem naiwny. Kiedy byłem młodszy, myślałem, że jeśli tylko się wykażę, będzie mi lepiej. Że jeśli udowodnię, że można mi ufać, nie będę musiał bać się o życie matki. - Marszczy brwi. - A potem chodziło już tylko o to, by robić więcej, być lepszym od innych, żeby mógł na mnie liczyć. Chodziło o wygraną.

Słowa zawisają między nimi, gorzkie i ciężkie.

- A teraz? - szepcze, niemal bojąc się odpowiedzi.

- Może osiągnąłem granicę - oddycha, pochylając się do przodu, opierając łokcie na kolanach. - Może każdy z nas ma swój limit.

Hermiona milczy, rozważając jego słowa. Myśli o wszystkim, czego była świadkiem — o tym, jak wracał do ich komnat przesiąknięty cudzą krwią. Własną krwią.

- Może chcesz czegoś innego od życia, tak samo jak wszyscy. I postawiłeś się w miejscu, z którego to „coś” jest w zasięgu ręki.

Ale on krzywi się na te słowa.

- Nie jestem dobrym człowiekiem, Granger. Mówiłem ci to jeszcze przed rytuałem małżeńskim. Jestem tu, gdzie jestem, bo nie boję się robić tego, co trzeba. Ubrudzić sobie rąk.

Słowa spływają z jej ust cicho:

- Jesteś lepszy, niż ci się wydaje.

- To nieprawda - mówi chłodno, ostro. - I nie powiedziałabyś tego, gdybyś znała choć połowę tego, co zrobiłem. Już nawet nie wiem, ilu ludzi zabiłem.

- Myślisz, że ja wiem? - odcina się Hermiona, a mdłości ściskają jej żołądek, gdy konfrontuje się z tą prawdą. - Wszyscy zrobiliśmy rzeczy, z których nie jesteśmy dumni.

Gorzki uśmiech wykrzywia jego usta.

- Różnica polega na tym, że ja nie widzę ich twarzy, gdy zamykam oczy w nocy.

Jego głos jest pusty, wyprany z emocji — pozbawiony nawet tej odrobiny uczucia, którą zdążyła w nim poznać. Hermiona osuwa się na swoim miejscu, energia uchodzi z niej z każdym kolejnym słowem, a zmęczenie ciąży jej na powiekach.

- Powinnaś się przespać - mówi w końcu, tonem nieco łagodniejszym. - Jutro idziemy na Pokątną.

- My?

- Tak. - Kiwając głową, dodaje: - Muszę coś zdobyć. Możesz pójść ze mną, jeśli chcesz.

Hermiona ożywia się, wdzięczna za możliwość opuszczenia posiadłości i odwiedzenia miejsca innego niż opuszczona fabryka.

- Tak, oczywiście. Chętnie.

Malfoy podnosi się z ławki, jego twarz całkowicie wyzuta z emocji, a w bladym świetle księżyca Hermiona dostrzega ciemne cienie pod jego oczami. Nie są blisko — mimo że spali ze sobą kilka razy, ich relacja nie sięga głębiej niż to, co konieczne, by posunąć ich plan naprzód.

Cokolwiek między nimi istnieje, to nie jest miłość.

Ale czasem ma wrażenie, że zna go lepiej niż siebie samą.

I bez względu na to, co mówi o sobie, wie, że jest w nim część, która pragnie czegoś więcej.

Wyciąga do niej rękę, podciąga ją na nogi i na chwilę przyciąga do siebie. Może to tylko pozory, gra na wypadek, gdyby ktoś ich obserwował — ale Hermiona wtula się lekko w jego objęcia, a jej powieki drgają.

Malfoy odsuwa się, zanim zdąży pomyśleć o tym zbyt wiele, i wciska dłonie do kieszeni, gdy razem wracają przez ogrody do posiadłości. Gdy docierają do swoich komnat, Malfoy rzuca jej krótkie spojrzenie i kiwa głową.

- Dobranoc, Granger.

Nie poprawia go — coś w brzmieniu jej dawnego nazwiska wypowiedzianego przez niego wywołuje w niej ciepło.

- Dobranoc. - Wspina się na palce i muska pocałunkiem jego szczękę.

Gdy się odsuwa, jego oczy otwierają się chwilę później, zanim odwraca się i znika w swoim pokoju.

Z zawrotem głowy od wszystkiego, czym się z nią podzielił, Hermiona wraca do własnego.

 

~OO~

 

- Wyglądasz, jakbyś szykowała się na bitwę, a nie na spacer po Pokątnej - parska Draco, nie potrafiąc ukryć rozbawienia, gdy Granger unosi na niego brew. Gdy wychodzi w pełni ze swojego pokoju, przygląda się jej uważnie. Choć porzuciła znoszone ubrania z czasów oporu, ma na sobie spodnie, bluzę z kapturem i stare skórzane buty, w których pojawiła się w posiadłości. Wystarczy jedno spojrzenie, by dostrzec przynajmniej dwa noże przypięte do jej ciała.

Wyobraża sobie, że ma jeszcze dwa kolejne, ukryte.

- Ostrożności nigdy za wiele - mówi, krzyżując ramiona, jakby spodziewała się sprzeciwu.

Ale Draco tylko kiwa głową z powagą, przybierając obojętny wyraz twarzy.

- Prawda. - Gdy Hermiona mruży oczy, unosi ręce w obronnym geście. — Jeśli chcesz iść na Pokątną ubrana tak, nie będę cię powstrzymywać.

Otwiera usta, by coś powiedzieć, ale zaraz je zamyka. W końcu kiwa głową.

- Dobrze. W takim razie jestem gotowa.

Całe rozbawienie znika z jego twarzy, gdy uświadamia sobie, że to jej zbroja. Zabiera ją do części Londynu, której nie odwiedzała od lat, nie zdradzając szczegółów ich celu. Dla Granger przez długi czas liczyło się tylko przetrwanie — nie potrafi wyobrazić sobie wyjścia bez odpowiedniego zabezpieczenia.

- Dla jasności - mówi, wyciągając do niej rękę. - Nie grozi ci żadne niebezpieczeństwo. Nie ze mną.

Choć rzuca mu gniewne spojrzenie, na jej policzkach pojawia się lekki rumieniec, gdy wsuwa dłoń w jego. Draco przyciąga ją bliżej, obracając tak, by spojrzała mu w oczy.

- Wiem, że to nie to, do czego jesteś przyzwyczajona - mówi cicho. - Ale będzie dobrze. Obiecuję.

Choć jej spojrzenie pozostaje sceptyczne — byłby zdziwiony, gdyby tak łatwo się poddała — część napięcia znika z jej ramion.

- Dobrze - mruczy. - Ale noże zostają.

- I bardzo dobrze - przeciąga Draco z uśmiechem. - Lubię te noże. Przywołują same miłe wspomnienia.

Jej rumieniec pogłębia się, ale nie odpowiada.

Z litości dla niej, teleportuje ich oboje na Pokątną. Układa dłoń na jej plecach — gest wsparcia, ale też pozór — i prowadzi ją w stronę Gringotta.

- Muszę dokonać wypłaty - mówi, zerkając na nią. - Ale jeśli czegoś potrzebujesz, daj znać.

Na jej twarzy przez chwilę pojawia się niepewność, zanim ją odpędza. Większość członków oporu unika Pokątnej, odkąd Śmierciożercy przejęli nad nią kontrolę — i nie po raz pierwszy Draco musi sobie przypomnieć, jak bardzo różni się jej życie od jego.

Rzuca mu spojrzenie spod oka.

- Może zajrzymy do Esów i Floresów?

Draco prycha.

- Wcale mnie to nie dziwi. Już uwzględniłem to w planie.

Granger wygląda na wytrąconą z równowagi, gdy idą ulicą, i Draco sam zaczyna czuć się nieswojo. Zwykle potrafiła odnaleźć się w każdej sytuacji, więc szturcha ją lekko łokciem.

- Nie byłaś taka, gdy przyszliśmy po suknię.

- Chyba nie - przyznaje, prostując się widocznie. Rozluźnia kark i rzuca mu blady uśmiech. - Masz rację.

Przesuwając palcami po jej biodrze, przyciąga ją nieco bliżej. Hermiona nie mówi nic, gdy wchodzą do Gringotta, ani gdy Draco oddaje różdżkę pierwszemu goblinowi, który ma ich zaprowadzić do skarbca. W wózku siada u jego boku, jej udo przylega do jego, a podniesiona broda świadczy o nieugiętości.

Zerkając na goblińskiego przewodnika, szepcze pod nosem:

- Twój skarbiec chyba znajduje się przy samym jądrze Ziemi.

Draco wybucha zaskoczonym śmiechem.

- Prawie.

Na jej ustach pojawia się cień uśmiechu, a napięcie w jej ciele nieco się rozluźnia. Gdy wózek w końcu zatrzymuje się przed skarbcem Malfoyów, Draco rzuca goblinowi spojrzenie.

- Możemy tu spędzić trochę czasu.

- Panie Malfoy - chrypi goblin głębokim głosem, pochylając głowę w ukłonie. Potem przesuwa długim palcem po drzwiach skarbca, które otwierają się z cichym szelestem.

Hermiona zachowuje stoicki spokój, jakiego Draco się po niej spodziewał. To jeden z najgłębszych skarbców nie bez powodu — i jeden z największych. Jej oczy rozszerzają się, brwi unoszą wysoko, a przez chwilę stoi w progu, po prostu patrząc.

- Chodź, kochanie - mruczy, gdy goblin oddala się poza zasięg słuchu. - Nie mamy całego dnia.

Hermiona robi krok naprzód, gdy pociąga ją za rękę, i szepcze pod nosem:

- Słodki Merlinie.

Z jakiegoś powodu jej reakcja wywołuje w nim niepokój. Rzuca spojrzenie za siebie, upewniając się, że goblin oddalił się na tyle, by zapewnić im prywatność.

- Nie zgub się - mówi z lekkim uśmiechem, starając się nadać słowom lekki ton. - Jesteśmy tu po coś konkretnego. Więzy małżeńskie powinny cię chronić przed zaklęciami i pułapkami, ale... po prostu nie dotykaj niczego, co wygląda na przeklęte.

Z jej twarzy odpływa krew.

- Niczego, co wygląda na przeklęte. Zanotowane.

- I chyba nie trzeba dodawać - dodaje - że jesteśmy już małżeństwem. Co moje, to i twoje — tylko proszę, nie opróżniaj skarbca.

Rzuca mu spojrzenie pełne niedowierzania.

- Postaram się nie kupować zbyt wielu zamków ani tropikalnych wysp.

Draco nie może powstrzymać uśmiechu.

- Lepiej odwiedzić te, które już mamy. Mniej papierkowej roboty.

- Które już macie…? - Zaciska usta i kiwa głową. - Oczywiście, że tak.

Kręci głową, prowadząc ją między rzędami złota, artefaktów i innych rzadkich przedmiotów. Nigdy nie ukrywał bogactwa rodu Malfoyów, ale widząc reakcję kogoś, kto nie znał tego świata, czuje lekki niepokój.

- Tędy - mówi cicho, kierując ją do tylnego rogu, gdzie w szafce na aksamitnych stojakach leży kolekcja biżuterii.

Draco wskazuje półkę z pierścionkami.

- Pomyślałem - przeciąga - że porządny mąż powinien podarować swojej żonie pierścionek.

Powoli Hermiona odwraca się do niego, jej twarz wyraża alarm. Draco pokazuje magiczny tatuaż oplatający jego palec serdeczny.

- I nie chcemy, żeby ktoś przyglądał się temu zbyt uważnie, prawda?

- Nie - wydusza. - Nie chcemy.

Jej spojrzenie wraca do szafki, a palce muskają szklany blat.

- Po prostu... mam wybrać?

- Żaden z nich nie jest przeklęty.

Jest tam około dwóch tuzinów pierścionków, każdy bardziej bezcenny od poprzedniego, z różnymi pasującymi obrączkami.

- Merlinie - wzdycha, przygryzając dolną wargę. - Jak mam wybrać?

- Może powinienem wybrać za ciebie - mruczy Draco. - Nie było to na szczycie mojej listy priorytetów, gdy przygotowywaliśmy się do rytuału, a potem... po prostu mi umknęło.

Hermiona odwraca się do niego, krzyżując ramiona. Na jej twarzy pojawia się cień wrażliwości.

- Który byś wybrał?

Zaskoczony pytaniem, Draco spogląda na rozległy wybór.

- Nic krzykliwego - przeciąga, stukając w szkło nad kilkoma pierścionkami. - Czerwony i złoty to zbyt oczywiste, więc... nie te. - Patrzy na nią z uwagą, jego spojrzenie się wyostrza. - Białe złoto, myślę.

Przesuwa palce do kolejnej sekcji, rozważając kilka opcji.

- Wielki, cholerny diament - parska Draco, obserwując, jak jej policzki znów się rumienią. Jego wzrok zatrzymuje się na jednym z pierścionków z dużym diamentem pośrodku, rubinem z jednej strony i szmaragdem z drugiej. Białe złoto oplata je w delikatnym, misternym wzorze. - Ten.

- Jest przepiękny - szepcze Hermiona.

Kiedy Draco znów na nią patrzy, zaskakuje go szklistość w jej oczach.

- Jeśli to ten, który chcesz, jest twój.

Nie spodziewał się, że zareaguje emocjonalnie — nie przejęła się brakiem tradycyjnych elementów ślubu, nie zależało jej na planowaniu balu. Jej reakcja teraz zaskakuje go do tego stopnia, że nie wie, co powiedzieć.

Hermiona przygryza mocno dolną wargę i kiwa głową.

- Tak.

Draco przesuwa dłonią nad gablotą, która znika na tyle długo, by mógł wyjąć pierścionek z aksamitnej poduszki. Znajduje też pasujące obrączki — dla niej i dla siebie — a szkło wraca na miejsce, gdy tylko jego palce się oddalają.

Łapie jej spojrzenie, gdy chwyta jej dłoń.

- Zrobiliśmy to wszystko od końca, prawda?

- Tak - przyznaje, pociągając nosem, po czym prostuje się i uśmiecha blado. - Ale nic w tym nie było klasyczne.

Draco wsunął obrączkę, a potem pierścionek na jej serdeczny palec, muskając kciukiem kamienie, gdy metal sam dopasował się do jej dłoni. Patrzy na nie jeszcze przez chwilę, po czym sięga po swoją obrączkę.

Ale jej palce zatrzymują jego dłoń. Na jej ustach pojawia się delikatny uśmiech, gdy to ona sięga po ostatni pierścień i wsunęła go na jego palec. Draco czuje ukłucie magii, gdy obrączka dopasowuje się do niego. Ciąży mu na palcu obok sygnetu rodowego, a on przełyka z trudem.

Dłoń Hermiony pozostaje na jego, muska jego kostki, zanim ich palce splatają się ze sobą. Spogląda na niego, jej oczy są duże — i jest w nich coś, czego Draco nie potrafi odczytać.

- Dziękuję - szepcze, wspinając się na palce, by musnąć pocałunkiem jego szczękę. - Doceniam to.

Jej wdzięczność, jak zawsze, wytrąca go z równowagi. Przez tak długi czas byli rywalami, gotowymi się unicestwić, że myśl, iż docenia cokolwiek z tego, kim jest, wciąż pozostawia go bez odpowiedzi.

- To wszystko część planu - mruczy, a słowa brzmią w jego uszach szorstko i niepewnie. - Ostatnie, czego nam trzeba, to by ktoś zakwestionował prawdziwość tego wszystkiego.

- Racja. - Jej twarz na moment opada, ale zaraz mruga i odzyskuje równowagę. Draco widzi, jak światło w jej oczach przygasa — i jakaś część niego nienawidzi się za to. - Oczywiście. Ale nie musisz być aż tak... uprzejmy. Mógłbyś trzymać mnie zamkniętą w posiadłości. Nie musisz być... miły.

Draco nie wie, czy w ogóle był miły — ale gryzie się w język. Ma dość odpychania jej, choć to jedyne, co zna.

To jedyne, na co sobie pozwala.

- Ty też mogłabyś mi to wszystko uprzykrzyć - odpowiada, gestem wskazując otoczenie. Jest boleśnie świadomy jej palców wciąż splecionych z jego. - To nie uprzejmość, skoro oboje potrzebujemy siebie, by przez to przejść.

Na te słowa jej brwi się marszczą, a resztki ciepła znikają z jej twarzy.

- Nie musisz tego robić, wiesz?

- Czego?

Granger patrzy na niego przez chwilę zbyt długo, a Draco ma wrażenie, że widzi go na wskroś — aż do najgłębszych, najbardziej nagich części jego duszy. Zastanawia się, jak bardzo nieadekwatnie wygląda w jej oczach.

Potem lekko potrząsa głową i rozplata ich palce.

- To... nie wiem. Jesteś niepotrzebnie chłodny, kiedy próbuję być z tobą szczera. Nie będę cię oceniać za to, że jesteś przyzwoitym człowiekiem.

Draco nie odpowiada, zaciskając szczękę, a gdy Hermiona prycha i odwraca się, by odejść, coś w jego wnętrzu się skręca.

Ona już widziała tak wiele z niego — rzeczy, których nie odważyłby się pokazać nikomu innemu. Wrażliwość to zbyt cienka peleryna w świecie, w którym potrzebuje każdej możliwej ochrony.

I może jej słowa są prawdziwe — ale wszystko, co nie jest stalą, smakuje mu jak popiół.

Robi krok naprzód, łapie ją za nadgarstek i przyciąga z powrotem do siebie.

- Nie wiem, co chcesz, żebym powiedział - mówi szorstko. - Oboje znamy okoliczności. Wiemy, dlaczego się pobraliśmy — wiemy, dlaczego to wszystko się dzieje.

- Oczywiście, że wiemy! - wybucha, jej głos lekko się podnosi. - Ale to nie znaczy, że musimy to znosić jak żołnierze w niechcianym rozejmie. To nie znaczy, że musimy być nieszczęśliwi przez cały ten czas. - Zawiesza głos, niepewność pojawia się na jej twarzy. - Jestem tutaj... Draco. Jestem z tobą.

Gorąco rozlewa się pod jego skórą, osiadając w klatce piersiowej, a coś na kształt wstydu dudni mu w uszach.

Jej nadgarstek wydaje się tak drobny w jego dłoni, kości delikatne i kruche, a on znów splata ich palce.

- To miało być tylko grą - mruczy, ale słowa brzmią fałszywie nawet dla jego własnych uszu.

Bo wie, że to już nie jest gra. Nie do końca. Nie teraz.

Myśli o tym, jak leczyła go po karze od Czarnego Pana w noc balu. O jej ciele — ciepłym, chętnym, nagim — przy nim.

- Ja nie... - zaciska zęby, życząc sobie, by mogli po prostu pominąć tę rozmowę. Ale wie, że jest potrzebna. - Nie wiem, jak to się robi. Nie jestem dobry w dopuszczaniu kogokolwiek do siebie.

Nawet to proste wyznanie wydaje się, że to zbyt wiele. Skóra go piecze, a on nienawidzi błysku czegoś na kształt współczucia w jej oczach. Nienawidzi go tak samo, jak pragnie jej uwagi. Bo choć nie zasługuje na nią — i oboje o tym wiedzą — ta część niego, która jest chciwa i próżna, chłonie ją bez oporu.

- Wiem, że nie jesteś - szepcze, unosząc jego dłoń do ust. Całuje nową obrączkę na jego serdecznym palcu. - Ale jeśli masz spróbować z kimkolwiek, jestem bezpiecznym wyborem.

Wie, że mówi prawdę. Dosłownie nie mogą się zdradzić — są związani ze sobą na całe życie.

Jego oczy pieką, a on odwraca wzrok, przerażony myślą, że mógłby się rozpłakać.

- Widziałaś wszystkie moje najgorsze strony - mówi, niepewny, czy to pytanie, czy stwierdzenie; czy to prawda, czy są jeszcze gorsze, których nie pokazał.

Część niego boi się tej myśli.

- Widziałam też te, które wcale nie są takie złe - szepcze. - I... nie przeszkadzają mi. - Robi krok bliżej, jej spojrzenie jest ostrożne, jakby zbliżała się do dzikiego zwierzęcia. - Wszyscy zrobiliśmy rzeczy, widzieliśmy rzeczy. Wszyscy mamy w sobie potwory. Ale to nie znaczy, że nie zasługujemy na coś więcej.

- Moje potwory to wszystko, czym jestem - mówi.

Granger kręci głową.

- Wiem, że to nieprawda.

Potem jej usta dotykają jego, jej wargi są ciepłe, miękkie i kuszące, a palce wędrują po linii jego szczęki i policzka.

I nawet jeśli Draco na nią nie zasługuje, przyciąga ją do siebie, bo jej pragnie. Na Merlina, on jej potrzebuje. Jest nią pochłonięty, dotykiem jej ust i języka, delikatnym dotykiem jej dłoni, jakby był z czegoś, czego nie śmie złamać.

Przyciąga jej smukłe ciało do siebie, tak blisko, jak tylko potrafi, a jego desperacja wobec niej pulsuje w nim dziko, jakby miała własne serce.

Otaczają ich bezcenne skarby, kruche stosy złota i srebra, które rozsypują się i osuwają na podłogę, gdy ona przyciąga go do siebie, potykając się pod wpływem intensywności ich wzajemnego dotyku. Draco ściska jej pośladki, przyciskając jej biodra do swoich, a jęk wyrywa się z jej gardła i trafia do jego ust.

Kiedy o mało nie przewracają gabloty z artefaktami, Draco cofa się, ciężko dysząc, i chowa twarz w jej włosach. 

- To nie jest idealne - mówi ironicznie.

Granger śmieje się, całując go w szyję. 

- Nie, nie jest.

- Chodź. - Splata z nią palce raz jeszcze, pociągając ją ku wyjściu z skarbca. Jego ciało wibruje od świadomości jej obecności, serce bije mu w piersi jak oszalałe, lecz zanim przekroczą próg, znów przywdziewa maskę stoicyzmu. Patrzy, jak ona robi to samo — i nie może się nadziwić, jak bardzo wcale nie są dla siebie tacy źli.

Jej słowa wciąż rozbrzmiewają w jego głowie, gdy wózek zaczyna długą wspinaczkę przez korytarze Gringotta. Jestem bezpiecznym wyborem .

Na Merlina, jak bardzo pragnie, by to była prawda.

 

~OO~

 

Choć wyprawa na Ulicę Pokątną miała być jedynie szybkim wypadem do banku, Draco nie spieszy się z powrotem do ponurego chłodu dworu. Mimo jesiennego chłodu, słońce świeci ciepło, a obecność Granger u jego boku sprawia, że czuje się odrobinę bardziej żywy.

Gdy wracają na główną ulicę, Draco prowadzi ją do Esów i Floresów. Obserwowanie Granger podczas zakupów książkowych okazuje się zaskakująco zabawne. Przechadza się między regałami z szeroko otwartymi oczami, z trudem powstrzymując się od sięgnięcia po każdą przeklętą książkę, zaciskając dłonie, by nie ulec pokusie. Draco ledwo powstrzymuje śmiech.

Kiedy w końcu odwraca się do niego z trzema wybranymi tomami, unosi brew.

- To wszystko, co bierzesz?

Zauważa mimochodem, że jedna z książek dotyczy magicznych więzi; zastanawia się, czego chce się z niej dowiedzieć.

- Tak - odpowiada, a jej policzki przybierają kolor bladego różu. - Nie chcę przesadzić.

Powstrzymuje się od przypomnienia jej tego, co właśnie widziała — przerośniętych stosów groteskowego bogactwa w skarbcu Malfoyów. Od ponownego poinformowania jej, że są małżeństwem i ma pełne prawo kupić sobie więcej niż kilka książek.

Po prostu sięga po książkę, w którą wpatrywała się przez dobre pięć minut, zanim odłożyła ją z powrotem na półkę, i dodaje ją do jej stosu. Gdy rzuca mu spojrzenie, Draco przeciągle mówi:

- Chciałem ją przeczytać.

Ale nie potrafi ukryć uśmiechu.

Po opłaceniu zakupu i zorganizowaniu dostawy na późne popołudnie, wychodzą ze sklepu.

- Coś jeszcze? - pyta. - Zanim wrócimy do dworu?

Granger przygryza dolną wargę; widzi, jak w jej głowie pracują trybiki. I wie, że nawet jeśli nie potrzebuje niczego więcej, będzie chciała przedłużyć ich wyprawę, byle tylko nie wracać tak szybko.

- Może - mruczy - moglibyśmy zajrzeć do Scribbulusa?

Draco podaje jej ramię.

- Załatwione.

Gdy ruszają dalej ulicą, oboje zamierają, gdy miękki, kobiecy głos mówi:

- Hermiona?

Draco natychmiast się napina, sięgając po różdżkę. Obserwuje, jak twarz Granger zmienia się pod wpływem zaskoczenia, zanim odwraca się na pięcie, przechylając głowę. Draco kładzie dłoń na jej plecach, gotów do ataku w każdej chwili.

To Luna Lovegood. Draco nie widział jej od lat — nie od Bitwy o Hogwart, a wcześniej, gdy przez krótki czas przebywała w lochach dworu Malfoyów podczas jego siódmego roku.

- Luna - mówi Granger powoli, rzucając mu ukradkowe spojrzenie.

Napięcie przeszywa ciało Draco. Z tego, co wie, Lovegood działa w ruchu oporu, ale nie potrafi pojąć, dlaczego miałaby tak bezczelnie pokazywać się na Ulicy Pokątnej, w biały dzień. Prosi się o trafienie zbłąkaną klątwą.

Ale Lovegood uśmiecha się do nich z lekkim zmieszaniem, patrząc na nich przez chwilę.

- Słyszałam, że jesteście teraz małżeństwem - mówi cicho, jakby to była codzienna rozmowa.

Jest równie eteryczna, jak Draco ją zapamiętał, i przez moment zastanawia się, jak udało jej się przetrwać wojnę tak długo.

Jej spojrzenie wędruje ku pokaźnemu pierścionkowi na palcu Granger. Ku zaskoczeniu Draco, nie ma w niej ani krzty osądu.

- Chyba należą się wam gratulacje.

- Ja… dziękuję - udaje się wydusić Granger. Czuje w jej postawie gotowość do ucieczki — lub walki — jeśli zajdzie taka potrzeba. - Tak. Jesteśmy małżeństwem.

Gdy błękitne oczy Lovegood lekko się zwężają, Draco zastanawia się, co takiego widzi. Nawet w Hogwarcie była dziwnie przenikliwa. Część niego nie byłaby zdziwiona, gdyby przejrzała wszystko.

- Nie wiedziałam, że wciąż jesteś w Anglii — mówi Granger po chwili. Cała trójka trwa w napiętym impasie, jakby nikt nie był pewien, co właściwie oznacza to spotkanie.

Draco ma ochotę odciągnąć Granger z dala. Ma też ochotę rzucić klątwę w Lovegood, ale przeczuwa, że nie zostałoby to dobrze odebrane. W kącie umysłu dopisuje ją do listy osób, które Granger chce chronić.

- Jestem - mówi Lovegood z łagodnym uśmiechem. - Po prostu zostałam… - jej spojrzenie zsuwa się na Draco - przeniesiona.

Nie mówi mu to nic poza tym, że Lovegood współpracuje z ruchem oporu. Czy działa pod przykrywką, czy wykonuje misję — nie potrafi stwierdzić. Może po prostu została relokowana, skoro Granger nie wiedziała, że wciąż przebywa w Anglii.

Draco przypomina sobie coś, co Granger powiedziała mu na początku: że oddziały ruchu oporu działają niemal całkowicie niezależnie od siebie. Obserwuje wymianę zdań, zapamiętując ją. Lovegood z pewnością wie, że nie powinna zdradzać żadnych informacji, ale Draco jest gotów poczekać i zobaczyć, co z tego wyniknie.

Granger kiwa głową, a przez jej twarz przemyka grymas.

- To dobrze. Miło cię widzieć, Luno.

- Naprawdę? - Lovegood przechyla głowę, a jej błękitne oczy wędrują ku Draco. - Jestem pewna, że twój nowy mąż nie podziela tego zdania.

Granger unosi tylko podbródek, nie odpowiadając.

Draco chciałby móc czytać jej myśli — na tyle, że próbuje, delikatnie naciskając na jej ściany legilimencji, licząc na to, że może zechce go wpuścić. Ale magia jej mentalnej tarczy jedynie muska jego własną — łagodne potwierdzenie obecności — i pozostaje zamknięta.

- Powinniśmy iść dalej - mówi Granger z wymuszonym uśmiechem, rzucając mu spojrzenie. - Mamy przecież spotkanie…

- Racja - przeciąga Draco. - Spóźnimy się.

- Z pewnością bardzo ważne - mówi Lovegood swoim miękkim, eterycznym głosem. Draco znów się napina, napięcie w nim narasta. To musi być gra, i zastanawia się, co takiego robiła, że Granger sądziła, iż nie ma jej już w Anglii.

- Nie zatrzymuję was.

Granger skinieniem głowy kończy rozmowę, a Draco obserwuje obie kobiety, zastanawiając się, co mogłoby sprawić, że ta wymiana zdań przerodziłaby się w coś innego — coś znacznie bardziej niebezpiecznego.

Gdyby wyciągnął różdżkę na Lovegood, co zrobiłaby Granger?

Ale gdy odchodzą, ona odpowiada mu tym samym — delikatnie naciska na jego mentalne bariery. Draco nie musi wpuszczać jej do umysłu, by poczuć, że jej magia jest przesiąknięta niepewnością, lękiem.

- Nie wiedziałam - szepcze, gdy idą - nawet jej nie widziałam.

- Zastanawia mnie, co robiła - przyznaje Draco, muskając opuszkami palców jej kostki, gdzie jej dłoń spoczywa w zgięciu jego łokcia. - Gdzie ruch oporu ją ukrywał.

- Chcę chronić Lunę - wypala Granger. - Wiem, że już mam kilka osób na liście i że ci się to nie podoba, ale…

- Już ją dopisałem - przerywa jej Draco, po czym rzuca jej twarde spojrzenie. - Chyba że Lovegood okaże się niebezpieczna. Jeśli to, co robiła, wymaga jej eliminacji, byśmy mogli iść dalej.

Granger zawiesza się na moment, jej oczy ciemnieją, a w spojrzeniu pojawia się zawahanie i jakiś nawiedzony lęk. Potem kiwa głową raz.

- Dobrze. Umowa.

Rozmowa zostaje odłożona w milczeniu, ale Draco widzi, że przez resztę zakupów Granger pozostaje rozproszona. Wie jednak, że może liczyć na jej pragmatyzm. Na bezwzględność i desperację, które pchają ją do zakończenia tej wojny równie mocno, jak jego.

I wie, że jeśli nic innego, to mogą polegać na tym, że grają w jednej drużynie. Myśli znów o jej słowach wypowiedzianych w skarbcu i zaciska jej dłoń nieco mocniej w swojej.

Chapter Text

- Chodź - mówi Draco szorstko, wchodząc do salonu, gdzie Granger siedzi na sofie z nowymi książkami ze sklepu. - Mamy spotkanie.

- Spotkanie - powtarza, ale mimo to starannie zaznacza stronę satynową wstążką. - Z kim?

- Mówiłem ci o tym.

Granger napina się w miejscu, po czym natychmiast wstaje i podchodzi do niego. Spogląda na niego z dołu, a jej palce muskają jego bok; nie jest pewien, czy to przypadek, ale musi się powstrzymać, by nie sięgnąć po jej dłoń.

Ma w sobie coś, co w dziwny sposób go uspokaja — nawet wtedy, gdy nie zdaje sobie sprawy z napięcia, które go przepełnia.

Część niego podejrzewa, że to kwestia magii, która ich łączy.

A jeśli to coś więcej... nie jest gotów się z tym zmierzyć.

- Theo przekonał Neville'a do spotkania? - pyta, przypinając kaburę z sztyletem do uda sprawnymi ruchami. - Wie, że tam będziemy?

- Wie - mruczy Draco. - Choć mam wrażenie, że nie jest tym zachwycony. - Chrząka, po czym dodaje: - Potter też przyjdzie. Ale on nie wie.

Granger zamiera, jedna dłoń zaciska na kołnierzu peleryny. Narzuca ją na siebie w milczeniu, z wyrachowaną precyzją.

- I ile jesteśmy gotowi ujawnić?

Draco rozważa to pytanie. Wie, że Potter to jej słaby punkt — a Longbottom zaraz po nim. Gdyby miał zgadywać, podejrzewałby, że to jedyne dwie osoby, których życie naprawdę chce ocalić. Nie śmie dopisać siebie do tej listy.

Ta niepewność dręczy go od dni. Czy Granger będzie w stanie zrobić to, co konieczne, gdy stanie twarzą w twarz ze starymi przyjaciółmi?

- Musimy omówić sprawę usunięcia Flinta - mówi przeciągle. - Nie możemy pozwolić, by przekazywał informacje od Śmierciożerców do ruchu oporu — nie, skoro jest tak nieprzewidywalny. Nie mamy żadnej kontroli nad tym, co ujawnia. - Ścisza głos i spogląda na nią ciężkim wzrokiem. - Ale chcę, żeby żył.

Widzi po zmianie w jej wyrazie twarzy, że rozumie ukryty sens. Że Draco zamierza przeprowadzić z Flintem kilka rozmów, zanim się go pozbędzie.

- Potrzebuję, by został obezwładniony w sposób, który nie będzie pochodził ode mnie - Czarny Pan ma sposoby, by monitorować zaklęcia, które rzucamy na siebie nawzajem.

- A co powiemy Harry'emu? - pyta, a słowa spadają z jej ust na napiętym oddechu, jakby wcale nie chciała znać odpowiedzi.

Draco zawiesza głos.

- Musisz zdecydować... na ile jesteś gotowa zaufać Potterowi z naszymi życiami. Bo do tego się to sprowadza. I jeśli nie możesz mi obiecać, że nas nie zdradzi — nawet przypadkiem — nie może niczego wiedzieć, Granger.

Nie odpowiada, przesuwając się niespokojnie w miejscu. Draco widzi w tym źle skrywaną niepewność.

- Jeśli coś pójdzie nie tak, jeśli Potter nas wyda — jeśli wszystko się posypie, bo zaufaliśmy zbyt łatwo — nie będę miał wyboru.

Przez „my" ma na myśli „ją" — i oboje doskonale o tym wiedzą. Na szczęście, nie wytyka mu tego.

Nie mają czasu na kłótnię o szczegóły, a on ma nadzieję, że rozumie to wystarczająco dobrze. Już raz była gotowa postawić życie Pottera ponad sprawę całego ruchu oporu; Draco nie łudzi się, że nie zrobiłaby tego ponownie — nawet jeśli ich więź miałaby na tym ucierpieć.

- Nie powiem mu niczego, jeśli oboje się na to nie zgodzimy - mówi w końcu. Jej legilimencja delikatnie ociera się o jego mentalne bariery, a on podąża za jej intencją. Pozwala swojej magii spleść się z jej — i jest w tym coś tak ostrożnego, tak intymnego, że jakaś część niego pragnie przyciągnąć ją do siebie i zapomnieć o całym spotkaniu.

Jej magia jest upajająca — zaufanie, które mu ofiarowuje.

Bez trudu wślizguje się w jej umysł, do niewielkiej komnaty, którą dla niego wydzieliła. Nie zdradza wiele, ale jego pierś lekko się zaciska na myśl, że będzie gotowa utrzymać bezpośrednie przejście do swoich myśli podczas spotkania.

Draco tworzy podobną komórkę w swoim umyśle, oplatając jej magię własną, by ułatwić jej przejście przez starannie utkane bariery.

Jej oddech drga, gdy po raz pierwszy wnika w jego umysł.

Ich spojrzenia się spotykają — w jej oczach czai się coś ciemnego, rozgrzanego — i Draco zastanawia się, czy ona czuje to tak samo jak on. Jak ich magiczne sygnatury pulsują w jednym rytmie.

Dziwny splot jej mocy wokół jego własnej.

To wystarcza, by wzbudzić żar w jego żyłach. A gdy ich myśli się splatają, czuje ją również. Ostrożnie bada komnatę jego umysłu, szukając miejsca, w którym mogłaby się zadomowić.

I sposób, w jaki ona to czuje, to dziwne magiczne ciepło, które przepływa między nimi. Jej świadomość tylko wzmacnia jego własne, a w ustach robi mu się sucho. Jego oddech nieco przyspiesza i wyczuwa, jak jej kolejny wdech jest nieco ostrzejszy.

Granger podchodzi bliżej, muskając jego koszulę opuszkami palców; jej język wysuwa się, by zwilżyć usta, gdy jej wzrok spotyka się z jego.

- To jest... - szepcze. - Interesujące.

Interesujące to jedno z określeń, myśli.

Jej magia znów splata się z jego własną, wirując, tańcząc i trącając go w samo serce. To połączenie, którego nigdy sobie nie wyobrażał i którego nie rozważał; nie w ten sposób. Nie z umysłem otwartym przed nią, a jej przed nim.

Chce to popchnąć. Zobaczyć, jak daleko mogą się posunąć.

Chce zgłębić jej pragnienie.

Przytulając ją do siebie, przesuwa dłonią po jej jędrnym tyłku, muskając nosem jej nos. Składa pocałunek na jej ustach.

Eksploduje od tego doznania, od sposobu, w jaki jej myśli mieszają się z jego własnymi.

- Cholera - szepcze Granger w jego usta, jej oddech jest miętowy i odurzający. Jej palce wędrują w dół, w kierunku klamry paska, a ona mruczy: - Ile mamy czasu?.

Draco chce ją doprowadzić do orgazmu. Chce zobaczyć na własne oczy, jak potrafi ją pobudzić, podniecenie przepływa między nimi, potęgowane przez samą świadomość tego.

Chce poczuć, jak rozpada się pod jego językiem.

- Musimy iść – mruczy zamiast tego, owijając dłoń wokół jej szukających palców. Mimowolnie robi się coraz twardszy, a biorąc pod uwagę, że nie zadał sobie trudu, by cenzurować przed nią swoje myśli, jej oczy są szkliste z pożądania, gdy wpatrują się w jego. - Albo się spóźnimy. Nie możemy ryzykować utraty tego spotkania.

Granger wciąga powietrze, a on czuje, ile wysiłku kosztuje ją rozplątanie swojej magii z jego tuż przed tym, jak zrywa połączenie. Zostaje z chłodem i dziwnym poczuciem straty.

Z jego ust wyrywa się ostry oddech.

- Ale możemy to zbadać później, jeśli chcesz.

Od niechcenia ociera się o niego, splatając palce z delikatnymi włoskami na karku.

- Zdecydowanie uważam, że powinniśmy.

Merlinie, pragnie jej — chce rzucić ją na dywan i zatracić się w niej bez reszty. Nigdy wcześniej nie czuł takiego pożądania wobec jednej osoby — i nie sądzi, by chodziło tylko o magię.

Ale zmusza swoją magię do powrotu, zamykając ją w umyśle, choć komnata pozostaje dla niej otwarta. Czuje jej pustkę, a serce bije mu mocniej od surowości jej obecności — od otwartego połączenia, które niesie ze sobą każdą emocję, każde drgnienie.

Część niego nie może się doczekać, aż wrócą i...

Marszczy brwi, tłumiąc myśl. Mają przed sobą ważne zadanie, nie może pozwolić sobie na rozproszenie. Jakby dochodząc do tej samej konkluzji, Granger prostuje się.

- Zajmiemy się tym spotkaniem - szepcze, a kącik jej ust drga w ledwie dostrzegalnym uśmiechu. - A granice magii możemy przetestować później.

Draco pozwala sobie na cień uśmiechu.

- Doceniam twoją naturalną dociekliwość. - Pochyla się, całuje ją w usta, muskając zębami dolną wargę.

Potem podaje jej ramię.

Gdy pojawiają się na polanie, Theo jest już na miejscu. Draco czuje ulgę — ich chwilowe opóźnienie z Granger nie kosztowało ich przewagi. Musi być obecny, gdy zjawią się Longbottom i Potter.

Chce ustalić warunki rozmowy.

Zwłaszcza że wie, iż obaj nie będą mieli najmniejszej ochoty z nim rozmawiać, a jedynym atutem, jaki posiada, jest Granger. Chętna, ale wciąż tylko karta przetargowa.

- Spóźniliście się - przeciąga Theo, rzucając okiem na zegarek, a potem na nich — lekko potarganych. Na jego ustach igra uśmieszek. - Widzę, że życie małżeńskie wam służy.

- Pilnuj swojego nosa - rzuca Draco, wyciągając różdżkę, by sprawdzić zaklęcia ochronne Theo i dorzucić kilka własnych.

Granger odsuwa się od jego boku, zaróżowiona na twarzy. Choć bawi się różdżką, nie rzuca żadnych zaklęć. Najwyraźniej nie znajduje niczego, co wymagałoby poprawy.

Ale Draco wyczuwa jej napięcie, nawet bez zaglądania do jej umysłu.

To spotkanie może mieć większe znaczenie, niż ktokolwiek z nich przypuszcza. I to pierwszy raz, gdy Granger zobaczy swoich przyjaciół od czasu, gdy została brutalnie odsunięta od ruchu oporu. Od czasu ich ślubu.

Delikatnie dotyka komnaty jej umysłu, którą pozostawiła dla niego otwartą, oferując jej odrobinę wsparcia. To wszystko, co może jej dać — ale czuje, jak wraca do niego fala ulgi i wdzięczności. Zachowuje kamienną twarz, lecz jego magia pozostaje blisko.

Czekają w napiętej ciszy tylko kilka minut, zanim rozlega się cichy trzask teleportacji. Pojawia się Longbottom, a chwilę później Potter.

Wie, że to nie pójdzie dobrze — ale nie potrafi sobie wyobrazić, jak źle może się skończyć.

W chwili, gdy Potter dostrzega Granger — gdy widzi Draco — przez jego twarz przemyka cała gama emocji, aż w końcu osiada na lodowatej furii. Z różdżką w dłoni próbuje się teleportować; jego szczęka zaciska się, gdy zaklęcie zawodzi. Longbottom milczy, stoicki, z uniesioną różdżką i sceptycyzmem skierowanym w stronę Theo.

- Zaklęcia blokujące teleportację - przeciąga Draco, cmokając z dezaprobatą. - Zanim je rozmontujesz, będziesz już nieprzytomny.

Przysiągłby, że Potter zawarczał. U jego boku Granger stoi nieruchomo, jakby każdy nerw w jej ciele został napięty do granic możliwości. I dla dobra wszystkiego, co już zrobili, co poświęcili, Draco ma nadzieję, że podejmie właściwą decyzję.

- Proszę - szepcze - wysłuchajcie nas.

- Nie powiedziałeś mi, że oni tu będą - warczy Potter do Longbottoma, kierując różdżkę na Draco, jakby nie wiedział, co innego z nią zrobić. W surowym gniewie jego słów, w jawnej nienawiści na twarzy, Granger cofa się o krok. Ale Potter nawet nie zwraca się bezpośrednio do nich. - Co to ma być, Neville?

Spojrzenie Longbottoma przeskakuje na Theo.

- Mam nadzieję, że masz dobrą wymówkę.

Napięcie w polanie można by ciąć nożem, a Draco ostrożnie przesuwa wzrok od jednego do drugiego. Tak wiele zależy od tego spotkania, od kalkulacji — lub ich braku — które tu zapadną.

Chrząka i zwraca się do Longbottoma.

- To ja sprowadziłem nas tu wszystkich. Więc cokolwiek Theo powiedział, by cię przekonać — winę możecie zrzucić na mnie.

Obdarza ich krzywym, nieprzyjaznym uśmiechem.

- Ale - zaczyna Longbottom, zirytowany - Theo, ty...

- Co do cholery, Neville? - syczy Potter.

- Po prostu go wysłuchajcie - zaczyna Theo.

Granger wzdycha u boku Draco.

- Proszę, Harry, Neville — musieliśmy z wami porozmawiać.

Draco masuje skroń i rzuca zaklęcie wyciszające na wszystkich oprócz Granger. Potter i Longbottom odwracają się w jego stronę, wściekli, z różdżkami w dłoni. Ale jego groźba nie była pusta — jeśli wyczuje próbę rozbicia zaklęć ochronnych, rzuci oszałamiacze.

- Między nami jest, co zrozumiałe, wiele gniewu - mówi Draco, przewracając oczami. - Oczywiście, Longbottom i Potter byli moimi więźniami; Theo działa jako informator dla obu stron, i... - spogląda na Pottera, z kpiącym uśmiechem - jest jeszcze kwestia mojego małżeństwa z Granger.

W obliczu takiej porywczości, najlepiej będzie wyłożyć wszystkie karty na stół.

Granger rumieni się, ale milczy.

Choć wszyscy nadal są wyciszeni, Draco dodaje:

- Czy pominąłem coś istotnego? Jeśli moglibyście mówić po kolei, wyjaśnię, dlaczego tu jesteśmy.

Gdy zdejmuje zaklęcie, Potter natychmiast wybucha:

- Nie chciałem w to wierzyć. Hermiono, jak mogłaś? Jak mogłaś zdradzić ruch oporu?

Jego wzrok pada na pierścionek na jej palcu, a Granger splata dłonie.

- Po prostu posłuchaj, Harry.

- A ty - warczy Longbottom do Theo. W jego oczach pojawia się ból. - Wykorzystywałeś mnie, by zdobywać informacje.

- Technicznie rzecz biorąc - odpowiada Theo - przekazywałem informacje z wnętrza obozu Śmierciożerców. Po prostu pracuję też dla Draco, bo inaczej...

- Bo inaczej zabiję go za zdradę — przeciąga Draco.

Longbottom blednie.

- Ty też? - syczy Potter. - Czy wszyscy moi przyjaciele sprzymierzają się ze Śmierciożercami?

Choć pytanie brzmi retorycznie, Granger wymienia spojrzenie z Longbottomem i krzywi się.

- W pewnym sensie... tak. Ale wszystko da się wyjaśnić.

Potter krzyżuje ramiona.

- Więc wyjaśnijcie.

- To, co teraz jest najważniejsze - przerywa Draco - to fakt, że jeśli cokolwiek z tego, co dziś tu padnie, wycieknie, będę dokładnie wiedział, kogo ścigać. - Zapada złowroga cisza, nikt nie odpowiada, więc kontynuuje: - W tej chwili wystarczy, że wszyscy zrozumieją jedno - nic nie jest takie, jak się wydaje. Ale ponieważ nie ufam nikomu poza Granger, nie zamierzam zdradzać żadnych szczegółów.

- Więc czego chcesz? - pyta Longbottom z rezygnacją w głosie. Draco zauważa, że Theo stoi bliżej Longbottoma niż kogokolwiek innego — nawet jego.

Draco rozważał ten moment na dziesiątki sposobów, analizował absurdalną liczbę scenariuszy, i nienawidzi, że wciąż jest tu tyle zmiennych. Decyduje się na szczerość — lub jej wersję. - Chcę oczu i uszu wewnątrz ruchu oporu.

- Nie ma mowy - syczy Potter. - Dlaczego miałbyś sądzić, że kiedykolwiek...

- Harry - przerywa mu Granger, a jej twarz napina się z irytacją.

- Potrzebuję też - mówi Draco, jakby mu nie przerwano - by jedno z was unieszkodliwiło zdrajcę. Ale ma przeżyć.

- Nie zamierzam słuchać ani słowa, dopóki nie powiesz, co tu się dzieje - warczy Potter, a siła jego gniewu znów przeszywa Granger. - Nie dość, że zdradziłaś imię agenta Foray...

- To byłem ja - wtrąca Theo. - I jak widać, żyję, więc...

Potter mruga, po czym kontynuuje:

- A potem widzę, że wyszłaś za tego drania. Że urządzacie sobie eleganckie przyjęcia. I teraz mam słuchać, co on ma do powiedzenia? To obrzydliwe.

Granger, ku jego uznaniu, tylko patrzy mu prosto w oczy.

- Tak, właśnie o to cię proszę.

- Mnie też się to wszystko nie podoba - burczy Longbottom, krzyżując ramiona.

Zbyt wiele emocji krąży w powietrzu jak na grupę wyszkolonych bojowników, i Draco nie ma na to cierpliwości. Spogląda na nich wszystkich z chłodnym niesmakiem.

- Jeśli wszyscy skończyli już zachowywać się jak humorzaści nastolatkowie, może przejdziemy do rozmowy o zakończeniu tej wojny raz na zawsze. - Kilka par oczu kieruje się na niego. - Bo zapewniam was, wszystko, o czym dziś tu mówimy, zmierza właśnie do tego celu.

Obserwuje, jak Potter spogląda na Granger — naprawdę patrzy na nią po raz pierwszy. Na jego czole pojawia się zmarszczka, a złość powoli opada; różdżka wciąż tkwi w jego dłoni, ale opada wzdłuż ciała.

- Obiecuję, że to więcej, niż wygląda - mówi Granger, a jej magia delikatnie ociera się o magię Draco, jakby szukała potwierdzenia.

- Dobrze - mruczy Longbottom. Choć mówi do Pottera, jego słowa są wystarczająco głośne, by wszyscy je usłyszeli. - Wiem, że Theo nie wezwałby mnie tu, gdyby Malfoy chciał nas zabić, więc możemy go wysłuchać i potem zdecydować, co dalej. Gdyby chciał nas zabić, już byśmy nie żyli.

- To prawda - przyznaje Draco. Dobiera kolejne słowa z ostrożnością. - Jak wspomniałem, Granger i ja opracowaliśmy plan zakończenia tego wszystkiego. Nie wiem, czy mogę wam ufać, a każdy krok będzie niebezpieczny i może kosztować życie. Jeśli ktoś nie chce brać w tym udziału, niech powie to teraz.

Za nic nie potrafi zrozumieć, jak to właśnie ta grupa ma być zespołem, któremu ma powierzyć choćby ułamek informacji. Ale to oni są tymi, których musi utrzymać przy życiu — zgodnie z umową z Granger — i nie zamierza się z niej wycofywać, jeśli nie musi.

Gdy cisza się przeciąga, znów zabiera głos.

- Theo ma wyjątkową pozycję - mówi Draco - pozwalającą mu przekazywać ruchowi oporu informacje, które sam wybiorę, a jednocześnie dostarczać mi dane w zamian. Problem polega na tym, że istnieje jeszcze jeden informator Foray — ktoś, komu żadne z nas nie może ufać, a jego obecność wszystko komplikuje. Spotkał się z Theo w noc naszego balu weselnego — i tylko dlatego wiem, kim jest. - Zaciskając szczękę, Draco przez chwilę obserwuje Pottera i Longbottoma. - Musi zostać wyeliminowany — ale nie mogę zrobić tego sam, bo Czarny Pan się o tym dowie.

- A jeśli zrobi to Theo, opór uzna go za skorumpowanego - mówi Longbottom, zaczynając łączyć fakty.

Theo uśmiecha się do niego.

- Dokładnie.

- Problem w tym - kontynuuje Draco - że musi przeżyć.

Zapada kolejna długa cisza, gdy słowa wsiąkają w powietrze.

Potter odzywa się pierwszy:

- Czyli chcesz, żebyśmy odwalili za ciebie brudną robotę?

- Potrzebuję, by wyglądało to na egzekucję z rąk oporu — bojowników, którzy nie wiedzą, że ten człowiek działa dla ich sprawy. - Draco zawiesza głos, sięgając po magię Granger. Zaproszenie. Wślizguje się bez trudu w jego umysł, i choć wyczuwa jej zaskoczenie, gdy trafia na jego intencje, czuje też jej wsparcie. - By wszyscy uwierzyli, że nie miałem z tym nic wspólnego. Ale chcę go tylko unieszkodliwić — by móc zabrać go gdzie indziej.

- Zamierzasz go torturować - mówi Longbottom, krzyżując ramiona i unosząc sceptycznie brew. - Czego spodziewasz się dowiedzieć?

To niepewny grunt — Longbottom spędził tygodnie pod jego różdżką, a Draco widzi w nim ukrytą urazę, mimo obecnej gotowości do współpracy.

Ale nie może za to przepraszać. Nie, skoro to była jego rola. Nie, skoro dzięki temu zdobył to, czego potrzebował, by przeciągnąć Granger na swoją stronę.

Nawet jeśli teraz ich relacja zaczyna przypominać coś na kształt prawdziwego partnerstwa.

- Jest zdrajcą. Wydobędę z niego wszystko, co się da - mówi cicho Draco, rzucając Granger spojrzenie. - I... obraził moją żonę. Nikt nie obraża mojej żony.

Na te słowa brwi Pottera unoszą się w niedowierzaniu.

- Czyli naprawdę jesteście małżeństwem?

Draco ma ochotę się roześmiać; czuje, jak śmiech narasta w nim bez sensu. Że w rozmowie o torturach i morderstwach, to właśnie ślub przyjaciółki jest tym, na czym Potter się skupia.

Ale Granger podnosi głowę.

- Tak. W każdym znaczeniu tego słowa.

To wyznanie ich zatrzymuje — Draco widzi moment, w którym dociera do nich jego sens — i odczuwa jednocześnie wdzięczność i ostrożność. Wie, że ci dwaj są inteligentni i rozumieją niuanse wojny. Będzie musiał bardzo uważać, co ujawnia, a co nie.

- Dlaczego mielibyśmy pomóc ci zabić kogoś, kto przekazuje informacje ruchowi oporu z wnętrza obozu Śmierciożerców? - pyta Longbottom, głośno i ostro.

- Bo jest niestabilny - rzuca Draco. - I dlatego, że Theo robi dokładnie to samo.

Potter wyciąga rękę.

- Przed chwilą powiedziałeś, że Nott przekazuje tylko te informacje, na które mu pozwalasz.

- Pozwalam Theo żyć, mimo że mnie zdradził - mówi Draco z przeciągłym chłodem. - I jeszcze nie poinformowałem Czarnego Pana o tej zdradzie.

Zapada kolejna ciężka, przeciągająca się cisza.

W końcu Potter prycha:

- Merlinie. Jesteś najbardziej skorumpowany z nich wszystkich, prawda?

Draco pozwala sobie na cień rozbawienia w kąciku ust.

- Nazywaj to, jak chcesz. Podczas gdy Czarny Pan zasiada na swoim tronie, ja układam własne plany na boku.

- Mówiłeś o zakończeniu wojny - odzywa się Longbottom, ostrożnie, jakby nie był pewien, czy chce usłyszeć odpowiedź. - Ale twoje działania nie pokrywają się z intencjami twojego pana. Co to znaczy? Chcesz, żeby opór wygrał?

Draco prycha z pogardą.

- Nie. Nie chcę.

Longbottom i Theo wymieniają spojrzenia — coś w rodzaju cichego porozumienia — po czym Theo zabiera głos:

- Jeśli ich w to wciągasz, ja też chcę być w pełni wtajemniczony. Koniec z trzymaniem mnie na marginesie.

Oczy Draco się zwężają.

- A mogę ci ufać?

Niewypowiedziane pytanie wisi w powietrzu. Nawet jeśli Longbottom się wycofa?

Ale Theo unosi podbródek.

- Tak.

- Dlaczego poślubiłeś Hermionę? - pyta Longbottom, a bunt widać w każdym rysie jego twarzy. - Dlaczego w ogóle zabrałeś ją z ruchu oporu?

Granger, dotąd zaskakująco milcząca, odzywa się spokojnie:

- To nie on mnie zabrał. Sama zdradziłam imię Theo, żeby uratować Harry'ego — i zrobiłabym to ponownie. - Przez chwilę patrzy twardo na Pottera, po czym kontynuuje: - Warrington chciał mojej krwi, nie miałam wyboru. Ślub był częścią przykrywki.

Draco zauważa, że nie wspomina o więzi — i cieszy się z tego. Ale jeśli mają naprawdę dopuścić ich do planu, w końcu będą musieli wiedzieć wszystko.

- Wy dwoje - mówi, wskazując Pottera i Longbottoma - byliście na liście Granger do ochrony, gdy ustalaliśmy warunki. Jesteście bezpieczni przed moją różdżką, i to dlatego dziś tu jesteśmy. Ale jeśli któreś z was nas zdradzi, nie będę miał wyboru. Nic z tego, co dziś tu padło, nie może opuścić tej polany.

Potter zaciska szczękę, a Draco widzi w nim walkę — lojalność wobec Granger ściera się z oddaniem sprawie oporu.

- Więc co? - pyta. - Skoro nie chcesz, żeby opór wygrał, ale działasz przeciwko Czarnemu Panu... jaki jest cel?

Przez dłuższą chwilę Draco milczy, rozważając odpowiedź. Wślizguje się do umysłu Granger, przeszukując komnatę, którą dla niego stworzyła, i czuje jej niepewność. To moment decyzji — ile chcą ujawnić. I wie, że nie musi jej mówić, że jeśli którykolwiek z jej przyjaciół ich zdradzi, wszyscy zginą.

- Potrzebuję przysięgi - mówi cicho Draco. - Przysięgi milczenia, że żadne szczegóły z tej rozmowy nie zostaną przekazane dalej. Bo jeśli Czarny Pan się o tym dowie, Granger, Theo i ja będziemy martwi. A jeśli nasz plan się powiedzie — ludzie po obu stronach zginą.

Krew odpływa z twarzy Pottera, który rzuca Longbottomowi szybkie spojrzenie.

Ale zaledwie chwilę później, bez większego wahania, Longbottom podchodzi do Theo.

- Ta wojna zabrała mi prawie wszystko - mówi. - I mam dość bycia ich taranem. Jeśli macie sposób, by to zakończyć — wchodzę w to.

Wyciąga nadgarstek, gotów do złożenia przysięgi, a Draco podchodzi do niego. Widzi w jego oczach palącą nienawiść — ale pod nią coś jeszcze. Coś jak nadzieja.

Draco mógłby się z tego zakpić — z faktu, że Longbottom wciąż kurczowo trzyma się nadziei, mimo wszystko — gdyby nie to, że sam desperacko pragnie, by to wszystko wreszcie się skończyło.

- Powinieneś wiedzieć, że to nigdy nie było osobiste - mówi cicho, spoglądając na Longbottoma, kątem oka dostrzegając Granger i Pottera pogrążonych w rozmowie. Jeśli uda jej się przekonać przyjaciela — i porozmawiać z nim naprawdę, po raz pierwszy od tygodni — Draco zostawi ją z tym samą.

- Wiem - odpowiada Longbottom, spokojnie. - Wykonywałeś rozkazy. A Theo utrzymał mnie przy życiu.

Draco pochyla lekko głowę. Zastanawia się nad odwagą tego człowieka — nad tym, ile kosztowała go ta łatwa zgoda. Ale wojna odebrała wszystko zbyt wielu ludziom.

- Skoro wchodzisz w to, sprawimy, żeby było warto.

Longbottom przytaknął, nabierając powietrza.

- Mam dość życia w strachu. Cokolwiek trzeba.

- Zamierzasz zabijać przywódców oporu - mruczy Potter, podchodząc bliżej Longbottoma. - A my... co, mamy zabić Czarnego Pana?

- To trochę bardziej skomplikowane - przyznaje Draco, z cieniem uśmiechu. - Ale żadna ze stron nie wyjdzie z tego bez strat.

Szczęka Pottera zaciska się w twardej linii. Draco zawsze wiedział, że to on będzie najtrudniejszy do przekonania.

Ale mówi tylko:

- Nie skrzywdzisz Hermiony.

To nie pytanie — to groźba.

Draco patrzy mu prosto w oczy.

- Nigdy.

Magia Granger splata się z jego własną, wślizguje się do jego umysłu i osiada tam, jakby była u siebie.

- Jest jeszcze coś - mówi Draco, spoglądając między nimi. Ścisza głos do szeptu. - Czarny Pan należy do mnie.

Może to coś w jego tonie, może w spojrzeniu — a może Potter jest już równie zmęczony jak reszta. Może perspektywa zakończenia tego wszystkiego jest wystarczająca, by przymknąć oko na koszty — na to, że nic tu nie jest czarno-białe.

Że wszystko tonie w szarości.

Potter przełyka ślinę, po czym kiwa głową.

- Dobrze. Wchodzę w to.

Przysięga jest prosta, szybka, ale nieodwołalna. Theo rzuca zaklęcie, a Draco czuje, jak magia przysięgi oplata jego nadgarstek i wnika w krew — dwukrotnie — zanim obaj cofają się, obserwując go z ostrożnością.

- No więc - mówi Longbottom, klaszcząc w dłonie, jakby właśnie zakończyli udane, choć nieco nudne spotkanie służbowe. - Kim jest ten drugi informator, którego zamierzasz zamordować?

~OO~

Hermiona siedzi na łóżku, już ubrana do snu, przygryzając dolną wargę. Spotkanie z Harrym i Neville'em przebiegło zaskakująco dobrze — lepiej, niż się spodziewała, jeśli ma być szczera. Ale jakaś część niej nienawidzi wciągać przyjaciół w ten chaos.

Przypomina sobie, że i tak zostali wciągnięci w zbyt wiele. Żadne z nich nie wybrało sobie takiego życia.

Malfoy stuka w otwarte futryny drzwi, przez chwilę opierając się o nie, obserwując ją uważnie.

- Wejdź - szepcze, podciągając nogi pod siebie na narzucie.

Wślizguje się do pokoju i siada obok niej na łóżku, wyciągając przed siebie długie nogi.

- Wszystko w porządku? Byłaś dziś cicha.

Część niej jest zaskoczona, że to zauważył — ale inna część rozpoznaje, jak głęboko nauczyli się siebie nawzajem.

- To było twoje spotkanie. Nie chciałam się wtrącać. I, szczerze mówiąc, nie byłam pewna, ile powinniśmy ujawnić.

Po tym, jak Harry i Neville złożyli przysięgę milczenia, omówili szczegóły dotyczące eliminacji Marcusa Flinta, po czym się rozeszli.

- Ja też nie - przyznaje.

- To... miłe - mówi w końcu. - Wiedzieć, że część tego wszystkiego została wypowiedziana na głos wobec ludzi, którym możemy zaufać. Ale jednocześnie jestem przerażona. Mówienie o naszych planach to kolejny krok w serii ryzykownych decyzji — a tak niewiele z nich jest przemyślanych.

Wzdycha, łapiąc jej spojrzenie.

- Wiem, co masz na myśli. Jakby to wszystko było szalonym marzeniem, i bez względu na to, ile planujemy i analizujemy, nic nie daje gwarancji.

Lubi to w nim — że tak często są na tej samej fali. Że rzadko muszą sobie coś tłumaczyć. Zastanawia się, ile z tej więzi pochodzi z magicznego połączenia, a ile z konieczności.

Może jakaś część niej zastanawia się, czy coś z tego nie sięga głębiej — czy nie jest bardziej naturalne, instynktowne.

Czasem myśli, co by było, gdyby znali się od zawsze.

- Czego oczekujesz od Flinta? - pyta.

- Jego powodów - odpowiada Malfoy. - Dlaczego zdradził Śmierciożerców? Był z nami od samego początku. Chcę wiedzieć, co powiedział Warringtonowi o naszej stronie i co wyciągnął od oporu. Na pewno ma coś, co może się przydać.

Przetwarza jego odpowiedź i kiwa głową.

- Myślisz, że się złamie?

- Wiem, że się złamie.

Ta pewność sprawia, że i ona nabiera przekonania.

- Nie możesz go zabić.

Jego wyraz twarzy ciemnieje.

- Nie moją różdżką. Ale musi wyglądać na to, że został zabity przez opór. Nie chcę, żeby ktokolwiek zadawał pytania, gdzie się podział. Jeśli Longbottom zdoła go ogłuszyć na tyle długo, żebym mógł go przenieść...

Nie musi kończyć zdania. Nie po tym, co już widziała.

- Dobrze - szepcze. - Zobaczymy, co uda się z niego wyciągnąć.

W głowie Hermiony wiruje mnóstwo starannie ułożonych planów — chaotyczna masa możliwości i przypadków.

- A co potem? - pyta. - Nie możemy po prostu pozbyć się Warringtona, bo ktoś inny zajmie jego miejsce.

Malfoy wypuszcza z siebie zirytowane westchnienie i pociera czoło.

- Próbuję ustalić nasz kolejny ruch i myślę, że to musi być Thicknesse.

Hermiona kiwa głową, ostrożnie rozważając tę myśl.

- Musimy go wyeliminować - dodaje. - Zrzucić go z samego szczytu Ministerstwa i pozwolić, by zapanował chaos.

To dobry pomysł, biorąc pod uwagę, że Śmierciożercy od lat sprawują władzę nad Ministerstwem pod dowództwem Piusa Thicknesse'a. Nie był prawdziwym Śmierciożercą, lecz sympatykiem — złapanym pod wpływem Imperiusa na wczesnym etapie — a jego przywództwo pozwoliło, by sytuacja rozwinęła się do obecnego stanu. Do momentu, w którym Śmierciożercy swobodnie chodzą po ulicach, wpływają na politykę Ministerstwa, a członkowie oporu siedzą w kryjówkach.

- Ktoś inny zajmie jego miejsce - mówi Hermiona zamyślona. - Zorganizują wybory. Nie mamy na to wpływu.

- Nie mamy - przyznaje. - Ale to pozwoli, by tryby tej maszyny się zacięły.

Słowa zawisają między nimi, a w jej piersi narasta coś — echo wszystkich wielkich decyzji, które podjęli tego dnia. Sięga po jego dłoń, tęskniąc za tym dziwnym poczuciem bezpieczeństwa, które zaczęła w nim odnajdywać. Jego palce splatają się z jej bez trudu.

Żadne z nich nie poruszyło jeszcze tematu tego, jak bardzo zmienia się ich relacja. Jak łatwiej im się dotykać, jak więcej w nich zrozumienia i szacunku. Jak nie mieli wyboru — musieli zaufać sobie nawzajem, oddać sobie życie w ręce.

A część Hermiony boi się spojrzeć na to zbyt uważnie, zbyt analitycznie — bo wszystko może się rozpaść.

Ich odkrycie z tego poranka — dziwne połączenie legilimencji i magii więzi — pozwoliło im poczuć siebie nawzajem z niezwykłą intensywnością. To było jednocześnie ekscytujące i przerażające.

Chce go poznać lepiej — i jednocześnie chce się odsunąć, chronić serce przed lodem, który go otacza.

Bo jej serce zostanie zdeptane na polu wojny, jeśli pozwoli sobie myśleć o nim w ten sposób.

Musnął ustami jej knykcie.

- To był długi dzień. Powinnaś odpocząć.

Ziewnęła, jakby jego słowa miały moc zaklęcia, unosząc dłoń do ust w niemym geście zmęczenia.

- Chyba rzeczywiście czas odpocząć.

Malfoy patrzy na nią jeszcze przez chwilę, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale tylko ściska jej dłoń i się podnosi.

I wie, że powinna postąpić inaczej. Naprawdę wie. Rozproszenia nie przyniosą żadnej korzyści sprawie, w którą są tak głęboko uwikłani.

A jednak myśli o ich rozmowie w skarbcu Malfoyów. O tym, jak on — niemal niechętnie — zaczął się przed nią otwierać. Jakby był równie bezsilny wobec tego, co jest między nimi, jak ona.

- Możesz zostać, jeśli chcesz - słowa same spływają z jej ust.

Gdy jego szare oczy gwałtownie unoszą się i spotykają jej spojrzenie, dodaje pospiesznie: - Oczywiście nie musisz.

Nie jest nawet pewna, co oferuje. Uprawiali seks kilka razy, ale wszystko wydaje się nieco arbitralne, a żadne z nich nie nadało temu nazwy wykraczającej poza formalne ramy. To małżeństwo z rozsądku, dla obopólnych korzyści i nic poza tym.

Hermiona nie powinna chcieć, by spał w jej łóżku. Nie powinna tęsknić za ciepłem cudzego ciała przy swoim.

Myśli, że odmówi. Że poda jakiś powód, dla którego powinien wrócić do własnego pokoju.

- Jestem zmęczony - mruczy, tonem miękkim, niemal przepraszającym. Nie odwraca wzroku, i Hermiona uświadamia sobie, że to nie odmowa, lecz warunek.

- Ale zostanę, jeśli to wciąż aktualne.

- Jest - szepcze, boleśnie świadoma jego dłoni wciąż splecionej z jej własną.

Bez słowa zsuwa koszulę i spodnie, odkładając je na oparcie toaletki.

Mięśnie jego torsu i brzucha znaczą srebrzyste blizny, które łapią bladą poświatę księżyca.

Jej wzrok zatrzymuje się na jego sylwetce — wykutej z alabastru, a jednocześnie niosącej coś, co porusza najciemniejsze zakamarki jej duszy.

Gdy wsuwa się pod kołdrę, on dołącza do niej, kolana muskają tył jej nóg, a zimne stopy splatają się z jej własnymi.

Czuje ciepło jego oddechu na karku, a serce bije jej nierówno, chaotycznie.

Potem jego ramię obejmuje ją w talii, palce kreślą leniwe wzory na mostku.

Tuż pod linią piersi.

Malfoy zapada się w materac obok niej, a Hermiona niemal fizycznie odczuwa, jak opuszcza go napięcie — jakby to było jej własne.

Zgarnia jej loki na bok i składa jeden, długi pocałunek na linii jej żuchwy.

I bez kolejnych słów między nimi, Hermiona niemal natychmiast zapada w sen.

Chapter Text

Powietrze wyraźnie się ochładza, gdy jesień niepostrzeżenie ustępuje miejsca zimowej ostrości. Jeśli cokolwiek się zmienia, to tylko to, że posiadłość staje się jeszcze piękniejsza—jakby stworzona nie dla letniego ciepła, lecz dla surowości chłodnych miesięcy.

Hermiona spędza coraz więcej czasu w ogrodzie Narcyzy, osłonięta czarem ogrzewającym, obserwując, jak płatki opadają z roślin, jak ich szkielety wyłaniają się z cienia wraz ze zmianą pory roku.

Część niej nienawidzi tego zamknięcia.

Inna część—ta ospała, lekko zadowolona—cieszy się z drobnych wygód. Traci rachubę dni, odkąd była z ruchem oporu, zamknięta w ciasnym pokoju obok Harry’ego, każdego dnia drżąc o życie.

To zupełnie inny rodzaj strachu.

Bo żyje pod czujnym okiem największego wroga; czuje spojrzenie Voldemorta za każdym razem, gdy go widzi—w te rzadkie chwile, gdy ona i Malfoy spacerują po posiadłości lub jedzą kolację w wielkiej sali.

Częściej trzymają się jego komnat—wystarczająco wielu Śmierciożerców krąży po dworze, by nie musieli się tłumaczyć—ale oboje wiedzą, że zbyt długie ukrywanie się wzbudzi podejrzenia.

- Patroklosie - szepcze Hermiona, czekając na pojawienie się skrzata. Uśmiecha się z rezerwą, która blednie przy promiennej radości na twarzy stworzenia. - Proszę, przygotuj herbatę dla dwóch osób.

- Jakieś przekąski, Pani Hermiono? - pyta Patroklos, oczy ma rozświetlone.

- Tak, proszę. Coś do herbaty.

Skrzat wraca w dziesięć minut, z parującym dzbankiem i wszystkimi dodatkami na małym wózku ogrodowym obok żeliwnego zestawu mebli. Hermiona próbuje stłumić nerwy, i jak już kilka razy tego dnia—bezskutecznie.

Malfoy jest w terenie, na fałszywym tropie mającym zaskoczyć opór—ale wszystko zostało wcześniej dokładnie zaplanowane.

Minęły tygodnie od ich pierwszego spotkania z Harrym i Neville’em, po tym jak wspólnie uznali, że zniknięcie Flinta tuż po tym, jak Theo odkrył jego tożsamość, byłoby zbyt podejrzane. Cała piątka utrzymuje bliski kontakt, i choć Hermiona ceni sobie powrót przyjaciół, nienawidzi ich zaangażowania—bo teraz wszyscy są zagrożeni z obu stron.

Dlatego Hermiona zaprosiła Narcyzę Malfoy na herbatę.

Nie jest pewna, która część dnia budzi w niej większy niepokój.

Kilka minut później Narcyza pojawia się bezpośrednio w ogrodzie, jakby nie chciała wchodzić do wnętrza dworu. Hermiona nie może jej tego mieć za złe.

Wstaje z miejsca, by powitać kobietę—swoją teściową—i spotyka jej uderzająco błękitne spojrzenie.

- Hermiono - mówi Narcyza z łagodnością, muskając pocałunkiem jej oba policzki. - Cudownie cię widzieć. Nie potrafię wyrazić, jak bardzo ucieszyło mnie twoje zaproszenie.

W głębi duszy Hermiona ledwo potrafi skupić się na banalności popołudniowej herbaty, podczas gdy jej przyjaciele i Malfoy walczą—realizują plan schwytania Marcusa Flinta. Nie potrafi powstrzymać się od ciągłego skanowania magicznej więzi, szukając choćby cienia informacji: czy im się udało, czy ponieśli porażkę.

- Oczywiście - odpowiada. - Cieszę się, że mogłaś do mnie dołączyć. Draco często bywa nieobecny, a ja... zaczynam odczuwać samotność.

Prawie nienawidzi współczucia w spojrzeniu Narcyzy — ale jednocześnie czuje nagły przypływ szacunku do tej kobiety.

- Taki już los żony Malfoya w tych trudnych czasach.

Narcyza nie bierze udziału w wojnie, ale Hermiona nie potrafi mieć jej tego za złe. Nie po tym, przez co przeszła — przez piekło, które zgotowali jej mąż i syn.

- Rzeczywiście - mówi Hermiona. - Pozostaje tylko mieć nadzieję na jaśniejsze dni, które może kiedyś nadejdą.

Narcyza zasiada wygodnie w fotelu z łagodnym uśmiechem, a Patroclus przygotowuje dwie filiżanki herbaty. Narcyza sięga po kanapkę i słodki kwadracik, zanim znów przemówi.

- Hermiono - mówi, wymawiając jej imię z elegancką precyzją - mam nadzieję, że możemy rozmawiać szczerze, tylko we dwie.

Hermiona wciąga powietrze. A gdy spojrzenie Narcyzy spotyka jej własne, kryje się w nim coś więcej niż słowa.

- Możemy - potwierdza. - Zabezpieczyłam ogród wszystkimi znanymi mi zaklęciami. Jesteśmy teraz rodziną — więc mam nadzieję, że szczerość jest czymś oczywistym.

Uśmiech Narcyzy lekko się rozszerza.

- Powinnaś wiedzieć, że nie jestem głupia.

- Nigdy, ani przez chwilę tak nie myślałam - odpowiada Hermiona, odwzajemniając uśmiech.

- Znam mojego syna, Hermiono. Wiem, że można o nim powiedzieć wiele rzeczy. Ale nigdy nie użyłby magii, by zmusić kobietę by poszła z nim do łóżka — ani do małżeństwa na całe życie.

Zamyśla się na moment, mieszając kostkę cukru w herbacie.

- Nie muszę znać szczegółów. I szczerze mówiąc, nie chcę ich znać.

Hermiona upija łyk herbaty.

- Ale chciałabym, żebyście byli ostrożni. Oboje. Nie muszę ci mówić, że igrać z takimi siłami to niebezpieczna gra.

- Nie musisz - zgadza się Hermiona. - I mogę cię zapewnić, pani Malfoy, że twój syn jest najostrożniejszym człowiekiem, jakiego znam.

Na twarzy Narcyzy pojawia się ciepły, pobłażliwy uśmiech, ale jej kolejne słowa są pełne sprzeczności.

- Wiem, co mój syn zrobił, by przetrwać. I choć mnie to boli, nie mogę go za to potępiać. Jest tam, gdzie jest, przez nasze błędy. Codziennie żałuję, że tak się stało.

Zawiesza głos, upijając łyk herbaty. Mimo starannie nałożonych zaklęć ochronnych, Hermiona rzuca ostrożne spojrzenie wokół, upewniając się, że są same.

- Wiem - kończy Narcyza - że wielu uważa Draco za potwora.

Słowa zaciskają wnętrze Hermiony w bolesny węzeł, a na jej czole pojawiają się zmarszczki zamyślenia.

- Nie uważam go za potwora. Przynajmniej już nie. Myślę, że — jak każdy z nas — Draco robi to, co musi, by przetrwać. Nikt z nas nie ma już czystych rąk. Draco po prostu znalazł się w miejscu, gdzie przetrwanie oznacza walkę większą niż dla większości ludzi.

Narcyza przez chwilę przygląda się jej uważnie, ostrożnie, oceniająco. Jej kolejne słowa są ledwie szeptem.

- Chroń go, Hermiono. On sam rzuci się w przepaść.

- Wiem - szepcze Hermiona, czując prawdę tych słów aż do głębi duszy. - Zrobię, co w mojej mocy.

Narcyza wzdycha, kiwając głową, i bierze ostrożny kęs kanapki.

- Wierzę, że tak będzie.

Przez chwilę Hermiona rozważa, czy powiedzieć coś więcej. To odświeżające — móc mówić prawdę, choćby jej cień. Ale Malfoy wyraźnie zaznaczył, że nie chce, by jego matka była bardziej zaangażowana, niż to konieczne.

Więc mówi tylko:

- Nie wiem, jak to wszystko się skończy, ale wiedz, że Draco pragnie końca tego wszystkiego. I zrobię, co mogę, by być przy nim, gdy ten koniec nadejdzie.

Na krótką chwilę w oczach Narcyzy pojawia się ulga. Kiwa głową i kładzie dłoń na ręce Hermiony, spoczywającej na stole. Ściska ją bez słowa.

A Hermiona czuje w tym geście wszystko — intencję, wdzięczność, to, czego żadna z nich nie potrafi wyrazić. Nadzieję, której nie śmią wypowiedzieć na głos.

To nie pierwszy raz, odkąd przybyła do Malfoy Manor, odkąd wszystko zaczęło się jednocześnie układać i rozpadać, że pragnie końca. Że tęskni za czymś, co być może nigdy nie będzie możliwe.

Powietrze między nimi jest ciężkie i duszne, i Hermiona uświadamia sobie, że Narcyza tkwi w tym wszystkim od dawna. Patrzyła, jak jej mąż, a teraz syn, pogrążają się w tych próbach, nie mogąc nic zrobić, by ich powstrzymać. I jeśli nie dla siebie, Hermiona chce zakończyć to wszystko dla kobiety siedzącej naprzeciwko. Dla syna, którego ta kobieta pragnie ocalić, lecz nie potrafi.

Dla mężczyzny, którego Hermiona poznała na tyle, by wiedzieć, że skrywa w sobie wiele twarzy — i że, choć nie potrafi tego przyznać, również pragnie czegoś więcej.

Nie wypowiada tego na głos, ale czuje to między nimi. Milczące porozumienie w starannie utkanej ciszy.

Hermiona upija łyk herbaty i obdarza Narcyzę łagodnym, figlarnym uśmiechem.

- Czy to ten moment, w którym zdradzasz mi kompromitujące historie z dzieciństwa Draco?

Trudno to sobie wyobrazić, zwłaszcza znając go teraz. Przez chwilę myśli o małym jeziorze, które jej pokazał, głęboko na terenie posiadłości, i o tym, jak spędzał tam większość swojego dzieciństwa.

Z ust Narcyzy wyrywa się zaskoczony śmiech.

- Z pewnością mam kilka takich historii. Ale zaprzeczę, że ci je opowiedziałam, jeśli kiedykolwiek zapyta.

Uśmiech Hermiony się poszerza.

- Umowa stoi.

 

~OO~

 

Ku zaskoczeniu Draco — i jego niechętnej satysfakcji — bitwa przebiegła mniej więcej zgodnie z planem. Co najmniej sześć osób z obu stron widziało, jak Flint padł pod wpływem zaklęcia z różdżki Longbottoma — kluczowy element całej układanki. I choć Theo i Potter wrócili już do swoich przyczółków, by zdać raport z dzisiejszych strat, Draco został z nieprzytomnym Flintem — i bardzo przytomnym Longbottomem.

Powietrze między nimi jest napięte — co zrozumiałe — mimo że ten etap planu przebiegł zgodnie z założeniami.

W końcu ostatnim razem, gdy Draco i Longbottom byli sam na sam, ten drugi siedział zamknięty w lochu, po serii magicznych tortur z ręki Draco.

Teraz Longbottom patrzy na niego z ledwo skrywaną nieufnością, ramiona skrzyżowane na szerokiej piersi. Draco musi przyznać, że mężczyzna wykazuje się niezwykłą odpornością.

- Więc - zaczyna Longbottom, jakby nie potrafił znieść ciszy. Draco wie lepiej. Ten człowiek stwardniał jak wszyscy, a jego próba rozmowy jest wyrachowana. Ochrząkuje. - Ty i Hermiona.

Draco go ignoruje, stukając wiadomość w złotą monetę, zanim ponownie skupia uwagę na Flincie. W końcu przeciąga:

- Ty i Theo.

Ku jego zaskoczeniu Longbottom parska bez humoru.

- Ledwie. Nie po tym, jak powiedział mi, że pracuje tylko dla ruchu oporu.

Draco czuje ukłucie w żołądku.

- Chyba wiedziałeś, że to nigdy nie będzie takie proste. O zaangażowaniu Theo w Foray wiedziałem od tygodni — miesięcy. - Rzuca mu szybkie spojrzenie. - Jeśli to coś zmienia, groziłem mu śmiercią, jeśli nie będzie dalej pracował również dla mnie. Ale pozwoliłem mu przekazywać informacje ruchowi oporu w imieniu Granger.

Jakby dramat Theo miał cokolwiek wspólnego z nim — ale ta część Draco, która nie potrafiła zabić Theo, wciąż uznaje go za najstarszego przyjaciela. A najwyraźniej Theo troszczy się o mężczyznę stojącego u boku Draco na tyle, by ryzykować dla niego życie.

Draco zna Theo dobrze — a przynajmniej tak mu się wydawało — i to do niego niepodobne, by narażać się dla kogokolwiek.

Longbottom tylko wzrusza ramionami.

- Zobaczymy. - Szturcha nieruchome ciało Flinta czubkiem buta. - Nie wierzę, że to, co jest między tobą a Hermioną, jest prawdziwe. Tu chodzi o coś więcej, prawda? Więcej niż nam powiedziałeś.

- Na planszy jest wiele pionków - przyznaje Draco, wyciągając monetę z kieszeni, gdy ta się nagrzewa. - I nie, nie znacie nawet połowy.

- Więc dlaczego mieliśmy zabić Flinta?

Zaciskając szczękę, Draco ponownie rozważa, czy wypuszczenie Longbottoma z lochów było słuszne.

- Bo będzie sprawiał kłopoty.

- W twoim starannie ułożonym planie. - Słowa są kąśliwe, pogardliwe, a Longbottom rzuca mu szyderczy uśmiech. - To, że zrobiłem to dzisiaj, nie znaczy, że dla ciebie pracuję.

- Oczywiście, że nie - warczy Draco. - Nie chcę, żebyś dla mnie pracował. Ale nie kłamałem, mówiąc, że zamierzam zakończyć tę cholerną wojnę. A kłopoty nie mieszczą się w tym planie.

- A jaką rolę odgrywa Hermiona?

- Hermiona - syczy Draco przez zaciśnięte zęby - jest o wiele ważniejsza w moich planach niż ty, więc na twoim miejscu przestałbym zadawać pytania, zanim okażesz się zbędny.

Jeśli Longbottom czuje się zagrożony, nie daje tego po sobie poznać. Tylko prycha i opiera się o ścianę.

- Trudno mi uwierzyć, że udało ci się przekonać ją do odejścia z ruchu oporu, ot co.

Mimo siebie, Draco rozważa te słowa.

- Zobaczyła szerszy obraz.

Na to część napięcia w postawie Longbottoma znika, a Draco wypuszcza z siebie ciężkie westchnienie.

- Jeśli to coś znaczy — przepraszam. Za całe to... porwanie i tortury. Gdybym wcześniej wiedział o tobie i Theo, może byłbym nieco łagodniejszy.

Przez dłuższą chwilę Longbottom wpatruje się w niego uważnie, zielone oczy ma zwężone.

- Nie wierzę, że naprawdę ci przykro. Ale przyjmuję gest.

- W porządku - burczy Draco. Spogląda na najnowszą wiadomość od Granger i wpisuje lokalizację. Choć rozważał, czy nie trzymać jej z dala od dzisiejszych wydarzeń — brudnych, jak się zapowiadały — Hermiona uparła się, że chce być obecna.

Zapada napięta cisza, a kilka minut później Hermiona aportuje się przez jego zaklęcia ochronne.

Jej spojrzenie pada na Flinta — stoickie, nieczytelne — po czym przesuwa się między Draco a Longbottomem.

- Dowiedzieliście się czegoś? - pyta, zbliżając się do nich. - Jak poszła bitwa?

- Jeszcze nie - odpowiada Longbottom, rzucając Draco ostrożne spojrzenie. - Chciał poczekać na ciebie.

Obserwując ich oboje, sposób, w jaki zdają się porozumiewać bez słów w tych cichych chwilach, Draco czuje ukłucie w piersi.

Przypomina sobie gniew w jej głosie, gdy żądała, by uwolnił Longbottoma z lochów; sposób, w jaki wywnioskował, że coś ich łączy.

Na tę myśl jego oczy się zwężają.

Przypomina sobie, że jest jego żoną. Że nie miał pewności, czy to prawda. I że Longbottom ma jakieś powiązania z Theo.

Z tego, co wie, Granger i Longbottom przyjaźnią się od czasów Hogwartu — i tylko tyle. Ale nie potrafi całkiem stłumić niepokoju.

- Tak - przeciąga, wysuwając różdżkę z kabury. - Pomyślałem, że możesz mieć coś do powiedzenia naszemu przyjacielowi Marcusowi.

Nie potrafi odczytać jej wyrazu twarzy, a dziecinna część jego umysłu chce zajrzeć do jej myśli, sprawdzić, czy zostawiła przedsionek otwarty. Ale powstrzymuje się, dając jej prywatność, której sam by pragnął, gdyby role się odwróciły.

Wie, że nawet teraz wiele z jej decyzji wciąż uwzględnia ruch oporu. Nawet po tym, jak ją potraktowali; i jeśli ma być szczery, nie może jej za to winić. A Flint przekazywał informacje Warringtonowi.

- Nie wiem, czy mam mu coś do powiedzenia - mówi w końcu. - Ale jestem ciekawa, co on ma do powiedzenia.

- Ja też - wtrąca Longbottom.

- Dobrze. - Draco unosi różdżkę, spoglądając na mężczyznę leżącego na ziemi. Czasem, w takich chwilach, coś go zaskakuje. To brutalny powrót do przeszłości — przypomnienie, że kiedyś obaj grali razem w Quidditcha dla Slytherinu. To wydaje się innym życiem, innym światem. Jakby Draco został przeniesiony do alternatywnej linii czasu.

Ale potem musi sobie przypomnieć, że to wszystko jest prawdziwe, a sekwencja wydarzeń, która go tu doprowadziła, była boleśnie, przerażająco realna.

- Enervate - wypowiada, czując, jak Hermiona przesuwa się obok niego, gdy oczy Flinta zaczynają się poruszać. Mężczyzna jęczy, pocierając skroń, tylko przez chwilę — dopóki nie dostrzega ich trojga razem. Próbuje się podnieść, ale widzi, że Draco celuje w niego różdżką.

Draco macha różdżką, przywołując krzesło, i wskazuje je z drwiną.

- Usiądź, Flint.

Kolor odpływa z twarzy mężczyzny, gdy z trudem wciąga się na siedzisko. Draco wiąże mu nadgarstki i kostki do nóg krzesła. Flint rzuca spojrzenia między nimi, jakby nie mógł zdecydować, czy błagać Longbottoma i Granger o wolność, czy raczej nie spuszczać z oka różdżki Draco.

- Czy muszę tłumaczyć, dlaczego tu jesteśmy? - pyta Draco, głosem cichym i niskim.

Flint przełyka ślinę głośno, po czym kręci głową.

- Nie.

- W takim razie powinieneś wiedzieć, że w twoim najlepszym interesie leży powiedzenie mi tego, czego chcę się dowiedzieć. Nie ma sensu zaprzeczać, bo i tak będziesz kłamał. - Zawiesza głos, rzucając spojrzenie w stronę Longbottoma. - Wszyscy widzieli, jak padłeś w dzisiejszej walce. Już wierzą, że nie żyjesz.

Instynktownie palce Flinta szukają różdżki, której już nie ma, i zaciskają się w luźną pięść.

- Ty pieprzony zdrajco - prycha Marcus, a z jego ust wydobywa się pozbawiony humoru śmiech. - No proszę, jaka niespodzianka.

Draco nie ma ochoty go znosić. Nie chce tego robić, nie interesują go żadne gierki. Unosi różdżkę, celując prosto w oczy Flinta.

- Jak długo współpracujesz z Foray?

Na twarzy mężczyzny pojawia się gniewny grymas.

- Jeśli i tak masz mnie zabić, to nic ci nie powiem.

- Albo - syczy Draco, pochylając się bliżej - odpowiesz na pieprzone pytanie i nie będę tego przeciągał przez tygodnie.

Na obrzeżach jego pola widzenia Hermiona i Longbottom wymieniają spojrzenie. Draco to zauważa, ale wie, że się nie odezwą. Nawet jeśli nie zgadzają się z jego metodami, nie odważą się mu sprzeciwić. Nie w chwili, gdy pokaz siły wymaga od nich jedności.

Zwłaszcza że to Flint jest tu na przegranej pozycji.

Draco przerywa zaklęcie, zanim przeciągnie się zbyt długo, i wbija w Flinta twarde spojrzenie.

- Nie mam dziś nastroju na zabawy. Jeśli odpowiesz na moje pytania, zakończę to, zanim zajdzie za daleko.

Wie, że Flint rozumie. Sam był w pozycji Draco wystarczająco często, by wiedzieć, jak to działa. Że wszystko, czego może oczekiwać więzień, to szybki, względnie bolesny koniec.

Mimo to stawia opór. Część jadu znika z jego głosu, gdy mówi:

- Powinienem był wiedzieć, że okażesz się nielojalny. Zawsze byłeś samolubnym dupkiem.

Draco zaciska usta i ponownie unosi różdżkę, przeszukując mentalny katalog zaklęć w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby zaskoczyć Flinta.

Hermiona podchodzi bliżej i szepcze mu do ucha:

- Spróbuj najpierw wyciągnąć coś mniejszego.

Rozważając jej słowa, Draco opuszcza różdżkę.

- Nie wiedziałem, że ty i Warrington wciąż jesteście tak blisko.

W słowach kryje się pytanie, starannie ukryte, i choć Draco widzi, że Flint nie daje się nabrać, ten wzdycha.

- Chodziliśmy razem do Hogwartu.

- To nie odpowiedź.

Flint rzuca mu ponure spojrzenie.

- Oczywiście, że nie jestem blisko z tym idiotą. Od lat jestem Śmierciożercą, nie?

Na to Longbottom mówi:

- Przecież wiesz, że Warrington nie jest wart twojej lojalności.

- A jednak ma twoją? - wypluwa Flint.

Draco od razu rozumie intencję. Wszyscy w tym pomieszczeniu są dobrze wyszkoleni przeciwko torturom, a Longbottom pokazuje alternatywną drogę do zdobycia informacji.

- Ma - przyznaje Longbottom z lekkim przechyleniem głowy. Potem unosi rękę w niedbałym, lekceważącym geście, wskazując na Draco u swego boku. - Jeśli można to tak nazwać.

Po raz pierwszy na twarzy Flinta pojawia się cień zawahania, a Draco uświadamia sobie, ile to wszystko może kosztować Longbottoma, jeśli coś pójdzie nie tak. Oczywiście, nikt z nich nie zamierza wypuścić Flinta stąd żywego — a nawet jeśli by to zrobili, wszyscy już wierzą, że nie żyje. Nie mają nic do stracenia, grając nieco luźniej.

- Co to ma być? - warczy Flint, z pogardliwym grymasem, znów zwracając się do Draco. - Twoje nagłe małżeństwo z Granger było wystarczająco podejrzane dla każdego, kto odważył się to zakwestionować. Pracujesz z pieprzonym ruchem oporu?

Nawet wypowiadając te słowa, traci w nie wiarę.

Bo Flint wie, że to nieprawda. Wie, że Draco nigdy nie zniżyłby się do współpracy z ruchem oporu — ale sytuacja, w której się znalazł, nie ma sensu w żadnym świetle. Wie, że Longbottom jest bojownikiem oporu, a Granger kiedyś nim była.

Do cholery, przecież wymieniali się w torturowaniu Longbottoma w celi.

- Oczywiście, że nie pracuję z ruchem oporu - syczy Draco. - I ty też wiedziałeś, że nie powinieneś tego robić.

Przez dłuższą chwilę Flint zaciska szczękę. Jeśli jest bezwzględny i okrutny, to nic w porównaniu z przebiegłością, której Draco nauczył się od niego oczekiwać. Cenny zasób, który pielęgnował w tym człowieku przez lata.

Może właśnie dlatego to wszystko tak boli.

Gdy Flint znów się odzywa, mówi szczerze, otwarcie. Jakby wiedział, że Draco oferuje mu łaskę — szybki koniec.

- Wiedziałem - przeciąga Flint - ale nie miałem wyboru.

Hermiona spogląda na niego, a palce Draco zaciskają się mocniej na różdżce, gdy pyta:

- Co masz na myśli? Twoim wyborem byli Śmierciożercy.

- Nie chodziło o mnie. - Flint prycha, choć Draco nie sądzi, by pogarda była skierowana do niego. - Warrington miał... informacje.

- Kretyn - burczy Longbottom.

Im więcej czasu Draco spędza w towarzystwie Longbottoma, tym mniej podejrzewa, że ktokolwiek z nich naprawdę jest lojalny wobec Cassiusa Warringtona. To cenna informacja — i mile widziana. Jeśli opór nie jest tak lojalny wobec swojego przywódcy, jak Draco pierwotnie sądził, tym łatwiej będzie rozmontować ich strukturę od środka.

- Mów - przeciąga Draco, nadając słowom ton znudzenia.

Szczęka Flinta pozostaje napięta.

- Na początku to było nic wielkiego. Odrobina informacji między starymi znajomymi.

- A jednak wiedziałeś, że jest z oporu. - Draco unosi brew, choć serce przyspiesza na myśl o czymś prawdziwym. - Musiałeś rozumieć, że każda informacja to zdrada.

Flint parska, po czym rzuca Hermionie wymowne spojrzenie. Draco nie odpowiada, doskonale wiedząc, co Flint sobie poukładał. Teraz, gdy widzi, że Draco i Granger naprawdę współpracują — a nie tylko snują się po terenach dworu — wyraźnie uznał, że kryje się za tym coś więcej.

Draco ma to gdzieś.

- Tak - wzrusza ramionami Flint. - Oczywiście. Ale nie chodziło o mnie.

Cisza po tej spowiedzi drażni skórę Draco, ale nie odpowiada. Hermiona i Longbottom milczą po jego bokach, a Draco tylko patrzy na Flinta. Czasem celowa cisza to najlepsza taktyka.

Flint wzdycha ponownie, jedna ręka mu drga, jakby chciał po coś sięgnąć, ale w końcu nieruchomieje.

- Warrington zagroził mojej matce i siostrze. Powiedział, że ma na nich oko, i jeśli nie zacznę mu przekazywać informacji, to się za nie weźmie — powoli.

Te słowa poruszają w Draco coś głęboko zakopanego.

Przez chwilę wraca do miejsca, w którym był przerażonym szesnastolatkiem, podejmującym niemożliwe decyzje, by chronić własną matkę.

Przełyka gorzki smak na języku.

- Przecież wiesz, że jeśli Czarny Pan dowie się o twojej zdradzie, zrobi coś gorszego.

- Czarny Pan był niewiadomą - przyznaje Flint. - A groźba Warringtona była już rzeczywista.

Draco rzuca Longbottomowi spojrzenie, niepewny jego intencji. Czy chce, by ten potwierdził, czy zaprzeczył słowom Flinta? Wie, że szeregowi członkowie oporu — tacy jak ci stojący obok niego — byli przez przywództwo trzymani w nieświadomości.

Ale zna też mściwą naturę Warringtona. Sam stracił szpiegów przez jego bezduszne ambicje.

Draco potrząsa głową.

- Gdzie teraz są twoja matka i siostra?

Flint znów pluje na podłogę.

- Jakbym miał ci to powiedzieć.

- W porządku - zgadza się Draco. - Ale nie są częścią naszych negocjacji. Walczyliśmy ramię w ramię wystarczająco długo, żebym mógł ci to obiecać.

I widzi na twarzy Flinta, że mu wierzy. Rysy mężczyzny miękną w czymś na kształt ulgi, ramiona opadają. Jakby pogodził się z tym, co ma nadejść; jakby był gotów oddać się w ich ręce, byle jego rodzina była bezpieczna.

Draco czuje, jak żołądek skręca mu się w węzeł.

Cała sytuacja jest zbyt znajoma, by czuł się z nią komfortowo. Zaciska mocniej palce na różdżce, a jakaś część jego wnętrza każe mu dodać:

- To sprawa między nami. Ruch oporu już uważa cię za martwego.

Po sztywnym skinieniu głowy wie, że Flint rozumie: Warrington nie ruszy jego rodziny, jeśli zginie w walce. A może tylko ma taką nadzieję. Draco nie wie, czy Warrington ma w sobie jeszcze choć odrobinę człowieczeństwa.

Jeśli ktokolwiek z nich je ma.

- Czy Warrington zaatakuje ich, jeśli dziś zginiesz? - odzywa się Hermiona po raz pierwszy od kilku minut, i po raz pierwszy zwraca się bezpośrednio do Flinta. Nie wygląda na zaskoczoną, że Warrington mógłby się posunąć do czegoś takiego — że byłby gotów grozić niewinnym kobietom, by zmusić Flinta do szpiegowania.

Flint mierzy ją twardym spojrzeniem.

- Nie.

Draco nie potrafi powstrzymać ulgi, która ściska mu klatkę piersiową. Jego determinacja na moment słabnie, i musi się na nowo zebrać w sobie. Ta rozmowa poruszyła go bardziej, niż się spodziewał — i nie podoba mu się to.

- Ile mu powiedziałeś? - pyta. - Jak długo przekazywałeś tajemnice Śmierciożerców pod przykrywką Foray?

Flint zaciska usta, przez dłuższą chwilę wpatrując się w podłogę.

- Dwa miesiące. Na początku starałem się ograniczać do informacji, które i tak mógłby zdobyć sam — ale to nie wystarczało. Powiedziałem mu dużo.

Draco rozważa to w myślach. Zna już zakres informacji, jakie Theo przekazywał jako agent Foray, współpracując z Longbottomem.

- Czy to wystarczy, by nas osłabić? - pyta, sam nie wiedząc, czemu dopuszcza taką możliwość. Flint przyznał się do szpiegowania na rzecz oporu. To powinno wystarczyć, by go zgładzić — ale może powie im coś więcej.

- Warrington zawsze ma jakieś plany - mówi cicho Longbottom u jego boku. - Ale przywództwo oporu nie jest wystarczająco zgrane, by zrobić z nich użytek.

Flint kiwa głową w jego stronę.

- Właśnie. Z tego, co widzę, Warrington dowodzi tonącym statkiem, ale nie zamierza zatonąć bez walki. Cokolwiek próbujecie tu zrobić — cokolwiek myślicie, że zrobicie z nim — Warrington to szczur zapędzony w róg. A to tylko się pogorszy, jeśli wszystko będzie toczyć się dalej tak, jak teraz.

Draco rzuca Flintowi ponure spojrzenie. Ale nie może zaprzeczyć ani jednemu słowu, i widzi po grymasie na twarzy Granger, że ona również się z tym zgadza. Że ich walka z Warringtonem dopiero się zacznie, gdy zagłębią się w realizację planu.

Część Draco czerpie z tej myśli satysfakcję.

Chce być tym, który przeleje krew Warringtona, choć wie, że inni zasługują na to bardziej. A Czarny Pan już został przez niego wyznaczony jako cel.

Z ust Flinta wydobywa się ochrypły, pozbawiony humoru śmiech.

- Pracujecie nad czymś, prawda?

Nie ma sensu zaprzeczać. Nie, gdy cała trójka stoi razem, prezentując się jako zespół.

Draco patrzy na niego twardo.

- Tak.

- Dobrze. - Odpowiedź zaskakuje go równie mocno jak rezygnacja, która pojawia się na twarzy Flinta. Ten zamyka oczy. - Ktoś powinien. To musi się skończyć.

Choć rozumie tę rezygnację, Draco jest nią zaskoczony. Zaskoczony tym, że Flint jest gotów umrzeć — porzucić wszystko, w co wierzył przez tyle lat — byle odejść w niebyt z przekonaniem, że jego rodzina jest bezpieczna.

Draco z trudem przełyka nagle pojawiający się w gardle ciężar.

Unosi różdżkę, choć jego ręce nie są tak pewne jak zwykle.

- Powiedz mi coś - szepcze. - Coś, czego mogę użyć przeciwko Warringtonowi.

Ale Flint kręci głową.

- To nigdy nie działało w dwie strony. Nie mam na niego nic.

To właśnie ta świadomość przygniata jego ramiona — wie, że nie ma nic, co mógłby zaoferować Draco. Wie, że umrze.

- Gdzie oni są? - pyta Draco, po czym doprecyzowuje: - Czy wciąż są w Anglii?

Wielu ludzi uciekło już na początku. Zwłaszcza ci, którym nie przysługiwała ochrona wpływów i majątku. Nawet niektóre stare rody się rozpadły w obliczu wojny — ród Flinta wśród nich.

- Nie - mówi Flint. - Są na kontynencie. I dzięki Merlinowi za to.

Draco czuje ciężar spojrzenia Granger. Obecność Longbottoma u boku. Osąd.

Bo nawet jeśli są w tym razem — nawet jeśli pozwolili mu prowadzić tę rozmowę — żadne z nich nie jest z tego zadowolone. Draco też nie, jeśli ma być szczery. Ale wie, że nie może pozwolić Flintowi odejść.

- Już nie żyjesz - mówi, spotykając twarde spojrzenie Flinta. — Tuzin osób widział, jak padłeś dziś w walce.

Sam nie wie, czemu wypowiada te słowa na głos. Obiecał Flintowi szybką śmierć. To wszystko, co może mu dać.

Czując nagły i nietypowy przypływ niepewności, Draco sięga po umysł Granger. Delikatnie naciska na jej mentalne bariery, jakaś część niego rozpaczliwie szuka oparcia. Koła ratunkowego.

W jednej chwili wpuszcza go do środka. To mały przedsionek, taki jak ten, który oferowała mu wcześniej, ale jej umysł jest łagodny i pełen zrozumienia wobec jego własnego.

W porządku, mówi jej myśl. To twoja decyzja i stanę za nią — ale nie musisz go zabijać. Jego śmierć dziś nie jest konieczna.

Draco milczy przez dłuższą chwilę, po czym przesyła kolejną myśl do jej umysłu.

Zdradzi nas.

Nie, jeśli pozwolisz mu żyć. Jeśli pozwolisz żyć jego rodzinie.

Przepełniony napięciem, Draco zamyka oczy. Owija mentalną nić wokół tej należącej do Granger, szukając jej zapewnienia. Nie opuszcza jej umysłu, a ona go nie wypycha. Wręcz przeciwnie — oferuje mu ukojenie.

Długie chwile mijają. Minuty, w których Draco i Flint wpatrują się w siebie, a Longbottom stoi sztywno u jego boku.

Jakby od tej jednej decyzji zależało więcej, niż Draco jest w stanie teraz pojąć, z umysłem w stanie gorączkowego chaosu.

W końcu zaciska palce na różdżce i mówi:

- Odejdź.

Brwi Flinta marszczą się. Jego oczy są szkliste, wilgotne od rozpaczy.

- Co ty...

- Wynoś się z Wielkiej Brytanii - warczy Draco, szczękę ma napiętą, serce bijące nerwowym rytmem. - Odnajdź swoją rodzinę i zostań tam. - Zaciska powieki. - Nie chcę cię już nigdy więcej widzieć.

Głos Flinta jest ochrypły.

- Puszczasz mnie wolno?

- Wiem, co to znaczy - szepcze Draco - bać się o bezpieczeństwo rodziny. Działać w desperacji.

Wyraz twarzy Flinta to czysta ulga, jakby w jego wnętrzu zapłonęła zgaszona iskra. Przez moment Draco myśli, że mężczyzna się rozpłacze. Ale ten tylko kiwa głową. A jego wdzięczność jest tak głośna, że nie potrzebuje słów.

Czarny Pan będzie wściekły, i choć Draco nie miał z tym nic wspólnego, prawdopodobnie to on poniesie konsekwencje. Ale Flint i tak już nie żyje — nigdy więcej nie podniesie różdżki jako Śmierciożerca.

- Znak - mówi Draco, wdzięczny za to, że jego głos pozostaje stabilny. - Nie potrafię rzucić zaklęcia, które go usunie.

Flint krzywi się na samą myśl, a Draco czuje, jak jego własny żołądek się przewraca. To nie będzie przyjemne — ale dopóki Flint nosi Mroczny Znak, Czarny Pan będzie mógł wyczuwać ich połączenie.

Longbottom chrząka.

- Co to za zaklęcie? Ja to zrobię.

W tej prostej propozycji Draco rozpoznaje aprobatę — nawet jeśli umysł Longbottoma jest w rozsypce. Wie, że to może być krok naprzód, choć wszystko w nim krzyczy, że to krok wstecz.

- To bardzo mroczna magia - przyznaje Draco. - I Flint będzie żałował, że się urodził.

Nie zna szczegółów poza tym, co powiedział mu Voldemort. Żaden Śmierciożerca nie może usunąć własnego Znaku, ale istnieje tylne wyjście dla tych, którzy dopuścili się zdrady. Procedura jest celowo bolesna. Ma pozostawić wstyd, hańbę i wspomnienie, które będzie prześladować do końca życia. Ale Flint odchodzi z własnej woli.

To jedyny sposób, by mógł żyć z rodziną, z dala od tego wszystkiego.

Przez Draco przebiega nagły impuls tęsknoty, ale nie pozwala sobie na jego rozwinięcie.

Wyjaśnia zaklęcie, wiedząc, co Flint będzie musiał znieść — cenę za wolność. Ale Flint nie waha się ani przez chwilę, gdy odsłania przedramię.

Draco kiwa głową Longbottomowi i chwyta Hermionę za rękę.

Flint patrzy na Draco, rozumiejąc, że to pożegnanie. Że Draco nie chce, by Hermiona była świadkiem tego momentu.

- Dziękuję - mówi.

Draco potrząsa głową, spotykając jego spojrzenie po raz ostatni.

- Nie zmarnuj tego. Odejdź — skorzystaj z opcji, której ja nigdy nie miałem.

Zanim zaklęcie Longbottoma uderzy, Flint mówi:

- Zakończcie to.

Draco zamiera, łapiąc spojrzenie Hermiony. Jej oczy są wilgotne, a on nie potrafi odczytać wyrazu jej twarzy.

- Zamierzamy - odpowiada.

A potem, nie czekając na to, co ma nadejść — palenie skóry, agonia gorsza niż Cruciatus — aportuje ich oboje do domu.

Chapter Text

Zbyt wiele myśli kłębi się w głowie Draco, wszystkie poszarpane, żadna nie układa się w logiczną całość.

Od tak dawna tkwi pośrodku wojny, w której nigdy nie powinien uczestniczyć. Zwłaszcza nie tak głęboko. Zwłaszcza nie tak długo.

A już na pewno nie jako dziecko.

Teraz, gdy figury na szachownicy zaczynają się poruszać inaczej, nie potrafi zrozumieć, co to wszystko oznacza.

Siedzi przy biurku w swoim gabinecie, wpatrując się w regał z książkami, podczas gdy jego myśli krążą w zawrotnym tempie.

Nigdy nie chciał wciągać w to zbyt wielu osób — a teraz lista wtajemniczonych stała się niebezpiecznie długa i niepewna. Nie wie, czy może ufać komukolwiek — poza Granger. Wie, że może ufać Granger.

To zaskakująca myśl — całkowite przeciwieństwo wszystkiego, co znał przez całe życie.

Draco bierze głęboki oddech i opada na oparcie fotela. Rozgląda się po gabinecie. Jak zawsze, pomieszczenie przywołuje wspomnienia dawnych czasów. Czasów, gdy podziwiał ojca — gdy odwiedzał to miejsce, próbując zdobyć choć odrobinę cennej uwagi Lucjusza.

Czasów prostszych. Gdy wszystko było albo dobre, albo złe; w co wierzył, albo czego się wyrzekał.

Teraz nic nie ma sensu. I z pewnością nic nie jest proste.

Wyciąga z kieszeni monetę.

Zbyt wiele ruchów zostało już wykonanych — zbyt wiele kroków naprzód, a każdy z nich może cofnąć ich o lata. Każdy może okazać się błędem, który będzie kosztować ich życie.

Wystukuje wiadomość na powierzchni monety, kierując ją do Granger.

Przygotuj się. Wychodzimy za dziesięć minut.

Zmęczenie ciąży mu na powiekach, a myśl o opuszczeniu dworu teraz wydaje się niemal nie do zniesienia. Każda cząstka jego ciała jest krucha, gotowa rozsypać się w pył.

Sytuacja z Flintem ciąży mu bardziej, niż chciałby przyznać; jego powody, dla których uległ żądaniom Warringtona. Bardziej, niż przyznałby komukolwiek — nawet Granger.

Bo choć wie, że może jej ufać, i choć wie, że ona zaczyna ufać jemu, są pewne słabości, których nie potrafi wyznać nawet jej.

Nawet kobiecie, z którą jego życie zostało nieodwracalnie splecione.

To wszystko uderza w niego zbyt znajomo, jak włócznia wbita prosto w serce.

Jej odpowiedź przychodzi szybko.

Dokąd się wybieramy?

Draco przeciera suche oczy.

Jego dusza jest zmęczona, kości zimne i kruche. Ciężar, który nosi, przygniata go od zbyt dawna. Większość dni nie przynosi żadnych odpowiedzi — tylko więcej pytań, więcej niepewności. Ale nie ma wyboru. Musi iść dalej, opierając się na niewidzialnej, chwiejącej się wierze, że może kiedyś uda mu się zaczerpnąć oddech głębiej.

Nie zostało w nim nic z sił. Marszczy brwi, patrząc na monetę.

Idziemy, kurwa, na piknik w parku. Po prostu się przygotuj.

Brak odpowiedzi zdaje się zbyt głośny, zbyt wyraźny. Wpatruje się w monetę, aż w końcu wzdycha i ponownie unosi różdżkę, stukając jedno słowo.

Proszę.

Prawie widzi jej twarz. I mimo wszystko, mimo zmęczenia, kącik jego ust unosi się w krzywym uśmiechu. Wyobraża sobie jej oburzenie; uniesioną, pełną dezaprobaty brew. Tę nieustępliwość, z którą odmawia przyjmowania jego goryczy — nawet teraz, nawet gdy wszystko wokół nich się wali.

Zwłaszcza teraz.

Jest jego żoną. I choć myśl ta miała już czas, by się zadomowić, by przynieść korzyści wynikające z sytuacji, wciąż trudno mu ją oswoić.

Hermiona Granger. Hermiona Malfoy.

To nic, co kiedykolwiek sobie wyobrażał, ale to karta, którą dostał. Karta, którą musi zagrać najlepiej, jak potrafi. Ku zwycięstwu albo ku zgubie.

W końcu nadchodzi jej odpowiedź.

Widzimy się za dziesięć minut.

 

~OO~

 

Hermiona rzuca Malfoyowi spojrzenie, gdy ten wciska dłonie głęboko w kieszenie, idąc cicho u jej boku przez część Londynu, której nie rozpoznaje. Są w mieście, to pewne, ale nie wyjaśnił ani dokąd zmierzają, ani po co. A jego milczenie jest dziwnie ciężkie.

Na jego twarzy maluje się twardy grymas niezadowolenia, odbijający się echem w magii, która nieustannie ociera się o jej własną. Magii, której obecność wyczuwa coraz wyraźniej z każdym kolejnym dniem.

- Powiesz mi, co robimy? - pyta, świadoma słabości i niepewności w swoim głosie.

Malfoy wzdycha.

Wygląda na zmęczonego — wyczerpanego. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, jeśli ma być szczera.

Zaskakuje ją, że pozwala jej zobaczyć tę stronę siebie. Przez tak długi czas był nieprzeniknioną twierdzą zbudowaną z woli, złośliwości i tylu innych rzeczy, których nie potrafiła wtedy dostrzec.

A może po prostu nie zostało w nim nic poza tym — surowym, wypalonym fragmentem, który zostaje, gdy wszystko inne się kończy.

Widziała już jego przebłyski. Tamtej nocy, gdy wysłano go na misję przed rytuałem związania.

Wieczoru po przyjęciu, kiedy wrócił do ich kwater niemal na granicy śmierci.

- Powiem - mruczy w końcu, mrużąc oczy na widok pobliskiego szyldu ulicznego. Skręca za róg, rozluźniając kark. Szybkim spojrzeniem omiata pustą ulicę, po czym wyciąga różdżkę i rzuca serię zaklęć.

Jest tak szybki, tak biegły w czarach, że mogłaby przegapić większość z nich, gdyby nie to, że są dokładnie tymi, które sama by rzuciła, gdyby szukała prywatności.

- Stało się boleśnie jasne - mówi - że nie możemy dalej działać tak, jak dotąd. Nie przy tylu poruszających się elementach — i nie, gdy inni zaczęli się mieszać.

Hermiona obserwuje go, czekając na sedno sprawy. Ale nawet teraz fascynuje ją jego sposób bycia.

Czasem nie może się powstrzymać od porównań — tego Draco Malfoya z tym, którego znała w czasach, gdy polowali na siebie nawzajem. Jest inny, ale w głębi duszy pozostał sobą.

Tyle że teraz nosi w sobie znacznie więcej warstw, których wcześniej nie potrafiłaby rozpoznać. Bo teraz widzi go w świetle.

- Czyli co…? - pyta, zadzierając czubek buta o chodnik. - Spacerujemy po Londynie, żeby snuć plany?

Malfoy rzuca jej ponure spojrzenie, ale coś w jego chłodnym, posępnym wyrazie twarzy lekko się rozjaśnia. Uzna to za wystarczające zwycięstwo.

- Spacerujemy po Londynie - mówi z przeciągłym tonem - bo nie ufam, że magia teleportacji nie może być śledzona. Przynajmniej dopóki nie zostaną nałożone odpowiednie zabezpieczenia. Każde zaklęcie można namierzyć, jeśli włoży się w to wystarczająco dużo wysiłku, a potężne Finite Incantatem potrafi nawet rozpracować teleportację.

To wystarcza, by jej ciekawość znów się obudziła.

Ale Malfoy mówi dalej, zanim zdąży zadać kolejne pytanie.

- Dokonujemy zakupu. W pewnym sensie.

To jedno zdanie porusza w niej coś głębiej. Wie, że nie mogą dłużej działać z wnętrza dworu — to oczywiste. Zbyt wiele oczu i uszu czai się za każdym rogiem, a ich kontakty z Nottem z pewnością nie pozostaną niezauważone. Nie wspominając już o tym, że w pewnym zakresie współpracują teraz z Harrym i Neville’em.

- Ach, tak? - mruczy, zerkając na wysokie domy po obu stronach ulicy.

Malfoy kiwa głową.

- Tak.

Budynek, przed którym się zatrzymują, nie wyróżnia się niczym szczególnym. To mugolskie osiedle — samo w sobie interesujące, biorąc pod uwagę uprzedzenia Malfoya — ale wygląda dokładnie jak wszystkie inne wokół.

I właśnie dlatego, uświadamia sobie Hermiona, został wybrany.

Prawie nie może w to uwierzyć.

Malfoy wyciąga klucz z kieszeni, a z jego ust spływa seria bezróżdżkowych zaklęć, zanim jeszcze wsunie go do zamka. Hermiona czuje, jak fala jego magii przetacza się po jej skórze, gdy otwiera drzwi.

- Miałem cię zaprosić na poszukiwania nieruchomości - mówi z przeciągłym tonem, rzucając kolejne zaklęcia wykrywające, stojąc w progu. - Ale okazało się to znacznie prostsze, niż się spodziewałem. I nie chciałem wzbudzać zbędnych pytań ani przyciągać niepotrzebnej uwagi.

- Theo wie? - pyta, zaglądając do środka. Dom jest skromnie umeblowany, a na niektórych powierzchniach osiadł cienki kurz.

- Nikt nie wie - odpowiada Malfoy. - Agent nieruchomości i wszyscy zaangażowani w sprzedaż zostali pozbawieni wspomnień o spotkaniu, a w ich miejsce wszczepiono fałszywe informacje o źródle pieniędzy.

Zaklęcia modyfikujące pamięć zawsze budzą w niej niepokój, więc nie odpowiada. Tłumi mimowolną myśl o swoich rodzicach — to nie jest świat, w którym mogliby żyć.

- A nikt nie zauważy zniknięcia pieniędzy?

Malfoy unosi brew.

Zaraz po wypowiedzeniu tych słów uświadamia sobie, jak absurdalne jest to pytanie, przypominając sobie obsceniczne wręcz bogactwo, które widziała w jego skarbcu.

Ale on i tak odpowiada.

- Nie. Wypłaciłem odpowiednią sumę, gdy byliśmy w Gringottcie po twój pierścionek. Nie zdradziłem nikomu celu tej wypłaty. Gobliny nie mają wglądu w aktywność na tak wysokopoziomowym skarbcu.

Na myśl o tym, jak wiele szczegółów zaplanował, Hermiona nie może powstrzymać się od podziwu.

- Jest… ładny - przyznaje w końcu, wchodząc głębiej do środka.

- Jest w porządku - odpowiada krótko. - Nic szczególnego — dokładnie tak, jak powinno być.

Choć dom wygląda jak zwykła mugolska posiadłość, powietrze aż gęstnieje od magii. Hermiona instynktownie czuje, jak silnie został nasycony zaklęciami ochronnymi.

- Czyli to… co? Nasza baza operacyjna? — pyta.

Uśmiech igra na jego ustach — pierwszy prawdziwy przejaw rozbawienia od chwili, gdy się spotkali tego popołudnia.

- Coś w tym rodzaju. Ty jesteś Strażniczką Tajemnicy.

Słowa uderzają w nią z siłą dzwonu, a świadomość poziomu zaufania, jaki niesie ze sobą ta rola, sprawia, że coś w niej drga. Jest dziwnie poruszona, mimo że wie, iż to najbardziej pragmatyczne rozwiązanie.

- Dobrze - odpowiada cicho, łapiąc jego spojrzenie na krótką chwilę.

I przez ułamek sekundy on patrzy na nią, a jego wyraz twarzy łagodnieje. Coś osiada między nimi — coś, czego nie potrafi nazwać.

Podejrzewa, że to przedłużenie wszystkiego, co wydarzyło się między nimi przez ostatnie miesiące.

- Musisz chronić to miejsce jak własne życie - mówi Malfoy, przełykając ślinę, gdy w końcu odwraca wzrok. - A potem zobaczymy, co dalej.

- Dobrze - powtarza.

Kuchnia ma mały, okrągły stół i cztery drewniane krzesła. Pokój dzienny jest niemal pusty, poza jednym fotelem przy ścianie. W rogu stoi niewielki stolik.

- Jeśli… się rozrośniemy - dodaje - i wciągniemy innych, wtedy wszystko się zmieni. - Unosi brew, widząc jej zdezorientowanie, i dodaje: - Theo. Potter. Longbottom. Nie wiem — zobaczymy, jak się to potoczy. Na razie to bezpieczne miejsce dla nas dwojga, by pracować nad tym, co dalej, bez ryzyka, że ktoś zobaczy lub usłyszy coś, czego nie powinien.

Uśmiecha się na tę myśl. Czują się bardziej jak zespół niż kiedykolwiek wcześniej, i choć wie, że wpływa na to wiele czynników — zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych — ciepło rozlewa się w niej powoli.

- Tak - przytakuje. - To ma sens.

Jego palce muskają jej łokieć.

- Dobrze. - Znów spotyka jej spojrzenie. - Musimy być ostrożni, ale pomyślałem, że może chciałabyś poświęcić trochę czasu, by uczynić to miejsce… ładniejszym. Meble, może trochę farby. Odrobina życia.

Ta myśl sprawia, że przełyka ślinę. Przez krótką chwilę wyobraża sobie, co może być możliwe. To tylko dom — obdrapane białe ściany, stary dywan, wytarty niemal do zera w niektórych miejscach.

Ale to, co on oferuje… to nie tylko baza operacyjna. To może być dom.

Dom w pewnym sensie — wystarczający, by mogła oddychać choć odrobinę głębiej.

- Zostaw to mnie - mówi z lekkim uśmiechem, przesuwając palcami po jego ramieniu. - Coś wymyślę. I obojgu nam się spodoba.

- Tak myślałem - odpowiada cicho.

I nie potrafi powstrzymać prawdziwego uśmiechu, który rozkwita na jej ustach.

 

~OO~

 

Siedzi z nogami skrzyżowanymi pod sobą, oparta o białą, pustą ścianę. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów jest sama. Przez lata otaczał ją ruch oporu, a nawet po przeprowadzce do dworu Malfoyów nigdy nie była naprawdę sama — nawet gdy on wychodził.

Niepokój towarzyszył jej od tamtej pory, jak ciasny ucisk w klatce piersiowej i ramionach. To uczucie, że ktoś zawsze ją obserwuje.

Malfoy odpowiedział na wezwanie przez Mroczny Znak niedługo po tym, jak przyprowadził ją do nowego domu, i dał jej wybór — wrócić z nim albo zostać.

Nie zawahała się ani chwili.

Choć powietrze jest nieco zatęchłe, oddycha głęboko, rozkoszując się samotnością. Spędzanie czasu w dworze jest niemal równie duszne jak życie w kryjówce ruchu oporu.

Dom nie jest niczym szczególnym — dokładnie tak, jak Malfoy zamierzał — ale nie potrafi powstrzymać uśmiechu. Dał jej wolną rękę, w granicach rozsądku, by tchnąć życie w to miejsce. I miło jest mieć projekt, który nie wiąże się z misją na śmierć i życie.

Choć muszą być ostrożni, zwłaszcza przy zakupach, Malfoy wypłacił i wymienił wystarczającą ilość galeonów na funty, by mogli odwiedzać tylko mugolskie sklepy.

Ta myśl zapada w niej powoli. To chyba najżyczliwsza rzecz, jaką Malfoy kiedykolwiek jej zaoferował — celowo czy nie.

Gdy napięcie dworu odpływa z jej skóry, pojawia się inne uczucie — ulga. Tak silna, że aż ściska ją w piersi. Oczy zachodzą łzami, które szybko ociera, karcąc się w myślach. To tylko salon, nic sentymentalnego.

A jednak może to pierwszy prawdziwy krok we właściwym kierunku.

Zbyt długo balansowali na granicy, planując kolejne ruchy w miejscu pełnym oczu Śmierciożerców i samego Czarnego Pana.

To wszystko były warstwy wymówek, półprawd i jawnych kłamstw — ale to jest ich własne.

Myśli krążą jej po głowie, snując wizje, jak mogliby przekształcić tę nijaką przestrzeń. Choć to nieproduktywne, czuje niemal dziecięcą radość. Uśmiech igra na jej ustach i nie próbuje go powstrzymać.

Klamka drzwi zadrżała i napięcie wraca. Instynktownie sięga po różdżkę. Może zostali odkryci, a jej radość była krótkotrwała.

Ale zanim zdąży się podnieść, dostrzega błysk blond włosów i rozluźnia się. Malfoy patrzy na nią, zamykając i zabezpieczając drzwi, nie kryjąc rozbawienia.

- Dlaczego siedzisz na podłodze?

- A dlaczego nie? - odpowiada, chowając różdżkę do kabury. - Myślę. Szybko wróciłeś.

- To tylko odprawa przed kolejną misją - mówi przeciągle, ku jej zaskoczeniu siada obok niej na podłodze. Opiera głowę o ścianę z cichym stuknięciem, a jego ramię mocno przylega do jej. - Podoba ci się? Wiem, że to nic szczególnego.

- Jest idealny - mówi, a w jej głosie słychać więcej uczucia, niż zamierzała ujawnić. Czuje, jak jego spojrzenie pada na nią. - To znaczy… dokładnie to, czego potrzebujemy.

Malfoy kiwa głową raz.

- Też tak myślę.

Zapada cisza, długa i spokojna, jakby żadne z nich nie chciało przerwać tej ulotnej chwili. W końcu wzdycha ciężko:

- Cholera, jestem zmęczony. Czy ty też czasem jesteś po prostu… zmęczona?

Hermiona wyczuwa głębszy sens tych słów. Nie chodzi o brak snu.

- Cały czas - szepcze.

Malfoy porusza się, opierając twarz o jej ramię. Jego kolejne słowa są przytłumione:

- Mam dość udawania. Nie chcę tego wszystkiego — nie chcę walczyć dla pieprzonego sadysty.

Jej żołądek zaciska się w bolesny węzeł na dźwięk tej szczerej, brutalnej prawdy.

- Wiem - oddycha Hermiona. Każdy przejaw jego słabości wytrąca ją z równowagi, i ten nie jest wyjątkiem. Ale może zna go już lepiej. Rozpoznaje drobne szczegóły, które go definiują.

Jest jej znajomy.

Przesuwa palcami po jego włosach, masując delikatnie skórę głowy. Zamiast się napiąć, Malfoy tylko bardziej się zapada, jakby wyczerpał już wszystko, co dotąd trzymało go w ruchu.

- Przejdziemy przez to - szepcze. - Wiem, że nie zawsze tak to wygląda.

- Tyle tego - mówi cicho.

Nie musi kończyć myśli. Ona wie. Ich plany to wciąż tylko plany — nie wcielone w życie, pełne ryzyka, pełne możliwości porażki.

- Możemy robić tylko to, co w naszej mocy - mówi Hermiona, choć sama nie wierzy w te słowa z pełnym przekonaniem. Ale wiara to wszystko, co ma. - Ważne, że działamy.

- Tak - mruczy, unosząc głowę z jej ramienia. Ich spojrzenia się spotykają — jego oczy są matowe, pełne smutku, a brwi ściągnięte w zamyśleniu. Wypuszcza powietrze z ust.

- Masz rację.

Ku jej zaskoczeniu, z jego ust wydobywa się cichy śmiech, jakby sam nie wierzył w to, co powiedział.

- Merlinie, wyobraź sobie, gdybym cię zabił.

Z jej ust wyrywa się śmiech — jasny, prawdziwy.

- Narobiłbyś sobie więcej problemów.

Jego rozbawienie szybko znika, ale spojrzenie pozostaje skupione, intensywne.

- Tak. Narobiłbym.

Zawiesza się na moment, po czym pyta:

- Wierzysz w przeznaczenie? Że wszystko dzieje się z jakiegoś powodu?

- Nie wiem - odpowiada zaskoczona pytaniem. - Chyba nie. Po tym wszystkim, co się wydarzyło… Nie potrafię uwierzyć, że te lata wojny, która zdaje się nie mieć końca, mają jakiś głębszy sens w skali wszechświata.

Czasem chciałaby móc naprawdę zajrzeć do umysłu Draco Malfoya — rozłożyć jego myśli na czynniki pierwsze, zrozumieć, co go napędza. Tę zmienność, która pcha go od chłodu i bezwzględności do tej wersji siebie, która siedzi teraz obok niej — cichy, zamyślony, zagubiony.

- Tak - powtarza, krzywiąc usta. - Tak, oczywiście. Ale… a co jeśli ten świat miał się rozpaść, bo nie działał? Co jeśli ty i ja mieliśmy przetrwać właśnie po to — by razem doprowadzić wszystko do nowego końca?

Potrząsa głową.

- To bzdura, oczywiście.

Ale na jej ustach pojawia się krzywy uśmiech.

- Może nie do końca.

Bo czasem czuje coś między nimi — coś więcej niż dawna wrogość i powolne zbliżenie zrodzone z konieczności i ambicji. Czasem wyczuwa jego magię, nawet gdy nie szuka.

- Może właśnie po to jesteśmy - szepcze. - By zakończyć ten chaos.

- Z chaosu - mówi cicho, z niemal czcią - rodzi się porządek.

Potem ją całuje, jego usta są miękkie, lecz stanowcze, a swobodne muśnięcie jego języka, gdy spotyka się z jej językiem, budzi w niej żar. W jednej chwili, bez tchu, przyciąga go do siebie, a ich lekkomyślne ruchy dłoni na sobie szybko pozbywają się ubrań, które ich rozdzielają.

To była tylko kwestia czasu, myśli, przeczesując palcami jego włosy, zanim ochrzczą nowy dom.

I tak się dzieje, tuż tam, na wytartym dywanie.

 

~OO~

 

- Kolejny krok - mówi Draco, przeglądając stos pergaminów na kuchennym stole. Udało mu się wykręcić przed Czarnym Panem, a oni spędzili cały dzień zaszyci w swojej nowej kryjówce. Granger zdążyła już zdobyć kilka nowych mebli, a rano zaskoczyło go, że pomalowała salon na delikatny odcień szaro-niebieskiego. Odwraca wzrok i dodaje:

- Teraz, gdy Flint jest poza grą.

Docenia, że nie wypytywała go o szczegóły. Że nie zadawała zbyt wielu pytań, jakby ufała, że podjął właściwą decyzję.

Jeśli jeszcze kiedyś spotkają Flinta, to długo nie pożyją. Ale Draco podejrzewa, że mężczyzna ma wystarczająco dużo instynktu samozachowawczego, by trzymać się z daleka.

Przynajmniej dopóki to wszystko się nie skończy.

Granger wzdycha i powtarza:

- Kolejny krok.

Draco bierze ostrożny oddech.

- Thicknesse.

Jej spojrzenie pada na niego.

- Co masz na myśli?

- To prawdziwy cios - mówi Draco, chłodno i zdecydowanie. - Spowoduje zamęt. Wystarczy usunąć człowieka Czarnego Pana ze szczytu Ministerstwa i patrzeć, jak wszystko się sypie, gdy będą gorączkowo szukać następcy.

- Cios w stronę Ciemnej Strony - rozważa Granger - ale też w całą społeczność czarodziejów.

- Reset - poprawia ją. - I to bardzo potrzebny. - Rzuca jej spojrzenie, wyciągając monetę. - Ale kto mógłby objąć stanowisko? Ministerstwo nie miało stabilnej biurokracji od lat.

Na jej czole pojawia się zmarszczka zaciekawienia.

- Nie wiem.

Draco zaczyna wysyłać wiadomości.

- Myślę, że mam pewien pomysł.

 

~OO~

 

W ciągu godziny jest ich już pięcioro. Choć misja z Flintem przebiegła lepiej, niż Draco się spodziewał, wciąż był zbyt ostrożny, by zaprosić kogokolwiek do nowego domu. Dlatego miejsce spotkania wyznaczył w tym samym lesie, co ostatnim razem.

Zaufanie nie rodzi się po jednym udaremnionym spisku.

- Planuję uderzenie na Piusa Thicknesse’a - mówi bez zbędnych wstępów.

Potter mruga.

- Przecież jest pod Imperiusem.

- Nie, nie jest - odpowiada Draco, przechadzając się po niewielkiej polanie. - Może na początku tak było — ale Thicknesse od zawsze był oportunistą. Nigdy nie przyjął Znaku — to zbyt stronnicze, by Minister mógł się tak zadeklarować — ale nie potrzebował stanowiska, by jego lojalność się utrwaliła. Poza tym, gdyby naprawdę był pod Imperiusem, uwolniliby go już lata temu.

Wskazuje na Theo, który stoi obok spiętego Longbottoma.

- Zajmiesz się tym?

- Tak jest, poruczniku - mówi Theo, wciskając dłonie do kieszeni. - Coś wymyślę.

Jeśli nic innego, Draco wie, że na Theo wciąż można liczyć, gdy chodzi o konkretne działania.

Ale Longbottom rzuca Theo spojrzenie i chrząka.

- Ja to zrobię.

- Ja to zrobię - powtarza Theo, wciskając piętę w stopę Longbottoma. Ten zaciska szczękę.

Draco macha ręką.

- Któryś z was. Dogadajcie się.

Ostatnie, czego potrzebuje, to kłótnia zakochanych. Ale jest w tym coś pocieszającego — świadomość, że Longbottom stoi za Theo murem, zwłaszcza gdy ich relacja została nadwyrężona przez pytania o lojalność Theo.

Na koniec dnia Draco nie obchodzi, kto to zrobi ani jak — byleby Thicknesse zniknął z planszy.

Potter krzyżuje ramiona, marszcząc brwi, patrząc na nich wszystkich.

- Powiedzmy, że rozumiem, czemu chcesz wyeliminować Thicknesse’a — ale co dalej? Możesz skończyć z kimś na jego miejscu, kto ma powiązania z ruchem oporu, i wcale nie będziecie w lepszej sytuacji.

Przez dni Draco rozważał ten gambit, ważąc za i przeciw, mając nadzieję — wbrew wszystkiemu — że to wykonalne.

- Dlatego potrzebujemy kogoś z doświadczeniem i wpływami — kogoś spoza oporu.

Hermiona porusza się u jego boku, jakby właśnie zaczęła łączyć te same wątki, i wciąga powietrze. Na ustach Draco pojawia się krzywy uśmiech.

- Kilka lat temu - mówi przeciągle Draco - słyszałem, że twój kumpel Shacklebolt był brany pod uwagę jako kandydat na stanowisko Ministra.

Potter prycha.

- Kingsley jest wysoko postawiony w ruchu oporu, to żadna tajemnica. Jeśli to twój wielki plan…

- I nigdy nie dostanie tej posady, jeśli tak pozostanie - przerywa mu Draco. - Nienaruszalna Dwudziestka Ósemka ma wciąż spory wpływ w Ministerstwie i nigdy go nie poprze. Ale Kingsley wciąż jest jednym z nas — poprą go, jeśli oficjalnie zerwie więzi z oporem.

Na polanie zapada cisza.

Oczy Granger błyszczą, gdy spotykają się z jego spojrzeniem.

W końcu Potter spuszcza głowę i mówi:

- Rozumiem.

- Naprawdę?

Konsekwencje, jeśli to się nie powiedzie, są miażdżące. Draco nienawidzi takich szans. Ale jeśli uda mu się wyrwać Shacklebolta spod wpływu oporu, będzie to nie tylko cios dla Warringtona i reszty przywódców, lecz także poważne uderzenie w siły Czarnego Pana.

Niestety, nie ma żadnej gwarancji, że biurokracja pójdzie w pożądanym kierunku.

Potter kręci głową powoli, niemal z niedowierzaniem.

- Ma sens — jeśli się uda.

- Właśnie - urywa Draco. - A od tego zależy nasze życie. Musisz przekonać Shacklebolta, że może zrobić więcej dla świata czarodziejów z fotela Ministra niż z obskurnej kryjówki ruchu oporu.

- Kingsley jest oddany oporowi - wtrąca Granger, choć przez cały czas była dziwnie cicha. - Jeśli Harry spróbuje go do czegoś przekonać, wzbudzi podejrzenia.

Draco rzuca jej spojrzenie z przekąsem.

- Nie, jeśli Pius Thicknesse będzie martwy.

Znów zapada napięta cisza, a Draco mógłby przysiąc, że słyszy, jak cztery umysły pracują na pełnych obrotach.

- Duże ryzyko - mówi w końcu Longbottom, prostując ramiona. - Duża nagroda.

Biorąc pod uwagę, że Longbottom i Potter weszli w tę sytuację niemal w ciemno, Draco musi przyznać, że są teraz cennymi sojusznikami. Przypomina sobie, jak Longbottom trzymał się twardo podczas przesłuchania, i podejrzewa, że mężczyzna jest teraz czymś w rodzaju najemnika. To intrygujący kontrast wobec chłopca, którego pamięta z Hogwartu.

Ale potem przypomina sobie, nie po raz pierwszy, że to właśnie Longbottom odciął głowę wężowi Voldemorta.

- Właśnie - powtarza Draco, przesuwając wzrokiem po grupie. Spogląda na zegarek; nie może zbyt często znikać z dworu, by nie wzbudzić podejrzeń.

- Czyli mam podejść do Kingsleya po tym, jak usuniemy Thicknesse’a? - pyta Potter. Pytanie zawisa między nimi — pełne niepewności i ryzyka.

Odpowiada Theo:

- To prawdopodobnie jedyny sposób, by Shacklebolt nie nabrał podejrzeń i nie skonsultował się z Warringtonem i resztą. Nie może wiedzieć nic o tym, co dzieje się za kulisami. Ale będziesz miał dostęp do informacji o tym, kiedy to się wydarzy — więc będzie krótka chwila, w której możemy działać. - Rzuca Potterowi ponure spojrzenie. - Musisz być bardziej przekonujący niż kiedykolwiek wcześniej.

Draco wie, co to oznacza. Że jeśli Shacklebolt odmówi, będą musieli użyć Imperiusa.

Po niepokoju, który pojawia się na twarzy Pottera, gdy ten porusza się niespokojnie, Draco domyśla się, że ten rozumie to aż nazbyt dobrze. Jeśli Shacklebolt nie sięgnie po fotel Ministra po usunięciu Thicknesse’a, a ktoś inny zajmie jego miejsce — wszystko pójdzie na marne.

A Draco desperacko pragnie ciosu w strukturę dowodzenia Warringtona. Między nimi jest już zbyt wiele złej krwi, a Draco chce zobaczyć, jak tamten spada z piedestału.

- Rozumiem - mówi Potter cicho. - Ale dla jasności — wszystko, co robię… robię dla Hermiony.

- Nigdy nie sądziłem inaczej - odpowiada Draco przeciągle.

- Dzięki, Harry - mówi Hermiona, obdarzając przyjaciela niepewnym uśmiechem. - Wiem, że to wszystko nie ma większego sensu, że jest nieortodoksyjne — i że wszyscy zginiemy, jeśli coś pójdzie nie tak.

Pozwala, by to zdanie zawisło w powietrzu, jakby ktokolwiek z nich jeszcze tego nie wiedział.

- Ale mam nadzieję, że wiesz, że wszystko, co robimy, jest próbą zakończenia tego koszmaru.

- Wiem - odpowiada Potter szorstko. - Teraz już rozumiem.

Jego spojrzenie przesuwa się na Draco, któremu rzuca krótkie skinienie głową. Przez chwilę panuje cisza, i Draco mu wierzy.

- Dobrze więc. Theo, Longbottom — na Merlina, niech nikt się nie dowie, kto stoi za zamachem, jasne? Dajcie znać, jak tylko będzie po wszystkim.

- Wtedy wchodzę ja - dodaje Potter.

Jest coś szczególnego w wojownikach, którzy mają już dość walki. Którzy pragną tylko zakończyć ten bałagan, bez względu na cenę.

Wszyscy mają już tak niewiele do stracenia.

Draco wypuszcza powietrze, szukając w sobie choćby strzępu siły.

- Dobrze. W takim razie działamy.

Palce Granger muskają jego dłoń, gdy reszta grupy teleportuje się, a on bez słowa przyciąga ją do siebie, po czym teleportuje ich oboje z powrotem do dworu.

Może tylko mieć nadzieję — wbrew wszystkiemu — że to się uda.

Chapter Text

W chwili, gdy Hermiona się budzi, napięcie oplata ją niczym ciasny węzeł. Ani ona, ani Malfoy nie znają wszystkich szczegółów — im mniej osób wtajemniczonych, tym lepiej — ale niepokój przeszywa jej kręgosłup, gdy zmusza się do opuszczenia łóżka.

Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, Thicknesse nie dożyje zmierzchu. Ministerstwo zostanie z dziurą, której nie da się łatwo załatać, a decyzje, które trzeba będzie podjąć, będą miały dalekosiężne skutki.

Może ta część jej, która kiedyś opierała się takim działaniom, już umarła. Umarła dla idei, że niektóre życia są warte tego, by wojna trwała w nieskończoność. Plan — jeśli się powiedzie — odbije się echem zarówno w szeregach oporu, jak i wśród Śmierciożerców, a jego fale dotrą do każdego zakątka magicznej Wielkiej Brytanii.

Gdy wychodzi do salonu, ubrana w codzienne ciuchy, z lokami potraktowanymi jedynie pobieżnie, nie dziwi się, widząc Malfoya już na nogach. Nie wygląda jednak tak nieskazitelnie, jak zdążyła się przyzwyczaić. Na nosie ma cienkie okulary, a jego wzrok przesuwa się po porannym „Proroku Codziennym”.

Hermiona siada naprzeciwko niego przy nieformalnym stole śniadaniowym, nalewając sobie kawy. 

- Nie mogłeś spać? - pyta.

Choć ledwie zauważył jej obecność, przewraca stronę i mruczy: 

- Ani trochę.

Na początku zdziwiłaby ją taka szczerość. Teraz przywykła do tej wersji Malfoya, której nikt inny nie zna. Podejrzewa, że to właśnie sprawia, iż ich sytuacja stała się bardziej znośna.

- Pozostaje nam tylko czekać - mówi, sięgając po tost i kilka kostek owoców z półmiska. - I mieć nadzieję, że wszystko się uda.

- Taa. - Przeciąga dłonią po włosach, jeszcze bardziej je rozczochrując. - Nienawidzę tego. Jeśli dziś coś pójdzie nie tak...

Hermiona dostrzega wyraźne cienie pod jego oczami, jakby skóra tam była posiniaczona.

Nie musi kończyć zdania — jej wyobraźnia już dawno wypełniła luki. Neville i Theo mogą zostać złapani — a wtedy oni również zostaną wciągnięci. Malfoy trzyma się na powierzchni dzięki zaufaniu Voldemorta, a to trudna linia do utrzymania.

Jeśli coś pójdzie nie tak, wszyscy zginą.

To niebezpieczna ścieżka, ale nie mają wyboru — muszą nią iść dalej.

Hermiona sączy kawę i podjada śniadanie, a Malfoy przegląda gazetę, choć jego wzrok zdaje się ślizgać po słowach bez większego zainteresowania. Jakby to był rytuał, nie ciekawość.

- Powinniśmy się przejść - mówi w końcu, kończąc tost. Spogląda przez okno na teren posiadłości. - Wygląda na ładny dzień.

A oboje potrzebują dziś odrobiny rozproszenia.

- Dobrze - mruczy, zerkając na nią i odkładając gazetę. - Dobrze. Myślałem, że powinniśmy rozejrzeć się za meblami do domu, ale... może nie dziś.

- Lepiej nie drażnić zbyt wielu bestii naraz - rzuca z przekąsem.

Na jego ustach pojawia się krzywy uśmiech — pierwsza oznaka rozbawienia, jaką widzi od rana. 

- Coś w tym jest.

Hermiona przeciera oczy, próbując pozbyć się frustracji, która ją ściska. 

- Może dobrze byłoby dziś pokazać się na terenie dworu. - Rzuca mu spojrzenie. - Tak na wszelki wypadek.

- Dobry pomysł. - Odpowiedź jest prosta i szczera, i zaskakuje ją, jak łatwo przyszło im wzajemne zrozumienie. - Ostatnie, czego nam trzeba, to wzbudzić podejrzenia.

Godzinę później spotykają się ponownie w salonie — Hermiona w eleganckiej, lecz swobodnej sukience, Malfoy w szykownej koszuli i spodniach. Nawet gdy są tylko we dwoje, to wciąż przedstawienie — zawsze jest przedstawienie — i byłoby zarówno głupotą, jak i niebezpiecznym złudzeniem sądzić inaczej.

Spacerują po posiadłości, prowadząc luźną rozmowę, a mimo napięcia czającego się w każdym kącie, ruch pomaga Hermionie rozładować część nerwowej energii. Resztki niepokoju tłumi w sobie — nie może pozwolić, by ktokolwiek je dostrzegł.

Wyraz twarzy Malfoya oscyluje między chłodną obojętnością a pogardliwym okrucieństwem — to kolejna maska, którą nauczyła się rozpoznawać równie dobrze jak tę ze srebra i czerni. To zdumiewające, gdy naprawdę się nad tym zastanowi — gdy próbuje rozłożyć na czynniki wszystkie zmiany, jakie zaszły między nimi.

Odwiedzają ogrody, przyglądając się krzewom Narcyzy pod jej nieobecność, a Hermiona po raz kolejny przypomina sobie rozmowę, którą kiedyś odbyły na temat wojny.

Z ciekawości pyta Malfoya o zdrowie jego rodziców — choć Luciusz nigdy nie wzbudzał w niej prawdziwego zainteresowania — a on odpowiada banalnymi zapewnieniami.

Jej życie w posiadłości jest mdłe i powierzchowne. Wie, że gdyby nie wymagały tego okoliczności, nienawidziłaby go. Czasem próbuje wyobrazić sobie, jak wyglądałoby małżeństwo z Malfoyem w innych realiach — albo z którymkolwiek czystokrwistym jego pokroju — bez wojny wiszącej nad nimi, i nie potrafi. Brak osobowości, którą musi utrzymywać, i niezależność, którą musiała oddać, sprawiają, że aż ją skręca.

Oczy śledzą ich w każdym pomieszczeniu i na każdym skrawku terenu, i choć wie, że to dobrze — że dzięki temu prawdopodobnie nie zostaną powiązani z tym, co ma się wydarzyć później — Hermiona nienawidzi tego przedstawienia.

Dłoń Malfoya ląduje na jej plecach, tuż nad biodrem — gest kojący, ale i zawłaszczający — i Hermiona zastanawia się, czy potrafi wyczuć, jak bardzo jest spięta, mimo jej wysiłków, by zachować swobodę.

Jeśli nic innego, to przynajmniej ma jego.

To niemal śmieszna myśl — że Malfoy stał się jej największym sprzymierzeńcem. A może byłaby śmieszna, gdyby ich życie nie zależało od tego, jak to wygląda na zewnątrz.

Pochyla się, by szepnąć jej coś do ucha, jego oddech muska jej skórę, ciało napięte.

Yaxley ich obserwuje z końca korytarza, a choć Hermiona nie darzy żadnego ze Śmierciożerców sympatią, każde spotkanie z Yaxleyem sprawia, że czuje się, jakby nigdy już nie miała zaznać ciepła. Albo czystości.

Patrzy na nich z lodowatym grymasem, a jedynym sygnałem zmiany w wyrazie twarzy Malfoya jest sposób, w jaki jego palce zaciskają się na jej plecach. Unosi podbródek i mruczy chłodno: 

- Yaxley.

- Porucznik. - Uznanie ze strony Yaxleya nie niesie ze sobą ani krzty szacunku, w przeciwieństwie do innych, ale twarz Malfoya nie zdradza nic. Yaxley mierzy ich wzrokiem, jego oczy są martwe i zimne. - Spacer. Jakże przyjemnie.

Malfoy rzuca mu spojrzenie, które wystarcza, by temperatura w pomieszczeniu spadła o kilka stopni. Hermiona milczy, pozwalając mu działać. Część jej czerpie z tego satysfakcję — z okrucieństwa, które tańczy w jego oczach, gdy obserwuje mężczyznę.

Tak wiele części siebie teraz nie rozpoznałaby wcześniej.

- Owszem, przyjemnie - przeciąga Malfoy, tonem, który sugeruje wszystko, tylko nie zgodę.

- Mhmm - zgadza się Yaxley. - Nawet mimo ostatnich nieprzyjemnych wydarzeń. Marcus Flint, na przykład.

Malfoy unosi brew. 

- Rzeczywiście.

Czarny Pan był wściekły po stracie silnego wojownika — ale Śmierciożercy giną na wojnie regularnie. To nieunikniony efekt uboczny konfliktu, który trwa zbyt długo. Malfoy zniósł jego gniew z godnością, nie mając nic do dodania poza tym, co Voldemort już wiedział.

Dokładnie tak, jak zaplanowali.

Hermiona wciąż pamięta, jak wrócił do ich kwater późno w nocy po przyjęciu. Jak gniew Czarnego Pana niemal wgniótł go w ziemię, zostawiając na skraju śmierci. Nie sądzi, by szybko zapomniała konsekwencje jego furii.

A teraz igrają z ogniem, planując zabójstwo Thicknesse’a.

- Trudno nie zauważyć - kontynuuje Yaxley, tonem rozmownym, lecz podszytym sugestią - że ostatnio często was nie ma. Mam tylko nadzieję, że nie dzieje się nic, o czym powinniśmy wiedzieć.

Malfoy parska, a w jego spojrzeniu tańczy okrutne rozbawienie. 

- A ty jesteś naszym opiekunem? Nie wolno mi spędzać czasu sam na sam z żoną bez lubieżnych spojrzeń śledzących każdy nasz krok? Muszę prosić o pozwolenie, zanim zrobię cokolwiek we własnym domu? Zanim opuszczę teren posiadłości w swoich sprawach?

Choć ton jego głosu pozostaje łagodny, Hermiona wyczuwa ostrzeżenie ukryte pod powierzchnią.

Górna warga Yaxleya drga w zalążku pogardliwego grymasu — ale musi je również dostrzec. Ostrze ukryte pod uprzejmością. Choć jest w tym coś jeszcze — chłodna, protekcjonalna sugestia. Że czas, który spędzają razem, nie jest przeznaczony dla cudzych oczu.

Hermiona mogłaby się zarumienić, gdyby to nie była prawda. Gdyby nie wiedziała, że musi trzymać emocje na wodzy.

Dlatego tylko unosi podbródek i posyła mężowi delikatny uśmiech. W jej spojrzeniu pojawia się odrobina ciepła.

Yaxley porusza się niespokojnie, wywołany do odpowiedzi, ale ostatecznie skłania głowę w geście uznania. 

- Oczywiście, poruczniku.

Hermiona często podejrzewa, że stan psychiczny Yaxleya jest kruchy. Spośród wszystkich Śmierciożerców, których widuje regularnie, to właśnie on budzi w niej największy niepokój — poza samym Voldemortem. Ale nawet on musi raportować Malfoyowi, choć w jego słowach nie ma prawdziwego szacunku.

Czasem Hermiona zastanawia się, jakim sposobem mężczyzna u jej boku zdobył tak wielkie zaufanie Czarnego Pana w tak młodym wieku. Ale zna odpowiedź. I nie chce znać brzydkich szczegółów — nie ma sensu grzebać w przeszłości, gdy przed nimi zupełnie inna droga.

Droga, która nie obejmuje grzechów, jakie popełnili wcześniej.

Yaxley odchodzi bez dalszych słów, a Malfoy patrzy za nim przez dłuższą chwilę, oczy ma zwężone, skupione.

Jego twarz pozostaje niewzruszona, klatka piersiowa unosi się i opada w powolnym, spokojnym rytmie. W końcu jego spojrzenie spotyka się z jej.

I pod nosem, ledwie szeptem, mówi: 

- Będzie problemem.

- Tak. - Hermiona wsuwa dłoń w zgięcie jego ramienia, pozwalając mu poprowadzić się dalej. Posyła mu cienki uśmiech i cicho dodaje: - Co masz na myśli?

Wyraz, który pojawia się na jego twarzy, przyprawiłby ją o dreszcze, gdyby nie byli po tej samej stronie. Ale ścigał ją wystarczająco długo, by rozpoznała błysk morderczej determinacji.

I nie może zaprzeczyć, że czuje lekki dreszcz emocji — nie chce zaprzeczać.

Gładząc jej plecy, Malfoy prostuje się i przeciąga: 

- Jestem pewien, że coś wymyślimy.

 

~OO~

 

Po długiej, relaksującej kąpieli Hermiona wślizguje się w świeże majtki i jedwabny szlafrok, który sięga jej zaledwie do kolan. Chociaż żadne z nich nie może teraz nic zrobić, nerwowa energia krążyła w niej przez cały dzień. Jest zmęczona, ale wie, że nie zaśnie, dopóki nic nie usłyszą.

Zawiązuje szlafrok, chłodny materiał koi jej nagie ciało, i wychodzi do salonu.

Malfoy siedzi na sofie, stopy opiera na stoliku kawowym, a okulary na nosie, przeglądając list. Zastyga w bezruchu, spojrzenie powoli wędruje po jej ciele, aż dociera do jej spojrzenia.

Odchrząkuje. 

- Kładziesz się spać?

- Za chwilę – mruczy, podchodząc bliżej, tak że prawie nad nim stoi. - Może jeszcze nie zasnę, ale pomyślałam, że powinnam się przygotować do snu.

Gładzi dłonią tył jej nagiej nogi, przyciągając ją bliżej. Hermiona stoi z jednym kolanem między jego nogami, a jej ciało zaciska się pod wpływem delikatnego muśnięcia jego palców o wewnętrzną stronę uda. Pochyla się, świadoma tego, jak jej szata opada nieco luźniej. Jak jego wzrok przesuwa się w dół, jakby śledził ślad dekoltu. Odnajduje delikatny czubek jej sutków na jedwabiu.

Całuje go w kącik ust, zatrzymując się na chwilę, podczas gdy on dotyka jej pośladków. Cicho szepcze: 

- Dobranoc.

Nie odpowiada, podążając za nią gorącym spojrzeniem, gdy wraca do sypialni.

 

~OO~

 

Draco nie czeka, aż zamknie drzwi, tylko odrzuca list na bok i idzie za nią do pokoju. Na ustach Granger pojawia się nieśmiały uśmiech, gdy go ocenia, po czym odwraca się do lustra.

- Nie byłam pewna, czy do mnie dołączysz – rozmyśla, łapiąc jego wzrok w odbiciu.

Uśmiecha się ironicznie, choć przejrzał ją na wylot. 

- To brzmiało jak zaproszenie.

Gładząc dłonią jej bok, chwyta jej pierś przez jedwab, po czym ściska. Jest naga pod materiałem, a on muska kciukiem jej sutek.

W jej oczach pojawia się psotny błysk. 

- Tak było.

Draco pochyla się, by pocałować ją w szczękę, stojącą za nią. 

- Co masz w menu?

Rozpoznanie pojawia się na jej twarzy, gdy opada na niego, rumieniąc się na jego piersi. 

- A na czym ci zależy?

Rozważa pytanie, oceniając jej zaufanie do niego. Sam fakt, że mu to proponuje, wywołuje w nim falę podniecenia.

Na tobie, chce powiedzieć. Chce zakopać twarz między jej nogami i wpić się w jej cipkę, aż zacznie się wić pod jego dotykiem. Ale on patrzy na nią jeszcze przez chwilę, na to, jak jest uległa i chętna pod jego leniwym dotykiem. Mocno szczypie jej sutek, a ona jęczy bez zastrzeżeń.

A może najpierw chce się trochę zabawić.

Nie zawsze wie, co ona lubi, a czego nie – wciąż uczy się, jak jej ciało odbiera jego dotyk – ale wie wystarczająco dobrze, że jest gotowa być z nim szczera, a to samo w sobie dodaje mu siły.

Draco sięga po sznurek jej szlafroka, szarpie jedwabną kokardę i pozwala jej opaść, odsłaniając jej nagie piersi. Jej czerwone, jedwabne majtki. Jęczy w jej szyję, drażniąc jej sutki ledwo widocznymi dotknięciami.

- Dokładnie wiedziałaś, co robisz – szepcze jej w twarz.

Pożądanie grozi wybuchem, a on pragnie jedynie przycisnąć ją do ściany. Ale jego dotyk jest delikatny, pozbawiając ją tchu, gdy patrzy mu w oczy w lustrze. Przesuwając dłonią po jej brzuchu, w kierunku majtek – gdzie, jak wie, jest już cała mokra – chwyta ją za rękę.

Nie zauważa błysku pytania w jej spojrzeniu.

- Pokaż mi – szepcze, zaciskając mocniej chwyt na jej nadgarstku i wsuwając jej dłoń między nogi.

W jednej chwili, po gwałtownym wdechu, dociera do niej, co ma na myśli. Nie odpowiada od razu, a Draco desperacko tego pragnie.

Ssie małżowinę jej ucha. 

- Chcę patrzeć.

Wydaje z siebie cichy jęk.

Puszcza jej nadgarstek, nie chcąc jej zmuszać, jeśli nie będzie chciała. Ale ona przygryza dolną wargę i, nie odrywając wzroku od jego spojrzenia, muska klin majtek. Z jej ust wydobywa się ostry oddech; źrenice rozszerzają się z pożądania.

Draco nie śmie nawet mrugnąć.

Jej palce zaczynają się poruszać, zataczając powolne, kuszące kręgi na jej łechtaczce. Drugą dłonią powoli przesuwa się po klatce piersiowej, obejmując jedną pierś i ściskając delikatną skórę. Przyciska kciuk do sutka, a potem go szczypie. Jej oddech urywa się.

- Dobrze – mruczy Draco, nie chcąc przerywać, choć nie może się powstrzymać przed kolejnym pocałunkiem w jej szczękę. - Pokaż mi, co lubisz najbardziej. Jak się masturbujesz. Merlinie, spójrz na to cudowne ciało.

Na te słowa z jej ust wyrywa się cichy jęk i ociera się o własną dłoń. Odsuwa materiał, przesuwa palcem po szparce, a następnie wsuwa go między fałdy, lśniący od wilgoci.

Draco przygryza dolną wargę. Jest boleśnie twardy i choć nie chce jej rozpraszać, ona przyciska do niego pośladki. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuje, jest spuszczenie się we własne spodnie.

Wsuwa do środka drugi palec z cichym jękiem, jej powieki zamykają się tylko na chwilę, zanim znów się otwierają, by spocząć na jego. Wpadając w delikatny rytm, wsuwa palce do środka, naciskając na łechtaczkę nasadą dłoni.

Draco patrzy, jego oddech przyspiesza. Jego palce świerzbią, by do niej sięgnąć.

- Dojdź – szepcze, muskając ustami jej policzek. - Dojdź dla mnie.

Wydaje kolejny okrzyk, jakby pobudzona jego słowami, i przyspiesza. Jej policzki płoną rumieńcem, ale nie odwraca wzroku, wpatrując się w jego odbicie w lustrze. Ponownie ocierając się o niego, przesuwa się, opierając biodra na swojej dłoni, a on widzi moment, w którym osiąga orgazm.

Jęczy, palce tracą rytm, i napina się, gdy rozkosz rozdziera jej ciało. Załamuje się, palce wciąż tkwią we własnej cipce.

- Właśnie tak – szepcze Draco z szacunkiem do jej skóry. Opada na niego, a on obejmuje ją ramieniem, przyciskając do swojej piersi. Szepcze jej do ucha: - Jeszcze raz.

Jej oczy otwierają się gwałtownie, wciąż szkliste z przyjemności. Przez chwilę patrzą na siebie, a on jest pewien, że powie „nie”. Ale ona wysuwa palce z fałdek, śliskie od jej soków, i muska nimi łechtaczkę.

Draco chwyta ją za nadgarstek i przykłada jej palce do ust. Nie spuszczając z niej wzroku w lustro, wylizuje każdy jej palec po kolei, obserwując, jak jej oczy znów się rozszerzają. Zlizując rozkoszną wilgoć z jej palców, mówi ponownie: - Jeszcze raz. Proszę.

Słyszy desperację w swoim głosie, ale nie potrafi wydobyć z siebie ani krzty wstydu. Nie pragnie niczego bardziej niż patrzeć, jak rozpada się na kawałki, raz po raz w jego ramionach.

Będzie patrzył, jak dochodzi całą noc, jeśli tylko zdoła. Zobaczy, ile rozkoszy uda mu się wycisnąć z jej ciała.

Zsuwa jedwabne majtki z bioder, pozwalając im rozlać się na podłodze, po czym odrzuca je na bok. Teraz ma na sobie tylko krótki, bezużyteczny szlafrok, który zwisa jej z ramion.

- Dotknij mnie – szepcze i przykłada jego dłoń do swojej piersi.

Draco gryzie jej płatek ucha, szczypie sutki, rozkoszuje się jękiem, który wydobywa z siebie.

I znów się porusza, jej ostrożny krok ustępuje miejsca czemuś bardziej chaotycznemu, bardziej dzikiemu. Podziwia jej wrażliwość, odwagę, sposób, w jaki czerpie przyjemność z własnego ciała dla jego przyjemności.

- Właśnie tak – mruczy Draco do jej ucha, drażniąc wrażliwe szczyty jej sutków. - Kurwa, Granger, jesteś taka gorąca.

Krzyk wyrywa się z jej ust, gdy znów dochodzi, całe jej ciało ściska się siłą tego uczucia, a Draco niemal dochodzi, czując, jak rozkosz ją pochłania. Gwałtowne dyszy; zmarszczka pojawia się na jej czole.

Potrzebuje tego z desperacją, która krąży w jego żyłach, dudni za uszami, pulsuje adrenaliną.

Zrywając jej szlafrok z ramion, bierze ją w ramiona i kładzie na łóżku. Wyciąga do niego ręce, jej oczy wciąż są szkliste od rozkoszy, którą już wywołała, ale Draco jedną ręką ściąga koszulę przez głowę, po czym odpina pasek i ściąga dżinsy.

- Więcej – mówi, prosi, błaga.

Granger gapi się na niego bez słowa, nawet gdy pociera jego penisa przez bokserki. 

- Nie wiem…

- Jeszcze jeden. - Opuszcza brodę, oblizuje usta. - Pozwól mi.

Uśmiech wykrzywia jej usta – coś pomiędzy niedowierzaniem a czystą, surową żądzą. 

- Dobrze.

Widząc ją obnażoną przed sobą, pragnie oddać cześć ołtarzowi jej ciała.

Zanim zdąży cokolwiek powiedzieć, rozchyla jej nogi i wskakuje, ssąc delikatne ciało, wciągając jej łechtaczkę w swoje usta. Oblizuje ją, smakując soki, które wydobyła własnym dotykiem, i nagle jest jej wygłodniały. Za to, jak krzyki wyrywają się z jej ust nawet teraz; za to, jak jej palce wplątują się w jego włosy i ciągną tak mocno, że aż pieką.

Wsuwa w nią dwa palce, oplatając nimi jej boki, trafiając w miejsce, które, jak wie, sprawia, że ​​się rozpada.

Draco znów chce się od niej uwolnić, sprawdzić, ile razy zdoła dojść. Zaczyna się napinać, oplatając go nogami, a on łagodzi swój dotyk, okrążając językiem jej łechtaczkę i ssąc ją.

Merlinie, on chce się w niej zatopić. Nie chce przestać na nią patrzeć.

Dochodzi z ostrym krzykiem jego imienia, wydobywającym się z jej ust, i ujeżdża jego język przez orgazm, biodrami szarpiąc się w jego stronę. Z jej ust wydobywa się szorstki, nierówny oddech, na czole pojawia się błyszcząca kropla potu, po czym opada na pościel.

Na jej ustach pojawia się delikatny, syty uśmiech.

Draco uśmiecha się do niej ironicznie spomiędzy jej nóg i przeciąga: 

- Jeszcze jeden.

Na to z jej ust wydobywa się niedowierzający jęk. 

- Nie ma opcji.

Nie odwraca wzroku, wytrzymując jej spojrzenie i lekko się uśmiecha. 

- Jesteś pewna?

Granger przygryza dolną wargę i odwzajemnia leniwy uśmiech. 

- Chociaż to cudowne – mruczy, przesuwając paznokciami po jego skórze głowy – obawiam się, że mnie wyssałeś do sucha.

Składa pocałunek na wewnętrznej stronie jej uda, potem na drugim, rysując powolny, leniwy szlak w górę jej brzucha. Zaciska się pod nim, jej kolana uderzają o siebie, gdy cichy oddech wydobywa się z jej płuc. Ssąc jeden sutek ustami, potem drugi, szepcze: 

- Jeśli jesteś pewna.

Kiedy się waha, uśmiecha się ironicznie.

W tym momencie pragnie wszystkiego, co ona zechce mu dać, nawet jeśli oznacza to, że nie osiągnie pełni. Nawet jeśli będzie musiał skończyć w toalecie.

Jest wniebowzięty na myśl o czerpaniu jeszcze większej przyjemności z jej ciała.

Ale ona sięga po niego. Nie przychodzi jej nawet do głowy, żeby zostawić go niezaspokojonego. Ujmuje go przez bokserki, a następnie ściąga je z bioder, biorąc go całkowicie w swoje dłonie.

Wplata palce w jego włosy, przyciąga jego usta do swoich i mruczy: 

- Możesz spróbować.

Potem przytula go do siebie, a Draco z zalotnym uśmiechem wsuwa się w nią.

- Ty - dyszy, gdy ociera biodra o jej, szukając ratunku w jej palącym żarze – jesteś nieustanną niespodzianką.

Przyciąga jej usta do swoich w kolejnym gorącym pocałunku, ich języki splatają się, gdy ona owija nogę wokół jego biodra. 

- Mógłbym doprowadzać cię do orgazmu w nieskończoność.

To nie kłamstwo – jeśli ona nie dojdzie, on też nie będzie chciał. Jest od tego uzależniony.

Wiedząc, że jest już wrażliwa, powoli się do niej zbliża, wzbudzając w nich oboje pożądanie, mimo że czuje, że nie wytrzyma. Jej cipka jest taka mokra, tak ciasna wokół niego, a ona spotyka się z nim pchnięciem za pchnięciem, popychając go głębiej, mocniej, ich oddechy mieszają się, a skóra się rumieni.

- Jeszcze jeden? - pyta, uśmiechając się kpiąco w jej usta. Muska kciukiem jej łechtaczkę.

Rozbawienie i zaskoczenie barwią jej głos, gdy szepcze: 

- Tak. Kurwa, Draco.

- Tak – jęczy, raz po raz zbliżając ich ciała do siebie. Czując, jak oboje zbliżają się do tego szczytu, otwiera na nią swój umysł. Odkrywa przepływający między nimi prąd mocy i szturcha jej magiczne jądro swoim. To uczucie niemal doprowadza go do szaleństwa. - Daj mi jeszcze jeden.

Zaciska się wokół niego natychmiast, z jej ust wydobywa się jasny krzyk, a paznokcie wbijają się w jego ramiona, gdy mocno go ściska. Z jej ust wyrywa się wiązka przekleństw, gdy kolejny orgazm uderza w nią z impetem, i ten również on czuje.

Niezdolny do powstrzymania się, z radością wita własne uwolnienie, którego siła rozmywa granice jego pola widzenia usianą gwiazdami czernią. To tak intensywne, że nie może skupić się na własnych myślach, jego umysł i ciało to masa uczuć i przez chwilę nie potrafi odróżnić się od niej.

Jej przyjemność jest jego, a jego własny orgazm przepływa przez nią.

To więcej, niż kiedykolwiek sobie wyobrażał – więcej, niż jest w stanie udźwignąć.

Zapadają się w stertę niczego poza magią i doznaniami, szybkie oddechy mieszają się w jedno. Draco nie wie, ile czasu mija, zanim otwiera oczy, rozkosz w końcu znika, a serce wali mu w piersi, gdy mruga do niej.

Granger patrzy na niego tylko z ciężkimi powiekami i Draco podejrzewa, że ​​nie ma już słów.

Porusza się w jego stronę, jej nogi splatają się z jego, a oczy się zamykają.

Jego serce wali mu w piersi przez długie minuty, gdy przyciąga ją do piersi i okrywa kołdrą. Niemal jakby na marginesie – mimo że przez większość dnia skupiał się na tym – Draco rzuca bezsłowne zaklęcie przywołujące złotą monetę.

Jej powierzchnia jest ciepła, gdy trafia w jego dłoń, a Granger mruga sennymi oczami, by wpatrywać się w nią, gdy ujawnia wiadomość.

Zrobione. Rozpoczyna się faza druga.

Posyłają sobie spojrzenia, których znaczenie głęboko zapada w istotę Draco. Powolny, leniwy uśmieszek pojawia się na jego twarzy, gdy zapada w sen bez snów.

Chapter Text

W chwili, gdy jego umysł budzi się ze snu, Draco zostaje uderzony wspomnieniami z poprzedniego wieczoru. Hermiona jest w niego wtulona, splątana wokół niego, nie ma między nimi nawet odrobiny przestrzeni. Wypuszcza powoli powietrze przez nos i zapada się z powrotem w poduszkę.

Nie wie, która jest godzina, ale poranne światło sączące się przez jej zasłony jest blade, jak świeże chwile tuż po wschodzie słońca.

Porusza się w jego ramionach, wyginając plecy przy przeciąganiu się, a jej oczy otwierają się i zatrzymują na jego spojrzeniu. Tłumi ziewnięcie za dłonią i mruczy: 

- Dzień dobry. - Ku jego zaskoczeniu nie próbuje się jednak wyswobodzić z jego objęć; zamiast tego wtula się głębiej w jego pierś.

Draco nie potrafi dokładnie wskazać momentu, w którym zaczęli się do siebie zbliżać. Kiedy zaufanie zaczęło przychodzić łatwiej.

Kiedy zaczęli wybierać siebie nawzajem.

A może wszystko zaczęło się z potrzeby — a może nie.

Może to coś zupełnie innego.

- Dzień dobry. – Draco odgarnia z jej twarzy splątane loki, odnajdując jej ciepłe spojrzenie. Tak bardzo zatraca się w tej cichej chwili z nią, że dopiero po chwili przypomina sobie o wiadomości od Theo, którą dostał późno w nocy. Przekręca się na plecy, zabierając ją ze sobą. – Mamy coś do zrobienia.

Hermiona mruczy cicho, wtulona w jego pierś, bezwiednie stukając opuszkami palców w jego mięsień piersiowy. 

– Mamy. Choć bardziej Harry ma.

Bo nikt nie ma takiego dostępu do Shacklebolta jak Harry Potter. A Draco może tylko mieć nadzieję, że ten będzie miał odwagę pójść dalej, jeśli zajdzie taka potrzeba. Tak wiele z ich kolejnych kroków zależy od tego, jak potoczą się teraz sprawy.

– Taa – mruczy Draco, przeczesując dłonią włosy.

W jej oczach pojawia się ciekawy błysk. 

– Miło spędziłam wczoraj wieczór.

Na jego twarzy rozlewa się uśmiech. 

– Dobrze.

Ma ochotę kontynuować tam, gdzie skończyli – zatrzymać ją w tym łóżku, aż oboje będą całkowicie nasyceni – ale ona całuje go w pierś. Przesuwając palcami po jego bokach, odsuwa się od niego, zostawiając pocałunki wzdłuż brzucha i w dole pleców. Draco patrzy na nią, jego oddech przyspiesza, a wnętrzności zaciskają się, gdy dociera do linii jego bioder.

Obserwując ją z rozchylonymi ustami, bierze garść jej loków i zmusza ją, by spojrzała na niego. Ale ona tylko uśmiecha się do niego łobuzersko.

Bierze jego penisa w dłoń i oblizuje językiem całą jego długość.

W ustach Draco zasycha, serce wali mu w piersi.

Całuje go w czubek główki, wysuwając język, by obrysować kształt.

- Kurwa – jęczy Draco pod nosem. Nagle fala palącego gorąca parzy go w przedramię i napina się, wydając jeszcze bardziej nienasycone: - Kurwa.

Hermiona milknie, powoli poruszając dłonią, patrząc na niego spomiędzy jego nóg. 

- O co chodzi? - Musiała wyczytać odpowiedź z jego twarzy, bo marszczy brwi. - Wzywa cię?

Draco jęczy złośliwie: 

- Tak.

- Niech czeka – szepcze, biorąc go między usta. Jego powieki się zamykają, rozkoszna przyjemność zaciska się w jego wnętrzu, gdy ona wsuwa jego penisa głębiej w gardło. Ssie go mocno, połykając. Potem z trzaskiem go opuszcza i dodaje: - Nie może oczekiwać, że wszystko rzucisz za każdym razem, gdy będzie czegoś potrzebował.

- Zdziwiłabyś się – Draco przeciąga samogłoski, gdy ona wysuwa język, by posmakować jego długości. Próbuje wyrzucić tę myśl z głowy, skupiając się na cieple jej ust, które go obejmowały, ale jego Znak znów płonie, tym razem boleśniej. Gniew Czarnego Pana jest przemożny nawet z daleka. Warczy: - Zabiję go, kurwa.

Wyczuwając jego roztargnienie, Granger szyderczo się dąsa. 

- Taki jest plan.

W tej chwili to nie wystarczy. Odsuwa się od niego, a w jej spojrzeniu widać rozbawienie, nawet gdy z sąsiedniego pokoju przywołuje szaty i maskę. 

- Wytnę mu serce gołymi rękami.

Śmieje się, obserwując go, gdy się ubiera. Nie da się ukryć gwałtownej erekcji, ale ponieważ myśl o torturach nic mu nie daje, ma nadzieję, że minie, zanim dotrze do holu.

- Przepraszam - mruczy Draco, łapiąc jej spojrzenie, gdy sięga po maskę. – Dowiem się, czego chce. Wyobrażam sobie, że słyszał o Thicknessie.

Hermiona poważnieje na tę myśl, sięgając po prześcieradło, by się nim okryć. 

– W takim razie czas nas goni.

– Taa – Draco krzywi się. – Wyślij wiadomość do Pottera.

Granger kiwa głową.

Potem Draco pochyla się i łapie jej usta w pocałunku. 

– Do zobaczenia wkrótce.

Ona pogłębia pocałunek na krótką chwilę, a on czuje na jej języku smak siebie. 

– Dokończymy, gdzie przerwaliśmy.

Przynajmniej ma na co czekać po tym wszystkim.

 

~OO~

 

Kontrast między przebudzeniem się i uczuciem ust Hermiony na jego penisie, a poranną wściekłością Lorda Voldemorta jest uderzający.

Draco doskonale wie, które by wolał.

- Pius Thicknesse nie żyje. - syczy Czarny Pan, a jego szkarłatne oczy płoną gniewem.

Draco jest niesamowicie wdzięczny za swoją maskę, bo nie wie, czego jego pan od niego oczekuje. Pozostaje nieruchomy, z dłońmi splecionymi przed sobą.

- Nie miałem pojęcia, Panie. Kto to zrobił?

- Skąd mam wiedzieć? - Słowa ociekają okrucieństwem, a Draco powstrzymuje się od drgnięcia. W każdej chwili może poczuć gniew Voldemorta na własnej skórze.

Pochyla głowę.

- Co mogę zrobić?

- Dowiedz się, kto za to odpowiada, - cedzi przez zęby Czarny Pan. - I pozbądź się ich.

- Panie, - potwierdza Draco. - Zabieram się za to od razu.

Już teraz w jego głowie kłębią się pomysły. Ustawka i manipulacja dowodami. Ale spodziewał się tego od momentu, gdy tylko zaaranżowali intrygę.

Wie, że lepiej się nie odzywać, starając się zachować jak największą nieruchomość, aby niepotrzebnie nie narazić się na furię Voldemorta.

- Oczywiście będziemy musieli podstawić kogoś innego.

Draco też nie jest tym zaskoczony. Wszyscy są zbędni, nawet on – a zwłaszcza on, jeśli jego plany wyjdą na jaw – a jedynym rozczarowaniem Voldemorta w tej sprawie jest fakt, że będzie musiał znaleźć kolejną marionetkę, by utrzymać swoje interesy na szczycie Ministerstwa.

Fakt, że został pokonany.

Z pewnością będzie podejrzewał udział Ruchu Oporu, skoro stronniczość Thicknesse'a jest widoczna od lat.

- Kogo masz na myśli? - pyta Draco cicho i spokojnie. - Z pewnością Ruch Oporu spróbuje obsadzić kogoś ze swoich na stanowisku Ministra.

Voldemort patrzy na niego z gniewem; nie wybiegał jeszcze tak daleko w przyszłość. 

- Dam ci znać. A ty to załatwisz.

Draco pochyla brodę i powstrzymuje uśmiech pod maską. 

- Tak, mój panie. Oczywiście.

- A tymczasem zgłoś się do Ministerstwa. Musimy dokładnie wiedzieć, co jest grane, skoro przywództwo jest tak kruche.

Gniew Czarnego Pana kumuluje się w obliczu strategii, ale Draco wie lepiej. Jeśli nie zapłaci za to teraz, zapłaci później. Ironia sytuacji polega na tym, że to, jeśli nie wszystko inne, jest winą Draco.

Jakaś jego część rozkoszuje się tym – widokiem Voldemorta wpadającego w panikę z powodu własnych działań.

Niebezpieczeństwo tej sytuacji dodaje mu siły. Jakby zrobił krok z własnej woli, a nie pod przymusem okrutnego pana. Pragnie tego — władzy, którą odzyskuje po tylu latach jej braku.

- Dzisiaj pójdę do Ministerstwa – Draco waha się. - I zdam raport o wszystkim, co znajdę.

- Tak – syczy Voldemort. - A ktokolwiek za to odpowiada, zapłaci.

Pozwala, by jego słowa zabarwił uśmieszek. 

- Z pewnością tak będzie.

 

~OO~

 

Wiadomość pojawia się na powierzchni jej monety, gdy Hermiona wychodzi spod prysznica, otoczona chmurą pary. Sięga po ręcznik. Rzuca szybkie spojrzenie w stronę sypialni, upewniając się, że Draco nie wrócił, po czym odczytuje krótką notkę.

Idę do Ministerstwa. Sprawdziłaś, co u reszty?

Hermiona sięga po różdżkę. Kilka szybkich zaklęć i jej włosy schną, układając się w luźne loki. Narzuca na siebie szlafrok.

Zrobię to. Spotkamy się później. W domu?

Następuje długa pauza i Hermiona nie jest pewna, jak długo wiadomość czekała na jej odpowiedź. Może Draco nie ma monety przy sobie, a może nie wie, co odpowiedzieć. W końcu pojawia się odpowiedź:

Według uznania. Nie muszę ci mówić, co jest stawką.

Uśmiech pojawia się na jej ustach.

Hermiona może sobie tylko wyobrazić, jak Voldemort przyjął wiadomość o utracie swojej marionetki, ale fakt, że Draco komunikuje się pełnymi zdaniami, jest obiecujący. Ma nadzieję, że nie oberwał zbyt mocno gniewem Czarnego Pana.

Jest w tym coś dziwnie zabawnego — to pierwszy raz, kiedy Draco faktycznie jest odpowiedzialny za kłopoty.

Zawahała się na moment, wpatrując się w monetę.

Doskonale rozumie, co może się stać, jeśli nieodpowiednie osoby dowiedzą się o domu. Czarny Pan bez wątpienia uznałby to za akt buntu ze strony Draco.

Ale choć zaufanie jest coraz trudniejsze — zwłaszcza gdy wojna się zaostrza — Hermiona chce wierzyć, że wciąż może powierzyć swoje życie Harry’emu i Neville’owi.

W najgorszym razie, wszyscy mają na siebie nawzajem tyle haków, że zdrada wymagałaby poważnego planowania. Wszyscy są w to zamieszani, wszyscy mają brudne ręce. A jej przyjaciele są mądrzy. Na tyle mądrzy, ma nadzieję, by nie odwrócić się przeciwko niej i Draco.

Draco na pewno poinformuje Theo — zwłaszcza że Theo i Neville wydają się ostatnio nierozłączni. To nie jej sprawa — ale z obu stron jest to dziwnie uspokajające.

Szczególnie gdy pomyśli, że Neville mógłby nie żyć, gdyby nie łagodność Theo podczas tortur w Malfoy Manor.

Jest w tym jakaś dziwna pociecha — myśl, że wszyscy pójdą na dno razem.

Podjęła decyzję. Wystukuje serię wiadomości na swojej monecie. Po piętnastu minutach obserwowania zegara sprawdza swoje kwatery pod kątem obecności skrzatów domowych i teleportuje się przez zaklęcia ochronne Malfoyów.

 

~OO~

 

Dostanie się do domu wymagało zawiłej serii teleportacji i odcinków pieszej wędrówki, by Harry i Neville mogli przejść przez rozległe zaklęcia ochronne. Mimo że Hermiona wie—ma nadzieję—że może im ufać, przez kręgosłup przebiega jej dreszcz niepokoju.

Kiedyś wierzyłaby w to bez cienia wątpliwości.

Wojna zrobiła z nich wszystkich cyników.

Obaj rozglądają się po małym domu, z mieszaniną nieufności i zaskoczenia na twarzach, a Hermiona obserwuje ich z wstrzymanym oddechem.

- To jest twój nowy dom, - mówi w końcu Harry, po chrząknięciu. - Dom Malfoya.

- Trochę obskurny, co? - dodaje Neville.

Hermiona kiwa głową, nieco sztywno.

- Tak. I dla jasności—jeśli którykolwiek z was piśnie o tym komuś słowo, wszyscy zginiemy.

Obaj wpatrują się w nią intensywnie.

Harry przerywa napięcie westchnieniem.

- Myślę, że na tym etapie wszyscy jesteśmy w tym bałaganie na dobre i na złe. Może nie ufam wszystkiemu, co zrobił Malfoy, ale wiem, dlaczego to robi—i wiem, że ty mu ufasz. - Jego głos łagodnieje. - A ja ufam tobie.

- Ta. - Neville przeciera kark dłonią.

- Chyba to wszystko ma sens, prawda? Jeśli będziemy dalej trzymać się statusu quo, nic się nie zmieni. A jesteśmy na dobrej drodze, żeby przegrać tę cholerną wojnę.

- Poza tym sypia z Nottem, - dodaje Harry z żartobliwym tonem.

Neville rzuca mu groźne spojrzenie, choć Hermiona wyczuwa w tym przyjacielskie przekomarzanie.

- A gdybym myślał, że znowu mnie zdradzi, rzuciłbym na niego klątwę, kiedy by spał.

Nie wątpi w to. I to samo w sobie jest przypomnieniem, jak bardzo wszystko się zmieniło. Jak wiele jest na szali.

- Dobrze. - Wypuszcza powietrze.

- To nasz dom, tak. Stopniowo go urządzam, choć nadal jest trochę pusty. Najważniejsze, że jesteśmy tu bezpieczni, by omawiać to, co trzeba.

Dwaj mężczyźni wymieniają spojrzenia, a wzrok Harry’ego zatrzymuje się na niej, niewzruszony.

- Może powinniśmy porozmawiać, - mówi wprost, - o tym, jak w ogóle się w to wszystko wplątałaś. Bo teraz wszyscy jesteśmy w to zamieszani, a ja nadal nie jestem przekonany, że wyjdziemy z tego zwycięsko, skoro między nami są dwie potężne frakcje.

Hermiona mruczy pod nosem, prowadząc ich przez salon do zapasowej sypialni. Umeblowała ją stołem i krzesłami, a na ścianach zawiesiła mapy i informacje taktyczne.

Nazwali to pomieszczenie pokojem wojennym.

- Chciałabym móc powiedzieć, że jestem w tym wszystkim niewinna, - mówi w końcu.

- Ale Draco potrafi być bardzo… przekonujący.

Przymuszający, groźny, brutalny.

Nie musi im o tym mówić—zwłaszcza Neville’owi.

Ku jej zaskoczeniu, żaden z nich nie reaguje osądzająco, gdy przedstawia skróconą wersję historii. Wymiana informacji—jak Draco ostrzegł ją przed przeciekiem o nalocie. Jak zażądał, by w zamian odkryła tożsamość agenta Foray.

- Jak to się stało, że został ci przydzielony Nott? - pyta w pewnym momencie Harry.

Neville wzrusza ramionami.

- Byłem jedynym, komu ufał. Zaprowadziłem go do Cassiusa. Przez długi czas tylko my dwaj wiedzieliśmy, co Theo knuje.

Gdy Hermiona rozważa logistykę wszystkiego, co się wydarzyło, jej moneta rozgrzewa się w kieszeni.

Ministerstwo to jeden wielki bałagan. Przyjdę najszybciej, jak tylko się da.

Hermiona wyciąga różdżkę i szybko odpowiada:

Harry i Neville są tutaj.

Następuje długa pauza—na tyle długa, że nerwowość zaczyna ją swędzieć pod skórą. Wie, jak bardzo Draco niechętnie angażuje innych, jeśli nie jest to absolutnie konieczne—ale wie też, że nie poradzą sobie sami.

W końcu pojawia się odpowiedź:

Przyprowadzę Theo.

Na jej ustach pojawia się lekki, nieobecny uśmiech na tę łatwą odpowiedź, a gdy znów podnosi wzrok, Harry i Neville patrzą na nią z niedowierzaniem.

- Musisz nam powiedzieć, jak to się stało, - mówi Neville, machając ręką w jej kierunku.

- Ty i Malfoy.

- Wtedy nie miałam wyboru, - odpowiada krótko, spoglądając na Harry’ego. - Warrington zorientował się, że to ja przekazałam informacje o Foray, a Harry ostrzegł mnie, zanim zdążyli mnie namierzyć. Malfoy zabrał mnie do posiadłości—i oboje wiedzieliśmy, że jeśli nie będzie wyglądało na to, że mnie przeciągnął na swoją stronę, Czarny Pan pozbyłby się mnie szybciej, niż zdążyłabym mrugnąć. Więc się pobraliśmy.

Z rozmysłem pomija wzmiankę o więzach rodziny Blacków. Nie sądzi, by Draco powiedział Theo całą prawdę o rytuale—i to ich sekretna broń, którą trzymają blisko siebie.

- A jeśli przetrwamy to wszystko? - pyta Harry. - To małżeństwo zostaje na stałe?

Hermiona kiwa głową, prostując ramiona.

- On… nie jest taki zły.

Chce powiedzieć coś więcej. Upewnić ich, że Malfoy nie jest potworem, za jakiego go kiedyś uważali. Przekonać ich, że był przy niej, gdy najbardziej tego potrzebowała.

Rozgląda się po małym domu. Może wygląda na obskurny i skromnie urządzony, ale dla nich dwojga znaczy o wiele więcej.

- Może się do niego przyzwyczaiłam, - dodaje z lekkim uśmiechem.

- Ale staliśmy się zespołem. Jeśli przetrwamy to wszystko i będziemy musieli spędzić razem resztę życia… cóż, są gorsze zakończenia.

Harry nadal wygląda na nieco sceptycznego, ale po chwili uśmiech rozjaśnia jego twarz.

- Teraz wszystko ma więcej sensu. Te wasze starcia, ale bez prób zabicia się nawzajem.

Hermiona wie, że jej decyzje w tym wszystkim były wątpliwe, ale nie żałuje, że go wtedy nie zabiła. I nie zamierza się nad tym dłużej rozwodzić.

- Zajmijmy się ważniejszymi sprawami, - mówi, siadając przy stole.

Harry i Neville podążają za jej przykładem, ich twarze przybierają wyraz skupienia.

- Thicknesse nie żyje—były jakieś problemy?

- Żadnych, - odpowiada Neville.

- Theo i ja zajęliśmy się tym późno w nocy. Skanowanie wykazało, że nikogo nie było w okolicy. Dokładnie sprawdziliśmy, czy nie zostawiliśmy żadnych śladów.

- Dobrze. - Hermiona kiwa głową, patrząc na mapę magicznego Londynu przytwierdzoną do jednej ze ścian. Jej wzrok zatrzymuje się na obrzeżach—dzielnicy fabrycznej, gdzie ona i Draco spędzili tyle czasu, uwikłani w pojedynki.

- A Kingsley wie?

- Dowiedział się dziś rano, - mówi ostro Harry.

- Warrington usłyszał o tym, zanim zdążyłem się obudzić—co zmniejsza nasze okno czasowe, by dotrzeć do Kingsa. Ale udało mi się złapać go na chwilę sam na sam i to wystarczyło, by zaszczepić mu myśl. Zobaczymy, czy połknie haczyk.

Jakikolwiek ślad swobodnej rozmowy sprzed kilku minut zniknął, zastąpiony przez machinacje trzech żołnierzy uwikłanych w zbyt długą wojnę.

- I myślicie, że się zgodzi?

Harry i Neville wymieniają kalkulacyjne spojrzenie.

- Trudno powiedzieć, - mówi Neville, opierając się wygodnie na krześle i rozglądając po pokoju. - Myślę, że Kingsley rozumie sytuację lepiej niż ktokolwiek. Ale zbyt długo był pod butem Warringtona. Jestem pewien, że właśnie rozważa każdy możliwy scenariusz.

- To parszywa sytuacja, - mówi Harry, przeczesując włosy dłonią, - bo jeśli Kingsley się nie zgodzi, wszystko może się jeszcze bardziej skomplikować.

Draco wchodzi do pokoju w tym momencie, Theo jest tuż za nim.

- Obiecuję, że tak właśnie będzie, - mówi z ponurym wyrazem twarzy. - Dlatego musimy doprowadzić to do skutku.

 

~OO~

 

Draco czuje na sobie spojrzenie Granger od momentu, gdy wchodzi do pokoju, i przesuwa krzesło, by usiąść obok niej. Theo siada po jego drugiej stronie, obok Longbottoma, a Draco przez chwilę obserwuje tę małą grupę. Kilka osób na świecie, którym może ufać — i tylko jeden z nich mógłby się spodziewać jeszcze kilka miesięcy temu.

- Właśnie dostałem wiadomość od Czarnego Pana, - mówi, rozluźniając napięcie w karku po wyczerpującym poranku. - I zamierza obsadzić kogoś nowego na stanowisku Ministra dosłownie w tej chwili.

- Czy my w ogóle chcemy wiedzieć? - pyta Theo, jego ironiczny ton skrywa niepokój w oczach.

- Nie, - odpowiada Draco, - ale i tak wam powiem, bo sytuacja właśnie zrobiła się o wiele bardziej pieprzona i nie zamierzam kisić się w tym sam.

Granger rzuca mu spojrzenie z ukosa, po czym wzdycha.

- Niech zgadnę.

- Tak, - Draco parska pod nosem, szturchając jej kolano swoim pod stołem. - Yaxley.

W grupie zapada ciężka cisza. Theo marszczy brwi, wpatrując się w stół, a Potter i Longbottom wymieniają spojrzenia — ale Draco przypuszcza, że dla nich Śmierciożerca to po prostu Śmierciożerca.

- Dla kontekstu, - dodaje Draco, - to nie jest ktoś, kogo ktokolwiek z nas powinien chcieć na czele świata czarodziejów. Thicknesse to był przy nim pikuś.

Czuje napięcie bijące od Granger obok siebie i delikatnie dotyka magii między nimi. Nie musi wypowiadać tego, co wie, że ona myśli: że Yaxley już podejrzewa ich oboje.

Że już teraz jest problemem — nawet bez tej nominacji.

Ale Draco czuł gniew Czarnego Pana w swoich własnych żyłach, gdy ten poinformował go o swoim wyborze na stanowisko Ministra. Nieważne, że Yaxley jest na wpół szalony i zrobi wszystko, by doprowadzić Ministerstwo do ruiny.

Bo jest okrutny — a to wszystko, co obchodzi Czarnego Pana, który również jest szalony i okrutny.

Draco zdobył swój własny rodzaj szacunku swego pana przez okrucieństwo — ale nie zamierza na tym poprzestać.

Nie odmówi zemście.

- Dla jasności — nie mam wpływu na to, jak to się potoczy, - mówi Draco, gdy nikt inny się nie odzywa. - Jeśli spróbuję go przekonać, zacznie coś podejrzewać.

- Nie koniecznie, - mówi Theo, - jeśli powiesz mu, że sam chcesz tego stanowiska.

Słowa zaskakują Draco. Spojrzenie Granger znów zatrzymuje się na jego twarzy. Nienawidzi być zaskakiwany.

- Nigdy nie umieściłby mnie na fotelu Ministra, - mówi po chwili, choć słyszy niepewność w swoim własnym głosie. - Jestem dla niego zbyt cenny jako żołnierz w terenie.

Teraz słyszy w tym gorycz.

- Najwyraźniej przestało mu zależeć na zachowaniu pozorów bezstronności, - mówi cicho Granger, - skoro chce, by jedno z jego najbardziej bezwzględnych narzędzi objęło to stanowisko.

- Najwyraźniej, - powtarza Longbottom. - Więc jeśli Kingsley się nie zgodzi, wszystko to było na nic?

Jego wyraz twarzy jest niewzruszony, ale był częściowo odpowiedzialny za zabójstwo Ministra Magii poprzedniego wieczoru. Draco może sobie tylko wyobrazić, jaki chaos panuje w jego myślach.

Rzuca Theo spojrzenie i mówi:

- Dokładnie tak. Co z Kingsleyem?

- Jest niezdecydowany, - wtrąca Potter. - Ale zna stawkę.

Draco kiwa głową, rozważając opcje w myślach.

- W porządku. Dajcie mi znać, jak tylko dowiecie się czegoś więcej. - Obrzuca spojrzeniem każdego z obecnych. - Coś jeszcze?

- Może to tylko ja, - mówi Longbottom, krzyżując ramiona na szerokiej klatce piersiowej, - ale Cassius ostatnio wydaje się jakiś dziwny.

- Nie tylko ty, - odpowiada Potter. - Myślę, że to reakcja na presję. Kilka kryjówek poniosło poważne straty w ostatnich dniach, a liczebność ruchu oporu spada w wielu regionach. Coraz mniej ludzi chce stawiać czoła Śmierciożercom.

Draco krzywi się i kiwa głową.

- Chciałbym zobaczyć, jak Warrington się sypie. Ale tym bardziej musimy powstrzymać Czarnego Pana przed przejęciem Ministerstwa. Ostatnie, czego mu teraz potrzeba, to więcej władzy.

- Zgadzam się, - mówi Granger u jego boku. - Jak wygląda sytuacja w Ministerstwie na ten moment?

- Chaos, - odpowiada z lekkim uśmiechem. Longbottom i Theo wymieniają rozbawione spojrzenia. - Jakby nigdy wcześniej nie zabito Ministra. Ale przecież wszyscy wiemy, że tak właśnie Thicknesse doszedł do władzy. Tymczasowo tworzą strukturę biurokratyczną, zanim zorganizują wybory — choć możemy sobie wyobrazić, jak uczciwe one będą. Ministerstwo od lat jest skorumpowane i w kieszeni Czarnego Pana. Wygląda na to, że inne stanowiska kierownicze też zaczynają się sypać.

- Więc co zrobimy z Yaxleyem? - pyta Potter.

- Ty, - odpowiada Draco, - masz się skupić na Kingsleyu. Nie obchodzi mnie, co zrobisz, ale musimy go nakłonić, by skupił się na Ministerstwie i porzucił rolę w ruchu oporu. Powiedz mu, że słyszałeś, że Yaxley mu się sprzeciwia, jeśli trzeba.

Potter kiwa głową, pochyla się i szepcze coś do ucha Granger.

- Myślę, - mówi głośno, rzucając Draco spojrzenie. Jej palce muskają jego pod stołem. - że wymyślimy coś na Yaxleya.

To najmniej przyjemna rzecz, jaką Draco musiał rozważyć od dawna — a to coś znaczy, biorąc pod uwagę ilość nieprzyjemnych rzeczy, które robi.

- Tak, - mówi w końcu. - Zajmiemy się tym.

Ściska jej dłoń, czerpiąc z kontaktu odrobinę ukojenia. Jakby rozumiejąc, Granger porusza magiczną więź między nimi, a on pozwala jej umysłowi musnąć swój. Chce się w tym zanurzyć, odsunąć wszystko inne i zignorować nową falę problemów, które właśnie się pojawiły.

Draco opada z powrotem na krzesło, mocniej ściskając dłoń Granger, i mówi przeciągle:

- Wiemy, gdzie stoimy, więc to chyba tyle na teraz. I jeśli Hermiona nie wspomniała — jeśli którykolwiek z was zdradzi lokalizację tego domu, osobiście dobiorę się wam do gardeł.

- Spokojnie, stary, - mówi Potter, wstając. - To nie jest aż tak ładny dom.

Na ustach Draco pojawia się lekki uśmiech.

- To dobry dom.

Granger wysuwa dłoń z jego i wstaje, obejmując krótko Pottera i Longbottoma. Draco robi to samo — klepie Theo po ramieniu, zanim ten wychodzi z Longbottomem.

W końcu w pokoju zostają tylko Draco i Granger — w tej surowej, użytkowej przestrzeni, której nie może już znieść.

Prowadzi ją do salonu, przeczesując dłonią już i tak rozczochrane włosy.

- Jak źle było? - pyta Hermiona, odwracając się do niego.

- Jest zjebanie, - odpowiada przeciągle, - co, oczywiście, było naszym celem. Ministerstwo od lat jest w takim stanie, że nie ma żadnych procedur na wypadek czegoś takiego. Czarny Pan jest wściekły na samą myśl o utracie władzy.

- Nigdy nie powinien jej mieć, - mówi ostro Hermiona.

Draco obserwuje ją przez chwilę, dostrzegając ogień w jej oczach.

- Byłaś cicho na spotkaniu. Dlaczego?

Jej oczy rozszerzają się ze zdziwienia, brwi unoszą się, a ona wzrusza ramionami.

- Chyba nie wiem, jak sobie z tym wszystkim radzić. Przez lata byłam głównie wojowniczką. Kiedyś to Harry i ja podejmowaliśmy decyzje, ale to było dawno temu. Może przywykliśmy do tego, że trzymamy głowy nisko i robimy, co nam każą. Strategia nie przychodzi mi tak łatwo jak tobie.

Draco chwyta ją za ramiona, przyciągając bliżej.

- Nie miałem wyboru.

- Miałeś, - odpowiada cicho, - bo mogłeś pozostać nisko w hierarchii Śmierciożerców. Zamiast tego zostałeś jego najwyżej postawionym porucznikiem.

Draco rozważa to przez chwilę.

- To nie znaczy, że wiem, co robię. Większość tego, co zrobiłem — i czego nie zrobiłem — to kwestia przetrwania. Nauczyłem się działać, planować, ruszać się, bo alternatywa to nic — a dla Czarnego Pana 'nic' oznacza, że jesteśmy bezużyteczni.

Hermiona unosi podbródek, jej oczy odnajdują jego.

- Mimo wszystko. Podziwiam, że zawsze myślisz pięć kroków do przodu.

- Dziękuję.

Te słowa zaskakują go bardziej, niż się spodziewał.

- Doceniam to. Ale często czuję się, jakbym działał po omacku. Nie mam pojęcia, czy to wszystko się uda. Czy ty i ja nie kopiemy sobie jeszcze głębszego dołu, z którego nigdy się nie wydostaniemy. Nie wiem, czy ta magia, którą pielęgnujemy, wystarczy.

Otwartość nigdy nie przychodziła mu łatwo — nawet teraz, z kobietą, której oddał swoje życie. Ale jakaś część niego wie, że ona go nie osądzi. I to daje mu dziwne poczucie spokoju.

Hermiona sięga dłonią, muska jego szczękę opuszkami palców. Całuje go w usta.

Coś jak ogień tańczy w jej oczach, gdy się odsuwa.

- Nie wiem, jak to wszystko się skończy, - mówi z cichą determinacją, - ale wiem, że jesteśmy w tym razem. I wierzę w to. W nas.

Draco patrzy na nią, a nagłe uczucie ścisku ogarnia jego klatkę piersiową — jakby ktoś zacisnął imadło wokół jego serca. I nie znajduje słów.

- Jeśli chodzi o magię, - mówi Hermiona, jej oczy są szkliste, - myślę, że kiedy przyjdzie moment, by zadać cios… będziemy gotowi.

Jej determinacja wzmacnia jego słabnącą siłę, a Draco kiwa głową. Wypuszcza długie, ciężkie powietrze.

Na razie pożyczy jej wiarę — i będzie mieć nadzieję, że to wystarczy.

Chapter Text

Przez lata powolne wkradanie się samozadowolenia było niczym więcej niż złym znakiem.

Draco wie, że nigdy nie wolno mu opuszczać gardy. Gdy wydaje mu się, że ma sytuację pod kontrolą, to znak, że powinien podwoić czujność.

Wystarczy jeden fałszywy krok—jeden błąd w ocenie, jedno nieopatrznie wypowiedziane słowo—by wszystko runęło.

A stawka nigdy nie była wyższa.

Jako lojalny porucznik Draco dobrze zna palący ból gniewu Czarnego Pana. Teraz działa w zdradzie. Realizuje plan według własnego uznania. Spiskuje, by porwać i zamordować własnych podwładnych.

Jeśli te machinacje zostaną odkryte, nie tylko jego życie będzie stracone.

Choć wszyscy wiedzą, z czym się mierzą—wojna pochłonęła już zbyt wiele istnień—Draco wolałby sam zginąć niż pozwolić, by zginęła Granger.

Jest tu tylko z jego powodu.

Obca w obozie wroga.

Czasem Draco myśli, że jest paranoikiem. Że oszalał, widząc cienie tam, gdzie ich nie ma. Ale potem przypomina sobie cenę jednego błędnego ruchu.

I wie, że szybka śmierć byłaby łaską, której nie dostąpią, jeśli zostaną odkryci.

Teleportuje się do małego domu, który kupił, czując, jak napięcie odpływa z jego ramion. Za każdym razem, gdy się tam pojawia, uderza go coś nowego, co Granger zrobiła w domu—nowe meble albo dzieło sztuki, które nabyła—i cieszy się, że to jej powierzył to zadanie.

Spędza tyle czasu odizolowana w dworze, mając niewiele do roboty, i podejrzewa, że docenia ten projekt.

To go nie dziwi.

Zaskakuje go natomiast to, co czuje, gdy pojawia się w tym małym domu. Ostrożny rodzaj spokoju, którego nie znał od lat, i który wydaje się niewinny. Niespodziewany, jakby w tym domu było coś więcej niż zniszczone dywany i łuszcząca się farba.

Zaskakuje go to za każdym razem.

Może chodzi o to, co ten dom symbolizuje. Może o to, że gdyby Granger była kimś, kogo wybrałby na żonę w wyniku jakiegoś dziwnego zrządzenia losu, tak właśnie mogliby urządzać wspólne życie.

Oczywiście Draco nie potrafi sobie wyobrazić sytuacji, w której tak by się stało. A już na pewno nie takiej, w której kupiłby dom w takim stanie.

Ale chodzi o samą zasadę.

O to, że właśnie to wydaje mu się ważne, ponad wszystko inne, co powinno mieć pierwszeństwo w jego życiu.

Zapada się w nieznaną mu sofę—nie wie, skąd się wzięła, ale zna Granger na tyle dobrze, by ufać, że nie zrobiła niczego, co mogłoby zagrozić ich prywatności czy bezpieczeństwu. Opuszcza głowę na poduszkę. Pozwala, by jego oczy się zamknęły.

To nic szczególnego. Prosta dwuosobowa sofa w jasno-szałwiowym obiciu. Poduszki nie są szczególnie miękkie, a gdyby chciał się położyć, jego głowa lub stopy wystawałyby poza krawędź. Ale jakaś część Draco, która tęskni za końcem—za nowym początkiem—pożąda tej przeklętej sofy.

Granger dołącza do niego chwilę później, siadając na drugim końcu bez słowa. Siedzą w ciszy przez kilka minut, i po raz pierwszy od bardzo dawna Draco potrafi skupić się na powolnym wdechu. Długim, łagodnym wydechu.

Powietrze w tym domu jest inne.

Draco przypuszcza, że brak toksyczności robi swoje.

- Co myślisz? - pyta w końcu Granger, przekręcając głowę na oparciu poduszki, by spojrzeć na niego.

Choć mogłaby zadawać tak ogólne pytanie w odniesieniu do wielu innych tematów, instynktownie wie, że chodzi jej o sofę. Bo podejrzewa, że ten dom znaczy dla niej tyle samo, co dla niego.

W tej powolnej, znaczącej jego aranżacji.

Draco wciska opuszki palców w poduszkę obok siebie.

- Jest dobra.

- Ta, - mówi. - Ze sklepu do likwidacji.

Zna ten sklep. Większość ich nowych dzieł sztuki pochodzi właśnie stamtąd, z kilku wypraw, tak by pozostać niezauważonymi. Proste transakcje za mugolską gotówkę; różne pory dnia i dni tygodnia. Inne przebranie za każdym razem.

Małe koszty, które każde z nich chętnie ponosi, by mieć miejsce, w którym mogą po prostu oddychać.

Draco jeszcze przez chwilę przygląda się sofie, strzepując tkaninę.

- Może powinniśmy ją ochrzcić?

- Jest zupełnie nowa. - Jej ton zawiera nutę dezaprobaty, ale gdy spogląda w jego stronę, kąciki ust drgają.

Przez długi czas seks go nie interesował. A nawet gdy zaczął, to i tak nie. Bo jak mógłby przejmować się czymś tak błahym, biorąc pod uwagę życie, jakie prowadzi? Przez lata jedynymi spotkaniami, na które się godził, były takie niezobowiązujące.

Jest coś w Granger – w tym, że żadne z nich tak naprawdę nie chciało się pobrać, a i tak to zrobiło. W prostocie konieczności, która przerodziła się w niekontrolowaną.

Że nawet jeśli nie muszą, to robią.

I chociaż ich pierwsze dyskusje celowo omijały ten temat, z impetem zanurzyli się w świecie, w którym już go nie kwestionują. Teraz Draco myśli o seksie znacznie częściej.

Myśli o krągłościach Granger, o migoczącym uśmieszku jej ust, gdy wie, że o tym myśli. O tym, jak wypowiada jego imię, gdy jest w niej głęboko zanurzony; o cichych krzykach, które wydobywają się z jej ust, gdy doprowadza ją do orgazmu.

- Tym bardziej - mówi po chwili. Wyobraża ją sobie leżącą na nowej sofie, szałwiowo zielonej, nagą i chętną pod nim.

Może to wynika z tego, jak dawniej polowali na siebie jak na zwierzynę. A teraz ma ją w sposób, jakiego nigdy sobie nie wyobrażał.

Może jest jej nienasycony.

- Musimy omówić sprawy, które nas dotyczą - szepnęła. - Thicknesse, Kingsley.

- Yaxley - zgodził się Draco.

Ale nie umknęło mu, jak jej głos się obniżył, nabierając odrobiny oddechu, i wystarczyło, że jego palce zacisnęły się wokół jej nadgarstka, by przesunęła się bliżej.

- Nie ma mowy, żebyśmy pozwolili mu umieścić Yaxleya na miejscu Ministra. - Przerzuca jedną nogę przez jego kolana, siadając na nim okrakiem, a jej usta lekko się otwierają, gdy się do niego przytula. Merlinie, Draco ma już twardą erekcję na samą myśl o tym, jak ujeżdża go na nowej, cholernej kanapie.

- Nie ma mowy – odpowiada, a oddech utyka mu w gardle. Chwyta ją za pośladki, manewrując nią przy swoim fiucie. - Będziemy musieli go wyciągnąć.

Powieki Granger drgają.

- To ogromne ryzyko.

- Tak czy inaczej, to ryzyko.

Otworzywszy oczy, by spotkać jego, ociera się o niego, a jej źrenice się rozszerzają.

- O czym myślisz?

Draco sięga po nią, szybko rozpinając zapięcie jej dżinsów. Szuka jej łechtaczki przez majtki, zadowolony, gdy z jej gardła wydobywa się cichy jęk. To sprawia, że ​​jego erekcja drga.

Przytula twarz do jej twarzy, zataczając powoli kręgi na wrażliwych nerwach. Robiąc to, gwałtownie sięga po nić mocy między nimi. Więź między nimi się napina. Granger wciąga powietrze, ale nie wie, czy to sugestia, czy jego dotyk.

Szuka jego paska, muskając jego penisa przez dżinsy.

- Nie możesz go zabić, bo Czarny Pan się dowie.

Draco przygryza płatek jej ucha.

- Nie mogę użyć na nim własnej magii.

Jej wzrok ponownie na nim spoczywa, gdy obejmuje jego twarz dłońmi. Ciężki oddech opada na jego usta na chwilę przed tym, jak pochłonie je szybkim, desperackim pocałunkiem.

- Nie wiemy, czy magia jest wystarczająco silna. Moglibyśmy zapytać Neville'a...

- Longbottom nie jest płatnym zabójcą – mówi Draco, przeciągając jej majtki, by dosięgnąć nagiego ciała. Jego górna warga wykrzywia się z niesmakiem. - I chcę być tym, który położy kres Yaxleyowi.

Merlin wie, że ten mężczyzna uprzykrzył mu życie. Jest szalony i okrutny, a to najmniejszy z jego problemów. Zwłaszcza teraz, gdy Yaxley nabrał podejrzeń, Draco nie może pozwolić mu żyć.

Cokolwiek Granger widzi w jego spojrzeniu, nie kwestionuje tego.

Zdejmując dżinsy z jej tyłka, szepcze jej prosto w usta:

- Rozerwałbym go na strzępy gołymi rękami, zanim zobaczyłbym go na szczycie Ministerstwa.

Przesuwa się na jego kolanach, zrzucając dżinsy na podłogę, po czym uwalnia jego penisa ze spodni. Z ciężkim oddechem ociera swoją pokrytą koronką cipkę o jego erekcję, a Draco jęczy, czując na sobie jej wilgotne ciepło.

- Umrze – dyszy, odciągając majtki na bok i drażniąc czubek jego penisa swoim wejściem. - Chociaż to będzie podejrzane.

Draco patrzy na nią.

- Tak. To jedyny sposób.

- Dobrze.

Podniecała go jej wiara w niego.

Przyciąga ją mocno do siebie.

~OO~

Hermiona wpatruje się w swoją monetę, wciągając gwałtownie powietrze, gdy serce podskakuje jej w piersi.

- Kingsley podjął decyzje - szepcze. Jej wzrok natychmiast wędruje do Draco siedzącego na sofie w salonie. - Wycofuje się z ruchu oporu.

Uśmiecha się z błyskiem w oczach.

- Chciałbym zobaczyć minę Warringtona.

Przygryzając dolną wargę, Hermiona parska śmiechem.

- Ja też, szczerze mówiąc. Co teraz? Kingsley ogłosi zamiar kandydowania na Ministra — ale Yaxley też to zrobi. Czarny Pan będzie wściekły.

- Oczywiście, że będzie - odpowiada Draco bez trudu - ale on zawsze jest wściekły.

- Wyżyje się na tobie.

Draco pochyla głowę.

- Tak.

Po jego spokojnym potwierdzeniu Hermiona wie, że spodziewał się tego od początku. Ale z jej doświadczenia wynika, że Draco nie unika fizycznego bólu, jeśli oznacza to osiągnięcie celu.

- Idę z tobą - mówi stanowczo. - Kiedy się dowie. Może wtedy potraktuje cię łagodniej.

- Nie ma szans.

Hermiona marszczy brwi, podciągając nogi pod siebie. - Nie będę cię znowu wyciągać znad krawędzi śmierci.

- Nie - przeciąga - nie będziesz. Bo razem przejdziemy przez tortury i oboje skończymy jako wraki. Potrzebuję, żebyś została na obrzeżach tego wszystkiego, na wypadek gdyby mi się nie udało. - Jego głos łagodnieje. - Doceniam, że chcesz się za mną wstawić. Dam radę — obiecuję.

Krzywi się, nienawidząc sytuacji, w której to wszystko ją zostawia. Jest przyzwyczajona do działania, do brania na siebie odpowiedzialności. Od miesięcy musi patrzeć, jak Draco rusza do walki, pełniąc rolę pośrednika Czarnego Pana między jego siłami, nie mogąc odegrać swojej roli.

Realistycznie rozumie sytuację. Każdy członek oporu, który zobaczy ją u boku Draco, natychmiast ją zaatakuje, a Czarny Pan i tak nigdy nie wysłałby jej do walki. Podejrzewa, że nadal nie ufa jej obecności w dworze.

To dziwna ironia — Draco jest gotów regularnie znosić klątwy torturujące, ale nie pozwala jej walczyć.

Hermiona wie, że jej rola w tym wszystkim to działania zza kulis. Ale mimo to boli ją, gdy patrzy, jak odchodzi — nie wiedząc, czy którykolwiek dzień nie okaże się tym, w którym nie wróci. Czy zostanie sama z bałaganem ich niedokończonych planów.

Nie wie, czy poradziłaby sobie z tym wszystkim sama.

Nie sama, przypomina sobie. Harry, Neville i Theo też są teraz zaangażowani.

- Nie chcę już patrzeć, jak bierzesz na siebie całe to gówno - mówi cicho przez zaciśnięte zęby.

Draco zaciska usta, oceniając ją wzrokiem.

- Musisz spojrzeć na to z szerszej perspektywy. To teraz nasza rzeczywistość, ale nie będzie tak zawsze. Muszę wiedzieć, że sobie poradzisz, jeśli wszystko się posypie i będę cię potrzebował.

- Dobrze. - Przyciska palce do skroni, próbując powstrzymać migrenę. - Co robimy teraz?

Draco zakłada kostkę na kolano.

- Czarny Pan oczekuje, że poprowadzę kampanię wyborczą Yaxleya na Ministra. - Prycha. - A tymczasem knuję jego upadek.

- Musimy sprawić, żeby wyglądało na to, że popieramy kandydaturę Yaxleya - rozumuje Hermiona. - Nie Kingsleya.

- Dokładnie.

Krzywiąc się na złożoność sytuacji, potrząsa głową.

- Co możemy zrobić, żeby zapewnić Kingsleyowi zwycięstwo?

Draco przez dłuższą chwilę wpatruje się w książkę na swoich kolanach, po czym podnosi wzrok z wyczekującym uniesieniem brwi.

- Jak myślisz, co zamierzamy zrobić?

Mimo woli, uśmiech wpełza jej na twarz.

~OO~

To pojebane, stwierdza Draco, że potrafi się psychicznie przygotować na tortury. Rozluźnienie mięśni; odcięcie się mentalne. Ten sposób, w jaki potrafi sięgnąć do jakiejś części siebie, która potrafi to trochę łatwiej zablokować.

Wiedział, że Czarny Pan będzie wściekły z powodu Thicknesse'a — a potem Shacklebolta — ale są sprawy ważniejsze.

To nie znaczy, że z ochotą staje naprzeciw Klątwy Cruciatus swojego pana.

Ale przyjmie ją. Nawet myśli, że tym razem może na nią zasłużył. To przecież jego machinacje doprowadziły do tego wszystkiego — i musi powstrzymać uśmiech na tę myśl.

Pewnego dnia cały ten ból będzie tego wart. To desperacka, naiwna myśl, ale nie ma wyboru — musi trzymać się tej drobnej iskry nadziei, którą w sobie odkrył. Nie może znieść myśli, że wszystko to pójdzie na marne. Że zginie — że Hermiona zginie.

Pierwsze zaklęcie uderza, a palący ból rozdziera go, przeszywając skórę, mięśnie i szarpiąc kości.

Zna ten ból dobrze, ale to nie sprawia, że łatwiej znieść pierwszy cios.

Zaciskając zęby, zmusza się, by zsunąć się pod własne mentalne bariery, by znaleźć schronienie w sobie przed burzą szalejącą w jego ciele. Iskra magii unosi się w nim i instynktownie się jej chwyta.

W jednej chwili rozpoznaje jej istotę. Granger.

Ta magia jest pocieszeniem i ulgą, i Draco zanurza się w niej, zaskoczony, że część bólu znika. Jakby magia utworzyła wokół niego ochronną tarczę. Część napięcia odpływa, i musi się wysilić, by zachować kamienną twarz.

A gdy tortury trwają, Draco pogrąża się w nieświadomości.

~OO~

Zastaje Granger w salonie, siedzącą w fotelu z książką na kolanach.

- Wróciłeś - mówi, zerkając znad strony. Przez chwilę bada jego twarz wzrokiem. - Nie przyjął tego dobrze?

- Nie - odpowiada Draco. - Nie przyjął. Ale... - Urywa, obserwując ją uważnie. Jest w niej coś bladego, wyczerpanego, jakby zużyła ogromne pokłady energii. Przerażenie uderza w niego z siłą, gdy pojawia się podejrzenie. Obniża głos. - Co zrobiłaś?

- Nic - szepcze, choć nie patrzy mu w oczy. - Nic nie zrobiłam.

- Co się stało? - pyta, opierając dłonie o podłokietniki jej fotela i pochylając się. - Z magią?

- Nie wiem. - Kręci głową. - Poczułam coś w połączeniu. Poczułam ból.

Przez długą chwilę tylko się na nią gapi, jego umysł pracuje na pełnych obrotach, próbując zrozumieć, co mówi. I czego nie mówi. Ona patrzy na niego ponownie, w jej spojrzeniu jest coś zuchwałego, podszytego wyczerpaniem, a Draco nie jest pewien, czy w ogóle oddycha.

- Co - cedzi przez zęby - zrobiłaś?

- Nic - oddycha. - Nawet nie zorientowałam się od razu, co się dzieje, a potem...

Jego palce zaciskają się na podłokietniku, frustracja narasta w nim gwałtownie. Wie, że to irracjonalne, ale sama myśl, że mogła jakoś sięgnąć do niego, zabrać część bólu, uderza w tę część jego duszy, która już i tak nienawidzi sytuacji, w jakiej ją postawił.

Nie mogąc ubrać tego w słowa, pyta tylko:

- Nic ci nie jest?

Merlinie, nie potrafi nawet spojrzeć jej w oczy. Jest przyzwyczajony do gniewu Czarnego Pana — ale myśl, że naraził ją na to, przyprawia go o mdłości.

- W porządku - szepcze, jej powieki drgają, zanim się zamykają. - Nie było... chyba aż tak źle.

Draco chwyta tył jej głowy, palce wplatają się w jej loki, i unosi jej twarz ku sobie. Jej oczy otwierają się gwałtownie i znów spotykają jego spojrzenie. Są szkliste i przekrwione.

- Było aż tak źle - mówi, a w jego wnętrzu kotłuje się poczucie winy i wstydu. Jedyną rzeczą, którą udało mu się osiągnąć przez cały ten czas, było względne utrzymanie jej w bezpieczeństwie. - Nie widziałem go tak wściekłego od tamtej nocy na przyjęciu.

Jej palce zaciskają się na jego nadgarstku.

- Nic się nie stało.

Patrzą na siebie, a mimo wszystko w Draco zaczyna kiełkować ciekawość. Do tej pory testowali magię więzi na różne sposoby, ale nigdy nie udało im się sięgnąć do siebie w taki sposób. By naprawdę czerpać z siebie nawzajem.

- Nie mogłam pozwolić, żebyś znosił to sam - szepcze.

Fakt, że nie tylko wyczuła tortury, ale też je z niego wyssała, wchłonęła w siebie, trafia w czuły punkt.

- Jak to zrobiłaś? - pyta, drżącym głosem. Przesuwa palcami po jej policzku. Zbiera się w sobie. - Powiedz mi, jak.

Kiedy kiwa głową, widzi, jak ostatnie napięcie opuszcza jej ciało, a spojrzenie się przejaśnia.

- Nie jestem pewna — to było instynktowne. Ale myślę, że mogę to zrozumieć i powtórzyć.

- Dobrze. - Całuje ją w usta, mając nadzieję, że poczuje w tym przeprosiny, rozpacz. - Bo będziemy tego potrzebować.

~OO~

Ministerstwo jest w całkowitym chaosie.

W dniach, które minęły od jego ostatniej wizyty, resztki struktury, jakie jeszcze istniały, zdają się całkowicie rozpadać. Draco uśmiecha się pod nosem, wdzięczny za maskę Śmierciożercy, która skrywa jego twarz, gdy rzuca ukradkowe spojrzenie Theo stojącemu obok.

- Interesujące - przeciąga z przesadną manierą, na wypadek gdyby ktoś ich podsłuchiwał. - Że ten system jest tak lichy, iż wystarczy jedno małe zabójstwo, by wszystko się zawaliło.

Draco ledwo słyszy parsknięcie Theo.

- Interesujące to jedno z określeń.

Podnosząc głos, Draco mówi:

- Czarny Pan jest niezwykle niezadowolony.

Kobieta pracująca przy pobliskim biurku wyraźnie się wzdryga.

- Problem zostanie wkrótce rozwiązany - mówi Theo z pewnym skinieniem głowy, tonem uspokajającym, jakby ktokolwiek w pobliżu naprawdę chciał, by kolejny Śmierciożerca przejął kontrolę nad operacjami. - I wszystko wróci do normy.

To oczywiście tylko gra pozorów. Pokaz siły Czarnego Pana wobec tych w czarodziejskim społeczeństwie, którzy nie mają odwagi się mu sprzeciwić. Tych nieszczęsnych półkrwi i czystokrwistych, którzy nadal pracują jako trybiki w skorumpowanym systemie, ale nie chcą aktywnie włączyć się do wojny.

Draco ich nienawidzi. Zazdrości im wyboru.

Mimo to, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z jego planem, to nie Yaxley — ani żaden inny Śmierciożerca — będzie rządził Ministerstwem. Będzie to ktoś naprawdę kompetentny. Ktoś, kto może przywrócić choćby pozory porządku.

- Dzięki Merlinowi - mruczy Theo pod nosem, a Draco dobrze wie, że nie chodzi mu o żaden plan Czarnego Pana. Idą alejką między biurkami, zerkając na stanowiska pracy, a Draco obserwuje, jak większość pracowników cofa się przed ich bliskością. Ale nikt nie odważy się odezwać.

Cały system to śmieć. Fakt, że ktoś jeszcze wypełnia papiery, podczas gdy oni co tydzień walczą na ulicach, drażni go bardziej, niż powinien.

Te taktyki to nic więcej niż zastraszanie. Mają sprawić, by ludzie stojący pośrodku uznali i szanowali władzę Czarnego Pana — i nie odważyli się przeciwstawić. To właśnie dzięki temu opór pozostaje względnie stłumiony, mimo rosnącego okrucieństwa Śmierciożerców.

Podczas gdy kontynuują farsę inspekcji Ministerstwa Magii, Draco sięga po iskrę magii w sobie, odnajdując ją niemal natychmiast. Po drugiej stronie czuje sygnaturę Granger i wtula się w nią.

Uśmiech pojawia się na jego ustach, gdy czuje jej uwagę po drugiej stronie.

Pracują nad tym, by jeszcze bardziej wzmocnić magię więzi, przygotowując każdy jej aspekt na to, co muszą zrobić. Moment śmierci Yaxleya będzie podejrzany, niezależnie od okoliczności, ale Draco musi dopilnować, by reszta planu przebiegła bez zarzutu.

To nie jest plan, który można przyspieszyć — a każdy dzień ma znaczenie.

Ministerstwo już przygotowuje się do wyborów tymczasowych — a Draco śledzi Shacklebolta przez Pottera równie uważnie, jak obserwuje Yaxleya.

Nie ma sposobu, by to nie wyglądało na zamach. Nie po tym, jak Yaxley ogłosił swoją kandydaturę na Ministra. Draco może tylko sprawić, by wyglądało to na akcję oporu.

Ale musi się to wydarzyć na tyle późno, by Czarny Pan nie zdążył wstawić kogoś nowego.

Wszystko to sprowadza Draco do tej samej pozycji już po raz kolejny od śmierci Thicknesse'a — do obserwowania operacji w Ministerstwie, gdy ma o wiele ważniejsze sprawy na głowie.

- Nott - rzuca ostro, prostując ramiona. Rzuca kolejne twarde spojrzenie przez maskę w stronę pracowników Ministerstwa. - Czas iść.

~OO~

Dom, który Draco zdobył w Londynie, ma mały ogród — jałowy, ale zadbany — i tak naszpikowany zaklęciami ochronnymi, że powietrze jest gęste od magii. Hermiona siedzi na ławce, wpatrując się w pusty skrawek ziemi, na którym zalega cienka warstwa śniegu, gdy Draco wychodzi z domu.

Jej wzrok przesuwa się w jego stronę, bez zaskoczenia. Odkąd pogłębiali więź między sobą, coraz częściej jest świadoma jego obecności, a gdy się skupi, potrafi określić jego lokalizację. Czasem nawet nastrój.

- Jak postępy? - pyta, kierując spojrzenie z powrotem na blade, błękitne niebo.

Siada obok niej, plecy ma napięte, przeczesuje dłonią włosy.

- Zgodnie z przewidywaniami - mruczy. - Czarny Pan uważa, że ma przewagę, Yaxley wierzy, że zostanie kolejnym Ministrem Magii, a mnie traktują jak psa na posyłki. - Wargi wykrzywiają mu się z niesmakiem. - To cholerny cyrk, szczerze mówiąc.

- Według Harry'ego - odpowiada Hermiona - Kingsley stara się zdystansować od przywództwa ruchu oporu. Czytałam dziś rano w „Proroku", że wierzy, iż może osiągnąć więcej dla świata czarodziejów bez powiązań z oporem.

- Ma rację - przeciąga Draco. - Zwłaszcza gdy znaczna i wpływowa część wyborców ma powiązania z ciemną stroną. Ale nikt nie chce widzieć Yaxleya na szczycie Ministerstwa. Szczerze mówiąc, sami sobie strzelają w stopę, wystawiając go jako kandydata.

Hermiona rzuca mu ostrożne spojrzenie.

- Szczerze mówiąc, dziwi mnie, że nie próbował wystawić ciebie jako kandydata.

Przez dłuższą chwilę Draco nie odpowiada. Hermiona wie, że choćby przez moment musiał o tym pomyśleć.

- Mnie też - mówi w końcu. - Jestem za młody, oczywiście, i zbyt efektywny jako Śmierciożerca. - Wypowiada to z wyraźnym niesmakiem. - Ale dziwi mnie, że nie rozważył tej opcji.

- A ty byś się zgodził?

- Gdyby chciał, żebym kandydował, to bym kandydował. - Wzrusza ramionami z pozorną obojętnością, która nie pasuje do napięcia w jego barkach. - Narobiłoby to niezłego bałaganu. W wielu aspektach Yaxleya łatwiej posprzątać. A ja nie chcę władzy. Jeśli kiedykolwiek przez to wszystko przejdziemy... nie chcę mieć z tym nic wspólnego.

Jej własna reakcja na te słowa ją zaskakuje. Przez długi czas działali w przekonaniu, że raczej nie przetrwają do końca tego wszystkiego. Że po prostu próbują stworzyć lepsze warunki dla świata, który będzie istniał po nich.

Merlin wie, że ręce Hermiony nigdy nie będą czyste — a ona może się tylko domyślać, ile krwi ma na swoich Draco.

- Jeśli przetrwamy - szepcze - może po prostu odejdziemy.

Między nimi zapada cisza, i Hermiona zastanawia się, czy Draco próbuje zrozumieć, co to może oznaczać. Ich życia są nierozerwalnie związane, i nie ma sposobu, by zerwać więź. Ale to nie znaczy, że muszą pozostać blisko siebie.

Jeśli pewnego dnia nie będą już mieć wspólnego celu — czy zostanie między nimi cokolwiek?

Ta myśl ściska jej żołądek w supeł.

- Tak - mówi w końcu. - Chyba moglibyśmy.

Wyciąga nogi przed siebie, mruży oczy w stronę bladego nieba, dłonie splecione ma na brzuchu. Gdy cisza znów się przedłuża, jego powieki zaczynają opadać, jakby nie miał już siły ich utrzymać.

Pamięta czasy, gdy nigdy nie zaufałby jej w ten sposób. Ze swoją szczerością. Ze swoim życiem.

Westchnąwszy, Hermiona przysuwa się bliżej, a ciepło wypełnia ją, gdy Draco obejmuje ją ramieniem. Tak rzadko mają chwilę spokoju, że ten gest ją zaskakuje, ale pozwala sobie na tę chwilę słabości i wtula się w jego objęcia.

- Nie wiem, czy to miejsce kiedykolwiek znów będzie dla mnie domem - mówi cicho. Myśli o swoich rodzicach, żyjących w alternatywnej rzeczywistości na drugim końcu świata, i po raz kolejny czuje ulgę, że już jej nie pamiętają. Często sama siebie nie poznaje. - Albo czy będę w stanie tu zostać.

Jeśli szuka odpowiedzi, nie wie, czego właściwie oczekuje.

Draco wypuszcza długie westchnienie, poprawiając uścisk na jej ramieniu.

- Nic nie było dla mnie domem, odkąd pamiętam.

Hermiona chce powiedzieć coś więcej — że przynajmniej nie są sami. Ale nie wie, jak to ująć, nie zdradzając czegoś głębszego.

- Zastanowimy się nad tym, gdy przyjdzie czas - mówi zamiast tego, przygryzając język. - Przed nami jeszcze wiele, zanim to nastąpi. Jeśli w ogóle przetrwamy to, co nadchodzi.

- Duże „jeśli" - mruczy w jej włosy. - Czasem myślę, że może lepiej byłoby, gdybym nie wyszedł z tego cało. Co to za życie po tym wszystkim, co zrobiłem?

Chce zaprzeczyć jego wątpliwościom, obiecać coś, do czego nie ma prawa — ale słowa więzną jej w gardle. Bo sama zbyt często zadawała sobie to pytanie. Ma na sumieniu zbyt wiele istnień, i przez długi czas zapomniała, co to znaczy czuć cokolwiek.

Jej wzrok przesuwa się na blondyna u jej boku.

Nawet teraz nie wie, czy może sobie ufać, jeśli chodzi o emocje.

I dobrze — bo nie ma miejsca na litość w tym, co musi nastąpić.

Chapter Text

Sondaże Proroka wskazują na przewagę Yaxleya.

Draco marszczy brwi na wiadomość od Theo, gdy litery znikają z powierzchni jego monety.

Cholerni tchórze, wszyscy jak jeden. Nawet gdyby nie był Śmierciożercą, bez trudu rozpoznałby Shacklebolta jako rozsądniejszą opcję. Wystarczy jedno spojrzenie na Yaxleya, by wiedzieć, że ten człowiek nie potrafi zadbać o siebie, a co dopiero o całą magiczną Wielką Brytanię.

Nie umyka mu ironia, że to właśnie on doprowadził do tego zwrotu w sondażach, zwiększając liczbę patroli Śmierciożerców w Londynie i innych większych społecznościach czarodziejów w całej Brytanii. Każdy, kto nie chce, by Śmierciożercy pukali do jego drzwi, wyrazi poparcie dla kandydata wybranego przez Czarnego Pana.

Czy rzeczywiście zagłosują w ten sposób — to już inna sprawa. Ale Draco nie może pozwolić sobie na takie ryzyko.

Do wyborów zostały tylko trzy dni.

Sięgając po nić magii, Draco śledzi Hermionę i uśmiecha się ironicznie, gdy zauważa, że ​​jest pod prysznicem. Odsuwa się od niego, a irytacja miesza się z rozbawieniem.

Ich niemal nieustanne eksperymenty z magią więzi doprowadziły do ​​licznych odkryć, a on zagłębia się w tę więź, szukając myśli o niej pod prysznicem, nagiej i mokrej, i wysyła falę pożądania przez więź.

Czeka, jego serce bije nieco szybciej, aż ona sięga po nić magii, uwodzicielskie splatanie jej rdzenia z jego własnym, i szarpie.

To zaproszenie.

Merlin jeden wie, że oboje mogliby się zrelaksować.

Twardnieje niemal natychmiast. I zrywa się z miejsca.

~OO~

Gdyby nie poznała Draco Malfoya od innej strony, Hermiona mogłaby uwierzyć w kamienną, stoicką postawę mężczyzny stojącego przed nią. Dreszcz przebiega jej po kręgosłupie, gdy wraca myślami do dni, w których polowali na siebie nawzajem, gdy dzieliła ich tylko jedna klątwa od odebrania sobie życia.

Wtedy znała go tylko jako zimnego, obojętnego.

Teraz widzi to w nim wyraźnie — okrutną fasadę, którą wznosi, gdy musi. Ciemność w jego wnętrzu, która zapewniła mu miejsce u boku najbardziej złowrogiego czarodzieja w historii. Hermiona nienawidzi tej strony Draco — ale potrzebuje tego przypomnienia.

Bo choć nauczyli się sobie ufać, to wszystko jeszcze się nie skończyło.

Od dni Hermiona gromadziła w sobie magię, pozwalając jej narastać i wypierać każdą inną część siebie. Jej skóra drży od nadmiaru, a ona, krok po kroku, przekazywała jej nadmiar Draco przez więź.

Magia, która teraz płynie między nimi, jest większa niż wszystko, co kiedykolwiek w sobie zgromadziła. Większa, niż sądziła, że potrafi.

To właśnie ta magia — starannie wykształcona umiejętność — początkowo przyciągnęła jego uwagę.

A teraz będą potrzebować każdej jej cząstki.

Draco stoi u jej boku wyprostowany, w szatach Śmierciożercy, z maską opartą na potarganych włosach. Jego wyraz twarzy jest pusty, oczy martwe. Magia wibruje w powietrzu między nimi, i Hermiona wie, że gdyby sięgnął po różdżkę, jego ręka nie zadrżałaby. Wszedł w tę część siebie, która istnieje tylko po to, by przetrwać. Tę, która zrobi wszystko, by przeżyć jeszcze jeden dzień.

Tę, do której nie potrafi nie czuć przyciągania.

Jej własne nerwy drżą.

Spoglądając na nią, Draco unosi lewą rękę i podciąga rękaw do łokcia. Wypuszcza długie, ciężkie powietrze.

Hermiona daje niemal niedostrzegalny znak głową.

W jednym płynnym, wyćwiczonym ruchu przesuwa opuszkiem kciuka po wężu i czaszce, które szpecą jego przedramię, czarne jak noc, i oboje czekają z wstrzymanym oddechem.

Mija minuta — potem druga.

Z cichym szelestem szat Yaxley pojawia się przed nimi w pustym magazynie. Tym samym, w którym Draco kiedyś więził Hermionę, próbując wydobyć głębię jej magii bezróżdżkowej. Gdzie spotkali się, by negocjować uwolnienie Harry'ego.

Teraz wydaje się to aż nazbyt odpowiednie.

Zmarszczka dezorientacji pojawia się na czole mężczyzny, gdy dostrzega Hermionę — w tym samym momencie Draco unosi dłoń i wznosi solidną barierę zaklęć przeciwko teleportacji.

Yaxley napina się, jego wzrok przeskakuje między nimi. Zdejmuje maskę z twarzy z paskudnym grymasem.

Twarz Draco pozostaje nieczytelna.

- Co to ma znaczyć? - warczy Yaxley, patrząc to na jednego, to na drugiego. Hermiona dostrzega moment, w którym zaczyna się niepokoić — jego oczy się zwężają, gdy próbuje złożyć sytuację w całość.

Od tygodni to Draco prowadził kampanię na Ministra.

W końcu Yaxley sięga po różdżkę, zaciskając zęby.

- Zaplanowałeś coś na własną rękę, co?

Na ustach Draco pojawia się lekki, pozbawiony rozbawienia uśmiech.

- Obawiam się, że tak.

Gdy Yaxley rzuca pierwsze zaklęcie, Draco unosi rękę. Błysk światła odbija się od niewidzialnej tarczy i uderza w daleką ścianę.

Serce Hermiony podskakuje, adrenalina uderza w żyły — pierwszy raz od miesięcy czuje ekscytację walką. Zgromadziła w sobie tyle surowej magii, że nie potrzebuje różdżki, i gdy Yaxley rzuca kolejne zaklęcie w stronę Draco, ona wypuszcza włócznię magii, która oplata jego dłonie i wiąże nadgarstki.

Przeklina, gdy nagły ruch wykręca mu rękę; jego różdżka spada na ziemię z cichym stuknięciem.

Yaxley z szeroko otwartymi oczami odwraca się w jej stronę. Przez jego twarz przebiega nagły błysk strachu.

- Zbyt długo - mówi cicho Draco - nie doceniałeś mojej żony.

Hermiona sięga w głąb siebie po skumulowaną złość, którą tłumiła przez cały czas pobytu w Malfoy Manor, i wypuszcza kolejną falę magii, unieruchamiając jego nogi, puls dudni jej w uszach.

Jeszcze jeden błysk — i Yaxley zastyga w miejscu, całkowicie nieruchomy.

Magia wciąż wylewa się z niej falami, przepełniając więź między nimi i wypełniając powietrze delikatnym połyskiem. Hermiona łapczywie łapie oddech, surowa moc pulsuje w jej wnętrzu.

Uwięziony w miejscu Yaxley tylko patrzy na nią, oczy ma szeroko otwarte, pełne czegoś pomiędzy przerażeniem a podziwem.

Hermiona nie spuszcza z niego wzroku, unosząc dłonie.

Otwierając dłonie, uwalnia magię, którą gromadziła przez dni, pozwalając jej rozlać się nagle i gwałtownie. To widok, którego nigdy wcześniej nie potrafiłaby sobie wyobrazić.

Łapie spojrzenie Draco u swego boku, jego usta wykrzywiają się w uśmiechu pełnym podziwu.

- Jest wyjątkowa, prawda? - mówi do Yaxleya, ale jego oczy pozostają utkwione w niej, przepełnione pożądaniem.

Hermiona wstrzymuje oddech na widok tej jawnej żądzy w jego spojrzeniu i nie potrafi oderwać wzroku, gdy Draco przejmuje magię, kierując ją do siebie przez więź między nimi. To znacznie więcej magii, niż potrzebują — wystarczająco, by zabić dziesięciu ludzi, jeśli odpowiednio ją ukierunkować.

Magia wnika w opuszki palców Draco, rozświetlając żyły w jego ramionach, a widok ten jest oszałamiający. Jego srebrne oczy błyszczą surowymi nićmi jej magii.

Żołądek Hermiony się zaciska, serce bije w piersi w szaleńczym rytmie.

- Wiem, co myślisz - mówi Draco niemal rozmownie, odwracając się z powrotem do Yaxleya. - Że nie mogę cię zabić, bo mój pan się o tym dowie.

Yaxley tylko patrzy, wciąż zamrożony i przytwierdzony do miejsca.

Draco zaciska pięść na moment, lśniąc od magii, a gdy ją otwiera — powoli, leniwie — następuje wybuch surowej mocy. Uśmiecha się złośliwie, gdy magia staje się biała i gorąca, tańcząca w płomiennym blasku.

- Ale to nie jest moja magia.

W miarę jak moc narasta, a ciepło otula Hermionę niczym piec kowalski, jej klatka piersiowa się zaciska. Wizja zaczyna się zaciemniać, magia więzi czerpie z jej siły, z jej rdzennej mocy. Ale Hermiona wciąż się trzyma, kurczowo trzymając się więzi.

Ciemność wpełza za jej oczy, oddech przyspiesza.

Może Draco też to czuje, bo jego spojrzenie zatrzymuje się na jej twarzy. To uczucie przypomina ceremonię więzi — gdy magia wpełzła w nich i pozbawiła przytomności.

Ale Draco puszcza do niej oko, z cieniem rozbawienia na ustach.

A potem, bez ostrzeżenia, odwraca się z powrotem do Yaxleya i uwalnia magię.

Ta przelatuje przez magazyn, błyszcząca fala, która zwęża się w skupiony promień mocy.

Magia przebija Yaxleya na wylot, a życie znika z jego oczu, zanim Hermiona zdąży mrugnąć.

Jego ciało osuwa się na ziemię, z dziurą w klatce piersiowej, z raną natychmiast przypalona na brzegach.

Draco stoi obok niej, a jedynym znakiem, że jest świadomy tego, co się stało, jest cichy wdech.

Hermiona, oddychając szybko, sięga po jego dłoń, a jego palce zaciskają się mocno wokół jej. Nie potrafi pojąć tej chwili — intensywności magii — nagłości śmierci Yaxleya.

Jej wzrok zatrzymuje się na ziejącej dziurze, gdzie kiedyś było serce mężczyzny.

Słyszy tylko własne serce, bijące gdzieś między klatką piersiową a gardłem. Nadmiar magii wciąż lśni w powietrzu, jasny i radosny, mimo podstępnego czynu, którego właśnie dokonał.

I gdy patrzy, oszołomiona na bezwładne ciało, Draco znów ściska jej dłoń, a ona czuje, jak wiązki magii krążą na jego rozkaz.

Lśniąca magia otacza ciało Yaxleya, i na jej oczach znika — rozpada się w popiół i pył, który łapie wiatr i ulatuje przez okno.

W końcu Draco puszcza jej rękę i robi krok naprzód. Patrzy na miejsce, gdzie stał Yaxley, ale to mogłoby być każde inne miejsce na podłodze. Nie pozostał żaden ślad, magia była tak dokładna i natychmiastowa, że nie rozlała się nawet kropla krwi.

Hermiona nie potrafi wydobyć z siebie słowa, gdy Draco dotyka czubkiem buta betonowej posadzki. Potem podnosi wzrok na nią.

- Zadziałało - mówi cicho.

I nagle wszystko do niej dociera.

Więzi zadziałały. Spirala magii była wystarczająca. A w przedłużającej się ciszy może tylko przypuszczać, że działania Draco nie uruchomiły magicznej ochrony, jaką Mroczny Znak zapewnia Śmierciożercom przed sobą nawzajem.

W sobie nie znajduje ani odrobiny żalu. Może była już odpowiedzialna za zbyt wiele śmierci, które nie zostawiły śladu.

Ale ta jest znacząca.

Draco wciąż patrzy na miejsce, gdzie upadł Yaxley, a Hermiona podchodzi ostrożnie.

- Wszystko w porządku? - pyta, zaskoczona jego cichą zadumą.

Spogląda na nią, z wyrazem twarzy, którego nie zna.

- Przez lata - mówi cicho - byłem zmuszany do zabijania. Do odbierania życia bez powodu, na rozkaz szaleńca. - Wciąga cichy oddech, wypuszczając resztki magii z opuszków palców. - To pierwszy raz, kiedy zrobiłem to dla siebie. Dla nas.

Te słowa uderzają ją prosto w serce, a wyraz jego twarzy sprawia, że wygląda mniej jak zatwardziały Śmierciożerca, a bardziej jak zagubiony młody mężczyzna.

To strona Draco, której nie znała.

Strona, którą mogłaby poznać, gdyby nie byli uwikłani w wojnę od czasów nastoletnich.

Sięga po resztki skumulowanej magii w sobie i machnięciem dłoni rozpuszcza bariery. Potem chwyta jego dłoń, przyciąga go do siebie i teleportuje ich oboje do londyńskiego domu.

Zmęczenie uderza w nią z pełną siłą — to efekt ogromnego wydatku magii, napięcia więzi i uwolnienia adrenaliny.

Draco mocno trzyma jej rękę, a potem odwraca się do niej, przyciągając ją do siebie.

- Właśnie otworzyliśmy nowy wymiar kłopotów - mruczy przy jej skroni, całując ją w czoło.

- Poradzimy sobie - szepcze, wtulając się w niego. - Poradzimy sobie ze wszystkim.

Czerń znów wpełza w kąciki jej widzenia — każda magia ma swoją cenę. Wycieńczenie narasta, sięgając po to, co zostało z jej rdzennej mocy. Ta magia nie jest łagodna, nie jest jasna, ale jest istotna — i dziś udowodniła swoją wartość.

Draco patrzy na nią, jego wzrok jest nieco zamglony, powieki drgają — i Hermiona wie, że on też to czuje. Zsuwa jego szaty z ramion, rzucając je na krzesło.

Pociąga go w stronę jedynej umeblowanej sypialni w domu, zdejmuje buty; on robi to samo i kładzie się pod kołdrą, przyciągając ją do siebie, oboje wciąż w pełni ubrani.

I gdy ciemność w końcu ją ogarnia, poddaje się w ramionach jego ciepła.

~OO~

Śpią przez wiele godzin, a gdy Draco się porusza — oszołomiony i z pulsującym bólem głowy — całe jego ciało wydaje się zesztywniałe. Hermiona leży rozwalona na jego piersi, w pełni ubrana.

Przesuwa ją ostrożnie, starając się nie zakłócić jej snu, po czym wstaje z końca łóżka i rozciąga zesztywniałe mięśnie. Sięga po monetę, ciepłą w kieszeni, i znajduje kilka wiadomości od Theo, pojawiających się jedna po drugiej.

Jak poszło?

Masz coś czym chciałbyś podzielić się z resztą klasy?

Halo???

Na litość boską, nie mów mi, że nie żyjesz.

Parska śmiechem na ostatnią wiadomość i wystukuje odpowiedź na swojej monecie.

Nie żyję.

Czarna magia więzi mocno go wykończyła po wykonaniu zadania, a Draco wciąż czuje zawroty głowy — zarówno z powodu tego, co się wydarzyło, jak i jego konsekwencji.

Intensywności magii i jej głębi.

Potrafi sobie wyobrazić przewracanie oczami Theo, gdy na monecie pojawia się kolejna wiadomość.

Nie drażnij się ze mną. Oczywiście, że nadal jestem na ciebie skazany. Udało się?

Choć odpowiedź wisi na krawędzi jego świadomości, Draco chowa monetę do kieszeni i nalewa sobie szklankę wody. Czy się udało? To pytanie obciążone znaczeniem, mimo swojej prostoty.

Bo fakt, że więzi zadziałały — że połączyły ich magię, że przekierowały moc Hermiony do niego — oznacza, że udało się na wielu poziomach. Oznacza, że jego ostateczny cel — zakończenie panowania Lorda Voldemorta — jest możliwy.

Oznacza, że wszystko to można spleść delikatną nicią nadziei.

Że po raz pierwszy od lat Draco może pomyśleć, że to wszystko może się skończyć.

Nie może pozwolić sobie na zbyt długie rozważania, bo obawia się, że zabraknie mu siły, by zrobić to, co jeszcze musi zostać zrobione.

Gdy wyczuwa obecność Hermiony, odstawia szklankę. Podchodzi do niego od tyłu, obejmuje go w pasie i opiera twarz o jego ramię.

Draco chwyta jej dłoń, spoczywającą na jego brzuchu, i unosi jej kostki do ust.

- Udało się.

- Udało się, - powtarza, słowa tłumiąc w jego koszuli.

Przez dłuższą chwilę chłonie ciszę i spokój, uczucie pokoju łagodzące poszarpane krawędzie jego duszy. Może nawet nie zasługuje na ten skrawek nadziei — ale na Merlina, minęło tyle czasu, odkąd czuł cokolwiek podobnego.

- To pierwszy krok z wielu, - mówi, dając głos jednej z wielu wątpliwości, które wciąż w nim żyją.

Ona zaciska uścisk.

- Po kolei. - Zwolniwszy, obchodzi go i opiera się o kuchenny blat. - Wszystko w porządku? Tak na poważnie?

Przygląda się jej przez chwilę — jej włosy są potargane od snu, a resztki makijażu rozmazane w kącikach oczu. Draco ociera jedno z miejsc opuszkiem kciuka, a potem przesuwa go w dół, aż do jej dolnej wargi.

Ona muska jego kciuk zębami, oczy ma rozświetlone uśmiechem. Oplata językiem jego palec.

Draco pragnie zabrać ją z powrotem do sypialni, by rozładować nagłe napięcie w podbrzuszu. By uczcić to zwycięstwo.

Ale jego moneta znów się nagrzewa i przeklina, sięgając po nią, przypominając sobie, że nie odpowiedział.

??? Udało się?

Kręcąc głową, wystukuje wiadomość.

Tak.

Zanim jego wiadomość znika, pojawia się kolejna od Theo.

Dobrze. Wracaj — mamy robotę.

Przewracając oczami, Draco pokazuje monetę Hermionie. Klepie ją w pośladek, wywołując zaskoczony pisk, i szepcze jej do ucha:

- Później.

Po czym teleportuje ich z powrotem do dworu.

~OO~

Kiedy o tym myśli, sytuacja staje się nieskończenie bardziej skomplikowana teraz, gdy Yaxley nie żyje.

Wybory na Ministra Magii odbędą się już za dwa dni, i to tylko kwestia czasu, zanim ktoś — mianowicie Voldemort — zorientuje się, że Yaxley zniknął. Dosłownie.

Obecnie pozostał tylko jeden zarejestrowany kandydat.

Według Harry'ego, Kingsley ma dobrą pozycję w wyścigu o urząd, choć unika częstego kontaktu, by nie wzbudzić podejrzeń byłego lidera oporu.

Nic już nie ma sensu, a im bardziej wszyscy oddalają się od jakiejkolwiek strony konfliktu, tym bardziej wszystko się komplikuje.

Z Flintem i Yaxleyem poza grą, a Kingsleyem, który odszedł z ruchu oporu, pozostało mniej kluczowych figur — ale wciąż wystarczająco dużo, by wszystko toczyło się dalej. Co widać po tym, że Draco właśnie bierze udział w zakrojonej na szeroką skalę potyczce.

To był najlepszy sposób, by odwrócić uwagę od śmierci Yaxleya — bo to tylko kwestia czasu, zanim Voldemort zauważy jego nieobecność i sprawdzi połączenie przez Mroczny Znak, tylko po to, by odkryć, że Yaxley nie żyje.

Hermiona nie wie, jak poradziłaby sobie z tym wszystkim, gdyby była sama. Nigdy nie była prawdziwym strategiem, i w wielu aspektach jest wdzięczna za umysł Draco.

Ale w tej chwili nie wie, co robić dalej.

Błąka się po korytarzach dworu, obserwując jak Śmierciożercy przemykają obok. W większości trzymają się od niej z daleka ze względu na Draco — i docenia to, że rzadko musi mieć z nimi do czynienia osobiście.

W idealnym przypadku powinni rozmontować przywództwo ruchu oporu.. Kingsley był wielką stratą dla dowództwa Warringtona – ale potrzebują czegoś więcej. Muszą zmieść Warringtona z powierzchni ziemi, zanim nadejdzie koniec.

Wracając do swoich kwater, bada połączenie z Draco.

Tylko przez chwilę czuje jego zaskoczenie. A potem jego magia oplata jej magie, drażniąc uwodzicielsko, a ona zaciska nogi. Pomimo tego, jak długo nienawidziła tego mężczyzny, teraz nie może się nim nasycić.

Myśli o nim, otulonym nią w łóżku, i kieruje tę myśl wzdłuż więzi.

Odpowiada jej chłodne rozbawienie podszyte pożądaniem.

Hermiona przygryza dolną wargę, próbując to sprawdzić. Chociaż jest wciągnięty w walkę, nie zareagowałby na nią, gdyby sprawa była pilna lub niebezpieczna.

Gromadząc w głowie obraz siebie nagiej, ale w czarnej koronkowej bieliźnie, stara się go przemycić przez połączenie. Walczy z uśmiechem, gdy jego natychmiastowa, nieskrępowana reakcja powraca do niej.

Grzebie w myślach, tworząc coś jeszcze bardziej sprośnego, i wybucha cichym śmiechem.

Ale zanim zdąży cokolwiek zwizualizować w więzach, trzask aportacji ostrzega ją o obecności Draco, który wbija w nią niewzruszone spojrzenie.

- A gdybym został zabity podczas pojedynku? - mruczy, pochylając się nad nią. Jego usta drgają w uśmieszku. - Cholerna dręczycielka.

Hermiona uśmiecha się do niego szeroko, obejmując go za kark i przyciągając jego usta do swoich. Nadal ma na sobie szaty śmierciożercy, a ona zrywa mu maskę z głowy i odrzuca ją na bok.

- Jak poszło? - pyta, gdy obsypuje jej szyję pocałunkami, przesuwając ją po całej długości sofy i wspinając się na nią.

- Było nudno – mruczy w jej usta, zrzucając z siebie szaty. - Dopóki żona nie zaczęła wysyłać mi natrętnych obrazów. - Zerka w górę z uśmieszkiem. - Więc zostawiłem Theo u steru.

Ociera się o niego, a ciężki oddech wydobywa się z jej ust, gdy przez spodnie spotyka jego silne podniecenie.

- Nie sądzę, żeby był szczególnie szczęśliwy z tego powodu.

- Nie obchodzi mnie to – mówi Draco, przeciągając jej przez głowę koszulkę. - I jest mi coś winien.

Hermiona wygina się na poduszce, gdy szybko pozbywają się resztek ubrań między sobą.

- W takim razie, poruczniku – szepcze mu w usta – a może byś mnie zerżnął na tej sofie?

Na jego twarzy pojawia się drwiący uśmiech.

- Mam taki zamiar.

~OO~

Hermiona spogląda w górę, słysząc stukanie w okno, i dostrzega sowę trzepoczącą skrzydłami na zewnątrz. Podchodzi do okna i otwiera je, a ptak natychmiast wpada do środka. Tak bardzo przywykła do widoku imienia Draco na wszelkich wiadomościach, że zaskakuje ją własne imię.

A jeszcze bardziej zaskakuje ją nowe nazwisko, zapisane ciasnym pismem: Hermiona Malfoy.

Rzucając na list kilka zaklęć, by upewnić się, że nie jest przeklęty, rozwija pergamin, czując, jak ciekawość w niej narasta. Słowa zapisane są miękką, kobiecą ręką.

Hermiono,

Pansy i ja wybieramy się dziś na lunch i chciałyśmy zapytać, czy miałabyś ochotę do nas dołączyć?

Daphne

Hermiona czyta list trzy razy, zanim prostota zaproszenia do niej dociera. Nie myślała o czymś tak zwyczajnym jak spotkanie z przyjaciółkami na lunch od czasów Hogwartu, i przez chwilę kręci jej się w głowie.

Przypomina sobie, co Draco powiedział po przyjęciu, kiedy Daphne i Pansy pomagały jej się przygotować. Że były chronione przed najgorszymi aspektami wojny. Że dla nich wojna to niedogodność, ale ostatecznie coś, czym się nie przejmują.

W porównaniu z tym, co wydarzyło się dwa dni wcześniej, kontrast jest uderzający.

Draco wchodzi do pokoju, z uniesioną brwią, i bez słowa pokazuje mu list. Obserwuje, jak jego gardło porusza się przy przełykaniu. I zastanawia się, czy myśli o tym samym.

- Możesz iść, jeśli chcesz - mówi.

Ale sama myśl o opuszczeniu bezpiecznego dworu i spacerze po publicznej ulicy jest wystarczająco stresująca. Hermiona nie potrafi sobie wyobrazić, że dobrowolnie wyszłaby na zewnątrz i opuściła gardę — nawet teraz. Zwłaszcza teraz, gdy każdy członek oporu, który ją rozpozna, nie zawaha się, by ją skrzywdzić.

Kręci głową, przygryzając dolną wargę.

- Zaproszę je tutaj, jeśli ci to nie przeszkadza.

Uśmiech błąka się na jego ustach.

- Skrzaty będą zachwycone, że mogą przygotować coś dla was trzech.

Hermiona wypuszcza z siebie oddech ulgi.

Nieco ponad godzinę później, Pansy i Daphne przechodzą przez zabezpieczenia w pokoju przyjęć ich skrzydła — Draco nie był zbyt chętny, by przemierzały cały dwór, mając na uwadze liczbę Śmierciożerców. Pogoda jest sezonowo ciepła, więc skrzaty rozkładają lunch na balkonie ich kwater, a powietrze zostaje magicznie utrzymane w komfortowej temperaturze.

Pomimo najlepszych chęci, Hermiona od razu ma trudności.

Kiedy pomagały jej przygotować się na przyjęcie, miały wspólny punkt zaczepienia do rozmowy. Teraz, twarzą w twarz z wyraźnymi różnicami między jej życiem a ich, Hermiona nie potrafi znaleźć tematów do rozmowy.

Nie może mówić o swoich planach z Draco — i nie chce też zagłębiać się w temat ich małżeństwa i jego podstaw. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuje, jest potknięcie się i zdradzenie, że to wszystko to tylko misternie skonstruowana gra.

Zamiast tego słucha, jak Daphne i Pansy rozmawiają o rzeczach, które dotyczą kobiet z wyższych sfer, żyjących na obrzeżach wojny.

I nie potrafi się z tym utożsamić ani trochę.

Ta myśl jest przygnębiająca, zwłaszcza że perspektywa posiadania przyjaciół — poza jej niepewnym związkiem z Draco — początkowo wydawała się obiecująca. Musi sobie przypominać, nie po raz pierwszy, że nie jest tu po to, by nawiązywać przyjaźnie.

Nie powinno mieć znaczenia, czy dogaduje się z Daphne i Pansy — czy ma cokolwiek do dodania do ich rozmów.

Ale jednak ma.

Jakby wyczuwając, że Hermiona nie jest pewna, jak właściwie włączyć się do rozmowy, mówią głównie do niej, informując ją o rzeczach, które uznają za ważne. Hermiona odczuwa z tego pewną ulgę — może się uchwycić, przytaknąć i uśmiechnąć, gdy trzeba.

Nawet przy tych dwóch, przy których czuje się stosunkowo swobodnie, musi być ostrożna.

Wszyscy po tej stronie barykady wierzą, że jest lojalna wobec Draco z powodu jakiejś kombinacji przymusu lub magii, i choć te dwie nie biorą udziału w walce, Hermiona nie może sobie pozwolić na opuszczenie gardy.

Lunch nie jest nieprzyjemny, ale gdy goście wychodzą, ogarnia ją zmęczenie.

Później Hermiona zapada się w sofę w salonie, pozwalając sobie na chwilę wytchnienia, gdy jej powieki się zamykają.

- Aż tak dobrze? - pyta Draco, siadając obok niej.

- Było miło - mruczy. - Są miłe. Lubię je.

Jakby wyczuwając „ale", Draco cicho mruczy.

- Ja też je lubię. Przyjaźniłem się z nimi w Hogwarcie.

Hermiona dostrzega „ale" również w jego słowach, i przez chwilę patrzą na siebie, dzieląc wzajemne zrozumienie.

- Proszę, nie zrozum mnie źle - mówi cicho, gdy ciemność zaczyna wpełzać do jej serca. - Cieszę się, że nie muszą walczyć. Nie życzyłabym nikomu takiego życia.

- Ale one tego nie rozumieją - mówi w końcu. - Nie tak jak my.

- Tak.

Czuje się winna, że w ogóle to mówi, zwłaszcza że nikt inny nie wyciągnął do niej ręki, a wyraźnie czuje, że kobiety naprawdę się starają. Ale jakoś czuje, że Draco też to rozumie.

- Może - mówi cicho - nie zawsze tak będzie. Może pewnego dnia będziemy mogli cieszyć się małymi rzeczami. Pójść na lunch, do sklepu, otworzyć książkę bez myślenia o tym, jak wszystko może się zawalić.

Głos Hermiony staje się szeptem.

- Dziś nie jest ten dzień.

- Nie - mówi łagodnie. - Nie dziś. Nie jutro. Może nawet nie w przyszłym miesiącu. Ale kiedyś.

To niewiele, ale na razie to wszystko, co mają. Hermiona opiera głowę na jego ramieniu, kiwając lekko.

- Tak.

I przynajmniej na razie mają siebie.

Chapter Text

SHACKLEBOLT OGŁOSZONY MINISTREM MAGII

 

W niecodziennym zwrocie wydarzeń Kingsley Shacklebolt został wybrany na Ministra Magii bez sprzeciwu, gdy jego przeciwnik, Corban Yaxley, nie złożył ostatecznego wpisu. Yaxley pozostaje niedostępny.

 

Draco prychnął i odrzucił gazetę, nie czytając nawet całego artykułu. Nie musi wiedzieć, co jeszcze tam napisano, ani go to nie obchodzi. Liczy się tylko jedno — Yaxley nigdy nie skomentuje tej sprawy, bo już nie żyje.

Mieszając kostkę cukru w herbacie, odchylił się w fotelu przy kuchennym stole.

Nie obchodzi go też Shacklebolt, poza tym, co może zrobić z Ministerstwem.

W gruncie rzeczy wszystko to dotyczy go o tyle, że Czarny Pan obarczył go odpowiedzialnością za umieszczenie Yaxleya na ministerialnym stołku — ale gniew Voldemorta nie jest niczym nowym. Draco od kilku dni przygotowuje się na karę, którą zapewne otrzyma za tę wiadomość.

Upijając łyk herbaty, spogląda przez okno na rozciągające się poniżej tereny.

Im bardziej plan z Granger posuwa się naprzód, tym wyraźniej jego machinacje dowodzą, że maszyna Śmierciożerców Czarnego Pana nie jest, w istocie, nieomylna — i tym bardziej go to ośmiela. Draco wie, że nie może sobie pozwolić na niedbalstwo — ale jest w tym pewna pociecha, że to, co robią, ma realny wpływ.

- Pora na kolejny krok - rzuca, gdy Granger siada naprzeciwko niego. Obraca gazetę w jej stronę, unosząc brew. - Co teraz powinniśmy zrobić?

- Sama się nad tym zastanawiałam - przyznaje, przelotnie zerkając na nagłówek, jednocześnie wybierając kromkę tosta. Na jej ustach pojawia się drobny, pobłażliwy uśmiech. - Wiesz, zawsze uważałam, że Kingsley byłby dobrym Ministrem Magii. Cieszę się, że to właśnie on.

Draco przez chwilę patrzy na nią z rozbawieniem. 

- O ile nie zdejmą go w przyszłym tygodniu.

Hermiona rzuca mu ostre spojrzenie. 

- Nie dopuścisz do tego.

- Nie, jeśli będę miał na to wpływ - przyznaje. - Ale mam przeczucie, że oficjalnie trafiłem na czarną listę Czarnego Pana.

Wypuszcza z siebie ciężkie westchnienie, a ona zaczyna smarować tost masłem. 

- Martwi mnie to. Szczerze mówiąc, ma szczęście, że wciąż robisz cokolwiek, o co cię prosi, biorąc pod uwagę, jak cię traktuje.

- Wszystko z myślą o długoterminowym celu - mówi cicho Draco. Każda kara, którą musi znosić z pokorą, boli, ale wie, że nie może wzbudzać podejrzeń. Zwłaszcza teraz, gdy wszystko, co planuje, wymaga dyskrecji. - Ale uwierz mi, też tego nie znoszę.

Hermiona odkłada nóż, potem tost, i ponownie spogląda mu w oczy. 

- Myślisz, że w pewnym momencie całkowicie odetniesz się od Śmierciożerców?

Unosi brwi. 

- Może. Ale ciężko pracowałem, by zdobyć jego zaufanie. Mam dostęp, który jest nieoceniony — i wierz lub nie, traktuje mnie lepiej niż większość z nich.

- Rozumiem to - wzdycha. - Ale... nie zamierzasz zatonąć razem z tym statkiem.

- Nie - Draco uśmiecha się kąśliwie. - Nie zamierzam.

Hermiona sięga po konfiturę malinową, obdarzając go lekkim uśmiechem. 

- Dobrze. Cieszę się, że to słyszę.

- Dlaczego myślisz, że przygotowujemy dom? - Bierze kęs tosta, gdy jej oczy rozświetlają się zrozumieniem. - Kiedy wszystko się tu posypie — a to nieuniknione — zamierzam przetrwać.

- Dobrze - mówi, a słowo jest ledwie wydechem. - Na razie więc — pora na kolejne kroki.

Rozmowę przerywa nagłe pieczenie Mrocznego Znaku. Draco opada głową w tył z ciężkim westchnieniem. 

- Porozmawiamy później. Czas odpokutować za grzechy, jak sądzę.

Hermiona parska śmiechem. 

- Nie mamy aż tyle czasu.

- Zabawne - mówi, wstając z fotela i narzucając na siebie szaty. - Nie pamiętam, żebyś kiedyś była zabawna.

- Wtedy, gdy próbowałeś mnie zabić?

- Nie. - Zatrzymuje się, sięgając po maskę. - W Hogwarcie.

Hermiona rzuca mu spojrzenie, jakby próbowała go rozgryźć, ale nie do końca jej się to udaje. 

- Nawet nie próbowaliśmy się dogadać w Hogwarcie. Skąd miałbyś wiedzieć, czy byłam?

Te słowa trafiają go mocniej, niż się spodziewał. Może gdyby choć raz spróbował dogadać się z nią i jej przyjaciółmi, jego życie potoczyłoby się inaczej. Cała jego ścieżka mogła przybrać inny kierunek.

Jakby podążając tym samym tokiem myślenia, Hermiona poważnieje, a jej twarz staje się pusta.

- Wróć do mnie w jednym kawałku, proszę.

- Wrócę. - Pochyla się, muskając jej usta pocałunkiem.

Nie pozwalając sobie na ostatnie spojrzenie, wychodzi z pokoju, czując, jak krew pulsuje mu w uszach. Mimo wszystkich kar, jakie Draco zniósł wcześniej, ta wydaje się inna.

Po pierwsze, tym razem naprawdę zawinił. I samo to daje mu pewien rodzaj wolności, którego się nie spodziewał.

Po drugie, jego cierpliwość do tego całego gówna z dnia na dzień się wyczerpuje. Im bliżej jest Hermiony, tym więcej odwagi od niej pożycza. Im bardziej umacnia krąg operacyjny, tym lepiej poznaje ludzi, z którymi pracuje — i dla których walczy.

Myśli o swojej rodzinie. O matce. Nawet o ojcu.

Nic już nie ma sensu, i może Hermiona ma rację. Może powinien był odejść od tego wszystkiego już dawno temu, nawet jeśli oznaczałoby to jego śmierć. Może powinien domagać się czegoś lepszego — ale może cena jest zbyt wysoka.

Nigdy nie zaprzeczał, że jest egoistą, i nie może zaprzeczyć temu teraz.

Nawet jeśli wie, że szanse na przeżycie są nikłe, nie potrafi przestać chcieć żyć.

Nawet jeśli na to nie zasługuje.

Dociera do sali, w której Voldemort utrzymuje swoją władzę, z uniesioną brodą i wyprostowanymi ramionami. Zsuwa maskę na twarz, czerpiąc siłę z jej znajomego ciężaru, z anonimowości, jaką daje. I nie wie, czy to wszystko w ogóle ma jakiekolwiek znaczenie.

- Mój panie - mówi przeciągle, pochylając głowę. Na jego ustach pojawia się pogardliwy uśmiech, ukryty pod maską. - Wzywałeś mnie.

Voldemort kieruje na niego zimne, czerwone oczy. Sala jest pusta, ale to nie dziwi. Czarny Pan nie potrzebuje widowni, gdy zamierza zrobić coś najgorszego.

Może Draco też jest na to gotów. Może najgorsze, co jego pan może zrobić, to zakończyć to wszystko.

Nie chciał wspominać o tym Hermionie. Nie chciał widzieć strachu na jej twarzy — i wie z absolutną pewnością, że nie pozwoli jej tym razem przejąć jego bólu. Nie, jeśli istnieje choć cień szansy, że nie przeżyje.

- Powiedziałeś mi, że się tym zajmiesz - syczy Ciemny Pan, w jego oczach płonie ogień, który sprawiłby, że słabszy człowiek by się skulił.

- Tak - Draco trzyma głowę wysoko. - Powiedziałem. A twój kandydat uciekł.

Czarny Pan marszczy brwi. - Zniknął.

Draco nie odpowiada, starannie dobierając milczenie. Dobrze skomponowana cisza może mówić równie głośno jak słowa — a jeśli to różnica między życiem a śmiercią, nie zamierza poddać się bez walki.

Sięga po nić magii niemal instynktownie, delikatnie ją trącając. Łagodny dotyk Hermiony po drugiej stronie więzi wzmacnia jego słabnącą odwagę — i Draco próbuje wyobrazić sobie, co ona by zrobiła.

To nawet nie jest kwestia rozważań — wie, że Hermiona stanęłaby w swojej obronie.

Paradoksalnie, najbardziej ironiczne w tej sytuacji jest to, że to jedyna rzecz, za którą ma ponieść karę, a za którą rzeczywiście odpowiada.

Na krótką chwilę pozwala sobie opleść jej magię swoją, ciasno i mocno, zanim się wycofuje, zamykając się w sobie w oczekiwaniu na ból, który może nadejść w każdej chwili.

- Może - przeciąga Draco, nadając głosowi tyle nonszalancji, ile potrafi - on po prostu nie chciał być Ministrem Magii.

- On nie żyje - warczy Voldemort, a gniew znów błyska mu w oczach. - A twoja bezczelność nie pomaga twojej sprawie.

Draco odmawia cofnięcia się. Odmawia poddania się.

- Jeśli tak - kłamie Draco - to nie z mojej ręki.

W powietrzu zawisa długa, napięta cisza, i Draco ma wrażenie, że może się w niej utopić — jeśli spróbuje. 

Czarny Pan zaciska długie, cienkie palce na poręczach tronu, aż stawy bieleją. Jego głos jest śmiertelnie cichy, gdy znów się odzywa:

- Nie z twojej?

- Nie - Draco powstrzymuje się przed ostrzejszą odpowiedzią. Czarny Pan mógłby go zabić z czystej złośliwości — a on wciąż potrzebuje tej pozycji. Potrzebuje informacji, które może zdobyć, i zaufania, które budował przez lata i zbyt wiele trudnych decyzji. - Czyż nie zginęło kilku Śmierciożerców w tej bitwie? Może ktoś z oporu nie chciał, by stary Yaxley zasiadł na szczycie Ministerstwa.

W jego słowach pobrzmiewa sucha obojętność, jakby nie obchodziło go to ani trochę.

Serce bije mu jak oszalałe.

Na to Voldemort nieco się cofa, splatając dłonie przed sobą.

- Widziałeś Yaxleya podczas walki wczoraj?

Kłamstwa przychodzą mu już z taką łatwością, że są niemal odruchem.

- Tak. Kilka razy.

- A na końcu?

Draco wzrusza ramionami, powstrzymując się od nerwowego ruchu.

- Nie widziałem go pod koniec. Ale wiesz, jak to bywa. Wszystko mogło się zdarzyć — może opór go pojmał. Jeśli chcesz panie, mogę popytać…

- Nie chcę - syczy Ciemny Pan.

Ale część gniewu ulatuje z jego głosu, i Draco nie śmie wypuścić powietrza. Wie, że może tylko odwleka nieuniknione — ale nauczył się, że jedynym sposobem na spowolnienie gniewu Voldemorta jest wytrącenie go z równowagi.

- Bitwy są chaotyczne, często musimy się wycofywać w pośpiechu. Wszystko mogło się zdarzyć Yaxleyowi. A jeśli rzeczywiście nie żyje, nie mogłem nic zrobić, by zapewnić mu miejsce w Ministerstwie.

Czarny Pan znów się krzywi, ale obaj wiedzą, że nie może logicznie podważyć tych słów.

I właśnie wtedy dociera do Draco rzeczywistość. Bez względu na to, jak jego pan go traktuje, zaufanie, które zbudował, sięga krwi. Voldemort nie podejrzewa go o zdradę — o zabójstwo Yaxleya.

Jeszcze nie.

Draco prostuje się nieco, gdy Czarny Pan nie odpowiada — gdy nie podnosi różdżki.

- Wydaje mi się - mówi Draco, kontynuując - że nie ma sensu się nad tym rozwodzić. Dowiem się, co mogę o śmierci Yaxleya, i przekażę ci to, czego się dowiem. Jeśli, jak podejrzewam, jego strata to po prostu kolejna ofiara wojny, niewiele da się teraz zrobić.

Jedynym powodem, dla którego w ogóle toczą tę wojnę, jest szaleniec siedzący przed nim — ale Draco podejrzewa, że wspomnienie o tym byłoby już zbyt dalekim posunięciem. I tak ma szczęście, że nie oberwał jeszcze kilkoma Cruciatusami.

Palce Czarnego Pana drgają w kierunku różdżki, jakby nie miał innego ujścia dla nagromadzonej wściekłości, ale gniew widocznie uchodzi z jego twarzy.

Draco patrzy z pogardą na człowieka, którego kiedyś podziwiał.

Pomimo wszystkich wysiłków, lat udawania kogoś większego, niż naprawdę jest, Voldemort wciąż pozostaje tylko człowiekiem. Nawet z warstwami zawiłej ochrony magicznej, którą nosi jak płaszcz, nie jest bliżej nieśmiertelności niż sam Draco — Potter i Longbottom zadbali o to podczas Bitwy o Hogwart, niszcząc ostatnie z jego horkruksów.

Gdy cisza się przeciąga, a kalkulujące spojrzenie Voldemorta spoczywa na nim, Draco czuje, jak wokół niego zapada dziwny bezruch.

- Mam misję do wykonania, mój panie - oznajmia w końcu. - Z twojego rozkazu.

Jakby niechętny, by pozwolić mu odejść, Voldemort macha niedbale ręką.

- Przekażesz mi to, czego się dowiesz. Znajdziemy inne rozwiązanie w sprawie Ministerstwa.

Draco pochyla głowę, jak zawsze uległy.

- Oczywiście, mój panie. Nie pozwolimy, by wykorzystali to przeciwko nam.

I wychodzi z sali z szelestem szat, zanim Voldemort zdąży zmienić zdanie i posłać mu klątwę w plecy.

Idąc korytarzem, z ledwie widocznym uśmiechem pod maską, sięga nagle po koniec nici Hermiony, oplatając ją sobą.

Czuje zaskoczenie, potem irytację, a w końcu coś na kształt ulgi. To właśnie to ostatnie uczucie przyciąga jego uwagę, i to ono staje się impulsem, który odsyła wzdłuż więzi.

To nie jest wygrana bitwa, ale Draco nauczył się, że warto doceniać małe zwycięstwa.

 

~OO~

 

Hermiona omiata wzrokiem niewielkie biuro przed sobą, przygryzając dolną wargę, gdy machnięciem różdżki przestawia kilka mebli. Używane regały wypełniają jedną ze ścian, uginając się pod ciężarem jej ulubionych tomów oraz tych, które Draco dał jej do przemycenia z dworu.

Z pewnością jedne z jego najcenniejszych egzemplarzy. Nawet nie chce wiedzieć, ile ta kolekcja jest warta. Kilkukrotność ceny całego domu.

Podchodzi bliżej, wyciągając rękę, by musnąć grzbiety najstarszych książek, ale w ostatniej chwili się powstrzymuje i obserwuje je z szacunkiem z pewnej odległości. Draco był zdeterminowany, by dokończyć urządzanie reszty domu, a ona spędziła kilka dni, krążąc tam i z powrotem, transportując i ustawiając meble, odnawiając ściany świeżą farbą, uzupełniając zapasy w spiżarni.

Na wszelki wypadek.

Na wypadek, gdyby wszystko nagle się posypało i musieli opuścić dwór.

Żeby mieli dokąd pójść. Plan awaryjny, który z każdym kolejnym krokiem staje się coraz bardziej prawdopodobny. Ale Hermiona nie pozwala sobie na strach czy niepokój — tylko na łagodną, ale silną formę oczekiwania. Przekonania.

Przez długi czas jej największą siłą była umiejętność oddzielania rzeczy — określania, co jest ważne, a co nie, odsuwania rozpaczy, która niemal codziennie próbowała ją pochłonąć. Trzymania wszystkiego w osobnych, uporządkowanych pudełkach.

I nie może pozwolić, by ten paraliżujący, wyniszczający lęk znów ją dopadł.

Teraz mogą tylko iść naprzód, krok po kroku, analizując każdy ruch, działając ostrożnie.

Galeon w jej kieszeni nagrzewa się przy udzie i Hermiona wyciąga go. Draco prowadzi śledztwo w sprawie zniknięcia Yaxleya — myśl, która niemal wywołuje u niej histeryczny śmiech — i nie odezwał się przez cały dzień. Nie musi — i nie chce — wiedzieć, co robi.

Ale rozpoznaje podpis magiczny Harry’ego.

Aktualizacje z Ministerstwa.

Wiadomość jest na tyle ogólna, że może oznaczać zarówno coś dobrego, jak i złego, i Hermiona ignoruje nagły skok adrenaliny, stukając różdżką w odpowiedzi:

Dom.

Podczas ostatniej wizyty Harry, Neville i Theo dostroili zabezpieczenia domu tak, by rozpoznawały ich trzech — co sprawia, że są jedynymi osobami poza Hermioną i Draco, które w ogóle wiedzą o jego istnieniu i przeznaczeniu. Hermiona nie sądzi, by mogła zaufać komukolwiek innemu z tą wiedzą. Nawet tak, ochrona obejmuje szereg zaklęć, które uniemożliwiają im dzielenie się jakimikolwiek informacjami na jego temat.

Kilka minut później zabezpieczenia aktywują się, a Hermiona wchodzi do salonu, gdzie zastaje Harry’ego i Neville’a, z których ten drugi trzyma doniczkę z rośliną.

Neville posyła jej szeroki uśmiech i stawia doniczkę na stole przy oknie.

Hermiona unosi brew, przyglądając się szerokim liściom. 

- Nie dziwi mnie, że przyniosłeś roślinę.

- Bo - mówi Neville - od lat nie miałem okazji nikomu dać rośliny. To prezent do nowego mieszkania.

Wszyscy rozglądają się po wciąż dość pustym pomieszczeniu, a Hermiona mimo to się uśmiecha.

- Dziękuję, Neville. Choć nie mogę obiecać, że będzie regularnie podlewana.

Neville macha ręką. - Jest nasączona zaklęciami, oczywiście. Sama o siebie zadba.

Z jakiegoś powodu ten gest porusza ją bardziej, niż się spodziewała. To tak niewinna rzecz, a jednak coś, o czym nie miała czasu myśleć od bardzo dawna. Przywołuje wspomnienia o matce i o tym, jak ich dom rodzinny zawsze był pełen zieleni.

W jej głowie pojawiają się myśli o tym, co kiedyś może stać się ich rzeczywistością. Jeśli przetrwają to wszystko.

- Dziękuję - powtarza ciszej i nie potrafi spojrzeć mu w oczy. - To bardzo miłe z twojej strony.

Zapada lekko niezręczna cisza, jakby nikt nie wiedział, co powiedzieć dalej. Hermiona mruga kilka razy i zwraca się do Harry’ego:

- Mówiłeś, że masz wieści z Ministerstwa?

- Tak. - Harry rozgląda się. - Malfoy tu jest?

Hermiona kręci głową, prowadząc ich z salonu do pokoju gościnnego, który przeznaczyli na działania operacyjne.

- Pracuje. Może się pojawi później, ale nic nie mówił.

Harry siada, splatając dłonie na brzuchu i rozgląda się po pomieszczeniu.

- Kingsley oswaja się z nową rolą pośród fali kontrowersji, jak można się było spodziewać. Zwolennicy Yaxleya krzyczą o oszustwie.

- Tak samo jak Czarny Pan - dodaje Hermiona.

Harry się krzywi. 

- Racja. Mogę sobie wyobrazić. W każdym razie — robimy, co możemy, by Kingsley utrzymał się na stanowisku jak najdłużej. Warrington wciąż ma do niego żal za odejście z ruchu oporu, ale już udaremniono dwie próby zamachu. Mało znaczący cywile, którzy z jakiegoś powodu bardzo chcieli, by stary Corban objął urząd.

- Nie potrafię sobie wyobrazić, dlaczego ktokolwiek miałby tego chcieć - mruczy Neville.

Hermiona wzdycha, analizując raport.

- Spodziewaliśmy się tego. Ciekawe, że Warrington wciąż wspiera Kingsleya, mimo że ten jest poza ruchem oporu. Chyba po prostu czuje ulgę, że żaden Śmierciożerca nie przejął Ministerstwa.

- Kingsley to nasza najlepsza nadzieja - mówi Harry. - Nie tylko teraz, ale i na przyszłość. Musimy go utrzymać na szczycie.

Hermiona milcząco kiwa głową, opierając się w fotelu. Żałuje, że nie ma tu Draco — choćby po to, by dodał swoje spostrzeżenia. Wciąż nie ustalili, jaki powinien być ich następny krok.

- Gdzie teraz stoimy? - pyta Neville, a cała trójka podnosi wzrok, gdy Theo wchodzi do pokoju i siada obok Neville’a.

Hermiona unosi brew, a Theo przeciąga:

- Draco powiedział mi, że tu jesteście.

Oczywiście, że wyczułby zmianę w zabezpieczeniach nawet z dworu.

- Jak idzie? - pyta Hermiona, niepewna, czy naprawdę chce znać odpowiedź. Draco wykonuje brutalną robotę dla Czarnego Pana — to dzięki temu wspiął się w hierarchii — ale nawet ona nie chce znać szczegółów.

- Sprawy są… delikatne - odpowiada Theo rzeczowo. - Ale im dłużej uda mu się odciągać uwagę Czarnego Pana od tego, co naprawdę się dzieje, tym lepiej.

Harry wypuszcza powietrze z westchnieniem.

- Musimy zacząć myśleć o tym, jak to wszystko się zawali. Nie miałaś problemu z pozbyciem się Yaxleya?

Gdy troje oczu kieruje się na nią, Hermiona się waha. Tylko ona i Draco znają pełen zakres więzi małżeńskiej i tego, jak łączy ich magia, i niechętnie o tym wspomina.

- Nie - mówi. - Żadnych problemów.

Czuje spojrzenie Theo i wie, co zaraz powie, zanim jeszcze otworzy usta.

- Śmierciożercy nie mogą atakować innych Śmierciożerców bez wiedzy Czarnego Pana.

- Są sposoby obejścia tego - odpowiada cicho. - I znaleźliśmy jeden. Obiecuję wam, że on nic nie wie — Draco już by nie żył, gdyby wiedział.

Ku jej uldze, nikt nie kwestionuje tej odpowiedzi.

Theo prycha, zarzucając ramię na oparcie fotela Neville’a.

- Fakt, że to Draco prowadzi śledztwo w sprawie śmierci Yaxleya, jest po prostu kurwa komiczny.

Hermiona chichocze, i to wystarcza, by rozładować napięcie. Harry patrzy na nią dłużej — i nie wie, czy tak łatwo to odpuści — ale na razie mogą przejść dalej.

- Przywództwo oporu - mówi Neville, sięgając po pióro i zaznaczając coś na pustym pergaminie. - I przywództwo Śmierciożerców. Zastanówmy się, gdzie uderzyć dalej.

 

~OO~

 

Kiedy Draco w końcu udaje się opuścić dwór, jest już późne popołudnie. Spędził większość dnia, prowadząc śledztwo w sprawie śmierci, za którą sam odpowiada — i sytuacja mogłaby go rozbawić, gdyby nie była tak wyczerpująca.

Zjawiając się w domu, zamiera, widząc pełen salon i pudełka z mugolskim jedzeniem na wynos rozłożone na stoliku kawowym.

- Widzę, że nie zostałem zaproszony na imprezę - przeciąga, wchodząc do pokoju i zajmując wolne miejsce obok Hermiony. Jego wzrok pada na roślinę stojącą przy oknie w doniczce o jaskrawym wzorze. - Co to, do cholery?

- To filodendron - odpowiada Longbottom.

Draco zaciska usta, zastanawiając się, co właściwie się wydarzyło, gdy on był zajęty pracą.

- I po co on tu?

- To prezent - mówi Hermiona, promiennie uśmiechając się do Longbottoma.

- Prezent.

- Prezent dla Hermiony - dodaje Longbottom.

Unosząc brew, Draco wpatruje się w niego — choć część jego samego ma ochotę roześmiać się z absurdalności sytuacji.

- To też mój dom.

Hermiona opiera się o jego ramię, i choć napięcie i stres wciąż buzują w jego ciele, instynktownie się rozluźnia. Przeciera twarz dłonią, zmuszając się do rozluźnienia ramion.

- Nad czym pracowaliście? Powiedzcie, że coś ustaliliście.

- Są opcje - mówi ostrożnie Theo. - Ale nic definitywnego.

Draco głośno wzdycha, a irytacja znów zaczyna w nim narastać.

- Potrzebujemy konkretów. Nie możemy pozwolić, by sytuacja się ustabilizowała. Jedyny sposób, by to wszystko pchać dalej, to utrzymywać obie strony w ciągłym chaosie.

Sytuacja zaczyna go wykańczać z każdej strony i nie wie już, jak nad tym wszystkim zapanować.

- Co się stało we dworze? - pyta cicho Hermiona, wyczuwając jego nastrój. Pewnie i tak czuje go przez więź — więc Draco stara się stłumić frustrację.

- Nic - cedzi. - Powiedziałem Czarnemu Panu, że Yaxley zginął w walce — to najprostsze rozwiązanie, bez wskazywania kogokolwiek z naszej strony, bo i tak wiedziałby, że to nieprawda. Gdyby którykolwiek Śmierciożerca zaatakował Yaxleya własną różdżką, Czarny Pan by o tym wiedział. Więc musiał to być ktoś z oporu — a najlepszym sposobem, by to uwiarygodnić, jest uczynienie go celem w bitwie. Nietrudno sobie wyobrazić, że ktoś z oporu nie chciał go widzieć na czele Ministerstwa.

- Proste - przyznaje Potter. - Więc w czym problem?

- Problem - przeciąga Draco, przecierając suche oczy - polega na tym, że on chce dowodów. Nikt nie widział, jak Yaxley padł, choć na szczęście kilka osób twierdzi, że go widziało — choć to nieprawda. Ale wszyscy wiemy, jak wyglądają bitwy.

Grupa przytakuje. Mnóstwo chaosu i zbyt wiele dzieje się naraz.

- Więc spędziłem dzień, zachowując się jak jakiś pieprzony auror — i nic z tego nie wynikło.

Hermiona podaje mu pudełko z jedzeniem na wynos i plastikowy widelec, a on zaczyna jeść, nie przejmując się nawet, co to jest — dopiero teraz uświadamia sobie, jak bardzo jest głodny.

- Odpuści, jeśli będzie miał większe problemy na głowie - szepcze Hermiona.

- A ma - mówi Theo - bo stoi naprzeciw Ministerstwa kierowanego przez byłego lidera oporu i chronionego przez obecnego.

Draco przeżuwa kawałek panierowanego kurczaka, rozważając to.

- Warrington chroni Shacklebolta? - Gdy Theo przytakuje, Draco wzdycha. - W sumie to ma sens. Shacklebolt to nasza najlepsza szansa na stabilność — ale Ministerstwo to wciąż jeden wielki burdel. Lepiej byłoby spalić je do fundamentów i zacząć od nowa.

- Problem z tym wszystkim - mówi Longbottom - polega na tym, że Warrington się sypie bez Kingsleya. Ruch oporu od dawna nie jest silny, a jeśli zbyt wcześnie rozbijemy ich przywództwo, ryzykujemy, że Ministerstwo znów wpadnie w ręce Śmierciożerców.

Zamykając oczy, Draco opiera głowę o oparcie sofy.

- I cały nasz wysiłek, by pozbyć się Thicknesse’a, pójdzie na marne w jedną noc.

- Właśnie - mówi Hermiona. - Patrzymy na dwa coraz bardziej niestabilne domki z kart, zastanawiając się, który zburzyć pierwszy.

- Oba - Draco przeczesuje włosy dłonią. - Oba muszą runąć.

W pokoju zapada niepewna cisza.

Draco zmusza się do jedzenia, mimo że apetyt całkowicie go opuścił.

- Myślę, że powód, dla którego się z tym zmagamy - mówi Theo, przerywając ciszę - to fakt, że obie strony mają ustrukturyzowane przywództwo. To wszystko układało się przez lata. Warrington ma za sobą wielu ludzi — liderów kryjówek i tym podobnych. - Spogląda na Neville’a, który potwierdza skinieniem głowy. - A Czarny Pan ma oczywiście swoich lojalnych poruczników.

Draco prycha.

- To właśnie sedno tego, dlaczego działamy w taki sposób - rozumuje Hermiona. - Jeśli odetniemy głowę którejkolwiek ze stron, wyrośnie nowa.

- Wiedzieliśmy, że to wszystko będzie jednym wielkim popieprzonym bałaganem - wzdycha Draco. - I to się nie zmieniło, odkąd jesteśmy w samym środku. Co proponujecie?

W pokoju znów zapada napięta cisza, tym razem tak gęsta, że Draco czuje, jak jego nerwy się napinają.

W końcu Potter mówi:

- Wiesz, że jesteś największym atutem Czarnego Pana.

Słowa uderzają jak fizyczny cios, a Draco omiata wzrokiem cztery pary oczu skierowane na niego. Przełyka suchy kęs kurczaka.

- Sugerujecie, żebym odszedł.

- Oczywiście, że to nie będzie łatwe - mówi Hermiona - ale są sposoby, by upewnić się, że nie będzie można cię namierzyć, prawda?

Jego wzrok zjeżdża na zakryte przedramię, potem spogląda na Longbottoma, który już na niego patrzy. Zabrali Znak Flinta, zanim ten opuścił Anglię — Draco wciąż słyszy jego krzyki.

- Tak. - Opierając łokcie na kolanach, rozważa pomysł. - Problem w tym, że od środka mam dostęp do wszystkiego. Musimy być absolutnie pewni, że jesteśmy gotowi z tego zrezygnować, jeśli odejdę.

- Będziemy musieli zrobić to etapami - mówi Potter, jego oczy się zwężają. - Upewnić się, że masz wszystko, czego potrzebujesz, i że wszystkie odpowiednie zabezpieczenia są na miejscu. Bez ciebie Czarny Pan będzie sparaliżowany. Zajmie mu sporo czasu, zanim kogoś wytresuje na twoim poziomie.

- Niekoniecznie - wtrąca Draco.

- Są inni - przyznaje Theo - ale nikomu nie ufa tak jak tobie.

Nie może temu zaprzeczyć. Ale mimo to, myśl osiada w nim ciężko, a ilość szczegółów, które trzeba uwzględnić, go przytłacza. Jego rodzice. Ochrona Hermiony. Theo też musiałby odejść. Wszystkie sposoby, na jakie Śmierciożercy mogliby go odnaleźć — nie wspominając o nagłej utracie informacji.

- Rozumiem, że to będzie musiało się wydarzyć - przeciąga. - Hermiona i ja już o tym rozmawialiśmy. Ale nie możemy pozwolić mu się odbudować. Jeśli odejdę, to musi być szach-mat.

Wszyscy przez chwilę milczą, a Draco idzie do kuchni po szklankę wody, pozwalając sobie na chwilę refleksji bez ich spojrzeń.

Nie może zaprzeczyć, że chce odejść. Wydostać się spod buta człowieka, który go tak długo wykorzystywał. Ale nie może tego zrobić, dopóki nie będzie absolutnie pewien, że ludzie, na których mu zależy, są bezpieczni.

Opierając dłonie o blat, bierze kilka głębokich oddechów.

Myśl o odejściu niesie ze sobą tyle obietnic, że aż trudno to znieść. Dreszcz ekscytacji przebiega mu po kręgosłupie na samą myśl — o pozbyciu się Mrocznego Znaku raz na zawsze — o życiu bez okrutnego pana, który śledzi każdy jego krok.

Ale jeszcze nie są gotowi. I musi mieć pewność, że wszystko jest zabezpieczone.

Hermiona podchodzi do niego, opierając się o blat obok.

- Co o tym myślisz? - pyta, nie podnosząc wzroku.

- To skomplikowane. I oczywiście jeszcze nie teraz. Ale nikt nie zaprzeczy, że to byłby potężny cios.

- Jeśli mam odejść - mówi cicho - zabiorę ze sobą cały wewnętrzny krąg.

Nie odpowiada przez dłuższą chwilę, jej ramię ociera się o jego. Desperacja i niepewność pulsują w nim jednocześnie, ale czerpie siłę z jej obecności.

- Chcesz odejść? - pyta w końcu.

- Bardziej, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić. - Słowa wychodzą z niego ochrypłe, jakby wyrwane z jakiegoś ciemnego, ukrytego miejsca.

Kiwa tylko raz głową.

- To wyciągniemy cię stąd, kiedy tylko się da.

Serce ściska mu się w piersi i podnosi wzrok.

- Dobrze.

Chapter Text

Nowy plan powoli zaczyna się układać, i jest to zarówno przerażające, jak i przynoszące ulgę. To największy krok do tej pory — nawet większy niż usunięcie Ministra Magii — i Hermiona regularnie zastanawia się, czy naprawdę robią to, co należy.

Zanim będą mogli zająć się Czarnym Panem lub Cassiusem Warringtonem, muszą rozmontować wszystko, co znajduje się pod nimi.

Taki był plan od początku, ale wszystko się przesunęło i poplątało, gdy pojawiały się problemy; gdy byli zmuszeni reagować. A teraz znów stają przed sednem sprawy. Obie strony muszą upaść.

Bitwy stają się coraz bardziej gwałtowne, liczba ofiar rośnie, a Hermiona podejrzewa, że obaj przywódcy rzucili ostrożność na wiatr.

Czarny Pan zawsze był niezrównoważony, ale po utracie Ministerstwa jest teraz również zdesperowany.

Może, jeśli będą mieli szczęście, obie strony wyniszczą się nawzajem do ostatnich jednostek.

Draco nie ma żadnych skrupułów, by pozbyć się innych Śmierciożerców przed swoim odejściem — z wyjątkiem Theo, który również jest gotów odejść, oraz ojca, który rzadko bywa w dworze.

Gdy tylko będą gotowi, by wypalić Mroczny Znak z jego ramienia, Draco jest gotów zrobić wszystko, by się uwolnić.

Hermiona nie ma co do tego wątpliwości — i wie, że mógłby to zrobić już teraz dzięki magii więzi. Ale muszą upewnić się, że wszystko jest przygotowane, bo nie będzie już odwrotu po tak wybuchowym odejściu.

Delikatniejszą stroną sprawy jest to, że Warrington — niemal mimowolnie — przysłużył się światu czarodziejów, utrzymując przy życiu Kingsleya Shacklebolta. Jeśli usuną Warringtona lub resztki sił oporu zbyt wcześnie, Voldemort natychmiast wykorzysta okazję — i zainstaluje kogoś takiego jak Yaxley, albo gorzej.

Ona i pozostali zaczęli spotykać się w londyńskim domu tak często, jak tylko mogą, zazwyczaj w małych grupach, by wymieniać informacje bez wzbudzania podejrzeń.

I po raz pierwszy od momentu, gdy Draco wspomniał o swoich planach, mają wczesne oznaki impetu po swojej stronie. Obie strony rozpaczliwie trzymają się władzy, i obie powoli toną w błocie.

Na to właśnie liczyli, ale trudno to dostrzec przez kurz i dym.

Draco podszedł do swojego nowego celu z wyjątkową zaciekłością, jakby teraz, gdy ma strategię wyjścia, nie spocznie, dopóki jej nie zrealizuje.

Hermiona, ze swojej strony, może tylko mieć nadzieję, że wszyscy przeżyją.

Obecnie jest zbyt wiele zmiennych, a ona może zarządzać tylko ograniczoną liczbą elementów naraz.

Spogląda znad kartki z notatkami na łóżku i dostrzega Draco stojącego w drzwiach jej pokoju w dworze. Choć utrzymują osobne pokoje, nie spędzili ani jednej nocy osobno od tygodni. Mimo to, on nadal zachowuje się, jakby nie miał pełnej swobody w ich wspólnej przestrzeni.

- Co się stało? - pyta, odkładając pióro na stolik nocny.

Jego klatka piersiowa opada z westchnieniem, wchodzi do pokoju, przyglądając się notatkom przed nią.

- Nie wiem. Nie mogę pozbyć się myśli, że coś nam umyka.

- Jestem pewna, że wiele rzeczy nam umyka - odpowiada.

Draco siada na skraju łóżka, spotykając jej spojrzenie.

- I mam przeczucie, że wszystko się zawali.

Uśmiech pojawia się na jej ustach mimo powagi rozmowy.

- Myślę, że wszystko zdecydowanie się zawali. Ale staramy się kontrolować tyle, ile możemy.

Zaciska szczękę.

- Nie zniosę myśli, że coś mogłoby ci się stać.

Słowa zapadają w niej powoli, z rezonującą siłą, a rozbawienie znika z jej twarzy. Surowa wrażliwość w jego spojrzeniu nie jest czymś, czym często się z nią dzieli, i nie wie od razu, jak odpowiedzieć.

Sięga po jego dłoń, splatając ich palce.

- Oboje wiemy, że nie da się uniknąć każdego możliwego problemu. I od początku wiedzieliśmy, że istnieje duża szansa, że tego nie przetrwamy.

Draco zaciska usta.

- Myślę, że powinnaś wyjechać. - Unosi rękę, zanim zdąży zaprzeczyć, choć zaprzeczenie już czai się na końcu jej języka. - Tylko na czas, gdy Theo i ja będziemy się wydostawać. To będzie... chaotyczne. Longbottom może pomóc z usunięciem Znaków — już wie, jak to zrobić.

- Absolutnie nie - szepcze. - Jesteśmy w tym razem. Nie zostawię cię samego z tym wszystkim, bez mocy więzi. - Oddech zacina się jej w gardle na widok jego nieugiętego spojrzenia. - Myślisz, że chcę się z tym mierzyć, jeśli nie przeżyjesz?

Słowa wypływają z jej gardła, szorstkie i pełne jakiejś słabej beznadziei, której nie rozpoznaje.

Draco wypuszcza powietrze powoli, miarowo.

- Nie obchodzi mnie, czy przeżyję, jeśli to oznacza, że plan się powiedzie. Obchodzi mnie, żebyś ty przeżyła.

- To nie do przyjęcia - rzuca ostro.

- Jeśli wpadnę w kłopoty - odpowiada równie ostro - najłatwiejszym sposobem, by mnie złamać, będzie użycie ciebie!

Słowa zapadają w nagłą i niespokojną ciszę.

Wilgoć szczypie ją w oczy, ale nie pozwala sobie na łzy.

- Jeśli do tej pory nie wiesz, że potrafię o siebie zadbać - mówi cicho - to chyba nie rozumiemy się nawet w połowie tak dobrze, jak myślałam.

Szczęka Draco się zaciska.

- Jak możesz tak mówić po tym wszystkim? Oczywiście, że wiem, że potrafisz.

- Więc nie próbuj odsuwać mnie jak jakiejś przeklętej damy w opałach, którą trzeba chronić.

Nerwy przebiegają jej po skórze, i nienawidzi tego, że znów reaguje w ten sposób. Złością, obronnością, potrzebą udowodnienia swojej siły.

Realistycznie wie, że Draco ją szanuje i wierzy w jej zdolności — ale nie może znieść myśli, że zostawi go samego z tym wszystkim. Że odejdzie, ukryje się, nie wiedząc, czy jeszcze kiedyś go zobaczy.

Żaden element tego układu nie był bezpieczny. I od początku wiedzieli, że nie będzie żadnych gwarancji.

- Wolałabym umrzeć u twego boku - mówi, sięgając po jego dłoń - niż przeżyć to wszystko sama.

Długie westchnienie wymyka się z jego ust.

- Nie mów tak. Jeśli ktoś z nas zasługuje na przetrwanie, to ty.

- Nie sądzę, że to prawda - odpowiada z smutnym uśmiechem. - Zrobiłam zbyt wiele, by naprawdę odnaleźć spokój.

Ściska jej dłoń.

- Myślę, że wszyscy zrobiliśmy.

Hermiona zamyka powieki, nagła fala zmęczenia uderza w nią z siłą. Fizycznie, psychicznie i emocjonalnie. Uczucia tłumione przez miesiące i lata przebijają się na powierzchnię.

- Może jedyne, czego chcę, to żeby inni mieli przyszłość, której nam nigdy nie dano. - Opada na ramę łóżka, czując, jak jakaś część niej, walcząca tak długo, w końcu się poddaje.

Draco patrzy na nią przez dłuższą chwilę, a gdy spotyka jego spojrzenie, nie może znieść tego, co w nim widzi.

- Nie muszę przetrwać - mówi w końcu, ledwie szeptem. - I myślę, że jesteś jedynym powodem, dla którego wciąż walczę.

Rozpacz ściska jej serce na te słowa, a łzy wypływają z jej oczu bez pozwolenia, spływając po policzkach. Ale w sobie nie znajduje żadnych słów.

Sięgając głęboko po resztki logiki, po pragmatyzm, z którego zawsze była dumna, potrząsa głową. Odpędza melancholię, która próbuje ją pochłonąć.

- A co, jeśli będziesz musiał skorzystać z więzi? Nie zostawię cię bez tej ochrony. Nie wtedy, gdy to właśnie o to chodziło. Musisz się wydostać — i będziesz potrzebował więzi, by to zrobić.

- Mogę się wydostać bez niej - odpowiada miękko.

Hermiona doskonale wie, co to oznacza. Że nie będzie miało znaczenia, co się z nim stanie — że wtedy nie będzie już dbał o to, czy Czarny Pan się dowie. Prawdopodobnie nie odejdzie po cichu.

- Dlaczego miałbyś to robić? - pyta, starając się, by jej głos pozostał jak najbardziej opanowany - skoro możesz mieć to w zanadrzu?

Patrzy na nią surowo, ale jeśli myśli, że ona tak po prostu się podda, to znaczy, że wcale jej nie zna. Ta myśl znów ją boli—że nie dojrzewali razem w taki sposób, w jaki zaczęła wierzyć, że to się dzieje.

- Może uda mi się uzyskać dostęp do twojej części mocy na odległość. Już teraz potrafimy to robić do pewnego stopnia — i możemy nad tym popracować.

- Odmawiam - wyszeptała, słowa spłynęły z jej ust bez namysłu. - Nie zostawię cię.

Merlinie, gdyby wersja jej samej sprzed kilku miesięcy mogła ją teraz usłyszeć—podejrzewałaby, że została spętana zaklęciem Imperius albo przeklęta w inny sposób. Że ktoś ją zmanipulował albo zagroził jej, by mówiła takie rzeczy.

Ale przeszła z tym mężczyzną zbyt wiele, by teraz odejść.

- Jesteśmy w tym razem - wycedziła zdesperowanym szeptem i ścisnęła jego dłoń mocno. - I nie zrobisz tego sam.

Z udawaną nonszalancją, w którą nie wierzyła ani przez chwilę, powiedział przeciągle:

- A jeśli nie wrócę? Jeśli przez to naraziłbym cię na niebezpieczeństwo?

Łzy znów napłynęły jej do oczu, a ona kurczowo trzymała się jego dłoni jak ostatniej deski ratunku.

- To znaczy, że po prostu będziesz musiał wrócić. Wiem, że zrobiłeś wiele rzeczy, z których nie jesteś dumny, Draco, ale ja też. I żadne z nas nie dotarłoby tak daleko bez tego instynktu samozachowawczego, który tak sobie cenisz. - Spojrzała mu prosto w oczy, nie mrugając. - Nie zaczynaj teraz udawać bohatera.

Zobaczyła moment, w którym jej słowa do niego dotarły—jego spojrzenie stwardniało, ramiona zesztywniały. Przez jego twarz przemknął cień czegoś na kształt rozbawienia.

- Nie chcę umierać, Hermiono. I nie zamierzam robić niczego bohaterskiego. Nie jestem Potterem.

Szturcha go w żebra.

Jego twarz poważnieje. 

- Po prostu nie chcę, żeby coś ci się stało. I nie chcę narażać cię na niebezpieczeństwo.

Mimo siebie uśmiecha się lekko, doceniając szczerość w jego słowach. - Mam wrażenie, że to ty zraniłeś mnie najmocniej w ciągu ostatniego roku.

- Zamknij się - burknął, a kącik jego ust uniósł się w półuśmiechu. - Nie jesteś aż tak bystra, jak ci się wydaje. I to działa w obie strony.

A potem ją całuje, jego dłonie przesuwają się po jej ciele, usta muskają szyję. 

- Nie pozwolę, żeby znowu coś ci się stało - szepcze przy jej skórze, muskając zębami obojczyk. - I nie obchodzi mnie, co będę musiał zrobić — ilu ludzi powstrzymać — żeby cię ochronić. Nie stracę cię.

W racjonalnym świecie te słowa powinny ją przerazić.

A jednak w jej żyłach zapłonęło ciepło.

W pokręcony, przewrotny sposób to chyba najbardziej romantyczna rzecz, jaką kiedykolwiek jej powiedział. I może ona też już zaszła za daleko, bo zamiast się odsunąć, przyciąga go jeszcze bliżej, aż między nimi nie zostaje ani odrobina przestrzeni.

 

~OO~

 

Draco unosi wzrok znad listu leżącego na biurku, zsuwa okulary do czytania i przeciera zmęczone oczy. 

- Co byś powiedziała na mały wyjazd?

- Wyjazd - powtarza Hermiona z kanapy, tonem zupełnie pozbawionym emocji. - Co masz na myśli, mówiąc „wyjazd”?

Odkłada pióro i starannie dobiera słowa. Rzuca przelotne spojrzenie po pokoju, upewniając się, że w ich apartamencie nie ma żadnego skrzata domowego. Może i zarządza teraz dworem, ale w tej kwestii wciąż istnieje jedna osoba, której autorytet przewyższa jego własny. 

- Mam na myśli kilka dni poza domem.

Jej oczy zwężają się podejrzliwie. 

- Będziesz musiał to rozwinąć. Czyżby umknęło ci, że jesteśmy w środku wojny?

Starannie składa list na pół, potem jeszcze raz, aż powstaje zgrabny prostokąt. Wylewa kroplę wosku na zgięcie i pieczętuje go sygnetem z herbem Malfoyów. 

- Trudno to przeoczyć - rzuca z ironicznym uśmiechem. - Ale pomyślałem… nigdy nie mieliśmy miesiąca miodowego. Kilka dni to niewiele, oczywiście, ale wydaje się idealnym momentem.

Hermiona patrzy na niego jeszcze przez chwilę, a on widzi w jej spojrzeniu cień zrozumienia — jakby przeczuwała, że nie może mówić wprost, ale nie potrafiła jeszcze złożyć wszystkiego w całość.

Draco wstaje i podchodzi do okna, gdzie jego sowa siedzi na grzędzie. Wręcza jej list.

Hermiona posyła mu uprzejmy, nic nieznaczący uśmiech, gdy razem obserwują, jak ptak odlatuje z trzepotem skrzydeł. 

- I dokąd chciałbyś jechać?

- Do Hiszpanii - odpowiada spokojnie, spoglądając na nią z drugiego końca salonu. - Pomyślałem, że moglibyśmy odwiedzić Hiszpanię.

Widzi moment, w którym jej podejrzliwość ustępuje miejsca zrozumieniu. Patrzy przez okno, w którym zniknęła sowa — niosąca list do jego matki w Andaluzji. Gdy znów zwraca się ku Hermionie, ta obdarza go promiennym uśmiechem.

- Hiszpania brzmi cudownie.

 

~OO~

 

Theo przygotowuje dla nich dwóch świstoklik, ustawiony na poranek następnego dnia, zaraz po tym, jak Draco otrzyma odpowiedź od sowy z listem do Narcyzy Malfoy. Matka jest zachwycona wiadomością od syna i oczywiście z radością zgadza się ugościć ich przez kilka dni.

Draco zazwyczaj ufa zaklęciom ochronnym dworu, że utrzymają jego sprawy w tajemnicy, ale nie chce, by szczegóły tego wyjazdu dotarły do jego ojca — ani do nikogo, kto mógłby zostać przekonany, by mu je zdradzić.

Prawie bez potrzeby wyjaśnień z jego strony, Hermiona złożyła w całość jego intencję: ostrzeżenie matki o planowanej dezercji. Po latach poświęcania własnej duszy w imię ochrony rodziny, ostatnią rzeczą, jakiej Draco potrzebuje, jest to, by wszystko się posypało teraz. By Voldemort obrał sobie jego matkę za cel, by ukarać jego decyzję.

A tego z pewnością nie da się bezpiecznie przekazać w liście.

Choć Voldemort nie był zachwycony perspektywą wyjazdu Draco — zwłaszcza tuż po śmierci Yaxleya i w czasie chaosu w Ministerstwie — wyraził niechętne przyzwolenie.

To wystarczyło, by przekonać Hermionę, że jadą.

Jeśli Draco ma być ze sobą szczery, sama myśl o opuszczeniu zniszczonego wojną Londynu, choćby na kilka dni, podniosła go na duchu bardziej, niż się spodziewał. Jeszcze bardziej cieszyła go perspektywa spędzenia czasu z Hermioną, który nie będzie kręcił się wokół intryg, planów i śmierci.

Choć będą przebywać na terenie posiadłości Malfoyów, ziemie i zabudowania są na tyle rozległe, że niemal poczują się, jakby byli tam sami.

- Nie wiem, co spakować - mówi Hermiona, z szeroko otwartymi oczami, gdy zagląda do swojej szafy, a on staje w progu. - Nie byłam na żadnym wyjeździe od czasów Hogwartu.

To wyznanie go porusza — bo uświadamia sobie, że sam również nie był. Nagle ten rzucony mimochodem pomysł kilku dni poza domem nabiera większego ciężaru.

- Jedziemy tylko na kilka dni - mówi, wchodząc do szafy i opierając się o ścianę. - Kilka zestawów ubrań, podstawowe rzeczy. Matka ma kilka skrzatów, więc zapewnią ci wszystko, czego będziesz potrzebować.

- Okej. - Hermiona przygryza wargę, po czym odwraca się do niego z uśmiechem. - Powiedz mi, czemu to mnie stresuje? Przecież wyjazd z Londynu na kilka dni powinien być mniej stresujący niż wszystko inne, z czym się mierzymy.

Draco myśli, że jest coś pięknego w tym, że mogą być wobec siebie szczerzy nawet w takich drobnych sprawach. Że doszli do punktu, w którym potrafią mówić o czymś więcej niż tylko o przetrwaniu.

Wypuszcza cicho powietrze i podchodzi bliżej, obejmując ją w talii. 

- Bo to coś nowego - mówi, patrząc jej w oczy i przesuwając kciukiem po jej biodrze przez materiał koszuli. - A my jesteśmy przyzwyczajeni do czegoś zupełnie innego.

- Spotkałam już twoich rodziców - szepcze, a ku jego zaskoczeniu jej policzki różowieją. - Nie wiem, czemu tak się denerwuję.

Mimo siebie, Draco uśmiecha się lekko. 

- Może - mruczy, pochylając się, by musnąć jej usta - teraz to dla ciebie więcej znaczy.

Nie odważy się wypowiedzieć na głos tego, co naprawdę ma na myśli. Że on znaczy dla niej więcej. To wydaje się zbyt śmiałe, choć zmiana między nimi jest wyraźna.

Zastanawiając się nad kolejnymi słowami, czuje, jak coś ściska go w piersi. 

- Może pewnego dnia będę miał okazję poznać twoich rodziców. I pewnie będę równie zdenerwowany.

Jej brwi unoszą się ze zdziwienia, a przez twarz przemyka cała gama emocji. Draco wie, co stało się z jej rodzicami — dowiedział się wszystkiego, gdy jeszcze ścigali się nawzajem — ale nigdy nie znalazł odpowiedniego momentu, by o tym wspomnieć.

A teraz wydaje się, że minęło już zbyt wiele czasu.

To uczucie wisi między nimi jak niewypowiedziany ciężar.

W końcu Hermiona wydusza z siebie cicho: 

- Moi rodzice mnie nie pamiętają. - Nie odrywa od niego wzroku, choć jej oczy nabierają szklistego blasku. - Usunęłam się z ich wspomnień, zanim wyruszyłam z Harrym i Ronem po szóstym roku.

- Wiem - przyznaje Draco, pochylając lekko głowę. - Śledziłem cię, pamiętasz? - Pozwala, by jego słowa do niej dotarły, zastanawiając się, czy właśnie nie zepsuł czegoś w sposób, którego nawet próba zabicia jej nie zdołała osiągnąć. - Ale są sposoby, by cofnąć takie zaklęcie.

Hermiona wciąga drżący oddech. 

- Nie sądzę, żebym to zrobiła. Oczywiście, rozważałam to. Próbowałam spojrzeć na sytuację z każdej strony. Ale za każdym razem, gdy o tym myślę, widzę tylko ich rozczarowanie. Zabiłam tylu ludzi. Nie zrozumieliby tego.

- Wszyscy musieliśmy robić rzeczy, których nienawidzimy, żeby przetrwać - szepcze, przyciągając ją instynktownie do siebie. Jej ciało przez chwilę jest napięte, zanim się rozluźnia. - Myślisz, że nie byliby szczęśliwi, widząc cię po tylu latach?

- Nie wiem - odpowiada szeptem, gdy się od niego odsuwa. - Nie... staram się o tym nie myśleć. Nie ma miejsca na sentymenty i nostalgię, kiedy przez tyle czasu walczyłam tylko o to, by przeżyć.

Draco aż za dobrze to rozumie. Przesuwa kciukiem pod jej okiem.

- Nie musisz podejmować żadnych decyzji teraz.

Może właśnie dlatego ten weekendowy wyjazd do jego rodziny wydaje się jej bardziej stresujący, niż oboje się spodziewali. Draco żałuje, że nie potrafi lepiej jej uspokoić. Nie ma doświadczenia w trosce o kobietę. Nie tak naprawdę.

A Hermiona nie jest taka, jak ją sobie kiedyś wyobrażał.

Nie odpowiada, przez długą chwilę wpatrując się w zawartość swojej szafy.

- Musimy wyjść za dwadzieścia minut - przypomina cicho. - A tak na marginesie, moja matka nie może się doczekać, żeby cię znów zobaczyć.

Po tych słowach wychodzi z pokoju, zostawiając ją samą z zadaniem spakowania się.

 

~OO~

 

Realistycznie rzecz biorąc, po tym, jak widziała posiadłość Malfoyów w Anglii, Hermiona nie powinna być zaskoczona rozmiarem majątku w Hiszpanii. Na rozległych terenach wiejskich pod Granadą posiadłość rozciąga się tak daleko, jak sięga wzrok — otwarta przestrzeń usiana różnymi budynkami.

Choć w Anglii jesień zaczęła już dawać o sobie znać, powietrze w Hiszpanii jest ciepłe i przyjemne.

Kilka rzeczy uderza Hermionę naraz.

Nie opuściła Anglii od lat — a jakaś część niej od dawna tęskniła za choćby chwilową ucieczką od niekończących się zniszczeń wojny. Ostatnie prawdziwe wakacje spędziła z rodzicami, zanim rozpoczęła szósty rok w Hogwarcie.

Ta myśl boli, mimo upływu czasu. Może dlatego, że rozdrapała starą ranę, gdy Draco zapytał o ich wspomnienia. Gdy zapytał, czy chciałaby je przywrócić.

To coś, o czym nie pozwalała sobie myśleć od dawna — i najczęściej boi się, co by pomyśleli o tym, kim się stała. Hermiona potrafi znieść myśl, że są gdzieś na drugim końcu świata, bez żadnych wspomnień o niej — zmusiła się, by pogodzić się z tą rzeczywistością.

Czego nie jest pewna, czy potrafiłaby znieść, to ich rozczarowanie.

Będą Draco mieszkać w jednym z bocznych domów powozowych na terenie posiadłości, ale widać, że Draco chce jak najszybciej zająć się sprawą, dla której tu przyjechali. Więc gdy tylko zostawiają swoje rzeczy w jasnym, przestronnym domku — Hermiona wciąż nie może pojąć, że spędzą tu kilka dni, podczas gdy wojna toczy się dalej — ruszają do głównej willi.

Według Narcyzy, Lucjusz przebywa obecnie we Francji, doglądając innej posiadłości — i obserwując sytuację w Anglii z bezpiecznej odległości.

Dokładnie tak, jak Draco miał nadzieję.

Hermiona nie zdobyła się jeszcze na odwagę, by zapytać o jego relację z ojcem, ale potrafi złożyć w całość wystarczająco dużo z porozrzucanych kawałków.

Draco chce podzielić się swoimi planami tylko z Narcyzą — i to mówi samo za siebie.

Gdy przekraczają próg willi, Hermiona znów zostaje uderzona ogromem jego bogactwa. Sam hol wejściowy jest niemal tak duży jak dom jej rodziny — a jej rodzice byli przecież dobrze sytuowani.

Nie jest pewna, czy nadal prowadzą praktykę dentystyczną w Brisbane — nigdy nie znalazła w sobie dość siły ani czasu, by ich odwiedzić.

- Draco - woła Narcyza, witając ich osobiście, zamiast wysłać skrzata. Promienieje, spoglądając to na syna, to na Hermionę. - I Hermiono — jak miło was widzieć.

- Matko - odpowiada Draco rzeczowo, ujmując ją za ramię i pochylając się, by pocałować ją w policzek. - Wzajemnie.

Choć Hermiona zawsze uważała Narcyzę za osobę o silnej osobowości, fizycznie kobieta wydaje się drobna przy wysokim, szerokim Draco. Mimo to Hermiona czuje, jak się kurczy, gdy niebieskie oczy kobiety zatrzymują się na niej.

- Dziękuję, że nas pani przyjęła - mówi cicho, pochylając lekko głowę. Myśl, że Narcyza Malfoy jest teraz jej teściową, wciąż wydaje się jej dziwnie nierealna.

W oczach Narcyzy pojawia się rozbawienie, gdy spogląda na Draco, a potem znów na Hermionę. 

- Ależ oczywiście, kochana — to wszystko należy teraz również do ciebie, pamiętasz?

Nie potrafi o tym zapomnieć. Ale jakaś część Hermiony wciąż nie potrafi pojąć, że majątek Draco należy teraz także do niej. Nawet nie czuje się dobrze z myślą, że ma wydawać jego pieniądze — choć sama ma ich niewiele i nie ma żadnego zatrudnienia.

Uśmiecha się tak szczerze, jak potrafi. 

- Willa jest przepiękna.

Uśmiech Narcyzy jest łagodny, ale szczery, i gestem zaprasza ich do sąsiedniego pokoju. 

- Kazałam przygotować herbatę w salonie, jeśli do mnie dołączycie.

Draco prostuje się, a wszelkie ciepłe emocje znikają w jednej chwili — zastąpione chłodnym wyrazem twarzy oficera. 

- Dziękujemy. Mamy wiele do omówienia, a mało czasu.

Z pogardliwym dźwiękiem w gardle, Narcyza prowadzi ich do jasnego, przestronnego pokoju pełnego okien. 

- Jestem twoją matką, nie jednym z tych robaków, którymi dowodzisz. - Oczy Hermiony rozszerzają się na tę jawną zniewagę, ale nie odzywa się ani słowem. - Nie musisz mówić do mnie tak formalnie — a twój ojciec nie wróci na czas waszego pobytu tutaj.

Na te słowa Draco wyraźnie się rozluźnia, mięknąc w wersję siebie, którą Hermiona widuje niezwykle rzadko.

Nie po raz pierwszy zastanawia się nad relacją tej dwójki.

- W takim razie powiem to wprost - mówi Draco, gdy cała trójka siada przy stole, a skrzat domowy przygotowuje trzy filiżanki herbaty. Gdy znika z cichym trzaskiem, Draco zwraca się do matki. - Nie wiem, ile zdołałaś zrozumieć z natury naszego związku i co nim kieruje.

Oczy Narcyzy zerkają na Hermionę, a na jej ustach pojawia się cień rozbawienia. 

- Wystarczająco, by ta wizyta mnie nie zaskoczyła.

Pod stołem Draco kładzie dłoń na kolanie Hermiony i delikatnie je ściska. Ona kładzie swoją dłoń na jego, splatając ich palce.

- Czekają nas kłopoty - mówi tonem tak rzeczowym, jakby komentował pogodę. - I musisz być na to przygotowana.

- Zaklęcia ochronne wokół tej willi są już bardzo rozbudowane - odpowiada Narcyza bez wahania. - Z pewnością je wyczułeś, kiedy przybyliście.

- Wzmocnij je. - Draco nie spuszcza z niej wzroku. - Nałóż zaklęcia krwi. Mogę to zrobić, póki tu jesteśmy.

Matka unosi brew. 

- Jakiego rodzaju kłopoty?

- Takie - zaczyna ostrożnie Draco - w których cała furia Czarnego Pana może spaść na nas… i na tę rodzinę.

Narcyza upija łyk herbaty, jej dłonie są spokojne, gdy odstawia filiżankę na spodek. W końcu podnosi wzrok, spoglądając najpierw na Hermionę, a potem znów na syna. 

- Wiedziałam, że coś dobrze zrobiłam, wychowując cię - mówi cicho, a dłoń Draco zaciska się mocniej na dłoni Hermiony. - W porządku. Rozumiem, że twój ojciec nic nie wie?

- Jeszcze nie - odpowiada Draco przeciągle - i nie wiem, czy mogę ufać jego lojalności. Musisz zachować milczenie co do powodów tych przygotowań.

Narcyza kiwa głową z namysłem. 

- Mam nadzieję, że to znaczy, że w końcu się wycofujesz.

- Gdy wszystko będzie gotowe - mówi Draco - i wszystko ułoży się tak, jak trzeba… tak.

Bo na Merlina, muszą być absolutnie pewni. Draco ma wiele do zyskania, pozostając w wewnętrznym kręgu Czarnego Pana — u jego boku. Ale Hermiona nie wie, jak długo jeszcze zdoła patrzeć, jak ten człowiek jest wciągany coraz głębiej w błoto.

Mimo to zaskakuje ją ulga, która przebija się w głosie Draco.

- Dzięki Merlinowi - wzdycha cicho Narcyza. Ale zaraz potem jej brwi marszczą się z troską. - Bądźcie ostrożni.

Hermiona kiwa głową, chcąc przekazać choć odrobinę otuchy. 

- Wszystko musi pójść gładko, żebyśmy wyszli z tego żywi — i nie zrobimy nic, dopóki nie będziemy gotowi.

- Kiedy cię poznałam - mówi Narcyza, zwracając się do Hermiony - i dowiedziałam się, że się pobraliście, mogłam tylko mieć nadzieję, że kryje się za tym coś więcej. Jestem ogromnie wdzięczna, że moje przeczucia się potwierdziły.

Hermiona przypomina sobie jedne z pierwszych słów Narcyzy, wypowiedziane podczas ich spotkania w ogrodzie.

Wpadnie prosto w swoją własną zgubę.

Mocniej ściska dłoń Draco pod stołem.

Na jego twarzy pojawia się cień rozpaczy. 

- Zrobiłem tyle podłych rzeczy w jego służbie - mówi cicho, wpatrując się w nietkniętą filiżankę herbaty. - Chyba doszedłem do kresu wytrzymałości. - Jego spojrzenie unosi się i spotyka z jej. - Ale nie sądzę, żebym kiedykolwiek zdobył się na ten krok sam.

Hermiona ofiarowuje mu uśmiech, na jaki tylko ją stać. 

- Robimy, co możemy.

Narcyza promienieje, patrząc na nich oboje. 

- Wspaniale. I będziecie się nawzajem chronić.

To nie pytanie, ale Hermiona wyczuwa ukryte w nim pragnienie. Wypuszczając powietrze, kiwa głową. 

- Zrobimy wszystko, co w naszej mocy.

Wszyscy obecni wiedzą, że nie ma żadnych gwarancji. Hermiona nie może jej dać — i Narcyza nie może jej oczekiwać.

Ale jeśli szczerość nie przebijałaby się przez jej słowa, byłaby zaskoczona.

Narcyza kiwa głową, jej oczy są lekko zaszklone. 

- Draco mówił, że zostajecie na kilka dni — mam nadzieję, że dołączycie do mnie na kolację.

Chapter Text

Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów—a może i dłużej, biorąc pod uwagę ogólną irytację, jaką czuł wobec wielu swoich kolegów z Hogwartu—Draco znajduje się w otoczeniu wyłącznie ludzi, których lubi.

Cała sytuacja w Hiszpanii budzi w nim dziwne uczucie niezadowolenia. Dni natychmiast zmieniają się z kwestii strategii bitewnych w trywialności i drobne, nieistotne szczegóły, które kiedyś mogły go obchodzić.

To przypomnienie przeszłości, i nie jest pewien, czy mu się to podoba.

Hermiona jest na rozległych terenach posiadłości, wystarczająco daleko, by nie mógł jej dostrzec, i choć wie, że jest tu bezpieczna—wszyscy są bezpieczni, dzięki rozbudowanym zaklęciom ochronnym, które zainstalował bez wahania—nie potrafi zmusić swojego serca do uspokojenia.

Rozumie dlaczego i docenia troskę. Ale ostrożność została w nim zakorzeniona zbyt głęboko.

Jego matka siedzi naprzeciwko, popijając herbatę, skubiąc ciastka z tacy, a przez chwilę Draco tylko patrzy na surrealizm tej sceny.

To dojmująca myśl, że może nigdy nie przystosuje się z powrotem do społeczeństwa.

Że po wszystkim, co zrobił, po wszystkim, co wydarzyło się od jego piętnastego roku życia, może nigdy nie ruszy dalej, nawet jeśli wojna się skończy.

- Ty i Hermiona wydajecie się znacznie bardziej swobodni w swoim towarzystwie niż ostatnim razem, gdy was widziałam - mówi Narcyza, z pozornie obojętnym tonem, który skrywa pełne zainteresowanie w jej twarzy.

- Subtelnie - przeciąga Draco. - Jeśli pamiętasz, ostatnim razem, gdy nas razem widziałaś, byliśmy w sali otoczeni przez Śmierciożerców na przyjęciu zorganizowanym przez Czarnego Pana.

Narcyza nie drgnęła, z lekkim, pobłażliwym uśmiechem na ustach. 

- Nie o to mi chodziło.

Doskonale wie, co ma na myśli. To był pierwszy wieczór, kiedy on i Hermiona naprawdę się pocałowali. Myśli Draco na moment odpływają do tego, jak pomogła mu po tym, jak Czarny Pan ukarał go za nieposłuszeństwo.

Jak potem pieprzył ją przy ścianie.

- Tak, cóż. - Draco miesza kostkę cukru w filiżance herbaty, wzrokiem podążając w stronę, gdzie zniknęła Hermiona. Są w willi w Hiszpanii od dwóch dni i spędzili większość czasu razem. Docenia możliwość odwiedzin u matki, choć wszystko wydaje się odległe od jego obecnych myśli. - Chyba zaczęliśmy na sobie polegać.

Na twarzy jego matki pojawia się coś na kształt satysfakcji, a Draco ledwo powstrzymuje się od przewrócenia oczami.

Jeśli nic innego, jego matka nie traktuje go jak porucznika Śmierciożerców, i za to ją ceni.

- Więcej niż tylko poleganie, z tego co widzę.

Draco rzuca jej spojrzenie. 

- To wiele rzeczy.

Znające spojrzenie matki mogłoby doprowadzić go do szału, gdyby nie ogromna ulga, że może spędzić kilka dni z dala od rozpadających się resztek swojego życia w Anglii.

- Cóż - mówi Narcyza z radością - ja się z tego cieszę. Bez względu na to, jak ta relacja się zaczęła—a wyobrażam sobie, że było wiele powodów, z których żaden nie dotyczył romansu—cieszę się, Draco. Ona jest dla ciebie wspaniałą partnerką.

Słowa zaskakują go, podobnie jak nagłe ściśnięcie w klatce piersiowej. Skłania głowę w geście zgody. 

- Myślę, że masz rację. Nic nie miało z tego wyniknąć poza naszymi pierwotnymi motywami. Ale... - Urwał, nie chcąc zagłębiać się zbyt mocno. - Też tak myślę. I z jakiegoś powodu, ona też mnie nie odrzuca.

- Oczywiście, że nie. - Narcyza bierze kolejny łyk herbaty. - Bez względu na wszystko, Draco, zachowałeś w sobie tę część siebie, którą byłeś naprawdę. I może ona nigdy wcześniej jej nie widziała, ale to nie znaczy, że nie powinna.

Draco zamyka oczy na moment i wypuszcza powietrze. 

- W Anglii nie jest lepiej, Mamo. Właściwie jest gorzej, niż pewnie sobie wyobrażasz. Nie mamy miejsca na nic więcej.

Nie ma czasu—ani przestrzeni psychicznej—by siedzieć i udawać męża, kiedy na szali są ludzkie życia.

- To nie znaczy, że nie możesz pielęgnować swojego małżeństwa.

Draco zaciska szczękę, tłumiąc kilka odpowiedzi, które natychmiast cisną mu się na język. To doprawdy ironiczne, że Narcyza Malfoy mówi mu o małżeństwie, skoro przez większość jego młodości biernie przyglądała się, jak ojciec kieruje go na tę ścieżkę.

Ale nigdy nie miał jej tego za złe—tak naprawdę, nigdy.

Nie, kiedy wie, jak całkowicie nieodpowiedzialny był Lucius Malfoy.

Jakaś część niego mięknie pod przenikliwym, niebieskim spojrzeniem matki, i wypuszcza ciężkie westchnienie, próbując zrzucić z ramion część wszechobecnego napięcia. — Przyznaję, miło jest na chwilę od tego wszystkiego uciec.

- Wiesz, że zawsze jesteście tu mile widziani. - Jej swobodny ton znów nie spełnia swojego zamierzenia. - Oboje.

- A ty wiesz, że mam obowiązki, które wiążą mnie z Anglią. - Rzuca jej znaczące spojrzenie, tłumiąc ukłucie w piersi na samą myśl. - Nie mogę po prostu odejść.

Znów gryzie się w język, powstrzymując uwagę o ojcu, który większość czasu spędza gdzie indziej, mimo że nadal zajmuje pozycję w wewnętrznym kręgu.

Powietrze gęstnieje, gdy przypomina sobie główny powód swojej wizyty w Hiszpanii. Wie, że jego matka również o tym myśli, sądząc po jej wyrachowanym milczeniu.

- Kiedy nadejdzie odpowiedni moment - mówi Draco, instynktownie ściszając głos - to przestanie mieć znaczenie.

Narcyza sięga po kolejny kawałek z półmiska, ale żołądek Draco od wyjazdu z Anglii jest jednym wielkim węzłem mdłości. 

- Wiem, że potrafisz o siebie zadbać - mówi - i, wyobrażam sobie, Hermiona również. Ale to nie powstrzymuje matki przed zamartwianiem się, gdy jesteś uwikłany w tę okropną wojnę.

Posyła jej cienki, wymuszony uśmiech; to nie temat, który chce kontynuować. 

- Po tylu latach musieliśmy się tego nauczyć.

Usta Narcissy zaciskają się w grymasie, i gdy otwiera usta, by powiedzieć coś więcej, Hermiona zbliża się do nich.

Część Draco, napięta odkąd Hermiona zniknęła z pola widzenia, wreszcie się rozluźnia.

Trąca pusty fotel obok siebie butem, odsuwając go od stołu. Łapie jej spojrzenie, gdy podchodzi, z lekkim uśmiechem na ustach.

- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - mówi, siadając.

- Wcale - przeciąga Draco - choć rozmawialiśmy o tobie.

Na twarzy Hermiony pojawia się lekki uśmiech. 

- Mam nadzieję, że nie same złe rzeczy.

- Wręcz przeciwnie - mówi Narcyza, promieniejąc do Hermiony, a Draco uderza fakt, że jego matka rzadko kogoś lubi.

Przez większość młodości zastanawiał się, co musiałby zrobić, by znaleźć kobietę, którą jego matka zaakceptuje. Ironia, że wcale nie musiał jej szukać, uderza go nagłym przypływem rozbawienia.

Uśmiech błąka się na jego ustach, gdy sięga po imbryk, by nalać jej herbaty, i przeciąga: 

- Moja matka rzadko udziela aprobaty tak łatwo. Powinnaś być zadowolona.

Uśmiech Hermiony się poszerza, sięga po kanapkę z ogórkiem. 

- Jestem - mówi z namysłem, biorąc kęs. - I ja również bardzo ją lubię.

Gdy ich spojrzenia się spotykają, Draco zastanawia się, w co właściwie się wpakował. I czy pewnego dnia nie będzie miał powodów do obaw.

 

~OO~

 

Dziwnie się oddycha.

Choć Draco wiedział, że samo opuszczenie Londynu będzie wydawać się osobliwe, spodziewał się, że poczuje większą potrzebę powrotu. Gdyby nie fakt, że wciąż mają tyle niedokończonych spraw w domu, mógłby ulec pokusie, by zostać tu na zawsze.

Jak na razie ich pobyt w Hiszpanii wydaje się stanowczo zbyt krótki.

Przywykł już do jasnych uśmiechów Hermiony; do tego, jak zrzuciła część napięcia, które zwykle ją otacza, niemal nieustannie. Spędzili ostatnie dwa dni leniwie, wygrzewając się na słońcu, czytając, odpoczywając i ciesząc się prostymi rzeczami, na które Draco nie miał czasu od lat.

To trzeźwiąca myśl — to, do czego muszą wrócić — i część jego duszy już zaczęła rozpaczać, choć został im jeszcze jeden dzień. Ale jeśli cokolwiek, ta krótka przerwa tylko umocniła jego przekonanie, że wojna musi się skończyć.

Mała część jego samego chce przetrwać. Chce odkrywać życie, które może kiedyś na nich czekać, jeśli przejdą przez to razem.

Ale większa część nie śmie mieć nadziei i tłumi w sobie tę stronę, która pragnie wieczności z nią.

Opada na łóżko obok Hermiony, która czyta książkę, z nogami wyciągniętymi przed siebie na materacu.

- Tak? - pyta, z lekkim uśmiechem na ustach. - Co się stało?

- Chodźmy gdzieś na chwilę.

- Doprecyzuj „gdzieś” - mówi rozkojarzona, kończąc stronę, po czym zaznacza miejsce i zamyka książkę. - Do tej pory byliśmy ostrożni, by nie opuszczać chronionego terenu.

Draco przyciąga ją do siebie na łóżku, by położyła się obok niego.

- Mam na myśli teren posiadłości. Nie musimy iść dalej. Są ścieżki, których jeszcze nie odkryliśmy.

Willa zajmuje tylko niewielką część terenu, a nawet z budynkami gospodarczymi — w tym domem powozowym, gdzie tymczasowo mieszkają — reszta posiadłości to rozległe połacie dzikiej przyrody.

- Ścieżki - powtarza z niedowierzaniem, splatając ich nogi na kołdrze. - Nie wyglądasz mi na wędrowca.

- Bo nim nie jestem - mruczy, całując ją. - Ale nie chcę wracać do domu, nie wykorzystawszy w pełni naszego czasu tutaj. Jest tu pięknie, i myślę, że ci się spodoba.

Szczerze mówiąc, chce zobaczyć jej reakcję na wszystko. Odkąd się pobrali – odkąd zaczął postrzegać ją jako coś więcej niż przeciwniczkę – ich życie było pełne chaosu i strachu. Chce, żeby ten czas był dla nich czymś innym. Czymś wartym zapamiętania.

Rozkoszuje się nim, zatapiając się w pocałunku i otwierając usta dla jego. Z jej ust wydobywa się cichy jęk, gdy ociera się o jego biodra. 

- Skoro tak uważasz, to kim ja jestem, żeby się sprzeciwiać?

- Zawsze moglibyśmy zostać w domu – mówi, przeciągając słowa, sięgając po jej koszulkę. Kiedy nie stawia oporu, ściąga ją przez głowę, ściskając jedną pierś przez cienką koronkę stanika. Całuje jej dekolt, a następnie przeciąga językiem po jej spiczastym sutku przez materiał. - Jeśli masz na to ochotę.

Hermiona wygina się z łóżka z ochrypłym śmiechem. Sięga po jego spodnie, pocierając jego twardniejącego penisa. 

- Wyobrażam sobie, że mamy czas na obie opcje.

Ciepło między nimi pojawiło się o wiele łatwiej, odkąd byli w Hiszpanii. Relaks, swoboda i to, że nie zmuszał się do ograniczania własnej przyjemności. Dziwnie się czuje bez tylu obowiązków, jęczy, gdy ona owija nogę wokół jego biodra, przyciągając go do siebie.

Jakaś część jego uwielbia myśl o pieprzeniu jej w środku dnia, bo nie mają dokąd pójść.

Rozpina zapięcie jej stanika, biorąc jej skórę do ust, sięgając po jej dżinsy. 

- Chyba masz rację – mruczy, skupiając się na wrażliwej skórze i sposobie, w jaki się pod nim rozpływa – masz rację.

Hermiona odpina mu pasek, ściągając dżinsy i szorty z bioder jednym ruchem, i bierze jego penisa w swoją dłoń.

Uśmiech pojawia się na jego ustach. 

- Będziesz przyczyną mojej śmierci – szepcze jej w brzuch, obsypując ją pocałunkami.

- To lepszy sposób na odejście niż większość dostępnych opcji – szepcze, ściągając majtki.

Kiedy dociera do szczytu jej ud, wciąga powietrze, powieki jej drgają. Wysuwa język, by posmakować jej podniecenia, rozprowadzając go po całej długości od jej krocza aż do łechtaczkę. Zrywa się z łóżka z krzykiem, palcami szarpiąc go za włosy, podczas gdy on liże i ssie ją, czerpiąc przyjemność z jej skóry i rozkoszując się jej odurzającym smakiem.

Wsuwając język w jej cipkę, jęczy z powodu jej wilgoci, a jego erekcja jest niemal bolesna. 

- Jesteś taka cholernie mokra - warczy, wbijając dwa palce między jej ściany, jednocześnie oddając drażniący atak na jej łechtaczkę.

- Cała dla ciebie - dyszy, przysuwając biodra bliżej jego ust. Z jej ust wyrywa się szelest przekleństw, a on podnosi wzrok, by dostrzec leniwy uśmiech na jej twarzy.

Jego klatka piersiowa zaciska się na te słowa, a on podwaja wysiłki, wywołując jej orgazm radosnym okrzykiem swojego imienia. A kiedy ona znów sięga po niego, przyciągając go do swojego wnętrza – gdy wślizguje się, zatapiając się w jej ciasnym żarze, składa cichą przysięgę.

I nie obchodzi go, ile to będzie kosztować. Da jej cały świat, nawet jeśli sam będzie musiał go zerwać z nieba.

 

~OO~

 

Tak jak Draco przewidział przed ich popołudniowym rozproszeniem, Hermiona uwielbia spacery. Rozległe widoki zachwycają czystością, surowym pięknem natury — a na towarzystwo też nie może narzekać.

Od chwili przyjazdu do Hiszpanii zachowują się mniej jak żołnierze, a bardziej jak młodzi dorośli, którymi przecież są — odkrywają siebie nawzajem i czerpią każdą możliwą chwilę radości z tej ucieczki.

Po raz pierwszy od momentu, gdy zdecydowali się współpracować — niezależnie od tego, jak wymuszona była ta decyzja — Hermiona pozwala sobie na te motyle w brzuchu, nie zważając na resztę. Na to, co zaczęła do niego czuć — na energię, która czasem między nimi przepływa. Na to, jak z szacunku i zaufania wyrosło coś z najwątlejszego ziarna.

Draco rzuca jej ukradkowe spojrzenie, gdy docierają na szczyt wzgórza, jego palce muskają jej łokieć. Przez chwilę ich spojrzenia się spotykają; uśmiech igra na jej ustach.

- Odpocznijmy trochę.

Siada na ziemi, opierając się o duży głaz, a Hermiona patrzy na niego z niedowierzaniem, po czym dołącza. Z uśmiechem wyciąga z torby butelkę whisky.

Uśmiechając się szeroko, przysuwa się bliżej, aż ich boki się stykają, a on obejmuje ją ramieniem z głębokim westchnieniem.

- Jest tu miło - mówi cicho, otwierając butelkę. Spogląda w dal, gdzie żywe słońce zaczyna chylić się ku horyzontowi nad pagórkowatym terenem. Jego twarz poważnieje. - Dobrze jest na chwilę odciąć się od wszystkiego.

Hermiona kiwa głową, biorąc łyk, gdy podaje jej butelkę.

- To zaskakujące - dodaje. - Tak długo tkwimy w wojnie, że czasem trudno pamiętać, iż cały świat nie zmaga się z tym, co my.

Gdy wypowiada te słowa, uderza ją ich prawda. Nie ma łatwego wyjścia z tej wojny — a nawet teraz wszystko staje się coraz bardziej niestabilne. Obie strony coraz agresywniej walczą, kurczowo trzymając się resztek władzy, która rozpływa się w powietrzu.

- Moglibyśmy po prostu powiedzieć: pieprzyć to wszystko - rozważa Draco. - Nigdy nie wracać.

Choć byłoby to najprostsze wyjście, zaskakuje ją, że to właśnie on wypowiada te słowa. Poświęcił więcej niż ona w tej wojnie — walczył jeszcze zacieklej o swoje pragnienia.

A ta rozmowa przypomina jej jedną z tych, które prowadziła z Harrym, zanim wszystko zaczęło się rozpadać.

Część jej desperacko pragnie się zgodzić.

- A gdybym powiedziała, że możemy - szepcze. - Że powinniśmy uciec i zapomnieć o reszcie — zrobiłbyś to?

Waha się, biorąc głęboki łyk z butelki. Hermiona czuje niepokój, czekając na jego odpowiedź — bo nawet teraz potrafi ją zaskoczyć. Gdyby miała jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, że nie jest już tchórzliwym chłopcem, którym kiedyś był, ten moment rozwiałby je wszystkie.

- Nie - mówi w końcu. - Nie sądzę, żebym mógł. Nie po tym wszystkim, do czego się zobowiązaliśmy. Spędzilibyśmy resztę życia — albo przynajmniej do momentu, gdy wszystko się rozpadnie i zakończy w inny sposób — uciekając. O ile nie zostalibyśmy wytropieni dla zabawy.

- Taa. - Hermiona przejmuje whisky i bierze łyk, płyn pali ją w gardle. - Nie wiem, czy mogłabym ze sobą żyć.

Draco parska cicho, rozbawiony.

- Po wszystkim, co zrobiliśmy, to właśnie to jest granicą.

Spoglądając na niego, uświadamia sobie, że ma rację. Że choć przez długi czas zarzekała się, iż nie ma w niej już nic wartego ocalenia, może jednak coś jeszcze zostało.

I w nim też.

Sięga po jego dłoń, ściska ją lekko, a on splata ich palce. Przez długą chwilę siedzą w ciszy, popijając whisky, aż ciepło zaczyna otulać jej myśli. Hermiona opiera głowę o jego ramię, zamyka oczy, a ciepły wiatr muska jej twarz.

- Wiesz - mówi Draco cicho, gdy wokół nich zapada komfortowa cisza - kiedy byliśmy w szkole, zawsze wolałem latanie od wszystkiego innego. To była jedyna rzecz, która dawała mi spokój - gdy wszystko zaczynało się sypać.

Hermiona zamiera, nieruchoma, nie mruga. Nie porusza się. Nie wspominał o czasach Hogwartu od momentu ich ślubu, a temat zaskakuje ją całkowicie.

Wypuszcza długie westchnienie.

- Nie pamiętam, kiedy ostatni raz latałem. Kiedy miałem czas na coś osobistego.

Przesuwając się obok niego, sięga po butelkę whisky, ale jej dłoń tylko mocniej zaciska się na szyjce, gdy on znów się odzywa.

- To wszystko wydaje się teraz takie błahe. Ale… nie wiem. Chyba myślałem, że jeśli zrobię to, czego chciał—jeśli wykonam to jedno zadanie—to będzie koniec. Moja rodzina będzie bezpieczna, pozwoli mi żyć, a jego uwaga skupi się na kimś innym.

Rozpacz marszczy mu brwi, gdy patrzy w stronę horyzontu. Złote słońce tańczy przed nimi, rozświetlając jego włosy i ostre rysy twarzy. Jego głos opada do szeptu, a Hermiona orientuje się, że nie oddycha.

- Jedno zadanie zamieniło się w dwa. Potem kolejne. I kolejne… i kolejne.

Pozwala, by słowa opadły, a wspomnienia nawiedziły jego spojrzenie.

- Zrobiłeś to, co musiałeś - szepcze Hermiona, próbując sobie przypomnieć chłopaka z szóstej klasy. - I wciąż żyjesz. Twoi rodzice też.

Przeczesuje dłonią włosy, po czym opuszcza ją na ziemię obok siebie—i nie jest pewna, czy dostrzegła drżenie jego palców.

- Było tylko coraz gorzej - dodaje, w jego głosie słychać zimną gorycz. - Misje… groźby. I pomyślałem, co znaczy jedno życie więcej, skoro moje ręce już były pokryte krwią. Kilkanaście kolejnych? Co znaczyło roztrzaskanie duszy, jeśli oznaczało, że przeżyję kolejny dzień? Że zdobywam jego zaufanie—walczę o nie. Może jeśli mi zaufa, mówiłem sobie, nie dostanę już najgorszych zadań. Cholera, ja…

Wciąga gwałtownie powietrze, wpatrując się w ziemię.

- Byłem taki cholernie naiwny.

Mija kilka chwil, zanim Hermiona zauważa, że po jej policzkach cicho spływają łzy. Nigdy o tym nie mówił. Ani razu nie opowiedział o swojej drodze wśród Śmierciożerców—a ona uświadamia sobie, że nigdy nie pozwoliła sobie pomyśleć, przez jakie okropności musiał przejść. Do czego został zmuszony.

Hermiona nie wie nawet, od czego zacząć; co mogłaby powiedzieć.

Ale on mówi dalej, jakby pozwalając, by słowa zostały wyrwane z najgłębszych zakamarków duszy. Jakby to było oczyszczające.

- Wiedziałem, co robię - mamrocze. - Myślę, że wiedziałem, dokąd to wszystko zmierza. Ale dopóki nie chciał mnie zabić… Nie wiem, Hermiono. Nie wiem, jak się tu znalazłem.

W końcu jego oczy przesuwają się na nią—szare, martwe, pełne rozpaczy—i widzi w nich zmęczenie wyraźniej niż kiedykolwiek.

Na końcu języka ma mnóstwo pustych frazesów. Słów bez znaczenia—których nie potrafi wypowiedzieć.

Więc patrzy na niego przez dłuższą chwilę, nie próbując powstrzymać łez, które znaczą jej policzki, i mówi:

- Zasługujesz na ratunek.

Ociera łzę.

- To nie jest koniec twojej historii, Draco Malfoy’u. Jest coś więcej. Obiecuję.

- To nie jest obietnica, którą możesz złożyć - mówi ochryple.

Unosząc dłoń do jego twarzy, kręci głową.

- Nie obchodzi mnie to. I tak ją składam.

Jego usta się rozchylają, oczy błyszczą i są przekrwione, a on ściska jej dłoń jakby była jego kotwicą. Jakby był zagubiony na morzu, a ona jedynym, co łączy go z lądem.

Patrząc jej w oczy, szepcze:

- Kocham cię.

Hermiona gwałtownie wciąga powietrze.

- Co?

Przez chwilę ją obserwuje, oczy się zwężają.

- Nigdy się tego nie spodziewałem, kiedy to wszystko się zaczęło kilka miesięcy temu. Że się do siebie zbliżymy… tak jak teraz.

Słowa wirują w jej głowie, nie mogąc znaleźć miejsca, a ona intensywnie czuje bicie swojego serca. Adrenalina dudni jej w uszach.

Draco unosi jej dłoń do ust, przez chwilę opierając wargi na jej kostkach. Potem na jego ustach pojawia się krzywy uśmiech i mówi z przekąsem:

- Uwierz mi, nie sądziłem, że jestem do tego zdolny.

Z jej wnętrza wyrywa się drżący śmiech.

- Ty głupku - szepcze, a uśmiech mimowolnie pojawia się na jej ustach. - Jesteś ostatnią osobą, w której myślałam, że się zakocham. Ale… ja też cię kocham.

Złote słońce odbija się w jego tęczówkach, ocieplając zwykle chłodną szarość, i przez długą chwilę tylko się do niej uśmiecha, podczas gdy jej serce bije jak szalone.

- Trudno mi komuś zaufać - mówi cicho - ale tobie ufam całym sobą. Wszystkim, kim byłem… i, jeśli Merlin pozwoli, wszystkim, kim może kiedyś się stanę.

Z jej oczu znów płyną łzy. Łzy smutku, rozpaczy, ale też drżącej, desperackiej nadziei.

Ta chwila jest tak daleka od wszystkiego, co znała przez większość życia, że nie potrafi pojąć, jak doszło do tego punktu. Ściska mocno jego dłoń.

- Musisz wiedzieć - oddycha - że dałeś mi powód, by znów walczyć. By przetrwać to wszystko. Bo może pewnego dnia ta wojna nie będzie już naszą rzeczywistością.

Spogląda na pierwsze oznaki zachodu słońca, zanurza się w tej części siebie, która tęskniła za spokojem ostatnich dni.

- I chcę odkrywać życie z tobą, w którym nie musimy codziennie walczyć o przetrwanie.

- Ja też tego chcę - mówi cicho, a Hermiona zastanawia się, czy to pierwszy raz, kiedy naprawdę przyznał przed sobą, że chce przeżyć tę wojnę. Między jego brwiami pojawia się zmarszczka, jakby ta myśl właśnie zapuściła korzenie. Jakby była czymś głębokim.

- I jeśli to wszystko… jeśli to jedyny sposób, w jaki nasze ścieżki mogły się przeciąć—jedyny sposób, byśmy byli razem… musisz wiedzieć, że zrobiłbym to wszystko jeszcze raz. Zniosłbym wszystko, poświęcił każdą cząstkę duszy, jeśli oznaczałoby to, że odnajdę cię na końcu.

Biorąc ostrożny oddech, spotyka jego spojrzenie. Jego twarz jest otwarta i bezbronna w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie widziała, jakby nie miał zamiaru się przed nią bronić. Jakby wszystko, co mówi, było prawdą, i tylko tutaj, z nią, sam na sam, czuje się na tyle bezpiecznie, by to wyznać.

To wzmacnia każdą część jej osłabionej determinacji.

- Przetrwamy to - mówi, przyciągając ich splecione dłonie do serca. - Nie obchodzi mnie, co będzie trzeba zrobić. Przetrwamy wszystko razem.

Draco zaciska szczękę.

- Tak, przetrwamy.

Chce się rozpłakać; rozpaść się na kawałki, poddać się burzy emocji, która w niej narasta.

- Razem - powtarza szeptem. - Bo nie zamierzam stawić temu czoła sama.

- Wiedźma - parska, a w jego głosie słychać czułość. Słychać obietnicę. Obejmuje tył jej szyi, przyciągając ich usta do siebie.

- Będę tu. Zawsze.

Jego wargi są słone od jej łez, a gdy się od siebie odsuwają, na jego twarzy pojawia się figlarny uśmiech.

A z jej ust, z jej duszy, wyrywa się jasny śmiech.

To coś, czego nigdy się nie spodziewała—ale jest piękne.