Chapter 1: Spotkanie
Chapter Text
Jeziora Pyłu ciągnęły się przez całe mile. Przenoszony podmuchami wiatru piasek sięgał aż do linii horyzontu i prawdopodobnie jeszcze dalej. Nie należy mylić ich z Solniskiem, które wydawało się naprawdę nie mieć końca. I pewnie nie miało. Max pamiętał, jak na własne oczy oglądał zdjęcia wody, Wielkiej Kałuży, zanim wyparowała i przeistoczyła się w sól. Ogarnął wzrokiem jałową nieckę. Ciekawe, czy kiedyś też wypełniała ją woda i życie? Teraz i tak nie miało to już żadnego znaczenia. Przeniósł wzrok na nakreśloną olejem i krwią mapę. W jej centrum gorzał wypunktowany czerwienią znak Wiecznego Joe. Obok niego krzyż określający cztery strony świata. Wystrzępiona szmatka była upstrzona kropkami, liniami i kształtami które tylko on potrafił odczytać. Gdyby komuś ją dał, ten ktoś nic by z tego nie zrozumiał. To również nie miało żadnego znaczenia, ponieważ nigdy nikomu jej nie odda.
Halo? Gdzie jesteś?
Westchnął.
Gdzie jesteś, Max?
Max Rockatansky.
Obiecałeś nam pomóc.
Znów nadchodzą. Wgryzają się w czarną materię mojego mózgu. Głosy Maxa wykorzystały chwilę ciszy, która zapadła w jego głowie.
Pomóż nam, Max.
Obiecałeś nam nam pomóc.
Coś zaszeleściło w piasku pod jego stopą. Uniósł nogę i wbił piętę w źródło dźwięku - dwugłową jaszczurkę. Jedzenie. Szybko wsadził ją do ust, gotowy połknąć gada w całości, na surowo. I właśnie wtedy, w samym środku posiłku, usłyszał, jak ktoś odpala silnik w jego samochodzie. Jaszczurka wypadła mu z ust. Odwrócił się. Zobaczył siedzącą za kierownicą kobietę, która ze wszystkich sił starała się odjechać, chociaż miała do dyspozycji tylko jedną rękę. Max podbiegł do drzwi, złapał babę i spróbował wyciągnąć ją na zewnątrz. Broniła się. Zahaczyła okaleczone ramię o kierownicę i okładała go pięścią. Wiedział, że jej wysiłki były daremne: za nic w świecie nie dałaby rady wrzucić biegu. Znów nią szarpnął jednocześnie blokując uderzenia. W końcu udało jej się trafić go prosto w nos. Zatoczył się do tyłu. Kobieta uniosła się w fotelu, gotowa podążyć za nim. Bez mrugnięcia okiem wyciągnął strzelbę spod kurtki i wycelował.
Silnik zgasł. Otuliła ich głucha cisza. Max wykorzystał okazję, by przyjrzeć się dziewczynie, która próbowała ukraść jego samochód. Miała krótko obcięte włos i wyglądała na dobrze odżywioną. Była też porządnie ubrana, chociaż jej strój nie był odpowiedni na pustkowia. Nie miała ze sobą nic poza ubraniami na grzbiecie i (tego był pewien) noża w bucie. Za to z jej oczu dało się wyczytać dużo więcej, niż by chciała. Opowiadały historię pełną strachu, żalu i desperacji. Takie spojrzenie Max widział zdecydowanie zbyt często. U ludzi, których spotykał. I we wstecznym lusterku. Miał ochotę przegonić ją uniesieniem broni, a potem o wszystkim zapomnieć i udawać, że ich spotkanie nigdy nie miało miejsca. A może raczej powinien ją zastrzelić? Tylko oszczędzi jej powolnej śmierci. Nie dane mu było jednak dość czasu, by mógł podjąć decyzję. Oboje usłyszeli, że nadchodzą, ale to ona zareagowała pierwsza. Wskoczyła do samochodu i uruchomiła silnik, sięgając prawą ręką na lewą stronę. Powstrzymał ją.
- Suń się - warknął i popchnął ją na siedzenie pasażera.
Kobieta już nie walczyła, ale wyjęła z buta nóż i trzymała go blisko ciała. Max wrzucił do samochodu plecak, manierkę i śpiwór. Część z tych rzeczy wylądowała na jej kolanach. Żadne z nich się tym nie przejęło, ponieważ najważniejsze było teraz to, by zbudować dystans od ścigających ich samochodów. I to jak najszybciej. Doładowany silnik V8 obudził się do życia i Ford Falcon pomknął w dół kamienistego zbocza w stronę Jezior Pyłu.
Wkrótce zobaczyli napastników we wstecznym lusterku. Wojnysyny. Max ich znał, a kobieta wydawała się przynajmniej na tyle sprytna, żeby się ich bać. Często z oddali obserwował, jak ścigali ludzi przez Pustkowia niczym duchy, zabierając ich samochody, ciała, a czasem i życia, jeśli akurat mieli do tego nastrój. Oczami wyobraźni zobaczył jak jedna z ich wybuchowych lanc wywraca jego samochód, jak wypełza spod metalowego truchła, a potem, przykuty na łańcuchu, biegnie za ich samochodami do Cytadeli. Zmówił krótką modlitwę o szybką śmierć i wrzucił kolejny bieg.
Furiosa nie była pewna, kto stanowił w tej chwili większe zagrożenie: ścigające ją Wojnysyny czy obszarpaniec kierujący samochodem. Gdy zdjął kaptur i czapkę przypominał bardziej zwierzę niż człowieka. Włosy i brodę miał długie i splątane. W niektórych miejscach zbiły się w kołtuny, ale najwyraźniej mu to nie przeszkadzało. Głos miał głęboki, zgrzytliwy. Jakby od dawna nie miał okazji, żeby używać słów. Nie miała pewności, czy lepiej było zostać wewnątrz samochodu czy wyskoczyć na piach. Zacisnęła mocniej prawą dłoń na rękojeści noża.
Wojnysyny podążały za nią od Cytadeli. Miała nad nimi przewagę, ponieważ wyskoczyła jednym z samochodów z niższego garażu i odjechała. Nie odważyła się obrać kierunku na wschód - pojechaliby za nią aż na Solnisko, gdyby musieli. Tymczasowo wybrała południowy zachód, trochę w bok od Gazowni, między skaliste wzgórza, które odgradzały kamienne wieże od reszty pustkowi. Po jakimś czasie w samochodzie odezwały się uszkodzenia, których doznał podczas jej wielkiego skoku. Zaczął tracić olej i w końcu nie był już w stanie jechać dalej. Furiosa kontynuowała wędrówkę pieszo, klucząc między skalnymi szczytami. Potem zobaczyła tego mężczyznę i jego samochód. Była rozdarta między poproszeniem go o pomoc, zabiciem go oraz ukradzeniem mu samochodu. Prosić nie było najmniejszego sensu. Od kiedy została porwana z Zielonego Miejsca otaczali ją tylko źli, bardzo źli mężczyźni. Jej załoga była wobec niej lojalna, ale nic ponad to. Ace szanował ją i słuchał jej rozkazów, ale wiedziała, że Nieśmiertelny Joe zwycięży nad nią każdym razem. Nie była pewna, czy mężczyzna miał w swoim sercu tę odrobinę dobra, która pozwoliłaby mu jej pomóc. Zabijanie było paskudne. Wiedziała, jak zabić, kogo zabić i kiedy zabić, ale nigdy tego nie lubiła. Zbliżyła się do żon, szczególnie do Splendid Angharad. Nigdy nie spotkała nikogo, kto ceniłby życie tak bardzo i nie życzył śmierci nikomu, z wyjątkiem tych, którzy naprawdę na nią zasługiwali. Przez sekundę wyobraziła sobie samą siebie na szczycie wzgórza, wbijającą nóż w szyję tego człowieka. Wiedziała, że na to nie zasługiwał. Więc musiała ukraść mu samochód.
Gdy tylko wsiadła do środka wiedziała już, że ma przesrane. Kierownica była po prawej stronie. Ponieważ nie miała lewej dłoni znalazła się między młotem a kowadłem. W tym momencie walczyła o swoje życie, więc musiała sobie poradzić. A przynajmniej spróbować. Mężczyzna szybko się zorientował. Rozpaczliwie wymachiwała ręką, chociaż przecież wiedziała, jak walczyć. Było jej wszystko jedno. Chciała tylko postawić nogę na pedale gazu i zgubić pościg. Mężczyzna nie poddawał się i próbował za wszelką cenę wyciągnąć ją samochodu. Zastanowiła się przez moment, znalazła jego słaby punkt i wbiła mu pięść prosto w nos. Upadł w tył. A ona wysiadła za nim, chociaż powinna była wykorzystać okazję i odjechać w dół zbocza. Gdy mężczyzna wyciągnął strzelbę wiedziała, że ma przesrane totalnie. Dla niej koniec drogi. Pomyślała o Vuvalini, o swojej matce, o Katie, o Żonach, o siedzących jej na ogonie, pędzących przez Pustkowia Wojnysynach. I o tym, że patrzyła teraz w lufę strzelby trzymanej przez zdziczałego człowieka stojąc między nim a jego samochodem. Wolałaby już stanąć przed Nieśmiertelnym Joe niż przed nim. Długie, skołtunione włosy zakrywały mu twarz, więc nie była w stanie ocenić, jakie miał zamiary. Ubrania otaczały go niczym kokon, maskując postawę ciała. Była przerażona i kompletnie sama.
Nie minęło wiele czasu i usłyszeli nadciągającą pogoń. To odwróciło uwagę mężczyzny, a ona wykorzystała swoją szansę. Wdrapała się z powrotem do samochodu i spróbowała odpalić silnik. Nagle została wepchnięta w głąb pojazdu. Wyciągnęła nóż z cholewki buta i obserwowała, jak mężczyzna wrzucał do samochodu swoje graty. Przez chwilę patrzyła z zazdrością, jak sprawienie uruchomił samochód używając dwóch rąk i przeklęła Nieśmiertelnego za to, że zabrał jej lewe ramię. Silnik obudził się do życia i pomknęli w dół zbocza, w kierunku Jezior Pyłu. Zwinęła się w kulkę na siedzeniu pasażera, cały czas ściskając nóż w pogotowiu, chociaż była pewna, że mężczyzna miał teraz ważniejsze rzeczy na głowie niż dobieranie się do niej. Niechętnie musiała przyznać, że bez niego nie byłaby w stanie uciec. Spojrzała w tył. Chmury kurzu były coraz bliżej, ciemne sylwetki przybierały konkretne kształty. Samochody i motocykle: standardowy patrol. Więcej niż było potrzeba, by ich pokonać. Nie było sensu uciekać. Uderzyło w nią coś ciężkiego. Odruchowo uniosła nóż, bo nie wiedziała, co się dzieje, ale zaraz się zorientowała. Pistolet. Ostrożnie wzięła go do ręki.
- Użyj go - powiedział mężczyzna wrzucając kolejny bieg.
Wiedział, że nie była na tyle głupia, by go teraz zastrzelić. I miał rację. Zrobi z niego lepszy użytek strzelając do ścigających ich Wojnysynów.
Więc go zrobiła.
Chapter 2: Na dobre i na złe
Summary:
Max i Furiosa staczają walkę nad Jeziorami Pyłu i Furiosa ma okazję, żeby uciec.
Chapter Text
Gdyby się nad tym zastanowić, sytuacja była co najmniej dziwna. Jechała w samochodzie, który próbowała ukraść, z człowiekiem, któremu próbowała go ukraść. A ten człowiek, chociaż minutę temu chciał ją zastrzelić, teraz dał jej pistolet. Mieli chociaż jeden wspólny cel: uciec przed Wojnysynami którzy chcieli ich pozabijać, albo, co gorsza, zabrać ich do Cytadeli. Rzucił jej Glocka, całkiem podobnego do tego, który ukryła w swojej Machinie Wojennej. Doskonale wiedziała, że jeśli jeszcze kiedyś dane jej będzie ją zobaczyć, to wtedy, gdy będzie pędziła prosto na nią, by ją rozjechać.
- Załadowany - powiedział ponownie, ponieważ wiedział, że nie dałaby rady łatwo odciągnąć kurka jedną ręką.
Aż niespotykane, że o tym pomyślał. Ściskając pistolet w dłoni obróciła się w fotelu i wycelowała przez okno. Pogoń była niebezpiecznie blisko i nie zamierzali dopuścić jej ani odrobiny bliżej. Pierwszy strzał był celny - zdjęła kierowcę najbliższego samochodu. Pojazd zboczył w prawo i przewrócił się, wywracając oba motocykle. Furiosa strzeliła ponownie, mierząc w Wojnysyna, który przymierzał się, by rzucić w nich lancą. Chłopak zwalił się na piach. Zastrzeliła również jego kompana. Na pokładzie został jedynie kierowca, który postanowił wziąć nogi za pas. Usłyszała więcej wystrzałów. Podskoczyła. Odwróciła się i zobaczyła, że mężczyzna również strzelił w kierunku Wojnysynów. Pocisk z jego strzelby trafił w samochód po prawej stronie i oderwał koło od jego osi. Drugi nabój posłał w kierunku ostatniego motocykla faszerując kierowcę śrutem. Położył pustą strzelbę na kolanach i na powrót skupił się na drodze. Silnik grzał maksymalną mocą. Trzy pozostałe na chodzie pojazdy utworzyły formację. Były naprawdę wielkie. Ostatnie naboje, które zostały w magazynku Furiosy trafiły w jadących na nich Wojnysynów. Teraz tylko kierowcy - i jeden samotny lancer - ścigali ich przez piach.
----
Koniec amunicji. Max wiedział, że miał tylko ten jeden bezcenny magazynek do pistoletu, a jego strzelba mieściła tylko dwa naboje. Swoją drogą, to i tak było więcej, niż przeważnie posiadał. Pistolet był stosunkowo nowym nabytkiem. Znalazł go na wpół zakopanego w piasku, gdy opadł kurz drogowej bitwy, na która natknął się podczas swojej wędrówki. Był w zasadzie pewien, że to kaliber 9mm. Standardowy. Próbował w kilku miejscach kupić więcej naboi, nawet w Bartertown, ale kupowanie amunicji oznaczało, że chciało się kogoś zabić, a Max zdecydowanie wyglądał, jakby był do tego zdolny. Cena była wysoka, a handlarze nie byli zainteresowani złomem, który mógł zaoferować. Z tyłu samochodu miał zgromadzone wiele różnych części i zbiorników. Porządna stal, nic zanadto przerdzewiałego, zdecydowanie warte więcej, niż śmieci, które miał wcześniej. Dobre na handel. Jednak znalazł się po złej stronie Cytadeli i Ostatniej Drogi, na południu zamiast na północy. Handel nie był konieczny. Jeszcze nie. Miał wodę i wachę, było też co jeść, jeśli nie przeszkadzały ci insekty i jaszczurki. Jemu nie przeszkadzały. Planował przemknąć północnym skrajem Jezior Pyłu i znaleźć drogę przez równiny, które leżały na zachód od Cytadeli. Teraz, oczywiście, sytuacja zmieniła się diametralnie. Został zagoniony w głąb Jezior. Resztka pogoni siedziała mu na ogonie. I jeszcze ta jednoręka kobieta na siedzeniu pasażera. Miał nadzieję, że jeden z pojazdów z Cytadeli ocaleje i będzie mogła pojechać w swoją stronę. Desperacko szukał powodu, by móc w końcu przestać być za nią odpowiedzialny. Nie potrzebował ani więcej zmartwień ani kolejnych duchów. Silnik osiągnął najwyższe obroty i samochód jechał z maksymalną prędkością. Max zmarszczył brwi. To było wciąż za mało, by wymknąć się Wojnysynom którzy siedzieli im na ogonie. Sam trzymał się klasyki, jednak zazdrościł tym maniakom szybkości, którzy podkręcali swoje maszyny dopalaczami nitro. Chociaż wcale nie miał dużo do stracenia, teraz oddałby wszystko za chociaż odrobinę przewagi.
Obserwował we wstecznym lusterku jak lancer przeskakiwał z samochodu na samochód, powoli kierując się w stronę samochodu będącego tuż za Falconem. Wojnysyn przybrał pozycję z tyłu pojazdu i uniósł lancę. Max zareagował błyskawicznie i wziął ostry skręt w prawo. Niewiele myśląc, złapał kobietę i przyciągnął ją do siebie, jakby zmiana środka ciężkości mogła uchronić samochód przed dachowaniem. Bogu dzięki, nie dachował. Nie przejął się za bardzo, gdy kobieta wyrwała się mu i wcisnęła się w najdalszy kąt fotela pasażera, znów zaciskając palce na rękojeści noża. Jechał teraz na północny zachód. Wrzucił niższy bieg, dopasowując się do zmniejszonej prędkości. Wojnysyny miały kłopot z kontynuowaniem pogoni. Najwyższy z pojazdów wywrócił się przy ostrym skręcie. Zostały dwa samochody i jeden lancer. “Znikajcie” modlił się w duchu, obserwując pogoń we wstecznym lusterku. “Wróćcie do swojego pana. Wasi bracia polegli”. Westchnął sam do siebie, ponieważ Wojnysynom raczej śpieszno było, by do nich dołączyć (lub wykonać misję) niż do powrotu z pustymi rękami. Stało się jednak inaczej. Powoli widoczne za nimi tumany kurzu znikały i koniec końców on i ta kobieta zostali sami pośrodku Jezior Pyłu. Max wiedział, że wrócą i go dorwą. Na Pustkowiach nie istniało coś takiego jak szczęśliwy zbieg okoliczności.
- Wrócą ze wsparciem - powiedziała kobieta drżącym, pełnym obawy głosem.
- Hm.
Jechał dalej w głąb Jezior Pyłu. Bał się zawrócić, dopóki przez parę godzin nie widział we wstecznym lusterku jedynie pustki. Minęło już południe gdy w końcu podjął decyzję i zaczął wracać po własnych śladach. Kobieta siedziała bez ruchu, nadal ściskając nóż w prawej ręce. Nie miał pojęcia, co działo się w jej głowie i w sumie niewiele go to obchodziło. Liczył tylko na to, że któryś z porzuconych przez Wojnysynów pojazdów będzie sprawny i dziewczyna będzie mogła pójść w swoją stronę.
---
Furiosa obserwowała, jak niedobitki pościgu stawały się coraz mniejsze, aż znikły za linią horyzontu. Trzy samochody, które wrócą do Joe. Przynajmniej trzech ludzi, którzy będą mogli powiedzieć, co ich spotkało i gdzie zbiegli uciekinierzy. Wiedziała, że wrócą z większą ekipą, a ich limit szczęścia był już na rezerwie.
- Wrócą ze wsparciem - powiedziała do mężczyzny, chociaż nie miała pewności, czy w ogóle ją rozumiał.
Odpowiedziało jej potakujące chrząknięcie. Siedziała bez ruchu podczas gdy mężczyzna jechał przed siebie. Przede wszystkim rozmyślała nad tym, jak teraz, do cholery, dostanie się do Zielonego Miejsca. Zawiodła Żony. Wiedziała, że Joe wyładuje na nich swoją złość. Nie udało jej się uciec, za to pociągnęła za sobą pogoń, która teraz doniesie, co się z nią stało. Spojrzała kątem oka na siedzącego za kierownicą mężczyznę. Tylko dzięki niemu nadal żyła. Wepchnął ją do samochodu zamiast ją z niego wyrzucić. Dał jej pistolet chociaż mógł użyć go sam. A teraz w dalszym ciągu jechali chociaż mógłby zatrzymać się i ją wyrzucić. Mogłaby mu powiedzieć, żeby się zatrzymał. Ale czemu tutaj? Czemu teraz? Więc skuliła się mocniej w fotelu i zacisnęła palce na rękojeści noża.
Nie była zaskoczona, gdy zawrócił. Na Jeziorach Pyłu nie było czego szukać, a płaski krajobraz pozwalał nawet mało doświadczonemu szabrownikowi dostrzec wszystko z odległości wielu mil. Obserwowała, jak zrównał się z koleinami, które pozostawił wcześniej, wracając do miejsca, z którego uciekli. Poczuła ucisk w gardle, przerażona tym, że na horyzoncie w każdej chwili może pojawić się banda z Cytadeli. Ale nikt się nie pojawił.
W końcu zobaczyła, dlaczego zawrócił i z jakiego powodu tak skrupulatnie wracał po własnych śladach. Dotarli do wraków, które pozostały po stoczonej przez nich potyczce. Zatrzymali się między nimi. Mężczyzna spojrzał na nią, wyjął kluczyki ze stacyjki i wysiadł z samochodu. Furiosa obserwowała go przez chwilę zanim też wysiadła. Słońce chyliło się ku zachodowi. Rozejrzała się wśród wraków i wykrzywiła usta. Pierwszy samochód leżał na dachu. Drugi kompletnie nie miał kół. Furiosa zbadała motocykle i zrobiła się jeszcze bardziej sfrustrowana. Zniszczone. Przyjrzała się ostatniemu z nich. Na szczęście okazał się być w stosunkowo dobrym stanie. Śrut podziurawił go w kilku miejscach, ale poza tym był idealny.
Gdy udało jej się postawić motocykl do pionu Furiosa zrobiła sobie chwilę przerwy, ale nie przestała obserwować mężczyzny. Spuszczał wachę z poprzewracanych pojazdów i kilka razy wracał do swojego samochodu by napełnić zbiorniki. Potem zaczął plądrować wraki zabierając rzeczy, które miały jakąś wartość. Na jednym z pojazdów był zamontowany ciężki karabin maszynowy .50 ale okazał się przyspawany na stałe do ramy, więc mężczyzna zabrał chociaż amunicję. Inne wartościowe przedmioty znikały w jego samochodzie, ale nie brał wszystkiego, co wpadło mu w ręce - nie było mu to potrzebne. Potem, wyraźnie z siebie zadowolony, z powrotem usiadł w samochodzie. Nie odjechał, tylko siedział i obserwował ją. Miała go w dupie. Motocykl wyglądał dobrze. Zebranie użytecznych przedmiotów i wachy dla motocykla nie nie sprawiło jej większego kłopotu, ale dopiero gdy usiadła na siodełku uświadomiła sobie, że nie miała swojej protezy. Kalekie ramię zadawało się śmiać jej się w twarz, sięgając w stronę kierownicy której nigdy nie będzie w stanie chwycić. Prawa dłoń zacisnęła się mocno na manetce życząc jej szerokiej drogi. Kopnęła pedał rozrusznika i odpaliła silnik. Świadomie zaczęła jechać powoli, potem nabrała szybkości ale straciła równowagę i przewróciła się razem z pojazdem. Brak protezy był tak wkurzający! Nie miała szans złapać równowagi. Wyczołgała się spod motocykla i postawiła go. Jeszcze raz odpaliła silnik, pochyliła się do przodu i powoli dodała gazu. Znów ostrożnie, starając się utrzymać równowagę. Powoli, powoli udało jej się rozpędzić. Na razie było dobrze, ale bała się momentu, gdy będzie musiała jechać pod górę albo skręcić. Jechała coraz szybciej i w chwili, gdy myślała, że była na dobrej drodze, wszystko diabli wzięli. Coś głucho pyknęło w przedniej oponie. Guma oderwała się, obręcz koła zaryła w piach, a Furiosa przeleciała ponad kierownicą. Szlag! Ona była w jednym kawałku, ale motocykl zdecydowanie nie. Opona odpadła zupełnie. Nigdzie już nie pojedzie. Walnęła pięścią w bak i wydała z siebie dźwięk pełen złości i rozgoryczenia. Nie miała ani czasu, ani narzędzi, żeby to naprawić.
Usiadła w piachu obok motocykla zastanawiając się, dlaczego właśnie dziś Bóg postanowił się od niej odwrócić. Tyle rzeczy poszło nie tak, jak trzeba, że niemal nie do ogarnięcia było, w jak głębokiej dupie się znalazła. Była wściekła, zła i sfrustrowana. Przecież chciała zrobić coś dobrego. Dlaczego to wszystko spotkało właśnie ją? Siedziała bez ruchu, patrząc w ziemię. Potem usłyszała silnik samochodu mężczyzny. Podjechał do niej i otworzył drzwi pasażera, dając jej możliwość, by pojechała razem z nim. Podniosła wzrok i spojrzała na niego. Nie była w stanie nic odczytać z jego twarzy i miała tego dość. W przeszłości słyszała opowieści o dzikich ludziach, o tym, że ledwie zachowywali w sobie tyle rozumu, by nadal chodzić na dwóch nogach, zamiast biegać na czterech łapach, jak zwierzęta. Gryźli innych ludzi. To była choroba niepodobna do żadnej innej. Ale ten mężczyzna taki nie był, wiedziała to. Może pod tymi wszystkimi kudłami i piachem nadal krył się człowiek? A może myliła się? Ostatni raz rozejrzała się: powywracane pojazdy, Wojnysynowie i samochód, który obiecywał zarówno nadzieję jak i wielką niewiadomą. Westchnęła i przyjęła jego propozycję.
Furiosa zdjęła zapasy z motocykla i przymocowała je z tyłu samochodu. Powoli wsiadła do środka, natychmiast wyciągnęła z buta nóż i trzymała go przed sobą niczym tarczę. Drzwi zamknęły się. Mężczyzna kiwnął głową i ruszył na północny wschód.
Chapter 3: Pierwsza Noc
Summary:
Max przekonał się, że kiepski z niego towarzysz.
Chapter Text
Nie powinien był patrzeć. Powinien był odjechać najszybciej, jak się dało, jak tylko wsiadł do samochodu. Ale nie odjechał. Powinien życzyć jej szczęścia i pójść swoją drogą. Ale tego nie zrobił. Siedział i patrzył jak zbierała co się dało pomiędzy wrakami i mocowała zapasy na jedynym wciąż sprawnym motocyklu.
Powinien był odjechać.
Kobieta spadła z motocykla. Wyglądało to na jej błąd, ponieważ natychmiast spróbowała ponownie. Tym razem utrzymała równowagę. Mógł się prawie uśmiechnąć sam do siebie, chociażby tylko dlatego, że nie będzie miał kolejnego ducha. Jednak jego zadowolenie szybko wyparowało bo motocykl wywinął kozła. Wstrzymał oddech. Szlag by to! Gdy kobieta zebrała się z ziemi wcale nie poczuł ulgi. Wciąż był z nią związany. Patrzył, jak oceniała uszkodzenia motocykla, ale sam nie kiwnął palcem. Zniszczony. Uderzył dłonią o deskę rozdzielczą. Był tak samo wściekły, jak ona. Był pełen nienawiści. Nie był w stanie nienawidzić kobiety. Nie potrafił. Nienawidził Pustkowi. Nienawidził tego, w co zmienił się świat. Nienawidził ludzi, którzy zniszczyli go na jego oczach. Max nienawidził Palcownika, Lorda Humungusa, Ciotki Entity, nienawidził Wiecznego Joe w jego Cytadeli i nienawidził psów, które wysłał, by ścigały jego i tę kobietę. Nienawidził duchów, które dręczyły go, chociaż za ich życia oddał im serce i duszę. Nienawidził samego siebie, bo za bardzo się przejmował. Nie potrafił nienawidzić dziewczyny tylko za to, że żyła, za to, że chciała żyć. Więc n iechętnie zwolnił obroty silnika i powoli do niej podjechał. Zatrzymał się w pewnej odległości, ponieważ nie chciał wyglądać na takiego, który z entuzjazmem przedstawia jej kolejną opcję. Otworzył drzwi po stronie pasażera i czekał. W końcu usłyszał, że wsiadła do samochodu. Znów wyjęła swój nóż i zamknęła drzwi. Kiwnął głową i odjechał, zostawiając wraki za sobą.
Do zmroku nie zostało już wiele godzin i oboje o tym wiedzieli. Musieli szybko wydostać się z Jezior Pyłu i szybko rozbić obóz. Księżyc w nowiu sprawiał, że niemożliwym było nawigowanie po Pustkowiach w ciemnościach. Max pędził przez piach kierując się na północny zachód i omijając Cytadelę szerokim łukiem. Jechali w ciszy. Nie byli dla siebie żadnym towarzystwem. Ale nie byli też wrogami. Oboje mieli problem z zaakceptowaniem sytuacji, w której się znaleźli. Oboje woleliby być teraz w innym miejscu. Woleliby, żeby każde z nich mogło pójść swoją drogą, ale żadne z nich nie było jeszcze na to gotowe. Ona go nie zabije. A on nie zabije jej. Żadne z nich nie przekroczyło jeszcze granicy bez przebaczenia, po przekroczeniu której każda inna opcja byłaby lepsza niż to, co mieli teraz.
- Zaciukasz mnie? - zapytał w końcu Max.
Ostatnie promienie słońca odbiły się od ostrza noża, oślepiając go. Kobieta spojrzała na niego, nadal wciśnięta w drzwi. Wpatrywała się w niego myśląc nad czymś intensywnie. W końcu pokręciła głową.
- Odłożysz go? - zapytał ponownie.
Widział, że nie chciała tego zrobić. Nie mógł mieć jej tego za złe, biorąc pod uwagę to, jak on wyglądał i kim ona była. Zapomniał o pytaniu, zanim usłyszał na nie odpowiedź.
- Po prostu mnie nie zaciukaj.
Kobieta zmieniła pozycję w której siedziała. Prawdopodobnie znalazła odpowiedź na własne, niewypowiedziane pytania.
Dotarli do grupy skał wystających z piasku niczym gwoździe. Max okrążył je raz, potem drugi, sprawdzając, czy nie kryje się w nich jakieś łatwe do zauważenia niebezpieczeństwo. Nic nie wypatrzył. Podjechał bliżej do skalnej ściany i zaparkował przy wnęce tak, że to jego drzwi się na nią otwierały. Zrobił to celowo: nie chciał, by kobieta poczuła się osaczona.
- Rób co chcesz. Samochodu nie ruszaj - powiedział do niej chowając kluczyki do kieszeni. Wysiadł na zewnątrz, po czym zabrał z bagażnika śpiwór, latarnię i wyjątkowo skąpą kolację.
Słabe światło latarni zatańczyło na pomarańczowych skałach. Starał się, aby płomień był najmniejszy, jak to było możliwe, żeby wszem i wobec nie oznajmić ich obecności, ale i tak poprawił mu humor. Rozwinął śpiwór, usiadł na nim i otworzył manierkę. Potrząsnął nią i skrzywił się. Pozwolił sobie na jeden starannie odmierzony łyk. Jakaś jego część chciała wypić wszystko na raz, tu i teraz, a potem pozwolić, by ciało zrobiło z wodą co mu się rzewnie podobało. Doskonale wiedział, że nie ważne, jak by postąpił, wody było ledwie tyle, by utrzymać go przy życiu. Musi szybko zdobyć więcej. Potrzebował też wielu innych rzeczy, równie szybko. Pomyślał o Bertertown. Wyciągnął nogi i zaczął masować kalekie kolano. Kobieta wyślizgnęła się z samochodu i usiadła naprzeciwko niego. Nie dostrzegł noża, więc doszedł do wniosku, że przynajmniej nie planowała go zabić. Spojrzał na nią ponad płomieniem latarni i słuchał.
- Dokąd jedziemy?
Jej głos był cichy i spokojny. Brzmiała, jakby w końcu porzuciła próby usamodzielnienia się i zaakceptowała, że musi znosić jego towarzystwo tak długo, jak będzie to konieczne.
- Bartertown - odpowiedział.
Skoro i tak będzie jechała obok nie było co robić z tego tajemnicy.
- Handel - dodał celem wyjaśnienia.
Jakby w Bartertown było coś jeszcze do roboty. Kobieta kiwnęła głową. Przez chwilę milczała. Potem zadała kolejne pytanie:
- Jak daleko?
- Jeśli się pospieszymy będziemy tam jutro.
Kobieta znów zamilkła. Widział, że chciałaby powiedzieć coś jeszcze, ale bała się. Prawdopodobnie dlatego, że wyglądał, jakby był w stanie rozerwać ją na strzępy, gdyby powiedziała coś nieodpowiedniego. Nie był pewien, czy potrafiłby ją przekonać, że wcale nie miał takich zamiarów, więc również nic nie powiedział.
- Dlaczego mi pomogłeś?
“Bo nie potrzebuję kolejnego ducha” niemal odpowiedział. Taka była prawda, ale byłby ostatnim gburem, gdyby jej to powiedział. Uratował ją tylko dlatego, żeby oszczędzić sobie widoku jej twarzy w snach i słuchania jej głosu, gdy się budził, choć jego duchy uważały, że nie zasługiwał na kolejny dzień życia. Na niej samej już tak bardzo mu nie zależało.
- Nie powinien umierać ktoś, kto na to nie zasłużył.
To brzmiało zdecydowanie lepiej. I to też miał na myśli. Odpowiedź najwyraźniej przypadła kobiecie do gustu, ponieważ usiadła odrobinę swobodniej niż wcześniej. On zrobił dokładnie to samo.
I znów siedzieli w ciszy. Gdyby Max był sam, poszedłby spać. A przynajmniej próbowałby spać, walcząc z powracającymi wspomnieniami. Obecność kobiety sporo zmieniła. Westchnął, uznając, że koniec bicia się z myślami na dziś i wyciągnął rękę, by zgasić latarnię. Spojrzał jeszcze raz na kobietę i napotkał jej milczące przyzwolenie. W jaskini zapadła uniemożliwiająca jakikolwiek skoordynowany ruch ciemność. Spojrzał w stronę, gdzie samochód odgradzał ich od świata i nie zobaczył tam nic. Jedynie więcej czerni.
- Użyj jeśli będziesz potrzebować - mruknął w ciemność stukając w latarnię.
Potem oparł się plecami o ścianę, zacisnął palce na rękojeści noża i zapadł w niespokojny sen.
Koszmary nie kazały na siebie długo czekać. Zobaczył Goose’a podpalanego żywcem przez Chłoptasia Johnnyego. Zobaczył Jessie i Dziecia rozjechanych przez Palcownika i jego gang. Zobaczył Papagallo zastrzelonego podczas ucieczki z rafinerii. A potem dzieciaki z samolotu, jak wszystkie wpadają do leja, który otworzył się na Pustkowiach. Mała Glory umarła na jego rękach. Max widział każdego, kogo zawiódł, każdego, kogo wpakował w sytuację, która doprowadził do jego śmierci. Wszyscy wzywali go na pomoc, a on uciekał. Mknął samochodem przez świat, który stanął w ogniu. Czarny asfalt był jedyną rzeczą, której nie pochłonęły płomienie. Zmarli podążali w krok za nim, chcąc go pochwycić i zabić. Zaczynał już myśleć, że chyba lepiej byłoby umrzeć, a mimo to coś trzymało jego stopę na pedale gazu. Obrócił głowę i zobaczył jednoręką kobietę siedzącą obok. W przeciwieństwie do całej reszty świata była spokojna i zrelaksowana. Powoli wyciągnęła w jego stronę rękę, w której nie było noża.
- Hej - powiedziała stłumionym głosem - dobrze się czujesz?
- Nie - odpowiedział Max.
Znów spojrzał na drogę, tylko po to, by zobaczyć ciężarówkę, która się w nich wbiła.
Wyrwał się ze snu ściskając ręku nóż, wciśnięty w ścianę, niepewny, czy powinien atakować czy bronić się. Naprzeciw niego siedziała kobieta, również z wyciągniętym nożem. Świtało.
- Dobrze się czujesz? - zapytała ponownie.
To był głos z jego snu. Widział troskę malującą się na jej twarzy i mógł się założyć, że przez jakiś czas obserwowała go, gdy spał. Westchnął ciężko i opadł z powrotem na posłanie. Czuł się, jakby w ogóle tej nocy nie spał.
- Wporzo - skłamał.
Leżał na ziemi przez kilka minut, czekając, aż rytm serca uspokoi się po wyrzucie adrenaliny. Wstał dość wcześnie, pozbierał swoje rzeczy i spakował je do samochodu. Im szybciej wyruszą w drogę tym szybciej dotrą do Bartertown i tym szybciej będą mogli się rozdzielić.
- Idziesz? - zapytał kobietę.
Jakby miała jakiś inny wybór. Bez słowa wsiadła do samochodu i umościła się w fotelu pasażera. Podążył w jej ślady i bez większego zamieszania opuścili jaskinię obierając kurs na Bartertown.
---
Furiosa znalazła sobie miejsce w małej jaskini, dokładnie naprzeciwko mężczyzny, który pochłonięty był masowaniem swojej nogi. Ciekawe, czy kulał? Orteza stanowiła podpowiedź. Zostawiła tę kwestię na później i skupiła się na uzyskaniu kilku odpowiedzi. Nie miała odwagi podróżować z nim dalej póki nie dowiedziała się, co planował. Zdążyła zorientować się, że równie dobrze mógłby wywieźć ją na Solnisko. Furiosa zdecydowała się zapytać, chociaż była świadoma, że mężczyzna mógłby ją okłamać, gdyby chciał.
- Dokąd jedziemy?
Niemal zarumieniła się słysząc swój własny, cichy głos. Nie było w nim śladu rozkazującego tonu i oboje o tym wiedzieli. Był spokój i spolegliwość. Takim tonem mówili do niej jej chłopcy przed świtem, zanim wyruszyli z konwojem.
- Bartertown. Handel - odpowiedział tylko.
Przyjęła to najlepiej, jak potrafiła. Znała to miejsce. W przeszłości kilka razy pozwolono jej zabrać tam swoją załogę po wykonanej misji. To był czwarty duży gracz w regionie, ale wszelkie próby przejęcia tam kontroli skończyłyby się katastrofą. Miasto wyznaczało granice między ziemiami Cytadeli i resztą świata, gdzie nikt nie widział sensu się zapuszczać. Ciekawe, czy mężczyzna pochodził z tamtych terenów?
- Jak daleko? - zapytała.
Furiosa była przyzwyczajona do podróżowania do Bartertown drogami i wiedziała, że potrzeba było całego dnia, żeby tam dotrzeć. Byli gdzieś w pobliżu Jezior Pyłu, ale dalej od Cytadeli, niż kiedykolwiek dotarła. On pewnie wiedział, gdzie się znajdowali i jak dotrzeć do miasta. A przynajmniej miała nadzieję, że tak właśnie było.
- Jeśli się pospieszymy będziemy tam jutro.
Tyle jej wystarczyło. Powinna cieszyć się, że będzie mogła robić to, na co będzie miała ochotę, ale martwiła się, że tyle wolności nie będzie jej dane. Ludzie znali łysą Imperator Furiosę z żelazną ręką. Teraz straciła zarówno protezę jak i tytuł. Co jeśli ogłoszono nagrodę za jej głowę? Co, jeśli już na nią czekali? Nie była w stanie nawet kupić samochodu. W jej głowie kłębiło się tysiąc myśli i, koniec końców, skupiła się na mężczyźnie, który siedział przed nią. Dlaczego ją uratował? Próbowała ukraść mu samochód. Miał pełne prawo zastrzelić ją albo wywlec ją ze środka i odjechać. Dał jej dużo więcej swobody, niż należało się przypadkowemu pasażerowi. Zadrżała na myśl, że może mieć względem niej ukryte zamiary, ale uspokoiła samą siebie, po przecież potrafiłaby się obronić gdyby je odkryła. “Wiesz, możesz go zapytać” pomyślała. Uznała, że to będzie bezpieczne. Jej place zawisły nad rękojeścią noża.
- Dlaczego mi pomogłeś? - zapytała.
Mężczyzna zawahał się. Sprawiał wrażenie, jakby doskonale znał odpowiedź, ale nie potrafił znaleźć właściwych słów. Nie była zaskoczona.
- Nie powinien umierać ktoś kto na to nie zasłużył.
Jego słowa trafiły ją wyjątkowo mocno. Przypomniała sobie wszystkie noce, które spędziła z Angharad, te cenne chwile przed wyruszeniem na misję, gdy żegnała się z Żonami, a one mówiły jej, żeby wystrzegała się zadawania niepotrzebnej śmierci. Stosowała się do tej zasady najlepiej, jak potrafiła. Nawet wtedy, gdy uciekała z Cytadeli. Oboje jej przestrzegali, również wobec siebie nawzajem. W tym momencie mężczyzna zyskał w jej oczach. Usiadła wygodniej.
Zawisła między nimi cisza. Potem mężczyzna wyciągnął rękę, żeby zgasić latarnie. Uniósł wzrok i spojrzał na nią. Kiwnęła potakująco. Furiosę zaskoczyła absolutna ciemność, która zapadła, ale mężczyzna powiedział, że może użyć latarni, gdyby potrzebowała. Usłyszała, że przysunął się bliżej ściany jaskini, a potem, prawdopodobnie, zasnął. Jej zajęło to dużo więcej czasu. Kamienie i piach nie stanowiły najwygodniejszego posłania. Przesunęła się powoli w kierunku ustawionej pośrodku jaskini lampy. Pozwoliła, by jej nikły płomień oświetlił ściany, po czym ostrożnie przesunęła ją w kierunku samochodu. Plan? Spać w środku. Robiła tak wiele razy w Machinie Wojennej i było jej niemal tak wygodnie, jak w łóżku. Samochód mężczyzny stanowił dla niej nieznane terytorium, więc poruszała się ostrożnie. Przesunęła się na fotel pasażera i ustawiła lampę na fotelu kierowcy. W kieszeni z tyłu pojazdu odnalazła wełniany koc. Ułożyła się wygodniej i spojrzała przez przednią szybę w niemal całkowitą ciemność. Brudne szkło tłumiło blask gwiazd, ale taki widok nadal był lepszy, niż żaden. Ciekawe, co dzieje się w Cytadeli? Zadrżała. Bez wątpienia jej pokój został zniszczony, a jej rzeczy spalono. Jej załoga pewnie była “przesłuchiwana”. Joe ukaże Żony na sposoby zarezerwowane tylko dla nich. Nic nie mogła na to poradzić. Westchnęła ciężko i skuliła się jeszcze bardziej, starając się zapomnieć o tym, że nie była w stanie im pomóc.
W końcu obudziła się. Niebo przybrało pomarańczową barwę. Nadal żywa. Dookoła cisza i spokój. To dobry znak. Stłumiła ziewnięcie i przeciągnęła się. Potem odłożyła koc tam, skąd go wzięła. Im dłużej siedziała rozbudzona, tym lepiej słyszała dochodzące z wnętrza małej jaskini dźwięki. Ściskając w dłoni nóż przemknęła się w ich kierunku. Sama nie wiedziała, czy to lepiej, czy gorzej, że ich źródłem okazał się chrząkający i pojękujący przez sen mężczyzna. Dygotał.
- Hej - szepnęła, utrzymując bezpieczny dystans. - Dobrze się czujesz?
Mężczyzna mruknął coś w odpowiedzi a potem nagle poderwał się i przywarł plecami do ściany, ściskając w ręce nóż. Zacisnęła palce mocniej na rękojeści swojego.
- Dobrze się czujesz? - zapytała ponownie.
- Wporzo - odpowiedział.
Obserwowała go w milczeniu. Czasami też budziła się w taki sposób. Siadała nagle na łóżku, zlana potem, trzymając w ręce broń. Niemal zaskakujące, że nie miała tego typu snów po tym wszystkim, co się zdarzyło. Spokojnie, w końcu przyjdą. To była raczej kwestia “kiedy?” nie “czy?”.
Mężczyzna zerwał się z posłania i zaczął pakować swoje rzeczy z powrotem do samochodu. Obserwowała go, pocieszona faktem, że nie oszalał do reszty. Gdy skończył, odwrócił się w jej stronę.
- Idziesz?
Osz tak, kurwa mać. Furiosa wsiadła do samochodu i usiadła wygodnie podczas gdy on zajął miejsce obok niej. W kabinie ponownie zapadła cisza. Zostawili za sobą skały i odjechali w Pustkowia.
Chapter 4: Niezbędne informacje
Summary:
Zanim dotarli do Bartertown Furiosa powiedziała Maxowi, dlaczego jest ścigana.
Chapter Text
W ciągu dnia pokonali solidny kawałek drogi. Jechali tak szybko, jak mieli odwagę, siedząc w samochodzie. Max był wdzięczny za wczorajszą potyczkę, ponieważ dzięki niej wachy miał aż nadto, więc mogli pozwolić sobie na luksus otoczenia Cytadeli jeszcze szerszym łukiem. Jednak wciąż pozostawali czujni, tylko czekając, aż wpatrzy ich jakiś patrol. Na szczęście nikt się nie pojawił. Ciekawe, czy Joe wysłał gońców do Bartertown i innych miast w pobliżu Cytadeli? Oczyma wyobraźni Max zobaczył Wojnysynów i Imperatorów rozpuszczających informacje o samochodzie, o nagrodzie dla tego, kto przyprowadzi go do Cytadeli. Ciężko było o czymś takim zapomnieć. Chyba nie byli tacy ważni, prawda? Prawda?
- Jak masz na imię?
Spojrzał na kobietę, zaskoczony.
- A czy to ważne?
Dziewczyna prychnęła i odwróciła się, żeby wyjrzeć przez okno. Zmarszczył nos utkwił wzrok w drodze przed sobą. Jej reakcja zaskoczyła go. Jakie to miało znaczenie, jeśli ich ścieżki rozejdą się dziś, tej nocy albo jutro? Max nie planował, że jeszcze kiedykolwiek ją spotka. Chciał po prostu odzyskać spokój.
- Po tym, co zdarzyło się wczoraj, imię nic dla ciebie nie znaczy? - odpowiedziała pytaniem na jego pytanie.
“Jutro ty już nie będziesz dla mnie nic znaczyć” powinien był jej odpowiedzieć.
Max nie miał odwagi do nikogo się zbliżyć. Jessie czaiła się w jego umyśle i w cieniach niczym upadły anioł. Wiedział, że wypełniała go trucizna, która każdego od niego odstraszała. Westchnął, rozmyślając. To on ją uratował. Tylko dzięki swojej dobrej woli zabrał ją ze sobą tak daleko. Zaangażował się bardziej, niż był gotów sam przed sobą przyznać. Było już za późno, by udawać, że kobieta nie istniała i że było mu wszystko jedno.
- Max - burknął.
Kobieta mruknęła, zadowolona.
- Furiosa - odpowiedziała.
Kiwnął głową. Wiedział, że jeśli wszystko pójdzie dobrze, w ciągu tygodnia i tak zapomni jej imię. Mimo to zaczął nad nim rozmyślać. Furiosa. Niezłe imię, jak przypuszczał. Porządnie walczyła nad Jeziorami Pyłu i miała wyjątkowo celne oko. Mimo to, sama Furiosa była zamknięta w sobie i czasami miał wrażenie, że zwijała się w ciasny kłębek, żeby zajmować jak najmniej miejsca. Prawdopodobnie wyparowała z niej furia.
- Max - powiedziała po chwili milczenia.
Zadrżał mimowolnie, ponieważ od lat nie słyszał, jak ktoś wymawia jego imię. Powiedziała to tak spokojnie. Nikt na niego nie wrzeszczał, nie walczył o jego uwagę, nie błagał go o pomoc. Po prostu wypowiedziała jego imię, zwracając się do niego tak, jak jeden człowiek normalnie mówił do drugiego. Przypomniała mu się Jessie. Max zacisnął mocniej dłonie na kierownicy, żeby przywołać się do rzeczywistości.
- Nie chcę brzmieć jak przerażony szczeniak trzymający się maminej spódnicy, ale… - głos jej drżał.
Spojrzał na nią kątem oka i zobaczył, że odwróciła głowę i wyglądała przez okno. Wstydziła się.
- W Bartertown może mnie spotkać coś złego. Bardzo złego.
“Zamknij się” pomyślał Max. “ Nie wpędzaj mnie w poczucie winy”.
- Mam tylko jedną rękę, a ludzie wiedzą, kim jestem. Co zrobiłam.
- Więc kim jesteś? Co zrobiłaś?
Zatrzymał samochód i skupił na niej całą swoją uwagę.
- Dlaczego w Bartertown ma cię spotkać coś złego?
Zmierzał prosto do osady i taszczył ją ze sobą. Zasługiwał na to, by wiedzieć, jeśli miał wpakować się w coś, co mogło dotyczyć go bezpośrednio. Furiosa wpatrywała się we własne kolana i unikała jego wzroku. Wzdrygnęła się kilka razy, wyraźnie mając trudność z tym, że musiała się tłumaczyć. Westchnęła ciężko. Z jej ramion spłynęła część napięcia.
- Byłam Imperatorem w Cytadeli - powiedziała. - Próbowałam zdradzić Joe, próbowała ukraść kobiety, które wziął za Żony. Chciałam zabrać je w lepsze miejsce, gdzie mogłyby żyć jak wolni ludzie. Joe dowiedział się i puścił za mną pościg. A potem spotkałam ciebie.
Zaczęła masować lewe ramię, ugniatać napięte, postrzępione mięśnie kikuta.
- Przez niego straciłam rękę - powiedziała sama do siebie. - Joe może mieć w Bartertown ludzi, którzy będą na mnie czekać. Mogą czekać też na ciebie.
Max oparł czoło o kierownicę. W zasadzie nie było odpowiednich słów, by opisać to, jak się czuł. Z jednej strony bardzo chciał powiedzieć, że to przecież nie jej wina, a z drugiej chciał zrzucić całą winę na nią. Chociaż wszystko, co spotkało go od wczoraj, wydarzyło się, bo wpuścił ją do samochodu, ona przecież tego nie zaplanowała. W tamtym momencie nie miała lepszej opcji i Max doskonale to rozumiał. Jednak tym samym wciągnęła go w sytuację, w której nie miał powodu się znaleźć, a jego jedyną przewiną było to, że jej pomógł. Czy był sens dalej ją pogrążać zamiast pomóc jej się wydostać? Czy był sens porzucić ją w tym momencie? Czy rozsądnym było pojechanie dalej do Bartertown bez niej albo wysadzenie jej gdzieś, gdzie miałaby szansę sama sobie poradzić? Był sens ryzykować, że zamieni się w kolejnego ducha? Byłaby jedyną osobą, którą świadomie pozostawił własnemu losowi. Jeśli umrze, wróci. I będzie chciała się zemścić.
- Chcę żebyś… posłuchała. Hm? - odwrócił się i spojrzał na kobietę, która nadal wpatrywała się w podłogę. - Patrz na mnie.
Furiosa podniosła wzrok.
- Pojedziemy. Do Bartertown. Będziemy handlować. Jeśli jesteś w niebezpieczeństwie…
Max zamilkł. Przez te wszystkie lata, przez te wszystkie mile, które przemierzył, był sam. Nigdy nie miał konkretnego celu. Zamiast tego włóczył się po świecie, zbierając co się dało i wymieniając to na rzeczy, które były mu potrzebne. Nie był w stanie wyobrazić sobie, że mógłby zaprosić kobietę żeby żyła w taki sposób, zwłaszcza w dłuższej perspektywie.
- Jeśli będzie szansa, żebyś sobie poszła i dała sobie radę sama, to sobie pójdziesz. Jeśli nie, możesz ze mną zostać. Spróbujesz szczęścia w kolejnym mieście. Robisz swoją dolę, jeśli jesteś ze mną.
Nic lepszego nie mógł jej zaproponować. Tylko tyle miał do zaoferowania. To już jej sprawa, czy z tego skorzysta. Koniec końców Furiosa kiwnęła głową, przyjmując jego warunki.
- Dziękuję ci - powiedziała cicho.
Max mruknął na znak, że to usłyszał i kontynuował podróż.
---
- Jak masz na imię?
- A czy to ważne?
Dupek. Furiosa prychnęła, niezadowolona z otrzymanej odpowiedzi. Odwróciła wzrok i wyjrzała przez okno. Nie zobaczyła tam nic interesującego. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie jeżdżą w kółko, tylko marnując opony w kurzu. Wydarzenia wczorajszego dnia tkwiły w jej głowie niczym zaklinowany gwóźdź, który albo trzeba było wbić do końca, albo zupełnie wyciągnąć. Znów spojrzała na mężczyznę.
- Po tym, co zdarzyło się wczoraj, imię nic dla ciebie nie znaczy? - zapytała, chociaż była pewna, że imiona były dla niego całkowicie nieistotne.
Jednak uratowanie komuś życia nie było doświadczeniem, o którym można było łatwo zapomnieć i zostawić tyle pytań bez odpowiedzi. Minęło kilka chwil, zanim mężczyzna odpowiedział.
- Max.
Uznała, że to porządne imię. Z całą pewnością pochodziło jeszcze ze Starego Świata, bo było zupełnie inne niż nazwy części samochodowych, którymi teraz dostawały noworodki. Przez chwilę zastanawiała się, czy urodził się jeszcze przed Upadkiem.
- Furiosa - przedstawiła się.
Max chrząknął, trochę inaczej, niż wcześniej, ograniczając używanie słów do niezbędnego minimum. Westchnęła i zajęła się obserwowaniem linii horyzontu. W końcu dotrą do Bartertown. Bywała tam wcześniej. Jej myślami znów zawładnęły wczorajsze obawy. Joe mógł mieć tam swoich ludzi, którzy albo już na nią czekali, albo ogłosili nagrodę za jej głowę. A oni… ona… nic nie mogli na to poradzić. Sama myśl o tym, że miałaby pojechać prosto do wrogiego miasta przerażała ją. Doskonale wiedziała, że tylko sprawiłaby kłopoty człowiekowi, który przez cały ten czas jej pomagał.
- Max - powiedziała cicho, przeklinając samą siebie w myślach, bo wiedziała, że będzie musiała powiedzieć mu całą prawdę. - Nie chcę brzmieć ja przerażony szczeniak trzymający się maminej spódnicy, ale… - głos jej zadrżał.
Nie chciała opowiadać mu o niczym, co mogłoby sprawić, że zacząłby żałować, że udzielił jej pomocy. Jednak zasługiwał na to, by wiedzieć, co chodziło jej po głowie. Max pomógł jej i przez większość czasu zostawiał ją samą sobie. Pozwolenie, żeby niczego nieświadomy pojechał do Bartertown było po prostu nie fair.
- W Bartertown może mnie spotkać coś złego. Bardzo złego.
Powiedziała “mnie” tak, jakby mogło go to cokolwiek obchodzić. Była niewielka szansa, że mogło, ale i tak wiedziała, że to ona oberwie najmocniej.
- Mam tylko jedną rękę, a ludzie wiedzą, kim jestem. Co zrobiłam.
“Bierzesz go na litość” skarciła siebie w duchu.
- Więc kim jesteś? Co zrobiłaś? - warknął do niej Max. - Dlaczego w Bartertown ma cię spotkać coś złego?
Pytania ubodły ją niczym rozżarzony pogrzebacz. Poczuła, że samochód zatrzymał się. Poczuła na sobie świdrujący wzrok kierowcy. Spuściła głowę, niepewna, czy w ogóle chciała mu to powiedzieć. Ale musiała.
- Byłam Imperatorem w Cytadeli - powiedziała i natychmiast dodała: - Próbowałam zdradzić Joe, próbowała ukraść kobiety, które wziął za Żony. Chciałam zabrać je w lepsze miejsce, gdzie mogłyby żyć jak wolni ludzie.
Zawiodła je. Teraz pewnie siedziały w skarbcu, pilnowane jeszcze lepiej, niż wcześniej. Nigdy już nie wystawią nogi poza biokopułę. A to wszystko jej wina.
- Joe dowiedział się i puścił za mną pościg. A potem spotkałam ciebie.
Jej dłoń natrafiła na kikut lewego ramienia. Zaczęła masować go nerwowo, czując ból w porwanych mięśniach.
- Przez niego straciłam rękę - pomyślała na głos. - Joe może mieć w Bartertown ludzi, którzy będą na mnie czekać. Mogą czekać też na ciebie - dodała łamiącym się głosem.
Cisza, która zapadła w samochodzie, była niemal ogłuszająca. Furiosa nawet nie drgnęła, pokornie wpatrując się w podłogę. Wszystko, co miała, wyłożyła na stół i teraz mogła tylko czekać na jego decyzję. Jej nerwy były napięte niczym postronki, ponieważ znalazła się w sytuacji, gdzie wszystko szło źle i była mała szansa na to, by cokolwiek odmieniło się na lepsze. Jej ciałem wstrząsnął kolejny dreszcz.
- Chcę żebyś… posłuchała. Hm? - z siedzenia obok dobiegł ją łagodny głos Maxa.
Poderwała głowę i przytaknęła.
- Patrz na mnie.
Ostrożnie podniosła wzrok i spojrzała w jego otoczoną włosami twarz. Pomyślała o zdziczałych ludziach i zadrżała ponownie.
- Pojedziemy. Do Bartertown. Będziemy handlować. Jeśli jesteś w niebezpieczeństwie… - Max urwał i westchnął ciężko - …jeśli będzie szansa, żebyś sobie poszła i dała sobie radę, to sobie pójdziesz. Jeśli nie, możesz ze mną zostać. Spróbujesz szczęścia w kolejnym mieście. Robisz swoją dolę, jeśli jesteś ze mną.
Oferta, którą jej przedstawił, była niesamowita. Brzmiała zbyt dobrze, by była prawdziwa, więc musiał być w niej jakiś haczyk. Przez cały krótki czas, który spędzili razem, sama nic mu nie dała, a teraz on zaoferował jej jeszcze więcej. Czy robił to tylko z dobroci serca? A może robił to dla siebie? A może chciał tym aktem dobroci odkupić jakieś stare winy? Czy ona miała w ogóle wybór? Więc kiwnęła głową, przyjmując jego warunki.
- Dziękuję ci - powiedziała.
Odpowiedział jej chrząknięciem, odpalił silnik i wrócił na ścieżkę, która miała zaprowadzić ich poprzez Pustkowia do Bartertown. Furiosa odwróciła głowę i starała uspokoić się. Nie mogła taka rozdygotana wejść do miasta, ponieważ ktoś zaraz by to wykorzystał. Poza tym, wcale nie oczekiwała tam ciepłego powitania.
Chapter 5: Bartertown
Summary:
Max i Furiosa załatwiają sprawunki w Bartertown i ściągają na siebie nikomu niepotrzebną uwagę.
Chapter Text
Max zorientował się, że znaleźli się na drodze do Bartertown głównie po widoku (nielicznych) piechurów, wózków i samochodów, które przybywały od lub zmierzały w kierunku konkretnego punktu na horyzoncie. Niedługo dotrą na miejsce. Odwrócił się do kobiety - z oporami przypomniał sobie, że ma na imię Furiosa - i zobaczył, że śpi. Przez moment obserwował spokojny wyraz jej twarzy. Zazdrościł jej. Sam musiał spać, żeby przeżyć, ale nigdy nie było to ani łatwe, ani przyjemne. Zawsze potem myśli miał zmącone, ciało pełne napięcia. Ostrożnie wyciągnął rękę i trącił Furiosę w ramię. Ponieważ nie obudziła się trącił ją ponownie, tym razem mocniej. Spodziewał się, że rzuci się na niego i, być może, przystawi mu nóż do gardła, ale ona tylko wzdrygnęła się.
- Co jest? - wymamrotała.
- Dojeżdżamy
W tym momencie Furiosa na dobre przebudziła się i wykonała drobne ruchy kończynami, żeby rozruszać zastałe stawy. Ponieważ była już przytomna powoli zatrzymał samochód. Wyglądała na zaskoczoną i zmartwioną, więc szybko uspokoił ją:
- Zanim pojedziemy dalej. To łachy Imperatora?
Furiosa spojrzała po sobie: płócienna bluzka, pasy, spodnie, insygnia Joe nadal zawieszone na wysokości jej kroku. Zdjęła klamrę i rzuciła ją podłogę. Max mruknął coś o tym, żeby nie robiła mu śmietnika z samochodu, ale uznał, że właśnie otrzymał odpowiedź twierdzącą na zadane pytanie. Rozejrzał się dookoła upewniając się, że są sami, po czym odwrócił się, żeby pomyszkować z tyłu samochodu. Wydobył stary szal i pelerynę.
- Schowaj głowę i ubranie.
To miała być tylko sugestia, ale zabrzmiała bardziej jak żądanie. Furiosa wzięła od niego materiał, ale natychmiast wściekła się czując brak lewej dłoni. Była w stanie całkiem sprawnie założyć na siebie spodnie, bluzkę i pasy - zwłaszcza, gdy miała protezę. Miały dziurki i były łatwe do ogarnięcia. Ich celem było osłanianie jej ciała. Szal i płaszcz miały być schronieniem, za którym mogła się ukryć i były bardzo trudne do założenia, gdy miało się tylko jedną rękę.
- Ja mogę. Założyć to na ciebie? - wymamrotał Max.
To było pytanie, ale mogło mieć w sobie cień sugestii, że tylko z jego pomocą da radę dostatecznie dobrze się nimi owinąć.
Wysiedli z samochodu i spotkali się na wysokości bagażnika. Furiosa z wyraźną niechęcią pozwoliła mu się ubrać. Fizyczny kontakt to było zbyt wiele dla nich obojga, więc starali się unikać dotykania siebie nawzajem gdy tylko było to możliwe. Furiosa jeszcze nigdy nie czuła dotyku mężczyzny w którym nie byłoby agresji. Najlepszym, co ją do tej pory spotkało było kumplowskie walnięcie w plecy. Max od lat nie dotykał nikogo bez intencji zrobienia mu krzywdy, więc jemu również nie przyszło to łatwo. Mimo to zadanie zostało wykonane i zostało wykonane dobrze. Szal zakrył szyję i ogoloną głowę Furiosy. Peleryna ukryła zarówno ubranie jak i brak ręki. Na razie to powinno wystarczyć by mogła wmieszać się w tłum.
Nie śpiesząc się, Max odnalazł w samochodzie torbę i pozwolił Furiosie załadować do niej to, co zebrała dla siebie z wraków pojazdów Wojnysynów. Było to nic w porównaniu do tego, co sam przytroczył do Interceptora, ale powinno wystarczyć na zakup podstawowych artykułów. Część z rzeczy, które mieli na sprzedaż była trefna, ale śmieci z Cytadeli miały swoją cenę, jeśli znało się odpowiedniego kupca.
- Potrzebujesz pomocy… mm… na targu? - zapytał Max, zanim zdążył ugryźć się w język.
Furiosa przyjrzała mu się podejrzliwe, sądząc, że może chcieć zabrać jej skąpe łupy.
- Czemu?
- Wyglądam przerażająco - odpowiedział tylko. - Ludzie nie spróbują oszwabić kogoś, kto wygląda jak ja.
Musiała przyznać, że miał sporo racji. Na początku bała się go, tego, co mógłby zrobić. Teraz wiedziała już, że był dostatecznie cywilizowany, by móc przebywać w towarzystwie innych ludzi, ale handlarze z Bartertown mogli się tego nie domyślić. Kiwnęła głowa, przyjmując jego ofertę. Wsiedli do samochodu i skierowali się w stronę Bartertown. Ich zdenerwowanie rosło z każdym kilometrem. Obydwoje spodziewali się, że czeka tam na nich niebezpieczeństwo. Było tyle rzeczy, z których każda mogła pójść źle. Wojnysynów bali się najbardziej. Mimo to, jechali dalej.
Max zaparkował obok zbieraniny samochodów, łazików i wozów należących do gości odwiedzających miasto. Po raz ostatni rozejrzał się dookoła, po czym zwrócił się do Furiosy:
- Jeśli się rozdzielimy. Na targu. Spotkaj mnie tutaj, pogadamy. Hm?
Odpowiedziała mu skinieniem głowy. Zostawili samochód i zanurzyli się w miasto. Max przehandlował metal, żeby zdobyć to, co było mu najbardziej potrzebne. Odwiedził kilku sprzedawców, kupił koce i trochę błyskotek. Błyskotki z kolei wymienił na lusterko i nożyce. Wpadł na pomysł, że zetnie włosy i brodę, a potem sprzeda je wyrabiaczowi lin, ale doszedł do wniosku, że to może poczekać. Potem przyszła kolej, by sprzedać mniej interesujący szpej, który posiadali. Wymienili go na różne potrzebne drobiazgi, między którymi znalazła się kurtka dla Furiosy. Sprzedawca chciał ich oszukać, ale Max wziął na siebie przekonanie go, że ich oferta była ostateczna. Uznała, że to było urocze. Na swój sposób. Najlepsze, co mieli: taśmę z amunicją dużego kalibru i zebrane z wraków flary zostawili na sam koniec. Max schował je pod kurtką i ruszyli w kierunku człowieka, który wyglądał na handlarza bronią. Oferował naboje, noże, pałki, a nawet kuszę, którą wymachiwał.
- Witam szanownego pana, czym mogę służyć? - i oparł się o ladę, gotowy do dobicia targu.
Za jego plecami czaił się człowiek chowający coś w kieszeni. Strażnik.
- Masz jakieś ustronne miejsce? - zapytał Max.
Uśmiech na twarzy kupca odrobinę zgasł, ale kiwnął głową i machnął na nich ręką, by podążyli za nim. Ochroniarz zamykał pochód. Znaleźli się w niewielkiej szopie otoczonej przez inne małe budowle - prawdopodobnie była to dzielnica mieszkalna. Max zrzucił kurtkę i pokazał pas z amunicją.
Handlarz uważnie zbadał naboje, zaskoczony zarówno ich ilością jak i jakością.
- Masz tu prima sort kota-bandę, szanowny panie. Całkiem ładne. Mógłbyś za to kupić mnie razem z całym moim kramem.
Zaśmiał się nerwowo, ale był zadowolony, że Max naprawdę miał coś na sprzedaż.
- Czego za to chcesz?
- Dwadzieścia naboi 12 GA. 51 naboi 9mm. Plus magazynek.
- Mógłbyś za to dostać o wiele więcej - powiedział, zwijając taśmę w ciasną rolkę. - Wezmę ją i ucieknę, ale ty pewnie mnie zabijesz - westchnął nerwowo - Co jeszcze chcesz?
- Pistolet 9mm. Magazynek. 51 naboi. Woda i jedzenie, jeśli można je kupić.
Handlarz kiwnął głową. Wyjął pióro i papier (który sam z siebie był bezcenny) i sporządził notatkę.
- Znajdź sprzedawcę wody i jedzenia w jednym, to u niech wszyscy kupują. To jest weksel, ode mnie dla ciebie. Oznacza, że zapłacę za to, co kupisz.
- A jeśli nie zapłacisz?
- Planuję dać ci spluwy i naboje, którymi będziesz mógł mnie zastrzelić - odparł drżącym głosem. - Ale jeszcze się na tamten świat nie wybieram.
Mężczyzna schował bandolierę i popędził ich, by wrócili na targowisko.
- Szanowny panie, jestem niezwykle rady z udanej transakcji i z miłą chęcią dokonałbym kolejnej w przyszłości. Jakie jest imię szanownego pana?
- A czy to ważne? - zapytał Max.
Furiosa uśmiechnęła się pod nosem, doskonale pamiętając, że zadała mu to samo pytanie i otrzymała dokładnie taką samą odpowiedź. Przypuszczała, że dla Maxa niewiele rzeczy miało jakiekolwiek znaczenie.
- Przypuszczam, że nie.
Wrócili do stoiska, odebrali swoją broń i amunicję i podziękowali za transakcję.
- Wpadnij, jeśli będziesz w mieście! - zawołał za nimi sprzedawca.
Ale oni już torowali sobie drogę wśród tłumu. Max zaprowadził Furiosę z powrotem do samochodu. Załadował amunicję do całej posiadanej broni. Zadowolony ukrył pistolet i strzelbę pod kurtką, Potem podał drugi pistolet Furiosie i przesypał połowę zapasowych naboi do jej torby. Kobieta otworzyła usta, żeby zaprotestować.
- Weź to - powiedział powstrzymując ją.
Poczekał, aż schowa pistolet pod płaszczem. Gdy będzie miała broń, będzie miała większe szanse przeżycia na własną rękę. A dzięki temu on też będzie je miał.
Ostatnim punktem do odhaczenia była wizyta u sprzedawcy wody i jedzenia i odebranie należnych im racji żywnościowych. Nie zaskoczyło ich, że mężczyźni był dobrze odżywieni i równie dobrze chronieni. Kolejka - czy raczej tłum - czekał przy obu stoiskach. Max i Furiosa ustawili się w linii i czekali na swoją kolej. Otaczający ich ludzie wyglądali, jakby byli w stanie kupić co najwyżej jedzenie na kolejny dzień i musieli targować się z mężczyznami, żeby przetrwać. Furiosie przypomnieli się Nędznicy. Max obserwował coś w oddali aż nie znaleźli się na początku kolejki.
- Przyjaciele, witajcie na ryneczku Bartertown. Czego sobie dziś życzycie?
Twarz człowieka miała zbyt radosny wyraz - maska przybrana, by poradzić sobie z co bardziej wynędzniałymi osobami czekającymi w kolejne. Na Masie i Furiosie nie zrobiło to większego wrażenia. Mężczyzna wyjął weksel. Sprzedawca przez chwilę patrzył to na nich, to na notatkę.
- Handlarz bronią wam to dał?
- Mm.
Sprzedawca mruknął coś w odpowiedzi i zbadał notatkę dokładniej.
- Dla mnie wygląda w porządku. Jeśli nie ma dobrego towaru nie utrzyma się w obiegu. Jakby nie było, jeśli pójdziecie ze mną ogarniemy temat. Ile potrzebujesz?
- Wody i jedzenia na dwa tygodnie - powiedział podążający za mężczyzną Max.
Furiosa szła krok w krok obok niego. Ktoś inny zajął opuszczone przez sprzedawcę miejsce za ladą i kontynuował wymianę z głodującymi ludźmi.
- Raczej nie jestem w stanie zagwarantować racji na dwa tygodnie dla was obojga, góra na dziesięć dni. Mam tutaj wielu ludzi do nakarmienia, a to będzie dwadzieścia osób, które odejdą głodne.
Max wiedział, że mężczyzna w tym momencie bardziej przejmował się stanem swoich magazynów niż losem tych ludzi, ale nic nie powiedział.
- Wody mam dość. Świeża dostawa z Cytadeli, kilka dni temu.
Cytadela. To słowo uderzyło ich oboje niczym spadająca sterta cegieł. Przede wszystkim Furiosę. Siedziała za kierownicą Machiny Wojennej podczas tamtej wyprawy. Owinęła się szczelniej szalem, mając nadzieję, że nikt jej nie rozpozna. Max zacisnął pięści, chcąc mieć już to wszystko za sobą.
Dotarli do dużego budynku, który najwyraźniej był magazynem żywności i wody. Oczywiście był dobrze strzeżony, żeby nikt go nie okradł. Gdy weszli do środka, Max wyraźnie poczuł taksujące ich spojrzenia. Skulił się w sobie, starając się ukryć wybrzuszenia pod kurtką i w spodniach. Był uzbrojony, ale kule nie były przeznaczone dla strażników. I zależało mu na tym, żeby nic się w tej kwestii nie zmieniło.
- Jakby nie było, dostaniecie to samo, co wszyscy inni. Suche batony. Mają wszystko, czego ciało potrzebuje.
Sprzedawca zawołał kilku pracowników, żeby skompletowali zamówienie. Uwinęli się bardzo szybko i dostarczyli towary na sankach.
- A teraz woda. Dostaniecie ją w pięciolitrowych kanistrach na wachę, ale nie martwcie się, zostały dostatecznie dobrze wypucowane. Podzielcie się pół na pół i dacie radę przeżyć trzy dni na jednym. TANNER! - krzyknął w stronę szczytu małego silosu, który najprawdopodobniej by zbiornikiem na wodę.
- Ho! - ktoś mu odpowiedział, zapewne wspomniany Tanner.
- Potrzebuję dziesięć pięciolitrowych pełnych i dostarczonych na dół.
- Yep!
Człowiek zszedł w dół i zabrał puste kanistry. Sprzedawca wyjaśnił Maxowi i Furiosie, że prawie każdy dureń, który próbował pracować na silosie w końcu zaczynał rozlewać wodę. Potem nastał Tanner i był na tyle zręczny, że został.
- Koniec końców, to tylko szlauf i gała, jak chłop może tego ogarniać?
Max wydał z siebie rozbawione prychnięcie żeby zadowolić rozmówcę. Tanner mozolnie napełniał pojemniki, ale z każdym kolejnym zdawał się być coraz bardziej zdenerwowany. Gdy skończył, spojrzał na wskaźnik obok kurka. Stuknął go raz, potem drugi, niedowierzając. Miał pokazywać, ile mniej więcej wody znajduje się w silosie i w tym momencie nie wyglądało to dobrze.
- Szefie? Czy powinniśmy tyle mieć?
Sprzedawca szybko podszedł do Tannera i przyjrzał się wskaźnikowi. Po chwili już wiedział, że coś było nie w porządku.
- W dupę jebany Joe! Ten półżywy skurwysyn i jego wypudrowani chłopcy znów nas oszwabili!
Wyjął pióro i zapisał coś na dłoni. Furiosę przeszył dreszcz, pomimo tego, że była owinięta ciepłym płaszczem. To ona odpowiadała za dostawę. Max wyczuł, że cała się spięła. Sprzedawca kopnął w piach po czym wrócił do nich. W tym czasie kolejni pracownicy załadowali wodę na sanki.
- Jeśli woda się skończy wybuchnie tu jebana rewolucja. Przysięgam, ten łachmyta może sobie wsadzić V8 w swoją… a z resztą, oto wasze zamówienie. Módlcie się, żeby ten weksel był wart tyle, ile jest na nim napisane.
- Sprzedawca broni powiedział, że możesz go zabić, jeśli kłamie - odparł Max.
Sprzedawca żywności kiwnął głową na znak, że dobrze sobie to zapamiętał.
- Dziękuję za udane zakupy, jak przypuszczam. Nie obraźcie się, ale wysłałbym z wami ochroniarza, żeby mieć pewność, że żadne lepkie łapki nie zainteresują się waszym towarem. Nie dam nikomu nic więcej tylko dlatego, że ich zakupy zostały ukradzione, bo nie pilnował ich wystarczająco dobrze.
Przystali na to, zarówno po to, by ochronić swoje zapasy jak i po to, by poprawić człowiekowi humor. Sprzedawca wskazał najbliższego pracownika i wszyscy razem opuścili budynek.
Tłum rozstępował się przed nimi. Ochroniarz prowadził, Max pchał sanki, Furiosa szła obok niego. Czuli na sobie pożądliwe spojrzenia. Strażnicy nie byliby tak liczni i tak zdesperowani. Ci, co patrzyli, wiedzieli, że nie mieli żadnych szans, jednak Max i Furiosa byli świadomi, że gdyby nie było z nimi ochroniarza, ich sytuacja byłaby o wiele trudniejsza. W końcu dotarli do Interceptora. Max zaczął wyładowywać zapasy (przynajmniej swoją połowę) gdy nagle sprzedawca przerwał mu:
- To twoje, chłopie? - zapytał, leniwie okrążając samochód.
Max wydał z siebie niezadowolone mruknięcie, ale ponieważ mężczyzna tylko patrzył i niczego nie dotykał, chrząknął potakująco.
- V8…
Tym razem Max nic nie odpowiedział, zajęty ustawianiem kanistrów z tyłu samochodu.
- Dbaj o niego dobrze, chłopie. Wielu ludzi chciałoby go dla siebie.
Max uznał, że koniec zwiedzania i stanął naprzeciwko ochroniarza. Mężczyzna momentalnie ucichł, kiwnął głową i wrócił do sań.
- No to ja już sobie pójdę. Wszystkiego dobrego dla ciebie i twojej pani - skinął głową Furiosie i nagle zamarał.
Właśnie wtedy, w momencie najgorszym z możliwych, podniosła wzrok i ich spojrzenia spotkały się. To był błąd.
- Czy ja skądś cię nie znam?
Furiosa zamarła. Nie. Nie. Nie-nie-nie-nie-nie. Skupiła całą siłę woli na myśli, że wcale o to nie zapytał, na myśli, że właśnie sobie idzie. Może mogłaby jeszcze raz się dziś obudzić i odbyć tę podróż od nowa. Może obudziłaby się w Cytadeli, a to wszystko nigdy nie miałoby miejsca.
- Proszę pani, czy ja panią znam?
Bez słowa obróciła się w stronę samochodu. Chciała tylko wsiąść do samochodu i odjechać bardzo, bardzo daleko.
- Mówię do ciebie!
Mężczyzna sięgnął, by chwycić ją za kark, ale złapał jedynie płaszcz, którym była owinięta. Szarpnął. Tkanina spadła na ziemię. Furiosa stała przed nim w ubraniach Imperatora, ze swoją ogoloną głową, pokazując dobitnie, kim naprawdę była.
- To ty - wydusił ochroniarz.
Pamiętał. Pracowała przy dostawach wody do Bartertown, więc w jakimś momencie musieli na siebie spojrzeć, być może tylko przez sekundę, ale zapamiętał ją.
- Idziesz ze mną - powiedział unosząc strzelbę.
Uniosła dłoń do zatkniętego za pas pistoletu, ale w tym momencie rozległ się huk wystrzału i mężczyzna zwalił się na ziemię. Krew wypłynęła z jego roztrzaskanej głowy. Ludzie rozbiegli się w popłochu. Furiosa odwróciła się i zobaczyła, jak Max chowa obrzyna pod kurtkę.
- Wsiadaj - powiedział.
Sam wskoczył do Forda Falcona i odpalił silnik. Furiosa podążyła w jego ślady, po drodze podnosząc strzelbę ochroniarza. Jemu się już nie przyda. Gdy tylko znalazła się w środku wyjechał z parkingu i skierował się na północ. Miał nadzieję, że zanim ktokolwiek zorientuje się, co się stało, Bartertown dawno zniknie za horyzontem.
Max miał ochotę walnąć pięścią w deskę rozdzielczą. Miał ochotę szarpać kierownicę i kopać w podłogę. Miał ochotę nawrzeszczeć na kobietę. Durna baba dała się rozpoznać. Miał ochotę wyrzucić ją z samochodu i pozbyć się jej raz na zawsze. Już miało być dobrze i wszystko znów diabli wzięli. Takie miał szczęście. Ale zamiast wybuchnąć, zrezygnowany tylko głębiej zapadł się w fotel i docisnął pedał gazu. Dłonie trzymał nisko na kierownicy. Pewnie powinien w końcu zaakceptować, że tak właśnie działał świat. Spojrzał kątem oka na Furiosę. Siedziała ze spuszczoną głową. “To nie jej wina” upomniał sam siebie. Mogła odpowiadać za dostawy wody do Bartertown, ale to Joe ich oszukał. To nie jej wina, że znalazła się tam właśnie teraz. To Joe wypędził ją z Cytadeli. Chciała tylko zrobić coś dobrego. Tak samo, jak on. I oboje zostali za to ukarani przez los. Być może wcale nie byli tak od siebie różni. Przeraziło go trochę, że pomyślał o tym w ten sposób. Znalazł kolejny powód, który zbliżał go do kobiety, której wcale w swoim życiu nie chciał. Przeraził się tego, że mogła umrzeć przez drobne niedopatrzenie. Wszystkie obietnice, których nie dotrzymał…. wszystkie jego duchy zbiegły się i obserwowały… obserwowały go i czekały na jeden nieodpowiedni ruch. A z drugiej strony, znalezienie kogoś, kto miał podobnie, było pocieszające. Zobaczył, że nie jest jedynym, który musi cierpieć w świecie, w którym to dobrzy ludzie muszą umierać. Obje kiedyś dotrą do ostatecznego celu, jedno pewnie wcześniej, niż drugie, ale po drodze będą próbowali ocalić świat. Nie miało to żadnego sensu. Jednak było lepsze, niż bycie kimś takim, jak Joe. Jak Farmer Kul, Ludojad, Humungus, Palcownik. Mogą umrzeć na darmo, ale nikt nie będzie mógł zarzucić im, że nie próbowali.
---
Furiosa nie miała pojęcia, co robić. Już gdy uciekała z Cytadeli ścigana przez Wojnysynów nie miała o tym bladego pojęcia, ale teraz naprawdę nie widziała przed sobą żadnej drogi wyjścia z tej sytuacji. Mężczyzna nic nie musiał dla niej robić. Powtarzała to samej sobie nie wiadomo już który raz. Jednak Max już dwa razy uratował jej życie. Wiedziała, że była twarda, w sprzyjających okolicznościach niemal nie do pokonania. ale poza Cytadelą okazała się słaba. Bez niego byłaby już martwa. Prawdę mówiąc, czuła wdzięczność. Nic nie musiał robić, ale robił wszystko. Dał jej pistolet i zorganizował wystarczająco dużo racji żywnościowych dla nich obojga. Zakładali, że rozdzielą się w Bartertown. Max odjedzie z powrotem na pustkowia, a ona przyczai się w getcie. Ale Max zabił człowieka, który zagroził, że ją pojmie. I znów zabrał ją ze sobą. Czuła, że ma wobec niego dług. Jednak on nigdy nie dał jej tego odczuć. Nie wyglądał na kogoś, kto dokładnie sobie notował, ile jest mu winna. Nie ślinił się na sama myśl o tym, że będzie mógł odebrać co jego. Nie był świntuchem, jak wielu mężczyzn, z którymi musiała sobie radzić. Był samotnikiem, a ona najechała jego osobistą przestrzeń. Oboje o tym wiedzieli. Może mu to nie przeszkadzało. A może jednak tak? Może chciał tylko, by zniknęła mu z oczu, zniknęła z jego życia. Byleby tylko mógł być znów sam.
Wyjrzała przez okno na piach, srogi krajobraz, który wypełniał cały świat. Teraz uciekali już z dwóch miast i nie wiadomo, gdzie dalej trafią, czy w ogóle znajdą gdzieś osadę, w której będą mogli być anonimowi. Pomyślała o Cytadeli, o Joe wysyłającym patrole, emisariuszy i wysłanników do wszystkich miast, do których był w stanie dotrzeć żądając śmierci - albo wydania żywcem - zdradzieckiej Furiosy. Może powinna zostać w podróży z Maxem jeszcze odrobinę dłużej. Nic lepszego raczej na nią nie czekało.
Chapter 6: Rozdział 6: Koszmary
Summary:
Max i Furiosa rozbijają obóz. Podobnie czynią ich koszmary.
Ostrzeżenie: niezbyt szczegółowy opis gwałtu
Chapter Text
Bartertown zniknęło za horyzontem, a słońce podążało jego śladem. Niedługo będą musieli rozbić obóz. Max tęsknił za starym światem, w którym człowiek mógł po prostu zaparkować na poboczu i spokojnie przespać noc. To było dużo prostsze niż poszukiwanie nory, w której mogli się ukryć i żywienie nadziei, że nikt ich nie znajdzie. Na szczęście tym razem znalezienie zagłębienia w skałach nie było trudne. Płytka jaskinia, podoba do tej, w której parkowali poprzedniej nocy. I podobnie jak wczoraj, Max ustawił samochód tak, żeby drzwi pasażera były skierowane na zewnątrz. Zasady też ustanowił podobne: rób co chcesz, ale samochodu nie ruszaj.
Max wyślizgnął się z samochodu i zabrał ze sobą potrzebne rzeczy: wodę, jedzenie, latarnię, koce. Jeden z nich położył na ziemi po “jej stronie”. Na na nim ułożył kolejny tak, żeby się nie ubrudził. Potem rozłożył swoją własną matę i koc, rozpalił latarnię i ustawił ją na środku. Furiosa weszła za nim do jaskini i szybko usadowiła się w miejscu, które dla niej przygotował. Wziął jeszcze kilka rzeczy z samochodu, a potem zawiesił płachtę, żeby żaden błysk światła nie wydostał się na zewnątrz, w ciemność. Zbeształ samego siebie w myślach za to że zapomniał o tym poprzedniej nocy.
Wreszcie usiadł i otworzył małe pudełko, które dziś kupili. Wyjął ze środka brązową, prostokątną i twardą rację żywnościową. Dokładnie tak nieapetyczna, jak się tego spodziewał. Suchy prowiant, dosłownie. Podał jedną kostkę kobiecie i zanim wgryzł się w swoją, napełnił manierkę wodą z pięciolitrowego kanistra. Przeklął pod nosem, gdy trochę rozlał po drodze, ale nie miało to żadnego znaczenia, ponieważ i tak była to woda, które nie miałby dwa dni temu. Wypił całą manierkę na raz, przykucnął, żeby znów ją napełnić i wtedy zobaczył Furiosę, którą patrzyła na niego, jakby właśnie wypił na raz całe pięć litrów. Max podał jej pełną manierkę i usiadł, żeby w końcu wgryźć się w swoją kostkę. Z całą pewnością była lepsza niż surowe jaszczurki.
Siedzieli w milczeniu, pozwalając, by odgłosy jedzenia i picia służyły za rozmowę. Każde z nich zjadło dwie kostki i wypiło po trzy manierki wody. Obojgu ciążyły wydarzenia minionego dnia, ale żadne nie chciało o nich rozmawiać. Zamiast tego Furiosa przymierzyła kurtkę, a Max postanowił się ostrzyc. Wbił lusterko w piasek, pochylił się nad nim i zabrał się za brodę. Chwytał włosy pełnymi garściami i ścinał je, czując wysypujący się z nich piach. Pracował tak długo, aż z bujnej brody pozostała jedynie szorstka szczecina. Teraz musiał zająć się głową. Włosy spadały na ziemię w kłębach i luźnych kosmykach. Wiedział, że daleko było mu do zawodowego barbera, ale szło mu całkiem nieźle. Obciął włosy na krótko i darował sobie próby zrobienia czegokolwiek z wicherkiem na czubku głowy. Koniec końców wyglądał nieźle, a czuł się, jakby ktoś dosłownie zdjął mu ciężar z barków. To, że wyglądał teraz inaczej niż człowiek, który zastrzelił ochroniarza w Bartertown, również nie było bez znaczenia. Pozbierał większe kosmyki włosów i schował je do małego worka. Schował lusterko i nożyce, otrzepał ubranie z resztek włosów i dopiero wtedy zorientował się, że Furiosa na niego patrzy. Nie mógł się powstrzymać i prychnął, rozbawiony.
- Co się gapisz?
Furiosa obserwowała, jak pozbywał się swojej skołtunionej grzywy i z każdym cięciem nożyc zaczynał wyglądać bardziej jak człowiek niż jak zwierzę.
- Wyglądasz niemal…
- Jak człowiek? - podpowiedział z uśmiechem.
“Przystojnie” chodziło jej po głowie, ale nigdy nie powiedziałaby tego na głos. Przyjrzała się jego twarzy wyłaniającej się spod lat brudu i włosów. Był trwały, na jego ciele nie było śladów białej farby i układających się we wzory mechanizmów tatuaży. Pewnie Maxa można byłoby nazwać normalnym. Z drugiej strony, dobre zdrowie i niezależność dziś raczej należały do rzadkości. Spojrzała w piach i pomyślała o tym, co wydarzyło się w Bartertown.
- Max - zaczęła ostrożnie. - Po tym, co się dziś wydarzyło… cały czas nie rozumiem, dlaczego… - napotkała jego wzrok i umilkła.
Coś w niej drgnęło, coś przypomniało jej o tym, że jeszcze niedawno wyglądał jak szaleniec i że nadal mógł okazać się szalony.
- Nie przejmuj się - powiedział wprawiając ją w jeszcze większe zakłopotanie. - To nie… żebyś miała dług. U mnie. To… - Max już nie dokończył.
Siedział bez ruchu, milczący i napięty, z wzrokiem utkwionym w latarni. Furiosa również siedziała w bezruchu, ponieważ bała się zrobić cokolwiek, żeby go nie wystraszyć. Dłonie Maxa zacisnęły się w pięści, a ona sięgnęła w kierunku noża… nie, swojego pistoletu. Na szczęście po chwili Max otrząsnął się. Westchnął ciężko. Tyle w temacie. Sięgnął w kierunku latarni.
- Użyj jeśli będziesz potrzebować.
Gdy otoczyła ich ciemność, przytulił się do ściany, okrył się kocem i spróbował zasnąć. Furiosa zrobiła to samo, trzymając pistolet blisko siebie.
Max zobaczy jak siedzi naprzeciwko Furiosy. Jedli… nie, rozmawiali… nie, raczej tylko siedzieli w ciszy. Obserwował, oderwany od swojego ciała, jak on i kobieta robili wszystko i nic. Powoli cienie oderwały się od skalnych ścian. Przyszli do niego. Jedynie obserwowali całą sytuację, chociaż byli na tyle blisko tamtej dwójki, że mogliby ich dotknąć. Jednak słowa nie były słyszane, emocje nie były odwzajemnione, ruch nie wyzwalał odruchowych reakcji. Max był coraz bardziej przerażony. Może nigdy tak naprawdę nie zasnął? Może umarł już dawno temu? Widział swojego sobowtóra i wiedział, że to nie było prawdziwe. Ale wcale nie był już taki pewien, co było prawdziwe, a co nie.
Duchy stawały się coraz bardziej wyraźne, podczas gdy sylwetki Maxa i Furiosy rozmywały się. Przybyły główne gwiazdy wieczoru. Cała trójka spojrzała w jego stronę. Goose stał po jego lewej, Jessie i Dzieć po prawej. Odwrócił głowę w kierunku przyjaciela z Patrolu, który był od stóp do głów owinięty bandażami ukrywającymi jego poparzone ciało. Wyglądał trochę jak mumia. Miła odmiana po tym, jak zwykle mu się ukazywał.
- Nic, czego rok w tropikach nie byłby w stanie naprawić - Max zaśmiał się kwaśno.
Odwrócił się w stronę żony i dziecka.
- Śliczna z niej dziewczyna- Jessie posłała mu znaczące spojrzenie i złośliwy uśmiech.
Dzieć zagruchał, zgadzając się z matką. Max wyciągnął ku nim dłonie, ale okazali się utkani z powietrza. Spokojna rozmowa z nimi była jednocześnie pokrzepiająca i przerażająca. Reszta jego duchów była niczym trzymane na uwięzi psy, tylko czekające na okazję, by zerwać się z łańcuchów. Jeszcze nie nastał ich czas. Jeszcze.
- Zamierzasz zrobić dla niej coś dobrego? Dla nas? - przemówił ponownie Goose. - A może ona dołączy do nas? Może ty dołączysz?
Max odwrócił się w stronę przyjaciela i nagle znów znalazł się w szpitalu i zaglądał za parawan. Jego włosy były spopielone, oczy zmatowiałe, roztopiona skóra ściekała z ciała. Był tak zmaltretowany, że ledwie przypominał człowieka.
To nie mógł być Goose.
I nie był.
To był on sam.
Max ocknął się gwałtownie wciągając powietrze. Chcąc jak najszybciej rozproszyć ciemności sięgnął w stronę latarni. Zamarł, z zastygłą w pół ruchu dłonią. Nadal mógł śnić, więc będzie mógł ich zobaczyć. Więc trwał w bezruchu, rozdarty między obietnicą ciepła i światła a tym, co mogło na niego czekać. Nagle poczuł, że czyjeś palce dotknęły jego dłoni. Wycofał się, zamiast zaatakować.
- Max - usłyszał głos Furiosy wymawiający jego imię.
Gdy zapaliła latarnię zaryzykował krótkie spojrzenie w jej stronę i z przyjemnością stwierdził, że byli sami. Oparł się z powrotem o skalną ścianę i czekał, aż jego puls powróci do normy. Rzucił okiem na zewnątrz jaskini. Nadal panowały całkowite ciemności. To nie miało żadnego znaczenia, bo i tak tej nocy już nie zaśnie. Spojrzał na Furiosę i stwierdził, że podzieli jego los. Miała taki sam wyraz twarzy, jak on.
- Sny? - zapytał.
- Taa
- Złe?
- Taa. A ty?
- … taa.
---
Furiosa skręciła na wschód i zjechała z Ostatniej Drogi. Żony siedziały w tajnym przedziale. Jej załoga nic nie podejrzewała i wszystko szło zgodnie z planem. Lumpy zniszczyły eskortę. Armada Cytadeli doganiała ją, żółte i czerwone flary rozkwitły na niebie. Jechała coraz bliżej i bliżej wielkiej burzy czającej się się na skraju terenów Cytadeli. Ace stanął na stopniu do kabiny i zajrzał do środka.
- Dlaczego się nie zatrzymasz?
Zignorowała go.
- Co ty narobiłaś? CO TY NAROBIŁAŚ?
Chwycił ją za gardło i zaczął dusić. Zamachnęła się lewą ręką… ale jej proteza zniknęła. Ace otworzył drzwi, wywlókł ją na zewnątrz. Wyciągnęła prawą rękę, żeby się czegoś złapać, ale ona też zniknęła. Spadła prosto pod koła jadącego obok pojazdu.
A teraz była w Skarbcu z Żonami. Związana. Zmuszona do obserwowania, jak Joe plugawił kobiety zapładniając je. Zamknęła oczy, ale nadal wszystko widziała, wszystko słyszała. A potem Joe zawisł nad nią i sama to poczuła. Żony patrzyły, ale w ich oczach nie było współczucia. Ich oczy były pełne nienawiści, a jej celem nie był Joe, tylko ona sama.
- Imperator Prime - powiedział przez filtry maski gładząc jej brzuch.
Furiosa wiedziała, że jest bezpłodna. Dlatego właśnie została zrzucona na dół, między Wojnysynów. Mimo to jej brzuch przez cały czas rósł niemożebnie, puchł i puchł aż pękł. Z niesamowicie ciasnej przestrzeni macicy wyłonił się Wojnysyn. Teraz była już dla nich bezużyteczna. Wzięli ją za ręce i za nogi, zanieśli na szczyt windy, między Wojniaki i Chomiki. Policzyli do trzech i zrzucili ją w przepaść. Ostatnią rzeczą, którą zobaczyła, byli Nędznicy, ich rozwarte ramiona i gęby gotowe połknąć ją w całości. Spadła na ziemię i obudziła się.
Leżący naprzeciwko niej Max obudził się w tej samej sekundzie i wystraszył ją swoim okrzykiem. Powoli sięgnęła w stronę latarni. Tak bardzo potrzebowała teraz odrobiny światła i upewnienia się, że oboje byli bezpieczni. Zamarła gdy poczuła inną rękę na pokrętle. Max. Wycofał się, zanim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować.
- Max - powiedziała tylko, mając nadzieję, że to go uspokoi.
Ostrożnie rozpaliła latarnię i jaskinię wypełniło ciepłe światło. Nietrudno było rozszyfrować wyraz jego twarzy, zwłaszcza teraz, gdy pozbył się większości włosów. Czuła się dokładnie tak samo. I pewnie miała dokładnie taką samą minę.
- Sny? - zapytał.
- Taa
- Złe?
- Taa. A ty?
- … taa.
Potem siedzieli w ciszy, słuchając wyjącego pośród piasków wiatru. Furiosa niemal tęskniła za zdającym się przenikać całą Cytadelę niskim szmerem, białym szumem, który kołysał ją do snu. Cisza panująca w jaskini była niemal ogłuszająca, ale żadne z nich nie miało ochoty na rozmowę, której dźwięk mógłby ją przełamać. Max z całą pewnością by się na to nie zebrał.
- Chcesz jechać dalej? - zapytała.
Dla niej pomruk silnika był jednym z najbardziej uspokajających dźwięków. Dla niego pewnie też. Max potrząsnął głową
- Ciemno jest. Nie ma świateł.
Max ponownie wyjrzał za odgradzającą ich od świata płachtę, ale nie był w stanie określić, jak wiele czasu upłynęło. Mogli spać przez niecałe dziesięć minut. Równie dobrze mogło być już przed świtem. To było tak frustrujące, zwłaszcza dla niego. Przeważnie męczył się podczas nocy, które jego duchy uznały za swój czas i był potem tak wykończony, że sam czuł się jak jeden z nich.
Ponieważ żadne z nich nie wybierało się w najbliższym czasie spać ostatecznie zdecydowali, że równie dobrze mogą napić się i coś zjeść. Milczeli, ponieważ nikt nie miał ochoty rozmawiać o tym, z czego się przebudzili. Mogli mieć tylko nadzieję, że dotrwają spokojnie do świtu.
Chapter 7: Na południe.
Summary:
Max i Furiosa wybierają kierunek dalszej podróży, ale wcześniej muszą się o to posprzeczać.
Chapter Text
Na szczęście świt nastał szybko i mogli wyruszyć w dalszą drogę. Z biegiem czasu milczenie, które sami sobie narzucili, stało się bardziej znośne. Ponieważ Max nie przypominał już dzikiego zwierzęcia Furiosa czuła się w samochodzie bezpieczniej, a gdy ona była spokojniejsza, on również. Żadne z nich nie było napięte niczym cięciwa łuku ani nie kuliło się przy drzwiach z nożem w dłoni. Żadne z nich nie próbowało strzelać do ścigających ich ludzi. Było prawie normalnie. Było na tyle dobrze, że Max mógł wmawiać sobie, że jest w samochodzie sam. Pod warunkiem, że nie rozglądał się na boki.
Zarówno cisza jak i dalsza podróż zostały przerwane w okolicy południa. Max zatrzymał samochód na szczycie wzniesienia i upewnił się, że w okolicy nie ma nikogo, kto mógłby ich zobaczyć. Po chwili wahania wyjął kluczyki ze stacyjki, wysiadł na zewnątrz i wyciągnął swoją mapę. Minęło sporo czasu od kiedy ostatni raz nią patrzył i określał, gdzie się znajdują, a “teraz” było równie dobre jak każdy inny moment. Przy pomocy małego kompasu zorientował mapę na północ. Mrucząc pod nosem i przesuwając palcami po po liniach i kropkach określił ich pozycję. Nie zauważył, jak Furiosa stanęła obok niego.
- Gdzie jechaliśmy?
Max mruknął cicho, w zasadzie nie odpowiadając na zadane pytanie, i uważniej przyjrzał się mapie. Furiosa spojrzała mu przez ramię, ale nie była w stanie nic z niej odczytać. Była przyzwyczajona do map, które były konkretne, przerysowane z map przedwojennych, ale dopasowanych do teraźniejszości. Max nie przejmował się dokładnym odwzorowaniem, ale to był jego system, stworzył go dla siebie i nie musiał być czytelny dla nikogo innego. Była w stanie odczytać linie dróg, strzałki, kropki. Niektóre z symboli wyraźnie oznaczały punkty orientacyjne albo inne ważne cechy danego terenu ale i tak wszystko wyglądało dla niej obco. Max nie miał z odczytaniem mapy żadnego problemu, jednak to, co zobaczył, nie wróżyło dobrze ich podróży. Na południe mieli Bartertown. Dalej, na południowy wschód była Cytadela i Farma Kul. Na wschodzie góry. A jeśli pojadą na południowy zachód, w końcu znów wrócą do Jezior Pyłu. Na północy oraz północnym zachodzie leżały niezbadane ziemie. Nie był pewien czy był gotowy się tam zapuścić. Na dalekim południu, za Gazownią, były osady, do których, jak przypuszczał, Furiosa mogłaby dołączyć. Czy nadal tam były? Czy były bezpieczne? Max postarał się przegonić te myśli, ponieważ nie chciał roztrząsać, co mogło się tam wydarzyć, gdy go nie było.
- Max?
Podniósł wzrok znad mapy i popatrzył na nią. Czekała na odpowiedź. Westchnął ciężko i podjął decyzję, chociaż żadnemu z nich się ona nie spodoba.
- Na zachód. Duży… hm… objazd dookoła Bartertown. Na południe przez Jeziora Pyłu. Potem na południe poniżej Gazowni. Na południu są osady. Dobrzy ludzie.
Być może zobaczenie kilku znajomych dobrze mu zrobi. Pod warunkiem, że nadal żyją.
Na twarzy Furiosy malowała się mieszanka strachu i gniewu. Max zamierzał przemknąć koło tych miast jakby to było nic wielkiego. Bartertown będzie czujne. Cytadela również, zwłaszcza, że oprócz tego, co sama próbowała zrobić, zabili Wojnysynów. Synkowie i tak ścigali samotne pojazdy, ale jeśli zobaczą chociaż cień czarnego, pokrytego rdzą samochodu Maxa będą ściągać ich do upadłego. On nawet chciał przejechać przez Jeziora Pyłu, poza Solniskiem najbardziej płaską część Pustkowi. A jeśli to przeżyją, na koniec planował porzucić ją w jakiejś dziurze, którą miał czelność nazwać osadą! Musiała się ogarnąć i przestać łajać go w myślach. Nie była już Imperatorem. Nie była już Szefową. Nie ona dowodziła. Ten człowiek był jej wybawieniem i prawdopodobnie jedyną liną ratunkową, której mogła się uchwycić. Nie miał żadnego obowiązku jej ze sobą ciągnąć, może poza jakimiś ukrytymi powodami, o których nie chciał rozmawiać. Zawsze dawał jej szansę, żeby mogła odejść, zawsze traktował ją jak człowieka. Wytargował dla niej pistolet i racje żywnościowe na dwa tygodnie. I, do kurwy nędzy, właśnie zamierzał zginąć torując sobie drogę przez terytorium Wielkiej Trójki żeby znaleźć jej nowy dom. Max pewnie był szalony.
- Będą mnie szukać. Ciebie. Samochodu - Furiosa nie do końca wiedziała, co powiedzieć, żeby zakwestionować wybraną przez niego trasę. Może on miał jeszcze jakąś alternatywę.
- Masz inny pomysł? - zapytał.
“Zielone Miejsce. Zielone Miejsce. Zielone Miejsce” dzwoniło jej w głowie i samo cisnęło się na usta. Tak bardzo kusiło ją, żeby mu o nim opowiedzieć, pokazać, jak do niego dojechać. Znów mogłaby zobaczyć dom, swoje plemię. Ale ugryzła się w język. Jeszcze nie była pewna, czy ufała Maxowi dostatecznie. Jakby się zachował, gdyby je zobaczył? Z kim tak naprawdę był związany? Komu by o nim opowiedział? Czy Zielone Miejsce nadal w ogóle istniało? Ta myśl napełniła ją lękiem, więc szybko wygoniła ją z głowy.
- Na północ?
Max mruknął i potrząsnął głową.
- Dlaczego? - zapytała oburzonym tonem.
- Nie wiem, co tam jest. Poza mapą.
- A co w tym złego? Przecież nie spadniesz z krawędzi świata jeśli wyjedziesz poza mapę.
Max skrzywił się. Spojrzał po raz ostatni na mapę i schował ją do kieszeni.
- Raz się zgubiłem. Zgubiłem się. Mogę się zgubić, jeśli tego chcę. Ale zgubić się, jeśli naprawdę tego nie chcesz, to… źle. Nigdy nie odnalazłem drogi powrotnej. Nie jestem jeszcze gotowy, żeby odjechać.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że centrum jego mapy stanowiły Cytadela, Farma Kul i Gazownia. Wszystkie trzy tak samo paskudne, ale znał silne i słabe strony tej okolicy. Poza tym, jeszcze nie spotkał nic, co byłoby bliżej cywilizacji (jeśli nie brało się pod uwagę tego, jak mało cywilizowana była większość ludzi). Ziemie na południu znał. Nie miał żadnego dobrego powodu, by opuszczać tę okolicę, a jednocześnie wiedział, że żadnego mieć nie będzie, dopóki jej nie opuści i go nie odnajdzie.
Furiosa rozumiała go, ale równie mocno pragnęła trzymać się z dala od trzech miast. Chociaż sama nigdy nie zgubiła się, to jednak została zabrana z Zielonego Miejsca i zawsze coś przeszkadzało jej w odnalezieniu powrotnej drogi. Myślała o nim nawet teraz. Zawsze było obecne w jej myślach, istniało naprawdę, mogła tam dojechać. A teraz znów się od niego oddalała. Podróż na południe i południowy wschód, w kierunku górskiego przesmyku, będzie niemożliwa. Ominięcie łańcucha górskiego również było niewykonalne. Nie miała żadnych wątpliwości, że Cytadela, do spółki z Farmą Kul, będą przez najbliższy czas regularnie patrolować swoje włości. Był jednak cień szansy, że jeśli udadzą się na południe wystarczająco daleko, by ominąć Gazownię, będzie w stanie wślizgnąć się do kanionu i wyruszyć na wschód. Pamiętała umowę, która miała ze Skalnymi Jeźdźcami. Wacha za wolny przejazd. Teraz wszystko przepadło. Wachy nie ma, przejścia nie ma. Westchnęła ciężko i wzruszyła odkrytymi kurtką ramionami.
- Wiem, że to ci się nie podoba - powiedział Max. - Mnie też się nie podoba - i poszedł w kierunku samochodu.
Wyjął kilka kostek prowiantu i manierkę. Podał jej jedną kostkę i poczekał, aż zacznie jeść, zanim wgryzł się w swoją. Przeżuwała w milczeniu, co jakiś czas sięgając po manierkę. Wiedziała, że nie powinna się z nim kłócić. Świat już dawno temu przestał być wobec niej fair i zachowywać się przewidywalnie. Na chwilę obecną mogła jedynie podążyć z Maxem tam, gdzie planował ich zabrać i mieć nadzieję, że dojadą do celu w jednym kawałku.
Chapter 8: Wymuszona bliskość
Summary:
Tej nocy samochód był ich jedynym schronieniem.
Chapter Text
Nie minęło wiele czasu i ponownie byli w drodze, zmierzając na zachód. Warkot silnika znów był dla ich uszu niczym muzyka i reszta dnia minęła spokojnie. Mapa i kompas leżały teraz na kokpicie. Raz na jakiś czas Max spoglądał na nie, jakby faktycznie mógł coś z nich odczytać, gdy prowadził. “Ach, tak, tutaj jesteśmy i powinniśmy teraz minąć… bla, bla, bla”... przecież nic nie mógł tam zobaczyć. Nawet nie byli na żadnej konkretnej drodze. Był pewien, że tę okolicę nakreślił jedynie patrząc na nią z jakiegoś wzniesienia. Wiedział tylko, że teraz jadą na zachód, a jutro powinni ruszyć na południe.
Gdy słońce zaczęło zachodzić zatrzymał się. W okolicy nie było żadnych jaskiń czy skalnych szczelin przy których mogliby się zatrzymać i skryć się w ich wnętrzu. Tej nocy będą musieli spać w samochodzie ( o ile w ogóle dadzą radę zasnąć). Wjechali między wzgórza i skryli się między nimi. Księżyc przybierał, ale nadal świecił bardzo słabo, a samochód już dawno stracił swój połysk. Na ten moment byli niemal niewidoczni. Musieli tylko pamiętać, żeby nie używać ognia. W ciemnościach trudno było odnaleźć wodę i jedzenie, ale Max miał na tyle przytomności umysłu, by przynieść skrzynkę z racjami żywnościowymi i napełnić manierkę zanim słońce całkowicie zaszło. Wziął swój przydział, powiedział Furiosie, że obejmie wartę i wysiadł z samochodu. Zadrżał w podmuchu lodowatego wiatru, pochylił się i ruszył w górę wydmy. Za punkt obserwacyjny wybrał sobie szczyt najbliższego wzgórza. Absolutnie nic z niego nie widział. W którą stronę by nie spojrzał: ciemność. I lśniące gwiazdy nad głową. Jedynym sposobem, by dowiedzieć się, że ktoś się zbliża, było zobaczenie błysku światła albo usłyszenie go. A nawet wtedy, to tylko kwestia szczęścia, czy go trafi, czy nie. Wcale mu się to nie podobało. W końcu uznał, że stanie na straży nie ma najmniejszego sensu i wrócił do samochodu. Wyjął z bagażnika kilka grubych koców i wcisnął się do kabiny. Podał jeden z nich Furiosie. Wymamrotała krótkie podziękowanie i owinęła się nim ciasno.
- Widziałeś coś?
Nie miał pewności, czy mówiła poważnie czy tylko sobie z niego żartowała.
- Tylko gwiazdy. Jeśli cokolwiek do nas przyjdzie, będzie zbyt blisko zanim się kapniemy.
Wyjął Glocka i umieścił go w topornej kaburze, którą przymocował pod kokpitem. Strzelbę umieścił w podobnej, ale po przeciwnej stronie. Nie było sensu męczyć oczu. Jego źrenice będą rozszerzone jak u psa, skupione na tym, by wypatrzyć coś, co nie istniało, a rano oślepi go słońce. Zamiast tego rozsiadł się wygodnie za kierownicą, mając nadzieję, że jeśli coś się do nich podkradnie, nie będzie kuloodporne, a samochód jest na tyle szybki, że dadzą radę przed tym umknąć.
Po skromnej kolacji nie został już nawet ślad. Większość ludzi w tej sytuacji z ulgą poszłaby spać, ale żadne z nich się do tego nie garnęło. Max mógł uciekać przed swoimi duchami (a przynajmniej próbować to robić) gdy był przytomny, ale sen oznaczał całkowitą utratę kontroli. Cieszył się, że dawał radę funkcjonować w zasadzie nie sypiając, jednak miało to swoją cenę. W końcu musiał się przespać. I w końcu budził się gwałtownie, wymachując pięściami w powietrzu. Rutyna. Ale teraz była z nim Furiosa. I będzie pewnie przez wiele kolejnych nocy. Usłyszy go. Albo go zobaczy. Albo oberwie, jeśli przebudzenie będzie tak złe, że zacznie młócić powietrze rękami. Pierwszej nocy okazała troskę. To łatwo mógł zapomnieć. Ale drugiej nocy, gdy zobaczył jej twarz w świetle latarni, to było tak, jakby spojrzał w lustro. Ona też miała jeden z tych snów. O tym już zapomnieć tak łatwo nie było. Nie chciał kolejnej rzeczy, która zbliży go do tej kobiety i sprawi, że zacznie się o nią martwić. Od kiedy to zacząłem się przejmować? Od kiedy wepchnąłeś ją do swojego samochodu pierwszego dnia. Od kiedy dałeś jej przebranie, kupiłeś jej pistolet i żarcie, od kiedy uratowałeś jej życie i powiedziałeś, że pomożesz jej znaleźć nowy dom. To by było na tyle, prawda? Max rozłożył skórzany fotel i zawinął się w koce, które zostawił tam wcześniej. Siedząca obok niego kobieta prychnęła cicho. Nie miała pojęcia, że fotele się rozkładają. Nie bez trudności wyciągnęła prawą rękę i rozłożyła swój. Po chwili oboje leżeli w ciasnej przestrzeni samochodu. Max był przerażony. Kobieta pewnie też. Znaleźli się bliżej siebie nawzajem, niż oboje tak naprawdę chcieli i to, samo w sobie, budziło lęk. Bez względu na to, co się stało, cały czas byli dla siebie obcymi ludźmi. Przebywanie tak blisko siebie było nienormalne. Miał tylko nadzieję, że oboje ufali sobie na tyle, by nie próbować żadnych sztuczek. Zdecydował, że on, przynajmniej, próbować nie będzie. Ułożył się na boku z rękami przyciśniętym do klatki piersiowej i twarzą zwróconą do wnętrza kabiny. Do cholery, nie będzie się czuł skrępowany w swoim własnym samochodzie. Zapadł się w miękki fotel i po chwili zasnął.
Jego sny były mroczne i mętne. Nic konkretnego nie widział, ale wiedział, że tu byli. Nic nie czuł, oni jednak obserwowali go. Ten sen był kontynuacją snu z drugiej nocy, którą spędził z Furiosą. Czekali, aż popełni jakiś błąd, byli ciekawi, czy znów mu się uda, czy ponownie poniesie klęskę. Byli ciekawi, czy znów uda mu się dotrzeć na południe. Wiedział, że ludzie, których znał, chcieliby, żeby sobie poradził. Byliby szczęśliwi, gdyby dojechał bezpiecznie i każde z nich mogłoby pójść swoją drogą. Ale ich duchy dużo bardziej liczyły na to, że dołączy do nich ktoś nowy. Ze snu wyrwał go czyjś głos.
- Max - zawołał go.
Chłodny i wyraźny, przebijał się przez spowijającą jego umysł mgłę. Nie poderwał się gwałtownie, gotowy do obrony. Zamiast tego powoli otworzył oczy, jakby bał się zobaczyć osobę, która go wołała. To była tylko leżąca naprzeciwko niego Furiosa. Poczuł spokój i, jednocześnie, zakłopotanie. Przynajmniej przebudzenie było łagodne. Widok wschodzącego słońca był pokrzepiający. Po raz pierwszy od dawna udało mu się przespać całą noc. Nie chciał o tym za dużo myśleć, ale pewnie kupiłby dziś los na loterii, gdyby to było możliwe. Zamiast tego postawił oparcie fotela, wrzucił koce na tył samochodu i wysiadł. Przeciągnął się solidnie, a potem wdrapał się na szczyt najbliższego wzgórza, żeby się rozejrzeć. Tylko skały i piach. To działało na ich korzyść, dobra nasza.
Max wrócił do samochodu, napełnił manierkę i wziął kilka kostek prowiantu na śniadanie. Furiosa badała leżący na jej kolanach, zdobyty wczorajszego dnia karabinek
- SKS - powiedziała głośno, gdy wsiadł do Interceptora. - Dziesięć naboi, nic więcej.
Kiwnął głową w odpowiedzi, a kobieta odłożyła karabinek na tył samochodu, ale w zasięgu jej ręki, gdyby był potrzebny.
Zjedli śniadanie i opuścili wzgórza kierując się najpierw na zachód, a potem lekko na południe, w kierunku Jezior Pyłu. Tak, Jeziora Pyłu były rozległe i płaskie. Tak, zostawił tam szczątki po swoim ostatnim spotkaniu z Wojnysynami. Tak, próba przejechania przez nie była głupotą, ale właśnie dlatego Max żywił przekonanie, że uda im się przejechać przez nie i nie spotkać Białych Chłopców. Taką miał nadzieję.
Chapter 9: Napięcie
Summary:
Max traci panowanie nad sobą.
Chapter Text
Furiosa spała na tyle dobrze, że jeśli miała sen podobny do tego z poprzedniej nocy to nie pamiętała go. Była za to wdzięczna. Ale jeszcze bardziej wdzięczna była za to, że mogła spać na miękkim, skórzanym fotelu zamiast na kamieniach. Przypomniały jej się noce spędzone w Machinie Wojennej, najbliższym domowi miejscu, jakie miała od kiedy została porwana z Zielonego Miejsca. To wspomnienie miało jednak gorzki posmak. Machina Wojenna należała do Cytadeli. Nie mogła wmawiać sobie, że należała do niej, nie wtedy, gdy miała tę czaszkę na kierownicy i grawery na każdej płaskiej powierzchni. Wszystko było własnością Joe. Niebo przejaśniało się nad horyzontem i to była kolejna rzecz, za którą powinna dziękować. Wraz z powrotem słońca będą mogli wyruszyć gdy tylko będą mieli ochotę. Miała nadzieję, że najszybciej, jak to będzie możliwe. Obróciła się w kierunku leżącego w swoim fotelu Maxa. Spał twardo, więc postanowiła go nie budzić. Sen był cenny, szczególnie dla takich jak on. Nietrudno było zorientować się, że przez większość nocy miał problemy z nim problemy. Chociaż nie miała pewności, czy nie przebudził się wcześniej, teraz nie miało to żadnego znaczenia. Jeszcze nie nastał świt. Pewnie obudzi go, gdy wzejdzie słońce.
Max wkrótce sam się poruszył - a przynajmniej tak to wyglądało. Znów na niego spojrzała i zobaczyła, że nadal spał, ale najwyraźniej był w samym środku koszmaru. Drżał, jakby jego kości zmroził lód i mamrotał bezkształtne słowa w odpowiedzi na coś, co tylko on słyszał. To nie był pierwszy raz gdy widziała go w takim stanie. Tej pierwszej nocy kulił się pod skalną ścianą i doskonale pamiętała, jak gwałtownie się przebudził. Nie byłaby w stanie zatrzymać go, gdyby chciał ją uderzyć, ale z całą pewnością ocknął by się, zanim zrobiłby jej prawdziwą krzywdę, a po wszystkim byłoby mu przykro. Była uziemiona w samochodzie. Bała się wydać najmniejszy dźwięk albo poruszyć się zbyt gwałtownie żeby go nie sprowokować, ale wiedziała, że niedługo sam się obudzi. Kurde, może i tak się na nią rzuci? Ramiona miał przyciśnięte mocno do tułowia, daleko od noża przy pasie i tego drugiego, w bucie. Furiosa westchnęła ciężko i uznała, że lepiej będzie, jeśli weźmie sprawy we własne ręce.
- Max - powiedziała stanowczym tonem.
Poruszył się. Trzymała prawe ramię w gotowości do zablokowania ciosu jednak żaden na nią nie spadł. Zamiast tego, mężczyzna powoli wypełzł spod swojej kurtki i odwzajemnił jej spojrzenie. Niepewnie kiwnął głową, po czym odwrócił się i podniósł oparcie fotela, śpiesząc się, by rozpocząć dzień i zapomnieć o tym, co przyniosła noc.
---
- Co jest na południu?
- Hm?
- Powiedziałeś, że tam są jakieś osady. Jakie są?
Max potrzebował zatrzymać się na chwilę i pomyśleć nad odpowiedzią, ponieważ nie było go tam już od jakiegoś czasu. Pamiętał, że widział miasta. Pamiętał, że był w nich i spotkał tam ludzi. Szczegóły zatarł czas. Nie mógł sobie przypomnieć, kto był kim i gdzie przynależał, ale pamiętał, że było tam bezpiecznie. Miał z tymi miastami dobre układy i był przekonany, że udałoby mu się znaleźć Furiosie dobre miejsce.
- Jest tam kilka miast. Nawet twierdza. Nie tak duża, jak Cytadela. To dobrzy ludzie. Rozsądni. Przyjmą cię między siebie.
- A skąd wiesz, że mnie przyjmą?
- Pomogłem im. Oni pomogli mnie. Tobie też pomogą.
- Skąd to wiesz?
- Jeśli możesz pracować, będziesz pracować - niemal zazgrzytał zębami. - Przyjmą cię jak długo możesz się na coś przydać. Strażnik. Mechanik. Inżynier. Brakujące kończyny w niczym nie przeszkadzają.
Po raz pierwszy nawiązał do jej lewej ręki, ale nie spojrzał, by przekonać się, jaka była jej reakcja. Usłyszał, jak poruszyła się w fotelu.
- Nie mam żadnego asa w rękawie, żeby ci pomóc. W sumie to nic nie mam. Gdy tam dotrzemy będziesz mogła zrobić, co będzie ci się podobać. Będziesz mogła odejść, jeśli uda ci się zdobyć samochód.
“Mnie to wisi” miał ochotę dodać, ale nie był pewien, czy w rzeczywistości tak było. Furiosa nic nie odpowiedziała. Maxowi nie do końca podobała się milcząca rezygnacja którą mu okazywała. Pierwszego dnia walczyła niczym lwica. Teraz ta furia wyparowała. A przynajmniej została dobrze ukryta.
- Żadnych “ale”?
- Wolałbyś, żebym przez całą drogę kopała i wrzeszczała? Żebym robiła sceny jak cholerny Wojniak?
Kątem oka zobaczył, że odwróciła głowę.
- Nie mogę… Nie mogę kłócić się albo udawać, że wiem lepiej, bo po prostu nie wiem. Nie mogę udawać, że mogę cię pokonać, zabrać ci samochód i odjechać w swoją stronę. I nie mogę udawać, że dotarłabym tak daleko bez ciebie.
Znów czuła pokusę, żeby zapytać go, dlaczego ją uratował, chociaż nie miał ku temu żadnego powodu. Pamiętała jednak, jak zareagował, gdy zrobiła to po raz pierwszy. Jeśli będzie chciał o tym porozmawiać, sam to zrobi. A jeśli nie będzie chciał to nigdy nie pozna odpowiedzi. Może w ogóle nie powinna się tym interesować? A może wręcz przeciwnie? Do tej pory nie skrzywdził jej, więc mogła przypuszczać, że nie miał wobec niej żadnych złych zamiarów. A może tylko próbuje cię rozmiękczyć? Nie… to utrata pozycji Imperatora sprawiła, że stała się słaba. Nie miała już żadnej władzy, mimo to on przez cały czas traktował ją jak równą sobie. Nie była słaba, a on jej nie rozpieszczał.
- Dziękuję - powiedziała.- Za… to co zrobiłeś. Jak mnie traktowałeś.
- Podziękujesz mi gdy tam dojedziemy - odpowiedział wypranym z emocji tonem, jakby dla niego było po wszystkim dopiero wtedy, gdy będą już osobno.
I dla niego naprawdę tak będzie. Jego duchy będą go dręczyć aż się jej nie pozbędzie. Nie widział sensu, by cieszyć się albo okazywać wdzięczność za wszystko, co się do tej pory wydarzyło, gdy przyszłość nadal była tak niepewna. Max nie miał pojęcia, jak skończy się ich wspólna przygoda. Chciałby, żeby uścisnęli sobie dłonie, pomachali sobie, a potem ona rozpłynęła by się w mieście a on w piaskach pustyni. Ale wiedział, że rzeczy nigdy nie działy się tak, jakby sobie tego życzył. Mieli wiele dni i wiele mil drogi przed sobą. Zgasił próbę ocieplenia nastroju w zarodku. Furiosa odwróciła głowę. Dobrze. Im dłużej uda mu się utrzymać dystans między nimi, tym lepiej. Potrzebował go.
Przez wiele godzin jechali w kompletnym milczeniu. W końcu Max zatrzymał samochód. Wysiadł. Zlustrował okolicę, wziął z bagażnika racje żywnościowe i wodę i wrócił z nimi do kabiny. Nie zamienili ze sobą ani słowa i pojechali dalej, kierując się na południowy zachód.
W końcu zastała ich noc i znów nie było żadnego miejsca, w którym mogliby się ukryć. Samochód był dobrze schowany między wydmami i przenoszonym wiatrem piaskiem. Byli bezpieczni. Max wysiadł z samochodu. Przyniósł wodę i jedzenie. Używając tak niewielu słów, jak to tylko było możliwe, zakomunikował, że obejmie pierwszą wartę.
Księżyc był coraz większy, ukryte w mroku kształty były odrobinę lepiej widoczne. Wkrótce w świetle księżyca będzie na tyle jasno, że będą mogli zmieniać się za kierownicą i jechać również w nocy by szybciej dotrzeć do celu. To mu się podobało. Powędrował w górę najbliższej wydmy. Wziął ze sobą pistolet, strzelbę i kluczyki. Pewnie nie musiał tego robić, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Na zewnątrz czuł się zdecydowanie lepiej. Furiosa przez całą drogę milczała, ale sama jej obecność przytłaczała go, nieustannie przypominając mu, że stał się za nią odpowiedzialny. To było chore, wykorzystać nocną wartę, by udawać, że znów był sam i nie musiał martwić się o życie drugiej osoby. A jeszcze bardziej chore było zamartwianie się, czy Furiosa przeżyje i czy to on będzie odpowiedzialny za jej śmierć. Czy to w ogóle miało jakikolwiek sens? Jego duchy i tak go dopadną. Czy pojawi się między nimi nawet jeśli rozdzielą się, a ona odejdzie z własnej woli? Zadrżał, bo pomyślał o Jessie, o tym, jak bardzo chciał ochronić swoją rodzinę. O tym, że mu się to nie udało. Bał się kogoś stracić i bał się kolejnego ducha. Robiło się zimno. Owinął się ciaśniej kurtką, żałując, że nie zabrał ze sobą koców. Znalazł dobrą wymówkę, żeby nie wracać do samochodu - jeśli będzie mu zimno, będzie bardziej czujny i nie zaśnie. Tak naprawdę chciał tylko nie musieć patrzeć na Furiosę tak długo, jak to tylko było możliwe.
- Hej - usłyszał czyjś głos.
Jej głos. Nie odwrócił się, nie odpowiedział. Nadal wpatrywał się w linię horyzontu.
- Hej - powiedziała bardziej stanowczo.
Zabolało. Nie poruszył się. Zarzuciła na niego koc. Max szybko ściągnął go z głowy i odwrócił się, by na nią spojrzeć.
- Zmarzniesz tutaj, głupku.
Mruknął coś i odwrócił głowę. Trzymanie straży było ważniejsze niż to, z czym przyszła. Mimo to owinął się wełnianym kocem, zadowolony, że osłoni go przed chłodem. “Troszczy się” zauważyła jakaś mała część jego mózgu. Zadrżał, chociaż było mu już ciepło.
- Idź się przespać. Ja stanę na straży
Furiosa stanęła obok niego i trąciła go łokciem. Odsunął się.
- Dam radę.
- Prowadzisz.
- Wiem
- Będziesz zmęczony.
- Zawsze jestem.
- Max, ja mam oczy, potrafię strzelać i mogę spać, kiedy najdzie mnie ochota. Idź spać - powiedziała, starając się przedstawić wszystkie logiczne argumenty.
Max nawet nie drgnął, przez cały czas wpatrując się w otaczający go krajobraz. Być może jego upór sprawi, że zostawi go w spokoju. Nie miał ochoty na dalszą dyskusję. Przez chwilę działało to całkiem dobrze.
- Osioł - zbeształa go, ale nie poruszyła się ani o krok.
Usłyszał, że zaczęła przeżuwać batonik. Spojrzał w dół, na swoje dłonie, tylko po to, by przekonać się, że on swój, cholera, upuścił. Mruknął pod nosem, wiedząc, że ze swoim szczęściem pewnie podniósłby zamiast batonika kamień i spróbował go ugryźć. Kopnął piasek, owinął się szczelniej w koc i pozostał na posterunku.
- Jeśli zbliżamy się do Jezior Pyłu powinieneś iść spać. Z nas dwojga tylko ty możesz obsługiwać ręczną skrzynię biegów, ale ja mogę strzelać. Prędzej czy później i tak zaśniesz, a chciałabym, żeby nie miało to miejsca wtedy, gdy będziemy w środku rozpędzonej tony metalu.
Max wykrzywił wargi, bo w tym, co mówiła, było więcej zdrowego rozsądku, niż on sam był w stanie z siebie wykrzesać.
- Zawsze mogę cię ogłuszyć, jeśli inaczej nie zagonię cię do łóżka.
Odwrócił się w jej stronę jakby naprawdę mgła tego spróbować. Przybrał groźną minę, ale na kobiecie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. W końcu uznał, że dalsza dyskusja nie miała sensu i utykając powlókł się w dół zbocza, do samochodu. Zrobił to samo, co poprzedniej nocy: rozłożył fotel i owinął się kocami. Jeśli naprawdę chciał zachowywać się jak szczeniak mógł tutaj po prostu leżeć, ale wiedział, że sen w końcu sam przyjdzie. Więc zasnął.
Chapter 10: Niemiła niespodzianka
Summary:
Przeprawa przez Jeziora Pyłu nie przebiega tak gładko, jakby sobie tego życzyli.
Chapter Text
Noc minęła niemal spokojnie. Max, oczywiście, miał kolejny ze swoich snów, a Furiosa znów obudziła go, wyrywając go z objęć duchów. Nie zamierzał jej za to podziękować, przynajmniej na razie. Dla niego była to kwestia walki o dominację. Mogła obudzić go gdy tylko zaczął się jego koszmar albo przeciągać to w nieskończoność, pozwalając mu cierpieć, a on o niczym by nie wiedział. Chyba lepiej było przebudzić się samemu. Chyba.
Zbliżali się do Jezior Pyłu. Żadne z nich nie czuło się komfortowo na widok świata, który, jak okiem sięgnąć, miał tę samą barwę i fakturę. Furiosa była nerwowa jakby zaraz coś miało na nich wyskoczyć. Max zacisnął dłonie na kierownicy, czując, jak spocone ciało ślizga się po skórze. Co chwila sprawdzał wszystkie trzy lusterka. W tym po stronie kierowcy mignęła mu twarz Glorii. Potrząsnął głową. “Ona nie żyje” przypomniał sam sobie po raz tysięczny od dnia, w którym wydała swoje ostatnie tchnienie. “Wszyscy są duchami. Wszyscy”. Przypomniał sobie rytuał ze starego świata: egzorcyzm. Skrzywił się, wyobrażając sobie, jak wyciąga z jego ciała duchy, pozostawiając tylko to, co powinno w nim być, gdyby wszystko się nie spieprzyło.
Zadbali o to, by cała broń była łatwo dostępna. Magazynki zostały załadowane, naboje wprowadzone do komór, żeby mieć jak najwięcej strzałów, naboje do strzelby czekały w pogotowiu. Rano, zanim wyruszyli, Max upewnił się, że bak jest pełen. Chciał zrobić wszystko, żeby uniknąć nieplanowanych postojów. Przezorny zawsze ubezpieczony. To było prawo tej ziemi i rozsądnie było go przestrzegać.
Furiosa bawiła się pustym rękawem kurtki i obserwowała, jak krajobraz powoli zamieniał się w płaski piach i ubity kurz. Byli już na Jeziorach Pyłu. “Baczność!” w jej głowie zadźwięczało echo komendy. Czujność była kluczowa w tym Basenie Głupca, zwłaszcza, że na pokładzie było tylko ich dwoje. Nie zamierzali go ominąć, to byłyby dodatkowe dni w drodze. Nie, planowali przejechać przez sam środek, kierując się prosto na południe, a potem na południowy wschód, żeby przemknąć poniżej Gazowni i obrać kurs na cel podróży. Musieli tylko mocno dociskać gaz do dechy.
W którą stronę nie spojrzeć, przez wiele mil tylko piach i piach. Jeziora pyłu okazały się dużo większe i bardziej puste niż wydawały mu się, gdy oglądał je ze wzniesienia, kilka dni temu. Gdy patrzył na wschód był w stanie dostrzec cienki, bordowy pasek obramujący linię horyzontu - na taki kolor tlenek żelaza barwił wzgórza, które odgradzały ich od Cytadeli. Skręcił kierownicę i jechał na zachód tak długo, aż nie był już w stanie ich zobaczyć. Spochmurniał. Ciekawe, czy po wzgórzach krążyły patrole, obserwując miejsce, gdzie uciekli pogoni. Jeśli tak, miał nadzieję, że byli dla nich tylko interesującym punktem do chwilowego zawieszenia wzroku, o którym po chwili mogliby zapomnieć. W kabinie Interceptora panowała nieznośna cisza. Silnik pracował pełną mocą, jednak kamienie i żwir zostawili już dawno za sobą i jechali teraz po miękkim piasku, który cicho szumiał pod oponami. Cisza. Ich skłonność, by ze sobą nie rozmawiać, nie pomagała. Świat brzmiał głucho, jakby była w nim pustka, którą należało wypełnić. Zazwyczaj jego duchy ochoczo podjęłyby się tego zadania, ale nawet one były stłumione.
Kilkaset metrów przed nimi z kilku miejsc na ziemi wzniosły się tumany kurzu. Oboje to zobaczyli. “Trzęsienie ziemi?” pomyślał Max, po czym z trudem przypomniał sobie, że przecież byli setki mil od uskoków tektonicznych. Jednak nie miał już czasu ani żeby dalej nad tym myśleć ani żeby zmienić kurs, ponieważ te same miejsca eksplodowały chmurą piasku i metalu, wypluwając spod ziemi najeżone kolcami samochody.
- Lumpy!
- Pierdolisz! - odpowiedział łapiąc za strzelbę.
Udało im się zostawić cztery pojazdy w tyle, ale powoli doganiały ich. Jadąc z pełną szybkością Max nawet nie myślał, by do nich w tej chwili strzelać, ale wiedział, że muszą szybko się ich pozbyć. Jego samochód nie był opancerzony. Te kolce mogły poważnie go uszkodzić.
Furiosa już wychylała się przez okno strzelając do pierwszego pojazdu Lumpów po lewej. Opróżniła pół magazynka i schowała się do środka. Zapomniała, jak dobre pancerze miały te pustynne łaziki. Przez chwilę zatęskniła za swoimi lancerami i doskonałą osłoną zapewnianą przez Machinę Wojenną. Teraz to wszystko było już tylko wspomnieniem. Będa musieli mu dorównać. Znów wyjrzała i wystrzeliła w próbujący staranować ich pojazd kolejne kilka naboi, jednak na niewiele się to zdało. Ostatni z nich trafił w oponę, która eksplodowała, ale Lumpów wcale to nie spowalnia. Gdy znów usiadła w fotelu zobaczyła, że Max już czekał z pełnym magazynkiem w ręku. Furiosa szybko nasunęła na niego kolbę pistoletu, zatrzask kliknął, zamek szczęknął i pistolet znów był gotowy do użycia. Mimo to nie wychylała się więcej, strzelając jedynie wtedy, gdy napastnicy podchodzili niepokojąco blisko. Mogli trzymać ich na dystans, ale niezbyt długo.
Teraz przyszła kolej na Maxa. Strzelba miała większą siłę ognia od obu pistoletów które mieli, ale przeciwnik musiał być przerażająco blisko, by była skuteczna. Furiosa osłaniała lewą flankę. Max pozwolił Lumpom zbliżyć się od prawej, powoli zmniejszając odległość dzieląca ich od głównego samochodu. Wybrał odpowiedni moment, wystawił ramię ze strzelbą przez okno i wystrzelił oba naboje w miejsce mocowania koła. Rozerwana przez śrut gumowa opona spadła z obręczy. Przeładował strzelbę, wystrzelił ponownie i obręcz też odpadła. Lumby straciły kontrolę nad łazikiem, który skręcił w lewo i przewrócił się. Kierowcy pozostałych pojazdów mieli na tyle dobry refleks, by kontynuując dziką pogoń przez Jeziora Pyłu wyminąć koziołkujący samochód.
Trzy ocalałe łaziki ustawiły się w formację odwróconego V. Jeden jechał za nimi, dwa po bokach. Droczyli się z nimi, ale nie dali rady zbliżyć się do Interceptora na tyle, by go uszkodzić. Max i Furiosa nie odważyli się marnować cennej amunicji jeśli wystarczała sama groźba, że mogą strzelić, ale wiedzieli, że nie mogli uciekać przed nimi w nieskończoność. Nie ważne, czy im uciekną, czy nie, ich los i tak był przypieczętowany.
Ten z prawej strony ośmielił się podjechać bliżej. Max czekał ze strzelbą w pogotowiu, pozwalając mu zmniejszać dystans. Gdy odległość była odpowiednia wycelował przez okno i wystrzelił w pierwsza oponę z brzegu. Lump wykorzystał okazję, wycelował swoją własną broń w Maxa i strzelił. Mężczyzna zaskowyczał z bólu gdy pocisk dosięgnął celu i trafił go w ramię. Schował rękę do środka. Bełt z kuszy. Na szczęście z plastiku a nie z zardzewiałego metalu, którego Lumpy miały pod dostatkiem.
Furiosa, przez cały czas gotowa do oddania strzału przez swoje okno, odwróciła się w jego stronę.
- W porządku?
Minimalnie kiwnął głową i machnął ręką w jej stronę. Sterylny, biały plastik wyglądał obco na tle brudu, krwi i ochry pustkowi. Pochyliła się, żeby go wyjąć, ale Max cofnął rękę. Dopóki go nie usunie bełt w ranie będzie działał jak tampon. Miał tylko nadzieję, że nie trafił w żadne duże naczynie. Więc Furiosa chwyciła kierownicę, a on strzelał posługując się lewą ręką. Lumpom w niczym nie zaszkodził, ale przynajmniej wiedzieli, że jeszcze się nie poddał. Przynajmniej na razie.
Lumpy nie miały nic przeciwko, by gonić ich dopóki starczy im paliwa. Nie mieli właściwego wyczucia czym było marnotrawstwo i byli skłonni zużyć wszystko, co sami mieli, by zdobyć to samo, co miał ktoś inny. Jeśli mogli coś przejąć i wykorzystać, poświęcali wszystko, co mieli, by to zdobyć. Przytroczone z tyłu samochodu skrzynki i zbiorniki były niewątpliwą oznaką, że Max i Furiosa mieli coś wartego zabrania. Max bardzo chciałby mieć tam teraz zbiornik z wachą, który pozwoliłby im jechać dalej, przejechać Jeziora Pyłu bez zatrzymywania się, sprawić, by łaziki zlały się z linią horyzontu. Ale go nie miał, i przypuszczał, że paliwo skończy im się szybciej, niż Lumpom. Lepiej będzie zachować dwie kule, po jednej dla każdego.
- Coś nadciąga ze wschodu - powiedziała Furiosa wskazując głową w stronę okna.
Ze wschodu, od strony Cytadeli, nie mogło zbliżać się nic dobrego. Gdyby widział coś więcej niż tylko chmura pyłu, był gotów się założyć, że to kolejna banda.
- Może uda się wystawić im Lumpów i zwiać?
- Pojadą za nami.
- Już za nami jadą.
- Podejdziemy bliżej poznają samochód za którym gonili poprzedni.
- A myślisz, że nie mają lornetek?
Max mruknął cicho, pokazując, że się z nią nie zgadza, chociaż wiedział, że miała rację. Furiosa, jakby nie było, spędziła w Cytadeli wiele lat i znała jej dryl. Powinien mieć na tyle zdrowego rozsądku, by zaufać jej w tym temacie, ale cały czas się wahał.
- Wiesz, zawsze możemy do nich strzelać.
Z takim argumentem nie było już sensu się spierać. Max, trzymając kierownicę jedyną nadal sprawną ręką skręcił i skierował się na wschód, wprost w rosnącą chmurę kurzu. Z rozgrzanej patelni prosto w ognisko. Jeśli szczęście im dopisze, będą na tyle szybcy, by przetoczyć się po żarze i otrzepać z popiołu zanim wpadną w jeszcze większe kłopoty.
Zobaczył, że jadące za nimi Lumpy zacieśniły formację. Gdy nadstawił uszu mógł z trudem usłyszeć, jak krzyczeli do siebie (po rosyjsku, prawda?) ustalając, co robić dalej. Uświadomili sobie, co zamierza zrobić ich ofiara i dostosowali się. Lumpy wiedziały, że ich trzy samochody były dużo bardziej kuszące niż jeden, a także, że banda z Cytadeli obiecywała dużo lepszy łup niż ten ochłap, jaki stanowili Max i Furiosa. Nie miał pojęcia, czy ustawili się za nimi, żeby im pomóc czy po to, by zrobić wrażenie większej grupy, niż byli w rzeczywistości, ale przynajmniej na chwilę przestali ich atakować.
To było nienaturalne: jechać na przeciwnika który też jechał w twoją stronę. Ponieważ szabrownik za kierownicą był całkowicie nieprzewidywalny należało unikać takiego ustawienia za wszelką cenę. Robienie tego z tymi kamikrejzolami, Wojnysynami, było jak podpisanie na siebie wyroku śmierci.
Było.
Albo nie było.
Chapter 11: Sytuacja bez wyjścia
Summary:
Gdy Wojnysyny otoczyły ich z każdej strony nie mieli już wyboru i musieli się zatrzymać.
Chapter Text
Dystans dzielący bandę z Cytadeli od Maxa, Furiosy i Lumpów był coraz mniejszy. W chmurze kurzu na horyzoncie pojawiły się ciemne plamy, które z kolei zmieniły się w rozmyte w kształty, z których niedługo wyrośli wypudrowani chłopcy i wąskie gromlance. Nie było żadnej wątpliwości, że przybywają z Cytadeli: motocykle, samochody i ciężarówka, która wręcz krzyczała: “oficer”. Max nie zbaczał z kursu. Plan miał prosty: odwrócić się od Wojnysynów w ostatniej chwili i pozwolić, żeby Lumpy wpadły prosto na nich i zaczęły z nimi walczyć. Wtedy oni będą mogli uciec. Wydawał się prosty, ale było w nim wiele elementów, które mogły pójść źle (ale i tak niewiele było rzeczy, które mogłyby pójść dobrze). Co jeśli przejrzą jego plan? Co jeśli skręcą razem z nim, nie tylko po to, by za nimi pojechać, ale po to, by ich staranować albo zaatakować lancami? Teraz, gdy już dokładnie rozróżniał białe twarze, na dywagacje było i tak stanowczo za późno.
Przejechali jeszcze dwadzieścia metrów i skręcili na północ. Skręt nie był tak ostry, jak planował Max, ponieważ tkwiący w ręce bełt ograniczył jego zakres ruchów. Mimo to udało mu się przemknąć przed pierwszym z pojazdów Cytadeli i nadal jechać po łuku, gdy ich minęli. Oczywiście, Lumpy bez trudu przebiły się między pojazdami i na powrót ustawiły za Interceptorem. Z kolei Wojnysyny podążyły za Lumpami i jechali teraz niczym jakaś pustynna parada.
Usłyszeli za sobą wybuchy. Całkiem blisko. Wojnysyny robiły dobry użytek ze swoich lanc. Zobaczyli wznoszące się nad Lumpami kule ognia, co sprawiło, że chcieli mieć to wszystko za sobą jak najszybciej. Ale pogoń nadal była tuż za nimi i nie mieli za dużego pola manewru. Broń czekała w pogotowiu na swój moment, który, póki co, nie nadszedł. Podążające za nimi samochodu jechały wąską kolumną, ale Wojnysyny powoli osaczały Lumpów.
- Poczekajmy, aż zdejmą Lumpów. Jesteśmy za słabi, żeby poradzić sobie z nimi wszystkimi. Zobaczymy, ilu zostanie.
Max przyjął sugestię Furiosy i trzymał kurs. Jego ramię cały czas bolało, z rany sączyła się krew. Ale teraz to było najmniejsze z jego zmartwień. Tylko Lumpy oddzielały ich od Wojnysynów. Prawdziwe kłopoty zaczną się, gdy ich zabraknie. Solidna eksplozja za ich plecami posłała płonący, najeżony kolcami pojazd w lewo. Wyhamował i odpadł z pościgu. Jadący po prawej stronie motocyklista oberwał z kuszy, stracił równowagę i wywrócił się razem ze swoim pasażerem. “Świadkuj mu” pomyślała gorzko Furiosa. Ci chłopcy umrą próbując ją dorwać tylko dlatego, że chciała zrobić coś dobrego, a ich kumple tylko będą ich do tego zachęcać. Być może, w jakimś innym życiu, byliby mądrzejsi. A przynajmniej ktoś nauczyłby ich, jak takimi być.
Najbliższy samochód Lumpów otarł się o ich błotnik. Max skręcił w prawo pozwalając mu się wyminąć, albo zrobić co tam planował, ponieważ nie chciał nadziać się na pokrywające łazik kolce. Kierowca zwolnił i zrównał się z nimi po lewej stronie. Pasażer opuścił szybę, odsunął zasłaniająca twarz tkaninę i zaczął do nich krzyczeć w swoim języku, starając się pokazać coś na migi i mając nadzieję, że Max i Furiosa zrozumieją, co ma na myśli. Furiosa zacisnęła palce na pistolecie, nie mając bladego pojęcia, co mówił. To i tak było bez znaczenia, ponieważ po chwili łazik wyleciał w powietrze w kuli ognia, siejąc dookoła odłamkami. Na szczęście nic w nich nie trafiło i płonący pojazd został z tyłu. Po drugiej stronie, spomiędzy ognia i dymu, wyłoniła się ciężarówka. Na pace stał Wojnysyn. Nie, to nie był Wojnysyn. Mężczyzna miał poczernione czoło, ale nie nosił na ciele farby. Imperator. W ręku trzymał bardzo znajomo wyglądający granatnik, na oczach miał dobrze jej znane gogle. Gdy wysiliła wzrok, mogłaby przysiąc, że zobaczyła znajome guzy na jego ciele.
- Szefie! - zawołał, jego głos nikł w ryku silników.
Gdy się odezwał i zaczął do niej machać Furiosę zalała fala przerażenia. Ace.
- Skręć ostro w prawo - powiedziała do Maxa najciszej, jak tylko mogła.
Posłuchał. Gwałtownie oddzielili się od kolumny i pojechali na wschód. Dostrzegła zmianę w twarzy Ace, ale nie była pewna, o co chodziło i wcale nie chciała tego wiedzieć.
- Jeszcze raz, w prawo!
Zostawili za sobą Wojnysynów i znów jechali na południe. Za nimi chłopcy osaczyli ostatni pojazd Lumpów i pokonali go. Po chwili znów jechali za Interceptorem. Bez wątpienia już wiedzieli, że była w środku.
- Czy to może jechać jeszcze szybciej?
- A jak, kurwa, myślisz?
Byli coraz bliżej. Motocykl zrównał się z nimi jako pierwszy. Max wycelował przez okno, ale kierowca natychmiast odsunął się, a jego pasażer uniósł w górę puste ręce. Mimo to Max pozostał czujny i nie zmienił kursu. Prawę rękę przez cały czas zaciskał na strzelbie. Furiosa trzymała w ręku pistolet, ale jej dłoń zaczęła drżeć. Teraz Ace dowodził bandą. A ona będzie musiała go zabić. Samochód podjechał od lewej. Furiosa wychyliła się w fotelu by przyjrzeć się dokładniej, nie zdejmując palca ze spustu. Stary jeep bez dachu, z wyrzutnią harpunów zamontowaną z tyłu. Znała go, regularnie jeździł w obstawie jej konwoju. Ku jej zaskoczeniu wyrzutnia wcale w nich nie celowała, lancer nie był gotowy do ataku. Zamiast tego, chłopcy stali na pace i wznosili nad głowy dłonie ze splecionymi, wystawionymi w górę palcami. Pozdrowienie V8. “O co chodzi?” zastanowiła się. “To jakiś chory żart?” . Tak to właśnie wyglądało wyglądało. Jej własny pistolet cały czas był dobrze ukryty, z daleka od promieni słońca, które mogłyby się do niego odbić. Czuła pokusę, by pociągnąć za spust i skończyć tę szopkę, ale w tym momencie zrównał się z nimi również motocykl i jadący jako pasażer Wojnysyn wykonał ten sam gest. Albo zabawa dopiero się rozkręcała, albo działo się coś, czego Furiosa nie była w stanie na razie zrozumieć. I nie była pewna. która wersja bardziej jej się podobała. Spojrzała w tył, upewniając się, że na horyzoncie z zaskoczenia nie pojawił się Gigahorse. Nikogo tam nie było.
Max był tak gotowy, jak to tylko było możliwe, gdy dominującą rękę miał chwilowo niesprawną. Zmienił pozycję i znalazł wygodniejszy sposób, by móc strzelić do Wojnysynów przez okno. Z pistoletem gotowym do strzału pozwolił, by ich samochód zrównał się z Interceptorem. Miał czystą linię strzału, mógł zdjąć kierowcę i lancera. Coś jednak go powstrzymało. Chłopcy trzymali ręce wysoko nad głowami, splatając palce i kierując je ku niebu. Max wyjrzał przez okno, zobaczył jadącego za nimi łazika. Siedzący w nim chłopcy wykonywali dokładnie ten sam gest.
- Co oni robią?
- Pozdrawiają nas.
- Czemu?
- Nie wiem, ale dopóki nic nie robią, nie strzelaj.
Powstrzymanie się od ataku było wielkim ryzykiem. Z drugiej strony, byli otoczeni i żadne z nich nie miało pewności, czy było cokolwiek, co mogliby zrobić, żeby powstrzymać Wojnysynów przed rzuceniem w nich gromlancą i zabiciem ich. Nawet jeśli chłopcy nie atakowali ich, to co się właściwie działo? Z jakiego powodu im salutowali? Dlaczego osaczyli ich i nic nie zrobili? Furiosa otrzymała odpowiedź na swoje pytania, gdy do Interceptora zbliżyła się ciężarówka. To był Ace. Stał przy drzwiach kierowcy, próbując znaleźć się najbliżej nich, jak to było możliwe.
- Szefie! - krzyknął do niej krótko.
Zadrżała.
- Zatrzymasz się?
- Po co? - odkrzyknęła do niego.
Mężczyzna spokojnie przyjął jej pytanie, ponieważ wiedział, co nią kierowało. Oczywiście, byli jej załogą, ale przede wszystkim byli lojalni wobec Nieśmiertelnego Joe, a jego wola była ponad jej słowem. Nie miała żadnego powodu, bym im zaufać, zwłaszcza po tym, jak ostra była reakcja na to, że próbowała go zdradzić. Z drugiej strony, Wojnysyny były prostolinijne, a teraz jechali najwyraźniej bez złych zamiarów.
- Musimy pogadać!
Furiosa nie wiedziała, co robić. To był Ace. A razem z nim cześć jej załogi. Jakaś część jej chciała im zaufać, tak jak kiedyś oni ufali jej. Ale cała reszta wiedziała, że byli skończonymi fanatykami i jak wielką nagrodę mogą dostać za złapanie (albo zabicie) zdrajcy. Więc milczała, starając się wymyślić naprędce, jak ich z tego wyciągnąć. Ace, najwyraźniej niezadowolony z jej braku reakcji, sięgnął w głąb ciężarówki. Furiosa trzymała pistolet w gotowości, czekając tylko na cień broni, która zostanie w nią wymierzona. Z jakiegoś powodu chciała ofiarować mu rozkosz pozostania w nieświadomości do ostatniej sekundy. I dobrze, że to zrobiła. Ace wyciągnął ku niej piękną, wykonaną z pieczołowitością, metalową protezę. Trzy palce i kciuk, ze stawami i siłownikami pneumatycznymi. Wypolerowany metal lśnił, metalowe pasy były świeżo wypastowane. Wołała do niej z ręki Ace’a. Błagała, by znów się zjednoczyły. Sięgnęła ku niej ostrożnie. Bała się, że był to tylko sposób na to, by wywabić ją z samochodu, Ace’a nie próbował żadnych sztuczek. Zacisnęła palce na metalowym ramieniu i mężczyzna oddał je. Schował się do ciężarówki. Furiosa położyła sobie protezę na kolanach. Była ciężka, tak realną. Poczuła, że uśmiecha się, gdy sprawdziła stawy i odkryła, że były dobrze nasmarowane. Jej proteza nie była potraktowana jak obiekt handlu. Oddano jej należny szacunek, jako skutecznemu narzędziu, czemuś, co było jej częścią. Musiała chwilę nad tym wszystkim pomyśleć, po czym odwróciła się do Maxa, który przez cały czas czujnie ją obserwował.
- Zatrzymasz się?
Max miał mnóstwo powodów, by odmówić. Nie mogli go dorwać, nie mogli dorwać jej, ani ich obojga. Mogliby zostać zabrani do Cytadeli i spotkać los gorszy niż zostanie workami z krwią. Mogą ich tu zaraz zabić. Jeśli się zatrzyma, nic na tym nie zyska, chociaż i tak mała szansa, że wydostaną się z tej sytuacji bez boskiej interwencji. “To twoja szansa, żeby się jej pozbyć. Pozbądź się odpowiedzialności za drugiego człowieka. Przecież tego nie chciałeś… Jeśli pozwolisz im ją zabrać, nie będziesz miał kolejnego ducha na karku. Jak dotąd wszystkich przed nią zawiodłeś”. Jeden duch więcej i tak nie zrobi różnicy! Jego umysł był rozdarty między zatrzymaniem się i jazdą dalej. Głupotą byłoby zatrzymanie się i wpakowanie się w najczarniejszą dupę, w jakiej kiedykolwiek się znalazł. Wojnysyny mogły dociskać swoje bryki, bo mieli garaż, do którego mogli wrócić. On nie byłby w stanie tak rozbujać swojego Interceptora, by uciec ze szponów otaczających go, dopalanych nitro maszyn.
- Musimy pogadać! - krzyknął Wojnysyn.
O czym mieliby rozmawiać? Negocjować warunki złożenia broni? Za żadne skarby się nie zatrzyma. Nie będzie z nimi gadać…
- Zatrzymasz się dla mnie, Max? Proszę.
"Ona nie jest twoją własnością, Max. Ona nie jest rzeczą". Coś kliknęło w jego głowie i w końcu przestał walczyć sam ze sobą.
- Nie zabiorą cię - zapewnił Furiosę zdejmując nogę z gazu.
"Nie pozwolę im".
Furiosa pomachała ręką przez okno, komunikując, co zamierzają zrobić i Wojnysyny zareagowały, ustawiając się kolumną przed nimi. Prędkość osiągnęła wartość dwucyfrową. Max nacisnął hamulec i wkrótce zatrzymali się. Chłopcy stanęli niedaleko przed nimi. W innych czasach kazałby tym łobuzom zjechać na pobocze, a potem dumnym krokiem podszedłby do nich, żeby wlepić im mandat. Ale teraz wszystko było inne. Trzymał pistolet w pogotowiu, czekając, aż wysiądą i spróbują jakichś sztuczek. Nikt jednak nie wysiadł, poza tym jednym, z którym rozmawiała Furiosa. Stary Wojnysyn zatrzymał się spory kawałek od nich, żeby zostawić im wolną przestrzeń. Furiosa powoli wysiadła z samochodu. Max pojął jej aluzję i zrobił to samo. Starał się przesadnie nie wymachiwać pistoletem w ich kierunku, ale chłopcy wiedzieli, że jest uzbrojony. Spojrzał na Furiosę i zobaczył, że była pochłonięta zakładaniem protezy. To, w jaki sposób działała było fascynujące, jeśli wzięło się pod uwagę, że minęły lata od czasów, gdy budowano prawdziwe zaopatrzenie ortopedyczne. Widział, że doceniła ten gest i że teraz, gdy ją miała, poczuła się na powrót kompletna. Gdy spojrzała na chłopców coś zmieniło się w jej twarzy, ale nie potrafił do końca określić, co. Powoli podeszła do starego Wojnysyna. Reszta w milczeniu obserwowała ich ze swoich samochodów. Max nie mógł zrobić niczego tak oczywistego, jak wycelowanie do nich, ale był pewien, że w razie czego będzie mógł strzelić. Na szczęście nie musiał tego robić. Furiosa zatrzymała się w odległości kilku kroków od mężczyzny.
- Chciałeś pogadać, Ace. Pogadajmy.
Chapter 12: Ace
Summary:
Furiosa i Ace spotykają się ponownie.
Notes:
Od autora: Ponieważ tak bardzo boję się pisania trzymających w napięciu scen zdecydowałam/em, że jakoś przebrnę przez te 3000 słów i zamieszczę kolejny rozdział.
Nie czytałem komiksów, nie wiem, co się tam wydarzyło, więc to, co tam jest, nie jest częścią kanonu mojego uniwersum.
Chapter Text
Była tu. Po czterech dniach w końcu udało im się odnaleźć Furiosę. Mężczyzna, który jej towarzyszył był nieistotny - jeśli cokolwiek, dobrze było wiedzieć, że znalazła sobie towarzystwo. Ace nie śmiał kwestionować jej umiejętności przeżycia - ale bez protezy byłoby jej po prostu dużo trudniej poradzić sobie poza Cytadelą. Właśnie dlatego zawsze zabierał ją ze sobą. Nieśmiertelny Joe pytał, żądał, by mu powiedzieć, co się z nią stało, ale Ace szybko stwierdził, że chłopcy już rozłożyli ją na części, które można było wykorzystać gdzie indziej. Taka odpowiedz mu wystarczyła.
Ace zatrzymał protezę na wszelki wypadek, gdyby kiedykolwiek jeszcze spotkał Furiosę. Lepiej, że on ją zatrzymał niż miałoby trafić w niepowołane ręce. Nie mógł z nim zaufać żadnemu Wojnysynowi ani Wojniakowi i był przekonany, że żaden z Imperatorów by jej nie stolerował. Na początku zatrzymał ją tylko po to, żeby ją zatrzymać. Być może w końcu sam rozłożyłby ją na części. Koniec końców, ona zdradła Nieśmiertelnego. Nie zasługiwała na protezę. Z drugiej strony, opiekował się Furiosą od Wojniaka, a ona zadbała o niego, gdy została Imperatorem. Coś było między nimi. Coś, co przypominało mu rodzinę. Ale ona zdradła Nieśmiertelnego.
W dniu, gdy Furiosa została przepędzona, rozpętało się piekło. Jej załoga została zagoniona w jedno miejsce i przesłuchana. Starali się wycisnąć z nich najmniejszy skrawek informacji: gdzie mogła się udać, co jeszcze planowała. Nieśmiertelny wiedział, że chciała zabrać jego Żony, ale nie miał pojęcia, gdzie. I tego właśnie chciał się dowiedzieć. Jeden z młodszych chłopaków, Axel, zrobił lub powiedział coś, co nie przypadło mu do gustu i solidnie obwerwał. Ponieważ nic z nich nie wydusił zostawił ich, a drużyna rozbiegła się, każdy z nich głęboko poruszony tym, co właśnie zaszło. Szczególnie mały Axel, który odważył się wstać dopiero wtedy, gdy Nieśmiertelny wyszedł. Ace mógłby przysiąc, że słyszał, jak chłopak pociągał nosem znikając w jednym z tuneli. Następnego dnia limo miał tak duże, że nawet plama smaru wokół oczu tego nie ukryła.
Jednak to pierwsza noc sprawiła, że Ace nie był już w stanie dłużej tego tolerować. Był sam w Garażu. Przetrząsał Machinę Wojenną w poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki gdzie mogła udać się Furiosa. Coś musiało tam być, nawet jeśli miałoby to być tylko jedno słowo. Ale nic nie znalazł. Skierował kroki do nory i wtedy usłyszał krzyk. Desperacko poszukując jego źródła w końcu znalazł się na zawieszonej między wieżami kładce, patrząc na Wielką Wieżę i jej rozwartą na świat świat Gardziel. Coś działo się pod Biokopułą - w komnatach Żon. Po oknach przemykały cienie, krzyk nie ustawał. Ktoś coś powiedział, ale nie był w stanie rozróżnić ociekających gniewem słów. Jeden z paneli Kopuły pękł. Coś zostało wystawione na zewnątrz, coś owiniętego w biel. Między wrzaskami słyszał postarzające się “nie” kontrolowane przez głęboki bas Nieśmiertelnego. Wszystko trwało jeszcze przez jakiś czas, aż owinięty w biel obiekt (albo osoba) został wciągnięty do środka. Zapadła cisza. Ace pośpieszył do swojej koi i spróbował przespać resztę dnia. W ciągu nocy zabrali trzech z jego ludzi. Nigdy nie dowiedział się, co się z nimi stało.
Wtedy właśnie zdecydował, że Nieśmiertelny Joe nie był godny, by nadal za nim podążać.
Następne dni ciągnęły się niemiłosiernie. Załoga Furiosy została przemusztrowana w każdą możliwą stronę. Zastąpili chomiki na kołowrotkach i napędzali windę, która co chwila kursowała w górę i w dół wysyłając kolejne patrole na poszukiwanie zdradzieckiej Imperator. Przygotowywali jedzenie, podawali jedzenie, wyganiali gówno z latryn.
Ace został mianowany Imperatorem, ale był to bardziej upokorzenie niż promocja. Załoga została oddelegowana do najpodlejszych prac. Ktoś inny objął dowodzenie Machiną Wojenną, ale Ace nie przejmował się, kto. Przez cały czas kolejni chłopcy pytali go, co stało się z ich trzema towarzyszami. Za każdym razem odpowiadał im, że nie ma bladego pojęcia. Poza tym opowiadał im, co wydarzyło się w Biokopule i przypominał, co spotkało Axela. Nie powiedział nic ponad to, ale zaczęli wymieniać porozumiewawcze spojrzenia mijając się w korytarzach. Wszyscy udawali, że o niczym nie mają pojęcia i że Nieśmiertelny Joe miał rację chcąc dorwać Furiosę. Udawanie szło im na tyle dobrze, że w końcu Joe pozwolił im wyruszyć w jednym oddziale na patrol, żeby mogli ją odnaleźć i zapewnił ich, że za jej głowę jest wyznaczona nagroda.
Wyjechali z Cytadeli i zajęli pozycję po drugiej stronie wzgórz na Zachodzie. Ace zatrzymał oddział i zebrał wokół siebie chłopców.
- Synowie Wojny!
Odpowiedzieli mu okrzykami.
- Dziś wyruszamy na poszukiwanie Furiosy.
Kolejny aplauz.
- Jeśli ją znajdziemy, niech nikt nie waży się użyć broni, miotacza, harpuna ani gromlancy. Zrozumiano?
Chłopcy całkowicie się z nim zgodzili.
- Wszyscy wiemy, że coś się kroi. Wiemy, że próbowała zabrać jego Żony, ale Joe nie mówi nam wszystkiego. Jeśli znajdziemy ją, wysłuchamy, co ma do powiedzenia. Jeśli jej uwierzymy, puścimy ją wolno. Tajest?
Chłopcy znów zawiwatowali, jednak odrobinę ciszej.
- Jeśli jej nie uwierzymy, zabierzemy ją z powrotem. Tajest?
Entuzjazm grupy był wyczuwalnie mniejszy. Ace zamilkł na chwilę, po czym znów przemówił:
- Takie są od dziś zasady na zewnątrz. Za każdym razem, gdy jesteśmy na zewnątrz. Zrozumiano?
Odpowiedziały mu potakujące okrzyki. Przyjrzał się swojemu oddziałowi. To były dobre chłopaki, przynajmniej większość z nich. Nie tacy jak prawdziwi fanatycy, których widywał w Cytadeli. Wyglądało na to, że Furiosa ich wytresowała (jego też), żeby byli cywilizowani i lojalni. Może to, koniec końców, nie było złe. A może ona zrobiła to rozmyślnie, od początku mając niecne plany? Żeby, gdy znajdzie się w sytuacji takiej, jak ta, mieć możliwość ucieczki? Może jednak zrobiła to, żeby mogli uchwycić się tych ostatnich okruchów człowieczeństwa, które Joe tak desperacko starał się w nich wytępić. Wolała tę drugą opcję.
Nie minęło wiele czasu nim zobaczyli grupę samochodów na horyzoncie. Szybko się z nimi spotkali: Lumpy i jeszcze jeden samochód, którego przynależności nie sposób było określić. Jego ciężarówka zrównała się z jednym z kolczastych pojazdów. Szybko wysadził go strzałem z granatnika. Tajemniczy samochód znajdował się po jego drugiej stronie. Gdy opadł dym, zobaczył ją. Furiosa.
- Szefie!
Samochód naglę skręcił, oddzielił się od grupy i pomknął znów na południe. Wojnysyny szybko pozbyły się reszty Lumpów i ruszyły za nim w pogoń. W końcu dotarło do niego, że przecież Furiosa nie wie, że nie zamierzają jej skrzywdzić.
- To ona! To ona! - zawołał do chłopaków- Pozdrówcie samochód! Pozdrówcie go! - wzniósł ręce nad głowę i splótł palce, żeby wzmocnić wydaną komendę.
Jechali dalej, powoli osadzając samochód. Jeden za drugim chłopcy zaczęli wychylać się z samochodów i unosić ręce w znaku V8. To był jedyny gest szacunku, jaki znali, cokolwiek innego mogłaby odczytać nie tak, jak tego chciał. Ace kazał swojemu kierowcy, by znów zbliżył się do jej okna.
- Szefie! Zatrzymasz się?
Zwisał teraz ze stopni ciężarówki, w pozycji bardzo podobnej do tej, którą zajmował w Machine Wojennej.
- Po co?
- Musimy pogadać! - odkrzyknął.
Widział jej wahanie. Była też przerażona. Tego jeszcze nigdy nie widział na jej twarzy. Nie ufała im. Sprawy mogły teraz przyjąć bardzo zły obrót. Skrzywił się i ostrożnie sięgnął do wnętrza ciężarówki. Proteza była w doskonałym stanie. Dziś rano nawet ją nasmarował. Tak na wszelki wypadek. Wyciągnął ją w jej stronę. Słońce zalśniło na wypolerowanym metalu. Uśmiechnął się do siebie, gdy wyciągnęła rękę i wzięła ją od niego. Pozwolił, by jego czyny mówiły za niego i miał nadzieję, że Furiosa będzie słuchać. Jeśli się nie zatrzyma, będą musieli zatrzymać ją siłą, a to dla nikogo nie skończy się dobrze.
Wydawało się, że minęła cała wieczność, zanim Furiosa znów wychyliła się przez okno i zamigała do Wojnysynów. “Zatrzymaj się” . Powtórzył jej gest, przekazując swojemu oddziałowi, by zatrzymał się. Stanęli. Samochód Furiosy zatrzymał się za nimi. Ace pozwolił, żeby utrzymali bezpieczny dystans. Silniki ucichły. Wojnysynowie przycupnęli na swoich maszynach, obserwując go. Zbliżył się do samotnego pojazdu, z którego wysiadła Furiosa i jej kierowca. Ace bez trudu dostrzegł, że mężczyzna był uzbrojony i postarał się o tym nie zapomnieć. Furiosa wykonała kilka kroków i zatrzymała się parę metrów od niego.
- Chciałeś pogadać, Ace. Pogadajmy.
Nie wiedział, od czego powinien zacząć.
- Jak tylko uciekłaś zaraz zrobiło się piekło. Gdy Joe niczego z nas nie wycisnął postanowił zajeździć nas na śmierć. Joe uderzył Axela i, uh… zabrał Phila, Sprocketa i Jam. Zniknął ich. Od tej chwili trzymaliśmy się razem.
Ace zebrał większość załogi, zwłaszcza tych młodszych, żeby spali w jednym barłogu. Chociaż półtrwali były słabi, w grupie odnajdywali pewną siłę.
- Ja, uh… usłyszałem, jak Żony krzyczały w noc, jak zniknęłaś. Joe zbił okno i wystawił jedną z nich na zewnątrz. Nie wyrzucił jej.
Jak mężczyzna mógł powiedzieć, że kocha swoją żonę, a potem grozić jej śmiercią?
- Nie wiem, czy nic się im nie stało.
Nie miał żadnych wątpliwości, że Furiosa nie była uradowana takimi nowinami.
- Dostałem smar Imperatora - dodał uśmiechając się krzywo. - Zrobił to raczej po to, by ciebie upokorzyć. Żeby pokazać, że każdy może cię zastąpić. Nawet taki stary pies, jak ja. - Skóra napięła się na porastających jego szyję guzach. - Załoga jest teraz moja. Rozmawialiśmy o tym. Co widziałem. Co wiemy. O tobie. Pewne decyzje zostały podjęte.
- Więc co zdecydowaliście?
---
“ I to jest ten moment w którym będą próbowali zabrać mnie z powrotem, prawda?” pomyślała Furiosa. Do teraz nawet nie przeszło jej przez myśl, że taki właśnie będzie ich główny cel. Ale wszystko na to właśnie wskazywało. Rozmawiali o niej i podjęli w związku z jej sprawą pewne decyzje. Była wściekła na samą siebie, że nie wzięła ze sobą pistoletu. I tak żaden z magazynków nie był pełen.
- Zdecydowaliśmy, że Joe… nie jest całkiem taki, jak chce się wydawać. On… on nie jest mężem dla tych Żon, nie jest ojcem dla chłopców. Więc udawaliśmy, że nadal trzymamy jego stronę.
- Jeśli nie jesteście z nim, to z kim jesteście?
Ace zamilkł. Spojrzał na stojących za nim Wojnysynów, równie zagubionych, co on. Wzruszył ramieniem i odwrócił się z powrotem do Furiosy.
- Nie wiem. Na teraz jesteśmy sami ze sobą. Jeśli damy radę, znajdziemy rozwiązanie. Poukładamy to sobie. Myśleliśmy, że może jesteśmy z tobą, ale nie wiedzieliśmy, dlaczego próbowałaś zrobić to, co zrobiłaś. Chcieliśmy poznać twoją wersję zanim podejmiemy ostateczną decyzję.
Kultura, którą w tej chwili prezentowali, była niemal zbyt szlachetna, by była prawdziwa. Każda komórka jej ciała chciała zrobić krok w tył i jeszcze jeden, i kolejny, a potem wsiąść do samochodu i odjechać jakby sam diabeł ją gonił. Wiedziała, co to niebezpieczeństwo, a to wszystko było cholernie niebezpieczne. Z drugiej strony, od kiedy, siedem tysięcy dni temu, została wyrwana z łona Vuvalini, wszystko było niebezpieczne. Może odrobina więcej ryzyka nie pogorszy sytuacji?
- Gdy byłam Wojniakiem, zostałam wykradziona z mojego plemienia i dostarczona do Nieśmiertelnego Joe - powiedziała na tyle głośno, by każdy mógł usłyszeć. - Na trzeci dzień od mojego porwania moja matka umarła. Byłam za młoda, żeby zostać żoną, więc zostałam Wojnysynem. Ace czuwał nade mną, gdy dorastałam, ponieważ reszta chłopców wiedziała, że jestem inna. Joe też wiedział. Nie miałam rodziny w Cytadeli. Uparcie walczyłam o moją farbę i uparcie walczyłam o swój smar. Uparcie walczyłam, by zostać Imperatorem, ale przez cały czas byłam mniej warta, ponieważ nie byłam mężczyzną. Spieprzyłam misję handlową, za karę Joe zabrał mi rękę i znów nie byłam warta zupełnie nic. Musiałam znów wspiąć się na szczyt i to wcale nie było przyjemne. Sama wybierałam moje wojny, sama je wygrywałam i dorobiłam się prawa do kierowania Machiną Wojenną. A potem spotkałam kobiety, które on nazywał Żonami. Nieśmiertelny Joe nie miał Żon. Nieśmiertelny Joe miał kobiety, które trzymał w zamknięciu, tylko po to, by stanowiły jego pierwszej klasy stado rozpłodowe. Dwie z nich są w ciąży. Jedna z nich ma sznyty na twarzy i na rękach, każdą ranę zadała sobie sama, przeciwstawiając się jego standardom piękna. Inna ma ledwie sześć tysięcy dni. Wszystkie zostały wykradzione ze swoich domów, tak samo, jak ja. Zabrano im ich wolność i nic do nich nie należy. Nawet ich własne ciała. Rozumiałam je. Wszystkie nienawidziły Joe za to, co zrobił, co robi i co zrobi w przyszłości. Ja też go nienawidziłam. I chciałam skrzywdzić go tak, jak on skrzywdził nas, jak skrzywdził nasze klany, wykradając nas z naszych domów; Chciałam zabrać te kobiety daleko i spróbować znaleźć im nowy dom. Ponieważ prowadziłam Machnę Wojenną, miałam największe szanse, by odjechać od Cytadelki tak daleko, jak dam radę. Planowałam wykraść je podczas naszego kolejnego konwoju do Gazowni, ale Joe dowiedział się i tak trafiliśmy tutaj.
Furiosa zamilkła i dała Ace’owi i jego chłopcom chwilę, by mogli przetworzyć te wszystkie informacje. Podziękowała w duchu sama sobie za to, że nie powiedziała nic o tym, że planowała również pojechać na wschód przez ziemie Lumpów, a potem przez burzę piaskową, kierując się do kanionu strzeżonego przez Skalnych Jeźdźców, gdzie miała pojawić się już zupełnie sama. Było jej też wstyd, że wtedy uznała, że życie jej załogi to uczciwa cena za jej wolność. Nagle coś ścisnęło ją za gardło, gdy zobaczyła, jak Ace odwraca się ku Wojnysynom i zbiera ich wokół siebie. Zaczęli naradę. Spojrzała kątem oka na Maxa. Wszyscy go ignorowali, ale on przez cały czas słuchał, łowiąc uważnie każde słowo. Nie wiedział, jakie ciepłe słowa mogłyby być w takim momencie na miejscu, więc jedynie skinął jej głową i kiwnął pistoletem. Stał za nią murem. Posłała mu niewyraźny uśmiech i odwróciła się do kłębowiska białych ciał, które miała przed sobą.
Zanim napięcie doszczętnie zgniotło jej czaszkę Ace oddzielił się od grupy.
- Nie zabierzemy cię z powrotem.
Westchnęła z ulgą i opuściła ramiona.
- Ale musisz wiedzieć, że za twoją głowę jest nagroda. Nie wiem, czy już się rozeszło po okolicy, ale wkrótce wszyscy będą wiedzieć. Lepiej spadaj stąd, póki jeszcze możesz.
Zrozumiała.
- Jeśli wymieniamy się dobrymi radami: omijajcie Bartertown. Joe orżnął ich na wodzie a ja zastrzeliłam jednego ze strażników. Zachowajcie to dla siebie.
Ace kiwnął głową. Zapadał cisza. Nikt nie miał pomysłu, co teraz powinni zarobić. Czy powinni dalej rozmawiać (chociaż wszystko zostało już powiedziane) czy po prostu się rozejść? Furiosa najchętniej by już sobie poszła, ponieważ nie była dobra w pożegnaniach, jednak Ace przerwał ciszę:
- Pojedziemy dalej i sprawdzimy, co się da zabrać z tych Lumpów. Chodźcie z nami, jeśli chcecie.
Równie niezręczny w temacie pożegnań, co Furiosa, po prostu skierował się w stronę floty pojazdów z Cytadeli, a Wojnysyny podążały za nim. Furiosa poszła za Maxem do Interceptora. Właściwie nie spierali się o to, czy za nimi jechać. Szpeju na Pustkowiach nigdy za dużo, poza tym ufali, że Ace i chłopcy zostawią ich w spokoju.
Wojnysyny działały szybko i metodycznie zdzierając wszystkie użyteczne elementy ze spalonych, metalowych łusek. Tylko jeden z gruchotów Lumpów był wart tego, by odholować go do Cytadeli. Śmieci zostały pozostawione, ale bez wątpienia ktoś się nimi zaopiekuje - pewnie inne Lumpy. Max zajął się zdobyciem jak największej ilości wachy. Dobrze, że puste kanistry po wodzie nadawały się również do przechowywania paliwa. Furiosa z kolei pomagała chłopcom rozbierać samochody na czesci. Z jednej strony było to trochę dziwne, ale z drugiej bardzo uzdrawiające, bo dzięki temu na chwilę przestała czuć się tak osamotniona. Miała Maxa, oczywiście, jednak wieczorem ci chłopcy wrócą do Cytadeli i będą czuli do Joe dokładnie to samo, co czuła ona. A to było już coś zupełnie innego. Rozpłynęła się w cieple bycia znów częścią stada. Nagle Ace podbiegł do niej i wyrwał ją z zamyślenia.
- Szefie! - zatrzymał się, łapiąc oddech - nigdy w to nie uwierzysz.
Nie zrobił nic więcej poza ponagleniem jej, by za nim poszła, więc to zrobiła. Max ruszył w krok za nimi, ignorując chłopców, którzy postanowili do nich dołączyć. Dotarli do samochodu Lumpów, który nie został jeszcze splądrowany. Ace, jako pierwszy na miejscu, otworzył drzwi i wyciągnął ze środka ciało.
- Kogoś ci przypomina? - zapytał, gdy podeszła bliżej.
Furiosa potrzebowała chwili, by połączyć wszystkie kropki. Ciało należało do kobiety. Krótkie włosy. Nie miała lewego przedramienia. Wyglądała jak ona.
- Mój sobowtór.
Chapter 13: Ostateczne Pożegnanie
Summary:
Furiosa cieszy się ostatnimi chwilami spędzonymi w towarzystwie Ace'a.
Chapter Text
Lumpiara wyglądała prawie jak Furiosa. Wzrost, klatka piersiowa, twarz, brakujące przedramię, wszystko było takie same. Każdy pomyślałby, że to jedna i ta sama osoba, oczywiście jeśli pominął by wypalone na karku Furiosy piętno.
- Możemy zabrać ją do Joe, oszukać go, że cię złapaliśmy. Tylko piętna jej brakuje.
Ciało zostało obrócone na brzuch, żeby mogli przyjrzeć się kawałkowi skóry nad łopatkami.
- Nie damy rady jej przypalić tak, żeby rana nie wyglądała na świeżą.
- Więc niech wszystko wygląda na świeże - wyrwał się jeden z Wojnysynów. - Oznaczmy ją, a potem spalmy. Jak wszystko będzie spalone blizny od skóry nie odróżnisz.
Ace najwyraźniej uznał to za wystarczająco dobry plan ponieważ posłał kogoś, by przyniósł piętno z ciężarówki i zażądał wachy, aby je rozgrzać. Furiosa musiała ich jednak powstrzymać zanim zdążyli się za bardzo rozkręcić. Nadal miała na sobie strój Imperatora.
- Muszę się z nią zamienić ubraniami - westchnęła, niezadowolona z tego, że będzie musiała założyć rzeczy zmarłej.
Drugą opcją było bieganie nago, ale na to zdecydowanie sobie nie pozwoli. Zaczęła rozbierać zwłoki żeby skóry nie przesiąkły jeszcze bardziej odorem śmierci. Na szczęście Lumpiara ich nie zakrwawiła i nie puściły jej zwieracze. Potem przyszła kolej na nią. Gdy się rozbierała Wojnysyny potraktowały ją jak każdego innego chłopaka który zmieniał spodnie w barłogu. Tylko Max odwrócił się w przeciwną stronę, co nie umknęło jej uwadze. Gdy zakładała na siebie ubrania zmarłej, chłopcy szybko nałożyli jej rzeczy na martwe ciało. Max dorzucił im wisior, który Furiosa odpięła od pasa drugiego dnia. Gdy skończyli trudno było ją od niej odróżnić. Lumpiara została napiętnowana na karku, a potem skąpo skropiona wachą. Założyli, że efekt będzie lepszy, jeśli ciało nie spiecze się na skwarek, więc mieli na pogotowiu płachtę, którą będzie można zdusić ogień. Jeden z Wojnysynów przejechał ostrzem noża po bloku magnezu krzesząc iskry które podpaliły benzynę. Ciało zapłonęło.
Max i Furiosa cofnęli się od szalejącego ognia. Drażnił ich zapach pieczonego ludzkiego mięsa. Żadnemu z nich koncept długiej wieprzowiny nie był obcy, ale obojgu nie podobało się to, że na samą woń ślina napłynęła im do ust. Zarówno dla Maxa jak i dla Furiosy kanibalizm był tabu, chociaż żyli w świecie, który uczynił go normą. Zapach najwyraźniej nie miał takiego wpływu na Wojnysynów. Niewzruszeni zostali przy ognisku czekając na odpowiedni moment, by zdusić ogień. W końcu płachta została rzucona. Potem chłopcy zdjęli ją, żeby ocenić stan zwłok. Włosy spaliły się doszczętnie i rozpadły się na proch przy najlżejszym podmuchu wiatru. Stare ubrania Furiosy były poczerniałe i podziurawione. Piętno na karku nie wyróżniało się na tle reszty przypalonego ciała. Nie było idealnie, ale powinno wystarczyć. Jeśli Nieśmiertelny Joe da się oszukać ona będzie mogła podróżować bez przeszkód a Ace otrzyma więcej swobody od swoich przełożonych. Była nadzieja.
Max wykorzystał chwilę spokoju by w końcu pozbyć się bełtu, który, zapomniany, nadal tkwił w jego ramieniu. Poruszył nim lekko i dowiedział się, że nie miał haczyków ani grotu, jedynie zaostrzony koniec. Wyciągnął go jednym ruchem i obwiązał ramię kawałkiem materiału. Rana była powierzchowna i nie wymagała szycia. Później pewnie poszuka kawałka taśmy lub plastra, by połączyć jej brzegi ze sobą. Nie krwawiła tak bardzo, jak się spodziewał, więc na razie zostawił ją w spokoju.
- Więc to by było na tyle - powiedział Ace do Furiosy.
W ciszy obserwował ich z oddali. Natychmiast zorientował się, że oboje byli zdenerwowani. Gdyby w okolicy walała się jakaś puszka jedno z nich na pewno kopnęło by ją, tylko po to, by zapełnić ciszę jakimkolwiek dźwiękiem. Między nimi nie było wrogości, raczej nie wiedzieli, jak ubrać swoje myśli w słowa.
- Tak jest.
Jeśli wszystko pójdzie dobrze, Furiosa już nigdy więcej nie zobaczy Wojnysynów, a więc również Ace'a i swojej załogi. Będzie za nimi tęsknić. Dorastała razem z wieloma z nich i zdążyła się do nich przywiązać, mimo tego, że wiedziała, że byli częścią toksycznego świata Joe i że pewnego dnia będzie musiała zostawić ich za sobą. Ace od samego początku opiekował się nią za plecami Joe. Była mu za to wdzięczna.
- Nigdy nie podziękowałam Ci za wszystko, co dla mnie zrobiłeś, Ace. Bałam się, że uznasz, że rozmiękam.
Mężczyzna zarechotał i poklepał ją po ramieniu.
- Ah, nie musisz mi dziękować, szefie. Świetnie dałaś sobie radę. Jeśli już, to ja rozmiękłem, gdy wziąłem cię pod opiekę. Ale niczego nie żałuję.
Furiosa uśmiechnęła się.
- Czy myślisz, że się jeszcze kiedyś zobaczymy? - zapytała po chwili.
Znów zapadła między nimi cisza.
- Może za jakiś czas, jeśli utrzymam ich w ryzach - mówiąc to musnął dłonią guzy na swojej szyi.
Doskonale pamiętał, gdy pierwszy raz je wyczuł. To było tak dawno temu. Z czasem zaakceptował guzy i własną śmiertelność, starając się to ignorować i więcej o tym nie myśleć.
- Jedziesz gdzieś, gdzie mogę Cię spotkać?
- Na południe - wyznała. - Może na wschód, przez góry. W każdą stronę, która zabierze mnie daleko stąd.
Zielone Miejsce zawsze było jej głównym celem, ale wiedziała, że Max nie zabierze jej przez przesmyk (albo dookoła łańcucha górskiego) tylko dlatego, że miała taki kaprys. Wyglądało na to, że osady na południu były obecnie jej najlepszą opcją. Jak już tam dotrze, będzie mogła zacząć planować, jak wrócić do domu. Ace kiwnął głową, notując to wszystko w pamięci.
- Mam pogadać z tym twoim facetem- powiedział, wskazując głową na Maxa, który to zauważył.
- Nie trzeba, Ace. Zrobił więcej, niż musiał.
To, dlaczego Max dotarł tak daleko pomagając jej, stanowiło jedną z największych zagadek, na które nie otrzyma odpowiedzi. Sama pragnęła jedynie, żeby się nawzajem nie pozabijali. Ona go w to wciągnęła, on zareagował. Ich dominujące postawy zderzyły się, każde z nich chciało odzyskać jakąś kontrolę nad sytuacją. Mała szansa, że któremukolwiek to się uda. Między nią a Ace’em znów zapadła między nimi cisza. Wojnysyny czekały przy samochodach, gotowi do powrotu do Cytadeli. Czas się zbierać.
- Czyń dobrze, gdy tam wrócisz, Ace.
- I ty czyń dobrze, gdziekolwiek się udasz, Szefie.
- Mów mi Furiosa - zaproponowała.
Brzmiało to zdecydowanie lepiej i w żaden sposób nie łączyło się z jej statusem w Cytadeli. Pozostawienie toksycznego społeczeństwa zbudowanego przez Joe było najlepszą rzeczą, jaką mogła zrobić.
- Furiosa - powtórzył za nią Ace, pierwszy raz, od lat, wymawiając jej imię. Miał tylko nadzieję, że nie był to ostatni raz.
- Może w końcu wymieńcie się farbą, co? - zawołał z tyłu zniecierpliwiony Wojnysyn, co spotkało się z mieszanymi reakcjami pozostałych.
- TY! LOCK! Dziś idziesz na piechotę, złaź z samochodu! - wrzasnął do niego Ace. Przy akompaniamencie gwizdów Lock zeskoczył na piach, by na własnych nogach wrócić do Cytadeli. - Przebiegnę go z milę, niech się spoci.
Ostatni uścisk rąk z Furiosą, skinienie głową jej towarzyszowi i Ace wrócił do konwoju, który obrał kurs na Cytadelę. Furiosa zaczekała, aż wszystkie silniki odpalą i pojazdy skierują się na wschód, w drogę powrotną przez Jeziora Pyłu, zanim pomachała im metalowym ramieniem. Odwróciła się do samochodu. Zupełnie nie zaskoczyło jej, że Max na nią patrzył. Zaskoczyło ją za to to, co powiedział:
- Chcesz poprowadzić?
Szybko zrozumiała, o co mu chodzi. Zaledwie kilka dni temu próbowała ukraść mu samochód i skazać go tym samym na pewną śmierć. Za każdym razem, gdy go opuszczał zabierał ze sobą kluczyki, na wypadek, gdyby wpadł jej do głowy jakiś głupi pomysł. Ten samochód pozwalał mu przeżyć, tylko dzięki niemu nadal żył. A teraz chciał, żeby go poprowadziła.
- Mówisz poważnie?
- Bardziej ci ufam, gdy masz dwie ręce. Chcesz?
- Tak - przyznała w końcu.
Max odsunął się od drzwi kierowcy, wpuścił ją do środka, po czym sam wsiadł z drugiej strony. Obserwował, jak powoli odpaliła silnik i kiwnął głową z uznaniem, gdy wrzuciła bieg. Odjechali , kierując się na południe, z dala od Jezior Pyłu. Furiosa rozwijała prędkość mknąc tak szybko, jak tylko czuła się komfortowo. To nie była Machina Wojenna, ale Interceptor był zwinny i łatwo dawał się prowadzić. Siedząc za kierownicą poczuła się tak swobodnie, jak nie czuła się od tysięcy dni. Mogła tylko się uśmiechnąć. A Max uśmiechnął się razem z nią.
Chapter 14: Wolność
Summary:
Max i Furiosa opuszczają Jeziora Pyłu i wkraczają na Pogórze.
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Wolność. Tak właśnie ośmieliła się nazwać uczucie buzujące w niej niczym nitro w silniku. Wolność. Tak ośmieliła się pomyśleć siedząc za kierownicą doładowanego V8 mknącego przez Pustkowia dalej i dalej od Cytadeli. Była wolna, nieskrępowana przez ciasne skóry i zwoje płótna, które oznaczały ją jako Imperatora. Miała czelność czuć się wolną, siedząc obok mężczyzny, którego nie znaczyły biała farba czy smar, który nie był półtrwałym ani Nędznikiem. Mężczyzny, towarzysza, przyjaciela. Tylko dzięki niemu udało jej się dotrzeć tak daleko.
Jednak zbyt dobrze wiedziała, że niedługo przypomni sobie, przed czym uciekała. Poczucie winy wróci do niej i będzie jak cios prosto w splot słoneczny, wyciskający całe powietrze z płuc. Odzyskała wolność tylko dzięki błędom, które popełniła starając się uwolnić Żony. Niedługo znów zapłacze nad ich losem. Mimo to, była nadzieja, cień idiotycznej nadziei, że to wszystko nie poszło na marne. Być może była inna droga. Głupotą było snucie planów że mogłaby tam wrócić i znaleźć inny sposób by im pomóc, jeśli wszystko miałoby znów skończyć się tak samo. Więc chwilowo starała się o tym nie myśleć. Furiosa była wolna i nic, do jasnej cholery, nie powstrzyma jej przed rozkoszowaniem się chwilą.
Max ładował opróżnione godzinę temu magazynki i nic nie mógł poradzić na to, że zerkał na nią ukradkiem. Furiosa, która siedziała obok niego była całkowicie inna od Furiosy, która wcześniej stała obok niego na skarpie nad Jeziorami Pyłu. Głowę trzymała wyżej, oddychać swobodniej i wyglądała na szczęśliwszą. W dzisiejszych czasach niewielu ludzi było w stanie okazywać taką pewność siebie i musiał sam przed sobą przyznać, że tęsknił za takim widokiem.
Napięcie między nimi ulotniło się. A przynajmniej zostało zepchnięte na boczny tor. Furiosa nie zrobiła nic złego, jedynie nawiązała z nim kontakt żeby mu podziękować. Zaakceptowała go (przynajmniej chwilowo) jako część swojego życia. A tymczasem Max traktował ją jak chodzący, gadający ładunek ze stemplem “delikatne” i przypiętą karteczką: “utrzymać przy życiu”. Starał się traktować każdą interakcję z nią niczym trawioną gangreną kończynę, którą trzeba będzie odjąć. Zaledwie dzień wcześniej odrzucił jej uprzejmość i prawie pobił się z nią o możliwość spędzenia nocy na zewnątrz. Jednak teraz to także zostało zapomniane i zamiast tego pozwolili sobie właśnie na to, co mieli teraz.
Jechali na południe, właściwie ze sobą nie rozmawiając, jedynie wymieniając zdawkowe informacje, gdy trzeba było lekko zmienić kurs. Biorąc pod uwagę to, jak dotychczas przebiegały ich rozmowy, była olbrzymia szansa, że o coś się posprzeczają i nastrój w samochodzie znów zrobi się paskudny. Idealnie byłoby, gdyby udało im się zbudować przyjazne relacje i unikać uszczypliwości. Jednak każde z nich chciało przede wszystkim tego, co było dobre dla niego. Furiosa myślała o krótkotrwałej przyjaźni. Max chciał móc jak najszybciej się z nią rozstać i już nigdy nie musieć o niej myśleć. Cele całkowicie nie do pogodzenia. Aktualnie wyglądało na to, że Furiosa wygrywała. Max pozwolił, by chwilowo było tak, jak ona chciała.
Słońce zaczęło opadać, zbliżając się coraz bliżej i bliżej do linii horyzontu. Było świetnym czasomierzem i pokazało im, jak wiele kilometrów przejechali. Wznoszące się przed nimi szczyty tylko to potwierdzały. Niedługo Jeziora Pyłu będa już tylko wspomnieniem a ciemność ponownie spowije Pustkowia. Księżyc przybierał. W jego bladym świetle każdy z dobrym wzrokiem byłby w stanie podróżować również nocą. Opcja była kusząca, ale oboje byli wyczerpani po kopie adrenaliny, który dała im wcześniejsza potyczka.
- Dasz mi?
- Hm?
Furiosa odpływała (fatalna sprawa, jeśli akurat siedzisz za kółkiem) ale odwróciła się i posłała mu krótkie spojrzenie.
- Dasz mi poprowadzić? - zapytał jeszcze raz.
Nie było takiej konieczności, ale było to coś, co chciał zrobić. Nie znał tej okolicy, ale wiedział, że zawsze udawało mu się znaleźć dobre miejsce, by przeczekać noc.
- Znajdę kryjówkę.
Z takim argumentem nie mogła się spierać. Od bardzo dawna nie musiała ukrywać pojazdu w jaskini czy między wydmami, bo Machina Wojenna była po prostu za duża, by można było ją ukryć. Max zdążył już udowodnić, że miał duże doświadczenie w znajdowaniu kryjówek i wtapianiu się w otoczenie. Była to umiejętność niezbędna, by przeżyć samemu wśród Pustkowi. Więc zgodziła się z nim bez słowa i zatrzymała samochód. Ciekawe, czy to ostatni raz, gdy mogła poprowadzić tego rumaka? Wysiadła na zewnątrz, pozwalając by Max przesiadł się za kierownicę. Sama okrążyła samochód od tyłu i zajęła fotel pasażera. Max ruszył i już po chwili cała radość jazdy z niej wyparowała. Wszystko, co do tej pory wypierała ze świadomości, wróciło w jednej chwili. Wszystkie powodu, dla których siedziała teraz z Maxem w samochodzie zamiast być martwa albo nawet gorzej. Błogi uśmiech zniknął z jej twarzy i na powrót zacisnęła wargi, tak jak pierwszego dnia, który z nim spędziła. Wszystko wróciło do normy.
Gdy niebo stało się bardziej pomarańczowe niż niebieskie byli już poza Jeziorami Pyłu. Gdy dotarli na południową krawędź niecki Furiosa nie miała żadnych wątpliwości, że lepiej, żeby to Max prowadził. Wznoszący się przed nimi płaskowyż poprzecinany był labiryntem kanionów. To wszystko było nawet gorsze niż dolina Skalnych Jeźdźców. Za dużo wejść i wyjść, za dużo korytarzy, by jedna grupa była w stanie to kontrolować. Kiedyś słyszała, jak ktoś opowiadał o Ziemiach Górala. To musiało być właśnie to. Max skupił się raczej na znalezieniu bezpiecznego miejsca na nadchodzącą noc niż na manewrowaniu wewnątrz labiryntu. Nawet sięgnął, by dotknąć poukrywanych w Interceptorze pistoletów, upewniając się, że są na swoich miejscach. Furiosa szybko zorientowała się, że długie kluczenie po korytarzach było bardzo złym pomysłem. Na szczęście niedługo Max znalazł kryjówkę: jaskinię, która zagłębiała się w jedną z wyższych formacji skalnych. Wjechał do niej tyłem, przygotowany do szybkiej ucieczki. Musieli się nieźle przeciskać, żeby wydostać się z samochodu, ale szybkie przeszukanie jaskini pokazało, że byli w niej sami. Max zamaskował samochód kilkoma plandekami, tworząc sztuczną ścianę, za którą mogli się ukryć. Potem pogrzebał w bagażniku i wyciągnął latarnię, której światło przyjemnie rozświetliło wnętrze. Furiosa wkrótce do niego dołączyła, przynosząc broń, o którą ją poprosił i sporo kocy. Przygotowali dwa posłania i podzielili między siebie wodę i jedzenie. Wszystko to zrobili w ciszy, ich interakcje były możliwie bezosobowe i pełne napięcia. Mieli za sobą ciężki dzień i jasny cel przed sobą. Jeśli się nie mylił, jeszcze jedna noc i powinni dotrzeć do osad na południu.
Gdy płomień latarni został skręcony, a broń sprawiedliwe rozdzielona Furiosa nie mogła już dłużej wytrzymać i zapytała:
- Co jest z tym miejscem, że tak się zachowujesz? - szepnęła patrząc na Maxa.
- To Ziemie Górala - odparł po chwili.
- Więc o co chodzi z Góralem?
Tym razem na odpowiedź musiała poczekać dłuższa chwilę.
- Jest taka stara historia, sprzed Upadku. Zmyślona. Opowiada o Góralach, grupie nieśmiertelnych ludzi. Muszą ze sobą walczyć, aż zostanie tylko jeden. Tutaj jest tak samo. Za dużo miejsc, można się zgubić, mogą Cię złapać. Musisz zabić zanim ciebie zabiją.
- To nie ma sensu.
- Ma - kontynuował Max. - Wystarczyła jedna wielka bitwa, wojna na szosie, żeby pośrodku Wyżyn umieścić piękny skarb. Poszła fama i każdy ścierwojad chce go dorwać. Każdy, kto tu dotarł, zaczynał o niego walczyć. Teraz już wszyscy walczą, bo walczy cała reszta. Zaczęli krąg, który się nigdy nie skończy. Wypełzają nocami jak korniki z krzesła i szukają kolejnego łupu. Tutaj każdy jest łupem. Każdy jest Góralem. Nawet my, dopóki się stąd nie wydostaniemy.
Sięgnął po leżący obok posłania pistolet i wprowadził nabój do komory, uznając najwyraźniej, że lepiej narobić hałasu teraz niż w środku nocy.
- Nie ma przyjaciół, z wyjątkiem tych, z którymi tu przyjdziesz. Każdy jest wrogiem, ponieważ nie chcesz ryzykować.
- Jak zabawa w berka, gdzie każdy jest berkiem i gonionym jednocześnie.
- Właśnie.
Furiosa zrozumiała. Był powód, dla którego ścierwojadów zwali tak, jak zwali. Nie było szansy, by zignorowali plotki o ukrytym tu skarbie. Łupienie było celem ich życia, nawet jeśli życie to miało być bardzo krótkie. Bez wątpienia w okolicy były również świry, które spuszczały się na samą myśl o pogoni, o ściganiu kogoś w labiryncie tuneli aż zagonią go w kozi róg. Miała nadzieję, że ona i Max dadzą radę uniknąć ich wszystkich i opuszczą to miejsce w jednym kawałku.
Notes:
“Ziemie Górala” nawiązują do filmu z lat ‘80 “Highlander”, w Polsce znanego jako “Nieśmiertelny”. “Ziemie Nieśmiertelnego” nie miały wiele sensu, wybrałam więc “Ziemie Górala”. Główny bohater filmu , faktycznie nieśmiertelny, był szkockim Góralem z Highlands. Max opowiada tu przeinaczoną przez czas i ludzie języki wersję historii. W oryginale tylko główny bohater był Góralem, pozostali z walczących ze sobą nieśmiertelnych pochodziła z innych miejsc i czasów.
Chapter 15: Góry
Summary:
Nigdy nie powinniśmy byli pojechać w Góry.
Chapter Text
Ace wystrychnął ją na dudka. Jak tylko wysiedli z samochodu poczuła, że coś ukłuło ją w szyję. Strzałka. Broń tubylców. Końcówka zamoczona w truciźnie, narkotyk, otumaniacz. Jak w spowolnionym tempie sięgnęła po pistolet i potykając się o własne nogi ruszyła z powrotem do samochodu żeby się w nim ukryć. Max już leżał na piachu pustyni. Po chwili ona też upadła.
Ocknęła się w mrocznej grocie. Nieliczne wykute w skalnej ścianie okna wpuszczały do środka odrobinę światła. Natychmiast zorientowała się, że zamknęli ją w klatce - klatce na worka z krwią. Nogi miała skute razem, ramiona wykręcone za plecami i związane na wysokości łokci. Twarz zakrywał jej boleśnie ocierający się o jej skórę, ciasny kaganiec.
Trafiło ją, zanim zdążyła zorientować się, co się właściwie dzieje - ktoś wetknął między pręty klatki podpięty do prądu kij i ugodził ją w żebra. Podłoga klatki otworzyła się, wypadła z niej i zawisła głową w dół. W ramię wbito jej kaniulę, którą połączono drenem z ręką Ace’a. Wojnysyn odwrócił się w jej stronę. Uśmiechnął się pomimo opadniętego kącika ust.
- Myślałaś że dasz radę uciec, co nie, Szefie?
Zabolało, gdy ją tak nazwał. Obserwowała, jak jej krew powoli sączyła się w jego żyły. Jednak coś było nie tak. To nie była uderzająca do głowy krew. I nie było to spowodowane tym, że zabierano krew jej i toczono ją w ciało Ace’a. Furiosa czuła, jak przez kaniulę uchodziło z niej życie, sama istota jej jestestwa. Nie mogła nic poradzić na to, że zauważyła, jak guzy z szyi Wojnysyna znikają i zaczynają rozrastać się pod jej własną skórą. Miała wrażenie, że w klatce piersiowej ma nie płuca, tylko worki kamieni. Musiała walczyć o każdy oddech. Kurczyła się, podczas gdy Ace robił się coraz potężniejszy. Nagle jej ramiona wyślizgnęły się z więzów. Wyciągnęła ku niemu swoją kompletną rękę. Mężczyzna po prostu chwycił ją i zgniótł niczym miękką glinę. Wyrwała rękę z jego objęcia (nawet nie zabolało) i zawiesiła bezkształtną kończynę. Skupiła się na chwytaniu kolejnych łyków powietrza podczas gdy świat wokół niej rozpadał się na kawałki.
Furiosa obudziła się czując, jak ktoś dociska jej ramiona do ziemi. Prawie zaatakowała napastnika, ale uświadomiła sobie, że to był uciszający ją szeptem Max. Serce waliło jej w piersi. Zmusiła się, by odzyskać spokój i skupić się na tym, co Max próbował przekazać jej na migi. Wskazał w kierunku samochodu, na wyjście z jaskini. Coś tam było.
---
Max obudził się z tego samego, bezkształtnego snu, który śnił przez kilka ostatnich nocy: pochłaniała go ciemność, ale promień jasnego światła ochraniał go przed nią. Przynajmniej tym razem to nie Furiosa go obudziła i nie będzie musiał jej za to dziękować. Obudził go cichy szmer dochodzący z zewnątrz i odbijający się echem między ścianami jaskini. Kroki. Inny dźwięk podjął ściszoną walkę o jego uwagę z czymkolwiek, co było na zewnątrz. Rozejrzał się wokoło szukając jego źródła. Po chwili zorientował się, że wydawała go Furiosa. Powoli przesunął się po kamienistym podłożu w jej stronę. Oddychała coraz szybciej. Poczuł wyrzuty sumienia, ponieważ planował zbesztać ją za to, że go obudziła. Gdy on sam każdej nocy budził ją swoimi koszmarami ona tylko przynosiła mu ulgę. Tym razem działał motywowany wyższą koniecznością, ale wiedział, że następnym razem, gdy najdą ją złe sny też spróbuje ją z nich wyciągnąć.
Z zewnątrz nadal dochodził szelest żwiru. Nie oddalał się ani nie stawał się głośniejszy. Max chciał obudzić Furiosę, ale nie chciał, żeby rzuciła się na niego, więc złapał ją za ramiona i delikatnie nią potrząsnął. Gdy tylko ocknęła się od razu uciszył ją szeptem. W jaskini panował mrok, ale ich wzrok był na tyle dobry, że rozróżniali kształty. Max odsunął się od niej i wskazał na wejście. Słuchaj. Przyłożył dłoń do ucha.
Siedzieli w milczeniu, nasłuchując, co działo się na zewnątrz. Czy był tam tylko jeden człowiek? Dlaczego nie wchodził? Czy wiedział, że są w środku? Co tam robił? Na ich nieszczęście możliwości były niemal nieskończone, a żadne z nich nie lubiło nie wiedzieć, na czym stoi. Jakiś inny dźwięk zadudnił między górami. Zdecydowanie nie był to odgłos wydawany przez człowieka. To musiał być jakiś pojazd, coraz głośniejszy i głośniejszy w miarę jak się do nich zbliżał. Ktokolwiek był na zewnątrz również go usłyszał.
- Chodź, zbieramy się - powiedział jeden stłumiony głos do drugiego.
Nadciągający pojazd w końcu przejechał przez wąwóz i rozległ się terkot wystrzałów. Max sięgnął po własny pistolet, niepewny, co wydarzy się dalej. Na szczęście nic się nie wydarzyło, ale nie wiedzieli, czy powinni się z tego cieszyć czy raczej się tym martwić. Max odczekał chwilę i powoli poczołgał się na przód, pod podwozie samochodu, żeby wyjrzeć pod krawędzią płacht, którymi zasłonił wejście. Prawdopodobnie robił właśnie wielkie głupstwo. Doskonale wiedział, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale nie widział światła od kiedy odgrodził ich od zewnętrznego świata. Równie dobrze mógł być już środek dnia, chociaż od dawna nie zdarzyło mu się przespać jednym ciągiem tylu godzin. Ostrożnie uniósł krawędź plandeki, zdając sobie sprawę z tego, że ktokolwiek był na zewnątrz, na pewno to zobaczy. Był w stanie ocenić, że słońce właśnie wschodziło. Blade światło przybierało cieplejszą barwę na ścianie skalnej iglicy naprzeciwko. Kolejne, odważniejsze spojrzenie ujawniło, że w okolicy nie było nikogo z wyjątkiem kilku trupów. Na prawo od wejścia do jaskini leżał mężczyzna i niesamowicie wychudzony wielbłąd. Rozjechani. Sytuacja wydawała się jasna, ale niczego nie mógł być pewien, dopóki nie opuści Gór. Wyczołgał się tyłem spod samochodu. Po zobaczeniu światła wnętrze jaskini wydawało mu się czarne jak smoła. Upewnił się, że był tak blisko Furiosy, by mogła go usłyszeć, zanim wyszeptał:
- Już jasno. Idź do samochodu. Ściągnij plandekę po swojej stronie jak będziemy wyjeżdżać. Ja swoją zostawię, nie mogę jej ściągnąć i prowadzić jednocześnie.
Ciężka płachta podziała jak flaga i będzie odwracać uwagę gdy będzie manewrował między Górami.
- Dobrze?
- Taa.
Jednocześnie, bardzo powoli skierowali się do samochodu. Unikając robienia najmniejszego hałasu zebrali broń i koce. Oboje byli wyczuleni na każdy, najmniejszy szmer, nawet odgłosy swoich oddechów. Dla Maxa było w tym coś przerażająco intymnego. Przypomniało mu się, jak ukrywał się z Jessie przed jej rodzicami gdy ich nakryli, ale nie chciał mieszać tych wspomnień z tym, co było teraz. Mógłby się założyć, że gdyby spojrzał na tylne siedzenie to zobaczyłby by ją tam, chichoczącą i uciszającą go. Pamiętał, jak wtulał się w jej szyję i całował malinkę, którą przed chwilą tam zrobił, starając się ją sprowokować i sprawdzić, jak daleko pozwoli mu się posunąć, ale teraz nie mógł i nie chciał tak ryzykować. Nie zrobi nic, co mogłoby ujawnić ich obecność przynajmniej do chwili, gdy stąd wystrzelą.
- Jak ruszymy skręcę ostro w lewo… Jeśli jej nie złapiesz, zapomnij o niej i łap za broń.
W tej sytuacji wręcz głupio było przejmować się plandeką. Pewnie kupi sobie nową, gdy dotrą do osad na południu. Mimo to, rozsądnie było zachować to, co już miał. Zwłaszcza jeśli, koniec końców, nikt by ich nie gonił. A może to jednak był głupi pomysł? Ale nie był jeszcze gotowy tego przed sobą przyznać, nie był gotowy, by coś jeszcze stracić…
- Trzy. Dwa. Jeden - szepnął i przekręcił kluczyk w stacyjce.
Silnik prychnął i jęknął, ale nie zaskoczył. Ogarnęła go panika. Przekręcił kluczyk jeszcze raz. I ponownie. Nie odpalał. Przez głowę przebiegło mu tysiąc myśli. Czy ktoś podkradł się w nocy i majstrował przy samochodzie? Czy może to było coś w tej okolicy, co sprawiało, że nie mógł ruszyć. Zaraz ktoś ich usłyszy. Nigdy nie powinien był się zapuszczać w góry. Ale przecież, kurwa, musiał rzucić się na przełaj przez Jeziora Pyłu, a potem próbować przecisnąć się między tymi ciasnymi szczytami. Max był głupcem w każdym znaczeniu tego słowa. Przeklinał sam siebie za to, że okazał się tak niecierpliwy… zwłaszcza po tym wszystkim, co się stało.
Za czwartym razem silnik zaskoczył i Max wystrzelił z jaskini. Zapomniał nawet o płachcie, której Furiosa pozwoliła odlecieć. Skręcił ostro w lewo, dokładnie tak, jak wcześniej powiedział, planując zaraz skręcić w prawo i skierować się znów na południe. Furiosa chwyciła leżącego na desce rozdzielczej Glocka i zaparła się burty, gdy samochód przechylił się na zakręcie. Coś świsnęło nad ich głowami, w przerwach między wielkimi, skalnymi wieżami. Wiedzieli. Max wyrzucił z siebie litanię przekleństw niesłyszanych od kiedy świat się rozpadł.
Furiosa siedziała tak spięta, że bała się, że pęknie jej jakieś ścięgno. Nie miała pojęcia, w jaki sposób tak łatwo przeszła od błogiego poczucia wolności, które towarzyszyło jej wczoraj, z powrotem do poczucia nieuchronnej zguby, które towarzyszyło jej od ucieczki z Cytadeli. Wszystko wydawało jej się niewłaściwe, nawet ubrania, które miała na sobie. Niebezpieczeństwo nie było jej obce, ale, na litość boską, Max właśnie wymanewrował ją opowieścią, która była niczym bajka opowiadania dzieciom, żeby ustawić je do pionu. Zabijanie bez mrugnięcia okiem było chlebem powszednim w tym Nowym Świecie, jednak to, że nagle stało się bezwzględnie konieczne było dla niej nowe, zwłaszcza, że musiała w tym uczestniczyć.
- Oczy dookoła głowy - polecił jej Max, jakby naprawę trzeba było jej o tym przypominać.
Wydawało się, że co każde dwadzieścia metrów napotykali ślepy zaułek albo skrzyżowanie, które nigdzie nie prowadziło, a w każdej chwili coś mogło się na nich stoczyć i przygwoździć ich do skalnej ściany. Jakim cudem mogłaby być w stanie powstrzymać coś w tych ciasnych przesmykach? Zatęskniła za swoimi Wojnysynami z ich gromlanacmi, gompunami i kolczatkami. Gdyby ich miała dużo łatwiej byłoby jej dać sobie radę ze wszystkim, co mogli tu napotkać.
Nagle coś pojawiło się po lewej stronie. Z wąskiego przesmyka wyskoczył łazik i sunął prosto na Interceptora. Furiosa nie zdążyła nawet wycelować, ponieważ Max wyrwał do przodu i pojazd roztrzaskał się o skalną ścianę. Westchnęła z ulgą i usiadła z powrotem na swoim fotelu, ponieważ prawie upadła na kolana Maxa. Ale jemu najwyraźniej to nie przeszkadzało, ponieważ bardziej stresowało go to, że właśnie o włos uniknęli śmierci.
Interceptor skręcał i zawracał, przez cały czas kierując się na południe. Niemożliwym było określenie, gdzie dokładnie się znajdowali, ponieważ korytarzy było tak dużo, że można było nigdy nie trafić do tego samego po raz drugi. Mogli opuścić labirynt w ciągu trzydziestu sekund, a mogli nie wydostać się z niego przez kolejną godzinę. Wszystko to było częścią gry, której Max nie powinien był podejmować.
Kolejny samochód wyskoczył na nich z korytarza po prawej. I tym razem dali radę przemknąć obok niego zanim się zderzyli, ale ten kierowca miał więcej talentu. Zamiast uderzyć w ścianę, Góral skręcił ostro w prawo. Tyłem pojazdu zarzuciło na boki, ale po chwili już siedział im na ogonie. Max i Furiosa próbowali do niego mierzyć, ale żadne nie miało dobrej okazji do strzału. Droga nigdy nie była prosta na tyle długo, żeby widzieli go przez dłużej niż mgnienie oka. Max nie odważyłby się się zwolnić żeby spróbować pozbyć się natręta. Zbyt wiele rzeczy mogło pójść źle i zbyt wiele już poszło nie tak. Teraz nie było miejsca na najmniejszy błąd, nawet popełniony przypadkiem.
Pościg toczył się dalej, zakręt po zakręcie, sekunda po sekundzie, oczy raz na goniącym ich samochodzie, raz na drodze przed nimi. Gdyby Max miał w sobie jeszcze jakiś okruch wiary w siły wyższe w tej chwili zmówił krótką modlitwę. Jednak wszystkie te, które wznosił w przeszłości, pozostawały bez odpowiedzi. Jeśli chciał wydostać się stąd żywy, musiał trzymać się tego, co działało: jechać szybko, strzelać celnie i trafnie oceniać szanse. Musieli tylko dać radę zrobić to wszystko jednocześnie. Wiedział, że nie odjechał na południe tak daleko, jak planował. Bliżej środka Gór przesmyki były węższe, ale na obrzeżach robiły się mniej kręte i szersze. Mieliby lepszą szansę, żeby zestrzelić tego, kto za nimi podążał, ale jednocześnie chcieli go zgubić. Koniec końców, jego też mógł ktoś ścigać. Na razie zobaczyli tylko dwa, góra trzy samochody. To jednak, bez wątpienia, oznaczało, że nie byli w Górach sami.
Wzięli kolejny zakręt i nagle otworzyła się przed nimi pusta przestrzeń i po chwili górskie szczyty były już na nimi. Za moment z labiryntu wyłonił się również ścigający ich samochód, nadal chętny, by ich dorwać. Furiosa była gotowa, by go zestrzelić, ale z Gór wypadł kolejny pojazd i zdjął pościg. Samochód wywinął kozła, gdy eksplozja wyrzuciła go w górę, po czym zatrzymał się. To musiało wystarczyć temu trzeciemu, ponieważ Max i Furiosa odjechali za szybko, by mógł wysadzić również ich.
Wypełniająca kabinę cisza dusiła ich niemal tak mocno, jak labirynty Gór. Max niemal był gotów przeprosić za swój upór, a Furiosa była jeszcze bardziej gotowa, żeby mu przyłożyć, i to metalową ręką. Pojedźmy drogą, na której mamy największą szansę umrzeć. Plątanina korytarzy, każdy każdego chce zabić, ale nam nic się nie stanie. Dupek. Walczyła z nim o to, żeby nie jechać przez Jeziora Pyłu. Ale gdyby tamtędy nie pojechali, nigdy nie spotkałaby chłopców i Ace’a i nie dostałaby z powrotem swojego ramienia. Opuścili Góry w niemal tak samo dobrym stanie, ale gdyby coś poszło źle, byłaby zgubiona. Niesmak pozostał i na razie nie była pewna, co chce z tym dalej zrobić.
Max wiedział, że się pomylił. Podjął decyzję, żeby pojechać na przełaj przez Jeziora Pyłu. Dlaczego? Ponieważ mogliby zobaczyć każdego z wyprzedzeniem. Lumpy ze swoimi maszynami były nie do pokonania. Wojnysyny, gdyby nadal stali po stronie Joe, byli zbyt niebezpieczni, by z nimi walczyć. I po tym wszystkim, zupełnie bez powodu, zdecydował, że przejedzie przez samo serce Gór. Właśnie uzupełnili zbiornik wachy i mieli więcej jedzenia, niż potrzebowali, żeby dojechać do warowni na południu. Więc czemu nie ominął Gór?
Ponieważ jadąc przez nie dotarłby tam o jeden dzień wcześniej.
I o tyle krócej miałby Furiosę na karku.
Co za gówno.
Chapter 16: Prawda i jej konsekwencje
Chapter Text
Max pamiętał, jak zobaczył jedno z nich po raz pierwszy. Kątem oka dostrzegł błysk kręconych włosów. Jessie? Odwrócił się, na przekór zdrowemu rozsądkowi spodziewając się, że zobaczy żonę i ich dziecko. Nikogo nie zobaczył, oczywiście. Od dawna byli martwi.
Wcześniej o nich śnił. Przez całe dnie i miesiące Max śnił, że nic z tego wszystkiego się nie wydarzyło. Robili razem śniadanie, bawili się ze swoim chłopcem, a potem jechali i jechali i jechali; jakby cały świat nie istniał. A potem budził się, obracał na bok, żeby przytulić się do żony i nagle uświadamiał sobie, że jest w Interceptorze sam, a jego żona i syn są od dawna martwi. Tęsknił za nimi.
Jednak zobaczenie ich na jawie to była zupełnie inna historia.
Mieli w zwyczaju pojawiać się w krótkich przebłyskach i znikali, gdy tylko na nich spojrzał. Poczuł ciepły oddech łaskoczący go w ucho, ale za nim nikogo nie było. Mógł być w samym środku samochodowego pojedynku i nagle słyszał dochodzący z tylnego siedzenia, radosny śmiech Dziecia. Wdrapywał się na szczyt wydmy, żeby rozejrzeć się po okolicy i mógłby przysiąc, że nad rozciągającym się przed nim krajobrazem unosiły się dźwięki saksofonu Jessie. Więc jechał, jechał i jechał w szaleńczej próbie odgrodzenia się od tego wszystkiego.
Z biegiem czasu pojawiali się bez żadnego skrępowania, całkowicie wyraźni. Jessie zostawała z nim, rozkładała fotel i kładła się na nim bokiem. Potem opierała głowę na ramieniu, uśmiechała się do niego i nazywała go Oficerem Rockatansky’m. Nigdy nie rozumiał reszty dobiegających z jej ust słów, ale był pewien, że miała z tego przednią zabawę. Jessie zawsze nienawidziła gdy Max wychodził do pracy, jednak teraz była razem z nim i wyglądało na to, że będzie aż po kres jego dni.
Jessie i Dzieć znaleźli sobie nowych towarzyszy. Wraz z upływem miesięcy i lat dołączali do nich inni, których Max miał obowiązek ochraniać, ale nie dał rady, albo powinien był uratować, ale tego nie zrobił… lub nie potrafił zrobić. Nawet znaleźli swoje sobowtóry: Hope i Glory. Młoda matka i jej dziecko były dla niego ucieleśnioną szansa na odkupienie. I był już tak blisko ofiarowania im najlepszej okazji, jaką mogły mieć, ale to wszystko zostało im odebrane, a on musiał dalej żyć z konsekwencjami swoich działań.
Każdy z nich miał mu coś innego do powiedzenia. “Zostawiłeś nas na pewną śmierć! Powiedziałeś, że nam pomożesz! Gdzie jesteś? Przez ciebie zginąłem! Dlaczego nam nie pomogłeś? Litania wyrzutów przecierała go niczym papier ścierny, drążąc aż do osnowy jego jestestwa. Duchy przychodziły wszystkie razem i jednogłośnie zgłaszały votum nieufności co do jego rzetelności i zdolności do pełnienia roli obrońcy i wybawiciela. A on mógł tylko im przytaknąć.
Każda chmura pyłu na horyzoncie mogła oznaczać, że ktoś pędził, uciekał i właśnie potrzebował jego pomocy, żeby przeżyć. Każda nędzna mieścina, w której zdarzyło mu się handlować w jego snach obracała się w stertę pyłu i powyginanego metalu, ponieważ po jego śladach dotarli do niej nieodpowiedni ludzie. Każdy samotny wędrowiec jawił się wygłodniałą, odwodnioną duszą, która jedynie potrzebowała podwózki, ale za pasem miał schowaną broń i próbował wszystko mu zabrać. Czego by się nie dotknął mogło potoczyć się źle dlatego, że on postanowił nic nie robić, chociaż w głębi duszy wiedział, że rzadko taki właśnie był tego powód. Mimo to, ciężko było znajdować logiczne argumenty, gdy jego jedynymi towarzyszami byli ludzie martwi od tygodni, miesięcy, lat. I wszyscy byli martwi z jego winy.
Wypychając Furiosę do Interceptora, zamiast wyciągnąć ją na zewnątrz, by spotkała się ze swoim przeznaczeniem, Max czuł, że historia znów zaczyna się powtarzać, a jego duchy ucichły w oczekiwaniu na rozwój wydarzeń. Z biegiem czasu w jego sercu pojawił się lęk. Gdy motocykl z Cytadeli rozpadł się. Gdy wszystko spieprzyło się w Bartertown. Narastał, gdy obudzili się z koszmarów i oboje mieli opory, by na powrót zasnąć. Rósł bardziej i bardziej, gdy spokojnie przekonała go i ruszyli przez Jeziora Pyłu. Bał się, że ona umrze, gdy nadal z nim będzie, nie ważne w jaki sposób. Poza tym, coś jeszcze dodatkowo wszystko komplikowało. Max sam nie wiedział, kiedy przestał nienawidzić towarzystwa Furiosy i zaczął się nim cieszyć, a nawet chcieć go. Wiedział, że nie może tolerować takiej zmiany. I właśnie to wpakowało ich w serce Gór.
Nie zrobił tego ze złej woli - przynajmniej nie świadomie. Nie zrobił tego planując, że on sam albo Furiosa zostaną zabici. Nie zrobił tego z przyjemnością, ekscytacją i entuzjazmem. Nie zrobił tego dlatego, że tak właśnie chciał. Zrobił to, bo zobaczył jej uradowaną twarz, zobaczył jej pewną siebie postawę, wręcz krzyczącą: “niezwyciężona”, a także to, że potrafiła dowieść tego czynami. Poczuł jej delikatny dotyk, gdy obudziła go z jego koszmarów. Nic nie mógł poradzić na to, że był cholernie blisko tego, by za nim tęsknić, gdy ich drogi się rozdzielą. Według jego wyliczeń, gdyby okrążyli Góry, od osad na południu dzieliły ich trzy dni drogi. Nie był pewien, czy może sobie na te trzy dni pozwolić.
Powinien był wykorzystać noce by oczyścić głowę i wyciszyć emocje. Być może pomedytować, gdyby znalazł dość spokoju, by to zrobić. Powinien był. To, że był nakręcony z powodu Furiosy, nie było dostatecznym usprawiedliwieniem, by pchać się w Góry tylko po to, by mógł zaoszczędzić jeden dzień. Mogli tam zginąć. ONA mogła tam zginąć. I jakby to wtedy było? Wtedy to byłaby w 100% jego wina. Po czymś takim nigdy nie znalazłby już ukojenia, bez znaczenia, co by zrobił.
Skrzywdził ją, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Zamiast dźwigać swój krzyż w samotności wciągnął ją w to wszystko, chociaż ona wcale tego nie potrzebowała. Chociaż Max już dawno temu zarzucił próby znalezienia konstruktywnego sposobu poradzenia sobie ze swoimi problemami teraz nie był odpowiedni moment, by życzyć komuś śmierci tylko po to, by zaoszczędzić mu problemu z interakcjami międzyludzkimi. To w ogóle nie było coś, z czym powinien mieć problem. Ludzie mają przyjaciół, związki. Ludzie przychodzą i odchodzą, żyją i umierają. I, pomimo tego wszystkiego, żyją dalej. Na jego nieszczęście, nie ważne, jak szybko uciekał, duchy podążały za nim. Jedynym wyjściem z sytuacji było pospieszyć się i jak najszybciej pożegnać się z Furiosą.
- Nie było innej drogi - nieświadomie powtórzył półgłosem.
Bez wątpienie chłopcy z MFP mieliby coś do powiedzenia na ten temat, nie ważne, czy byłoby to żart czy prawdziwa troska. A on był tu i teraz i starał się nie zwariować… nie, starał się przestać musieć myśleć o kobiecie, więc władował się w najniebezpieczniejsze miejsce, jakie znał. Tylko po to, żeby zyskać jeden dzień. Żeby pozbyć się jej o ten jeden dzień szybciej.
- Co? - dobiegło go z drugiej strony samochodu.
Max zacisnął wargi, zakłopotany, że Furiosa usłyszała, jak mamrotał sam do siebie. Wzruszył ramionami, żeby odrobinę je rozluźnić i odburknął coś wymijająco, mając nadzieję, że to pokazało, że nie miał nic do powiedzenia.
- Zamierzasz się jakoś wytłumaczyć?
Furiosa była wściekła i nie miał prawa jej za to winić. Prawie ją tam zabili, a ona nie wiedziała, dlaczego. I chciała wyjaśnień. Zasługiwała na wyjaśnienia. A przynajmniej na przeprosiny.
- Przykro mi.
- Przykro ci…? Do kurwy nędzy, powinno być ci przykro! - i odwróciła głowę z ciężkim westchnieniem. Rozpoznała jego przeprosiny, ale jednocześnie dała do zrozumienia, że to za mało, by mu wybaczyła.
- Wiem, że jestem pasażerem na gapę. Nie mam słów, by wyrazić moją wdzięczność, ale to… gówno tam w Górach? Co ci, kurwa, przyszło do głowy żeby tamtędy pojechać jeśli dobrze znałeś opowieści o tym miejscu? Mogliśmy tam zginąć. Czy chociaż wiedziałeś, jak się stamtąd wydostać?
Max nic nie odpowiedział. Nie miał bladego pojęcia, jak wydostać się z labiryntów Gór. Nie było mapy, nie było czasu na znajdowanie punktów orientacyjnych i kamieni milowych, żeby określić, gdzie się jest i dokąd się jedzie. Na palcach jednej ręki mógł policzyć, ile razy znalazł się w Górach, a każdy następny był gorszy od poprzedniego. Wydostali się tylko dlatego, że sprzyjało im szczęście. Większość Górali wydostawała się tylko przypadkiem. Pozwolił, by jego milczenie mówiło za niego. Furiosa odwróciła się ku niemu i jej głos przebił się ponad rykiem silnika:
- Zamierzałeś tam zdechnąć? Czy nie byliśmy już blisko? Czy nie mieliśmy dość zapasów, żeby pozwolić sobie na objechanie Gór dookoła zamiast walić w sam ich środek, bez żadnej gwarancji, że wyjedziemy cali? Oszalałeś czy jak?
- Tak - odpowiedział Max szybciej, niż pomyślał.
Błędem było w ogóle otwieranie ust i zaszczycenie takiego pytania jakąkolwiek odpowiedzią. To, co powiedział, prawdopodobnie uzasadniło całą rezerwę, z jaką traktowała go w tych pierwszych, pełnych napięcia dniach i dało jej więcej niż dość powodów, by natychmiast przestać mu ufać.
- Co? - jego odpowiedz na chwilę zastopowała Furiosę. Na powrót zapadła się w swój fotel, gdy jej mózg zarejestrował, co właśnie usłyszała. - Co masz na myśli mówiąc “tak”? - złość w tonie jej głosu ustąpiła ostrożnemu zaciekawieniu.
Przypomniała sobie, jak po raz pierwszy mogła mu się przyjrzeć. Długie włosy i broda, splątane jak u dzikusa. Zawsze dasz radę okiełznać oszalałe ciało, ale nie dasz rady oswoić zdziczałego umysłu. Jeśli Max przez cały czas celowo ją zwodził robił to wyśmienicie. Nie wiedziała tylko, co to znaczy dla niej, gdy teraz sam przyznał się do tego, że był szalony.
- “Powiedz jej wszystko” w głowie Maxa zabrzmiał znajomy głos.
Zadrżał, pomimo tego, że miał na sobie sweter i skórę. Nie słyszał Jessie od czasu, gdy dołączyła do niego Furiosa.
- “Powiedz jej wszystko” szepnęła ponownie. Widmowa dłoń łagodnie spoczęła na jego ramieniu. - “Zasługuje, żeby wiedzieć”.
Gdy Max nie zareagował, dłoń czule ścisnęła go i zniknęła. Wzruszył ramionami i zaczął zastanawiać się nad tym, co powiedziała Jessie. Potrzebował zaledwie chwili, by podjąć decyzję, ponieważ wiedział, że milczenie, z całą pewnością, nie poprawi jego sytuacji. Zdjął nogę z pedału gazu i powoli wyhamował kończąc podróż samochodu przez piach. Każdy jego ruch był oszczędny i dokładnie wymierzony, ponieważ spodziewał się, że Furiosa może zaatakować w samoobronie. Nie było dla niego żadną tajemnicą, że już sięgała do ukrytego w bucie noża. Tego samego, którym osłaniała się przed nimi niczym tarczą, gdy spotkali się po raz pierwszy. Ale nie zamierzał jej powstrzymywać. Jeśli to miało sprawić, że poczuje się lepiej, może jej na to pozwolić.
Interceptor w końcu zatrzymał się i stanął w bezruchu. Max przesunął dźwignię zmiany biegów w pozycję neutralną i zgasił silnik. Otoczyła ich ogłuszająca cisza i w uszach zaczęło mu dzwonić, ponieważ mózg starał się wypełnić czymkolwiek nagłą pustkę. Zabębnił palcami o kierownicę, starając się przywołać słowa, które miałyby najwięcej sensu. Nie oczekiwał, że Furiosa go zrozumie i jednocześnie nie chciał, by go zrozumiała. Nie chciał jej mówić nic, co dałoby jej jakikolwiek wgląd w to, co naprawdę działo się w jego głowie.
- “To twoje brzemię i musisz nieść je sam” - powiedział do siebie w myślach, wiedząc, że w zasadzie nic nie zyska jeśli jej o tym wszystkim powie. Ale i tak, w końcu, powiedział. - Ja, uh… Ja miałem… żonę. Syna.
Gdyby Max nie był takim cholernym durniem oni nadal mogliby żyć. A przynajmniej on umarłby razem z nimi, bo taki los był zdecydowanie lepszy niż to, co zgotował sobie do tej pory.
- Rozjechani przez gang motocyklowy. Na samym początku, lata temu. Lata mijały i pojawili się inni. Wielu innych. Martwi, bo nie mogłem im pomóc. Nie mogłem zatrzymać śmierci, nie mogłem zmienić losu. Jeśli to nie była moja wina, to wmówiłem sobie, że tak właśnie było. I były… hmf.
Potarł twarz dłońmi. Były mokre od jego łez. Nadal nie pozbierał się po Hope i Glory. Były dla niego niczym ucieleśnione odkupienie i nadzieja, że nie… nie pozwoli, żeby zginął kolejny niewinny człowiek. Nie wtedy, gdy on go pilnował. Teraz, gdy myślał o nich z perspektywy czasu, nagle zebrało mu się na mdłości, ponieważ dostrzegł podobieństwa między nimi a jego własną rodziną. Popełnił błąd i zostawił ich samych, żeby zmierzyć się z zagrożeniem w pojedynkę. W obu przypadkach został zignorowany i w obu przypadkach przybył do umierających i umarłych zbyt późno.
- Kobieta i jej dziecko, martwe, bo zrobiłem ten sam błąd co wtedy, z moją żoną i chłopakiem. Wszyscy są ze mną. Wszyscy tutaj - mówiąc to wskazał na swoją głowę, po czym starł z policzków więcej łez. - Kiedyś to były tylko sny, ale teraz oni… są gdziekolwiek, gdzie chcą być. Kiedykolwiek. A potem pojawiłaś się ty. Uwierz mi, chciałem, by tamten motor odpalił bardziej niż czegokolwiek. Chciałem, żeby w Bartertown wszystko poszło tak gładko, jak to tylko było możliwe. Chciałem, żebyś mogła zacząć żyć swoim życiem, a wtedy ja mógłbym żyć dalej swoim. Ja nie… - urwał. - Konkrety, proszę. - Muszę dowieźć cię tam najszybciej, jak się da.
- Dlaczego? - zapytała Furiosa.
Gniew wyparował. Chociaż to, co powiedział Max nie do końca odpowiadało na jej pytania, to jednak poruszyło ją do głębi. Tkwił w udręce od kiedy jego rodzina została zabita, co chwila napotykając dusze, których losem było umrzeć na jego oczach. Nic nie mogła na to poradzić, że współczuła temu obciążonemu klątwą człowiekowi. Było jej przykro, że spotkał kobietę i dziecko, które tak bardzo przypominały mu bliskich. Max przeszedł zbyt wiele jak dla jednej osoby, a mimo to nadal jakoś się trzymał. Zaczynała rozumieć, dlaczego był aż tak zdesperowany, ale chciała, żeby sam jej o tym powiedział.
- Boję się kolejnej śmierci. Boję się kolejnego ducha - podjął po chwili Max, zamykając Furiosie usta. - Wiem, co stało się w Górach, dobra? Zapomnijmy o tym, co tam się stało. Wiem, że było blisko, cholernie blisko, ale i tak już za bardzo mi zależy…
Furiosa wyglądała na gotową, by zaprzeczyć wszystkiemu, co mógłby powiedzieć, ale udało mu się ją zaskoczyć.
- Przejmuję się tobą, możesz w to wierzyć albo nie. Przejmuję się za bardzo. Przejmowanie się drugim człowiekiem jest niebezpieczne w tym świecie. Uwierz mi, wiem jaka jest cena tego, że na kimś ci zależy - pochylił się do przodu i oparł głowę na grzbietach spoczywających na kierownicy dłoni. - Myślałem, że warto zaoszczędzić ten jeden dzień. Mniej wspomnień, mniej rzeczy, za którymi będę tęsknił.
To ostatnie mógł akurat zatrzymać dla siebie. Więc już siedział cicho, ze spuszczoną głową. Zwalił jej na głowę swoje problemy. To w żadnym wypadku nie było w porządku. Teraz ona wiedziała. Nie wymaże tej wiedzy ze swojej głowy, a on nie będzie mógł już udawać, że wszystko jest w porządku. Nawet jeśli już nie siedział po uszy w gównie to teraz wpadł w nie aż do dna.
Furiosa również milczała. Wiedziała, że Max się nią przejmował, ale nie miała pojęcia, jak stała się dla niego ważna. Najwyraźniej na tyle, by zdusić to w sobie i przejechać przez samo piekło, tylko dlatego, że była szansa, by przejmować się trochę krócej. Żeby jak najszybciej się jej pozbyć. Żeby nie musiał się martwić, że zdąży się do niej przywiązać. Te wszystkie uczucia były jej całkowicie obce. Czuła się nieswojo. Przez wiele lat nikt się nią nie przejmował. Imperatorzy w Cytadeli przejmowali się tylko tym, że ktoś był chętny zająć miejsce, które zwolnią. Przejmowała się Mary, swoją matką. I Katie, swoją matką wprowadzającą. I swoją najbliższą przyjaciółką, Valkyrie. Ale nie mogła sobie wyobrazić, by mogła przejmować się nimi zbyt mocno. Tymczasem obok niej siedział mężczyzna, który niemal postradał rozum, który powiedział jej o sobie wszystko, co było do powiedzenia. Znali siebie nawzajem zaledwie od pięciu dni, ale mówił do niej, jakby byli towarzyszami przez całe tysiące. Musiała przyznać przed samą sobą że Max był dla niej ważny, ale jego doświadczenia z ludźmi były całkowicie odmienne od jej własnych. Nigdy nie miał szansy przeżyć żałoby, nigdy nie mógł opłakać utraconych bliskich. Było duże prawdopodobieństwo, że nigdy mu się to nie uda. Ona przydarzyła mu się przypadkiem, w trudnych okolicznościach. Oczywistym było, że nie chciał ryzykować ponownie. Rozumiała to.
- Max. - Mężczyzna uniósł głowę i spojrzał na linię horyzontu, ale nie na nią. - Jedźmy już.
Bez słowa odpalił silnik Interceptora i podjęli przerwaną podróż na południe.
---
Jechali tak długo, jak było to możliwe, póki słońce wznosiło się nad horyzontem. Chociaż księżyc cały czas przybierał i rozświetlał nocny krajobraz Max spokojnie wytłumaczył, że lepiej zrobią, jeśli przyjadą na miejsce za dnia. Mało kto przyjeżdżający w środku nocy ma dobre intencje.
Nie znaleźli żadnej dziury, w której mogliby ukryć się na noc, więc Interceptor ponownie został zaparkowany między wydmami. Kolacja tego wieczoru była solidniejsza niż wcześniej, ponieważ pominęli kilka posiłków ze względu na okoliczności, w jakich się znaleźli. Mimo to przebiegła w ciszy i została została zakończona szybciej, niż zwykle. Żadne z nich nie miało drugiemu nic do powiedzenia i żadne z nich nie cieszyło się na bliskość, jaką wymuszała ciasna przestrzeń samochodu.
Furiosa przy pierwszej okazji oznajmiła, że obejmuje wartę i wysiadła na chłodne, nocne powietrze z pistoletem ukrytym pod kurtką. Ubrania Lumpiary były wygodniejsze niż jej własne i dawały więcej ciepła, ale temperatura obniżyła się tak bardzo, że zaczęła drżeć z zimna. Wzięła koc z bagażnika i ruszyła w górę najbliżej wydmy. Gdy dotarła na szczyt westchnęła ciężko, wypuszczając z ciała napięcie, które kłębiło się w nim przez ostatnie godziny. Po tym, co Max jej o sobie powiedział, dosłownie dusiła się w kabinie samochodu. Nie miała pojęcia, jak zareagować, co powiedzieć. Co można powiedzieć człowiekowi, który chce się jej pozbyć niczym gorącego kamienia. Przypuszczała, że nic. Najlepszym, co mogła zrobić, było dotarcie… w to miejsce, o którym cały czas mówił… w jednym kawałku i zostawienie go jego własnemu losowi. Musiała w końcu przyznać, że zabolało ją, że podróżuje z kimś, kto nie chce mieć z nią absolutnie nic wspólnego. Z czasem zaczęła doceniać towarzystwo Maxa. Być może tylko dlatego, że była otoczona przez półtrwałych, kamidolonych Wojnysynów, którzy marzyli tylko o tym, by umrzeć i miała ich po dziurki w nosie. Mimo trapiących go demonów okazał się bardziej ludzki, niż większość ludzi, których spotkała. Dał jej tak wiele, chociaż wcale o to nie prosiła, w sytuacji, gdy inni ludzie tylko by ją wykorzystali. Nie mogła udawać, że wiedziała, co działo się w jego głowie, ale, cokolwiek go dręczyło, z całą pewnością na to nie zasłużył.
W końcu zdecydowała, że musi przestać myśleć o Maxie i skupić się na otoczeniu. W świetle księżyca krajobraz był trupioblady, przyjemna odmiana po przypalonym oranżu dnia. Ze szczytu swojej wydmy widziała wszystko w promieniu wielu mil i ukojenie przyniosło jej to, że były tam tam tylko skały i piach. Już dawno porzucili drogi i wyznaczone w pyle ścieżki. Zamiast tego jechali przez pustkowia po swojemu, po nieużywanych traktach. Najwyraźniej zrobili dobrze. Owinęła się ciaśniej kocem myśląc o dniu jutrzejszym. Pomimo zapewnień Maxa nadal była sceptyczna. Nie do końca potrafiła określić, co czuła na myśl o zadomowieniu się w nowym miejscu. Była pełna niepokoju. Czy uda jej się odnaleźć drogę powrotną do Zielonego Miejsca Wielu Matek? Czy dopasuje się do lokalnej społeczności? To nie miało żadnego znaczenia - to Max zdecydował, gdzie ją wysadzi. I tak zrobił więcej, niż musiał, żeby jej pomóc. Mogła mieć tylko nadzieję, że ich podróż była tego warta.
Chapter 17: Podziękowania
Summary:
Posłuchasz, co chcę ci powiedzieć. Wiem, że jest ci ciężko. Nie chcesz mnie tutaj, nie prosiłeś się o to. Rozumiem to. To cię przeraża. To też rozumiem. To dla ciebie nieprzyjemne. To rozumiem również. Ale i tak za wszystko ci dziękuję.
Chapter Text
Tej nocy Max nie zasnął. Kręcił się z boku na bok, nie mogąc ułożyć się do snu… a może po prostu nie chcąc. Czuł się jak dziecko oczekujące na Gwiazdkę, ale z całkowicie nieodpowiednich powodów. Furiosa zniknie i w końcu będzie wolny. Ale to brzmiało źle i pozostawiało niesmak. Zdecydował, że poradzi sobie bez niej. Jednak wspomnienia spędzonego z nią czasu pozostaną. Będzie musiał znaleźć sposób, by o nich zapomnieć. Powiedział sobie, że przecież przeszedł już przez gorsze rzeczy. To naprawdę nic takiego. Nic. Niemal zniewaga dla wszystkiego, co wydarzyło się wcześniej. Jeśli w ogóle miało to jakiś sens, cały czas balansował na krawędzi absolutnego szaleństwa, w zależności od okoliczności przechylając się to w jedną, to w drugą stronę. Bez mrugnięcia okiem mógł stwierdzić, że tkwił na tej krawędzi przez całe swoje życie, jednak to wszystko z Furiosą sprawiło tylko, że rozpadlina stała się wieksza i upadek będzie bardziej bolesny. Być może już spadł, tylko nie chciał tego zauważyć? Tracił rozum z powodu jednej osoby, kobiety, wobec której bał się żywić uczucia, jak do Hope… i do Jessie. Myślenie życzeniowe było zbrodnią. A nadzieja matką głupich.
Obrócił się na drugi bok i zobaczył stojącą na szczycie wydmy Furiosę. Poczuł się winny. Nie zasługiwała na to, by usłyszeć, że była dla niego ciężarem. Wiedział, że potrafiła sama o siebie zadbać, miała silne ciało i bystry umysł, jednak nie był w stanie pozbyć się myśli, że jest za nią odpowiedzialny. Jego duchy stały nad nim i czekały na jeden zły ruch, który mogłyby mu wytknąć i za który mogłyby go ukarać. Chociaż Furiosa miała wolną wolę Max po części ponosił konsekwencje tego, co się z nią stanie. Bez znaczenia, czy przyłoży do tego rękę czy pozostanie bierny.
Odwrócił się do wnętrza kabiny i spróbował umościć się wygodniej w fotelu. Jutro będzie po wszystkim. Podzielą wodę i jedzenie. Podzielą szpej, który uda mu się znaleźć, żeby miała czym handlować. Furiosa dostanie swój przydział broni, dobre słowo na drogę i będzie wolny. Może chwilę zostanie, ale i tak wkrótce opuści to małe, przyjazne miejsce, żeby znaleźć inne miejsca, w których będzie mógł oddawać się swoim ponurym myślom. Ponieważ wypadł z łask, w Bartertown mógł pokazać się tylko w przebraniu. Może znajdzie inne miejsce do handlowania? Być może podjedzie na Solnisko, jak planował już wiele razy? Jednak teraz musiał uspokoić myśli. Gdy pozbędzie się swojej pasażerki, będzie mógł rozmyślać ile dusza zapragnie.
Zanim zasnął, uderzyła go ostatnia myśl: jeśli wróci na południe, będzie mógł znów ją zobaczyć. Ale czy to będzie dobre?
---
- Max.
Tyle wystarczyło, by poderwał się i sięgnął do pochwy na udzie po nóż. Szybko rozpoznał Furiosę, kucającą przy otwartych drzwiach po stronie pasażera. Opadł na posłanie. Wróciły do niego wszystkie ponure myśli z poprzedniego dnia. Westchnął ciężko i potarł twarz, usuwając piasek z oczu.
- Możesz objąć straż do świtu?
Max bez słowa podniósł oparcie fotela do pionu, wysiadł z Interceptora i schował pistolet do kabury. Zasługiwała na odpoczynek, a on jej go zapewni. Rzucił okiem przez ramię, upewniając się, że Furiosa była bezpieczna, po czym wdrapał się na szczyt tej samej wydmy, na której wcześniej stała i zaczął wachtę. Pomimo złych snów duchy były ciche, więc, póki nie było innej potrzeby, postanowił nie myśleć o niczym.
Niedługo na wschodzie pojawiło się słońce. Niebieskie niebo zaczęło przyjmować pomarańczową barwę, malując piach i kurz na kolor ochry. Był wdzięczny, że bezpiecznie doczekali kolejnego świtu. Po raz ostatni rozejrzał się po okolicy i utykając ruszył w dół, do Interceptora. Zajrzał do środka i zobaczył spokojnie śpiącą Furiosę. Nerwowo przestąpił z nogi na nogę. Nie powinien tęsknić z tym widokiem. Wziął z bagażnika trochę jedzenia i cicho wsiadł do środka. Po chwili wahania zdecydował się ją obudzić.
- Furiosa - mruknął cicho.
Próbował naśladować ton, którego ona użyła wcześniej, ale i tak zabrzmiało to dziwnie. Po chwili uświadomił sobie, że to był pierwszy raz, gdy wymówił jej imię. Ciekawe, czy ostatni? Kobieta ocknęła się z dużo większą gracją niż on i otrząsnęła się, przeganiając pragnienie, by z powrotem pójść spać. Wyjrzała przez okno i zobaczyła jaśniejące niebo. Wstał nowy dzień.
- Gotowa? - zapytał, jakby faktycznie chcieli spędzić razem więcej czasu zanim zakończą podróż.
On już od dawna był gotowy, żeby ją zakończyć, ponieważ zbyt bał się pozwolić, żeby trwała dłużej, niż było to absolutnie konieczne. Furiosa wiedziała, że była z nim wyłącznie z jego dobrej woli. Po tym, co powiedział jej wczoraj, wiedziała, jak trudnym było dla niego przebywanie w jej towarzystwie. Odpowiedziała na jego pytanie twierdząco, tak jak oboje oczekiwali. Max pozwolił jej do końca rozbudzić się zanim podał jej część porannego posiłku.
- Wiem, że powiedziałeś mi, żebym podziękowała ci, jak dojedziemy na miejsce - zaczęła Furiosa. Zauważyła, że Max cały się spiął. - Uważam, że jesteśmy już dostatecznie blisko i nie chcę, żebyś odjechał i nie pozwolił mi na to.
Jeśli Max miałby być całkiem szczery, to właśnie tak zamierzał zrobić. Podziękowania były zbędne. Nie chciał ich. Pokazałyby tylko, że coś zrobił; coś, co było dla niej ważne i doceniła go za to. Nie potrzebował. Nie chciał. To sprawiłoby tylko, że pozostałby w jej pamięci, a ona w jego, i potem mógłby wracać do wspomnień z tych kilku dni. Chciał zapomnieć o niej i wszystkich “dobrych uczynkach” które jej wyświadczył. Chciał nie myśleć o tym, że gdyby miał ją uratować jeszcze raz, zrobiłbym to ponownie. Podniósł rękę, żeby przerwać jej i ją uciszyć. Chciał powiedzieć, że to może poczekać. Wyjaśniłby, że nie musi mu dziękować. “Zostaw mnie samego i to będzie najlepsze podziękowanie na świecie”. Mógł posłać jej srogie spojrzenie ponad deską rozdzielczą i ostatecznie pokazać, o co mu chodzi, chociaż bycie wobec niej wrogim wydawało się kompletnie nie na miejscu. Jednak to Furiosa uciszyła jego, zasmucona tym, że nie chciał słuchać, co miała mu do powiedzenia.
- Nie, nie będę cicho - machnęła ręką naśladując jego wcześniejszy gest - ok? Posłuchasz, co chcę ci powiedzieć. Wiem, że jest ci ciężko. Nie chcesz mnie tutaj, nie prosiłeś się o to. Rozumiem to. To cię przeraża. To też rozumiem. To dla ciebie nieprzyjemne. To również rozumiem. Ale i tak za wszystko ci dziękuję. Dziękuję ci za to, że wepchnąłeś mnie do samochodu zamiast wyciągnąć mnie na zewnątrz i zastrzelić. To byłoby uczciwe. Dziękuję za wszystko, co zrobiłeś w Bartertown. Dziękuję, że spróbowałeś dowieść mnie tutaj, nawet jeśli nie była to najprzyjemniejsza podróż. I dziękuję ci, że traktowałeś mnie jak człowieka. Jak kogoś równego sobie. Zbyt wielu ludzi szybko wykorzystałoby przewagę, jaką mają nad kobietą. Nad… - urwała i popatrzyła na swoją protezę.
Jedna ręka mniej powinna utrudniać zawijanie, sznurowanie, tkanie, ubieranie się, prowadzenie samochodu, jednak w tym świecie oznaczała jedną rękę mniej do walki, do strzelania, do obrony. Furiosa potrafiła o siebie zadbać, ale bez wątpienia miała słaby punkt, który można było przeciwko niej wykorzystać.
- Uratowałeś mi życie. To wiele dla mnie znaczy. Myślę, że nigdy nie będę ci się w stanie za to odwdzięczyć, nawet jeśli to, że w końcu się od ciebie odpieprzę prawdopodobnie ci wystarczy. Ale wiedz, że jestem ci wdzięczna i nie zapomnę o tym.
Furiosa rozluźniła mięśnie, które napięła, gdy Max postanowił ją uciszyć i usiadła w swoim fotelu. Wyrzucenie tego wszystkiego z siebie pomogło jej, chociaż wiedziała, że Max musiał się z tym poczuć niekomfortowo. Być może właśnie tego potrzebował? Może Max potrzebował właśnie to usłyszeć? Nie zamierzała mówić mu, że to, co zrobił, mogło odkupić jego dawne winy, ale przynajmniej mogła mu powiedzieć, że zrobił coś dobrego i wszystko jest w porządku. Nie było żadnej klątwy, która przenosiła się na wszystkich, których spotkał. Co najwyżej seria niefortunnych zdarzeń. Może on też coś zyska na tym wszystkim? Może jego los się odmieni? Ale o tym wolała nie myśleć, żeby nie zapeszyć.
- Ok? - zapytała, odwracając się w jego stronę w oczekiwaniu na odpowiedź.
Po części spodziewała się, że się jej odgryzie. Albo powie jej coś jeszcze bardziej okrutnego niż oboje do tej pory sobie powiedzieli, ale…
- Ok - powiedział, po czym bez słowa włączył silnik i wrzucił bieg.
Byli na ostatniej prostej. Cel był już blisko. Osiemdziesiąt mil, według mapy. Ciekawe, jak szybko tam dotrą?
Chapter 18: Ostatnia prosta
Summary:
Max nie spodziewał się żadnych więc kłopotów. Powinien być mądrzejszy.
Chapter Text
Max stanął na skalnej iglicy, skąd miał lepszy widok na otaczający ich teren. To był jeden z punktów orientacyjnych na jego mapie, coś, co dokładnie określało jego pozycję i mówiło mu, że byli blisko. Z góry dostrzegł serię elementów krajobrazu które zaznaczył na swojej mapie. Sprawdził jeszcze z kompasem: dziesięć mil na południowy wschód, potem prosto na południe-południowy zachód i będą na miejscu: w jednej z pierwszych osad na które natrafił podczas swoich podróży. To były prawdziwe rudery, zlepione z różnych śmieci które udało się zdobyć mieszkańcom Pustkowi. Ludzie ledwo dawali radę przetrwać na mięsie jaszczurek, wodzie z kolektorów rosy i okazjonalnym handlu z mijającymi ich karawanami. Mimo to, radzili sobie lepiej niż większość skazana na przemieszczanie się z miejsca na miejsce i brak stałego domu. Niedaleko znajdowała się kolejna osada, której mieszkańcy żyli mniej- więcej w ten sam sposób. Wszystkiego dość, by dało się żyć dalej. Z nich trzech, najlepszym miejscem, w jakim człowiek mógł się znaleźć, był Gród. Nie ważne, czy chciałeś się tam osiedlić czy pohandlować. Trzy osady stanowiły mniejszą, szlachetniejszą przeciwwagę dla majaczącego na północy Triumwiratu. Na początku Max planował zabrać Furiosę właśnie tam, ale wiedział, że niewielka wymiana z przewodnikiem karawany (poparta dyskretnym błyskiem pistoletu) pozwoli Furiosie dotrzeć z pierwszego miasteczka do Grodu. Podzieli się z nią szpejem.
Zszedł w dół niewielkiej wieży i wrócił do Interceptora i Furiosy, która podążyłaby za nim na górę, gdyby jej proteza nie była tak ciężka.
- Niedługo dojedziemy - powiedział jej ponad dachem samochodu i wsiadł do środka.
Odjechali. Oboje byli spokojni, pomimo tego wszystko, co powiedzieli sobie w ciągu ostatniej doby. Każde z nich wyrzuciło z siebie, co potrzebowało. W efekcie napięcie między nimi stało się mniejsze. Nie było więcej tematów do rozmowy. Nie było oczekiwań. Żadnych sekretów. Nikt nie mógł udawać, że robią coś innego, niż w rzeczywistości. Oboje znaleźli w tym ukojenie.
Max musiał przyznać, że z nerwów zaczynał boleć go brzuch. Być może to tylko uczucia związane z tym, że to wszystko niedługo miało się skończyć przybrały fizyczną formę? Być może niepewność, co się stanie, gdy wreszcie dotrą na miejsce? Uznał, że to niepokój związany z oczekiwaniem. Spłukał go łykiem wody i zignorował.
W końcu dotarli do kolejnego punktu orientacyjnego: serii płaskich, łuskowatych głazów, których czernie i szarości wyraźnie odcinały się na tle pomarańczowego krajobrazu. Max podejrzewał, że były to łupki bitumiczne pochodzące z tej samej warstwy, z której Gazownia czerpała ropę. Gryzący dym z rafinerii był zaledwie smużką na horyzoncie, ale jeśli miał rację, oznaczało to, że w najbliższym czasie nie musieli się martwić, że ropa nagle się skończy. Max skierował Interceptora na południe-południowy wschód. To była już naprawdę ostatnia prosta ich podróży i każda mila ciągnęła się w nieskończoność. Odliczał dni, odliczał zakręty, ale nawet ten ostatni odcinek zdawał się trwać całą wieczność, chociaż jadąc średnio 80 mil na godzinę powinni tam dotrzeć dosłownie w kilka minut. Max w stresie nigdy nie był w stanie poprawnie oceniać upływu czasu. Dni mijały jak minuty, sekundy rozciągały się poza wszelką skalę. Mógł jedynie zapiąć pasy i liczyć, że niedługo będzie po wszystkim.
Coś jednak było nie tak. Znajdowali się zbyt blisko cywilizacji żeby nie widzieć żadnych jej śladów. Max był przekonany, że głaz, który właśnie minęli, powinien mieć po północnej stronie przybudówkę. A tutaj, na tej połaci wybielonego słońcem piasku, powinna być szopa, którą kiedyś nazywali punktem wartowniczym, ale od dawna stała pusta. Gdy dotarł do bardzo znajomego miejsca miał już pewność, że coś było bardzo, bardzo nie tak. Wokół nich powinno być miasto. Gdzie były chaty? Budynki? Domy? Ludzie? Max wysiadł z Interceptora i zaczął wędrować po okolicy szukając miejsca, co do którego był pewien, że znajdowało się pod cynową podłogą. Kopnął hałdę piachu i zaczął rozgarniać ją rękami, ponieważ wiedział, że coś musiało tu być. Cokolwiek. Ale nic nie znalazł. Wstał z ziemi i rozejrzał się dookoła. Tu powinna być zbieranina chat, ale wyglądało to tak, jakby nigdy nic tu nie było. Wszystko zostało wyrwane i gdzieś zabrane. Było tu niemal zbyt czysto. Może się przenieśli? Może dołączyli do innego miasta. Albo do Grodu? A może spotkało ich coś gorszego? Max nie miał pojęcia, ale wiedział, że był tylko jeden sposób, by poznać odpowiedź.
Furiosa stała za otwartymi drzwiami Interceptora i obserwowała, jak Max kopał w piachu. Czego szukał? Nic nie wskazywało na to, by skrywał jakiś sekret. Co spodziewał się znaleźć? Potrzebowała chwili, by w końcu zrozumieć: czy przypadkiem nie powinni być właśnie w środku jednej z osad? Chciała zapytać o to Maxa gdy wróci do samochodu, ale miał już gotową odpowiedź zanim zdążyła otworzyć usta.
- Tutaj była osada. Znikła. Ani śladu.
Usiadł za kierownicą. Wskoczyła za nim i ledwie zdążyła zamknąć drzwi zanim odjechał w poszukiwaniu drugiej osady. Prawdopodobnie nie było się czym przejmować. Pewnie przenieśli się do innego miasta albo do Grodu. Kto zadałby sobie trud by zabrać absolutnie wszystko? Niewielu ludzi, ale nierozsądnie było odrzucać taką możliwość. Nawet nie chciał o tym myśleć.
Dotarli do miejsca, w którym powinna znajdować się kolejna osada. Max z całej siły zacisnął dłonie na skórze i plastiku kierownicy. Nic. Zrobił to samo, co poprzednio: zaczął przetrząsać piach w poszukiwaniu najmniejszego kawałka drewna, cyny albo stali. Czegokolwiek, czego nie stworzyła natura. Nic nie znalazł. Dlaczego nic nie znajdował? Czy z tego miejsca również się przenieśli do Grodu czy raczej spotkało ich coś złego? Teraz już wiedział, że jedna z tych możliwości stawała się bardziej realna od drugiej i nie wyglądało to dobrze. Furiosa chciała go o coś zapytać. uciszył ją gestem dłoni. Nie miał żadnych odpowiedzi. Nic nie wiedział. Całą jego pewność siebie i cierpliwość diabli wzięli.
Pojechał dalej, znalazł kolejny punkt orientacyjny ze swojej mapy i tylko utwierdził się w przekonaniu, że znajdowali się dokładnie tam, gdzie uważał, że powinni się znajdować. A osady zniknęły. Nie tracąc czasu wrócił do Interceptora. Musiał dostać się do Grodu. Jeśli osady naprawdę znikły to był absolutnie ostatni bastion ludzkości ocalały na Południu. Zbyt potężny, by poddać się najeźdźcom Gród wznosił się samotnie na wyżynie i jedyna droga do środka wiodła po zwodzonym moście. Platforma otoczona była wysokimi murami a Gród wznosił się nad Pustkowiem niczym warowny zamek. Był nie do zdobycia. Prawda?
Furiosa widziała, że coś było nie tak. To nie był żaden spektakl, który miał wyprowadzić ją z równowagi. Widziała na jego twarzy, w jego gestach i ruchach, że zupełnie się tego nie spodziewał. Teraz nie martwił się już tym, że miał ją na karku. Zamiast tego musiał zmierzyć się z możliwością, że każde znane mu miejsce na południu zostało zrównane z ziemią, a zamieszkujący je ludzie nie żyją. Nie wyglądało to dobrze.
Skierowali się na zachód i w krótce zobaczyli go na horyzoncie. Okolica stała się bardziej urozmaicona, ale nic nie było tak majestatyczne jak płaskowyż, na którym wznosił się Gród i prowadząca do niego droga. Max pędził pełnym gazem. Furiosa mogła tylko biernie czekać na rozwój wydarzeń. Jechali przez płytką dolinę. Gród był coraz bliżej i bliżej. W końcu wjechali na podjazd.
Most był opuszczony. Most nigdy nie był opuszczony. Na murach nie było strażników. Zawsze byli na nich strażnicy. Gród i otaczający go płaskowyż spowijała cisza i bezruch. Max nie miał pojęcia, co to mogło oznaczać. Ostrożnie wyjął pistolet i strzelbę z mocowań. Bardzo powoli wysiadł z samochodu. Powstrzymał Furiosę, która również chciała wysiąść.
- Zostań w samochodzie. Jeśli coś się stanie: jedz. Jedz szybko i daleko.
- Max…
- Obiecaj mi.
Dokładnie o to mu chodziło. Nie wiedział, co czekało na nich wewnątrz murów Grodu, nie wiedział, co może ich tam spotkać. Być może mieli jakiś dobry powód, żeby odprawić strażników i opuścić most. Być może jakieś wydarzenie tego właśnie wymagało i wszystko było w porządku. Równie dobrze w środku mógł siedzieć tuzin rozbójników, tylko czekających, aż przekroczą próg, żeby ich zabić. Albo nic tam nie było. Jeśli wewnątrz Grodu czekała na nich śmierć, Max zadba o to, by tylko on zginął. Furiosa chciała zaprotestować. Potrafiła o siebie zadbać. Potrafiła strzelać. Nie trzeba było jej niańczyć jak Wojniaka. Wiedziała jednak, że Max nie chciał, by kolejna osoba zginęła pod jego kuratelą. Nie chciał mieć kolejnego ducha, który by za nim podążał, ponieważ uroił sobie, że to zawsze jego wina. Jeśli z nim teraz pójdzie, to będzie tylko jej wina. Była gotowa, by za nim pójść, ale została w samochodzie.
- Obiecuję.
Max spojrzał ostatni raz na Furiosę i ruszył w górę podjazdu. Zaciskał palce na pistolecie, który trzymał przed sobą. Dłonie mu drżały. Nie wiedział, czy lepiej pobiec czy się skradać. Tak czy siak posuwał się w kierunku wznoszącego się przed nim Grodu. Postawił ostrożnie stopę na moście, który cicho skrzypiał przy każdym kroku. Szedł najwolniej, jak potrafił. Zauważył, że mechanizm unoszący most został kompletnie odłączony. Zauważył dziury po kulach i osmalenia na ścianach. Stoczono tu bitwę. Dotarł do końca mostu i stanął w bramie Grodu. Nie musiał nawet wchodzić do środka, by zobaczyć wszystkich mieszkańców leżących pokotem pośrodku twierdzy. Wszyscy byli martwi.
Chapter 19: Gród
Summary:
Gród został stracony.
Uwaga: martwe ciała, makabryczne opisy, wspomnienie kanibalizmu, myśli samobójcze.
Chapter Text
Wszyscy byli martwi.
Martwi.
Mężczyźni, kobiety, dzieci, starcy, martwi.
Martwi.
Max był zbyt przerażony, żeby się poruszyć, zrobić krok naprzód albo wycofać się. Czuł się, jakby stał na polu minowym, osaczony z każdej strony, bez drogi ucieczki. Jeśli zrobiłby krok do przodu, mógłby rozpaść się na kawałki tu i teraz. Ale jeśli wycofa się, nigdy nie dowie się, co się wydarzyło. Na przekór zdrowemu rozsądkowi wszedł do środka. Powietrze wypełniał ciężki odór gnijących ciał i brzęczenie much. Zobaczył kłębiące się na zwłokach larwy. Jednak jego ciało poddało się dopiero w chwili, gdy wiatr zmienił kierunek i smród rozkładu uderzył go z całą mocą. Max zgiął się wpół i zwymiotował, marnując cenną wodę i energię, jednocześnie pozbywając się potencjalnej trucizny. Z każdym zrywem torsji zginął się coraz bardziej, aż w końcu klęczał na ziemi. Zwinął się w bólu, gdy żołądek opróżnił się całkowicie i wymiotował już samą żółcią.
Delikatne dotknięcie w plecy wystarczyło, by przerwać atak wymiotów i sprawić, że odskoczył w bok, mierząc z pistoletu w kogoś, kto go dotknął. Wypuścił go gdy tylko ją rozpoznał.
- Powiedziałem, żebyś tu nie szła - powiedział słabym głosem cały czas klęcząc na ziemi.
Max usiadł. Odwrócił głowę w drugą stronę, wypluł resztki żółci i oczyścił nos.
- Nie… nie wiem czy…
Teren nie był czysty. Labirynt pomieszczeń otaczający główny plac był jeszcze niezbadany. Mogli nie być sami.
Furiosa chciała powiedzieć, że jeśli ktoś miałby zaatakować, wykorzystałby moment, gdy wymiotował, ale jej uwagę przykuły ciała.
- Och… - westchnęła i zasłoniła twarz.
Podeszła do zwłok. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziała. Ktokolwiek zabił ich wszystkich ułożył ich tu celowo. Ciała zostały okaleczone… nie… zostały rozebrane na mięso. Brakowało mięśni ud i łydek, ramion i żeber, jamy brzuszne były opróżnione, ale narządy wewnętrzne zostały porzucone w kącie. Na myśl przyszli jej tylko kanibale. Bardziej brutalni mieszkańcy Pustkowi, jak rozbójnicy czy ktoś w rodzaju Wojnysynów, nie byłby w stanie tak precyzyjnie powycinać kawałków mięsa. To wszystko wyglądało obco, pomimo tego, że wiedziała, że Lumpy gustowały w długiej wieprzowinie. To nie była ich robota. Oni zabierali ciała w całości albo zostawiali je tak zmasakrowane, że w ogóle nie przypominały już ludzi. Ci tutaj zarżnęli tych ludzi jak bydło, a potem ułożyli ich, żeby rozebrać tusze i wyciąć najlepsze kawałki. Było w tym coś chorobliwie fascynującego. Nie chciała mieć tym nic wspólnego.
Max oddalił się i pokuśtykał w dół metalowej rampy w kierunku Interceptora. Minął drzwi po stronie kierowcy, chociaż coś w nim krzyczało: jedz, jedz, jedz. Zignorował ten zew i zamiast tego wziął pięciolitrowy kanister wachy i wrócił z nim do Grodu.
Furiosa nie zauważyła jak odchodził, ale dostrzegła go, gdy wracał. Zobaczyła kanister z paliwem w jego ręce, ale nie poświęciła mu większej uwagi do momentu, gdy zaczął polewać z niego ciała.
- Max…
- … tak trzeba.
Nie mógł zostawić ich na pastwę much lub innych, dla których ich zwłoki okazałyby się wartościowe. Ich ciała zostały zbezczeszczone. Max nie mógł pozwolić na nic więcej. Więc lał i lał, w końcu wytrząsnął nawet ostatnie krople, jakby uznał, że również były niezbędne. Potem rzucił kanister w stronę mostu i wyciągnął zza paska jedną z kilku flar, które posiadali i przygotował się, żeby ją rzucić. Furiosa zareagowała błyskawicznie.
- Gdy to podpalisz ludzie zobaczą dym - powiedziała kładąc mu jedną dłoń na ramieniu a drugą zaciskając wokół jego nadgarstka.
Max nie zareagował, nadal wpatrując się w ciała.
- Skończyliśmy tutaj?
Potrząsnęła nim delikatnie. Max odsunął się i schował flarę. Znalazł swój pistolet i powlókł się z dala od zwłok, w kierunku szop zbudowanych wzdłuż murów.
- “Tylko na wszelki wypadek”- pomyślał.
Furiosa podążyła za nim z karabinkiem w rękach.
W Grodzie nie pozostał nikt żywy, żaden przyjaciel czy wróg. Domy zostały całkowicie ogołocone, nawet z najdrobniejszych przedmiotów. Furiosa była zaskoczona, że nie zabrali ścian. Max to zignorował i przedzierał się przez kolejne pokoje dopóki wszystkie nie zostały sprawdzone. Gdy skończyli nadal czuł niedosyt. Ale tu nie było do zrobienia już nic więcej. Gród został stracony.
Jakiś czas temu oznaczył trzy osady na swojej mapie: trzy grube krzyże symbolizujące, że były to dobre miejsca, bezpieczne przystanie. Teraz już nich nie było. Wiedział, że w nadchodzących dniach będzie musiał wyciągnąć mapę, wymazać je wszystkie trzema liniami i na zawsze o nich zapomnieć. Ten symbol, obecny w wielu miejscach mapy, oznaczał: miejsce niebezpieczne. Oznaczył tak również trzy piekielne, dominujące całą okolicę miasta. Umieszczenie tego samego symbolu na tych trzech, położonych na południu bastionach człowieczeństwa było niczym świętokradztwo. Oznaczało również, że już nie miał tu czego szukać. Niemal natychmiast pomyślał o Furiosie. Nie było już sensu udawać, że ona nie istnieje. Zanosiło się na to, że spędzą razem jeszcze sporo czasu. Po kręgosłupie przebiegł mu dreszcz. W głowie zaroiło mu się od pomysłów w jaki sposób zginie (będzie mogła zginąć) u jego boku. Max wiedział, że kobieta i tak skończy jako kolejne ciało na piasku.
Kolejny stos kości starty przez wiatr na proch.
Kolejny duch podążający za nim, gdziekolwiek się uda.
Wszystko, czego dotknął, musiało umrzeć. Jeśli z nim zostanie, śmierć tylko nadejdzie szybciej.
Jego ciało stało przed szpalerem okaleczonych zwłok. W dłoni ściskał flarę. Z błogosławieństwem Furiosy zapalił ją i rzucił na stos. Płomienie wystrzeliły w górę, czarny dym wzniósł się wysokim słupem nad Grodrem. To był znak, żeby odejść, ale coś sprawiło, że nie mógł ruszyć się ze swojego miejsca przed stosem.
- “Skocz”- szepnął do niego głos.
- “Dołącz do nich” zawtórował drugi.
To był niemal całkiem dobry pomysł. Dlaczego Max musiał nadal żyć gdy tak wielu innych odchodziło przed swoim czasem?
- “Dołącz do nich”.
Może powinien? W końcu dosięgła by go kara. Jakby te miesiące i lata spędzone z podążającymi za nim duchami nie wystarczyły.
- “Wróć do domu, do żony i dziecka” powiedział ktoś inny.
Poczuł chłód na całym ciele. Zaczął drżeć. Poczuł, jak jego sztywne kolano zgina się i prostuje, przysuwając go bliżej do płomieni. Ramię, które nie należało do niego, objęło go w pasie, a w jego polu widzenia pojawiła się twarz.
- Max - powiedziała Furiosa.
To wstrząsnęło nim tak, jakby obudził się z koszmaru. Jego noga znów drgnęła, gdy jeden z duchów przesłał niezrozumiałą wiadomość. Poślizhnął się na kawałku metalu i wpadł w objęcie Furiosy głębiej, niżby chciał. Otrząsnął się i spróbował skupić wzrok na czymś innym, wpatrując się w ziemię pod ich stopami.
- Chodźmy już.
Odczekała chwilę i łagodnie pokierowała go dalej od ognia. Wkrótce podążył za nią z własnej woli. Chociaż współpracował, Furiosa pozostała blisko i mocno obejmowała go ramieniem. Widziała, jak stał nad płonącymi ciałami i bez trudu mogła powiedzieć, że coś chorego lęgło się w jego głowie. Pamiętała, co wyjawił jej wczoraj. Pomyślała, że Max musiał obwiniać się za wszystko, co się tu wydarzyło. Jego duchy i tak już stanowiły problem. Co jeszcze dołożą mu ci wszyscy ludzie? Coś gorszego niż piekło, w którym już żył, tego była pewna, bo stos wyglądał, jakby potrzebował więcej paliwa.
Wyszli z Grodu. Max z całej siły zacisnął palce na trzymanym w ręku kanistrze. Nie odsunął się od Furiosy, nie odsunął pocieszenia, które dawała. Trudno było mu to przyznać przed samym sobą, ale miłe ciepło jej ciała było lepsze niż żar płomieni i mrowiące zimno, które spływały po nim, gdy duchy poganiały go w stronę śmierci. Musiał też przyznać, że Furiosa trzymała go tu i teraz, chociaż bolało go, że ktoś, kogo chciał się pozbyć ze swojego życia, okazał się użyteczny. Wiedział, że jego stosunek do niej musi się zmienić. To nie było właściwe: zrażać ją do siebie, traktować jak piąte koło u wozu, jak podczłowieka. W jego głowie było tyle spraw, z którymi musiał sobie poradzić. Zaczynając od tego, że bał się mieć towarzysza i bał się, że może go stracić.
Wrócili do Interceptora. Max przytroczył kanister do bagażnika i wślizgnął się na fotel kierowcy. Czarny dym kłębiący się nad Grodem przykuł jego uwagę, ale postarał się o nim nie myśleć. Uruchomił silnik i zawrócił, zostawiając go za plecami.
- Gdzie teraz pojedziemy?
- Nie mamy już gdzie jechać.
Nie znał żadnego miejsca, do którego mogliby się udać. Bartertown zrobiło się wrogie, osady, których tak długo szukał, padły ofiarą nieznanego wroga. Połączył ze sobą te dwa obszary jak porwane nitki. Teraz węzły się rozplątały, a jego mapa była bezużyteczna, ponieważ każdy punkt na niej był niebezpieczny, niebezpieczny, niebezpieczny. Jedyną rozsądną drogą wydawała się ta, która zbierze ich jak najdalej stąd.
- “Nadal jest Zielone Miejsce” -pomyślała Furiosa.
To właśnie tam chciała się udać, gdyby wszystko poszło zgodnie z planem. Ale nie poszło, i teraz była tutaj. Już nie bała się Maxa, już nie wątpiła w jego intencje. Wiele Matek od dawna było ostrożnych w kontaktach z mężczyznami, ale Max zrobił dla niej więcej, niż było trzeba, żeby go zaakceptowała. Nie musiała już trzymać istnienia Zielonego Miejsca w sekrecie. W sytuacji, gdy nie mieli dokąd pójść, nawet nie powinna.
- Jest jedno miejsce… o którym wiem.
- Gdzie? - zapytał max patrząc na nią kątem oka.
Ciekawe, dlaczego nie powiedziała o nim wcześniej? Może dlatego, że zupełnie nie było po drodze? Albo po prostu dlatego, że nie chciała, żeby o nim wiedział.
- Zanim zostałam porwana do Cytadeli żyłam za górami z moim ludem, w Zielonym Miejscu Wielu Matek. Jeden dzień drogi od przesmyku w górach i będziemy na miejscu.
- Zielone Miejsce?
Od dawna nie słyszał słowa “zielone”, a i myślał o nim tylko przy okazji gnijących kończyn. Z całą pewnością nie mówiła o…
- Roślinność. Drzewa, trawa, bulwy i warzywa… To jedyne miejsce, w którym nadal panują odpowiednie warunki. Żyliśmy tam całe lata, broniąc go. Nikogo z północy, nikogo z południa, ale jeśli ktoś się zbliży, wiemy o tym i spotykamy się z nim na naszych zasadach.
- A gdzie haczyk?
To wszystko brzmiało zbyt dobrze, by mogło być prawdziwe.
- Skalni Jeźdźcy kontrolują przesmyk. Zawarłam z nimi umowę, której teraz nie mogą dopełnić, więc zamiast zablokować przejście, gdy nim przejedziemy, zablokują ję zanim do niego wejdziemy. A góry ciągną się przez dziesięć dni drogi na północ i na południe. Jeśli chcesz zaryzykować, jestem z tobą. Jeśli to nie jest warte ryzyka… zrozumiem.
Już gdy o tym mówiła podróż wydała się przekraczać ich możliwości. Nie mieli zapasów, żeby okrążyć góry ani dość siły perswazji, żeby wynegocjować przejazd. Chociaż oboje zdążyli nauczyć się, że żywienie nadziei było błędem, podjęcie próby i tak było lepsze niż podróż w nieznane i nie znalezienie niczego.
Max milczał. Myślał intensywnie. Od gór dzielił ich jeden dzień, góra dwa. Jak już dojadą do gór, do przesmyku będa mieli kolejne dwa dni. Kolejny dzień, najprawdopodobniej, doprowadzi ich do Zielonego Miejsca. A między nimi a celem podróży będą Skalni Jeźdźcy, rozbójnicy, armady i Bóg wie, co jeszcze.
I tak było te lepsze niż śmierć na Solnisku.
Bez słowa chwycił kompas i ustawił Interceptora na wschód. Gdy odwracali się plecami do słońca zauważył blady uśmiech Furiosy. Mogli sobie obiecać tylko tę jedną próbę. Jeśli im się uda, będzie już z górki. Jeśli nie, sprawy przybiorą dużo gorszy obrót.
Chapter 20: Załamanie
Chapter Text
Czekał na nich kolejny cel. Jechali dalej. Byli w podłych nastrojach. Po tym, co zobaczyli w Grodzie. Oraz dlatego, że uświadomili sobie, że przez bezwzględną naturę Pustkowi mogą już nigdy nie znaleźć bezpiecznej przystani. Nie mieli gdzie handlować. Nie mieli pracy. Nie mieli gdzie zdobyć jedzenia. Groziło im, że będą musieli żyć jak ścierwojady, szabrując i starając się przeżyć na mięsie jaszczurek i przefiltrowanych szczynach. Cały czas była jednak nadzieja, że nie będą musieli. Ale groźba nad nimi wisiała.
Minęły godziny zanim Furiosa odezwała się:
- Chcesz odpocząć?
To, jak wolno zareagował było odpowiedzią samą w sobie. Max zatrzymał samochód. Przeniósł się na fotel pasażera podczas gdy Furiosa przesiadła się za kierownicę, po drodze okrążając samochód i biorąc trochę racji żywnościowych z bagażnika. Max wziął swój przydział i zdawkowo podziękował. Zjedli w milczeniu. Słońce wisiało niżej i niżej za ich plecami.
W pewnym momencie Max wziął z tyłu samochodu koce i zaoferował jeden Furiosie. Podziękowała.
- Księżyc na tyle jasny, że mogę jechać dalej - wyjaśniła i podjęła przerwaną podróż.
Max się z nią nie spierał. Ułożył się wygodniej na zniszczonej skórze fotela, okrył kocem i zaakceptował fakt, że sen był nieunikniony. Przyjdzie szybciej lub później, ale nie wiadomo, co przyniesie. Miał wpływ tylko na to, kiedy pozwoli mu zamknąć się w swoich objęciach. Uznał, że nie będzie lepszego momentu, niż teraz.
Znów stał przed Grodem.
Wiedział, co na niego czekało, ale mimo to ruszyły w kierunku fortecy. Miał ze sobą kanister benzyny i flarę. Bardziej gotowy już nie będzie. Oczami wyobraźni już ich widział, leżących przed nim.
- “Jestem przygotowany” - powiedział sam sobie. - “Dam radę”.
Był o tym przekonany, gdy zbliżał się do wejścia. Jednak, gdy wszedł do środka, wszystko się zmieniło. Wewnątrz było zbyt wiele ciał, by miało to jakikolwiek sens. Musiały być ich tam ze dwa tysiące, ułożonych jedne na drugich. To było więcej, niż liczyła populacja wszystkich trzech miast na południu. Jego ciało, wbrew jego woli, przesunęło się bliżej stosu. Przygotował się na smród rozkładu, ale nic nie poczuł. Trochę żałował, bo miałby wymówkę, żeby trzymać się z daleka od zmarłych. Ale to nie był jego szczęśliwy dzień. Jego ciało zmierzało do stosu ciał jak po sznurku. Rozpoznał ich. Rozpoznał ich wszystkich. Zobaczył Jessie, Dziecia, Goose’a, Hope, Glory i niezliczonych innych leżących pod nimi. Powinni już dawno temu zniknąć z tego świata, ale byli tutaj, ułożeni niczym drewno na opał. Nie tak powinno być. Jego umysł wrzeszczał: “uciekaj! uciekaj! uciekaj!” ale stopy jakby wrosły w brudny dziedziniec Grodu.
- “To twoja robota, posprzątaj po sobie” - powiedział bezcielesny głos rozkazującym tonem.
Max podążył za jego nakazem. Jego palce otworzyły kanister i wylały wachę na stertę ciał. Zbiornik wydawał się bezdenny gdy jego zawartość wylewała się na zmarłych. Nawet gdy odrzucił go na bok wacha wciąż wyciekała z niego na ziemię. To było bez znaczenia. Ciała były przemoczone, nawet ziemia pod jego stopami stała się wilgotna. Jedyne, co musiał zrobić, to rozpalić stos.
Flara odpaliła gładko i jej czerwony blask padł na zmarłych. Wpatrywali się w niego oczami, w których odbijało się szkarłatne światło. Na samej krawędzi jego pola widzenia jeden z zabitych mrugnął. Max nie tracił więcej czasu i rzucił flarę na stos. Zapłonął błyskawicznie. Chociaż płonął tak mocno Max nie wyczuł najmniejszej zmiany temperatury. Nie przejął się tym, to wszystko nie ruszało go tak, jak powinno. Jego praca tutaj dobiegła końca. Czas iść. Odwrócił się, żeby odejść, ale jak tylko stos znalazł się za jego plecami wystrzelił z niego las rąk które podchwyciły go i wciągnęły w ogień.
Ból był nie do zniesienia. Każdy cal jego ciała płonął, gotował się aż do szpiku kości. Zaczął krzyczeć. Wkrótce ubrania spaliły się, skóra zaczęła odpadać od dłoni. Czuł, jak jego powieki zaczęły się topić. Czuł wrzącą w żyłach krew. Jego agonia zwiększała się z sekundy na sekundę. Ręce wciągały go głębiej i głębiej, aż w końcu zniknął pod stosem trupów. Przez płomienie i ciała widział Furiosę. Biegła i wyciągnęła rękę, żeby go pochwycić.
- MAX!
Obudził się z krzykiem widząc twarz Furiosy kilka cali przed sobą. Ściskała w dłoniach poły jego kurtki, najwyraźniej starając się wyciągnąć go z tego, co go dręczyło. Max przestał krzyczeć, gdy uświadomił sobie, że już nie śpi i osunął się na siedzenie, gotując się pod skórzaną kurtką. Furiosa odsunęła się, dając mu więcej przestrzeni i jednocześnie ofiarując mu swoją pełną uwagę. Zatrzymała samochód niedługo po tym, jak Max zaczął wrzeszczeć.
- Wszystko w porządku, Max? - zapytała, chociaż znała odpowiedź.
Nie odpowiedział. Skulił się, przyciągnął głowę do klatki piersiowej i skrył się pod kurtką, próbując uspokoić oddech. Furiosa czuła pokusę, by wrócić na drogę, udać, że nic takiego się nie stało, pozwolić mu, żeby doszedł do siebie po swojemu. Chociaż chciała tylko mu pomóc, była intruzem w jego bardzo osobistym przeżyciu. Zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo przykre było dla niego to, że widziała go w takim stanie. Więc pozwoliła Maxowi pozbierać się i odwróciła się, żeby uruchomić silnik i kontynuować podróż.
- Znów tam byłem - zaczął nagle, niepewny, czy w ogóle powinien się odzywać.
Pod osłoną skórzanej kurtki trząsł się niczym osika i czuł, że znów zapada się w ten koszmar.
- W Grodzie. I wiedziałem wszystkich na tym stosie. Widziałem moją żonę, mojego chłopca, Hope, Glory… i gdy ich podpaliłem, wciągnęli mnie do środka i zacząłem się palić i to była najbardziej realna rzecz, jaką kiedykolwiek czułem.
Odwrócił się w kierunku Furiosy, szukając czegoś, na czym mógłby się skupić, byle tylko ten obraz nie wpełzł znów do jego umysłu. Nie zadziałało. Wyraz jej twarzy tylko podsycił jego przerażenie, pokazując mu, że faktycznie było z nim aż tak źle i nie mógł już dłużej udawać, że wszystko z nim w porządku. Max odwrócił głowę i starając się nie zamykać oczu spojrzał na błękitny krajobraz. Jego wzrok zatrzymał się na znajomym kształcie, który uformował się pośród piasków. Nie przywiązywał żadnej wagi do tego, który z jego duchów to był. Znów zapadł się w sobie, jego oddech przyśpieszył. Jeszcze nigdy nie miał tak realnego koszmaru. Jeszcze nigdy taki widok nie obudził w nim pragnienia śmierci.
Nie było ucieczki z króliczej nory w której głąb zaczął wpadać całe lata temu. Nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie z nim lepiej, nawet jeśli już przyjął do wiadomości, jak głęboko w niej był.
Wszelkie wysiłki, które podjął, by uspokoić emocje, zawiodły. Łzy ciekły mu po policzkach, kurtka tłumiła szloch. Przez jego ciało przepłynęła kolejna fala piekielnego ognia, sprawiając, że jego zawodzenie przeszło w płacz. Nie chciał dłużej tłumić emocji. Wypełnił kabinę Interceptora szlochem tak głośnym, jak potrzebowało jego ciało.
- Oszalałem! - zadeklarował światu jako całości.
Był szalony od dawna. Szalony od dnia, w którym odebrano mu jego rodzinę. A potem już tylko staczał się coraz bardziej w ciemność. Tym razem zaakceptował ten fakt w pełni, zamiast tylko przypadkiem go zauważać. I Przyjął wszystkie konsekwencje, które mógł ze sobą nieść.
Stalowa ręka ostrożnie odnalazła drogę na jego ramię. Max zadrżał, jednak potrzebował czuć to, jak realny był jej dotyk. Wtulił się w niego mocniej, aż w końcu po prostu zwalił się na kolana Furiosy. Szukał pocieszenia w tym, że była całkowicie prawdziwa, w cieple jej zbudowanego z mięśni i krwi ciała, które dawało przyjemną równowagę po piekielnym ogniu Grodu i lodowatym uścisku podążających za nim duchów. Furiosa nie protestowała gdy objął jej nogi i talię i znalazł odrobinę ukojenia wtulając głowę w jej ciało i kontynuując swój lament.
- Boję się! - zapłakał w jej brzuch.
Max bał się wielu rzeczy których powinien się bać. Bał się śmierci, bał się, że mogą umrzeć ci, których starał się ochronić. Bał się swojej przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Bał się znów zasnąć, ponieważ wiedział, że oni będą tam na niego czekać. Nie był pewien, czy da radę zasnąć, ale wiedział, że zaśnie. Zawsze zasypiał.
Poczuł drugą dłoń delikatnie obejmującą jego głowę, gładzący go po włosach kciuk. Znów zadrżał, ale chciał, żeby nie przestawała, więc tylko objął ją mocniej. Czuł, że emocje opuszczają go.
Chociaż był już spokojny nie wplątał się z dającego ukojenie uścisku. Uznał, że chce tego, chce całym sobą. Chce czuć na sobie jej dłonie, chce ją obejmować, chce, by trwali tak tak długo, aż wszystko będzie dobrze. Z lękiem oczekiwał momentu, gdy Furiosa poruszy się, odchrząknie, powie coś sugerującego, że on ma się odsunąć, a świat ruszyć dalej, ale on nie nadchodził. Jej proteza pozostała na jego plecach, a dłoń gładziła jego głowę. I gdyby nie wiedział lepiej, mógłby pomyśleć, że wcale jej to nie przeszkadzało. Nie miał pojęcia, co działo się w jej głowie i nawet nie próbował się domyślać. Chciał mruknąć jakieś nieśmiałe podziękowanie, ale zrezygnował. Z całą pewnością czuł wdzięczność i z całą pewnością Furiosa zasługiwała, by to usłyszeć, ale nie był jeszcze gotowy, by zrobić kolejny krok. Nie miał żadnych wątpliwości, że w najbliższej przyszłości przyjdzie moment, gdy będzie udawał, że to wszystko wcale nie miało miejsca albo znajdzie inny sposób, by umniejszyć wagę tej chwili, ale na pewno powie jej, jak to wiele dla niego znaczyło.
- Max - usłyszał dobiegający z góry, cichy głos.
Przełknął ślinę i odwrócił ku niej ucho, nasłuchując z wysokości jej kolan.
- Możesz wstać?
Dał sobie jeszcze moment, być może po to, by się nim jeszcze nacieszyć, ale w końcu wypuścił Furiosę i usiadł z powrotem na swoim fotelu. Utkwił wzrok w spękanej desce rozdzielczej. Nie odważył się spojrzeć na zewnątrz. Ani na nią.
- Możemy jechać dalej… albo możemy znaleźć jakieś miejsce na noc.
Każda komórka jego ciała krzyczała: jedź, jedź, jedź, daj mi prowadzić. I nie zatrzymałby się, aż zabrałby ich tak daleko od Grodu, jak tylko dałby radę. Ale jakaś mała cząstka cieszyła się ukojeniem, które znalazł w Furiosie, szepcząc: zatrzymaj się, prześpij się, nabierz sił, ukryj się przed światem. Tak szybko odjechali tak daleko. Teraz nie mieli nawet w co celować, nie było już powodu, by nadal tak cisnąć. Przynajmniej w ciągu nocy.
- Zostańmy - powiedział cicho, naciągając na siebie kurtkę i koc.
Zaczynał czuć spokojny chłód nocy, miłą odmianę po językach ognia, które tańczyły po jego ciele w jego śnie. Furiosa bez słowa włączyła silnik i wyruszyli w noc.
To było małe wgłębienie w ścianie większej formacji skalnej, bardzo podobne do miejsca, w którym spędzili pierwszą wspólną noc. Furiosa zaparkowała przy samej krawędzi kamienia, chociaż gdyby nie prowadziła samochodu Maxa, którego nie chciała zadrapać, chętniej wjechałaby do środka tyłem. Weszła do jaskini pierwsza, zabierając ze sobą latarnię i swoją część koców, podczas gdy Max zawieszał płachtę, która miała ukryć czarny samochód przed niepożądanym wzrokiem. Potem przedostał się przez kabinę i zabrał swoje rzeczy. Właśnie rozkładał posłanie gdy odezwała się ponownie:
- Jeśli chcesz, to możesz… - urwała, wskazując na swoją stronę jaskini, po czym wróciła do zdejmowania protezy.
Jej twarz była spokojna, ale nawet ona nie była do końca pewna, co właśnie mu zaoferowała.
- “Małe pocieszenie” powiedziała sama do siebie - “pomocna dłoń, bo jest załamany”.
Chciała mu tylko pomóc, prawda? Max zawsze odtrącał wszelkie próby nawiązania bliższego kontaktu ponieważ próbował się od niej odciąć. Ale teraz wyglądało na to, że otworzył się odrobinę - przynajmniej na tyle, by zwinąć się na jej kolanach i rozpłakać. Dynamika między nimi zmieniła się. Nie była to wrogość, ale wystarczyło, by zaczęła uważnie myśleć o tym, co właśnie robiła. Poruszyło ją gdy siedziała i obserwowała jego załamanie. Przez cały czas skrzętnie ukrywał swoje emocje, zwłaszcza w jej towarzystwie. Ucinał pytania, odpowiadał krótko i zbyt ostro. Zawsze miała poczucie, jakby próbował zapomnieć, że była obok. Od kiedy powiedział jej, o co mu chodziło, zaszła w nim jakaś drobna zmiana, która nie umknęła jej uwadze, ale ta rozpacz przekroczyła jej najśmielsze oczekiwania.
- “Oszalałem!” - powiedział.
To uderzyło ją tak, że nawet ona nie czuła się z tym dobrze. Chociaż nie miała pojęcia, co robić to i tak sięgnęła ku niemu. Położyła mu na ramieniu dłoń, żeby dać mu do zrozumienia, że jest tutaj i że nie musi być w tym sam. Tyle wystarczyło, by upadł na jej kolana i wtulił się w nią. Wystraszył ją takim nagłym skróceniem dystansu. Jednak nie na tyle, by chciała uciec. Sięgnięcie ku niej musiało go kosztować naprawdę wiele, a ona nie była gotowa, by zostawić go na pastwę jego emocji.
- “Boję się!” załkał.
I jej serce pękło. Nie była w stanie wyobrazić sobie ogromu bólu, który czuł, ale wiedziała, że było to dla niego zbyt wiele i desperacko chciała mu pomóc. Chciała coś powiedzieć, ale zupełnie nie wiedziała, co. Zupełnie naturalne wydało jej się to, że położyła na jego głowie żywą dłoń i zaczęła gładzić jego włosy. I nie przestawała, zdecydowana, że będzie tak robić do chwili… gdy wszystko będzie normalnie. Siedzieli tak przez długi czas. Gdy jego emocje opadły siedziała w swoim fotelu zupełnie spokojna, pomimo ciężaru jego ciała, który na sobie czuła. Oswoiła się z nim i może nawet było to przyjemne. Nie miałaby nic przeciwko gdyby tak siedząc zasnęli. Uniosła odrobinę głowę i rozciągający się przed nią krajobraz dał jej do zrozumienia, że to byłoby bardzo nierozsądne. Stali na otwartej przestrzeni, wystawieni na pastwę żywiołów albo i czegoś gorszego. Musieli się ruszyć, żeby się schować albo żeby po prostu jechać dalej. Więc się schowali, w tej nędznej dziurze w ścianie wzgórza.
Furiosa usiadła pod ścianą, czekając, co zrobi Max. Po części spodziewała się, że uwije sobie swoje własne gniazdo albo pójdzie spać do samochodu. To, że zaproponowała mu miejsce obok siebie było tylko jedną z opcji do wyboru: nie sugestią, nie żądaniem, tylko opcją. Max pokazał jej swoją słabą stronę, spodziewała się, że będzie teraz potrzebował przestrzeni i nie chciała mu tego zabraniać. Mimo to, mruknął cicho i ruszył w jej stronę. Rozłożył swój śpiwór i usiadł obok niej.
Po chwili spędzonej w bezruchu oboje zaczęli rozbierać się do snu. Furiosa ułożyła protezę na jej własnym kocu. Max zdjął kurtkę ponieważ skały nadal oddawały nagromadzone w ciągu dnia ciepło. Położyła się i ułożyła na boku podczas gdy jej towarzysz masował zastałe mięśnie w kalekiej nodze, co jakiś czas przerywając, żeby skupić uwagę na wyimaginowanych dźwiękach dochodzących z zewnątrz ich jaskini. W końcu poszedł w jej ślady i położył się na podłodze, po czym przysunął się aż ich plecy zetknęły się i poczuł ciepło jej ciała przez swój koc.
Gdy przestał się poruszać, Furiosa, zadowolona, sięgnęła by zgasić latarnię, po czym z powrotem położyła się obok Maxa. Pomimo okoliczności, w których się znalazła, poczuła, że na jej wargi wypełzł uśmiech. Jego bliskość przyniosła ciepło i poczucie bezpieczeństwa. A także wiele innych uczuć. Było jej dobrze i na tę chwilę tylko to miało znaczenie. Gdyby tej pierwszej nocy wiedziała, że skończą śpiąc w taki sposób, mogłaby wpaść w furię, ale teraz nie dbała o to, co myślała wtedy, wiele dni temu. Teraz było jej dobrze. Być może nawet tego chciała.
I, być może, on również tego chciał.
Chapter 21: Na wschód
Chapter Text
Max otworzył oczy. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył, było lumpiarskie giezło, czerwone i podarte. Odruchową reakcją było: pchnąć, uderzyć, zaatakować, zyskać przewagę. Już raz obudził się pod Lumpem, gdy zatrzymał się na postój zbyt blisko Złejziemi. Jeden z nich odnalazł go o brzasku, być może po to, by go zabić, być może tylko po cichu okraść. Wtedy lekki sen ocalił mu życie i sprawił, że na świecie było o jednego Lumpa mniej. Wyglądało na to, że zaraz będzie przyczyną tego, że będzie mniej o dwóch.
Nie minął ułamek sekundy i nowsze wspomnienia wyparły te z odległej przeszłości. Na szczęście pojawiły się na tyle szybko, że zatrzymał się zanim zdążył wszcząć walkę. Furiosa zdejmująca z martwej Lumpiary ubrania i zakładająca je. On sam wtulający się w nie, żeby płakać. A potem ona, zdejmująca wierzchnie warstwy zanim udali się na spoczynek. Wspomnienia, które i tak wystarczyły, by cały się spiął i wzdrygnął. Niewielka dzieląca ich odległość pozwalała domniemywać, że w którymś momencie przytulił się do klatki piersiowej Furiosy, a ona zarzuciła na niego ramię, unieruchamiając swoją lewą rękę między ich ciałami.
Potem pojawiło się coś innego. W końcu dogoniły go koszmary pełne ognia, krwi i martwych ciał, zarówno tych prawdziwych jak i wymyślonych. Po jego ciele przetoczyła się fala widmowego ciepła która aż za dobrze przypomniała mu doznane muśnięcie piekła. W jaskini, w której się skryli, było zimno i zaczął drżeć, podczas gdy jego umysł w końcu zaczynał pracować sprawnie. Już był gotowy z powrotem przytulić się do Furiosy ale kobieta obudziła się.
- Hmm? - mruknęła, równie co on zaskoczona okolicznościami, w których się przebudziła.
Mgliście pamiętała, że w którymś momencie obrócił się ku niej, a ona kolejny raz zaprosiła go bliżej siebie. Otoczyła go ramieniem - to przyszło jej tak łatwo- i niemal odważyła się znów zatopić palce w jego zmierzwionych włosach, jednak po chwili odsunęła się i zaczęła wplątywać z koców. Max zrobił to samo, dając im więcej miejsca, żeby oboje mogli zacząć swoje poranne rytuały.
Przez pęknięcia i rozcięcia w odgradzającej ich od świata płachcie zaczęły przesączać się promienie słońca, dając znak, że pora wyruszać dalej. Kurtki zostały założone, buty zasznurowane, ekwipunek zapakowany do Interceptora. Potem zdjęli brezent i wyszli na światło dnia. Nie mogli pozwolić sobie na dalsze marnowanie czasu. Oboje byli świadomi, ile stracili go poprzedniej nocy. Po chwili skalna formacja była już za ich plecami, a oni kontynuowali podróż do Zielonego Miejsca.
Droga prowadziła ich na wschód, w kierunku gór. Spodziewali się dotrzeć tam w ciągu jednego dnia, ale ponieważ w nocy zrobili postój, czas podróży wydłużył się. Żadne z nich nie chciało rozmawiać o bliskości, która pojawiła się między nimi poprzedniego dnia, ale jej efekty nadal były odczuwalne. Wewnątrz kabiny znów panował spokój, chociaż to, że oboje wiedzieli, dlaczego jechali teraz na wschód kładło się na nim cieniem. Osady na południu zostały najechane i rozebrane do gołej ziemi, ich mieszkańcy zaszlachtowani na mięso. Już sama myśl o płonącym stosie, który za sobą zostawili, wystarczyła, by Max pobladł. Wiedział, że to wszystko nie było jego winą, ale nie potrafił o tym zapomnieć. A Furiosa była żywa. Była tu z nim i miała się dobrze. Max cały czas miał poczucie, że musi ją chronić, chociaż wiedział, doskonale potrafi sama o siebie zadbać. Doprowadził się do szaleństwa, ponieważ każdą śmierć traktował osobiście. Wiedział, że nie powinien tak robić, jednak to, że w snach widział i słyszał zmarłych sprawiało tylko, że coraz bardziej tracił rozum. Nigdy nie planował, że Furiosa będzie z nim podróżować przez dłuższy czas. Bał się, że będzie miał kolejnego ducha. Kolejny powód, by uciekać od świata żywych. Ale teraz była z nim i zaczynał czuć rzeczy, których czuć nie powinien. Teraz bał się tylko, że straci…
- Wszystko w porządku?
Max wyrwał się z odrętwienia i spojrzał na Furiosę. Potrzebował chwili, by dotarło do niego, że siedzi w fotelu kierowcy cały spięty. Zmusił się do rozluźnienia mięśni. Na twarzy kobiety malowała się troska, która pojawiła się tam nie bez przyczyny. Poprzednia noc naprawdę otworzyła jej oczy na to, z czym musiał mierzyć się Max. Wszystko jej się przypomniało, gdy zobaczyła, że siedzi za kierownicą napięty jak postronek. Max dał jednak radę otrząsnąć się i powrócić do normalności, więc mogła udać, że nic się nie zdarzyło.
- Wyglądałeś, jakbyś miał się zesrać - powiedziała, próbując zignorować epizod i rozładować wyczuwalne napięcie.
Max prychnął cicho i potrząsnął głową.
- Za dużo myślę.
Chociaż zazwyczaj działał na odruchach, pozwalając, by jego ciało samo zadbało o swoje przetrwanie, to jego mózg wykonywał największą pracę. Analiza wszystkich możliwych scenariuszy, drogi wyjścia, wejścia i ominięcia każdego miejsca, w które się udawał, wspomnienia z przeszłości, które nie przynosiły nic dobrego, rozważanie, co powinien był zrobić inaczej….
- Więcej z tego szkody niż pożytku.
- Czasami lepiej jest po prostu nie myśleć.
Rozumiała go. Od dawna oddawała się mentalnej gimnastyce koniecznej do przekonania samej siebie, że wszystko, co robiła jako Imperator, robiła tylko po to, by wydostać się z Cytadeli, ale uciszenie tego wewnętrznego dialogu było łatwiejsze niż próby usprawiedliwienia zła, którego dopuściła się w imię Nieśmiertelnego Joe. Nie mogła jednak zapomnieć. Została nakryta, żony zostały ukarane… cierpią, będą cierpieć … z jej winy, a do Zielonego Miejsca robiło się dalej i dalej. Była z Maxem. A z nim miała najlepszą szansę, jaką kiedykolwiek będzie mieć.
- Taa.
Nie wymienili już więcej słów i obojgu najwyraźniej to pasowało. Może tyle wystarczyło, a może bali się powiedzieć za dużo o wczorajszym dniu. Przerwanie postu stanowiło kolejną wymówkę, by się do siebie nie odzywać. Suchy prowiant spełniał swoje zadanie, woda była czysta, żadnych powodów do narzekania. Mimo to, monotonia posiłków wystarczyła, by Max zaczął rozważać czy, raz na jakiś czas, nie złapać jaszczurki czy dwóch, żeby trochę je urozmaicić. Oczywiście, temat kończył się na rozważaniach, ponieważ od gadziego mięsa można było zachorować, a tego żadne z nich nie potrzebowało.
Chociaż planowali, że przejadą przez przesmyk w kanionie, Max przez cały czas rozważał ryzyko związane z wybraniem dłuższej drogi, dookoła gór. Pewnie z osiem dni na południe, jakieś dziesięć na północ, potem jeszcze jeden dzień na wschód i, jeśli matematyka i geografia zagrają, powinni znaleźć się w Zielonym Miejscu. To był najbardziej optymistyczny scenariusz. Zjedli już porcje na sześć dni, więc będą musieli zmniejszyć przydział o jedną trzecią albo jeszcze bardziej, żeby tam dotrzeć. A przez cały czas z tyłu jego głowy czaiło się pytanie: czy Zielone Miejsce nadal tam jest? Furiosa nie była w nim od tysięcy dni. Max poprzedni raz był w Grodzie nie więcej jak trzydzieści dni temu. Logicznym było, że mogło już nie istnieć, ale gdzie indziej mieliby się udać?
Z drugiej strony, to nie był aż taki zły pomysł. Max już wiele razy przetrwał na śladowych ilościach jedzenia i wody. Jeśli będą tylko jechać, spać i wysiadać jedynie po to, by rozciągnąć mięśnie i się odlać, będą mogli zaoszczędzić masę energii. Co więcej, kolejne dwadzieścia dni w drodze będzie świetną okazją by dowiedzieć się czegoś o innych osadach. A co jeśli natkną się na kolejną Cytadelę? Może jednak nie?
Z całą pewnością wiedzieli tylko, że przesmyk był kontrolowany przez Skalnych Jeźdźców i nie było innej drogi przez góry. Umowa, którą wynegocjowała z nimi Furiosa, została utracona. Nie było żadnej gwarancji, że uda im się przejechać. Mogli mieć broń palną, ale Jeźdźcy byli szybcy, zwrotni i mogli wykorzystać na swoją korzyść doskonałą znajomość terenu. Nie ma co liczyć na dobre serce mieszkańców Pustkowi, zwłaszcza, kiedy nie możesz dopełnić warunków zawartej umowy i nie masz czym zapłacić za przejazd.
Dwadzieścia dni w nieznane zaczynało wyglądać naprawdę dobrze. Nawet jeśli nie znajdą już tego Zielonego Miejsca po drugiej stronie gór nadal będzie to dwadzieścia dni drogi opisanych na mapie. A w najgorszym wypadku dwadzieścia dni poświęconych na eksplorację. Kierunek równie dobry, co każdy inny. Świat stał się Pustkowiami. Max nie znał już żadnego innego miejsca, do którego mógłby wrócić, które nadal by istniało. Kusiło go, by spróbować w Bartertown, ale był tam niemal stałym klientem. I zabił strażnika. Do tego byli przekonani, że Furiosa oszwabiła ich na wodzie. Nie było warto ryzykować, że ich rozpoznają. Takie plugawe okoliczności sprawiały, że życie w drodze wydawało się dużo lepsza opcją. Ale przecież nie o to im chodziło.
Jechali dalej na wschód. Około południa zatrzymali się, żeby zjeść i napełnić bak. Furiosa zaproponowała, że teraz ona usiądzie za kółkiem, ale Max ją pogonił. Gdyby usiadł w fotelu pasażera miałby okazję (albo pecha) zasnąć. Potrzebował snu, z tym nie było co się spierać, ale nie był gotowy tańczyć z zamieszkującymi jego głowę demonami jeśli naprawdę nie musiał. A nawet wtedy może nie zasnąć.
- “Tęsknię za kawą” - przeleciało mu przez myśl i szybko znikło.
- Hej, Max? - Furiosa zwróciła na siebie jego uwagę po kilku minutach jazdy.
Mruknął na znak, że jej słucha.
- Czy twój kompas jest zepsuty?
To nie było pytanie. Nie nabija się się też z tego, że brakowało mu działającego sprzętu. Jej ton był śmiertelnie poważny. Pochyliła się ku niemu. W prawej ręce trzymała jego kompas. Igła wirowała dziko, raz zgodnie ze wskazówkami zegara, potem w przeciwną stronę. Nie dało się określić, w jakim kierunku jechali. Kompasy nie psuły się w taki sposób.
- Nie - odpowiedział.
Używał go wczoraj bez żadnych problemów. Wziął przyrząd do ręki i potrząsnął nim delikatnie, po trochu licząc, że wróci do normy. Nic się nie zmieniło. Igła nadal obracała się leniwe, pokazując wszystkie możliwe strony świata.
- Coś sprawia, że się tak zachowuje - uznał, ale nie do końca wiedział, co.
- Habob- pośpieszyła z wyjaśnieniem Furiosa.
To właśnie robiły burze piaskowe. Były tak potężne i przerażające że rodząca się w nich energia, nawet z odległości wielu mil, zaburzała magnetyzm ziemi, na którym opierały się kompasy i czyniła je bezużytecznymi. Furiosa niemal poczuła wstyd, że zapomniała o niej. Znający swoje kości starcy w Cytadeli przepowiadali, że to będzie potężna burza, rozciągająca się na całe mile i w najgorszym wypadku trwająca wiele dni. Właśnie ją planowała wykorzystać, by oddzieliła ją od goniącej za nią armady Cytadeli i pomogła pozbyć się resztek eskorty. Spotkanie z Acem i chłopcami na Jeziorach Pyłu boleśnie jej o tym przypomniało. Max doszedł do podobnego wniosku. Chociaż niewiele dali radę ujechać od ostatniego postoju szybko zatrzymał Interceptora. Furiosa wysiadła w ślad za nim, szybko orientując się, co planował zrobić. Razem użyli plandeki i koców żeby zabezpieczyć ładunek w tylnej części pojazdu. Zawinęli w materiał kamienie i użyli ich jako guzów wokół których obwiązali liny, którymi przymocowali płachtę do haków na samochodzie. Mogli mieć tylko nadzieję, że to wystarczy. Wiatr mógł dostać się pod spód i rozerwać koce, albo, co gorsza, zrobić z nich żagiel.
- Szukamy schronienia czy jedziemy dalej? - zapytał Max, gdy z powrotem wdrapali się do środka samochodu.
I tak już zatrzymali się na noc, chociaż się tego nie spodziewali. Bez względu na to, czy się zatrzymają, czy będą jechali dalej burza mogła minąć po kilku minutach albo ciągnąć się przez całe godziny. Siedzenie na miejscu i dalsze tracenie czasu nikomu się nie uśmiechało. Z drugiej strony, i tak dadzą radę dojechać do przesmyku z zapasami, które mili. Objechanie gór dookoła nadal będzie stanowić wyzwanie, wykonalne czy nie. Orientacja na cel nadal była najważniejsza i Max nie miał pewności, czy kolejny przystanek w ich podróży był akceptowalny.
- Kryjówka - odparła definitywnym tonem Furiosa. - Jeśli możemy sobie na to pozwolić, powinniśmy jej unikać. Będzie potężna.
Z tym nie było się co spierać. Drgający pył na horyzoncie wystarczył, by kompas zaczął wirować, próbując określić jego północny biegun. Poza tym nie chciał kolejnej kłótni. Przejazd przez Góry naraził ich - ją - na niepotrzebne ryzyko. Dalsze uwzględnienie jej zdania, zwłaszcza w kwestiach, które dotyczyły ich obojga, wydawało mu się niewłaściwe niezależnie od tego, jakie znajdą rozwiązania.
Oboje cieszyli się, że znajdują się obecnie na skalistym odcinku Pustkowi, według ich wiedzy opuszczonym przez wszystkie wrogie frakcje. Skupisko osad na południu było zbyt ubogie, by Lumpy albo Padliny się nimi interesowali - a teraz jeszcze uboższe, od kiedy większość ich populacji została zarżnięta. Wąski kanion doprowadził ich do zgrabnej wnęki w ścianie, która była wystarczająco szeroka, żeby Interceptor mógł zaparkować w środku i skryć się przed żywiołami.
- “Będzie musiało wystarczyć” pomyślał Max.
Bywało już gorzej. Strona kierowcy znajdowała się od zewnątrz i widział nadciągającą burzę. Dobry układ, jeśli będą musieli się stąd wydostać.
Max upewnił się, że jego okno było dobrze zabezpieczone, po czym sięgnął obok Furiosy do schowka na rękawiczki i wyjął dwie pary gogli. Podał jej lepszą.. Zablokował również wloty powietrza na desce rozdzielczej, nie chcą ryzykować, że tą drogą do środka dostanie się piasek. Kilkaset dni temu okruch piachu zadrasnął mu lewe oko. Stało się bezużyteczne i drgające na dłużej, niżby sobie tego życzył (czyli: wcale). Gogle znalazł, oczywiście, niedługo po tym, jak już wyzdrowiał. Cieszył się, że mógł ich używać, gdy były potrzebne.
- Nadchodzi - powiedział, starając się przekrzyczeć wiatr, jakby oznajmianie oczywistego było w ogóle potrzebne.
Nie był już w stanie zobaczyć błękitu nieba, przysłoniętego przez brązową, kłębiącą się materię która tworzyła ścianę burzy. Rzucił kątem oka na Furiosę przez porysowane soczewki gogli i zobaczył, że naciągnęła luźny kawałek materiału na nos i usta. Poświęcił moment, by zrobić to samo, nie przejmując się tym, że wysilał się za bardzo. Stosowanie się do zasady, że przezorny zawsze ubezpieczony, stanowiło podstawę przetrwania w tym świecie. I nie pożałował, gdy ciemna ściana zalała kanion i wciągnęła ich w habob.
Chapter 22: Burza
Chapter Text
Ciemność i huk - oboje nie byli w stanie skupić się na niczym innym.. Kanion, chociaż wąski, działał jak tuba, przez co powietrze zawodziło i krzyczało w ich uszy. Max nie był w stanie nic zobaczyć. Wiatry utkały z piasku ciężki całun który oślepił każdego, nie ważne, gdzie by się znajdował. Przypuszczał, że to nie miało teraz żadnego znaczenia. Nawet trąbę powietrzną zobaczą dopiero wtedy, gdy będzie bezpośrednio nad nimi.
Błyskawice oświetlały świat krótkimi, śnieżnobiałymi rozbłyskami i dawały im tylko wskazówki, co działo się na zewnątrz. Max z trudem rozróżniał słupy powietrzne wznoszące śmieci. Druga strona kanionu była polerowana przez drobny żwir. W milisekundowych błyskach mógł zobaczyć wnętrze Interceptora. Widział deskę rozdzielczą, kompas, ich dłonie na dzielącej ich konsolecie, w jednym rozbłysku zbliżające się do siebie, w kolejnym wycofujące się. Ten mały taniec trwał dopóki Max ostatecznie nie zabrał ręki, żeby otoczyć ciało ramionami.
Furiosa otuliła się ciaśniej kurtką. Była boleśnie świadoma, co właśnie robili. Czymkolwiek by ten samochód nie był i jak wiele dni Max by w nim nie przeżył nie była to Machina Wojenna ani jeden z dobrze utrzymanych pojazdów Cytadeli. Nie była to wielka bryła stali w której zazwyczaj mogła przeczekać burzę, a nawet czasem się przez nią przebić. Teraz nie miała już takiej osłony, co czyniło całą sytuację jeszcze gorszą.
Zobaczyła jego dłoń. W pierwszym odruchu chciała przysunąć się i sięgnąć ku niej. Po chwili jednak cofnęła się i zganiła samą siebie, że w ogóle przyszło jej to do głowy. Furiosa była twarda jak stal, nie poddawała się i nie uginała przed niczym i nikim. Nauczyła się być samowystarczalna i polegać tylko na sobie, porzucając przyjemności ciała na rzecz wspomnień o Zielonym Miejscu. Starała się przekonać samą siebie, że to, co chciała zrobić, było absolutnie zbędne i powinno zostać zignorowane. Jednak uświadomiła sobie, że tego właśnie chciała. Nic nie słyszała, ledwie co widziała, serce tłukło jej się w klatce piersiowej.
- “To tylko kolejna burza”- mówiła sobie, jednak pamiętała, jak widziała samochody porywane ku niebu podczas habobu tak silnego, jak ten.
Była zagubiona. Nie miała żadnej kontroli nad sytuacją, nie miała pojęcia kiedy (i jak) to się wszystko skończy. Dłoń Maxa wzywała ją. Przypomniał jej się wczorajszy dzień i wczorajsza noc, gdy to on poszukiwał jej dotyku, ale natychmiast wyrzuciła to z głowy. Nie można porównywać teraz z tym, przez co on przechodził. Oparła się pokusie i cofnęła dłoń.
- “No przecież, do kurwy nędzy, nie zwalę mu się na kolana i nie zacznę ryczeć” - pomyślała i znów sięgnęła ku niemu. - “Jest szalony”.
To kluczowa kwestia. Nawet on sam o tym wiedział, a to już coś znaczyło. Powiedział jej o tym, żeby zrobiła z tą wiedzą, co uzna za stosowne. Ale ona nie miała pojęcia, co z nią zrobić. To jedynie wyjaśniło, dlaczego był tak zdystansowany i dawało kontekst temu, co mogło wypłynąć w przyszłości. Przy kolejnym rozbłysku odważyła się na niego spojrzeć. Wyglądał niemal tak samo obco jak tego pierwszego dnia, nad Jeziorami Pyłu. To niemal wystarczyło, żeby przemyślała to wszystko jeszcze raz.
- “Ale kto teraz nie jest szalony?”
Max zabrał rękę.
Ona swoją też.
Habob spadł na nich niczym woda na kamień. Jak długo zostali w jaskini, jak długo żadne z nich nie zrobiło czegoś głupiego, mogli go przetrzymać. Siedzenie bezczynnie było po prostu nużące. Tylko tyle. Hałas był zbyt wielki, żeby zasnąć. Nie mogli zrobić nic, by czas płynął szybciej. Mogli tylko mieć nadzieję, że burza szybko się skończy.
Burza w końcu przeminęła, jednak nie tak szybko, jakby tego chcieli (najlepiej natychmiast). Gdy zatrzymali się po raz pierwszy słońce było w zenicie, ale wraz z biegiem czasu przesunęło się ku linii horyzontu. Max chciał wyjść na zewnątrz ale drzwi ani drgnęły. Odsunął w dół szybę i przekonał się, że przy burcie samochodu zebrała się wielka sterta piasku. Wiatr naniósł go do dziury w skale w której znaleźli kryjówkę i Max nie wątpił, że pełno go było również pod pojazdem. Nie wyglądało na to, by szybko stąd odjechali.
W końcu Max zmusił drzwi, by stanęły otworem i jęknął, widząc, ile piasku wpadło do środka. Jego gogle i szalik wykonały swoją robotę i wróciły na swoje miejsce. Podobnie te, które nosiła Furiosa. Wygarnął tyle piasku z kabiny, ile dał radę. Potem wysiadł z Interceptora prosto na pustynne podłoże i zaczął usuwać piasek spod podwozia. Furiosa również wysiadła, ale zamiast pomagać mu kopać obserwowała otoczenie ponad krawędzią kanionu przez lunetę karabinka, który zabrali strażnikowi w Bartertown. Grzebanie w piasku z całą pewnością spieprzyłoby pneumatykę i zawiasy w jej protezie i uczyniło ją bezużyteczną dopóki by jej porządnie nie wyczyściła - a do tego może już nigdy nie mieć okazji. Rozciągający się przed nią krajobraz nie był zadowalający. Liczne wzniesienia, klify i wydmy blokowały możliwość swobodnej obserwacji horyzontu i czyniły jej zdanie trudniejszym. Postanowiła więc udać się na krótki patrol, cały czas pozostając na tyle blisko, by mogli się widzieć i słyszeć. Furiosa chciała przede wszystkim wypatrywać, czy nikt się do nich nie zbliża, ale przy okazji mogła przewietrzyć głowę i pomyśleć o tym, jak burza wpłynie na ich wyprawę.
Nie było tak źle. W najgorszym wypadku stracili jakieś sześć godzin. Niemal nic w skali całej podróży. Ich zapasy wytrzymają nieplanowany postój, a nawet kilka, zanim będą musieli mocno ograniczyć codzienne racje. Kurczę, nawet gdyby w ogóle nie jedli i nie pili daliby pewnie radę dotrzeć do Zielonego Miejsca i nie umrzeć po drodze (czego w żadnym wypadku nie chciała sprawdzać). Mieli naprawdę wielkie szczęście z tymi racjami żywnościowymi i jakiekolwiek marnowanie ich mogło się źle skończyć.
Co zrobią, gdy wreszcie dotrą do kanionu? Cały czas rozważała przede wszystkim tę możliwość, chociaż, oczywiście, była świadoma, że nie miała nic, czym mogłaby zapłacić za bezpieczny przejazd. Nie była w stanie dopełnić warunków umowy i straciła gwarancję wolnej drogi. Może powinna spróbować znów z nimi pogadać? Nie mieli żadnego obowiązku jej wysłuchać ani spełnić jej żądań. I nie ważne, co się stanie, pewnie ich nie spełnią.
Może byliby by wstanie uciec Skalnym Jeźdźcom i przewyższyć ich siłą ognia? Może. Niestety Jeźdźcy bili ich na głowę liczebnością, a samochód Maxa nie był tak zwrotny, jak motocykle. I z całą pewnością nie był takim czołgiem jak Machina Wojenna. Musieliby bardzo uważać, żeby nic ich nie trafiło. Przejazd pod osłoną nocy również nie niewiele by się zdało. Reflektory nie działały, a księżyc oświetlał przesmyk tylko tak długo jak byłby bezpośrednio nad nim. Świadomość coraz mniejszych szans na powodzenie była niczym wzbierająca w gardle żółć, której nie była w stanie wypluć.
Założyła, że góry nie były wcale tak daleko. Dojadą do przesmyku w dzień czy dwa. Było niemal pewne, że będzie się ostro działo, jeśli spróbują się przez niego przebić. Więc zaczęła rozważać inne możliwości. Okrążenie gór wydało jej się niepotrzebnym marnowaniem zasobów. Dziesięć dni na północ i na południe, do tego nie wiadomo, co spotkają po drodze. Może miejsce, gdzie będą mogli pohandlować? A może miejsce, gdzie zginą. Jedna wielka niewiadoma. Na każdą dobrą rzecz musiała przypaść jakaś zła, ale był ku temu dobry powód. Optymiści szybko odchodzili z tego świata. Stanie twardo na nogach sprawdzało się najlepiej, ale pesymizm był najlepszym sposobem, by mieć pewność, że nic się nie stanie - nawet jeśli sprawiał, że zmarnowałeś jakąś okazję, bo skończyły ci się pomysły, co mogłoby się spieprzyć. Furiosa lubiła myśleć o sobie, że trzymała się tylko twardych faktów, ale gdy tyle rzeczy poszło źle, trudno było jej uwierzyć, że los może się odmienić.
Niedługo Max zawołał do niej z płytkiej doliny. Interceptor był oczyszczony i gotowy do drogi. Rozdzielili racje żywnościowe i zjedli. Potem wsiedli z powrotem do samochodu: Max za kierownicą, Furiosa na fotelu pasażera i opuścili kryjówkę bez zbędnego rozgłosu.
Chapter 23: Na rozstaju dróg
Chapter Text
- “To pułapka”-pomyślał Max podjeżdżając do porzuconego samochodu.
Musiał jednak powiedzieć to na głos, ponieważ Furiosa mruknęła potakująco.
- Próbujemy? - zapytał, ponieważ ona też będzie w to zamieszana.
Zatrzymał Interceptora w pewnej odległości od na wpół zakopanego w piasku pojazdu. Wszystko wyglądało gładko, jakby piach został raczej naniesiony przez burze niż przez innego człowieka. Jednak ostrożności nigdy za wiele. To mogła być pułapka zastawiona przez kogoś, kto o niej zapomniał. Mogła eksplodować przy próbie otwarcia drzwi. Nie było powodu by samochód tak sobie leżał w otwartym terenie. A jeśli był, pewnie już ktoś zdążył go przeszukać.
- Taa.
Ostrożnie podjechali bliżej. Na wszelki wypadek Max zatrzymał samochód trzydzieści stóp od ich celu. Oboje uzbroili się po zęby i zostawili szeroko otwarte drzwi, gdyby musieli nagle się wycofać. Bacznie obserwowali horyzont.
Gdy burza skończyła się podjęli przerwaną podróż. Kolejny dzień w drodze, bliżej do gór, które oddzielały ich od Zielonego Miejsca. I bliżej leżących u jej podnóża, ciągnących się na północ i na południe traktów, co znacznie zwiększało szanse spotkania kogoś trzeciego. Musieli mieć się na baczności.
- Wypatruj drutów- przypomniał Furiosie Max, jakby naprawdę było to potrzebne.
Ostrożnie stawiał każdy krok, zajęty wpatrywaniem rozpiętych potykaczy. Jeśli jakieś tu były, najprawdopodobniej zostały zakryte podczas burzy. Z drugiej strony, najbardziej czułe spusty zostały już pewnie aktywowane, a wszystkie inne zabezpieczone przez piasek. Pomimo tego, że był coraz bardziej przekonany o tym, że grunt był bezpieczny, szedł w kierunku samochodu bardzo ostrożnie, z gotową do strzału strzelbą w dłoniach. Furiosa zbliżyła się podobnym krokiem, zaciskając palce na pistolecie.
Oboje dotarli do wraku w tym samym momencie i oboje zamarli. Każda najmniejsza część mogła być podłączona do wyzwalacza, którego mechanizm mógł ich zranić albo zrobić coś jeszcze gorszego. Drzwi, bagażnik, pokrywa silnika, schowek na rękawiczki, cokolwiek. Mieli szczęście, bo dach został w połowie zerwany i do wnętrza kabiny wpadało światło. Max zerknął do środka przez wybite okno, wypatrując znajomych elementów. Rury, beczki, pojemniki, druty, linki. Wszystko, co mogło wystrzelić albo eksplodować. Coś zostało wetknięte między przednie fotele. Mała, cynowa puszka z czymś okrągłym i lśniącym w środku, na tyle dużym, by zatkać wylot niczym pocisk lufę moździerza. Moździerza! Połowa mózgu Maxa już miał ochotę odwrócić się i uciec. Pocisk był na tyle duży, by zdmuchnąć ich oboje. Ale druga połowa chciała go zabrać, na handel albo żeby go wykorzystać. Bezruch, w który popadł, wystarczył, by Furiosa również wsunęła głowę do środka.
- Moździerz - mruknął.
- Raca - poprawiła go - widziałam setki takich. Gazownia. Farma Kul, Cytadela, wszyscy ich używają.
Gdy przyjrzeli się wnętrzu samochodu ważniej zobaczyli druty biegnące od drzwi do podstawy puszki.
- Moim zdaniem kable nie biegną do pocisku tylko do zapalnika w puszce. Dach jest otwarty, żeby mogła wylecieć. - Na odgiętym metalu znajdowały się pozostawione przez narzędzia ślady. - Łatwe do rozbrojenia, jeśli będziemy uważni.
Max mruknął potakująco. To było na tyle dobre, że nikt rozsądny by tego ot tak nie zostawił. Flara była dobrym pomysłem, jeśli woleli pojmać swoje ofiary żywcem. To oznaczało, że gdzieś ktoś czekał, aż flara odpali. Rozejrzał się po raz ostatni po okolicy, po czym wdrapał się na błotnik i pochylił się do wnętrza kabiny, uważając, by nie poruszyć żadnej linki. Kierując się wskazówkami Furiosy odłączył flarę od wyrzutni i podał jej. Uważnie zbadał wzrokiem wnętrze samochodu. Nie zauważył już nic niepokojącego i mogli zabrać się do pracy.
Przede wszystkim wymontowali wyrzutnię. Potem kable z deski rozdzielczej i jedyne, wiszące po stronie pasażera, lusterko. Schowek na rękawiczki był pusty. Furiosa poszła pogrzebać pod maską. Zostawiła rozlany akumulator, zabrała więcej kabli i pasek wielorowkowy. Max zajął się przeszukiwaniem bagażnika, nic tam nie znalazł, więc poszedł do Interceptora po pięciolitrowy kanister i pompę do paliwa. Nie udało mu się dużo ściągnąć - zaledwie kilka litrów z samego dna zbiornika. Na szczęście jego zestaw miał filtr więc nie musiał przejmować się zanieczyszczeniami.
Wrócili do samochodu, spakowali łupy i podjęli przerwaną podróż na wschód. Mogli nieźle sprzedać to, co znaleźli, a wachy nigdy dość. Mieli jej jednak za mało żeby dać radę okrążyć góry. To była ostatnia możliwość, którą chciał rozważać: okrążyć góry, zamiast przejechać przez ich środek. Głupi pomysł. Przeliczył odległości i czas trwania każdej ze ścieżek, którą mogli podążyć, przeliczył ile mają jedzenia i jak będą musieli je rozdzielić, ale jakoś zapomniał wziąć po uwagę benzynę, nawet wtedy, gdy dolewał jej do Interceptora. Miał szczęście, że uświadomił to sobie, zanim podjęli ostateczną decyzję. Jeśli na nic nie trafią na południu, zanim się zorientują, będą pedałować na własnych nogach. Kurde, nawet jeśli wybiorą opcję z przesmykiem w górach będzie krucho z wachą. Jeśli nie będą ostrożni, dojadą do Zielonego Miejsca na oparach.
Jeśli Zielone Miejsce w ogóle istnieje.
Góry mogły pojawiać się na horyzoncie w każdym momencie. Max nadal nie wiedział, którą drogą chciałby podążyć. Przejechanie przez przesmyk miało najwięcej sensu. Nie mogli zakładać, że uda im się zdobyć więcej zapasów, a z tym, co mieli, było bardzo prawdopodobne, że uda im przez niego przejechać i dotrzeć do Zielonego Miejsca. Nawet jeśli skończy im się wacha, jedzenia wystarczy, żeby mieli czas zdobyć więcej. Jeśli mieli znaleźć tylko pustkę i nikogo, kto mógłby im pomóc, tę właśnie opcję powinni wybrać. Z drugiej strony, może być niebezpiecznie. Przesmyk z założenia był pułapką. Nie mieli żadnej gwarancji, że uda im się przejechać. Co więcej, raczej mieli gwarancję, że nie przejadą. Każda grupa warta przynajmniej tyle, ile ich łączna waga w benzynie, nie pozwoliłaby sobie na to, żeby przepuścić obcych bez zapłaty - zwłaszcza, jeśli w tle była zerwana umowa. Konwój Furiosy miał wyjechać kilka dni po tym, jak jej plan został zdemaskowany. Skalni Jeźdźcy będą czekać na tę wachę. Będą na nią liczyć. Max westchnął ciężko i spojrzał na południe. Niezbadany teren. Żadne z nich nie miało pojęcie, co mogło ich tam czekać. Mogli trafić na gwarną, postapokaliptyczną metropolię, czekającą na nich z otwartymi ramionami, albo na coś tak złowrogiego, jak Triumwirat. Mogło być też coś pomiędzy. Albo nic. Jedyne, czego był pewien, to że zapas wachy na cztery dni nie rozciągnie się na osiemnaście. Nie ma możliwości, by zdobyli taką ilość ściągając ją z wraków. Mała szansa, żeby udało im się tyle kupić. Mogli spróbować na nią zarobić, tylko ile to zajmie? Jak długo będą musieli pracować, żeby wystarczyło? Och, tak bardzo by chciał, żeby wszystko w Bartertown potoczyło się inaczej. Gdyby tylko konwój przywiózł tyle, ile trzeba było. Gdyby tylko Furiosa nie została rozpoznana, gdyby tylko… gdyby…
Nie było żadnego koła ratunkowego. Nie było planu B. Nie było gdzie jechać i nie było gdzie uciec. Max został w to wszystko wciągnięty wbrew swojej woli i szło mu fatalnie. Furiosa przyniosła ze sobą jedynie plotkę o Zielonym Miejscu. Ale kiedy ostatni raz tam była? Ile minęło dni, miesięcy, lat, w trakcie których tyle mogło się zmienić? Najprawdopodobniej już dawno znikło, ale i tak większa była szansa, że znajdą Zielone Miejsce na wschodzie niż cokolwiek na południu.
- Tam są.
Furiosa trąciła Maxa wyrywając go z zamyślenia. Znów spojrzał przed siebie. Wąski pas koloru na horyzoncie. Góry. Poczuł ciężar w żołądku, ponieważ to oznaczało, że musiał podjąć jakąś bardziej konstruktywną decyzję. Byli coraz bliżej, a on cały czas nie był pewien, którą drogę wybrać. Równie dobrze mogliby rzucić monetą.
Chociaż tyle czasu poświęcił na rozważanie wszystkich możliwości nadal nie porozmawiał o tym z Furiosą. Domyślał się, że ona również o tym myślała, ale nie miał pojęcia, co. Odważył się powiedzieć o pominięciu przesmyku i nie wiadomo jak długiej podróży dookoła gór, licząc na to, że znajdą więcej zapasów po drodze. Tylko ze względu na nią pojechali na wschód. Opowiedziała mu o Zielonym Miejscu, które było jej domem. Jedyny znany im cel, który był w ich zasięgu. Czy mógł odmówić jej szansy na powrót do domu? A czy ona sobie jej odmówi?
Zatrzymał samochód. Widoczne na horyzoncie pasmo gór było teraz tak wysokie, jak jego wyciągnięta pięść. Trzeba było podjąć decyzję.
- Mamy prowiantu na czternaście dni, wachy na cztery. Trzy dni do Zielonego Miejsca jeśli pojedziemy przez przesmyk Skalnych Jeźdźców, około dwudziestu, jeśli pojedziemy na południe i dookoła gór. Jeśli pojedziemy na północ, natkniemy się na Jeźdźców i będziemy zdani na ich łaskę. Jeśli pojedziemy na południe, tam niewiadoma. Może nie być nic, może być coś dobrego albo coś złego.
Spojrzał na Furiosę, zobaczył, że już intensywnie nad tym myśli. Niemal spodziewał się jej błyskawicznej odpowiedzi, usłyszał, jak mówi: “na północ”. Jednak jej milczenie powiedziało mu, że była tak samo rozdarta, jak on.
Życie na pustkowiach zmuszało ludzi do wykształcenia koniecznych do przetrwania umiejętności. Logistyka, statystyka, analiza ryzyka, rachunek prawdopodobieństwa zniknęły ze świata jedynie z nazwy, zastąpione przez bardziej przyziemne określenia. On był samotnym wojownikiem szos, więc teraz musiał wszystkie swoje utarte strategie mnożyć razy dwa. Z drugiej strony, Furiosa wiele nauczyła się jako Imperator Cytadeli i kierowca Machiny Wojennej. Niestety, oboje zostali wydarci ze swojego żywiołu. Max musiał uwzględniać drugą osobę, a Furiosa nie miała już kocyka bezpieczeństwa, który zapewniała Machina Wojenna i Wojnysynowie. Przez to podjęcie decyzji było dużo trudniejsze.
- Jakiej broni używają Skalni Jeźdźcy? - zapytał bez zastanowienia Max.
Furiosa spotkała ich, pewnie więcej niż raz, była bardziej doświadczona w tym temacie.
- Pistolety. Pistolety maszynowe. Bomby zapalające.
Bomby zapalające. Sama myśl o nich sprawiła, że na chwilę przestał oddychać. Opony jego samochodu były wypchane futrem zwierząt, kocami i włóknem roślinnym. Zbiornik wachy z tyłu był niezłym celem sam z siebie, jednak dobrze wymierzony strzał i celnie rzucona bomba wystarczą, by zapalić opary i wysadzić ich w powietrze. Zbyt łatwo mogą ich zabić.
- Wiem - odparła, ponieważ Max nic nie powiedział. - Kiepsko.
Furiosa bawiła się tłokiem pneumatycznym w swojej protezie, starając się rozpracować nerwy, które ściskały jej żołądek w ciasną kulkę. Chuj, dupa i kamieni kupa. Kombinacja okoliczności, które czyniły przejazd przez przesmyk niemożliwym. Ktokolwiek by się na to porwał, sam prosił się o śmierć. Nie mogą pojechać na północ.
- Moglibyśmy użyć flary dla zmyłki. Wyłącznik martwej ręki, jeśli nas zastrzelą, flara odpali i ściągną na siebie niechcianą uwagę.
- No to powiedzmy, że źródło tej uwagi przyjedzie, będą chcieli sprawdzić, kto, do cholery, miał jedną z ich rac i przejadą przez tunel zaraz za nami. Jeśli w ogóle uda się nam przejechać.
Flary były wykorzystywane tylko przez Triumwirat. W Bartertown był to bardzo gorący towar. Nikt nie zakładał, że może dorwać je ktoś przypadkowy i użyć ich, więc jeśli jakaś zostanie zauważona, reakcja będzie na pełną skalę.
- I tak nie liczyłabym na to, że uwierzą, że ta puszka na szczyny to raca.
Już chciała powiedzieć, że to nie jest tego warte, ale na Boga, przecież było. Zielone Miejsce to był jej dom. Ostatnie miejsce, do którego mogli się udać. To była ich ostatnia nadzieja, ale próba przejechania przez przez przesmyk z całą pewnością oznaczała śmierć albo coś jeszcze gorszego. Bała się powiedzieć to na głos, ale…
- Nie możemy przejechać przez przesmyk - Max powiedział to za nią.
Jego słowa były niczym cios prosto w brzuch, jednoznacznie przekreśliły jej możliwość powrotu do domu. Byli tak blisko. tak blisko, że niemal mogła go poczuć i dotknąć. Jeszcze nigdy nie udało jej się dotrzeć do domu, ale teraz już tylko próbowała pluć pod wiatr. Cytadela, jakby paskudna nie była, dawała poczucie bezpieczeństwa. Zawsze miała gdzie wrócić, zawsze miała szansę, by spróbować jeszcze raz. Teraz te luksusy zostały jej odebrane. Teraz utkwiła pośrodku pustyni i nie miała gdzie uciec.
Wachy na cztery dni. I dwadzieścia dni drogi do Zielonego Miejsca, które wydawały się niemożliwe do pokonania. Miała tylko Maxa, jego samochód i to, co było w nim poupychane. Gdy uświadomiła sobie, że jeszcze nigdy nie była w takim położeniu dreszcz przebiegł jej po plecach. Kiedyś zawsze miała albo Zielone Miejsce albo Cytadelę. Furiosa, chociaż doświadczona i zaprawiona w boju, nigdy nie musiała tak naprawdę walczyć o przetrwanie. Wiedziała, jak rozebrać broń na części, jak naprawić samochód, jak nawigować i jak zabijać, ale tylko dlatego, że tego wymagał Joe. Teraz traciła grunt pod nogami, bo musiała wykorzystać te umiejętności, by dożyć do kolejnego świtu.
Ona została wyrwana ze swojego środowiska, za to Max był w swoim żywiole. Chociaż nic o nim nie wiedziała, było oczywiste, że robił to od tysięcy dni. To była jego codzienność. I nie dotarłby tak daleko wyłącznie łutem szczęścia - musiał mieć jeszcze umiejętności. Jednocześnie on również stracił swoją poduszkę bezpieczeństwa. Bartertown było wrogie, trzy miasta na północy, w których planował ją wysadzić, zostały starte z powierzchni ziemi. Oboje zostali doprowadzeni do granicy swoich możliwości. Przyszłość była niepewna. Mogła tylko spojrzeć na niego i zapytać:
- Co teraz robimy?
- Jedziemy dalej - mówiąc to odpalił silnik i skierował się na północ.
Z dala od przesmyku, gdziekolwiek poprowadzi ich droga.
Chapter 24: Znów na południe
Chapter Text
W którymś momencie oddalili się od gór na tyle, że przestali je widzieć. Do określania pozycji musiał wystarczyć kompas Maxa. Nie ufali pasmu górskiemu na tyle, by zostać blisko niego. Każdy, kto by zapragną, mógł wykorzystać przewagę wysokości oraz rozpadliny i dziury, w których można było się ukryć albo z których można było przeprowadzić zasadzkę. Na równinach byli przynajmniej w takiej samej sytuacji, co wszyscy inni.
Furiosa patrzyła na znikające za horyzontem góry jakby miała już nigdy ich znów nie zobaczyć. To było możliwe, nawet prawdopodobne. Pustkowia były przewrotne: przez cztery dni mogli nie znaleźć nic albo mogli znaleźć wszystko. Nie można było przewidzieć, na co się natkną i kiedy, ale bez trudu można było rozejrzeć się po otaczającej ich jałowiźnie i wyobrazić sobie, że rozciągała się przez setki mil w każdym możliwym kierunku. Ogarnęło ją zwątpienie.
Tak łatwo byłoby się poddać. Naprawdę tak łatwo byłoby to zakończyć. Rozglądanie się dookoła i nie znajdowanie naprawdę niczego przez całe mile zdecydowanie nie napełniało ich nadzieją. To że przez całe dnie widzieli tylko przetaczany z miejsca na miejsce przez wiatr suchy piach również nie pomagało. Taka właśnie była realność Pustkowi. Mogłeś jechać przez dwadzieścia dni i nie znaleźć nic, nikogo nie spotkać, nigdzie nie dotrzeć. Z drugiej strony, mogłeś przejechać ledwie cztery dni drogi i znaleźć wszystko i każdego. Czasami horyzont wypełniało coś, czego nie można było zignorować i tak właśnie ludzie znajdowali Triumwirat.
Tocząca syf ze swoich rafinerii Gazownia. Wznoszące się wysoko, muśnięte plamami zieleni wieże Cytadeli. Farma Kul, buchająca dymem i cuchnąca roztopionym ołowiem. Przywabiały wszystkich, nawet jeśli nie poszukiwali schronienia. Te miejsca symbolizowały nadzieję (jeśli nadzieję rozumiało się jako znalezienie jakiejś wody i jedzenia oraz, być może, zwiększenie szans na przeżycie z zerowych do nikłych). Nikt nie układał pieśni pochwalnych na cześć trzech miast, nikt nie chciał tam być, ale jeśli przybycie do nich oznaczało większe szanse na przetrwanie ludzie woleli w nich zostać. I cały czas przybywali nowi.
Wyglądało na to, że w całej reszcie świata ludzie wybrali pozostawanie w ukryciu. Dowolna budowla albo osada ryzykowała, że zostanie zdobyta przez Triumwirat lub jakąś inna grupę rozrabiaków poszukujących nowych zdobyczy. To był świat, w którym kruk zjadał kruka (i człowiek człowieka też, do cholery) więc każdy, kto nie mógł pozwolić sobie na podboje i rośnięcie w siłę, dbał przede wszystkim o siebie. Ludzie stali się cyniczni i mieli całkowitą rację. Ten świat już nie był miejscem dla czyniących dobro samarytan. Główną stawką było własne przetrwanie.
Ten przytłaczający pesymizm niemal wystarczył by żółć podeszła jej do gardła. Jeśli w ciągu tych czterech dni nic nie znajdą i nie dadzą rady znaleźć wody i jedzenia, gdy ich zapasy się skończą będą w zasadzie martwi. W zasadzie to już byli martwi. Po co to przeciągać? Zaczęła drżeć, chociaż miała na sobie ciepłe, lumpiarskie skóry. Więc otuliła się ciaśniej kurtką licząc na to, że uda jej się przynajmniej złapać trochę snu zanim słońce zniknie za horyzontem.
Max trzymał się tylko odrobinę lepiej.
- “Już to przerabiałeś”- starał się przekonać samego siebie.
I miał całkowitą rację. Pewnie wystarczyłyby mu palce własnych rąk by policzyć momenty, gdy nie miał pewności, gdzie dojedzie albo kiedy. Z drugiej strony, to było już jakiś czas temu. Miesiące, jeśli nie lata (jeśli dobrze szacował upływ czasu). Wtedy było inaczej. Ludzie nadal żyli. Już został złamany, ale był lepszy.
Gdyby był sam, nigdy nie znalazłby się w takim gównie. Furiosa dodała nowy poziom do wyzwania, które sprawiało , że chciał rwać włosy z głowy i powiedzieć: “do kurwy nędzy, jak mam utrzymać nas oboje przy życiu? Jak mam JĄ utrzymać przy życiu?”. Teraz, gdy kończyły im się racje żywnościowe mógł sobie to wyobrazić. Ktoś zje ostatni okruszek, kto zliże ostatnią kroplę. A potem będą czekali, które z nich umrze pierwsze. Max zrobił, co mógł, by wyrzucić ten scenariusz z myśli i skupić się na “tu i teraz".
"Tu i teraz" nic na nich nie czekało, oczywiście. Pozostawało jedynie zachować czujność i nie spuszczać oczu z linii horyzontu, bo coś mogło się na niej pokazać. Mógłby to być nawet skalny filar, przynajmniej niezły punkt widokowy. Niestety, już jakiś czas temu zostawili za sobą skały, a możliwa do przewidzenia przyszłość miała do zaoferowania tylko piaszczystą pustynię.
Niedługo słońce zaczęło zachodzić. Max w końcu przekazał Furiosie kierownicę, a sam usiadł w fotelu pasażera przynosząc ze sobą skromne racje żywnościowe. Oboje wgryźli się w nie z westchnieniem, ponieważ jedli i pili teraz mniej. Niemal delektowali się jedzeniem. Gdyby o tym nie myśleli, mogliby połknąć nowe porcje na jeden raz. Max uznał, że w sumie to mógłby tak zrobić. Robienie nie wiadomo jakiego wydarzenia z małego posiłku wcale mu nie pomogło, sprawiło jedynie, że myślał o jedzeniu dłużej, niż powinien. Głodowanie nie było dla niego niczym nowym, ale obfitość jedzenia, którą miał po wizycie w Bartertown rozpuściła go i sprawiła, że ograniczenie go było trudniejsze. Mniej jedzenia oznaczało mniej energii i mniej składników odżywczych. Zaciskający się z głodu żołądek również swoje dokładał. Im szybciej to wszystko zaakceptuje, tym lepiej.
Jechali dalej w noc. Na plus było to, że mogli jechać bezpiecznie w świetle księżyca w pełni. Na minus zaś to, że z łatwością mogli przeoczyć coś ciekawego, co bez trudu zobaczyliby za dnia. Każdy, kto miał chociaż kawałek mózgu, w nocy starał się ukryć. Pokazanie się gdzieś w nocy było proszeniem się o kulkę w łeb. Kolejna rzecz, o której zapomniał pomyśleć. Co powinno być dla nich ważniejsze? Przebyty dystans czy widoczność? I tak wacha skończy się, zanim zjedzą wszystkie zapasy, więc z żadną z opcji nie wiązał dużych nadziei. Westchnął.
- Zatrzymaj samochód - powiedział.
Furiosa wykonała polecenie. Zaczekała, aż samochód wyhamuje i odwróciła się ku niemu. Max zaczekał, aż słowa ułożą się w jego krtani zanim się odezwał:
- Jeśli przez cały będziemy jechać, będziemy mogli obserwować przez cztery dni i cztery noce. Jeśli będziemy jechać tylko za dnia, będziemy obserwować przez osiem dni. W nocy ciężko kogoś lub coś zobaczyć. Zwłaszcza, jeśli nie chcą być odnalezieni.
Problem był oczywisty i Furiosa bez trudu domyśliła się, o co mu chodzi. Również westchnęła, po czym oparła głowę o kierownicę. To było logiczne, ale cholera, cholera, cholera, było również tak frustrujące. Już i tak zrezygnowali z przejechania przez przesmyk, ale teraz zamierzali poświęcić efektywną jazdę dla cienia szansy, że coś uda im się znaleźć po drodze. Wiedziała, że to oznaczało, że będą mogli jechać tylko za dnia. Zdawała sobie sprawę, w jak ciężkiej znajdowali się sytuacji. Ale to było niemal jak oddalanie się do Zielonego Miejsca. To był jej… ich… najważniejszy cel. Ale jedyna drogą, by tam dotrzeć, wymagała, by wcześniej znaleźć cokolwiek innego. I co znajdą? Kogo spotkają? Będą mogli sobie pozwolić na handel? W ogóle będzie z kim handlować? Czego zażądają w zamian za wachę na szesnaście dni? Najlepsze, co mieli, sprzedali w Bartertown. Będą musieli zapłacić własną pracą, albo czymś jeszcze gorszym. Zadrżała i postarała się upchnąć tę myśl w najgłębszym zakamarku umysłu. Teraz najważniejsze było zdecydowanie, czy rozbijają obóz na noc czy jadą dalej. Nad wszystkim innym będzie mogła zastanowić się później.
- Zatrzymamy się - przyznała.
Zanim pozwoliła, by zaszyli się na noc, przejechała po grzbiecie najbliższej wydmy, po raz ostatni rozglądając się za lepszym miejscem do ukrycia się. Oczywiście, nic nie znalazła. Zjechała z powrotem na równinę i wyłączyła silnik. Wyruszyła na patrol, zabierając ze sobą karabinek i koc.
Max obserwował jak na powrót wdrapała się na szczyt wydmy. Potem zeszła z niej, podreptała trochę dookoła samochodu i w końcu usadowiła się na masce. Postanowił jej nie przeszkadzać. Kurde, powinien ją po prostu zawołać do środka. Gdy był sam, świetnie dawał sobie radę bez strażnika. W promieniu wielu mil wokół nich nie było nikogo i niczego, więc wystawianie patrolu było bezcelowym marnotrawieniem energii. Nie było im to potrzebne. I żadnemu z nich nie była potrzebna kabina ciszy, którą to wytworzyło. Pochylił się do przodu i zapukał w przednią szybę. Gdy odwróciła się ku niemu dał jej znak, by weszła do środka.
- Nie musisz, jeśli nie chcesz. Możesz… - wzruszył ramieniem w kierunku fotela.
Wiedziała, że nie musi przyjąć jego propozycji. Równie dobrze mogła objąć straż i po kilku długich godzinach obudzić go, żeby zrobił swoją działkę, gdyby tak właśnie chciał. Nie tyle chodziło o zapewnienie bezpieczeństwa, co o potrzebę wydostania się z samochodu. Tyle dni spędzonych jedynie na siedzeniu w samochodzie, nie ważne, czy jako pasażer czy za kierownicą sprawiło, że zaczęła się w nim dusić. Czasami ciężko było pamiętać, że poza Interceptorem w ogóle istnieje jakiś świat. Szansa, by wyjść na zewnątrz (co, jak zakładała, będzie miało miejsce tylko nocą) było niczym łyk świeżego powietrza. Uznała, że jeszcze nie nacieszyła się wolnością, więc odmówiła i została na zewnątrz. Wiedziała, że kłębiące się w jej głowie myśli mogą ją przytłoczyć, ale chwilowo tu było lepiej niż wewnątrz Interceptora. Pomyślała z sentymentem o Machinie Wojennej, w której było dużo więcej miejsca. Kanapa z tyłu, wielkie fotele i porządek. Samochód Maxa był czymś zgoła przeciwnym: tył był zapakowany po sufit kocami, narzędziami, zbiornikami i złomem. Tylko broń miała swoje stałe miejsce. To, że kabina była niemal karygodnie mała, oraz to, że w zasadzie nie mogła się ruszyć, by nie dotknąć Maxa, nie pomagało.
Furiosa została na masce dopóki rozgrzany od silnika metal nie wychłodził się. Potem znów ruszyła na patrol chcąc uniknąć zimna, które przyjąłby nocą. Wybrała trasę prowadzącą po szczycie pobliskiej wydmy, w tę i z powrotem, aż nogi nie zaczęły działać całkiem automatycznie. Ponieważ ciało było zajęte, pozwoliła, by umysł również miał coś do roboty. Bieżącym sprawom poświęciła już dostatnie dużo uwagi, więc jej myśli poszybowały w kierunku Cytadeli. Co się tam wydarzyło od tamtego dnia na Jeziorach Pyłu? Co działo się z Ace’em? Jak miały się Żony? Czy Joe dał się nabrać na jej sobowtóra czy przejrzał ich plan? Czy Nieśmiertelny uznał ją za martwą czy nadal była pierwsza do odstrzału?
Miała nadzieję, że Ace i żony byli bezpieczni.
- “I chłopcy też” - pomyślała, zawstydzona.
Podążyli za przykładem Ace’a. I dobrze. To pokazało, że Joe nie wyprał im mózgów do końca. Nie był centrum i ostatecznością ich świata tak, jakby chciał. Chociaż tylko jej drużyna została ukarana, i nie wątpiła, że zmiana, jaka w nich zaszła, była konsekwencją tej kary, dowodziło to, że niektórych Wojnysynów można było wyrwać spod wpływu Joe. Z całą pewnością nie wszystkich, ale chociaż niektórych. Mogła tylko całym sercem żywić nadzieję, że Ace doszedł do podobnych wniosków.
To, co powiedział jej o żonach, nie dawało żadnej nadziei, że ich los uległ poprawie. Bez wątpienia zostały ukarane. A drogi, w jakie Joe mógł je ukarać były tylko dwie: gwałt albo zrzucenie w dół, między Nędzników. Nie było sensu żywić nadziei, że udało im się tego uniknąć, ponieważ i jedno, i drugie w końcu spotykało każdą Żonę. Ace wspomniał, że jedna z nich została wystawiona poza Biokopułę i Joe groził, że zrzuci ją na pustynię w dole. Sam pomysł sprawił, że cała się zagotowała. Nie chciała tego zobaczyć ani nawet o tym słyszeć. To nie mogła być, na pewno nie była, ani Angharad ani Dag. Obie były w ciąży z jego dziećmi. Cheedo była jego najnowszym nabytkiem i jej tak łatwo by się nie pozbył. Najbardziej prawdopodobne, że to Capable albo Toast zbuntowały się przeciwko niemu: Capable słowami i uporem, Toast wolą walki. Wyobraziła sobie, jak Toast, która była dwa razy mniejsza od Joe, rzuca się na niego i zabija go. Uśmiechnęła się.
Ale chwilę później pomyślała o Pannie Giddy. Co z Panną Giddy? Furiosa była gotowa, żeby zostawić ją w Skarbcu ze strzelbą gdy żony będą już bezpiecznie ukryte w Machinie Wojennej. Ona też lubiła pyskować Joe, jednak wiedziała za wiele o historii, polityce i funkcjonowaniu społeczeństwa, by mógł sobie pozwolić na to, by tak ją potraktować. Panna Giddy była krucha, ale czasami to ona z nich wszystkich krzyczała najgłośniej przeciwko złemu człowiekowi, który nazywał siebie ich mężem. To mogła być również ona, a to byłoby tak samo okropne. Tutaj nie mogła nic z tym zrobić. Mogła tylko modlić się i mieć nadzieję.
Pamiętała, czym była modlitwa. Wiele z Vuvalini modliło się. Ona też w tym uczestniczyła. Dopóki nie została wykradziona do Cytadeli. Dopóki jej matka nie umarła. Furiosa uważała, że świat już dawno umarł, a liczne modlitwy pozostały bez odpowiedzi, jeśli ktokolwiek w ogóle ich słuchał. Wszystko stawało się tylko gorsze, a zło miało się dużo lepiej, niż dobro. Mimo to, myśląc o wszystkich sprzymierzeńcach uznała, że mała modlitwa, nieważne do kogo, nie zaszkodzi. Nie miała… formuły. Nie miała rytuału, pieśni czy kroków tańca, żadnej symboliki. Powiedziała tylko:
- Niech będą bezpieczni - wkładając w te słowa całą swoją moc i mając nadzieję, że to wystarczy.
Furiosa kontynuowała patrol póki nie czuła już nóg. Niestety, nie udało jej się cicho wrócić do samochodu. Max przebudził się w jednej chwili, ale równie szybko wyciszył się i opadł na fotel. Zaczął się zbierać, żeby wyjść.
- Nie musisz - Furiosa powtórzyła jego własne słowa - ja poszłam, bo to było mi potrzebne.
Max był pełen sceptycyzmu, ale pod jej surowym spojrzeniem zrezygnował i położył się. Furiosa zrobiła to samo i owinęła się szczelniej kocem. Jeśli mieli choć trochę szczęścia, naprawdę nie potrzebowali straży i mogli spać spokojnie. Jednak skrzywiła się, bo uświadomiła sobie, że od czasu Grodu szczęście zdecydowanie im nie sprzyjało. Westchnęła i postanowiła zasnąć. Każde ścierwo, któremu udałoby się ich znaleźć, zastrzeliło by ją, gdy przebywała na zewnątrz.
Chapter 25: Znów masz TEN wzrok
Summary:
Max faktycznie znów ma TEN wzrok.
Chapter Text
Sen żadnemu z nich nie przyszedł łatwo. Świadomość okoliczności, w jakich się znajdowali, sączyła się w głąb ich umysłów, manifestując się pod postaciami snów i koszmarów o Grodzie i Zielonym Miejscu, wypływając jako duchy i wspomnienia ludzi, których znali i których już nigdy nie spotkają. Zarówno Max jak i Furiosa budzili się gwałtownie, jednak to drugie zawsze było obok by przynieść ukojenie. Ciągnęło się to przez całą noc. Stopniowo zmniejszali dzielącą ich odległość i gdy wzeszło słońce obudzili się dotykając się plecami. Tym razem bliskość na nikim nie zrobiła wrażenia. Po nocy byli bardziej zmęczeni, niż wypoczęci. Mimo to podjęli przerwaną podróż przez południowe krainy.
Łatwo było przewidzieć, że przebrnięcie przez nadchodzące dni będzie trudne. Osiem dni wypełnionych jedynie jechaniem i obserwowaniem horyzontu w poszukiwaniu znaku czegokolwiek, kogokolwiek, gdziekolwiek. A na znalezienie któregokolwiek z trzech szanse prawie żadne. Równie dobrze mogli zajechać się na śmierć. I nic nie mogli na to poradzić. Robili najlepsze, co mogli zrobić. Zadbali o to, by szanse spotkania ludzi lub osad były jak największe. Dotrą tak daleko, jak dadzą radę, dopóki nie spalą ostatniej kropli wachy. Ograniczali jedzenie i wodę jak długo było to możliwe. Max i Furiosa potrzebowali więcej wachy, ponieważ bez niej nie mieli szans, by dotrzeć żywi do Zielonego Miejsca.
Zająłby się samochodem. Och, zająłby się dowolnym wrakiem, który miałby w sobie chociaż kroplę benzyny, nawet gdyby był naszpikowany najbardziej śmiercionośnymi pułapkami, gotowymi, by odpalić przy najmniejszym drgnieniu powietrza. Nawet ucieszyłby się, gdyby jakieś ścierwo napatoczyło się i zaczęło ich gonić. Mieli wachę i dużo więcej. Z całą pewnością mieli w samochodzie coś, co można było przehandlować, albo co nadawało się do walki. Przez myśl przemknęło mu, że mogliby spotkać kogoś, kto nie byłby wrogi. I sam nie potrafił powiedzieć, czy pozwoliłby mu odejść, czy nie. Jego duchy wyśmiały go już za samo to, że rozważał rozjechanie kogoś tylko po to, by zabrać mu wachę. Ale, cholera, potrzebowali jej. Jeśli Max i Furiosa byli dwoma osobami, a ten drugi byłby sam, to byłoby w porządku, co? Dobro ogółu przewyższa dobro jednostki, nie? To byłoby uzasadnione, prawda?
Prawda?
Południe nadeszło zbyt szybko. Fotele zostały zmienione, racje żywnościowe podzielone i natychmiast zjedzone. Max czuł się dużo swobodniej siedząc za kierownicą, bo miał się na czym skupić. Bieg w górę, bieg w dół, nie wciskaj gazu za mocno, pilnuj kursu, obserwuj horyzont. To było jak torebka z prezentami oferująca możliwości utrzymania umysłu z dala od moralnego rynsztoka w którym pozwolił sobie zanurkować. Zawsze starał się bronić bezbronnych, a tymczasem rozważał robienie dokładnie tego, przed czym chciał ustrzec ludzi, których starał się chronić. Duchy miały rację, że go zwymyślały. To było haniebne.
Wyglądało na to, że jego karą będzie to, że nic nie zobaczy i nie znajdzie. Jechali przez całe godziny, aż słońce zaszło i księżyc pomalował Pustkowia na odcienie błękitu. Świat był tak jednostajny, że zaczynali zastanawiać się, czy nie krążą w kółko. Ponieważ miał swój kompas Max mógł stwierdzić, że tak nie było , ale brak jakichkolwiek punktów orientacyjnych czy wyróżniających się ukształtowań terenu fatalnie wpływał na morale. Tylko wzmacniało poczucie, że wcale nie posuwali się naprzód, chociaż ostatni działający kilometromierz nadal klikał.
- “Otchłań” - pomyślał Max.
I już nie potrafił zapomnieć. Czyściec również pasował. Pozostaną tutaj póki wszechświat nie zdecyduje, czy pomóc im czy porzucić ich wśród piasków na pewną śmierć.
Zostało im siedem dni.
Zgodnie z podjętą wczoraj decyzją znów zatrzymali się na noc. Ostatnie okrążenie po okolicy nie przyniosło nic nowego. Ustawili samochód w kotlinie pomiędzy wzgórzami i oboje wysiedli na zewnątrz. Furiosa miała taką samą motywację, co poprzednio, a Max czuł pokusę, by zrobić to samo. Kochał swojego Interceptora, ale również potrzebował od niego przerwy. Świat się zawalił i jego maszyna szybko stała się wszystkim, co miał. Potrzebował poudawać, że miał coś więcej.
Ponieważ oboje nie planowali na razie kłaść się spać i postanowili trochę pospacerować, miało sens, żeby obejmowali straż na zmianę. Robili tak już wcześniej, więc po co to zmieniać? No cóż, ostatniej nocy dali sobie radę przez kilka godzin bez żadnej straży. Jedynymi śladami ludzkiej obecności, jakie zobaczyli, były te, które sami zostawili. Mieli też ponurą świadomość, że wyłącznie kwestią czasu było to, kiedy spotka ich coś złego.
Zostawili za sobą Interceptora i wyszli na otwartą przestrzeń. Oboje zabrali ze sobą koce, broń i swój przydział jedzenia, planując, że wrócą, gdy jedynym, czego będą chcieć, będzie pójście spać. Jak tylko manierka została opróżniona Max oddzielił się od Furiosy i wrócił na dach samochodu. Patrzenie w gwiazdy zawsze było fantastyczną ucieczką. Świetny sposób, by przypomnieć sobie, że we wszechświecie istniało coś więcej niż jedynie ciągnący się całymi milami piasek. Miliony gwiazd wyciszały go i napełniały go wiarą, że być może, gdzieś tam daleko, wszystko było dobrze.
Furiosa kontynuowała swój spacer, wydeptując ścieżkę w piasku krążąc po orbicie samochodu. To pozwalało zmęczyć ciało, ale nie tylko o to jej chodziło. Równie ważne było to, że mogła być na zewnątrz i poruszać się. Obecna sytuacja wypełniała samochód Maxa przerażająca monotonią, której nawet jazda nie była w stanie przegonić. Zawsze w tym samym kierunku, z tą samą prędkością i to samo za szybą. Radość, którą dawało jej prowadzenie małego, szybkiego i zwrotnego Interceptora przygasła. Potrzebowała wyjść.
Oboje z własnej woli poświęcili kilka pierwszych godzin nocy by zrzucić z barków nagromadzone napięcie. Nawet jeśli nie było to konieczne to chcieli tego. W najgorszych momentach Interceptor wydawał się klatką. W najlepszych był jedynie kruchą łupiną, która w ciągu siedmiu dni doprowadzi ich do spotkania z przeznaczeniem. Im dłużej byli w stanie o tym nie myśleć, tym lepiej. Skupianie się na tym żadnemu z nich nie mogło pomóc.
Gdy nogi miała jak z gumy zawróciła do samochodu, zdejmując po drodze protezę. Max natychmiast stoczył się z dachu i wsiadł za nią do środka, chociaż doskonale wiedział, że mógł przebywać na zewnątrz tak długo, jak sam chciał. Szczerze powiedziawszy, nie miał nic przeciwko temu by wrócić do środka i położyć się obok niej. Fizyczna bliskość i zażyłość, która z niej wynikała, przerażały go, ale, pomimo to, chciał jej. Niosła ukojenie, przypominała mu, że nie jest sam. Ona była z nim i był, do cholery, pewien, że było to lepsze niż mierzenie się z nocą w samotności.
Położyli się zwróceni plecami do siebie. Oszczędzili sobie wysiłku powolnego zbliżania się do siebie w mrokach nocy i od razu przesunęli się do siebie, aż ich ciała zetknęły się. Ogrzewali się nawzajem i to był miły bonus, biorąc pod uwagę spadającą temperaturę. Max cieszył się, że była dopiero wiosna, bo wraz z nadciągającym srogim, postnuklearnym latem będą potrzebowali dużo więcej, był nie zamarznąć. Oczywiście, jeśli dożyją do lata.
Westchnął i ułożył się wygodniej z zamiarem przespania kilku godzin. Poczuł, jak Furiosa robiła to samo. Coraz łatwiej było mu przyznać przed samym sobą że lubił jej towarzystwo. Przyniosła ze sobą ciepło, które odgoniło jego duchy i była dobrym kompanem, z którym wspomnienia nie mogły się równać. Miał sprzymierzeńca, na którym mógł polegać, chociaż początkowo jako takiego nie chciał jej zaakceptować. Przypomniał sobie gorzkie słowa, którymi uraczył ją kilka dni temu, gdy opuścili Góry i poczuł ciężar w piersi. Furiosa nie zasługiwała na to, by usłyszeć to wszystko, nawet jeśli było to jego marne wytłumaczenie, dlaczego niepotrzebnie wystawił ich oboje na tak wielkie ryzyko. Niewiele brakowało, a przeprosiłby ją tu i teraz, jednak słowa utknęły mu w gardle i ostatecznie nic nie powiedział. To mogło poczekać. Jutro.
Jutro nastało szybko. Ich sny, choć mroczne i mętne, były jednak przepojone atmosferą beznadziejności i poczucia winy. Żadne z nich nie wybudziło się w nocy, jedynie zwinęli się ciaśniej na fotelach i przysunęli bliżej do siebie nawzajem. Jakimś cudem przebudzili się dopiero przed świtem. Pozwolili sobie jedynie na krótkie śniadanie i szybkie rozciąganie zanim wrócili na drogę.
Wisząca między nimi cisza była coraz bardziej dokuczliwa. Chociaż obojgu wystarczała wymiana zaledwie kilku słów i żadne z nich nie miało pomysłu, co powiedzieć, dziwnie było jechać w ciszy. Może było tak, bo nie znali się zbyt dobrze… nie, z całą pewnością było tak dlatego, że nic o sobie nie wiedzieli. Wiszący nad ich głowami, ostateczny termin sześciu dni na znalezienie paliwa również nie pomagał. Być może umrą z głodu razem, przez cały czas będąc dla siebie obcymi ludźmi. Jeśli oboje zginą, wymienianie się historiami nie miało w zasadzie żadnego znaczenia, ale lepiej było coś wiedzieć.
Maxowi słowa znów utknęły w gardle. Od lat nie zdobył się na to, by naprawdę z kimś porozmawiać. O co powinien zapytać? O co mógł zapytać? To, co powiedziała Wojnysynom i oraz to, co opowiedziała o Zielonym Miejscu było wszystkim, co o niej wiedział. Z drugiej strony, ona wiedziała o nim tylko tyle, ile powiedział jej tego dnia, gdy opuścili Góry. Informacje, które ujawnili, były kluczowe dla sytuacji, ale obojgu ciężko było na na ich podstawie wyrobić sobie opinię o drugiej osobie. O co absolutnie pytać nie powinien? A przynajmniej co może sprawić, że znów zamknie się w sobie zamiast… no cóż, niekoniecznie otworzyć się, ale przynajmniej zachować status quo?
- “Zacznij od czegoś prostego” - powiedział sam sobie.
Jednak na świecie nie zostało już nic prostego, o czym mogliby sensownie porozmawiać.
- Znów masz ten wzrok.
Furiosa obserwowała go, ponieważ był tylko odrobinę ciekawszy od horyzontu. Ciało i twarz Maxa, zazwyczaj zrelaksowane (na ile pozwalały okoliczności, oczywiście) stały się sztywne i zatroskane. Prawie tak samo, jak dzień po tym, gdy Gród został odkryty i natychmiast porzucony. Obrócił głowę i spojrzał na nią, ale po chwili uciekł wzrokiem, najwyraźniej nie mając nic do powiedzenia.
- O czym myślisz? - postanowiła zapytać.
Nie była pewna, czy w ogóle w porządku było o to pytać. Pamiętała, jak odpowiedział jej, że “za dużo myśli”. Może wcale nie chciała znać odpowiedzi?
- “Przeproś ją” - pomyślał Max.
To, o czym myślał przed zaśnięciem, wróciło z całą mocą i wysunęło się przed potrzebę zdawkowej pogawędki. Zasługiwała, by usłyszeć przeprosiny za to, co jej powiedział. Nie ważne, co sama o tym myślała. Zakładał, że tak właśnie mogła o sobie myśleć.
- Ty… Ja nazwałem cię ciężarem. Przed Grodem - wydusił w końcu.
W wymiarze fizycznym, psychicznym i emocjonalnym wniosła do jego świata coś, czego nie potrzebował ani nie chciał. Jej obecność komplikowała dosłownie wszystko: od zapasów, poprzez podróż, na relacjach z Bartertown kończąc (cholerny, cholerny, cholerny strażnik) i zmusiła go, żeby uwzględniał ją w równaniu i dwa razy myślał nad wszystkim, co do tej pory było oczywiste. Furiosa wtargnęła w jego życie zupełnie jak Hope, przypomniała mu o relacjach i ludziach zniszczonych przez jego własną głupotę. I powiedział jej to.
- Nie zasługiwałaś, żeby to usłyszeć. Nie twierdzę, że … wiem, czy tak sama o sobie myślisz, ale nie powinienem ci tego mówić. Przepraszam - powiedział, nerwowo szorując kciukami po pokrywającej kierownicę skórze.
Furiosa słuchała go uważnie, łowiąc słowa, które stały się niemal nierozpoznawalne, gdy jego głos przeszedł w niski pomruk. Od pierwszego dnia uważała, że jest dla niego tylko ciężarem, zwłaszcza przed potyczką z Lumpami i spotkaniem z Ace’em na Jeziorach Pyłu. Usłyszenie tego z jego ust, po tym, jak udało im się wydostać z Gór, nie pomogło: zrobił to wszystko, żeby uratować samego siebie. Oczywiście była mu wdzięczna, jednak on był gotowy, by wymazać ją z pamięci, jak tylko dotrą do Grodu. Gród okazał się ciężką próbą sam w sobie. Miejsce najbliższe temu, co Max mógł nazwać domem, zostało zniszczone. W efekcie znikły szanse na to, by ona znalazła miejsce dla siebie. Roztrząsanie, czy była ciężarem, czy nie, szybko zostało przyćmione przez to, że musieli skupić się na tym, by znaleźć jakiekolwiek miejsce, gdziekolwiek, gdzie mogliby odpocząć, pohandlować, znaleźć schronienie. Nagle oboje znaleźli się w tej samej pozycji. Nie mieli żadnego innego celu poza Zielonym Miejscem. I, pomimo to, jechali w dół tej drogi łez. Przesmyk Skalnych Jeźdźców był dla nich zamknięty. Została jedynie opcja, by okrążyć góry mając mniej zapasów, niż było do tego potrzebne. Śmierć znów dyszała im w kark.
Czy Furiosa już mu wybaczyła? Z całą pewnością teraz rozumiała wszystko lepiej, nie ważne, jak grubiańskie było to wtedy. Miał naprawdę poważny problem, który ona tylko nasiliła. Coś, co zawsze albo czaiło się, żeby wypełznąć na powierzchnię albo zostawało zduszone. To nie była jego wina. Ludzki umysł to złożona sprawa, większa jego część oddzielona od tego, czego używamy by chodzić, mówić i żyć. Max nie chciał trwać w tym stanie, a ona nie mogła winić go za to, że chciał trzymać się od tego z daleka.
Lepiej było przejść nad tym do porządku dziennego. Gdy okoliczności były tak trudne, że nie było już przestrzeni na nic innego, żadne z nich nie mogło pozwolić na dalsze trzymanie się koncepcji bycia ciężarem. To tylko skomplikowałoby ich relacje. Max przynajmniej postanowił przeprosić. Nawet jeśli szczerze nie żałował tego, co zaszło, chciał, by było to już za nimi. Bardziej była skłonna uwierzyć w to pierwsze.
- W porządku - powiedziała. - Nie twierdzę, że to wszystko było łatwe, zwłaszcza teraz. Ja… - westchnęła ciężko - rozumiem. Jest ok.
Uznała, że tyle wystarczy. To nie było coś, co musieli dalej roztrząsać. Nie była w stanie ocenić, czy jej odpowiedź uspokoiła Maxa. Natal miał TEN wyraz twarzy.
- To wszystko, o czym chciałeś pogadać? - nacisnęła na niego.
Podjęła to ryzyko, chociaż nie miała prawa tego robić. Jej jedyną wymówką była czysta ciekawość. Oprócz tego, że przejmowała się…. nie, martwiła się tym, o czym myślał. Już wcześniej martwiła się o to, co działo się w jego głowie, ale nie była pewna, czy powinna go o to wypytywać.
- Ach… to jest…hm - powiedział, nadal ugniatając pokrycie kierownicy.
Zagadnęła go zanim miał szansę się nad tym zastanowić. Musiał szybko zareagować. Zbyt łatwo było znów wykręcić się tym, że “za dużo myślał”. Była też szansa, że rozmowa skręci na terytoria, na które żadne z nich nie chciało się zapuszczać.
- To głupie - zdecydował się ostrzec.
Furiosa pokręciła głową.
- Przez siedem tysięcy dni otaczały mnie Wojnysyny i słyszałam naprawdę głupie rzeczy. To nie może być aż tak złe.
Słysząc to Max poczuł odrobinę ulgi, ale nadal wahał się. Zawsze spodziewał się i zakładał najgorsze. Ale co mogło pójść źle z drobną, przyjazną konwersacją? Nie miał pojęcia, jak Furiosa zareaguje. Uznał, że dalsze zwlekanie na nic się nie przyda. Westchnął ciężko.
- To… dziwne, że przez tyle przeszliśmy i nic… nic nie wiemy. O sobie. I to… co mamy przed sobą. Obcy ludzie… to dziwne.
Furiosa już chciała zapytać do czego zmierza, ale nie chciała okazać mu braku szacunku. Max zawsze miał problem z otworzeniem się. Drugiego dnia stwierdził, że jej imię jest mu zbędne. Gdy opuścili Góry męczył się, by ujawnić dlaczego to wszystko zrobił i dlaczego tak zależało mu na czasie. Wtedy nie chciał mieć z nią nic wspólnego, ale teraz był tutaj i chciał wiedzieć. Nie ma nic złego w poznaniu się odrobinę lepiej.
- Więc, co chcesz wiedzieć?
- Nie wiem… uch, nie wiem, gdzie zacząć, tyle lat - przyznał i zaśmiał się nerwowo. - Nie wiem, o co nie pytać.
- No cóż, wiesz, od czego zaczynają się wszystkie dobre historie, co?
- Hm?
- Od samego początku.
SelinaNerys on Chapter 1 Wed 30 Oct 2024 04:06PM UTC
Comment Actions
loirgris on Chapter 1 Wed 30 Oct 2024 05:23PM UTC
Comment Actions
SelinaNerys on Chapter 1 Wed 30 Oct 2024 05:29PM UTC
Comment Actions
BrianKilroy on Chapter 1 Mon 02 Dec 2024 12:49AM UTC
Comment Actions
loirgris on Chapter 1 Wed 11 Dec 2024 11:27AM UTC
Comment Actions
BrianKilroy on Chapter 1 Wed 08 Jan 2025 08:55PM UTC
Comment Actions