Work Text:
Lou Grover stał przed zamkniętymi drzwiami lanai w domu McGarrett-Williams, spoglądając na pogrążonego w myślach, odizolowanego od wszystkich i wszystkiego Danny'ego. Blond włosy mężczyzna każdego ranka wracał na to samo miejsce. Miejsce, w którym pożegnał się ze swoim przyjacielem, partnerem i kochankiem. Popadając co i raz głębiej w apatię.
____
Mężczyźni kilka lat temu przyznali się do swoich uczuć, tworząc związek. Był on dziwną kombinacją krzyków, gestykulowań rękoma ze strony niższego oraz głupkowatymi wyrazami twarzy ze strony komandora, ale przede wszystkim nieograniczonej miłości do siebie nawzajem. Ta dziwna mieszanka przez długi czas działała. Do momentu.
Danny zaczął zauważać wypalenie się ze strony partnera. Wielu policjantów również mówiło to samo detektywowi „on się wypala", „nie pociągnie długo". Takich tekstów na przestrzeni ostatnich miesięcy pojawiało się dość sporo podczas różnych wezwań. Żaden gliniarz nie pozostał obojętny, aby wyrazić swoje zamartwienie. Wypalony glina to zły glina, nieumiejący reagować odpowiednio szybko w kryzysowych sytuacjach.
Pojawienie się Daiyu Mei przelało ostatnią kroplę. Steve działał na najwyższych obrotach, aby Danny był bezpieczny. Trzymał się do momentu powrotu blondyna do ich domu, do którego mieszkaniec New Jersey przeprowadził się zaledwie kilka miesięcy wcześniej. Charlie i Grace mieli tutaj swoje pokoje. Wszystko było na miejscu. No prawie.
Zaledwie dwa dni po wypisaniu Williams'a ze szpitala Steve spakował się i pożegnał ze wszystkimi. Najtrudniejsze pozostawił na sam koniec.
Nie było krzyku, gestykulowania rękoma. Danny po prostu przytulił go, pocałował w policzek, po czym rzekł:
— Mam nadzieję, że kiedy odzyskasz spokój, wrócisz. Wrócisz do domu.
____
Wszyscy członkowie ich ohany próbowali dotrzeć w jakikolwiek znany sobie sposób do niego. Niestety na marne. Nie reagował na nic. Tego dnia najstarszy członek załogi wyczerpał wszystkie możliwe rozwiązania. Poprosił Erica, aby pojawił się w domu wujka. Młody mężczyzna był jak zwykle spóźniony.
Drzwi wejściowe z zamachem otworzyły się i wbiegł przez nie Russo.
— Przepraszam kapitanie, już jestem — zdyszany stanął niedaleko mieszkańca Chicago. — Co potrzeba?
— Eric musisz być teraz bardzo poważny. Sam widzisz, że z Danny'm jest co i raz gorzej. — Zwrócił wzrok na wychudzonego detektywa.
~ Na szczęście dzieci nie widzą go w takim stanie ~ Pomyślał.
Grace przebywała na uczelni, a Charlie poleciał z Rachel do Londynu, gdzie jej matka potwornie się rozchorowała i potrzebowała stałej opieki.
— Musisz zadzwonić do swojej babci. Nie możemy pozwolić Danny'emu umierać.
— Um, może mam lepszy pomysł. — Odkaszlnął i wyjął telefon. Nie chciał tego robić, ale faktycznie, jego wujek wyglądał jak na granicy śmierci.
— Mówiłeś, że wyczerpałeś wszystkie pomysły. — Grover przyglądał się młodszemu — Dzwoń a nie patrzysz na ten telefon, jakby miał kogoś zabić — klepnął go po ramieniu.
— Em... właśnie tego się obawiam. Moja ciocia nie przepada za wuj... — odkaszlnął niezręcznie — znaczy się Steve'm.
— Spokojnie dzieciaku. Mów tak na niego, jak chcesz, przyzwyczailiśmy się do tego. I jak to? Myślisz, że mały groźny blond Williams jest w stanie pokonać groźnego Navy Seal'a?
— Emm... To ja może zadzwonię — odblokował telefon i wybrał szóstkę na szybkim wybieraniu.
Wystarczyły dwa sygnały, po których można było usłyszeć kobiecy głos.
— Hej mała koalo, co się stało? — Kobieta od razu przeszła do konkretów. Kochała swojego chrześniaka, ale Eric miał tendencję dzwonienia tylko w nagłych wypadkach. Inaczej pisał SMS-y czy wysyłał jakieś śmieszne memy lub filmiki.
— Hej ciociu B. Czemu od razu twierdzisz, że coś się musiało stać? — Zaśmiał się. Przez co spotkał się z groźnym spojrzeniem Lou i w tym samym czasie z głosem ciotki.
— Eric.
— No dobra, dobra, chodzi o wujka D. On sobie nie radzi po odejściu Steve'a — powiedział na jednym wdechu.
— Co!? Czemu nie zadzwoniłeś wcześniej i kiedy ten neandertalczyk odszedł?
— Emm... — podrapał się po karku i przysiadł na oparciu fotela — około trzech miesięcy temu. Nie chciałem cię niepokoić.
— Do cholery Eric — w tle słychać było uderzenie drzwiami podczas ich zamykania — Będę za dwadzieścia minut.
— CO!? — Wstał i wyprostował się — jesteś na Hawajach? Kiedy? Gdzie? Zaczął nerwowo chodzić po salonie.
— Jestem w Pearl, ale spokojnie, już jadę — zanim coś odpowiedział ta, rozłączyła się.
— Dzieciaku uspokój się, czemu jesteś taki zdenerwowany? — Nie rozumiał zachowania młodszego.
— Moja ciocia, ona będzie tutaj za dwadzieścia minut. Nie dość, że oberwie się wujkowi D. za to, co sobie zrobił to i mi za to, że nie napisałem jej tego wcześniej.
— Na Boga, opanuj się chłopie — złapał niższego i przytrzymał do momentu, jak się nie uspokoił.
Dwadzieścia minut później rozległo się pukanie do drzwi. Brunet poszedł je otworzyć. Przez próg weszła wysoka czarnowłosa, szczupła kobieta o stoickim wyrazie twarzy. Cała na czarno, wyrazisty makijaż podkreślał jej mocne rysy twarzy. Kapitan Gover był w lekkim szoku, miał wstępne wyobrażenia jak będzie wyglądać siostra Danny'ego, ale nie było to nic, co sobie wyobraził.
— Ciocia B. — Przytulił kobietę, aby ją trochę złagodzić.
— Też się cieszę, że Cię widzę mały koalo, ale i tak jestem na Ciebie zła — poczochrała mu włosy i odsunęła się na krok — Witam kapitanie Grover — podała mu dłoń.
— Witam — przyjął dłoń i potrząsnął nią delikatnie.
— Barbara Sparks a teraz gdzie jest mój brat? — Trzydziestosześciolatka rozejrzała się po schludnie wyglądającym salonie.
— Siedzi na plaży — powiedział starszy.
— Eric — odwróciła się do chrześniaka po zlokalizowaniu starszego brata — mógłbyś pojechać do mojego domu i odebrać torbę, którą przygotowała pani Hernandez?
— Pewnie, ale przyjechałem tutaj autobusem — uwielbiał pracę w laboratorium, ale nie dorobił się jeszcze własnego auta. Było to delikatnie mówiąc uciążliwe, zważywszy na to, jak duża była wyspa i teren, po którym musiał się poruszać.
— To już nie problem — wyjęła klucze z torebki, które mu podała. — Wszystkiego najlepszego, koalo — mrugnęła do niego.
— Co, ale co? Jak? Ciociu B. mam urodziny dopiero za miesiąc. — Przyjrzał się kluczykom. — Do nony Williams kupiłaś mi ferrari!? — Niemal krzyknął i zgarnął kobietę w uścisk.
— Spokojnie, spokojnie koalo — poklepała Erica po plecach — a teraz już jedź. Ustawiłam Ci w nawigacji adres.
— Pewnie, zaraz wrócę! — Wybiegł, trzaskając drzwiami.
Czarnowłosa poczekała aż usłyszy, odjeżdżający pojazd i dopiero wtedy zwróciła się w stronę aktualnego szefa five-o.
— Teraz kapitanie Grover, poproszę o szczegółowe streszczenie, co się stało z moim bratem i gdzie uciekła jego emocjonalnie niedorozwinięta druga połówka? — Założyła dłonie na pierś, czekając na odpowiedź.
— Proszę mówić mi Lou, mam przeczucie, że jeszcze nie raz się spotkamy. Może usiądziemy? To może chwilę zająć — wskazał w stronę jadalni. Niebieskooka skinęła głową i poszła za mężczyzną. Gdy usiedli, ten zaczął. — Wszystko działo się na przełomie kilku miesięcy. Widzieliśmy jak Steve się wypala. Nie robił wszystkiego z tak wielkim zapałem, jak przez lata jako szef five-o. Najpierw odejście China i Kono. Potem ta cała sytuacja z jego matką.
— Zawsze wiedziałam, że Doris może stanowić problem — mruknęła pod nosem, poprawiając opadające pasmo włosów.
— Wszystko piętrzyło się u McGarretta. Można było zauważyć więcej czasu spędzonego w domu z Dannym i dziećmi. Zmienił się i to bardzo. W momencie, w którym Junior i Tani dołączyli do załogi, miałem pewne podejrzenia — odchylił się na krześle, aby spojrzeć przez okno na Danny'ego.
— Rozwiń swoją myśl — kobieta podążyła za wzrokiem Grovera, aby jej oczy spoczęły na nieruchomej sylwetce brata i Eddie'ego, który od czasu wyjazdu Pana był przybity i na krok nie odstępował drugiego właściciela.
— Nie omieszkałem się nikim z nim dzielić oprócz własnej żony ale — wrócił wzrokiem do rozmówczyni — odniosłem wrażenie, że szuka następców dla siebie i Danny'ego, ale wracając do głównego toku naszej rozmowy. Daiyu Mei, żona Wo Fat'a — dodał dla sprostowania — pojawiła się na wyspach. Narobiła zamieszania i porwała Danny'ego wiedząc, że jest on jedyną słabością Steve'a. Chciała, aby przyniósł jej coś, co przysłała mu Doris w zamian za Twojego brata. Williams jest twardym mężczyzną. Wydostał się, zanim dotarliśmy na miejsce. Niestety w ostatnim momencie został postrzelony. Nie będę kłamał, od tego momentu nie było z nim dobrze. Miał po rezerwowane sesje rehabilitacyjne, wizyty lekarskie i wiele innych związanych z tym rzeczy. Nie zagłębiałem się. Quinn i Tani tego pilnowały i mogłyby coś więcej powiedzieć na ten temat.
— Nie pojawił się na żadnej umówionej wizycie prawda. — To nie było pytanie, zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie faktu.
— Tak.
— Świetnie — wstała od stołu — mój najlepszy ochroniarz jest już w drodze na wyspę, aby go przypilnować... — wyjęła telefon z tylnej kieszeni spodni. — Proszę dać mi chwilę. Rozejrzę się po domu i załatwię kilka spraw. Najlepiej, abyś nie informował mojego brata, że tutaj jestem. Zrobię to sama po załatwieniu formalności. — Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź ze strony mężczyzny, ruszyła w stronę schodów.
— Ta kobieta faktycznie sprawia wrażenie niebezpiecznej. — Cała postawa krzyczała o jej wyższości i władzy. Lou rozsiadł się wygodniej przy stole, sam chwycił swój telefon, aby poinformować żonę o przebiegu sytuacji.
____
Po dwudziestu minutach Pani Sparks zjawiła się ponownie w jadalni.
— Dobrze, Danny ma załatwione wszystkie spotkania od nowa. Moja gosposia będzie codziennie przygotowywała pełnowartościowe posiłki dla trzech osób i ktoś będzie je tutaj wczesnym rankiem podrzucał.
— Bez urazy dla twojego zorganizowania, ale skąd pomysł, że po twojej interwencji ten uparty człowiek będzie jeździł na sesje z lekarzami? — Uniósł brew w zapytaniu. Jakoś nie mógł sobie wyobrazić entuzjazmu Danny'ego w spotykaniu się z lekarzami po interwencji młodszej siostry.
— Oh nie, źle mnie zrozumiałeś — posłała mu niebezpiecznie miły uśmiech — On nie będzie musiał nigdzie jeździć — mrugnęła w stronę starszego. — Znasz to powiedzenie: „Nie przyszła góra do Mahometa, Mahomet przyszedł do góry"? Wszystko będzie odbywało się tutaj — wskazała swoim długim krwisto czerwonym paznokciem w podłogę.
— Co? Przecież to kupa forsy — wybałuszył oczy, jakby zobaczył UFO.
—To niewielki wydatek — wzruszyła ramionami. — Hmm, wytłumaczę to tak. Słyszałeś historię o Panu Kelly'm będącym przetrzymywanym przez obrożę z bombą przez Victora Hess'a?
— Tak. Danny załatwił pieniądze, ale każdy z osobna i wszyscy razem musieli obiecać, że nie zapytają. — Zaczął łączyć kropki — Te pieniądze były od Ciebie?
—Tak. Proszę mi uwierzyć, dla rodziny zrobię naprawdę dużo.
— Dobra, rozumiem prawie wszystko — przyjrzał się uważnie niebieskookiej — Jak jesteś bogata to jakim cudem on żył w takich norach. Nie widziałem tego, ale z początku podobno było naprawdę tragicznie.
— Ależ przyczyna jest prosta — pokręciła głową — to tak jak mój brat wytrzymał tyle z McGłupkiem. Jest uparty. Jedyny plus, przekonałam go do Camaro, aby Grace-Face nie jeździła jakimś obleśnym gratem. — Wzdrygnęła się na samą myśl — a teraz jak zakończyliśmy naszą jakże przemiłą rozmowę, czy mógłbyś podać mi szklankę zimnej wody z lodem?
—To brzmi jak Danny — przytaknął, kierując się do kuchni, aby wykonać prośbę kobiety. — Taka moja policyjna ciekawość. — Wręczył jej szklankę. — Co robiłaś na Hawajach, jeśli nie odwiedzałaś rodziny?
— Załatwiałam sprawy w Pearl oraz w kilku placówkach, których jestem właścicielką — odebrała szklankę.
— Pearl? Tak jak baza marynarki wojennej? To Pearl Harbor? — Rodzina Williams skrywała jeszcze dużo sekretów, o których inni nie mieli pojęcia.
— Może powinnam inaczej się przedstawić. Vice Admirał Navy SEAL Barbara Sparks miło mi poznać a teraz idę do brata.
Odwróciła się i podeszła do drzwi prowadzących na patio. Otworzyła je niemal bezszelestnie. Wyszła na ogródek i w miejscu, gdzie kończyła się trawa a zaczynał piasek, zdjęła swoje szpilki, idąc dalej boso. Gdy dotarła, stojąc na granicy wzroku blondyna, bezceremonialnie chlusnęła szklanką, wylewając lodowatą wodę wraz z kostkami lodu na niższego.
— CO DO CHOLERY!!! — Wyskoczył z siedzenia, strasząc przy tym psa, który odbiegł kawałek dalej.
— Witaj braciszku — ze słodkim uśmiechem, pomachała Danny'emu.
— Co tu robisz? — Próbował strzepnąć z siebie wodę, ale to na nic. Był cały przemoczony.
— Nie cieszysz się, że mnie widzisz? — W międzyczasie odłożyła szklankę na oparcie krzesła. Założyła ręce na piersi i teraz dopiero, naprawdę mogła, przyjrzeć się wyrządzonym przez te trzy miesiące szkodom, które sprawił sobie jej brat.
— Wiesz, niebyt.
— Och jakże mi nie przykro z tego powodu. — Pokręciła głową z udawanym smutkiem — A teraz, idź się umyj i przebierz, abyś nie zamarzł a potem porozmawiamy o tym, co żeś najlepszego ze sobą zrobił.
— Nie mam ochoty o niczym z nikim rozmawiać — chwycił laskę i wspierając się na niej, pokuśtykał do domu, nie czekając na to, czy czarnowłosa ruszy za nim, czy nie.
—Też się za Tobą stęskniłam braciszku — posłała mu całusa. — Będę czekała na Ciebie z jedzeniem, które zjesz czy masz na to ochotę, czy nie. — Chwyciła szpilki w dłonie i weszła do domu.
Danny mrucząc coś pod nosem, skierował się na górę.
Barbra ruszyła do kuchni, w której jak się okazało kapitan Grover pił kawę i rozmawiał przez telefon.
— Tak Tani, załatwiłem sprawę z Williams'em a teraz muszę kończyć — rozłączył się, po czym schował urządzenie do kieszeni. — I jak poszło?
— Świetnie, jak zapewne słyszałeś, tryska energią. Obiecałam mu jedzenie. — Kobieta zaczęła grzebać po szafkach, aby rozeznać się, co jest gdzie. Od czasu do czasu wyjmując coś, co może się przydać podczas gotowania.
— Robi się już późno, myślałem, że zostawię was samych. Eric i tak powinien za niedługo wrócić — odepchnął się od lady, aby umyć kubek.
— Poprosiłam go o objechanie jeszcze paru miejsc, więc trochę się zejdzie — wbijała jajka do miski. — Ale rozumiem, kłótnie między członkami rodziny, nie są najmilszą rzeczą do słuchania.
W dalszej rozmowie przeszkodził dzwonek do drzwi.
— To zapewne moja opiekunka do zrzędliwych detektywów. Mógłbyś otworzyć i wtedy nie zatrzymuję Cię — zaczęła wyrabiać masę trzepaczką.
— Nie ma problemu.
Gdy otworzył drzwi, musiał kilka razy zamrugać. Nie dowierzał, bo widział Kono.
— Już nie poznajesz starej współpracownicy Lou? — Panna Kalakaua ze swoim zwyczajnym uśmiechem weszła do środka.
— Jestem w szoku, co ty tu robisz dziewczyno? Nie miałaś ścigać przemytników handlem ludźmi? — Nagle perspektywa wyjścia zrobiła się mniej interesująca.
— Wykonane w stu procentach. Rozbiliśmy całą siatkę półtora roku temu, miałam wracać na Hawaje, kiedy zadzwoniła do mnie ona — brunetka kierowała się w stronę zapachu wydobywającego się z kuchni. — Hej szefowo — usiadła na blacie przy zlewie.
— Jesteś na czas — spojrzała na swoją pracownicę, przekręciła naleśnika i wróciła do rozmowy.
— Nie spodziewałam się spotkania tutaj — nalała sobie kawy a mężczyzna podał jej śmietankę z lodówki.
— Będziesz robiła za opiekunkę dla idiotów. — Odpowiedziała tylko, spoglądając przenikliwym spojrzeniem na Hawajkę.
— Skrócone informacje proszę — upiła łyk zbawiennego napoju. Dzisiejszego poranka kończyła dwudziestoczterogodzinną obserwację, po której od razu wsiadła do samolotu lecącego na Hawaje. Kawa była koniecznością.
— Steve odszedł, Danny był świeżo po wypisie ze szpitala i popadł w stan katatonii. Eric wyciągnął ostatnie koło ratunkowe i wezwał twoją szefową — Lou kulturalnie streścił, co się stało.
— Danny wygląda jak chodzący trup i ty musisz przypilnować, aby nie sprzeczał się z lekarzami, gdy ja będę załatwiała parę spraw poza wyspą — włożyła plastry bekonu na drugą patelnię.
— Dobra, czyli... — Kono zaprzestała mówić, kiedy w kuchni pojawił się kulejący Danny oparty na lasce.
— Dobra, Barbs musimy pogadać. Cześć Lou, hej Kono — blondyn mówił na automacie, nie zastanawiając się nad Hawajką, siedzącą na blacie w kuchni. — I nie podoba mi się... czekaj — zdał sobie sprawę z niespodziewanej obecności w domu — Kono? — Wytrzeszczył oczy na przyjaciółkę.
— Powiedziałabym, że miło Cię widzieć Danny, ale wyglądasz tragicznie.
— Koniec z przepychankami. Kono, Danny idźcie do jadalni — czarnowłosa wyłożyła posiłek na dwa talerze — Kapitanie, możesz już się wycofać, tak jak chciałeś. Kono i ja damy sobie radę.
— Ekhm — odkaszlnął — Tak, do zobaczenia — przed wyjściem zajrzał do drugiego pomieszczenia. — Powodzenia Williams — wyszedł.
— Jedz a ja będę mówiła — postawiła przed pozostałą dwójką naleśniki przepisu Nonny Willimas, którego jej mama od wielu lat chciała dla siebie. Tak jak młodsza kobieta przepisu na szarlotkę babci.
— Barbara, nic się nie dzieje — niechętnie zaczął jeść pierwszy od dłuższego czasu ciepły posiłek.
— Nie kłam, brachu — brunetka poklepała mężczyznę po ramieniu, sama z zapałem wcinając przepyszne naleśniki.
— Szzz — uciszyła ich — Nie interesuje mnie czy w to wierzysz, czy nie. Wyglądasz jak chodzący trup i cieszę się, że dzieci tego nie widzą — pokręciła głową z dezaprobatą — czy tego chcesz, czy nie. Wrócisz do zdrowia. Jak nie dla siebie to dla swojej cholernej rodziny — zmierzyła brata lodowatym spojrzeniem. — Kono, na maila wysłałam Ci dokładną rozpiskę jego spotkań z lekarzami i rehabilitantami.
Danny od początku stał na przegranej pozycji. Najmłodsza w rodzinie, zawsze dostawała, czego chciała. Nawet ich młodszy adoptowany brat nie zmienił jej pozycji w rodzinie.
— Dobrze — mruknął, godząc się z losem przegranego.
— Świetnie. Zostawiam Cię w rękach Kono a ja wychodzę. Eric przywiezie Ci leki, które masz brać. Kono, informuj mnie o wszystkim. — Kobieta zgarnęła swoją torebkę ze stolika kawowego.
— Hej, nie mam pięciu lat, abyś zostawiała mnie z opiekunką — fuknął — bez urazy Kono.
— Masz rację. Pięciolatek jest sam w stanie zdobyć sobie jedzenie. Ty masz, co najwyżej półtora — powiedziała na odchodne, po czym wyszła z domu, kierując się do Suv-a, podstawionego w międzyczasie przez jednego z pracowników Pani Sparks.
***
Steve siedział w kolejnym samolocie. Tym razem leciał do Teksasu. Myślał, że dzięki podróżowaniu zapomni o wszystkim złym, co go w życiu spotkało. Że w końcu będzie mógł wrócić do swojej ohany. Do Danny'ego. Niestety tak nie było. Odczuwał irracjonalny lęk przed samym powrotem na wyspę.
~ Co, jeśli już mnie nie potrzebują? Znaleźli sobie zastępcę za mnie? ~ Takie i inne myśli zaprzątały głowę komandora. Dodatkowo najwyraźniej choroba popromienna wróciła. Od kilku tygodni odczuwał mdłości i nadwrażliwość na niektóre zapachy.
— Komandor McGarrett? — Ktoś usiadł obok niego. Takie sytuacje zdarzały się dość regularnie. Był zbyt zamyślony, nie rejestrując otoczenia. Stawał się łatwym celem.
— Emm, tak. To ja. Kim Pani jest? — Przyjrzał się kobiecie, ale nie przypominał sobie, aby skądś ją znał.
— Vice Admirał Navy Seal Barbara Sparks. — Pokazała mu dowód. McGarrett dużo słyszał o Pani Vice admirał, ale nigdy wcześniej nie miał przyjemności jej spotkać. O jej osiągnięciach krążyły pogłoski. Oczywiście wszystkie ściśle tajne i do większości nie miał uprawnień. Nawet do zredagowanych wersji. — Musi Pan natychmiast ze mną pójść. — Stanowczy głos kobiety nie pozostawiał mu wyboru. Poza tym wpojone przez marynarkę wojenną posłuch u przełożonych sprawiły, że brunet bez wahania wstał. Wyjął swoją torbę ze schowka i skierował się za kobietą do wyjścia z samolotu. Nie zostali zatrzymani przez obsługę lotu. Zapewne kobieta poinformowała ich o wszystkim.
W ciszy weszli do hali odlotów i o dziwo szli do kolejnego wejścia. Na loty prywatne. Dopiero gdy znaleźli się w przestronnym, prywatnym samolocie i usiedli, Steve się odezwał.
— Pani wybaczy, Pani vice admirał, ale dlaczego tutaj jestem? — Zlustrował kobietę wzrokiem. Jej twarz nie wyrażała zupełnie nic. Nawet w jej oczach nie można było nic dostrzec. Kamienna twarz.
— Chciałam się dowiedzieć czy Pańskie odejście było warte tego — nuta stali wkradła się w jej głos. Oparła się na kolanie, aby pokazać zdjęcie w telefonie. Zdjęcie przedstawiało wychudzonego mężczyznę. Steve od razu rozpoznał swojego partnera.
— Skąd Pani to ma? — Zapytał, nie odrywając wzroku od pokazanego obrazu. Był w szoku to mało powiedziane. Trzy miesiące rozłąki nie odbiły się również dobrze na drugim mężczyźnie, ale to, co zobaczył, przeraziło go.
— Zrobiłam kilka godzin temu. Danny jest moim bratem — wyjaśniła.
McGarrett nie powiedział nic, tylko poderwał się z fotela i rzucił do łazienki. Żółć podeszła mu do gardła, chcąc się wydostać. Ledwo otworzył ubikację a zwymiotował wszystkim, co zjadł dzisiejszego poranka. Po opróżnieniu całej zawartości żołądka i wypłukaniu buzi wrócił do głównej kabiny.
— Wszystko w porządku? — Zapytała mimo tego, że nie przepadała za mężczyzną, ale pamiętała, iż był on ważnym elementem w życiu Danny'ego i jakakolwiek choroba ze strony jednego. Zawsze odbije się na drugim a na to aktualnie nie mogli pozwolić.
Czarnowłosa bacznie przyglądała się obliczu komandora. Stracił kilka kilogramów wagi, policzki miał lekko zapadnięte a skóra poszarzała. Nie wyglądał za dobrze.
~ Ci dwaj idioci muszą z powrotem być razem na jednej wyspie ~ pomyślała z goryczą. Nie podobał jej się wygląd ani jednego, ani drugiego.
— Najwyraźniej choroba popromienna się odezwała — przyjął buteleczkę wody, podaną przez czarnowłosą.
— Jakie ma Pan dolegliwości komandorze? I kiedy się zaczęły?
— Proszę mówić mi Steve, Pani vice admirał — wypił całą zawartość na raz.
— W takim razie mów mi Barbara a teraz odpowiedz na moje pytanie, Steven — oparła się o kanapę, nie spuszczając z niego wzroku.
— Około dwóch tygodni. Mdłości, zawroty głowy, zgaga miewam też gorączkę i nadwrażliwość na niektóre zapachy — wzdrygnął się, jak pomyślał o ukochanym ananasie, na którego nie mógł teraz nawet patrzeć.
Jej oczy robiły się większe z każdą dolegliwością. Nie było to coś, co chciała usłyszeć.
~ Myślałam, że zakończyliśmy wszystko z operacją Strawberry Field ~ wstała, zaczynając krążyć po dość ograniczonej przestrzeni samolotu. Potrzebowała około pięciu minut chodzenia, aby jako tako ochłonąć i wyklarować w głowie pytania.
— Dobrze. Steve — Pani Sparks usiadła naprzeciw starszego. — Zadam Ci kilka pytań, na które musisz odpowiedzieć mi zupełnie szczerze i nie mówię tutaj jako rodzina twojego partnera tylko jako twoja przełożona w strukturze marynarki wojennej. Rozumiesz mnie komandorze? — Przyglądała się mu z taką powagą, jakby zaraz miała zajrzeć do jego duszy.
— Tak jest Pani vice admirał — był o krok od zasalutowania, ale powstrzymał tę chęć.
—Zacznę od tych łatwiejszych. Tak dla formalności.
— Rozumiem. Możemy zaczynać, kiedy zechcesz.
— Twoje dane oraz stopień.
— Komandor porucznik Navy Seal Steven J. McGarrett.
— Wymień osoby będące z Tobą na misji Strawberry Field oraz ich status.
— Donovan status: martwy, — przełknął ślinę. Ta operacja była najgorszą, na jakiej był a sama pamięć o niej sprawiała, że miał zimne poty — Freddie Hart, status: martwy — Freddie był najlepszym przyjacielem Steve'a, na większość misji jeździli razem. Zmieniali się tylko członkowie ich oddziału, ale powszechnie było wiadomo, że McGarrett najlepiej działał z Hart'em i na odwrót. Tak też było i tym razem. Jako jedyny Freddie umarł w trakcie tej misji. — Rodriguez, status: martwy — przygnębiające było to, że tyle osób z życia Steve'a, skończyło martwych. Każdy z wyżej wymienionych z zespołu oddało swoje życie podczas innych misji. Kiedy uznano ich za zdolnych do służby po powrocie. — I ostatni Evan Buckley, status: żywy — Pup, tak każdy z załogi nazywał tego radosnego blondyna. Był najmłodszy w ich zespole. Radosny, świeżo po przejściu testów na Seal które notabene zdał najlepiej. Dzieciak miał zaledwie dziewiętnaście lat. Była to jego druga misja. Postrzegali go jak młodszego brata, którym chcieli się opiekować najlepiej jak mogli. Niestety polegli. Po powrocie z tej nieudanej akcji każdy z nich dostał możliwość odejścia z marynarki na wcześniejszą emeryturę. Nikogo nie można było osądzać po tym wszystkim, co miało miejsce na przełomie tego pół roku, podczas którego byli przetrzymywani. Wszyscy to rozumieli. Buckley przyjął to wszystko i odszedł, nie utrzymując z nikim kontaktu. ~ Nie dziwię mu się.
— I teraz ostatnie pytanie. Pamiętaj. Odpowiedz na nie szczerze. Nie okłamuj mnie, ponieważ będzie to miało sporą wagę w naszej dalszej rozmowie.
— Rozumiem — po zlustrowaniu bladej twarzy kobiety miał wrażenie, że nie spodoba mu się to pytanie.
— Steve — wypowiedziała jego imię, aby atmosfera była na tyle komfortowa na ile będzie mogła być — powiedz mi. Kto jest na tak zwanej górze w twoim związku z Danny'm.
— Emm — poczuł, jak róż pojawia się na policzkach. Faktycznie. Nie spodziewał się pytania na tej płaszczyźnie. Czarnowłosa nie pospieszała, cierpliwie czkała na odpowiedź — To będzie Danny. — Powiedział dość cicho, od razu spuszczając wzrok z twarzy kobiety. Był zawstydzony. Nigdy nie czuł się komfortowo, rozmawiając o życiu łóżkowym z osobami trzecimi. Szczególnie ze szczegółami.
— Pierwszy raz chciałabym się mylić — położyła głowę w koszyczek uformowany, z dłoni a łokcie miała oparte o kolana. Westchnęła głęboko. Potrzebowała chwili. Nie ważne jak to zabrzmi. Od dziecka Panna Williams miała silny gej radar. Jej rodzeństwo, oprócz Danny'ego wyśmiewało się z tego. Jedno spojrzenie na jakąś osobę i mogła stwierdzić czy była hetero normatywna, czy nie. Nawet jeśli w tamtym momencie osoba twierdziła inaczej, to na przestrzeni lat to wszystko ulegało zmianie. Kiedy pierwszy raz miała przyjemność oglądać jedno ze szkoleń Seal. Wiedziała, że McGarrett nie był stu procentowym hetero.
— Barbara? — Steve nie należał do cierpliwych ludzi. Chciał się dowiedzieć, po co kobiecie tak wrażliwe informacje.
— Operacja Strawberry Field — przeczesała palcami włosy i z powrotem oparła się o kanapę. — Zostaliście okłamani dla własnego dobra.
— Co? — Po ucieczce i powrocie do USA powiedziano im że zostali poddani torturom, które ledwo pamiętali i ich porywacze eksperymentowali na nich. Steve nie wiedział jak pozostali z drużyny, ale on miał przebłyski kilku gwałtów. W większej mierze to było powodem chęci zapomnienia tej misji. To i śmierć najlepszego przyjaciela.
— Nigdy nie mieliście się dowiedzieć o szczegółach tego wszystkiego. Chyba że ktoś z dowództwa. Tym razem ta przyjemność przypada mi. Uzna to za konieczne. — Ostatnie zdanie zostało wypowiedziane z goryczą. — Nie przerywaj mi. Wszelkie pytania zadasz jak skończę. Czy to jasne? — Spojrzała na starszego. Dostała skinienie głową.
Stewardessa przerwała napiętą atmosferę, wchodząc do pomieszczenia.
— Przepraszam, że przerywam Pani Sparks, ale pilot pyta, jaki mamy plan lotu. — Pracownica czekała na decyzję szefowej.
— Powiedz, proszę kapitanowi, że lecimy do Los Angeles. Tam zrobimy krótki postój i powrót na Hawaje. A teraz wyjdź i zamknij drzwi szczelnie. Niech nikt nam nie przeszkadza do czasu wylądowania.
—Tak, Pani Sparks — stewardessa wyszła, zamykając drzwi.
— Pomieszczenie jest dźwiękoszczelne więc nic, co tutaj powiem, nie wyjdzie poza naszą dwójkę. Potrzebujesz wody, zanim zacznę?
— Woda brzmi w porządku — niebieskooka wyjęła dwie buteleczki z mini barku, podając jedną towarzyszowi lotu. Steve był zdenerwowany. Okłamano ich po powrocie z tego piekła. Co w takim razie się tam wydarzyło?
— Wasz powrót był niespodziewany. Standardowo do siedmiu miesięcy bez kontaktu mieliście zostać uznani za martwych — McGarrett wiedział, jakie są procedury — Wtedy wróciliście skrajnie wycieńczeni. Gdy wiedzieliście, że jesteście bezpieczni, jak jeden mąż zemdleliście u progu bazy. Tamci lekarze zastosowali niezbędną opiekę, po czym zostaliście przetransportowani do specjalnego ośrodka na Hawajach. Podporucznik Rodriguez wykazał się sprytem i podczas ucieczki zabrał, jak się później okazało, hmm... Można by to nazwać kartę pacjenta. Był tam szczegółowy opis, co zostało na was przeprowadzone. Lekarz, którego zabiliście, aby się uwolnić, najwyraźniej był pedantem. Było tam wszystko, z dokładnymi datami. — Kobieta nie spuszczała wzroku z komandora. Chciała wiedzieć, czy będzie musiała przerwać w jakimś momencie, aby ten przetworzył informację. — Ta misja, na którą zostaliście wysłani od początku była zasadzką. Jeden z naszych ludzi zdradził, ale mniejsza z tym. Zostaliście uprowadzeni w jednym celu. Nasi wrogowie chcieli dostać żołnierzy. Okazy zdrowia. Mieli oni szalone pomysły. Wszczepili wam macice. Chcieli wyhodować idealnych żołnierzy — Przerwała, widząc przerażenie na twarzy starszego — Oddychaj Steve — delikatnie położyła swoją dłoń na ręce mężczyzny — wszystko będzie w porządku, ale musisz — dała nacisk na ostatnie słowo. — Musisz tego wysłuchać. Bo jeśli moje przypuszczenia okażą się prawdą. Musisz wiedzieć o pominiętych wcześniej szczegółach.
— Jestem, ja... to po prostu brzmi jak wyrwane z jakiegoś kiepskiego horroru — czarnowłosa chciała zabrać rękę, ale uścisk bruneta powstrzymał ją — Kontynuuj. Pytania później
— Dobrze — kciukiem zataczała kółeczka na dłoni Steve'a — Pewnie się zastanawiasz jak to zrobili, w końcu nie mieliście żadnych blizn w okolicach brzucha. Tak, nic nie było widać, ponieważ wszystko zostało załatwione tylnym wejściem. Według tego dziennika byliście w stanie śpiączki farmakologicznej dwa miesiące. Dopóki wszystko tam — wolną dłonią wskazała na brzuch — nie wygoiło się. Wtedy zaczęła się najgorsza część. Wy... — chciała to jakoś delikatniej dobrać w słowa.
— Zostaliśmy zgwałceni — piwno-niebieskie oczy były załzawione. Wspomnienia tego wszystkiego zaczęły z powrotem napływać, tworząc potworny obraz.
—Tak. Byliście badani dwa razy w tygodniu czy zapłodnienie przyniosło skutek. Lecz za każdym razem było to samo. Wtedy Buckley się uwolnił i wydostaliście się stamtąd. — Nie przestawała gładzić jego skóry. — Lekarze w Pearl określili wasze nowe narządy jako niedojrzałe, dlatego też góra postanowiła, przemilczeć te informacje. Co roku przez sześć lat podczas badań okresowych byliście sprawdzani również pod tym kątem. Po tym czasie lekarze zgodnie stwierdzili, że macice nie są zdolne do reprodukcji. Dodatkowo zostaliście już tylko ty i Buckley. Jego niestety nie mogli kontrolować przez odejście na emeryturę. Wszystkie twoje objawy wskazują, że jesteś w ciąży. — Zakończyła opowiadać.
— Chce to dobrze zrozumieć, bo nie wiem, czy poprawnie zrozumiałem — nie puścił dłoni kobiety. Potrzebował fizycznego kontaktu z drugą osobą, aby wiedzieć, że to, co się dzieje nie jest kiepskim koszmarem — Ci szaleńcy, którzy nas porwali uznali, że będziemy idealnymi inkubatorami i aby nie pozostały nam ślady, jakimś cudem włożyli nam całe macice przez odbyt? — Wypowiedzenie tych słów przez Steve'a nie pomogło mu w to uwierzyć. Nawet bardziej miał wrażenie, że to kiepski żart.
—Tak w skrócie. Tak — tyle emocji ile można było wychwycić na twarzy McGarrett'a było jak paleta barw. Co i rusz było można znaleźć nową emocję.
— Uznajmy, że Ci wierzę. Sugerujesz mi, że te objawy, które mam nie są źródłem popromiennym a ciążowym? — brunet szukał w oczach przełożonej jakiegokolwiek sygnału na to, że kłamie, lecz nic takiego nie zobaczył.
— Tak, dlatego też lecimy do LA. Mój przyjaciel a służbowo lekarz, który się zajmował waszym przypadkiem, odszedł z wojska i założył swoją prywatną przychodnię ginekologiczną. Dodatkowo mam zamiar zabrać tam również Evana, ale najpierw ty. W tym momencie jesteś priorytetem — Wtedy będziemy gdybać. Dobrze?
— Tak.
____
Lot minął we względnej ciszy. Steve przetwarzał wszystkie informacje w głowie. To wydawało się czymś absurdalnym. Jak dziecko kosmity. Pamiętał film, który oglądał kiedyś z Danny'm w jednym z jego pierwszych „mieszkań".
Steve działał automatycznie. Kiedy drzwi samolotu zostały otwarte, złapał swoją torbę, podążając za kobietą. Następną rzeczą, jaką zarejestrował było wejście do schludnie wyglądającej, zadbanej kliniki. Nikogo nie było na korytarzach. Zza zakrętu wyłonił się wyglądający znajomo mężczyzna w średnim wieku. Robert Riva.
— Hej Barbs, komandorze McGarrett — podał dłoń w geście przywitania.
— Umm, witam — Steve był odrętwiały. Musiał się dowiedzieć czy to wszystko jest prawdą. Na własne oczy musiał zobaczyć na USG swoją macicę. Dalej te słowa brzmiały obco. Macica od razu kojarzyła się z kobietą a tutaj ktoś mu mówi, że i on jedną posiada. Czyste szaleństwo.
— Steve jesteś z nami? — Dopiero dotyk na ramieniu, przywrócił go z powrotem. Zaczął bardziej rejestrować otoczenie.
— Tak, przepraszam. Możemy mieć ten test za sobą, abym mógł o tym zapomnieć i wrócić... Do domu — pomiędzy szalonymi myślami o ciąży w pamięci miał również obraz Danny'ego, wyglądającego jak ostatnie nieszczęście. On musiał wrócić do domu, do Danny'ego, do dzieci, do jego ohany, którą porzucił w próbie ucieczki i znalezienia spokoju po tym wszystkim, co działo się przez wiele lat. Choć opuszczenie ich było najgorszą rzeczą to zdał sobie sprawę, że to dzięki nim był kompletny. Spokojny. Wtedy miał wszystko, co sprawiało mu radość i potrafiło ukoić w najciemniejszych momentach w jego życiu.
Wszyscy obecni przeszli do pomieszczenia. Lekarz zabrał głos.
— Komandorze McGarrett, to wszystko może się wydawać dziwne i nierealne, ale byłem od początku wtajemniczony w waszą sprawę. To ja zaleciłem monitorowanie wad pod kątem sprawności narządów rozrodczych praktycznie do końca waszego życia. Niestety inni lekarze, już po moim odejściu zdecydowali się zaprzestać sprawdzania was. Podczas waszego lotu zdążyłem zapoznać się z Pańskimi aktami, które udzieliła mi marynarka wojenna. Pierwszą rzeczą, o jaką poproszę jest, abyś oddał mocz do tego pojemniczka — podał przezroczysty pojemnik — abym mógł sprawdzić na szybko wyniki. Tutaj jest łazienka — wskazał na drzwi w rogu pomieszczenia.
Brunet wykonał polecenie i wrócił z wypełnionym pojemnikiem, który lekarz od razu zabrał. Używając pipety, naniósł kilka kropli na pasek i pozostawił go na blacie.
— Dobrze. Musimy chwilę poczekać na wynik z moczu, ale chciałbym, abyś położył się na kozetce — wskazał leżankę — podwinął koszulkę i rozpiął spodnie. Niestety Barbara musi zostać, aby nadzorować to wszystko wedle zaleceń zwierzchników, ale jeżeli czujesz się niekomfortowo, mogę nas zasłonić. — Robert spojrzał na drugiego, czekając na jego decyzję.
— Nie ma potrzeby — zrezygnował z proponowanego rozwiązania. — Muszę to wszystko zobaczyć na własne oczy.
— Dobrze, zaczynajmy więc — Doktor odpalił maszynę do usg — Możesz poczuć zimno — nalał żel na brzuch Steve'a a ten nawet się nie wzdrygnął. Wytrwale patrzył w ekran.
Barbara stała niedaleko w ciszy, bacznie obserwując dwóch pozostałych mężczyzn. Rob zachowywał się profesjonalnie. Tłumaczył wszystko powoli i dokładnie komandorowi który, widać był już na granicy spokoju. Jego oczy skanowały monitor maszyny, mimo że głowica nie została przyłożona do brzucha. Od czasu do czasu zerkał również na blat, gdzie leżał test ciążowy. Nie można było się dziwić McGarrett'owi. Tyle nowych informacji, które nie były i nigdy nie będą dla nikogo łatwe do przyswojenia.
Nikogo na co dzień nie informuje się, że szaleńcy, którzy porwali Cię ponad dziesięć lat temu, chcieli zrobić z nich inkubatory. Szczególnie, że tymi osobami byli wyszkoleni żołnierze marynarki wojennej oddziału Seal's.
— Mam — Lekarz poruszył głowicą — widzisz. Tutaj są jajowody, prawidłowo rozwinięte. Och — Wszyscy jak jeden mąż uważniej zaczęli przyglądać się obrazowi — tutaj, widzisz — Robert wskazał miejsce. — Widzimy główkę i małe kończyny. Wygląda jak prawidłowo rozwijający się płód.
— Ale to... jak to możliwe? — Steve zrobił wielkie oczy. Miał w brzuchu dziecko i to dziecko wyglądało jak dziecko.
— Który to miesiąc? — Czarnowłosa wtrąciła zapytanie.
— Połowa czwartego miesiąca, piętnasty tydzień będąc bardziej precyzyjnym, wszystko dobrze. — Nacisnął kilka przycisków, aby móc wydrukować kilka kopii zdjęcia.
— To niemożliwe — Hawajczyk wstał z leżanki i zaczął, wycierać się podaną mu chwilę wcześniej gazą — Przecież tu nic nie widać — pokazał na swój brzuch. Nie miał tak wyraźnych mięśni, jak cztery miesiące temu, ale nie ćwiczył z taką samą konsekwencją.
— To normalne u wysportowanych — ginekolog prawie dodał kobiet na końcu, ale powstrzymał się, zostawiając to w domyśle — mięśnie są twardsze i przez to jeszcze nic nie widać. Dodatkowo ułożenie dziecka. To przez tak wstawioną macicę komandorze. Myślę, że dopiero w okolicach końca drugiego trymestru będzie coś widać, chociaż ciąże zaskakują. Jednego dnia nie widać nic a kolejnego jest tak zwany bump i brzuch jest widoczny.
— Ja... ja muszę stąd wyjść — nie czekając na kogokolwiek, rzucił się do wyjścia. Brakowało mu powietrza. Odciągał bluzkę od szyi. Steve miał, wrażenie jakby się dusił.
— Rob, wyślij to bezpieczną linią do lekarzy na Hawajach. — Kobieta chciała wyjść, ale przyjaciel ją powstrzymał.
— Weź to — podał zdjęcia oraz małą torebkę.
— Co to? — Zmarszczyła brwi na pakunek.
— Lek uspokajający bezpieczny dla kobiet w ciąży. Działają również usypiająco. Dwie dawki powinny być optymalne dla komandora. Zapewnią kilka godzin snu. Mam przeczucie, że będzie Ci to potrzebne.
— Dzięki — zabrała rzeczy i wyszła przed budynek. Steve opierał się o ścianę zaraz przy wejściu. — Steven — nie chciała go dotykać, nie raz przy atakach paniki żołnierze postępowali instynktownie i mogło to skończyć się urazem w samoobronie a nie tego chciała w tym momencie. — Steve — mężczyzna nie reagował. ~ Pamięć ~ pomyślała — Komandorze McGarrett. Tutaj vice admirał Barbara Sparks. Masz rozkaz wsiąść do samochodu. Natychmiast — brunet mimo że w transie posłuchał, taki odruch bezwarunkowy. Przydatna sztuczka, którą nie raz stosowało się w różnych sytuacjach. Mózg wyuczony przez lata potrafił działać na automacie.
Steve odzyskał świadomość pod koniec drogi do mieszkania kobiety.
— Co, gdzie jesteśmy? — Rozejrzał się po otoczeniu, nie wiedząc, skąd znalazł się w Suv-ie.
— Witamy wśród żywych. Trochę spanikowałeś po usłyszeniu nowości. — Skręciła na jedną z bocznych ulic. Bloki pojawił się na horyzoncie. Zjechali do parkingu podziemnego.
— To prawda? — Zapytał — jestem w ciąży?
— Tak, będziesz miał małego McGarrett'a - Williams'a — zaparkowała na miejscu z numerem 66.
— Jestem na to za stary. Cholera — uderzył rękoma o uda — mam czterdzieści trzy lata — schował twarz w dłonie. — Muszę się napić. Nie! — Krzyknął — nie mogę pić.
— Steve — złapała go za nadgarstek — chodźmy do mojego mieszkania. Tam opłuczesz twarz wodą i pomyślimy spokojnie, co dalej dobrze? — Zapytała.
— Tak, możemy tak zrobić. Wyszli z samochodu a Pani Sparks, miała tabletki bezpiecznie schowane w torebce, razem ze zdjęciami.
Weszli do windy, która po wpisaniu specjalnego kodu na klawiaturze pozwalała na wjechanie do penthouse'u.
— Witam w moich skromnych progach. Tutaj masz łazienkę — kobieta otworzyła jedne drzwi i zapaliła światło, ukazując małą łazienkę w dość nowoczesnym stylu. — Odśwież się a ja przygotuję nam herbaty. Chcesz coś zjeść?
— Nie, pójdę już — Steve wszedł do pomieszczenia. Odkręcił kran tak, aby leciała tylko zimna woda. Potrzebował otrzeźwienia z tego stanu, w którym się znajdował. Kilka razy nabrał wody w koszyczek utworzony z rąk, aby ochlapać nią buzię. Następnie zakręcił kran i wytarł się ręcznikiem. Spojrzał na lustro.
Patrzył przez chwilę prosto w swoje oczy, kolejno odsunął się i podniósł bluzkę, aby przyjrzeć się brzuchowi. Potem znowu spojrzał na swoją twarz. Widział odmieńca, jakiś błąd w medycynie. Nieudany eksperyment. Jednym ciosem pięści rozbił lustro. Gdy łazienka była w tragicznym stanie osunął się na przeciwległą od drzwi ścianę. Pomiędzy odłamkami szkła z lustra prysznica i kilku innych rozwalonych rzeczy.
Będąc w szale, nie słyszał próbującej dobić się do środka Pani Sparks.
— Steve czy tego chcesz, czy nie, wchodzę. — Wystrzeliła z broni, aby rozwalić zamek.
~ Na przyszłość trzeba montować zamki, dające otworzyć się od zewnątrz ~ otworzyła drzwi.
Bałagan w tej chwili był jej najmniejszym zmartwieniem. Steve zwinął się w pozycji embrionalnej, oparty o ścianę, lekko się kołysał. Twarz miał całą zapłakaną. Mówił do siebie, jakby nie dostrzegając dodatkowej osoby w pokoju.
— Jestem nieudanym eksperymentem. Nikt nie będzie mnie chciał. Danno mnie zostawi — kiwał się w te i z powrotem powtarzając te i inne słowa jak mantrę, wpadając w błędne koło ataku paniki. Łzy nie przestawały spływać po policzkach.
Czarnowłosa próbowała dotrzeć do pogrążonego w najgorszych myślach, umyśle mężczyzny.
Nie spuszczając wzroku z ciężarnego, sięgnęła do tylnej kieszeni jeansów, gdzie włożyła telefon podczas przygotowania napojów. Znalazła odpowiedni numer na liście kontaktowej.
— Barbs? — Odezwał się głos po drugiej stornie urządzenia.
— D. mamy mały problem, który tylko ty możesz rozwiązać — przyjrzała się brunetowi, dostrzegając zakrwawione ręce. ~ W sumie prysznic i lustro w kawałkach. ~
— Rozwiń — blondyn usiadł na kanapie z cichym jęknięciem. Chwilę po wyjściu siostry w jego drzwiach pojawił się lekarz i fizjoterapeuta. Ten pierwszy zbadał stan detektywa i po pobraniu krwi do badań zostawił go w sprawnych rękach, groźnie wyglądającego Hawajczyka, który jak się okazało, był dalszym kuzynem Kono i China. Dodatkowo po bliższym poznaniu okazał się naprawdę równym gościem. Danny był wyczerpany.
— Mam tutaj twojego neandertalczyka. Dowiedział się kilku nowych rzeczy. Uprzedzając twoje pytanie, nic ci nie powiem. To nie moja rzecz do zdradzenia, a przynajmniej nie całkowicie. Mam tutaj Seal'a z silnym atakiem paniki i łazienkę do remontu która uległa jego szałowi. Więc bądź tak dobry i go uspokój. Przełączam na głośnik.
— Babe? — Głos Williams'a rozbrzmiał po pomieszczeniu. Steve uniósł głowę.
— Danno — wypuścił, drżące powietrze.
—Tak, skarbie to ja. Moja siostra poda Ci teraz telefon, żebyś mnie lepiej słyszał — powolnym krokiem, bez żadnych gwałtownych ruchów kobieta podała urządzenie brunetowi. Po czym wróciła na poprzednie miejsce.
— Danny przepraszam — kolejne łzy poleciały po jego twarzy.
— Hej, hej. Nie masz mnie za co przepraszać. Oddychaj kochanie. Rób to razem ze mną. Wdech — słychać było nabieranie powietrza — i wydech. Jeszcze raz. Wdech i wydech. Świetnie Ci idzie, Babe.
— Danny musimy wyprowadzić go z łazienki, aby nie zrobił sobie jeszcze większej krzywdy.
— Przyjąłem — detektyw poprawił się na kanapie a Kono przyszła po usłyszeniu strzępka rozmowy, blondyn przełączył na głośnik. — Steve kochanie. Wstaniesz dla mnie z podłogi i pójdziesz położyć się do miękkiego łóżka? Wiem, że w wojsku wolicie spać na ziemi, ale tu nie musisz.
— Marynarka wojenna, Danno — poprawił partnera z automatu. Powoli uważając na szkła, podniósł się z posadzki.
— Tak, tak. Co tylko zechcesz, Babe. — Williams przyznał sobie punkt za rozproszenie umysłu swojego super Seal'a od czegokolwiek to jest.
— Wstałem — brunet zwracał uwagę tylko na telefon, z którego wydobywał się głos kochanka.
— Świetnie a teraz znajdź dla mnie taką groźnie wyglądającą Panią, całą w czerni. Widzisz ją? — Steve rozejrzał się i natrafił na kobietę opierającą się o framugę.
— Tak, widzę ją.
— Dobrze, to moja siostra, poznałeś ją. Zaprowadzi cię do ciepłego łóżka i zdejmiesz swoje buty oraz bojówki i się położysz. Dobrze?
— Tak — kobieta bezdźwięcznie pokazała, w którą stronę ma się udać. Sypialnia była urządzona w stylu minimalistycznym. Łóżko, szafki nocne oraz komoda i kilka abstrakcyjnych obrazów na ścianach. McGarrett wykonał zalecenia drugiego. Odezwał się, dopiero gdy leżał w łóżku — Już Danno.
— Dobrze. Słyszałem, że trochę uszkodziłeś sobie dłonie. Jak jest źle? — Detektyw zachowywał trzeźwy umysł. Pierwszy raz od kilku miesięcy. Zdrowie i bezpieczeństwo Steve'a było priorytetem teraz i zawsze.
Komandor obejrzał je dokładnie.
— Są zakrwawione.
— Okay. Barbara zakładam, że masz apteczkę i bandaże? — Zwrócił się do siostry, podejrzewając, że ta nie zostawiła jego partnera samopas po tych wydarzeniach.
— Oczywiście, że mam. Steve czy mogę opatrzyć Ci ręce? — Zadała pytanie mężczyźnie, który już powoli wracał do lepszego stanu umysłu.
— Tak, możesz. — Czarnowłosa na chwilę wyszła, aby znaleźć apteczkę, pęsetę oraz jakiś pojemnik na odłamki szkła z ran. Wróciła i zabrał się najpierw za wyjmowanie kawałków, kolejno dezynfekcja i bandażowanie. — Zaraz wrócę. Pójdę po twoją herbatę.
Danny i Steve rozmawiali o różnych rzeczach. Blondyn nie chcąc pytać o zdarzenie, opowiadał o dzieciach i five-o, pomijając sprawę swojego zdrowia a Steve po lekkim pociągnięciu za język zaczął, opowiadać o tym, gdzie podróżował.
Barbara przyniosła z przedsionka zapomnianą torebkę, w której były zdjęcia usg oraz tabletki uspokajające.
— Miał skubany rację — mruknęła pod nosem i wraz z saszetką wróciła do kuchni. Były to tabletki w ampułkach. Rozkręciła je, wsypując proszek do herbaty w różowym kubku. Zamieszała kilka razy łyżeczką, aby mieć pewność, że się rozpuści. Gdy napój powrócił do swojej krystalicznej formy, chwyciła telefon stacjonarny. Za pomocą małego notesu z numerami znalazła ten, który potrzebuje.
— Szefowo — głos Hawajki zabrzmiał na drugim końcu linii.
— Kono, czy Steve może cię usłyszeć? — Sama mówiąc dość cicho, zapytała.
— Nie, poszłam do kuchni po wodę.
— Idealnie. Znajdź jakąś kartkę, abyś mogła dać Danny'emu cynk. Steve dostanie herbatę z tabletkami uspokajającymi. Gdy zaśnie, zamienimy się telefonami. Pozostaniecie z nim na łączu a w razie jego pobudki poinformujecie mnie.
— Okay, daj mi moment — Kono przeszła do gabinetu Jack'a McGarrett'a gdzie znalazła potrzebne przybory. Na szybko nabazgrała informację, po czym wróciła do salonu, podsuwając starszemu informację. Przytaknął na to. Odeszła poza zasięg słuchu. — Zrobione, możesz działać.
— Zadzwonię niedługo. — Rozłączyła się, odkładając telefon na blat. Wziąwszy kubek w rękę, wróciła do sypialni gościnnej. Otworzyła drzwi a Steve leżał zwinięte w kłębek, rozmawiając przez telefon będący dalej na głośniku, leżący na poduszczę obok. — Masz, musisz się nawodnić. — Wystawiła rękę, podając kubek starszemu.
— Nie chcę — pokręcił głową.
— Babe, musisz się nawodnić. — Po małej interwencji detektywa, brunet chwycił różowy kubek. Widocznie był spragniony, ponieważ napój zniknął za jednym podniesieniem kubka.
Kobieta nie chcąc przeszkadzać podczas rozmowy, wyszła z pokoju. Chciała dać lekom piętnaście minut na działanie.
Vice admirał przeglądała dane dotyczące operacji Strawberry Fild na bezpiecznym komputerze. Chciała się doinformować czy dodali jeszcze coś w badaniach po tych sześciu latach gdzie przestali monitorować McGarrett'a i Rodrigueza. Niedługi czas po tym drugi mężczyzna zmarł podczas jazdy do domu. Potrącony przez pijanego kierowcę w Virginii. Co za ironia. Przetrwał niezliczone akcje operacyjne a umarł przed samym powrotem do domu.
Po pomieszczeniu rozbrzmiał dźwięk połączenia przychodzące z telefonu stacjonarnego.
— Szefowo, były szef usnął — hawajka zakomunikowała zamiast przywitania.
— Dobrze. — Wyłączyła i schowała komputer, po czym poszła do sypialni okupowanej przez Seal'a. Spał przytulając poduszkę, na której leżał telefon. Cicho i sprawnie podmieniła oba telefony.
— Danny jesteś? Wyłączyła głośnik w komórce i przyłożyła ją do ucha.
— Tak — przetarł twarz dłońmi — co tam się stało?
— Dowiesz się w przeciągu kilku dni. Na razie nie mogę nic zdradzić. Musisz poczekać na odpowiednie uprawnienia. — Te słowa zakończyły jakąkolwiek niezaczętą rozmowę na ten temat. Barbara traktowała swoją karierę w marynarce bardzo poważnie. Przestrzeganie wytycznych o jawności danych marynarki wojenne było ważne. Nie wydałaby ich podczas tortur. Informacje sprawdzone.
— Nienawidzę tego jak w niektórych rzeczach jesteście takimi służbistami — starszy marudził do słuchawki. — „To tajne Danno", „Danny wiesz, że nie masz uprawnień", „Może tak może nie Danno, nie mogę ci tego zdradzić". Mam was dość.
— Uspokój się D. Niektóre rzeczy, które wiem ja i komandor są ściśle tajne. Powiem Ci tak. Niektóre misje, na których był twój neandertalczyk są tak tajne, że później nawet on nie ma wglądu w akta spraw. — Zgarnęła kluczyki z blatu, razem z torebką, po czym wyszła z domu, zamykając drzwi na oba spusty. Nie dałoby się ich otworzyć od środka. Mniejsze szanse, że Steve ucieknie w chwili paniki jak się obudzi. — A teraz słuchaj Kono i lekarzy, bo po powrocie Ci gwarantuje, że będziesz miał dni pełne wrażeń.
***
Po rozłączeniu się z siostrą odrzucił komórkę na dalszą część kanapy. Schował twarz w dłonie.
— W co on się znowu wpakował? — Mruknął do siebie, zapominając o towarzystwie w postaci przyjaciółki. Kobieta pozostawała tak cicho, że zapomniał o jej osobie.
— Nie martw się Danny — hawajka wyłączyła mikrofon w telefonie, aby mogli spokojnie porozmawiać bez obawy, że dawny szef ich usłyszy. Usiadła na fotelu a telefon odłożyła na stolik kawowy — Steve najwyraźniej przechodzi coś stresującego, ale oboje wiemy, że jest w dobrych rękach i twoja siostra dostarczy go jak najszybciej do ciebie.
— Masz rację, ale to i tak nie zmniejsza mojego lęku o niego — przetarł twarz dłońmi i wyprostował się, opierając o oparcie kanapy. — Powiedz mi dziewczyno, jak to się stało, że zaczęłaś pracować dla mojej siostry?
— Wolisz wersję krótką czy długą? — Panna Kalakaua wygodniej usadziła się w fotelu.
— Długą. Nie mamy nic innego do roboty — Danny wzruszył ramionami co i raz zerkając na telefon, z którego wydobywał się tylko dźwięk równomiernego oddechu Steve'a pogrążonego we śnie.
***
Buck był skryty od jakiegoś czasu. Czarnowłosa wiedziała o wypadku z wozem strażackim i tsunami. Martwiła się o adoptowanego brata, ale Evan miał to do siebie, że bagatelizował swoje życie i zdrowie dla idei bycia strażakiem. Wszystkie kobiety Williams nie raz chciały owinąć najmłodszego w folię bąbelkową i pilnować, aby nic więcej sobie nie zrobił.
____
Buck został porzucony przez rodziców w wieku pięciu lat. Po nieudanej próbie uratowania najstarszego syna nie mogli dłużej patrzeć na nieudane części zamienne. Podczas podróży przez New Jersey zatrzymali się pod jednym z kościołów i zostawili przerażone dziecko samo z małą torbą rzeczy i listem, w którym zrzekają się praw do dziecka. Wszystkie dane medyczne i wiążące dokumenty były w torbie. Chłopiec przez długi czas był przestraszony i nie odezwał się do nikogo ani słowem. Dwa lata bez mówienia zostały przełamane podczas jednego z dni, w którym młodzi wychowankowie domu dziecka odwiedzali remizę. W ten dzień były tam też rodziny strażaków, aby ugotować obiad dla dzieci. Clara Williams przygotowała do pieczenia swoją przepisową szarlotkę, kiedy zobaczyła jak chłopiec ze znamieniem nad lewym okiem, bacznie przygląda się temu, co robi blondynka.
— Hej mały — podeszła do niego uprzednio wycierając ręce szmatką przewieszoną przez pasek spódnicy — Mam na imię Clara — posłała chłopcu łagodny uśmiech, który ten niepewnie odwzajemnił. Kobieta już wcześniej dostrzegła siedmiolatka. Trzymał się na uboczu i był wyjątkowo cichy, choć z zapałem pochłaniał każdą wiedzę, którą strażak oprowadzający opowiadał o remizie i pracy, jaką wykonują na co dzień. — Jak masz na imię?
Blondynek patrzył dużymi wystraszonymi oczami na kobietę i pokręcił głową.
— Och trochę tajemniczy — zachichotała — chciałbyś mi pomóc? Właśnie wstawiam szarlotkę do pieca i będę robić makaron z serem — otrzymała chętne kiwnięcie głową w odpowiedzi — Super, przyda mi się pomoc. — Podstawiła dziecku schodek, aby lepiej dosięgał blatu — tutaj jest ser, mógłbyś go dla mnie zetrzeć? — Kolejne przytaknięcie.
Kobieta nie zrażała się brakiem odpowiedzi, piątka dzieci nauczyła ją cierpliwości. Szczególnie Danny i Matt. Kiedy chłopcy się kłócili i przepychali, potrafili zrobić istny rozgardiasz. Clara razem z Evanem pracowali. Pani Williams opowiadała młodszemu o tym, czym się zajmuje na co dzień. Przeplatała to razem ze wskazówkami co do dalszych kroków w przygotowaniu makaronu. Przy końcowym etapie pracy, kiedy to do drugiego piekarnika mieli włożyć blachę z makaronem, aby był pysznie chrupiący blondynka, zauważyła opiekunkę z domu dziecka, ale nie dała po sobie poznać, że ją zobaczyła. Skupiała się na chłopcu. Wyglądał uroczo, kiedy wystawił język na prawą stronę ust, skupiając się na równomiernym posypaniu ostatniej warstwy kilku rodzajów sera.
— Super Ci poszło mały kucharzu. Piątka? — Ukucnęła, aby zrównać się z młodzieńcem, ten nieśmiało przybił jej piątkę i niespodziewanie przytulił się do kobiety, aby wyrazić swoje uczucia.
— Mam na imię Evan, ale możesz mi mówić Buck — powiedział cicho. Z tyłu dało się usłyszeć zdziwiony jęk.
— Przepraszam, że przeszkadzam, nazywam się Emily Moore, jestem opiekunką dzieci i zauważyłam zniknięcie Evana. — Kobieta podeszła i delikatnie dotknęła chłopca po głowie — Jest Pani czarodziejką. Evan nie powiedział nic od dnia, kiedy do nas trafił prawie dwa lata temu.
____
Po tej sytuacji Clara i Eddie postanowili adoptować chłopca.
____
Barbara zaparkowała przed remizą. Zarzuciła marynarkę. W LA nie było teraz za ciepło. Weszła do środka. Kilku mężczyzn pracowało nad czystością w ciężarówce.
— Przepraszam, poszukuję Evana Buckley'a — mężczyzna zlustrował ją wzrokiem.
— Zawołam go — mruknął niechętnie. Czarnowłosa była delikatnie zdziwiona tą odpowiedzią. Ten mężczyzna ewidentnie miał negatywne nastawienie do jej brata. Z tego, co opowiadał podczas sporadycznych rozmów, które odbywali jak tylko znaleźli wspólną chwilę, wolnego czasu, przyjaźnił się z każdym w remizie. — Buckley!! — Mężczyzna krzyknął, stojąc przy schodach na piętro — Jakaś kobieta do ciebie. Złaź tutaj. — Strażak wrócił do wykonywania swoich zadań, cicho mrucząc coś do kolegi.
Evan wyjrzał z balkonu i gdy tylko ujrzał siostrę, pokręcił szybko głową. Pani Sparks nie wiedziała, o co chodzi, ale coś czuła, że niedługo się dowie.
— Buckley, co się dzieje? — Zza karetki wyszedł wysoki blondyn. Po zdjęciach od brata wiedziała, że jest to jego szef, kapitan Robert Nash. Również przez dodatkowe źródła dowiedziała się kilku szczegółów o nim i o innych znajomych brata. — Żadnych prywatnych schadzek — mężczyzn aż kipiał wrogością. Kobiecie nie podobało się takie zachowanie. — Odpraw swoją dziewczynę i wracaj do pracy.
— Za kogo się Pan uważa? — Kobieta popatrzyła groźnym spojrzeniem na wyższego mężczyznę. Nie z takimi dawała sobie radę.
— Nazywam się... — przerwała mu.
— Wiem, kim Pan jest kapitanie Nash, ale z jakiego powodu zachowuje się Pan tak, po pierwsze do swojego podwładnego a po drugie do obcej kobiety. — Kątem oka zobaczyła, jak na balkonie zebrało się kilka osób, aby zobaczyć, co się dzieje. Jedyną osobą, która w jakikolwiek sposób wydawała się urażona, zachowaniem kapitana do Evana wydawała się Afroamerykanka. Reszta w widoczny sposób aprobowała kapitanowi w taki czy inny sposób. Czarnowłosa musiała dowiedzieć się wielu rzeczy.
— Ja natomiast nie mam pojęcia, kim jest Pani i prosiłbym, załatwiać swoje sprawy z jak to Pani ujęła, moim podwładnym poza jego godzinami pracy. — Mężczyzna opuścił gardę pod wpływem spojrzenia niebieskookiej.
— Nie mam czasu na jakieś krzywe sytuację. — Wyjęła z torebki swoją odznakę i pokazała ją kapitanowi. — Przedstawię się. Vice admirał Navy Seal Barbara Sparks. — Brunet na górze, Edmundo Diaz, wyprostował się nagle, słysząc stopień kobiety. Diaz może i był w wojsku, ale Seals nie zajmują się tylko jednym. Kobieta ma swoją reputację. — Przyjechałam tutaj, aby zabrać Podoficera Evana Buckey'a — schowała swój dowód. — Jeżeli ma Pan jakieś pytania proszę je zadać szybko. Mam napięty harmonogram — twarz kobiety nie wyrażała nic oprócz czystego profesjonalizmu. Buck był wdzięczny za to, jak się przedstawiła. Po wygraniu procesu chciał tylko wrócić do swojej rodziny, jaką odnalazł w LA, ale najwidoczniej tym procesem wszystko stracił. Pluł sobie tym wszystkim w brodę. Odsunął od siebie najważniejsze osoby. Najgorsze było to, jak Eddie zachowywał się w jego kierunku. Myślał, że było coś między nimi. Kilka tygodni wcześniej zaczęli się spotykać. Diaz wyznał Buckley'owi uczucia po tym, jak ten drugi obudził się w łóżku szpitalnym po tsunami. To tak jakby ten impuls stracenia i Bucka i Christofera pokazał Eddie'mu co trzyma w garści. Teraz zachowuje się, jakby byli zupełnie obcy. Hen jako jedyna zachowuje się w jego przypadku normalnie. Po wygraniu procesu przyszła i szczerze porozmawiała z blondynem. Był jej za to wdzięczny. Maddie, z nią było dziwnie. Buck na początku nie chciał, aby musiała, wybierać między swoim facetem a bratem a kobieta nie oponowała za bardzo. To również rozrywało mu serce, czuł się mniej ważny.
Buck znalazł kontakt do Maddie wpisany długopisem na szybko na karcie wrzuconej do jego metryki urodzenia, którą jego mama Clara przekazała mu, jak Buck skończył czternaście lat. Rodzice uważali, że jest na tyle duży, aby podjąć decyzję czy chciałby skontaktować się z biologiczną siostrą.
— Czego Pani potrzebuje? — Bobby poddał się pod stalowym spojrzeniem kobiety. Był zły na Bucka, ale wiedział też, że ten odszedł z marynarki wojennej po utajnionych wydarzeniach, o których nie może mówić.
— Podoficerze, zabierz swoje rzeczy. Nie wrócisz tutaj dzisiaj. — Buck przytaknął i zniknął w szatni, aby się przebrać i zabrać rzeczy. Pojawienie się siostry, która przedstawia się w tak oficjalny sposób, nigdy nie wróżyło nic dobrego. — Kapitanie Nash, widzę rażącą zniewagę co do twojego podwładnego. Nie wiem, co tu się wydarzyło, ale nic nie uprawnia, aby tak zwracać się do swoich podwładnych. Dałabym Panu dłuższy wywód, ale nie mam czasu — rzuciła okiem na Evana — Powiem, tylko aby Pan uważał, ponieważ po tym, co zobaczyłam, będąc tutaj przez chwilę, mam wielką ochotę, złożyć skargę na Pana i Pana ludzi. Za rażące nieposzanowanie podwładnego i współpracownika — Gdyby głos mógł, zabijać wszyscy tutaj, leżeliby martwi. Tak stalowa nuta w głosie wystarczyła, aby dać Bobby'emu do zrozumienia. Szczególnie że powiedziała mu to osoba trzecia.
Evan wrócił z torbą przewieszoną przez ramię.
— Jestem gotowy — stanął niedaleko czarnowłosej, nie patrząc na nikogo innego.
— Świetnie, możemy iść — ruszyli — a i kapitanie Nash — vice admirał zatrzymała się na chwilę. — Poinformuję Pana czy i ewentualnie, kiedy Evan wróci do pracy.
Odeszli.
____
— Co tam się do cholery stało Buck? — Kobieta odjechała kawałek i przerwała ciszę, dopiero gdy stanęli na światłach. Planowała zatrzymać się na jednym z punktów widokowych, aby mogli na spokojnie porozmawiać o operacji Strawberry Field.
— Ja... — blondyn wpatrywał się w swoje dłonie. — Być może pominąłem kilka rzeczy podczas telefonów — mruknął nieszczęśliwy, że ktoś z rodziny odkrył jego kłamstwo.
— Evan. — Nie lubił tego tonu, przypominał ton ich mamy, kiedy musieli odpowiedzieć na coś, czego nie chcieli mówić. Ten ton miał wielką moc. Kiedyś usłyszał, jak jego siostra rozmawiała tak ze swoimi ludźmi. Zachowywała pełen profesjonalizm, ale nawet najbardziej zagorzali oficerowie wzdrygali się na niego.
— Może wniosłem pozew przeciw Bobby'emu i straży pożarnej, że nie chcieli mnie przywrócić do pracy. — Poddał się.
— Czemu? — Skręciła w mniejszą uliczkę, Buck już wiedział, gdzie jadą. Jego ulubione miejsce do myślenia.
— Bobby powiedział, że to on nie chce mnie przywrócić, mimo czystego rachunku stanu zdrowia. Ja... — głos mu zadrżał — poczułem się zdradzony... Bobby był dla mnie jak nasz tata a tu się okazuje, że wbił mi nóż w plecy i ten prawnik. Powiedziałem mu wszystko w dobrej wierze a on użył to jako dowodów. Nie tego chciałem. Chciałem odzyskać tylko rodzinę a zamiast tego jeszcze bardziej ją od siebie odsunąłem — samochód zaparkował. Mogli podziwiać panoramę miasta, nie wysiadając z auta.
— Och skarbie — czarnowłosa odpięła pas, aby nad skrzynią biegów i podłokietnikami przytulić młodszego. — Gdybyś tylko zadzwonił, to bym przyjechała, czy ja, czy mama i tata, czy Bridget albo Stella. Danny'emu byłoby trochę trudniej, ale jeśli byś go potrzebował to wsiadłby w pierwszy lepszy samolot — trzydziestosześciolatka głaskała młodszego po plecach.
— Ja wiem — oplótł swoimi dużymi ramionami talię siostry — ale nie chciałem was martwić.
— Powinnam uderzyć cię za gadanie takich głupot.
— Powinnaś — przytaknął, po czym odsunął się od kobiety — Ale raczej nie przyjechałaś, bo się stęskniłaś. Szczególnie nie z takim nastawieniem. Wiesz, że przeszłaś do rezerwy prawda? Po śmierci Aarona
— Wiem skarbie, ale tak samo, jak ja, wiesz, że mogą mnie aktywować jak dzieje się coś poważnego — przeczesała palcami włosy, opierając się o zagłówek swojego siedzenia. — Buck te rzeczy, które teraz z tobą poruszę, dotyczą marynarki wojennej i czy Ci się spodoba to, czy nie będziesz musiał odpowiedzieć mi szczerze na kilka pytań. Rozumiesz? — Posłała mu poważne spojrzenie.
— Tak, rozumiem. — Przełknął ślinę. Przypuszczał, że ta rozmowa nie będzie należała do tych miłych.
— Dobrze. Zacznę od czegoś łatwego. Powiedz mi swój stopień przed opuszczeniem marynarki oraz jak się nazywasz.
— Podoficer pierwszej klasy Navy Seal Evan Buckley.
— Wymień osoby będące z tobą na misji Strawberry Field oraz ich status.
— Barbara... — nie chciał przypominać sobie nic o tej misji. To przez nią odszedł z marynarki wojennej.
— Evan, wiem — chwyciła go za rękę — przykro mi, ale musisz.
Przełknął gulę formującą się w gardle i zaczął wymieniać. Odpowiedział dokładnie tak samo, jak Steve z tą różnicą, że on wymienił zamiast siebie McGarrett'a. Zadziwiająco odpowiedział też poprawnie co do statusu każdego. Najwidoczniej nie odciął się tak, jak każdy myślał.
— Buck, posłuchaj mnie uważnie i nie zacznij panikować. To będzie dla ciebie trudne, ale będziesz musiał wysłuchać tego wszystkiego od początku do końca. Dobrze? — Uważnie obserwowała młodszego.
— Mhm — mruknął, nie wiedząc zupełnie, czego się spodziewać.
— Pominę pytanie, które musiałam zdać poprzedniej osobie, z którą o tym rozmawiałam.
~ Rozmawiała z komandorem ~ pomyślał.
Komandor, porucznik McGarrett był ostatnią żyjącą osobą, oprócz Bucka z tej misji.
— Wiem, że ostatnio sypiałeś ze swoim partnerem — Evan zadzwonił do siostry i pod wpływem podekscytowania opowiedział jej co i jak się działo. Blondyn nie należał do wstydliwych osób, więc rozmawianie z zaufanymi osobami o tego typu sprawach, nie sprawiało mu problemu. — Podczas misji stało się coś więcej, niż wam powiedzieli na początku. Informacje zostały zatajone dla waszego dobra. Kilka godzin temu zostały odkryte pewne nowe fakty, które musimy przebadać również u Ciebie.
— Co się stało? — Nie spuszczał wzroku z twarzy kobiety.
— Wasi porywacze chcieli stworzyć idealnych żołnierzy, więc porwali was, aby eksperymentować na was. — Pani Sparks złapała Buckley'a za rękę. — Wszczepili wam macice, aby wyhodować sobie żołnierzy idealnych. — Przyglądała się reakcji młodszego na te nowe informacje.
— Czekaj. Mówisz mi, że coś takiego jak mpreg jest możliwe i że ja mogę być w ciąży? — Zmarszczył brwi, trochę niedowierzając starszej.
Buck, co może wielu zaskoczyć, lubił czytać. Lubił też oglądać telewizję i po pierwszym razie jak para, którą chciał, aby skończyła razem, nie zrobiła tego, zagłębił się w świat fanfiction. Znał takie pojęcia jak mpreg czy omegavers.
Czarnowłosa musiała kilkukrotnie zamrugać. Nie spodziewała się takiej reakcji. Myślała bardziej o czymś w rodzaju reakcji Steve'a na to wszystko. Jej brat jak zwykle zaskakuje.
— Nie chce wiedzieć, skąd znasz takie pojęcie, ale to nieważne. Chcę zabrać Cię do lekarza, który prowadził wasze leczenie na początku, aby sprawdził twoją macicę. Rozumiesz?
— Tak — przytaknął. Patrzył na swój brzuch, trochę niedowierzał, ale było to również bardzo ekscytujące. Kiedyś jeszcze za dzieciaka spodobał mu się film z Arnold'em Schwarzenegger'em i Danny'm DeVito, gdzie mężczyźni chcieli prze próbować lek na utrzymanie ciąż, ale nie dostali pozwolenia komisji więc postać, w którą wcielał się Arnold, została sztucznie zapłodniona a jajo zostało umieszczone w jego brzuchu.
Kobieta odpaliła samochód, nie przerywając, rozmyślań brata ruszyła z powrotem do zamkniętej na ten dzień kliniki ginekologicznej. Na szczęście ominęli wszystkie korki i po dwudziestu minutach znaleźli się na parkingu kliniki.
Doktor musiał usłyszeć ich przyjazd, ponieważ czekał już w otwartych drzwiach.
— Podoficerze Buckley — Riva przywitał się z młodszym, kiedy rodzeństwo wysiadło z samochodu.
— Doktorze — Buck kiwnął mu głową, odzywając się, dopiero kiedy weszli do środka. — To prawda, że mogę mieć własne dziecko? — Blondyn zagadał ginekologa.
— To prawda Panie Buckley. Chciałbym przeprowadzić parę testów a Vice admirał Sparks jako przedstawicielka marynarki wojennej, musi pozostać z nami podczas badania, ale jeśli to Panu przeszkadza, będę mógł nas odgrodzić zasłoną.
— Spokojnie, nie takie rzeczy widziała — zaśmiał się — mam nasikać na jakiś patyk czy coś? — Buck rozglądał się po pomieszczeniu. Na ścianach były zdjęcia płodów w różnym stadium rozwoju. Nie wyglądało to brzydko, raczej dość estetycznie.
Doktor posłał pytające spojrzenie kobiecie, na co ta tylko pokręciła głową, bezgłośnie wypowiadając słowa „nie pytaj"
— Uh tak, Panie Buckley, poprosiłbym, aby oddał pan mocz do tego kubeczka — wskazał mu stronę, gdzie znajduje się toaleta. Riva podszedł do kobiety — Zaskoczył mnie. Wydaje się taki otwarty na to wszystko — powiedział cicho tak, aby dotarło to tylko do uszu kobiety.
— Uwierz mi, mnie też. Notabene, dzięki za tabletki. Przydały mi się.
— Miałem wrażenie, że nie przyjmie tego dobrze — lekarz już wprawnie określa podejście pacjentek co do ciąży. Taki podświadomy instynkt.
— Powiem tak, łazienka do remontu — wzruszyła ramionami i odsunęła się od lekarza. Ten właśnie moment wybrał sobie blondyn na powrót.
— Co teraz? — Jakakolwiek szansa, że Buck może być w ciąży, napawała go radością. Miałby swoją osobę, której mógłby poświęcić całą miłość, jaką dysponował. Byłby to mały człowieczek z jego genami. ~ I genami Eddie'go ~ podpowiedziała mu podświadomość, psując trochę jego radosny humor.
— Teraz poprosiłbym, abyś ułożył się wygodnie na kozetce, podwinął koszulę i rozpiął spodnie. — Evan sprawnie wykonał polecenie. Czuł się, jakby był w środku ulubionego filmu.
— Nałożę na twój brzuch żel, możesz poczuć zimno — Jak powiedział, tak zrobił, strażak delikatnie wzdrygnął się na to, ale z wielkimi ciekawskimi oczami przyglądał się wszystkiemu, co robił ginekolog. To wszystko wydawało mu się takie surrealistyczne. — Widzę jajniki i... och — przytrzymał głowicę w miejscu, w którym zobaczył coś na ekranie. Buck widział tylko mały koralik. Koralik, który się poruszył. — Jakie jest prawdopodobieństwo — mruknął pod nosem lekarz, głośniej mówiąc — płód ma około ośmiu tygodni. Wszystko wydaje się w porządku.
— Cholera — Vice admirał przeklęła, po czym wyszła, aby wykonać szybkie połączenie do admirała.
— Czy ona jest zła? — Buck zmarszczył brwi na wyjście siostry.
— Nie, po prostu operacja została zamknięta, gdy po sześciu latach żadna z macic nie była sprawna a teraz... — odchrząknął — wyszło jak wyszło. — Robert podał pacjentowi gazy, aby ten wytarł żel z brzucha. Wstał z siedzenia i podszedł do lady, aby zobaczyć wynik testu. Ten oczywiście zabarwił się na różowo. Wynik pozytywny.
Kobieta wróciła.
— Rob, dzięki za pomoc w tym wszystkim, teraz musimy wracać.
— Nie ma sprawy. Wyślę swój opis bezpieczną linią. Wpadnij, jak będziesz znowu w LA.
— Pewnie — rodzeństwo opuściło klinikę.
— Co teraz? — Zapytał, kiedy ruszyli autem.
— Teraz zrobimy jeden przystanek, zabierzemy komandora McGarrett'a z mojego mieszkania i musimy polecieć na Hawaje. Tam obaj zostaniecie przetestowani pod każdym kątem. Tutaj mieliśmy się dowiedzieć czy twój organizm również stał się gotowy do reprodukcji.
— Mój też? Czekaj, czekaj — właśnie połączył kropki — Komandor McGarrett jest w ciąży?! — Nie dało się ukryć, że był w szoku. Evan znał tego mężczyznę dość krótko, ale wydawał się stuprocentowym heterykiem.
— Masz słaby gej–radar — kobieta pokręciła głową. — Tylko proszę cię, nie emanuj do niego tym pozytywnym nastawieniem co do ciąży. On w przeciwieństwie do ciebie nie przyjął tego tak pozytywnie.
— Rozumiem.
____
Rodzeństwo wjechało windą do apartamentu. Kobieta otworzyła dodatkowe drzwi kluczem. Weszli do środka.
— Buck idź do kuchni, jak jesteś głodny czy spragniony. Wiesz, co gdzie leży. Zaraz będę.
— Tak jest Pani vice admirał — zasalutował, posyłając starszej głupkowaty uśmieszek.
Kobieta pokręciła głową i skierowała swoje kroki do sypialni dla gości. Komandor jeszcze spał.
— Danny jesteś? — Kobieta zapytała w stronę słuchawki.
— Tak — po chwili ciszy Williams się odezwał.
— Dobrze. Bądź w pogotowiu. — Czarnowłosa dotknęła ramienia śpiącego — Steve, Steve, wstawaj.
Mężczyzna poruszył się, przekręcił na plecy i dopiero wtedy uchylił powieki. Był trochę zamroczony po lekach. Trzy godziny snu było dla jego zmęczonego organizmu za mało. Szczęście w nieszczęściu będzie mógł wykorzystać pięć i pół godziny w samolocie to dobry czas na drzemkę.
— Hmm, już nie śpię. Nie śpię już. Wyswobodził nogi z plątaniny prześcieradła. Potrzebował chwili na poprawne obudzenie. Rozejrzał się po pomieszczeniu.
— Jesteś tutaj z nami? — Czarnowłosa zapytała, kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały.
— Z nami? — Zmarszczył brwi, rozglądając się po pomieszczeniu, jakby kolejna osoba nagle w magiczny sposób miała się tam pojawić.
— Hej, Babe, cieszę się, że już nie śpisz. — Detektyw postanowił się odezwać.
— Danno? — Nie wiedział, czy dobrze słyszy.
— Komandorze, czy pamiętasz, co się stało jak wysiedliśmy z samolotu? — Niebieskooka przyglądała się bacznie mężczyźnie. Podejrzewała, że jego mózg podświadomie chce wyprzeć negatywne zdarzenia. Niestety w tym wypadku nie wchodziło to w grę.
— Ja... pamiętam — schował głowę pomiędzy dłonie. To wszystko wydawał się takie nierealne.
— Steve, musisz zachować spokój — głos Danny'ego był dla Steve'a jak światełko w tunelu. Pomógł mu zachować zdrowe zmysły.
— Dobrze, potrzebuję, abyś się ubrał i był gotowy do lotu.
— Odebrać was z lotniska? — Blondyn zapytał po drugiej stronie połączenia.
— Nie trzeba. Będziemy musieli załatwić kilka spraw. Jak będę mogła, przywiozę twojego faceta do domu. Do zobaczenia D. — Nie czekając na odpowiedź brata, zakończyła połączenie.
— Pospiesz się. Czekamy w kuchni. To pomieszczenie po lewej stronie. Bez drzwi. Trafisz — mówiąc to, zostawiła komandora sam na sam ze swoimi myślami.
— Nie czas na myślenie — zbeształ się za jakiekolwiek próby myślenia o tej pogmatwanej sytuacji. Ubrał się, po czym wyszedł z pokoju. Jego torba jak pamiętał pozostała w wozie kobiety.
— Już jestem — wszedł do pomieszczenia. Zobaczył tam dodatkową, znajomą twarz — Evan Buckley, minęło dużo czasu. — Wysunął rękę do młodszego, aby się z nim przywitać.
— Komandor McGarrett — Buck chwycił drugiego za dłoń, ale nie przestał na tym, zgarnął starszego do uścisku.
— Buck — delikatna nagana w głosie kobiety sprawiła, że ten się odsunął.
— Przepraszam, sis — uniósł ręce w formie poddania.
— Steven jesteś może głodny, zanim ruszymy?
— Niezbyt, chcę się jak najszybciej znaleźć na Hawajach. — Rozmowa z Danny'm, którą przypomniał sobie po chwili, pokazała mu, jak sporo stracił podczas swojej nieobecności. Chciał dobrze a tylko wszystko skomplikował. Musiał zobaczyć się z Danny'm.
— Pierwszy przystanek po wylądowaniu to Pearl a żeby żadnego z was nie kusiła ucieczka — tutaj szczególne spojrzenie posłała najstarszemu, znając jego przeróżne wyczyny — Wylądujemy od razu na lotnisku należącym do marynarki wojennej. Najpierw badania potem dom. Wyraziłam się jasno komandorze? — Czarnowłosa lustrowała bruneta surowym spojrzeniem. Spojrzeniem, które nie raz widział posyłane przez Danny'ego.
— Tak, wszystko jasne
____
Evan po zjedzeniu kilku przekąsek wymówił się snem. Gdy Pani Sparks zabrała go z pracy, kończył dwudziestoczterogodzinną zmianę. Założył słuchawki, w których włączył sobie ciekawostki o Hawajach i poszedł spać, rozkładając się na jednej z kanap.
Steve siedział nadzwyczaj cicho cały czas pogrążony w swoich myślach. Czarnowłosa nie chcąc mu przeszkadzać, pogrążyła się w czytaniu raportów. Po chwilowej aktywacji z rezerw, dostała do przejrzenia kilka akt i próśb o przeanalizowanie kilku misji. Dodatkowo jej zwyczajna praca też nie lubiła czekać. Kątem oka zauważyła, jak brunet zmienia miejsce, aby usiąść obok niej, ale nie dała tego po sobie poznać.
— Myślisz, że po tym wszystkim Danny dalej będzie mnie chciał? — Zapytał, nie wiedząc, czy chce usłyszeć odpowiedź.
— Czy my — zablokowała komputer, po czym odłożyła go na siedzenie obok — mówimy o tym samym Danielu Willimas'ie, który oddałby wszystko, aby jego dzieci i ty byli bezpieczni. Steven, przeanalizuj, proszę swoje pytanie, bo nieważne co. Dzień, w którym mój brat by cię porzucił, oznaczałby koniec świata.
— Kocham jego i dzieci. Są dla mnie całym światem, ale jak mam myśleć inaczej. To, co się wydarzyło, jest anormalne. — przyglądał się Sparks, szukając jakiegokolwiek potwierdzenia jego słów.
— Steven, teraz odpowiedz mi na to pytanie. Nikt nie będzie cię osądzał, Ja najmniej. — Kobieta na początku wspinania się po szczeblach kariery, dowiedziała się, że jest w ciąży. Kiedyś czasy były inne i usunięcie ciąży nie było niczym dziwnym. Wiedziała, że to nie jej czas. Podjęła taką, a nie inną decyzję — Czy chcesz usunąć ten płód?
— Co? — McGarrett potrzebował chwili, aby zrozumieć jej pytanie — Nie! — Krzyknął, po czym zdał sobie sprawę, że nie są sami. Ściszył głos. — Nie chcę usuwać tego dziecka — podświadomie w ochronnym geście otulił dłonią brzuch.
— Sytuacja nie należy do tych prostych ale musisz coś zrozumieć, jak chcesz dotrwać do rozwiązania. — Sięgnęła po torebkę położoną na stole. Wyciągnęła z niej coś. Podała mu zdjęcia, którym dopiero teraz mógł się przyjrzeć. — To tutaj — wskazała paznokciem na dziecko — jest dzieckiem twoim i Daniela. Tak, w normalnych sytuacjach takie coś byłoby niemożliwe ale spójrz na to tak. To owoc waszej miłości. Coś co już na zawsze, nierozerwalnie połączy was. Tak jak mimo wszystko Charlie i Grace zawsze będą łączyli D z Rachel.
Steve trzymał zdjęcie, przyglądał się uważnie. Widział główkę i jeszcze nie do końca rozwinięte kończyny, ale były tam. Dwie rączki, dwie nóżki. Jego dziecko.
— Dziękuje — nikt więcej nie odezwał się do momentu wylądowania na lotnisku należącym marynarki wojennej.
____
Całą trójką przeszli do bazy. Zostali poprowadzeni przez jednego mężczyznę do odpowiedniego skrzydła.
— Witam, Vice admirał Sparks — kobieta po pięćdziesiątce podała dłoń czarnowłosej — nie miałyśmy wcześniej okazji się poznać. Nazywam się doktor Wolf. To ja prowadziłam nadzór nad badaniami.
— Witam — kobieta zachowała kamienną twarz, odpowiadając starszej krótko na przywitanie. — Komandora McGarrett'a już pani zna a tutaj mamy emerytowanego podoficera Buckley'a.
— Tak. Dzień dobry komandorze, podoficerze — każdemu podała dłoń.
— Proszę o przedstawienie planów dotyczących przebiegu leczenia — Pani Sparks zadała kluczowe pytanie, kiedy kobieta prowadziła trójkę do swojego gabinetu.
— Priorytetem będzie przeprowadzenie wszystkich niezbędnych badań, ocenienie stanu płodów i określenie czego każdy z was chce — zwróciła się do mężczyzn. — Zaczniemy od badań krwi, moczu oraz usg. Zważywszy na tę godzinę, radziłabym, aby umieścić każdego z was w pokoju i na spokojnie rankiem zaczniemy testy.
Zanim Steve zdążył zawetować, uczyniła to kobieta. Dał jej toczyć ich potyczkę.
— Nic takiego się nie stanie Pani doktor. Każdy z moich marynarzy przeszedł długą i ciężką drogę, aby się tutaj znaleźć. Obudzi Pani kogo trzeba, aby te badania zostały wykonane jak najszybciej. Operacja Strawbery Field miała zostać zakończona kilka lat temu, więc teraz nie będziemy narażać żadnego z moich ludzi bo pani chce poczekać na odpowiednią godzinę. Dziś na godzinę dziewiątą chcę znaleźć wstępne wyniki na moim biurku. Nie będzie żadnego ociągania a Panowie jeszcze dzisiaj wrócą do domu, po zakończeniu najważniejszych badań — autorytet w głosie vice admirał nie pozostawiał żadnego miejsca na kłótnie.
— Rozumiem Pani Vice Admirał — kobieta zasalutowała — Panowie, zapraszam za mną.
Mężczyźni pełni podziwu patrzyli na rezultat monologu Barbary. Ich by ta lekarka nawet nie posłuchała a tutaj się okazuję, że jeszcze dzisiaj wyjdą z ośrodka do normalnego otoczenia.
— Buck, Steve — zwróciła się do marynarzy — będę załatwiała sprawy na terenie Pearl, w razie czego nie wątpcie po mnie zadzwonić. Steve, będę załatwiała, abyś mógł powiedzieć najważniejszym osobom o tej sytuacji. Buck, w twoim przypadku tak samo.
— Dziękuje — powiedzieli obaj. Miło było nie musieć się wszystkim zajmować.
____
Kilka godzin później wszystkie badania były wykonane, Hawajczykowi nawet zaproponowano poznanie płci dziecka lecz ten odmówił, chcąc dowiedzieć się takich informacji wraz ze swoim partnerem. O ile rozmowa pójdzie dobrze. Steve biernie przyjmował wszystko, co mówili zaangażowani w sprawę medycy. Przepisali różne witaminy do wykupienia oraz szczegółowe instrukcje czego należy unikać, co ograniczać a co można robić. Wszystko dostał wydrukowane w kopercie, do której dołączonej były nowe zdjęcia dziecka.
____
Evan był natomiast aktywnym uczestnikiem każdego badania. Dopytywał się o każdy najmniejszy szczegół, które przez czas od dowiedzenia się o ciąży był w stanie wynaleźć w Internecie. Sytuacja końcowa wyglądała podobnie, leki oraz informacje jak się zachowywać, oraz termin następnego spotkania.
Jedyne co przeszkadzało Buckowi to fakt, że musiał zostać na Hawajach.
~ Nie będą tęsknili. Dam znać tylko Hen, że wszystko u mnie w porządku ~ Rodzina Willsonów wspierała Bucka. W pracy również normalnie rozmawiali, ale przez inne stanowiska Hen nie zawsze tam była.
____
Mężczyźni wyszli przed budynek. Tak jak im obiecano, rankiem, po przeprowadzeniu wszystkich ważnych badań byli wolni. Musieli podpisać również oświadczenia o zachowaniu tajemnicy na ten temat oraz o nieopuszczaniu wyspy. Kawałek o milczeniu został tak zredagowany, że każda osoba, która wie, również musi podpisać papiery o poufności i ich zwierzchnicy powiedzą, kto ma prawo się o tym wszystkim dowiedzieć. Szczęściem w nieszczęściu był fakt, że ów zwierzchnik stał oparty o Czarnego matowego Mercedesa Benz GLC 63 AMG.
— To jak chłopcy? Byliście grzeczni podczas badań? — Czarnowłosa rzuciła pytanie, w taki sposób przywitała, podchodzących do niej mężczyzn.
— Tak. — Buck rozsiewał dookoła pozytywną energię.
— Steve? — Kobieta zapytała, kiedy zauważyła wyjątkowo cichego mężczyznę.
— Powiedzmy, nie sprawiałem im kłopotów. — Steven nie przepadał za lekarzami. Jak tylko mógł samodzielnie chodzić i nie groziła mu śmierć, wypisywał się ze szpitali na własne żądanie. Lepiej się czuł, kiedy mógł zdrowieć w domu czy w jakimkolwiek innym miejscu, w którym stacjonował. Własne łóżko, lepsze niż to szpitalne.
— Wsiadamy do samochodu i zabieram was na śniadanie. — Pani Sparks odbezpieczyła drzwi pilotem, aby można było wsiąść do środka.
— Nie jestem głodny — McGarrett skłamał, był głody, ale nie jedzenie teraz było najważniejsze. Musiał porozmawiać z Danny'm. To był priorytet.
— Kłamiesz — aby potwierdzić słowa vice admirał, brzuch Steve'a zaburczał — Wiem, że chcesz być jak najszybciej w domu, ale on teraz zaczyna fizjoterapię. Pojedziemy coś zjeść i dopiero wtedy, udamy się do domu. Pamiętajcie, że jecie teraz za dwoje. — Samochód opuścił bazę marynarki wojennej.
— Wszystko miło, śniadanie wciągnę w sekundę, ale gdzie będę mieszkał? —Buck zwrócił się do siostry, wsadzając głowę pomiędzy przednie siedzenia.
— Tam, gdzie zawsze, jak nie miałeś się gdzie podziać — nie spuszczając wzroku z drogi, pokręciła głową, jakby brat zadał jej najgłupsze pytanie na świecie.
— Świetnie — wyszczerzył się — mam nadzieję, że nie zapomniałaś uzupełnić swojej spiżarni moimi ulubionymi pop tartami.
— Ev, zachowujesz się jak dziecko — niebieskooka pokręciła głową.
Steve w ciszy obserwował przekomarzającą się dwójkę. Wyglądali, jakby dobrze się znali.
— Rodzice mówią, że zawsze będę ich dzieckiem — pokazał jej język.
— Rodzice mówią wiele rzeczy — wywróciła oczami. Skręciła na parking małej restauracji śniadaniowej. Lubiła potrawy tutaj. Miłe starsze małżeństwo otworzyło ją około czterdziestu lat temu. Do tej dzielnicy miasta zapuszczali się tylko miejscowi. Barbara poznała ją dzięki swojemu koledze z navy, dostali zezwolenie na dwudziestoczterogodzinny wypad. Jako początkujący dostawali takie wyjścia naprawdę rzadko. Korzystali z każdego, najlepiej jak się dało Nahele, tak nazywał się facet, z którym byli w jednym oddziale. Urodził się tutaj i rodzice od czasu do czasu zabierali jego i jego rodzeństwo na najpyszniejsze naleśniki na wyspie jak to określił. — Chodźcie chłopcy, stawiam śniadanie.
Miejsce miało swój klimat. Nie było urządzone jakoś specjalnie. Beżowe ściany i krzesła oraz stoły nie od kompletu, ale to nadawało swojskości i normalności temu miejscu. Trójka wybrała miejsce na uboczu, to zapewniło jako taki komfort w rozmowie. Menu leżało na stole, do wyboru mieli piętnaście pozycji. Dziesięć z nich to były różnorakie opcje z naleśnikami.
— Wybierzcie, co chcecie, nie musicie ograniczać się do jednego wyboru. — Czarnowłosa nawet nie spojrzała na menu. Po wypróbowaniu wszystkich opcji miała swoją ulubioną.
— Jestem tak głody, że zamówię chyba całe menu. Dwa razy — Buck ślinił się podczas czytania menu. Wszystko brzmiało przepysznie.
— Co dla was, Kochaneczki? — Przy ich stole pojawiła się starsza Hawajka, właścicielka — O dzień dobry kochanie — powiedziała, kiedy poznała, kim jest kobieta — dawno Cię tu nie było.
— Dzień dobry Pani Kukui — vice admirał uśmiechnęła się do starszej kobiety. — Nie odwiedzałam dawno Hawaii, ale wracam i to nie sama. Mam nadzieję, że oczarujesz moich towarzyszy znakomitą kuchnią swojego męża.
— Urocza i przesympatyczna jak zawsze — Hawajka poklepała młodszą po ramieniu — a teraz, na co macie ochotę?
— Ja poproszę naleśniki z czekoladą, miskę owoców oraz jajecznicę z bekonem i sok pomarańczowy — strażak wyrwał się do odpowiedzi, te przekąski, które jadł w samolocie, dawno uciekły z jego żołądka. Organizm wołał. JEŚĆ!!
— Steve? — Pani Sparks szturchnęła pogrążonego w myślach czterdziestotrzylatka.
— Uhh... — zamrugał, wybudzając się ze stanu chwilowego letargu — zwykłe naleśniki z masłem, miskę owoców bez ananasa, loco moco i kawę, poproszę.
— Kolega się pomylił Pani Kukui, zamiast kawy też sok pomarańczowy. U mnie natomiast będą naleśnik z borówkami i kawa z mlekiem.
— Niedługo będzie, Kochaneczki. - odeszła.
— Buck kochanie, zapomniałam torebki z samochodu. Możesz po nią pójść? — Zapytała, podając bratu kluczyki. Blondyn, rozumiejąc aluzję, zabrał je i odszedł od stołu. — Steve, wiem, że się martwisz, znam własnego brata i ty w głębi duszy też wiesz, co Ci na to wszystko powie, więc zaangażuj się w rozmowę z tym przerośniętym dzieckiem i przestań wymyślać w głowie negatywne scenariusze. Ze swojego miejsca słyszę, jak Ci trybiki pracują.
— Próbuję — przeczesał palcami włosy i oparł się o stół, aby być bliżej kobiety. W knajpce grała muzyka, która zagłuszała ich rozmowę przed innymi, lecz wolał być ostrożny z tym tematem — ale to nie jest takie proste, dlatego muszę się z nim zobaczyć, bo jak mnie nie będzie chciał, nie będzie chciał nas — drugą część zdania, dodał ciszej — to przynajmniej będę wiedział, że muszę poradzić sobie sam. — Lustrował kobietę wzrokiem, aby zobaczyć czy zrozumiała, o co mu chodzi.
— Tylko napełnicie swoje niekończące się żołądki i od razu jedziemy do Danny'ego — kobieta wiedziała, kiedy walka nie ma sensu. Steve musiał usłyszeć wszystko z ust partnera. Inne zapewnienia nie miały dla niego znaczenia.
— Dziękuję — dodał tylko, zanim Buckley wrócił do stolika.
— Nie wiem, co ty nosisz w tej torbie, ale jest ciężka — najmłodszy podał kobiecie torebkę, następnie rzucił kluczki na stół.
— Same przydatne rzeczy. Kilka pistoletów, c4, granaty dymne i kto wie co jeszcze — zażartowała, odkładając ją na wolne krzesło, pomiędzy nią a Steve'm.
— Czym się teraz zajmujesz szczeniaku? — Steve podjął próbę zajęcia swoich myśli czymś innym.
— Oh, jak odszedłem, trochę podróżowałem. Łapałem różne zawody. Próbowałem pracę ranczera, sporo czasu zajęła mi praca za barem w Peru. Nauczyłem się tam hiszpańskiego — blondyn był szczęśliwy, mówiąc o swoich wycieczkach. — Potem zostałem w LA, gdzie skończyłem z wyróżnieniem akademię pożarniczą. Zostałem przyjęty na stację 118, mój szef Bobby nauczył mnie gotować, więc nie żywiłem się na makaronie instant z serem. Poznałem mnóstwo wspaniałych ludzi — jego uśmiech osłabł — a potem zawaliłem sytuację — opuścił głowę — pozwałem miasto za to, że nie pozwolili, wrócić mi do pracy. Okazało się, że to mój szef tego nie chciał. Wygrałem i wróciłem, ale... — w jego oczach pojawiły się łzy a ręka siostry, znalazła się na plecach, głaskając go. — Straciłem przez to prawie całą rodzinę. Oni.. — chlipnięcie — mnie nienawidzą.
— Evan — McGarrett użył imienia młodszego — to nie twoja wina — położył swoją dłoń na jaśniejszej, należącej do młodszego mężczyzny.
— Ja chciałem tylko odzyskać drugą rodzinę, ale przez to ją straciłem.
— Ev — kobieta odezwała się — przez rok zostajesz i tak na Hawajach, rozmawiałam już z twoim szefem.
— Z Bobby'm? — Zapytał cicho.
— Nie, z szefem straży pożarnej Alonzo i według oficjalnych źródeł, które zostały uzgodnione razem z admirałem, wróciłeś do czynnej służby w marynarce wojennej. — pogłaskała go po karku — potem, jeśli dalej będziesz tego potrzebował — zatrzymała się, aby zobaczyć czy Buck słucha — przeniesiemy Cię do New Jersey do stacji taty, abyś był z rodzicami. Co ty na to?
— Mhm... — podniósł głowę i otarł łzy — jesteś najlepszą siostrą na świecie — położył głowę na ramieniu kobiety.
— Jesteście rodzeństwem? — Brunet dopiero teraz połączył fakty.
— Steve bez obrazy, ale tracisz zmysł, mówiłem do niej sis i gadaliśmy o naszych rodzicach — strażak roześmiał się z powodu rozkojarzenia byłego przełożonego.
— Byłem zajęty czymś innym — burknął, robiąc twarz z zaparciem, jak nazywał ją Danny.
— Nie ma czasu na przepychanki panowie — ten moment wybrała starsza kobieta, by pojawić się z tacą pełną pyszności.
— To dla przeuroczego młodzieńca — podstawiła zamówienie przed Buck'iem — tutaj dla naszej wracającej klientki — naleśniki i kawa wylądowały przed czarnowłosą — i ostatnie dla szefa five-o, możesz mnie nie pamiętać chłopcze, ale któregoś dnia ty i twoja grupa, uratowaliście mnie i mojego wnuka. Byliśmy zakładnikami w banku. Mahalo — poklepała mężczyznę po ramieniu i odeszła.
Steve nie wiedział jak na to zareagować, wykonywał wtedy swoją pracę i niestety. Faktycznie nie mógł sobie przypomnieć kobiety. Jedynie co, pamiętał wszystkie akcje, które przeprowadził ze swoją grupą zadaniową. Napadów na banki było zdecydowanie za dużo.
—Wracając do sprawy — trzydziestosześciolatka powiedziała po napiciu się kawy — Po rozmowie z Admirałem Dashner'em. Ustaliliśmy kilka rzeczy — Evan jadł już swoje jedzenie, ale kciukiem do góry pokazał siostrze, że ją słyszy. Natomiast Steve nie ruszył nic ze swoich talerzy — Steven, nie ruszę się stąd i ty też — zaznaczyła od razu — dopóki z tych talerzy nie zniknie większa część jedzenia. Głodzenie się nic Ci nie da. Nie na mojej warcie — kontynuowała dopiero, jak starszy zjadł kilka kęsów loco moco — Możecie powiedzieć tylko kilku najbliższym osobom. Wiadomo, drugie zaangażowane osoby — kobieta mówiła trochę zawoalowanie, tak na wszelki wypadek — i najbliższa rodzina — Buck, rodzice mogą wiedzieć, chociaż tutaj obrobimy obie strony — drugą część zdania powiedziała bardziej do siebie a mężczyźni zgodnie, po zmierzeniu się spojrzeniami uznali, że nie będą pytać, o co chodzi — Im mniej osób wie o tym wszystkim tym lepiej. Każdy i tak będzie musiał podpisać protokoły tajności. Buck, myślę, że osobiście, jeśli będziesz chciał, będziesz mógł zdradzić to jeszcze czterem wybranym osobom. Tak samo z twojej strony Steve. Wiem, że to dla was trudne, ale musimy zminimalizować osoby wiedzące o tym wszystkim.
Reszta posiłku minęła spokojnie. Mężczyźni przyjęli te informacje od wiadomości. Wiedzieli, że jak na to wszystko, co się działo, mieli możliwość normalnego funkcjonowania. Steve nie chciał myśleć, jak to wszystko by wyglądało, jakby nie był otoczony opieką kogoś tak wpływowego, jak siostra Danny'ego. Obstawiał zamknięcie na terenie bazy. Odizolowanie na czas ciąży i różnorakie testy. Wzdrygnął się na samą myśl o tym.
____
Mercedes zaparkował jako trzeci samochód na podjeździe. Wcześniej było zaparkowane Camaro i Prius należący do Kono. Ciężarówka Steve'a była od dawna zaparkowana w rozbudowanym garażu obok starego samochodu ojca Steve'a. Danny nie mógł patrzeć na Silverado.
— Ev, nie myśl, że nie widzę, jak zerkasz na telefon. — Popatrzyła na brata w lusterku. To dodatkowo dało jej pretekst, aby pozbyć się młodszego na dłuższą chwilę. Ta rozmowa, na którą Steve niecierpliwie czeka, musi się odbyć w cztery oczy. — Za domem jest fajna plaża, są tam adirondacki. Na pewno wygodnie ci będzie tam do kogoś zadzwonić.
— O tak, pewnie będzie lepszy zasięg niż w środku. — Blondyn wyszedł z auta, kierując się do wcześniej wskazanego miejsca.
— Steve — mężczyzna znowu zagubił się we własnych myślach, dygając nogą ze stresu.
— Tak? — Odwrócił się do rozmówczyni.
— Jesteśmy — powiedziała.
— Co? — Oczy zrobiły mu się wielkości spodków od filiżanek — Przecież przed chwilą ruszaliśmy.
— Hej, wielki groźny Seal boi się małego blondyna? — Czarnowłosa spróbowała zmienić temat, by nie dostał kolejnego ataku paniki.
— Danny nie jest mały — mruknął — ale masz rację. Muszę z nim pogadać. — Pani Sparks sięgnęła do schowka, gdzie wcześniej odłożyła koperty z wynikami badań, które na odchodne dostali mężczyźni. — Weź to, będzie musiał zobaczyć dziecko na własne oczy.
— Pójdę przodem i zabiorę mojego ochroniarza, dobrze?
— Tak — przytaknął — Po co Danny'emu ochroniarz? — McGarrett zmarszczył brwi.
— D. nie chciał chodzić na fizjoterapię, więc potrzebowałam kogoś, kto będzie go pilnował, gdy ja będę szukała twojego uciekającego tyłka — kobieta pokręciła głową, po czym wyszła z samochodu, kierując się do drzwi wejściowych. Steve potrzebował chwili i ruszył za vice admirał.
— Tęskniliście? — Otworzyła drzwi bez uprzedniego pukania. W tym domu ludzie mieli uporczywą zdolność do niezamykania drzwi na klucz. Tak było i tym razem.
— Szefowo — Kono wstała, witając się z czarnowłosą.
— Kono, masz resztę dnia wolnego. Słyszałam, że można złapać dobre fale.
Brunetka chwyciła swój telefon i ruszyła do wyjścia.
— Do zobaczenia jutro Danny.
— Na razie Kono.
Hawajka wyszła i minęła się z McGarrett'em przy swoim aucie.
— Dobrze Cię widzieć, Steve — przytuliła szybko starszego, po czym wsiadła do swojego auta. Będzie jeszcze miała czas na przepytanie go, co się stało, ale ten dzień nie był dzisiaj.
-Kono? — Był w szoku, widząc przyjaciółkę. Patrzył, jak odjeżdża z jego podjazdu.
____
— Bracie nie zgubiłeś może artefaktu z epoki kamienia łupanego? — Czarnowłosa oparła się biodrem o fotel.
— On tu jest? — Danny był wymęczony po kolejnej wizycie. Fizjoterapia to suka.
— Steve? — Kobieta zawołała w stronę otwartych drzwi, przez które wszedł seal.
— Danny — McGarrett stał w wejściu niepewny co zrobić.
— Babe — detektyw wyciągnął rękę w stronę partnera, dając mu znać gestem, aby podszedł, co też uczynił.
— Będę na lanai. — Kobieta ruszyła w stronę tarasu — Steve, jak będziesz potrzebował pomocy, zawołaj mnie. — Kontynuowała swoją trasę, dopiero gdy otrzymała potwierdzające kiwnięcie głową. — A i Steve, do koperty dołożyłam papiery, które Danny musisz podpisać, zanim zaczniecie cokolwiek wyjaśniać — wyszła, zamykając za sobą drzwi.
— Chodź tutaj i siadaj — Williams pociągnął kochanka, aby usiadł obok niego na kanapie tak, że stykali się kolanami. Steve zrobił tak, jak poprosiła kobieta i dał starszemu papiery o zachowaniu poufności, które ten bez wahania podpisał. — Teraz mów co się dzieje? — Chwycił rękę bruneta, który kurczowo trzymał beżową kopertę.
— Przepraszam, że odszedłem — Steve nie mógł się zmusić do spojrzenia partnerowi w oczy. Bał się tego, co tam zobaczy.
— Hej, Kochanie, spójrz na mnie tymi swoimi pięknymi oczami — Danny złapał go za brodę, aby nakierować twarz młodszego w jego stronę. Spojrzenia skrzyżowały się — Jest mi przykro, ale najważniejsze jest to, że wróciłeś do mnie, do naszego domu. — Danny mógł przyjrzeć się uważniej Hawajczykowi. Widział zmianę, która nastąpiła przez te trzy miesiące. Schudł i zmizerniał.
~ Będę musiał to naprawić ~ pomyślał już planując, co ugotuje swojemu mężczyźnie.
— Danno, ja... — brunet nie wiedział, jak zabrać się za tą rozmowę — cholera — odrzucił kopertę na stolik kawowy — nie wiem jak Ci to powiedzieć. Ty... ty... — Steve zaczął mieć początkową fazę ataku paniki. Danny po tylu latach potrafił poznać, jak to zaczyna się u jego partnera.
— Hej, hej — blondyn chwycił nadgarstki młodszego. Przyciągnął je, tak że leżały oparte na jego klatce piersiowej a twarz Steve'a znalazła się najbliżej twarzy Danny'ego od miesięcy. — Cokolwiek to jest przetrwamy to razem, rozumiesz? Nie zostawiłem Cię, jak pierwszy raz zrzuciłeś podejrzanego do klatki z rekinami czy po powrocie z Korei i nie zostawię Cię teraz. Chyba, że zabiłeś całą moją rodzinę, wtedy będę musiał się nad tym mocniej zastanowić. — Tym żartem wprowadził uśmiech na twarzy Steve'a.
— Raczej ją powiększyłem — powiedział cicho, zmienił lekko pozycję. Teraz wtulał się w szyję starszego, wdychając zapach należący do Danny'ego. Pachniał jak kawa, jego ulubiona woda po goleniu, zmieszana z kokosowym żelem do mycia. Do którego oczywiście nikomu się nie przyznaje i co najważniejsze pachniał Danny'm. Kombinacja tego i silnych dłoni kochanka owiniętych wokół ciała McGarrett'a, uspokajała go. Domem nie były Hawaje. Steve właśnie uświadomił sobie coś ważnego. Domem nie było miejsce. Jego domem były ramiona jego kochanka. To tutaj czuł się najbezpieczniej. Tutaj należał.
— Szz — Danny mruczał, głaszcząc głowę bruneta. Nie wiedząc kiedy, Steve zaczął płakać. Te wszystkie emocje, informacje. To wszystko skumulowało się, osiągając apogeum w tym momencie. — Będzie dobrze, Skarbie — drugą dłonią pocierał plecy. Chciał uspokoić partnera, jak najlepiej się dało. Steve dość rzadko okazywał takie emocje. Danny, z jednej strony doceniał to, lecz z drugiej bał się, co może za tym stać. — Wszystko będzie w porządku. Może pójdziemy i położymy Cię do łóżka? Wyglądasz, jakbyś nie spał zbyt dobrze.
— Nie — mruknął, odsuwając się od ciała partnera. — Boże, Danny to wszystko moja wina. To ja sprawiłem, że to Ci się stało — na żywo obraz partnera wyglądał jeszcze gorzej. Miał zamiar temu zaradzić o ile ta rozmowa skończy się dobrze.
— Steven — mocniejszy ton głosu drugiego sprawił, że komandor opanował się, z powrotem wracając do świata — to nie jest teraz najważniejsze. Widzę, że coś się dzieje. Powiedz mi — splótł razem ich dłonie.
— Od jakiegoś czasu nie czułem się za dobrze. Myślałem, że choroba popromienna wróciła — Danny przybrał zmartwiony wyraz, ale słuchał dalej. — Kiedy twoja siostra mnie znalazła, zwymiotowałem. Ona powiedziała mi coś — Steve rzucił okiem na leżącą kopertę — Jedna z moich najgorszych misji miała inne skutki, niż początkowo było nam mówione — głos komandora zadrżał — okłamano nas Danno, żaden z nas nie miał o niczym pojęcia. — McGarrett nie mógł patrzyć na partnera, ale obiecał sobie, że nie będzie nic ukrywał przed drugim. Nie w tej sprawie. Sprawie, przez którą ważą się losy ich związku.
— Steve — pogładził dłonie młodszego. — Nie musisz mi tego wszystkiego mówić. Powiedz mi tylko to, co jest najważniejsze.
— Nie — zaprotestował — nie chcę Cię okłamywać — podniósł głowę do góry, patrząc w niebieskie oczy partnera — to dla mnie bolesne, ale musisz to usłyszeć. Obiecałem sobie.
— Dobrze — przytaknął — kontynuuj, kiedy będziesz chciał.
— Talibowie porwali nas i eksperymentowali na naszych ciałach — szok i przerażenie to były dwie główne emocje widoczne na twarzy blondyna. Zacisnął mocniej dłonie, nie chcąc puścić młodszego. — Prawie przez cały okres byliśmy nieprzytomni. Udało nam się uciec. Lekarze w bazie dzięki notatkom jednego z tych szaleńców dowiedzieli się, co tamci próbowali zrobić. Danno — McGarrett przełknął gulę formującą się w gardle. — Ja mogę mieć dziecko, właściwie to już mamy dziecko — wyciągnął jedną dłoń z uścisku i położył ją na brzuchu. — Nie mógł dłużej patrzyć na blondyna. Bał się. Bał się tego, że osoba, którą kochał najbardziej na świecie, nie będzie chciała go znać przez to, jaką stał się anomalią, eksperymentem. Steve zaczął się wentylować. Dopiero to wybudziło detektywa z szoku.
— Steve — złapał bruneta za ramiona. — Spójrz na mnie.
— Nie, jak chcesz odejść, po prostu to zrób — McGarrett nie chciał na to patrzyć.
— Powiedziałem to praktycznie na początku naszej rozmowy, ale powtórzę, ponieważ twój mózg neandertalczyka najwyraźniej wolno przyswaja informacje — wywrócił oczami — jeżeli myślisz, że Cię zostawię, to bardzo mocno się mylisz.
— Na prawdę? — W oczach Steve'a ukazała się iskierka, którą Danny mógł dostrzec, gdy brunet uniósł głowę — Nie zostawisz nas?
— Nigdy Steven i chyba będę musiał, zrobić z ciebie uczciwego faceta, abyś to zrozumiał.
— Ty... — komandor patrzył na starszego, nie dowierzając w to, co usłyszał — czy ty mi się właśnie oświadczyłeś?
— Tak, chciałem to zrobić wcześniej, ale pewna szalona baba mi przeszkodziła. Miałem nawet zarezerwowany pokój na samym szczycie Hiltona. Tani miała pomóc.
— O mój Boże — oczy Steve'a zaszły łzami — Danny...tak, możesz ze mnie zrobić uczciwego człowieka — wezbrał w nim szloch.
— Chodź tutaj ty moje zwierzę — rozchylił swoje ramiona tak, że młodszy od razu w nie wpadł. Steve'owi nie było zbyt wygodnie, więc wdrapał się na kolana detektywna na, co ten sapnął. Pozycja ta z punktu widzenia osoby trzeciej mogła wydawać się trochę komiczna, lecz mężczyznom jak najbardziej ona pasowała. Danny czuł ciężar partnera, przez co wiedział, że jest bezpieczny. Steve natomiast mógł porzucić wszystko, zagłębiając się w ramionach kochanka. Wtedy czuł się wolny i bezpieczny.
— Przepraszam Danny — próbował zejść, aby nie sprawiać Williamsowi dyskomfortu, lecz został powstrzymany.
— Zostań — przytrzymywał bruneta za biodra — muszę wiedzieć, że to nie kolejny sen i że nie obudzę się sam.
— To nie sen Danno — czterdziestotrzylatek, aby to udowodnić zbliżył swoją twarz do twarzy blondyna, łącząc ich usta w delikatnym pocałunku. Żaden z nich nie chciał tego pogłębiać, to im wystarczyło.
— Czy ktoś cię zbadał? Wiesz, czy wszystko w porządku z Tobą i dzieckiem? — Zapytał, gdy odsunęli się od siebie.
— Tak, wylądowaliśmy w środku nocy na Hawajach. Twoja siostra potrafi być przerażająca. Lekarka chciała poczekać do rana z badaniami, ale Barbara sprawiła, że wszyscy zostali postawieni na nogi i puszczeni wolno do dziewiątej.
— Zawsze mówiłem, że nie chcę znaleźć się po jej złej stronie. — Pogładził kciukiem kość biodrową bruneta, trzymając go, jakby bał się ponownej ucieczki partnera.
— Wszystko jest w porządku, dostałem zakazy i nakazy. Mam też zdjęcia — ożywił się, odchylił się najbardziej jak mógł, aby sięgnąć po kopertę. Jego gibkość na coś się zdała. Chwycił ją i powrócił do wcześniejszej pozycji.
— Będę chciał to wszystko przeczytać, wiesz o tym? — Uniósł brew. Williams był przyzwyczajony do bagatelizowania przez Steve'a nakazów i zakazów od różnych lekarzy. Przez lata i Ci lekarze nauczyli się. Jeżeli chcieli, aby coś zostało zrobione podczas wypisu komandora, jego partner musiał tam być i słuchać tego wszystkiego. Niektórzy, bardziej wytrwali lekarze odmawiali McGarrett'owi wypisu, dopóki nie pojawił się tam Williams.
— Wiem — wywrócił oczami, czuł się jak dziecko, pilnowane przez rodzica czy odrobił pracę domową — masz — podał narzeczonemu zdjęcie.
— Czy to? — Spojrzał na wydruk z ultrasonografu. Potrzebował dłuższej chwili, aby wszystko przyswoić. Trzeci raz zostanie ojcem. Będzie miał dziecko z miłością swojego życia. To wydaje się takie nieprawdopodobne. Dziecko było piękne. — Steve... babe, ono jest wspaniałe — przyciągnął wyższego do uścisku — sprawiłeś, że jestem najszczęśliwszym mężczyzną na świecie — szeptał do jego ucha.
— Kocham Cię, Danny — wszystkie wątpliwości, jakie miał od czasu dowiedzenia się tego wszystkiego odeszły w eter. Danny akceptował ich dziecko. Chciał ich dwójkę. To było jak sen.
— Też Cię kocham Steve, Ciebie i tę małą osóbkę — położył dłoń na brzuchu młodszego. — Mój Boże, nie wyobrażasz sobie, jak bardzo Cię kocham — blondynowi pociekło parę łez z tych wszystkich emocji.
— Ty płaczesz? Czemu? — Nie wiedział jak na to zareagować. Może jednak się rozmyślił?
— To łzy szczęścia. Czy oni w tej armii nie uczą was emocji? — Otarł je jedną ręką, gdy druga wciąż pozostała na brzuchu partnera. — I nie myśl, że chcę Cię zostawić.
— Marynarka wojenna, Danno — przekręcił oczami — skąd wiedziałeś? — Zmarszczył brwi, czyżby Danny nauczył się czytania w myślach?
— Nie czytam Ci w myślach Babe, umiem czytać z twoich wyrazów twarzy — pocałował bruneta w policzek.
— Nie mam twarzy — twarz obrażonego szczeniaka.
— Ależ oczywiście — zaśmiał się — ty nie masz żadnych twarzy tak jak ja, nie gestykuluję podczas rozmów.
— Głupi jesteś — McGarrett wtulił się w szyję starszego, ziewając głośno.
— Dobra, koniec — poklepał partnera po pośladku — wstawaj, jestem za stary, aby spać na kanapie w tak niewygodnej pozycji.
— Nie jesteś stary — powiedział, ale wstał. Poczekał, aż Danny zrobi to samo i poszli na górę. Steven bagatelizował fakt kulenia Danny'ego. Detektyw chwycił kopertę i ruszył w stronę schodów.
— Tak, tak. Chodź, sen dla urody Ci się przyda.
—Tak jest panie detektywie — Hawajczyk wyszczerzył się i wbiegł na piętro.
— Zwierzę — blondyn mruknął pod nosem, wchodząc po schodach. Jemu też przyda się drzemka. ~ To wszystko wydaje się takie nieprawdopodobne ~ będzie miał czas rozmyślać po tym, jak młodszy uśnie bezpiecznie w jego ramionach.
***
Evan od razu po wyjściu z auta ruszył w stronę plaży.
— Boże jak tu pięknie — rozejrzał się po zadbanym podwórku, niedaleko miejsca, gdzie kończyła się trawa a zaczynał piasek, stały fotele, o których mówiła czarnowłosa. Zajął miejsce na jednym z nich. Potrzebował chwili, w której przekręcał telefon w dłoniach. Wybrał numer przyjaciółki. Odebrała po trzech sygnałach.
— Buck? — Głos medyczki rozległ się po drugiej stronie.
— Hej Hen.
— Tak się martwiłam, jak poszedłeś z tamtą kobietą. Eddie wspominał, że to jakaś ważna szycha. Wszystko u Ciebie w porządku, dzieciaku?
— Tak, wszystko dobrze, Hen. Ja nie wrócę. — Wolał rzucić bombą na sam początek rozmowy. Wydawało się łatwiejszą opcją.
— Co?! — Uniosła głos — Jak to nie wrócisz? Czy wszystko w porządku? Jak trzeba będzie, to pojadę i skopie tyłki wszystkim, co zrobili coś nie tak. Pamiętaj.
— Kocham Cię dziewczyno, serio — blondyn roześmiał się do słuchawki — wszystko w porządku, pewne sprawy sprawiły, że zostałem aktywowany do czynnej służby — jeszcze nie zdecydował, komu oprócz rodziców powie o tej całej sytuacji. Wolał skłamać. Kłamstwo wydawało się na ten moment łatwiejszą opcją.
— Bobby mówił, że odszedłeś z marynarki — Pani Willson wydawała się nie do końca wierzyć słowom młodszego, martwiła się o niego.
— Byłem w rezerwach, oni mieli mnie prawo powołać do czynnej służby, jeżeli zajdzie taka potrzeba. — Patrzył na ocean, pomimo tsunami, przeszedł długą drogę i znowu był w stanie cieszyć się wodą.
— Dobrze, ale to nie jest, tak że zamierzasz tam zostać na zawsze...
— To prawda — zgodził się z nią — ale i tak nie wrócę. Gdy moje rozlokowanie się zakończy, mam zamiar przenieść się do innej stacji — przełknął gulę w gardle — Hen, nie będę w stanie dłużej tego znieść. Od procesu mam tylko Ciebie i doceniam to, ale to wszystko boli — zachlipał — Straciłem Eddie'ego i Chrisa. Maddy wybrała Chimma. Co rozumiem. W końcu jest szczęśliwa po Doug'u ale myślałem, że jako moja siostra... nieważne.
— Buck... — kobieta cieszyła się, że była w domu, ponieważ rozpłakała się podczas rozmowy. Buck chciał, tylko odzyskać najbliższych a oni go zostawili. Ratowniczka wiedziała, że coś jest między Buck'iem i Eddie'm ale nie chciała się wtrącać. Przez proces Diaz całkowicie odsunął się od drugiego. — Nie ważne jak postąpisz wiedz, że będę po twojej stronie.
— Dziękuję, proszę, zajmij się Eddie'm i Chrisem.
— Będę miała na nich oko — złożyła obietnicę — Odzywaj się do mnie, jak będzie mógł dobrze?
— Oczywiście. Na razie. — Wcisnął czerwoną słuchawkę. Łzy swobodnie spływały po twarzy blondyna. Wiedział, że przeniesienie będzie najlepszą opcją. To będzie bolało, ale nie tak jak pozostanie.
____
Vice admirał obserwowała adoptowanego brata z bezpiecznej odległości na lanai. Dała mu chwilę po skończeniu rozmowy. Dopiero wtedy podeszła zajmując wolne siedzenie.
— Jak rozmowa? — Przekręciła głowę, aby patrzeć na blondyna.
— Powiedziałem, że odchodzę ze 118stki — wytarł łzy z policzka. — Nie wiedziałem, czy chce jej mówić, więc poszedłem w kłamstwo o aktywowaniu mnie.
— Przykro mi, że musiało Cię to spotkać — wyciągnęła dłoń, aby zaproponować młodszemu kojący dotyk drugiej osoby. Przyjął ją natychmiastowo. — Chciałeś tylko to, co Ci się należało.
— Wiem, ale to i tak boli. Tak w ogóle co my tu jeszcze robimy?
— Pomyślałam, że będziesz chciał zobaczyć się z bratem — wzruszyła ramionami jak gdyby nic. — Ale jak wolisz, możemy jechać.
— Danny? Co Danny tutaj robi? — Trybiki musiały chwilę popracować w głowie Buckley'a — o matko — zaczął się śmiać, aż spadł z krzesła — Od zawsze wiedziałem, że to Ci niżsi topują — mówił przez łzy — Danny wsadził bułkę do piekarnika komandorowi — otarł łzy, które uronił ze śmiechu.
***
Danny poczekał, aż Steve uśnie. Młodszy był taką ośmiornicą. Owinął się wokół brzucha i nóg starszego. Dopiero wtedy pozwolił sobie na odpoczynek. Dopiero wtedy ruszył ręką, aby sięgnąć po leżącą na stoliku nocnym kopertę i okulary. Pierwsze co wyciągnął, było kolejne zdjęcie. Tym razem przypięte do kartki szczegółowo opisującej stan płodu i nosiciela jak to uprzejmie nazwali lekarze z marynarki wojennej. Według tego, co jest napisane na kartce, Steve znajdował się w siedemnastym tygodniu ciąży.
— Cztery miesiące — Danny potrzebował chwili, w której ostrożnie przeczesywał brązowe włosy partnera, aby zdać sobie sprawę — Walczył wtedy z Daiyu Mei. Cholera. — Wyjął kolejne kartki. — Zakazy i rzeczy dozwolone. Zapowiada się ciekawa lektura. ~ Większym wyzwaniem może być respektowanie zasad ~ ta część, Steve'owi wychodziła opornie.
ZAKAZY
Surowe jedzenie – jeżeli nie zostało to zaniechane wcześniej. Całkowity zakaz spożywania surowych mięs, ryb oraz jaj. Nie zaleca się również spożywania: Niepasteryzowane wyroby mleczne, np. oscypek, mleko prosto od krowy, sery pleśniowe.
Odchudzanie – organizm musi mieć zapewnione odpowiednie zasoby na ukształtowanie nowego człowieka, odpowiednie witaminy i suplementy (recepta została wystawiona).
Ziołolecznictwo – Tym, czego nie wolno robić w ciąży jest bez wątpienia zażywanie różnego rodzaju ziół i naparów na własną rękę. O ile mięta pieprzowa i imbir łagodzą mdłości, a melisa pomaga zasnąć i ukoić nerwy, to niektóre rośliny mogą być bardzo niebezpieczne dla ciężarnej i płodu. Przykładowo aloes pobudza czynność skurczową.
Korzystanie z sauny – może to źle wpływać na płód.
Kawa i herbata – całkowity zakaz picia czarnej herbaty. Kawa raz dziennie, niezbyt mocna. Najlepiej jak najbardziej ograniczyć
Latanie samolotem – całkowity zakaz. Obowiązek zostanie na wyspie przez cały czas trwania ciąży.
Tatuaże – wiąże się z ryzykiem wirusów HCV, HBV, a nawet HIV. Są one bardzo niebezpieczne zarówno dla przyszłego rodzica, jak i rozwijającego się płodu.
Dźwiganie ciężarów – może spowodować nadmierne obciążenie kręgosłupa, co może doprowadzić do poronienia lub przedwczesnego porodu.
Lista zajmowała jeszcze kolejną stronę.
— Nie będziesz zadowolony z niektórych pozycji — Danny pochylił się, aby pocałować partnera w czoło. McGarrett tylko skrzywił się nieznacznie i bardziej wtulił w brzuch detektywa. Po przeczytaniu całej obszernej listy zakazów przeszedł do tej milszej części.
Ruch fizyczny – jeżeli osoba nosząca płód była przed ciążą w dobrej kondycji i uprawiała sport, nic nie stoi na przeszkodzie pozostania w podobnym trybie. Ograniczamy jednak podnoszenie ciężarów. Proponujemy natomiast pilates, pływanie (bez przesadnych długości) oraz bieganie i typowe dla osób w ciąży czynności.
Seks w ciąży – jeżeli ciąża przebiega bez żadnych powikłań i nie dostało się zakazu od lekarza, można bezpiecznie współżyć z partnerem.
— Och, dzięki Bogu — Williams mruknął pod nosem. Ostatnimi rzeczami będącymi w kopercie była recepta oraz kartka z terminem następnej wizyty.
Blondyn zdjął okulary, których używał tylko do czytania i prac przy komputerze. Wzrok z bliska szwankował, ale dalekowzroczność dalej była idealna, co potwierdzały jego testy sprawnościowe sprzed pół roku. Przymknął oczy, aby złapać chwilę zbawiennego snu.
Przeszkodziło mu w tym ciche pukanie.
—Proszę — mruknął, licząc, że osoba po drugiej stronie usłyszy. Tak, też się stało. Młodsza siostra weszła do środka.
— Nie chcę Ci przeszkadzać, ale musimy pogadać — mały uśmieszek wkradł się na usta czarnowłosej. Teraz wszystko powinno wrócić do względnej harmonii.
— Teraz? — Wskazał gestem ręki na przytulonego do niego partnera.
— To zajmie chwilę. — Wywróciła oczami i zniknęła, zostawiając drzwi uchylone.
Danny próbował wykręcić się ze stalowego uścisku seal'a.
— Danno, nie idź — powiedział niewyraźnie w brzuch partnera.
— Na chwilę, do łazienki. Zaraz wrócę — wtedy uścisk bruneta osłabł.
— Obiecujesz? — Uchylił jedną powiekę.
— Obiecuję, wracaj spać — przykrył młodszego szczelniej kocem.
— Mhm — McGarrett wrócił do krainy morfeusza.
Schodząc po schodach, zobaczył dwie postaci, siedzące w salonie.
— Co było tak ważnego, że musiałem wstać? — Krzywiąc się, zszedł po schodach. Mógł zabrać laskę.
— Twój brat — Buck wstał i podszedł, aby przywitać się z najstarszym z rodzeństwa.
— Evan? — Zamknął najmłodszego z rodzeństwa w uścisku — co ty tutaj robisz?
— Komandor Ci nie powiedział? — Zmarszczył brwi.
Danny nie wiedząc, czy może rozmawiać o tym swobodnie z blondynem, najpierw wysłał nieme zapytanie czarnowłosej. Ta odpowiedziała.
— Ev, sądzę, że Steve powiedział tylko to, co najważniejsze.
— W sumie to opowiedział wszystko o tych szaleńcach. — Detektyw przysiadł na oparciu fotela.
— Um — Buckley podrapał się po skroni — Ja też byłem na tej misji.
— Ty byłeś, co?! — Niemal wykrzyknął, ale w porę przypomniał sobie o śpiącym narzeczonym.
— On razem z McGarrett'em byli na tej misji. I tak się jakoś złożyło, los sobie zakpił z tych idiotów, oj przepraszam lekarzy — głos kobiety ociekał jadem — że po tym, jak uznali, że ich macice są nieczynne, one nagle zaczęły działać — prychnęła. Początkowy zamysł, monitorowania ich pod tym kątem, do końca życia był lepszą opcją.
— Więc tak jakby zostaję na Hawajach — Buck posłał swój uśmiech golden retrivera. Był z niego taki przerośnięty, szczęśliwy szczeniak.
— Steve i Evan mają zakaz opuszczania wyspy na czas ciąży — Pani Sparks bardziej rozwinęła myśl strażaka.
— To wyczytałem z jego papierów — Danny przytaknął — Chcą mieć ich na oku?
— Zgadza się. Marynarka chce zminimalizować, rozprzestrzenianie tych informacji przez cywili. — Kobieta uznała, że przekazanie bratu informacji odniesie większy skutek, niż przekazywanie ich ciężarnemu, zważywszy na stan nad głową, w jakim się znajdował w tamtym momencie. — Możecie powiedzieć rodzicom i czterem wybranym osobom. Najlepiej by było, żeby Grace ani Charlie nie wiedzieli. Kono dowie się jako jedna z moich, wtajemniczonych osób a reszta decyzji zależy o was. Pamiętajcie tylko o formularzach tajności. Położyłam je wam na biurku. Jak będę podpisane najlepiej zawieść je do Pearl do admirała, jakbym nie była w pobliżu.
— Większość rozumiem. Przyswoiłem nawet to, jak mniej więcej może wyglądać poród. Dzięki Evan za zmuszenie mnie do obejrzenia tego filmu. — Blondyn był tak zafascynowany filmem „Junior", że każdy w rodzinie musiał go obejrzeć co najmniej raz.
— Nie ma sprawy — Buckley nie chcąc przeszkadzać rodzeństwu, zajął się serfowaniem po Internecie, aby znaleźć jak najlepsze książki o wychowaniu dzieci i przebiegu ciąży — Tak w ogóle, kiedy rodzice się dowiedzą?
— To już zależy od was. Najlepiej by było, jakby tutaj przylecieli.
— Tata nie lubi samolotów, wiesz o tym — Danny posłał czarnowłosej wszystkowiedzące spojrzenie.
— Mama by go przekonała, szczególnie że nie widzieli żadnego z nas od dłuższego czasu — wzruszyła ramionami.
— Jedno mi nie daje spokoju.
— Tylko jedno? Przy tych wszystkich atrakcjach? Jestem pełna podziwu — kobieta trochę zakpiła z najstarszego.
— Przestań. — Machnął na nią ręką. — Co ja mam powiedzieć innym ludziom, jak któregoś dnia pojawi się u nas dziecko? — Rozłożył ręce. —Adopcja przeszła mi przez głowę, ale jeśli dziecko będzie podobne do naszej dwójki, to nie sądzę, że ktoś w to uwierzy.
— Ehh... — westchnęła teatralnie — Jak bardzo muszę Cię kochać — pokręciła głową, wydymając usta — będę robić za waszą surogatkę — ostatnie słowo zaznaczyła cudzysłowem za pomocą palców.
— To nie jest zły pomysł — Buck wtrącił swoje trzy grosze — Barbs jest naturalnie blondynką. Jakby się nie farbowała, byłaby twoją kobiecą wersją.
— Evan ma rację.
***
Danny i Steve potrzebowali kilku dni dla siebie, aby oswoić się z sytuacją – zostania rodzicami. Kono tak naprawdę nie była już potrzebna w pilnowaniu mężczyzn. Para pilnowała siebie nawzajem. Steve troszczył się o Danny'ego, przestrzegając godzin przyjmowania potrzebnych leków oraz fizjoterapii, z której blondyn dostawał zadania domowe.
Danny natomiast starał się wynaleźć najlepsze przepisy, którymi mógł karmić partnera. Obaj zyskali na swoim powrocie. Złączyli się ponownie biodrami. Wszystko zgrało się w harmoniczną całość.
Danny znany ze swojej awersji do ananasów chciał sprawić Steve'owi przyjemność. Rankiem wymknął się na lokalny targ i kupił kilka ulubionych owoców narzeczonego, notabene Steve z dumą nosił pierścionek z białego złota z cienką wstawką pięknego błękitnego kamienia po całej długości.
Zrobił naleśniki. Przygotował rumianek, który brunet lubował sobie pić rano. Pokroił różnorakie owoce i włożył je do miski. Z takim zestawem poszedł na górę. Fizjoterapia dawała rezultaty, ponieważ detektyw odczuwał mniejszy ból podczas wchodzenia po schodach.
Otworzył drzwi. Steve punktualnie jak w zegarku zaczął się budzić. Teraz zobaczenie McGarretta poza sypialnią przed dziewiątą trzydzieści graniczyło z cudem. Dziecko pochłaniało dużą ilość energii, przez co mężczyzna potrafił spać od ośmiu do nawet dziesięciu godzin na dobę.
— Hej — ciężarny przeciągnął się i usiadł, opierając się plecami o zagłówek — Masz dla mnie jedzenie? — Jego oczy zalśniły jak gwiazdy.
— Zgadłeś — podszedł i ustawił posiłek nad kolanami partnera. Pomyśleć, że chwilowy kaprys Grace o tacy z nóżkami, kiedyś się przyda.
Komandor zlustrował przepięknie podane śniadanie. Wyciągał rękę po ciepłą herbatę, kiedy do jego nozdrzy doleciał zapach.
Ledwo zdążył odstawić tacę na bok, pobiegł do łazienki, gdzie pochylił się nad muszlą, wypluwając pozostałości wczorajszej kolacji.
— Kochanie? — Danny podszedł do Steve'a, masując dół pleców. Czekał, aż ten skończy. Brunet wyprostował się, zamknął klapę sedesu i spuścił wodę. — Wszystko w porządku?
— Winię Ciebie — McGarrett potrzebował chwili, po której wstał, opłukał usta i znowu usiadł na zamkniętej muszli klozetowej. — Nie wyjdę stąd, dopóki nie przewietrzysz pokoju i nie pozbędziesz się tego paskudztwa z domu — wzdrygnął się na samą myśl o tym.
— Wybacz Kochanie, ale nie rozumiem. — Blondyn podszedł bliżej partnera, chcąc się upewnić, że na pewno wszystko z nim w porządku.
— To przez twoje dziecko nie mogę jeść mojego ulubionego owocu — hormony buzowały w młodszym, ponieważ jego oczy zapełniły się łzami. On uwielbiał ananasa, a teraz nawet nie może wymówić tego słowa, bez chęci cofnięcia się zawartości żołądka.
— Oh, Kochanie — Williams starał się zachować kamienną twarz, przytulił drugiego i dopiero gdy był schowany za jego głową, uśmiechnął się.
— Nie śmiej się — Steve burknął w ramię starszego — wiesz, jak to uwielbiałem.
***
— Z was wszystkich, myślałam, że to McGarrett będzie się najbardziej denerwował. — Kobieta patrzyła na starszego brata, który chodził w tę i z powrotem po salonie. Od kuchennych drzwi aż do okna, obok drzwi wejściowych. Steve natomiast siedział spokojnie na kanapie i zajadał organiczne batony kokosowe z ciemną czekoladą. Nie przejmując się niczym.
Buck natomiast wpadł w szał gotowania. Nauczył się ostatnio dobrego przepisu na Muszle makaronowe faszerowane szpinakiem, które trochę udoskonalił wedle gustu rodzinny Williams'ów. Chciał, aby mama była z niego dumna.
Gotowanie było jednym z najlepszych pomysłów strażaka na radzenie sobie ze stresem. Mimo wszystko jakiś mały kawałek blondyna bał się, że rodzice mogą nie zaakceptować wnuka z tak niestandardowego nosiciela. Więc od samego rana Buck okupował kuchnię narzeczeństwa. Komandor był jak najbardziej za tym. Skorzystał z pysznego śniadania, jakim były tosty francuskie. Brunet nie stronił również od próbowania czy potrawy są w porządku.
— Danny usiądź wreszcie, bo mi się w głowie zaczyna kręcić. — Steve bez odwracania głowy w stronę starszego wyczuł odpowiedni moment, aby go chwycić i siłą pociągnąć obok siebie na kanapę, gdzie oglądał powtórki sędzi Judy. Bawiły go tak banalne sprawy, z jakimi przychodzili Ci ludzie.
Detektyw sapnął, kiedy upadł na kanapę. Nie raz zapominał, jak jego partner potrafi być silny, kiedy tego potrzeba.
— Dobra, już dobra. Siedzę, nie wstaję. — Usadził się wygodniej na poduszkach. Steve zadowolony ze swojej małej wygranej. Położył ramię za Danny'm. Uwielbiał, kiedy starszy wtulał się w większą sylwetkę drugiego. McGarrett miał do tego słabość od pierwszego razu, kiedy to się stało. Wtedy tworzył jeszcze swój pseudo związek z Cath. Wtedy w Halloween, kiedy D, niespodziewanie przyprowadził Grace w uroczym stroju trzmiela, ponieważ sąsiedztwo Steve'a było bardziej cywilizowane niż to, w którym w tamtym czasie mieszkał detektyw, gdzie jego pseudo sąsiedzi, zamiast cukierków chcieli częstować jego niewinną córeczkę małymi buteleczkami przeróżnych alkoholi. Zdenerwowany blondyn po zagrożeniu mężczyźnie kilkoma paragrafami, wsadził swoją małpkę w samochód i pojechał do bezpiecznej okolicy swojego pracowego partnera. Zebrał z córką kubełek słodyczy i kiedy dziewczynka zrobiła się zbyt zmęczona, bez zastanowienia poszedł do domu McGarretta. Danny nie był głupi, zauważył, że przerwali romantyczną chwilę, lecz Grace wniebowzięta wizytą u Wujka Steve'a — teraz makuakāne, czyli ojciec po hawajsku. Prywatna szkoła, do której została zapisana panna Williams po przybyciu z matką i Step Stan'em na Hawaje nauczała rodzimego języka. ‐ Nie przejmowała się zakłóceniem spokoju.
— Steve, Babe odleciałeś — Danny delikatnie potrząsnął udem narzeczonego, na którym swobodnie trzymał rękę. Mężczyźni od czasu powrotu łaknęli dotyku na każdy możliwy sposób. — W porządku?
— Hm? Oh — odchrząknął — tak, zamyśliłem się tylko — widząc formującą się zmarszczkę zmartwienia na czole blondyna, sprostował — o czymś miłym. Spokojnie, nic złego.
— Dobra papużki nierozłączki — czarnowłosa przerwała tą godną cofnięcia się śniadania chwilę — Kono właśnie podjechała.
— O Boże, oni tu są — Danny zaczął ponownie się denerwować.
— Danno — brunet użył tego zdrobnienia, aby skupić uwagę partnera na sobie. — Wszystko będzie dobrze, twoi rodzice mnie kochają i was oczywiście. Danny — złapał partnera za rękę — pamiętasz, jak się stresowałeś powiedzieć im o naszym związku?
— Pamiętam.
— To pamiętasz też, jak dobrze zareagowali. Twoja mama piszczała i pobiegła obdzwonić całą rodzinę — Steve nie mógł się powstrzymać od śmiechu na to wspomnienie. Mama Danny'ego wyglądała komicznie. Ojciec natomiast podszedł bardziej neutralnie. Przepytał Steve'a jak widzi swoją przyszłość i gdy uzyskał satysfakcjonującą odpowiedź, pochwalił ich zaangażowanie. Obiecał też, że Clara odezwie się niedługo.
— Dobra — Williams spuścił parę. Dopiero wtedy rozejrzał się po pomieszczeniu. Barbara siedziała na fotelu, czekając na rodziców, uśmiechała się, co samo w sobie było dziwne, ale nie mógł przejrzeć co ten uśmiech miał znaczyć.
— Gdzie moje dzieci? — Clara Williams wpadła do domu niczym huragan. Komandor za każdym razem porównywał to do wszystkich wejść Danny'ego przez lata do jego domu, gabinetu czy innych miejsc. Cała mama. Najpierw namierzyła Steve'a, którego zgarnęła w solidy uścisk. — Jak ja się za wami stęskniłam moje dzieci. — Po dwóch latach związku Danny'ego i Steve'a kobieta wręcz wymusiła na Hawajczyku nazywanie jej mamą.
— Ciebie również miło widzieć, mamo — czterdziestotrzylatek pocałował kobietę w policzek, przyjmując matczyny uścisk, na który nigdy nie mógł liczyć ze strony Doris. W końcu odsunęli się od siebie.
Następny w kolejce był Danny.
— Hej mamo — mężczyzna rozchylił ramiona a mama wpadła w ich środek.
— Danielu strasznie wychudłeś — po mocnym uścisku wyczuła, jak jej synek stracił na masie ciała. Steve podobnie, ale nie było to aż tak drastyczne. Danny wyglądał na wyczerpanego.
— Wszystko w porządku, mamo — starał się ukryć swój stan, ale zapomniał, że pod bacznym okiem rodzicielki nic się nie ukryje.
— Nie kłam mi prosto w oczy synu, porozmawiamy o tym później — zmierzyła go ostrym spojrzeniem. Clara Williams nie należała do kobiet, które odpuszczają i każdy w pomieszczeniu o tym wiedział. — A teraz gdzie jest moja córeczka? — Eddie Williams stał w ciszy przy wejściu, po dekadach małżeństwa wiedział, że najpierw jego małżonka musiała wszystkich przywitać po swojemu i dopiero wtedy nadchodziła kolej mężczyzny. W rodzinie Williams panował matriarchat.
— Też się stęskniłam, mamo — czarnowłosa przytuliła blondynkę, chwile trwały w uścisku, po czym Clara odsunęła córkę na szerokość wyprostowanego ramienia, przyjrzała się jej dokładnie.
— Odnoszę wrażenie, że zażegnałaś kryzys, ale ten uśmiech, on mi się nie podoba.
— Znasz mnie, mamo — mrugnęła do kobiety okiem — zawsze mam coś w zanadrzu.
— Wiem — starsza pokręciła głową — a gdzie mój najmłodszy?
— W kuchni, oszalał — Danny wskazał odpowiedni kierunek, w którym blondynka od razu się udała. Wtedy Eddie dopiero krótko przywitał się z każdym dzieckiem.
— Evan — kobieta stanęła w drzwiach kuchni. Pełnej przeróżnych wypieków i trzech potraw.
— Mama — mężczyzna wytarł ręce w ręcznik, po czym zdjął fartuch i dopiero względnie czysty przytulił się do kobiety. Blondynka zaczęła głaskać syna po głowie. Evan, pomimo swojego wzrostu poczuł się mały i kochany w ramionach matki. To wystarczyło, aby się rozpłakał. Wszystkie blokowane emocje wystrzeliły, wiedząc, że jest przy nim mama.
— Csiii, Il mio bambino — kobieta używała do swoich dzieci włoskich słów. Włoski był pięknym językiem, który kobieta pielęgnowała u każdej ze swoich pociech. — Co się stało kochanie? — Głaskała syna po karku i plecach.
— Popsułem wszystko — powiedział zanim znowu się rozpłakał.
— Powiedz mi wszystko, tesoro.
Tym sposobem Buck, dalej schowany w ramionach matki opowiedział wszystko o tym, co działo się w Los Angeles, co pominął we wszystkich rozmowach telefonicznych, aby nie martwić kobiety.
— To nie ty zawiniłeś kochanie, to oni najwyraźniej nie byli dość dobrzy, aby dalej byli w twoim życiu. Czas weryfikuje. — Pani Williams odsunęła się od najmłodszego syna, dopiero jak poczuła, że ten się uspokoił. — A teraz pokaż mi, co pysznego przygotowałeś?
— Mamo, chyba najlepiej będzie, jak powiemy wam, czemu tutaj jesteście — Buckley potarł ręką kark.
— Nie strasz mnie synu — pogroziła mu palcem — ale chodźmy, skoro nalegasz.
Wrócili do salonu, gdzie pozostali zagłębili się w cichą rozmowę o minionym meczu baseballowym.
— Evan wspomniał, że chcecie o czymś z nami porozmawiać. — Kobieta zajęła miejsce obok męża na kanapie razem ze Steve'm i Danny'm a Buck usiadł na podłokietniku fotela, gdzie siedziała jego siostra.
— Musicie to podpisać. — Vice admirał wstała, aby podać rodzicom kartki o zachowaniu poufności.
— Co to? — Pan Williams zmarszczył brwi. Nie miał przy sobie okularów do czytania. Zostały w bagażu, który panna Kalakaua zabrała do domu, w którym będą mieszkać przez czas krótkiego pobytu na Hawajach.
— To, co chcą wam wyjawić chłopcy — wskazała dłonią na Steve'a i Evan'a — dotyczy ściśle tajnych spraw marynarki wojennej. Aby zminimalizować szkody, osoby, które się o tym wszystkim dowiadują — w tym Danny i każda osoba niebiorąca udziału w tej misji albo ich zwierzchnicy, musi podpisać umowę o zachowaniu poufności i zabronieniu rozprzestrzeniania tych informacji pod groźbą kary. — Skończyła tłumaczyć.
— Dobrze, jeżeli chłopcy uważają, że jest to coś, co musimy usłyszeć na własne uszy — Clara przytaknęła i podpisała w wyznaczonym miejscu. Eddie zrobił to samo. Ufał swojej rodzinie.
Pani Sparks zabrała podpisane oświadczenia, chowając je do teczki, a potem do torebki.
— Więc... — Buckley nie wiedział jak się do tego zabrać. Spojrzał na komandora, ale on tylko wzruszył ramionami, sam nie wiedząc jak dobrać to w słowa.
— Chłopcy? Zaczynacie mnie martwić. — Pani Williams spoglądała na każde ze swoich dzieci.
— Dobrze — blondyn uznał, że to jego moment na powiedzenie tego. Uznali, że delikatnie zmienią wersję, aby nie denerwować rodziców sprawą z gwałtem. — Kiedy Evan był jeszcze w marynarce wojennej, podczas jednej z misji był w grupie Steve'a — gestykulował jak zwykle. Dzięki temu, że wysunął się na brzeg kanapy, aby lepiej mu było opowiadać, nikomu nie groziło uderzenie zabłąkaną ręką — Podczas tej misji zostali uprowadzeni. — Głośne zaczerpniecie powietrza ze strony Pani Williams, na chwilę przerwało wywód mężczyzny, ale po chwili dalej kontynuował — Ci źli ludzie eksperymentowali na nich, chcieli wypróbować coś nierealnego. Po jakimś czasie udało się im uciec i wrócić do USA. W bazie marynarki, lekarze odkryli dodatkowy organ w ich ciałach.
— Matko Przenajświętsza — powiedziała pod nosem włoszka.
— Wszczepili im macice — oczy ich rodziców były wielkie jak spodki, kiedy Danny wszystko tłumaczył — po małych perturbacjach tutaj — wskazał na ogół, miał na myśli Hawaje — Steve potrzebował chwili samotności. Barbs go znalazła i się okazało, że jest w ciąży. Dla pewności Buck również został sprawdzony i się okazuje, że w przyszłym roku będziecie podwójnie dziadkami — zakończył opowiadać. Usiadł z powrotem głębiej na kanapie, znowu znajdując się w objęciach partnera. Cierpliwie czekał, aż rodzice przyswoją, to co powiedział.
— O Mój Boże — oczy Clary zapełniły się łzami. Siedziała przy Steve'ie i zgarnęła go uścisk — Tak się cieszę — płakała — Bo wy się cieszycie prawda? — Odsunęła bruneta na długość ramienia i dopiero gdy dostała potwierdzające, kiwnięcie głową od wszystkich chłopców, wróciła do ściskania McGarret'a — Eddie podszedł do najmłodszego syna i również zgarną go w uścisk. Oczywiście to, co powiedzieli, było niespotykane, ale i tak jest to radość. Ponownie zostaną dziadkami. Piękny cud życia. — Jak tylko wrócę do domu, będę musiała kupić nowe włóczki, aby moje najmłodsze wnuki miały swoje kocyki. — Blondynka powiedziała do męża.
Tradycją w rodzinie Williams było, dostanie koca oraz uroczej czapeczki, rękawiczek i szalika dzierganych przez samą Clarę Williams dla każdego z wnucząt. Grace dostała zestaw w odcieniu pudrowego fioletu. Charlie, zważywszy, że był trochę starszy, kiedy dostał taki prezent, sam powiedział babci o swoim ulubionym kolorze, którym był czerwony jak Zygzak McQueen, co było wskazówką dla kobiety. Już wymyśliła kolorystykę dla dwóch jeszcze nienarodzonych wnucząt.
Gdy wszystkie czułości się zakończyły, Evan odszedł, aby sprawdzić dopiekające się muszelki.
— Mamo — Barbara chwyciła matkę pod rękę, kiedy szły do jadalni.
— Tak, aconito? — Kobieta kiedyś w żarcie nazwała córkę po włosku tojadem. Jest to jeden z najniebezpieczniejszych kwiatów. Kobieta jeszcze w wieku dziecięcym została zabrana przez rodziców, razem z rodzeństwem do ogrodu botanicznego i tam zobaczyła kwiat tojadu, uznała go za najpiękniejszy kwiat, jaki widziała. Przez lata śmiała się sama do siebie, że mama jak zwykle miała rację w wyborze zdrobnienia dla dzieci.
— Oni są w ciąży, a to niepodważalny dowód na wygraną w naszym zakładzie — posłała mamie uśmiech godny kota z Cheshire.
— Jaki zakład? Mamo, Barbs? — Evan szedł za nimi i usłyszał kawałek rozmowy.
— Nic tesoro, to nic. — Clara usiadła obok męża a czarnowłosa na miejscu obok detektywa.
— Co słyszałeś Ev? — Danny znany ze swojej ciekawości, chciał dowiedzieć się, o co chodzi. Żadna z tych kobiet nie lubi przegrywać a w tej potyczce ewidentnie wygrała siostra — To dlatego tak się uśmiechałaś przed przyjazdem rodziców — zmierzył siostrę wzrokiem, łącząc kropki.
— Mówiła coś o niepodważalnym dowodzie na wygraną w zakładzie — Buck w międzyczasie nakładał każdemu na talerz porcje posiłku. Dodatkowo jeszcze gorący chlebek czosnkowy leżał w koszyczku.
— Mama jest mi winna przepis na szarlotkę Nony i tyle powinno Ci wystarczyć. — Pani Sparks nie przejmując się piorunującym spojrzeniem brata, sięgnęła po dwie kromki chlebka czosnkowego.
— Ta szarlotka, co nie chciała mama nikomu zdradzić przepisu? — Steve włączył się do rozmowy. Na samą myśl o tym przepysznym wypieku ślinka zaczęła mu ciec.
— Dokładnie ta sama, Babe. Dlatego jestem jeszcze bardziej ciekawy, o co się założyły — Danny nałożył partnerowi różne dodatki do makaronu. Steve z apetytem zaczął opustoszać talerz.
Kobiety wymieniały się spojrzeniami, jakby rozmawiając bezgłośnie. Danny zdał sobie sprawę z punktu trzeciej osoby, jak wyglądały jego rozmowy z super Seal'em.
— Dobrze powiemy wam, ale niech to zostanie między nami i nie możesz się złościć, w końcu to ty chcesz na siłę poznać prawdę, mio angelo — Clara upiła herbaty, którą Eddie nalał w międzyczasie.
— Dobrze — wywrócił oczami.
— Założyłyśmy się, który z was jest na dole — powiedziała młodsza, jak gdyby oznajmiała, że niebo jest niebieskie.
— Wy co?! — Patrzył w szoku na obie. Eddie i Evan nie mogli się powstrzymać, przez co roześmiali się na cały głos.
— Jakiś problem? — Vice admirał wzruszyła ramionami — to tak jakby nikt przy tym stole nie uprawiał seksu — wywróciła oczami — Danny dosłownie twój narzeczony i nasz brat są w ciąży. Tak poza tym dzięki McGarrett, upiekę Ci szarlotkę w zamian. A my jesteśmy dowodem na to, że rodzice też w celibacie nie żyli.
— Pasuje — Steve pokazał kciuk do góry, po czym wrócił do jedzenia.
— I ty przeciw mnie, zwierzę? — Danny rzucił okiem na kochanka.
— Czekaj, czekaj — Clara przerwała kłótnie rodzeństwa — narzeczony?! Danny czemu nie powiedzieliście?
***
Danny — Steve mruknął wieczorem, kiedy leżeli razem w łóżku. McGarrett czytał kolejną część książki o Sherlocku Holmesie a blondyn przeglądał maile na komputerze.
— Hmm — mruknął, nie podnosząc głowy znad urządzenia.
— Myślę, że nie powinniśmy mówić nikomu więcej — młodszy położył książkę na kolanach. Spojrzał na drugiego, czekając na odpowiedź.
— Skąd taki pomysł? — Detektyw odłożył zamkniętego już laptopa na stolik nocny, ale nie zdjął okularów. Spojrzał na bruneta.
— Jak ich nie zdejmiesz, to na tym zakończy się nasza rozmowa — wskazał ręką na okulary na twarzy partnera.
___
Steve nigdy nie ukrywał, jak bardzo podobał mu się Danny w okularach. Zobaczył je pierwszy raz około dwóch lat temu. Mężczyźni zaoferowali się, że zajmą się papierami w weekend. Żaden z nich nie miał planów a niestety nowy gubernator był strasznym pedantem. Chciał mieć wszystko o czasie. W takowy sposób para skończyła w swoich biurach, zajmując się obszernymi stosami papierów po ostatniej sprawie.
Wszedł do gabinetu bez pukania, potrzebował podpisu pod kilkoma dokumentami.
— Danno, musisz tutaj... — podniósł głowę a widok partnera w czarnych oprawkach na oczach był czymś, co zaparło dech w piersiach.
— Muszę, co Babe? — Oderwał się od swoich papierów.
— Nosisz okulary? — Ciężko przełknął ślinę, nie powinien się ślinić, kiedy byli w pracy. Mieli ograniczyć swój związek w godzinach pracy.
— Och, tak — poprawił się na fotelu — potrzebuje ich do czytania i komputera. Wczoraj odebrałem. — Zlustrował młodszego wzrokiem. — Czego potrzebujesz?
— Pieprz mnie — rzucił bez ogródek, nabrzmiałe przyrodzenie próbowało wyrwać się ze spodni.
— Steven, mieliśmy nie robić takich rzeczy w pracy — uniósł brew.
McGarrett podszedł sprawnie do starszego, stając przed nim.
— To przez nie — dotknął oprawek — One, one... — nie potrafił dobrać słów. Oparł się o biurko, tak że stał pomiędzy nogami Danny'ego, wciąż siedzącego na fotelu, który nie wiadomo, kiedy zdążył odsunąć się od blatu, robiąc miejsce drugiemu — Pragnę Cię.
— Och tak? — Oblizał wargi. — Chcesz mnie ujeżdżać, kiedy mam — dotknął nabrzmiałego kutasa partnera — na sobie je — rozpiął pasek — i tylko je? — Rozsunął rozporek i opuścił bojówki aż opadły na buty — I do tego na komandosa. Przyznaj, chciałeś tego. — Steve sięgnął po zamek w butach, pozbywając się ich, kiedy Danny zajmował się pozbyciem własnych ubrań. Byli nadzy.
— Tak, tylko te okulary — popchnął blondyna na fotel biurowy — i twój kutas głęboko we mnie — sięgnął do bojówek, gdzie w jednej kieszeni miał saszetkę lubrykantu — kiedy Cię ujeżdżam — usiadł okrakiem na kolanach partnera. Otworzył pakunek i wylał wszystko na przyrodzenie Williams'a. Gdy cały został pokryty nawilżaczem, bez zbędnych przygotowań oparł się na ramionach blondyna i opadł całkowicie, aż do podstawy na penisa starszego. Ich głośne jęki rozbrzmiały w biurze.
— Cholera Steve — blondyn położył ręce na biodrach drugiego, aby pomóc w utrzymaniu równowagi i wyrównać rytm.
— Tak dobrze wyglądasz, tak seksownie — twarz komandora wyglądała, jakby się naćpał. Był szczęśliwy, zadowolony i niedługo miał zaznać spełnienia. Pochylił się i złączył ich usta w gorącym pełnym walki o dominację pocałunku. Danny wygrał. Steve przez cały czas patrzył się na twarz partnera. Przez ich wcześniejszy pocałunek okulary lekko zaparowały.
— Uwielbiam, kiedy jesteś na haju od seksu — blondyn ścisnął pośladek drugiego. Kochał patrzeć na tę twarz, niebiesko-piwne oczy uciekały pod powieki, kiedy Danny ruchem bioder znalazł prostatę kochanka.
____
— Nie, że gardzę seksem z moim wspaniałym narzeczonym — zdjął okulary i odłożył na komputer — ale chce usłyszeć, co masz na myśli.
— Myślę, że nie powinniśmy mówić nikomu więcej. Znaczy. Wiem, że chcę, aby Kono wiedziała i twoja siostra nam to ułatwiła, ale nie chcę wybierać komu powiedzieć — westchnął — to jest trudne i nie chciałbym, decydować kto zasługuje, aby wiedzieć a kto nie. — Włożył zakładkę w książkę, po czym schował ją do szuflady. Nie miał już chęci na czytanie.
— Myślę, że to dobry pomysł. Nie będziemy musieli wybierać. Każdy będzie myślał, że dałeś mojej siostrze swoje plemniki do zostania naszą surogatką.
— To brzmi tak dziwnie — przymknął oczy. — Ale to dziecko będzie nasze i to się liczy — wziął dłoń partnera i położył ją na swoim brzuchu.
— Tak — zbliżył się do twarzy czterdziestotrzylatka — to jest najważniejsze — złożył na tych pięknych malinowych ustach motyli pocałunek. Chwilę później to samo uczynił na brzuchu, gdzie schowane było ich dziecko.
***
— Dobra chłopaki — Kono wpadła przez jak zwykle otwarte drzwi domu McGarrett-Williams — byłam grzeczna przez dwa tygodnie — weszła do kuchni i zaczęła robić sobie płatki, to była norma w wykonaniu Kono, dlatego żaden z nich nie ruszył się z miejsca, jedząc swoje śniadanie — powiedzcie mi co się tutaj wyprawia.
— W sumie — Steve kończy jeść swoje MRE o smaku gulaszu. Potrzebował tego do szczęścia — mieliśmy Cię zaprosić na grilla pod koniec tygodnia i wcześniej z Tobą pogadać, ale skoro jesteś szybciej — panowie wymienili ze sobą spojrzenia.
— Pójdę po zdjęcia — Danny odstawił jajecznicę, którą przygotował mu młodszy. Prawdą był fakt, że Williams umie robić jajecznicę, po prostu ta Steve'a smakuje o niebo lepiej.
— Jakie zdjęcia? — Hawajka usiadła na blacie, zajadają cheeriose.
— Mam — Danny wszedł z powrotem do pomieszczenia, trzymając zdjęcia.
— Dziwnie to zabrzmi — brunet odstawił paczkę z MRE i założył ręce na klatkę piersiową — ale jestem w ciąży.
Danny pokazał zaszokowanej brunetce zdjęcie i strategicznie zabrał miskę, która o włos nie wypadła jej z rąk.
— MOGĘ ZOSTAĆ CHRZESTNĄ?! — Zeskoczyła z blatu, zgarniając najpierw Danny'ego potem Steve'a w niedźwiedzi uścisk.
— Taki był plan — McGarrett puścił przyjaciółce oczko.
— Muszę wysłać Chinowi pieniądze — Hawajka mruknęła niepocieszona.
— Co wy macie wszyscy z tymi zakładami? — Danny nie dowierzał. Nie wiedział, czy się śmiać, czy płakać.
— Kto jeszcze? — Nie mogła powstrzymać się od pytania.
— Jego mama i siostra — Steve cicho się zaśmiał, kończąc wyśmienite śniadanie.
Panna Kalakaua po prostu zaczęła się śmiać.
— To nie moja wina, że jesteście idealną podstawą do zakładów — otarła niewidzialną łzę.
— O co się założyliście?
— Który topuje, chyba to proste — wzruszyła ramionami i sięgnęła po odstawioną miskę.
— Zabije was wszystkich — Danny mruknął pod nosem niedowierzając absurdowi tej sytuacji.
***
— Ev — czarnowłosa potrząsnęła ramieniem młodszego. Blondyn przez miniony tydzień nie wychodził z domu, początkowo skarżył się na złe samopoczucie, co można było podciągnąć pod ciążę, ale Buck od zawsze miał problemy z kłamaniem. Kiedy jeszcze był w skórze pełnego Seal'a wychodziło mu to całkiem dobrze, ale przed tymi, którzy go dobrze znają, ta maska opadała.
— Co tu robisz? — Odwrócił się na łóżku w stronę kobiety.
— Martwię się o ciebie. — Usiadła na skraju łóżka. — Nie wychodzisz stąd. Miałeś zwiedzać wyspę — położyła mu rękę na odkrytym ramieniu.
— Czy ja popełniłem błąd? — Spojrzał na nią swoimi pięknymi niebieskimi oczami, które były pełne łez.
— Czemu tak mówisz? — Miał na sobie bluzę ze stacji 118. Przez to, jak leżał, dało się dostrzec na tyle ubrania kawałek nazwiska DI... Można było dopowiedzieć sobie resztę. Czarnowłosa miała pewne podejrzenia, co do stanu w jakim znajdował się jej brat.
— Patrzę na Danny'ego i kom.. Steve'a — poprawił się. Brunet zaproponował przejście na ty, ale starych nawyków nazywania Hawajczyka odpowiednim stopniem, nie wykorzenisz w jeden miesiąc — i oni są tacy szczęśliwi. To dziecko będzie kochane, będzie miało dwóch ojców, a jak kiedyś zapyta mnie o drugiego rodzica? — Łzy swobodnie płynęły po twarzy.
— Ev... — Pani Sparks zrzuciła swoje buty i weszła do łóżka, zamykając młodszego w uścisku. Kobieta nie była za uściskami. Ograniczała to do minimum ale wiedziała, jak Buck łaknął jakiegokolwiek kontaktu z drugim człowiekiem w gorszych chwilach.
— A jak... — złapał drżący oddech — a jak ta mała fasolka będzie chciała się dowiedzieć o drugim tacie? — Wtulił się w ramię siostry — powiem mu, że uciekłem?
— Podjąłeś taką decyzję jaka była konieczna — gładziła go po plecach — Poza tym, masz jeszcze dużo czasu. Nie daj mu siebie znowu na tacy, ale nie wiem — oparła głowę na głowie blondyna — napisz mu smsa, daj mu ostatnią szansę. Uchyl drzwi przez które będzie mógł wejść. Jeśli to zrobi, to okay, a jeżeli nie... — odetchnęła — to nie był Cię wart. Znam bardzo dobrze Evana Buckley'a i wiem, że jak kogoś kocha, to oddaje mu całego siebie. Poświęca się dla ukochanych osób. Przejrzy cały Internet, aby dowiedzieć się ciekawostek, które może wpleść w rozmowę z daną osobą. Ev, wiem że kochasz tego mężczyznę a jego syna traktujesz jak swojego, dlatego nie bądź pochopny. Niech zatęskni. Masz jeszcze kilka miesięcy z zakazem lotu. Tak, dali wam zakaz lotu, żadne lotnisko nie wpuściło by was do samolotu, jakbyś pominął ten fakt w zakazach.
— Zawsze wiesz, co powiedzieć — spojrzał na twarz kobiety — jak ty to robisz?
— Lata praktyki — posłała mu uśmiech, po czym podciągnęła rękaw swetra, tak aby zakrywał całą rękę i wytarła łzy z twarzy strażaka. — A teraz, czy jesteś gotowy? Mamy dzisiaj trochę do zrobienia.
— Na co gotowy? — Zmarszczył brwi.
— Kupiłam nam bilety do różnych muzeum. — Wzruszyła ramionami.
— Dobra — niezdarnie usiadł na łóżku. — Muzeum brzmi jak coś wartego uwagi.
***
— Nauczcie się w końcu idioci zamykać te drzwi na klucz. Każdy może wam tutaj wpaść. — Vice admirał weszła do ogrodu przez drzwi balkonowe. Danny siedział na lanaii, reperując wysłużoną maszynkę do makaronu a Steve bawił się na trawie z psem.
— Mój prywatny navy seal ma tutaj całą artylerię — Danny uniósł głowę, aby spojrzeć na kobietę — wiem, co gdzie jest, więc nie muszę się bać o jakichś rabusiów — wrócił do naprawy. — Tak w ogóle co tu robisz? — Zapytał, skupiając swoją uwagę na jednej z małych śrubek, którą wkręcał.
— O, hej — Steve podszedł do rodzeństwa witając się z czarnowłosą.
— Chciałam wam pokazać, co marynarka mi przywiozła — kobieta miała na sobie luźniejszą bluzkę którą uniosła, pokazując sztuczny brzuch ciążowy. Był lekko wypukły. Gdyby nie wiedzieli, pomyśleliby że jest prawdziwy, były widoczne nawet małe rozstępy — Tak według naukowców wygląda początek piątego miesiąca.
— Wow — McGarrett przyjrzał się temu — skąd oni to mają?
— Wiesz jak ja, że lepiej nie zadawać niektórych pytań. — Wywróciła oczami i opuściła bluzkę — wymyślili to w taki sposób — usiadła na wolnym siedzeniu — mam go nosić cały czas, publicznie oczywiście — sprostowała, nie miała zamiaru we własnym domu nosić tego ustrojstwa — będzie rósł, jakby był prawdziwy, więc jak któryś z waszych znajomych kiedykolwiek będzie chciał to zobaczyć. To nie ma problemu.
— Danny słyszałeś? — Steve zapytał narzeczonego, mężczyzna odłożył śrubokręt. Był zadowolony z dobrze wykonanej naprawy. Ta maszynka należała do jego babci. Nie kupi nowej wcześniej, niż będzie do tego zmuszony.
— Hmm? — Był przez chwilę wyłączony z rozmowy.
— Możemy teraz wszystkim powiedzieć — Steve był podekscytowany, ostatnimi czasy rozsadzała go energia. Wykonywał wszystkie dozwolone ćwiczenia, włączając w to seks i jogę. Spotkanie z całą ohaną i powiadomienie ich o powiększeniu rodziny McGarrett-Williams było czymś, co mogło zająć energię ciężarnego na dłuższy czas. Przygotowanie domu na małe przyjęcie i zrobienie jedzenia.
Danny nabrał już siły, fizjoterapia przynosiła widoczne efekty. W takim tempie za półtora miesiąca będzie mógł wrócić do dowodzenia zespołem.
Steve na początku był tym trochę zawiedziony, ale Danny lubił szefować, papierkowa robota i liczne spotkania nie były dla niego nigdy tak męczące, jak dla McGarretta. Miał ograniczyć swoje wyjścia do minimum, za pomocą Lou, który też myślał powoli o zmianie trybu pracy. Poszukiwali kilku członków do five-o. Nie przyjmowali byle kogo. Wieść rozniosła się drogą pantoflową. Mnóstwo zgłoszeń lądowało na starym biurku Steve'a, które przeszło na Danny'ego po jego odejściu, które na ten moment okupował Lou. Danny przeglądał je w wolnej chwili. Kono z nudów zgłosiła się do pomocy przy jakiś większych sprawach, gdyby zabrakło ludzi. Na razie sobie jakoś radzili, ale lepiej wcześniej zacząć poszukiwania.
____
Od momentu powrotu na wyspę i do domu Steve zamartwiał się jedną z wielu kwestii. Co, jeśli Danny po wyzdrowieniu wróci do czynnej służby i tam jakiś bandyta spróbuje zrobić mu krzywdę a Steve'a tam nie będzie, aby osłonić plecy starszego. Nie chciał sam wychowywać ich dziecka. Nie poradziłby sobie bez blondyna.
Zszedł po schodach do salonu, gdzie Danny odpoczywał po fizjoterapii. Stanął przed starszym.
— Nie chcę abyś wracał do czynnej służby w five-o — powiedział w przypływie odwagi. Musiał to z siebie wyrzucić, ale po części obawiał się reakcji drugiego.
— Słucham? — Danny uchylił powieki, aby spojrzeć na seal'a.
— Słyszałeś — usiadł obok detektywa — Ja nie wrócę i obaj to wiemy — dostał przytaknięcie — ale wiem jak to lubisz, tyle, że ja nie chcę Cię stracić.
— Chcesz abym całkowicie zrezygnował? — Williams robił rekonesans. Młodszy nie był dobry w komunikacji werbalnej, dlatego też drugi musiał praktycznie ciągnąć go za język.
— Nie — zaprzeczył — wróć do pracy, ale zarządzaj naszym pierwszym dzieckiem — zażartował — nie uczestnicz w żadnych akcjach — dokończył.
— Skąd taki pomysł? — Położył rękę na udzie bruneta.
— Nie będę mógł osłaniać twoich pleców.— Wyjaśnił.
— Dobrze. — Danny nie miał zamiaru się o to kłócić, co i raz dłuższy czas rekonwalescencji po jakichkolwiek urazach w pościgach za przestępcami sprawił, że detektyw też zaczynał myśleć o pozostaniu w strukturze dowodzenia. Zostawić wybryki młodym. Junior, Quinn i Lincoln wspólnymi siłami potrafili zastąpić wybryki McGarretta a on był na to za stary.
____
— Kiedy chcesz to zrobić? — Detektyw wolał pozostawić wszystko w rękach swojego nadpobudliwego partnera. Miał wrażenie, że Buck też będzie skory do pomocy. Dwóch sealów wystarczy do tego zadania w zupełności.
— W przyszłą sobotę? Mielibyśmy tydzień na ogarnięcie tego? — Zaproponował.
— Mi pasuje, Ev też na pewno wpadnie — wtrąciła się czarnowłosa.
— Więc w przyszłą sobotę — Willimas przyklepał termin.
***
Piątkowego wieczoru para umówiła się na rozmowę przez skaypa z osobami których nie mogli poinformować osobiście. Wcześniej zadzwonili upewnić się, czy wszyscy będą osiągalni. Każdy z przyjaciół i rodziny zgodził się na takową rozmowę.
— Czuję się bardziej zestresowany niż podczas rozmowy z twoimi rodzicami — brunet zajadał malasadas na które ostatnio nabrał wielkiej ochoty.
— Serio? — Danny uniósł brew. Chłopak z Jersey w ogóle nie odczuwał stresu z tego powodu.
— Ugh, to jest Grace i Charlie a jak oni nie będą chcieli mieć kolejnego rodzeństwa — spojrzał na starszego z obawą wypisaną na twarzy.
Danny miał to skomentować, ale ich grupa na aplikacji rozbrzmiała, oznajmiając wejście pierwszego zaproszonego uczestnika.
— Hej Danno, hej makuakāne — Grace pomachała do kamery, siedziała w swoim pokoju w akademiku.
— Hej małpko.
— Cześć Gracie — Steve'owi zrobiło się miękko na sercu, kiedy widział młodą kobietę. Tęsknił za nią.
Kolejne osoby dołączały do spotkania. Rachel i Charlie, Mary z Joan, Chin i Abby, Bridget, Stella i Max z Sabriną. Kiedy wszyscy wymienili ze sobą grzeczności Steve i Danny postanowili powiedzieć im oficjalną wersję. Mimo wszystko mężczyźni chcieli im powiedzieć nawet w ten zawoalowany sposób o dziecku.
— Chcielibyśmy wam coś powiedzieć i na razie prośba od nas. Niech zostanie to między nami do sobotniego wieczoru — Danny zaczął. Otrzymał obietnice o zachowaniu tajemnicy.
— Zostaniemy rodzicami — wtrącił się McGarrett.
— Co?! Adoptujecie? — Pytania dobiegły od różnych osób.
— Od jakiegoś czasu o tym myśleliśmy — tłumaczył dalej blondyn — Nasza surogatka niedawno nam to powiedziała. Nie chcieliśmy zapeszać.
— Cieszymy się razem z wami — Chin powiedział z uśmiechem na twarzy a Abby mu przytaknęła.
— Zasługujecie na to chłopcy — siostry Danny'ego były w tym zgodne, mówiąc niemal w tym samym czasie.
— Będę się mógł bawić z dzieckiem? — Charlie zapytał niewinnym głosem pokazując samochód do kamery.
— Myślę, że jak trochę podrośnie to na pewno — Steve skomentował z wielkim uśmiechem na ustach. Kochał tego dzieciaka.
— Macie zamiar wrócić do five-o? — Grace zapytała z poważnym wyrazem twarzy. Pamiętała wszystko, każde ryzyko w którym znajdowali się mężczyźni. Każdy raz, kiedy ktoś inny przyjechał ją odebrać, kiedy miał to być jej tata. Nie chciała, aby to dziecko też musiało to przeżywać i była gotowa wrócić na Hawaje i kłócić się o to ze swoimi ojcami.
— Tylko Danny i tylko po to, aby nadzorować. Nie wróci w teren — Steve swoim sokolim wzrokiem dostrzegł na zmniejszonej twarzy Panny Williams niepokój. Miał swoje podejrzenia.
— Dobrze — jej twarz pojaśniała i rozluźniła się — nie mogę się doczekać, aby poznać mojego nowego brata lub siostrę.
— Skorzystaliście z agencji czy znaleźliście kogoś? — Mary zapytała.
— Nie korzystaliśmy — Steve przejechał ręką po włosach — chcieliśmy aby była podobna do nas.
— Panowie, jedyna opcja, która to zapewni jest poproszenie członka rodziny, inaczej geny nie zostaną zachowane tak jakbyście chcieli — Max skomentował.
— Dzięki za informację Max — detektyw odpowiedział sarkastycznie.
— Zawsze do usług, detektywie — lekarz sądowy nie zrozumiał, ale jego małżonka siedząca trochę za Bergmanem, powstrzymywała śmiech, przytykając palce do ust.
Bridget wciągnęła powietrze domyślając się, co mężczyźni zaraz powiedzą.
— Moja najmłodsza siostra kilka tygodni temu powiedziała, że próba zakończyła się sukcesem — Danny sformułował to bardziej medycznie, aby dzieci uczestniczące w spotkaniu nie wiedziały za bardzo o co chodzi.
— Mamo — Charlie szepnął do Rachel ale, tak że każdy słyszał — Co to znaczy?
— Pamiętasz ciocię Barbarę? — Gdy dostała przytaknięcie głową kontynuowała — będzie miała dzidziusia dla wujka Steve'a i twojego Danno.
— Aaaa — poruszył głową teraz rozumiejąc, co mówił jego tata.
— Czyli za kilka miesięcy lecimy na Hawaje — Abby powiedziała do Chin'a.
— Dokładnie — zgodził się z partnerką. — Zauważyłem, że nie ma Kono, nie mogliście jej zlokalizować? — Zmarszczył brwi, martwiąc się o kuzynkę.
— Nie — Steve machnął ręką — Kono jest tutaj.
— Od kiedy?
— Od kilku tygodni. Przejechała razem z moją siostrą. Pracuje dla niej. — Odpowiedział mu Williams.
— W każdym bądź razie gratulujemy wam panowie — powiedziała Abby, lekko szturchając partnera w niemej prośbie o zaniechaniu rozmowy.
— Tak, nie możemy się doczekać jak poznamy dziecko — Sabrina się odezwała.
— Danielu, Steven. Jestem szczęśliwa razem z wami — Rachel powiedziała po czym zakończyła rozmowę, wracając do opieki nad chorą mamą.
***
Steve od sobotniego poranka ogarniał rzeczy do popołudniowego grilla. McGarrett podszedł o dziwo bardzo profesjonalnie do zaleceń lekarz, co zadziwiło samego bruneta. Jedyne, z czym oponował było podnoszenie ciężkich rzeczy. Grill według planu ciężarnego miał zostać postawiony na rogu podwórka tak, aby przyjemny, lecz duszący zapach dymu nie zaszkodził całemu zgromadzeniu a przede wszystkim ciężarnym. Przyjemność przeniesienia grilla spadła więc na Danny'ego i Nahele, który zaproponował pomoc, dzień wcześniej, kiedy to wpadł zobaczyć jak ma się Danny, który tak jak Steve zastępował mu ojca.
Buck po usłyszeniu o spotkaniu mianował się samozwańczym szefem kuchni. Barbara zgodnie z obietnicą upieczenia brunetowi ciasta w formie podziału wygranej z zakładu miała upiec kilka blach szarlotki Nony Williams. Żaden z mężczyzn nie miał pojęcia, kiedy kobieta to zrobi. Po bliższym poznaniu najmłodszej siostry partnera zrozumiał o co chodzi z jej brakiem czasu. Kiedy zjawiała się w domu na plaży po przekazaniu jakichś informacji lub po prostu sprawdzeniu stanu narzeczeństwa wybywała do Pearl, gdzie faktycznie wracając do czynnej służby miała pełne ręce roboty. Na szczęście było to ograniczone przez „zadanie" w toku, lecz mimo wszystko zajęcia nie miały końca. Przyjęła na siebie jedną z dodatkowych prac, trenowała nowych rekrutów do grupy seal's. Młodzi byli zdezorientowani, że uczy ich kobieta, niby XXI wiek a niektórzy wciąż przebywają w średniowieczu.
Steven był jednocześnie podekscytowany i zdenerwowany. Od czasu jego ucieczki. Tak, komandor postanowił nazywać rzeczy po imieniu. Uciekł ponieważ wszystko go po prostu przytłoczyło. Teraz, gdy błąd został naprawiony a on wrócił do Danny'ego, trzeba pokonać kolejną ścianę. Wiedział, że nikt nie miał mu tego za złe, ale stres nie opuszczał jego umysłu.
McGarrett podszedł poważnie do zadania. Sporządził szczegółową listę do zrobienia. Razem ze szczeniakiem i Danny'm pojechali do sklepu, aby kupić potrzebne rzeczy. Podstawą było mięso na grilla oraz napoje. Impreza w ramach komitywy z „przyszłą mamą" która z oczywistych przyczyn nie mogła pić, była bezalkoholowa. Evan rozbestwił się w sklepie. Wrzucał do wózka wszystko co uważał za potrzebne.
Para postawił na plastikowe kubeczki i papierowe talerze, aby nie mieć zbyt dużej pracy ze sprzątaniem po wszystkim.
Stoły zostały rozstawione. Ławki i krzesła zapewnił jeden z kuzynów Chin'a i Kono, który to zajmował się wynajmem zestawów na imprezy plenerowe. Steve po cichu stwierdził, że Kono jakby chciała, podbiłaby świat. Niezauważalnie.
Punkt szesnasta zaczęli schodzić się ich przyjaciele. Kamekona i Flippa, Neolani, oczywiście Kono, cały zespół aktualnego składu five-o w który wchodzili: Lou, Quinn, Tani, Junior i Lincoln. Pojawił się też Duke z żoną, Eric, Nahele. Każdy, kto był dla nich na tyle ważny, aby dowiedzieć się o powiększeniu ich rodziny osobiście. O ile znajdowali się na wyspie.
Znajdowali się na podwórku. Buck i Barbs kręcili się w kuchni dokonując ostatnich przygotowań. To była impreza Danny'ego i Steve'a.
Przyjaciele cieszyli się z powodu powrotu McGarrett'a, a co się z tym wiążę. Polepszeniem stanu zdrowia blondyna. Nikt oczywiście o tym nie mówił, każdy wiedział.
Steve pociągnął partnera, aby stanęli na deskach lanaii, dzięki temu znajdowali się trochę wyżej niż pozostali. Zwróciło to uwagę ich przyjaciół.
— Dziękujemy wam, że tutaj jesteście — zaczął komandor — nie należę do tych co zazwyczaj przemawiają — tutaj rzucił ostentacyjne spojrzenie na niższego przez co wśród zebranych można było usłyszeć śmiechy, a Danny pokręcił na to głową — mamy wam coś do ogłoszenia. Jako nasi przyjaciele, ohana. Chcieliśmy, aby ta informacja wyszła od nas — kropelki potu spowodowanego stresem, zgromadziły się na czole bruneta. Detektyw, widząc stan partnera, chwycił go za rękę, aby dodać tym gestem otuchy. Starszy chciał, aby Steve zrobił to sam. To była jego ważna chwila. — Postanowiliśmy, że chcemy mieć dziecko — zakończył.
Niektórzy patrzyli w szoku, inni klaskali i wiwatowali.
W końcu Kamekona zapytał.
— Brahu, wszystko miło i w ogóle ale adoptujecie czy coś? — Zadał pytanie na które przeważająca ilość osób chciała znać odpowiedź.
— Mamy surogatkę — odpowiedział detektyw — dlatego na dzisiejszym spotkaniu nie ma alkoholu jak zdążyliście zauważyć.
— I gdzie ta przyszła mamuśka? —Rzucił Flippa.
— Robi wejście smoka — czarnowłosa kobieta przeszła przez drzwi lanaii, niosąc tace z pokrojonym ciastem.
— Jak zawsze — mruknął Williams.
— Poznajcie siostrę Danny'ego — Steve przedstawił kobietę.
Kono podeszła do Pani Sparks z pomocną dłonią, aby odstawić patery z ciastem.
— Promienieje szefowa — odebrała jedną i postawiła na stole.
— Ależ oczywiście Panno Kalakaua — puściła jej oko. Dopasowana bluzka podkreślała brzuch w odpowiednich miejscach. — Ciąża — pokiwała głową.
Kolejne osoby podchodziły do mężczyzn z gratulacjami oraz z zapewnieniem podesłania prezentów.
Lou już po wszystkich formalnościach, zgarnął narzeczeństwo na bok.
— Czy jak ta cała sytuacja — wskazał ruchem ręki wokół — miała miejsce. Wiedzieliście o tym? — Wskazał na czarnowłosą, otoczoną przez osoby chcące dowiedzieć się więcej o dziecku.
— Nie — zaprzeczyli jednocześnie.
— Przed tym wszystkim, poprosiliśmy ją o zostanie surogatką. Zgodziła się ale do momentu powrotu Steve'a na Hawaje, nie mieliśmy o tym pojęcia. — Detektyw skłamał gładko, obejmując młodszego na wysokości bioder.
— Powiedziała nam jak wróciłem — potwierdził słowa blondyna. Grover zawsze był podejrzliwy. Woleli, aby historia była gładka i spójna co zostało poprzednio omówione w razie właśnie takich sytuacji.
— Nie powiedzieliście nam? — Uniósł brew w zapytaniu.
— Nie mieliśmy pewności, że to wszystko dojdzie do skutku — Danny mruknął — in vitro nie zawsze się powodzi. Moja siostra po wizycie w Pearl miała tutaj przyjechać i dać znać, że się udało.
— Widziałem obrączkę na jej palcu. Mąż nie jest zły, że jest waszą surogatką?
— Aaron nie miałby nigdy obiekcji, co do tego, ale tak się składa, że cztery lata temu przegrał walkę z rakiem. — Odpowiedział zgorzkniale. Jego siostra po śmierci męża nie była taka sama. To drażliwy temat.
— Lou, może zobaczyłbyś jak idzie Kamie z grillowaniem. — Steve chciał, aby Grover się wycofał. Danny zaciskał dłoń na biodrze komandora, co dało mu znać o braku chęci do kontynuowaniu rozmowy.
— Tak, nie chcemy, aby znowu przepalił te niesamowite mięso — rozumiejąc aluzję odszedł od pary. — Już go nie ma Danno. — Pochylił się i pocałował partnera w wystającą żyłkę na skroni. Żyła stresu jak czasem nazywał ją McGarrett.
— Nie lubię takich sytuacji — odchylił głowę wydychając powietrze.
— Drażliwy temat — przyznał mu rację. Do tej pory rozmowa o rodzicach, wprawiała go w gorszy nastrój.
— Tak — spojrzał na młodszego — jak się czujesz? — Zapytał zerkając to na Steve'a to na jego brzuch.
— Wszystko w porządku, nie narobiłem się jakoś bardzo — wiedział o co chodzi detektywowi. Steve przez rację wieku znajdował się w grupie większego ryzyka, związanego z donoszeniem dziecka. Lekarz napomknął o tym w karcie kontrolnej. Dlatego też wizyty odbywać się miały w odstępie nie większym niż trzy tygodnie. Mężczyźni spodziewali się, że wizyty bliżej terminu będą częstsze. Danny dodał to do listy pytań, które miał zadać lekarzom podczas zbliżającego się spotkania. Wiedział, że Steve mógłby zapomnieć albo zbagatelizować obawy detektywa, do czego był jak najbardziej zdolny.
— Wiesz, co napisali lekarze — przypomniał. Nie kontynuował dalej ponieważ goście podchodzili, aby porozmawiać. Dodatkowo informacja o zaręczynach nie pozostała bez echa i posypały się kolejne gratulacje.
— W końcu Ci się udało tatku — Tani zagadnęła Danny'ego, kiedy ten poszedł po kolejny kawałek szarlotki dla Steve'a. Ciasta już prawie nie było. Sekretny przepis Nonny Williams rozsławił się również na ananasowej wyspie.
— Hm? — Odwrócił się, po zobaczeniu kobiety, połączył kropki. — Tak — przytaknął — zgodził się nawet bez naszego oryginalnego planu.
— Wszczepisz w niego ten chip? — Zapytała z uśmiechem na ustach — Może w końcu nie zgubisz przyszłego męża — zaśmiała się.
— Ha ha — przewrócił oczami — Dalej to rozważam — To nie było kłamstwo. Steven był łatany tyle razy, że przy kolejnym zranieniu dogadanie się z lekarzem nie byłoby trudne. W końcu miał wszelkie uprawnienia do decydowaniu o seal'u.
— Ale tak serio, cieszę się z wami. Teraz bez skrupułów będę mogła was nazywać rodzicami — chichotała — i to dosłownie nimi będziecie.
— Tak, ale to będzie miało wasze DNA, no może trochę mniej twojego — wzruszyła ramionami — ale będzie wasze.
— Dzięki, dzieciaku.
___
Przyjęcie odniosło sukces. Spotkali przyjaciół i rodzinę. Obwieścili im wszystko, co ważne. Tylko jedna osoba zapytała „ciężarną" czy nie będzie kiedyś chciała dziecka z powrotem, na co kobieta ze spojrzeniem, którym doprowadzała do pionu nie jednego marynarza i spokojem na twarzy odpowiedziała:
— To jest ich dziecko — po czym odeszła, nie zaszczycając tej osoby kolejnym spojrzeniem.
___
Steve przysypiał w łóżku, kończąc czytać jeden z tomów książki, kiedy jego telefon zabrzęczał, oznajmiając przychodzącą wiadomość tekstową. Zerkając czy Danny śpi, sięgnął po komórkę.
Od: VA Barbara Sparks
Do: Steve McGarrett
Widziałam jak pochłaniałeś ciasto.
Postanowiłam uraczyć nim mojego bratanka/bratanicę.
Zrobiłam cztery blachy. Ostatnia jest schowana w spiżarni.
Za kartonami z płatkami.
Smacznego McGarrett.
Brunetowi zaświeciły się oczy. Czuł się uzależniony od tego ciasta. Jadł je już wcześniej w New Jersey, jak jeździli na święta, ale teraz? Teraz to było jak narkotyk. Odłożył przeczytaną książkę i używając swoich, jak to mówi Danny, zmysłów Ninja. Przekradł się do spiżarni. Odsunął płatki, czuł się, jakby zdobył świętego Grala. Pięknie wyglądające i pachnące a jeszcze lepiej smakujące ciasto. Nienaruszona duża blacha szarlotki. Przekradł się do kuchni po dużą łyżkę. Wrócił do spiżarni, aby przypadkiem dźwięk nie obudził starszego.
Zaczynał ucztę.
Steve był tak zaabsorbowany deserem, że nie usłyszał blondyna schodzącego po schodach. Danny obudził się za potrzebą, kiedy w drodze powrotnej był bardziej rozbudzony, zauważył brak partnera w łóżku. Wybrał się więc na poszukiwania. Światło paliło się w spiżarni. Otworzył drzwi, widok był komiczny. Steve siedział na podłodze ze skrzyżowanymi nogami, trzymał blachę na kolanach. Prawie pustą blachę.
— Steven!? — Powiedział głośniej. Miał uniesione brwi a ręce skrzyżowane na klatce piersiowej.
Młodszy jakby wybudzony z transu uniósł głowę.
— Danny? Czemu nie śpisz? — Zapytał z pełną buzią.
— Nie było Cię w łóżku. Teraz wiem dlaczego — odbił piłeczkę.
— Emm... — przełknął — zgłodniałem? — Bardziej zapytał, niż oznajmił.
— Właśnie widzę — zlustrował go wzrokiem — skąd to miałeś?
— Twoja siostra schowała to dla mnie — wzruszył ramionami — Chcesz gryza? — Wyciągnął do starszego łyżkę z nałożonym już kawałkiem.
— Oczywiście — pokiwał głową — To szarlotka Nonny. — Usiadł obok. — Podziel się, ty zwierzu — wyjął łyżkę z rąk partnera, wkładając ją do ust.
***
Evan chętnie wychodził na spacery. Uwielbiał klimat wyspy. Było w niej coś rajskiego. Kultura z głęboką tradycją. Pyszne potrawy i petroglify. Żyć nie umierać. Jednak czegoś mu brakowało.
Przechadzał się po plaży. Buty w ręku, czuł piasek pod palcami stóp. Wtedy zauważył śmiejące się dzieci. Jeden z nich miał brązowe włosy i okulary.
Tęsknił za swoim Supermenem. Ten dzieciak, którego Buck traktował jak swojego. Jego pogodny uśmiech, wszystko w tym małym chłopcu Diaz. Sprawiało, że Evan chciał żyć a teraz jest sam. Niezupełnie sam – położył rękę na płaskim brzuchu, miał tę małą fasolkę. Musiał być silny dla niej. Poszedł dalej.
____
Przez kolejne kilka dni był pogrążony w myślach, czy aby na pewno dobrze postąpił. Znowu zaprzestał wychodzić z pokoju, znał siebie na tyle dobrze, aby wiedzieć, że będzie musiał porozmawiać z doktor Copeland. Kobieta dobrze radziła sobie z nim i prowadziła również terapie online, co było wielkim plusem na ten moment.
Zapadł w południową drzemkę. Nie raz potrzebował tego, to tak jakby dziecko pobierało od niego zapasy energii.
— Chris nieeee — usiadł gwałtownie wybudzony z koszmaru. Stracił go w tsunami, trząsł się. Instynktownie złapał za telefon, aby zadzwonić do Eddie'go i upewnić się, że z Chrisem wszystko okay, ale nie mógł — Nie, on mnie nienawidzi. — Przewijał kontakty, aż natrafił na jeden. Mocno wahał się z tym, czy zadzwonić. Ryzykowny ruch, ale musiał wiedzieć. Musiał, czy z nim wszystko w porządku. Potrzebował zapewnienia, że Supermen jest bezpieczny, tam w LA daleko od swojego Buck'a.
— Evanito? — Pogodny głos Abueli rozbrzmiał po drugiej stronie połączenia.
— Abuela — blondyn sapnął szczęśliwy z faktu, że kobieta odebrała telefon. — Wiem, że nie powinienem dzwonić, ale powiedz mi tylko czy z Chrisem wszystko w porządku?
— Oczywiście, że z nim wszystko w porządku. Właśnie ogląda bajki. Przeziębił się biedaczek i siedzi u mnie na kanapie, przykryty kocami. — Kobieta odpowiedziała. — I co ma znaczyć, że nie powinieneś dzwonić? Zawsze jesteś mile widziany u mnie w domu i możesz dzwonić, kiedy zechcesz.
— Ja... zraniłem Eddie'go — przełknął ślinę.
— Mój nieto powiedział mi, co się stało, Evanito i jedyną osobą, która źle zrobiła, jest on sam. Ty nie masz sobie nic do zarzucenia. Byłeś odseparowany kochanie.
— Dziękuję, Abuela — odetchnął głęboko.
— Nie masz za co, chcesz z nim porozmawiać?
— Eddie nie byłby... — zaczął mówić, ale kobieta mu przerwała.
— Edmundo jest urażony nie wiadomo czym a ten chłopiec za Tobą tęskni. Pyta gdzie jesteś niemal codziennie. — Pokręciła głową — Moje pytanie brzmiało, czy chcesz z nim porozmawiać chłopcze, a nie, czy mój niemądry wnuk się zgodzi, abyś z nim pogadał.
— Chcę, oczywiście, że chcę — przytakiwał, mimo że kobieta nie mogła tego zobaczyć.
Buckley słyszał poruszenie po drugiej stronie.
— Kochanie, mam dla Ciebie niespodziankę — słyszał stłumiony głos.
— Niespodziankę? — Chłopiec się ożywił.
— Tak, przywitaj się — przystawiła mu telefon do ucha, co chłopiec przyjął trochę niepewnie.
— Halo? Cześć? — Ciężarny usłyszał głos.
— Hej Chris — powiedział, powstrzymując łzy. ~ Boże, jak ja za nim tęskniłem.
— Buck!!! — Wykrzyknął a potem głos mu się załamał. — Tęskniłem za Tobą.
— Ja za tobą też, Supermenie — łzy stanęły w oczach strażaka. Nie wiedział, jak poradzi sobie bez tego cudownego, małego mężczyzny w swoim życiu.
— Kiedy wrócisz? Ciocia Hen powiedziała mi po cichu, że wyjechałeś.
— Nie wiem, kiedy wrócę — mówił z bólem serca — wiesz, jestem na tajnej misji — powiedział z udawaną powagą w głosie.
— Jak tata kiedyś? — Zapytał.
— Podobnie — zgodził się.
— Ale nie stanie Ci się krzywda? — Słyszał jak chłopiec zaczął się wentylować.
— Hej, hej, Chris. Jestem bezpieczny. Oddychaj. Nic mi się nie stanie. Policzymy razem do dziesięciu? — Buck starał się uspokoić chłopca.
— Jeden — mówili razem — dwa —wdech — trzy — wydech. Kontynuowali tak, aż oddech Chrisa się wyrównał.
— Jesteś bezpieczny, ale nie wiesz, kiedy wrócisz?
— Niestety nie — mruknął smutno.
— Wiesz, że tata czasami płacze? — Szepnął, jakby zdradzał najbardziej strzeżoną tajemnicę.
— Jak to?
— On tęskni, ale bał się Ci o tym powiedzieć. Nie chce, abym to widział, ale ja go słyszę.
— Wiesz Chris, muszę kończyć. Dasz mi Abuelę?
— Tak, Kocham cię Buck — powiedział na pożegnanie.
— Ja ciebie też bardzo kocham, Supermenie. — Poczekał, aż chłopiec odda telefon babci.
— Już jestem — powiedziała Pani Diaz — Lepiej Ci?
—Najlepiej jak może. — Pociągnął nosem.
— Będę Ci pisała wiadomości, kiedy będę z nim, jak chcesz a mój głupi wnuk w końcu zrozumie, że jesteś najlepszym zaraz po Chrisie, co go w życiu spotkało.
— Dziękuje, Abuela — rozłączył się. Odrzucił telefon i rozpłakał się jak małe dziecko, wtulając nos w bluzę, którą kiedyś zabrał byłemu partnerowi. Niestety, ta już w ogóle nie pachniała jak Eddie, cały zapach zwietrzał przez tak długi okres czasu.
***
Steve i Danny jechali na drugą już od powrotu bruneta na wyspy, wizytę lekarską. Mężczyźni wraz z lekarzem mieli podjąć kolejną próbę zobaczenia płci płodu. Ostatnim razem maluch był odwrócony pupą do nich, przez co nie dało się tego dowiedzieć. „Złośliwy po mamusi" powiedział Danny, kiedy byli z powrotem w aucie. Steve'a trochę bawiło, jak starszy go nazywał. Oczywiście robili to w większości, jak byli sami. Zadziwiające nie przeszkadzało mu to, tak jak sądził.
— Myślę, że dzisiaj nam się uda — Danny położył rękę na udzie partnera.
— Tak, wtedy będziemy mogli dekorować pokój — opuścił jedną dłoń z kierownicy, aby złapać dłoń starszego i położyć na swoim lekko wystającym brzuchu. Gdyby nie szukali każdej najmniejszej zmiany w ciele Mcgarrett'a, nie zauważyliby tego.
Dalsza podróż przebiegła spokojnie. Przy wjeździe pokazali przepustki, które dostali. Mieli swobodny wjazd na teraz w każdym momencie, jeśli kiedykolwiek stałoby się coś wymagającego natychmiastowej pomocy lekarskiej.
— Dzień dobry komandorze, detektywie — przywitała ich lekarka, gdy weszli do wyznaczonego pokoju kontrolnego — usiądźcie — wskazała gestem na krzesła przed biurkiem.
— Dzień dobry — przywitali się.
— Wyniki powinny pojawić się w ciągu kilkunastu minut — przed wejściem do gabinetu ciężarnemu została pobrana krew do przeprowadzenia kilku testów — czy zauważyliście jakieś niepokojące objawy od ostatniej wizyty? — Otworzyła notes, aby zapisać to co najważniejsze.
— Oprócz bycia króliczkiem Energizera i chęci na dziwne miksy smakowe nic specjalnego z mojego punktu widzenia — skomentował blondyn.
— Na tym etapie ciąży normalnym jest nadpobudliwość i wzmożona energia — skomentowała rzeczowo lekarka. —Komandorze czy odczuwał Pan inne objawy, których nie omówiliśmy podczas poprzednich wizyt?
— Nie — zaprzeczył — wszystko jest w porządku, tylko od jakiegoś tygodnia odczuwam delikatne poruszenie dziecka. — Przyznał, zerkając ukradkiem na partnera. Steve początkowo myślał, że to zgaga czy bulgotanie w żołądku, ruchy były delikatne, ale wczytując się w różne linki, podesłane przez Evana zrozumiał, że to żaden problem żołądkowy tylko bobas, daje o sobie znać.
— Nie powiedziałeś mi? — Danny poczuł się delikatnie urażony.
— Rozumiem — Doktor Betlyn zapisała.
— Nic nie czułem, kładąc rękę w tym miejscu — zaczął się tłumaczyć. Poczuł się trochę źle z powodu zatajenia tego przed narzeczonym, ale nie chciał też widzieć zawiedzionego wyrazu twarzy, kiedy nic nie poczuje.
— Kiedy poczujesz coś następnym razem, dasz mi znać, Babe. Dobrze? — Położył dłoń na udzie ciężarnego. Chcąc go uspokoić. Steve popadał w skrajne humory. Dzięki roznoszącej go energii seks potrafił być fenomenalny, ale zaraz po orgazmie potrafił się rozpłakać z powodu jak jest mu dobrze, gdy leży na piersi partnera, słuchając bicia serca drugiego.
— Dobrze, Panowie czy jesteście gotowi, aby zobaczyć jak urosło wasze dziecko? — Kobieta sama była zafascynowana męską ciążą. Należała do zespołu jeszcze, gdy prowadził go doktor Riva. Informacja o macicach w ciałach jednego z lepszych zespołów Seal była wstrząsająca, ale jednocześnie fascynująca. Rudowłosa popierała chęć monitorowania stanu zdrowia marynarzy do końca życia.
Długo ścierała się z zastępcą Doktora Rivy, Doktor Wolf. Niestety została przegłosowana przez zespół i musiała się poddać. Jak widać, miała rację.
Miranda Betlyn jako jedyna została wytypowana do prowadzenia obu ciąż. Reszta zespołu była oburzona, ale w momencie, gdy ich przełożona – doktor Wolf powiedziała, do kogo mają kierować skargi – vice admirał Barbara Sparks. Dziwnym trafem każdy głos sprzeciwu nagle ucichł a w sali zapanowała cisza. Wieczorem tego samego dnia, po ogłoszeniu przydziału dostała krótką wiadomość od swojego dawnego szefa z treścią „Nie ma za co ; )".
— Tak, a potem możemy już iść? — Brunet poderwał się z miejsca i ruszył na leżankę. Od razu podwinął bluzkę i rozpiął bojówki, aby lekarka miała pole do pracy.
— Hola, hola, McGarrett — blondyn wstał jednocześnie po to, aby widzieć monitor do ultrasonografu dodatkowo, aby powstrzymać zapędy seal'a — Nie wyjdziesz stąd wcześniej niż przemiła pani doktor, która z Tobą wytrzymuje, nie zezwoli na to. Rozumiemy się? — Uniósł brwi i założył ręce na klatkę piersiową. Najlepiej go ostudzić, zanim będzie za późno.
— Tak, Danno — wywrócił oczami i oparł się o zagłówek leżanki.
— Dobrze, teraz nałożę żel na twój brzuch. — Kobieta zajęła miejsce i zrobiła, to co wcześniej powiedziała. — Na co liczycie Panowie?
— Ważne, aby było zdrowe — odezwał się starszy.
— Dziewczynka — McGarrett odpowiedział w tym samym czasie.
Lekarka zachichotała i przyłożyła głowicę do brzucha marynarza. — O tutaj — zatrzymała urządzenie w miejscu, pokazując parze twarz dziecka. — Chyba nas posłuchało, ponieważ jest przodem.
Steve wyciągnął rękę, aby chwycić tą należącą do partnera. To był ważny moment.
— Panowie, gratulację. Będzie mała dziewczynka — posłała im szeroki uśmiech.
— O mój Boże, Danno — oczy bruneta zaszkliły się — będziemy mieli córeczkę.
— Tak, kochanie — zmniejszył odległość między nimi, łącząc ich usta w delikatnym pocałunku. Nic seksualnego, po prostu pocałunek pokazujący wielkie uczucie, jakie było pomiędzy tą dwójką.
***
Buck odpoczywał na prywatnej plaży po przepłynięciu kilku mil. Nic nie uspokajało go tak jak wysiłek fizyczny. Dodatkowo sama doktor Copeland to zaleciła. Evan po rozmowie z Chrisem i Abuelą postanowił skontaktować się z lekarką. Taki przypływ odwagi i pewności siebie dobrze mu wyszedł. Kobieta również pochwaliła go za zdolność do przyznania, że ma problem. To był pierwszy krok do naprawy.
Pani Hernandez, gosposia i ochmistrzyni domu jego siostry podczas jej nieobecności. Przyniosła blondynowi pełnowartościowy posiłek. Kobieta została wtajemniczona w sytuację mężczyzn. Jako emerytowana pielęgniarka ze struktury marynarki została dopuszczona do tej wiedzy. Pomógł również fakt, kobieta asystowała przy wielu porodach i cesarskich cięciach i na różnych etapach ciąży. Dodatkowo pilnowała, aby każdy posiłek i przekąska dla blondyna była zbilansowana.
Gdy tylko Panowie zaczną się pojawiać w widoczny, niedający się do ukrycia sposób automatycznie zostają objęci zakazem wychodzenia. Zachowanie tajemnicy jest kluczowe w tej sytuacji.
Pani Sparks udało się przegłosować z admirałem sprawę. Jej dom jest na tyle bezpieczny, aby zostali tam zakwaterowani. Do czasu rozwiązania.
— Dziękuję, Proszę Pani — Evan posłał jej słoneczny uśmiech.
— Nie ma za co kochanieńki, taka moja praca — poczochrała strażaka po głowie i odeszła.
Podczas jedzenia przeglądał maile otrzymane od Hen, kobieta wzięła sobie do serca opiekę nad dwójką chłopców Diaz. Dostawał sprawozdanie, jak sobie radzili. Pogarszające się samopoczucie starszego nie umknęło mu w morzu słów. Dodatkowo Chris podczas cotygodniowych rozmów, kiedy to nocował u babci, również wspominał o gorszym samopoczuciu ojca.
Zbliżała się osiemnasta, kiedy telefon Buck'a rozbrzmiał piosenką z Supermena. Ustawił sobie specjalnie inny dzwonek, aby wiedzieć, kiedy Chris go potrzebuje. Chłopak miał telefon, ale rzadko z niego korzystał. Preferował komputer, ale miał urządzenie, aby dzwonić w razie wypadku.
— Hej, Supermenie — Evan uradowany odebrał telefon.
— Buck, Buck, coś się dzieje z tatą! — Chłopiec krzyczał przerażony do telefonu. W tle dało się usłyszeć rozbijanie rzeczy.
— Hej, idź do kuchni a ja zaraz do ciebie oddzwonię dobrze? — Mężczyzna wstał z piasku, głową był zupełnie gdzie indziej. Chciał pobiec i pomóc, ale wiedział, że jest za daleko. — Już jestem — powiedział po chwili.
— Proszę. Pomóż mu.
— Zaraz oddzwonię. Trzymaj telefon w ręku. — Rozłączył się.
Nie wahał się, natychmiastowo wybrał numer przyjaciółki.
— Buck, już zaczynałam się martwić — przywitała go medyczka.
— Hen, musisz jechać do Eddie'go — przeszedł do konkretów — coś się dzieje, Chris jest przestraszony — wentylował się. Pierwszy raz chciałby, aby teleportacja działała na prawdę.
— Dobrze — kobieta streściła krótko informacje żonie, po czym pobiegła do samochodu. Dodatkowym plusem był fakt, że Hen mieszkała piętnaście minut drogi autem od domu Diaz'ów.
— Informuj mnie — rozłączył się i zadzwonił z powrotem do Chrisa.
— Ciocia Hen zaraz będzie, aby pomóc twojemu tacie.
— Szkoda, że to nie ty... - powiedział, pociągając nosem — Tęsknię za tobą, papo. - Chłopiec w emocjach nie zarejestrował, co powiedział. - Przepraszam Buck, nie rozłączaj się — spanikował.
-Hej, nie mam zamiaru — blondyn miał łzy w oczach. Usiadł na krzesłach na podwórku. Był cały w piasku a kąpiel była w tej chwili poza zasięgiem — Możesz tak do mnie mówić. Podoba mi się.
— Na prawdę? — Nie dowierzał.
— Tak, lubię to. Powiedz mi, co się wydarzyło w szkole przez ten tydzień, Supermenie.
Evan zajął chłopca do momentu przyjazdu Pani Wilson. Kobieta szybko sprawdziła, czy z chłopcem wszystko w porządku, po czym ruszyła do sypialni Eddie'go.
— Chris — głos Afroamerykanki pojawił się w tle — czy mogę porozmawiać z Buck'iem?
Nastąpił moment przekazania telefonu.
— Musisz z nim porozmawiać.
— Hen, on mnie nienawidzi — schował twarz w dłonie. Zestaw głośnomówiący był włączony od dłuższej chwili.
— On jest głupi, ale idzie w zaparte — ściszyła głos — on zniszczył cały pokój i nie chce mnie posłuchać. Chodź, spróbuj. Co Ci szkodzi?
— Dobrze — odetchnął głęboko i podniósł głowę. Bał się tej rozmowy.
— Jesteś na głośniku — odezwała się po chwili ciszy, kiedy szła do sypialni bruneta.
— Eddie?
— Evan? — Teksańczyk uniósł głowę.
— Oddaj kij a dostaniesz telefon — Hen zaproponowała handel wymienny.
— Kij? — Buck mruknął w niedowierzaniu do siebie. ~ Co tam się do cholery stało?
Diaz zgodził się i przyjął telefon. Głos młodszego go uspokajał.
— Buck, wychodzę. Porozmawiajcie — medyczka powiedział głośniej w stronę telefonu, po czym wyszła razem z nieszczęsnym kijem, zamykając drzwi.
— Hej, Eddie — ciężarny przełknął gulę, która formowała się mu w gardle. — Co się stało? Chris się martwił i ja też. — Postanowił postawić na szczerość.
— O mój Boże, Chris — starszy jakby ocknął się z letargu.
— Spokojnie, jest z Hen, oglądają pewnie jakiś film przyrodniczy. Co się stało? — Ponowił pytanie.
— Wszyscy nie żyją, Evan. Wszyscy nie żyją — rozpłakał się ponownie.
— Kto?
— Każdy, kogo uratowałem. Oni nie żyją.
Blondyn nie wiedział, co powiedzieć.
— Zacząłem chodzić na terapię, wiesz? Pomaga mi to ale miałem się skontaktować z kilkoma osobami ze swojej drużyny. — Otarł łzy koszulką.
— I ta informacja sprawiła, że wystraszyłeś Chrisa.
— Nie chciałem, ale nie mogłem tego powstrzymać. To wszystko buzowało, aż wybuchło. — Oparł głowę na łóżku, przed którym siedział.
— Nie wiedziałem, że utrzymywałeś z nimi kontakt — Evan zgarnął butelkę z przenośnej lodówki leżącej pod stołem. Nie mógł pozwolić sobie na odwodnienie.
— Bo tak nie było — przymknął oczy, nie mógł patrzeć na zniszczenie, które dokonał — od dawna nie rozmawialiśmy. Praktycznie od mojej przeprowadzki tutaj — wypuścił drżący oddech — wyciągnąłem z helikoptera czworo żywych ludzi. — Zaczął opowiadać — Dowódca zginął dwa lata później. Nam udało się wrócić do domu.
— To, co się stało z resztą? — Spojrzał w telefon tak, jakby chciał ujrzeć drugiego. Bolał go fakt, że był zbyt daleko, aby go przytulić.
— Noah, zginął w wypadku samochodowym, Bender przedawkował a Mills, zastrzeliła się w sierpniu — łzy od nowa pociekły po twarzy strażaka. Usłyszane wcześniej słowa dalej bolały. Znał tych ludzi. Powierzył im życie a oni powierzyli je mu, a teraz nie ma żadnego z nich.
— To dlatego rozwaliłeś wszystko kijem? — Buck tego nie widział, ale po przejętym głosie Hen, miał pewne podejrzenia, jak wygląda sypialnia.
— Boje się — przyznał starszy.
— Ok — przytaknął, pomimo że Eddie nie mógł tego zobaczyć — Czego się boisz?
— Że już nigdy nie poczuję się normalnie.
— Eddie...
— Nie — zatrzymał go — Evan, nigdy nie żałowałem niczego jak słów wypowiedzianych do Ciebie w tym supermarkecie. Ściany mogę naprawić — spojrzał na zniszczenia — meble i inne rzeczy wymienię, ale to jak Cię potraktowałem. Jak potraktowałem osobę, którą nadal kocham, która jest moją kotwicą. Nawet jakbyś ty, wybaczył mi jakimś cudem. Nie wiem, czy ja będę w stanie wybaczyć sobie jak Cię potraktowałem a po tym straciłem.
— Eddie... — hormony nie pomagały w utrzymaniu łez w oczach — Zawsze będę Cię kochać — zaryzykował — ale nie mogłem patrzyć, jak mnie nienawidziłeś. To bolało najbardziej.
Obaj nie ukrywali łez.
— Chciałem tylko odzyskać swoje życie, swoją rodzinę, pracę i miejsce u twojego boku — ciężarny mówił przez łzy — Ale pomimo wielu prób, Bobby mi nie pozwolił. Zdradził. Wiesz, że to on nie pozwalał mi wrócić do pracy? Nie marszałek, nie lekarz, ale mężczyzna, którego traktowałem jak ojca.
— Nie wiedziałem tego wtedy, Bobby nic takiego nie wspomniał a ja byłem głupi. Zrobiłbym wszystko, aby cofnąć czas.
— Kocham cię Eddie, muszę kończyć.
— Buck odezwij się do mnie jeszcze... I też Cię kocham — blondyn zakończył połączenie.
— Cholera, cholera, cholera — rzucił telefon. Czy dopiero gdy obaj byli na terapii i wiele mil od siebie mogli się dogadać? Co on miał zrobić w tej sytuacji.
***
Danny i Steve wysłali ludziom zbiorowego sms-a tuż po wyjściu od lekarza. O treści:
„To dziewczyna!"
Chodź w taki sposób, mogli dzielić się z przyjaciółmi informacjami. Szczegóły ciąży były przekazywane. Jedyne czego nie wiedzieli to, kto tak naprawdę nosił dziecko.
W różnych częściach świata posypała się wymiana gotówki z zakładów.
Kolejna pula, kiedy urodzi się dziecko. Kono miała wygrać. Para zdradziła jej datę cesarskiego cięcia. Obiecała kupienie wózka dla małej księżniczki navy seal.
***
Trzy tygodnie.
Evan obiecał sobie, że pierwszy nie odezwie się do Eddie'go. Ta decyzja należała do starszego. Buck zostawił otwartą furtkę.
Buckley akurat był po wizycie w Pearl. Mały bobas rozwijał się bardzo dobrze. Każdy test, który przeprowadzili, każdy z nich wyszedł prawidłowo. Kolejna wizyta za sześć tygodni. Blondyn postanowił uczcić zdane testy shake'm czekoladowym z bitą śmietaną i kręconymi frytkami. Z taką myślą wsiadł do samochodu.
— Fasolko — położył dłoń na brzuchu — tata straci przez twoje zachcianki cały kaloryfer — zażartował, głaszcząc brzuch.
Miał ruszać, kiedy telefon zawibrował, oznajmiając, przychodzące powiadomienia. Ciężarny musiał zamrugać kilka razy, aby się upewnić, że wzrok nie płata mu figli. Eddie napisał.
Od: Eddie <3
Do: Buck
Nie wiem, czy dostaniesz tę wiadomość. Hen wspomniała, że jesteś na jakiejś misji dla marynarki. Chcę, abyś wiedział, że strasznie żałuję każdej sytuacji tuż po złożeniu przez ciebie pozwu. Mój terapeuta pomógł mi zrozumieć wiele rzeczy. Evan, nie mogę zrozumieć, jak po tym wszystkim, dalej jesteś w stanie mnie kochać, ale zrobię wszystko, aby naprawić, to co zepsułem między nami.
Blondyn potrzebował dobrych kilku minut i kilku powtórzeń wiadomości. Może ten związek nie był stracony.
Od: Buck
Do: Eddie <3
Tak, jestem na misji, ale czasami mam dostęp do własnego telefonu. Cieszę się, że terapia Ci pomaga. Mówiłem Ci przecież, że to dobry pomysł. A ja mogę, ponieważ Edmundo. Moja miłość do Ciebie przetrwa wiele, to nie jest płytko zakopane uczucie, ale coś głębokiego. Dwustuletnie drzewo też ma większe korzenie niż zwyczajny chwast.
Od: Eddie <3
Do: Buck
Rozmawiałem z Abuelą i Chrisem.
Dziękuję, że mimo wszystkiego, co Ci zrobiłem, nie zostawiłeś go.
Buck patrzył w niedowierzaniu na wiadomość. Nigdy nie mógłby zostawić swojego Supermena. Nigdy
Od: Buck
Do: Eddie <3
Jeżeli jeszcze raz w ogóle o tym pomyślisz, to się obrażę.
Rzucił telefon na siedzenie i wyjechał z terenu marynarki. On i fasolka zasłużyli na dużą porcję shake'a i frytki. Po zamówieniu usiadł przy barze i czekał. Wtedy zerknął na telefon.
Od: Eddie <3
Do: Buck
Nigdy nie chciałem tak pomyśleć, ale jakaś część mnie się tego obawiała.
Odpowiedź przyszła niemal od razu po wysłaniu przez Buck'a wcześniejszej wiadomości. Kolejna zaś pojawiła się przed sekundą.
Od: Eddie <3
Do: Buck
Hen powiedziała, że odchodzisz ze 118stki. Czy to prawda?
Od: Buck
Do: Eddie <3
Tak, to prawda.
Odłożył komórkę na blat. Nie myślał, że Eddie dowie się o tym tak szybko.
***
Lekarze i fizjoterapeuta wystawili Danny'emu czysty rachunek zdrowia. Poniedziałkowy poranek oznaczał pobudkę do pracy. Oficjalnie stał się szefem five-o. Przed nim najtrudniejszy moment poranka.
Operaccja: Ośmiornica
Steve otaczał całe ciało starszego swoimi długimi kończynami, a jego głowa spoczywała na klatce piersiowej. Blondyn o ile nie musiał, sam nie budził się wcześniej, wiedząc o ile Seal spał lepiej, kiedy był tam jego Danno.
Ósma godzina włączyła alarm, pora do pracy. Podjął próbę delikatnego wyślizgnięcia się z łóżka. Ta próba zakończyła się porażką. Steve przesuwał się za starszym, nie chcąc tracić jego ciepła.
Kolejny sposób przełożenie kończyn młodszego na inne miejsce. Z nogami poszło zaskakująco łatwo. Delikatnie uniósł swoją nogę i zepchnął drugie na materac. Teraz ręce i głowa. Podłożył zamiast siebie kilka poduszek. Misja zakończona sukcesem. Młodszy dalej pochrapywał cicho, zakopując nos w poduszce, na której spał blondyn.
___
Po przywitaniu przez załogę i rozdysponowanie zadań, Danny poszedł do swojego nowego biura. Danny razem ze Steve'm przyszli któregoś weekendu i pozbyli się tak dużej ilości rzeczy Steve'a, których żaden inny członek five-o nie ośmielił się ruszyć. Teraz ramkę z medalami zastąpiły zdjęcia z różnym składem ohany. Na samej górze po lewej, Steve, Danny, Chin i Kono. Oryginalny skład. Zdjęcie zostało wykonane przez młodziutką Grace która dostała od Step Stana aparat, aby uwieczniała wszystko, co spodoba się jej na wyspie i ważne momenty z życia.
Ostatnie umieszczone tam zdjęcie zostało wykonane, Danny niezbyt pamiętał przez kogo. Na imprezie, którą zorganizowali ze Steve'm, aby ogłosić informację o ich córeczce.
McGarrett początkowo nie chciał dołączać do zdjęcia, ponieważ nie był już członkiem five-o. Odszedł, a zdjęcie miało być tylko z członkami grupy zadaniowej. Szybko został uciszony przez Tani i Quinn.
— Jakie plany na dziś, szefie? — Panna Rey wkroczyła przez drzwi.
— Nie miałaś kończyć zaległych raportów? — Danny uniósł głowę i spojrzał na młodą kobietę nad oprawkami.
— Już zrobione — faktycznie. Trzymała stos papierów w dłoni — Blondyn gestem dłoni pokazał, aby położyła je na biurku. Teraz rozumiem, czemu te studentki na Ciebie leciały — zaśmiała się. — Niby nie słucha się o życiu seksualnym rodziców, ale chętnie bym posłuchała o waszym i o wkładzie okularów w nie — sugestywnie poruszyła brwiami, nie mogąc przestać się śmiać.
— Tani! — Danny uniósł głos.
— Oj przestań, tatku — machnęła dłonią. — Tata Steve na pewno nie może Ci się oprzeć.
— Mam Duke'a na szybkim wybieraniu. Jak tak się nudzisz, może nam podesłać jakąś trudną niezamkniętą sprawę. — Spojrzał na brunetkę z uśmiechem. Na dowód, że nie żartuje, podniósł słuchawkę telefonu stacjonarnego.
— Mam lodówkę na ogniu. Paaa — rzuciła, po czym pospiesznie wyszła z gabinetu, dodatkowo zamykając drzwi.
— Tak myślałem — odłożył telefon.
***
Mężczyźni leżeli, ciężko oddychając po orgazmie. Danny był dość wytrzymały, jeżeli chodzi o seks, ale Steve miał niespożytkowane pokłady energii. Dopiero cztery orgazmy go wykończyły.
— Coś sobie przypomniałem — powiedział Hawajczyk zmęczonym głosem.
— Hmm — blondyn sięgnął po nawilżane chusteczki, aby ich oczyścić. Żaden nie miał sił na prysznic a Steve zaczynał być martwy na nogach.
— Któregoś razu podczas seksu byłeś deczko perwersyjny i pieprząc mnie w materac, mówiłeś, jakbyś chciał widzieć mnie okrągłego. Wyhodowanego i pełnego twoich dzieci, bo to by pokazało, jak bardzo jestem twój — przełknął ślinę. Na samą myśl o tym, kutas powoli się budził — Więc no cóż, udało Ci się — śledził wzrokiem każdy ruch starszego. Lubił patrzeć, jak Danny się nim opiekuje. Pomimo tylu lat, nie stało się to nudne i Steve czuł się ważny.
— Co? Steven!? Musiałeś wspominać o tym właśnie teraz? — Detektyw miał wyraz niedowierzania wypisany na twarzy i wpół twardego penisa.
— No co? — wzruszył ramionami — To było gorące.
— Jak tylko będę miał siłę na cokolwiek, przypomnę Ci o tym — wyrzucił zużyte chusteczki do kosza, po czym wrócił do łóżka, przykrywając ich kołdrą. Nieprzemakalny ręcznik plażowy był idealną pomocą. Wystarczyło po seksie zdjąć go z łóżka i żaden z nich nie musiał spać w mokrych nieprzyjemnych warunkach.
— Trzymam Cię za słowo, Williams — mruknął ciężarny już na granicy snu.
— Trzymaj — ucałował partnera w czoło, po czym sam zasnął w momencie, przyłożenia głowy do poduszki.
***
Relacja Buck'a i Eddiego polepszała się, pisali lub rozmawiali ze sobą niemal codziennie. Abuela również od czasu do czasu zdawała mu relacje. Od czasu kiedy z powrotem zaczęli się ze sobą komunikować. Humor obu chłopców Diaz był prawie taki sam jak wcześniej.
Po miesiącu ponownego kontaktu Edmundo zapytał Evana o powrót do związku, oczywiście młodszy odpowiedział twierdząco.
Buckley chodził po wyspie i rozsiewał swoje szczęście wszędzie dookoła. Któregoś dnia wszedł do gabinetu siostry, aby wspomnieć o gotowym obiedzie.
— Zamierzasz go tutaj zaprosić? — spojrzała znad komputera.
— Ja... nie wiem — usiadł na krześle po drugiej stronie biurka. — Chcę to zrobić, ale to wszystko jest świeże — oparł łokcie o kolana a na dłoniach położył głowę. — A co jeśli on mnie nie zechce?
— Jakbym miała deja vu — mruknęła pod nosem — Evan, tyle ile mi opowiadałeś o jego relacjach z jego synem, pokazuje jak będzie traktował to dziecko. Wasz związek z tego, co opowiadasz również się układa. — Podeszła do brata i oparła się o biurko przed nim. — Powiesz mi, co stracisz? — Zapytała.
— Ja... — potrzebował chwili na zdanie sobie sprawy — nic nie stracę, oprócz Eddie'go.
— Raczej tak się nie stanie, ale sam widzisz. I tak nie wracasz do LA, no chyba, że tak zdecydujesz — napomknęła.
— Yolo?
— Yolo — roześmiała się. Jej brat był takim dużym dzieckiem.
***
— Musimy iść do sklepu — Steve stanął przed partnerem, który oglądał zaległy mecz.
— Skończyła się musztarda? — zapytał, ponieważ ciężarny dodawał ją ostatnio do wszystkiego. Nawet do płatków z mlekiem.
— To też, ale chodzi o to — McGarrett stanął bokiem, ukazując koszulkę opiętą na wystającym guzie.
— Pięknie wyglądasz z naszym dzieckiem — Danny od czasu kiedy dziecko zrobiło mały bump i się pokazało, miał manię, dotykania brzucha i całowania narzeczonego.
— Danny to jest poważne — nadął się — to moja największa bluzka i moje ulubione spodnie ledwo się zapinają — oburzył się, splatając ręce na klatce piersiowej.
Blondyn musiał przywołać całe swoje opanowanie. Steve chciał wyglądać groźnie, ale wyglądał przeuroczo. Cały obrażony z wydętymi wargami i wystającym brzuszkiem.
— Nieee — udał przejęcie — komandor bojówki bez swoich wiecznie żywych bojówek. Toż to okropna rzecz — blondyn podniósł się z kanapy, wcześniej zatrzymując mecz.
— Nie jesteś wcale śmieszny — posłał groźną minę numer 491 — to moja największa bluzka. Jeszcze trochę i zacznę chodzić w ubraniach Kamekony.
— Do niego Ci jeszcze wiele brakuje. Zostań tutaj a ja pojadę. Żaden z nas nie chce, aby było widać naszą księżniczkę — wskazał na brzuch.
— Ugh — usiadł niezadowolony, obaj wiedzieli, że moment przeniesienia w bezpieczne miejsce zbliża się nieubłagalnie, ale odwlekali jak długo mogli. Brzuch był na tyle mały, że znikał pod większymi ubraniami. Taki brzuch u mężczyzn nosił miano piwnego brzuszka, ale nikt kto zna Steve'a choć trochę, nie uwierzyłby, że ten maniak zdrowego trybu życia byłby w stanie tak się zapuścić. — Kup musztardę i paszteciki miętowe.
— Tak, tak. Pamiętam. Mam listę na lodówce.
***
Buck wieczorem postanowił zadzwonić do Eddie'go.
— Hej carino — Diaz odebrał telefon po drugim sygnale. Według grafiku, którym podzielił się z młodszym nie był w pracy.
— Hej Eddie, przeszkadzam?
— Nie, wcale — zaprzeczył — składałem pranie.
— Um, to dobrze — przysiadł na łóżku i bezwiednie położył dłoń na brzuchu — czy możesz wziąć parę dni wolnego?
— Myślę, że tak — usiadł na krześle przy stole — czy coś się stało?
— Chciałbym, abyś przyleciał do mnie, jest coś o czym musimy porozmawiać — odważył się powiedzieć. Niby głupia rozmowa telefoniczna a stres go zjadał.
— Oh! Tak, pewnie, ale nie wiem, czy Chris...
— Bez Chrisa — młodszy przerwał — znaczy kocham go, ale musimy porozmawiać sami. Proszę Eddie — niemal błagał.
— Dobrze. Dam Ci znać co i jak.
— Dziękuję a teraz powiedz, jak ten konkurs geograficzny, w którym Chris brał udział.
____
Eddie potrzebował czterech dni, aby wszystko ogarnąć. Od poniedziałku zaczynał swój siedmiodniowy urlop. Abuela i ciocia Peppa po usłyszeniu rewelacji zgłosiły się do opieki nad ich promykiem słońca. Niemal wykopały Eddie'go z domu, aby czym prędzej zadzwonił do partnera.
____
— Udało mi się — Diaz takimi słowami przywitał partnera, który po czwartym sygnale odebrał.
— O mój Boże, to super. — Buck niemal podskakiwał — Kiedy będziesz mógł do mnie przylecieć?
— Ev, spokojnie — roześmiał się. Uwielbiał podekscytowanego Bucka, był taki uroczy. Żałował, tylko że nie widzi tego na własne oczy. — Mam wolne od poniedziałku, ale nie wiem, gdzie jesteś.
— Oh, no tak — opanował się. — Daj mi chwilę. — Buck nie czekając na potwierdzenie z drugiego końca telefonu, odłożył go od ucha i skierował się do gabinetu siostry. Zapukał, po usłyszeniu zaproszenia wszedł.
— Eddie przyjedzie — wskazał sugestywnie na telefon, dając do zrozumienia, że jest na linii. — Czy dasz radę zarezerwować bilety na jakiś poniedziałkowy lot?
— Myślę, że coś wymyślimy — kobieta przytaknęła. Chciała coś jeszcze odpowiedzieć, ale jej telefon zadzwonił. Spojrzała na ekran — Ev, musisz wyjść.
— Dzięki sis — zamknął za sobą drzwi i przystawił telefon z powrotem do ucha.
— Eddie jesteś? — Zapytał, ruszył w stronę plaży. Był tu już od jakiegoś czasu, ale piękno oceanu nigdy się nie nudziło.
— Jestem — odezwał się — Masz inne rodzeństwo? — zawsze słyszał tylko o Maddie i o jego rodzicach. Nigdy wcześniej o żadnym dodatkowym rodzeństwie.
— Nie mówiłem Ci? — Zmarszczył brwi. — Wydawało mi się, że kilka razy wspominałem o tym, że dzwoni moja siostra albo muszę do nich zadzwonić.
— Pamiętałbym, jakby tak było Buck.
— To dwójkę z nich poznasz, jak przyjedziesz. Moja siostra i brat tutaj mieszkają. — Powiedział. — Jak Barbs zorganizuje Ci bilety, zadzwonię do Ciebie.
— Oh Buck — pokręcił głową. Tylko Evanowi mogło wylecieć z głowy, aby wspomnieć o rodzinie.
____
Poniedziałkowego popołudnia samolot z LA wylądował na lotnisku w Honolulu. Podczas ostatniej rozmowy przed lotem Buck ze smutnym tonem wspomniał, że nie będzie mógł odebrać go z lotniska, ale ktoś po niego przyjedzie.
Diaz wyszedł z hali przylotów, w tłumie zauważył wysokiego Hawajczyka z tabliczką E.DIAZ LA. Skierował się w jego stronę.
— Dzień dobry — przywitał się, a mężczyzna zlustrował go wzrokiem. — Jestem Eddie Diaz.
— Aloha, Pan Buckley na Pana czeka. Zapraszam za mną.
Podróż minęła spokojnie. Eddie przyglądał się mijanym widokom.
— Zaraz będziemy na miejscu — kierowca powiedział, kiedy skręcali w jedną z uliczek.
Zatrzymali się przed dużą rezydencją. Była ogrodzona wielkim płotem zasłaniającym większość widoku. Ostre kolce na górze trzymetrowego płotu musiały zniechęcać rabusi. To samo dużo kamer. Dom wyglądał jak forteca.
— Eddie! — Blondyn stał przed otwartymi drzwiami i rzucił się w objęcia partnera, kiedy ten wyszedł z auta.
— Buck — złączył ich usta w pocałunku. Boże, jak on tęsknił za swoim chłopcem.
— Mmm — gdy się od siebie oderwali, blondyn otworzył leniwie oczy. — Chodź, musimy porozmawiać.
— Moje bagaże — odwrócił się w stronę auta.
— Niech na razie zostaną, jak nie będziesz chciał zostać, to Kanu odwiezie Cię do hotelu albo na lotnisko — po powiedzeniu tego, jego radosny wyraz twarzy opadł.
— Co się dzieje? — Zmarszczył brwi. Takie zachowanie nie było podobne do Bucka.
— Chodź — pociągnął partnera do środka. Poszli do salonu. — Poznaj moją siostrę.
— Dzień dobry — przywitał się, wtedy kobieta wstała i ujrzał kobietę z remizy. Tylko tym razem była w ciąży, wyglądała na początek trzeciego trymestru. — Vice Admirał Sparks — jego oczy były duże jak spodki od filiżanek.
— Strażaku Diaz — przywitała się.
— Oh przestańcie — najmłodszy wtrącił się — Eddie, to moja siostra Barbara. Barbs, to mój Eddie. Koniec.
— Zobaczymy — powiedziała dość cicho, po czym głośniej dodała — Zanim mój brat cokolwiek Ci zdradzi — wskazała na stolik kawowy — zapoznaj się z treścią i podpisz. Evan, jak będziesz mnie potrzebował, to wołaj — odeszła zostawiając ich samych.
Diaz posłusznie podszedł do stołu i usiadł na kanapie, aby przeanalizować tekst. Umowa o zachowaniu tajności. Wszystko wydawało się w porządku. Umieścił swój podpis razem z datą.
— Zaczynam się martwić. Buck, co się stało? — Eddie uważnie wpatrywał się w młodszego. Usiadł obok niego. W ręku miał segregator.
— Nikt nie znał mojego powodu odejścia z marynarki. — Przełknął — Byłem Seal'em. Podczas jednej z misji zostaliśmy porwani i eksperymentowano na nas. — Parzył to na Eddiego to na trzymany segregator. Teksańczyk chwycił młodszego za rękę, chcąc dodać mu otuchy. — Uwolniłem się i pomogłem uwolnić resztę drużyny. Wróciliśmy do bazy. Zataili przed nami informacje, które niedawno ujrzały światło dzienne.
— To dlatego Cię zabrali? — Spytał.
— Tak, chcieli się upewnić czy mi również przytrafiło się to samo co ostatniemu żyjącemu z tej grupy. Zrobili testy i wyszło, że też to mam. — Wyciągnął jakieś kartki, na które starszy w tamtym momencie nie zwracał uwagi. Bał się, co usłyszy. Czy Evan umierał i dlatego nie chciał, aby Eddie zabrał ze sobą ich syna?
— Evan bądź ze mną szczery — były medyk wojskowy był poważny jak nigdy.
— Wszczepili nam macice, a ja jestem w osiemnastym tygodniu ciąży — powiedział na jednym wdechu. Przekazał również drugiemu karty, okazały się one zdjęciami usg.
— W ciąży? — Dobrze, że siedział, ponieważ po przyjrzeniu się zdjęciom Eddie najzwyczajniej w świecie, zemdlał.
— Eddie — zbliżył się do nieprzytomnego partnera — Barbs! — Zawołał siostrę.
— Co się dzieje? — ta znalazła się tam w ekspresowym tempie.
— Powiedziałem mu, a on zemdlał — spanikował. W jego głowie pojawiały się czarne myśli.
— Pani Hernandez, proszę przynieść wodę — czarnowłosa krzyknęła do swojej ochmistrzyni. — Evan, odsuń się i usiądź spokojnie.
— Eddie — Buck trząsł ramieniem partnera, ale ten nie reagował.
Kobieta nie tracąc czasu, spoliczkowała Teksańczyka, odzyskał przytomność. W tym samym czasie usłyszała dwa głosy:
— Ałła — od podnoszącego się do pozycji siedzącej bruneta oraz swojego oszołomionego brata.
— Barbs — spojrzał na nią z wyrzutem.
— Zadziałało — wzruszyła ramionami i czekała na rozwój sytuacji. Pani Hernandez w międzyczasie podała szklankę z wodą dla Bucka i Eddie'go.
— Wydawało mi się, że powiedziałeś, że jesteś w ciąży — patrzył z lekkim szokiem na młodszego.
— Tylko nie mdlej mi znowu— Buck spróbował zażartować — To nie był sen. — Obserwował bruneta, nie do końca wiedząc, jakiej reakcji się spodziewać. Nie codziennie Twój chłopak Ci mówi, że jest w ciąży.
— Będziemy mieli dziecko? — Zapytał z niedowierzaniem.
— Tak — przytaknął. — O ile nas chcesz.
— Evan, chodź tu — chwycił ciężarnego, zamykając go w uścisku. Był zaskoczony, ale jednocześnie szczęśliwy. — Kocham Cię, was kocham — położył dłoń na delikatnie wypukłym brzuchu partnera.
— Ja też was kocham — Buck po prostu się rozpłakał. Całe napięcie, które trzymał od momentu zaproponowania Eddie'mu przyjazdu nagle go opuścił. Ich dziecko będzie miało dwoje rodziców.
____
Buck i Eddie zachowywali się niczym nowożeńcy. Wszędzie byli razem, ich energia seksualna nie miała końca i gdyby nie musieli oddychać, byliby przyssani do swoich twarzy cały czas.
— Nie chcę Cię zostawiać — Eddie mruknął, kiedy żegnali się w samolocie przed lotniskiem. Buck i Steve mieli całkowity zakaz pojawiania się na jakichkolwiek lotniskach. Marynarka wszystko monitorowała i dodatkowo byli objęci zakazem lotów.
— Wiem, ale musisz. Chris za Tobą tęskni. Poza tym przywieź go, jak będzie miał dłużej niż dzień wolnego. Jeszcze się nie pokazuje, więc nic nie zobaczy.
— Kocham Cię — złożył kolejny pocałunek na ustach blondyna — Już za Tobą tęsknie.
— Też Cię kocham i też już tęsknię — miał łzy w oczach. Dopiero go odzyskał i już muszą się rozdzielić.
***
— Koniec McGarrett — Barbara weszła do ich domu. Steve tydzień temu zrobił ostatni bump. Ich córka uznała, że to już koniec zabawy w chowanego i w pełni się pokazała. Brunet wyglądał po prostu, jakby był w ciąży. — Przeprowadzasz się do bezpiecznego miejsca.
— Ale... — próbował oponować, ale wystarczyło jedno spojrzenie kobiety — Dobrze.
— Idealnie. — Stała przy drzwiach. Późny wieczór był dobrą porą na transport, nie będzie on tak widoczny, jak za dnia.
— Danny pójdziesz po moją torbę? — Steve pomimo niechęci był gotowy na wyjazd, wiedział, że czym bliżej terminu, jego wyjazd również stawał się bliższy.
— Tak, wezmę też torbę małej. — Szef five-o poszedł na górę.
— Wiesz Steve, to nie tak, że nie będziesz się widywał z Danny'm. Po prostu zmieniasz miejsce zamieszkania na chwilę.
— Wiem — sarknął.
____
Nowe miejsce nie było takie złe. Nikt wcześniej nie wspominał, że będzie mieszkał tam gdzie Evan. Mógł się przyzwyczaić.
— Steeeeeeve — Buck z radością przywitał swojego kompana w niedoli. Ciąża młodszego przebiegała trochę inaczej a dziecko już teraz stało się widoczne, więc obaj byli uwiązani szlabanem w domu. — Mam dla nas fajny film. Zamówiłem też ostre skrzydełka i chińskie. Pani Her zrobiła nam spaghetti i ciasto czekoladowe — Evan był przeszczęśliwy. Kolejna osoba do obejrzenia jego ulubionego filmu. Dodatkowo mógł spełnić marzenie o zjedzeniu z kimś takiego posiłku.
— O nie, ja wychodzę — Danny pocałował narzeczonego na pożegnanie, po czym ewakuował się z domu siostry.
— Muszę jechać do Pearl — czarnowłosa ze sztucznym brzuchem wyszła za starszym bratem.
— No weźcie — krzyknął za nimi — ten film nie jest taki zły — powiedział do komandora.
— Przekonajmy się — ruszyli do salonu.
____
— To takie piękne — Steve nie powstrzymywał łez — to że ona do niego przyszła, a potem było dziecko — pochlipywał, zagryzając to skrzydełkiem kurczaka, zamoczonym w lodach.
— Prawda — blondyn również nie szczędził łez — a później Angela też powiedziała, wiesz co Larry'emu.
— Tak — sięgnął po makaron — i potem te dzieci byli przyjaciółmi pewnie.
— Zgadzam się, nasze też będą. Będziemy się odwiedzali — płakali, zajadając obrzydliwe kombinacje smakowe.
***
Data cesarskiego cięcia dla Steve'a pozostała niezmienna. Danny mógł towarzyszyć młodszemu podczas całej procedury, gdzie byli odsłonięci małą ścianką od brzucha.
— Czy tata chce przeciąć pępowinę? — Zapytała doktor Betlyn.
— Idź Danno, przywitaj naszą córeczkę — Komandor puścił dłoń narzeczonego.
Detektyw wstał i przeszedł z zasłonkę.
— Mój Boże, Steve. Ona jest przepiękna — Danny odciął pępowinę a płaczące dziecko zostało położone na nagiej klatce piersiowej bruneta.
— Hej kochanie — Steve miał oczy pełne łez. Objął swoją dużą dłonią całe ciałko dziecka a ta jak za dotknięciem magicznej różdżki przestała płakać. Dopiero wtedy spojrzał na partnera. — Miałeś rację. Ona jest idealna.
— Nie chcę psuć chwili, ale musimy uśpić komandora — Steve'owi zostały zaproponowane dwie opcje. Mógł pozostawić macicę, jeśli chcieliby kiedykolwiek starać się o kolejne dziecko lub całkowita histerotomia. Zważywszy na wiek, Steve postanowił o usunięciu dodatkowego organu oraz o zaszyciu specjalnego wejścia, przez które dostały się do macicy plemniki Danny'ego.
— Do zobaczenia niedługo komandorze — Doktor Betlyn powiedziała, po czym nałożyła na usta i nos bruneta maskę z narkozą.
____
— Hej kochanie — Steve usłyszał, kiedy zaczął wybudzać się spod narkozy.
— Danno, gdzie... — mruknął ledwo słyszalnie. Miał w ustach Saharę.
— Masz, tutaj — pod jego usta została podstawiona słomka. Napił się trochę wody. — Ona śpi. Nakarmiłem ją. Jak ty się czujesz?
— Nic nie boli, ale chyba wiemy czemu. — Wskazał na kroplówkę — Wszystko dobrze?
— Tak, Pani doktor wpadła i powiedziała, że zabieg został przeprowadzony sprawnie i bez żadnych komplikacji.
— Dobrze — chciał dodać coś jeszcze, ale usłyszeli cichy płacz. Steve chciał się podnieść, ale od razu został przytrzymany przez Danny'ego.
— Rambo, gdzie ty myślisz, że się wybierasz? — Uniósł na niego brew.
— Do niej.
— Nie, ty się nie ruszasz. Masz zakaz wstawania przez najbliższe dwanaście godzin.
— Ale... — chciał zaprotestować.
— My też się nigdzie nie wybieramy — Blondyn odszedł, po czym przyniósł kwilące niemowlę, ubrane w wybrane przez Steve'a śpioszki w małe różowe kotwice. — Chyba ktoś chce do drugiego taty. — Położył dziewczynkę na wciąż nagiej piersi partnera.
Ponownie, jak za dotknięciem różdżki, uspokoiła się i ponownie zasnęła.
— Czemu tak się dzieje? — Steve zapytał, wiedział, że starszy miał większe doświadczenie. Był jego Wikipedią rodzicielstwa.
— Słyszy bicie twojego serca. — Wytłumaczył. — Słyszała to przez całą ciążę, a wyjście do naszego dorosłego świata jest dla niej trudne. Twoje serce ją uspokaja. Czuje się wtedy bezpieczna. — Patrzył urzeczony na dwójkę najważniejszych ludzi. Ich córeczka była taka mała i taka bezbronna. Danny nie mógł się powstrzymać i zrobił kilka zdjęć. — Tylko dla nas - powiedział, kiedy brunet posłał pytające spojrzenie.
— Nasza mała Freddy — szepnął Steve, całując córkę w główkę. Miał w rękach cały świat. Ich mała córeczka.
***
Dwa miesiące i kilka dni później na świecie pojawiła się kolejna dziewczynka. Poród Evana przebiegł podobnie. Młodszy mężczyzna długo zastanawiał się nad zabiegiem całkowitej histerotomii, ale w końcu się na to zdecydował. Jeden mały cud wystarczył.
Isabella Diaz pojawiła się na świecie późnym popołudniem.
Tammy Pluimer (Guest) Thu 15 Feb 2024 12:14AM UTC
Comment Actions
Evelin_Sparks Thu 15 Feb 2024 07:07AM UTC
Comment Actions