Actions

Work Header

The Syntax of Things (polskie tłumaczenie)

Summary:

Po Świętach podczas piątego roku Harry uczestniczy w lekcjach oklumencji. Dobiegają one końca, kiedy Harry zostaje przyłapany na wtykaniu nosa w nie swoje wspomnienia. Dowiaduje się wtedy kilku ciekawych rzeczy: istnieje tajemnicza przepowiednia splatająca los Harry’ego z losem Voldemorta, ojciec Harry’ego był okrutnym oprawcą, matka z kolei była obiektem uczuć Severusa Snape’a. Oczywiście, Harry ma mnóstwo pytań. Snape nie zamierza odpowiadać.

 

Na świecie jest pełno oczywistych rzeczy, których jakimś zbiegiem okoliczności nikt nigdy nie zauważa. To samo pytanie nie daje spokoju każdej duszy: W imię czego i kogo muszę zabić i umrzeć?

 

...albo klasyczna opowieść o oślim uporze.

Notes:

Ten tekst jest tłumaczeniem. Mimo szczerych chęci, najprawdopodobniej nie dam rady przetłumaczyć go całego - nie sama. Jeśli znajdą się chętni, by pomóc, zapraszam do kontaktu!

Chapter 1: Mądrość: Prolog

Notes:

Wszystkie ilustracje zostały stworzone przez autorkę oryginału - Arrishę.

Chapter Text

prolog

— Kto chce zobaczyć jak ściągam Smarkerusowi gacie? — zawołał James.

Przy akompaniamencie dopingującego go tłumu, James machnął różdżką i bielizna Snape’a odwinęła się aż do kościstych kolan. Chłopak gorączkowo próbował zasłonić się dłońmi.

Lupin, który wreszcie zebrał się na odwagę, by spojrzeć, zdawał się na ten widok zblednąć. Pospiesznie zamknął czytaną książkę i wrzucił ją do torby.

— Hej, Lunatyku, a ty dokąd? — zapytał wciąż śmiejący się Syriusz.

Lupin wymamrotał jakąś wymówkę — Harry nie dosłyszał jego słów — a gdy Snape w końcu spadł z powrotem na ziemię, rozpaczliwie próbując opatulić się szatami i podciągnąć spodnie, wspomnienie zaczęło wirować.

Harry poczuł się, jakby leciał między zmieniającymi się kształtami i kolorami, aż jego otoczenie w końcu się ustabilizowało. Tym razem stał na szczycie wzgórza. Wiatr gwizdał między gałęziami łysych drzew. Snape też tu był, ale wyglądał na starszego. Jego oddech był ciężki i przyspieszony, kiedy opadał na kolana przed Albusem Dumbledorem.

— Przychodzę… z ostrzeżeniem. Nie… Z prośbą! Proszę…

— A o cóż takiego może mnie prosić Śmierciożerca?

— Chodzi o… przepowiednię. Trelawney.

— Ach tak — powiedział Dumbledore. — Jak wiele przekazałeś Lordowi Voldemortowi?

— Wszystko! Wszystko co zdołałem usłyszeć — powiedział Snape. — To dlatego właśnie… To z tego powodu… On uważa, że chodzi o Lily Evans.

— Przepowiednia nie wspomina o żadnej kobiecie. Mówi o chłopcu urodzonym na końcu lipca.

— Przecież wiesz, co mam na myśli! On uważa, że to jej syn, znajdzie ją, zabije ich wszystkich…

— Skoro Lily tak wiele dla ciebie znaczy — zaczął Dumbledore — zapewne Lord Voldemort zgodziłby się ją oszczędzić? Nie mógłbyś poprosić go o litość dla matki w zamian za poświęcenie jej syna?

— Ja… Błagałem…

— Brzydzę się tobą — wypluł Dumbledore. Harry nigdy dotąd nie słyszał takiej pogardy w jego głosie. — Nie obchodzi cię więc ani śmierć jej męża, ani syna? Mogą umrzeć, póki masz to, czego pragniesz?

— A więc ukryj ich wszystkich — błagał Snape. — Ukryj ją — ich — w bezpiecznym miejscu. Proszę.

Wzgórze wyblakło i nagle Harry stał w biurze Dumbledore’a.

Snape siedział pochylony na jednym z krzeseł, podczas gdy Dumbledore stał obok z grobową miną.

— Jej syn żyje. Ma jej oczy, dokładnie takie same. Zapewne pamiętasz kształt i kolor oczu Lily Evans, prawda?

— PRZESTAŃ! — zawył Snape. — Nie ma… Nie żyje…

— Czyżby odzywały się w tobie wyrzuty sumienia, Severusie?

— Nie chcę… Nie chcę już żyć.

— Jaki byłby z tego użytek? — zapytał chłodno Dumbledore. — Jeśli kochałeś Lily Evans, jeśli naprawdę ją kochałeś, droga, którą należy podążyć, powinna być dla ciebie oczywista.

Snape’owi, zamroczonemu bólem i stratą, zajęło chwilę zrozumienie, o co chodziło Dumbledore’owi.

— Co… Co takiego masz na myśli?

— Dobrze wiesz, z jakiego powodu zginęła. Możesz teraz tylko sprawić, by jej poświęcenie nie poszło na marne. Pomóż mi chronić jej syna.

— On już nie potrzebuje pomocy, Czarny Pan odszedł…

— Czarny Pan wróci, a wtedy Harry Potter będzie jego celem.

Nastąpiła długa cisza, podczas której Snape powoli zaczął odzyskiwać nad sobą kontrolę.

— Dobrze więc — powiedział w końcu. — Zgadzam się. Ale… Ani słowa, Dumbledore. Nikomu. To musi zostać między nami. Przysięgnij! Nie mógłbym znieść… I to syn Pottera… Musisz dać słowo!

— Dać słowo, Severusie, że nie wyjawię tego, co w tobie najlepsze? — Dumbledore westchnął i ogarnął wzrokiem udręczoną żalem twarz Snape’a. — Skoro nalegasz…

Harry poczuł, że się unosi, a ściany biura zaczęły się rozpływać. Chłopak leciał szybko przez lodowatą ciemność. Miał wrażenie, że koziołkuje, aż uderzył w kamienną podłogę gabinetu Snape’a.

Niemal nieprzytomnie cofnął się o kilka kroków aż jego plecy zderzyły się z murem. Wpatrywał się w myślodsiewnię, jak gdyby wszystko, czego co dopiero był świadkiem, miało wyskoczyć z naczynia i go pożreć.

Drzwi gwałtownie się otworzyły i do środka wszedł Snape. Minął Harry’ego i dotarł do biurka, nie racząc chłopaka nawet jednym spojrzeniem.

— Już ci mówiłem, Potter, jutro będziemy kontynuować lekcję. Możesz wyjść.

Kiedy Harry nie odpowiedział, Snape otworzył usta, lecz zaraz je zamknął. Harry, którego jeszcze nie opuścił szok, nadal nieruchomo gapił się na myślodsiewnię. Snape ostrożnie podążył za kierunkiem, w którym tamten patrzył.

Jego głos był niebezpieczny i ledwo słyszalny, kiedy spytał:

— Co ty zrobiłeś? — Jego usta drżały, a twarz przybrała biały kolor. — Co zrobiłeś, Potter?

Harry przełknął ślinę. Czuł, jak jego własne nogi się trzęsą.

— Co mówiła ta przepowiednia?

Snape rzucił się na Harry’ego i chwycił go za ramiona, potrząsając nim dziko.

— Nie mogłeś zmarnować takiej okazji, prawda, ty okropny…

— Odpowiedz! — przerwał mu Harry, próbując się uwolnić. — To twoja wina, że Voldemort zabił moich rodziców, tak?

Serce biło mu nadzwyczaj szybko, a jego klatkę piersiową wypełniała ciemność, przez którą jego oddech się przerywał.

Snape chwycił go za gardło i ścisnął, miotając chłopakiem z całej siły. Harry upadł mocno na kamienną podłogę.

— Co zobaczyłeś? — wysyczał Snape. W oczach mężczyzny błyszczało szaleństwo, jakiego Harry dotąd nie widział.

— Wszystko — wypluł Harry, miliony myśli kłębiące się naraz w jego głowie. — Poprowadziłeś Voldemorta do moich rodziców. To przez ciebie ich znalazł. Ty… moja mama, i… A ty ją zdradziłeś, a teraz wydaje ci się, że masz prawo, by kontrolować moje życie i mnie chronić, jak gdybyś kiedykolwiek mógł tego chcieć! Nie potrzebuję twojej ochrony, Snape! Zabiłeś ich! To przez ciebie nigdy ich nie poznałem!

Snape znów się do niego zbliżył, a Harry podniósł się na nogi i cofnął się tak daleko, jak tylko mógł. Snape był jednak od niego szybszy i zapędził Harry’ego w kozi róg, z różdżką na jego gardle. Jego usta drżały, a jego twarz była zimna, napięta w nieludzki, budzący przerażenie sposób.

— Ani. Słowa. Więcej.

— Co powiedziałeś Voldemortowi? Istnieje o mnie przepowiednia, tak?

Czy tym razem to jej Voldemort planował użyć przeciwko niemu? Czy to oznaczało, że jego los był przesądzony, a Harry mógł tylko posłusznie go wypełnić?

Zamiast odpowiadać, Snape popchnął chłopaka na drzwi. Harry zderzył się z drewnem, zbyt odrętwiały przez szok, by czuć ból.

— Nikomu nie powiesz, co widziałeś. Nie piśniesz ani słówka. Rozumiemy się?

Kolejne okropne pytanie pojawiło się w umyśle Harry’ego. Nie potrafił się powstrzymać. Czy Snape był zakochany w jego mamie? Może nawet mieli romans, zanim wyszła za jego ojca?

— A co zaszło między…

— CISZA! — Snape cały czas trzymał różdżkę wycelowaną. Zacisnął wargi, jakby ostatkiem sił powstrzymywał się przed wypowiedzeniem zaklęcia. — A teraz wyjdź, bo nie ręczę za siebie. Nigdy więcej nie waż się postawić stopy w moim gabinecie.
Harry w ostatniej chwili zdołał wyślizgnąć się przez drzwi, nim słoik zdechłych karaluchów eksplodował tuż nad jego głową. Chłopak pobiegł korytarzem i zatrzymał się dopiero wtedy, kiedy dzieliły go od Snape’a trzy piętra. Pochylił się wówczas i oparł trzęsące się ciało o ścianę.

Nie miał najmniejszej ochoty wracać tak wcześnie do wieży Gryfonów, ani tym bardziej opowiadać Ronowi i Hermionie o tym, czego był świadkiem. Harry potrafił znieść bycie obiektem krzyku i omijanie rzucanych w niego słoików. Gorszym problemem było to, że wiedział już, jak ważny sekret ukrywał przed nim Dumbledore. Na dodatek gdyby nie to, co właśnie się stało, prawdopodobnie nikt nigdy nie powiedziałby mu o żadnej przepowiedni.

Dumbledore przecież zupełnie przestał z Harrym rozmawiać. Unikał go od początku roku szkolnego. Czy to oznaczało, że Voldemort miał zabić Harry’ego? Czy to dlatego Dumbledore zdawał się już w ogóle go nie zauważać? Głowę chłopaka mimowolnie napełniły wspomnienia Snape’a błagającego Dumbledore’a o ocalenie Lily. Jakąż miał nadzieję, że między tą dwójką nic nie zaszło! Myśl o jego matce u boku Snape’a napawała Harry’ego obrzydzeniem. I pomyśleć, że Snape chętnie zaoferowałby go Voldemortowi w zamian za jej ocalenie, jak gdyby można było wymienić życie za życie.

Z mdłościami w brzuchu i czując nadchodzącą migrenę, Harry pobiegł w kierunku gargulca strzegącego wejście do gabinetu dyrektora. Zrzucił plecak i zaczął dobijać się do drzwi.

— Cytrynowe dropsy!

Nic.

— Kwachy! — spróbował. — Karaluchowe karmelki. Karmelowe eklerki.

Jego gardło stawało się ciasne. Zmusił swoją twarz do zachowania neutralnego wyrazu, przekonując samego siebie, że nie zamierza płakać.

— Musoświsty. Gryffindor. Ciasteczka! Harry Potter!

Zaczął uderzać pięścią w kamień.

— DLACZEGO MI PAN TO ROBI!?

Kiedy odpowiedziała mu tylko cisza brzmiąca w pustym korytarzu, odwrócił się i odszedł. Czarna dziura rozrastała się tam, gdzie dotąd było miejsce na zaufanie dla Dumbledore’a.

— A, pieprz się! — wymamrotał.

***

— Potter i Czarny Pan. Jak silne jest połączenie między ich umysłami? — zażądał odpowiedzi Severus wraz z otwarciem się drzwi do gabinetu Dumbledore’a.

— Co się stało?

— Potrzebuję wiedzieć.

— Siła połączenia jest na razie niewiadomą. Najważniejsze, że dopóki Voldemort nie jest go świadom, Harry’emu nic nie grozi. Nie potrafię sobie wyobrazić w jak potworny sposób mógłby z niego korzystać, gdyby wiedział.

Severus, którego oddech wciąż był przyspieszony, zacisnął palce na rękojeści różdżki. Dumbledore to zauważył.

— Skoro już mowa o Harrym… Dziś pod moim gabinetem doszło do dość spektakularnego wybuchu emocji. Rozumiem, że jest to bezpośrednio związane z tym, co cię tu sprowadza?

Severus opadł na krzesło i oparł czoło na dłoni.

— Zostawiłem Pottera samego w moim gabinecie na kilka minut, podczas których poczuł nieodparte pragnienie rzucenia okiem na moje wspomnienia. On… Wie. Wszystko.

Dumbledore podniósł pytająco brew, na co Severus tylko wziął głęboki oddech i pokręcił głową.

— Już jestem martwy.

Dumbledore nie odpowiedział od razu, co samo w sobie mówiło, co o tym myśli.

— Nawet jeśli Voldemort dowie się o naturze ich połączenia — zaczął ostrożnie — minie jakiś czas, zanim zdoła w pełni je wykorzystać. Nie jesteś sam, a Zakon zrobi, co w jego mocy, by cię ochronić, w wypadku, gdy zostaniesz zdemaskowany.

— Nonsens.

— Severusie…

— Severusie co? — warknął. — Arogancja Pottera poprowadzi mnie na długą, bolesną śmierć. Tylko czekać aż wesoło zatańczy na moim grobie. Myślisz, że Czarny Pan, no sam nie wiem, pójdzie ze mną na kawę, żeby porozmawiać o tym, jak klęczałem przed tobą i przysięgałem lojalność?

— Jesteś pewien, że zobaczył wszystko?

— Tak! — wysyczał Severus. — Wyrzuciłem go i zabroniłem się do mnie zbliżać. I zapewniam cię, gdyby nie ta twoja idiotyczna przychylność dla chłopaka, wyrzuciłbym go również z moich lekcji.

— Zostawiłeś go samego… Nie spodziewałbym się po tobie takiej nieostrożności.

Severus nie odpowiedział.

— Nie możesz przestać uczyć go oklumencji — zdecydował ostatecznie Dumbledore. — A co dopiero teraz, choćby przez wzgląd na twoje własne bezpieczeństwo. Jeśli się nie nauczy, twoje życie będzie w niebezpieczeństwie. Nie ma innego wyboru.

— Nie chcę tego robić — oznajmił Snape — i nie zamierzam. To poniżej mojej godności. Potter po raz kolejny wykazał się bezczelnością ponad wszelką miarę i brakiem jakiegokolwiek poszanowania dla mojej prywatności. Gdyby chodziło o jakiegokolwiek innego ucznia, rozmawialibyśmy o wyrzuceniu go ze szkoły, Dumbledore, a nie o dodatkowych zajęciach! Nie żebym śmiał marzyć o tym, że widzisz potrzebę jego ukarania.

Severus wziął głęboki oddech i spróbował się uspokoić.

— Potter żąda informacji na temat swoich rodziców. Nie zamierzam stać bezczynnie i pozwalać mu na zadawanie pytań, na które nie czuję chęci odpowiadać, a co dopiero dawać mu doskonałą okazję do kpienia ze mnie za moimi plecami i dzielenia się moją przeszłością z jego małymi przyjaciółmi ku ich wspólnej uciesze.

Mówiąc to wstał, odwrócił się i skierował w kierunku wyjścia. Szaty falowały w rytm jego szybkiego kroku.

— Zrób to dla Lily, Severusie — powiedział Dumbledore, a Snape jeszcze bardziej go za to znienawidził, doskonale zdając sobie sprawę, że starzec zawsze wiedział, co powiedzieć, by zmusić go do wpasowania się w jego plany, używając bólu i żalu do sprawienia, by posłusznie spuścił głowę.

Ignorując rozkaz dyrektora zawoalowany w grzeczną prośbę, szybkim krokiem wyszedł z gabinetu, by w końcu zanurzyć się w bezpieczeństwie swoich komnat.

***

Harry skierował wzrok na Dumbledore’a, który zajadał się płatkami na mleku. Po przełknięciu łyżki posiłku dyrektor odwrócił się do profesor McGonagall i zagadnął ją o coś, a zza białej brody wyjrzał uśmiech.

— Na pewno jest jakiś powód, dla którego się tak zachowuje, Harry — powiedziała Hermiona.

— Jaki niby może być powód, że Dumbledore tak traktuje Harry’ego? Jak dla mnie to trochę niepoważne, jeśli mam być szczery — kłócił się Ron.

— A może — Hermiona ściszyła głos — może te wspomnienia były fałszywe i to dlatego profesor Snape włożył je do myślodsiewni — żeby się nie pomieszały. Być może są częścią jakiegoś planu, który ma zmylić Sami—Wiecie—Kogo. Mało prawdopodobne, ale przecież możliwe.

— No ale dlaczego mogliby chcieć przekonać Voldemorta, że Snape go zdradził?

Na to Hermiona nie znalazła odpowiedzi. Harry znów zaczął przesuwać widelcem jedzenie po talerzu. Czuł się pełen, mimo że ledwo co zjadł. Jedzenie go do siebie nie przyciągało. Po raz setny zganił się w myślach za to, że powiedział przyjaciołom, co zaszło w gabinecie Snape’a.

Doceniał to, że próbowali pomóc, ale ich zmartwienie tylko dolewało do czary. Dodatkowo, bez żadnych więcej poszlak na temat treści przepowiedni, i tak nie mogli dojść do niczego konstruktywnego. Harry ostrożnie unikał mówienia im, że Snape przyjaźnił się z jego mamą, ani o tym, że ją kochał. Z jakiegoś powodu nie miał ochoty poruszać tego tematu.

Po tym, jak przez godzinę bezskutecznie próbował dostać się do Dumbledore'a, wrócił do pokoju wspólnego i mimowolnie opowiedział Ronowi i Hermionie wszystko, czego dowiedział się o przepowiedni. Oboje wyglądali na zaskoczonych, ale to Hermiona najszybciej zaczęła rozsądnie spekulować.

— Być może przepowiednia nie mówi o twojej śmierci, a o tym, że zabijesz Sam—Wiesz—Kogo — powiedziała. — I to dlatego szukał cię, kiedy byłeś dzieckiem. Chciał cię zabić, żeby raz na zawsze pozbyć się strachu przed wiszącym nad swoją głową toporem.

W tym rzecz, że to wcale nie czyniło sytuacji ani trochę lepszej. Wręcz przeciwnie — oznaczało to, że Harry będzie musiał zabić go wcześniej. Losy jego i Voldemorta były złączone. Biorąc pod uwagę, jak wiele było obiekcji, gdy chciał, by przyjęli go do Zakonu, Harry był jedynym, kto nie miał pojęcia o przepowiedni. Nikt nie pomyślał, że warto byłoby poinformować go, że jest predestynowany do walki z Voldemortem.

Harry głęboko odetchnął i wrzucił plecak na plecy. Wielu innych uczniów również kierowało się już na zajęcia.

Tym razem Dumbledore nie ucieknie. Unikał Harry’ego znacznie za długo, skrywał przed nim tajemnice, nawet nie odważył się na niego spojrzeć… Harry minął prędko przyjaciół i podbiegł do nauczycielskiego stołu w momencie, gdy Dumbledore właśnie przekraczał drzwi wyjściowe. Ignorując nienawistne spojrzenie, jakie skierował na niego Snape, Harry podbiegł do drzwi, otworzył je i wpadł do korytarza — wąskiego, oświetlonego pochodniami i… całkowicie pustego.

Harry się zatrzymał. Poczuł, że zaczynają go szczypać kąciki oczu. Coś było nie tak, a do tego nikt nie chciał Harry’emu powiedzieć co. Czyżby już umierał i nikt nie chciał mu tego przyznać? Ogarnęło go nagłe przerażenie i poczuł, jak czerwienieją mu policzki. Przestał kontrolować złość.

Miał prawo wiedzieć, co stało się z jego rodzicami, a tym bardziej co miało stać się z nim samym. Dumbledore okłamywał go we wszystkim. Pozwalał Snape’owi mieszkać i uczyć w Hogwarcie pomimo, że był winny śmierci rodziców Harry’ego, pomimo tego, że Snape z radością poświęciłby życie Harry’ego i jego ojca za życie jego matki. Tak chorym, tak złym potrafił być człowiekiem.

Harry nie chciał, by chroniono go jak małe dziecko. Nie potrzebował by Snape — ze wszystkich ludzi! — opiekował nim się jak gdyby Harry nie potrafił sam się obronić. Przetrwał na własną rękę zbyt wiele niebezpieczeństw, by można było go uważać za niedojrzałego albo bezbronnego. Tym, czego potrzebował, była prawda. Potrzebował, by wreszcie powiedziano mu prawdę i pozwolono mu się z nią zmierzyć, zamiast bez pytania układać jego życie za jego plecami. Rozczarowany, Harry udał się na lekcje.

Być może skoro nikt nie chce powiedzieć mu o przepowiedni, przynajmniej wizje coś mu o niej wyjawią.

Chapter 2: Mądrość: O jedną porażkę za mało

Chapter Text

2

Czerwiec 1996

 

— Nie widziałem cię na wczorajszym spotkaniu — powiedział Dumbledore, kiedy Severus położył plik ocenionych SUM—ów na jego biurku. Severus sięgnął do kieszeni i wyjął z niej złożoną kartkę. Ostatnim, czego potrzebował, było zebranie grona pedagogicznego ku pamięci Blacka.

— Byłem zajęty. Proszę, oto lista uczniów, którzy oddali puste pergaminy, albo w ogóle nie stawili się na egzaminy. Panna Johnson z premedytacją ignorowała moje ostrzeżenia na temat jej postawy od samego początku roku. Dotąd nie otrzymałem usprawiedliwienia jej ciągnących się nieobecności. Dziś rano wysłałem sowę do jej rodziców.

Dumbledore otworzył szufladę i wyjął z niej zaklejoną kopertę, na której widniało nazwisko Severusa. W końcu, pomyślał Snape. Dyrektor dopisał na kopercie datę i złożył swój podpis.

— Syriusz był życzliwym człowiekiem i lojalnym przyjacielem, Severusie. Nie pozwól, by przeszła nienawiść zatruła ci serce w świetle jego śmierci.

Severus wyciągnął dłoń, czekając na kopertę. Zdawał sobie sprawę, że musiał wyglądać na zniecierpliwionego, ale tych akurat wakacji wyczekiwał z pragnieniem graniczącym z obsesją — wszyscy ci beznadziejni uczniowie, podejrzani koledzy z pracy, no i oczywiście Potter, który jak zwykle wtykał nos w nie swoją przeszłość. Obcowanie z taką ferajną trudno zaliczyć do przyjemności. Z drugiej strony, ten rok przyniósł ze sobą również kilka pozytywnych niespodzianek. Black wreszcie dostał to, na co zasłużył, minister w końcu choć trochę się opamiętał, a Dumbledore wierzył, że jest na dobrej drodze, by znaleźć potencjalnie przełomową broń w walce z Czarnym Panem.

Choć Severus nieraz oferował mu swoją pomoc, Dumbledore nalegał, że akurat to musi zrobić sam. Snape już go przejrzał. Wiedział, że Dumbledore ufał mu na tyle, by pozwolić Severusowi szpiegować Voldemorta i narażać przy tym życie, ale powierzanie mu prawdziwych kluczowych informacji to już zupełnie inna kwestia.

Dumbledore podał mu kopertę.

— Proszę bardzo, Severusie. W mugolskiej walucie, jak sobie życzyłeś.

Severus skinął głową i podziękował dyrektorowi, który uśmiechnął się i podniósł dłoń.

— Zaczekaj, Severusie. Jest jeszcze coś, co chciałbym z tobą przedyskutować, jeśli ci się nie spieszy.

Po tych słowach Severus już wiedział, co się święci. Kiedy Dumbledore zaczyna rozmowę w ten sposób, najpewniej powie coś, co sprawi, że Severus wpadnie w szał i będzie zmuszony zgodzić się na coś, na co nie miał najmniejszej ochoty. Mimo wszystko Snape posłusznie usiadł i zacisnął zęby, przygotowując się na nieuchronne.

Cisza się przeciągała, podczas gdy Dumbledore inspekcjonował swoją różdżkę z każdej strony, jak gdyby widział ją po raz pierwszy w życiu.

— Harry nie jest już bezpieczny. Nie po tym wszystkim, co zaszło — powiedział w końcu. — Syriusz miał przejąć nad nim opiekę gdyby Ministerstwo oczyściło go z zarzutów, ale jak sam wiesz, los miał inne plany.

Severus nie odpowiedział.

— Kiedy krewni Harry’ego wzięli go do siebie, zapewnili mu najlepszą możliwą ochronę — zrodzoną z ofiary Lily tak wiele lat temu. Voldemort to wie. Rozumie już, jak działa i się jej boi. Z tego powodu Surrey byłoby dla Harry’ego najbezpieczniejszą opcją, ale to nie ataku na dom obawiam się najbardziej. Siła połączenia między ich umysłami nie jest już dla nikogo tajemnicą, a skoro Voldemort już raz użył jej, by zwabić Harry’ego do Ministerstwa, najprawdopodobniej zrobi to raz jeszcze. Odstrasza go teraz zdolność odczuwania Harry’ego, jego emocje, jego czyste serce, więc wciąż się waha, ale nie podda się i nie pozwoli, by coś takiego na długo go powstrzymało. Harry miał wizje, Severusie. We śnie patrzył na świat oczami Voldemorta.

Severus poczuł dreszcz spływający w dół kręgosłupa.

— Tak, wiem to wszystko. To… fenomen.

— Dlatego też Harry musi nauczyć się, jak budować solidne mury wokół swojego umysłu. Sam rozumiesz, że jeśli wycieknie choćby cień informacji o tym, po której stronie leży twoja lojalność, Voldemort nie zawaha się ciebie pozbyć.

Oczywiście, że to wiedział. Idea czyhającej za rogiem śmierci nie była mu obca. Jest pewna granica bólu i desperacji, której człowiek może doświadczyć lub spowodować, jest limit strachu, który może w związku z tym odczuć. Severus przekroczył wszystkie te granice już dawno temu. Nieustanna świadomość czających się na niego niebezpieczeństw była dla niego czymś równie oczywistym jak fakt, że po dniu następuje noc.

Miał tylko nadzieję, że kiedy nadejdzie jego godzina, opuści ten świat z przeświadczeniem, że dał z siebie wszystko, co tylko mógł, że zrobił wszystko, co w jego mocy, by ochronić dziecko Lily.

Jak gdyby czytając w jego myślach, Dumbledore kontynuował:

— Widzisz więc, że Harry musi nauczyć się oklumencji. To konieczność, której nie można dłużej ignorować. Potrzebuję cię żywego.

Słucham?

— Może proszę o zbyt wiele, Severusie, ale…

— Rozumiem, że jedna absolutna porażka to dla ciebie za mało?

Owszem, Severus sporo w swym życiu nagrzeszył. Ale na to akurat nie zasłużył.

— Obawiam się, że nie ma innego wyjścia. Nie możemy zmarnować tego lata — oznajmił spokojnie Dumbledore.

— W takim razie jaki masz plan? Mam jeździć w tę i z powrotem do Surrey, by cieszyć się nieznośnym towarzystwem Pottera i Petunii? Jak często, pozwól, że zapytam? Jak dużą część tygodnia mam poświęcać w imię całej tej twojej farsy?

— Ach, cóż. Czas na dobrą wiadomość.

Ręka. Severus da sobie odciąć rękę — i nogę, a co! — jeśli wiadomość faktycznie okaże się dobra.

— W tym domu nie można czarować. Ministerstwo tylko czeka na znak, by zarejestrować tam magię i sklasyfikować ją jako czary użyte przez nieletnich. Możemy uniknąć tych niepotrzebnych problemów w bardzo prosty sposób. Uznałem, że najlepiej będzie, jeśli to Harry dołączy do ciebie na jakiś czas.

Severus poczuł, jak krew przepływa przez jego organizm, by zgromadzić się w żyle pulsującej nad jego okiem. Jego serce boleśnie podskoczyło i miał wrażenie, że coś rozrywa je na dwie części. Zawał, usłyszał cichy głos z dochodzący z własnego umysłu.

— Ty… Albusie, nie. Nie mogę.

— Spokojnie, Severusie. Poradzisz sobie, przecież pracowałeś z dziećmi przez połowę swojego życia. Jestem pewien, że uda wam się zakopać wojenny topór na miesiąc czy dwa.

— Miesiąc czy dwa — powtórzył ostro Severus.

Dumbledore otworzył usta, ale nie zdążył nic powiedzieć.

— Czy chociaż przyszła ci do tej genialnej głowy myśl, że nie życzę sobie spędzić w towarzystwie jego bezczelności — albo, co gorsza, ciekawości — ani chwili dłużej? Zdążył już naruszyć i całkowicie zbezcześcić moją prywatność. Potter ma swój cudowny dom, do którego powinien wrócić, jestem pewien, że jakoś da radę przeżyć do września, z resztą jak co roku. Nie jestem jego opiekunem ani przyjacielem, toteż nie zamierzam gościć go pod moim dachem!

— Chętnie uczyłbym go sam, Severusie, ale przecież znasz priorytety.

Właśnie że nie znał, ponieważ Dumbledore nigdy nic mu nie mówił. Wiedział jedynie, że szukał czegoś, co teoretycznie miało być ważne. Podsumowując, Dumbledore wybierał się na przygodę, tymczasem Severus ma się bawić w opiekunkę do niewyrodnego dziecka Jamesa Pottera.

Severus potarł skronie próbując odegnać zbliżającą się migrenę. Raz jeszcze znalazł się w sytuacji, w której widział zbliżającą się do własnej szyi gilotynę i zmuszano go, by zgodził się na własne ścięcie. Chciał wykrzyczeć nie, chciał się nie zgodzić, uciec ile sił w nogach, wymachując środkowym palcem w kierunki Dumbledore’a i Pottera — Voldemorta z resztą też.

Problem tkwił w tym, że cała trójka łaziłaby za nim jak bezpańskie, spragnione uwagi szczeniaki, dopóki nie przystałby na wszystkie ich warunki. Gdyby odmówił, szczeniaczki przemieniłyby się w ogromne, trzygłowe psy.

Z ostrymi kłami. I smoczym ogonem.

— Powiedz, Albusie, czy zdajesz sobie sprawę, jakiego rodzaju osobistości zazwyczaj raczą mnie wizytami? Śmierciożercy. Szaleńcy. Pracownicy Ministerstwa, którzy niesamowitym zrządzeniem losu są też zarówno Śmierciożercami, jak i szaleńcami.

— Jestem pewien, że sobie z tym poradzisz, Severusie. Harry nie będzie sprawiał kłopotów, to mogę ci obiecać.

— Ale będzie zadawać pytania, Dumbledore. Pytania, na które nie mam ochoty udzielać odpowiedzi. Czy kiedykolwiek zachowałem się w sposób, który świadczyłby o tym, że lubię zajmować się dziećmi?

W oczach Dumbledore’a pojawiły się wesołe iskierki.

— Ta wasza mała współpraca mogłaby wyjść wam na dobre. Spróbuj porzucić uprzedzenia i zobaczyć go takim, jaki naprawdę jest, mój chłopcze. Jeszcze się zdziwisz.

Pieprz się.

Severus, pokonany, przytaknął, po czym udał się w stronę wyjścia.

— Nie robię tego dla ciebie, Dumbledore.

Dumbledore się zaśmiał.

— I dzięki za to Merlinowi, Severusie!

Chapter 3: Mądrość: Spinner's End

Chapter Text

Harry powoli składał swoje rzeczy i pakował je do kufra. Hermiona uznała, że musi mu w tym pomóc. Harry podejrzewał, że robiła to tylko po to, by mieć go na oku.

— Masz do mnie pisać, Harry — powiedziała z nutą rezerwy w głosie. — Możesz do mnie nawet dzwonić jeśli chcesz. Jeśli dobrze pamiętam, dałam ci mój numer wieki temu.

— Dobra — odpowiedział Harry, wciskając garść skarpet pod złożony płaszcz.

— Harry, no co ty robisz… Rzeczy do prania włóż najpierw do jakiejś torebki, a dopiero potem pakuj je do kufra. Inaczej będziesz musiał prać wszystkie ubrania.

Wyciągnęła dłoń, by wyrwać mu skarpetki z ręki, jednak w porę się opamiętała i zamiast tego użyła różdżki.

— Hermiona, ty to masz jednak łeb! — powiedział Ron, po czym wyjął ze swojego kufra wielką, zwiniętą kupę brudnych ubrań.

Hermiona wywróciła oczami.

— Mogłabym też któregoś dnia wziąć autobus do Surrey, jeśli chcesz. Moglibyśmy się spotkać i, sama nie wiem, pójść na spacer. Rodzice raczej nie powinni mieć nic przeciwko.

Ron spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami.

— Ron oczywiście też mógłby przyjechać — dodała.

Tak, pewnie pomyślał Harry.

Z tym że i tak mi nie wolno, a poza tym proponujesz to tylko dlatego, że według ciebie nie potrafię sam poradzić sobie ze śmiercią Syriusza.

ten sposób. Nie znosił litości. Nie chciał już mieć z tym wszystkim już nic wspólnego i był zmęczony ciągłym odtwarzaniem w głowie nadziei i marzeń, które prysły wraz ze śmiercią Syriusza.

Jak głupi był, że pozwolił sobie uwierzyć, że wreszcie będzie miał prawdziwą rodzinę! Każdy, kto zajmował ważne miejsce w życiu Harry’ego, był nieodłącznie narażony na niebezpieczeństwo. Powinien był wcześniej przejrzeć na oczy i zdusić w sobie płonne nadzieje na coś, co nie miało prawa bytu.

Teraz już wszystko wiedział. Dumbledore wreszcie wyjawił mu całą prawdę — prawdę o przepowiedni, o której dowiedział się ze wspomnień Snape’a, o tym, dlaczego Voldemort tak bardzo pragnął jego śmierci.

— Już czas — powiedział wtedy dyrektor — bym powiedział ci to, czego powinieneś był dowiedzieć się ode mnie lata temu, Harry.

Serce Harry’ego biło ze zdwojonym tempem, kiedy słuchał jego wyjaśnień. Gdy Dumbledore skończył, Harry zdążył stracić całą kontrolę nad emocjami; krzyczał, rzucał rzeczami o ścianę i niszczył wszystko, co było w zasięgu jego rąk, byle tylko wywołać jakąś reakcję, cokolwiek… Ale Dumbledore’a to nie ruszyło.

— Tego lata — kontynuował starzec jak gdyby nigdy nic — nie możemy pozwolić na twój powrót do rodziny. Musisz się przygotować i nauczyć, jak pokonać kogokolwiek, kto spróbuje dostać się do twojego umysłu. Zamieszkasz z profesorem Snapem i tym razem oczekuję od was obu, że potraktujecie lekcje oklumencji poważnie.

Nastąpiła kolejna eksplozja emocji, a kiedy w zasięgu Harry’ego nie było już nic, co mógłby rozbić lub skruszyć, zaakceptował ten kolejny nieprzyjemny zwrot akcji i wyszedł.

Nie odważył się powiedzieć swoim przyjaciołom. Najpierw milczał, bo Dumbledore wspomniał, że najlepiej byłoby zachować całe to przedsięwzięcie w sekrecie. Potem milczał, bo sam nie wiedział, w jaki sposób miałby im to przekazać. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak niby miał oznajmić Ronowi i Hermionie, że całe lato spędzi w towarzystwie Snape’a.

Co więcej, zmartwienie jego przyjaciół tylko by się potroiło, gdyby wiedzieli, co go czekało.

— Wyjaśnij mi raz jeszcze, dlaczego nie jedziesz pociągiem, jak my? — zapytał Ron, podnosząc parę czerwonych bokserek.

— Boże drogi! — Hermiona odwróciła się do Rona plecami i zaczęła wyjmować spod łóżka podręczniki Harry’ego.

— Dumbledore chce ze mną porozmawiać na osobności. Wiecie przecież, jak jest. — Rzucił Hermionie sweter otrzymując od niej zabijające spojrzenie. — Pewnie pojadę kolejnym pociągiem.

— Moim zdaniem masz nawet fajnie — uznał Ron. — Skoro nikogo nie ma, możesz sam pójść do Hogsmeade, nie?

Harry wzruszył ramionami.

— Sam nie wiem…

— A jeśli pójdziesz tam po północy, przekonasz się na własne oczy, czy plotki o Rosmercie mają w sobie coś z prawdy.

— A ty znowu o tym! — jęknął Harry.

— Nigdy nic nie wiadomo!

— Co wy za durnoty znowu gadacie? — zapytała Hermiona. Złożyła długi gryfoński szal i podała go Harry’emu.

— Według Rona po północy Rosmerta podaje drinki nago — wyjaśnił Harry. — Twierdzi tak, bo powiedzieli mu o tym Fred i George.

— Bardzo rzetelne źródło informacji — powiedziała Hermiona. Otarła pot z czoła i wstała. — Na nieszczęście dla ciebie, Ron, Harry ma w głowie wystarczająco rozumu, by wiedzieć, że nie powinien wymykać się samemu po północy. Mam rację, Harry?

— Ależ oczywiście — zapewnił ją.

— I nigdy nie poszedłby do Hogsmeade bez nas — kontynuowała.

— Nigdy, przenigdy — obiecał Harry.

Zdjąwszy ten problem z głowy, Hermiona wyszła, by przygotować się na pożegnalną ucztę.

***

Spotkali się ponownie przy portrecie Grubej Damy i razem zeszli do Wielkiej Sali. Jedzenie było przepyszne i Harry próbował wcisnąć w siebie ile tylko mógł, nie przestając nawet kiedy miał wrażenie, że jego brzuch zaraz wybuchnie. Skoro Dursleyom zdarzało się nie dawać mu okruszka przed kilka dni z rzędu, aż strach pomyśleć, co zrobi Snape. Lepiej najeść się do pełna póki jeszcze może.

Zaniepokojony, zaczął się zastanawiać w jakim domu mieszka Snape. Na myśl przyszedł mu mroczny, podupadły zamek, pełen pająków, duchów i nietoperzy. Druga, niestety bardziej realistyczna wizja, przedstawiała Harry’ego zamkniętego w kolejnej komórce — małej, ciasnej, wilgotnej. Żeby wyjść, Harry musi wyrecytować z pamięci cały tom Eliksirów dla zaawansowanych. Harry skrzywił się i wlepił wzrok w talerz.

— Nikt go nie zatruł, przynajmniej nie tym razem. — Luna wskazała jego talerz. Jakiś czas temu porzuciła stół Krukonów na rzecz siedzenia z Harrym i jego przyjaciółmi. Jak dotąd, żaden z prefektów tego nie zauważył. — Wiesz, że czasami dyrektor każe skrzatom dodawać różne rzeczy do posiłków i patrzy, jak uczniowie reagują?

Harry pokręcił głową.

— Wiesz co, Luna, chyba i tak zjadłem już za dużo.

Luna wzruszyła ramionami i wróciła do jedzenia. Harry parsknął w myślach.

A co jeśli tym razem Snape naprawdę zamierzał go torturować? Facet od zawsze pałał do Harry’ego nienawiścią, a teraz wreszcie mógł wyżyć się na nim poza radarem Dumbledore’a. Harry wciąż miał do niego wiele pytań. Choć w zasadzie jeśli Snape rzeczywiście był kiedyś z matką Harry’ego, chłopak sam już nie był pewien, czy chce o tym wiedzieć

— Panie Potter, na słówko.

Wyrwany z zamyślenia, Harry podskoczył z ławki i jego oczom ukazała się wysoka sylwetka stojącego tuż za nim Snape’a, patrzącego na niego znad wielkiego nosa. Snape odwrócił się i szybkim krokiem ruszył w kierunku wyjścia. Ron spojrzał na Harry’ego ze współczuciem. Harry wytarł usta i podążył za nauczycielem.

Snape zatrzymał się przy schodach na zewnątrz Wielkiej Sali.

— Opuszczamy zamek jutro o drugiej — oznajmił zimno. — O tej porze masz mieć wszystko już dawno spakowane. Nawet nie myśl, żeby się spóźnić, albo gorzko tego pożałujesz. Nie będę słuchać żadnych wymówek. — Jego spojrzenie obiecywało bolesną śmierć. — Będziesz na mnie czekać przy wejściu do gabinetu dyrektora o pierwszej trzydzieści. Jeśli ktokolwiek zapyta…

— Wiem, nie jestem głupi — przerwał mu Harry.

— Jeśli ktokolwiek zapyta, czekasz na spotkanie z dyrektorem w sprawie ocen. Dziesięć punktów od Gryffindoru za impertynencję. Wierzę, że jeszcze nie ogłoszono wyników rywalizacji o Puchar Domów. — Snape patrzył na Harry’ego z wyraźnie widocznym niezadowoleniem. — Do rzeczy, Potter, czy zostawiłeś u swoich krewnych cokolwiek, co chcesz mieć ze sobą w wakacje?

Harry pokręcił głową, ale Snape wyglądał na przekonanego.

— No to zastanów się jeszcze raz, bo mylisz się, jeśli uważasz, że będę aportował się tam i z powrotem ilekroć przypomni ci się, że czegoś potrzebujesz. Jutro będziesz miał jedyną szansę, by odwiedzić Surrey zanim dotrzemy do mojego domu. Kolejna czeka cię dopiero we wrześniu, nawet jeśli przypomni ci się, że coś jednak zostawiłeś.

Harry przełknął, by pozbyć się gorzkiego smaku w ustach, po czym zacisnął zęby.

— Proszę się o mnie nie martwić, profesorze. Wszystko już spakowałem i nie mogę się doczekać mieszkania razem z panem.

Harry doskonale wiedział, że myśl o byciu jego współlokatorem odrzucała Snape’a w takim samym stopniu, co jego. Mężczyzna wygiął wargi z obrzydzeniem i, odebrawszy Gryffindorowi kolejne dziesięć punktów, odszedł.

Kiedy kolacja dobiegła końca, Harry i Ron usiedli, by rozegrać ostatnią w tym roku partię szachów. Harry przegrał i walnął czołem w szachownicę. Królowa podniosła swój miniaturowy miecz i usiłowała przekłuć nim jego ucho, by go odgonić. Hermiona leżała na kanapie, na której zasnęła w połowie czytania jakiejś mugolskiej powieści.

Harry przygotował się w myślach na rozmowę z Ronem, która zapewne miała zaraz nadejść — pewnie znowu próby nawiązania do Syriusza, pytania o to, jak zamierzał przetrwać lato. Ron uwielbiał słuchać zabawnych historyjek z udziałem Dudleya. Harry się nimi dzielił, ale te najgorsze zostawiał dla siebie. We wrześniu tego roku natomiast nie będzie miał dla Rona żadnych nowych opowieści, choć Snape mógł okazać się równie złym współlokatorem, co Dursleyowie.

Co jakiś czas w jego myślach pojawiała się obietnica Syriusza, że kiedyś razem zamieszkają. Gdyby tylko Harry był wtedy trochę mądrzejszy, gdyby tylko potrafił odróżnić wizje zesłane przez Voldemorta od rzeczywistości, gdyby bardziej przykładał się do nauki oklumencji… Syriusz byłby dziś żywy.

Mimo poczucia winy, Harry czasami nie potrafił powstrzymać się od winienia nie tylko siebie, ale też Syriusza za to, co się stało. Odpowiadał za to tak samo, jak Harry. Myślał o Stworku, o matce Syriusza, o tym, że Syriusz powinien był zostać na Grimmauld Place, gdzie chroniły go tarcze i zaklęcia, o tym, że zamiast posłuchać ostrzeżeń Syriusz i tak się stamtąd wymknął.

Kiedy Ron posprzątał pionki z szachownicy w milczącym zrozumieniu, Harry wstał, życzył mu dobrej nocy i udał się do łóżka.

***

Pokój wspólny od samego rana był zatłoczony i głośny. Jako że do odjazdu Hogwart Ekspresu zostało już tylko kilka godzin, wszyscy spieszyli się i dopakowywali rzeczy na ostatnią chwilę. Niektórzy dawali sobie pożegnalne prezenty, inni szukali książek i ubrań, o których zgubieniu do tej pory nawet nie zdawali sobie sprawy.

Ron, na przykład, nie mógł znaleźć jednej pary butów, więc wywalił wszystko ze swojego kufra, by zaraz włożyć je tam z powrotem, tym razem w formie wielkiej, skłębionej kupy. Dean wziął na siebie zadanie kierowania młodszych uczniów do wolnych siedzeń, by ominąć harmidru przy odjeździe. Luna obnosiła po zamku olbrzymią ilość najnowszego Żonglera, najwyraźniej mając nadzieję, że uda jej się parę sprzedać, aż jakimś sposobem znalazła się w wieży Gryfonów.

Harry zaś obserwował z boku narastającą panikę, zafascynowany tym, jak łatwo ludzie wpadają w popłoch, podczas gdy on sam nawet nie wstał jeszcze z łóżka. Tej nocy dobrze mu się spało, ale i tak nie czuł się wypoczęty. Był do tego stopnia rozkojarzony, że nawet nie zauważył, jak Luna usiadła koło niego i położyła mu na brzuchu egzemplarz Żonglera, poklepując go dwa razy.

— Proszę. Dla ciebie w gratisie.

Harry tępo przerzucił stronę i przeczytał nagłówek: Starożytne runy przybyły z kosmosu! Oto co twierdzą mugolscy naukowcy. Jak sekret wyszedł na jaw? Chłopak spróbował wzbudzić w sobie wdzięczność i posłał w stronę Luny wymuszony uśmiech.

— Dzięki, Luna. Na pewno będzie… interesujące.

— Nie musisz zmuszać się do polubienia Żonglera. W odpowiednim czasie na pewno sam znajdzie drogę do twojego serca. Miłych wakacji, Harry!

W podskokach opuściła gryfońskie dormitorium, pozostawiając ziewającego i zbitego z tropu Harry’ego samemu sobie.

Ron walnął go lekko w bok głowy.

— A ty co, budzisz się wreszcie, czy nie?

Harry potarł twarz i leniwie podniósł się do pozycji siedzącej. Czegóż by nie dał, żeby zostać w Hogwarcie chociaż dzień dłużej… Zganił się w myślach. Uciekanie przed tym, co nieuniknione nic nie da.

— Wstawaj! — Ron walnął go znowu. W odpowiedzi Harry przywalił mu pięścią w żebra. Chwilę później siłowali się na jego łóżku i przestali dopiero, kiedy Ron spacyfikował Harry’ego przyduszając go poduszką.

— Nie da się być bardziej dziecinnym od was dwóch — uznała Hermiona, gdy przeszła przez drzwi.

— Żebyś się nie zdziwiła — zaśmiał się Ron, a ona przewróciła oczami.

Harry odprowadził ich do Wielkiej Sali. Zanim odeszli, Hermiona przytuliła go mocno i pocałowała go lekko w policzek, na co Ron skrzywił się i odwrócił wzrok. Harry obiecał, że będzie pisał do nich przynajmniej raz w tygodniu, bo wiedział, że chcieli coś takiego usłyszeć i zapewnił, że wszystko będzie dobrze.

Kiedy tak patrzył, jak wychodzą z zamku i odwożą ich ciężkie wozy ciągnięte przez testrale, nagle poczuł się samotny, okropnie samotny i pusty, jak gdyby szczęście nie miało prawa nigdy więcej zagościć w jego duszy.

Żeby przekonać samego siebie, że tak nie jest, wyciągnął różdżkę i przywołał Patronusa, myśląc o swoich rodzicach. Srebrny jeleń wyłonił się z czubka różdżki i pobiegł, by niedługo potem zniknąć w cieniu lasu.

Harry poczuł ulgę. Jeśli wciąż potrafił przywołać z głębi siebie przynajmniej trochę szczęścia, nie był z niego jeszcze aż tak beznadziejny przypadek. Jeleń powrócił do Harry’ego i szturchnął głową dłoń chłopaka, domagając się pieszczot. Jego dotyk wydawał się nie do końca rzeczywisty i przywodził na myśl wodę, a nie prawdziwe ciało. Palce Harry’ego prześlizgiwały się przez nietypową substancję.

Z ciężkim sercem wrócił do zamku i udał się po kufer, siłując się z nim po schodach, by przytaszczyć go pod gabinet dyrektora. Kiedy tam dotarł, usiadł na kufrze i zaczął czekać na Snape’a, co i raz rytmicznie bębniąc różdżką w kolano.

Może Snape faktycznie był wampirem, pomyślał Harry przypominając sobie jego ziemistą cerę. Być może mieszkał w lochu w towarzystwie martwych ciał, które magazynował w głębokich lodówkach i z których spijał po nocach krew. Harry’ego pewnie też zamknie w jakiejś celi i każe mu patrzeć, jak lata w kółko w swej nietoperzej formie, podskubując co chwilę swoje ofiary, zanim wreszcie je zje...

Harry zadrżał. Nie był pewien, czy zdołałby przetrwać całe lato nie pijąc niczego poza ludzką krwią.

— Potter.

Harry podniósł wzrok.

— Em…

Snape podniósł na to brew.

— Emm… A, no tak. Dzień dobry.

— Pozwalam sobie być innego zdania.

Wyglądało na to, że Snape był w jeszcze gorszym humorze niż zwykle.

— Użyjemy kominka podłączonego do sieci Fiuu, który znajduje się u dyrektora. Przedostaniemy się nim w miejsce nieopodal mojego domu. Kiedy już tam będziemy, masz się nie wychylać i nie zwracać na siebie żadnej niepotrzebnej uwagi. Jeśli nie będziesz posłuszny, czekają cię bardzo nieprzyjemne konsekwencje. Czy wyraziłem się jasno, Potter?

Snape wycelował w niego różdżkę. Harry nie zdążył zrobić uniku. Zaklęcie trafiło i uderzył w podłogę. Oszołomiony, rozejrzał się, aż zorientował się, że celem zaklęcia nie był on sam, tylko jego kufer, który teraz był miniaturowy. Harry go podniósł i schował do tylnej kieszeni.

Snape przyglądał się jego poczynaniom. Harry uniknął jego spojrzenia i wstał z ziemi. Dumbledore przywitał ich wesoło ze swojego rozłożystego fotela. Zarówno Harry, jak i Snape, odpowiedzieli tylko ponurym spojrzeniem. Dumbledore wziął Snape’a na jeszcze jedno słowo . Choć Harry próbował, nie był w stanie usłyszeć, o czym rozmawiają.

— Jestem pewien, że jakoś się dogadacie.

— Niewątpliwie — odpowiedział Snape. — Mam nadzieję, że wakacje okażą się dla ciebie spokojniejsze, niż planujesz, Albusie.

Powiedziawszy te zagadkowe słowa, Snape aktywował Fiuu.

— Nie mam całego dnia, Potter — wypluł.

Harry spojrzał z błaganiem w oczach na Dumbledore’a, ale podszedł do Snape’a, zamiatając stopami po dywanie. Nawet kolejna konfrontacja z Voldemortem byłaby mniej okropna, pomyślał, kiedy Snape chwycił w dłoń jego nadgarstek i ścisnął.

— Gotowy?

Harry potaknął.

— Gospoda pod Lisem — powiedział Snape i nagle gabinet zawirował.

Wylądowali w pełnym popiołu kominku w niewielkim pubie. Snape puścił dłoń Harry’ego najszybciej, jak tylko mógł. Harry wytarł palce w koszulkę, jakby chciał zetrzeć z nich wspomnienie dotyku znienawidzonego profesora. Podniósł głowę i rozejrzał się wokół. Gospoda pod Lisem była tradycyjną piwiarnią, wypełnioną smrodem dymu i potu. Wzdłuż baru stało sześć kraników z piwem, a po pomieszczeniu porozstawiane były stojące na obskurnych kafelkach małe stoliki.

— O, Severus! — przywitał się jakiś człowiek, podnosząc kufel z piwem. — Wieki cię tu nie widziałem! Ej, a co to za chłopaczyna? Od kiedy ściągasz ich na nauczanie domowe?

Harry pochylił głowę w nadziei, że nikt nie zauważy jego blizny. Mijając mężczyznę, Snape raczył go spojrzeniem obiecującym śmierć. Popchnął Harry’ego w kierunku drzwi i zanim chłopak się obejrzał, już stali na zewnątrz. Znajdowali się w ciemnym zaułku podejrzanie wyglądającej uliczki, po której obu stronach ciągnęły się rzędy identycznie wyglądających domów. Harry był ciekaw, czy byli daleko od centralnego Londynu, w razie gdyby chciał uciec od Snape’a.

— Za mną — rzucił Snape.

Tak też Harry zrobił. Mgła unosząca się w powietrzu i błoto okrywające chodnik budziły w nim poczucie niepokoju. Szaty Snape’a ciągnęły się po ziemi, ich krawędzie zdążyły już nasiąknąć wodą. Z każdym krokiem buty ich obu chlupotały stykając się z błotem.

Deszcz pewnie dopiero niedawno przestał padać, uznał Harry, bo w powietrzu unosił się silny, wilgotnawy zapach. Tabliczka na murze po jego lewej stronie oznajmiała: Spinner’s End.

— Gdzie my właściwie jesteśmy? — zapytał.

— Bozia oczu nie dała? Przeczytaj, to się dowiesz.

— Chodzi mi o to, gdzie dokładnie.

Snape spojrzał na niego cierpko.

— W północnej Anglii.

— Aha. Czyli to tutaj spędza pan wakacje?

— Zazwyczaj.

— Nie wiedziałem, że ma pan swój własny dom — przyznał Harry. Wcisnął ręce w kieszenie swetra, by je ogrzać.

— A więc przypuszczałeś, że jestem kloszardem?

— Klo...czym? — Harry podniósł brwi aż po grzywkę.

— Bezdomnym, Potter.

— A, to nie. Nie, po prostu sądziłem, że mieszka pan w Hogwarcie na stałe.

Bo i tak nie wydaje się pan mieć życia towarzyskiego , prawie dodał.

Snape nie zaszczycił go odpowiedzią.

Nagle do głowy Harry’ego przyszło coś przerażającego.

— Mieszka pan sam, prawda? — Jeśli Snape miał żonę i Harry będzie musiał mieszkać razem z ich dwójką, wyprowadzi się od nich i sam zostanie koszerdem.

— Od dzisiaj już nie, Potter, to chyba oczywiste.

Ach. Racja. Mimo, że był przyzwyczajony do czucia się niemile widzianym, Harry nie potrafił powstrzymać uczucia niezręczności, które go przytłoczyło. Snape go nienawidził, to było jaśniejsze niż słońce, a i Harry odpłacał mu pięknym za nadobne.

Ciotka Petunia przynajmniej nie wdzierała się w jego mózg i nie przeglądała jego myśli. W Surrey miał pewność, że jeśli będzie siedział cicho i nie rzucał się w oczy przez większość dnia, w zamian dostanie trochę spokoju. Ale ze Snapem pewnie nie będzie tak łatwo. Harry nie miał pojęcia, czego się po nim spodziewać.

Zatrzymali się naprzeciw starego ceglanego domu. Snape przeszedł przez niewielkie podwórko i wyjął plik kluczy. Kiedy tylko otworzył drzwi, Harry’ego uderzył zapach stęchlizny. Harry wywnioskował, że od dawna nikogo tu nie było.

Snape przytrzymał przed nim otwarte na oścież drzwi i chłopak wszedł do środka. Jego oczom ukazał się niewielki salon. Snape, jak tylko wszedł, podwinął wszystkie rolety, wpuszczając do środka światło, które podkreśliło chmurę kurzu unoszącą się w pomieszczeniu. Ściany były szczelnie pokryte krzywymi półkami na książki. Większość tomów była chaotycznie poutykana. Brudnawa, nadgryziona zębem czasu kanapa, stary fotel i chwiejący się stół stały naprzeciw zakurzonego kominka.

— Zostań tu — rozkazał Snape, po czym zniknął za jednymi z drzwi.

Harry posłuchał się, rozglądając się z ciekawością. W domu nie było głównego korytarza, ale wokół salonu znajdowały się trzy pary drzwi. Za pierwszymi znajdowały się wąskie schody, którymi Snape wszedł na górę. Drugie były zamknięte, zaś trzecie prowadziły do kuchni.

Kuchnia była jeszcze mniejsza od salonu. W jej rogu stał stół w towarzystwie dwóch krzeseł połączonych srebrnymi nitkami pajęczyny. Harry westchnął z ulgą na widok lodówki, jednak kiedy ją otworzył, okazało się, że była zupełnie pusta.

Przeszabrował też wszystkie szafki, znajdując talerze, szklanki, kilka garnków i patelni, a także puste opakowanie po biszkoptach. Wyjął je i wyrzucił do kosza na śmieci, który znalazł pod zlewem, sprawdził, czy z kranu leci woda, poszukał ostrych noży — na wszelki wypadek — i schylił się, by zobaczyć, co znajdowało się w najniższej szufladzie — stary zestaw do szycia i mały woreczek z guzikami.

— Skończyłeś już wkładać nos w nie swoje sprawy, Potter? — Snape stał przy wejściu, trzymając na ramieniu ubrudzony płaszcz, podczas gdy rozpinał pierwsze guziki szaty. Machnął ręką i szuflada gwałtownie się zamknęła. Harry w ostatniej chwili zdążył zabrać palce.

— Niebawem nastawię pralkę, w której będą tylko i wyłącznie moje ubrania. Możesz uprać swoje kiedy wyjmę swoje. Miej na uwadze, że jeśli cokolwiek zostawisz, spalę.

— Spoko, chętnie pochodzę sobie nago.

Zanim się obejrzał, Snape już stał przy nim i chwytał go za koszulę. Harry czuł na twarzy jego oddech. Kuchenny blat wbijał mu się w plecy.

— Powiem to tylko raz, ty nieznośny bachorze, a ty będziesz uważnie słuchał. To nie jest Hogwart ani twój ukochany Gryffindor, w którym nikt nie zawracał sobie głowy uczeniem cię szacunku do przełożonych. Dumbledore nie może cię tutaj chronić, więc dla własnego dobra, zachowuj się. Nie będziesz mi pyskował, nie będziesz się odszczekiwał, i, póki tutaj mieszkasz, masz…

— Udawać że nie istnieję. Wiem.

Snape zamilkł.

— Coś jeszcze, profesorze?

Snape puścił koszulę Harry’ego i się cofnął.

— Lunch będziemy jeść zawsze o trzynastej, a kolację o dwudziestej. Spóźnij się, a nic nie dostaniesz. Między osiemnastą a dziewiętnastą będę cię uczył oklumencji. Codziennie przed lekcjami masz ćwiczyć zamykanie umysłu. Jeśli zaniedbasz ten obowiązek, wyrzucę cię stąd i będziesz spał na ulicy. Pamiętaj, że nie wolno ci wychodzić z domu beze mnie, ani dotykać żadnych moich rzeczy bez mojego pozwolenia. Jeśli to zrobisz, dowiem się.

Harry wzruszył ramionami.

— A teraz chodź.

Wspięli się po schodach, które trzeszczały głośno przy każdym kroku, prowadząc ich do niewielkiego korytarza, przy którym znajdowały się kolejne trzy pary drzwi.

Snape otworzył pierwsze z nich i wpuścił Harry’ego do środka. Pokój był ciemny i dość pusty, nie licząc pojedynczego łóżka i stolika nocnego ustawionych przy przeciwległej ścianie.

Do ściany przymocowano dwie półki, ale nie leżały na nich książki ani żadne inne rzeczy. Obok łóżka stała też zepsuta komoda z przekrzywionymi szufladami. Zasłony na oknie były podarte. Harry był ciekaw, czy to był kiedyś pokój Snape’a. Być może mieszkał tu za dziecka — z pewnością od wielu lat nikt go nie używał.

Harry wyjął z kieszeni zmniejszony kufer i przywrócił go do normalnych rozmiarów. Snape przez chwilę rozglądał się po pokoju w zastanowieniu.

— Łazienka znajduje się na drugim końcu korytarza. Drugie drzwi prowadzą do mojej sypialni. Od razu uprzedzam, że nie masz tam prawa wstępu, nawet w celu zaspokojenia swej dziecinnej ciekawości. Rozumiesz, Potter?

— Tak.

— Tak, proszę pana.

— Tak, proszę pana .

— Wspaniale.

Harry usłyszał trzaśnięcie drzwi i został sam w pokoju. Zdjął okulary z nosa, opadł na łóżko i odetchnął. Wspaniale.

Chapter 4: Mądrość: Gość w dom

Chapter Text

Harry leniwie potarł oczy. Promienie porannego słońca prześwitywały przez cienki materiał firanek i, choć pokój wciąż był przyciemniony, światło było wystarczająco jasne, by go obudzić. Przeciągnął się i ziewnął, przekręcił się na brzuch i podrapał po karku.

Zegar stojący na stoliku nocnym wybijał ósmą. Było dość wcześnie, ale przyzwyczajony do hogwardzkiego planu dnia, Harry nie chciało się więcej spać.

Mając za sobą pierwszy dzień pod jednym dachem ze Snapem, doszedł do wniosku, że wcale nie było tak źle, jak się wcześniej obawiał. Po tym, jak oprowadził go po domu, Snape zostawił go samego i zamknął się w swojej sypialni aż do kolacji.

— Lekcje rozpoczną się jutro — poinformował go Snape teraz znad talerza. — Sugeruję, byś zaczął oczyszczać swój umysł każdego wieczoru przed pójściem spać. To ma być twój nowy wakacyjny nawyk.

Harry próbował, ale najróżniejsze myśli wciąż kłębiły mu się w głowie i nie pozwalały się skupić, tak samo, jak w Hogwarcie. Wyobrażał sobie na przykład, jak rozczarowany musiał być Dudley, kiedy dowiedział się, że w tym roku Harry nie wracał na wakacje do Surrey. Bez niego Dudley nie będzie miał na kim się wyżywać.

Przynajmniej wujek Vernon będzie z tego powodu szczęśliwy. Zniknie główny powód jego krzyku, nie będzie musiał znosić widoku sów i różdżek w byłej zapasowej sypialni Dudleya. Bez Harry’ego, Dursleyowie będą mogli nareszcie oświadczyć, że znowu są całkowicie normalni, a ciotka Petunia będzie miała o jedną niechcianą głowę do wykarmienia mniej.

Na myśl o jedzeniu, brzuch Harry’ego zaburczał. Dokonawszy porannej ablucji, zszedł na palcach do kuchni, orientując się, że Snape jeszcze nie wstał. Lodówka nadal świeciła pustkami, więc Harry nalał sobie trochę wody i wrócił na górę.

Przekopał zawartość kufra, aż znalazł kilka czerstwych już biszkoptów, które dostał od Hermiony tydzień wcześniej. Wziął ciastka ze sobą i pochrupując je, zaczął zwiedzać dom.

Nacisnął klamkę trzecich drzwi w salonie — wciąż były zamknięte.

Alohomora — spróbował.

Nic.

Dissendium.

Nadal nic.

Przyłożył oko do zamka, ale po drugiej stronie było zbyt ciemno, by był w stanie cokolwiek dostrzec. Przerzucając się na książki, Harry zdjął z jednej z półek obszerny tom i przeczytał:

Polowanie na wilkołaki.

Otworzył księgę na losowej stronie.

Choć humanoidalne z dala od światła księżyca i pomiędzy jego cyklami, wilkołaki diametralnie różnią się od ludzi. Te zdziczałe bestie, podobnie jak inne śmiercionośne monstra, posiadają znacznie węższe spektrum emocjonalne od rasy ludzkiej. Faktem pozostaje, że mimo braku zdolności odczuwania niektórych emocji, wilkołaki potrafią doskonale je pozorować.

Harry ze zirytowaniem zamknął książkę. Kolejne tomy, które otworzył, traktowały głównie o eliksirach, chociaż znalazł też parę o historii i psychologii. Te, które mówiły o czarnej magii, po otwarciu miały same puste strony, albo wcale nie dało się ich otworzyć.

Cicho podkradłszy się do pokoju Snape’a, Harry powoli przekręcił gałkę i zajrzał do środka. Snape wciąż spał na brzuchu, z twarzą schowaną pod wielką poduszką. Do połowy przykrywał go koc, a szara koszula nocna podciągnęła się, by odsłonić jedną owłosioną nogę.

Harry popchnął drzwi, by szerzej się otwarły. Jego oczom ukazało się drewniane biurko. Być może to tutaj trzyma klucz do zamkniętych drzwi, pomyślał. Podniósł różdżkę.

Accio klucze — wyszeptał.

Naraz rozległo się w wielu miejscach stukanie i brzdęknięcia. Szuflady się otworzyły, długopisy i inne rzeczy powylatywały na podłogę, turlając się po pokoju. Różne klucze z biurka i stolików zerwały się z miejsca i przyfrunęły do Harry’ego. Chłopak rozpoznał najbardziej zardzewiały z nich. To tym Snape otworzył wczoraj wejście do domu. Oprócz niego, Harry trzymał w dłoniach mnóstwo kluczy od bagażu, duży, pozłacany klucz, który wyglądał na fałszywkę, breloczek z herbem Hogwartu, dwa pliki zardzewiałych kluczy oraz jeden z małymi, które wyglądały, jakby pasowały do szafek lub szuflad.

— Ale ekstra! — wyszeptał Harry.

— Ale ekstra — powtórzył Snape. Siedział teraz na łóżku i jedynym, co zdradzało, że dopiero co się obudził, były jego poczochrane włosy.

— Yy… Dzień dobry? — spróbował Harry.

— Ten dzień nie jest dobry, Potter.

Snape pozbył się koca i podszedł do Harry’ego. Wyrwał mu z rąk klucze.

— Nie pozwalam nikomu na takie zachowanie, nie myśl więc, że tobie ujdzie na sucho. Nie wiem, za jak mądrego się uważasz, ale mogę cię zapewnić, że jesteś znacznie głupszy, niż ci się wydaje. Zapewniam cię, wystawianie mojej cierpliwości na próbę nie przyniesie ci żadnych korzyści. W tą grę ze mną nie wygrasz. Po raz ostatni, Potter: zachowuj się.

Harry niemal wyczuwał w głosie Snape’a błaganie. Znów zaburczało mu w brzuchu.

— Lodówka nie działa, a szafki są puste. Pod zlewem znalazłem puszkę śledzi, ale jest starsza ode mnie — powiedział. — Jest pan na diecie, czy jak? Mam parę biszkoptów, ale powoli mi się kończą. Ma pan ochotę?

Wyciągnął w jego kierunku rękę z pudełkiem, na co Snape spojrzał na niego tak, jakby patrzył na wyjątkowo obrzydliwego karalucha.

Harry wzruszył ramionami, a Snape rzucił odebrane mu klucze na łóżko i podszedł do szafy.

— Zamknij za sobą te cholerne drzwi i idź się przebrać. Sklep jest jakieś dwadzieścia minut drogi stąd, wolałbym uniknąć odwiedzania go w godzinach szczytu. Potrafisz rzucić zaklęcie ukrywające na tą swoją ohydną bliznę?

— Tak, raczej tak.

Harry nienawidził komentarzy na temat blizny. Odruchowo wygładził grzywkę, zamknął drzwi i poszedł się przebrać.

***

Sklep był znacznie dalej, niż twierdził Snape i w dużym stopniu przypominał podmiejski market w Little Whinging. Kiedy weszli do środka, Harry i Snape chwycili jednocześnie za ten sam koszyk i przez dobre kilkanaście sekund milcząco walczyli o niego próbując wyrwać go sobie z rąk. Snape wygrał i z szydzącym uśmieszkiem patrzył, jak Harry brał inny koszyk.

Kiedy już się rozdzielili, Harry zorientował się, że w zasadzie nie wie, co kupić. Nie miał przy sobie żadnych pieniędzy i nie był pewien, czy Snape zgodziłby mu się trochę pożyczyć. W przypływie brawury wszedł w alejkę ze słodyczami, skąd wziął pudełko płatków śniadaniowych i nowe opakowanie biszkoptów.

Kiedy tak plątał się między stojakiem z gumami do żucia a dużymi lodówkami, jego uwagę przykuła półka z gazetami. Zbliżył się do niej, przesuwając wzrokiem po mugolskich miesięcznikach kulinarnych, gazetach o modzie, dziennikach informacyjnych i, na samym końcu, czasopismach z pornografią. Patrzył na nie przez chwilę, aż zdecydował wrócić do słodyczy.

Spotkał się ze Snapem przy kasie, gdzie zauważył, że ten zrobił znacznie praktyczniejsze zakupy. W koszyku meżczyzny leżało mięso, makaron, mleko, jajka i różne warzywa.

Niepewnie, Harry postawił na kasie swój własny koszyk. Zadziwiająco, Snape nie powiedział na to ani złego słowa. Kiedy wrócili do domu, Harry pomógł mu powkładać wszystkie zakupy do szafek.

— Pański salon tonie w kurzu — oznajmił Harry, kiedy balansował na czubku palców, by dosięgnąć do szafki nad zlewem. — Tyle tu książek i innych rzeczy, trzeba coś z tym zrobić, bo zalęgną się termity. Tak kiedyś było z pokojem mojego kuzyna.

Snape nie odpowiedział.

— Nie obchodzi pana, że pana dom jest zasyfiony? — nacisnął Harry z celową goryczą w głosie. To miejsce przypominało mu azyl. Mały i mroczny, ale wciąż azyl.

— Czy pana rodzice żyją? — Dlaczego w ogóle o to zapytał?

— Nie.

— Och.

Harry przypomniał sobie wspomnienie, które widział kiedyś w umyśle Snape’a. Płaczące dziecko skulone w kącie, słuchające krzyczących na siebie rodziców.

— To tak jak moi — powiedział, ale Snape się nie zaśmiał.

Zrobili zupę. Była okropna, mimo to zjedli ją w milczeniu. Niedługo potem Snape udał się do swojego pokoju, polecając Harry’emu, by zrobił to samo.

Harry zmył naczynia i sprzątnął ze stołu, próbując jednocześnie oczyścić swój umysł. Blizna nie bolała go od feralnego starcia w Ministerstwie, ale zdawał sobie sprawę, że pulsujący ból wróci, kiedy Voldemort znów zacznie odczuwać w związku z czymś złość.

Biorąc pod uwagę zbliżającą się lekcję oklumencji, pewnie nie powinien akurat teraz myśleć o tym, co zaszło w Ministerstwie. Takie myśli zawsze prowadziły do Syriusza. Nieważne — Snape i tak prędzej czy później zobaczy wszystkie jego najgorsze wspomnienia.

Harry nie miał w tej sprawie nic do gadania. Szansa, że uda mu się zablokować atak Snape’a, mistrza legilimencji, była równa zeru.

Harry umył ręce i zamknął się w swojej sypialni. Mimo najszczerszych chęci, nie był w stanie się skoncentrować, więc, by powstrzymać niechciany natłok myśli, poszedł spać.

***

Głośne uderzenie w drzwi do jego pokoju sprawiło, że Harry podskoczył do pozycji siedzącej.

— Potter! — krzyknął Snape.

— Już! Minuta! — Harry podbiegł do drzwi, wciąż zamroczony snem, i walnął głową prosto w klatkę piersiową mężczyzny.

Cofnął się od razu z zawstydzeniem i podniósł wzrok, przybierając, miał nadzieję, neutralny wyraz twarzy. Zanim zdołał coś powiedzieć, Snape zszedł już na dolne piętro. Cóż. Harry znowu zrobił z siebie głupka.

Harry poszedł w ślady Snape’a i zszedł na dół z różdżką w dłoni. Kiedy dotarli do salonu, Snape odwrócił się w jego stronę.

— Choć oczywiście po raz kolejny zdecydowałeś się całkowicie zignorować moje instrukcje dotyczące oczyszczania umysłu,d yrektor życzy sobie, byśmy kontynuowali tę farsę.

Harry skinął głową.

— Kiedy śpisz, twój umysł rozluźnia się i staje się znacznie bardziej podatny na penetrację z zewnątrz. Zapamiętaj to, bo ta informacja może ci się przydać na przyszłość.

— Tak jest.

Snape spiorunował go wzrokiem.

— Dobrze, Potter, powiedz mi teraz w takim razie, czy w ogóle przypominasz sobie, czym jest Oklumencja.

— Czymś, co pomoże mi wywalać Voldemorta z mojej głowy — powiedział chłopak niecierpliwie.

— Oklumencja to przedwieczna sztuka, wynaleziona jeszcze w czasach średniowiecza. Uczy, w jaki sposób odciąć Legilimentom drogę do odczytywania czyichś myśli i emocji. Osobę, która opanowała tę sztukę, zwie się Oklumentą, albo, mówiąc prościej, kimś, kto ma niezwykle wysoką samokontrolę.

Nie musiał dodawać, że Harry stanowił tych cech przeciwieństwo.

— No tak. Nie mam do tego talentu. — Tak, jak spodziewał się Harry, te lekcje doprowadzały Snape’a do furii, choć chłopak sam nie pojmował, w jaki sposób postępowało to tak szybko.

— Nie masz talentu — powtórzył Snape. — Czyżby to miała być twoja nowa wymówka, która oszczędzi ci niepotrzebnych zmartwień? Nie masz talentu, więc nie musisz o tym myśleć? Łatwiej ci dzięki temu zasnąć?

Harry pokręcił głową, ale Snape nie zamierzał przestać.

— Gdybyś przyłożył się jak należy, gdybyś traktował te lekcje poważnie, Czarny Pan nie zdołałby zaszczepić w tej twojej głupiej łepetynie fałszywych wizji. Ostrzegałem, że to się stanie, a ty i tak postanowiłeś kompletnie zaniedbać naukę. — Snape wyjął różdżkę, powoli gładząc ją opuszkami palców.

— Nie prawda, to ty wywaliłeś mnie z lekcji! Próbowałem!

— Rzeczywiście, nie ważne, do czego twoja niekompetencja doprowadziła, najważniejsze, że próbowałeś.

Harry poczuł, jak bicie jego serca przyspiesza. Ścisnął pięści.
Moja niekompetencja do tego doprowadziła? To nie była moja wina! — wypluł.

Nagle poczuł, że piecze go gardło i oczy. Nie czuł się tak, odkąd Syriusz umarł.

— Czyżby? Czy raczej po prostu boisz się spojrzeć prawdzie w oczy?

Harry desperacko potrząsnął głową. To nie była jego wina. To przez Snape’a stało się to, co się stało.

— A może to ty boisz się przyznać przed sobą, że jesteś beznadziejnym nauczycielem i to dlatego zrzucasz winę na mnie. Gdyby lekcje się nie skończyły, Syriusz ndal by…

— Lekcje się nie skończyły, Potter. Legilimens!

Stare wspomnienia wypłynęły na powierzchnię umysły Harry’ego. Nie potrafił ich powstrzymać. Snape zniknął sprzed jego oczu i nagle uciekał przed Dudleyem, który gonił go i wyzywał… Syriusz spadał za zasłonę, rozpływał się w powietrzu, podczas gdy od ścian odbijał się mrożący krew w żyłach śmiech Bellatrix… Ron błagał Hermionę, żeby pozwoliła mu spisać jej esej, kiedy siedzieli wszyscy przed kominkiem w pokoju wspólnym…

Harry gwałtownie złapał powietrze i pochylił się. Opadł na kolana, podpierając się rękami o dywan. Podniósł wzrok, by napotkać nim patrzącego z pogardą Snape’a.

— Zerowy progres. Dlaczego nawet nie próbowałeś się opierać? — zapytał chłodno profesor.

— Ja nie… Nie spodziewałem się tego — wydusił Harry. Wstał z podłogi.

— Co za niespodzianka. — Snape nie spuszczał z niego wzroku. — A teraz zamknij oczy.

Z westchnieniem, Harry go posłuchał.

— Powiedz, co teraz czujesz? — zapytał Snape. Jego głos rozlegał się coraz bliżej. Harry zdusił instynkt każący mu się wycofać.

— Czy ja wiem? — odpowiedział Harry. — Nic szczególnego.

— Nie kłam, Potter. Jeszcze raz. Co czujesz? — Snape obchodził go dookoła pewnym krokiem.

Harry zagryzł wargę. Nie lubił mieć zamkniętych oczu.

— Złość — powiedział, próbując na ślepo zlokalizować Snape’a.

— Złość.

Harry przęłknął ślinę.

— Tak.

— Strach?

Co to to nie, do tego Harry się nie przyzna.

— Nie. Po prostu nie lubię, kiedy ktoś siedzi mi w głowie.

— Pozwól swoim emocjom, by cię opuściły. Oczyść myśli ze słabości, które posiadają nad tobą władzę.

Snape zatrzymał się tuż przed nim.

Harry się obruszył. Żadne słabości nie miały nad nim władzy.

Legilimens.

Kobieta krzyczała, a jej głos rezonował w uszach Harry’ego, przytłaczając go bólem, strachem i niepewnością, aż poczuł, jak Dementor wysysa z niego oddech, zabiera głos, wzrok, życie… Dumbledore puszczający mu oko, Harry podbiegający do Rona i Hermiony… Znicz, przed chwilą tu był, zaraz go złapie, jeszcze tylko… chwila… trochę szybciej…

— Znowu to samo. Nawet nie próbujesz.

Harry ledwo go słyszał przez głośne dzwonienie w uszach.

— Ile razy mam to powtarzać, przecież mówiłem, że próbuję! Jeśli mi pan nie powie jak mam to zrobić, nigdy mi się nie uda. Bo niby jak mam to zrobić? Wyczarować sobie znikąd jakąś metodę? Łatwo powiedzieć

Snape uścisnął jego ramię i podniósł szorstko do pozycji stojącej.

— Jesteś słaby. Nie uda ci się mnie zablokować, jeśli nie…

Harry spróbował wyrwać się z uścisku, ale Snape jeszcze mocniej zacisnął palce.

— Nie mów tak do mnie więcej! Dlaczego nie możesz po prostu mi powiedzieć, jak powinienem to robić?

Straciwszy cierpliwość, Harry wbił paznokcie w nadgarstek Snape’a, by zmusić go do zwolnienia uścisku. Snape zmuszony był go puścić i skrzywił się widząc znaki, jakie Harry zostawił na jego skórze.

— Jeszcze raz. Skoncentruj się. — Snape podniósł różdżkę. — Raz… Dwa… Legilimens!

Harry też podniósł różdżkę i rzucił jedyne znane mu zaklęcie, jakie mogło pomóc.

Protego!

W głowie Harry’ego zaroiło się od nowych wspomnień, których nie znał. Pamiętając, jak zrobił to wcześniej, zebrał się w sobie i zaczął szukać wspomnień, na których mu zależało. Wiedział, że miał niewiele ponad kilka sekund, by działać, więc skupił się i pomyślał o swojej matce.

Nastoletni Snape biegnący korytarzem razem z rudowłosą dziewczyną... Snape w Hogsmeade, pijący gorącą czekoladę w towarzystwie tej samej dziewczyny, która teraz pochylała się, by upić mu trochę napoju…

Harry z powalającą siłą uderzył plecami w ścianę. Oddech ugrzązł mu w płucach. Ześlizgnął się na podłogę i bolesny oddech wyrwał mu się z klatki piersiowej. Spojrzał na Snape’a, który wbijał w niego zabijający wzrok.

Przez długą chwilę po prostu na siebie patrzyli. Harry nie odważył się ruszyć się o centymetr.

— Pod żadnym, ale to żadnym pozorem nie wolno ci więcej użyć tego zaklęcia. Rozumiesz, Potter?

Snape wyglądął na bledszego niż zwykle, ale na jego twarzy nie były widoczne żadne emocje.

Harry’emu przychodziły do głowy miliony pytań, lecz nie wypowiedział żadnego z nich. Obawiał się, że gdyby to zrobił, Snape najzwyczajniej w świecie by go zabił.

— Następna lekcja jutro. W międzyczasie… — Snape zdjął z półki jedną z książek i wręczył ją Harry’emu. — To może pomóc ci w pozbyciu się emocji.

— A co jeśli ja nie chcę pozbywać się emocji? — zapytał Harry, nie bez wysiłku podnosząc się na nogi.

— Musisz.

Snape nie patrzył mu w oczy. Harry udał się do siebie.

Chapter 5: Mądrość: Albus Dumbledore

Chapter Text

— Czy ten przeklęty ptak jest twój? — zapytał Severus.

Ten poranek zapowiadał się całkiem spokojnie, ale oczywiście Potter musiał się obudzić i to zepsuć. Chłopak spojrzał na siedzącą na parapecie sowę i szeroko się uśmiechnął. Jak zauważył Severus, kiedy Potter podbiegał do okna, by przywitać się z sową, włosy na jego głowie sterczały na podobieństwo ptasiego gniazda.

— Hedwiga!

Ciekawe — mimo że co noc chłopak zmagał się z prześladującymi go koszmarami — na tyle głośno, by wzbudzić w każdym, kto tylko go usłyszał poczucie niepokojącego dyskomfortu — rano zdawał się być osobą, która nie miała z tymi koszmarami nic do czynienia, jak gdyby jego stan wcale się nie pogarszał. W pewien sposób wyglądało to, jakby jego umysł próbował chronić się przed tym terrorem. Jakkolwiek by nie było, Severus nie był zadowolony, bo był zmuszony słuchać jego zduszonych krzyków od zmierzchu do świtu.

Potter dał swojej sowie przysmak, na co ta zatrzepotała z wdzięcznością skrzydłami, podczas gdy Severus podniósł z podłogi listy, które przyniosła i rzucił je na stół kuchenny.

— Twoje nieznośne kurzysko całą noc stukało dziobem w szybę. — Wziął łyk swojej porannej herbaty i ruszył w kierunku salonu. — Musi mieć samobójcze tendencje, inaczej nie ważyłoby się tak bezczelnie zakłócać mojego snu.

Potter zaśmiał się i podążył za nim z listami w dłoni. Przeklęty dzieciak. Severus umościł się wygodnie w fotelu, a Potter otworzył nowe pudełko biszkoptów i usiadł po turecku na dywanie. Przynajmniej tym razem zachował między nimi przyzwoity dystans.

Nie, na dobrą sprawę dystans między nim a Potterem byłby przyzwoity dopiero, kiedy dzieliłyby ich przynajmniej dwa wymiary. Na Ziemi są pewni ludzie, których Severus za wszelką cenę chciałby stracić z oczu. Potter figurował na samym szczycie ich listy. Cóż. Biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej się znaleźli, Severus będzie musiał jakoś poradzić sobie z faktem, że nie mogą być wystarczająco daleko od siebie.

Potter odsunął się jeszcze trochę, wciąż siedząc na dywanie. Ten gest był dość śmieszny, tym bardziej, że Potter zdążył naruszyć jego prywatność niezliczoną ilość razy.

Severus znów wypił łyk herbaty i obserwował Pottera rozdzierającego z niecierpliwością pierwszą z kopert. Niewątpliwie list pochodził od jednego z tych jego przyjaciół — nie ma to jak obrzydliwy sentymentalizm wypełniający nudne, gorące letnie dni. Odkąd Potter tu przyjechał jakieś półtora tygodnia temu, ciągle pytał, czy przyszły do niego jakieś listy. Za każdym razem odpowiedź brzmiała: nie — aż do teraz.

Na twarzy czytającego list chłopaka wykwitł nieśmiały uśmiech. Severus poczuł, że jego temperament przejmuje kontrolę.

— To od panny Granger, jak mniemam? Jakże wzruszająca musi być prawdziwa, szaleńcza miłość.

Potter spojrzał na niego znad kartki. Brak zrozumienia na jego twarzy szybko przerodził się w zawstydzenie.

— Ja… Ej! To wcale nie tak. Jesteśmy przyjaciółmi. Nie mam nikogo, kto… No.

Usta Severusa skrzywiły się w uśmieszek.

— A ja, głupi, myślałem, że przynajmniej w tym aspekcie będziesz miał się czym pochwalić… Raz jeszcze okazuje się, że sława to najwyraźniej nie wszystko.

Może i klisza, ale na Pottera zawsze działała. Severus schował wyraz zadowolenia za filiżanką zanim chłopak miał szansę ujrzeć więcej niż jego mignięcie. Herbata grzała mu przełyk. Od zawsze potrafił odczytywać zachowania Pottera. I tym razem się nie pomylił. Nie minęło więcej niż kilka sekund, nim chłopak zniknął mu z oczu i poszedł do swojego pokoju, zaciskając ze złością szczękę. Severus zaś czekał.

Ja przynajmniej mam jakiś przyjaciół. Nie mieszkam w lochu.

Gówniarz.

— Taką mam pracę, Potter. Myślisz, że mieszkam w Hogwarcie, bo podoba mi się wystrój wnętrz? — Albo, idąc tym tropem, kadra nauczycielska?

Potter wcisnął listy do kieszeni w piżamie. Uznał zapewne, że lepiej na tym wyjdzie, jeśli przeczyta je w samotności.

— No tak, ale mieszkanie w Hogwarcie nie sprawia, że nie można mieć własnego życia. To zwykła wymówka. Profesor McGonagall na przykład ciągle odwiedza kwatery Dumbledore’a.

Severus wypluł herbatę, zalewając tym samym przód swojej koszuli.

— Cholera jasna! — Wstał i rzucił na siebie czyszczące zaklęcie. Otworzył kilka górnych guzików koszuli, by wytrzeć płyn z obojczyków. — Nie zapominaj z kim rozmawiasz, Potter!

Potter wyglądał na zaciekawionego, jeśli nie rozbawionego. Długie lata samokontroli Severusa prawdopodobnie prowadziły do tego właśnie momentu.

— No co? Uczniowie o nich plotkują od dawna, plotkowali nawet kiedy pan się tu uczył — dodał Potter. Severusowi nie spodobało się słowo nawet.

Chłopak zupełnie nie potrafił utrzymywać swoich emocji na wodzy, więc mimo bezczelnego uśmieszku, w sposobie, w jaki wypowiedział słowo Dumbledore czaiła się jakaś gorycz, której nie do końca dało się zidentyfikować. Severus był ciekaw, czy to znaczyło, że zaufanie, jakim Potter darzył Dumbledore’a zatarło się na tyle, by przejść w otwarty brak szacunku, czy też Potter zwyczajnie był swoim wścibskim sobą. Tak czy inaczej, Severus uznał, że perspektywa wpędzenia Pottera w poczucie dyskomfortu była zbyt kusząca, by jej nie wykorzystać.

Z resztą, chłopak prędzej czy później i tak by się od tym od kogoś dowiedział.

— O ile mi wiadomo, Minerwa nie jest płci męskiej, a więc te plotki, o których wspomniałeś, są dalekie od prawdy.

Reakcja Pottera była dokładnie taka, jak spodziewał się Snape. Jego źrenice się rozszerzyły, a poliki przybrały buraczanego koloru. Zuchwały uśmiech zniknął, a jego miejsce zajęło skrępowanie. Cudownie.

Widać było, że chłopak usilnie próbował ustalić, czy to, co przed chwilą usłyszał, mogło być prawdziwe. Severus uznał, że mu w tym nie pomoże. Niech Potterowi własna wścibskość wyjdzie uszami — im bardziej, tym lepiej.

Wbrew swojemu rozsądkowi, Severus uważał okazjonalne torturowanie chłopaka za zabawne. Z satysfakcją otworzył Proroka Codziennego. Z biegiem lat prasa stawała się coraz mniej wiarygodna, a godnych zaufania dziennikarzy zdolnych do relacjonowania trudnej sytuacji politycznej było coraz mniej. Powrót Czarnego Pana, Ministerstwo wiszące na ostatnim włosku — mogłoby się wydawać, że dzieje się wystarczająco dużo przełomowych wydarzeń, by zapełnić nagłówki, ale nie, zawsze było więcej miejsca na cały ten nonsens o celebrytach.

Z drugiej strony, być może Minister podjął jakieś działania, żeby nie było przecieków istotnych informacji. Śledztwa miały się zacząć lada chwila, tylko czekać, aż niezliczeni Śmierciożercy wypełzną spod swoich obślizgłych kamieni i będą głosić o swoim nawróceniu. Rozplątanie tego węzła zajmie dużo czasu, a do tej pory zdąży się namnożyć mnóstwo innych okropieństw. Czytanie w gazetach tylko o galach i innych radosnych wydarzeniach nie pomoże nikomu w przygotowaniu się na to, co miało nadejść. Jeśli zbliżała się wojna, zaniedbania ze strony prasy co do informowania publiki o tym, co się dzieje, balansowały na krawędzi zbrodni.

— Nie mów tak o Dumbledorze.

Severus dał się zaskoczyć. Potter wciąż tu był? Czemu w ogóle z nim rozmawiał? Nie bez powodu dostał oddzielny pokój.

Snape wbił wzrok w gazetę, zirytowany, że Potter przerwał mu myśl.

— Idź do siebie — wypluł w odpowiedzi.

Potter zmarszczył brwi.

— Dlaczego tamto powiedziałeś? Nie masz prawa. Po co wygadywać takie rzeczy?

Jakie rzeczy?

— O Dumbledorze. Co to miało niby znaczyć?

— Nic nie miało znaczyć. Idź do swojego pokoju.

— Nie masz prawa źle o nim mówić. Gdyby on wiedział, co takiego o nim powiedziałeś…

— Na cholernego Merlina, zwyczajnie o tym zapomnij — powiedział ostro Severus.

— Że niby on.. Że on… Czy to prawda? Skąd w ogóle o tym wiesz? Powiedział ci?

— Czy mi powiedział? — Oczywiście, że tak. Nie wytrzymałby schowany w szafie, nawet gdyby bardzo chciał. — Dyrektor i ja znamy się dobrze od wielu lat, Potter.

Potter rozdziawił usta w szoku i zamrugał. Do Severusa dotarło, że jego słowa miały podwójne znaczenie tuż przed tym, jak Potter się odezwał.

— Więc ty i on…

— Przyjaciele. Znamy się jako przyjaciele, Potter, czy ja ci wyglądam jak… — Ugryzł się w język, by nie powiedzieć ciota, z braku lepszego słowa. Starczy, pomyślał, po czym wrócił do czytania gazety. Cisza nie miała trwać długo.

— W takim razie co robisz przez całe wakacje? Po prostu przesiadujesz całymi dniami w domu i czytasz?

Severus westchnął

— Nie masz nic lepszego do roboty, Potter?

— No właśnie nie.

— No więc znajdź sobie jakieś twórcze zajęcie.

Potter zjadł kolejne ciasteczko, myśląc.

— A mogę wyjść na zewnątrz?

— W żadnym wypadku.

— Czyli nie mam co robić.

W tym momencie można już oficjalnie ogłosić: Severus Snape stał się niańką. Miał do niańczenia wyjątkowo nieznośnego bachora, którego przysłano mu z błyskawicą przystemplowaną na czole. Nie przetrwają tego, jeśli Potter będzie ciągle ni stąd ni z owąd wyskakiwał i próbował nawiązać z nim jakąś relację. Chłopak musiał jak najprędzej zrozumieć, że najlepszym rozwiązaniem dla każdej ze stron było odzywanie się do siebie najmniej, jak tylko się da i trzymanie się od siebie z daleka aż do samego września.

Severus miał zamiar mu w tym pomóc.

— Bardzo dobrze, zatem mam dla ciebie zajęcie. Łazienka zdążyła zarosnąć pleśnią i trzeba coś z tym zrobić. Pozbądź się całego tego brudu i nie waż się wrócić na dół dopóki porcelana nie będzie tak czysta, że będzie lśnić. Bez pomocy magii.

Sprzeciw, krórego się spodziewał, nie nadszedł.

***

Dumbledore’a nie mogli kręcić mężczyźni. Snape na pewno powiedział to tylko po to, żeby jeszcze bardziej namieszać Harry’emu w głowie i wytrącić go z równowagi. Nie, żeby to cokolwiek zmieniało — a przynajmniej taką miał nadzieję — ale sam cień możliwości, że Snape mógłby mówić prawdę sprawiał, że Harry nabierał wrażenia, jakby wcale nie znał Dumbledore’a. Po roku bycia celowo unikanym, Harry nauczył się, by nie spodziewać się pomocy i przewodnictwa ze strony dyrektora, jak to kiedyś miało miejsce. Z resztą, nic w tym dziwnego, że Dumbledore mu nie powiedział, był w końcu jego nauczycielem, a ci nie mają w zwyczaju dzielenia się z uczniami szczegółami swojego życia prywatnego. A nawet gdyby faktycznie mu powiedział, Harry i tak nie miałby pojecia, jak powinien na to zareagować i co powiedzieć, no i między nimi nigdy nie wywiązała się rozmowa, która potencjalnie mogłaby doprowadzić do wyjawienia takiej informacji.

Sam fakt, że Dumbledore mógł prowadzić poza Hogwartem jakiekolwiek życie był wystarczająco trudny do wyobrażenia. Harry skrzywił się na myśl o dyrektorze wciąż chodzącym na randki albo, co gorsza, romansującym. Nie, to nic nie zmieniało — tak przynajmniej uważał. A Snape pewnie i tak nie mówił na poważnie.

Harry wziął prysznic i wrócił do swojego pokoju by przebrać ubrania zapocone przez wysiłek włożony w sprzątanie. Po latach zajmowania się domem ciotki Petunii, umycie łazienki nie było dla niego wyzwaniem. Obowiązki domowe od zawsze pomagały mu odwrócić uwagę od niechcianych myśli, a tego właśnie teraz najbardziej potrzebował.

Kiedy się przebrał, wziął się za czytanie listów od Rona i Hermiony i zanotował w głowie, by następnego dnia im odpisać. Kiedy zszedł do salonu, Snape akurat wychodził z tajemniczego pomieszczenia, którego drzwi zawsze były zamknięte na cztery spusty.

Spojrzał na Harry’ego z podejrzliwością, podnosząc brew.

Harry pomachał mu butelką z płynem czyszczącym.

— Skończyłem.

— Co skończyłeś?

— Sprzątać łazienkę? — przypomniał mu Harry. Odłożył butelkę na podłogę, wyciągnął się i walnął się twarzą w dół na kanapie. Kiedy mieszkał u Dursleyów, jego życie było równie nudne, co tutaj, ale tam przynajmniej mógł pójść na spacer albo chociaż posiedzieć na zewnątrz. Tutaj nie było nic, czym mógłby się zająć. Snape nie znosił rozmawiać, a jeszcze bardziej nie znosił Harry’ego, Harry zaś to uczucie w równym stopniu odwzajemniał. Dzielenie domu ze Snape’m przypominało mieszkanie ze zgorzkniałym duchem.

Chapter 6: Mądrość: Iluzje

Notes:

Hej! Dołączyłam do Marvaid i mam nadzieję, że wspólnie dociągniemy to tłumaczenie do końca :)

(See the end of the chapter for more notes.)

Chapter Text

 

 


2

 

Jedną z najbardziej nieoczekiwanych rzeczy, jaką Harry odkrył podczas swojego pobytu na Spinner’s End, było to, że Snape pił. Regularnie. Pił późną nocą, kiedy sądził, że Harry nie przyjdzie domagać się jego uwagi i angażować go w rozmowę. Czytając książki, spisując instrukcje do warzenia eliksirów, a także robiąc jakieś inne rzeczy, które przed nim ukrywał — najczęściej towarzyszyła mu wypełniona czymś szklanka. Harry uznał, że był to jego sposób, by się zrelaksować i rozumiał, że też potrzebował chociaż na chwilę zapomnieć o tym, że mieszkają teraz razem.

Gdy pewnego razu po północy Harry zszedł na dół po szklankę wody, Snape posłał mu ostrzegawcze spojrzenie i kazał wrócić na górę. Chłopak życzył mu dobrej nocy i zniknął z oczu.

Raz czy dwa próbował nawet szpiegować Snape'a; jednak nigdy nie przyłapał go na robieniu czegokolwiek ekscytującego i ostatecznie wrócił do łóżka, zastanawiając się nad życiem swojego profesora. Czy ten człowiek robił coś poza czytaniem i pisaniem? Co robił, kiedy miał ochotę po prostu się zabawić? Z drugiej strony Harry wątpił, by Snape kiedykolwiek to robił.

Im więcej o nim myślał, tym częściej jego myśli wracały do wspomnień, które widział w Myślodsiewni. Gabinet Dumbledore’a. Łzy spływające po bladej, wykrzywionej bólem twarzy. Czarne, lśniące oczy o udręczonym spojrzeniu, drżące dłonie, usta błagające o wybaczenie… Te obrazy tłoczyły się w umyśle Harry’ego, po raz kolejny każąc mu zastanawiać się nad tym, kim tak naprawdę był Snape.

Chciał go o to zapytać. Wypytać o jego przeszłość, o wspomnienia i, co najważniejsze, o mamę Harry'ego. Nigdy nie miał okazji jej poznać, a każda, nawet niewielka informacja o jego rodzicach, zawsze sprawiała, że serce biło mu szybciej. Miał jednak wątpliwości, czy właściwym byłoby pytanie o to mężczyznę.

Historie z przeszłości jego rodziców były niezwykle cenne, z drugiej strony obraz ojca, jaki widział we wspomnieniach Snape’a nie był tym, co sam sobie wyobrażał. Teraz, gdy Syriusz odszedł i nie mógł bronić pamięci o swoim najlepszym przyjacielu, Harry bał się, czego jeszcze może się dowiedzieć o swoim ojcu.

Dotychczas we wspomnieniach Snape’a James jawił się jako arogancki nastolatek, który zastraszał i upokarzał kolegę z klasy, by zwrócić na siebie uwagę rówieśników. Jeśli jednak chodziło o jego matkę, nie był pewien, czy wspominanie o niej Snape’owi było właściwym posunięciem.

Dlatego też usilnie trzymał język za zębami. Zamiast tego zawsze zostawał w swoim pokoju po kolacji i pozwalał Snape'owi w samotności zagłębiać się w lekturę. Czasami Harry godzinami przewracał się w łóżku, próbując zasnąć albo po prostu wyglądał przez okno, sprawdzając czy bezpańskie koty nie urządzają bójek, samemu zabijając muchy i komary przy użyciu różdżki.

Jednak dzisiejszej nocy wydawało się, że jego bezsenność w końcu zwyciężyła, a on sam był znudzony, krążąc po pokoju w nadziei pozbycia się nieprzyjemnego napięcia.

Czuł, że popełnia błąd, ale był zbyt dumny, by wrócić do swojego pokoju. Zszedł i nalał sobie szklankę zimnej wody z lodówki. Snape siedział w swoim ulubionym fotelu w salonie, czytając. Po cichu Harry sięgnął po losową książkę z półki i usiadł na sofie.

Na przedniej okładce było napisane: Encyklopedia oczu nietoperza. Harry westchnął rozczarowany. Cóż, nie był to najlepszy wybór, ale z drugiej strony, prawdopodobnie naiwnym byłoby liczyć na jakieś komiksy.

— Wydaje ci się, że co teraz robisz? — Snape oderwał wzrok od książki i teraz uważnie wpatrywał się w Harry'ego.

Chłopak wzruszył ramionami.

— Nie mogę spać. Nie będę ci przeszkadzać, obiecuję.

Snape przez chwilę się nad tym zastanawiał. W końcu ledwie zauważalnie skinął.

— W porządku.

Obaj wrócili do swoich książek, ale Harry czuł, że traci czas. Książka była w rzeczywistości zbiorem poświęconym eliksirom i to jednym z nudniejszych, jakie Harry czytał. Jego powieki jednak nie opadały mimo nużącej lektury. Liczył litery w słowach, ilość akapitów, przeglądał ją strona po stronie, a kiedy doszedł do końca, robił to od tyłu. Kilka razy musnął bliznę, pocierając czoło, zastanawiając się, czy Mroczny Znak Snape’a sprawiał, że ten czuł się równie nieszczęśliwy, co Harry przez swoją bliznę.

Chłopak spojrzał na niego; jego twarz ledwo oświetlało przyćmione światło świec i stojącej za nim starej lampy. Usta zaciskał w wąską linię, a jego oczy uważnie śledziły tekst. Cokolwiek czytał, było zdecydowanie ciekawsze, niż książka Harry’ego.

— Nie rozumiem Dumbledore'a — przyznał Harry z goryczą, głosem ledwie głośniejszym niż szept. Nie planował się odzywać, słowa same opuściły jego usta. — Nawet nie zapytał, czy chcę tu być.

Snape spojrzał na niego, a jego twarz była pustą maską.

— Tylko arogancki głupiec mógłby kwestionować intencje Dumbledore'a — powiedział. — Ale oczywiście, czego można się spodziewać po Potterze? Czerpiesz przyjemność z przeciwstawiania się starszym, co do tego nie ma wątpliwości.

Harry zmarszczył czoło.

— To nie byłby pierwszy raz, kiedy by się mylił. Co do ludzi. Może co do ciebie również. Zdradziłeś już Voldemortowi, że tu jestem?

Snape przewrócił stronę, unosząc wargę.

— Nie kuś mnie, Potter.

Harry prychnął. Też przewrócił stronę, by sprawiać wrażenie, że rozumiał czytaną lekturę. Nie mógł porozmawiać ze Snape'em o swoich rodzicach, ale z pewnością istniała inna sprawa, która wymagała omówienia.

— Dlaczego Dumbledore mnie okłamał? Chodzi mi przede wszystkim o przepowiednię. Ale i przeszłe lata. Zasłużyłem na prawdę. Liczyłem, że podzieli się ze mną tym, co już odkrył, tym, co wie. — Tak naprawdę nie spodziewał się szczerej odpowiedzi od Snape’a, ale musiał spróbować.

Snape uniósł brwi, nie odrywając wzroku od książki, jakby przeczytał coś zaskakującego.

— Podjąłeś niezwykle niemądrą decyzję. Chociaż nie ty jeden.

— Jasne. Nigdy nie zaufa mi tak bardzo, jak tobie. Gdybym wiedział o przepowiedni… — Syriusz by żył. Mieszkałbym z nim zamiast z tobą. Miałbym rodzinę. — Nie jestem dzieckiem. Wiem, że mnie za takiego masz. Ale nim nie jestem. Mogę walczyć z Voldemortem. — Harry czekał na reakcję mężczyzny, zbyt ciekawy, by odwrócić wzrok. Początkowo jedynym, co dostał w zamian, było długie, intensywne spojrzenie.

— Dyrektor dzieli się z tobą zaskakującą ilością informacji; moim zdaniem generuje to tylko niepotrzebne ryzyko. Gdybym to ja był głową Zakonu, nie wiedziałbyś nawet o jego istnieniu. Także możesz czuć się wyróżniony. — Snape wziął szklankę ze stołu i ponownie napełnił ją Ognistą Whisky. Przewrócił kolejną stronę. Harry powątpiewał, by ten naprawdę czytał.

— Wyróżniony? — oburzył się. — Czy ty w ogóle czytasz gazety? Nazywają mnie kolejnym Czarnym Panem, twierdzą, że buduję armię, by rządzić Anglią i inne tego typu bzdury! W zeszłym roku połowa szkoły myślała, że popadłem w paranoję z powodu powrotu Voldemorta, a druga część, że to ja zabiłem Cedrika. Nikt mi nie ufa. Nikt nie traktuje mnie poważnie. Nawet ty czy Dumbledore. Zwłaszcza ty i Dumbledore. — Urwał.

— Wydawało mi się, że miałeś mi nie przeszkadzać — rzucił ostrzegawczo Snape, nie podnosząc wzroku, co tylko podsyciło ogień, który płonął w sercu Harry'ego. Dumbledore myli się co do ciebie, chciał powiedzieć, ale ścisnęło mu się gardło, gdy zdał sobie sprawę, jak dziecinnie by to zabrzmiało.

Dumbledore mylił się już w przeszłości. Wiele razy. Co do wielu ludzi.

— A mi się wydawało, że nie będę musiał mieszkać ze Śmierciożercą, a jednak! — Harry próbował stłumić złośliwość, ale wymsknęła się ona wraz z jego kolejnymi słowami. — W pewnym momencie będę musiał zmierzyć się z Voldemortem. I to zrobię. Nie poddam się. Nie ucieknę. Jestem na to gotowy, nawet jeśli uważasz mnie za głupca. Możesz mu to przekazać, dodał w duchu.

— Miejmy nadzieję, że do tego czasu będziesz w stanie przynajmniej odróżnić bohatera od bezsensownego męczennika. I nie wypowiadaj jego imienia.

— Nie uważam się za bohatera — odpowiedział obronnie Harry. — Nie będę uważał się za bohatera, nawet kiedy już go zabiję. A zabiję go.

— Czarny Pan ma umiejętności, których ty nie posiadasz. — Snape powoli cedził każde słowo. — Dyrektor przecenia twoje umiejętności. Ma tendencję do zapominania, co może zdziałać taka słabość. Jego wiara w większe dobro jest nie na miejscu i uważam, że nie powinien zrzucać takiej odpowiedzialności na nastoletniego chłopca. Pokazałeś już, jak łatwo poddajesz się emocjom, zamiast kierować się zdrowym rozsądkiem. Należało się tego jednak spodziewać.

Harry poczuł, jak jego serce przyspieszyło. Z pewnością nazwanie go nastolatkiem go nie zraniło, zwłaszcza przez Snape’a, który w przeszłości nazywał go znacznie gorszymi epitetami. Pomyślał o wielu możliwych ripostach — ale wszystkie dotyczyły Syriusza, a Harry już zdecydował, że będzie musiał unikać takich tematów, jeśli miał dzielić ze Snape’em wspólną przestrzeń. Przypominanie sobie, jak nienawistny był Snape, nikomu nie przyniesie niczego dobrego.

— W każdym razie nie sądzę, bym był ostatnią nadzieją Dumbledore’a. Może ty nią jesteś. Masz większą wiedzę i jesteś bliżej niego. Myślałeś o tym? Może jestem tylko przykrywką czy coś. Nie żeby mi powiedział.

— Im więcej ktoś wie o planach Albusa Dumbledore'a, tym w większym jest niebezpieczeństwie. To dla ciebie zbyt duża odpowiedzialność. Nie proś o więcej, niż już ci daje. Możesz tego żałować.

Harry zachichotał.

— Więc, skoro naprawdę tyle wiesz, powiedz, gdzie teraz jest? Bo wiem, że nie ma go w Hogwarcie.

Nagła wizja Dumbledore’a paradującego w kąpielówkach zaatakowała jego umysł; zamrugał przerażony.

Snape zamknął książkę, pokonany. Rzucił ją na stół i oparł głowę na poduszkach, zsuwając się nieco niżej na swoim siedzeniu. Wyciągnął nogi i podniósł rękę, aby zakryć zamknięte oczy.

— Wybrał się na jedną ze swoich wypraw. Jeśli pytasz mnie o zdanie, uważam, że podejmuje zbyt duże ryzyko, swoje kolejne kroki opierając na pogłoskach a nie rzetelnych dowodach.

Opuścił rękę na podłokietnik. Pochylił się do przodu, wziął kolejny łyk i delektował się nim przed przełknięciem.

— Nie uważam, by był to najlepszy moment na marnowanie energii i czasu, szczególnie teraz, gdy Ministerstwo czyha na jego najmniejszy błąd, tylko czekając, by usunąć go z Hogwartu raz na zawsze. Pozostaje oczekiwać konsekwencji.

Harry zastanawiał się, czy Snape przypadkiem nie powiedział więcej, niż zamierzał. Sądząc po sposobie, w jaki ten z wyrzutem spoglądał na szklankę, przypuszczał, że tak.

— Jeśli Dumbledore jest na tropie czegoś, co pomoże nam pokonać Voldemorta, chcę do niego dołączyć — powiedział Harry.

Snape przewrócił oczami.

— Oczywiście, że tak. Nie krępuj się, Potter, na co jeszcze czekasz, idź i do niego dołącz. Przecież jesteście tacy odważni, wspólnie rozwiązując zagadki w dziczy. I, powtarzam po raz ostatni, nie wymieniaj imienia Czarnego Pana! — Snape pokręcił głową z westchnieniem. — Nadludzki Dumbledore. Nadludzki Potter.

Harry powstrzymał chichot.

— Um. Myślę, że jest Pan pijany.

— Pilnuj swoich spraw — warknął Snape.

— Swoją drogą, o jakich zagadkach mówiłeś?

— Nie twoja sprawa.

— Czyli szuka czegoś konkretnego. Jakiejś broni? Jak przepowiednia?

Snape nachmurzył się.

— Niedawno zaatakowano twój umysł i ledwo byłeś w stanie odróżnić wykreowaną wizję od rzeczywistości. Dlaczego sądzisz, że powierzenie ci czegokolwiek nie byłoby fatalnym błędem?

Harry nie mógł nic poradzić na to, że czuł się pokrzywdzony, a jego temperament nie pomagał mu w przyjęciu słów Snape’a.

— To ty padasz Voldemortowi do stóp, a mimo to wiesz więcej niż ja!

— Jeśli kiedykolwiek zostaniesz oklumentą, być może ponownie przeprowadzimy tę rozmowę. I nie wypowiadaj jego imienia.

Harry czuł się zmęczony słuchaniem tego. Nieważne jak niewygodne to dla nich było, nie zamierzał brać udziału w tej farsie.

— Dlaczego nie? Nie boję się go. Nie zamierzam drżeć przed jego imieniem!

— Są gorsze rzeczy niż strach, rzeczy, których wątpię, abyś kiedykolwiek był w stanie być świadkiem. Każde imię ma przeszłość i wolałbym oszczędzić sobie wspomnień, jakie niesie ze sobą to konkretne, zwłaszcza gdy używa go ktoś, kto nie wie, o czym mówi.

Harry zauważył, że ostatnia część została wypluta z nieco większym jadem. Przeszło mu przez myśl, by przeprosić, ale szybko odrzucił tę myśl; nie zamierzał się poddawać. Może rzeczywiście nie wiedział, o czym mówi. Być może Snape widział w swoim życiu naprawdę okropne rzeczy i połączył imię Voldemorta z doświadczeniami, o których wolałby zapomnieć.

— Obawa przed jego imieniem to dawanie mu władzy— naciskał Harry.

— Musisz dorosnąć, Potter. To cię przerasta. — Snape brzmiał ponuro. Harry nie czuł się jak dziecko — nie wiedział, co dla Snape'a oznacza dorastanie, ale w swoim życiu stracił już zbyt wiele, by traktowano go jak dziecko. Musiał to jakoś udowodnić, ale słowa zdawały się być niewystarczające. Z drugiej strony nie powinien przejmować się zdaniem Snape’a.

Harry idąc w końcu za jego przykładem zmienił pozycję, podciągając nogi na kanapę i usiadł wygodnie ze skrzyżowanymi nogami, gotowy na ripostę. Kiedy podniósł wzrok, zauważył, że Snape wpatruje się w niego niebezpiecznie.

— Wygodnie ci, Potter? — zaszydził.

— Tak, całkiem. Dzięki — odpowiedział Harry.

— Ty bezczelny bachorze, natychmiast zejdź z mojej sofy!

Och. Harry podwinął palce u nóg, jakby chciał pokazać mu skarpetki.

— No co, nie mam kapci!

Snape wpatrywał się w niego przez chwilę gniewnie, nim znowu zamknął oczy.

Różdżkę zostawił na górze, książka leżała nieopodal, ale nie miał ochoty jej czytać. Wzdychając, podniósł ze stołu książkę Snape'a. Sen nocy letniej. Otworzył ją i przeczytał kilka linijek.

— Co to w ogóle jest? Poezja?

— Ssh. — Snape nie otworzył oczu.

Harry zachichotał.

— Nie da się krzywić, śpiąc, Profesorze. Przykro mi. — Znalazł przypadkowy fragment i przeczytał go na głos: — Więc umieram. Myk! Myk! Myk! Już ja teraz trup bez ruchu, więc co prędzej, ty mój duchu, do niebieskich bram już płyń! Niech języka światło zniknie! Niechaj księżyc w przepaść smyknie! A ty teraz giń! Giń! Giń!* Bogowie, Snape. Jesteś dziwny.

— Maniery, Potter.

— O czym opowiada?

— Hmm?

— Książka. O czym jest?

— O iluzjach.

Harry podniósł wzrok znad tekstu i zobaczył, że Snape zsunął się jeszcze niżej w fotelu.

Harry odchrząknął.

— Snape. Chyba śpisz.

— Nie.

Harry nie wiedział, co zrobić ze śpiącym Snape'em. Widział go już rozzłoszczonego, zgorzkniałego, krzyczącego. Widział, jak wyrzucał go ze swojej klasy, obrażał, chwytał za ramiona i odpychał z gniewem. Widział też, jak się opanowywał, a oczy niebezpiecznie mu błyszczały, zanim wyrzucał z siebie bolesny komentarz, albo zanim po prostu odchodził. Jednak nigdy nie widział go śpiącego.

Wydawało mu się to przekroczeniem bardzo cienkiej linii, czuł że nie powinien go takim widzieć. To było zbyt ludzkie, a Harry nie chciał go takim postrzegać. Mimo to niepokój sprawił, że spojrzał niepewnie na swojego profesora, nie wiedząc, co począć z widokiem, który miał przed sobą.

Nie miał problemu, by po szkole pogodzić się z Remusem. Chociaż był wilkołakiem i to z całą pewnością bardziej niebezpiecznym niż Snape, Harry spędzał z nim mnóstwo czasu na Grimmauld Place, nigdy nie czując zakłopotania. Nie, śpiący Remus był widokiem, z którym jego umysł sobie radził. Ze śpiącym Snape’em - nie.

Snape był niedostępny. Jego postawa uniemożliwiała innym myślenie o nim jako o normalnej osobie. I te jego szyderstwa…

— Na co się gapisz? — mruknął Snape.

Harry zamrugał.

— Um. Nic. Byłeś… Nieważne. Myślę, że powinienem już iść do łóżka. Dobranoc. Panu.

Kiedy nie otrzymał odpowiedzi, uciekł na górę.

Notes:

_____
* fragment “Snu Nocy Letniej” przetłumaczył Leon Ulrich.

Chapter 7: Mądrość: Rutyny

Chapter Text

Tiara Przydziału osuwa mu się na czoło, zasłaniając oczy … Proszę, tylko nie Slytherin … — Harry, czy to prawda, że podniosłeś głos na profesor Umbridge? — Tak… — Jego włosy znów odrosły w jedną noc, wujek Vernon policzkuje go z szaleńczym gniewem w oczach… Harry zwija się w kłębek w komórce, patrzy, jak rozpina pasek…

— Cholera — wypluł gniewnie Harry. — Chwila. Zaraz mi się uda. — Potarł usilnie swoje skronie.

— To był twój wuj. — Snape zmarszczył brwi, wpatrując się w niego z niepokojem.

— Tak. Wcześniej mi się przecież udało, nie rozumiem, dlaczego nie potrafię znowu. Spróbuję… bardziej się skoncentrować. Proszę, już jestem gotowy.

— On się nad tobą znęca.

Boże, o co Snape’owi znowu chodziło? Przecież też miał niełatwe dzieciństwo.

— Nieważne, to stare wspomnienie. Jestem gotowy.

— Po co zdejmował pasek?

Przez chwilę Harry patrzył na niego bez zrozumienia, by zaraz wybuchnąć śmiechem. Jego poliki przybrały czerwoną barwę.

— Myślał pan… Boże, nie! Po prostu dawał mi lanie, nic więcej. Nic… obrzydliwego.

— Często mu się to zdarza?

Harry poczuł ukłucie irytacji, że Snape tak drążył temat, ale utrzymał nerwy na wodzy.

— Nie, prawie nigdy — skłamał. — Mówiłem przecież, to stare wspomnienie.

Po chwili zastanowienia, Snape skinął głową.

— Skup się.

Obaj podnieśli różdżki i nawiązali kontakt wzrokowy. Snape podniósł głowę.

Legilimens!

Harry’emu szło coraz lepiej.

No dobra, może nie do końca, ale przynajmniej w pewnym momencie poszło mu lepiej.

Przez chwilę miał nawet wrażenie, że opanował oklumencję, i że wreszcie będzie mógł pozbyć się Snape’a… Ale wtedy znów osiągał porażkę i nie był w stanie powtórzyć wcześniejszego sukcesu i wyrzucić Snape’a z umysłu. Bezsenność tylko pogarszała całą sytuację; coraz trudniej było mu osiągnąć stan spokoju, a kiedy wreszcie udało mu się zasnąć, jego sny były tak poplątane i mroczne, że po wyrwaniu się z koszmaru zeskakiwał z łóżka i przesiadywał bezsennie aż do świtu.

Harry’ego przepełniała duma, że choć raz zdołał zablokować atak Snape’a, ale nie ważne jak bardzo pragnął ponownie ujrzeć w oczach Snape’a aprobatę, nie potrafił. Chciał, by ten obdarzył go spojrzeniem znaczącym, że Snape przegrał, a Harry udowodnił, że jest lepszy, niż ten się spodziewał.

Było tak, jak gdyby nigdy mu się nie udało. Raz jeszcze zebrał się w sobie i osłonił umysł, a zaklęcie rzucone przez Snape’a gwałtownie w niego uderzyło. Harry wyobraził sobie, jak rozbija się o jego czaszkę albo odbija od niej i wraca do źródła. Pomyślał o dywanie, kanapie, sofie w Pokoju Wspólnym, domu Snape’a, domu wuja Vernona, o Snapie, o Dumbledorze, Hogwarcie, Voldemorcie… Mogłoby się wydawać, że to szalone przeskakiwanie myśli nie miało sensu, ale tak właśnie wyglądał jego umysł.

— Żałosne.

Harry opadł na kolana i podparł się rękoma, oddychając ciężko. Kiedy się uspokoił, usiadł i otarł koszulką pot z twarzy.

— Zaczynam coraz mocniej wierzyć, że nawet gdybym oddał temu całe moje życie, to i tak nie starczyłoby mi czasu, żeby nauczyć cię oklumencji.

— Ale przecież mi się udało! — krzyknął Harry. — Tak było. Pamięta—

— Łut szczęścia. Musisz nauczyć się świadomie to kontrolować.

— Pamięta pan, że to zrobiłem. To nie było zwykłe szczęście! Ja po prostu… — Jak to powiedzieć? Chciałem zrobić na tobie wrażenie? Udowodnić, że nie jestem idiotą, za którego mnie uważasz, żebyś wreszcie przestał mnie co krok obrażać? — Skupiłem się. Ale sam nie wiem jak to zrobiłem. Nie pamiętam.

— Dzięki Merlinowi, masz sensowne wytłumaczenie. Rzeczywiście. Nie wiesz. Nie pamiętasz. W takim razie pozwól, że zasugeruję, byś zanim Czarny Pan spróbuje wedrzeć się do tego twojego biednego móżdżka, poprosił go o krótką chwilę dla siebie, byś mógł się przygotować. — Ponownie podniósł różdżkę, lecz zanim zdołał wypowiedzieć zaklęcie, Harry zasłonił się ręką.

— Nie, zaraz! Potrzebuję przerwy.

— Nie wymiguj się, Potter, nie ma na to czasu. Legilimens!

Jeśli Snape miał na celu rozbicie umysłu Harry’ego na drobne kawałki, prawie mu się to udało. Głowa chłopaka boleśnie pulsowała. Ból rozlewał się z czaszki do oczu i stawów szczękowych. Z każdym kolejnym atakiem, obrona stawała się coraz trudniejsza. Zbyt zmęczony, by nawet próbować stawiać opór, pozwolił wyimaginowanemu srebrzystemu jeleniowi, by zmaterializował się w jego umyśle i przebiegł po jego powierzchni, niczym strażnik myśli. Wyobraził sobie, że Patronus chroni go przed zaklęciem Snape’a. Niemal widział, jak zwierzę wyskakuje z jego głowy i staje między nim a Snape’em. Przez chwilę pomyślał nawet, że Patronus mógłby stać się wystarczającą obroną, że z jego pomocą mógłby pozbyć się niechcianych gości ze swojej głowy. Ależ byłby chwalony za tak przełomowe odkrycie…

Problem w tym, że to nie zadziałało.

Wciąż na podłodze, zdołał jedynie pochylić się do przodu i zakrztusić. Potrząsnął głową próbując pozbyć się nudności, ale w ten sposób tylko je pogorszył. Powoli podniósł się na nogi.

— Już nie mogę. Proszę, na dziś wystarczy. Musimy skończyć. Źle się czuję. Cholera. — Oparł dłonie o ścianę, pochylił się i zamknął oczy. Dotarło do niego, że Snape wciąż milczał.

Harry obrócił się, by na niego spojrzeć. Snape intensywnie się w niego wpatrywał, a jego dzierżąca różdżkę ręka była na wpół uniesiona. Harry zamrugał oczami, aż jego wizja przestała się rozmywać.

— Coś nie tak?

— Jak…

Snape zatrzymał się. Przez chwilę znów tylko milczał.

— Potrafisz przywołać Patronusa.

— Tak, pewnie. Remus mnie tego nauczył. — Harry spodziewał się otrzymać w odpowiedzi jakiś uszczypliwy komentarz na temat postaci jego Patronusa, jednak Snape nim go nie zaszczycił.

— Jutro następna lekcja. Idź odpocząć. Jeśli ból głowy nie ustąpi, coś przeciwbólowego powinno się znaleźć w szafce w łazience.

Harry skinął głową. Sam już nie wiedział co myśleć o zachowaniu Snape’a, ale uznał, że lepiej nie ryzykować prowokowania go. Wyszedł.

…………………………………………….

Zbił mnie pasem. Nic takiego. Ciasny, ciemny świat, w którym żył Harry Potter, dla Severusa przechodził ludzkie pojęcie. Żeby szesnastolatek z takim przyzwyczajeniem mówił o przemocy, której był ofiarą… Ale czy faktycznie aż tak trudno w to uwierzyć? — wtrąciła jakaś część Severusa. Przecież kiedyś on sam był w skórze Pottera. Skórze, z której wyrósł silniejszy, nie łamiąc się, bez względu na ciężar doświadczeń. Nawet, jeśli wiązało się to z klęczeniem przed Panem, który jednym ruchem różdżki pozbawił życia jego ukochaną, obiecując mu świat za jego duszę.

Tak właściwie, po zastanowieniu, to wcale nie było nie do pomyślenia. Mugole byli szaleni, niebezpieczni — jak zwierzęta. Policzkujące się nawzajem, przeklinające, wybijające bestie. Czarny Pan miał w sobie elegancję, której im brakowało. Wierzył, że czarodzieje nie powinni zniżać się do poziomu taplających się w błocie mugoli. Do Severusa to przemawiało. Nie potrafił się powstrzymać. Podążył za nim.

Potter różnił się od niego pod każdym możliwym aspektem. Dla niewprawnego oka wydawał się normalny. Ale nie radził sobie w starciu z mocą. Moc zdawała się go pochłaniać.

Skoncentruj się . Te słowa, rzucane przez niego w kierunku Pottera przy każdej możliwej okazji, straciły jakiekolwiek znaczenie. Skup się . Jak gdyby Potter tego nie chciał. Jak gdyby nawet nie chciał próbować. Umysł chłopaka wypełniała papka, absolutna papka, którą wciskały mu osoby, które podziwiał i za którymi podążał, a potem regularnie podlewały ją roztworem poczucia winy i obowiązku w świetle wojny, która zaczęła się na długo, zanim bachor przyszedł na świat. Potter próbował zablokować Snape’a, ale to było niewykonalne. Jego umysł był niepoukładaną kolekcją nieszczęść i skomplikowanych emocji, których Severus sam nie potrafił nazwać. Pełno było w nim żałoby, która nie miała ujścia, bólu, który nie ujrzał nigdy światła dziennego. Chłopak topił się we własnej duszy.

— Jutro następna lekcja. Idź odpocząć. Jeśli ból głowy nie ustąpi, coś przeciwbólowego powinno się znaleźć w szafce w łazience.

Potter wybiegł. Severus słyszał, jak jego buty uderzają głośno w drewniane schody, kiedy biegł na górę i jak zatrzaskiwał drzwi od łazienki. Tam miejsce miał znany rytuał — Potter ochlapywał twarz wodą (zimną, dużą ilością), by zaraz przejść do kabiny i wziąć długi prysznic, aby pozbyć się zgromadzonego przez cały dzień napięcia. Prawdopodobnie zmywał z siebie myśli o Severusie. Codzienne ataki na umysł i prywatność odciskały na nim swoje piętno.

Cóż, tak już musiało być.

Severus złapał się na tym, że nie potrafił przypomnieć sobie, kiedy dokładnie to zadanie stało się dla niego tak ważne. Pamiętał bardzo dobrze, jak jeszcze niedawno wyklinał chłopaka i prosił Merlina, by jakoś udało się pozbyć się Pottera z jego domu. W myślach, oczywiście. Potter nie miał o tym najmniejszego pojęcia.

W przeciwieństwie do Dumbledore’a. Tego akurat mógł wyklinać twarzą w twarz. Severus pozwolił sobie dać upust gniewowi i wydarł się na Dumbledore’a dokładnie tak, jak ten na to zasługiwał. W odpowiedzi zdziadziały dupek miał czelność tylko się wyrozumiale uśmiechnąć. Staruch doskonale wiedział, że Severus prędzej czy później zgodzi się na wszystko, o co go poprosi. Snape nie miał nad pewnymi rzeczami kontroli i prędzej zginąłby, niż pozwoliłby sobie nie wypełnić rozkazów Dumbledore’a.

Severus odkręcił kran w kuchni i w myślach błagał, by ciepła woda przyszła do niego, w ten sposób zostawiając Potterowi tylko zimną. Jakąż miał nadzieję, że Potter jeszcze nie skończył się myć… Zemsta. Owszem, dziecinna. Po chwili zrobiło mu się z tego powodu głupio, więc zakręcił kurek. Legilimencja była sztuką, używaną do kontroli i penetracji umysłów. W pewnych przypadkach potrafiła być bardziej niebezpieczna od Imperiusa — bardziej nieprzewidywalna, a zarazem subtelniejsza. Mroczna sztuka. Nie było tu miejsca na dziecinadę.

Trzeba wspomnieć, że Severus nie współczuł Potterowi, ani tym bardziej się o niego nie martwił. Być może to była tylko kwestia ciekawości. Bądź co bądź, chodziło o syna Lily.

Była jeszcze kwestia jego Patronusa. Severus powstrzymał gorzkie parsknięcie, które najpewniej wydałby z siebie, gdyby był w domu sam. Jeleń. Oczywiście, można się było tego spodziewać. Tę samą formę przybierał Patronus ojca chłopaka, przez co Lily miała łanię. Severus wyobraził sobie minę na tej idiotycznej twarzy Pottera, gdyby pokusił się wyczarować mu tuż przed nosem własnego Patronusa.

Patronus — co za głupie zaklęcie. Żałosne. Idiotyczne. Z drugiej strony, Potter i tak wiedział już wiele o życiu Severusa — za wiele. Patronus znacznie więcej by nie wyjawił. Poza tym, jak na razie chłopak powstrzymywał się od zadawania zbyt wścibskich pytań. Severus spodziewał się, że po prostu czekał na moment, w którym szanse, że otrzyma odpowiedź, będą największe.

Po Severusa trupie.

Znów kroki. Tym razem Potter udawał się do swojej sypialni, gdzie będzie drzemał aż do obiadu. Może porozmawia z sową albo będzie się zwyczajnie obijał. Rutyny — jakże łatwo człowiek się do nich przyzwyczajał. Tak stało się z Severusem. Kiedyś miał własną, wygodną rutynę. Rutynę, w której sen w nocy był wyczekiwaną, cudowną przyjemnością, a nie ciągłym czekaniem w napięciu, czy tej nocy nie obudzą go płacze i krzyki.

To była rutyna, w której martwił się tylko własną bezsennością, a zmartwienia jak to, czy Potter nie siedzi teraz gdzieś tam i nie torturuje się przeżywaniem przeszłości na nowo, nawet nie próbowały przejść mu przez myśl. Nikt wtedy nie obciążał go obowiązkiem słuchania bezsensownej paplaniny przez cały, długi dzień. Był całkiem sam i było mu z tym bardzo dobrze.

Głośno wypuścił powietrze z płuc i wspiął się po schodach, by dwa razy zapukać do drzwi Pottera.

— Idę, sekundę!

Zaczekał. Potter, w znoszonych dresach i z pogniecioną koszulką w ręku, otworzył drzwi. Patrząc na jego ubrania, Severusa uderzyła myśl, że Potter albo musiał na pewnym etapie życia być obrzydliwie gruby, albo te ubrania należały do kogoś zupełnie innego.

— Dyrektor zażyczył sobie, bym się z nim spotkał, więc na jakiś czas muszę wyjść. Nie spodziewaj się mojego powrotu przed północą. Kiedy wrócę, masz już spać. — Zatrzymał się, by upewnić się, że do Pottera dotarło, co powiedział. — Żywię szczerą nadzieję, że nie jesteś na tyle głupi, by pod moją nieobecność znów grzebać w moich rzeczach. Jeśli choćby czegoś mojego dotkniesz, będę o tym wiedział. Jeśli coś zepsujesz, srogo za to zapłacisz. Pod żadnym pozorem nie opuszczaj domu, wyłączając okoliczności ekstremalne, takie jak pożar.

Potter skinął głową, lecz jego mina wyrażała rozczarowanie.

— Dlaczego nie mogę pójść z panem? — Wziął rzucony na łóżko ręcznik, wysuszył nim włosy, a potem przejechał nim po plecach. W wieku szesnastu lat, James Potter był mężczyzną. Harry Potter zaś wydawał się wciąż nieszczególnie dojrzały. Cień włosów na klatce piersiowej był chyba jedynym, co sugerowało, że przechodził w dorosłość.

— Nie ma takiej potrzeby. Zrób, jak ci kazałem. I, błagam, postaraj się przez te kilka godzin nie doprowadzić mojego domu do ruiny.

Severus był już na schodach, kiedy usłyszał wściekłe trzaśnięcie drzwiami. Nieważne, czas odwiedzić Dumbledore’a. Bez zaproszenia.

Ach, życie było piękne… W tę i z powrotem, między Scyllą a Charybdą.

Udało mu się. Zdemenciały głupiec dopiął swego i znalazł ten cholerny skarb, którego szukał. Rzeczony przedmiot lewitował nad biurkiem, a Dumbledore pochylał się nad nim i z uwagą mu się przyglądał. Kiedy Severus wparował do jego do złudzenia przypominającego mauzoleum biura i się przywitał, dyrektor podniósł na niego zdumione spojrzenie, jak gdyby został przyłapany w trakcie popełniania jakiejś zbrodni. Co więcej, nie wydał z siebie ani słowa. Nawet się nie uśmiechnął. Coś było nie tak.

— Przeszkadzam w czymś ważnym? — burknął Snape. Nawet jeśli rzeczywiście w czymś przeszkodził, nie obchodziło go to ani trochę. Zdusił w sobie przemożne pragnienie, by przekląć Dumbledore’a, a potem powtórzyć to na Potterze, który najpewniej w tym właśnie momencie znajdował się w środku przeszukiwania zakamarków jego domu, by znaleźć jakieś zapomniane skarby. Nie, teraz Severus nie opuściłby tego pomieszczenia za nic, nawet gdyby Dumbledore w całym swoim starczym otępieniu postanowił załatwić potrzeby na środku pokoju.

— Severusie, a gdzie Harry?

— Zamknięty na cztery spusty w mojej posiadłości, w której, przy okazji, nigdy nie powinien był postawić stopy. — Spiorunował rozmówcę spojrzeniem. — Wróciłeś do Hogwartu i nie raczyłeś mnie powiadomić. Uznałem, że chyba musiało ci to wypaść z głowy, więc tak czy siak zdecydowałem się wpaść z wizytą. — Co oznaczało: jeśli wydaje ci się, że będę bez żadnego narzekania zmieniał Potterowi pieluchy, kiedy ty nawet nie raczysz podzielić się ze mną podstawowymi informacjami, jesteś w srogim błędzie.

Dumbledore westchnął ciężko, jak gdyby miał do tego prawo.

— Wiesz, co to takiego?

Severus usiadł naprzeciw Dumbledore’a i patrzył, jak pierścień powoli opada na biurko. Za pomocą różdżki, Severus przybliżył go do siebie. Nigdy wcześniej nie widział tego przedmiotu, ale rozpoznawał artefakt. Pierścień Marvolo Gaunta. Wykuty jeszcze w średniowieczu, należący niegdyś do jednego z najpotężniejszych magicznych rodów.

— Gdzie go znalazłeś? — Powinien należeć teraz do domu Slytherina.

— W Little Hangleton. To była, powiedzmy, całkiem obfita w wydarzenia podróż. A pierścień nosi w sobie ciekawy dodatek.

Jego oczy rzucały Severusowi wyzwanie, by raz jeszcze się przyjrzał, więc ten delikatnie podniósł obrączkę i pogładził ją palcem.

— Jeśli jest na nim klątwa, musi zostać zniszczony — zawyrokował ostrożnie.

— Nie, nie. Nie można go zniszczyć. To byłoby okrutne. No, Severusie, jesteś niebywale przenikliwy. Spójrz raz jeszcze. Nie jest przeklęty.

Temu dupkowi podobała się cała ta gierka. Najwyraźniej odkrył coś fascynującego, ale Severus nie miał w sobie wystarczająco cierpliwości, by bawić się z nim w zgadywanki. Spojrzał mimo wszystko po raz kolejny, aż coś kliknęło. Ujrzał to. Pozwolił przedmiotowi wyślizgnąć się z rąk i opaść na blat. Jego usta otwarły się w szoku. Jego ręka nadal trwała w pół—zawieszeniu, jak gdyby chciała pochwycić to ulotne wrażenie i wycisnąć, aż wyleci z niego cały sens. Zorientował się wtedy, że Dumbledore się uśmiechał, a reakcja Severusa przebiegła zgodnie z jego planem.

— Przecież to legenda. Przecież… to nie istnieje.

— Ależ istnieje — odparł Dumbledore z błyszczącymi oczyma. — Wyobraź sobie jego potencjał. — Podniósł pierścień ze stołu i pogładził go z miłością. Severus miał wrażenie, że Kamień Wskrzeszenia w odpowiedzi zaraz zacznie mruczeć.

— Potencjał? Ach, masz na myśli potencjał powodowania paranoi i wpędzania w szaleństwo z tęsknoty i rozpaczy? Błagam, Albusie, nie sądziłem, że jesteś w stanie mnie — ze wszystkich ludzi — tak nim kusić. Co według ciebie powinienem teraz powiedzieć? Może mam ci pogratulować odkrycia? Do reszty oszalałeś? Czy to wiek każe ci bawić się w te beznadziejne gierki? Nie przyszło ci do głowy, że Czarny Pan mógł go przekląć, by upewnić się, że zachowa go tylko dla siebie?

Severus w pewnym momencie zdał sobie sprawę, że jego wywód, zaczęty jako próba zmuszenia Dumbledore’a, by przejrzał na oczy, przerodził się w coś, za pomocą czego mógł wyżyć się i wyrzucić z siebie frustrację. Zorientował się, że nawet nie pamięta, kiedy wstał z krzesła.

Dumbledore opiekuńczo trzymał pierścień z dala od Severusa.

— Zanim cokolwiek zrobiłem, dokładnie sprawdziłem, czy…

— Ach, no tak, bo przecież którąkolwiek klątwę rzucił Voldemort, na pewno uda się znaleźć ją przy pomocy pierwszego lepszego zaklęcia! — Dlaczego ludzie w jego otoczeniu wciąż uparcie narażali się na niebezpieczeństwo? Dlaczego nie mógł dostać chociaż chwili przerwy od nich wszystkich? — Pozbądź się tego. Zniszcz to, a pozostałości zakop gdzieś daleko. Nie jesteś bezpieczny, dopóki jest blisko ciebie. Powinieneś był sam tyle wydedukować.

Dumbledore skinął głową.

— Cóż, być może rzeczywiście muszę więcej się o nim dowiedzieć.

Dobre i to. Na razie.

— Pamiętaj, że jeśli pozwolisz się zabić w imię pokusy dla słabych duchem, będę musiał na stałe zająć się bachorem Jamesa Pottera, choć na taką karę nie zasłużyłem, mimo, przyznaję, wielu moich grzechów.

Na te słowa Dumbledore podniósł na niego podszyty ciekawością wzrok. Schował pierścień w szufladzie i zamknął ją.

— No właśnie, jak dogadujesz się z Harrym? Wszystko w porządku?

— Tak, cudownie spędzamy razem czas. Już usycham za nim z tęsknoty, on za mną z pewnością również — wywarczał.

Odtąd, ich rozmowa nie poruszyła już żadnych istotnych tematów. Severus streścił frustrację Pottera i jego generalny brak umiejętności w dziedzinie oklumencji, podkreślając, że te lekcje nie mogły trwać wiecznie, jeśli nie chciał doszczętnie zniszczyć umysłu dzieciaka. Dumbledore zaś wydawał się tylko bardziej ciekaw. Incydent z Patronusem wcale go nie zaskoczył, zapewne wiedział już, że Potter był w stanie go przywołać. Nie znał dyrektor natomiast odpowiedzi na pytanie, dlaczego czarodziej zdolny do używania tak potężnej i subtelnej magii, nie był w stanie zamknąć swojego umysłu.

Severus napomknął, że dobrym pomysłem byłoby wstrzymanie lekcji przynajmniej do września i spróbował sprawić, by Dumbledore zrozumiał ich sytuację. Próby te spaliły na panewce. Severus zaczął podejrzewać, że on sam stał się tu równie niechciany, co Potter w jego domu. Nie potrafił pozbyć się przeczucia, że Dumbledore tylko czekał, aż sobie pójdzie, by mógł w spokoju spędzać czas przyglądając się pierścieniowi. Obiecał Dumbledore'owi, że w wolnej chwili również przestudiuje przedmiot i spróbuje odkryć, czy faktycznie nosi klątwę. Dyrektor zgodził się zaczekać, ale odmówił, gdy Severus zaproponował, że weźmie pierścień ze sobą, nie pozwolił mu też jeszcze raz na niego spojrzeć.

Im dłużej Dumbledore słuchał jego wywodu na temat okropieństwa, jakim było dzielenie dachu z Harrym—cholernym—Potterem, tym bardziej Severus zdawał sobie sprawę, że starzec nie zaproponuje żadnej lepszej alternatywy. Musiał poddać się i zacząć dogadywać się z Potterem, jak określił to dyrektor.

O, nie. Coś takiego zwyczajnie nie miało prawa się wydarzyć.

Chapter 8: Mądrość: Odkrycia

Chapter Text

 

 


2


Harry spodziewał się znaleźć w domu Snape’a najdziwniejsze rzeczy. Oczekiwał nietoperzy i szczurów, duchów, spleśniałego jedzenia, potłuczonych szyb i brudnych koców. Pająków, brzydkiego zapachu, popękanych i pozapadanych paneli i półek przepełnionymi książkami i eliksirami. Spodziewał się tego wszystkiego i nie do końca się pomylił.

Więc, kiedy zajrzał do szafy Snape’a podejrzewał. że znajdzie tam szaty Śmierciożercy, zapasowe różdżki lub słoiki z truciznami, a może nawet noże i sztylety. Nie spodziewał się jednak stosu magazynów pornograficznych.

I to całkiem dużego stosu. Znalazł je w zakurzonym kartonie i wyjął oniemiały. Szok nie był wystarczająco dobitnym słowem.

To było niewiarygodne. Żaden z nich nie wydawał się należeć do Snape’a; daty publikacji wskazywały że miały już przeszło trzydzieści lat. W tym samym pudełku gniło wiele pustych paczek papierosów, a na wierzchu leżał pojedynczy kawałek potłuczonego szkła. Harry nie wiedział, co z tym zrobić; założył, że to wszystko musiało należeć do ojca Snape'a.

Rozłożył czasopisma na podłodze, ostrożnie unikając ich zbytniego dotykania. Otworzył pierwsze z nich różdżką i stanął twarzą w twarz ze zdjęciem nagiej blond kobiety z długimi kręconymi włosami i dużymi piersiami. Siedziała okrakiem na motocyklu, wiatr unosił jej włosy i odsłaniał jędrne ciało.

— Nie ma mowy — mruknął Harry do siebie. Gdyby tylko mógł powiedzieć o tym Ronowi. Nigdy nie uwierzyłby, że Snape trzymał porno w swoim domu. Sam chłopak nie był pewien, co o tym myśleć.

Na następnej stronie ta sama kobieta pieściła swoje piersi obiema rękami. Harry zamknął magazyn, nieco zawstydzony. Sprawdził zegar. Snape miał zamiar wrócić lada chwila. Musiał się pospieszyć.

Szybko odłożył czasopisma z powrotem na miejsce i już trzymał dłoń na klamce, by wyjść z sypialni, kiedy zmienił zdanie i cofnął się po jedno z czasopism. Schował je pod koszulkę i czmychnął do swojej sypialni, uznając, że było mało prawdopodobne, by Snape zauważył zniknięcie jednego magazynu. A przynajmniej miał taką nadzieję.

Snape wrócił wcześniej, niż Harry się spodziewał. W duchu dziękował swojemu szczęściu, że Snape nie przyłapał go nad stosem pornosów; przynajmniej uniknął ośmieszenia. Kiedy jedli zupę, Snape patrzył na niego, jak na robaka, ale chłopak starał się to ignorować.

Kiedy mężczyzna nalał sobie szklankę wody i głośno uderzył nią o stół, Harry podniósł wzrok.

— Jesteś zły.

— Pilnuj swojego nosa, Potter.

— Myślałem, że powiesz mi, jak poszło z Dumbledorem.

— Omawialiśmy program nauczania. Trzymaj się od tego z daleka.

— Daj spokój. Rozmawialiście o mnie — powiedział pewny siebie. — Założę się że powiedziałeś mu jak cię złoszczę, nie robiąc oczekiwanych postępów i jak bardzo mnie tu nie chcesz. I że jestem głupi. Obaj wiemy, że mnie nienawidzisz, nie musisz udawać. — Po chwili nieco się opanował. — Wiesz, że nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie było to konieczne.

— Nikt ci nie każe tu zostawać. Zawsze możesz uciec, kiedy nie będę patrzył. Powiem, że to wypadek. — Snape powiedział to z głęboką nutą goryczy w głosie.

— Już lepiej będzie tu zostać - przyznał Harry. To nie było łatwe dla żadnego z nich. Napełnił usta łyżką mdłej zupy i dopiero kiedy przełknął, zdał sobie sprawę, że jest spięty. – To znaczy, wiesz. Przynajmniej tutaj się czegoś uczę, kiedy nie jestem zamknięty w swoim pokoju.

— Nie zamykam cię – splunął Snape.

Głupi. Głupi.

— Wiem.

— I jakoś nie widać rezultatów.

— Cóż, najwyraźniej jestem do bani zarówno w Eliksirach jak i Oklumencji, dwóch przedmiotach, których tylko ty mnie uczyłeś. To musi coś znaczyć.

— To znaczy — warknął Snape — że nie czujesz potrzeby, by się czegokolwiek uczyć. Ochrona umysłu zakłada posiadanie mózgu.

— I mówi to ktoś, kto notorycznie obraża swoich uczniów. Nawiasem mówiąc, u Zonka szukali nowej maskotki, może powinieneś rozważyć zmianę kariery. — Z niebywałą satysfakcją Harry wyobraził sobie Snape’a w czerwonych spodniach i szelkach do kompletu sprzedającego eliksir miłosny i żelki.

— Mógłbym — syknął Snape. — A mówiąc o pracy… doszły mnie słuchy, że marzysz o zostaniu aurorem, to prawda?

Harry wzruszył ramionami.

— Tak mi się wydaje.

— Tak ci się wydaje… Całe to pragnienie sławy… trudno ci nie być w centrum uwagi, co? — Snape zanurzył łyżeczkę w misce tak brutalnie, że niemal pękła. — Musiałbyś mieć powyżej oczekiwań z eliksirów, jeśli umknęło to twojej uwadze. Wydaje ci się to realne do osiągnięcia?

— Tak — odparł Harry zbyt szybko, co zabrzmiało, jakby sam w to nie wierzył.

— Nie — odparł Snape. — Zapomnij o byciu Aurorem. Skup się na swojej arogancji i zostań celebrytą. Stań się aktorem. Tancerzem, chłopakiem z plakatów. — Cisza. — Ach, zapomniałem, jesteś niski.

W głębi duszy przeklinał Snape’a, że ten dokładnie wiedział, w którą strunę uderzyć.

— Niektóre kobiety wolą niskich mężczyzn – odparł obronnie.

— Zdradź mi w takim razie, ile do tej pory wybrało ciebie?— Snape uniósł brew i Harry poczuł, jak gorąco oblewa jego twarz. Spojrzał na miskę.

— Tak myślałem.

Harry ugryzł się w język i przełknął gorzką ripostę. Mógł odbić piłeczkę i zapytać, z iloma kobietami ten się spotykał i założyłby się, że odpowiedź brzmiała: z żadną. Z drugiej jednak strony, biorąc pod uwagę możliwość, że Snape na pewien sposób spotykał się z jego matką, ryzykował, że odpowiedź zabolałaby go bardziej niż dotychczasowa złośliwość. Nie chciał znowu o tym myśleć.

Nie rozumiał, co jego mama dostrzegła w Snapie, że uznała go za atrakcyjnego? Harry obserwował go, jak przysuwał serwetkę i otarł nią wąskie wargi. Nie był przystojny. Miał za duży nos. Bladą skórę. Jego dłonie… Cóż, tutaj rzeczywiście musiał przyznać, że nie miał brzydkich dłoni, wręcz przeciwnie. Miał długie palce zakończone krótkimi, czystymi paznokciami. Po tym jak widział mężczyznę bez szat wierzchnich, mógł śmiało powiedzieć, że miał też silne przedramiona. Przez moment zastanawiał się, czy wciąż miał mroczny znak. Najpewniej.

Do tego Snape był wyższy, niż Harry kiedykolwiek będzie. Był to jeden z powodów, dla których ciężko było przejść obok niego obojętnie. Czasami Potter zastanawiał się, czy naprawdę Snape był takim potworem, jakim wszyscy go postrzegali, czy po prostu był nieszczęśliwy. Harry doskonale wiedział, że brak szczęścia może sprawić, że ktoś stanie się zgorzkniały i okrutny, a jedynym, czego taka osoba pragnie jest bycie pozostawionym w spokoju. Znał to uczucie.

Doświadczył tego na własnej skórze, kiedy Ron i Hermiona zbytnio na niego naciskali. Albo Dumbledore, Remus. Generalnie wszyscy.

Przypomniał sobie, jak Dumbledore wspominał, że jego mama potrafiła w każdym dostrzec piękno. Syriusz i Remus mówili, że była miła. Co takiego widziała w Snapie, czego Harry nie potrafił? Nie sądził, by kiedykolwiek zapanowała między nimi zgoda. Nigdy go nie lubił, nie ufał mu, ani nie widział powodu, by go szanować. Z drugiej jednak strony nigdy nawet nie próbował go zrozumieć. Tak czy inaczej ich nienawiść była wzajemna, dodatkowo za co miałby go szanować? W końcu to przez mężczyznę, jego rodzice stracili życie.

Harry otrząsnął się z niepokojących myśli. To było zwyczajnie niemożliwe. Jego mama nie mogła pragnąć Snape'a, bez względu na to, jak dużą okazywała mu sympatię. Nie wierzył, by ktokolwiek mógł go pragnąć. Kiedykolwiek.

Przynajmniej tak mu się wydawało. Może… może gdyby częściej mył włosy…? Czy to mógł być klucz?

Wbrew sobie, Harry mimo wszystko miał nadzieję, że Snape ma jakąś partnerkę, którą ukrywa. Przykrą była myśl, że mężczyzna nigdy nie czuł się piękny i chciany. W pewnym momencie zdał sobie sprawę z tego, że popłynął myślami za daleko.

Spojrzał na pogrążonego we własnych rozmyślaniach Snape’a.

— O czym myślisz? — zapytał. Pożałował tego, gdy tylko dotarło do niego że to pytanie, które normalnie zadałby Ronowi, nie profesorowi. I że tak naprawdę wcale nie chciał wiedzieć, co chodziło mężczyźnie po głowie.

Snape zamrugał. Dwukrotnie.

— O tym, że muszę przygotować harmonogram zajęć na najbliższy rok.

W czerwcu?

— Nie sądzę, by to właśnie plan zajęć zaprzątał twoje myśli.

Klatka piersiowa Snape'a unosiła się miarowo. Mężczyzna odczekał kilka chwil, nim odpowiedział:

— W rzeczy samej.

— I nie zdradzisz mi, o czym tak naprawdę myślałeś?

— Nie.

Jego oczy nie były po prostu ciemne, miały w sobie coś nieludzkiego, głębię, w której Harry miał wrażenie, że łatwo by było zatonąć. Kiedy się zwężały, migotała w nich mroczna ciekawość, a po kręgosłupie Harry'ego przebiegł dreszcz.

— O czym myślisz, panie Potter?

Na słowo panie jego samokontrola rozpadła się na drobne kawałeczki i opadła u jego stóp. Harry wpatrywał się w Snape’a. Prosto w jego oczy. Legilimencja. Kurwa.

Uśmiechnął się bezwstydnie, łapiąc się resztek nadziei.

— Oczywiście o twoim harmonogramie. Zastanawiałem się, czy pojawi się w nim cokolwiek, co byłbym w stanie opanować.

Snape się nie zaśmiał. Zamiast tego wpatrywał się w Harry’ego, muskając swoim długim palcem szklankę wody.

— Myślę, że jesteś zmęczony. Idź odpocznij.

Harry skinął głową.

— Masz rację. — Z trudem przełknął dziwną gulę w gardle.

Podniósł się nieco zbyt szybko i wyszedł z pokoju, a kiedy już osunął się na łóżko, wciąż ubrany, w skarpetkach, odrzucając okulary na bok, zmusił się do bezsennego, wyczerpującego odpoczynku.

***

— Tnij w ten sposób — powiedział Snape. Wyjął nóż z ręki Harry'ego i pokroił warzywa. — Musisz wykonywać szybsze ruchy, w przeciwnym razie będą do niczego.

Harry skinął głową, ale kiedy Snape podszedł do piekarnika, zignorował go i siekał tak jak na początku.

— Kiedy mieszkałem u wujostwa, dużo gotowałem, wiem, jak to robić — burknął.

Snape wziął kilka naczyń, po czym położył ziemniaki na desce do krojenia.

— W piątek rano muszę załatwić kilka spraw. Czy proszę o zbyt wiele, życząc sobie, byś pozostał w swoim pokoju?

Harry przełknął. Miał nadzieję, że Snape nie odkrył, co mu zabrał.

— Co masz na myśli?

Snape spojrzał na niego wściekle.

— Okruszki herbatników. Wszędzie.

— Och. Znowu zobaczysz się z Dumbledorem?

— Nie. — Zabrał Harry'emu warzywa i dał ziemniaki. — Pokrój je na plasterki… Na plasterki, Potter, nie słuchasz mnie!

— Zaufaj mi, tak będzie lepiej. Jeśli zamiast plasterków zrobię kostkę, będzie mniejsze ryzyko przypalenia, a ziemniaki zrobią się chrupiące.

Snape spojrzał na niego zaskoczony.

— Gdybyś popisywał się taką wyobraźnią w przypadku eliksirów, może miałbyś szansę zostać tym aurorem.

Harry zachichotał.

— Wiesz, nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś dopuścił mnie do eliksirów dla zaawansowanych w przyszłym semestrze.

 

— Jeszcze nie postradałem zmysłów. Poza tym w przyszłym roku może być nieco inaczej.

Harry zauważył, że plecy Snape'a się prostują; był z czegoś dumny.

— Co to znaczy? — Zmarszczył brwi.

— Zobaczysz. — Snape uśmiechnął się krzywo, przełożył warzywa na patelnię i zamknął drzwiczki piekarnika.

– Nadal masz nadzieję, że będziesz uczył Obrony, prawda?

Harry przypadkowo źle przeciął ziemniaka i odłożył go na bok, krzywiąc się.

– Powiedzmy, że bardziej prawdopodobne, iż dostanę posadę nauczyciela Obrony niż Eliksirów. — Snape oparł się o stół i skrzyżował ręce na piersi.

— Aha — mruknął Harry. Nie było szans, żeby Dumbledore pozwolił Snape'owi uczyć czarnej magii. Harry po prostu o tym wiedział. — Więc, gdzie się wybierasz w piątek?

Skończył siekanie i otworzył piekarnik, aby położyć ziemniaki na wierzchu warzyw; Snape wpatrywał się w niego, nic nie mówiąc.

Chłopak otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie mógł znaleźć właściwych słów. W jego oczach na moment zabłysnął bezsensowny gniew. Nie chciał, by Snape’owi coś się stało. Ani komukolwiek innemu.

Nie przez niego.

— Wszystko będzie dobrze? — zapytał.

Snape dalej przewiercał go wzrokiem przez kilka sekund, po czym odepchnął na bok i włączył piekarnik. Podszedł do zlewu, by umyć ręce.

— Wątpię. Okropnie gotujesz, mimo wszystko mam nadzieję, że to przeżyję.

Najwyraźniej nie chciał o tym rozmawiać i Harry naprawdę nie zamierzał naciskać ale…

— Przeżyjesz ucząc eliksirów.

— Eliksiry — Snape splunął — to delikatna, pełna finezji sztuka, notorycznie splugawiana przez uczniów. Znosiłem to tylko dlatego, że nie miałem na to wpływu, najwyraźniej nie narzucisz nikomu inteligencji czy chociażby zdolności używania własnego mózgu.

— Ty naprawdę nienawidzisz swojej pracy. — Uświadomił sobie. Umył ręce i usiadł na krześle. — Dlaczego więc w ogóle zostałeś w Hogwarcie? Przecież mógłbyś założyć własną działalność czy coś takiego.

Snape usiadł naprzeciwko, położył różdżkę na stole i, mimo że zawsze miał ją przy sobie, niezmiennie było to dla Harry’ego nieco stresujące.

— Szkoła daje mi ochronę i pozwala zarobić na życie, a przy tym nie mam poczucia bycia bezużytecznym.
Harry zastanawiał się, co się za tym kryje. Snape był szpiegiem – przynajmniej według Dumbledore'a, pomyślał Harry z pewną nieufnością – za to Voldemort myślał, że szpieguje Dumbledore'a, a nie na odwrót. Co oznaczało, że gdyby przestał być blisko dyrektora, Voldemort nie miałby powodu, by trzymać go w Hogwarcie. Ale to nie wszystko.

– Zostajesz również, by mnie chronić. — Nie był pewien, czy naprawdę sądził, że Snape mógłby się do tego przyznać albo chociaż zaprzeczyć. Chociaż tak naprawde nie miało to większego znaczenia. Przez te wszystkie lata powinien przyzwyczaić się do tego, że ludzie go okłamują. Fakt, że Snape i Dumbledore to przed nim ukrywali nie tyle mu przeszkadzał, co zwyczajnie bolał. Nigdy wcześniej nie uważał dyrektora za nieszczerą osobą, ale wyglądało na to, że ten za to nie postrzegał Harry’ego wystarczająco dojrzałym, by dzielić się z nim wszystkim, co go dotyczyło. Prawdopodobnie życzenia Snape’a były istotniejsze niż prawo do informacji Harry’ego.

— Tak.

A jednak go zaskoczył.

— Nawet nienawidząc mnie — naciskał Harry.

Snape nie wahał się z odpowiedzią.

— Moim obowiązkiem jest cię chronić, tak jak zrobiłbym to dla wszystkich moich uczniów.

Bzdury.

— A więc mnie nienawidzisz.

Sposób, w jaki Snape na niego patrzył, niepokoił go; uważnie, beznamiętnie – prawie tak, jakby próbował coś zrozumieć.

— Tylko że to nie prawda — ciągnął Harry. — Nienawidzisz mojego ojca, jednocześnie ze względu na moją mamę, chcesz zapewnić mi bezpieczeństwo. Tak naprawdę dla ciebie nie jestem nawet prawdziwą osobą. Po prostu traktujesz mnie jako ich namiastkę, co prowokuje cię do działania. — Powiedział to. W końcu.

— Zapewniam cię, że sam zapracowałeś na wszelkie moje uczucia względem twojej osoby.

— Tylko dlatego, że widzisz to, co chcesz zobaczyć. — Harry spojrzał na różdżkę Snape'a i bez skrępowania przyciągnął ją bliżej palcem. Zacisnął na niej dłoń, żeby lepiej się przyjrzeć. To była ładna różdżka, czarna i gładka. Snape ostrzegawczo śledził ruchy Harry'ego.

— Obniżasz poziom mojej klasy. Wpływa to wręcz negatywnie na postępy pozostałych uczniów, zwłaszcza tych nielicznych, którzy starają się odnieść sukces.

— Bzdury. Spróbuj czegoś innego – powiedział Harry.

— W takim razie powiedz mi, Potter, co wydaje ci się, że wiesz. Może myślisz, że specjalnie żywię nieuzasadnioną nienawiść do twojej osoby? Za kogo ty się uważasz? Będąc tak bezczelnym, nie dziw się, że ludzie mają cię dosyć!

Harry spojrzał na niego z miną, jaką robił, ilekroć chciał dać Ronowi znać, że nie wziął na poważnie ani jednego słowa, które ten wypowiedział.

Snape zacisnął usta, pochylając się bliżej.

— Jesteś aroganckim dzieciakiem, szukającym uwagi i podziwu innych. Pławisz się w tym, na pozór odgrywając niewinną, biedną ofiarę, chociaż w głębi duszy cieszysz się każdą minutą uwagi. — Jego głos przypominał syk węża.

— Tak jak mój ojciec.

— Twój ojciec nie miał za sobą takiej historii, jak ty. Ludzie nabierają się na twoje rzekome mityczne moce, które, jak podejrzewam, nie są przypadkowe, a ty specjalnie pakujesz się w kłopoty, by utwierdzać ich w tym przekonaniu.

— Tak jak mój ojciec.

— Tak — wysyczał ponownie Snape. — Od czasu, gdy po raz pierwszy pojawiłeś się w Hogwarcie, łamiesz zasady szkoły, kurczliwe trzymając się przekonania, że albo cię one nie dotyczą, albo jesteś ponad nie.

— Tak jak mój ojciec. — Harry nie mógł już dłużej ukrywać swojego uśmiechu. Snape zacisnął usta, aż zrobiły się białe. Wyglądał jak zbesztane dziecko.

– Na brodę Merlina, zetrzyj ten ohydny uśmiech z twarzy. Niczego nie udowodniłeś. — Snape uniósł rękę. — Najwyraźniej jego wadliwe geny były zbyt silne.

Harry potarł czoło.

— Jesteś niemożliwy. Odpuszczam.

Kątem oka Harry'emu wydawało się, że widzi, jak Snape lekko wykrzywia wargę. Mógł to sobie wyobrazić.

– Twój ojciec by tego nie zrobił.

Harry prychnął. Cóż, dopiero się docierali. Może kiedyś będzie w stanie porozmawiać ze Snape'em, nie wpadając przy tym w szał. Pomyślał o wszystkich przykrych słowach, które przez lata mężczyzna kierował w jego stronę, porównując go do ojca w negatywny sposób. Nagle coś przyszło mu do głowy.

— Lubisz quidditch?

Snape odebrał mu różdżkę i schował ją z powrotem w rękawie. Harry domyślał się, że ten utrzymywał ją w miejscu przy pomocy zaklęcia.

— Kiedy byłem uczniem, nie pałałem do tego sportu jakąś szczególną miłością. Teraz pozostaje mi mieć nadzieję, że Slytherin zdobędzie Puchar Quidditcha, ponieważ Puchar Domów bez wątpienia trafi do Gryffindoru gdy Dumbledore przydzieli wam miliony punktów po kolejnych twoich brawurowych zwycięstwach.

Harry podniósł głowę.

— I dobrze, że Dumbledore daje nam jakiekolwiek dodatkowe punkty! Biorąc pod uwagę ile ty ich nam niesprawiedliwie odbierasz, nigdy nie mielibyśmy nawet szansy.

— Biedactwa.

— Poza tym nasza drużyna jest lepsza niż twoja!

— Twoja drużyna ma za kapitana dziewczynę, która bardziej przypomina rosłego osiłka, a twój opiekun domu pozwala ci na codzienne treningi, mimo że jest to niezgodne z regulaminem, a wasz szukający jest niemal ślepy!

— Nie jestem ślepy! — zaprotestował Harry. — Poza tym jestem najlepszym szukającym, jakiego Gryffindor miał od wieków! Wiesz, że akurat to zawdzięczam wyłącznie sobie.

— Co nie zmienia faktu, że Ślizgoni są niezwykle zwinni i wytrzymali. Potrafią określić swoje priorytety i znaleźć czas na treningi nawet podczas egzaminów.

— Twoja drużyna jest do niczego — powiedział Harry. – Twoi pałkarze to najgrubsze dzieciaki w szkole To cud, że miotły utrzymują ich w górze.

– Okażesz szacunek moim…

— Wiesz że to prawda!

—…uczniom, ty rozpieszczony, zuchwały…—

— Ale to prawda! Chyba nie sądzisz, że będę szanować twoich małych Śmierć…

—…dzieciaku, nawet jeśli będę musiał zmusić cię…—

— … ożerców!

—…trzymać język za zębami!

Obaj wstali, a ich twarze dzieliły od siebie może ze dwa cale. Ciężki zapach dymu dotarł do nozdrzy Harry'ego i zmarszczył nos, nie odrywając oczu od Snape'a. Mężczyzna zrobił to samo.

— Jedzenie — powiedział Harry.

Obaj podbiegli do piekarnika i uklękli. Otworzyli drzwiczki i natychmiast zaatakował ich gęsty, czarny dym. Oczy Harry'ego zapiekły i zakaszlał mocno. Snape podniósł dolną krawędź swojej koszuli, aby zakryć własne usta i nos, a Harry zauważył linię ciemnych włosów zaczynającą się przy jego pępku i ciągnącą się w dół jego spodni. Patrzył przez chwilę, a potem zakrył nos dłonią. Dym zdawał się go pochłaniać.

— Kurwa! — wykrzyknął Harry.

Snape schłodził patelnię i wyjął ją.

Cóż, mogło być gorzej. Warzywa się zwęgliły, ale ziemniaki wciąż miejscami miały swój naturalny kolor.

Harry spojrzał na Snape’a.

—Widzisz? Kostki zamiast plasterków. Przetrwały.

Snape się roześmiał. Naprawdę się śmiał. Położył patelnię na kolanach Harry’ego.

– W takim razie spróbuj.

Harry nie byłby sobą, gdyby nie sięgnął po kawałek. I po chwili wypluł go z powrotem na patelnię. Spojrzał żałośnie na Snape’a, a ten znowu parsknął śmiechem. Chłopak z rezygnacją spojrzał na to, co pozostało po ich posiłku i doszedł do wniosku, że patelnia jest zniszczona.

Snape westchnął i wstał, kładąc na moment dłoń na głowie Harry’ego.

— Nie ma co rozpaczać. Zamówimy pizzę.

Chapter 9: Mądrość: Spostrzeżenia

Chapter Text

Nie ma na świecie większej przyjemności niż czytanie. Książki to najcichsi i najlojalniejsi przyjaciele, najmądrzejsi i najłatwiej dostępni doradcy, najcierpliwsi nauczyciele. Książki przekazują wiedzę, zwiększają samoświadomość i kontrolę. Czytając, można naraz wieść wiele różnych żyć. Dobre książki i przezorność — oto podstawowe składniki dobrego życia.

Książka — to pociąg, ale też droga. To zarazem cel podróży, jak i jej przebieg. Podróży, która wymaga ciszy i skupienia, oddania, a wręcz uległości wobec każdej strony oraz zawartego w niej znaczenia, które człowiek może pojąć jedynie poprzez medytację i refleksję.

Wejście w ów stan może być utrudnione, jeśli próbom jego osiągnięcia towarzyszą odgłosy stóp uderzających w schody. Może stać się ono wręcz niemożliwe, kiedy w polu widzenia czytelnika pojawia się inna osoba. Osoba, która nie omieszka w tym polu zostać. Bez pytania o pozwolenie. Bez poczucia potrzeby zadania takiego pytania.

Severus westchnął.

— Nie możesz dać mi nawet chwili spokoju, Potter?

Chłopak zdjął z półki losową książkę, usadowił się z nią na podłodze przed kominkiem i wzruszył ramionami.

— Sam mógłbyś dać mi spokój, ja się nawet nie odezwałem.

Potworny dzieciak. Ostatnimi czasy zdecydowanie za często przebywali ze sobą w tym samym pokoju. I to wcale nie przez przypadek. Odkąd minął pierwszy tydzień, sowa Pottera nie przyniosła mu ani jednego nowego listu, więc najwyraźniej przyjaciele chłopaka zaczęli korzystać ze swoich wakacji i tymczasowo o nim zapomnieli. Z kolei koszmary Pottera nadal stanowiły problem. Kiedy je miał, był na tyle głośny, by zbudzić krzykiem całą okolicę. Ale przynajmniej teraz nie miewał ich każdej nocy. Severus nie był pewien, co dokładnie spowodowało tę zmianę, lecz nieszczególnie miał ochotę pytać. Z resztą, Potter pewnie sam nie miał pojęcia.

— Co to jest Mirus Magus?

Cóż. To by było na tyle, jeśli chodzi o spokój.

Severus wbił w niego ostry wzrok.

— Książka — odpowiedział.

Potter zamachał rzeczonym tomem.

— No wiem przecież. Ale co to znaczy? Chodzi mi o tytuł.

— Oznacza cudowną magię. I sugeruję, byś odłożył tę książkę na miejsce, bo twój poziom intelektualny jest zbyt niski, by udało ci się przeczytać ją ze zrozumieniem.

Severus nie spuścił z niego wzroku aż Potter, zrobiwszy niezadowoloną minę, rzeczywiście odłożył książkę na półkę i zaczął przeglądać pozostałe, by znaleźć sobie inną lekturę.

— Nie ma tu nic ciekawszego do roboty? Poza, no wiesz. Czytaniem. — Jego ton zdradzał, że sam oczywiście w życiu nie zaliczyłby czytania do ciekawych zajęć. Cóż za niespodzianka.

— Jak mówiłem, możesz zająć się czyszczeniem podłóg. Przez te twoje cholerne ciasteczka moje dywany są całe w czekoladowych okruchach.

W odpowiedzi na jego obrzydzenie w oczach Pottera pojawiły się bezczelne iskierki.

— Nieprawda, ja zawsze uważam, jak jem. Poza tym, to ty zjadłeś ostatnie opakowanie.

— Błagam, Potter, wybacz, miej dla mnie litość. Nieważne, że to mój własny dom, od teraz obiecuję zawsze prosić cię o pozwolenie.

Potter parsknął.

— Dokąd prowadzą te drzwi?

Severus przekręcił stronę.

— Chowasz tam ciała?

— Nie, ale mogę zacząć.

— Aha.

Potter znów usiadł po turecku, tym razem trochę bliżej niego. Dużo bliżej niego.

— Śmiało, chodź jeszcze bliżej, Potter. Nie wstydź się, jak chcesz, możesz nawet usiąść mi na kolanach — wywarczał Snape.

Poliki Pottera pokryły się wściekłą czerwienią i chłopak gwałtownie się odsunął. Severus nie przepadał za poufałością, ale ośmieszenie Pottera było tego warte.

— Chciałbyś! — odbił chłopak.

Nie po raz pierwszy, jego bezczelność przekraczała jakiekolwiek normy. Potter nie miał za grosz przyzwoitości ani manier. Gdyby robił to tylko w samoobronie — ale nie, on zaczął się przy tym dobrze bawić.

Nie żeby Severus zamierzał się poddać. Dopóki Potter kontynuował tę farsę, Snape miał zamiar odpłacać mu pięknym za nadobne. Miał prawo mieć ostatnie słowo, zwłaszcza w przypadku syna Jamesa Pottera. Z resztą, to był jego dom, jego uczeń i jego docinki.

Nie spodziewał się, że Potter tak długo pociągnie. Dumbledore powinien był przewidzieć, że będą się nawzajem obrażać, aż jeden z nich się złamie. Tym kimś miał być Potter, ale umysł chłopaka okazał się całkowicie pokręcony.

— Być może masz rację, chciałbym. — Proszę bardzo. To powinno dać Potterowi do myślenia, a najlepiej przestraszyć go i sprawić, że wreszcie się zamknie.

Potter jednak tylko wyszczerzył się do swojej książki i nie przestawał notować czegoś na kartce papieru.

— To co, mam to zrobić już teraz? Z tego co widzę, nie możesz się doczekać.

Uczeń przerósł mistrza.

— Zaraz zwymiotuję.

— Co to takiego Cornus Florida? — zapytał Potter przestając notować.

— Roślina, z którą masz wiele wspólnego. Powszechnie znana jako Błąd Natury.

Potter zapisał to i podkreślił.

— To nie było zbyt błyskotliwe — wymamrotał, nadal skupiony na książce.

Właściwie, po co on to czytał?

— Czyżbyś nagle odkrył w sobie zamiłowanie do zielarstwa, Potter? W co ty takiego pogrywasz? — Severus odłożył własną książkę, przyklęknął na podłodze obok chłopaka i wyrwał mu książkę z rąk.

— Ej! — Potter spróbował mu ją odebrać, ale Severus go od siebie odepchnął.

— Co my tu mamy? A jednak, cuda się zdarzają. Instrukcja przygotowania eliksiru oczyszczającego umysł. Że też masz czelność czytać to tuż pod moim nosem. To tak zamierzasz osłonić swój umysł, Potter? Podstępem? — Snape zatrzasnął książkę, czekając na odpowiedź. Oczywiście chłopak miał ją w zanadrzu. I tym razem nie było w nim nawet za grosz wstydu.

— Chyba to oczywiste, że nie chciałem się z tym kryć! Kogo innego według ciebie mógłbym poprosić o uwarzenie tego eliksiru? A może miałbym to zrobić sam? Chciałem ci powiedzieć. — Nie kłamał. Czyli jednak był absolutnym idiotą.

— I rzeczywiście myślałeś, że dam przyzwolenie na takie wygodnictwo? Że najzwyczajniej w świecie pozwolę ci znowu uciec od odpowiedzialności?

Marnował czas. Lata temu powinien był zaakceptować fakt, że Potter nie miał zamiaru postępować zgodnie z najprostszymi choćby zasadami. Powinien był pozwolić, by chłopaka zadręczyła jego własna niekompetencja, aż ten wreszcie by się poddał i zrozumiał. Tylko ci, którzy nie boją się wielkich klęsk, mogą odnosić wielkie zwycięstwa. A ten cholerny dzieciak nawet nie chciał spróbować.

Potter zmarszczył brwi.

— O czym ty mówisz? Przecież nie chodzi mi o nasze lekcje. Chcę tego eliksiru żebym mógł lepiej spać.

Severus wbił w niego wzrok. Potter to odwzajemnił. Snape poczuł nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej. Odchrząknął i przeniósł wzrok na książkę, którą nadal trzymał w dłoniach.

— Znów miałeś wizje.

— Oczywiście, że nie! Przyznałbym się, gdyby tak było. Po prostu… Chciałbym na jakiś czas odpocząć od snów. — Potter unikał jego wzroku. Severus ledwo mógł się powstrzymać od wniknięcia w umysł chłopaka i dowiedzenia się w końcu, co takiego tym razem przed nim ukrywał.

— Potter.

— To nic takiego, serio. Po prostu lepiej się wysypiam, kiedy nie mam snów. Czasami budzę się i boli mnie głowa, chodzi o rzeczy tego typu. A tę książkę znalazłem przypadkiem. Nic nie planowałem. Poszczęściło mi się i tyle. — Spróbował się uśmiechnąć, ale szybko się poddał i opuścił wzrok na podłogę.

Od czego tak desperacko chciał uciec?

— O czym są twoje koszmary?

Potter podniósł wzrok i Severusa zaskoczyła surowość jego wyrazu twarzy.

— To akurat nie jest twoja sprawa.

— I jesteś absolutnie pewien, że to nie wizje?

Potter przytaknął.

— To co, uwarzysz go dla mnie? Czy jest zbyt wymagający?

Żaden eliksir nie był dla niego zbyt wymagający. Ten natomiast był po prostu zbyteczny.

— W szafce w łazience znajdziesz eliksir Bezsennego Snu. Możesz go wypić, ale tylko dziś. Jeśli weźmiesz drugą fiolkę, będę wiedział.

Severus podniósł się i porzucił książkę na sofie. Potter zmiął kartkę, na której notował, po czym wyrzucił ją, a sam zniknął w kuchni.

Jeśli Czarny Pan znów zaczął wnikać w umysł chłopaka, najprawdopodobniej wiedział już o ich lekcjach. Severus brzydził się perspektywą tchórzalczej śmierci. Nie był gotów, by błagać o życie. Jeśli chcieli przetrwać tę wojnę, Potter musiał nauczyć się osłaniać swój umysł.

Czasami chłopak potrafił udowodnić, że był mądrzejszy, niż Severusowi się wydawało. Świadczyła o tym bystra iskierka, która lśniła co i raz w jego oczach — coś, czego nie miał ani James, ani Lily. Coś wyjątkowego.

To, jak uśmiech, który rozjaśniał jego twarz w odpowiedzi na drwiny, potrafił sprawić, że Severus czuł się jak głupiec. To, jak nie zniechęcał się i przychodził do Severusa, z tą swoją niezmordowaną ciekawskością, ale i tak rzadko spotykaną życzliwością. To, jak brudził dywany i meble okruchami ciastek, po raz pierwszy od dwudziestu lat budząc dom do życia i pozwalając, by stare ściany raz jeszcze mogły odetchnąć młodością.

Choć same w sobie okruchy bywały obrzydliwe.

Severus podszedł do okna i wyjrzał przez nie. Potrzebował pójść na zakupy, ale to popołudnie nie zachęcało do wyjścia z domu, szczególnie w takim nastroju. Lał zimny deszcz, bezlitosny i coraz silniejszy z czasem. Mgła zdawała się zasnuwać okolicę w miarę przybywania wody. Droga i chodnik pokryły się błotem, a światło lamp było ledwie widoczne. Spinner’s End wyglądało na jeszcze bardziej ponure niż zwykle.

Ale wcale takie nie było.

Chapter 10: Mądrość: Zakłócenia

Chapter Text


prolog

Coś było nie tak. Początkowo Harry myślał, że to przez zmęczenie, więc zdecydował się wrócić do magazynu następnego dnia. Niestety kolejne podejście skończyło się z podobnym efektem — a raczej jego brakiem.

To była jego trzecia próba. Jedynym, co był w stanie zrobić, było patrzenie na obrazki. I tyle, żadnej fizycznej reakcji. To było przerażające.

Odrzucił magazyn na bok i potarł czoło, wgapiając się w sufit i próbując zrozumieć, co się działo. Kilka dni temu ledwo mógł wytrzymać, nie mogąc doczekać się, kiedy w końcu będzie mu dane przyjrzeć się z bliska ruchomym obrazkom. Nie miał wątpliwości czy poczucia winy po kradzieży magazynu. Otwierał go późną nocą, kiedy Snape spał i nie mógł mu przeszkodzić. Co było normalne.

Czuł ekscytację — normalne.

Ale nie fizyczną — nienormalne.

Początkowo uznał, że magazyn był przeklęty, by niszczyć hormony czytelnika. Ale kiedy dotykał się tak jak zawsze, pod prysznicem, w towarzystwie jedynie własnych myśli, wszystko było w porządku. Także odrzucił tę ewentualność.

Posłał magazynowi paskudne spojrzenie i nagle zmartwił się, że za jego nowym problemem mogła kryć się jakaś medyczna przyczyna.

Ewentualnie mizerny skutek był spowodowany tym, że dotychczas nigdy na nic nie patrzył, kiedy to robił.

Dojrzewanie było piekłem, pomyślał i zirytowany skopał pościel.

**

Kiedy Harry obudził się rano, poczuł, że coś nieprzyjemnie ściska jego klatkę piersiową. Z wciąż zamkniętymi oczami szukał w myślach źródła niepokoju, wspominając poprzedni dzień i zobowiązania, o których mógł zapomnieć. Nagle otworzył oczy i natychmiast wyskoczył z łóżka.

Piątek. Snape. Był z Voldemortem. Musiał być. Harry powstrzymał swoją wściekłość, uznając, że zatracenie się w niej mu nie pomoże. Nie czuł się w ten sposób od śmierci Syriusza. Wspomnienia, które pojawiły się wraz ze znajomym stresem, były czymś, czego wolałby nigdy więcej nie wspominać.

Z pewnością nie martwił się o Snape'a, denerwowały go po prostu bariery obronne, które ten nałożył na dom. Gdyby coś stało się Snape'owi, Harry zostałby tu zamknięty, dopóki ktoś by go nie odkrył. Jeśli w ogóle.

Czekałby. Umierał z głodu.

Ubrał się szybko i otworzył drzwi do sypialni Snape'a. Pustka. Zanotował w pamięci, żeby później jeszcze raz przejrzeć szafę Snape'a, po czym sprawdził zegar. Prawie południe. Jak długo spał? Jego umysł nie mógł znaleźć bardziej nieodpowiedniego dnia na przespanie swoich zmartwień.

— Snape!

Zbiegł po schodach, ale kuchnia i salon również były puste. To było nie w porządku. Żył z mordercą, który był odpowiedzialny za śmierć jego rodziców. To Snape powinien być martwy, nie oni.

Ze złością kopnął fotel, po czym wrócił na górę, by wziąć prysznic i umyć zęby. Miał wrażenie, że minęło kilka godzin, nim na powrót znalazł się w salonie ze szklanką wody i kilkoma ciasteczkami. Czekał.

I czekał.

I czekał.

Czy Voldemort mógł zabić Snape’a? Harry nie sądził, by ten miał ku temu jakikolwiek powód. A przynajmniej miał taką nadzieję. Nie żeby wiedział, gdyby jednak tak było — nikt nie przejmował się dzieleniem się z nim jakimikolwiek informacjami.

Wspomnienia Voldemorta unoszącego różdżkę mignęły w jego umyśle. Pomyślał o cmentarzu, o nocy, gdy ten powrócił z martwych. Nie myśl o Cedriku, nakazał sobie w myślach.

Nie.

Myślenie o tym, co już się wydarzyło, nie było pomocne. Wiedział to. Rozsądek nie wystarczał jednak, by trzymać się z daleka od myślenia o Cedriku czy Syriuszu, jeśli chodziło o emocje, był słaby.

Dumbledore ufał Snape’owi. Harry zacisnął szczękę. Jeśli chodziło o zaufanie, jakim obdarzył mężczyznę dyrektor, Harry też nie miał innego wyjścia. Nawet jeśli Snape’a nienawidził.

A gdyby Snape został zabity, Harry musiałby wrócić do Dursleyów.

Po raz kolejny uparcie wzruszył ramionami, próbując odsunąć od siebie gniew, że musiał zamieszkać ze Snape'em zamiast z Syriuszem.

Stop.

Harry i tak nie potrzebował żadnego z nich. Powrót do Dursleyów byłby równie dobry. Przynajmniej oni nikogo nie zabili.

Może powinien skontaktować się z Dumbledore’em. Ale jeśli wszystko było w porządku, wiedział, że Snape nie dałby mu żyć po bezpodstawnym zaangażowaniu dyrektora. Tak naprawdę mężczyzna mógł robić cokolwiek, nawet coś niezwiązanego z Voldemortem i szalejącą wyobraźnią Harry'ego. Próbował wyobrazić sobie Snape'a czekającego w kolejce, by zapłacić rachunki, ale mu się nie udało. Może był zajęty rozmową z innymi Śmierciożercami czy coś takiego. Może kłócili się o najlepszy sposób na zabicie Harry'ego i dlatego się spóźniał. Może knuli nowy sposób na schwytanie Wybrańca. Harry pomyślał o wejściu na górę i zabraniu różdżki na wszelki wypadek, gdy nagle ktoś zapukał do drzwi. Mocno.

Snape miał klucze.

Harry ostrożnie podszedł do drzwi.

— Kto tam? — zapytał.

Kimkolwiek był, znowu załomotał w drzwi, tym razem mocniej. Harry wiedział, że otworzenie drzwi nieznajomemu byłoby głupie. Szczególnie bez różdżki pod ręką. Ale co jeśli po drugiej stronie znajdował się Snape, zbyt ranny i słaby, by mówić i potrzebował natychmiastowej pomocy?

Pójście po różdżkę zajęłoby mniej niż minutę. Ale impuls był silniejszy.

Przełykając zbierającą mu się w gardle żółć, otworzył.

To nie był Snape. Właściwie nie był to nikt, kogo znał. Wysoki mężczyzna spojrzał na niego ostrożnym, ale nieskupionym wzrokiem. Niektórzy ludzie snuli się po drogach niezauważalnie - Harry dobrze o tym wiedział. Chodzili ulicami z pochyloną głową, rękami w kieszeniach i nikt nie zadawał sobie trudu, by posłać im drugie spojrzenie, czy przypomnieć sobie ich twarz w ciągu dnia. Podobnie jak w przypadku czarodziejów, którzy ukrywali się pod silnymi zaklęciami, prześlizgując się między niczego niepodejrzewającymi mugolami.

Ten człowiek był kompletnym przeciwieństwem takich osób. Harry pomyślał, że zatrzymałby się, by spojrzeć na niego, gdyby tylko go mijał. I chociaż bardzo chciał być odważny i silny, kiedy spojrzał w górę na nieuzasadnione obrzydzenie bijące od wpatrującego się w niego mężczyzny, poczuł się mały. To było wręcz absurdalne, ponieważ mężczyzna nie wyglądał na bogatego ani potężnego. Wręcz przeciwnie – Harry podejrzewał, że był mugolem. Jego krótkie siwe włosy były rzadkie i zaniedbane; zbyt duża kurtka, którą miał na sobie, wydawała się zbyt ciepła jak na tak słoneczny dzień i wszędzie nosiła plamy brudu.

— Tak? — zapytał Harry.

Mężczyzna nie odpowiedział. Zlustrował Harry’ego od stóp do głów, jakby próbował dostrzec coś kłopotliwego. Harry wziął się w garść. Ciotka Petunia zmyłaby mu głowę za bezmyślne otwieranie drzwi żebrakom. Mężczyzna mocno odepchnął Harry'ego na bok i wpadł do środka.

— Hej! — krzyknął Harry, pocierając ramię. Mężczyzna wszedł do salonu, a chłopak podążył za nim wściekle, obserwując, jak wyciąga losowe książki z regałów i rzuca je na podłogę.

– Co ty robisz? Kim jesteś? Wynoś się stąd!

Mężczyzna wymamrotał coś przez zęby i odrzucił na bok poduszki z sofy. Harry stał nieruchomo, nie wiedząc, co robić. Czasami podejrzewał, że dlatego Snape uważał go za tak kłopotliwą osobę; nie myśli.

— Jesteś głuchy? Mówiłem, żebyś stąd poszedł! Wezwę policję! — wrzasnął ponownie.

Powinien go przekląć, ale nie wiedział, czy wolno mu było używać magii, kiedy Snape'a nie było w domu. Ostatnią rzeczą, jakiej chciał, było przesłuchanie przez Ministerstwo, w którym musiałby się tłumaczyć z mieszkania z Severusem Snape'em – a co gorsza, za używanie magii.

Mężczyzna podszedł i mocno uderzył Harry'ego w twarz.

— Nie będziesz rozkazywał mi we własnym domu, chłopcze! Kim ty do cholery jesteś? – zapytał mężczyzna. Oczy Harry'ego zapiekły, gdy trzymał płonący policzek. — Nieważne… Słuchaj… Albo nie wtrącaj się w moje sprawy, albo mi pomóż… Jest taki pierścionek… Z niebieskim kamieniem… Nawet by nie zauważył, że go nie ma… Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, prawda? Widziałeś go? Ukrył go gdzieś, prawda?

Harry zmrużył oczy, przyglądając się rysom mężczyzny. Ogarnęło go niedowierzanie i coś jeszcze, coś nieprzyjemnego, może odraza.

Harry poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy.

— Jesteś jego ojcem.

— Widziałeś go? — powtórzył mężczyzna, mijając Harry'ego w drodze do fotela. Wyjął z kieszeni scyzoryk, rozerwał materiał i włożył do środka rękę. Nagle przerwał poszukiwania i spojrzał w górę.

— Nie jesteś chyba jego synem, co?

Harry potrząsnął głową.

— Nie sądzę, by miał dzieci. — Harry obserwował go, nie wiedząc, co zrobić.

— Kiedy wróci?

— Wkrótce. A ty powinieneś wyjść. Teraz. Wynoś się.

— Jasne, pozwalaj mu… pieprzyć się. Kim ty dla niego jesteś?

— Ja... jego uczniem.

— Czyli niczym, czy ty… I jeszcze masz czelność tutaj być… w moim domu. Moim domu! Kupionym za moje pieprzone pieniądze, a ta mała dziwka... Wyrzucony z własnego domu… Gdzie jest ten cholerny pierścionek, kurwa!

Mężczyzna bez wątpienia był pod wpływem alkoholu. I niszczył dom Snape'a. Który z pewnością zabije Harry'ego za to, że go wpuścił.

Dokładnie w tym momencie na zewnątrz rozległ się brzdęk i Harry odwrócił się, by zobaczyć, jak otwierają się drzwi, w których zaraz pojawił się Snape i powoli wszedł do środka.

Spojrzał na Harry'ego, jakby chciał coś powiedzieć, kiedy starszy Snape znów zaklął z drugiego pokoju i rozległ się głuchy łoskot, prawdopodobnie upadających na podłogę książek. Harry mógł dokładnie określić moment, w którym Snape zdał sobie sprawę, że nie są sami. Potter poczuł, jak zastyga mu krew, gdy mężczyzna posłał mu mordercze spojrzenie.

W mgnieniu oka Harry doszedł do wniosku, że mądrzej byłoby nic nie mówić. Snape szybko podszedł do miejsca, z którego dochodził dźwięk. Jego buty były ledwo słyszalne na podłodze. Harry ruszył za nim, a odrętwienie w końcu zniknęło z jego nóg. Snape zatrzymał się kilka stóp od miejsca, gdzie stał mężczyzna i po dłuższej chwili uniósł różdżkę.

— Ty! — sapnął — Jak śmiesz tu przychodzić.

Jego ojciec zaśmiał się.

— Ty… skurwysynu… a więc jednak masz poczucie humoru.

Snape nie ruszył się z miejsca, jego ręka drżała niebezpiecznie wokół różdżki.

— Mówiłem ci, byś więcej nie pojawił się w pobliżu tego domu. — Snape wydawał się orientować w chaosie wokół niego; powoli okrążył stolik kawowy. — Coś ty tu narobił?

— Masz coś, co do mnie należy. Kupiłem jej go lata temu. Jest mój i chcę go z powrotem.

— Po wszystkim, co przez ciebie wycierpiała — wysyczał Snape.

Jego ojciec znowu się zaśmiał.

— Nie przyszedłem tu, by znowu wysłuchiwać tego pieprzenia, Severusie. Gdzieś tu jest ten pierścionek. Z niebieskim kamieniem. Pamiętasz go?

Spojrzenie Snape'a było twarde.

— Chcesz go z powrotem.

Mężczyzna skinął głową.

Snape również.

Patrzyli się na siebie.

I patrzyli.

Harry znów się poruszył, walcząc z chęcią odchrząknięcia.

Po kolejnej długiej chwili Snape podbiegł, złapał mężczyznę za ramiona i pchnął go na ścianę z taką brutalnością, że głowa mężczyzny odskoczyła do tyłu. Pięści Snape'a zacisnęły się wokół kołnierza koszuli ojca i jeszcze chwila, a ten zawisłby z nogami nad ziemią.

Kiedy mówił, jego głos był ledwie głośniejszy od szeptu.

— Wynoś się. Albo cię zabiję.

Najwyraźniej zdając sobie sprawę, że nie miał szans wziąć tego, po co przyszedł, mężczyzna wydawał się rozważyć swoje opcje. Po raz ostatni rozejrzał się po pokoju, po czym poprawił koszulę i splunął na podłogę, patrząc synowi w oczy. Raz jeszcze przepchnął się obok Harry'ego i zatrzasnął za sobą drzwi.

Snape wciąż wpatrywał się w ścianę, jakby jego ojciec w ogóle nie wyszedł. Jego różdżka wciąż tkwiła w dłoni, ale ręka zwisała bezwładnie przy boku.

Stali tak w kompletnej ciszy, aż Harry poczuł, że powinien coś powiedzieć. Nie wiedział tylko co. Nie mógł znaleźć słów na tyle odpowiednich, by przerwać ciszę; nie sądził zresztą, by Snape życzył sobie jego komentarzy.

W końcu Snape posłał mu dziwne spojrzenie, jakby dopiero zorientował się, że chłopak cały czas go obserwował. Harry odwzajemnił spojrzenie, jednak czuł, że zawsze obecny gniew, który nosił w sobie w pobliżu Snape’a, zniknął. Mężczyzna natomiast wyglądał, jakby zastanawiał się, czy Harry mu współczuł, czy jedynie zaspokajał swoją ciekawość.

Snape jednak był daleki od prawdy. Harry z ulgą przyjął fakt, że może przestać zamartwiać się, że mężczyźnie mogło stać się coś złego. Żył. Harry niemal się uśmiechnął.

Snape nie. Zaskakująco niezainteresowany zrujnowanym salonem, lekceważąco kopnął leżące mu na drodze książki i pospieszył na górę. Harry skrzyżował ręce na piersi, poświęcając chwilę, by sprawdzić, czy otwarte książki kryją w sobie coś interesującego. Nic takiego nie znalazł. a kiedy rozejrzał się, zdając sobie sprawę z niewielu rzeczy, jakie Snape posiadał, poczuł się jeszcze gorzej. W końcu życie Snape'a też nie było łatwe. Wyglądało na to, że nie zamierza dziś ćwiczyć z nim oklumencji.

Myśląc intensywnie, Harry pobiegł po różdżkę. Odesłał książki z powrotem na miejsca, odkładając na stolik te wymagające późniejszej naprawy. Rzucił kilka zaklęć na sofę i fotel. Odsunął fotel z powrotem na miejsce, po czym ostrożnie podniósł płaszcz Snape'a. To była zwykła szata, podobna do wszystkich innych, które nosił Snape; czarna, wykonana z cienkiej, jedwabnej tkaniny. Kiedy uniósł ją do twarzy, poczuł charakterystyczny zapach Snape'a. Z łatwością prześlizgnęła się między jego palcami i zauważył, że materiał jest miejscami ciemniejszy. Dłonie mu się pociły. Harry przerzucił szatę przez fotel.

Mimo instynktu samozachowawczego, Harry wspiął się po schodach i stanął przed sypialnią Snape'a.

Pomyślał przez chwilę, po czym wpadł do swojego pokoju, zostawił na łóżku różdżkę, sięgnął po losowy zeszyt i długopis, po czym znowu znalazł się przed drzwiami.

Zapukał.

Chapter 11: Mądrość: Odwrócenie uwagi

Chapter Text


prolog

Racja. Jakby Snape miał odpowiedzieć. Część jego podpowiadała Harry'emu, że powinien poczekać na zewnątrz; inna część sugerowała mu, aby po prostu odszedł i zapomniał o całej sprawie. Był całkowicie nieprzekonany do obu opcji. Zdecydowany nie zwracać uwagi na ostentacyjną ignorancję Snape’a, uparcie otworzył drzwi i wszedł. Snape był tam, siedział oparty plecami o zagłówek, patrząc na Harry'ego, jakby zastanawiał się, w jaki sposób go zabić.

— Czego chcesz, Potter?

Harry rozejrzał się i wzruszył ramionami, udając, że nigdy wcześniej nie był w tym pokoju.

— Mam kilka pytań — powiedział po prostu. Obok łóżka była mała półka na książki, do której Harry podszedł z ciekawością. Nie miała na sobie więcej niż pięć lub sześć książek, wszystkie wyglądały na stare. Przeciągnął po nich palcem, na którym osiadła warstwa kurzu.

— Co to za książki? To twoje ulubione?

Cisza.

— Najważniejsze.

— Eliksiry?

— Literatura.

Harry wyciągnął książkę, żeby przyjrzeć się jej z bliska; okładka była czysta i prosta, bez tytułu, obrazków czy wzorów. Wewnątrz była pusta, niczym nowy notatnik. Wsunął ją z powrotem na miejsce, rozczarowany.

— Dlaczego je zaczarowałeś?

— Są prywatne. Oczywiście.

Mimo że zwyczajowa zgryźliwość w głosie Snape’a nieco zelżała, wciąż tam była. Harry wzruszył ramionami i rozejrzał się jeszcze raz. Nie mogąc znaleźć żadnej innej powierzchni do siedzenia, zsunął się na drugą stronę łóżka, starając się trzymać jak najdalej od Snape'a.

Snape obrócił głowę w jego stronę, patrząc na niego niebezpiecznym spojrzeniem; jak zawsze..

Harry go zignorował. Na moment zmarszczył brwi na myśl, o ile bardziej to łóżko było miększe niż to, na którym Snape kazał mu spać, a potem zapatrzył się w sufit. Był dość interesujący, szczerze mówiąc. Dwie skręcone rury biegły w górę ściany i znikały przez dziurę w rogu; tynk był popękany w różnych miejscach, a zielone plamy pleśni wydawały się rosnąć w najbardziej zniszczonych miejscach.

— Ile lat ma to miejsce? — zapytał Harry.

— Wiele.

— U nas w domu też mamy pleśń, wiesz. Ciocia Petunia kazała mi kiedyś ją wyczyścić. Przez dwa dni stałem na drabinie z pędzlem i wiadrem, ale było warto. Sufit znów był czysty.

Snape nie odpowiedział. Harry bawił się sznurkiem od spodni dresowych. Ciężar ciszy był rozpraszający, jak gruba lina zaciskająca się wokół niego, grożąca, że zgniecie mu klatkę piersiową. Harry poczuł potrzebę wypełnienia jej czymś użytecznym, zanim Snape go wygoni.

— Mój wujek to jeden z tych ludzi, którzy siedzą w pokoju, a ty to czujesz — powiedział cicho, łapiąc się pierwszej lepszej myśl. — To chyba przez napięcie. Ma wokół siebie aurę, jakby... jakąś niezrozumiała energię... która może w każdej chwili się uwolnić i zrobić coś strasznego. Nienawidzi magii. Wychowywałem się myśląc, że moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym.

Czuł się odsłonięty. Właśnie to czuł, dzieląc się tym ze Snape'em. I głupi. Zdecydowanie głupi.

— Wyjdź. Teraz.

— Dlaczego?

Snape gwałtownie wstał i okrążył łóżko, zanim Harry zdążył zarejestrować, co się stało.

— Dlaczego? Masz czelność pytać mnie dlaczego, w moim własnym pokoju, moim własnym domu, Potter? Ponieważ tak każę. Ponieważ tego żądam. Ponieważ jesteś tu absolutnie niechciany i ponieważ ostatnią rzeczą, jakiej bym chciał, jest obrzydliwe współczucie Pottera. Twój ojciec też to lubił, ze wszystkimi swoimi…

— Zostaw mojego ojca w spokoju!

— Podobało ci się to, co widziałeś, Potter? Pomogłeś mu?

— Co? Nie! — Harry wyprostował się i spojrzał na drugiego mężczyznę ze zdumieniem, gdy jego cierpliwość ustąpiła miejsca płonącemu gniewowi.

Snape odsłonił zęby.

— Kłamca.

— Nie jestem kłamcą! Ty... Słuchaj. Nawet nie wiedziałem, że to twój ojciec. Wpadł nagle, nie wiedziałem, co robić.

— Co ci powiedział?

Snape pochylił się nad nim. Harry wzruszył ramionami.

— Nic.

— Co ci powiedział, Potter?

— Naprawdę nic. Że kiedyś tu mieszkał. Tylko to.

Oczy Snape'a obiecywały śmierć, ale nic nie powiedział. Spojrzał na niego intensywnie, zanim usiadł obok.

Harry dostrzegł, jak dłoń Snape'a trzymająca różdżkę drgnęła i ponownie pożałował, że nie ma przy sobie swojej. Chociaż było to dla niego oczywiste, Harry czuł potrzebę wyrażenia czegoś, co być może dla Snape'a nie było aż tak oczywiste.

— Wiesz, nie wszyscy mugole są tacy jak on.

Snape szarpnął głową, jakby chciał odpędzić irytującą muchę.

— Nie bądź głupi.

— Kiedy go ostatnio widziałeś? — Nie był pewien, czy powinien o to pytać. Mięśnie żuchwy Snape'a napięły się, a Harry ponownie przypomniał sobie, że nigdy nie powinien tracić czujności w obecności Snape'a. Jego gniew był tak nieprzewidywalny. Jak Dumbledore mógł nie mieć co do niego wątpliwości?

— Latem po moim siódmym roku. Próbował mnie wyrzucić. Pożałował.

— Och — Harry powiedział trochę za szybko. — Przykro mi.

Nie powinien był pytać. Tykanie zegara docierało do uszu Harry'ego jedno po drugim, niczym odległe, ale stanowcze strzały. Snape odwrócił głowę i spojrzał na niego. Jego oczy pociemniały i przez chwilę Harry został pochłonięte przez ich intensywność. Ujął mocno brodę Harry'ego i skierował jego twarz w stronę przygasłego światła okna.

— Co to jest? — spytał szorstko.

— Co? — Ręce Harry'ego momentalnie uniosły się do twarzy, gdy przypomniał sobie o uderzeniu. Cholera. Cholera..

— A, to. To…nic. Trochę… sam wiesz, upadłem.— Kłamstwo było żałosne, a Snape nie wyglądał, jakby mu wierzył. Puścił jego twarz z czymś, co wyglądało jak obrzydzenie i odwrócił wzrok.

Mężczyzna westchnął.

— Czy to zbyt wiele, jeśli poproszę, aby Dumbledore się o tym nie dowiedział?

Harry zaczął cicho się śmiać. Jeśli chciał zawstydzić Snape'a, miał już o wiele za dużo informacji, które mógłby przeciwko niemu użyć, a jego ojciec byłby najbardziej błahym,po który mógłby sięgnąć. Kwestia taka, że gdyby chciał zawstydzić Snape'a, już by to zrobił.

— Nikomu nie powiem.

Snape skinął głową.

Harry również skinął głową, refleksyjnie pocierając policzek grzbietem dłoni tam, gdzie przypuszczał, że jest czerwony ślad. Nie bolało go to i zdecydowanie nie podobało mu się, że Snape to zauważył. Harry właśnie miał mu powiedzieć, że naprawdę jest w porządku, gdy jego uwagę przyciągnęło coś zupełnie innego. Coś błyszczało między palcami Snape'a, kiedy ten zaciskał i rozluźniał pięść. Przez chwilę pomyślał, że tylko to sobie wyobraził. Spojrzał znowu; Snape definitywnie coś trzymał.

Na pierwszy rzut oka wyglądało to jak cienka linia białego światła — jak cień przesuwający się przez jego palce, słaby i migocący; potem Harry zdał sobie sprawę, że to jest pierścionek — mały, srebrny, z małym pękniętym kamieniem na wierzchu i małymi diamentami dookoła. Pomimo uczucia gniewu, które przetoczyło się przez niego z powodu sposobu, w jaki Snape go traktował, Harry nie mógł oprzeć się ciekawości na jego widok. Przesunął się bliżej i ostrożnie wyciągnął do niego rękę.

— Mogę?— Harry powoli włożył swoją dłoń między dłonie Snape'a i wziął pierścionek. Dotyk Snape'a niemal go parzył; Harry przetarł kciukiem po nim, delektując się dziwnym uczuciem. — Jest piękny.

— Jest skradziony — powiedział Snape zimno, zanim mu go wyrwał. Wrzucił go do szuflady nocnego stolika i odetchnął. — Dzisiaj nie będziemy ćwiczyć. Przeczytaj książkę, którą ci dałem, oczyść umysł, a kiedy skończysz, zajmij się czymś, co nie dotyczy mnie.

Harry parskał śmiechem. Sięgnął po swój notes i rzucił go na kolana Snape'a. Jeśli Snape myślał, że będzie tu sam cały dzień, rozprawiając nad swoim nieszczęściem, mylił się. Harry robił to zbyt wiele razy dla Syriusza. To nigdy nie działało.

Nawet jeśli, nadal to robił.

— Potrzebuję twojej pomocy — powiedział Harry. — Zacząłem pracować nad moim esejem dotyczącym Obrony już kilka dni temu, mam pełno notatek, ale wciąż jestem daleko w polu. Za dwa tygodnie mam urodziny i liczyłem, że do tego czasu, uda się wszystko skończyć, a ledwo mam zarys. Mam nadzieję, że poświęcisz chwilę, by rzucić na to okiem?

Snape otworzył notes. Harry skierował go na właściwą stronę.

— Podstawy Teorii Obronnej? — zapytał Snape, marszcząc brwi. — Nie zdałeś tego?

— Nie oblałem! Jak zgaduję, po prostu muszę napisać dodatkowy esej.

Snape westchnął ciężko, po czym zmrużył oczy, próbując odszyfrować kiepskie pismo Harry'ego.

— Dobrze. Zobaczmy, co napisałeś.

**

— Co to za książki? To twoje ulubione?

Tak.

— Najważniejsze.

— Eliksiry?

— Literatura.

Severus był boleśnie świadomy denerwującego głos, próbując go od siebie odepchnąć. Potępił siebie za niemożność zablokowania swoich uszu.

Podczas gdy chłopiec bawił się w eksplorowanie pokoju, Severus w ciszy przeklął zarówno Pottera, jak i Tobiasza, aby gnili w piekle. Razem, jeśli to możliwe, aby mieli szansę opowiadać sobie smutne historie. Przypuszczał, że powinien być wdzięczny, że powstrzymał swój pociąg do przemocy. Nie byłoby dobrze znów pobić go na kwaśne jabłko. Czarodzieje tacy jak Severus tego nie robili. Chorzy alkoholicy tacy jak Tobiasz — już tak. I pomyśleć, że chciał pierścionek. Że miał czelność przyjść i o niego prosić.

Było to bezspornie, poza wszelkim cieniem wątpliwości, jedyne, co kiedykolwiek ofiarował swojej żonie, nie oczekując niczego w zamian. Wyraźna linia między tym, co można zrobić za pomocą magii, a czego nie, nigdy nie interesowała Tobiasza. Traktował to jako jakiś rodzaj daru od Boga. I oczywiście chciał to wykorzystać.

Zajęło mu kilka miesięcy, aby przetrawić informacje i zaakceptować, że jego żona była czarownicą; na początku odmówił uwierzenia w to — a potem stanął w obliczu niezaprzeczalnych dowodów i, jak to bywa, rzeczy się zmieniły. Po początkowym szoku, jego zaprzeczenie powoli zaczęło ustępować miejsca pogardzie. Dostrzegł w jej zdolnościach okazję; sposób na poprawę swojego życia bez kiwnięcia palcem.

Potem zaczęło się tylko pogarszać. Najpierw zaczęło się picie, a potem hazard. Stało się powszechne, że Tobiasz domagał się od niej przywołania jedzenia lub pieniędzy znikąd, oczekując, że to będzie możliwe. Nie było, a więc częściej niż nie, wpadał w szał i atakował ją, bo nie dawała mu tego, czego chciał. Musiało dojść do interwencji Ministerstwa, przesłuchania i jasnego ostrzeżenia, że zabiorą jej różdżkę, by to ukrócić. Okazało się, że próba przemiany losowych mugolskich przedmiotów w gotówkę, nie była tak legalna, jak by chciał Tobiasz.

Eileen miała swoją teorię, która jednak przeczyła wszelkiej logice. Nie zawsze był taki. Był kiedyś miły. Czarujący.

Bzdura.

Severus wierzył tylko w to, co widział. A Tobiasz nigdy nie był miły, ani czarujący, ani nawet do zniesienia. Ale ona chciała widzieć to w ten sposób i była zbyt słaba, aby zobaczyć jego wady. Albo odzyskać godność.

Oczywiście nie było zaskakujące, że wpadła w depresję długo zanim Severus poszedł do szkoły.

Gdy jej stan poważnie osłabił jej magię, Severus musiał zająć się pracą. Ale nie zrobił tego, bo nienawidził zarówno jego, jak i, tym momencie, również swojej matki: za jej słabość, za jej upór, aby zostać z Tobiaszem, bez względu na wszystko, za jej upór, aby wiecznie zaprzeczać bycia jego ofiarą. Była lepsza od niego. Zawsze była lepsza od niego. Ale była słaba.

Severus był świadomy, że materac obok niego się zapada i ciało opada na poduszki. Niezbyt odległy fragment jego świadomości mówił mu, że powinien krzyczeć na chłopca, ale czuł się wyssany z całej siły. Zdecydował, że pozwoli mu zostać.

Znowu coś zwróciło jego uwagę. Wokół chłopaka ponownie unosił się ten świeży, owocowy zapach, który sprawiał, że Severus czuł się otumaniony, gdy docierał do jego nozdrzy i musiał walczyć z mdłościami. Zdążył się powoli do tego przyzwyczaić, a ponieważ nigdy nie widział w łazience żadnego perfumu, przypuszczał, że to po prostu sposób, w jaki pachnie Harry Potter.

— Ile lat ma to miejsce?— zapytał Potter.

Pytanie zaskoczyło go. Mrugnął, licząc.

— Wiele.

Potter znowu coś mówił. I uświadomił sobie, że powinien słuchać. Nie będę.

— Wyjdź. Teraz.

— Dlaczego?

— Dlaczego? Masz czelność pytać mnie dlaczego, w moim własnym pokoju, moim własnym domu, Potter? Ponieważ tak każę. Ponieważ tego żądam. Ponieważ jesteś tu absolutnie niechciany i ponieważ ostatnią rzeczą, jakiej bym chciał, jest obrzydliwe współczucie Pottera. Twój ojciec też to lubił, ze wszystkimi swoimi —

— Zostaw mojego ojca w spokoju!

— Podobało ci się to, co widziałeś, Potter? Pomogłeś mu?

— Co? Nie!

Potter znów mówił, ale Severusowi na tym nie zależało. Jego ręka drżała wokół pierścienia, a on walczył z pokusą, aby sięgnąć i przycisnąć poduszkę do gadatliwej buzi Pottera, aż piękna, boska cisza ponownie wypełni pokój.

— Co ci powiedział?

Snape pochylił się nad nim. Harry wzruszył ramionami.

— Nic.

— Co ci powiedział, Potter?

— Naprawdę nic. Że kiedyś tu mieszkał. Tylko to.

Nie wyglądało na to, że dostanie lepszą odpowiedź. Usiadł, pokonany.

— Wiesz, nie wszyscy mugole są tacy jak on.

A jednak byli.

— Nie bądź głupi.

— Kiedy go ostatnio widziałeś?

Och, cudownie. Więcej pytań. Nie odpowiadaj na to.

— Latem po moim siódmym roku. Próbował mnie wyrzucić. Pożałował.

Brawo Severusie. Jesteś taki konsekwentnynie martw się było zbyt głośne, by mógł je zignorować. Lily miała dar uspokajania jego zmartwień, nie mówiąc o nich bezpośrednio. Przekopywała się między liniami i łagodziła jego najgłębsze obawy, nie potrzebując ich znać, nie musząc ich rozumieć.

Kiedy poczuł dłoń między swoimi, prawie się cofnął.

— Mogę? — zapytał Potter.

Pozwolił mu wziąć pierścień, chociaż, za cholerę, nie mógł wytłumaczyć dlaczego.

— Dzisiaj nie będziemy ćwiczyć. Przeczytaj książkę, którą ci dałem, oczyść umysł, a kiedy skończysz, zajmij się czymś, co nie dotyczy mnie.

— Potrzebuję twojej pomocy — Oczywiście. — Zacząłem pracować nad moim esejem dotyczącym Obrony już kilka dni temu, mam pełno notatek, ale wciąż jestem daleko w polu. Za dwa tygodnie mam urodziny i liczyłem, że do tego czasu, uda się wszystko skończyć, a ledwo mam zarys. Mam nadzieję, że poświęcisz chwilę, by rzucić na to okiem?

Podał mu zeszyt, nim mógłby zareagować, spojrzał na niego

Niewiarygodne.

— Podstawowa teoria obronna? Nie zdałeś tego? — Czy chłopak był kompletnie głupi?

— Nie oblałem! Jak zgaduję, po prostu muszę napisać dodatkowy esej.

Żałosne. Absurdalne. Śmieszne. To był najłatwiejszy rozdział całej książki. Z Umbridge wq roli nauczyciela oczywiście, fakt, że niektórym studentom udało się w ogóle zdać, był jakimś cudem. I coś mu mówiło, że Potter musiał nauczyć się wszystkiego od początku. Cholerna profesjonalizm. Pod opieką Severusa, Potter miał ścisły zakaz bycia głupcem.

— Dobrze. Zobaczmy, co napisałeś.

Chapter 12: Mądrość: Ustępowanie

Chapter Text


prolog

Zamknął książkę i czekał, aż chłopak wycofa się na górę, tylko po to, by napotkać jego intensywne spojrzenie, którym wpatrywał się w Severusa ze swojego miejsca na podłodze. Nagłe pojawienie się Tobiasza kilka dni temu nie wydawało się zbytnio niepokoić Pottera, a co najbardziej zaskakujące, chłopak ani razu do niego nie nawiązał.

Teraz, na widok dzieciaka bezczelnie rozwalonego na dywanie, przyszło mu do głowy, że nigdy nie powinien był pozwolić mu na opuszczenie pokoju, o ile nie było to konieczne.

Z drugiej strony, wcale mu na to nie pozwolił.

Potter nie wydawał się tym przejmować.

—  Znowu grzebałeś w moich rzeczach?

Potter mrugnął, a potem pokręcił głową.

— Nie, dlaczego?

Ta demonstracja niewinności prawie go zaskoczyła.

Nie powinieneś z nim rozmawiać.

Ale nie rozmawiał. Nie celowo. Tylko uparcie przypominał chłopcu o wyraźnych granicach, których nie wolno mu przekraczać. Wspominał o nich raz za razem. Mimo postawy Pottera, wciąż istniała mała szansa, że powtarzanie zasad ułatwi ich egzekwowanie.

Kłamca.

To go tylko zachęci.

— Wczorajszej nocy próbowałeś dostać się do piwnicy.

Potter odchrząknął.

— Oh. Więc... nie do końca. Po prostu pomyślałem.. myślałem, że…

— Dla twojej informacji — wtrącił Severus — słyszałem, jak rzucałeś zaklęcia na moje drzwi o trzeciej nad ranem… kolejny już raz. Nie masz nic lepszego do roboty całą noc, niż mnie szpiegować?

Sposób, w jaki Potter wzruszył ramionami, wywołał nową falę gniewu.

— Przykro mi. — Dobrze. — Po prostu… Czasami po prostu lepiej nie spać.

Źle.

— Nie — odparł. Wiedział o wizjach Pottera. Cały świat wiedział. Dla niektórych były czymś niezwykłym. Dla Severusa... cóż. Stanowiły kolejny uciążliwy, okropny problem.

Nagle, z niecierpliwością przeszedł do sedna.

— Masz koszmary, czyż nie? Nie zamierzam pytać dwa razy, więc mów.

— Nie. Nie tak naprawdę. Tylko że… czy kiedykolwiek miałeś sny… — Potter zaśmiał się cicho i oblizał usta, patrząc na dywan. — Cóż, nie do końca wiem, jak to nazwać. Czy kiedykolwiek miałeś sny, które są tylko wspomnieniami? Nie do końca koszmary, po prostu naprawdę złe sny. O ludziach, których znasz i którym ufasz, ale nie w taki sposób, w jaki naprawdę ich znasz. Jakby twój umysł był zapętlony na pewnym wspomnieniu i nie mógł go przetworzyć.

Potter przeniósł wzrok na jego twarz. Cholera.

— Podoba ci się tutaj, Potter?

— Hę?

— Twój pobyt. Czy ci się podoba?

Potter przechylił głowę.

— Nie rozumiem…

— Widząc, że pobyt tutaj traktujesz jak wakacje, a mój dom jak hotel, mam tylko nadzieję, że przynajmniej dobrze się tu czujesz — odparł zgryźliwie.

— Nie dotyczy to obrony mojego umysłu, wiem, ale…

— O co więc chodzi? Trauma? Nie masz na nie czasu.

— Cóż, nie kontroluję swoich snów!

— A powinieneś. Powinieneś poradzić sobie z tym, co cię powstrzymuje przed zrealizowaniem zadania. Najwyraźniej jednak nie traktujesz tego poważnie, a kolejne porażki, tylko kupują ci czas.

— Och, zamknij się, Snape. Nie wiesz nic. Absolutnie nic.

Severus uśmiechnął się drwiąco.

— Nie wiem? Twój umysł jest jak otwarta książka, czyż nie?

— Cóż, tak, dzięki tobie i twoim piekielnym umysłowym gierkom!

Oczy Pottera uparcie unikały spojrzenia Severusa; ten musiał powstrzymać się, aby nie wybuchnąć. Przeklinał chłopak za to, że bez pozwolenia otworzył przed nim swoje serce. Swoje niezwykle niepokojące, zagubione serce. Przeklinał się, że na to pozwolił. Powinien odurzać się lekami do utraty przytomności od dnia, w którym przyprowadził tutaj tego małego potwora. Oszczędziłoby mu to zbędnej szczerości.

— Oczywiście.

Potter parsknął.

— Tak. Zapomnij.— Zadowolony, że wyznania wydawały się dobiegać końca, obdarzył Pottera surowym spojrzeniem.

I tylko pożałował, że to zrobił, kiedy Potter kontynuował.

— Tylko, że… czasami czuję tyle różnych rzeczy naraz, że sam się w tym gubię. Na przykład, w jednej chwili nie zależy mi na czymś, a w następnej zależy. A potem idę spać i czuję, że zarówno mi zależy, jak i nie zależy, a ciągłe myślenie o tym jest ciężkie, więc, nie wiem, po prostu pękam. Muszę wstać z łóżka i coś zrobić, albo… — urwał, a Severus był zdumiony. Przypuszczał, że wciąż byli ludzie, którzy doświadczają traumy związanej ze śmiercią. Mgliście przypominał sobie, że go też to niegdyś dotyczyło.

Severus stał się tym, kim jest dzisiaj, w wieku dwudziestu jeden lat. Nie potrzebował przypomnienia, kim był wcześniej.

— Konflikt między pragnieniem zaprzeczenia okropnym wydarzeniom, które ci się przydarzyły, a chęcią podzielenia się nimi na głos, doprowadzi cię do szaleństwa, jeśli nie pogodzisz się ze swoimi emocjami. Co się stało, to przeszłość. Obwinianie siebie tylko cię osłabi.

Potter patrzył. Severus czuł, jakby się dławił. Dumbledore powinien być dumny. Czuł, że mu i Potterowi pozostało już tylko noszenie identycznych bransoletek na znak wiecznej przyjaźni.

Oto jest, na oczach całego świata: osobisty terapeuta Harry'ego Pottera.

— Ale to nie o to chodzi. Wiem to. Tylko nie zawsze o tym pamiętam.

Potter przesunął się na kanapę, nagle zainteresowany tym, co Severus miał do powiedzenia.

Severus zacisnął zęby z oburzenia.

— Twoje emocje cię kontrolują. Naucz się…

— Tu nie chodzi o Legilimencję…

— A to nie ma być upomnienie. Naucz się kontrolować swoje emocje. Musisz przyznać się przed sobą do swoich słabości, aby je pokonać. Twój żal powoduje panikę. Panika jest najgorszym wrogiem logiki. Sam to sobie robisz.

— Staram się — powiedział Potter. Severus był teraz w stanie dostrzec jego zmarszczki i zauważył, że pod okularami skóra jest czerwona. W oczach Pottera było słabe, pytające światło, gdy podniósł głowę i przyszło Severusowi do głowy, że nie wiedział, co z tym zrobić. — No, staram się! — Przerwa. — Dobrze. Nie staram się. Ale starałem. Szczerze mówiąc, wydaje mi się to bezcelowe.

— W takim razie możesz równie dobrze poddać się swojej rozpaczy. Nikt cię nie zatrzyma, nikt ci nie zabroni, jako że to całkowicie legalne. Nie mówiąc już o tym, że to niezwykle łatwe. Wystarczy, że będziesz się nad sobą użalał, a do tego, tak dla odmiany, masz talent.

— Nie użalam się nad sobą! Słuchaj... zapomnij. Nie powinienem był ci tego mówić.

— Masz rację. Nie powinieneś.

— Nie zrobiłbym tego, gdybyś mnie nie sprowokował…

— Jestem za ciebie odpowiedzialny, Potter. Niestety, póki co jestem zobligowany, by chronić cię przed samookaleczaniem. .

Między nimi znowu pojawiło się niepewne napięcie, a Severus zauważył, że jego powodem nie była jego standardowa odraza do bachorów. Na twarzy Pottera było coś, co nie pozwalało mu się zrelaksować. Severus nazwałby to dojrzałością, gdyby było na twarzy kogoś innego. Na twarzy Pottera mogło być jedynie smutkiem.
Severusa to nie obchodziło.

Chociaż najprawdopodobniej Potter jeszcze nie znalazł czasu, żeby opłakać stratę psa.

O cholera.

— Miewasz myśli samobójcze?

Potter podniósł głowę.

— Co? Nie.

— W takim razie zrób sobie przysługę i rusz dalej, nim te dojdą do głosu.

— A co ty możesz o tym wiedzieć?

Właśnie. Co on wiedział? Najwyraźniej niewiele.

— Co wiem, to że znowu poświęciłem dla ciebie mój sen. To jest ostatni raz, zapewniam cię. — Po chwili Potter przytaknął, ale nie ruszył się. — Idź sobie!

Potter wstał. Severus też i starał się ignorować fakt, że chłopak znowu się uśmiecha.

— Szczerze mówiąc, profesorze, gdybyś rzeczywiście zamierzał spać, nie siedziałbyś w salonie do świtu.

Touché.

**

— A co, jeśli mnie zabije?

Severus gwałtownie wrócił do rzeczywistości. Był niepokojąco świadomy beztroski stojącej za tym pytaniem i, jednocześnie, przerażony faktem, że chłopak nie wydawał się wahać, zadając to pytanie.

— Wtedy wygra.

I wszyscy pójdą do diabła, włącznie z Potterem. Dreszcz przebiegł wzdłuż jego kręgosłupa na myśl o Anglii pod rządami Czarnego Pana i mentalnie skrzywił się na słabe wspomnienie siebie, wieki temu, kiedy z całej siły życzył sobie właśnie tego.

Opuścił różdżkę i opadł na krzesło.

— To wszystko na dzisiaj.

— Nie, chodzi mi o to… — Potter usiadł na kanapie, dając sobie chwilę, aby pochylić się i potrzeć skronie, aby pozbyć się zawrotów głowy po Legilimencji. Położył swoją różdżkę na stole. — Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z przepowiednią, jeśli zginę, On stanie się nieśmiertelny, prawda?

— To nie tak działa, poza tym, proroctwa można interpretować na wiele sposobów…

— Nie, nie można. Dumbledore powiedział mi prawdę.

— To, co przewiduje, to tak zwane proroctwo, nie powinno cię specjalnie martwić. Twoja dusza jest związana z duszą Czarnego Pana, bo on cię naznaczył. To się nie zmieni. To jest fakt. Proroctwo, czy nie, będzie cię ścigał. Jak to się zaczęło, ma niewielkie znaczenie. Pytanie brzmi, jak się to skończy.

Potter nie wyglądał na przekonanego.

— A jeśli skończy się źle?

— Wtedy nie będzie to już twoje zmartwienie, prawda?

— To twoja rada?

Nie zdawał sobie sprawy, że chłopak oczekuje rady.

— Moją radą — potarł czoło dłonią — jest byś w końcu dorósł. Przepowiednie nie istnieją.

Severus kiedyś wierzył w przepowiednie. Był to najgorszy błąd, jaki popełnił w życiu.

Potter spojrzał na niego podejrzliwie, a potem jego rysy się zmiękły.

— Myli się pan. Przepowiednie istnieją. To znaczy... musi być coś takiego jak los, czy rzeczy, które po prostu muszą się zdarzyć, inaczej używając Zmieniacza Czasu nic nie stałoby na przeszkodzie, by zmienić przeszłość.

Severus już miał zamiar zapytać go, skąd wie o Zmieniaczach, kiedy przypomniał sobie, że go to nie obchodzi. Był jadem w jego płucach. Obwiniał dawno zmarłego Pottera zarówno za nieznośny charakter, który ten przekazał synowi, jak i to, że w ogóle go spłodził.

— Nazywaj się bohaterem, jeśli ci to pomaga, ale powiem ci jedno: nie jesteś nim. Przynajmniej jeszcze nie i dopóki się nim nie staniesz, o ile w ogóle, przestań podpierać się przepowiednią, by na takiego wyglądać.

Chichotanie nie było reakcją, której się spodziewał.

— Jesteś niemożliwy.

Ty również, zgodził się w duchu. Ta zniewaga krwi wymaga; lata jego pracy pokazują że uczniowie nie myślą o swoich nauczycielach jak o kimś niezwykłym, ne garną się do rozmowy z nimi poza salą lekcyjną, bez względu na temat rozmowy. Jeśli nawet nie byłoby to irytujące, z całą pewnością było męczące.

Mimo wszystko, spomiędzy warg Severusa wypłynął lekki śmiech. Najwyraźniej, mając ucznia pod swoim dachem, pewne kwestie ulegają zmianie.

Troszeczkę.

Chapter 13: Mądrość: Przestrzeganie

Chapter Text


prolog

— Powinieneś już spać — stwierdził Severus, w głosie którego zabrzmiała gorycz – lecz można się było tego spodziewać.

Tłumiąc ziewnięcie, wstał, a widok wschodzącego słońca za oknem go zaskoczył. On również powinien być już dawno w łóżku.

— Myślałem o tym — odpowiedział Potter. — Ale przecież już poranek, prawda? A poza tym, moje łóżko jest niewygodne. Wydaje mi się, że w materacu są cegły. Albo gwoździe. — Podciągnął kolana do klatki piersiowej, objął je i uśmiechnął się delikatnie.

Pochłonięty myślą o wyrzuceniu kanapy, na której siedział Potter oraz uwolnieniu się od tego natręta, Severus odesłał zaklęciem butelkę brandy na przeznaczone jej miejsce.
— Dlaczego tak dużo pijesz?

Bo było lato. Bo on był tutaj. W Hogwarcie nie mógł pić. Chodziło o regulacje dotyczące personelu i profesjonalizm. No i Dumbledore, który zarezerwował cały alkohol wyłącznie dla siebie.

— Dlatego.

— To niezdrowe, wiesz?

Bardziej niż obecność Pottera? Mało prawdopodobne. Odpowiedział wymijająco, niezmiennie unikając osobistych pytań, którymi chłopak go zarzucał. Gdyby nie zaskoczenie faktem, że Potter nagle wykazał zainteresowanie życiem Severusa, mógłby uznać to za zabawne. Ale tak nie było. Niemniej jednak, przyjemność płynąca z zastraszania chłopaka była zbyt silna, by ją stłumić. Czasem chciałby przestraszyć Pottera tak, aby ten zapamiętał to na resztę życia, by przypomniał sobie, gdzie jego miejsce i raz na zawsze wyzbył się swojej nadętej dumy.

Choć z drugiej strony, nie byłby pierwszy.

— Chyba też bym coś wypił.

— Naturalnie. Zapewne oczekujesz, że przyłożę rękę, by jeszcze bardziej cię zniszczyć.

—Jeśli piję z własnej woli, to nie twój problem, prawda? Mogę?

Dawno temu Severus przestał zastanawiać się nad dynamiką życia i tym, jak każdy jego ruch finalnie kończył się ratowaniem skóry Pottera. Obawiał się. że to się nigdy nie skończy.

Cierpliwości, mawiał Dumbledore. Cierpliwości, rzeczywiście.

— Możesz; lecz nie powinieneś. I doskonale wiem, ile mam w zapasie, więc nawet nie myśl, żeby mnie okradać. Mogłoby ci się to nie spodobać. I to bardzo. — Potter przewrócił oczami.

— Mógłbyś po prostu odpowiedzieć nie.

Severus chrząknął.

— Nie wiedziałem, że znasz znaczenie tego słowa.

To spojrzenie. Znowu. Dlaczego? Severus zdawał sobie sprawę, że nastroje Pottera były tajemniczo zmienne; od smutku do euforii, a potem z powrotem do smutku. Przyczyna nigdy nie była dla Severusa jasna. Chłopak go dezorientował. I to mocno. Kącik ust Pottera uniósł się lekko w górę.

— Wiesz, czasami patrzysz na mnie, jakbym miał drugą głowę. To dziwne. — Severus z trudem stłumił nostalgiczną tęsknotę za dniami, kiedy mógł przegonić Pottera jednym spojrzeniem. Prawie sarknął, ale w porę się powstrzymał. Mądrzej było udawać, że go nie słucha. Odłożył książkę z powrotem na półkę, ale nagle poczuł gniew.

— Nie potrzebujesz drugiej głowy, żeby ludzie na ciebie patrzyli. Twoje nadęte ego jest wystarczająco duże; choć nie spodziewałbym się po tobie niczego innego, niż bycie synem swojego ojca, że tak to ujmę.

— Aha. Nie męczy cię to ciągłe bycie nieszczęśliwym?

— Chcesz, żebym poklepał cię po plecach, czy powiedział ci prawdę?

Potter wzruszył ramionami i zagryzł wargę, jak zawsze to robił.

— Nie ma znaczenia, jak to nazwiesz. Wydajesz się taki... spokojny, kiedy czytasz. Szkoda, że częściej się nie rozluźniasz.

W oczach Severusa pojawiła się głęboka wściekłość i w duchu się za to przeklinał. A potem za to, że nie zamknął chłopaka w jego pokoju na dobre. Kiedy uspokoił się na tyle, by mówić, odpowiedział.

— Zaraz się wzruszę.— Opadł z powrotem na fotel i westchnął.

Potter parsknął śmiechem.

— Tak czułem.

Do diabła!

Domagam się, byś okazywał mi szacunek , które drżało na końcu języka Severusa, nigdy nie zostało wypowiedziane. W duchu gratulując sobie, że odpuścił, postanowił iść spać.

Ignoruj go. Udawaj, że go nie ma.

Tym bardziej irytujące było to, że Potter nigdy nie zastanawiał się dwa razy, zanim próbował nawiązać z nim rozmowę. To wszystko przychodziło mu naturalnie. Postrzeganie Pottera jako osoby ograniczonej nie wydawało się już tak łatwe. Nie żeby chłopak był bystry. Ale skoro tak często udawało mu się zdenerwować Severusa, na pewno nie był kompletnym imbecylem.

Teraz jednak wydawał się zaniepokojony.

— To prawda? Że zachowuję się jak mój ojciec? Czy po prostu przypominam ci go, bo... kiedyś go znałeś?

— Jestem pewien, że niejednokrotnie mówiono ci o podobieństwach między wami. Pogardę dla zasad i manier dzielisz z nim równie mocno, co kolor włosów.

— To nieprawda! Ja... nigdy bym, wiesz... nigdy bym tego nie zrobił. Tego, co on ci zrobił. Nigdy bym tego nie zrobił. Nie wiem, dlaczego on to zrobił.

Kolejna urocza deklaracja szlachetności od kogoś, kto nie wiedział, o czym mówi. Dlaczego on to zrobił? Dlaczego by nie? To było zaklęcie Severusa. Severus użył go najpierw na Jamesie. Powinien był wiedzieć, że ciągłe proszenie się o kłopoty w końcu do tego doprowadzi, ale kontynuowanie vendetty na rozpieszczonym Gryfonie było zbyt dobre, by z tego rezygnować.

— Snape?

— Profesor Snape, Potter.

— Nie chcesz odpowiedzieć. Rozumiem. — Uśmiechnął się. — Po prostu nie sądzę, by mój ojciec zrobił coś tak... podłego bez powodu.

Nie zrobiłby tego. Przyjaźń Severusa z Lily była wystarczającym powodem.

— Rozumiem.

— Nic więcej nie powiesz?

Severus spojrzał na niego z pogardą, a potem odetchnął głęboko.

— Powiem to raz, Potter. Bez względu na to, jak jesteś pewny…

— Tak, wiem, mylę się i nic nie wiem. Nie zaczynaj. To takie nudne, że chyba jednak pójdę spać.

— Uważaj na język, bezczelny błaźnie!

Potter rozsiadł się na poduszkach i zakrył twarz rękoma. Parsknął śmiechem z powodu czegoś, czego Severus nie mógł do końca zrozumieć i z pewnością go to nie interesowało. Nie widział tu powodu do śmiechu. A jeśli Potter zamierzał kontynuować ten maraton bezsennych nocy, skończy się na tym, że doda mu eliksir bezsennego snu do herbaty. To cud, że dotąd jeszcze się nie złamał.

— Twoja nienawiść do mojego taty... to bez znaczenia, wiesz — mruknął Potter, nadal zakrywając twarz ręką. — Wszyscy, którzy zginęli... to nie było częścią żadnego planu. Po prostu się stało. Moi rodzice nie byli wyjątkowi. Byli po prostu ludźmi. Zostali zamordowani i to wszystko. Tak samo Syriusz. Nie ma ich tu, by mogli się bronić; twoja nienawiść nie ma dla nich znaczenia, bo są po prostu martwi. Miłość lub nienawiść do zmarłych potrafi przez jakiś czas wywołać w nas jakieś uczucia, poprawić nastrój, a później nawet to mija.

Oczy Pottera spotkały się z jego i po raz pierwszy to Severus odwrócił wzrok. Powinien przekląć chłopaka za to, że ten miał moc, by wywołać w nim lęk. Zajęło mu chwilę, by wyrwać się z odrętwienia. Rozmawiasz z nim. To twoja wina. A jednak, zgadzał się niemal ze wszystkim, co chłopak powiedział.

Potter podniósł się. Pokręcił głową.

— Przepraszam. Nie powinienem... po prostu głośno myślałem. Przepraszam.

Parsknął znowu, a Severus nabrał ochoty, by go spoliczkować. To bez znaczenia, pomyślał, mrugając, by przegonić zmęczenie. Ze średnim powodzeniem.

— Idę spać. Możesz wziąć eliksir na sen z szafki. Spróbuj tym razem zasnąć.

Potter chrząknął, a Severus udał się do swojego pokoju, by uparcie wpatrywać się w ścianę naprzeciwko swojego łóżka. Przeklinał swoją kruszącą się odporność i tę nową tolerancję na nieformalność, która wkradła się do jego domu wraz z chłopakiem. Postanowił, że musi ją powstrzymać, nim będzie za późno. Oczyścił umysł z lęku, który prześladował go na myśl o tym, że mógłby polubić absurdalne towarzystwo chłopaka i długie minuty później, zasnął.

**

— Dla twojej informacji, pocałowałem dziewczynę. Więcej niż raz — powiedział Harry, rozsmarowując masło na chlebie. Nie zamierzał pozwolić Snape'owi myśleć o sobie jako o kimś zupełnie niedoświadczonym i niekompetentnym, a miał dość codziennego słuchania, jak wszyscy lubią go tylko z powodu jego sławy. Udowodni, że jest lepszy niż Snape. Wszystkie te obelgi powinny się skończyć. — Po za tym, podobam się wielu dziewczynom.

To akurat było kłamstwo; nie miało to większego znaczenia.

Snape nalał gorącą herbatę do swojej filiżanki i napił się powoli. Zignorował filiżankę Harry'ego, nim postawił dzbanek na stole.

— Fascynujące — powiedział obojętnie. Poranne światło przenikało przez żaluzje; Snape wydawał się dziwnie spokojny w porannym słońcu.

Harry natomiast chciał prawdziwej reakcji.

— Cho Chang była we mnie zakochana — wyrzucił z siebie.

— Cho Chang — powtórzył Snape, jakby próbował przypomnieć sobie, kim ona była. — Hm.

I nagle Harry znów czuł się niepewny.

— No, naprawdę była. Wszyscy o tym wiedzą. Naprawdę mnie lubiła. I pocałowałem ją.

— Biedna dziewczyna.

— Biedna… nie, dlaczego? Ona… ja… chyba byłem w tym dobry, mam nadzieję.

Co prawda praktycznie cały czas, kiedy się spotykali, czuła się źle i opłakiwała Cedrica. Harry prawie wszystko zepsuł.

Nie żeby sam czuł się zbyt komfortowo w tej sytuacji — ciężko było mu znosić ciągłe wspominki o Cedricu, jak gdyby to w nim się zakochała, po tym, jak zamiast niego, to Harry stracił życie.

— Przechodziła trudny okres — powiedział ostrożnie. — Czegoś brakowało. Dużo płakała.

— W takim razie brakowało z pewnością wielu rzeczy.

— Po prostu to nie był dobry moment. Albo może nie była w moim typie. Może właśnie o to chodziło — wypluł zirytowany. — Pomyślał o magazynie pod swoją poduszką i o tym, jak ten również wcale go nie podniecał. Może jeszcze nie miał swojego typu. — A właściwie, co ty wiesz o dziewczynach? — zapytał Harry, zbyt późno zdając sobie sprawę, że prowadzą niewłaściwą rozmowę.

— Byłbyś zaskoczony. — Snape wziął łyk i przez chwilę unikał spojrzenia Harry'ego. — Wykonałeś swoje ćwiczenia?

Harry uśmiechnął się.

— Jak zawsze, Profesorze.

Snape wyglądał, jakby tłumił uśmiech.

— Tak czułem.

— Zrobię je, dobrze? Zaraz po śniadaniu.

— Po śniadaniu będziesz zawracał mi głowę do nocy, a potem poczekasz, aż pójdę spać, aby myszkować w moich książkach i zwojach. Chociaż raz bądź szczery, Potter.

— Właściwie to zaglądam do nich także w ciągu dnia. Światło pomaga.

Snape nie odpowiedział, a Harry się zaśmiał. Było coś dziwnego w tym, że nie bał się już spojrzeć Snape’a; a przynajmniej nie za każdym razem. W głębi duszy był po prostu kolejnym człowiekiem skazanym na bycie nauczycielem, czego uświadomienie sobie za każdym razem go zaskakiwało.

— Co stało się z twoim zwyczajem jedzenia wyłącznie herbatników?

— Zjadłem już wszystkie — odparł nonszalancko Harry.

Jego odpowiedź najwyraźniej nie przypadła Snape'owi do gustu, który zmarszczył nos i sprawdził zegarek.

— Za chwilę pójdę do sklepu. Możesz iść ze mną.

— Dlaczego nigdy nie wolno mi wychodzić na zewnątrz bez ciebie?

— Bo tak.

— Bo co?

Snape go zignorował.

Harry zaciekle ugryzł swój chleb.

**

Przemykając bezmyślnie między alejkami sklepowymi, Harry obserwował Snape'a z oddali, widząc, jak ten napełnia koszyk kolejnymi produktami. Harry tym razem nie wziął własnego koszyka; z rękami w przedniej kieszeni bluzy patrzył bez entuzjazmu na przypadkowe sosy i przyprawy na półkach, nerwowo gryząc dolną wargę w napięciu z powodu tego, co zamierzał zrobić. Gdy Snape zniknął za wysokimi lodówkami, Harry podszedł do stoiska z gazetami i stał nieruchomo, udając, że przegląda liczne gazety mugoli. Następnie, szybko przeglądając okładki z pornografią tuż za nimi, znalazł numer z nieco innym nagłówkiem i półnagim mężczyzną pozującym na pierwszej stronie. Rozejrzał się wokół, po czym zwinął gazetę i wsunął ją pośpiesznie do kieszeni. Wkładając ręce z powrotem na swoje miejsce, zatrzymał się na chwilę, aby uspokoić dudniące serce, płonącą twarz i powstrzymać chęć ucieczki. Upewniwszy się, że nikt go nie widział, wrócił do Snape'a.

Chapter 14: Mądrość: Mechanizmy

Chapter Text


prolog

Drogi Severusie,

Jeśli Ci to odpowiada, chciałbym skorzystać z jednego z Twoich starych przepisów, by upewnić się, że mój nowy nabyteki jest bezpieczny w użyciu.

Chciałbym spotkać się z Tobą w czwartek. Proszę, przyjdź do mojego biura o godzinie 20:00.

Z wyrazami szacunku,

Albus Dumbledore

Kolejny list:

Severusie,

Mam nadzieję, że tym razem zgodzisz się ze mną spotkać. Wiesz, jak bardzo potrzebuję Twojego wsparcia. Mimo że wielokrotnie zastanawiałam się nad sensem kontaktowania się z Tobą po wszystkim, co się wydarzyło, nie potrafię znaleźć uzasadnienia dla Twojego uporu w unikaniu mnie. Tylko głupiec w tej chwili by się zbuntował. Nie zawiedź swoich sojuszników; nie masz ich wielu.

Jesteś jedynym, który może pomóc Draco. Moją jedyną, ostatnią nadzieją. Mimo wszystko wciąż w Ciebie wierzę.

Tęsknię za Tobą,

Narcyza

Severus wsunął listy do kieszeni i otworzył butelkę koniaku. Głupcy. Wszyscy byli głupcami.

O czym myślała Narcyza, poślubiając Lucjusza? Że będą żyć długo i szczęśliwie w małym, przytulnym domku gdzieś na wsi?

Wiedziała od początku, że jest Śmierciożercą. Przyjęła znamię, tak jak chcieli jej rodzice i spłodziła dziedzica tylko po to, by utrzymać swój społeczny status.

Teraz nic z tego nie miało znaczenia. Jak można było się spodziewać, Lucjusz osłabł. Nie dostał więcej zadań, po prostu podczas lat nieobecności Czarnego Pana osłabł. Lucjusz kiedyś wierzył, że kiedy Czarny Pan powróci, wynagrodzi go za wierność, obdarzając go szacunkiem i bezpieczeństwem.

Miejmy nadzieję, że jego cela w Azkabanie dostarczy mu teraz wszystkiego, czego potrzebuje.

Dlatego wszyscy byli głupcami. Nawet Dumbledore nadal nie rozumiał. Nadal nie dostrzegał, że jego cudowny chłopiec to po prostu kolejne dziecko. Nie widział tego, co Lucjusz widział w swoim synu, tego, co Czarny Pan widział w swoich zwolennikach, tego, co sam Dumbledore nauczył się widzieć w każdym, kogo znał: narzędzia. Planu. Ofiary. Wyższego dobra.

Severus wziął duży łyk koniaku i zamknął oczy.

Wśród wszystkich nawiedzających go myśli, nie mogło zabraknąć Pottera. Gdzie teraz podziewał się ten zuchwały szubrawiec?

Wszedł do salonu, rozsiadł się w fotelu i sięgnął po książkę.

**

Zadziałało.

Harry ciężko oddychał, podpierając się na łokciach, by spojrzeć na swoje krocze, a następnie sięgnął po różdżkę, by posprzątać bałagan. Zwinięty ze sklepu magazyn wciąż był otwarty na losowej stronie, leżąc na poduszce obok niego. Lęk, który go ogarnął, tylko sprawił, że bardziej się pocił; otarł rękawem górną wargę i czoło.

O, bogowie. To naprawdę zadziałało.

**

— Nie rozumiem.

— Nie rozumiesz czego?

— Tego.

Harry podniósł swój notes z podłogi, na której siedział. Snape przechylił się i wyrwał mu go z ręki.

— Notatek o kamieniach księżycowych. Nie mają sensu albo są zbyt skomplikowane, sam nie wiem.

— Uczyłeś się o nich już wcześniej, czyż nie?

— Chyba tak.

Snape zsunął się na kolana obok Harry’ego. Jego zirytowane westchnienie było trudne do przeoczenia, ale mimo to wytłumaczył Harry'emu dokładnie to, czego nie rozumiał. Wrócił na swoje miejsce, a Harry kontynuował czytanie, zaskoczony tym, jak czasami Snape potrafił być współpracujący i cierpliwy. To było zupełnie nowe odkrycie: Snape nie był okropnym nauczycielem - był po prostu okropnym człowiekiem, ale z jakiegoś powodu to było lepsze.

Snape znowu to zrobił.

Harry spojrzał na niego w odpowiednim momencie.
— Coś nie tak, Proszę Pana?

Ostatnio Harry mówił do niego profesorze lub proszę pana. ilekroć sytuacja tego nie wymagała. Snape w odpowiedzi jedynie mrużył oczy na ten nowy, prowokujący żart.

— Nie. — Snape napełnił swój kieliszek i wypił.

— Patrzyłeś się na mnie.

— Nie patrzyłem.

Harry uśmiechnął się.

— Kłamca.

A Snape prawie natychmiast odwzajemnił się uśmiechem.

— Uważaj, Potter. Jeśli będziesz kontynuować te zaczepki, będę zmuszony dać ci odpowiednie zadanie domowe, gdy wrócimy. Być może takie, które sprawi, że spędzisz wszystkie godziny treningów quidditcha w moim biurze. — Jego dotychczas idealnie jadowity ton skrywał w sobie wesołe nuty.

Uniemożliwić mu grę w quidditcha? Dobre sobie. McGonagall urwałaby mu głowę, gdyby się odważył.

— Ach, rozumiem. Myślałem, że całe lato w moim towarzystwie ci wystarczy, ale najwyraźniej nie możesz się mną nacieszyć.

Zuchwały. Arogancki. Dokładnie taki, jakiego Snape się spodziewał. Tylko po całym tym czasie wiedział, że to tylko pozory; przynosiło mu to dziwną ulgę.

— Ta twoja nieuleczalna bezczelność. Jesteś pewien, że sam o to nie prosisz, Potter? — uśmiechnął się ledwo zauważalnie, utrzymując kontakt wzrokowy z Harrym przez dłuższą chwilę.

Harry opuścił wzrok na swoje notatki.

— Może tak.

Zmarszczył brwi, patrząc z irytacją na swoje przepisane streszczenie o kamieniach księżycowych. Czy naprawdę to było najlepsze, co mógł zrobić?

Na zadowolone mruknięcie Snape’a, Harry zaśmiał się. Przegrał.

**

Wygrał. A Potter w końcu uczył się w ciszy.

Było to rozczarowujące, szczerze mówiąc. Ich tak zwany zbawiciel nie był w stanie zrozumieć prostego fragmentu teorii dotyczącej anomalii w Eliksirach. Potter oblizywał wargi, przygyrzał je, stukał długopisem o papier godzinami, po czym pocierał swoje znamienite czoło z determinacją, aby odnieść sukces w czymś zupełnie zwyczajnym.

W końcu podnosił na niego wzrok,wygładzając swoje rysy w żałosnej próbie udawania, że jego spojrzenie nie było rozpaczliwym błaganiem o pomoc przy pracy domowej. Rzut oka; zielone oczy niewzruszone możliwością utraty kontroli.

Był zbyt łatwy do odczytania.

Oczywiście chłopak nie musiał wiedzieć. Jeśli chciałby jego pomocy, musiałby o nią prosić. Za każdym razem, kiedy jej potrzebował. I za każdym razem musiałby być wdzięczny. Co więcej, odkrył dziwną fascynację w oglądaniu jego zmartwionej miny.

Rumieniec na jego policzkach, kiedy nie mógł powstrzymać się przed powtarzaniem tego samego pytania — po raz trzeci, czwarty — jego gniew, gdy wymamrotał wymuszone podziękowania, zanim wrócił do pogrążania się w rozpaczy.

To było zbyt dobre, żeby to stracić. Zbyt dobre, żeby wypuścić go z rąk. Severus szybko odkrył, że najmroczniejsze części jego duszy zbyt dobrze bawiły się podczas czasu, który razem spędzali i coraz trudniej było udawać, że nie przyzwyczaił się do nowej codzienności. Moralność związana z jego stanowiskiem i wiek w końcu musiały przejąć nad tym kontrolę; żeby powstrzymać go przed poniżaniem ucznia, wymienianiem z nim obraźliwych aluzji i pozwoleniem mu na bliskie przyglądanie się jego niezdrowym nawykom.

Jakby chcąc udowodnić swój punkt widzenia, Severus szybko opróżnił kolejny kieliszek whisky, alkohol rozkosznie zapiekł jego gardło i mostek, gdy ogrzewał jego duszę. Uczeń i tak nie powinien mieszkać pod jednym dachem z nauczycielem. Podstawy tej... farsy były źle zbudowane od samego początku. Severus nie mógł być nauczycielem cały dzień. Był tylko człowiekiem.

A chłopak znowu marszczył brwi.

Sądząc po tym, jak naciskał palcami skronie, był również zmęczony.

— Potter. — Co? — Jest późno. Dokończysz to jutro. — Dlaczego?

Potter skinął głową, oferując mu słaby uśmiech, zanim wymamrotał ciche: dobranoc.

Gniew na chłopaka z jakiegoś powodu nagle się wzmógł grożąc eksplozją; niemal maniakalnie szukał czegoś, za co mógłby go obwinić. Gdy mu się to nie udało, a Potter był już na górze, Severus skierował swój gniew na siebie i ostro wypuścił powietrze.

Dokończysz to jutro.

Żałosne. Słabe. Zabrzmiało prawie tak, jakby się troszczył.

Chapter 15: Mądrość: Wzory

Chapter Text


prolog

Gdy tylko Severus wszedł do gabinetu Dumbledore'a, od razu przeszedł do rzeczy.

— Chce twojej śmierci.

Dumbledore, oczywiście, nie był zaskoczony.

— Rozumiem.

— Oczekuje, że zrobi to Draco Malfoy. Chce, aby zapłacił za grzechy swojego ojca.

Oczy Dumbledore'a rozbłysły ciekawością; przechylił głowę i przez chwilę Severus myślał, że się uśmiechnie.

— To wszystko? Powierzył tak ważne zadanie bezradnemu chłopcu?

— Spodziewam się, że to mi przypadnie to zadanie, jeśli Draco zawiedzie — przyznał.

Nastąpiła długa chwila ciszy, w której Severus walczył z chęcią przeklęcia tego człowieka i wyjścia. Następnie Dumbledore skinął głową. Nic więcej nie dodał. Niech idą w diabły jego tajemnice i plany. Cokolwiek zamierzał, przynajmniej póki co, nie miał zamiaru dzielić się tym z Severusem.

— Jak się czuje Harry?

— Czeka za drzwiami — zbył go. — Martwię się nie tylko planami Czarnego Pana, ale również niecierpliwością wewnętrznego kręgu. Planują coś dużego i znajdziesz się w niebezpieczeństwie, jeśli nie potraktujesz tego poważnie.

Severus również znajdzie się w niebezpieczeństwie. Jego przykrywka nie była wieczna, w końcu mogła się złamać. Wiedział, że Narcyza poprosi go o pomoc jeszcze na długo przed tym, nim Czarny Pan wyznaczy go do tej misji. Jeśli wciąż będzie ignorował jej listy, na niewiele się to zda; był pewien, że prędzej czy później, stanie u jego progu. Jeśli Severus by jej odmówił, szukałaby zemsty. Nawet jeśli nie własnoręcznie, to z pomocą siostry. Och tak, Bellatriks z pewnością nie mogłaby się doczekać, by parodiować z głową Severusa nabitą na pal. Jeśli Bellatriks wesprze Narcyzę, będzie skończony.

Oczywiście nie miało to większego znaczenia. Nic się nie liczyło, kiedy trzeba było nakarmić i szkolić Pottera, do utrzymując go przy życiu. Najwyraźniej jednak pogawędki z Dumbledorem były męczące nie tylko dla niego. Myślał, że w końcu będzie musiał siłą przyciągnąć tutaj chłopaka. Potter próbował niemal każdej wymówki, żeby zostać w domu. Ale w końcu przyszedł.

Nie słyszał, by komukolwiek w historii udało się uniknąć herbatki u dyrektora.

— Przez Draco? Wątpię w to, mój chłopcze. Jego działania będą ściśle monitorowane, odkąd tylko jego stopa przekroczy próg Hogwartu.

A co ze mną? Co się ze mną stanie?

— A ja co mam robić?

— Jeśli cię poprosi... poinformuj swojego Pana, że wykonasz rozkaz. Nie może mi zaszkodzić, Severusie. Pozwól mu zaplanować to tak, jak chce. Rozczaruje się.

Bicie serca Severusa przyspieszyło. Ani rozsądek, ani cierpliwość nie pomogą mu się uspokoić. Wizja kolejnej nadchodzącej śmierci, której nie będzie mógł zapobiec, sprawiała, że drżały mu palce — tylko że tym razem to on był celem. Jak mógłby odmówić zabicia Dumbledore'a i nadal pozostać w łaskach Czarnego Pana?

Severus był skazany na śmierć. Musi się na to zgodzić — a jeśli odmówi, Czarny Pan go zabije. Ten dzień i tak w końcu nadejdzie, gdyby jednak odszedł dla sprawy, w którą wierzył, dla Lily, nie miałby nic przeciwko, ale taka brudna, haniebna śmierć w roli tchórza — na to nie mógł się zgodzić.

Niech to wszystko idzie w diabły. Umrę, nim Potter nauczy się Legilimencji. Prawie się zaśmiał.

— Jak sobie życzysz.

Opuścił pomieszczenie w gniewie; bawiącego się swoją różdżką Pottera znalazł za drzwiami.

— Twoja kolej — burknął, schodząc po schodach.

**

— O co chodzi?

— Hm?

— No dalej. Wykrztuś to.

Potter wzruszył ramionami i prawie wpadł w kałużę.

— Jestem po prostu trochę... przygnębiony, wiesz.

Nie wiedział. W migotaniu cieni rzuconych przez przytłumione światła ulicy, Severus wyobraził sobie, że musi wydawać się wręcz irytujący; Potter nie wyglądał też na szczęśliwego. Cicho przeklął Dumbledore'a za kolejne zmartwienie, jakie tym razem zasadził w głowie chłopaka.

— Co ci powiedział?

Trzymał Pottera blisko siebie za ramię, krople deszczu ściekały z transmutowanego parasola, który kurczowo trzymał drugą ręką. Cholerny Namiar, pomyślał, przyspieszając kroku. Gdyby był rok starszy, mogliby skorzystać z kominka w jego domu. Nie musieliby przechodzić cholernej mili w deszczu.

— A tobie?

Ach. Pozwolił sobie na wewnętrzny chichot, pewny, że dźwięk deszczu prawdopodobnie go zagłuszy, nawet jeśli by mu się wyrwał. Nie mógł mu wykrzyczeć, że to nie jego sprawa. Jeśli chciał odpowiedzi, sam musiał dać coś od siebie. Albo przynajmniej udawać, że tak robi.

— Dostałem głównie dalsze instrukcje.

Poczuł, jak ramię chłopaka napięło się pod jego uściskiem. W głębi duszy zakwestionował swój los, tak oto po latach wyrzeczeń został nagrodzony możliwością pocieszania Harry'ego Pottera.

Niech Merlin ma go w opiece.

— Chciał wiedzieć, czy dobrze się mną opiekujesz — przyznał Potter. — Zapytał też, jak mi idzie.

— To wszystko? — zapytał zniecierpliwiony.

Twarz Pottera była skupiona na czymś niewidocznym, gdzieś między dalekim końcem ulicy a jego własnymi butami. Jego stopy ślepo podążały za Severusem. Coś ukrywał.

Severus odblokował drzwi i obserwował, jak Potter natychmiast przykucnął na podłodze, żeby rozwiązać buty. Sam odrzucił przemoczony płaszcz na krzesło, zanim rzucił na nich zaklęcie suszące. Potter skrzywił się i usiadł na kanapie.

— Idź się wykąpać, nim zamarzniesz na śmierć — powiedział Severus, zbliżając się do schodów. Przyszło mu do głowy, że sugestia była absurdalna, biorąc pod uwagę, że sam zamierzał się wykąpać. Rozdarty między naleganiem na wypełnienie polecenia, a zajęciem łazienki, niemalże przegapiłby mamrotanie Pottera za jego plecami.

— Słucham?

Obrócił się, akurat, by zobaczyć, jak Potter gwałtownie potrząsa głową i się krzywi.

— Czy to naprawdę prawda? To, co powiedziałeś o Dumbledorze. Czy to był tylko żart?

— Co powiedziałem?

— Że on jest... wiesz. Gejem. Żartowałeś?

Potter wciąż o tym myślał? Być może informacja była trochę zbyt drastyczna dla młodego chłopaka.

— Nie wtrącaj się, Potter.— Potem przyszło mu coś do głowy. — Nie wspomniałeś o tym dyrektorowi, prawda?

Potter potrząsnął głową.

— Nie. Więc to prawda. — Potter patrzył na niego przez chwilę, po czym odwrócił wzrok. — Czy to cię nie martwi? Że on jest gejem?

Severus spojrzał na niego groźnie, próbując odnaleźć spokój. Sam był sobie winien, skoro poruszył ten temat. Na domiar złego, jeśli to wyjdzie, Dumbledore zażąda jego głowy. — Nie. To nie moja sprawa.

— Nie uważasz, że to... nienormalne?

Liczba rzeczy, które były nienormalne w Albusie Dumbledorze, była tak duża, że homoseksualność to prawdopodobnie ostatnia rzecz, która przyciągnęłaby czyjś wzrok. Mimo to nie zamierzał o tym dyskutować. Nie za plecami Dumbledore'a. Nie z dzieckiem.

— Skończyłeś?

W oczach Pottera pojawił się słaby blask wahania, gdy podniósł wzrok. Przez nie dłużej niż sekundę przygryzał wściekle wargę, po czym chwilę później przeszedł obok Severusa, nie patrząc na niego.

— Idę pierwszy — wymamrotał i zniknął.

**

— Jak blisko mojej matki byłeś?

Snape siedział przy swoim biurku, próbując przebrnąć przez program nauczania na najbliższy rok. Podręcznik Harry'ego leżał otwarty na jego kolanach, gdy wykrztusił to pytanie.

Snape westchnął przeciągle.

— Byliśmy…przyjaciółmi.

— Lubiła cię?

— Nie wiem, Potter, ty mi powiedz. Nie lubisz swoich przyjaciół?

Nie o to mu chodziło.

— Nie o to mi chodzi… sam wiesz…

Snape stuknął piórem o biurko.

— Twoja elokwencja pewnego dnia mnie powali. Szczerze mam nadzieję, że jeszcze wiele lat będziesz zachwycał ludzkość swoimi zdolnościami oratorskimi.

Harry się uśmiechnął.

— Nie nabiorę się na to, Snape.

— Cicho.

Harry rzucił niechętne spojrzenie na swoją książkę, a potem się uśmiechnął.

— Po prostu mi powiedz. Proszę. — Wykorzystał chwilowe rozkojarzenie Snape'a. — Nie powiem nikomu. Chcę po prostu wiedzieć więcej. O niej.

— Nie.

— Proszę.

— Nie będę z tobą rozmawiał o Lily. Nigdy.

Serce Harry'ego opadło. O czym Snape nie chciał mówić? Co dokładnie się stało? Jakikolwiek związek, istniał między nim a jego matką, nagle nie chciał o nim wiedzieć.

— Oszczędź sobie tej męki, Potter. Jak dobrze wiesz, twoja matka podjęła swoją decyzję dawno temu.

— Co? "Nie…słuchaj! Chodzi o to, że... nie oceniam cię.

Świetnie. Mógłby równie dobrze wykopać dziurę w ziemi i włożyć do niej głowę.

— Serdecznie dziękuję za zgodę. Czy to wszystko?

Harry przytaknął. Snape zanurzył pióro w butelce z atramentem i kontynuował swoją pracę.

Harry oderwał stronę ze swojego notatnika, zmiął i rzucił nią przez pokój.

— Nie powinienem był pytać.

Snape stuknął piórem, tym razem mocniej.

— Przyszło ci kiedyś do głowy, że przeprosiny po tym, jak osiągniesz swój cel, są bezcelowe?

Harry zaryzykował i zerknął na mężczyznę, zaskoczony jego skwaszoną miną.

— A daj spokój! Odkąd pamiętam, wszyscy godzinami potrafią rozprawiać o moim ojcu, a ja nie mam pojęcia, jaka była moja matka! Przykro mi, że moja ciekawość cię irytuje, a siedzenie całych dni w ciszy i samotności nie przeszkadza, ale myślę, że mam prawo wiedzieć!

Snape wstał.

— Wynoś się.

— Dlaczego?

— Wynoś się, Potter!

Harry również wstał i rzucił książkę na biurko ze złością.

— Wciąż ją kochasz?

— Wynoś się!

— Byliście parą?

— Jeszcze jedno słowo i…

— Przestań mnie tak traktować! — krzyknął Harry. — Nie jestem dzieckiem! Nie możesz mi grozić za każdym razem, kiedy czujesz się osaczony! Jeśli naprawdę myślisz, że przestanę myśleć o pewnych rzeczach, gdy będziesz je wystarczająco długo ignorować, to się grubo mylisz!

Zadarł brodę i nie drgnął, gdy Snape zbliżył się do niego.

— Śmiało chłopcze, prowokuj mnie dalej. Zobaczymy, co się stanie. Widziałem twoje małe sekrety, wszystkie krążące w twojej pustej głowie. Myślisz, że wiesz cokolwiek o karach? Myślisz, że twój mały schowek pod schodami był najgorszy? No dawaj, sprawdź mnie! Może jeśli chodzi o DUmbledore’a, to uchodzi ci na sucho ten bezczelny ton, ale zapewniam cię, że nie chcesz kwestionować mojej władzy!

Harry cofnął się; czuł na twarzy oddech Snape’a.

Wciąż ją kochał.

Snape szturchnął Harry'ego w ramię. Harry nie zareagował.

— Teraz znikaj mi sprzed oczu i wypłacz się pod poduszką, jeśli chcesz. Jeśli naprawdę jesteś taki zainteresowany przeszłością, to może powinieneś lepiej wyszkolić swojego psa, gdyby był w pobliżu, na pewno zaspokoiłby twoją ciekawość.

Harry zacisnął pięści, czując, że łzy nadchodzą.

— Nienawidzę cię — wyszeptał.

— Dobrze.

Kiedy Harry był już na górze, potarł ramię, które szturchnął Snape, nadal czując jego dotyk.

Chapter 16: Mądrość: Równowaga

Chapter Text


prolog

Harry spojrzał w stronę biurka. Lato było wyjątkowo deszczowe; szum ulewy przerywało jedynie regularne napełnianie kieliszka przez Snape'a.

Zauważył, że tej nocy Snape prawie skończył butelkę, ale mimo to ciągle poprawiał eseje.

Jak zwykle Harry zajmował sofę, czytając najnudniejszą książkę na świecie. Usłyszał jęk i zauważył, jak Snape mocno pociera oczy dwoma palcami. Zdał sobie sprawę, że od zakończenie treningu oklumencji nie widział, by ten oddalił się od biurka chociażby na krok.

Snape potarł zmęczone oczy i wziął kolejny łyk alkoholu. Poprawił następną stronę, zanim wziął głęboki wdech i zamknął oczy.

— Wszystko w porządku? — zapytał Harry.

— Mam dość poprawiania tych bzdur.

Wyglądał na tak zrozpaczonego, że Harry prawie mu współczuł.

— Na przykład?

— Krok piąty — przeczytał Snape. — Dodałem sproszkowany róg jednorożca i czekałem, aż eliksir zmieni kolor na różowy. Gdy się nie zmienił — syknął — dodałem różowy atrament. Eliksir stał się różowy.

Harry parsknął śmiechem.

— Kto to napisał?

— Niewłaściwym byłoby ci to zdradzić.

Harry czekał. Snape spojrzał na niego groźnie. A potem westchnął.

— Pierwszoklasista. Urodzony wśród mugoli.

— Cóż, to ma sens.

— Nie spodziewałbym się lepszej odpowiedzi po tobie.

Snape znowu potarł oczy.

— Odpocznij.

— Po co?

— Jesteś zmęczony.

Snape skinął głową i napełnił kieliszek, pocierając twarz. Wstał i skierował się w stronę sofy, szukając ściany, jakby myślał, że może mu uciec, jeśli nie będzie się jej trzymał. Ominął fotel i prawie upadł na Harry'ego, potykając się o własne stopy.

— Cholera. Potter. Przepraszam.

Usiadł obok niego na sofie z westchnieniem. Jego włosy lekko dotknęły ramienia Harry'ego.

— Jesteś pijany — stwierdził.

— Zawsze powinno się być pijanym — wymruczał Snape, opierając głowę na poduszkach i zsuwając się niżej.

Harry myślał o odsunięciu się, ale już i tak był uwięziony w samym kącie sofy. W przytłumionym świetle pokoju ręka Snape'a słabo drgała wokół kieliszka spoczywającego na jego udzie. Jego oczy były na wpół zamknięte, a rysy twarzy rozluźnione w stopniu, którego Harry nigdy wcześniej nie widział.

Jego ciało emanowało dziwnym ciepłem.

— Niektórzy uczniowie są skazani na pozostanie półgłówkami przez całe życie, wiesz. Bez obrazy — powiedział Snape.

Harry nieznacznie się przesunął.

— Skoro tak twierdzisz — odparł. Naprawdę chciał uniknąć teraz kłótni.

Snape potarł kark i skrzywił się, odsłaniając zęby, gdy jęknął.

— Cholera.

To był dokładnie ten moment, w którym Harry powinien był pójść na górę. Bez zastanawiania się dwa razy. Być może gdyby po prostu zostawił Snape'a tutaj i poszedł spać…

— Boli cię głowa? — zapytał Harry, choć już znał odpowiedź.

Snape coś wymruczał i Harry nie był pewien, czy mu przytaknął, czy zaprzeczył. Minuty mijały w ciszy; Harry czekał, licząc oddechy Snape'a, zastanawiając się, czy już spał, czy nie, patrząc na własne kolana, wciśnięte w róg sofy. Nie śmiał odwrócić się i spojrzeć na mężczyznę. Z zamkniętymi oczami Snape ponownie przysunął rękę do swojego karku, wydając z siebie ostre westchnienie. Harry w końcu na niego spojrzał – przez moment się wahał, nim jego umysł zalała fala niespodziewanych myśli. Nie wiedząc dlaczego, ani po co, Harry delikatnie odsunął rękę Snape'a i położył własną dłoń na jego karku. Zdał sobie sprawę, że ten próbuje zmarszczyć brwi, ale był zbyt senny, by osiągnąć zamierzony efekt.
Nieśmiało odgarnął włosy Snape'a. Jego serce było o krok od wybuchu; zsunął palce, znajdując odpowiedni punkt, po czym zaczął masować kark mężczyzny. Część z niego chciała przekonać samego siebie, że to, co robił, było tylko przysługą dla najbardziej nieszczęśliwego człowieka na świecie; inna część doznała olśnienia. Pożałuje tego jutro. Będzie zdegustowany.

Zdał sobie sprawę, że Snape wstrzymuje oddech.

— Co robisz? — wyszeptał.

— Nic — odpowiedział Harry. Snape gwałtownie wypuścił powietrze z płuc i zacisnął oczy, a jego usta nieznacznie się rozchyliły. Harry zdał sobie sprawę, że bardzo prawdopodobnie nikt wcześniej tego dla niego nie robił. I to zapewne z dobrego powodu. Kontynuował z ciekawości, niepewny, dlaczego Snape go jeszcze nie zatrzymał. Zachwycony, że poza Hogwartem mężczyzna był kimś więcej, niż nauczycielem. Przerażony pulsującą skórą pod jego palcami. Severus Snape miał serce.

Może po prostu, kiedy minęła nienawiść do mężczyzny, w jej miejsce pojawiło się współczucie.

Mimo słabnącej ulewy za oknem, Harry był w stanie dosłyszeć wyrwany z gardła Snape’a cichy jęk.

— Niewiarygodne — wyszeptał, a Harry był ciekawy, co takiego było niewiarygodne. Niemniej jednak nie mógł zebrać się na odwagę, żeby zapytać, obawiając się, że jeśli Snape otworzy oczy, chwila pryśnie, a on będzie musiał stawić czoła swojemu nieodpowiedniemu zachowaniu.

Nie powiedział ani słowa. Zamiast tego jego ruchy uspokoiły się i w końcu przestał, cofnął rękę, a ciemne włosy ponownie opadły na ramiona Snape’a.

Harry zabrał mu kieliszek i postawił go na stole, kiedy Snape bez entuzjazmu zamachał ręką w powietrzu, jakby chciał go powstrzymać. Powinien już pójść. Pójść, zanim zrobi coś, co doprowadzi go do przedwczesnej, bolesnej śmierci. Uśmiechał się do siebie przez chwilę, po czym spojrzał z powrotem na Snape'a, który teraz spał z opuszczoną głową.

Rozgoryczony sobą, Harry ostatecznie poszedł do swojego pokoju

**

— Mogę tak spędzić całą noc — poinformował go Severus. Chłopak westchnął, przygryzając własny język, gdy spojrzał w górę.

— Śmiało. Ja pasuję. — Miał właśnie rzucić różdżkę na sofę, gdy Severus podniósł własną.

— Nie na mojej lekcji, Potter. Leg…

— Przestań!

— Staraj się bardziej!

— Staram się! — Potter kopnął dywan w rozdrażnieniu. Starał się. I przegrywał. I bez względu na to, jak bardzo obaj chcieli tego unikać, Potter zawsze na koniec upadał pokonany. To naprawdę było proste. Potter po prostu nie potrafił zamknąć swojego umysłu.

— Twoje wysiłki nie są wystarczające, by osiągnąć sukces. Codziennie używasz tego samego sposobu, żeby mnie zablokować, podczas gdy mógłbyś eksperymentować, dopóki nie znajdziesz najlepszego dla siebie wyjścia.

— Myślisz, że nie próbowałem? Próbowałem już, kurwa, wszystkiego, to po prostu nie działa, bez względu na to, co robię! Mógłbym włożyć głowę w blok= cementu, a moje myśli wciąż by uciekały!

Nawet w takich chwilach nie przypominał Jamesa; przesiąknięty potem, z ustami drżącymi rozczarowaniem, które próbował przekształcić w zaciekły gniew. Z włosami przylepionymi do czoła, mokrą koszulką, klatką piersiową unosząca się, jakby wpierw wciagnął całe powietrze tego świata, które teraz desperacko próbowało uciec.

— Uważaj na słownictwo, Potter.

— Gówno mnie to obchodzi!

W końcu to zobaczył. Rozczarowanie. Kolejną klęskę na oczach Severusa.

— Jeśli lubisz padać przede mną na kolana, śmiało. Trening jednak się nie skończył. Przygotuj się.

Potter szybko się podniósł.

Zawsze uparty.

— Jutro.

— Teraz, Potter.

— Nie mogę!

Głęboki wdech. Kłamstwo. Potrzebował kłamstwa. Przez chwilę nie mógł nic z siebie wydusić.

— Zauważyłem postępy.

A oczy Pottera rozbłysły, zielone i pełne życia. Lśniące. Zielone.

— Naprawdę?

— Tak.

Potter ścisnął swoją różdżkę, stojąc plecami do Severusa. Snape pomyślał, że chłopak musiał się do siebie uśmiechać. Albo marszczyć brwi. Obrócił się.

— Jestem gotów. Dawaj.

Severus też się uśmiechnął.

— Legilimens.

Tym razem było lepiej.

Chapter 17: Mądrość: Podarunki

Chapter Text

prolog

Severus doszedł do przerażającego odkrycia, że książka na kolanach chłopaka to dyrdymały Sybilli. Postanowił na razie to zignorować i nalał sobie kubek gorącej herbaty, oferując również Potterowi.

Zajmując swoje zwyczajowe miejsce, Severus cieszył się słodką ciszą. Najwyraźniej i Potter z czasem zaczął ją doceniać. Tak przynajmniej mu się zdawało.

Aż Potter nieśmiało odchrząknął.

— Myślę, że będę potrzebował twojej pomocy. — Spojrzał na Severusa, spodziewając się odmowy. I nie mylił się.

— O co chodzi?— wypluł Severus, w duchu przeklinając siebie samego. Miał odmówić.

— Profesor Trelawney dała nam zadanie, wiesz, takie w jej stylu. Potrzebuję do tego partnera, może to być nawet mugol, tak tu jest napisane. Druga osoba nawet nie musi wiedzieć, co robię.

Co to może być tym razem? To cud, że pozwolili tej kobiecie uczyć — jej rzadkie jak kurze zęby prawdziwe proroctwa były jedynym powodem, dla którego Dumbledore wciąż ją chronił. To i jego absurdalny dobór przyjaciół.

— Partnera do czego?

— Cóż, pisze, że muszę, wiesz, czytać z czyjejś dłoni, więc… — Zamilkł tak szybko, że było oczywiste, że sądził, iż nie ma szans. I nie miał. Przynajmniej w normalnych okolicznościach.

Ale niech Merlin ma go w swojej opiece — Severus był zaintrygowany. To była doskonała okazja, żeby dowieść Potterowi, jakim oszustwem jest wróżbiarstwo.

— Niech będzie.

Przesunął się na sofę i usiadł obok Pottera, podając mu dłoń. Chłopak wziął ją, z całkowicie oszołomionym wyrazem twarzy. Następnie, jakby obawiając się, że Severus może w każdej chwili zmienić zdanie, szybko przekartkował strony.

Przeczytał coś, podkreślił i wpatrywał się w dłoń Severusa, mocno trzymając go za nadgarstek. Po minucie badania dłoni, jakby miał przed sobą czaszkę Yoricka, jego oczy ponownie przeskoczyły na książkę, a palec wskazujący przesunął się wzdłuż dłoni.

Severus czekał. A po minucie głębokiego zastanowienia i marszczenia brwi, Potter pewnie stwierdził:

— Jesteś mężczyzną.

Severus uniósł brew.

— Aż odjęło mi mowę.

— Zamknij się. — Potter wzruszył ramionami i ponownie położył dłoń Severusa na swoim kolanie, przewracając kolejną stronę. — Nie wymyśliłem tego, poczekaj. — Severus czekał. — Widzisz tę linię tutaj? Tak jest napisane. Że jesteś mężczyzną.

Fascynujące. Całe życie czekał, aż Trelawney mu to powie. Dzięki bogom ukryta prawda kontrolująca jego życie w końcu została ujawniona.

— Jestem mężczyzną.

— Tak. To pierwszy krok — wymamrotał Potter, jednak nie wspomniał, jaki będzie drugi.

— To wszystko?

— Nie, poczekaj. Tylko się upewniam.

— Że jestem mężczyzną? Chcesz dowodu?

Policzki Pottera zarumieniły się, kiedy kontynuował czytanie.

— Może.

Zanim Severus zdążył się nad tym zastanowić, Potter zanotował swoje odkrycie i znów otworzył dłoń Severusa. Jego palce były ciepłe. Miał nadzieję, że przyjdzie mu do głowy, aby nie podawać imienia swojego obiektu badawczego.

Wyjawienie ich letniej tajemnicy w tak głupi sposób byłoby okropne. Zamierzał mu to powiedzieć, kiedy Potter znów zaczął mówić.

— W tym tygodniu będziesz szczęśliwy.

W tym tygodniu?

— I co, na miłość boską, linie na mojej dłoni po tym tygodniu się zmienią?

— Aha. No dobrze. Więc chyba jesteś po prostu szczęśliwą osobą.

Dokładnie.

— Wreszcie ktoś to zauważył.

— Ta tutaj… — nacisnął od kciuka Severusa w dół, aż doszedł do środka jego dłoni — pokazuje, że zakochasz się i doznasz wyjątkowej namiętności.

Oczy Pottera nakazywały mu samemu sprawdzić, jakby wspomniana wyjątkowa namiętność unosiła się nad jego dłonią. Severus spojrzał na swoją rękę, która wyglądała tak jak zawsze, z tym wyjątkiem, że się postarzała. Rozchylił palce.

— A ja myślałem, że to tylko zadrapanie — odpowiedział ironicznie.

Potter zaśmiał się, a potem wszystko zanotował. Przyszło mu do głowy, że być może Potter pokładał w planach Dumbledore’a i bzdurach Sybilli nieco zbyt wiele zaufania.

— Nie powinieneś wierzyć w przeznaczenie, Potter. — Słowa opuściły jego usta, nim zdążył się powstrzymać i obserwował, jak powoli docierały do jego rozmówcy. Kiedy je zarejestrował, zdał sobie sprawę, że Potter nie myśli już o czytaniu z dłoni.

— Proroctwo mówi…

co mówi proroctwo. Nikt nie może zmusić cię do poświęcenia się dla proroctwa. Nie masz dowodu, że musi się spełnić.

— Jeśli go nie zabiję, on zabije mnie, i…

— Czarny Pan uruchomił przepowiednię, kiedy próbował cię zabić; gdyby nie to, nie stalibyśmy tu dzisiaj. Nic z tego by się nie wydarzyło, gdyby wpierw nie poznał treści przepowiedni.

— To nie znaczy…

— To on sprawił, że stało się to rzeczywistością. Nic z tego nie miało miejsca, nim postanowił się wtrącić.

— Nie wiesz tego — powiedział Potter.

— Co wiem, to to, że ludzie mają moc urzeczywistnienia tego, w co wierzą, jeśli są wystarczająco opętani. Własny strach doprowadził Czarnego Pana do upadku, a teraz to strach innych ludzi utrzymuje go przy życiu.

Ich dłonie wciąż były splecione, a Severus ostrożnie wydostał swoje palce z uścisku Pottera. Chłopak puścił go po chwili oporu.

— Nie wiem, dlaczego mi to mówisz — powiedział Potter. — To nie znaczy, że ci wybaczę — dodał szybko. — Nigdy tego nie zrobię.

Wybaczenie. Za każdym razem, gdy prawie wybaczał sobie, prawda mocniej ściskała jego gardło. Nie miało to znaczenia. Wybaczenie Pottera byłoby bezużyteczne. Z jakiegoś próżnego i idiotycznego powodu ludzie musieli wybaczać. Przynosiło to ukojenie duszy i, przez krótki moment, dawało pozorne poczucie szczęścia. Zazwyczaj świadczyło to o dojrzałości emocjonalnej. Innym razem świadczyła o tym świadomość, że popełnione zbrodnie nie mogły zostać wybaczone.

— Nie obchodzi mnie to. Pomagam ci, bo mi każą. Nigdy o tym nie zapominaj.

Potter spojrzał na niego niepewnie.

— Wiedziałeś, że… wiedziałeś, że i tak zamierzał mnie zabić?

— Tak.

— Ale cię to nie obchodziło. Chciałeś chronić tylko moją matkę.

— Tak.

 

— Cieszyłeś się, że mój ojciec zginął.

Boże, tak.

— Nie. Nie miałem na to czasu.

— Dobrze. — Potter odsunął kosmyk włosów z oczu. — Nie sądzę, by okazywanie ci szacunku było na miejscu, przynajmniej w sposób, jakiego byś oczekiwał — powiedział nagle. — Jeśli mam coś powiedzieć, a potem muszę to ukryć i powiedzieć inaczej, to jestem z tobą nieszczery. To nie jest szacunek.

— Musisz nauczyć się właściwie formułować myśli.

— Ale to, co nazywasz szacunkiem, to po prostu hipokryzja, nie widzisz tego? Ludzie używają szacunku jako wymówki, by nie zbliżyć się zanadto do drugiej osoby. To jak ktoś, kto wypełnia pustą przestrzeń czymś tylko po to, aby ją trochę zapełnić. Są lepsze rzeczy, którymi można by ją wypełnić

Severus miał dziwne poczucie déjà vu.

— Czytałeś może Tołstoja? — Zapytał, czując narastający lęk.

Potter mrugnął, wybity z rytmu.

— Co?

Oczywiście, że nie.

— Nieważne.

— Co to jest?

— Nie przejmuj się, Potter. Czekają nas wróżby z dłoni.

Potter z zapałem otworzył ponownie książkę. Severusowi przyszło do głowy, że jeśli chłopakowi by się coś stało, czułby ból wyłącznie ze względu na Lily.

Lily, która odeszła — odeszła — podczas gdy Harry Potter był nadal tutaj. Żywy. Pogrążony w głębokiej zadumie, zbyt skomplikowanej zarówno jak na jego wiek, a także, by się z nią uporać. A mimo to robił to w kompletnym milczeniu.

Potter nie chciał umierać. Jednak był gotów to zrobić, jeśli musiał. A to robiło różnicę.

Severus położył dłoń na kolanie Pottera, czym go przestraszył.

— No dalej. Nie mogę się doczekać, by posłuchać o cudach mojego fascynującego życia. Opowiedz mi, jakie jest moje przeznaczenie.

Szacunek został wymyślony, aby zastąpić pustkę, gdzie powinna być miłość.

Severus zakrztusił się. Żałosny. Całkowicie żałosny.

Do diabła z przeznaczeniem.

I do diabła z Tołstojem

**

Potter zbiegł po schodach, zeskakując z ostatniego stopnia z głośnym łoskotem.

— Dzień dobry.

Dlaczego się uśmiechał? Severus rzucił mu pudełko z ciastkami, które czekało na niego na stole. Chwycił je z refleksem, jak przystało na szukającego i usiadł po turecku na podłodze, żeby je otworzyć. Jego włosy w ciągu ostatniego miesiąca stały się nieokiełznane — dotychczas Snape myślał, że niemożliwym było, by znalazły się w gorszym stanie niż na co dzień. Mylił się. Spojrzał na nie z odrazą. Przydałoby się je przyciąć.

Z drugiej strony, samo skrócenie nigdy nie pomogło włosom jego ojca. Poczuł, że Potter obserwuje go kątem oka. O coś mu chodziło, ale nie było to nic ważnego, skoro się uśmiechał. Nie był w niebezpieczeństwie, więc dla Severusa to nie miało znaczenia. Wyglądało jednak na to, że dla Pottera miało.

Najwyraźniej Potter oczekiwał, że wpadnie na to, o co mu chodzi, ale Severus nie zamierzał się tym przejmować. Na pewno nie wpadnie w tę dziecinną pułapkę i nie będzie się bawić w jego gry. Był dorosłym człowiekiem, a Potter spoglądający na niego co kilka sekund zamiast czytać swoją pracę domową, nie był czymś, czym chciał się zajmować.

Rozpraszał go.

— Do diabła, Potter, o co chodzi?

— Słodka szesnastka, wszystkiego najlepszego, Harry!

Severus zacisnął zęby i pozwolił sobie na westchnienie. Pomyślał przez chwilę, że z jakiegoś zdradzieckiego powodu, zabrzmiało to bardziej jak śmiech.

— Gratulacje. Jeśli oczekujesz, że upiekę ci tort urodzinowy, radzę o tym zapomnieć.

Szesnaście lat. Zadziwiające, jak szybko mijał czas. Kiedy próbował sięgnąć pamięcią wstecz, nie miał wielu wspomnień z tego okresu.

— Mógłbyś po prostu powiedzieć wszystkiego najlepszego — odparł Potter, a potem znów się uśmiechnął. — Poza tym mam ciastka.

Szesnaście lat poświęceń, które doprowadziły do widoku Pottera siedzącego u jego stóp, radośnie pałaszując czekoladowe ciastka. Lata błędów, przestępstw, kłamstw i żałoby, wszystkie poświęcone temu konkretnemu chłopcu, który skończył już szesnaście lat i wkrótce stanie się mężczyzną.

Mężczyzną, który będzie nienawidził Severusa tak bardzo, jak jego ojciec, tak bardzo, jak Lily, gdy zaprzyjaźniła się z Potterem i tak bardzo, jak prawdopodobnie cała reszta świata.

Nic z tego nie miało znaczenia. Wkrótce Potter wróci do Hogwartu i zapomni, jak bardzo Severus starał się chronić jego tyłek. Nigdy nie zrozumie w pełni jego wysiłku i bólu, który przeszywał go każdorazowo, ilekroć musiał spojrzeć w jego oczy i znosić widok jego twarzy w swoim prywatnym czasie i domu.

Nie znaczy to, że ci wybaczę. Nigdy tego nie zrobię.

Oczywiście, że nie. Zasłużył na to. Sam nigdy sobie nie wybaczy. Ten głupi chłopak byłby dzisiaj z Potterami – przygotowałby przyjęcie, zaprosiłby przyjaciół, nadmuchał balony i dostałby masę obrzydliwie drogich prezentów. Zamiast tego był tutaj: w domu, który pachniał rdzą i brudem, niedożywiony i samotny, ponieważ Potterowie nie żyli, a ich syn patrzył w górę na ich mordercę, oczekując życzeń urodzinowych.

— Wszystko w porządku?

Nagle nie było. Czego się spodziewał? Potter uważał nawet, że nie należał mu się szacunek. Nigdy by nie dostrzegł — nigdy by nie docenił niczego z tego. Dla niego Severus był tylko zgorzkniałym łajdakiem, który tylko komplikował mu życie.

— Snape?

A dla wszystkich innych, poza Dumbledorem, też był nikim. A może rzeczywiście nim był. Wstał.

— Wychodzę — rzucił z pogardą i chwycił swój płaszcz.

**

Zrobiło się ciemno. Kurwa. KurwaCo on w ogóle zamierzał robić? Głupiec. Cholera. Musiał powiedzieć coś nie tak. Czy to przez jego urodziny? Co znowu zrobił źle?

Snape nie wrócił przez cały dzień, a teraz zrobiło się ciemno.

Powinien napisać do Dumbledore’a? Ale co by mu powiedział? Snape zniknął, pomóż, proszę? Cholera. Wyjrzał jeszcze raz za firankę i kopnął w ścianę.

Snape mógł być w niebezpieczeństwie. Mógł być z Voldemortem. Voldemort mógł go złapać — zabić — i dlaczego tak go to przerażało?

— Jeb się, Snape!

Był zmieszany. To wszystko. Coś po prostu nie działało dobrze w jego głowie. To pewnie wina Snape’a. Legilimencja popsuła mu umysł tym razem na dobre — to było jedyna logiczne wyjaśnienie. Cholera. Dlaczego Snape musiał traktować go w ten sposób? Dlaczego nie powiedział mu, dokąd poszedł? Ponownie zaatakowały go wspomnienia o Syriuszu. Że opuścił swój dom. I zginął z tego powodu.

Może Snape tylko karał go za to, że się urodził. Może to był jego prezent urodzinowy. A może zorientował się, co dzieje się z Harrym i wpadł w panikę. Cóż, Harry też wpadał w panikę. Za każdym razem, gdy o tym myślał. A starał się wcale o tym nie myśleć. I już na pewno nie teraz.

Był smutny. Czekał, czekał i czekał, i nic nie jadł przez cały dzień. Jego niepokój tylko się nasilał z upływem czasu. Tym razem coś było naprawdę nie tak.

A jeśli Snape zginął... Znowu wyjrzał przez okno. Snape nie mógł teraz umrzeć. Nie mógł umrzeć, gdy Harry zaczął się do niego przyzwyczajać. Harry na to nie zasłużył. Nie mógł ponieść kolejnej straty tak szybko. To nie było fair.

Oddychał gwałtownie, próbujac się uspokoić. Powinien wziąć prysznic i pójść spać. Albo napisać do Rona. Albo znowu przeszukać pokoje w poszukiwaniu ukrytych skarbów, jak to robił dotąd.

Snape troszczył się o Harry'ego tylko dlatego, że musiał. Zabiłby go na miejscu, gdyby to mogło przywrócić życie jego mamie. Cóż, pewnie zabiłby go tak czy siak.

Snape nie był dobrym człowiekiem.

Kłamstwo.

Harry nawet go nie lubił.

To jeszcze większe kłamstwo.

Cholera.

To wina magazynu. Musiał się go pozbyć. Albo najlepiej — spalić go.

Drzwi skrzypnęły. Żył. Ten skurwysyn żył.

— Gdzie ty do cholery byłeś?! — krzyknął Harry, zanim nawet go zobaczył.

— Że co przepraszam?— Snape zdjął płaszcz i powiesił go, przechodząc obok Harry'ego w stronę schodów. Harry poszedł za nim.

— Zadałem ci pytanie! Odpowiedz mi!

Snape nie odwrócił się.

— Jestem tu, Snape, jesteś głuchy? Gdzie. Do cholery. BYŁEŚ?

— Doświadczałem wyjątkowej namiętności. Dlaczego nie śpisz? — Jego głos był oburzająco spokojny.

— Nie śpię! Zniknąłeś, cholera! Martwiłem się jak nienormalny, zamknąłeś mnie, chociaż wiesz, że nie mogę używać magii i nawet nie powiedziałeś mi, dlaczego odszedłeś! Czego się spodziewałeś, że pójdę spać!?

Jego gardło piekło od krzyku, ale nie obchodziło go to. Chwycił Snape'a za ramię, zatrzymując go przed drzwiami do jego pokoju. Słyszał huk własnego serca w uszach. Snape zlustrował go od góry do dołu, po czym odwrócił wzrok.

— Idź spać — powiedział.

— Nie powiedziałeś mi, gdzie byłeś — warknął Harry, czując, jak palą go płuca. Prędzej wyrwałby sobie oczy, niż rozpłakałby się przed Snape'em.

— Nie twoja sprawa, Potter. — Odwrócił się do drzwi do sypialni, a Harry szarpnął go mocniej, ciągnąc ze wszystkich sił.

— Nie sądzisz, że zasługuję na wyjaśnienie? — krzyknął. Snape miał się znowu odwrócić, ale Harry złapał go i pchnął, prawie go przewracając. — ODPOWIEDZ MI!

Snape, marszcząc brwi, wyrwał rękę z uścisku chłopaka, po czym chwycił Harry'ego za koszulę, przypierając go do ściany z przerażającą siłą. Unieruchomił go. Plecy Harry'ego uderzyły o twardą powierzchnię, a oddech Snape'a łaskotał jego twarz.

— Najpierw odwiedziłem burdel, zabawiłem się z dziwką za dwadzieścia funtów, która zasługiwała na znacznie mniej za swoje umiejętności. Potem poszedłem do baru, spotkałem się z kilkoma znajomymi, którzy z chęcią obdarliby cię ze skóry, aby zadowolić Czarnego Pana i rozmawiałem o nieszczęściu twojego istnienia. Czy twoja ciekawość została zaspokojona, czy chcesz wiedzieć więcej?

Nieszczęście; to było to. Nieszczęście rozlało się po jego sercu, i na pewno miał krwotok wewnętrzny, inaczej ten zawrót głowy nie miałby sensu.

Wstrzymał oddech, starając się go uspokoić, bojąc się, z jaką siłą by się wydostał, gdyby go puścił

Wpatrywał się w czarne oczy, gdy jego serce tonęło, bijąc żałośnie z wstydu i z czegoś jeszcze. Potem odepchnął Snape'a, a ten cofnął się małymi kroczkami, żałosnymi kroczkami — Bogowie, on doskonale bawi się twoim szokiem — po czym odwrócił się, unikając wzroku Snape’a i wparował do swojego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Musiał walczyć z pragnieniem, by dodatkowo zastawić je czymś ciężkim, by pozostały na zawsze zamknięte.

Czuł się urażony. Ale dlaczego? Dlaczego miałoby mieć znaczenie, że… Cholera! To miało znaczenie. Zaśmiał się gorzko, opierając się o drzwi. Snape go nienawidził.

Zrobił głęboki wdech. I jeszcze jeden. I jeszcze jeden. Nie będę krzyczał ani wrzeszczał, powtarzał w duchu.Nie będę krzyczał ani wrzeszczał.

Dotknął klatki piersiowej. Jego serce biło absurdalnie szybko, a potem prawie całkowicie się zatrzymało, gdy Harry zdał sobie sprawę, co się z nim dzieje. Nie. Zaśmiał się. Mocno. O nie.

Zaśmiał się jeszcze mocniej.

Chapter 18: Mądrość: Profesjonalizm

Chapter Text

prolog

Przez kilka dni Potter uparcie milczał.

Jadł posiłki w swoim pokoju, unikał Severusa, a zaraz po zajęciach z oklumencji uciekał na górę, zostawiając go w spokoju. W nielicznych sytuacjach, gdy Severus próbował nawiązać z nim jakikolwiek kontakt, spotykał się z krótkimi odpowiedziami, bezosobowymi i zwięzłymi.

Wreszcie chłopak się uczył.

Severus odzyskał spokój. Cieszył się ciszą.

Jednak cisza była do zniesienia tylko za dnia. Koszmary Pottera powróciły i były okrutniejsze niż kiedykolwiek – trwały aż do momentu, gdy ten budził się krzycząc lub mdlał. Drugiej nocy Severus wtargnął do jego pokoju, żeby go obudzić.

Jęk Pottera był zbyt donośny – Severus myślał, że to może być wizja. Gdy Potter obudził się, jego twarz była ukryta w mrocznych cieniach nocy, a w jego oczach nie było niczego, co Severus mógłby rozpoznać.

— Zły sen? — Severus nie umiał pocieszać ludzi.

— Idź sobie, wyjdź — wymamrotał Potter. Odepchnął rękę Severusa od swojej klatki piersiowej i cofnął się. Severus z trzaskiem zamknął za sobą drzwi, grożąc, że go wyrzuci, jeśli to się nie skończy.

Potter znów odstawiał swoje numerki, chcąc przyciągnąć uwagę. Nie dostanie jej. Jeśli nie chciał rozmawiać, zagra w jego grę. Koniec rozmów.

Aż do trzeciego dnia, kiedy Potter zaczął mówić.

— Więc gdzie to jest? To miejsce, które odwiedziłeś ostatnio.

— Bar?

— Nie. Chodzi mi o... wiesz.

Między nimi znów zawisła ciężka atmosfera; ciepło, które panowało w domu, zniknęło, pozostawiając za sobą lodowatą pustkę.

— Zainteresowany? — Severus postawił na stole talerz z kromkami chleba i wyjął sok z lodówki.

— Może.

Musiał przyznać Potterowi, że przynajmniej próbował, chociaż nie mógł stwierdzić, czy robił to, aby go denerwować, czy naprawić sytuację.

Nie było nic do naprawienia.

— Jesteś niepełnoletni.

Potter oderwał kawałek serwetki i powoli go podarł.

— Och.

Niech to szlag. Nauka w Hogwarcie powinna się już zacząć. Usiadł i ugryzł kawałek steka.

— Skłamałeś mi, prawda? Nie poszedłbyś do takiego... miejsca.

Ach. A myślał, że ten uwierzy we wszystko, co mu powie.

— Coś zasugerowało ci, że możesz kontynuować tę rozmowę?

— Za kogo ty się uważasz, Snape?

Był człowiekiem, który był zajęty nie przejmowaniem się. Nie spędzenie urodzin Pottera z nim było najrozsądniejszą decyzją, jaką mógł podjąć. Poszedł na długi spacer, prawie się przeziębił, a kiedy trafił do baru, który zrujnował życie jego ojca, postanowił też tego spróbować.

Mimo wszystko, wilgotne powietrze i długie alejki pomogły mu się uspokoić. Prawie zapomniał, że chłopak istnieje, aż do momentu, gdy wrócił do domu, a ten przypomniał o sobie wrzaskiem.

— Zdajesz sobie sprawę, że brzmisz jak zdradzona gospodyni domowa, prawda?

Potter zagryzł wargę, powstrzymując gniew. Nie, to nie gniew. Zawstydzenie.

— Martwiłem się.

— Dlaczego miałbyś się martwić?

Głęboki wdech. Brak odpowiedzi.

— Nie powinieneś.

— Nie rozumiesz, prawda? — Potter wybuchnął. Patrzył na niego wściekle, jego oczy błyszczały niebezpiecznie. — Nie chcę, żebyś umarł.

Umarł. Dla niego.

Zauważył, że ściska widelec w dłoni. Mrugnął i odciął kolejny kęs. Usłyszał westchnienie, ale nie raczył podnieść wzroku.

Umrzeć dla niego. Nigdy nie miał dla kogo umrzeć.

— Skończyłeś zadania?

I mimo wszystko, Potter parsknął śmiechem.

— Wszystko poza eliksirami. Pomożesz mi?

Pomóc mu? Pomoc uczniowi w zadaniu, które sam mu przydzielił, byłaby bardzo nieprofesjonalna.

— Zgoda. Po oklumencji.

**

Severus osuszył włosy ręcznikiem, następnie rzucił go na krzesło i potrząsnął głową. Woda była idealna; lubił gorące prysznice, kiedy woda smagała jego skórę, a gęsta para unosiła się wokół niego niczym kokon.Był to całkiem przyzwoity sposób, by na chwilę pozbyć się wszelkich myśli i trosk.

Potter zapukał.

— Zaczekaj.

Założył szlafrok i osuszył włosy jeszcze raz. Otworzył drzwi.

Potter też był w piżamie. Trzymał notatnik.

— Moje zadanie?

Ach, tak. Ale teraz?

— Jest późno, zajmiemy się tym jutro.

— Ja tam nie jestem zmęczony, a ty?

— Jutro, Potter.

— Mam tylko kilka pytań, serio.

Cholera.

— Wchodź.

Potter wszedł i usiadł na jego łóżku. Już Severus miał rzucić, że nie pozwolił mu usiąść, ale zdecydował inaczej. Wzdychając, oparł się o wezgłowie.

— Przygotowałeś plan? — zapytał.

Potter podał mu notatnik.

— Mniej więcej. Niektóre fragmenty mnie zmyliły.

Severus przeczytał pierwszą stronę w ciszy.

— Niektóre fragmenty są dokładnie skopiowane z książki. A twoje pismo jest coraz gorsze.

— To szkic, przepiszę na pergamin. Jeśli książka ma rację, dlaczego kopiowanie jest złe?

— Bo podkreśla twoje lenistwo i zachęca do oszukiwania. Eliksiry wymagają również kreatywności.

Potter parsknął.

— Kreatywność w eliksirach? Mogę coś wysadzić.

— Przynajmniej byś się czegoś nauczył.

— A teraz co?

— Przepisz to.

— Nie przeczytałeś tego do końca.

— Przepisz to.

Rozzłoszczony Potter westchnął i, ku zaskoczeniu Severusa, wyciągnął pióro i z powrotem chwycił notatnik. Zamierzał to zrobić teraz?

— Zaczekaj chwilę. Kilka poprawek i będzie dobrze.

Severus chciał mu powiedzieć, że poprawianie skopiowanego tekstu nie uczyni go dobrym. Zmienił jednak zdanie, uznając, że zabawniej będzie zobaczyć jego minę, gdy dostanie wielkie, soczyste, czerwone Troll na pergaminie pod swoją pracą, po tym jak wrócą do Hogwartu.

Czekał.

I jeszcze trochę czekał, aż poczuł mrowienie w plecach i usiadł wygodniej. I jeszcze trochę. Wyglądało na to, że Potter spędzi wieki nad tym tekstem; dźwięk długopisu przesuwającego się po papierze był rytmiczny i delikatny.

Gdy tak czekał, nad jego głową pojawiła się gwiazda - a może było to zaklęcie Lumos? - i otoczył go zapach ziołowego ogrodu. Widział świeże kwiaty zanurzone w wodzie, stojące w porcelanowym wazonie na białym parapecie, wyglądając na pozostawione dla kogoś.

Jakiś czas później otworzył oczy i zorientował się, że Potter też zasnął, trzymając długopis w ręce. Severus ponownie zamknął oczy i po chwili już sen złapał go w swoje sidła, zupełnie jakby nagle z jego piersi został zdjęty jakiś wielki ciężar.

Chapter 19: Mądrość: Razem

Chapter Text


prolog

Poranek był wspaniały. Pełen spokoju, harmonii i herbaty; przesiąknięty bezcennym ciepłem światła słonecznego. Poranek był darem życia.

Jedyną jego wadą było to, że nastawał w tak niewygodnej porze dnia. W chwili, kiedy człowiek musiał się zmusić do przebudzenia i nie mógł myśleć o niczym innym, jak tylko o oddaniu moczu. Severus potarł oczy i zamruczał cicho, przypominając sobie wszystko, co nadal działo się poza przyjemnym kokonem jego łóżka.

Jak ten osobliwy wytwór, który oddychał równo przy jego mostku. Zdecydował, że to człowiek.

Otworzył gwałtownie oczy.

Oczywiście.

Przyszło mu do głowy, że to był naprawdę żałosny sen. I wtedy dotarło do niego, że to nie był sen.

Potter go przytulał.

Ciasno.

Ostatni raz, kiedy ktoś przytulał Severusa, to kiedy Dumbledore przyjął go z powrotem. Severus siedział na krześle, Dumbledore unosił się nad nim, ściskał jego ramię, mówiąc, by zawsze dbał o Harry'ego Pottera.

To był przyzwoity uścisk. Pełen szacunku.

Ten nie.

Uczucie było nieporównywalne; miało w sobie coś znajomego, a jednocześnie nie było czymś, czego kiedykolwiek by chciał w swoim życiu. Dlaczego ludzie mają dzieci? Ciepło innego ciała, które dobrowolnie przyciskało się do jego, było niepokojące. Ta intymność była głównym powodem, dla którego Severus nigdy nie pragnął mieć dzieci.

Gdyby tylko Potter mógł zobaczyć siebie teraz, jego ręce oplatające tułów jego najbardziej znienawidzonego profesora, swoją zaróżowioną twarz… prawdopodobnie natychmiast rzuciłby na siebie obliviate.

A jednak, jego palce słabo ściskały tył koszulki piżamy Severusa. Prawdopodobnie winna tej sytuacji była śmierć tego psa. Spowodowała problemy. Stabilność psychiczna chłopaka była gorsza, niż się spodziewali, chociaż Potter starał się to ukryć.

A Severus nie mógł czuć się bardziej zniesmaczony.

— Potter.

Jego bezczelność była nie do opanowania. Pewnie obudził się w nocy i zamiast wrócić do swojego pokoju, mały smarkacz wślizgnął mu się pod kołdrę.

Mały pederasta.

**

Harry nie czuł się tak przytulnie od wieków; jego serce było rozgrzane, a klatka piersiowa mrowiła. Przez chwilę wyobraził sobie, że jest płodem w łonie matki — małym i chronionym, bezpiecznym, jakby nic nie miało znaczenia. Przysunął się bliżej; gdyby tylko Snape mógł spać cały dzień, gdyby mógł być spokojny i miły tak jak teraz...

— Potter.

Harry otworzył oczy. Snape patrzył na niego.

Snape. Przytulnie. O cholera.

Nagle zdał sobie sprawę, że jego serce bije zawstydzająco szybko, tłocząc krew po całym ciele.

Przytulał Snape'a. Jego twarz była zaledwie o cal od dużego nosa mężczyzny. Zastanawiał się, czy coś powiedzieć. Nie potrafił.

Przyszło mu na myśl, że powinien wstać, ale jakoś nie mógł się zmusić. Nie chciał. Wpatrywał się w ciemne głębiny oczu Snape'a i zdał sobie sprawę, że mężczyzna ma pewne trudności w zaakceptowaniu tej nieoczekiwanej sytuacji.

— Potter — wycharczał znowu.

— Panie profesorze.

Snape rozchylił usta, ale gniew, który na pewno się w nim budował, nie wyszedł na zewnątrz.

Zamiast tego wyszeptał coś innego, tonem cichym i nieco przestraszonym.

— Mogę za to trafić do więzienia. — Snape pozostał nieruchomy, jakby próbując przyswoić sobie te nowe informacje.

Harry zachichotał.

— Nie sądzę. Dumbledore pewnie cię uratuje. Przecież mówiłeś, że jest gejem, prawda?

O rety. Jakie sprytne. Brawo, Harry. Jakim cudem powiedział to na głos?

Na wspomnienie słowa gej , powieka Snape'a niebezpiecznie zadrżała. Zanim jednak Harry zdążył wyjaśnić, co miał na myśli, został brutalnie odepchnięty. Snape podniósł się, zrywając z łóżka, po czym zarzucił wierzchnią szatę, plecami do Harry'ego. Chłopak wyciągnął się, ziewnął, założył okulary i patrzył.

— Nie przypominam sobie, żebym pragnął twojego wyjątkowego towarzystwa ani zapraszał cię do mojego łóżka; dlaczego tu spałeś?

— Ma pan miększy materac, profesorze — odpowiedział niewinnie Harry. Cokolwiek Snape mamrotał, Harry tego nie usłyszał. — Chciałem — dodał.

— Chciałeś spać ze mną? — zapytał chłodno Snape, przeszukując stos ubrań.

— Nie, byłem po prostu śpiący.

Szukał swojej różdżki. Położył ją na stoliku nocnym, gdy ją znalazł. Potarł twarz i spojrzał na Harry'ego.

— To, co zrobiłeś, jest niedopuszczalne. Absolutnie niedopuszczalne.

— Bo co? Nikt się nie dowie.

— To nie o to chodzi, Potter! Dlaczego nie poszedłeś do swojego pokoju? Nic nie dało ci prawa do tak beztroskiego przekraczania granic, ale ty robisz to za każdym cholernym razem!

— Byłem śpiący — powtórzył uparcie Harry. Nie zamierzał dać Snape'owi do zrozumienia, że sam czuje wstyd.

Snape westchnął głęboko.

— Nie będziesz ze mną igrał. Nie wiem, jak interpretujesz moją gościnność, ale na pewno wyciągasz złe wnioski. Zbyt często ostatnio znajdujesz drogę do mojej sypialni, co jest niedopuszczalne. Myślałem, że tęsknisz za Blackiem, ale kto wie, może jesteś tak pokręcony, że dążysz do tego, by usunięto mnie z Hogwartu.

Zaskoczony, Harry próbował wymyślić coś na swoją obronę. Przyszło mu na myśl, że po raz pierwszy w życiu, widzi Snape'a przerażonego na śmierć.

— Wyjdź. Wynocha!

Harry usiadł na kolanach, szukając w pościeli swojego długopisu i notesu. Snape znalazł je pierwszy i wyrzucił je wściekle na korytarz, trzymając się od Harry'ego możliwie jak najdalej.

*

Harry skierował się smętnie do kuchni.

— Jestem głodny! — zawołał głośno, aby było go słychać w salonie.

— I dobrze! — wrzasnął w odpowiedzi Snape.

— Musimy zrobić zakupy — wymamrotał do siebie, przeglądając zawartość lodówki. Następnie krzyknął: — Snape! Co zrobiłeś z moimi przekąskami?

— Nie zapłaciłeś za nie, nie były twoje — odkrzyknął.

— Zjadłeś je! — Harry był głodny jak wilk. Te okropne zupy doprowadzały go do szału. Wrócił do salonu. — Dlaczego je zjadłeś?

— Byłem głodny. Byłem śpiący. Chciałem. Wydaje mi się, że te wymówki są wystarczająco dobre dla kogoś, kto używa ich na co dzień, aby usprawiedliwić każde swoje impulsywne zachowanie.

— Dobrze. Uprzykrzaj życie. Zamówię pizzę.

— Jeśli za nią zapłacisz.

— Nie mam pieniędzy.

— Więc będziesz głodny.

Harry rzucił się na sofę, przykrywając głowę poduszką.

— Dramatyzujesz. Mścisz się.

— Nie słyszę cię, Potter.

Podniósł nieco poduszkę.

— Mówię, że dramatyzujesz!

Snape się nad tym zastanowił.

— Nie dramatyzuję. Zamów pizzę.

Był zbyt zmęczony, by wstać. I zbyt zdenerwowany, by zamawiać pizzę. Oddychał w poduszkę, dopóki nie przyzwyczaił się do idei śmierci głodowej, by wkurzyć Snape'a.

Ktoś zapukał do drzwi i obaj w jednej chwili podnieśli się na nogi. Snape wyciągnął różdżkę. Harry miał swoją na górze; spojrzał na Snape'a, czekając na instrukcje.

— Na górę — wyszeptał. — Bez względu na to, co usłyszysz, co się stanie, zostajesz w swoim pokoju. Rozumiesz? — Harry gapił się na niego. — Cokolwiek się stanie. Czy to jasne?

Co to miało znaczyć? Harry kiwnął głową.

— Idź.

Chapter 20: Mądrość: Przysięga

Chapter Text


prolog

Harry zamknął drzwi i czekał. Na co – nie wiedział. Walkę. Eksplozję. Snape'a zabitego przez Voldemorta. Voldemorta, wchodzącego po schodach, by zabić Harry'ego.

Nic się nie działo. Słyszał kroki i żeński głos, ale nie mógł rozpoznać słów. Przez jakiś czas praktycznie się nie poruszał, ale kiedy zdał sobie sprawę, że gość nie zamierzał szybko opuścić mieszkania, ostrożnie otworzył drzwi do sypialni i wyszedł na palcach.
Doszedł do schodów i bezszelestnie przykucnął, trzymając różdżkę w pogotowiu.

Ktoś się zaśmiał. I Harry znał ten śmiech. Znał go bardzo dobrze. Kontroluj emocje, przypomniał sobie. Ale to Bellatriks zabiła Syriusza i żadna kontrola nie była w stanie go uspokoić.

— Czarny Pan jest bardzo zły — powiedział Snape, ledwie słyszalnie. — Nie usłyszał przepowiedni. Wiesz tak samo dobrze, jak ja, Narcyzo, że on nie wybacza łatwo.

Inny żeński głos szlochał.

— Mój jedyny syn... mój jedyny syn...

— Powinnaś być dumna! — wrzasnęła Bellatriks bezlitośnie. — Gdybym miała synów, chętnie oddałabym ich w służbę Czarnemu Panu!

Dyskusja trwała, nie dochodzili jednak do żadnej większej konkluzji. Harry w tym czasie przygryzał wargę, starając się zachować całkowity spokój. Nienawiść, którą czuł, była oślepiająca; wsiąkała w jego skórę i docierała do kości, niczym klątwa. To była jej wina; Syriusz nie żył, a ona była wolna, spiskowała i mordowała – Harry wstrzymał oddech, próbując dosłyszeć każde słowo.

— Możliwe... że mogę pomóc Draco — powiedział Snape.

— Severusie… och, Severusie… pomógłbyś mu? Zaopiekowałbyś się nim, upewniłbyś się, że nic mu się nie stanie?

— Mogę spróbować.

— Będziesz tam, żeby go chronić... Severusie, przysięgniesz? Złożysz Wieczystą Przysięgę?

— Wieczystą Przysięgę?

Bellatriks wrzasnęła – kolejny wybuch paranoicznego śmiechu – jeden z tych, które Harry znał zbyt dobrze. Mógłby to zrobić. Mógłby zbiec na dół i rzucić na nią Avada Kedavra, skierować różdżkę w jej twarz lub ją torturować, sprawić, że zapłaci za cały ten ból, całą tę…

— Nie słuchasz go, Narcyzo? Och, na pewno spróbuje... zwykłe puste słowa, zwykłe wykręcanie się od działania... oczywiście, na rozkaz Czarnego Pana!

O co im chodziło? Dlaczego Harry nic o tym nie wiedział? Wieczysta Przysięga? Nigdy wcześniej o tym nie słyszał. Musiał wyciągnąć Snape'a z tej sytuacji. Ale jak?

Harry wstał i na palcach doszedł do łazienki. Przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze, próbując coś wymyślić.

Myśl. Myśl.

Musiał spowodować zamieszanie. Coś, co pomoże Snape'owi wydostać się stamtąd, nie budząc podejrzeń, że ktoś inny jest w domu. Coś – cokolwiek – żeby zachęcić go do wejścia na górę lub dać mu pretekst do wyrzucenia ich.

Schował różdżkę do kieszeni i uklęknął przy rdzewiejącej rurze pod zlewem. Delikatnie ją dotknął, a następnie pewnie objął dłonią. Poluzował ją, aż woda zaczęła kapać na podłogę. Następnie, z całej siły, oderwał rurę od ściany, co wywołało głośny brzdęk.

Niech to zadziała.

Woda natychmiast rozlała się po podłodze. Rura wydawała okropny dźwięk, który w dużej mierze przypominał głos Bellatriks, a woda szybko zalała łazienkę.

Harry usłyszał kroki. Wyjął ponownie swoją różdżkę, gotowy zaatakować, ale Snape przyszedł sam. Jego oczy przeskakiwały z zalanej podłogi na Harry'ego. Na jego twarzy malowały się mordercze zamiary.

Chwycił Harry'ego za ramię w niemożliwie mocnym uścisku.

— Co, u diabła, wyprawiasz? — wysyczał mu do ucha.

— Ratuję ci życie — odparł cicho Harry.

Snape przy użyciu magii osuszył podłogę i wskazał Harry'emu drzwi do sypialni, zanim zszedł na dół.

Musiał użyć jakiegoś zaklęcia, bo Harry nie mógł już słyszeć ich rozmowy. Usiadł na łóżku, a jego kolana trzęsły się. Mógł ją zabić. Mógł po prostu zbiec na dół i ją zabić. W końcu Harry usłyszał trzask zamykanych drzwi — i mógł znowu oddychać. Rzucił się do okna, spodziewając się zobaczyć odchodzącą Bellatriks i drugą kobietę, ale ulica była pusta.

Zaledwie sekundę później Snape przygniótł Harry'ego do ściany, chwytając go za ucho.

— Czy ty całkowicie—zupełnie—niewyobrażalnie straciłeś rozum, głupi chłopcze? Czy kiedykolwiek zdasz sobie sprawę z ryzyka…

— Ał!

— … na które narażasz swoje życie każdą głupotą, którą postanawiasz popełnić?

— Boli! — poskarżył się Harry. Próbował odepchnąć Snape'a, ale bez skutku.

— Zabij się — powiedział chłodno Snape. — Zrób nam wszystkim przysługę i zrób to sam, zanim ktoś inny cię zabije. Tak czy inaczej skończysz tam, gdzie twój żałosny ojciec, przez tę samą, cholerną, głupotę!

Harry przestał się wiercić. Ich spojrzenia się spotkały. Snape puścił go.

***

Siedząc na podłodze, z głową opartą o ścianę, Harry odmówił spojrzenia w górę, kiedy Snape pojawił się znowu godzinę później. Chciał, by ten drań znów zniknął, tym razem na zawsze, ale Snape też klęknął, patrząc na Harry'ego długo, zanim przemówił.

— Wymagam od ciebie odpowiedzialności — powiedział.

Harry wypatrzył na dywanie ciekawie wyglądającą dziurę. Wyglądała jak wypalona papierosem albo może magią.

— Czego od ciebie chcieli? Co zamierza zrobić Malfoy?

— To była prywatna rozmowa, której nigdy nie powinieneś był słyszeć.

Harry zaśmiał się z pogardą.

— No tak, ale słyszałem. Chodzi o Dumbledore'a, prawda?

— Co?

— Nienawidzę cię.

Snape westchnął. Prawdopodobnie już tracił cierpliwość.

— Nikt nie może zaszkodzić Dumbledore'owi. Rozumiesz?

— Ty możesz.

— Nie bądź idiotą, Potter.

— Złożyłeś przysięgę!

Twarz Snape'a była niewzruszona.

— Nie zrobiłem tego.

— Jasne. — Harry zaśmiał się, bo nic innego nie mógł zrobić. A jeśli ktoś miał umrzeć... No cóż. Lepiej Snape niż Dumbledore. Przynajmniej Dumbledore kochał Harry'ego. Przynajmniej Harry kochał Dumbledore'a.

— Wiesz, że zabiła Syriusza. Byłem tam, ale och, dlaczego miałbyś się tym przejmować? Jesteś zadowolony, że zginął. Zakładam, że ci się to podobało.

Snape nic nie powiedział, co tylko potwierdziło, że Harry miał rację.

— Czego chciała? Dlaczego cię odwiedziły? Nie chcę słuchać kolejnych kłamstw, po prostu mi powiedz.

— Nie powinieneś był słyszeć tej rozmowy.

— Snape! — Jego własny głos brzmiał obco w jego uszach, był zbyt płaczliwy.

Mroczne oczy Snape'a wpatrywały się w niego, ale nic nie wyjawiały.

— Nie musisz się martwić o dyrektora, jest bezpieczny, jak zawsze.

A co z tobą? — prawie zapytał. Ale potem przypomniał sobie, że mu nie zależało.

— Lumos.

**

Koniec różdżki Harry'ego rozświetlił się, oświetlając białe poduszki. Z zewnątrz, przez okno, wpadało blade światło księżyca. Harry przekartkował magazyn na stronę z poradami i przeczytał pytanie młodego chłopca.

Od dwóch lat się tym stresuję i chyba zaczynam szaleć. Nie mam żadnego doświadczenia. Skąd mogę być pewien, że jestem gejem? Naprawdę nie chcę nim być. Pomocy.

Odpowiedź była niesamowicie długa i szczegółowa; począwszy od części medycznej, poprzez podobne historie, na propozycji lokalnych społeczności i wskazówek co do samoakceptacji kończąc. Harry zatrzymał się na ostatnim punkcie, który był krótki i niewiele pomagał.

Nie dowiesz się, czy jesteś gejem, dopóki nic z tym nie zrobisz, a nawet wówczas możesz pomylić własną orientację z chwilową fascynacją nowym doświadczeniem. Osobiście jednak uważam, że jeżeli mężczyzna pragnie pocałować drugiego mężczyznę, musi czuć seksualne przyciąganie do własnej płci. Jednak tylko ty możesz odpowiedzieć sobie na to pytanie.

Harry miał nadzieję, że chłopak, który napisał ten list, już to sobie wyjaśnił; Harry na pewno nie.

— Nox.

Chapter 21: Mądrość: roztopiona mozarella

Chapter Text


prolog

Nie po raz pierwszy w życiu Severus miał migrenę; skupiła się na przestrzeni nad jego prawym okiem, zupełnie jakby ból przybito tam na siłę. Powinien był się już do tego przyzwyczaić po tylu latach męczarni – ostatecznie długotrwały stres odbijał się na jego zdrowiu. Może to były skutki uboczne życia w kłamstwie. Albo po prostu wadliwe geny od matki.

Ściskając poduszkę fotela, zastanawiał się w ciszy, jak to możliwe, że fizyczny ból może być tak intensywny. Nikt go nie skrzywdził, nie trafił go w głowę ani cios, ani klątwa. Ból, który czuł, miał swoje źródło w jego głowie, tylko on go czuł, tylko on cierpiał. Dawniej nie pomyślałby, że jest w stanie znosić takie tortury, jednak wciąż nie stracił przytomności, tonąc pośród rozdzierającego bólu.

Niewidzialny drut wokół jego czaszki zaciskał się z ledwo słyszalnymi trzaskami. Jak bardzo mógł się jeszcze zacisnąć? Odkąd użył ostatniego środka przeciwbólowego, nie znalazł czasu, by uwarzyć kolejny. Naiwnie myślał, że przeżyje z Potterem pod jednym dachem, nie sięgając po leki przeciwbólowe. Przeciągnął się, myśląc o śmierci. Swojej śmierci. Dumbledore'a. Voldemorta.

Gdy już odnotował w myślach wszystkie śmierci, którymi powinien się zająć, odsunął je na bok i mocno zakaszlał.

— Wszystko w porządku? — Potter siedział na kanapie z jedną nogą na stole. Niechlujny bachor. Czy wszystko było w porządku? Gdy Dumbledore dał mu szansę na pokutę, zgodził się, nie pragnął jednak zajmować się synem Lily.

— Moja głowa chyba zaraz eksploduje.

Gdy spotkał syna Lily, chłopiec był również synem Pottera i nie było w nim nic ujmującego, nic interesującego Severusa. Lata mijały, a on nie przestawał być synem Pottera. Duch jego odrażającego ojca wciąż unosił się nad jego głową, rzucając cień na jego rysy, policzek, wspomnienia.

— Och. Wziąłeś coś na ból?

— Musiałbym najpierw to uwarzyć.

— Och.

Ach ta werbalna błyskotliwość.

Przeklęty chłopak. Zawsze musiał być w centrum uwagi, a w całym Hogwarcie nie było osoby, której mógłby się pożalić na jego głupotę i brak wychowania. Z wyjątkiem Severusa. Severus widział to, czego inni nie widzieli. I na ironię, znowu doświadczał to, czego nie mogli inni.

Był zdeterminowany, by gardzić chłopakiem. Pomagał mu ze względu na Lily, lubienie go jednak nie było częścią planu. Tak samo jak cieszenie się jego towarzystwem, pobudki z Potterem przylegającym do jego klatki piersiowej na pewno nie były częścią planu.

— Nie wyglądasz na kogoś, kto teraz mógłby coś uwarzyć.

— Bo nie mogę.

A reagowanie na tę chęć bliskości było absolutnie niedopuszczalne. Nie tylko grzeszne, nie tylko zdeprawowane – ale absolutnie, całkowicie, doszczętnie złe.

Wszystko przez okoliczności, w jakich się znaleźli. Spędzanie zbyt dużo czasu z kimś miało na celu przełamanie lodów, a w połączeniu z aktywnością mózgu… zakaszlał ponownie. Jego mózg nie miał teraz żadnej aktywności.

— Mógłbym uwarzyć go za ciebie?

— Nie, milcz.

Dzielenie łóżka z synem Jamesa Pottera. Tajemnica, którą zabierze do grobu. Pozwolił sobie na chwilę myśli poświęconych Draco i jego nowemu zadaniu.

A potem postanowił, że jeśli jego ból głowy nie ustąpi w ciągu najbliższych dziesięciu minut, rzuci się pod najbliższy samochód.

— Mam aspirynę.

Severus spojrzał na niego groźnie. Przynajmniej spróbował.

— Aspirynę, wiesz. Na bóle głowy i takie tam. Mugolskie leki, ale nawet pani Pomfrey je ma. Muszę mieć jakieś w mojej skrzyni, zaraz sprawdzę.

Dobrze. Aspiryna. Był gotów błagać go o tuzin tabletek, ale chłopak zdążył już zniknąć na schodach

**

Gdy zegar wskazał dziewiątą, a Snape nie zawołał, że kolacja jest gotowa, Harry sam zszedł na dół.

Znalazł Snape'a w salonie, dokładnie tam, gdzie go zostawił kilka godzin wcześniej. Kiedy Harry pojawił się w jego polu widzenia, Snape właśnie podnosił się z kanapy, by wziąć butelkę ze stołu. Jego twarz była zaczerwieniona, a włosy wilgotne.

— Snape?

Snape spojrzał na niego zaskoczony, jakby nigdy wcześniej go nie widział. To było spojrzenie pełne zdziwienia, a może niedowierzania.

— Jesteś tu — powiedział.

— Ehm. Tak?

— Pamiętam...— kontynuował, siadając z powrotem ciężko na kanapę — pamiętam, jak Dumbledore opowiadał mi o Tiarze Przydziału… Myślałem, że niemożliwe jest, byś trafił do Gryffindoru. Oczywiście musiało być inaczej.

Harry patrzył na niego zdezorientowany.

— Że co?

Snape zamknął oczy i zmarszczył brwi, jakby starał się skoncentrować na czymś.

— Przepraszam cię. Wyjdź.

Harry zbliżył się i położył dłoń na czole Snape’a. To nie była gorączka.

— Ile wypiłeś?

Ignorując jego pytanie, Snape wziął kolejny łyk prosto z butelki. Jego klatka piersiowa zadrżała niebezpiecznie.

— Skoro nadal tu jesteś, to za mało.

— Dobrze — powiedział Harry z kamienną twarzą, wyrywając mu butelkę. Była prawie pusta. Snape pochylił się, by ją odebrać, ale Harry odsunął się.

— Harry. Oddaj to.

— Gadasz bzdury — mruknął Harry.

— Oddaj mi ją, Harry, teraz! — Snape wciąż nie próbował wstać. Wyglądało to, jakby testował to słowo, sprawdzając, jak brzmi na jego języku. — Harry. Harry, Harry.

Harry przełknął śmiałość, która utkwiła mu w gardle; z żalem osiadła mu między płucami.

— Musisz... przestać tak pić. Masz problem.

Snape wstał, kaszląc w dłoń.

— To rodzinne.

Harry stał nieruchomo, próbując zrozumieć, co się dzieje. Snape nie mógł być tak nawalony. W końcu to były tylko dwie godziny. Co się stało?

Spojrzał na stół i zauważył: pudełko z aspiryną leżało obok pustego kieliszka i różdżki Snape'a.

— Połączyłeś aspirynę z ognistą whisky, prawda?

Snape potrząsnął głową.

— Nie martw się; nie zamierzam się jeszcze zabić. Może w przyszłym tygodniu — powiedział, kierując się do schodów. Kiedy do nich dotarł, spojrzał w górę, jakby to wina schodów, że są tak strome. Wzdychając, oparł dłoń o ścianę i westchnął.

— Nie brałeś nigdy aspiryny? Myślałem, że tak!

Snape spojrzał na niego, jakby był głupi.

— Jestem mistrzem eliksirów, Potter — wyjaśnił. — Po co miałbym to robić?

Harry skinął głową.

— Dobrze. Tak. Powinniśmy skontaktować się z Dumbledore'em.

Snape podrapał ścianę, próbując się podtrzymać.

— Dumbledore nic nie zrobi, ani dla mnie, ani dla ciebie.

— Miałem na myśli…

— On nie chce. Nie chciał, mimo że wiedział, że mój ojciec będzie mnie bił…

Harry nie chciał tego słuchać.

— Proszę, proszę pana.

— Rok po roku, odsyłał mnie tu z powrotem… obudź się Potter, on nie dba o takie rzeczy! Mylę się?— Złapał głęboki wdech, próbując się uspokoić. — Pijany — syknął. — Pierwszego drinka piłem w wieku dwunastu lat. Ja się nie upijam.

Harry patrzył na niego, gdy próbował wspiąć się po schodach i potknął się na pierwszym stopniu, zanim usiadł. To wydało się Snape'owi zabawne, bo zaczął się śmiać; a kiedy zaczął, nie mógł przestać. Śmiał się, aż miał kłopoty z oddychaniem, potrząsając głową. Próbował się ruszyć i wstać, kołysząc się, jakby próbował zatrzymać kręcący się pokój. Gwałtownie się przechylił i prawie znowu upadł, wciąż rechocząc ze śmiechu.

— Nigdy się nie upijam… Boże…nie kiedy on…

To wystarczyło. Harry złapał go, podciągając na nogi. Położył rękę Snape'a na swoim ramieniu i ustabilizował go.

— Snape, słyszysz mnie?

— Nie jestem głuchy.

— Dobrze. Chodźmy.

— Nie. Kłamiesz.

Oddech Snape'a pachniał intensywnie whisky, a był tak blisko, że Harry obawiał się, że też się upije.

— Kłamię o czym?

Snape tylko na niego patrzył, próbując się skupić.

— Byłeś tam.

Harry mrugnął.

— Zabiorę cię do twojego pokoju, dasz radę iść?

— Nie jestem kaleką — odpowiedział Snape ostro.

Harry ostrożnie zaprowadził go do sypialni, ruchy Snape'a bardziej przeszkadzały niż pomagały. Ramię, którym nie wspierał się na Harrym ciążyło, utrudniając utrzymanie równowagi.

Snape się opierał, ale Harry go ignorował.

— Spokojnie.

— Spadaj.

Jeśli w pełni przytomny Snape był trudny do wytrzymania ze swoją goryczą i wiecznym niezadowoleniem, pijany Snape był nie do zniesienia. Harry zdjął rękę Snape'a z ramienia i obrócił się, żeby ustabilizować go, by pomóc mu wejść do łóżka. To nie zadziałało dobrze.

Snape złapał go za ramiona i natychmiast stracił równowagę. Harry upadł na łóżko, a na niego od razu spadło ciało Snape'a.

— Mph.

Nie był nieprzytomny. Głowa Harry'ego opadła na poduszkę, gdy patrzył w sufit. Snape przesunął się trochę i tak pozostał.

Życie Harry'ego było okropne.

Z każdą sekundą oddychanie stawało się coraz trudniejsze. Pasmo ciemnych włosów spadło na policzek Harry'ego. Czy Snape w ogóle oddychał? Jego nos był prawdopodobnie zagłębiony w poduszce.

— Snape?

Snape jęknął w odpowiedzi.

Harry położył dłonie na ramionach Snape'a i popchnął go.

— Dusisz mnie. — Popchnął mocniej. Ile właściwie ważył Snape? Wyglądał na zbyt chudego, żeby tyle ważyć.

Z kolejnym mocnym pchnięciem Harry przewrócił go na plecy, a potem usiadł. Snape głęboko wdychał powietrze, a Harry'emu przyszło do głowy, że przez pewien czas nie mógł oddychać.

Snape słabo szarpnął za kołnierz swojej szaty.

— Dusi — przyznał, zanim wybuchnął cichym śmiechem. Odsuwając jego rękę, Harry rozpiął pierwsze guziki szaty, a także koszuli.

— Tyle wystarczy — powiedział w końcu, ale Snape znowu zamknął oczy. — Snape?

To było na tyle; stracił przytomność. Harry potarł dłonie o uda, nie wiedząc, co robić dalej. Snape znowu się zakrztusił, a Harry szturchnął go w głowę.

— Snape!

— Tak.

— Czy powinienem wysłać sowę do Dumbledore'a?

Najwyraźniej coś w tym pytaniu niewyobrażalnie rozbawiło Snape’a, bo zaniósł się kolejną salwą śmiechu i kaszlu.

Harry nie mógł go tak zostawić. Znów spać tutaj — też nie, Snape by się wściekł. To była wina Harry'ego. Powinien był ostrzec go przed aspiryną.

Może powinien unieść trochę głowę Snape'a, tylko żeby upewnić się, że będzie dobrze. Tylko to, a potem odejdzie. Siedząc obok niego, Harry nachylił się nad Snape'em, chwycił poduszkę i wsunął ją pod jego głowę. Snape wyraził swoją wdzięczność westchnieniem ulgi i niczym więcej. Cóż, powinien wyjść. Powinien… oczy Snape’a nagle się otworzyły.

Za blisko. Był za blisko. Przyszło mu do głowy, że powinien się teraz odsunąć, ale nie mógł przestać patrzeć—czarne oczy, rozchylone usta, łzy śmiechu, które sklejały długie rzęsy. Pozostał nieruchomy, kiedy ciemność wypełniła pokój, zalewając go w całości.

Był ciekawy, czy Snape rozumiał, na kogo patrzy — czy jego wzrok był zamglony — wodził po twarzy Harry'ego powoli, jakby miał całą wieczność, żeby to robić. Każda sekunda wydawała się ogłaszać swoje odejście z niewysłowionym ciężarem, który trwał niewyobrażalnie długo. Jego usta prawie dotykały skóry…

Snape podniósł rękę, pewnie i cicho, i położył ją na karku Harry'ego. A Harry był zbyt zaskoczony, żeby cokolwiek zrobić, więc nie ruszał się, nie mówił i chciał zwilżyć swoje wargi, ale w tej chwili nie odważył się wyciągnąć języka. Potem Snape chwycił go gwałtownie, jakby nagle dopadła go trzeźwość. Harry patrzył prosto w jego oczy, aż obaj, powoli, zamknęli oczy.

Harry się nachylił.

Ich usta ledwo co się musnęły, a Harry czuł, że tonie. Dziwne uczucie w jego klatce piersiowej niemal odebrało mu dech i przeszło mu przez myśl, że nie jest pewien, czy to uczucie było tam zawsze, czy może dopiero się narodziło. Dotyk był tak delikatny, że przez moment miał wrażenie, że tylko to sobie wyobraził.

A potem, kiedy rozchylił swoje wargi, język Snape’a zaatakował go, wsuwając się tak głęboko, że Harry już nie wiedział, który z nich oddycha dla kogo. Usta i język Snape’a smakowały jak ciepły miód i ognista whisky. Pocałunek nie był gwałtowny, był bardziej jak szept niż dźwięk, bardziej jak wspomnienie pocałunku ostrożny i wymierzony, a jednocześnie rozpaczliwy.

Mocny, przerażający strach uderzył w żołądek Harry'ego, ale zignorował go stanowczo, zanurzając się w błogą nieświadomość, aż wszystkim, co czuł, była skóra, zęby i wilgoć, a wszystkim, co słyszał, były ich oddechy i ciche jęki, które musiały należeć do niego.

Zakończyło się zbyt wcześnie. Ich usta rozstały się tak samo naturalnie, jak się spotkały, a Snape patrzył na niego jeszcze przez długą chwilę, zanim zasnął. Ręka na szyi Harry'ego przesunęła się po prześcieradle i tam została.

Jeansy Harry'ego były nagle zbyt ciasne. Pozwolił sobie na chwilę szoku, a potem na kilka chwil uśmiechu, niczym idiota, za którego Snape zawsze go uważał.

Potem wstał, obiecując sobie, że panika przyjdzie później. Przykrył Snape’a kocem i rozpiął kolejny guzik jego koszuli, na wszelki wypadek, zanim uciekł do swojego pokoju.

Nagle wiedział, czego brakowało mu z Cho.

**

Severus obudził się w środku nocy, zsunął z siebie pelerynę, by lepiej mu się spało. Zasłony nie zostały zasłonięte, co było dziwne, bo nigdy ich nie rozsuwał, i był dziwnie przekonany, że powinien o czymś pamiętać, o czymś, co zmrozi mu krew w żyłach.

Przez jego wciąż mglisty wzrok, księżyc przypominał mu roztopioną mozzarellę. Był zmęczony, nietrzeźwy i zakochany? Był trzeźwy, śpiący i samotny? Jego usta mrowiły od czegoś… jakby wspomnienia przyjemnego pocałunku, ale prostytutki nigdy go nie całowały, a zasłony zawsze były zaciągnięte.

Nie mógł zdecydować, czy powinien pozostać przytomny, czy po prostu pozwolić, by poczucie niespodziewanego spokoju ukołysało go do snu. Jedno było pewne, odczuwał ból, zbyt duży ból, a teraz ten ból zniknął.

Mozzarella została pochłonięta w całości przez gęstą chmurę dymu i z całą pewnością był to dym z doskonale upieczonej włoskiej pizzy, z grillowaną szynką i świeżym, ciepłym pomidorem na wierzchu. Wciągnął powietrze nosem w oczekiwaniu i prawie poczuł ten zapach: ciasto drożdżowe, papryka, doprawione czosnkiem mięso i radość.

Ach, ta radość.

Chapter 22: Mądrość: Odpowiedzi

Chapter Text


prolog

Wisiało to nad nim od 1981 roku. Dumbledore zeznawał na jego korzyść i Wizengamot mu uwierzył. Obarczono go winą za poważne przestępstwa, po czym wykreślono z jego kartoteki tego samego dnia, oznaczając jako fałszywe oskarżenia i podłe oszczerstwa.

Na tym procesie z pewnością będzie mniej osób. Być może kilku kolegów — Sybilla, by poklepać go po plecach i zaoferować ramię do oparcia; Pomfrey, by przekazać mu niezbędny zestaw pierwszej pomocy i subtelne wsparcie. Prawdopodobnie również przypadkowy medyk z Ministerstwa, by ocenić szkody w psychice biednego Harry'ego po tym, jak jego nikczemny profesor go wykorzystał. I to by było na tyle.

Powinien poprosić Bellatriks o radę. Kilka dekad w Azkabanie nie byłoby chyba gorsze niż to. Większość dnia do nikogo by się nie odzywał, trzymałby się z dala od konfliktów. Zaprzyjaźniłby się z więźniami. Obserwowałby każdego, poznając ich słabości, czułe punkty; unikałby strażników, akceptując dementorów i trzymałby się z daleka od gangów, dopóki nie stworzyłby własnego. I nie upuściłby mydła.

Zdecydowanie nie upuściłby mydła.

Wychodząc z impetem na korytarz, z peleryną powiewającym za nim, zastanawiał się, czy jest jakiś sposób, by powiedzieć Dumbledore'owi o tym, co się stało, nie tracąc na zawsze jego zaufania. Może ręcznie napisane wyznanie. Długie przeprosiny. Kręciło mu się w głowie i chociaż był boleśnie świadomy obecności aspiryny zaledwie piętro niżej, które mogłyby złagodzić kłujący ból, postanowił już. Wolał umrzeć.

Wiele osób przez te wszystkie lata próbowało mu zaszkodzić. Rzadko kiedy, ale niektórym się to nawet udawało. Ponosił konsekwencje — często niewyobrażalne, okrutne, niesprawiedliwe. Ale zawsze dało się to naprawić.

Aż do teraz.

Wpadnięcie w pułapkę, którą zastawił mu Harry, cholerny, Potter, nie było częścią planu. Nie pamiętał, by tak było, gdy zgadzał się na życzenie Dumbledore'a. Nie brał tego pod uwagę, gdy Potter trafił do Gryffindoru, ogłaszając się świętym. To było coś nowego.

Wparował przez drzwi chłopaka z różdżką w pogotowiu, boleśnie zdając sobie sprawę, że torturowanie ucznia, którego dotknął, tylko pogorszy sytuację. Im bardziej mówił sobie, żeby się uspokoić, tym bardziej chciał go zabić.

— Harry Potterze.

Gdy tylko Severus pojawił się w zasięgu wzroku Pottera, ten odłożył książkę i wstał. Jego dolna warga w jednym miejscu była zbyt czerwona. Do diabła. Jego życie było skończone.

— Co zrobiłeś? Odpowiedz mi!

— Profesorze... byłeś bardzo pijany. Myślę, że… dobrze się pan czuje?

— CO ZROBIŁEŚ, POTTER? — krzyknął, a ślina wyfrunęła mu z ust. Potter zrobił krok do tyłu, przerażony furią Severusa. Rękami wciśniętymi w kieszenie próbował ukryć swój dyskomfort i wyglądać na opanowanego. Severusowi było to obojętne. Widział, co się za tym kryje. Potter przeniósł wzrok na korytarz za plecami Severusa, zdając sobie sprawę, że znalazł się w ślepym zaułku. Dobrze. — MÓW!

— Pan... połączył aspiryny z alkoholem. Zapomniałem powiedzieć, że nie powinieneś tego robić. Proszę pana. — Jego ton był daleki od przeprosin. Patrzył na niego niepewnie, jakby starał się zrozumieć coś skomplikowanego.

I nagle, prawdopodobnie z zamiarem doprowadzenia go do szału, Potter nagle przypomniał sobie o manierach.

— Teraz zwracasz się do mnie per proszę pana, Potter?

Miał już krzyknąć na niego, by przestał robić tę odrażającą minę pełną zakłopotania, która pojawiła się na jego twarzy, gdy nagle Potter zrobił kolejny krok w tył.

— Proszę pana?

— Proszę pana? — powtórzył Severus z sykiem. — Co jest z tobą nie tak? — dodał, podnosząc głos. — Mów, dlaczego do diabła…

— Proszę pana, ja…

— Nie! — Severus przerwał mu. — Żadnych wyjaśnień. Ani słowa. Mówiłem ci, żebyś przestał źle interpretować moją hojność, a mimo to zignorowałeś moje ostrzeżenia, by trzymać się ode mnie z daleka. To, co postanowiłeś zrobić, było poniżej wszelkiej krytyki, nie wyobrażam sobie, by nawet twój ukochany ojciec i jego obrzydliwa świta zdobyła się na coś takiego, nawet ci wszyscy mali kretyni z Gryffindoru razem wzięci i postawieni pod ścianą.

— Ja…

— Nic nie mów. I te wszystkie pytania o życie Dumbledore’a, teraz to rozumiem. Ten twój mały, niesprawny umysł jest po prostu kompletnie zepsuty, prawda? — Severus zbliżył się, robiąc wszystko, by pamiętać, że jeśli teraz go uderzy, sytuacja się pogorszy. Och, ale jak bardzo tego chciał. — POWINIEN BYŁ CIĘ ZABIĆ! — krzyknął w końcu, tracąc panowanie nad sobą. — POWINIEN BYŁ CIĘ ZABIĆ, GDY MÓGŁ, JESTEŚ GORSZY OD NIEGO, DUŻO BARDZIEJ POKRĘCONY…

Potter przechylił nieco głowę.

— Nie mówisz tego na serio.

A teraz sprawdzał jego cierpliwość, udając głupiego. Severus wziął bardzo powolny, uspokajający oddech. Nie uderz go. Jesteś ponad to. — Podpuściłeś mnie. Zaatakowałeś mnie. Twój ojciec byłby dumny.

— Mój oj... nie. Co ty mówisz? Podpuściłem cię? Nie wiedziałem, że będziesz pił ognistą whisky czy inny alkohol, powinieneś lepiej wiedzieć, by nie mieszać z tym tabletek. To ty jesteś tu Mistrzem Eliksirów, więc nie obwiniaj mnie!

— Nie powinienem cię obwiniać za napaść na mnie? — syknął.

— Nie napadłem na ciebie — odparł obronnie Potter.

Severus otworzył usta, ale nic z nich nie wyszło. Wiedział, co musiał zrobić. Miał dość Potterów. Miał dość.

— Masz dziesięć minut, żeby spakować swoje rzeczy i wyjść z mojego domu. Jeśli będziesz tu jeszcze po tym czasie, spalę wszystko, co posiadasz, włącznie z ptakiem.

Potter spojrzał na niego gniewnie.

— Wyrzucasz mnie?

— Z przyjemnością.

— Ponieważ się całowaliśmy.

To była ciężka próba. Udręka zesłana z piekła, aby dać mu wyobrażenie o tym, jak będzie smakować potępienie.

— Nie całowaliśmy się, kretynie! — krzyknął. — Byłem niespełna rozumu, byłem nietrzeźwy i nie miałem pojęcia, kim jesteś!

Na dodatek musiał znieść zranione spojrzenie Pottera, nim ten szybko przywdział na powrót uparty wyraz na swoją twarz. Chłopak ośmielił się być zraniony z tego powodu. Sugestia, że Potter wolał, żeby był świadomy tego, kogo całuje, spowodowała kolejne bolesne ukłucie nad jego prawym okiem.

— Wiedziałeś, że to ja. Zawołałeś mnie po imieniu, więc przestań udawać…

— Zamknij się — syknął Severus. Kac, który nie wymazał całkowicie wstydliwych wspomnień, również nie był zbyt pomocnym towarzyszem w tej bitwie.

— Cóż, nie jestem już dzieckiem, więc przestań mnie tak traktować!

Dzieckiem? Źle mnie odebrałeś. Już dawno temu przestałem wierzyć w coś tak szlachetnego w twojej osobie. Jesteś bezwzględnym, pozbawionym zasad, żałosnym, małym pedałem, który nie potrafi się powstrzymać przed napaścią na drugą osobę przy pierwszej lepszej okazji, nawet jeśli oznacza to wykorzystanie kogoś dwa razy starszego!

Pieprzyć Bellatriks. Zapytałby Dołohowa. Cichy głosik z tyłu głowy podsunął mu, że najlepszym sposobem na przetrwanie więzienia byłoby celowe upuszczenie mydła, zostanie czyjąś suką i uzyskanie ochrony na większą część następnej dekady.

Oczy Pottera zwęziły się.

— Jeśli jesteś zły, bo ci się podobało, bądź zły na siebie. Wiesz, że odwzajemniłeś pocałunek. Wiesz to.

Z całą pewnością nie. Jego palce drgnęły w oczekiwaniu na uderzenie, którego nie zada.

— Zapłacisz za to — powiedział głupio.

Chłopak wzruszył ramionami. — Czy to mi nie przeszkadza, to mnie nie dotyczy przypomina ci coś? A może to wszystko były kłamstwa?

Severus patrzył na niego.

— To były kłamstwa. Jesteś wydalony ze wszystkich moich zajęć ze skutkiem natychmiastowym. Szkoda, że bez nich nie możesz być aurorem.

Jak cudownie było patrzeć, jak ten arogancki wyraz twarzy przeradza się w przerażenie!

— Nie możesz

Przekonasz się. Odwrócił się, żeby wyjść.

— Nie, czekaj. Czekaj. Nie możesz. Nie możesz! To był błąd, daj spokój! Ja… ty… ty też tego chciałeś, do cholery, nie możesz mnie ukarać! — krzyknął. — Możesz mnie wysłuchać?

Wpatrując się w ścianę na drugim końcu korytarza, Severusowi łatwiej było mówić spokojnie.

— Źle się czułem, jaka jest twoja wymówka?

— Dlaczego myślisz, że będę się chował za wymówką?

Touché.

Severus wziął głęboki wdech, by ze spokojem sączyć jad.

— Powinieneś być w Slytherinie, ale wygląda na to, że jesteś zbyt nikczemny nawet dla domu Czarnego Pana.

— A może i jestem, za to ty jesteś kretynem.

Severus odwrócił się. Wyjął różdżkę.

— Powtórz to.

Ramiona Pottera opadły, a frustracja wykrzywiła jego rysy. Zamknął oczy. Dał sobie chwilę na odzyskanie kontroli, przeczesał dłonią włosy; Severus w tym czasie znowu wpatrywał się w zdradziecko zagryzioną wargę. On do tego doprowadził A mimo to, nikt nie uwierzyłby w prawdę. Powiedzieliby, że napadł ucznia i na tym skończyłoby się jego życie. To była jego wina; obwinianie Pottera było jednak o wiele łatwiejsze.

— Powtórz to.

— Zostaw to, Snape — mruknął Potter. Wyszedł z pokoju, mijając go bez słowa i po chwili Snape usłyszał tylko zamykające się drzwi łazienki. Uderzył pięścią w ścianę.

Jasne, idź, wypłacz się niczym zasmarkane dziecko, possij kciuka, myśląc o niesprawiedliwości życia. Miał ochotę krzyczeć, jednak powstrzymał się.

**

Kilka godzin później, Severus usłyszał rytmiczny stukot. Ostrożnie otworzył jedno oko i obserwował Pottera, ciągnącego swój kufer po schodach w kierunku wyjścia z domu.

Była już prawie północ; dzień minął w mieszaninie złości, przerażenia i serii nieudanych prób uporządkowania swojego umysłu przez Severusa. Wziął trzy prysznice, mając nadzieję, że woda jakoś zmyje z niego wczorajsze wydarzenia; następnie zrobił zupę, której nie zjadł, wyrzucił wszystkie pudełka z herbatnikami do śmieci — nawet te nadal nierozpakowane i zupełnie nowe, po czym rozsiadł się na kanapie, swojej kanapie, obserwując pusty punkt na ścianie naprzeciwko z niezwykłym zdumieniem. Kiedy w tym miejscu znajdował się telewizor w drewnianej obudowie; był włączony przez cały dzień, bo Tobiasz wolał jakiekolwiek dźwięki od ciszy w domu Ciszy, której by nie było, gdyby jego żona nie bała się, że wszystko, co powie, wywoła kłótnię.

No cóż.

Potter zszedł mu z oczu na cały dzień — co, zaskakująco, było dobre dla nich obu. Pozwoliło mu to na chwilowe, acz miłe złudzenie, że chłopaka tu nie ma i nigdy nie było. I jak się okazało, to złudzenie teraz zniknęło.

— Czy mógłbyś mi powiedzieć, co do Merlina robisz? — zapytał Severus.

— Wychodzę — ogłosił Potter.

— Myślałem, że chcesz, żebym cię wysłuchał.

— No cóż, już nie. Do zobaczenia we wrześniu.

— A dokąd idziesz, jeśli można wiedzieć?

Potter wzruszył ramionami, odwracając wzrok.

— Nie wiem. Do Rona.

— Nie możesz się teleportować.

— To do motelu.

— Nie masz pieniędzy.

— W takim razie zostanę koszerny.

Severus zmarszczył brwi.

— O czym ty mówisz?

— Nie potrzebuję ciebie, ani twojego domu, ani twojego... patrzenia na mnie jakbym... jakbyś mnie tak bardzo nienawidził. Dlaczego miałbym żyć z kimś, kto mnie nienawidzi? Będę koszerny.

— Będziesz żydowskim jedzeniem?

Potter kiwnął pewnie głową.

— Koszerny, wiesz. Będę bezdomny.

Mimowolnie, Severus się roześmiał.

— Chyba chodzi ci o kloszarda.

— Nawet lepiej. — Potter chwycił za klamkę, jednak Severus już zerwał się ze swojego miejsca i znalazł się przy nim w kilku krokach. Odtrącił jego rękę i zamknął drzwi. Gdyby tylko mógł tak łatwo pozbyć się Harry'ego Pottera.

— Nigdzie nie idziesz. Siadaj. Będziemy rozmawiać.

**

Potter siedział na jednym końcu kanapy, a Severus na drugim. Cisza przytłaczała ich, stając się niemalże boleśnie słyszalną. Znowu się rozpadało na zewnątrz, jedynie potęgując napięcie w pomieszczeniu.

Chłopak patrzył nieruchomym spojrzeniem na swoje palce, mocno trzymając gorącą czekoladę. Severus również miał w dłoniach filiżankę — ciemnobrązową i parującą.

— Po tej rozmowie nigdy więcej nie wrócimy do tego tematu.

— Dobrze.

— Oczekuję, że zostawisz to wydarzenie za sobą i nie będziesz się nad nim specjalnie rozwodził w przyszłości. Jeśli jednak zdecydujesz się poinformować Dyrektora, jestem gotów wziąć na siebie odpowiedzialność za to, co się stało.— Wziął głęboki wdech. — Chociaż wolałbym, żebyś tego nie robił.

Niewiarygodne, że jego reputacja zależała od Pottera i przyszło mu niemalże błagać, by ten nie wykorzystał sytuacji, by się na nim odegrać. Jego praca od niego zależała. Mimo piekła, przez które przechodził, musiał pozostać w Hogwarcie. Bez ochrony Dumbledore'a byłby skazany na śmierć.

To, że pod ochroną Dumbledore'a doświadczał gorszych rzeczy niż śmierć, to zupełnie inna sprawa.

Czy chłopak zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji?

Potter parsknął.

— Nikomu nie powiem.

Zdecydowanie nie. Znowu przygryzł wargę, sprawiając, że miejsce, o którym Severus starał się zapomnieć, zaczęło się czerwienić.

— Chcesz coś jeszcze dodać? — zapytał z niecierpliwością.

— Tak. — Potter znowu zagryzł wargę i po krótkim spojrzeniu w stronę Severusa, przeniósł wzrok na swoją czekoladę. — Jestem gejem.

Profesor Snape mnie molestował. Teraz jestem gejem

A więc jednak śmierć.

— Nie bądź głupi — powiedział. — Nie jesteś.

— Wiedziałem to już wcześniej.

Aha. Więc tylko chciał się upewnić. Severus gorączkowo przeszukiwał zakamarki swojej przeszłości, próbując znaleźć jakąś wskazówkę, co tak strasznego uczynił, żeby sobie na to zasłużyć.

— Jak doszedłeś do takiego wniosku?

Rumieniec zalał twarz Pottera; wyglądał na przestraszonego.

— Nie odpowiadaj na to pytanie, cofam je.

Jego obietnica ochrony Pottera wynikała z jego odwagi, a nie ciążącego na nim przeznaczeniu. Przeszkody jednak stawały się coraz trudniejsze do pokonania. Jakim cudem w ogóle został w to wciągnięty? Powinien był wiedzieć lepiej, niż pozwolić, by ktoś tak go zawstydził. Oczywiście, Potterowie mieli tendencję do przekraczania granic.

Jeśli chodziło o tę rozmowę... to była rozmowa, która przynosiła korzyść jedynie temu, który nie miał nic do stracenia. Musiał to zakończyć. Niemniej jednak przypomniał sobie, że przekonanie chłopaka, by milczał, było mądrzejsze niż wyrzucenie go.

Jeszcze tylko jedno pytanie. Twoja ciekawość zaprowadzi cię w końcu do grobu.

— Nie doszło przypadkiem do tego... odkrycia przez nasze wspólne mieszkanie, prawda?

Nie.

Proszę, na miłość boską, powiedz nie.

Potter przełknął ślinę, a potem się zaśmiał.

— Pytasz, czy coś do ciebie czuję?

Ah

— To pytanie również cofam.

— Czy to cię niepokoi?

Nie, dzięki temu czuł się zupełnie normalnie. Normalność tego była tak wielka, że niemal widział jak szkielet pewnego trupa powstaje z grobu, by przebyć całą drogę z Doliny Godryka i zgwałcić go czaszką za to, że ośmielił się dotknąć jego syna.

Był świadomy tego, że się śmieje i z roztargnieniem podniósł rękę, by złagodzić zdezorientowanie Pottera. Gdyby tylko był tak zdeprawowany, by zabrać Pottera do łóżka! To byłaby najlepsza zemsta, największe odpłacenie się Jamesowi w historii, tryskające wprost z jego jaj. Potem, kiedy Severus umrze, upewni się, że mu to przekaże. Zrobiłem z twojego jedynego syna pedzia. Spróbuj to pobić!

Przyszło mu do głowy, że zaciągnięcie Harry'ego Pottera do łóżka nie powinno wydawać się dobrym pomysłem nawet w obliczu korzyści, jakie za sobą niosło. Kurwa. Alkohol musiał jeszcze krążyć w jego krwiobiegu.

— Co z tobą?— zapytał Potter. — Nigdy nie podobał ci się żaden mężczyzna?

Niesamowite, jak swobodnie zostało sformułowane to pytanie. Podoba mi się pewien mężczyzna, a właściwie to ty. Twoja kolej, profesorze! Przydałoby mu się więcej aspiryny. Najlepiej całe opakowanie. Brak whiskey w zasięgu ręki czynił to zbyt realnym. Skup się. Uspokój go, chyba że chcesz, by Albus cię zniszczył.

— Nie, Potter — zmusił się do wysyczenia przez zęby.

— Kobieta? Oprócz, wiesz.

Nie do końca. Nigdy nie miał też seksualnych myśli o Lily, jeśli dłużej się nad tym zastanowić. Na początku był zbyt nieśmiały, by myśleć o niej nieprzyzwoicie, a później… no cóż, była martwa.

— To zbyt osobiste.

— Więc nie możesz być pewien.

Co za bachor. Obiecał sobie w duchu, że jeżeli dzieciak natychmiast się nie uspokoi i nie zmieni narracji, wyrzuci go na zbity pysk.

— Na miłość boską, przestań się tak uśmiechać, bo cię przeklnę.

Potter ukrył swój uśmiech za filiżanką i nagle Severusowi przyszło do głowy, że chłopak nawet nie miał na sobie butów.

Wychodzę. Do zobaczenia we wrześniu.

Głupiec. Severus był głupcem.

— Założę się, że ci to schlebia — powiedział Potter, a jego spojrzenie było intensywne.

Oczywiście, schlebia. Bo jedyną osobą, która kiedykolwiek obdarzyła go uczuciem, był dojrzewający szesnastolatek.

— Możesz się mylisz?— zapytał zamiast tego.

Gdy Potter potrząsnął głową przecząco, Severus patrzył, jak ostatnia iskierka nadziei opuszcza jego pierś i nieśpiesznie wylatuje z pomieszczenia. Siłą woli powstrzymał się przed pomachaniem jej na pożegnanie. Wiedział już, że nie rozwiąże się to w ciągu najbliższej godziny.

— Mogę cię znowu pocałować?

Severus spojrzał na niego groźnie.

Chłopiec parsknął.

— Przepraszam. Nie, nie mylę się, myślałem o tym.

Myślał o tym. Merlin wie, co miał na myśli. Severus na pewno nie chciał tego wiedzieć. Niech jakiś terapeuta zajmie się brudnymi szczegółami.

— To cię niepokoi.

— Tak.

— Przepraszam.

Bogowie. To był dziecko.

— Za co dokładnie przepraszasz, Potter?

Potter wzruszył ramionami.

— Za tydzień się mnie pozbędziesz, więc nie musisz się martwić. Proszę pana.

— Czy ktoś inny wie?

Potter niepewnie przesunął się na krześle.

— Nie, nikomu nie powiedziałem. Chodzi o to, że zacząłem o tym myśleć dopiero niedawno.

Severus obawiał się, że zbyt niedawno.

— Rozumiem.

To było surrealistyczne. Był pewny, że gdyby Voldemort nagle wyskoczył z głowy Pottera i zaczął śpiewać — God Save the Queen— Severus po prostu by wstał i zaczął tańczyć.

— Nie sądzę, żebym chciał. Ron by się wściekł.

— W takim razie proponuję, byś żył tak, jak Ron ci każe.

Potter rozlał czekoladę na swoją koszulkę. Nie miał nawet kurtki. Głupi Severus.

— To nie o to chodzi, on po prostu… wiesz, to pierwszy przyjaciel, którego poznałem w Hogwarcie. Nie potrafię nawet myśleć o tym, że mógłbym go stracić.

— To absurd. — Po czym dodał: — Zakładam, że jeśli kiedykolwiek między tobą a twoimi przyjaciółmi odbyłaby się rozmowa na temat... tej sytuacji, nie wyjawiłbyś mojego nazwiska?

— Oczywiście, że nie, co miałbym im powiedzieć? Że pocałowałem Snape'a?

Oczywiście, że nie. Chyba że Potter chciałby straumatyzować ich na całe życia, tej historii lepiej było nie opowiadać.

Potter patrzył na niego z niepokojem.

— Nie zamierzasz tego wykorzystać przeciwko mnie, prawda? Zamierzasz komuś powiedzieć? Dlaczego miałbym powiedzieć moim przyjaciołom? Żeby zostawili mnie w spokoju?

Już był sam.

— Rób, co chcesz — postanowił Severus. Po co się męczyć? To nie był jego problem. — Istnieją dwa rodzaje tajemnic. Te, które chce się zachować dla siebie i te, których nie śmie się wyjawić.

— I takie, które zostawiasz dla siebie, kiedy zmuszony jesteś kłamać — dodał Potter, a Severus patrzył, jak jego wzrok opada z twarzy na lewe ramię, gdzie ukryty był Mroczny Znak.

— Tak. Te też.

***

— Kiedy się urodziłeś, przysiągłem zabić twojego ojca.

Harry przemyślał to.

— Och.

— Poszedłem do twojego domu i schowałem się za krzakiem. Gdy wyszedł, trzymał cię owiniętego w pomarańczowy koc i bełkotał do ciebie jakieś bzdury. Szczerze mówiąc, wydawałeś się bystrzejszy od niego.

Prawie zazdrościł mu tych wspomnień. Harry prychnął.

— Zamknij się.

— Nie mogłem tego zrobić. Po chwili pojawiła się twoja matka i go przytuliła. — Snape zacisnął mocno oczy, a potem je otworzył — i była szczęśliwa. Nigdy tego nie zrozumiałem, nigdy tego nie zaakceptowałem, ale była szczęśliwa. To było najważniejsze.

— Byłeś Śmierciożercą.

— Tak.

— Czy sądziłeś… uważałeś, że mugole są brudni? Tak jak myślą wszyscy Śmierciożercy?

— Uważałem ich za gorszych. I pod wieloma aspektami to prawda.

— A teraz co o nich myślisz?

Snape nie odpowiadał przez dłuższą chwilę.

— Są gorsi.

— Ale już ich nie nienawidzisz. — Harry wstrzymał oddech.

— Czy nienawidzę?. Na pewno nie bardziej niż czarodziejów.

Harry nie wiedział, jak na to odpowiedzieć. Snape nigdy nie miał kochającej rodziny, ale z drugiej strony, Harry też nie.

— Całe życie myślałem, że ludzie wierzący w magię są dziwakami. Tak kazano mi wierzyć, więc to robiłem.

— Rozumiem — powiedział Snape.

Każda kolejna cisza trwała dłużej niż poprzednia. Co jego ojciec mówił Harry'emu, gdy był niemowlęciem? Może obiecywał, że nauczy go latać na miotle, gdy podrośnie, albo że będzie świetnie się bawił z Syriuszem i Remusem, gdy będzie trochę starszy. Uśmiechnął się na myśl o tym, jak jego ojciec rzuca mu kafla.

Czy jego tata byłby lepszy od niego w Quidditchu? Czy specjalnie pozwoliłby mu wygrać pierwszą grę rozegraną na podwórku? Czy jego mama by na nich krzyczała być może dlatego, że rozbili okno albo spóźnili się na kolację? Jakie to byłoby uczucie, doświadczyć tego wszystkiego? Jak bardzo różnił się od Rona i Hermiony, jak dobrze naprawdę go znali, czy wiedzieli, co przeszedł przed przybyciem listu z Hogwartu?

— Czy miałeś ostatnio jakieś wizje?— zapytał Snape. Harry zmarszczył brwi. Oczywiście, prędzej czy później musieli wrócić do rzeczywistości. Harry pokręcił głową, a Snape kontynuował. — Twoja blizna jest już prawdziwą legendą… Podobno za jej pośrednictwem wiesz, kiedy Czarny Pan działa.

— Kiedy jest szczęśliwy, kiedy jest wściekły, a także, gdy się czymś niepokoi. Nauczyłem się to ignorować.

Snape ostro wypuścił powietrze.

— Nie powinieneś tego ignorować. Powinieneś z tym walczyć. W przeciwnym razie otwierasz drzwi dla Czarnego Pana, a jemu samemu zajęłoby lata, by przebić się przez twoje mentalne osłony. Zapraszasz go do środka.

Co to miało za znaczenie? I tak w końcu będą musieli się zmierzyć i tylko jeden z nich wyjdzie z tego cało. Nie mógł tego uniknąć, więc po co to odkładać? Nie powinien zajmować się zwykłym życiem, planować przyszłości, nim nie stoczą pojedynku. Trudniej będzie mu pójść się z nim zmierzyć, jeśli zostawi za sobą coś, dla czego warto żyć.

— Wizje się skończyły — upierał się Harry.

— Może to być chwilowe, mogą wrócić, gdy w pełni odzyska moc. Fakt, że teraz doświadczył twoich uczuć, osłabił go, ale również uświadomił mu twoją zdolność doświadczania emocji i tego, jak na ciebie działają.

— To głupie. Musiał już wiedzieć, jakie są uczucia. Też był człowiekiem.

Atmosfera stała się nagle zbyt duszna do tej rozmowy. Nie chciał już rozmawiać o Voldemorcie. Opróżnił kubek ostatnim łykiem. Przez ostatnią godzinę stał się on zimny i lekki w jego dłoniach, a kiedy postawił go na stole, delikatnie zadzwonił.

— Jak to się stało, że Dumbledore ci powiedział? Że on, wiesz. Jest gejem. — Wydawało się dziwaczne, że Dumbledore w ogóle miał jakieś preferencje seksualne.

Snape odwrócił głowę w jego stronę, a włosy opadły mu na poduszkę kanapy. Rzucił mu ostrożne spojrzenie, a potem znowu skupił się na suficie.

— To nie jest historia dla ciebie.

Dlaczego nie?

— No dawaj, powiedz.

— Potter.

— Nie powiem nikomu.

— To nie o to chodzi.

Jak ludzie się ujawniali? Co mówili? Jak mogli być pewni, że to nie była tylko chwilowa fascynacja, błąd czy jakieś zaklęcie lub eliksir nałożony na nich? Niemożliwe, by ktoś mógł być pewien. A co jeśli powiedziałby swoim przyjaciołom, a potem zmienił zdanie? Nigdy by mu nie uwierzyli. Może tylko wymyślał to, by zabić czas. Albo i nie.

Musiał wiedzieć, co zrobił Dumbledore. Przecież był najmądrzejszym czarodziejem na świecie. Cokolwiek by nie zrobił, musiało to być dobre.

— Muszę wiedzieć.

— Myślisz, że tak długo cieszyłbym się życiem, gdybym ulegał za każdym razem, gdy ktoś naciska, bym zdradził mu jakąś informację? Nic ci nie powiem, chłopcze.

Rozdrażniony, Harry westchnął.

— Dobrze — odparł. — Jestem padnięty — dodał.

— Do łóżka — warknął Snape. — Chcę przez to powiedzieć — dodał po głębokim westchnieniu — idź do łóżka.

— Boli cię głowa, prawda? — zapytał Harry.

Snape uniósł brwi i prychnął, choć miał zamknięte oczy.

— Nie pytaj.

— Czy chciałbyś…

— Ostrożnie, Potter.

— Nie, w takim razie — wymamrotał Harry. Prawie się uśmiechnął. — Lepiej nie.

Chapter 23: Mądrość: Epilog

Chapter Text


prolog

— Spakowałeś się?

— Tak — odpowiedział Potter. — Daj mi jeszcze kilka minut, muszę coś zrobić.

— Teraz?

— Chwilę.

— Nie ociągaj się.

Severus czarem usunął mleko, jajka i całe pozostałe mięso i warzywa, które zostały w lodówce. Otworzył szafki, sprawdził talerze, kieliszki i upewnił się, że wszystko jest na swoim miejscu. Tuż przed wyjściem z kuchni, zauważył ostatnie pogniecione pudełko z ciastkami, zmarszczył minę, zanim je również usunął.

Salon wyglądał w porządku, przynajmniej tak mu się wydawało. Zamknął okiennice, wsuwając rdzewiejące zasuwy na swoje miejsce i podziwiając dywan, wypełnione alkoholem butelki, których nie mógł zabrać do szkoły i starą kanapę, która nie była zakurzona, a jedno z miejsc było wgłębione – ślad po często używanych poduszkach.

— Jestem gotowy — powiedział Potter ze schodów. — Teleportujemy się?

— Nie, pójdziemy pieszo. Dopiero dalej się teleportujemy.

— Znowu pada — zaprotestował Potter, robiąc minę.

— Możesz tu poczekać, aż przestanie padać. — Co pewnie zajmie wieczność w tym okropnym miejscu. — Wychodzę.

— Hej! — Potter potknął się, skacząc na jednej nodze, kiedy próbował wcisnąć drugą stopę do buta. — Daj mi... co... chwilę, auć. Kurwa.

Severus przewrócił oczami, a Potter poddał się i klęknął na jedno kolano, by zająć się tajemną sztuką zakładania obuwia. Gdy mu się udało, wstał wyraźnie z siebie dumny.

— Naprawdę, Potter.

— Co? — Na policzkach chłopaka pojawił się rumieniec. W jego oczach błyskała drwina.

— Jesteś absolutnie dziecinny.

— Dzięki. — To nie był komplement. Wyglądało na to, że Potter tak to odebrał.

Nieważne. Za kilka godzin chłopak stanie się problemem kogoś innego.

— Masz wszystkie swoje rzeczy?

— Myślę, że tak.

— Twoje śmieszne mugolskie ubrania?

— Aha.

— Pomyśl jeszcze raz, Potter. Nieprędko tu wrócimy.

Potter się uśmiechnął.

— Czyli wrócimy?

— Ja wrócę — poprawił surowo Severus. — Ty najprawdopodobniej — i bardzo na to liczył — nigdy więcej tego miejsca nie zobaczysz.

Zadziwiające było, jak łatwo potrafił Pottera odczytać, jak przewidywalny był, gdy Severus używał odpowiednich słów. Wyrzuty sumienia, które właśnie poczuł, nie miały prawa się pojawić.

Zdecydowanie wolał uśmiechniętego Pottera niż posępnego. Tak naprawdę wolałby nie mieć do czynienia z Potterem wcale.

— Tak. Kto wie, jakie będzie przyszłe lato. — Jego głos był napięty, ale Severus nie mógł dokładnie określić, dlaczego.

— Dla ciebie?

— Dla mnie — powiedział Potter, patrząc na swoje buty, gdy zarzucał plecak na ramię — Dla ciebie. Dla Dumbledore'a.

— Jedyne, czym powinieneś się martwić, Potter, to porażka, jaką odniosłeś na naszych zajęciach.

— A tam, pozwolę tobie się tym martwić, dzięki. Czy Dumbledore wie, że tyle pijesz?

Severus cmoknął językiem.

— Przykro mi, że pozbawiam cię przyjemności donoszenia na mnie, ale nie piję tam, gdzie uczę. I na pewno mój próg nie jest miejscem na dyskusję o tym.

Potter zagryzł wargę.

— Nie dlatego pytałem — powiedział.

— Ruszaj, chcę zamknąć drzwi.

— Dobrze. Ale powinieneś mi podziękować za zignorowanie każdej bolesnej rzeczy, którą mi powiedziałeś, nie wspominając o obecności Bellatriks Lestrange w twoim domu…

— Dziękuję ci z głębi serca, że zignorowałeś to podczas naszych wspólnych zajęć, byś mógł teraz poruszyć to poza domem. Odsuń się.

Severus zamknął drzwi, szepcząc zaklęcia ochronne pod nosem.

— Wszystko, o czym z tobą rozmawiam — szepnął Potter, jakby miało to robić różnicę — proroctwo, moi rodzice, wojna... to dlatego, że Dumbledore nic mi o tym nie mówi.

Aha. Teraz Severus był tym dobrym. Jak uroczo.

— I ja też nie powiem. Teraz, panie Potter, zamknij się i chodź za mną.

Panie Potter — naśmiewał się. — To głupie.

— To głupie, proszę pana — poprawił go. Nie zamierzał pozwolić, aby bezczelny Potter niszczył jego autorytet na zajęciach. Już i tak pozwolił mu na zbyt wiele. — Poza tym, obawiam się, że to twoje nazwisko. Nie moja wina, że jest głupie, jak to ująłeś.

Mimo swojego gniewu, Potter parsknął. Jego negatywne emocje zawsze ulatniały się zbyt szybko.

— Ile punktów zamierzasz odjąć Gryfonom, gdy wrócimy? — zapytał Potter z lekkim uśmiechem na ustach. Parasol Severusa nie był tak duży, jak powinien, więc chłopak mocno trzymał się jego przedramienia.

— Zero. Poczekam, aż wasz dom zdobędzie sto punktów, dopiero wówczas je zabiorę.— To była jego stara taktyka, a ujawnił ją tylko dlatego, że Potter i tak mu nie uwierzy.

— To twoja stara taktyka. Chodziło mi o to, ile zamierzasz zabrać, by przestać obwiniać się za wpuszczenie mnie do swojego domu — powiedział.

Severus spojrzał na niego.

Potter zaśmiał się.

**

Harry wiele razy w życiu kradł, a wszystkie te kradzieże były mało znaczące. Gdy był mały, podbierał jedzenie Dursleyom, czasem zabierał też zabawki Dudleyowi. Raz, i tylko raz, schował pyszny, czekoladowy batonik w Little Whinging.

Zdarzało mu się też kraść z miejscowego sklepu spożywczego, a z pomocą Rona skopiował zadanie od dziewczyny z Ravenclaw, gdy miał trzynaście lat.

Ale żadna z jego kradzieży nie była tak nieuzasadniona, jak jedwabny, czarny szal Severusa Snape’a. Ostrożnie złożył go wewnątrz starego płaszcza Gryffindoru i wrzucił do kufra. Nie wiedział, dlaczego to zrobił, a zwykle czuł się źle, kradnąc, gdy powód nie był naprawdę ważny. Rzuciwszy ostatnie spojrzenie na pokój, Harry zamknął drzwi i zszedł na dół.

— Jestem gotowy — powiedział, starając się zbyć narastającą w nim pewność, że będzie tęsknił za tym miejscem. — Teleportacja?

— Nie, pójdziemy pieszo. Dopiero dalej się teleportujemy.

Nie wiedział, dlaczego ukradł szal o intensywnym zapachu gęstego atramentu i Snape’a. Wiedział tylko, że ten zapach jakoś go uspokajał — i to wystarczyło.

Koniec części pierwszej.

Chapter 24: Być głupcem: Prolog

Chapter Text


prolog

Dumbledore skinął głową, gdy Severus skończył szczegółowe sprawozdanie na temat niepowodzeń Pottera w oklumencji.

— Rozumiem — powiedział.

— Co… — zapytał Snape, nie wahając się ani chwili — co teraz mam zrobić dla własnego bezpieczeństwa? Merlin wie, jak bardzo się starałem. Wykorzystałem wszystkie moje techniki, wałkując to całe wakacje. On się nie nauczy.

— Czas pokaże, Severus... Czas pokaże.

Nie mieli czasu. Dumbledore też o tym wiedział, ale uparcie ignorował wszystkie niebezpieczeństwa, dopóki nie można było dłużej udawać, że nie istniały i należało stawić im czoła. Jeśli zamierzali pokładać wiarę w Potterze, musieli być choć trochę bardziej realistyczni co do swoich oczekiwań.

— On zna sekrety — przypomniał mu Severus. — Zadawał pytania. Ma wspomnienia, jak pytał mnie o Lily.

Dumbledore się uśmiechnął.

— A więc co proponujesz?

— Obliviate — odparł natychmiast Severus. Był na to przygotowany. Na śmiech Dumbledore'a jednak nie.

— Ah... czasami zdaje się zapominasz, że nie rozmawiasz ze swoim starym panem. — Severus prawie mu powiedział, że nie zdawał sobie sprawy, że ma nowego. — Przechowywałem twój sekret przez te wszystkie lata, tak jak obiecałem. Zamierzałem zabrać go ze sobą do grobu. Zaskakujące, że ostatecznie dowiedział się o niej od ciebie.

— Nigdy nie miał zobaczyć moich wspomnień. Mam prawo je odzyskać.

— Hm. — Ten wyraz twarzy Dumbledore'a drażnił go bardziej niż cokolwiek innego. Sugerował, że rozważa jego słowa, choć na pewno tego nie robił. — Obliviate to przestępstwo, czyż nie, Severusie?

— Tak, ale…

— Cieszę się, że się zgadzamy.

Wściekłość w nim wręcz kipiała. Lily była jego. Te wspomnienia należały tylko do niego. Chłopak nie miał prawa wiedzieć. Jego umysł był podatny, ciągle wystawiony na Czarnego Pana. Nie uniknąłby śmierci, gdyby Czarny Pan odkrył wobec kogo Severus naprawdę był lojalny. Dumbledore patrzył na niego z miną, którą Severus znał aż za dobrze. Jego wyraz twarzy był spokojny, ale jednocześnie niepokojący.
Próbujesz czytać moje myśli, Dyrektorze? pomyślał.

— Przecież nawet on nie zdołał tego osiągnąć przez te wszystkie lata — powiedział ostro. Nie byłoby mądrze informować Dumbledore'a, że odwraca się do niego plecami tak samo, jak do Czarnego Pana. Lecz potwór, jakim była lojalność, owinął się wokół niego niczym dwugłowy wąż i prędzej pozwoliłby się udusić, niż zdecydował, której głowie ufa bardziej.

— Przepraszam, Severusie. Stary nawyk zmęczonego człowieka. — Severus podejrzewał, że obie głowy były równie zdeterminowane. — Ryzykownym było trzymać Harry’ego dłużej w domu, w którym nie chroniły go dłużej więzy krwi. Chciałem dla niego jak najlepiej.

— Gdyby nie wtrącał się w moją przeszłość, nic by się nie stało. Mimo to, niczego się nie nauczył. Jego umysł jest równie tępy, co był dawniej, teraz tylko ma w głowie dodatkowo wspomnienia o moim życiu.

Dumbledore wydawał się zamyślony, ale nie obwiniał Pottera, jak powinien.

— Voldemort zastanowi się dwa razy, zanim znów zajrzy w umysł Harry'ego... Ostatnim razem kosztowało go to wiele zarówno siły, jak i magii, a to dwie rzeczy, które ceni najbardziej.

Severus nie musiał naciskać. Dumbledore chciał go żywego, równie mocno, co Severus chciał pozostać przy życiu. Fakt, że powątpiewał, by udało się go ocalić po tym wszystkim mógł poczekać.

— Jest coś jeszcze, co według ciebie powinienem wiedzieć? O Harrym?

Severus potrząsnął głową nieco zbyt szybko. Z całą pewnością nie było nic, o czym Dumbledore powinien zostać uświadomiony.

— Nie dyrektorze, to wszystko.

Niebieskie oczy zabłyszczały z ciekawością i przez chwilę studiował twarz Severusa z dziwną wesołością. Severus walczył z chęcią przewrócenia oczami a walnięciem Dumbledore’a w twarz.

— Co? — warknął w końcu. To zaczynało się robić nudne. — Muszę się przygotować, jeśli nie masz nic więcej do dodania.

— Jeszcze nie.

Severus westchnął.

— Powiedziałem już wszystko.

— Czy na pewno? — zapytał Dumbledore. Jak to możliwe, że jest to najpotężniejszy czarodziej na świecie? A dokładniej mówiąc, dlaczego? — Miałem wrażenie, że niewłaściwe relacje między moimi nauczycielami a uczniami są czymś, o czym powinienem wiedzieć.

Ciota. W porządku. Kurwa. Zabij mnie.

Ze wszystkich właściwych rzeczy, które walczyły na końcu jego języka, na przykład, powinienem był ci powiedzieć natychmiast, tego samego dnia i zostałem zmanipulowany i oszukany, to był straszny, straszny błąd, jego umysł wybrał wygadanie się.

— Powiedział ci. — Brawo. Równie dobrze możesz przykleić sobie na czole naklejkę PEDOFIL i paradować po zamku, aby cały świat mógł to zobaczyć.

— Severusie…

— Przekręcił prawdę, cokolwiek ci powiedział. Twój ukochany chłopiec najpierw mnie odurzył, by mnie wykorzystać i sprawdzić swoją seksualność. Zapewniam cię, że pożałował tego.

Nie pożałował, ale to nie miało znaczenia. Jeśli Dumbledore założyłby, że Potter został już odpowiednio ukarany, zaoszczędziłby mu to cenną ilość czasu. Jednak coś mu podpowiadało, że nie tak Dumbledore zamierzał prowadzić tę rozmowę.

— Twierdzisz, że cię odurzył? — Dumbledore wyglądał, jakby prawie mu się to podobało. Severusowi nie. W ogóle.

On. Go. Odurzył.

Cholera. Wypowiedzenie tego na głos brzmiało śmiesznie. Tak czuł, ale poprzysiągł sobie, że nigdy nie powie tego głośno.

Najwyraźniej się mylił. Chwała gryfonom za wywleczenie na światło dzienne wszystkich złych sekretów.

— Daję ci słowo, Dumbledore, wiesz, że nigdy bym tego nie zrobił... jej chłopcu! Uczniowi! — Severus zamknął oczy, odzyskując kontrolę. — Dał mi coś, dokładnie wiedział, co robi… widział, jak piję i wykorzystał to na swoją korzyść. Jest bardziej przebiegły, niż myślisz, bardziej nikczemny, niż sądziłem… — Uspokój się. Powstrzymaj emocje. — Potrafię się kontrolować. To była jego wina.

— Że się nie kontrolowałeś?

Co to była za gra? Dlaczego chłopak mu to powiedział? Severus powinien nalegać, żeby go tu przywlec i sprawdzić, czy nadal będzie miał czelność obwiniać Severusa.

Zamiast tego zacisnął zęby.

— Co on ci powiedział? — Przeczesał dłonią włosy, a potem potarł twarz. — Przysięgam, jeśli skłamał…

Dumbledore rzucił na niego długie, zamyślone spojrzenie.

— To, co Harry mi powiedział, pozostanie między nami. Ale może opowiedziałbyś mi swoją wersję wydarzeń?

— Nie ma czego opowiadać! Nic się nie stało! — upierał się Severus. — Czuł, jak wewnętrzny gniew i strach zaczynają go ogarniać. — Myślisz, że było mi łatwo, spędzając z nim każdą chwilę? Ciągle się nim opiekować? Unikać jego ciągłych prób przekroczenia każdej granicy… nie mam za co przepraszać. — Teraz brzmiało to nieco lepiej. Mimo wszystko, czuł, że im więcej mówi, tym bardziej wygląda to na tłumaczenie się. Dumbledore nie odpowiedział, a po chwili Severus poczuł, że cisza działa na jego niekorzyść. — Pocałował mnie. — Zmusił się do powiedzenia. — Byłem zbyt pijany, by zrozumieć, co się stało… następnego ranka, byłem zrozumiale wściekły. Kazałem mu się wynosić i dać sobie spokój. Jedynym powodem, dla którego wtedy go nie wyrzuciłem, byłeś Ty. — Czując ulgę, gdy tajemnica wyszła na jaw, Severus mógł tylko czekać na wyrok.

— Próbował zrobić to ponownie po tym incydencie?

Severus podniósł wzrok.

— Nie ośmieliłby się. — Dumbledore skinął głową. Wydawał się przez chwilę sceptyczny, a Severus wolał wpatrywać się w podłogę, gdy cisza coraz bardziej się przeciągała. — Zrobiłem wszystko, o co mnie prosiłeś — dodał w końcu. Upokarzającym było, przypominanie Dumbledore'owi o swojej lojalności. Nawet teraz, po wszystkim, ten wciąż poddawał go w wątpliwość.

— I mam nadzieję, że to się nie zmieni. Dla niej, tak?

— Tak.

— Nigdy w ciebie nie wątpiłem, Severusie. Jestem wdzięczny za to, co zrobiłeś dla mnie tego lata. Teraz jednak muszę myśleć tylko o Harrym. — Ton Dumbledore'a był swobodny; jego słowa nie. Severus dobrze to znał.

— Co z nim?

— Nie rozumiesz, Severusie? Jest młody. Zdezorientowany. Być może zaintrygowany.

Jak możesz tak mówić? Nieważne; jeśli Severus chciał wydostać się z tej przerażającej sytuacji, musiał być posłuszny.

— Przykro mi to mówić, Dyrektorze, ale Harry Potter nie jest pierwszym nastolatkiem, który trafił do tego świata, ani pierwszym, który jest zaintrygowany czy zdezorientowany. Nie rozumiem, dlaczego te niewątpliwie przerażające zmagania powinny być moim problemem.

— Nie są. I dlatego teraz nadszedł czas, abyś zdystansował się od Harry'ego. Czy nie uważasz, że lepiej byłoby, gdybyś ograniczył interakcje z nim poza lekcjami do minimum? Skoro ledwo znosisz tego chłopca, wyobrażam sobie, że się ze mną zgodzisz.

Spośród wszystkich rzeczy, które obraziły go w przeszłości w tym właśnie gabinecie, ta musiała być na czele listy. Czy to była kara? Czy Dumbledore wyobrażał sobie, że chciał być blisko chłopca? Czy myślał, że w jego sprzysiężonej głowie Severus będzie ranny, jeśli jego kontakty z Potterem się zakończą?

— A co jeśli się nie zgodzę? — Dumbledore uśmiechnął się, wciąż obserwując twarz Severusa.

— Chcesz ze mną walczyć, Severusie?

— To jakieś szaleństwo. — Chronić go, ale jednocześnie go nienawidzić. Strzec go, ale nie lubić go. Słuchać, ale nie pytać. Jego myśli zostały przerwane przez psychiczny cios w brzuch, zanim dotarły do części patrz, ale nie dotykaj. — Nie, to nie jest szaleństwo —poprawił się. — To skandal. Powiedz mi, że nie wierzysz, że jestem taką osobą, że tak zdradziłbym twoje zaufanie. — Bzdury. Był gorszy i zdradził już ważniejszych ludzi. Dumbledore odwrócił wzrok. Wierzył w to. Po wszystkim, co Severus zrobił, jego życie zawisło na włosku przez cholerny pocałunek. Do cholery z karami. Zamierzał udusić Pottera.

— Ufam ci, Severusie. — Ale? — Ale to jest coś zupełnie innego. Koniecznym jest, aby Harry pozostał nienaruszony. Nie chcę jego krzywdy, Severusie, tak jak nie chciałbym, aby jakikolwiek inny uczeń miał podobne kłopoty.

Jeśli to była miła wersja mówiąca mu, że skrzywdził nieletniego chłopca, wolał tę niemiłą.

— Nie dotykam uczniów — syknął. — Powinieneś się wstydzić, nawet oskarżając mnie o takie plugastwo, powinieneś kazać mu zapłacić za wciągnięcie mnie w to, ale nie, oczywiście, że nie. Od zawsze faworyzujesz Potterów, prawda? Nie udawaj, że to moja wina, kiedy to Potter jest winny, znowu! To on to zrobił, bóg jeden wie, że zrobił to, by mnie wrobić, ba, nie zdziwiłbym się, gdyby zaplanował to wcześniej! — Przepełniony goryczą, obserwował czerwonego ptaka fruwającego wesoło nad głową Dumbledore’a. Pomyślał, że chociaż raz przed swoją śmiercią, chciałby zobaczyć, jak ptak defekuje na jego głowę.

— Wytłumacz mi to — powiedział spokojnie Dumbledore.

— Po co? I tak już swoje wiesz.

— Staram się po prostu zrozumieć, co zaszło. Spodziewałem się, że nie będziesz się z nim pieścił, a nie, że…

— Nie co? Nie co, Dumbledore? On kłamie. Jest dokładnie taki, jak jego brudny ojciec. Naprawdę nie przyszło ci do głowy, że brzydzi mnie, to co zrobił?

— Mój chłopcze… — Znowu chłopcze. Severus nie był chłopcem. I z całą pewnością nie pociągał go chłopiec, którego Dumbledore tak desperacko starał się przed nim chronić. — Moim obowiązkiem jest dbać o najlepsze interesy Harry'ego. Przeszedł przez wiele rozczarowań i nie sądzę, by był w stanie znieść jeszcze więcej, nim się załamie.

Dumbledore kiedyś przysiągł niewinność Severusa w sądzie, mimo że wiedział o przynajmniej połowie jego przestępstw. Było to coś, o czym nigdy więcej nie wspominali i nikt w Hogwarcie nie traktował go jak przestępcy. Wyglądało jednak na to, że pocałunek z cenną maskotką Dumbledore’a nie będzie wybaczony równie łatwo, co morderstwo.

— Oczywiście, Dyrektorze — zadrwił.

— Był szczęśliwy, że wrócił.

Nie. Nie był. To, czym Potter był, albo kim miał być, było koszmarem bezsenności. Będzie zły i po raz kolejny opuszczony.

Severus zdecydował, że przejmowanie się tym przerasta jego możliwości. Jasne, cokolwiek powie Dumbledore. Chłopak cieszył się, że wrócił. I wszystko będzie z nim dobrze.

— Bardzo dobrze. Jestem uradowany decyzją o zwolnieniu mnie z roli osobistej niańki bachora. Tę część mamy już za sobą, proszę więc, oszczędź mi jej w przyszłości. A teraz, skoro to już wszystko…

— Jeszcze nie, Severusie. Uważam, że powinniśmy porozmawiać o Draco.

O radości. Męka nigdy się nie skończy.

Chapter 25: Być głupcem: Ginny Weasley

Chapter Text


prolog

Pierwszą ważną rzeczą, jaką zrobił Harry po powrocie do Hogwartu, było wzięcie prysznica. Rozpakował swoje rzeczy, rozkoszując się ciepłem Pokoju Wspólnego, upewnił się, że wszystkie jego eseje były gotowe, podpisane i na żadnym nie rozmazał się atrament. Dumbledore zaprosił go do swojego gabinetu, przywitał, zaproponował herbatę, a następnie zadał mu różnego rodzaju pytania.

Gdy zakończyli, Harry udał się do gabinetu Snape’a, zapukał do drzwi, potem stukał mocniej, a w końcu odszedł.

Następnego dnia spotkał się ze swoimi przyjaciółmi i opowiedział im kilka niezręcznych kłamstw na temat swoich wakacji. Wysłuchał opowieści o rodzinnych przygodach i zjadł z nimi posiłek w Wielkiej Sali. Razem przetrwali coroczną mowę Dumbledore'a, oklaskiwali ogłoszenie nowego profesora eliksirów, Horacego Slughorna, komentowali zadowoloną minę Snape’a, gdy w końcu został profesorem Obrony przed Czarną Magią i obserwowali, jak Tiara Przydziału decyduje o losie podekscytowanych maluchów, które nie mogły się doczekać przydziału.

Kiedy oboje jego przyjaciele zajadali pyszne czekoladowe ciasto, Harry przyjrzał się dokładniej Snape'owi, który siedział obok Dumbledore'a przy głównym stole. Harry nagle przypomniał sobie, kim był Snape, i co on, wraz z wszystkimi swoimi przyjaciółmi i kolegami z klasy, dawniej o nim myśleli.

Wymknęli się wcześniej do Wieży Gryfonów z Hermioną i Ronem, większość nocy spędzając na opowieściach i śmiechu z najbłahszych powodów.

Drugą ważną rzeczą, jaką zrobił Harry, gdy obudził się pośrodku swojej trzeciej nocy w Hogwarcie, przesiąknięty potem i dysząc ze strachu, było wyjęcie z kuferka jedwabnego czarnego szala. Odczuwał żal - za wszystko, co zrobił tego lata, o czym śmiał mówić, a przede wszystkim czuł się głupio, wierząc, że czuje to wszystko.

Nie mogąc tego cofnąć, nie mogąc sprawić, by Snape zapomniał o upokorzeniu Harry’ego, postanowił zrobić jedyne, co mógł zrobić dla siebie. Więc chwycił Pelerynę Niewidkę i podszedł do portretu Grubej Damy, zdecydowany wyrzucić szal lub nawet go spalić. Spotkał Ginny tuż za portretem. Patrzył na nią zdezorientowany, a ona uśmiechnęła się do niego delikatnie. Harry dobrze zdawał sobie sprawę z jej uczuć wobec niego, a jeszcze bardziej świadomy był rosnącego w nim z dnia na dzień lęku.

Trzecią ważną rzeczą, jaką zrobił Harry po powrocie do Hogwartu, było pocałowanie Ginny. Drżała, ale była gotowa i odwzajemniła pocałunek, jakby całe życie na niego czekała, całując z pasją, której Harry nie miał. Powiedziała mu potem, że była zaskoczona, a Harry czuł się okropnie, ale mimo to powiedział jej, że jest piękną, wspaniałą dziewczyną. Ułatwiło mu to fakt, że w tym przypadku nie musiał kłamać.

Tydzień później cała szkoła wiedziała, że są parą. W najciemniejszym zakątku za Południową Wieżą, gdzie nikt ich nie widział, przyciskała do niego swoje ciało i na szczęście, kiedy go całowała, udało mu się wydobyć z siebie jęk i mocniej ją objąć. Starał się nie myśleć, jak bardzo tego nienawidził i jak zaczynał winić ją w myślach za to uczucie.

Po tamtej nocy Ginny zaczęła siadać obok niego podczas obiadu. Jako że nie mogli trzymać tego wiecznie w tajemnicy, Ginny sama powiedziała o tym Ronowi nazajutrz po ich pierwszym pocałunku. Wzięła radośnie Harry’ego pod ramię i ogłosiła, że są parą. I chociaż Harry nie mógł zrozumieć, jak do tego doszło tak szybko, bezmyślnie przytaknął.

Ron nie był z tego powodu zadowolony, ale potem porozmawiał z Hermioną i zmienił zdanie. Z ciężarem wyrzutów sumienia ściskających jego klatkę piersiową, Harry zabraniał sobie myśleć, jak wpadł w to, i kontynuował swoje życie. Jego oceny były takie same, jak zawsze, i prawie cieszył się, że znowu był z przyjaciółmi i kolegami z roku. Wrócił do bezpieczeństwa, które oferował Hogwart, wraz z tym znanym uczuciem bycia w domu, bycia szczęśliwym, poczuciem, że w końcu wszystko było dobrze. Prawie cieszył się, że wrócił do swojego normalnego życia.

A jednak w Hogwarcie nie czuł się już jak w domu. Komnaty były zbyt duże i, niezależnie od tego, ilu ludzi było w środku, zawsze wydawały się zimne - nieznośnie zimne z odbijającym się echem.

Kłamstwo było dla niego nowością.

Nigdy wcześniej nie kłamał swoim przyjaciołom i nigdy nie wyobrażał sobie, że zrobi to, by ratować własną skórę. Do tej pory był pewny, że nie jest taką osobą. Kiedy patrzył w lustro, nie widział złego przyjaciela, zdrajcy, w ogóle nie widział złej osoby, ale mimo to wiedział, że nim jest, bo ktoś dobry nigdy nie wykorzystałby przyjaciół dla własnych korzyści, a teraz właśnie to robił.

A kiedy Ginny głaskała jego rękę i całowała w policzek, tłumił fale wstydu, mdłości i czegoś jeszcze, bolesnego, niezidentyfikowanego.

Chapter 26: Być głupcem: Starania

Chapter Text


prolog

— Co ten palant tym razem wyprawia? — wymamrotał Ron.

— Co?

— Ten cholerny Snape. — Harry spojrzał w kierunku głównego stołu i obserwował, jak Snape pewnie kroił swój stek. — Patrzył na nas — wyjaśnił Ron. — Całą minutę. Obrzydliwiec.— Harry wzruszył ramionami w kierunku swojego talerza; kiedy myślał, że wreszcie ma spokój, Ron znowu go szturchnął. — Teraz, Harry! Znowu to robi! — Harry zmusił się, by unieść wzrok, ale oczy Snape'a były znowu skoncentrowane na jego talerzu. No cóż. Jeśli Snape na niego patrzył, Harry był zdeterminowany, aby za każdym razem tego nie zauważyć. Przyszło mu do głowy, że próby Rona, aby zwrócić uwagę Harry'ego, były dla Snape'a zbyt oczywiste. Ron nie mógł się powstrzymać, by nie dać Snape'owi powodu do śmiechu, prawda? Harry przekonywał siebie, że nawet jeśli Snape patrzył, to nic nie znaczyło. Snape zawsze na niego patrzył. Jeśli mucha przeleciałaby przez lochy i wpadała do eliksiru, Snape odnalazłby Harry'ego, obwinił go i odjął punkty, bo z całą pewnością musiała być to jego wina. Zawsze tak było. Nic nowego. Zdał sobie sprawę, że wstrzymuje oddech i zmusił się, by się uspokoić.

— Och, Ron. — Hermiona pochyliła się bliżej, aby lepiej przyjrzeć się jego twarzy.

— Znowu masz sos na ustach.

Harry parsknął śmiechem. W myślach przypomniał sobie resztę swojego dziennego planu i wykrzywił twarz, przypominając sobie, że Ginny czeka na niego po treningu quidditcha. Kiedyś lubił Ginny, jako osobę. Nie zasłużyła na to. Zmuszając się, by zapomnieć o swoich troskach, potrząsnął głową, gdy Hermiona zbeształa Rona za jego maniery przy stole. ten nieszczególnie się tym przejmując, przytakiwał jej ochoczo, jedząc w ten sam sposób.

Snape na niego patrzył. Oczywiście, że na niego patrzył. Prawdopodobnie myślał, jak mógł pozwolić takiemu małemu zbokowi tak długo przebywać w jego domu. Harry poczuł coś na kształt zazdrości w swoim brzuchu. Snape wciąż miał swoją osobistą przestrzeń, miejsce, w którym mógł zachowywać się i mówić, jak chciał, z dala od przyjaciół i ciekawskich ludzi. Nie żeby Snape miał jakichkolwiek przyjaciół. A Harry, mimo posiadania takowych, nie mógł się im dłużej zwierzać.

— Harry, co się stało? — zapytała Hermiona.

— Co, też jem jak świnia? Harry uśmiechnął się do niej szeroko, a Ron za jej plecami nazwał go zdrajcą.

— Po prostu wydawałeś się nieobecny.

Harry pokręcił głową z przekonaniem.

— Nie, po prostu jestem śpiący. Bardzo śpiący, właściwie. — Kłamstwa przychodziły mu teraz łatwo; większość czasu nawet mu nie przeszkadzały. Jego dni upływały monotonnie, wolniej niż kiedykolwiek, a każdy moment radości był nierealny, rzadki.

Kiedy nie mógł spać, myślał o zbyt wielu rzeczach, żadna z nich nie była mile widziana i trudno je było znieść. Kiedy zasypiał, nie chciał się budzić. W jakiś sposób doszedł do wniosku, że lepiej się bawi, śpiąc, bez wszystkich tych rozpraszających go emocji.
Powrót tutaj był prawie jak wybudzenie się z koszmaru. Tylko że w rzeczywistości obudził się w koszmarze, który z jakiegoś powodu był błogosławieństwem. Albo powinien być.

— Śpiący, czy nie, pośpiesz się, będziemy spóźnieni — powiedziała Hermiona. Jej głos dochodził z daleka.

— Dokładnie, Zaklęcia — wymamrotał Harry. — Musimy się pospieszyć, napisałem dobre wypracowanie.

— Skopiowałeś moje wypracowanie — poprawiła go Hermiona. — Chodźmy.

Harry zaśmiał się. Zastanawiał się, jak jego fałszywy śmiech wyglądałby w lustrze. Czy dałby się nabrać?

— Ja też je skopiowałem, tak przy okazji — wtrącił Ron, próbując wytrzeć śliwkowy sos z ust, przypadkowo rozsmarowując go na brodzie.

**

Czasami Harry myślał, że wszystko sobie wyobraził.

Potter pochylił się nad arkuszem egzaminacyjnym, a na twarzy pojawił się wyraz zakłopotania, kiedy próbował zrozumieć, co zrobił źle. Odpowiedź brzmiała: wszystko.

— Panie Potter. — Chłopak podniósł wzrok. — Weź nowy pergamin z mojego biurka i zacznij od początku. Na twoim jest już tyle poprawek, że ledwo jestem w stanie dostrzec tekst.

Potter przytaknął apatycznie i skierował się w stronę biurka. Severus musiał powstrzymać się przed impulsywną chęcią, by chwycić go za brodę, by spojrzeć mu w oczy. Potter unikał jego spojrzenia. Prawie nigdy nie podnosił głowy na jego zajęciach. Wyglądało na to, że nie czuł potrzeby stawienia mu czoła. Nie po tym, jak przez tydzień bez przerwy pukał do jego drzwi, a wszystkie próby spotkania zakończyły się fiaskiem. Na szczęście Severusowi udało się go pozbyć w ciągu zaledwie tygodnia. Co on myślał? Że to będzie trwało?

— Prosiłem o nowy pergamin pół godziny temu i odparł pan, że mam pracować na tym, Profesorze.

Cóż, najwyraźniej winny był Snape.

Nieważne.

Nie w jego klasie. I nie w tym życiu.

— Dziesięć punktów od Gryffindoru, Potter! — Usłyszał zdziwiony kobiecy głos gdzieś za Potterem i świadomie go zignorował, wracając do swojego biurka. Severus postanowił skupić się na przygotowaniu planu lekcji dla klasy drugiej, kiedy niespodziewanie Potter chwycił jeden ze zwojów i pewnie wrócił na swoje miejsce.

Kolejne dziesięć punktów za twoją bezczelność. Za to, że nie masz skruszonej miny, kiedy zwracam ci uwagę. Za brak należytego szacunku.

I kolejne sto punktów, Potter, za to, że ośmieliłeś się być na mnie zły.

Zaciskając wargi, Severus zaznaczył najtrudniejsze strony otwartej przed nim książki. Jeśli to cholerne stanowisko rzeczywiście było przeklęte, miał mniej niż rok, by nauczyć tych nieuków czegoś przydatnego. Rrównie dobrze mógł nauczyć ich wszystkiego, czego nauczyłby ich w pełnym siedmioletnim programie nauczania.

Potter schudł. Wzrok Severusa ciągle powracał do chłopaka, a on mocniej ściskał pióro. Dlaczego nauczać o Niewybaczalnych tylko szóstoklasistów? Jedenastolatkom również nie zaszkodzi. Chodzi przecież o samoobronę. To, że schudł, nie miało sensu. Potter jadł tyle samo, co jego przyjaciele. Nie, może mniej. Ale musiało wystarczyć. Czarny Pan potrzebował jednej szansy, by zaatakować jego umysł, a Potter, zamiast robić wszystko, by mu to udaremnić, wydawał się bardziej obojętny, niż kiedykolwiek wcześniej. Był słabszy, zamiast ciągle się rozwijać, aż zostałby tak potężnym młodym czarodziejem, jakim Dumbledore wierzył, że jest. Kruchy jak nigdy dotąd, nieszczęśliwy, pozbawiony nadziei, czy potrzeba była lepszego zaproszenia? Aż prosił się o to, by nim manipulować, zawładnąć jego umysłem. Zapraszał Czarnego Pana z otwartymi ramionami.

Być może powinien zaproponować, aby dodawać do jego posiłków eliksir bezsennego snu i witaminami raz czy dwa razy w tygodniu; oczywiście, byłoby to niewłaściwe. I byłoby to dokładnie to, czego Potter nienawidził. Dobrze. Duża dawka witamin by wystarczyła. Odrażało go to, że nie wpadł na to wcześniej. Potter mamrotał coś przez zęby i Severus był pewien, że to przekleństwo. Chciał wyzwać go, aby powtórzył to na głos, tylko po to, aby chłopak spojrzał mu w oczy z tą płonącą iskrą gniewu. Gdzie teraz była ta bezczelność? Gdzie jego temperament? Dlaczego znowu mu na tym zależało? Oczywiście chodziło o profesjonalizm. Jego troska wynikała z prawdziwego oddania dla swojego stanowiska i obowiązków.

Nagle zadzwonił dzwonek, a bezmózga hołota, teraz nazywana uczniami Hogwartu, z ulgą opuściła klasę. Uświadomił sobie, że fakt, iż właśni uczniowie nim gardzili, nie powinien sprawiać mu tyle radości. Gdy wszyscy w końcu wyszli, Severus zignorował podejrzenie, że coś jest nie tak i wstał.

Wyszli wszyscy z wyjątkiem Pottera.

Severusa przeszedł dreszcz, kiedy Potter w końcu podniósł na niego wzrok.

— Zajęcia się skończyły, panie Potter.

— Zauważyłem.

Pogardliwy, mały bachor. Jak śmiał tak na niego patrzeć. Dlaczego był spokojny? Dlaczego nie był arogancki?

Potter nawet nie mrugał.

— W takim razie, czego chcesz?

Jeśli Severus wyglądał na tak przerażonego, jak się czuł, powinien po prostu uciec i się schować. Na zawsze. Pod skałą.

Potter wstał, przewiesił torbę przez ramię i poszedł bliżej. Najwyraźniej zamierzał coś powiedzieć i Severus już wiedział, że nie będzie to nic mądrego.

— Dlaczego znowu odwołałeś nasze zajęcia?

Ach.

Ach. Czy tak właśnie ta historia została przedstawiona wrażliwym uszom Pottera? Severus prawie się roześmiał.

— Byłem zajęty. — Prawda była taka, że Potter wygadał się Dumbledore'owi.

Głupie, śmieszne dziecko.

— Nie. Chcę prawdy.

Więc dostał kolejne kłamstwo.

— Ponieważ dyrektor jest mi winien pensję, której jeszcze nie otrzymałem. Możesz iść.

Severus uważnie obserwował, jak chwilowy przypływ odwagi chłopaka zamienił się w poczucie winy. Nagle przypomniał sobie uczucie nostalgii z czasów, gdy Potter zamykał się w łazience i krzyczał, ze nie potrzebuje uczyć się oklumencji. Oczywiście Severus nie miał o tym wiedzieć.

— Płacono ci. Za to, że… byłem w twoim domu.

Chwała bogom, w końcu to rozgryzł. Odzyskując kontrolę, Severus zdecydował, że bycie kompletnym draniem nie było złe. Lepiej zakończ tę farsę na dobre.

— Oczywiście. A coś ty sobie myślał? Nie lubię marnować czasu, nikt nie lubi.

— Racja — warknął Potter. — Przecież ty naprawdę myślisz, że jestem tak głupi, że zapomnę, o sedno mojego pytania, jeśli wystarczająco mnie obrazisz.

Severus w myślach skłonił się przed wyimaginowaną widownią klaszczącą z podziwu. Po raz ostatni — Potter nie będzie miał nad nim kontroli. Severusowi przyszło do głowy, że wpada we własną pułapkę.

Przynajmniej Potter się zdenerwował.

— Myślę, że odpowiedziałem na twoje pytanie, a nie mam w zwyczaju się powtarzać. Wynoś się. — Jak by się nie starał, Potter nie miał szansy mieć żadnej kontroli. Chłopak wciąż nie zdawał sobie sprawy, że wszelkie psychiczne krzywdy, których doświadczył w życiu, zgotowali my ci, którym ufał. Celowo czy nie.

— Ale nie odpowiedziałeś, nie naprawdę. — Myślał, że tę część mają już za sobą — Wierzyłeś, że to strata czasu, prawda? Że mi się nie uda, a nawet nie miałeś odwagi, by samemu mi o tym powiedzieć! Ćwiczę. Od jakiegoś czasu oczyszczam umysł.

Severus spojrzał na niego chłodno.

— Ćwiczysz? Kiedy? — Jeśli Dumbledore sam uczył Pottera, a Severus nie był tego świadomy… cóż, to byłoby dla niego zbyt wiele. Starał się odepchnąć od siebie nagłą potrzebę dopadnięcia butelki szkockiej ukrytej wiele mil dalej.

— Zwykle w nocy. Trochę to trwa, zwłaszcza, gdy nie jestem zbytnio zmęczony.

Słowa zlepiły się w całość i zrozumienie sensu zajęło Severusowi chwilę.. To mogło oznaczać tylko jedno. Obserwował Pottera, jego delikatną skórę, bladą i cienką, zielone oczy za ohydnymi okularami, kościste ramiona, które zupełnie nie pasowały do gracza quidditcha.

— Nie sypiasz — Gdy tylko wypowiedział te słowa, miał ochotę wciągnąć je z powrotem do ust i zapomnieć, że kiedykolwiek powstały. To nie był pierwszy raz, kiedy przysiągł sobie, że nie będzie okazywać emocji. Był to jednak pierwszy raz, kiedy troska osiągnęła szczyt niebezpiecznych uczuć, których nie powinien okazywać.

— Spałem. Po prostu... zapomnij o tym.

Potter wyszedł, a Severus ponownie odtworzył tę scenę w swojej głowie. Roześmiał się.

Chapter 27: Być głupcem: Zemsta

Chapter Text


prolog

Nie spalił go, ale zapomniał, że wciąż go ma. Przyszło mu do głowy, że dla uważnego obserwatora, ten szal nie był całkowicie nie do rozpoznania. Zawinął go w koszulkę i schował na dno kufra.
Kładąc się na łóżko, Harry zasunął zasłony i oddał się otaczającej go ciemności. Wciągnął powietrze. Wydech. Wdech. Otworzył dziwaczną książkę o zaawansowanych eliksirach, którą odkrył zaledwie kilka tygodni temu; powoli przesuwał palcami po notatkach Księcia. Pismo było precyzyjne i nienaganne, zapisane tym samym czarnym tuszem, którym skreślono większość oryginalnych akapitów książki. Marszcząc brwi, przewracał strony jedną po drugiej, szukając wskazówek. Imienia. Daty. Czegokolwiek. Zapytałby Slughorna, gdyby nie obawiał się, że mu ją odbierze. Zapytałby Dumbledore'a, ale ten zdawał się skupiony na tym, by ani minuta ich spotkań nie została zmarnowana.

Wspomnienia Toma Riddle'a były kluczowe; Harry musiał je wszystkie zobaczyć. Musiał je wszystkie zrozumieć.

— Nie śpisz, kumplu? — Harry mrugnął na dźwięk śpiącego głosu Rona.

— Nie.

— Znowu to czytasz?

— Tak.

— Tak sobie myślę…

Książę. Obrazy rycerzy na białych koniach pojawiły się w umyśle Harry'ego i nie mógł powstrzymać się od wyobrażenia sobie prawdziwego księcia, skrywającego się gdzieś w zamku. Żółtawe strony podręcznika wskazywały na to, że jest stary, a Harry zastanawiał się, czy Książę to ktoś, kogo zna, jakiś stary duch, czy może ktoś żyjący w cieniu lasu, niewidoczny przez lata, obserwujący w ciszy, czekający, aż ktoś odkryje jego cenny egzemplarz o eliksirach.

Czekając, aż ktoś go zrozumie.

Może Snape albo Remus wiedzieli coś na ten temat? Dumbledore by wiedział. Ale Harry nie mógł go zapytać. Nie po tym, co stało się z pamiętnikiem Toma Riddle'a. Uznaliby go za głupca; nikt nie mógł się dowiedzieć.

— Harry?

— Tak — odpowiedział.

To było dziwne przezwisko. Musiał to być ktoś wystarczająco bystry, aby tworzyć wszystkie te zaklęcia i eliksiry. Ktoś, kto, jeśli wciąż żyje, prawdopodobnie teraz jest potężny. I, jak Harry miał nadzieję, również piękny.

Cicho się zaśmiał. Wyobrażenie księcia na koniu, które utkwiło w jego głowie, było naprawdę irytujące.

— Jeśli nie chcesz rozmawiać, po prostu powiedz. Miałem zamiar powiedzieć coś ważnego, ale nie powiem, jeśli nie słuchasz.

Harry westchnął.

— Co chcesz powiedzieć, Ron?

— Jeśli zranisz Ginny, znienawidzę cię. — Harry zamknął książkę. Nie odsłonił zasłon wokół łóżka. — Nie chcę cię nienawidzić — dodał szeptem, a jego odwaga zniknęła za niepewnością.

Długo musiał o tym myśleć, zdał sobie sprawę Harry. Długie milczenie nie były w stylu Rona. A jeśli tak nad tym myślał...

— Dlaczego mówisz mi o tym teraz? — zapytał Harry z nutą paniki w głosie. Usłyszał gwałtownie wypuszczony oddech i wstrzymał własny.

— Nie wiem, może dlatego, że to moja młodsza siostra? Jeśli ty… no wiesz. Hermiona powiedziała…

Harry miarowo gładził twardą okładkę, wraz z rosnącym napięciem. Czy Ron się dowiedział? Niemożliwe. Część umysłu Harry'ego podpowiadała mu, że to, co go kiedyś opętało, minęło.

Był normalny z Ginny. I szczęśliwy. Inna część jego umysłu wciąż błądziła daleko, zastanawiając się, czy książka, którą trzymał, była niebezpieczna lub nawet przeklęta.

— Mogę przymknąć oko na to, że ją całujesz — powiedział Ron. — Ale jeśli zrobisz coś więcej... nie możesz jej zranić. Opowiadała o tobie w domu odkąd miała jedenaście lat. Rozumiesz, co to znaczy? Dla niej nie jesteś po prostu chłopakiem. Nie wiem, czy cię kocha, ale zależy jej na tobie. Wszyscy o tym wiedzą.

Harry kiwnął głową, chociaż Ron tego nie widział. Kochał Ginny. Kochał ją całym sercem, tak samo jak Rona, Freda, George'a i ich rodziców. Weasleyowie byli jego rodziną. Jedyną rodziną, jaką kiedykolwiek miał.

— Wiem, Ron.

— Znowu czytasz tę książkę, prawda? Nie słuchasz mnie. Powiedziałem, że chcę, żebyś mnie słuchał.

— Nie czytam. Słucham.

I słuchał. Chociaż wolałby nie słuchać. Wątpił, czy kiedykolwiek będzie mógł myśleć o Ginny bez ciążącego mu, ogromnego poczucia winy, które czuł wewnątrz. Strony same rozłożyły się mu na kolanach, a on zobaczył notatkę o zaklęciu o nazwie Muffliato.

— Mniejsza z tym. Dobranoc, Harry.

— Dobranoc, Ron.

Hipokryzja Harry'ego budziła w nim samym obrzydzenie. Nienawidził traktować Rona w ten sposób. Nienawidził tego, że nie potrafił być normalny w żadnym aspekcie swojego życia. Starał się. Naprawdę się starał. Więc dlaczego tylko pogarszał swoją sytuację? Był żałosny.

Życie Harry'ego było tak puste, że teraz potrzebował książki o eliksirach, żeby je wypełnić.

Z trzaskiem zamknął egzemplarz. Nic nie wydawało się już ważne. Ani interesujące.

Oddychał głęboko. Wdech. Wydech. Tam, gdzie kiedyś był spokój, teraz był wielki otwór, który za dnia nieustannie go dręczył, a w nocy w niego wpadał.

Tęsknił za Snape'em.

Jak cholera.

**

Mina Longbottoma była bezcenna.

Obserwując, jak ten drapie skroń piórem i próbuje zasłonić szkliste oczy, Severus poczuł pewien smutek, że rysowanie nigdy nie było jego mocną stroną. Gdyby było inaczej, wyraz rozczarowania na twarzy Longbottoma byłby momentem, który uwieczniłby na obrazie w najdrobniejszych szczegółach, by móc do niego wracać, ilekroć czułby się przygnębiony.

— Pozostało dziesięć minut — ogłosił.

Nie mógł zrozumieć, dlaczego wciąż skazany był na nauczanie w tych okropnie przygnębiających salach lekcyjnych. Wyobrażał sobie, jak Slughorn wygodnie siedzi w dawnej klasie eliksirów Severusa kilka pięter niżej. Wyobraził sobie, że przywołuje jakiegoś ducha błąkającego się smętnie po Hogwarcie, by ten nawiedził starca. To i tak niewiele by zmieniło. Ci, którzy wybierali Hogwart ponad swoją wolność, zawsze byli przez coś nawiedzani. Obowiązek, obietnice, honor, duchy. Severus uczył obrony, a wszystko pozostawało takie samo. Zwolnienie go z lochów tylko potęgowało ironię, jaką była jego egzystencja.

Dwadzieścia dni do końca semestru. Dwa i pół miesiąca bez Pottera, który zawracałby mu głowę. To było... do przyjęcia. Nie. To było dobre. Byłoby jednak lepiej, gdyby Potter dał choćby najmniejszy znak, że jego stan psychiczny się poprawił.

Nastolatek, który cierpi na koszmary, powinien szukać pomocy specjalisty — tak przypuszczał. Ale oczywiście, koszmary Pottera nie były takimi, o których można by porozmawiać z terapeutą.

Wątpił, czy istnieje terapeuta, który mógłby nawet wymówić imię Czarnego Pana.

Sam nie potrafił.

— Czas upłynął. Oddajcie pergaminy.

Wyciągał dłoń, przechodząc między ławkami. Te zasmarkane dzieci pewnego dnia staną się dorosłymi tego świata. Miał nadzieję, że nie dożyje tego dnia.

Potter przesunął swój zwój na krawędź biurka z rezygnacją, a Severus pozwolił sobie na szybkie spojrzenie, zanim przeszedł do następnego ucznia. Pergamin był zupełnie pusty; nabazgrał jedynie imię i datę. Cóż. Pusty pergamin mógłby się wydawać lepszy niż całkowicie błędny. Tylko że nie był. A to miał być najłatwiejszy test, jaki Severus skonstruował w ciągu ostatniej dekady.

Przeklęty Dumbledore. On potrzebuje pomocy.

A Severus potrzebował tej pracy, mimo że syn Lily z dnia na dzień się załamywał.

Piekło? Nie.

Zemsta

**

— Nic się nie dzieje, Severusie.

Oczywiście, że wszystko było w porządku. Poza Potterem. Chłopak nie potrafił skoncentrować się na czterdziestopięciominutowej lekcji bez pocenia się, nie mówiąc już o sprostaniu innym zajęciom i tej cholernej obsesji na punkcie najbardziej przewidywalnego sportu na świecie.

— Niedobrze z nim.

— Nie martw się już tak, Severusie; poradzi sobie ze wszystkim… w swoim czasie.

Severus uśmiechnął się szyderczo, popychając pergamin w stronę Dumbledore'a.

— Jego stopnie.

Dumbledore zsunął swoje okulary połówki z nasady nosa, po czym spojrzał na stopnie z niedbale splecionymi dłońmi, a Severus przysiągł, że jeśli nie zobaczy w nich nic złego, po prostu rzuci na niego klątwę.

Przybrany tajemnicą, życzliwym uśmiechem i troskliwymi radami, Dumbledore był równie niebezpieczny, co Śmierciożerca. Pełen próśb, opinii, rozkazów i kłamstw. Ekspert w unikaniu rozmów, które nie przynosiły mu bezpośrednich korzyści. Nieugięty, nawet gdy chodziło o kogoś ważnego.

Jednak nie, Śmierciożerców było łatwiej przekonać albo kontrolować. Przykładali różdżkę do gardła swojej ofiary i oczywiście bawili się nią przez chwilę – niczym kot po złapaniu myszy.

Ale tylko przez chwilę.

Potem nadeszłaby śmierć, spokojna i szczera i cyrk by się skończył.

Tutaj śmierć była męcząco powolnym procesem. Zaczynało się od utraty cierpliwości, a potem rozsądku. Nadzieja jednak pryskała już w chwili, gdy odważyło się postawić stopę w tym przeklętym, przesiąkniętym cytrynowym aromatem gabinecie. Dumbledore nie musiał wskazywać na niego różdżką, by posłusznie czołgał się od misji do misji.

Osiąganie celu na skinienie palca było jego prawdziwym talentem. Był genialny. Wybitny. Zły.

— Szczerze mówiąc, stopnie Harry’ego nigdy nie były lepsze. Różnica jest taka, że teraz jesteś ich świadomy. Może również w tym, że teraz się o niego troszczysz.

Troszczy? On się nie troszczy. A jeśli Dumbledore liczył, że uda mu się go spławić, prawiąc dyrdymały, mylił się. Severus był szpiegiem. Dobrym. Jeśli nie musiał szpiegować dla Dumbledore, robił to dla siebie.

— Myślisz, że się o niego troszczę?

Zwężone oczy Dumbledore'a, które wpatrywały się w niego, nie budziły jego zadowolenia. Absolutnie.

— Lily?

Serce Severusa opadło na wspomnienie jej imienia. Ostrożnie ukrył swoje emocje i oczyścił twarz z wszelkiego wyrazu. Nie musiał ani kiwać głową, ani nic mówić, by potwierdzić swoje myśli.

— To nieprawda — zaprotestował Dumbledore. — Troszczysz się o chłopca, Severusie.

Próbował wmówić sobie, że jego reakcja była adekwatna do sytuacji, kiedy zerwał się na równe nogi na te słowa. Każdy miał swoją wytrzymałość ma obelgi. Niesprawiedliwość miała wiele twarzy, ale to było już zbyt wiele. Okrutne i zupełnie nieoczekiwane. Gdy patrzył ze złością na obojętną twarz Dumbledore'a, naszła go myśl, że tylko James Potter mógł stać za czymś tak odrażającym, a jego wzrok na moment zaszedł mrokiem. Tak, to musiało być dzieło Jamesa, Jamesa, który nadal śmiał się mu w twarz.

— Mam nadzieję, że nie sugerujesz tego, co myślę, Dyrektorze, bo jeśli tak…

— Troszczysz się, Severusie. To oczywiste.

Chapter 28: Być głupcem: Zniekształcenie

Notes:

Jeśli czytacie, nie wahajcie się zostawić po sobie śladu w postaci nawet krótkiego komentarza ;)

Chapter Text


prolog

Czas, to było właściwe słowo.

Czas tykał niczym bomba zegarowa od samego początku; było tylko kwestią czasu, kiedy wszystko runie. Tylko że teraz, gdy to się działo, Harry nie wiedział, jak zareagować.

— Powiedz mi tylko, kim ona jest, dobrze? Mogę… — Głos Ginny nieco się załamał, a ona przełknęła ślinę. — Zrozumiem. Tylko powiedz mi, kim ona jest.

— Nie ma nikogo innego, Ginny, po prostu… słuchaj, podobasz mi się. Bardzo. Przykro mi. — Było mu przykro. Było mu bardziej przykro, niż sądziła.

— Kłamiesz — szepnęła Ginny, a ton jej głosu był bliski szlochowi — Dlaczego kłamiesz? Ja nigdy cię nie okłamałam.

— Nie kłamię, posłuchaj mnie.

— Nie zamierzam! Nie pozwolę ci tak zerwać! Nie będę udawać, że nie wiem, iż kłamiesz, by było ci łatwiej. Po prostu bądź ze mną szczery. Zasługuję na to, cholera! — Bolało. Strasznie bolało.

— Przepraszam, Ginny.

— Kto to jest?

Harry pokręcił głową, ściągając swój szalik Gryffindoru i rzucając go na dywan. Wpatrywał się w kominek, jedną ręką trzymając się za włosy z drugą zaciśniętą w pięść.

Straci Rona. Straci Ginny. Prawdopodobnie straci też Hermionę. I wszystko to będzie w gazetach przez co najmniej kilka tygodni.

Nie miało to znaczenia. Tracił siebie tak powoli, że ledwo zauważył. Kłamstwa nie były jego domeną. Nie mógł kłamać.

Najbardziej samotnym momentem w życiu kogoś, jak przypuszczał Harry, było patrzenie, jak jego cały świat się rozpada, a jedyne, co mógł zrobić, to bezmyślnie się przyglądać.

Uświadomił sobie, że Ginny wciąż mówi.

— Wykorzystałeś mnie, prawda? Zazwyczaj nawet nie chciałeś mnie całować. Naprawdę jestem dla ciebie aż tak nudna? Nic dla ciebie nie znaczę? Daj mi powód, Harry, a odpuszczę. Daj mi powód, w który uwierzę, a nigdy więcej do tego nie wrócę.

— Jestem gejem.

**

Niewielkie zniekształcenie powietrza umykające za rogiem było zbyt znajome, by je przegapić. Znowu na zewnątrz. Severus uśmiechnął się w duchu na ironię bycia tym, który przyłapał go na gorącym uczynku. Odgłos kroków zaprowadził go do małej klasy, zimnej i zakurzonej.

Severus nie wszedł, jeszcze nie. Stojąc przy framudze drzwi, usłyszał szelest zdejmowanej peleryny, a potem nic więcej. Cisza trwała przez chwilę, która wydawała się trwać wieczność. Severus nie był pewien, czego się spodziewał. Bez Lumos i świecy miejsce było rozpaczliwie ciemne, a światło księżyca niewiele pomagało. Kiedy stało się jasne, że chłopak nie wróci w najbliższym czasie do swojego dormitorium, Severus w końcu wszedł.

— Potter.

Potter leżał bezwładnie na kamiennej podłodze, bawiąc się różdżką dłonią o trzech palcach. Brakowało też jednego ramienia i połowy nogi. Podniósł zdziwiony wzrok, a potem, jakby przypomniał sobie że nie powinien, odwrócił wzrok i szybko wstał.

— Zdejmij to, dziwnie się na to patrzy. Wytłumacz się.

— Wytłumacz co? — Jego głos się załamał

Podobnie jak opanowanie Severusa.

— Wyjaśnij, dlaczego nie jesteś tam, gdzie powinieneś być. Obawiam się, że nocne wędrówki w tej szkole są zabronione. I znowu okazuje się, że Potterowie nie szanują zasad.

Potter prychnął. Głowę miał pochyloną, ale cień na jego twarzy był ciemniejszy niż reszta.

— Spójrz na mnie.

Brak odpowiedzi.

— Spójrz na mnie, Potter.

— Nie, odejdź.

Podszedł do Pottera i chwycił go za brodę, mimo jęknięcia chłopaka. Jego lewe oko otaczał idealnie okrągły, fioletowy siniak. Severus szydził ze swojego strachu i puścił chłopaka gwałtowniej, niż zamierzał.

— Kto ci to zrobił?

Potter wzruszył ramionami.

— Natknąłeś się dzisiaj na pana Malfoya?

Chłopak podniósł głowę, zaskoczony.

— Na Malfoya? — Więc to nie był on. — Nie, dlaczego?

— Kto ci to zrobił?

— Nikt, przestań. — Jego dłoń została odepchnięta, a Severus nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio tak go trzymał. – Sądzę, że i tak na to zasłużyłem.

— Nie o to pytam. — Potter zacisnął usta w cienką linię, po czym jego wzrok skupił się na srebrnych chmurach widocznych przez okno, kompletnie ignorując Severusa. Cóż, jeśli sądził, że milczenie ujdzie mu na sucho, był w błędzie. Severus wykorzystał to, kontynuując. — Jeśli zrobił to któryś z moich podopiecznych, nie masz prawa tego ukrywać.

— To nie był Ślizgon, okej? Daj spokój. Idź męczyć kogoś innego.

Pomiędzy chęcią odebrania mu punktów a potrząsaniem chłopakiem, aż wszystkie jego sekrety legną u jego stóp, zdał sobie sprawę, że to jego tekst. Dzięki Merlinowi za danie chłopakowi dobrego wzoru do naśladowania.

Potter objął swój na wpół widoczny tors, a jego sylwetka wyglądała całkowicie surrealistycznie. Światło księżyca sprawiało, że wyglądał na nieco bardziej żywego.

Powinien odjąć Potterowi sto punktów za jego bezczelność. Żadnych manier, żadnego szacunku, żadnego posłuszeństwa wobec władzy Severusa.

Nienawidził Pottera. W tym momencie naprawdę go nienawidził.

Idź męczyć kogoś innego.

I zostawić go do rana, by użalał się nad sobą?

— Wątpię. Chodź ze mną.

Chapter 29: Być głupcem: Wsparcie

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text


prolog

Cokolwiek się stało, Potter nie chciał o tym rozmawiać, a Severus stwierdził, że mu ulżyło.

Oszczędziwszy sobie strachu związanego z radzeniem sobie z emocjami chłopaka, zrelaksował się na swojej sofie, myśląc o szczęśliwych drobiazgach, takich jak zwolnienie z obowiązków zawodowych, które z pewnością wkrótce otrzyma od Dumbledore'a.
Potter siedział na drugim końcu sofy, z jedną obutą stopą na poduszkach, a drugą na dywanie. Pomyślał o klątwach, które spowodują, że nogi Pottera przylgną na stałe do ziemi i czekał, aż zacznie się paplanie.

Długo siedzieli w milczeniu. Severus z tęsknotą wyobraził sobie swoje wspaniałe butelki pozostawione w domu i przez jedną okropną chwilę stanął przed faktem, że w głębi duszy lubił pić tak samo jak Tobiasz.

No, tylko latem.

— Planujesz jutro pojawić się w Wielkiej Sali z opuchniętym okiem? — zapytał.

— Użyję zaklęcia maskującego.

Severus zorientował się, że mimo wszystko w tym pokoju był alkohol. Potter zauważył go pierwszy — ciemnoczerwoną butelkę między zakurzonymi książkami na regale, a Severus przeklął samego siebie, że nie pomyślał o tym wcześniej. Oczywiście. Wino to też alkohol. Ta konkretna butelka stała na tej półce tak długo, że wiele lat temu przestał uważać ją za coś innego niż dekorację.

I tym pozostanie. Dekoracją.

— Przestań to robić. Jeśli chcesz pić, pij.

Wpatrywał się w butelkę. Cudownie. Przypomniał sobie, że Potter i alkohol to złe połączenie.

— Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? — spytał Potter.

Ponieważ pomimo niekończącego się optymizmu dyrektora

— Nie możesz się tak dalej zachowywać.

Potter wzruszył ramionami z czymś, co wyglądało na irytację.

— Nic mi nie jest.

— Znowu plączesz się po korytarzach, rzadko śpisz, a twoje stopnie się pogorszyły. Dlaczego?

— Nic mi nie jest. — Profesjonalizm nakazywał mu, by zganić chłopaka. Szukał właściwych słów i poniósł porażkę. W końcu przebłyski gniewu na twarzy Pottera przejęły kontrolę i eksplodował. — Wiesz co? Wszyscy wciąż pytają i pytają, czy wszystko w porządku, ale jedyne, co słyszę, kiedy to robią, to ich absolutne przekonanie, że zwariowałem. Nie zwariowałem i nie muszę być cały czas chroniony. Dlaczego mnie tu trzymasz?

— Możesz wyjść w każdej chwili.

— Świetnie. — Ale się nie poruszył.

— Nie dam sobie wmówić, że wszystko z tobą dobrze, więc przestań to powtarzać. Nie zamierzam być świadkiem twojego upadku, bo zachciało ci się torturować się swoimi słabościami, tak, słabościami, zamiast skupiać się na swoich mocnych stronach.
Potter gorączkowo potrząsnął głową.

— Nie masz prawa tak do mnie mówić, to tylko twoje przekonanie. Nie użalam się nad sobą, nie pogrążam się w smutku, depresji ani czymkolwiek, na co według ciebie cierpię i nie potrzebuję, by obserwowano mnie dwadzieścia cztery godzin na dobę, na wypadek, gdyby przydarzyło mi się coś nieprzewidywalnego.

Chłopak miał rację; prawie. Zapomniał o tej części, w której zawsze to właśnie jemu przytrafiało się coś nieprzewidywalnego. Obserwowanie dwadzieścia cztery godziny na dobę? Mogliby zamknąć chłopaka w betonowej skrzyni, a kłopoty i tak jakoś by go odnalazły.

— Jeśli pozwolisz, by życie cię kontrolowało to cię złamie — powiedział zamiast tego Severus. — Możesz teraz myśleć, że jeśli wystarczająco się zmobilizujesz, staniesz się tak twardy, że nic nie zakłóci twojego spokoju ducha. — Severus wyprostował się na swoim miejscu. — Kiedy ci się to jednak uda, nie będziesz wiedział, co z tym zrobić. — Potter oblizał usta, gotowy do odpowiedzi. Zawsze gotowy do odpowiedzi, zanim rozmówca skończy swoją myśl. — Normalność, której szukasz, nie jest prawdziwa i jej nie znajdziesz. Nie istnieje. Jeśli o mnie chodzi, możesz schować się za fasadą, ukryć pod zaklęciem maskującym, ale nie zdziw się, gdy w końcu oszalejesz.

Skończył. Potter zamknął oczy, a Severus był przez chwilę pod wrażeniem swojej przenikliwości. Trafił w punkt i po chwili zorientował się, że nie wpadłby na to, gdyby naprawdę tak nie myślał.

Zaiste

***

— Więc co mam więc robić? Po prostu ciągle być w rozsypce, bo nie przestanę myśleć o tym, co mnie boli? Myślałem, że chcesz, żebym pozbył się emocji.

Gdyby był zdolny do mówienia otwarcie, powiedziałby Potterowi, że emocji nie da się całkowicie pozbyć. Można z nimi walczyć, jeśli tak się zdecyduje, ale nawet, jeśli te się wyciszą, zawsze będą w pobliżu.

— Tak, gdy ćwiczysz Oklumencję. Ale nie zawsze.

Potter się uśmiechnął. Odważył się do niego uśmiechnąć.

— Nie to, chciałeś powiedzieć. — Przeklęty chłopak. —A co z tobą? Nigdy nie okazujesz emocji, a radzisz sobie dobrze.

Tak, nigdy nie okazuję emocji, bo ich nie mam, pomyślał Severus. Spojrzenie Pottera zdawało się go przenikać. Gdyby to był ktoś inny, Severus pomyślałby, że próbuje czytać jego myśli. Odruchowo wzniósł bariery, a po chwili zaskoczył go lekki chichot Pottera.

— Wiesz co, założę się, że nawet przed sobą samym nie jesteś w stanie okazać emocji.

Severus przełknął ślinę. Był obrażony. Wstrząśnięty. Prowokowany.

Wściekły na siebie za to, że pozwolił Potterowi wejść do swojej komnaty, pomimo argumentów przeciwko temu i wściekły na niego za wykorzystanie jego hojności, by móc kopnąć go w tyłek.

Na pewno nie był zraniony.

Przez moment musiał walczyć z chęcią pozbycia się chłopaka jedną celną, kąśliwą uwagą; zamiast tego skinął surowo głową, przyznając mu rację.

Nieprawda, byłoby odpowiednią odpowiedzią.

Ale wystarczająco blisko.

— To, co robię, nie dotyczy ciebie. Rozmawiamy o tobie.

Potter skrzywił się.

— Dzięki. Jakby to miało być coś nowego. — Severus otworzył usta, by zripostować, ale nie był wystarczająco szybki. — Słuchaj, profesorze. Otrzymanie pomocy to nie to samo, co bycie nią obarczonym. Kiedy mówisz, że wszyscy mnie podziwiają, chociaż nie powinni, masz rację. Czasami wszystko, czego chcę, to... być szesnastolatkiem.

Potter wpatrywał się w niego nieruchomo. Dokładniej mówiąc, jednym i pół oka. Cholera. Ten przeklęty siniak przeszkadzał.

— Jesteś Wybrańcem. Nie możesz. Wybierz coś innego.

— Bycie pozostawionym w spokoju?

Z Dumbledore'em, który pociągał za jego sznurki jak marionetką? Najprawdopodobniej zamieniłyby się w stryczek w chwili, w której tylko by pomyślał o ucieczce.

— Szczerze wątpię, byś tego chciał.

— Taa — prychnął Potter. — Zgaduję, że nie.

Notes:

Zostaw po sobie komentarz! :)

Chapter 30: Być głupcem: Przyjaźnie

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

prolog

— Dzięki, Hermiono. Jest doskonały.

Hermiona uśmiechnęła się.

— Tusz jest magiczny, więc nigdy nie rozmazuje się podczas pisania. Tylko od czasu do czasu musisz odnowić zaklęcie.

Harry przytulił ją, żałując, że nie pomyślał o kupnie dla niej prezentu.

— Dam ci twój, gdy wrócimy, obiecuję.

— Jasne, wiem.

Myślał, że na Boże Narodzenie będą w Norze. Nie sądził, że tak szybko wymienią prezenty.

— Jeśli czegoś potrzebujesz, cokolwiek by to nie było...

— Hermiono, nie zaczynaj. — Uśmiechnął się do niej lekko, a kątem oka dostrzegł, że Ron się wścieka.

— Patrzy — powiedział jej.

Hermiona wyprostowała się.

— Z pewnością ucieszy się wiedząc, że nie obchodzi mnie to, co robi. Poza tym jego ukochana na nim wisi.

Miała rację. Lavender Brown była obok, chociaż Harry nie wiedział, jak Hermiona mogła o tym wiedzieć, stojąc plecami do Rona. Harry schował pawie pióro do torby i usiadł na kanapie. Choć nie chciał patrzeć na Rona, jego oczy zdawały się mieć własną wolę, niemal zmuszając go, by spojrzał w górę. W Pokoju Wspólnym panował gwar i muzyka; jednak zbliżające się święta nigdy wcześniej nie wydawały się tak nieprzyjemne.

Przeczesał włosy z zakłopotaniem. Hermiona usiadła obok niego, kładąc rękę na jego plecach.

— Zachowuje się głupio. Nie zwracaj na niego uwagi. — Jej rysy twarzy były twarde jak kamień, a Harry miał trudności z rozstrzygnięciem, czy mówiła to do niego, czy do siebie.

— Wiem.

Harry nigdy by się nie spodziewał, że tak się poróżnią. Poznali się, gdy byli dzieciakami, zbyt ciekawymi tego nowego, wielkiego świata, a jednak razem odnieśli sukces w rzeczach, których żaden z nich sam by nie dokonał. Wyobrażali sobie, jak będzie wyglądało ich życie, kiedy będą starsi. Po ukończeniu szkoły i po pokonaniu Voldemorta — tylko ich trójka. Szczęśliwi, niezależni, wolni i nadal razem, przyjaciele aż po grób.

Kiedyś obiecali sobie, że nic nie stanie między nimi, bez względu na trudności, które nadejdą.

Teraz Hermiona nie rozmawiała z Ronem z powodu Lavender, a Ron nie rozmawiał z Harrym przez Ginny. A Harry? Tak właściwie, nie miał ochoty rozmawiać z żadnym z nich.

Spędzanie czasu z Hermioną już nie było takie samo. Brakująca część ich trio była zbyt widoczna, by łatwo ją było ignorować. Zbyt bolesna.

— Harry. — Podniósł wzrok. — Wciąż możesz tam pojechać, wiesz. To pani Weasley cię zaprosiła, nie Ron. Może pomogłoby wam to rozwiązać problem, gdybyście spędzili trochę czasu razem. To nie pierwszy raz.

Tak. Dawniej pokłócili się o Quidditcha i Turniej Trójmagiczny. Nie o to, że wykorzystał młodszą siostrę Rona. — Zastanowię się.— Nie zrobi tego, ale miał dość tej rozmowy. Był zmęczony tym, co zrobił. Zmęczony tym, że to zakończył.

Następnie przypomniało mu się o czymś, o czym jeszcze jej nie powiedział.

— Aha. Tak przy okazji — powiedział, ściszając głos. — Myślę, że Dumbledore docenił fakt, że zostaję. Powierzył mi pewne zadanie i stwierdził, że i tak by było lepiej, gdybym został.

Hermiona przesunęła się na krześle, przyglądając mu się poważnie.

— Czy to ma coś wspólnego z Sam— Wiesz— Kim?

Tak miało, ale wyjaśnienie wszystkiego zajęłoby mu dużo czasu. Na drugim końcu pokoju, tuż obok schodów prowadzących do dormitoriów, Ron całował teraz Lavender, z szeroko otwartymi oczami, pełnymi ekscytacji. Miał nadzieję, że Hermiona na razie tego nie zauważy.

— Tak, w pewnym sensie. Właściwie chodzi o Slughorna. Chce, żebym zdobył jego zaufanie. Dumbledore wierzy, że Slughorn coś wie, coś ważnego, co może pomóc Zakonowi, ale z jakiegoś powodu boi się o tym mówić.

Zmarszczywszy nieco twarz, Hermiona wydawała się nad tym myśleć. Mimo otwartej sympatii, jaką Slughorn często okazywał uczniom, trudno było nie zauważyć jego zaskoczenia, gdy uczniowie pochodzenia mugolskiego osiągali sukcesy na jego lekcjach. Hermiona też to zauważyła, a widział, że ją to raniło.

— A co ze wspomnieniami? — zapytała.

— Pytałem go, czy pokaże mi więcej podczas przerwy, ale nie jest nawet pewny, czy będzie w Hogwarcie.

Hermiona skinęła głową, nadal zaniepokojona.

— Więc Hogwart nie będzie miał należytej ochrony.

Harry parsknął.

— No, niezupełnie. Dumbledore przecież raz tu jest, a raz go nie ma, prawda?

— A jak zamierzasz zdobyć zaufanie Slughorna?

Nad tym jeszcze się nie zastanawiał.

— Nie wiem.

— Będziesz ostrożny?

Harry zrobił niewinny wyraz twarzy.

— Jak zawsze.

Hermiona przewróciła oczami.

— To Ślizgon, Harry. Jeśli zamierzasz mu kłamać, pamiętaj, że prawdopodobnie jest dobry w wykrywaniu kłamstw. Chodzi mi o to, że jeśli samemu Dumbledore'owi nie udało się sprawić, żeby się podzielił tym, co ukrywa… — przygryzła wargę, zamyślona, —...to musi być naprawdę dobry w kłamaniu. I co najważniejsze, — zrobiła krótką pauzę dla podkreślenia wagi swoich słów — nie zapominaj, że to jest profesor.

Harry zaśmiał się. Potem wziął jej dłoń w swoją, w podziękowaniu za wszystko, co dla niego zrobiła. Przez chwilę żadne z nich nic nie mówiło, a Harry z niepokojem zastanawiał się, po której stronie stanęłaby Hermiona, gdyby to ona przyciągnęła uwagę Rona, a nie Lavender.

— Tak czy inaczej — powiedziała w końcu. — Powodzenia. Proszę, nie rób tylko nic szalonego.

— Przecież mnie znasz. To nie w moim stylu — odparł Harry.

Hermiona stłumiła uśmiech.

— I proszę zwróć tę książkę, zanim ktoś się zrani. Proszę, Harry.

— Dobrze.

— Mówię poważnie.

— Oddam — obiecał. Ale wiedział, że nie odda książki Księcia.

Hermiona prawdopodobnie dostrzegła kłamstwo, ale nie naciskała.

— Przyjdziesz jutro na przyjęcie, prawda?

Harry skinął głową, czując na policzku delikatny pocałunek.

— Wesołych Świąt — powiedziała Hermiona.

Harry uśmiechnął się.

— Wesołych Świąt.

**

—McLaggen? — zapytał Ron, szeroko otwierając oczy.

Seamus wzruszył ramionami i opadł na łóżko. Obok nich, Harry zmagał się ze świeżo wyczyszczoną szatą wieczorową. Muszka wydawała się niewygodna, a sama szata była za ciasna na klatce piersiowej. Czy to skrzaty coś z nią zrobiły, czy może urósł od ostatniego roku? Skrzywił się, patrząc na swoje odbicie w oknie, dłubiąc przy guzikach. Na pewno nie urósł wzwyż.

Rozmowa między Ronem a Seamusem trwała, a choć Harry starał się oderwać myśli, nie mógł przestać jej słuchać. Chciałby do nich dołączyć, ale wiedział, że nie może. Zamiast tego robił to, co potrafił najlepiej: udawał, że go tu nie ma.

— Cóż — powiedział Seamus — gdyby nie chciała, żebyś się dowiedział, nie kazałaby Fay nikomu nie mówić.

Harry wyobraziłł sobie, jak Ron marszczy brwi w rozpaczy, jakby całe jego życie było jednym wielkim kłamstwem.

— Całowała Kruma, więc teraz będzie całować McLaggena?

— Randkowanie niekoniecznie oznacza całowanie — zaznaczył Seamus. — Chociaż może tak — dodał, brzmiąc niepewnie.

— Oznacza — potwierdził Ron.

— Myślałem, że ci na tym nie zależy, prawda?

— Bo nie zależy. Po prostu smucą mnie jej decyzje. Jej złe wybory życiowe.

— Wybory życiowe — powtórzył cicho Harry z rozbawieniem. Rozwiązał swoją absurdalną muszkę i rzucił ją na pościel, decydując, że zajmie się nią innym razem. Następnie, po kilku próbach ułożenia niesfornych włosów, włożył do kieszeni różdżkę i pelerynę niewidkę. Był gotowy. Znajdując w sobie odwagę, zatrzymał się przed nimi, zanim opuścił pokój.

— Myślę, że Slughorn nie miałby nic przeciwko, gdybyś chciał przyjść — powiedział. — To przecież świąteczne spotkanie. To nie tak, że powie ci, byś wyszedł, bo nie jesteś w Klubie.

Następująca po tym cisza była jedną z tych, które ciągną się w nieskończoność, sprawiając, że każda sekunda wydaje się wiecznością. Upokorzony i zignorowany przez własnego najlepszego przyjaciela: nowe dno. Harry zastanawiał się, ile czasu milczenia uważa się za wyraźne wynoś się stąd.

— Nieważne.

Jego kroki odbijały się głośno od zimnych kamiennych korytarzy; tak głośno, że prawie zagłuszały jego nienawiść do siebie.

**

— Przypomnij mi, Harry, jakie jeszcze przedmioty wybrałeś? — zagadnął Slughorn.

Przyjęcie było takie, jak Harry się spodziewał; nie na tyle nudne, by zasnął, ale nie na tyle interesujące, by chciał jeszcze kiedyś w takowym uczestniczyć. Gdyby nie prośba Dumbledore'a o zaprzyjaźnienie się ze Slughornem, Harry'ego by tu nie było.

— Obronę przed czarną magią, zaklęcia, transmutacja, zielarstwo…

— Krótko mówiąc, przedmioty, których się wymaga od kandydata na aurora — przerwał mu Snape z drwiącym uśmieszkiem.

— No tak, bo chciałbym zostać aurorem — powiedział Harry wyzywającym tonem.

— No i na pewno będziesz, i to wielkim! — ucieszył się Slughron.

— Nie powinieneś zostać aurorem, Harry — odezwała się niespodziewanie Luna. Wszyscy na nią spojrzeli. — Aurorzy należą do Sprzysiężenia Zgniłego Kła, chyba każdy o tym wie. Odwalają krecią robotę, żeby zniszczyć Ministerstwo magii za pomocą kombinacji czarnej magii i choroby dziąseł.

Harry prawie zakrztusił się swoim napojem. Zamierzał skomentować nową teorię spiskową Luny, kiedy nagle pojawili się Filch i Draco Malfoy, wzbudzając zamieszanie. Filch ciągnął Malfoya za ucho, którego twarz była czerwona ze wstydu.

— Profesorze Slughorn — wydyszał Filch — Znalazłem tego chłopaka, jak czaił się na korytarzu. Twierdzi, że został zaproszony na przyjęcie i trochę się spóźnił. Czy pan go zapraszał, panie profesorze?

Malfoy odepchnął Filcha i patrzył na niego z obrzydzeniem, pocierając ucho.

— Dobra, nie zostałem zaproszony! — wrzasnął. — Próbowałem się jakoś wkręcić, zadowolony?

— Nie, wcale nie jestem zadowolony! — oświadczył Filch. — Masz poważne kłopoty, chłopcze, bardzo poważne! Nie słyszałeś, jak dyrektor mówił, żebyście nie włóczyli się po nocy, chyba że macie specjalne pozwolenie? Nie słyszałeś o tym?

— Już dobrze, Argusie, wystarczy — powiedział Slughorn, machając ręką. — Mamy Boże Narodzenie, to nie zbrodnia, że chłopak próbował dostać się na przyjęcie. Ten jeden raz zapomnimy o karze. Możesz zostać, Draco.

— Dziękuję, profesorze.

Harry rozumiał widoczne rozczarowanie Filcha, ale tego, czego nie mógł zrozumieć, to drżące ramiona Malfoya i intensywne spojrzenie Snape’a.

— Ależ to nic takiego, nic takiego — powiedział Slughorn, uśmiechając się. — Przecież znałem twojego dziadka..

— Zawsze mówił o panu z wielkim szacunkiem, panie profesorze — wtrącił szybko Malfoy. — Mówił, że jest pan najlepszym mistrzem eliksirów, jakiego kiedykolwiek poznał...

Harry patrzył na Malfoya. Przyzwyczajony jak był do pochlebstw Draco, zdał sobie sprawę, że tym razem Malfoy nie był w tym zaangażowany. Wyglądał na tego, który chciał uciec z miejsca zdarzenia i zniknąć. Ale dlaczego chciałby to zrobić, skoro próbował dostać się na imprezę bez zaproszenia?

— Chcę z tobą porozmawiać, Draco — powiedział nagle Snape.

— Ależ Severusie — wtrącił Slughorn, kładąc dłoń na ramieniu Snape’a — mamy Boże Narodzenie, nie bądź dla niego zbyt twardy…

— Jestem opiekunem jego domu i to ja będę decydował, czy mam być twardy, czy pobłażliwy oświadczył chłodno Snape. — Draco, za mną.

I odeszli, Snape pierwszy, Malfoy za nim z obrażoną miną.

Harry stał przez chwilę, niezdecydowany, a potem nagle powiedział:

— Zaraz wrócę… Luna… ee… toaleta…

Szybko opuścił przyjęcie. Korytarz wydawał się pusty; głośna muzyka była wciąż słyszalna z daleka, gdy Harry wyciągnął pelerynę z kieszeni i narzucił ją na siebie. Malfoya i Snape’a nie było widać. Ostrożnie, Harry przeszedł korytarzem, przykładając ucho do wszystkich drzwi, obok których przechodził. W końcu ich znalazł. Jego uszy wciąż dzwoniły od głośnej muzyki, ale złośliwy głos Snape’a był nie do pomylenia. Harry wstrzymał oddech i słuchał.

Notes:

Miło mi będzie, jeśli zostawisz po sobie komentarz :)

Chapter 31: Być głupcem: Nawyki

Notes:

Dziękuję za komentarz!

Chapter Text


prolog

Miał się dzisiaj spotkać ze Slughornem.

 

Spotkać się ze Slughornem, tak jak robił to ostatnie dwa dni. Slughorn podałby mu kieliszek jakiegoś alkoholu, a potem siedzieliby przy kominku i rozmawiali o rzeczach, które albo Harry'ego nudziły, albo go irytowały. Po raz kolejny Harry spędzał Boże Narodzenie na mroźnym terenie Hogwartu — tym razem jednak bez towarzystwa przyjaciół. Slughorn chętnie go zapraszał, wykazując niezwykłe zainteresowanie towarzystwem Harry'ego. Chłopak zastanawiał się, jak samotny musi być ten człowiek, żeby wybierać ten wielki, zimny zamek zamiast prawdziwych świąt.

Slughorn nigdy nie przyznał się, jak bardzo ceni czystą krew u czarodziejów, ale jego upór w utrzymywaniu z nimi relacji oraz entuzjastyczne chwalenie ich na lekcjach za najprostsze osiągnięcia zdradzały jego prawdziwą sympatię bez cienia wątpliwości. Harry wykorzystał to na swoją korzyść, a przynajmniej próbował. Każda rozmowa ze Slughornem zdawała się trwać wiecznie, a mimo, że Harry starał się skierować rozmowę w kierunku Voldemorta, nie mógł tego zrobić.

Zapinając koszulę, schodził z wieży Gryffindoru. Musiał to przetrwać, jeśli chciał, by Slughorn na tyle mu zaufał, by opowiedzieć mu o sfabrykowanym wspomnieniu. Czuł się zobowiązany — poza tym Harry nie zamierzał zawieść Dumbledore'a.
Noc była zimna, Hermiony nie było w pobliżu, a Rona już nigdy nie będzie.
Nie tak, jak by chciał. Nie tak, jak powinien. A mimo wielu lat znajomości, Harry był zaskoczony, czując nic ponad lekkie mdłości na fakt, że nic już nie będzie takie samo.

Próbował się przejmować. Nie mógł. Już nie. Gdyby tylko mógł, choć na jedną noc, przestać karmić tę kulkę niepokoju rosnącą w jego żołądku, gdyby mógł odłożyć na bok Voldemorta, proroctwa, zadania, poczułby się dobrze. Absolutnie szczęśliwy.

Chociaż przez jedną noc.

To uczucie było zbyt znajome, by się go pozbyć.

Próbował o to nie dbać, ale i to było niemożliwe. Sposób, w jaki wszystko go przytłaczało, sprawiał, że jego dusza czuła się mała. Ludzie nie mogli przejrzeć przez jego nazwisko, jego przeszłość, jego związek z tym wszystkim — jakby to czyniło go tym, kim jest, jakby to Voldemort go definiował.

Ale on cię definiuje.

A już były Święta.

Już.

Kiedy znalazł się przed drzwiami, które nie należały do Slughorna, nie przejmował się tym. Zapukał.

**

Severus nie lubił przesadzać z dekoracjami.

Otwierając butelkę wina, postanowił wznieść toast za niespotykaną roztropność Harry'ego Pottera. Dni mijały, a on nawet nie słyszał imienia chłopaka. Ani jednej wzmianki na jego temat.

Ani od Dumbledore'a, ani od Minerwy i, dzięki Merlinowi, nie od Poppy. Oby Bóg chronił Chłopca, Który Przeżył, przed ponownym ześlizgnięciem się z miotły.

Tak, to byłoby odpowiednie zakończenie tej poruszającej historii. Podręczniki historii z pewnością kiedyś zawierałyby jego barwny opis.

Najprawdopodobniej przeinaczony.

Nic dziwnego — wszystkie podręczniki były poprzekręcane, zawierały pełno bzdur, tak jak wszystko w Hogwarcie. Nic nie było jak trzeba. Nic nie miało sensu. Uczono ich bzdur, a uczniowie to łykali. Będziesz uczyć Obrony, Severusie. Doszedłem do wniosku, że nadszedł czas.

W wolnym tłumaczeniu: Zajmujesz miejsce, na którym potrzebuję umieścić Horacego, Cholernego, Slughorna na ten rok. Proszę, Severusie, zrób mu miejsce. Spokojnie, spokojnie! Na pewno gdzieś cię upchniemy, nie martw się, nikt się nie zmarnuje w królestwie magii i czarodziejstwa. Ah! Czyż nie pragnąłeś zawsze objąć stanowiska obrony przed czarną magią?

Więc toast także za Dumbledore'a. Za to, że dał mu stanowisko obrony, jednocześnie zabraniając uczyć czegokolwiek ponad to, na co zezwoliło Ministerstwo. Za pilnowanie go, jakby nagle miał rzucać zaklęcie Avada Kedavra na własnych uczniów. Za to, że nic mu nie mówił, a wszystko chciał wiedzieć.

Ale ufał Severusowi.

Oczywiście, że mu ufał.

Napełniał szklankę i opróżniał. Były święta, w święta się nie liczy. Święta… nienawidził tego słowa. Kolejna okazja dla głupców i ich rodzin do spotkań, śmiechu, chichotu, mimo że siebie nienawidzą, dla dzieci, żeby jęczały i pozwalały smarkom spływać po twarzy, ponieważ chciały czegoś, czego nie mogły mieć. A zawsze chcą tego, czego nie mogą dostać.

Głupie, dziecinne marzenia świąteczne, wszystkie niemożliwe do spełnienia.

Idiotyczne, jak szczeniak, który nigdy nie umrze albo lalka, która ma prawdziwe myśli, albo ojciec, który nie wysłałby swojej żony do szpitala w Wigilię z posiniaczoną twarzą i złamaną ręką.

Głupie życzenia.

Nagle zaniepokoiła go własna szorstkość. Myśli pulsowały mu w głowie tak, że miał wrażenie iż… Ktoś pukał.

Mógł mieć tylko nadzieję, że to był Ślizgon. Wtedy przypomniało mu się, że kilku Ślizgonów, którzy zostali na święta, najprawdopodobniej nie miało ochoty szukać dziś wieczorem opiekuna domu. A jeśli to nie był Ślizgon, była tylko jedna inna możliwość.

— Potter.

— Um. Hej?

Nie mógł zrozumieć, gdzie popełnił błąd, by na to zasłużyć.

— Czego chcesz?

— Um… Jesteś zajęty?

To nie był właściwy moment, by oceniać, czy zajęty to odpowiednie słowo na określenie kogoś, kto szczęśliwie zdecydował się pogrążyć w obrzydzeniu do samego siebie i nieuzasadnionej nostalgii. Konstruktywne to nie było, ale oczyściło umysł z dowcipu i zdrowego rozsądku, pozostawiając czystą złość czającą się w środku, gotową by przejąć kontrolę.

Mógłby przysiąc, że przed chwilą czuł złość.

— Tak. Czego chcesz?

— Byłem umówiony z profesorem Slughornem.

—I?

— Mogę wejść?

Severus odsunął się, uparcie nie odpowiadając wprost na pytanie Pottera, jakby to cokolwiek zmieniało.

Akceptacja natarcia to jedno. Zaproszenie do środka to co innego. Nawet, jeśli obie prowadziły do tego samego rezultatu. Jeśli miał znosić obecność Pottera, musiał odłożyć logiczne myślenie na bok.

Kilka dni ciszy. Tylko na tyle było Pottera stać.

Severus patrzył, jak chłopak znajduje sobie miejsce do siedzenia, mimo, że nie zaproponował mu, by usiadł. Severus zajął drugi koniec kanapy i napełnił szklankę.

Niejasno przypomniało mu się jakieś podświadome ostrzeżenie o alkoholu w obecności chłopaka., ale w tej chwili go to nie obchodziło.

— Więc?

— Co?

Czy Potter próbował go zirytować?

— Czekam, aż powiesz, po co tu przyszedłeś.

— Um… Cóż, pomyślałem o przyjściu tu, ponieważ tak naprawdę nie mam ochoty spędzać świąt z Profesorem Slughornem. Właściwie nawet się nie zastanawiałem, po prostu tu przyszedłem. Prawdę mówiąc, nie myślałem o tym, dopóki nie stanąłem przed twoimi drzwiami. Więc zapukałem i miałem nadzieję, że nie śpisz, ani nie pracujesz, czy coś w tym stylu. A co? Czy to wino?

Nie miał ochoty. Spędzać świąt. Ze Slughornem.

Severus zaśmiał się. Twardo. Wewnętrznie. Nie miał najmniejszego pojęcia, co dzieje się na zewnątrz, i w tej chwili nie obchodziłoby go, nawet gdyby Czarny Pan wszedł do pokoju i rozniósł Pottera na małe kawałeczki.
Więc Potter chciał spędzić święta z nim.

Uświadomił sobie, że bariery mentalne wokół jego bezpiecznego wszechświata zaczynają pękać. Jak to naprawić? Przestał się śmiać.

— Masz umówione spotkanie, więc idź tam, gdzie cię oczekują. — Miał wstać, ale jego refleks nie był już tak dobry. Jego poczucie równowagi również. Coś zatrzymało go jednak w miejscu. Uświadomił sobie, że to uścisk Pottera. Na nim. Na jego ręce.

Zamarł.

— Co robisz?

— Nie zostanę długo. Chciałem tylko życzyć ci wesołych świąt, później pójdę. Jeszcze na mnie nie czeka.

Severus przełknął gulę w gardle.

— O której cię oczekuje?

Cisza.

— O dziesiątej.

Równie dobrze mógł napisać mu na czole: Kłamię.

Udawanie, że to kupił, byłoby hańbą dla całego życia Severusa jako podwójnego agenta.

Potterowi natomiast dobrze by zrobiło, gdyby wpadł w furię i wyrzucił go za to, że odważył się szukać jego towarzystwa po tym wszystkim, czego przez niego doświadczył.

Za to, że nie puścił jego ramienia przez cholerną minutę.

Za to, że wciąż miał nadzieję go uwie...

Stop.

To się nie stanie.

— To jak? Mogę zostać?

Myślał nad tym przez chwilę.

— Dwadzieścia minut. Do dziesiątej. — Dwadzieścia minut? Wow, ale jestem stanowczy. Zaraz się rozpłaczę.

Potter uśmiechnął się. I w końcu zabrał tę cholerną rękę.

— Fajnie. Więc masz tu jakieś książki?

Nawyki trudno wyplenić, wszyscy o tym wiedzieli.

Severus nie mógł sobie przypomnieć, kiedy to się zaczęło.

**

Minęła godzina. Druga. Po trzeciej, Potter ziewnął.

Tym razem ksiązka leżąca na kolanach chłopaka rzeczywiście mogła go czegoś nauczyć i nie musiał udawać, że ją rozumie. Regularne przewracanie stron irytowało Severusa bez końca; ze wzrokiem zatopionym w lśniącym kominku, zdał sobie sprawę, że nie udało mu się przywołać nienawiści, którą tak hodował na dzisiejszy wieczór.

Zatracenie się w przeszłości wymagało koncentracji. Koncentracja i samotność — dwie rzeczy niemożliwe do przywołania w obecności drugiego człowieka. Severus prychnął na swojego drinka.

Sfrustrowany, że nie udało mu się być sfrustrowanym. Tylko Potter mógł do tego doprowadzić.

— Mogę? — Potter spojrzał na butelkę, teraz w połowie pustą. Nie, nie w połowie pustą. W połowie pełną.

— Absolutnie nie.

— Slughorn mi daje.

Severus nie mógł uwierzyć, że Potter miał czelność ponownie wspomnieć o Horacym. Naprawdę tak ciężko mu było pomóc Severusowi ocalić przynajmniej część jego godności? Czy tak trudno było mu po prostu myśleć?

To nie była prowokacja; był to plan zniszczenia go — genialny, przebiegły plan obnażenia go ze wszystkiego, czym był. Potter go okłamał, żeby móc zostać. Potem został o wiele dłużej, niż obiecał, a teraz bez skrupułów, mu o tym przypomniał.

— W takim razie idź do Slughorna. — Tak już musiało być. Dobrze. Szkoda. Może następnym razem.

— Nie.

Potter wziął butelkę i spróbował upić łyk. Gdy tylko przełknął, złapał go imponujący kaszel i pochylił się do przodu, a jego twarz zrobiła się czerwona.

— Slughorn ci daje — mruknął Severus, wyrywając butelkę z dłoni Pottera. Następnie zaszydził ze swojej nowej deprawacji. Picie z uczniem, który nie potrafił nawet wypić łyka wina I to nie z byle jakim uczniem.

— Tak — zaprotestował Potter, otrząsając się z zakłopotania. Potem z ciekawością podniósł wzrok. — Jaki jest twój patronus?

Dlaczego go to obchodziło? Severus odwzajemnił spojrzenie, broniąc się przed czymś, czego nie potrafił zdefiniować. Potter zsunął się nieco niżej na poduszkach.

— Nietoperz — skłamał.

A Potter uśmiechnął się.

— Wiedziałam.

Nic nie wiedział, a przynajmniej nie powinien. Albo wiedział już zbyt dużo.

Choć był obrzydliwie śpiący, Potter wpadł w nastrój do zadawania pytań. Zmarszczył brwi i ponownie zbliżył się do butelki.

Dobrym pomysłem byłoby uderzenie go w rękę. Tylko obejmowało to kontakt fizyczny. Co było złym pomysłem. Pozwolił Potterowi wziąć butelkę i westchnął, że się poddał. Tym razem chłopakowi udało się nie udusić. I chociaż Severus chciał położyć stopy na stole i wyciągnąć się, zebrał się w sobie. Najwyraźniej nie mógł już być sobą nawet we własnych komnatach.

— Jakie wspomnienie przywołuje nietoperza? A może to po prostu twoje ulubione zwierzę?

Wścibski, nieznośny bachor.

— Ulubione zwierzę.

— Hm. Ja najbardziej lubię sowy. Nienawidzę psów.

Severus był niejasno świadomy, że było jakieś wspomnienie, z którym powinien to połączyć, ale nie był pewien.

— Ja też nienawidzę psów — splunął. I cieszę się, że wykitowały.

Dlaczego jego szklanka była pusta? I dlaczego Potter napełnił ją za niego? Napił się

— Powiedziałem moim przyjaciołom — powiedział Potter. — Powiedział znajomym o psach? — Straciłem ich.

Nagle dopadła go świadomość. Och. Zrobił coming out. Severus był prawie pod wrażeniem.

— Zdefiniuj stratę.

— Ron chciał mnie zabić. Powiedział, że jestem oszustem.

— Myli się.

— Umawiałem się z jego siostrą.

— W takim razie miał rację. — A więc w ten sposób doszło do podbitego oka. Potterowi udało się ponownie wywrócić jego świat do góry nogami. Komu przyszło zebrać go do kupy?

— Wiem.

Był ciekaw, czy to jego przyjaciel go uderzył, czy Ginewra Weasley zrobiła to własnoręcznie.

— To cała historia?

Potter ukrył uśmiech za odwróconą butelką. Po chwili dodał:

— Nie.

To było coś w rodzaju Nie, ale i tak ci nie powiem. Severus nie narzekał.

Butelka trafiła Severusa w żebra, gdy Potter ziewnął i przeciągnął się. Mężczyzna wziął ją i patrzył, jak Potter z bezprecedensowo tępym wyrazem twarzy kładzie nogi na stole.

**

— Myślę, że potrzebuję wznowić nasze zajęcia — powiedział nagle Potter. Niestety, wszystkim, co Severus był w stanie usłyszeć, było teraz oficjalnie jestem gejem i potrzebuję porządnego klapsa, profesorze!

Severus zakrztusił się winem, nim przełknął.

— Musisz omówić to z dyrektorem.

— Naprawdę?

— Tak. Słyszałem, że ostatnio szczególnie lubisz otwierać przed nim swoje serce. Wierzę, że ci pomoże.

— Co masz na myśli?

No właśnie, co? Gdyby Dumbledore go nie potrzebował, już dawno odesłałby Severusa przed Wizengamot z zarzutem uwodzenia dzieci w momencie, gdy Potter przekroczył próg jego sypialni. Biorąc pod uwagę jego wątpliwą przeszłość i napięte stosunki w Ministerstwie, prawdopodobnie już gniłby w Azkabanie.

— Jeśli chciałeś kontynuować nasze zajęcia, powinieneś był trzymać język za zębami. Najwyraźniej jest to jedna z wielu rzeczy, których nie potrafisz.

— O czym mówisz? — Potter zmarszczył brwi.

— Mówiłem ci, Potter, ostrzegałem cię, że zostanę obwiniony za twoją głupotę, jeśli wieść o tym, co zrobiłeś kiedykolwiek wyjdzie na jaw. Pomyśl o tym, być może taki był twój plan przez cały czas.

— Czekaj. Co? Myślisz, że powiedziałem Dumbledore’owi? To nieprawda. Nie powiedziałem nikomu.

— Daj spokój, Potter.

— Nie zrobiłem tego.

— Pierwszego dnia, gdy wróciliśmy.

Potter gapił się na niego.

— Nic mu nie powiedziałem. Chciał zobaczyć, czy udało mi się poprawić w oklumencji. Użył legilimencji, żeby zobaczyć, jak się opieram. Widział przebłysk z tej nocy, kiedy zasnąłem w twoim łóżku, a nie… no wiesz. Nie widział nic więcej. Powiedziałem mu, że to nie była twoja wina. Nic mu nie powiedziałem.

Był zafascynowany. Zaślepiony. Upokorzony. Wściekły z powodu poddania się swojemu jedynemu prawdziwemu panu, a jednocześnie wciąż wystarczająco posłuszny, by nie podpalić swojego gabinetu i nie zniknąć. Pieprzyć to. Jeden gabinet nie wystarczyłby. Pewnego dnia spali cały zamek.

Podniósł swój kieliszek. Za złośliwą niegodziwość Dumbledore'a. Za wyjątkową demonstrację dojrzałości Pottera. Za siebie, który wyjawił swoje ostatnie grzechy Dumbledore'owi, zupełnie nieświadomy własnej głupoty.

To Severus mu powiedział. Nie Potter. Czuł się zdradzony. Przechytrzony.

Potter nic mu nie powiedział.

Czuł się szczęśliwy. Na świecie była jedna głupia rzecz, której Potter nie zrobił. To jakiś początek.

— To Malfoy przeklął tę dziewczynę, prawda?

Severus uniósł brew, a Potter zadrwił. Cholerny chłopak.

— Oczywiście, że nie.

Severus patrzył, jak arogancja przechodzi w wahanie.

— Śledziłem cię... po przyjęciu u Slughorna w zeszłym tygodniu.

Dylemat: zabić się czy napić się kawy? Odpowiedź zawsze leżała pośrodku. Alkohol.

— Kontynuuj — powiedział ostrożnie. Prychnąłby na własne przerażeniem, ale wywołałoby to tylko niepotrzebne kłopoty. Więcej kłopotów.

— Słyszałem cię. Słyszałem, co Malfoy ci powiedział. Dlaczego myśli, że próbujesz ukraść jego chwałę?

Musiał po cichu oklaskiwać Pottera za jego arogancję. Podsłuchiwał, a potem żądał poznania szczegółów, których nie udało mu się uchwycić.

— Czy to dlatego przyszedłeś tu dziś wieczorem?

Fala emocji, która przebiegła po twarzy Pottera, prawie sprawiła, że Severus przewrócił oczami. Był zbyt oszołomiony, gdy zdał sobie sprawę, że jedynym powodem, dla którego chłopak tu dzisiaj przyszedł, była chęć spędzenia z nim więcej czasu po tym, co narodziło się między nimi zeszłego lata w nietypowych okolicznościach.

W twoim własnym domu. Tym razem Potter dostarczył ci niezapomnianego, złego doświadczenia na Spinner’s End.

— Nie. Nie zmienia to faktu, że chcę wiedzieć. I nie mów mi, że to nie moja sprawa, bo wiem, że jest.

Jakaś część umysłu Severusa nalegała, by natychmiast poinformował Dumbledore'a, że Potter znów jest świadomy rzeczy, których nie powinien. Zdradziecka część jego umysłu przekonywała, że to może poczekać i postanowił jej ulec. Chłopak spojrzał na niego, jakby rozmawiali.

— Albo zmienisz temat, albo możesz wyjść. A jeśli jeszcze raz wsadzisz nos tam, gdzie nie trzeba, rzucę na ciebie obliviate i opuścisz swój mały móżdżek.

W końcu. Strach. Jakże satysfakcjonujące było patrzenie na cierpienie tej twarzy. Postanowił nic nie mówić, dopóki Potter całkowicie nie spanikuje, ale ta chwila nigdy nie nadeszła.

— Nie możesz mnie tym szantażować.

Severus zadrwił. Patrz na mnie.

Potter spiorunował wzrokiem.

— Zmienię ten temat tylko dlatego, że chcę.

Słowo dziecko odbijało się echem w głowie Severusa tak głośno, że miał wrażenie, że życie uwielbia go torturować.

— Ale tak dla twojej informacji. Nie możesz tak po prostu wyciągać Malfoya z przyjęcia i oczekiwać, że ludzie nie będą mieli pytań.

— Całkowicie rozumiem twoją niezdolność do osądzania…

— Tak, wiem. A może byłem po prostu ciekawy, z powodu tego, co powiedziałeś.

— Co powiedziałem?

— Że jesteś jego Opiekunem Domu i to ty decydujesz, jak twardy lub nie chcesz być. Więc chciałam zobaczyć. Jak twardy będziesz.

Potter patrzył na niego spokojnie, nawet gdy się rumienił.

Na litość boską. Severus z całej siły uderzył szklanką o stół.

— Powiedz coś takiego jeszcze raz, cokolwiek — wysyczał. — Jeszcze raz okaż brak szacunku, a osobiście dopilnuję, żeby cię wyrzucili. Wtedy zobaczysz, jak twardy potrafię być.

— Okej.

Potter odchylił się do tyłu i ponownie oparł głowę na poduszkach. Potępiając się w milczeniu, Severus również odchylił głowę do tyłu i westchnął, patrząc w sufit. Niech Dumbledore zgnije w piekle. Niech zgnije wplątany w kończyny Czarnego Pana nad dymiącym, wrzącym kotłem. Takim, który byłby pod stałym nadzorem Longbottoma.

Powieka Severusa drgnęła. Pokręcił głową. Potter wpatrywał się w niego. Jego oczy promieniały, szukając zbyt głęboko czegoś, co nie było myślą ani wspomnieniem.

Potter był problemem, jednym z tych, które bez względu na to, jak bardzo się je ignoruje, wciąż rosną, aż staną się słoniami w pokoju, a nawet wtedy domagają się jedzenia i stają się jeszcze większe. Nagle perspektywa zwolnienia nie wydawała mu się tak zła, biorąc pod uwagę inne scenariusze dotyczące Pottera.

Wzrok Pottera nie był intensywny. Nie było to wyzwanie ani rywalizacja, ani nie miało go zdenerwować. To był stan zbliżony do snu typu Ledwo mogę się skupić, ale cholera, spójrz na siebie, a jednocześnie świadomy każdego krótkiego spojrzenia, które rzucił mu Severus.

Trwało to coraz dłużej.

— Co? — wychrypiał Severus.

— Czy to nic dla ciebie nie znaczyło?

Severus odchylił głowę, by popatrzeć na sufit. Wspomnienie wypadku, którego nie śmiał nazwać pocałunkiem, pojawiło się w jego umyśle i starał się je od siebie odepchnąć. Aż nazbyt często zdarzało się, że wpadał w przerażenie, ilekroć ktoś mu o tym przypominał. Całkowite lekceważenie przez chłopca jego prób wymazania tego z ich historii nigdy nie przestanie odbierać mu mowy. Zastanowił się nad jego pytaniem.

Nic nie znaczyło. Oczywiście, że nie.

A co mogło znaczyć?

— Nie, Potter. Nic.

Potter zaśmiał się. Severus westchnął.

Chwila.

Zaśmiał się?

Potter mu nie uwierzył.

Głupi Severus.

Chapter 32: Być głupcem: Spotkania towarzyskie

Chapter Text


prolog

Severus musiał dosłownie zaciągnąć go do drzwi. Potter ziewnął i zatrzymał się dwa kroki przed nimi, a jego głowa opadła na klatkę piersiową Severusa. Zaskoczony Severus cofnął się, a Potter zachwiał się na nogach.

— Która godzina? — zapytał Potter.

Prawie poranek, a Potter nie powinien spać na jego kanapie.

— Nie pytaj.

— Rozumiem.

— Potter.

— Tak?

— Jeśli znowu opuścisz Wieżę po godzinie policyjnej, powiadomię opiekuna twojego domu. Nie zamierzam tolerować takiego zachowania.

Więc dlaczego nie powiedziesz jej teraz?

— Powiedz jej teraz. Nie sądzę, żebym przestał.

Ironia była zbyt wielka.

Nie. Frustracja była większa.

— Ponadto, profesorze, myślę, że Dumbledore wie. Mam na myśli, że mu to nie przeszkadza, chyba.

Oczywiście, że nie. Z pewnością była to ulubiona rozrywka Dumbledore’a — narażanie swojego cudownego chłopca na wszelki możliwe, nowe przygody

— Dyrektor wie — zgodził się — i ja też wiem. Mimo to, nie zamierzam przymykać na to oka. — Nawet jeśli Dumbledore tak, — Masz zakaz włóczenia się po korytarzach, chyba że masz podpisaną zgodę od profesor McGonagall lub od samego dyrektora. — Dobrze powiedziane. Koniec dyskusji.

— Jednak — koniec dyskusji — jeśli znowu będziesz cierpiał na bezsenność, znajdź jakiegoś nauczyciela.

Potter wzruszył ramionami, wychodząc z komnaty.

— Nie wypada budzić profesorów kiedy mam na to ochotę, nie zamierzam tego robić — powiedział. — Tak czy inaczej. Powinienem był po prostu pójść do profesora Slughorna. Przykro mi. W sensie, że sprawiłem ci kłopot. Profesorze.

— Potter. — Koniec dyskusji. — Mogę ci pozwolić na opuszczenie twojej sypialni, kiedy... potrzebujesz, powtarzam, tylko kiedy absolutnie musisz i nie masz innego wyjścia — KONIECDYSKUSJIKONIECDYSKUSJIKONIECDYSKUSJI — jeśli zobowiążesz się poinformować twojego opiekuna domu lub przyjść do mnie, zamiast włóczyć się po korytarzach.

Winny wszystkich zarzutów.

Mój kark. Śmiało. Bierzcie go. Proszę, zabijcie mnie.

Potter wyglądał na zdezorientowanego.

— Jesteś pewien?

Severus przytaknął.

Tak będzie najlepiej.

Harry dostał prezent od pani Weasley.

Dostarczyła go zmarznięta Hedwiga, która pohukując, energicznie przeczesywała pióra, odpoczywając na kamiennym parapecie okna. Prezent był starannie zapakowany w ciemnoczerwony papier i ozdobiony dużą, żółtą kokardą na wierzchu.

Na karteczce z życzeniami napisano: Szczęśliwego Nowego Roku, Harry! Harry dotknął palcami liter. W środku była czekolada, jak szybko się zorientował, więc zjadł większość, siedząc na łóżku. Hedwiga obserwowała go, więc sprawiedliwie zaoferował jej jedną. Okazało się, że nie lubi słodyczy.

I chociaż Harry był wdzięczny, a nawet nieco zaskoczony, nie mógł oprzeć się myśli, że to nie był prezent, który normalnie by od niej dostał.

Być może w ogóle nie planowała kupować mu prezentu, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Ciocia Petunia zawsze kupowała prezenty sąsiadom, których już nie lubiła lub których nigdy nie lubiła w jedynym celu — by wyglądać na miłą i życzliwą — lub, jak by to ujęła, by uciszyć tych, którzy nie mogą się doczekać, aby o niej plotkować.

Pani Weasley na pewno nie była taka, ale Harry obawiał się, że kupiła mu coś tylko po to, by udawać, że jako matka stoi ponad szkolnymi kłótniami.

Zakładając swoją Pelerynę Niewidkę, Harry zszedł do Wielkiej Sali; była pusta. Latające świece były prawie na wykończeniu, a z topiącego się wosku dochodził delikatny zapach jodły i ziemi. Delikatne, przygasające światło migotało smutno, oświetlając kamienie.
Noc nie była zimna, przynajmniej nie tak zimna, jak się spodziewał. Siadając przed zimnym kominkiem, podpalił go różdżką i obserwował, jak nowe płomienie tańczyły nad starym popiołem.

Usłyszał kroki. Wciągnął płaszcz na głowę, wstrzymał oddech i przemknął w stronę korytarza. Płaczliwy głos mówił zbyt szybko, by Harry mógł rozróżnić słowa, a gdy się zbliżył, zobaczył, że to Malfoy, z oczami pełnymi łez, przyciśnięty do ściany przez — przez niego — oczywiście.

— Pozwól mi sobie pomóc, Draco. Jestem bliżej niego niż ty... Nie musisz być w tym sam — wiem rzeczy, których ty nie wiesz.

— No to mi je powiedz!

— Durniu! Szkoła jest pusta i uznałeś, że to będzie dobry dzień na działanie? Coś ty myślał? Powitał cię pół godziny temu. Trelawney cię widziała. Filch cię zobaczył. Już jest podejrzliwy.

— Napisałem do Dumbledore'a — powiedział Malfoy niepewnie. — Wczoraj rano. Powiedziałem, że pokłóciłem się z rodziną i chcę spędzić resztę świąt tutaj. Wiem, co robię.

Było zbyt ciemno, by Harry mógł dostrzec ich twarze; ostrożnie zbliżył się.

— Napisałeś do niego? Napisałeś? Nic dziwnego, że Czarny Pan ma tak mało zaufania do ciebie — odparł Snape.

— Naprawdę?

— Zostawiłeś dowód, idioto. — Syk Snape’a był cichy, ale widocznie wystarczająco głośny, by Malfoy znów zaczął dławić się płaczem.

— Potter też tutaj jest — powiedział, wyrzucając z siebie imię Harry'ego z obrzydzeniem. — Nie wyjechał na święta, ale nikogo to nie obchodzi. Dlaczego mój pobyt jest podejrzany, a jego nie? Dlaczego chcesz, żebym się bał zamiast działać?

— Potter jest sierotą. Dyrektor mu współczuje. Nie potraktuje ciebie tak samo.

Sierota. Coś pękło w klatce piersiowej Harry'ego i wstrzymał oddech. Zacisnął zęby, próbując stłumić uczucia.

— A teraz powiedz mi, kto prawdopodobnie zostanie obwiniony za jakiekolwiek podejrzane zdarzenie, Potter czy ty?

— Czarny Pan…

— Cicho!

— Czarny Pan nigdy by nie pozwolił, aby Dumbledore mnie dotknął. Zostaw mnie w spokoju, Snape.

— Jeśli zawiedziesz, Czarny Pan ukarze ciebie i twojego ojca. A kto zaopiekuje się twoją matką? Możesz myśleć, że sam sobie poradzisz, ale wiesz, że nie możesz pozwolić sobie na ryzyko porażki, Draco. — Snape zrobił przerwę; jego głos był jedwabisty, a gdy kontynuował, brzmiał niemal życzliwie. — Pozwól mi cię prowadzić, tak jak zawsze to robiłem. Tylko ja rozumiem twoje zaangażowanie. Wiem, że to twój moment, twoja szansa, by wreszcie udowodnić, kim jesteś. A akceptacja wsparcia to znak mądrości, a nie słabości.

— Mam plan, jest dobry... Nie możesz mi mówić, co mam robić! Wiem, co robię, muszę… muszę... — Głos Malfoya ucichł.

— Czy twój ojciec wie o twojej misji? — zapytał Snape. Malfoy potrząsnął głową. — Wróć do swojego pokoju. Obiecałem twojej matce, że pomogę ci to zrobić dobrze i nie zamierzam tej obietnicy łamać.

Gdy Malfoy odszedł, Snape stał w miejscu i czekał. Harry'emu przyszło do głowy, że liczy przez zęby sekundy, kroki czy coś, a po kilku minutach odezwał się.

— Zdejmij to przeklęte coś.

Na chwilę Harry pozwolił sobie na niemożliwą nadzieję, że Snape mówi do siebie i nie zdaje sobie sprawy z jego obecności. Jednak w aksamitnym głosie Snape’a pobrzmiewała groźba i Harry obawiał się, że ten wybuchnie, jeśli nie zrobi tego, co mężczyzna mu każe.

— Skąd wiedziałeś? — zapytał, ściągając pelerynę z głowy.

— Głośno oddychasz.

— Idziesz do Dumbledore'a? Mogę iść z tobą?

— Tak naprawdę szedłem do moich komnat. I nie jesteś mile widziany.

— Co? Przecież Malfoy ci właściwie powiedział… musisz powiedzieć Dumbledore'owi… co jeśli on... jaka jest jego misja? Co planuje zrobić? Nie możesz tego tak po prostu zignorować! Musisz mu powiedzieć!

— Czy zdajesz sobie sprawę, jak obrzydliwie denerwujący jesteś, chłopcze?

— Jeśli ty nie zamierzasz nic z tym zrobić, ja to zrobię.

Snape odsłonił zęby i szybkim krokiem podszedł, chwytając Harry'ego za szyję. Harry pisnął. Oczy Snape’a, które w ciemności nocy wyglądały prawie nieludzko, zwęziły się.

Jeśli ośmielisz się wściubić w to nos, obaj zginiemy i nie będzie to szybka, bezbolesna śmierć. Zapewniam cię, że nawet jeśli nie będziemy musieli stawić czoła konsekwencjom twojej niekończącej się głupoty, osobiście dopilnuję, byś doczekał powolnego i bolesnego końca. Będę ci się przyglądał — syknął.

I po raz pierwszy od miesięcy, Harry bał się Snape’a. Stare przekonanie, że Snape na pewno by go zabił, gdyby tylko mógł, powróciło.

Snape odepchnął Harry'ego i odwrócił się, aby odejść. Gdy dotarł do dalekiego końca korytarza, Harry usłyszał pierwszy huk z Wieży Zegarowej.

— Szczęśliwego Nowego Roku! — powiedział głośno, upewniając się, że jego głos brzmi pewnie.

Chociaż nie dostał odpowiedzi, gdy wrócił do rozpalonego kominka w Wielkiej Sali i usiadł na kamiennym podłodze, zauważył, że klepsydra Gryffindoru była nieco bardziej pusta niż wcześniej.

Potrząsając głową, zaśmiał się.

— W co ty pogrywasz?

— W nic. Nie kłamię.

— Daj mi to. — Severus wyrwał sprawdzian z eliksirów z dłoni Pottera i przyjrzał mu się. Przeczytał go dokładnie. — Oszukiwałeś.

— Nie. Pytaj o co chcesz.

Nie, dziękuję. Nie miał zamairu pozwolić Potterowi się tym chełpić. Horacy był dla chłopaka zbyt miękki i fałszywie pozwalał mu wierzyć, że naprawdę stawał się dobry w Eliksirach.

Nie był. A Horacy był głupim człowiekiem, co było wiadome od czasów, gdy Severus był uczniem. To on nauczył Severusa podstaw, ale nie posiadał rozleglejszej wiedzy.

Severus wiedział, co wkrada się w dusze tych, którzy potajemnie podziwiali Czarną Magię, jednocześnie publicznie udając, że jest inaczej. Skomplikowana przeszłość chłopca fascynowała Horacego. Chciał ją rozwiązać. Poznać ją. I nagle Potter był dobry w Eliksirach. Niewidzialny środkowy palec, który wznosił się między oczami Severusa, był tak namacalny, że ręce mężczyzny drgały w pokusie, by go złapać i złamać.

— Mrużysz oczy — powiedział Potter, szeroko się uśmiechając.

— Czytam — odparł krótko Severus.

Podczas gdy Severusowi nie udawało się nauczyć Pottera najprostszych rzeczy, chłopak odnosił spore sukcesy we wszystkim, czego uczyli go inni. A spodziewał się, że nowa... motywacja Pottera sprawi, że będzie bardziej skupiony na jego lekcjach.

Stop.

— Nie ściągałem. Nie wierzysz mi?

— Nawet jeśli wierzę, to teraz jest to nieistotne. Twoje postępy w Eliksirach już mnie nie dotyczą. Oblałeś moje egzaminy i to powinno cię martwić. Jeśli zamierzasz zdać Obronę przed Czarną Magią w przyszłym roku, radzę ci bardziej się przyłożyć do nauki. A może powinienem powiedzieć: po prostu zacznij się uczyć?

Fakt, że oblał dość nieistotny egzamin z Obrony, nie powinien przekształcić Pottera w wielkookiego szczeniaczka. Choć z drugiej strony, to była wina Severusa, że chłopak zapukał do jego drzwi w niedzielny wieczór, by pokazać mu test.

Najwidoczniej słowa tylko gdy naprawdę musisz i nie masz innego wyboru zostały przez niego źle zrozumiane. Mimo to Potter miał w zwyczaju przepraszać za każdym razem przed wejściem, jakby chciał zedrzeć z siebie winę, że postanowił bezczelnie spędzać czas z Severusem, co w najmniejszym stopniu nie przynosiło mężczyźnie korzyści.

Przynajmniej sen Pottera się poprawił. Przynajmniej tak twierdził.

— Oceniałeś te testy?

— Niestety.

— Jak mi poszło?

— Jak ci poszło, Potter? Dałeś mi pustą kartkę!

— Nie dałem! Napisałem trzy akapity na pytanie piąte.

Tak, chociaż sama odpowiedź zawierała się w dziesięciu słowach.

— Napisałeś trzy akapity na temat, który w ogóle nie miał nic wspólnego z pytaniem.

Kącik ust Pottera drgnął.

— Bardziej podobał mi się ten temat.

— W takim razie twoja ocena też ci się spodoba.

To Potter teraz rządził szkołą, prawda? Severus powinien mieć to w krwi, by klęknąć przed nim i całować jego szaty. Chwała panu!

Może powinien zorganizować dla Pottera przyjęcie. Zebrać personel, portrety, Filcha i ogłosić, kto tu teraz rządzi. Zanotował w myślach, że odwiedzi Hogsmeade w poszukiwaniu kolorowych czapeczek jutro rano.

Potter wyjął książkę z torby. Severus patrzył na niego przez chwilę, kompletnie oszołomiony śmiałością chłopaka, który przyniósł książki na, jak ją nazwał, krótką wizytę. Odepchnął od siebie straszną świadomość, że chłopak po prostu wymyślił pretekst, by znów go zobaczyć. Odkaszlnął, po czym machnął różdżką, rozpalając przygasający ogień.

Książka z Obrony Pottera została brutalnie rzucona na kolana Severusa, a ten skrzywił się, gdy trafiła w nieodpowiednie miejsce.

— Powiedz mi, czego nie rozumiem. Powiedz, na której stronie jest odpowiedź na to pytanie, albo przynajmniej jakiej odpowiedzi się spodziewałeś. Musisz przestać czekać, aż odgadnę, co chcesz, żebym zrobił, gdy tego nie rozumiem. To tak nie działa. Mógłbym próbować latami, ale przy twoim podejściu wciąż bym się gubił i był dziesięć kroków za tobą. Nie zapomniałem, że odpuściłeś nasze zajęcia z oklumencji, kiedy zaczynałem się poprawiać.

Gdyby ich nie odpuścił, musiałby o nie walczyć —a walka nie była czymś, co podejmował, chyba że mu na tym zależało. Dokładanie starań, by ponownie zostać obarczonym nieznośnym towarzystwem Pottera, byłoby podejrzane, a co najważniejsze, absolutnie niechciane.

Jego niechęć do Pottera nie zniknęła tak po prostu – nie z powodu pewnych poufnych rozmów, które można by opisać jedynie jako koszmar, nie dlatego, że Severus zobowiązał się ślepo podążać za planami Dumbledore'a i nie dlatego, że Potter tego chciał.

Severus go nie lubił. Gardził nim.

Wstał.

— Wstań.

Potter posłusznie wstał, chociaż zmarszczył brwi.

— Co, tu? Teraz?

— Tu. Teraz. Słyszałem, że się poprawiłeś.

Potter wyciągnął różdżkę i uśmiechnął się, a wszystko, co Severus mógł zrobić, to uśmiechnąć się ironicznie, podnosząc własną różdżkę.

— Legilimens.

Chapter 33: Być Głupcem: Życzliwość

Chapter Text


prolog

— Powinieneś się tu wprowadzić. Nie obciążaj tych swoich swoich biednych mięśni, żeby się męczyły, wchodząc i schodząc po schodach za każdym razem, gdy masz ochotę na randkę ze mną. Och, niech zgadnę, pewnie właśnie tak zrobisz.

Potter przewrócił oczami i przeszedł pod ręką Severusa, wchodząc do pokoju.

Przewrócił oczami.

Zamiast czuć wstyd.

Severus zamknął drzwi.

— Jeśli jakoś umknęło to twojej uwadze, posiadam prawo do odrobiny prywatności w moich prywatnych komnatach. Nie żeby to miało cię powstrzymać przed dokuczaniem mi czy byciem upierdliwym — dodał z irytacją — ale przynajmniej powinieneś poczuć się w obowiązku zniknięcia co jakiś czas.

— Mogłeś po prostu udawać, że cię tu nie ma i pozwolić mi pukać, aż bym się znudził — zaproponował Potter, siadając na kanapie i wyjmując podręcznik. Czyli: Wisi mi, czy mnie tu chcesz czy nie! Jestem tutaj, radź sobie z tym, przynieś napoje, spadaj.

— Następnym razem może właśnie tak zrobię. — Dlaczego "może"? Po prostu zrobisz.

Nawet kiedy próbował Potterowi przypomnieć, że jego jakże hojna propozycja odwiedzania go, gdy będzie miał ciężką, bezsenną noc, nie była zaproszeniem fo nocnych wizyt, Severus nie potrafił dłużej wkładać w swoje słowa odpowiedniej dawki jadu, by przyniosły oczekiwany rezultat. Sam był sobie winny. A teraz czuł nową falę nienawiści do siebie.

To chłopak nalegał, by spędzać z nim czas, powtarzał sobie. To jednak nie był czas na wymówki, a ta konkretna z całą pewnością nie uzasadniała przywolenia Severusa na kontynuowanie tego w ten sposób. To on był tutaj dorosłym. Profesjonalistą. Tym, który miał władzę.

Tym, który stał w miejscu i gapił się jak idiota.

— Profesorze?

Mrugając, by odgonić koszmar rzeczywistości, usiadł. I natychmiast przypomniał sobie coś niespodziewanie denerwującego.

— Co się stało na dzisiejszej lekcji u Minerwy?

Potter wzruszył ramionami i przewrócił stronę.

— Nie chcę o tym mówić. — Następnie dodał: — Boże, wszyscy wiedzą?

— Powiedziała mi to w zaufaniu. Chciałbyś to wyjaśnić?

Wyjaśnić. Severusowi przyszło na myśl, że Potter przyszedł tutaj, by uciec przed tym, a teraz wyglądał na bliskiego załamania.

— Znowu? Byłem w gabinecie Dumbledore'a zaledwie kilka godzin temu. Proszę pana. — Potter zagryzł wargę, a spojrzenie miał przybite. — Gdybyś chciał posłuchać moich przeprosin, powinieneś był przyjść i popatrzeć, jak próbowała to zrobić połowa uczniów. Czekali tuż za drzwiami.

Wiedział o tym. Jego Ślizgoni nie szczędzili szczegółów i w ciągu kilku godzin cała szkoła brzęczała od plotek i banalnych opisów incydentu. Obecnie krążyła plotka, że Potter miał poważne uzależnienie od wdychania muchy siatkoskrzydłej.

— Wiem, ale nie słyszałem twojej wersji.

Potter zamknął książkę.

— Dlaczego miałbyś się tym przejmować? Jesteś tylko ciekaw, jaką głupotę zrobiłem tym razem, albo jak bardzo się pomyliłem. Nie mogę tego cofnąć ani nic, więc nie ma sensu się nad tym spuszczać.

— Uważaj na język.

— Jasne — prychnął. Po kolejnym ostrym wdechu, zmęczony przytaknął. — Język.

— Rozumiem, że nie przejmujesz się faktem, że przyłapano cię na spaniu na lekcji? Odniosłem wrażenie, że planujesz zostać aurorem. — chyba że… jeśli.. zabijesz wcześniej Voldemorta, to na dobrą sprawę, będziesz bezrobotny. — Twierdziłeś też, że od Bożego Narodzenia lepiej sypiasz. Dla twojego własnego dobra mam głęboką nadzieję, że mnie nie oszukałeś.

Prawdziwe pytanie brzmiało: Czy marnuję na ciebie czas?

— NIE. Oczywiście, że nie, nie zrobiłbym tego. Tak myślę.

Myślał. Fantastycznie.

— Jest mi tak głupio. Nie wiem, jak mam spojrzeć jej w oczy. — Odkładając książkę, Potter zrobił minę, nim zachcichotał. — Kilka ostatnich nocy było koszmarnych i tyle. Wiesz jak jest, drugi semestr, wszyscy wrócili, wydaje mi się, że byłem zestresowany. Skoro nie spałem nocą, musiałem odespać w ciągu dnia, prawda? Co prawda nie planowałem zasypiać. Moje oczy po prostu.. się zamknęły. Ale powiedziałem Dumbledore'owi. McGonagall powiedziała, że musiała szturchać mnie różdżką, żeby mnie obudzić.

Tylko dlaczego syn Jamesa Pottera mówił mu to wszystko?

Ach. Sam zapytał.

Błąd, którego nie zamierzał więcej popełniać.

— Musi myśleć, że jej nie szanuję. A szanuję. Była pierwszą osobą, do której nabrałem tutaj szacunku. Zjebałem to. Nawaliłem. Wybacz, język.

Severus czuł, jak jego powaga i panika wykrzywiają jego rysy i przez chwilę ogarnęła go sympatia, na którą nie było miejsca w jego sercu, a która powinna zostać natychmiast zdławiona.

Do diabła z tym.

— Nie ma żadnego wytłumaczenia i dobrze o tym wiesz.

Potter skinął.

Severus kontynuował.

— Dyrektor martwi się, ale nie może zająć się twoim… stanem w tej chwili. Może wydawać ci się, że cierpisz, ale tak nie jest, jeszcze nie. Życie jest okrutne. Jesteśmy jedynie tym, w co wierzymy, nie tym, w co wierzą inni. Chcesz być słaby?

Potter przewrócił oczami.

— Mówiłem ci, że widziałem Dumbledore’a.

— Chcesz być słaby?

— Nie.

— Hm… A jesteś.

— Ja…

— Jeśli będziesz nadal wmawiał sobie, że są rzeczy, których nie możesz zrobić, z pewnością okażesz się do nich niezdolny. Przeciwnie, jeśli wierzysz, że możesz je osiągnąć, nabędziesz umiejętności do ich wykonania, nawet jeśli na początku ich nie miałeś. Dla kogo zostajesz w tyle, Potter? Dla kogo? Dla Weasleya? Dla Blacka?

— Nie. — Potter zamknął oczy, ale widząc jego delikatnie drżące palce, Severus znalazł odwagę, by kontynuować. Złamie go. Jeśli nikt inny nie odważył się tego zrobić, musiał to zrobić on.

— Naprawdę myślisz, że Black by cię przyjął do siebie? Masz urojenia. Myślisz, że bawilibyście się w szczęśliwą rodzinę, tylko wy dwaj? Nigdy nie chciał dzieci, Potter. Nigdy cię nie lubił. Widział w tobie tylko twojego ojca i miał nadzieję, że będziesz taki jak on, żeby mógł na nowo przeżyć wszystko, co stracił, gdy twój ojciec zmarł, a Black został wysłany do Azkabanu. Albo uczyniłby z ciebie łajdaka, albo byłby gorąco rozczarowany synem swojego najlepszego przyjaciela. — Potter potrząsnął głową, ale nic nie powiedział. Jego oczy błyszczały. — To prawda i wiesz o tym. Tak samo jak wiesz, że mimo że wszyscy mówili ci, że śmierć Diggory'ego to nie była twoja wina, to nie prawda. — Potter przesunął się na siedzeniu. Severus był szybki. — Dlaczego podzieliłeś się nagrodą? Mogłeś wziąć coś dla siebie, ale twoja dobroć ci na to nie pozwoliła. Znam tę historię, wiesz. Wszyscy ją znają. Mogłeś być szybszy, ale nie byłeś. Mogłeś go uratować. Dlaczego tego nie zrobiłeś? Byłeś zbyt zaskoczony? Zbyt przestraszony? Zbyt słaby?

— Zamknij się — wyszeptał Potter, a jego głos ledwie słyszalny. — Nic nie mogłem zrobić. Nic. Wiedziałbyś... to. Gdybyś tam był. Absolutnie nic bym nie mógł zrobić.

Dokładnie o to mi chodziło. Kącik ust Severusa drgnął. Potter pocierał twarz, odwracając wzrok.

Mając tego dość, Severus sięgnął po wino i nalał sobie kieliszek.

Potter wziął łyk prosto z butelki, a potem podał ją Severusowi.

— Wiesz, jesteś naprawdę smutnym draniem.

— Zdrowie.

Chapter 34: Być głupcem: Czujność

Notes:

To nie tak, że ja mam wiele rozdziałów wprzód przetłumaczone, ba, nawet poprawione, ale mój móżg nie puści ich bez kolejnego sprawdzenia i tak też rozdział 34 przeglądałam na jakieś 5..? rat.

Wybaczcie tę zwłokę i dziękuję za komentarze!

Chapter Text


prolog

— Potrzebuję przerwy.

— Dopiero co mnie błagałeś, bym nie przerywał, już zmieniłeś zdanie?

Potter skinął szybko, nie podnosząc się z kolan. Kropla potu spłynęła znad jego górnej wargi, po czym podniósł się powoli na drżących nogach i rzucił się na kanapę.

— Było lepiej. Było, prawda?

Rzeczywiście, osłaniał swój umysł przez całe pięć sekund. Poprawa była tak fascynująca, że Severus uginał się pod jej ciężarem. Ponowne podjęcie lekcji miało zaalarmować świadomość Pottera i przygotować go na nieprzewidywalne ataki i wizje. Nie można było jednak zaprzeczyć, że po każdej próbie był coraz słabszy, za każdym razem lądując na podłodze śmiesznie rozwalonym niczym umierająca akromantula.

— To nie wystarczy.

Potter wymamrotał pod nosem coś, czego Severus nie usłyszał, cóż, prawdopodobnie i tak nie było to nic lepszego niż odwal się.

— Język.

— Kurwa. Cipa. Gówno.

— Zachowujesz się dziecinnie.

— Przerwa.

Nie wiedział, dlaczego, do diabła, zgodził się uczyć Pottera. Wystarczyło, że Dumbledore raz go do tego zmusił; kontynuowanie z własnej woli i to za jego plecami było jednak nie tylko lekkomyślne, ale i skandaliczne. Prędzej czy później zostaną złapani, nie było innego wyjścia. Wymówką Pottera było jego zamiłowanie do łamania zasad i nocnych eskapad.

Jeśli chodziło o Severusa, nie miał żadnych argumentów na uzasadnienie swojej roli w tym całym przedsięwzięciu. Mało tego, jego pomoc zostałaby odebrana jako próba zainteresowania chłopaka czarną magią. Albo jako próba złamania jego umysłu. Albo chęć pieprzenia go.

— Pięć minut.

— Potrzebuję przynajmniej dziesięciu. Cii, skupiam się.

— Fantastycznie. Może mam wyjść? Być może następnym razem powinienem poprosić o pozwolenie, kiedy zechcę przebywać we własnym salonie? — Chociaż było to denerwujące, Potter i tak spędzał tu połowę nocy. Severus powinien wymagać czynszu. Albo przynajmniej posłuszeństwa przez kolejny rok. Jeśli oczywiście Potter dożyje końca roku.

Pozytywna strona tej niepewnej sytuacji była taka, że przynajmniej męczył Pottera tak bezlitośnie, że chłopak nie miał innego wyjścia, jak tylko od razu zasnąć.

— Ciii — powtórzył Potter, zamykając oczy. Jego koszula była mokra; przylegała do klatki piersiowej i pach. Jak taki chudy chłopak mógł pocić się jak wieloryb, wykraczało poza zrozumienie Severusa. Nie miał grama tłuszczu do spalenia. Prawdopodobnie tracił mięśnie.

Mimo zmęczenia, Potter westchnął i złapał się za głowę, ściskając ją. Bóle głowy były częstym skutkiem ubocznym Legilimencji. Dezorientacja była kolejnym, jak również zawroty głowy i mówienie bez sensu.

Ostatni deficyt towarzyszył Potterowi od urodzenia, więc Severus nie mógł się za to obwiniać.

— Jestem gotów.

A ja nie. Znowu mam grzebać w tym pokrzywionym umyśle? Po co?

W myślach przeglądał listę koszmarów, które miał zamiar zobaczyć i drżał z przerażenia. Za każdym razem podnosił różdżkę, wiedząc, że będzie oglądać śmierć niewinnych. Przyglądać się nocnej rozpaczy i udawaniu za dnia, dezaprobacie i pochwałom w oczach ludzi, którzy go nie obchodzili. Krzywił się na myśl, że obchodzili Pottera. Znowu zobaczy siebie oczami Pottera i cofnie przerażony, albo, jak by to ujął Potter, przerażony do szaleństwa.

Nie chciał tego widzieć

Nie chciał.

A manipulowanie psychiką Pottera przestało go bawić wieki temu.

— Legilimens!

Potter stawiał opór. Walka była odczuwalna, intensywna i ocierająca się o jego magię, gdy Severus delikatnie, a potem brutalnie wniknął w poplątany umysł Pottera. Były obrazy, których nie mógł do końca zrozumieć; pokoje, drzewa, usta mówiące, śmiejące się, żujące. Severus też tam był, ale stwierdził, że mu to nie przeszkadza, bo to nie miało znaczenia, a Potter znowu upadł na kolana, trzymając się za brzuch, jakby wnętrzności miały wypaść na podłogę, gdyby go puścił.
— To wszystko na dzisiaj. Wstań.

Z gardła Pottera wydobył się bulgoczący dźwięk, a on podniósł rękę do ust w samą porę, aby zatrzymać niespodziewany strumień krwi, który trysnął z jego ust. Patrząc na własną krew z szeroko otwartymi oczami, Potter przechylił głowę do tyłu, szukając pomocy. Jeśli chodziło o Severusa, wszystko, co mógł zrobić, to bezradnie patrzeć w dół ze strachem i pozwolić, aby paraliżujący terror zaatakował jego płuca. Zamknął usta w momencie, gdy Potter otworzył swoje, aby wypuścić więcej krwi.

— Ja... profesorze.

Severus szybko klęknął, nie wiedząc, co robić. Co się stało? Poppy. Nie Poppy. Dumbledore. Cholera, nie Dumbledore, jestem martwy, jestem zwolniony, jestem martwy…

— Potter! Mów! Wstań!

Potter chwycił go za ramię, zakrywając usta drugą ręką. Silnie zakaszlał, wylewając więcej krwi, a jego czoło opadło na klatkę piersiową Severusa.

— Potter!

— Kurwa!

— Potter!

Severus nie potrafił wykrzesać z siebie żadnej genialnej myśli. Desperacka chęć udzielenia pomocy nie miała żadnego wpływu na jego daremne klęczenie i patrzenie, jak Potter wymiotuje krwią.

— Możesz mówić? Potter! Wstawaj!

— Ja…. — Zadławię się na śmierć? Zemdleję? Umieram? — jestem cały.

Bohater ocalał. To tylko mały wypadek, nie ma się czym martwić. Tętnica, tak. Rozerwany na pół z powodu wyczerpania podczas nauki nielegalnej czarnej magii? Tak, profesor Snape był ze mną przez cały czas.

Powinien zacząć pisać swoje ostatnie przeprosiny. Podejrzewał, że Ups nie uchodzi za satysfakcjonującą odpowiedź na bezmyślne zniszczenie ostatniej nadziei Czarodziejskiego Świata.

— Pomóż.

Próbując uspokoić swoje szybko bijące serce, Severus pomógł mu usiąść na kanapie i przyniósł serwetkę. Potter przyjął ją i otarł twarz.

— Ugryzłem się w język — powiedział z wyrazem wstydu na twarzy.

Ugryzł się w język.

Severus był całkiem rozbawiony swoim szczęściem.

Być może pod presją przyznałby, że nawet go to pochłaniało. Najwyraźniej jednak wciąż miał wiele grzechów, za które musiał odpokutować. Czuł, że został przeklęty, a jeśli dobrze poszuka, znajdzie przynajmniej jedną swoją laleczkę voodoo przybitą gdzieś do pentagramu razem z lalką Pottera starannie do niego przypiętą. To miało sens.

— To staje się dla ciebie niebezpieczne. Już…

— Nie.

— Dyrektor powinien…

— Nie, tym razem nie zrezygnujemy. Chcę tego.

— Rozumiesz, że odpowiadam za to, co się tutaj z tobą dzieje?

Cisza. Głęboki oddech. Kolejna serwetka. Potter nie widział jeszcze swojej koszuli, prawda? To byłby fenomenalny zwrot akcji, gdyby został przyłapany, wracając tak do Wieży Gryffindoru. Uczeń wychodzący z faszystowskich komnat zalany krwią. To stawało się coraz lepsze.

— Wiem, przepraszam. Nie, w sumie, nie. — Potter wziął głęboki wdech. — Nie odwrócisz kota ogonem, żeby sprawić, że to będzie moja wina. Poprosiłem cię. Zgodziłeś się. I zaakceptowałeś to, wiedząc, jaki jestem w tym kiepski. Gdybyś mnie tu nie chciał, nie byłoby mnie. Nie pozwoliłbyś mi.

Po kilku chwilach ciszy, Potter zinterpretował ją jako niemą zgodę.

Cisza się wydłużyła, a potem Potter przechylił głowę, patrząc na niego z ciekawością.

— Chcesz mnie tu. — Jego usta były tak czerwone jak nigdy dotąd i przypominały Severusowi rozgniecione wiśnie. Krew sprawiała, że wydawały się spuchnięte; wilgoć rozjaśniła prawy róg. — Czyż nie?

I nagle Severus musiał unikać chłopaka, tak jak unika się długich spojrzeń na słońce.

— Zabierz swoje rzeczy i wynoś się, koniec z marnowaniem na ciebie czasu. Koniec zajęć.

Poszedł do swojej sypialni i zatrzasnął drzwi. Dopiero gdy usłyszał, jak chłopak wychodzi, wypuścił z siebie długi oddech.

**

— Mam pomysł — powiedział Potter, mijając Severusa i siadając na dywanie przed kominkiem.

— Miałem wrażenie, że pozostało jeszcze coś z twojej zdolności zapamiętywania tego, co się do ciebie mówi, ale widocznie się myliłem. Pozwól, że powtórzę to jeszcze raz. Następnym razem, gdy zapukasz do moich drzwi bez zaproszenia, zażądam usunięcia cię ze szkoły.

Potter skinął głową nieobecnym gestem i wyjął notes.

— Tak więc, myślałem. Usiądź, profesorze. Pomyślałem, że nie mogę się skoncentrować, bo kiedy pan rzuca na mnie zaklęcie, myślę tylko o tym, żeby się skoncentrować, a potem myślę o wszystkich rzeczach, o których nie powinienem myśleć, próbując przypomnieć sobie, żeby o nich nie myśleć. Czy to ma sens? Profesorze, proszę usiąść.

Niczym głupiec, jakim był Severus, klęknął na dywanie i spojrzał na notes w ręce Pottera. Zdołał rzucić tylko krótkim spojrzeniem, zanim Potter go zamknął.

— Więc zdałem sobie sprawę, że muszę myśleć o czymś, zamiast nie myśleć o niczym. Mówisz mi, żeby się skupić i oczyścić umysł, ale nie jestem Gandhim i nie mogę myśleć o niczym, więc muszę myśleć o czymś, a nawet ty, kiedy oczyszczasz swój umysł, tak naprawdę myślisz o tym, co chcesz, żeby inni widzieli, że myślisz, więc udajesz, że myślisz o czymś, więc myślisz o czymś.

Severus zdawał sobie sprawę, że kiwa głową, mentalnie kasując połowę zdań Pottera, żeby dotrzeć do sedna.

— Musisz skupić się na czymś — powiedział oszołomiony.

— Tak! — Potter uśmiechnął się szeroko. — To jest to. To od Hermiony. Numerologia. Nudne. Pełne liczb i innych pierdół. Więc próbowałem zapamiętać stronę losowych liczb i chcę spróbować przypomnieć sobie je w odpowiedniej kolejności, kiedy rzucisz na mnie zaklęcie i zobaczymy, co się stanie.

Był rozdarty między postanowieniem, by wyrzucić Pottera, a chęcią uderzenia się w głowę, że nie wpadł na to wcześniej. Severus nie mówił nic przez długi czas. Pełna napięcia cisza sprawiła, że Potter nieco się napiął, choć wciąż patrzył na niego pełnym oczekiwania wzrokiem. Udając, że nie zauważa części swojej świadomości krzyczącej, że to wszystko jest jednym wielkim błędem, Severus wyciągnął różdżkę i z trudem wstał.

— Dobrze.

Triumfalny wyraz twarzy Pottera, mówiący Wiedziałem, że się zgodzisz, nie dodawał pewności siebie Severusowi, ale odsunął od siebie wstyd za najszybszą kapitulację w historii i pozwolił Potterowi zrobić to po swojemu.

Severus rzucił zaklęcie. Im więcej o tym myślał, tym bardziej nie rozumiał, dlaczego nie chciał tego spróbować. Wyraz twarzy chłopaka był po prostu absurdalny, gdy skupiał wzrok na końcówce różdżki Severusa, a potem zacisnął oczy, kiedy zaczęło się wnikanie. A raczej inwazja.

Severus poczuł się rozbawiony na tę myśl, jednak odepchnął ją od siebie i skupił się na zadaniu.

Trzy. Jeden. Cztery. Działało. Działało, bo to był tani trik, oparty na idiotyzmie.

Nie mógł stwierdzić, który z nich był głupszy.

Jeden. Pięć. Dziewięć.

Jednak Potter.

Opuścił różdżkę, a pokój wokół niego znowu przybrał normalny wygląd.

— Jesteś absolutnym nieukiem, analfabetą, ignorantem! Losowe liczby? To Pi, stała Archimedesa.

Mógł równie dobrze powiedzieć mu to po japońsku, bo Potter podskoczył i uśmiechnął się, namawiając Severusa, by spróbował jeszcze raz.

— No dalej! Dlaczego pan przestał? Udało mi się, prawda? Chcę spróbować jeszcze raz.

Spróbowali jeszcze raz. I Severusowi przyszło do głowy, że działa to lepiej niż jego własne subtelne techniki, które przez większość dorosłego życia testował i które wybierał ze względu na ich skuteczność. Potter mylił się co do jednego; byłoby samobójstwem pozwolić Czarnemu Panu długo wnikać w jego umysł, by przeczytał całą sekwencję matematyczną. Nawet Severus by tak nie zaryzykował.

A jednak Potterowi się to udawało.

Czy Potterowie zawsze byli o krok przed nim? Tylko że teraz Potter był też o trzy kroki bliżej.

— Kto to jest Archimedes? — Wielki bohater! Najwspanialsze młode kobiety Anglii marzyły o Chłopcu, Który Przeżył, a Potter stał o jeden oddech od Śmierciożercy, próbując zyskać czas na bezmyślnej pogawędce. Severus spojrzał na niego z pogardą i wewnętrznie przegonił to niepokojące uczucie.

Udając, że nie zauważył prób Pottera, patrzył na niego jeszcze chwilę, a następnie podszedł do swojej szafki.

— Matematyk. Może wznieśmy toast?

— Za mój sukces?

— Za twoje nietypowe niepowodzenie. Znowu znalazłeś nowy sposób, by mnie rozbawić.

Chociaż stare metody działały lepiej.

Cholera.

**

Potter wziął kieliszek z ręki Severusa i powąchał go, marszcząc przy tym brwi. Walcząc z nagłym impulsem, by go wyśmiać, mówiąc, że to skrzacie wino, a nie siki, Severus postanowił podrażnić go później.

Usiedli na kanapie, a Potter ponownie otworzył notes, krzywiąc się, gdy coś znalazł.

— Och, masz rację. — Oczywiście, że miał. O co jednak chodziło tym razem? — Więc, co robi ta liczba?

— Wiele rzeczy, których prawdopodobnie nie docenisz.

Potter wystawił język, a zaskoczony Severus, wybuchnął śmiechem. Trochę wina wylądowało na jego udzie, starał się nie myśleć o konsekwencjach tego nowego osiągnięcia, które Potter jakoś opanował. Jaki pretekst znajdzie, by znowu wrócić do lochów?

Na pewno coś wymyśli, a, Severus nie mógł zrozumieć, dlaczego pozwolił, by do tego doszło, zwłaszcza że od samego początku wiedział, że to wszystko jest tylko farsą.

Z drugiej strony, nie zrobił nic złego.

Pomógł uczniowi.

Gdy tylko to postanowił, jego myśli powróciły do wszystkich złośliwych uwag, jakie powinien rzucić w Pottera, aby zrekompensować ten chwilowy brak charakteru. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, odsunął od siebie frustrację, pozwalając na moment, by pochłonął go dźwięk ognia trzaskającego w kominku.

Jeden.

Dwa.

— Nie zdajesz sobie nawet z tego sprawy, co?

Nie minęły nawet trzy sekundy wyimaginowanej samotności? Dlaczego?

— Z czego?

— Masz taki mięsień po boku szyi, który pulsuje, kiedy jesteś zestresowany. Myślę, że to jakiś guzek czy coś, nie wygląda zbyt normalnie.

Severus spojrzał na niego zdumiony; nikt wcześniej nie komentował jego szyi.

— Jest tam od lat, nauczyłem się go ignorować.

Potter wziął kolejny łyk, zdawał się przyzwyczajać do smaku. Co ja narobiłem? I nagle chłopak stał się nieśmiały, jakby przygotowywał się na coś. Gdy mówił, jego głos był pełen nerwowości.

— Nie jestem pewien, ale jeśli to jakiś guzek, można coś z tym zrobić, wiesz. Prawdopodobnie zbyt często pochylasz głowę, czytając. Ja też to robię.

Przyszło mu do głowy, że chłopak potrzebuje natychmiastowej lekcji ukrywania swoich intencji. Czy w ten sposób zamierzał stawić się w szeregu kandydatów na aurora przed Ministerstwem? Ze wszystkimi emocjami malującymi się mu na twarzy? Nie przeżyłby nawet tygodnia w służbie, a potem pierwszy lepszy napotkany na ulicy narkoman, by go zabił. W tej chwili Potter mógł równie dobrze skoczyć i krzyknąć: Masz guzek! Zgłaszam się, by się nim zająć!

— Czemu się śmiejesz?

— Nie twój interes, Potter.

Potter przez chwilę zagryzał dolną wargę.

— Ehm. Mogę czegoś spróbować, proszę pana?

No i się zaczęło.

— Nie

— To zajmie tylko chwilę.

— Jeśli chociażby drgniesz, przysięgam, że cię przeklnę.

— Nie zrobisz tego.

Uśmiechając się jak idiota, którym był, Potter zbliżył się, a Severus zbyt zaskoczony, żeby zaprotestować, poczuł, jak dwie mocne dłonie chwytają go za ramiona i obracają, by siedział plecami do Pottera. Otrząsnął się z przerażenia, próbował wstać, ale Potter powtórzył chwila, na co Severus westchnął z irytacją i czekał, aż ta przeklęta chwila minie.

Sto punktów od Slytherinu.

Pięćdziesiąt za znalezienie się w dwuznacznej sytuacji z uczniem.

Kolejne pięćdziesiąt za syczenie.

— Ha, już wiem.

— Pospiesz się.

Palce Pottera były ciepłe i kojące, gdy kręciły kółka na jego ciele, a Severus nie przypominał sobie, by kiedykolwiek doświadczył czegoś podobnego. Był tylko mgliście świadomy déjà vu, kiedy Potter kontynuował, ale nie zwracał na to uwagi, ponieważ dłonie chłopaka mocno wciskały się w jego ramiona i delikatnie ściskały, przywracając krążenie w nerwach, które były nieaktywne przez lata.

Błogość — pomyślał Severus, dodając go do umysłowej listy stanów, w jakie mógł go wprowadzić Potter. Natychmiast zaskoczyła go prostota, z jaką jego ciało zareagowało na dotyk. Dyskomfort, jakiego się spodziewał się doświadczyć od tych dłoni, od razu został zapomniany, ponieważ nacisk był mocny i zdyscyplinowany, a palce Pottera wbijały się od jego łopatek aż do skóry za uszami, powodując delikatne dreszcze na jego ramionach.

Usłyszał czyjeś stęknięcie i zdał sobie sprawę, że to on sam wydał ten zdradziecki dźwięk. Z pewnością Potter znalazł swoje powołanie. Dwa kciuki nacisnęły na jego kark, kiedy Potter rozdzielił jego włosy, żeby mieć lepszy dostęp.

— Więc, co myślisz? — zapytał Potter cicho. Jego palce przesuwały się tak delikatnie po jego skórze, że Severus musiał powstrzymać kolejny upokarzający dreszcz, który na pewno nie miał nic wspólnego z samym Potterem.

Ponieważ nienawidził Pottera.

Bardzo.

— Myślę? — Gdyby Severus miał wybrać swój najsłabszy moment, z pewnością wybrałby ten, w którym jego głos stał się szeptem, ponieważ najohydniejsze palce na świecie, należące do najbardziej obrzydliwej osoby na świecie, doprowadziły go do stanu ekstazy.

To jest złe. Co ja robię?

— Nie sądzisz, że moje próby uwodzenia, stają się coraz lepsze? — zapytał Potter, będąc bliżej niż by Severus chciał.

— Zdecydowanie nie. Musisz się jeszcze wiele nauczyć.

Potter odpowiedział śmiechem i, udając, że wszystko to jest zupełnie normalne, skierował rozmowę gdzie indziej.

— Oh. Nie jestem już tylko dobry w Eliksirach. Jestem teraz najlepszy w Klubie Ślimaka. Słyszałeś?

— Coś słyszałem.

— Jesteś zazdrosny?

Bojąc się, że zacznie jęczeć, szybko zmusił język do odpowiedzi. Tylko że wyszło to jak mruczenie.

— Bardzo. Mam ci odebrać punkty teraz, czy dopiero na lekcji?

— Musisz dać mi za to tysiąc punktów. Jako że jeszcze mnie nie zabiłeś, muszę być w tym naprawdę dobry.

Tak, korzystaj chłopcze. Najwyraźniej zapominasz, że dostaniesz zakaz zbliżania się zarówno do mnie jak i moich komnat.

Dopiero po tym, jak skończysz.

Chyba że zamierzasz zrobić to ponownie.

Z pewnością tego nie pomyślał.

— Chciałbyś, Potter. Macie w ogóle jakieś punkty, które mógłbym wam odebrać? Powiedziano mi, że Longbottom ostatnio przyłożył się do ich kasacji.

— Żartujesz? Mamy siedemdziesiąt punktów przewagi. Zamierzamy wygrać. — Potter przesunął kciukami w dół jego szyi.

Severus zamruczał w odpowiedzi.

— Zobaczysz. Drugie miejsce zajmie Ravenclaw. Nie jesteście za Hufflepuffem, prawda? Wczoraj nie byliście.

— Hmm.

— Jesteście?

Nozdrza Severusa rozszerzyły się i zamknął oczy.

— Nie mam pojęcia.

— Cóż, jeśli jednak jesteście, to pewnie na to zasłużyliście. To po prostu obrzydliwe, że wy, Ślizgoni, jesteście traktowani ulgowo tylko dlatego, że wszyscy boją się traktować was jak resztę. Rzucasz klątwę na Ślizgona i masz kłopoty. Ślizgon rzuca na ciebie klątwę i to twoja wina, że go sprowokowałaś. To nie ma sensu. Tak jest, co nie? W końcu jesteś Ślizgonem, ale nie czystej krwi, więc…

— Czy ty się kiedykolwiek zamykasz, Potter?

— Co? Och.

— Hm.

Z chwilą, kiedy napięcie opuściło jego ciało, musiał zmusić się do przygryzienia języka, by nie palnąć głupoty. Kiedyś widziałem, jak twoja matka robiła to twojemu ojcu. Miałem ochotę obedrzeć jego kark ze skóry i powiesić go na płacie mięsa na drzewie nad jeziorem. Ostatecznie jednak uznał, że nie był to odpowiedni komentarz.

Gdyby tylko Lily mogła go teraz zobaczyć; potępiłaby go na wieki za bycie tak blisko jej czystego i ukochanego syna. On. Śmierciożerca. Kryminalista. Czy Potter w ogóle był tego świadom? Czy może Dumbledore postanowił wyjawić mu to przy jakiejś wzniosłej, radosnej okazji?

Potter czasami przypominał mu Lily. Jego oczy, oczywiście, ale czasami wybijały się pewne cechy charakteru, zachowanie, szczególnie, kiedy był smutny bądź zły. Lily również miała cięty język i tendencję do stawania w obronie innych.

Niestety pojawił się James i splugawił jej czyste geny swoimi: brudnymi i pełnymi arogancji. I oto wkroczył on, Severus Snape, którego szyję masował owoc tej tragedii.

Dobrze, że chłopak przypominał mu również Jamesa. Dzięki temu nie miał złudzeń.

Tak było bezpieczniej. Potter nie był Lily. Nikt nie był Lily. Nikt nie mógł zająć miejsca Lily, nikt tak bardzo mu o niej nie przypominał.

Ale Lily nigdy by nie próbowała zatrzymać go w swoim życiu tak, jak robił to Harry Potter.

— Wystarczy.

Ruchy zwolniły powoli, delikatnie — a potem zatrzymały się.

— Niech zgadnę, teraz powiesz coś niemiłego i wygonisz mnie?

Tak właśnie planowałem, dzięki

— Ja…

Cholera. Próbował przypomnieć sobie, że to Harry cholerny Potter, drugie pokolenie z ramienia karma wraca w ramach zemsty za samo jego istnienie. Z jakiegoś jednak powodu to nie pomagało i nie mógł zrozumieć, dlaczego w ogóle ostatnio musiał sobie o tym przypominać.

— Potter...

Nagle wszystko się pokomplikowało. Westchnął. Nie jestem zainteresowany, głupi dzieciaku, pomyślał. Nie miał jednak powodu, by mówić coś tak oczywistego, więc odpuścił.

— Profesorze? — Wyglądało na to, że Potter nie.

— Już późno. Powinieneś iść.

— Dobrze.

Żaden z nich nie wstał. Ręce Pottera zaczęły znowu się poruszać, a dotyk był tak lekki i sprawny, że Severus zamknął oczy. Palce przemykały się mu teraz przez włosy i już chciał zaprotestować, próbując przypomnieć sobie, ile dni temu je mył i czy w dotyku były równie tłuste, na jakie z całą pewnością wyglądały. Świadomość, że to Potter gładził jego włosy, potrzebowała kolejnej chwili, by do niego dotrzeć, a kiedy to się stało, jego umysł krzyknął żałośnie ZŁY POMYSŁ, MÓWIŁEM CI wprost do jego ucha.
Zanotował w pamięci, że zgadza się z tym głosem, jednocześnie zastanawiając się, czy pozwalanie nastolatkowi gładzić jego włosy było gejowskie.

Cóż. Nie byłoby gejowskie, gdyby było tylko masażem głowy.

Severus zakrztusił się własną śliną tak mocno, że jego płuca prawie eksplodowały.

— Profesorze, wszystko w porządku?

Masaż głowy, próbował wyjaśnić, ale zanim udało się mu to wykrztusić, powiedział jednak:

— Tak, już późno. Uciekaj.

Chapter 35: Być Głupcem: Podobieństwa

Chapter Text


prolog

— Uspokój się, Potter. — W odpowiedzi na to Potter triumfalnie uniósł pięść do góry. — Nie jesteś jedynym uczniem, który otrzymał Wybitny z Eliksirów.

— Tylko żebyś wiedział, panie profesorze, nie zdoła mi pan zepsuć humoru — rzekł Potter w trakcie swojego napadu, który przypominał taniec. Papier, który trzymał Severus, był pokryty niemożliwym do odczytania, chaotycznym pismem Pottera. Mimo to, wszystkie instrukcje dotyczące eliksiru euforii zostały zapisane we właściwej kolejności, a Potter nawet dodał kilka innowacyjnych metod, które Severus uznał za pomysłowe i trudne do wydedukowania.

Severus z niedowierzaniem przyglądał się chłopcu, po czym oddał mu kartkę. Potter ucałował ją dwukrotnie, zanim usiadł na kanapie. Trzymał ją w wyciągniętych rękach, przechylając głowę na boki.

— Myślisz, że warto ją oprawić? Nad moim łóżkiem jest trochę pustego miejsca. Może powieszę to? zamiast zdjęcia drużyny Quidditcha

— Straciłeś rozum, Potter — rzucił Severus.

Potter gwałtownie podniósł głowę.

— Dlaczego? Myślę, że Wybitny z eliksirów to coś, co szybko się nie powtórzy. W zeszłym roku straciłem nadzieję, zgadnij dlaczego.

Severus zmarszczył brwi, ale nie odpowiedział. Wyprostował się w fotelu, wziął łyk wina i czekał, aż Potter skończy świętować. W głębi duszy Severus wiedział, że za tym wszystkim kryje się jakaś mroczna tajemnica. Potter zawsze był beznadziejny w Eliksirach, a zainteresowanie Slughorna nim nie mogło w tak znaczący sposób podnieść jego ocen. Dobre odpowiedzi Pottera tylko spotęgowały ciekawość Severusa.

Jego wewnętrzne rozterki nie dotyczyły tego, że ktoś inny mógł nauczyć Pottera czegoś, czego on sam nie potrafił. Lata nauczania w Hogwarcie udowodniły mu, że jest zdolnym nauczycielem, pomimo narzekań uczniów. Może wszyscy go nienawidzili, ale przynajmniej się czegoś uczyli. Zwłaszcza wybitni uczniowie.

— Powiedz mi, Potter. Uczeń, który wielokrotnie okazywał się katastrofą w pewnym przedmiocie, nagle osiąga w nim spektakularne wyniki. Następnie ten sam uczeń ma czelność się tym chwalić, mimo zupełnego braku zainteresowania owym przedmiotem. Co ja, jako profesor, powinienem o tym myśleć? Zwłaszcza jeśli ten uczeń jest znany z tego, że potrafi uwodzić swoich nauczycieli?

Z zafascynowaniem obserwował, jak mina Pottera zmienia się, stając się coraz bardziej posępna.

— Nikogo nie uwodzę — odparł Potter oburzony. — Slughorn lubi rozmawiać o moich rodzicach. — Severus dostrzegł, że kontrola w głosie Pottera zaczynała słabnąć. — To, że spotykam się z nim poza lekcjami, nie oznacza, że faworyzuje mnie czy pozwala mi ściągać. Nie ściągam. Moje oceny z Obrony przed Czarną Magią pogarszają się, mimo że w poprzednich latach radziłem sobie dobrze, więc nie sądzę, żeby to była moja wina. Może to pan nie potrafi utrzymać mojego zainteresowania, albo po prostu chce pan, żebym się poddał.

Severus ledwo powstrzymywał śmiech, biorąc pod uwagę niechcianą uwagę, jaką Potter mu okazywał. Udało mu się opanować, a po chwili klepnął Pottera w dłoń, gdy ten sięgnął po butelkę.

— Stop. Nie zamierzam z ciebie robić pijaka. Ukrywasz coś i zamierzam się dowiedzieć, co to jest.

Potter zaśmiał się.

— Od Świąt to powtarzasz. Więc kiedy się w końcu dowiesz? Czy będziemy to odkładać na kolejny rok?

Mały łajdak. Dziecko. Przy wzmiance o następnym roku, Severus poczuł dreszcze. Chłopak nadal się uśmiechał, więc Severus przypuszczał, że Dumbledore nie podzielił się z nim ważną nowiną. Być może było lepiej, że Potter tego nie wiedział.

Chłopak przychodził do niego po pocieszenie, bo kto inny wiedziałby lepiej niż on, jak pozbierać kawałki złamanej duszy i skleić je z powrotem? Doświadczenie jednak pokazywało, że łatwiej naprawiało się coś, co nie przypominało mu o własnym bólu.

— Lepiej to wyrzuć. Mądrzej jest przyznać się i przeprosić, niż kontynuować tę farsę, która i tak w końcu wyjdzie na jaw. Dyrektor okazałby ci miłosierdzie.

Potter westchnął.

— Dobrze, powiem ci — rzekł poważnie. — Ale musisz zachować to w tajemnicy.

Severus nie miał zamiaru tego robić. Ale co to mogło być?

— Mów dalej.

— Wynalazłem coś na wzór legilimencji. Kiedy na teście nie znam odpowiedzi, a wiem, że ty tak, wysyłam moją świadomość, by cię odnaleźć w zamku. Następnie, przenikam do twoich myśli, przeszukuję wszystkie te niepotrzebne szczegóły dotyczące eliksirów, które tam gromadzisz i kopiuję je. Ale to tajemnica — dodał.

Severus zamrugał zaskoczony.

— Pięć punktów od Gryffindoru za absurdalne poczucie humoru. Poza tym, zapewniam, moje myśli nie krążą jedynie wokół eliksirów — stwierdził Severus.

— Jasne — odparł Potter.

— Twierdzisz, że mnie znasz — rzekł Severus z nieukrywanym powątpiewaniem. To było niemal obelżywe.

— No więc, o czym myślisz? — zapytał Potter. To pytanie wydawało się niewłaściwe.

— Myślę o tym, o czym myślą zwykli ludzie. O tym, co należy zrobić, co kupić, co zgłosić, czego nauczać. O różnych rzeczach — wyjaśnił Severus.

Potter skinął głową, a Severus spojrzał na niego podejrzliwie, zdziwiony, że chłopak nie skomentował jego odpowiedzi.

— A o czym myślisz, kiedy jesteś sam? Nikt nas nie słyszy, a ja potrafię dochować sekretu — rzucił Potter, a serce Severusa na chwilę stanęło.

Severus zdecydował się nie odpowiadać, myśląc, że milczenie wystarczy, by Potter zrozumiał, że nie powinien zagłębiać się w ten temat. Spojrzał na chłopaka, który zdawał się odbierać jego milczenie jako zachętę do kontynuacji.

— Może wyda ci się to szalone, ale… — zaczął Potter z niepewnym uśmiechem — ale kiedy myślę o… — Wziął głęboki oddech. — Wiesz co, zapomnij. Przepraszam, Profesorze, nie powinienem. Chcesz, żebym poszedł?

— O czym myślisz? — wyrwało się Severusowi. — Cholera. Obliviate. Crucio, jeśli trzeba.

— O niczym, zapomnij, byłem głupi — szybko odpowiedział Potter.

Severus nie zamierzał nalegać. Już raz zapytał, a nie powinien był. Wcale.

— Czasami odnoszę wrażenie... mam wrażenie. Wydaje mi się, że się nie mylę — mówił Potter, a Severusowi ulżyło, słysząc jego bełkotliwe wywody.

— Kiedy myślę… o tobie. Nie mogę nic na to poradzić, ale wydaje mi się, że też musisz o mnie myśleć. Czasami patrzysz na mnie… tym spojrzeniem. Ale to nie na moje oczy patrzysz — roześmiał się boleśnie Potter. — Przepraszam, nie dam rady. Już za bardzo się wygłupiłem.

Drzwi zamknęły się za chłopcem, pozwalając Severusowi nareszcie odetchnąć.

**

Pytanie: Jakie znaczenie ma zaklęcie obronne w kontakcie z nocnymi bestiami? Wymień trzy różne magiczne gatunki nocne i omów wpływ zaklęcia na każdy z nich.

Odpowiedź: Istnieje wiele bestii, które są naprawdę przerażające. Na przykład wilkołaki i wampiry, a także sowy, które też są nocne. Używamy zaklęć, by walczyć z nimi i je pokonać, ale kluczowe jest, by najpierw nauczyć się tych zaklęć na pamięć.

— Sowy też są nocne — jęknął Severus, czując, że zaraz się rozpłacze. Przejrzał pergamin, szukając imienia ucznia. George Wolpert. Zamierzał skreślić całą stronę, gdy ktoś zapukał do drzwi.

— Proszę wejść.

— Panie profesorze — usłyszał.

Znów Potter. Czy chłopak nie potrafił zostawić go w spokoju choć na chwilę?

— Tak?

— Jesteś zajęty? — Potter rzucił plecak na krzesło i oblizał wargi. Niepewność malowała się na jego twarzy.

— A jak ci się wydaje? — warknął Severus. Jego prywatność była ciągle naruszana. Kiedy to się wreszcie skończy?

— W Pokoju Życzeń jest Malfoy. Widziałem go tam dziesięć minut temu. Coś kombinuje — rzucił Potter.

Severus otworzył usta, chcąc odparować, ale zamilkł. Nie był to jego problem ani obowiązek, by nadzorować Draco.

— Zauważył cię?

— Nie.

— Dwadzieścia punktów od Gryffindoru za szpiegowanie moich uczniów, Potter. Możesz wyjść.

Niezależnie od tego, czy Potter był odporny na konsekwencje swoich działań, Snape próbował wpłynąć na niego. W końcu musiał zacząć się zachowywać. Severus wrócił do szukania czegoś w swoim biurku, czekając, aż Potter wyjdzie. Ale chłopak się nie ruszał.

— Profesorze — Merlinie, miej litość — Powiedziałem, że Malfoy jest w Pokoju Życzeń. Tracimy czas. Mam iść do Dumbledore’a?

Severus westchnął i z trzaskiem zamknął szufladę. Z lekko pochyloną głową nad biurkiem zdecydował się odpowiedzieć szczerze.

— Po raz ostatni, radzę ci trzymać się od tego z daleka. Moi uczniowie są pod moim nadzorem. Ty nie, więc przestań mnie informować i przestań za mną chodzić. Czy jasno się wyraziłem?

— Malfoy spędza tam każdą noc od początku semestru. Nie wydaje ci się to podejrzane?

— Wyjdź.

— Czy Dumbledore wie?

Severus obiecał sobie, że to ostatnia rozmowa z Potterem poza salą lekcyjną.

— Nie wiem, Potter, zapytaj go, jeśli chcesz. Teraz wyjdź, albo będziesz musiał wytłumaczyć się swoim prefektom za kolejne dwadzieścia straconych punktów.

— W porządku. Powiem im, że się czepiałeś. A może powinienem powiedzieć prawdę, że tuszujesz knucie Malfoya?

— Tak, zrób to. I patrz, jak wszyscy umieramy na próżno. Wyobrażam sobie, że wówczas po raz pierwszy będziesz dumny ze swojej gryfońskiej uczciwości.

— Zawsze jestem dumny z mojej uczciwości — odparł Potter.

— Uczciwość jest słabością. Ludzie nigdy nie są do końca szczerzy. Jeśli ty będziesz, równie dobrze możesz owinąć linę wokół swojej szyi.

— Nie obchodzi mnie to. Zmieniasz temat.

Głupiec próbujący dać dobrą radę Potterowi. Głupi Potter, nie potrafiący jej zrozumieć

— Nie ma żadnego tematu. Są interesy i ci, którzy się wtrącają, niszcząc miesiące przygotowań. Jeśli myślisz, że coś odkryłeś, uświadom sobie, że ja o tym wiem od dawna. Tak samo jak dyrektor. Nie przynosisz nic nowego, tylko robisz z siebie głupka. Nie przyszło ci do głowy, że wiem, gdzie jest Draco Malfoy? Czy jesteś tak nieostrożny, że szpiegowałeś go, a potem przyszedłeś tu, by cały świat widział, jak donosisz? — Severus trafił w sedno, a Potter zaczerwienił się.

— Myślisz, że moi uczniowie też nie obserwują cię uważnie? Ileż to rodziców moich uczniów było w kręgu Czarnego Pana, zanim się urodziłeś? Co myślisz, że zrobisz, ty, szesnastoletnie dziecko, czego ja już nie próbowałem? Dumbledore może być zadowolony z ciebie za wydobycie sekretów od pijanego Horace'a, ale nie waż się robić nic więcej niż ci kazano — przerwał Severus. — To jest ważniejsze niż ty.

Potter skinął głową; wyglądało na to, że jego panika powoli opadała, a jego oczy zwęziły się, gdy spojrzał na biurko.

— To nasze testy? — zapytał.

— Ravenclaw i Hufflepuff, drugi rok.

— Udało się komuś zdać? — spytał Potter z bezczelnym uśmiechem.

— Dwójce — prychnął Severus. — Ale jeszcze kilka pozostało do sprawdzenia. Może ktoś inny będzie miał szczęście.

— Masz przecież trzydzieści, czterdzieści uczniów na zajęciach.

— Owszem — potwierdził Severus.

Potter roześmiał się. Severus przestał być zaskoczony nagłym brakiem napięcia między nimi. Powinien był wiedzieć lepiej.

— Nienawidzę go — przyznał Potter, gdy się uspokoił.

Severus przez chwilę chciał zaprotestować, że Draco nie zasługuje na nienawiść, ale połknął słowa, mówiąc zamiast tego:

— To wszystko?

— Tak, idę już. Jesteś pewien, że Dumbledore wie?

W tym roku Dumbledore wiedział nawet o każdej jego wizycie w toalecie.

— Tak. Ale ty nie powinieneś.

Potter patrzył na niego przez chwilę, po czym skinął, wziął torbę i otworzył drzwi.

— Do zobaczenia wieczorem.

To już ten etap, że umawiali się na schadzki? Gdy tylko drzwi się za Potterem zamknęły, Severus podwinął rękaw i przyłożył różdżkę do Mrocznego Znaku.

Do zobaczenia wieczorem.

Zamiast tego prawdopodobnie spotka się z Draco. Posłucha jego skarg, krzyków, oburzenia. Albo będzie udawał. Łzy Draco nie były oznaką słabości, ale jego czystego serca. Severus był rozdarty między chęcią pomocy chłopcom, których matki już nie mogły im pomóc, a rzuceniem wszystkiego w diabły.

Z drugiej strony, Harry i Draco nie byli do siebie podobni. A przez Harry'ego miał na myśli Pottera. Przeklął się za tę mentalną wpadkę, poświęcając chwilę na przemyślenie swojego znaku, a potem podwinął rękaw. Tajemnicza egzystencja Pottera zajmowała większą część jego życia, a teraz przypomniał sobie czasy, kiedy interakcja z nastolatkami była tylko złem koniecznym.

Nie żeby w jakikolwiek sposób lubił towarzystwo Pottera. Chłopak był irytujący, żyjący swoją młodością tak mrocznie i chaotycznie, jak tylko potrafił. Emocjonalnie zagubiony pomiędzy przeszłością a przyszłością. Potter był silny, choć Severus nie mógł określić źródła tej siły. Był również słaby, nie wykorzystując w pełni swojej mocy i magii, nie wspominając o leniwym umyśle.

Draco i Potter byli podobni. Dziwne, że sami na to jeszcze nie wpadli. Severus zdawał sobie sprawę z wątpliwości Draco co do przyłączenia się do Czarnego Pana, ale teraz liczyło się tylko to, że, czy to dobrowolnie, czy nie, już się przyłączył. Czy było coś, co Severus mógł zmienić w swoim życiu, aby sobie pomóc? Nie wspominając o Draco? Nie mógł mu pomóc. Tylko nim manipulować. Dla większego dobra.

Przez chwilę przemknęła mu myśl, że Dumbledore odcisnął na nim swoje piętno. Zadrżał.

Chapter 36: Być Głupcem: Paski

Chapter Text


prolog

Nie mógł powiedzieć Snape'owi prawdy, a co dopiero Dumbledore'owi. Pierwszy raz, gdy Snape zobaczył mapę w rękach Harry’ego, był koszmarem i nie był pewny, czy tym razem będzie lepiej. Jeśli zaklęcia Huncwotów rzucone na mapę wybrałyby niewłaściwy moment, by drwić z nosa czy włosów Snape'a, ten pomyślałby, że Harry się z niego nabija i by go nie wysłuchał.

Snape nigdy nie słuchał. Upierał się przy tym, co uważał za słuszne, nawet jeśli świat wywracał się do góry nogami. Harry śledził Malfoya i w pewnym momencie nawet Hermiona zaczęła powątpiewać w słuszność jego działań. Masz obsesję — powiedziała kilka dni temu i nie była to pierwsza taka uwaga.

Ukryty pod kołdrą Harry obserwował, jak mała kropka Malfoya znika w nicości. Co było w Pokoju Życzeń? I co ważniejsze, co Malfoy tam robił? Mógł używać tego pomieszczenia do czegokolwiek, nawet do trenowania zaklęć Niewybaczalnych.

Harry przewrócił się na brzuch i podparł się na łokciach. Zastanawiał się, czy zamek czuje, że ktoś wykorzystuje go, by zaszkodzić jego dyrektorowi. Czy powstrzymałby Malfoya przed robieniem tego, co tam robił? Czy był tam sam?

Sprawdził Ślizgoński Pokój Wspólny na mapie, tylko by upewnić się, że reszta uczniów śpi w swoich łóżkach. Przesuwając palec po zażółconym papierze, znalazł też kropkę Snape’a, który spokojnie spał w swoich komnatach. Snape zasnął kilka godzin temu. Harry powstrzymał się przed pokusą, by znów wykorzystać jego hojność i pozbawił się przyjemności towarzyszenia mu tej nocy. Przypuszczał, że Snape poczuł ulgę, że Harry nie przyszedł.

Patrzył na swoją kropkę, nieruchomą w dormitorium Gryffindoru. Harry Potter — mówiła kursywą pod nią. Harry przesunął po niej palcem, zastanawiając się, co by się stało, gdyby pocierał nią tak długo, aż by ją starł. Ziewnął, ale nie zamknął oczu. Znowu spędził cały wieczór z Dumbledore'em, oglądając stare wspomnienia i dyskutując nad ich interpretacją. Pójście do Snape'a zaraz potem na kolejne tortury byłoby idiotyzmem.

— Lumos — Sprawdził zegar na stoliku nocnym. Naprawdę powinien iść spać. I tak zrobi, za pięć minut. — Chodź — szepnął Harry. — Gdzie jesteś? — Nerwowo stukał palcami po mapie. Malfoy musiał gdzieś być. W końcu musiał się pojawić.

Kropka Draco Malfoya pojawiła się na losowym korytarzu i zaczęła się poruszać, kierując się w stronę lochów. Harry zacisnął usta w cienką linię w oczekiwaniu. Rozczarowanie przemknęło przez niego, gdy Malfoy wrócił do łóżka, a jego kropka przestała się ruszać. Zirytowany, złożył mapę na pół i wsunął ją pod poduszkę. Zamknął oczy. Nie mógł spać.

Zazdrościł innym chłopakom: Ronowi, Deanowi, Seamusowi i reszcie; wszyscy tak łatwo zasypiali. Ich mózgi muszą być strasznie spokojne — pomyślał Harry. Podłogi w ich umysłach dobrze zamiecione, a wszystkie małe potwory zamknięte w skrzyni u stóp ich łóżek.

Gdy wysunął się z łóżka i założył buty, nawet się nie zawstydził. Jak niby miał zasnąć, skoro tylko leżał w łóżku i się zamartwiał? Jak mógł spać, gdy istniało ciągłe niebezpieczeństwo, że Malfoy kogoś zrani? Że Snape o tym wie i nic nie robi, by temu zapobiec? Harry obiecał sobie, że przestanie się przejmować. Snape był jego profesorem. Profesor Snape — powtarzał cichy głos w jego umyśle. Nie Severus, ani nic innego. Severus — zaprotestował inny głos. Nie mógł już się powstrzymać. Nie miał siły udawać.

To, czego się nauczył i co wiedział zbyt dobrze, to że nic tak nie rozwiązuje bezsenności jak szklanka żalu, depresji i obwiniania siebie. Z wyjątkiem Snape'a.

Lochy były mroźne i za późno zdał sobie sprawę, że powinien być ubrany w coś cieplejszego niż piżama. Ignorując zdrowy rozsądek, który mówił mu, że powinien zniknąć i udawać, że nie istnieje, dopóki Snape nie zapomni, że kiedykolwiek go spotkał, zapukał do drzwi. Gdy minęła minuta, zapukał ponownie. A potem porzucił pozory i zaczął rytmicznie, powtarzalnie pukać, zdeterminowany, by otrzymać reakcję.

Dostał ją i nie była dobra. Snape otworzył drzwi i złapał go za ramię, wciągając do środka i mocno nim potrząsnął.

— Czyś ty kompletnie oszalał? Jesteś nie do zniesienia, mały, arogancki, bezczelny gnojku! — Harry był rozdarty między złością a tłumieniem uśmiechu, gdy Snape nim potrząsał. Włosy Snape'a były w nieładzie, a on sam stał boso; miał na sobie szlafrok, jeden z tych prostych, tradycyjnych, które dawno zmarli profesorowie nosili na niektórych portretach przy kuchni. — Pojawiasz się wszędzie, w każdej nieszczęsnej chwili mojego życia i pochłaniasz moje dni, godziny — przestań się śmiać, Potter — a teraz budzisz mnie w środku nocy!

— Byłem...

— Nie pytałem! Jest druga w nocy! Niektórzy z nas muszą wstać za kilka godzin, jeśli w najbliższym czasie chcą zobaczyć pensję!

— W porządku — odparł Harry. Twarz Snape’a była różowa, a Harry prawie mu współczuł.

Czego by nie mówić, Snape go wpuścił, i Harry pomyślał, by rozmasować bolesne miejsce na swoim ramieniu. Czuł jednak, że Snape był bliski ponownego otwarcia drzwi, by go wyrzucić, więc powiedział szybko:

— Mogę zostać? Możesz iść spać, jeśli chcesz. Nie będę hałasował, obiecuję. Poczytam książkę, czy coś. Nie mogłem tam zasnąć. Nie zostanę długo.

Począwszy od swojej pierwszej nocy w Hogwarcie, Harry spędzał je, rozmawiając z Ronem o quidditchu, dziewczynach czy rodzinie Rona, dzięki czemu chociaż na chwilę mógł zapomnieć o wszystkim, co go martwiło. A jeśli mu się to nie udawało, mógł się tym podzielić. Ron nie był jedynie dobrym słuchaczem, był przyjacielem. Tylko że to się zmieniło i Harry nie miał gdzie pójść.

Snape uniósł ręce w górę, jakby kwestionował swoje szczęście, i ruszył do sypialni.

— Odezwij się, a cię zabiję — warknął, zanim zamknął drzwi.

Harry zdjął buty i rozsiadł się wygodnie na kanapie. Wyjął książkę Księcia z płaszcza i zaczął czytać.

***

Harry nie był pewien, ile czasu minęło, kiedy ziewnął. Pokój wspólny nagle wydał mu się oddalony o sto mil, a on miał straszne podejrzenie, że jeśli teraz wyjdzie, rozbudzi się i już nie zaśnie tej nocy.

Rozdarty między drzemką na kanapie a zrobieniem tego, co słuszne, Harry zdecydował się na to drugie. Z westchnieniem porzucił za sobą poduszki, podniósł płaszcz i powlókł się do drzwi. Które okazały się zablokowane.

— Alohomora. Alohomora. Cholera.

Wzruszając ramionami, doszedł do wniosku, że to nie jego wina. Otworzył drzwi do sypialni Snape'a, wyszeptał z wahaniem Lumos i zobaczył Snape'a śpiącego na brzuchu na dużym łóżku. Podłoga skrzypiała pod jego stopami przy każdym ostrożnym kroku. Harry podszedł bliżej i szturchnął go różdżką między łopatki.

— Snape. Proszę pana.

Snape odpowiedział niezobowiązującym chrząknięciem.

— Zablokowałeś drzwi. — Plecy Snape'a nadal unosiły się i opadały, gdy oddychał równomiernie. — Snape. Zamknąłeś mnie, a jeśli tu zostanę, zabijesz mnie rano.

Usiadł na łóżku i zacisnął zęby. Cóż, jeśli Snape go tu zamknął, z pewnością nie zamierzał spać na kanapie. Zrzucił buty i położył się obok mężczyzny. Pościel pachniała Snape'em i Spinner's End. Była miękka.

Trudno było mu zignorować obecność mężczyzny obok siebie; przykrył się kocem, obrócił na bok, a palce Snape’a znalazły się niepokojąco blisko jego własnych.

— Może i cierpię na bezsenność — wyszeptał Harry — ale kocham spać. Kiedy nie śpię, w moim życiu zazwyczaj dzieją się złe rzeczy, wiesz?

Powieki Snape'a pozostały zamknięte, a Harry również zamknął swoje.

***

Harry obudził się przed Snape'em i zdecydował, że to najprawdopodobniej cud tego dnia. Wilgotnej ciemności pokoju towarzyszył zapach stopionych świec i czegoś, co skojarzyło się Harry’emu z płynem do płukania tkanin. Przeciągnął się niespiesznie, rozglądając wokół. Zdecydowanie pokój należał do żywej osoby. Skrzynia, w której dusza sypiała nocami i tęskniła za dniami. Dywan, stary jak świat, w delikatne, czerwone i ciemnozielone wzory, które zdawały się widnieć na wszystkich dywanikach i zasłonach w Hogwarcie. Linie wiły się niczym ogony węży; wirujące w kółko, zmieniał się w ślimaki, w łzy deszczu i egzotyczne słonie i chmury. Nic nie miało tu charakteru oprócz Snape'a.

Niektórzy ludzie wysysają życie, pomyślał Harry, a niektórzy je dają — jeszcze inni po prostu współistnieją z przestrzenią, nie ingerując w nią, niczego nie dodając, niczego nie ujmując.

Harry'emu udało się wyjść z sypialni bez obudzenia Snape'a i spędził wczesny ranek studiując zaklęcia Księcia. Wtedy właśnie zdecydował, że pójdzie za jego przykładem i też będzie notował w swoich podręcznikach. Książka jest napisana raz; książka z adnotacjami jest napisana dwukrotnie i zawiera dodatkowe źródło wiedzy.

Harry siedział przy kominku i myślał. Doszedł do pewnych wniosków, jednak je odrzucił. Podjął decyzję tylko po to, by po chwili mu się nie podobała. Na dźwięk wody płynącej pod prysznicem przygotował się i schował książkę Księcia w samą porę, zanim pojawił się Snape. Harry wstał szybko, a jego wzrok spoczął na teraz już w pełni ubranym mężczyźnie, wpatrującym się w niego paskudnym spojrzeniem ze skrzyżowanymi na piersi rękami.

— Dlaczego nie wyszedłeś zeszłej nocy?

— Drzwi były zablokowane.

— Powinieneś był mnie obudzić.

— Próbowałem. Nawet nie drgnąłeś.

— Biedaczysko — prychnął Snape. Odblokował drzwi. — Ostrożnie, nie chcę, by ktokolwiek się o tym dowiedział. Została ci niespełna godzina do obrony przed czarną magią i nie przyjmę żadnej wymówki, jeśli się spóźnisz.
Harry uśmiechnął się.

— Tak jest, proszę pana! — Wyszedł, nim Snape mógł odjąć mu punkty za naśmiewanie się z niego.

Gdy wracał do Wieży Gryffindoru, zdał sobie sprawę, że większość uczniów jeszcze nie wstała. Schował podręcznik Księcia w swojej skrzyni i przebrał się. Umył twarz i zęby. Starał się nie myśleć o tym, że zaraz znowu zobaczy Snape’a, ale nieszczególnie mu się to udawało. Słońce świeciło jasno, gdy Ron się przeciągnął i odciągnął zasłony łóżka. Ich spojrzenia się spotkały, a serce Harry'ego zadrżało. Kolory poranka zmieniały się w neonowy róż i brzoskwinię, przenikając przez okno.

— Dzień dobry — spróbował Harry. Ron przewrócił się na bok i usiadł. Nie spuszczał wzroku z Harry'ego, ale ten podejrzliwy wyraz twarzy sprawił, że Harry żałował, że w ogóle się odezwał. — Dobrze spałeś? — Jeśli nie chcesz, żebym do ciebie mówił, przestanę, pomyślał, ale nie miał odwagi powiedzieć tego na głos. Ron nie odpowiedział.

Harry usiadł z Hermioną w Wielkiej Sali i miał przyjemność wysłuchiwać tyrady, co do zachowania Rona i że Lavender to najnudniejsza dziewczyna na świecie.

— Nie rozumiem, dlaczego on ją lubi — powiedziała, rozsmarowując łyżeczkę dżemu z borówki na kromce chleba. — Czy ona kiedykolwiek przeczytała książkę? Nigdy nie widziałam jej w bibliotece, Harry. Ani razu.

— Nie sądzę, żeby go to martwiło — zauważył Harry.

— A dlaczego by miało? Przecież nie jest lepszy, prawda? — Śmieszne było, jak usilnie próbowała się udawać obojętną, mimo min, jakie robiła, ilekroć patrzyła w ich stronę. Ron z kolei rozmawiał o czymś z Deanem i obaj się śmiali. Kiedyś to Harry tak rozmawiał z Ronem.

— W takim razie są siebie warci.

— Harry! — Harry się zaśmiał. — Przepraszam.

— O! Prawie zapomniałam. Znasz Kevina Entwhistle'a? — Harry pokręcił głową, a Hermiona pochyliła się bliżej. — Za tobą, Krukon. Blondyn, który siedzi sam.

Harry udając ziewanie, odchylił się, rzucając szybkie spojrzenie.

— W czerwonej koszuli?

— Tak. To on. — Hermiona uśmiechnęła się przebiegle. Kevin wyglądał na kogoś, kto nie jest w jej typie. — Przechodziłam obok niego wczoraj rano, idąc na zajęcia. Został w tyle za resztą chłopaków i nie zauważył, że na niego patrzę. Przyglądał się im.

Harry starał się nie marszczyć brwi.

— No i co z tego?

— Myślę, że może być, wiesz.

Gejem.

Najwyraźniej nawet Hermiona nie mogła wymówić tego słowa. Kiedy gej stał się trudniejszym słowem niż Voldemort?

— Rozmawiałeś z nim kiedykolwiek? Czasami czyta ze mną w bibliotece.

— Hermiono, przed chwilą nawet nie wiedziałem, jak ma na imię — odpowiedział.

Miło z jej strony, że próbowała się zaangażować, ale czuł się jak w pułapce.

— Powinieneś go poznać — postanowiła. — Przedstawię cię.

Ale Harry nie mógł. Rozmawiał z Ronem tego ranka po raz pierwszy od kilku tygodni. Znalazł odwagę, by zrobić pierwszy krok. Nie dostał odpowiedzi, ale spotykanie się z chłopakiem byłoby ostatecznym powodem dla Rona, by całkowicie go znienawidzić. Harry zostałby upokorzony. Cała szkoła by się dowiedziała. Wszyscy by się z niego śmiali. Snape by się z niego śmiał.

— Chodźmy.

Gdy dotarli do klasy obrony przed czarną magią, Harry żałował, że nie spał przez większość nocy. Był strasznie wyczerpany, a jednak miał wrażenie, że nigdy więcej nie zaśnie.

Snape otworzył drzwi i ostrym spojrzeniem nakazał uczniom wejść. Tym razem Harry nie musiał zastanawiać się nad złym humorem Snape'a. Rzucił się na krzesło obok Hermiony i starał się nie myśleć.

— Zanim zaczniemy, zbiorę wasze wypracowania — powiedział chłodno Snape. Harry mruknął z irytacją, przypominając sobie o wypracowaniu, którego nie skończył. Pergaminy wzniosły się w powietrze i wylądowały w schludnym stosie na biurku Snape'a. Harry zastanawiał się, dlaczego w Hogwarcie nie oferują kawy przed zajęciami. Hermiona już poukładała swoje rzeczy na biurku i podkreślała słowa w książce, gdy Harry otworzył torbę. Bezsenna noc, a teraz to piekło. Dlaczego?

— Dwadzieścia cztery prace — powiedział chłodno Snape. — Wygląda na to, że ktoś był zbyt zajęty, żeby się uczyć.

Harry oblizał wargi, próbując zapanować nad wzbierającą w nim rozpaczą i bez przekonania podniósł rękę.

— Profesorze.

Snape natychmiast na niego spojrzał. Wiedziałem, które unosiło się nad głową Snape'a, powinno być widoczne dla każdego.

— Przykro mi, nie znalazłem czasu, żeby dokończyć wypracowanie. Przyniosę je jutro.

— Ależ oczywiście — zaśmiał się Snape. — Pan Potter dostarczył nam tutaj rozsądnego wyjaśnienia. Nie miał czasu. Bo jak wiadomo, Potter ma inny plan zajęć niż jego koledzy z klasy. — Harry westchnął głęboko i nadal spokojnie na niego patrzył, chociaż jego serce płonęło. Ciemne oczy Snape'a błyszczały czymś, co do czego kiedyś Harry był pewien, że to nienawiść. Teraz nie wiedział, jak to nazwać. Może ekstremalną nienawiścią. — Jak sądzę, wszyscy już wiecie, że nie skończycie z pozytywną oceną moich zajęć, nie przynosząc prac domowych i nie ucząc się na czas. Myślę, że Troll będzie odpowiednią oceną.

Hermiona przełknęła ślinę i kopnęła Harry'ego w nogę pod biurkiem. To było ostrzeżenie, ale Harry i tak nie zamierzał się odgryzać. Snape zaczął długi monolog o inferiusach i obronie przed nimi. Harry mógł zrobić niewiele, żeby się skupić, więc oparł policzek na pięści i leniwie patrzył na Snape'a.

Snape nie patrzył na niego.

Słyszał pióra skrobiące po pergaminach innych uczniów i zmusił się, aby też otworzyć swój notes. Był zmęczony, senny i powoli zaczęła narastać w nim panika. Przecież spał. Dlaczego był tak zmęczony? Jego umysł został zaatakowany pragnieniem, żeby pójść do Dumbledore'a i zmusić go do wyrzucenia Malfoya. Albo nakazać mu podwinąć rękawy przed wszystkimi w Wielkiej Sali. Wtedy Hermiona by go przeprosiła. Ron też. Snape też. Hagrid też. Ziewnął gwałtownie i zaczął bazgrać w rogu notesu. Snape przestał mówić. Harry podniósł wzrok.

— Choć miło z twojej strony, że pojawiasz się na moich zajęciach, Potter, najwyraźniej poziom jest dla ciebie za niski. Może moje nauczanie cię nudzi?

Harry zacisnął usta. Snape prychnął.

— Jaka jest różnica między inferiusem a zombie?

— Nie wiem, proszę pana.

— Nie wiesz — powtórzył Snape.

Mimo wszystko, Snape wciąż pozostawał tym samym draniem. I wciąż codziennie go atakował. Było to doprawdy irytujące. Ale taki musiał być. Nie leżało w jego naturze bycie serdecznym. Nie mógł być zabawny

— Pięć punktów od Gryffindoru, Potter. Jeśli masz ziewać na moich zajęciach, radzę ci wyjść.

Nie mów tego.

A przynajmniej się nie uśmiechaj.

— Przepraszam, profesorze, widzi pan, wczorajszej nocy miałem trochę problemów z ułożeniem się wygodnie w łóżku, sam pan rozumie. Nie spałem dobrze.

Zimny wyraz twarzy Snape'a nie wystarczył, by oszukać Harry'ego. Widział chwilową panikę w czarnych oczach.

Wygrałem.

— Nie rozumiem, co to ma wspólnego z zajęciami. Kolejne pięć punktów

Chapter 37: Być Głupcem: Fiksacje

Chapter Text


prolog

— Gotowy? — Potter postawił szklankę z wodą na stole i kiwnął głową.

— Skoncentruj się... Legilimens!

— Powinieneś go spotkać — powiedziała Hermiona. Zimne powietrze przeszyło jego skórę, gdy Dementorzy go dosięgli... Dumbledore uśmiechnął się do niego życzliwie... Severus przerwał, a Potter upadł na kolana, trzymając się za głowę.

— Straciłeś kontrolę — stwierdził Severus.

— Straciłem kontrolę — powtórzył Potter, patrząc gniewnie z podłogi. — Przez ostatnie dwie godziny sobie radziłem, a ty ani razu tego nie skomentowałeś, ale teraz,kiedy kręci mi się w głowie, straciłem kontrolę i to już wypomniałeś.

— Mogę kłamać, jeśli tego chcesz — powiedział Severus, siadając na kanapie. — Ale nie przyniesie ci to nic dobrego. Tylko zachęci twoją arogancję. — Samoocena Pottera nie mogła być już gorsza. Ale Severus nie musiał o tym wiedzieć, ani się tym martwić. Wciąż na podłodze, Potter oparł się plecami o kanapę i szturchnął kolanem Severusa.

— Spadaj.

Ach.

— To by było...

— To nie byłyby punkty odebrane Gryfonom, bo nie powinieneś przebywać w jednym pomieszczeniu z uczniem po północy — byłoby to podejrzane.

Kiedy Potter stał się taki zuchwały? Może naprawdę potrzebował kary. Odsunął od siebie ten przerażający pomysł i wypił resztę porzuconej przez Pottera wody.

— Przypomnij sobie to jutro rano. Zabiorę te punkty, jak tylko cię zobaczę.

Potter roześmiał się. Jego koszulka znów była mokra.

— Myślisz, że idzie mi lepiej? — Wiedział, że tak jest, po prostu polował na komplementy.

— Twoja mała sztuczka zdaje się działać — przyznał Severus. Zupełnie niezadowolony z tego powodu.

Severus obserwował w milczeniu, jak ogień trzaska w słabo oświetlonym pokoju. Potrzebował prysznica. I prywatności.

— Kto nauczył cię Legilimencji? — Ludzie, których nienawidził. Interakcje między nimi i potrzeba ochrony przed głupotą świata. Prośba Dumbledore'a, by był o wszystkim informowany i szaleństwo Mrocznego Pana. Z drugiej jednak strony…

— Sam się nauczyłem. — Potter odwrócił głowę i spojrzał na niego z zaciekawieniem.

— Naprawdę?

— Musiałem. I ty też musisz.

— Myślisz, że Dumbledore nie wie? Że tu przychodzę? — Podciągnął dolną część koszulki i otarł nią brodę. Owłosienie było czymś, czego Potter nie miał kilka miesięcy temu. Teraz zaczynała się formować cienka linia.

— Wie — skwitował Severus. — Uwielbia gierki, szczególnie, kiedy ludzie myślą, że robią coś za jego plecami. Nie łudź się, myśląc, że się wywiniesz. Nie jest dyrektorem tylko po to, by oferować ci cytrynowe dropsy.

Głowa Pottera opadła na kolano Severusa, a ten musiał się powstrzymać, by nie drgnąć. Chociaż niechętnie to przyznawał, coraz trudniej mu było sprzeciwiać się każdemu przekroczeniu granic przez Pottera. Powinien był zakończyć to już dawno temu. Ale nie zrobił tego. Popełnione już przestępstwa można było tylko zaakceptować.

— Kiedy znowu będziemy ćwiczyć? — Nie było sekretów bez zbrodni, knucia, kłamstwa czy występku. A Potter był ich ucieleśnieniem. Rozważał pytanie, gdy Potter zbliżył się jeszcze bardziej, aż jego ciało przylegało do jego nogi. Z pewnością nie uważał, by chłopak nadal potrzebował codziennych ćwiczeń. Raz w tygodniu to było najwięcej, na co mogli sobie pozwolić w sekrecie. Znowu przeklinał siebie za zbytnią niechęć do natychmiastowego poinformowania Dumbledore'a o tej sytuacji, gdy tylko to się zaczęło. Teraz byłoby gorzej, gdyby to zrobił.

— Cieszmy się, że dzisiaj ci się udało — odpowiedział.

Szesnastoletni chłopak powinien myśleć o błahostkach, a nie o tym, jak zabezpieczyć swój umysł. O czym myśleli inni chłopcy w jego wieku? Pewnie o seksie, chociaż jego własna młodość była zbyt odległa, by być pewnym, poza tym, mógł nie być najlepszym przykładem standardowego nastolatka.

Z drugiej strony, Potter pewnie też myślał o seksie.

Mam nadzieję, że nie, kiedy jest w tym pokoju. Jeśli Merlin był na tyle łaskawy.

Optymistyczny głos w jego umyśle mówił, że Potter już zapomniał o szaleństwie zeszłego lata i ruszył dalej. Głowa wciąż spoczywająca na jego kolanie mówiła coś innego. Fakt, że ostatnio poduszka Severusa również nim pachniała, był kolejnym przypomnieniem o człowieku, którym kiedyś był i zdeprawowanym potworze, w którego się zamienił.

Wiele lat gniewu i goryczy podpowiadało mu również, że jeśli naprawdę chciał to zakończyć, mógłby to zrobić łatwo. Jeśli Potter wciąż się do niego przywiązywał, działo się tak, bo Severus na to pozwolił.

Nie chcę tego. Szarpnął kolanem, jakby odganiał uciążliwą muchę.

— Idź.— Potter przeciągnął się i wstał.

— Jesteś pewny?

— Co? — Severus spojrzał na Pottera, czując się zagubionym.

Potter zaśmiał się i pokręcił głową.

— Nieważne. Dobranoc, profesorze.

To stało się już ich rutyną. Potter coraz częściej odwiedzał jego komnaty. Nie było już wymówek ani przeprosin. Pukał do drzwi, a Severus otwierał je, mając przed sobą pustkę, podczas gdy ukrywający się pod peleryną niewidką Potter, przemykał do środka.

Pod peleryną, który niegdyś należał do Jamesa Pottera. Jamesa Pottera, którego syn z radością wpraszał się do jego prywatnej przestrzeni, kiedy tylko mógł. Którego syn jakoś pokonał wszystkie przeciwności, stał się Wybrańcem i teraz żył i oddychał tylko po to, by bezlitośnie pozbawiać Severusa zdrowych zmysłów.

Poddawał się, bo walka tylko by wszystko utrudniła. Otwierał drzwi, raz po raz, czekając, aż chłopak zrzuci płaszcz i rzuci mu bezczelny uśmiech. Albo smutne spojrzenie. Albo oba. Legilimencja, mówił sobie stanowczo, była powodem wizyt chłopca. Powodem, dla którego zapach Pottera przetrwał na jego dywanie, kanapie i własnych ubraniach.

Całe dotychczasowe życie poświęcił na stworzenie odpowiedniej relacji ze złem, ale to gromadziło się wokół niego tak powoli, że prawie go nie zauważył, dopóki nie mógł już oddychać. Niesamowitym dla niego było to, jak to konkretne zło było różne od tego, które kiedyś znał, z którym walczył, które kiedyś uwielbiał. To było dla niego nowe, boleśnie nowe, a towarzyszyło mu uczucie miękkiej trawy i ciepła słońca na twarzy i w sercu. Towarzyszył mu zapach, który nazwał po prostu Harry, chociaż mądrzej byłoby nazwać go niebezpieczeństwem, smutkiem czy nawet samotnością lub bólem.

Akceptował to wszystko i obserwował, jak rozrasta się wokół jego płuc niczym pnącza z ostrymi kolcami i trującymi korzeniami. Jego nienawiść utrzymywała go przy życiu.

— Potrzebuję kolejnego pergaminu.

— Zapisałeś już pierwszy?

— Nie. Zamierzam go przepisać.

— Pierwsza szuflada biurka.

Potter skinął głową i wstał z kanapy. Wrócił z dwoma dodatkowymi pergaminami i zaczął przepisywać swoją pracę.

— To będzie wypracowanie roku, wiesz?

— Szkoda, że tego nie ocenię — odparł Severus, przewracając stronę czytanej książki.

— Nie, mówię serio. Zobaczysz.

— Mógłbyś być nawet i kolejnym Dostojewskim Powinieneś był to oddać dwa tygodnie temu. Jesteśmy już trzy rozdziały dalej. Uważam, że to, co tam piszesz, jest już nieaktualne.

— Palant.

— Uważaj na język.

— Jasnee.

— Bezczelny smarkacz.

— Widziałem dzisiaj Hagrida.

Chociaż w Hogwarcie byli inni dorośli gotowi wesprzeć Złotego Chłopca, to właśnie Severus miał tyle szczęścia, że przypadła mu ta rola. Do jego głowy przyszła niepotrzebnie duża liczba możliwych wyjaśnień i przez chwilę siedział oszołomiony przypuszczeniem, że potworna kolekcja stworzeń Hagrida była prawdopodobnie mniej niebezpieczna dla chłopaka niż Severus.

— Powiedział, że w ogóle nie widuje mnie poza zamkiem.Myślał, że się na niego złościłem i dlatego przestałem go odwiedzać.

— Fascynujące — wysyczał Severus.

Miał powód, dla którego nie lubił nastolatków. Byli pełni mylących hormonów, fałszywych założeń i złych decyzji.

Twoje decyzje były lepsze?

Prawdopodobnie tak. Wynagrodził swoje błędy. Większość z nich. Były rzeczy, których nie mógł naprawić, a dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę,

Zdziwiło go, jak rzadko myślał o Lily. Potter sprawił, że o niej zapomniał.

Jej syn.

Syn Lily.

Stworzenie zrodzone z niej i jego najbardziej znienawidzonego, bezwartościowego wroga. Dowód, że James dotknął ją, pocałował ją i kochał się z nią. Dowód, że Jamesowi udało się odebrać mu jedyną osobę na świecie, która nie myślała o nim źle.
Witaj w cudownym świecie zazdrości, pomyślał. Za cenę wstępu dostajesz rozdzierający ból głowy, prawie nieodpartą chęć do popełnienia morderstwa i kompleks niższości.

Jego wzrok skupił się na Potterze, który marszczył brwi, pisząc swoje wypracowanie i choć Severus próbował dostrzec w nim Lily lub Jamesa siedzących tam, na końcu kanapy, tym razem nie mógł. Przyjemność, jaką czerpał, widząc w jego oczach Lily, a w bezczelnym zachowaniu Jamesa została mu odebrana, odkąd Harry Potter stał się dla niego kimś więcej, niż synem swoich rodziców. Czuł, jakby przez wzgląd na odsunięcie od siebie dawnego postrzegania chłopaka, sprawił, że jego zdanie o nim się zmieniło.

— Kurwa.

Severus odwrócił głowę, by zobaczyć, jak butelka atramentu rozlewa się na poduszki jego kanapy. Rzucił Potterowi spojrzenie, które, jak miał nadzieję, było obietnicą śmierci i zerwał się na równe nogi.

— No dalej, Potter, zrujnuj wszystko, przejmując moje życie, nie mam nic przeciwko!

— Wiem, że nie — powiedział Potter, machając różdżką nad bałaganem. — Czy ty w ogóle wiesz, jak na mnie patrzyłeś? Marszczyłeś brwi i piorunowałeś mnie wzrokiem przez większą część ostatniej godziny. To nie moja wina, że się rozproszyłem. — Uśmiechnął się.

Powstrzymał cisnącą mu się na usta ripostę.

Severus usiadł z powrotem i zdecydował, że gdy tylko jego oczy oderwą się od książki, dźgnie je widelcem. Przeczytał stronę. Treść której zupełnie mu umknęła. Przeczytał jeszcze raz. Czuł, jak Potter wwierca się w niego spojrzeniem.

— O co chodzi? — warknął.

Potter potrząsnął głową.

— Nic, co chciałbyś usłyszeć.

— Więc zakończ swoją pracę i spadaj. Jest późno.

— Bywało później.

Tak. Naśmiewaj się ze mnie. Zasługuję na to wszystko.

Na tym polega problem.

— Jest taki chłopak — zaczął Harry. — Kevin Entwhistle. Znasz go? — Snape machnął różdżką, a dwie szklanki z wodą pojawiły się na małym stole przed kanapą.

— Co z nim? — Harry zrzucił pelerynę i sweter.

— Co o nim wiesz? — Snape rzucił mu pytające spojrzenie.

— Czego chcesz się o nim dowiedzieć?

— Słyszałem, że jest gejem. — Brew Snape'a uniosła się.

— I z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu założyłeś, że mógłbym to potwierdzić — Harry otworzył usta, aby odpowiedzieć, ale zamknął je, gdy Snape zbliżył się. — Może cię to zaskoczy, ale nie czerpię żadnej satysfakcji z omawiania kwestii seksualnych z moimi uczniami. A konkretniej, nienawidzę tego.

Harry wiedział, że jego policzki rumienią się i skierował wzrok w dół.

— Dobrze. Zaczynamy?

— Jesteś wcześnie. Siądź i czekaj.

Harry wyjął przypadkowy podręcznik i czekał, podczas gdy Snape usiadł na drugim końcu kanapy i przejrzał kilka arkuszy egzaminacyjnych. Po kilku minutach cisza zaczęła go denerwować.

— Uważasz, że powinienem z nim porozmawiać? Wiem, że cię to nie obchodzi i że jestem uciążliwy, ale co sądzisz? A co jeśli on wcale nie jest gejem? Wyszedłbym na głupca.

— Moim zdaniem — powiedział Snape, nie podnosząc wzroku — nic mnie to nie obchodzi. Zawracaj głowę komuś innemu swoimi sprawami.

Mało prawdopodobne. Była pewna ilość zażenowania, które mógł znieść w ciągu roku, a szczyt tego roku był już niestety blisko. Lepiej zawstydzić się tam, gdzie był przyzwyczajony do poniżeń.

— On nawet nie gra w Quidditcha. Nie mogę po prostu do niego podejść i go zaczepić

— Możesz, jakoś mi ciągle przeszkadzasz

Harry przewrócił oczami.

— To nie to samo.

Snape nie odpowiedział przez kilka chwil. Następnie ostrożnie wypuścił powietrze.

— Dlaczego tak uważasz?

— Czuję się bardziej komfortowo w twoim towarzystwie.

Kokieteryjny uśmiech, który mu posłał, został zignorowany. Snape zmarszczył brwi.

— Obawiam się, że twój komfort równa się mojemu niepokojowi — powiedział. Jego głos nagle stał się trochę zachrypnięty.

— Tylko przy tobie czuję się sobą.

Ciężar prawdy, którą wyrzucił z siebie, zdawał się coś w nim odblokować, uwalniając strach przed oceną, którego nie był świadomy.

— Oszczędź mi sentymentów, bo mogę zwymiotować — warknął Snape. — Przywiązujesz się do kogo tylko możesz. Hogwart o to zadbał, nikt nie pozostaje tu samotny przez długi czas.

Dobrze. Było to tak bliskie podziękowaniom, jak mógł.

Ale Harry wiedział, o czym mówił Snape. Nie był pewien, czy tozasługa zamku, czy nie ma to nic wspólnego z magią, ale wyglądało na to, że jest tu miejsce dla każdego — prędzej czy później każdy pasuje. W tych samych lochach Snape kiedyś wierzył, że jego miejsce jest wśród Śmierciożerców. Czuł się jednym z nich? Chciał się wykazać, krzywdzić ludzi tak jak oni? Czy krzywdził ludzi? Czy naprawdę posiadał w sobie taką nienawiść, taki gniew? Harry zastanawiał się, czy sprawy potoczyłyby się inaczej, gdyby Snape został przydzielony do innego domu. Przyszło mu do głowy, że w pewnym momencie swojego życia Snape był dumny z wyborów, których teraz żałował. Co takiego zobaczył w Voldemorcie, że chciał do niego dołączyć?

Harry obserwował długie, blade palce, gdy przesuwały się po pergaminach, które oceniał Snape, trzymając elegandzko pióro. Nadgarstek zakryty ciasnym rękawem szaty. Czy Snape kiedykolwiek kogoś zabił? Czy kiedykolwiek rzucił Zaklęcie Niewybaczalne? Gdyby mama Harry'ego była kimś innym, kimkolwiek innym, czy Snape byłby zadowolony z tego, co stało się z jego rodzicami? Czy chciałby, żeby Voldemortowi udało się zabić bezbronne niemowlę? A gdyby Voldemortowi się powiodło, czy Snape świętowałby razem z nim, gdyby nie dotyczyło to mamy Harry’ego? Harry rozluźnił zaciśniętą szczękę.. Nie mógł się z tego powodu torturować.

A nie mógł zapytać.

Pomyśl o czymś innym. Pomyśl o czymś innym.

Rozważył sugestię swatki Hermiony i poczuł raczej ulgę, że nie zaakceptował jej propozycji.

— Być może Kevin nie jest gejem — powiedział. — Poza tym nie sądzę, żebym przepadał za blondynami

— Touché. A teraz pozwól mi się skoncentrować.

Harry prychnął, kręcąc głową.

Rozważał samotne ćwiczenie quidditcha, ale słońce wciąż było wysoko na niebie, a Harry już się pocił. Jak na początek roku był to szczególnie gorący dzień. Po raz pierwszy od miesięcy w kominku nie było ognia i nawet Snape rozpiął pierwszy guzik peleryny. Mimo to fajnie byłoby znowu polatać na miotle bez presji ze strony zespołu.

Pochylił się nad kolanami Snape'a, żeby podnieść swoją szklankę. Snape chrząknął i wyraźnie wstrzymał oddech, dopóki Harry nie usiadł z powrotem na swoim miejscu. Harry'emu przyszło do głowy, że właśnie te chwile utrzymywały go przy zdrowych zmysłach przez resztę dnia. I noc.

— Oczyszczasz swój umysł — zapytał Snape ostrożnie.

— Właściwie to myślałem, że tego nie da się zastąpić.

— Tego? — Zamrugał Snape.

— Tego. — Harry machnął między nimi ręką. — Nie mam ochoty się z nikim umawiać. To mi wystarcza.

Teraz to wzrok Snape w panice spoczął na jego własnych dłoniach. Harry zastanawiał się, czy nie posunął się za daleko.

— Daj mi chwilę na oczyszczenie umysłu.

— Szybko. — Snape odchrząknął, odłożył papiery i wyjął różdżkę.

Chapter 38: Być Głupcem: Plotki

Chapter Text


prolog

Woda uderzyła w skórę Harry'ego.

Gdy stał bez ruchu, wokół niego uformowała się gęsta chmura pary, a głosy dudniły mu w głowie. Wszyscy powtarzają w kółko to samo – o ile jaśniejsze to mogłoby być? W porządku, Harry.

Nie było. Miał być dobrym szukającym. Jego skóra piekła od łagodnych kropelek przekształcających się w małe ostrza. Zamknął oczy, a gorąca para otoczyła jego ciało. Spłukując szampon, pozwolił, by jego myśli rozpłynęły się w kałuży nicości, w której nie było obaw ani lęków.

Myślał o Ronie, który unikał go nawet podczas treningów i nigdy bezpośrednio z nim nie rozmawiał. Pozwolił myśli się ulotnić i nie próbował jej odzyskać. Zamknął oczy przed światem i wszystkim, co go niepokoiło. Otworzył je ponownie na huk drzwi, kiedy ostatnia osoba wyszła spod pryszniców.

Kiedy dotarł do Wielkiej Sali, wszyscy już jedli. Hermiona nie była zadowolona.

— Twoje włosy są mokre. Złapiesz przeziębienie. — Rzuciła na niego zaklęcie suszące i wróciła do posiłku. Na początku Harry był szczęśliwy, widząc ją, ale nagle chciała rozmawiać o Walentynkach i o tym, jak Ron i Lavender nie pokazywali się ostatnio razem publicznie. Harry czuł się przy tym niekomfortowo i chętnie wykręciłby się z takiej rozmowy — mimo to kiwał głową, wiedząc, że dziewczyna musi to z siebie wyrzucić, inaczej wybuchnie.

Odrzucając możliwość, że lochy zostawiły na nim piętno cynizmu, uśmiechnął się i zapewnił ją, że wszystko będzie w porządku. Większość uczniów skończyła jeść i powoli wracała do swoich sal, ci, którzy zostali w Wielkiej Sali, nie przejmowali się
formalnościami.

Uformowały się mniejsze grupy, a niektórzy uczniowie nawet opuszczali stoły swojego domu, aby usiąść ze swoimi przyjaciółmi. Gdy większość uczniów z Ravenclaw odeszła, Luna przysiadła obok Harry'ego.

— Wyglądasz tak smutno, jak pies bez domu — powiedziała mu, a Harry był zaskoczony jej bezpośredniością.

— Po prostu jestem zmęczony — zapewnił ją. Uśmiech Luny nie zniknął.

— Powiedziałaś mu? — zapytała Hermionę.

— Powiedziała mi co?

— Że jesteś w niebezpieczeństwie — odparła Luna.

— Luno! — Hermiona przewróciła oczami. — Nie słuchaj jej, ona jest…

— Nie powiedziałaś mu — mruknęła Luna z rozczarowaniem.

— Powiedziała mi co?

— Nic, Harry — westchnęła Hermiona.

— Nie sądzę, by to było teraz ważne.

— Wszystko ma znaczenie — powiedziała Luna. — Może mniej niż duże, ale zawsze więcej niż nic.

— Ehm…tak.

Harry zwrócił się do Hermiony.

— Zamierzasz mi powiedzieć czy...? — zapytał niecierpliwie.

Hermiona westchnęła głęboko.

— Dobrze. Pamiętasz Romildę Vane? — Harry kiwnął głową.

— Tak?

— Pamiętasz, jak była w tobie zakochana? Nie tylko ona, ale także wszystkie jej przyjaciółki? — Harry przytaknął ponownie; rzucił okiem na stół prezydialny i zobaczył, jak Snape i McGonagall wstają. — Więc kilka miesięcy temu słyszałam, jak mówiła coś o tym, że sprawi, że się w niej zakochasz. Za pomocą eliksiru. Eliksiru miłości. Była bardzo zdeterminowana. Myślę, że porzuciła te plany kiedy... cóż. Po prostu je porzuciła. Ale wczoraj wieczorem przyłapałam ją w łazience, jak rozmawiała o tym z inną dziewczyną i mówiła, że może... że wciąż ma plany.

Harry spojrzał na nią z zaskoczeniem.

— Na pewno żartujesz.

Co było w tym ważnego? Romilda nie rozmawiała z nim od miesięcy. Hermiona natychmiast zmieniła temat, kiedy zauważyła, że profesor McGonagall wychodzi z Sali.

— Do zobaczenia za chwilę — powiedziała pośpiesznie, gwałtownie wstając z miejsca i śpiesząc w jej kierunku. — Pani profesor! — McGonagall spojrzała na nią przez swoje kwadratowe okulary i uśmiechnęła się, gdy Hermiona do niej podbiegła. Harry bezskutecznie bawił się swoją łyżką. Zdezorientowany, zwrócił się do Luny.

— Czego mi nie mówi?

— Tego, co cię jeszcze bardziej zasmuci — odpowiedziała beztrosko. Harry patrzył na nią z niewzruszonym wyrazem twarzy. Nie musiał mówić, by kontynuowała. — Pamiętasz te plotki, że masz wytatuowanego hipogryfa na piersi? Nowa plotka głosi, że nie lubisz dziewczyn. Romilda chce udowodnić, że po prostu jeszcze nie spotkałeś tej odpowiedniej — powiedziała Luna spokojnie. Harry patrzył na nią, nie mogąc zaprzeczyć plotkom, nie mogąc wymyślić kłamstwa, niezdolny do czegokolwiek poza zaciśnięciem zębów. — Uważam, że to urocze — kontynuowała Luna. — O mnie nigdy nie plotkowali. Pewnie dlatego, że nie lubią mnie na tyle. Pewien kolega z klasy zapytał mnie kilka dni temu o imię.

Harry zaciskał wargi, pogrążony w myślach. Luna przyglądała mu się uważnie i Harry odruchowo zamknął swój umysł. Wielkie oczy Luny błyszczały dziwnie i Harry mocniej ścisnął łyżkę, by powstrzymać drżenie ręki.

— Ta... plotka. Ile osób w nią wierzy? — Luna wzruszyła ramionami. — Luno — spróbował ponownie, niepewny, czy w jego głosie pobrzmiewał rozkaz czy błaganie. — Ile osób?

Luna dotknęła współczująco jego ramienia.

— Kłamstwo może obiec cały świat, zanim prawda założy buty, Harry. Chociaż mój tata mawia, że prawda również szybko biega.

Harry zgodził się z nią mruknięciem, ale nie odpowiedział. Jego myśli szybko przemykały. Czy to nie oznaczało, że wszystko już zepsuł? Czy było już za późno, aby to naprawić? Wiedział, co świat myśli o... takich mężczyznach. Pamiętał, co zawsze mówiła na ten temat ciotka Petunia. Co mówił jego wujek. Więc dlatego nikt nie chciał brać prysznica, gdy był w pobliżu Harry. Wiedzieli. I uważali go za zboczeńca.

— Nie rozumiem, dlaczego tak pomyśleli — Harry usłyszał własny głos. — Nie jestem… to absurd. Nie jestem gejem.

Luna wzruszyła ponownie ramionami i Harry przez moment był pewny, że wie wszystko.

— Ludzie, którzy nas krytykują, to ci sami ludzie, którzy nie wiedzą, jaką cenę zapłaciliśmy — poinformowała go.

Harry wrzucił łyżkę do miski z zupą z rezygnacją; spuścił wzrok na swoje dłonie, które nerwowo zaciskał i rozluźniał, a jego twarz czerwieniła się ze wstydu. Po chwili spojrzał na nią ponownie, wciąż niepewny, co powiedzieć.

— Słyszałaś rozmawiających o tym ludzi?

— Och, słyszę ludzi mówiących o różnych rzeczach. Bardzo rzadko do nich dołączam, ponieważ zwykle wtedy milkną — powiedziała.

— Są zazdrośni —wysyczał Harry, a jego głos był przesycony jadem. — Powiedzą cokolwiek, by zobaczyć mój upadek. Są po prostu zazdrośni i małostkowi, i… nie mogę uwierzyć, że wymyślili…takie bzdury.

— Mówili gorsze rzeczy — przypomniała mu Luna, jakby miało to coś pomóc.

— Tak, wolałem te plotki o tatuażu — rzucił.

— Dziewczyny też je wolały — zauważyła. — Ginny znów spotyka się z Deanem — dodała.

Jeśli miało go to jakoś pocieszyć, to nie pocieszyło. Wspomnienia pocałunków z Ginny w jego umyśle zostały usunięte w cień, i nie zamierzał do nich wracać w najbliższym czasie. To nie brak fizycznego czy emocjonalnego pociągu go tak odpychał, ale jego własna niewdzięczność wobec niej. oszukał ją. Dał nadzieję komuś, kto miał wobec niego prawdziwe uczucia. Nie zasługiwał na jej przebaczenie. Ani na Rona.

— Miło. Chodzi mi o to, cieszę się, że jej się powodzi — powiedział.

Potrzebował teraz Snape'a. Wszystko, co działo się tutaj, można było opisać jedynie tym, co Snape postanowił nazwać: idiotyczne. Tutaj Harry był narażony na życie, którego nie chciał przeżywać. Nie w ten sposób. Nie w tej niesprawiedliwej tajemnicy.

— Powiedziała mi, że dobrze jej się wiedzie — potwierdziła Luna z radością. — Miło było usłyszeć to od Ginny. To było tak, jakbym chociaż przez chwilę miała jakąś przyjaciółkę.

— Jestem twoim przyjacielem — powiedział Harry, ale jego głos był płaski, a gardło go piekło. Nienawidził siebie za to, kim był. Bez względu na to, jak bardzo starał się to odrzucić, uczucie to tylko się wzmacniało, a on był zbyt słaby, aby to zmienić lub z nim walczyć. Część jego umysłu wiedziała, że tak naprawdę nie chciał. Ale skąd wiedział, że jest gejem? Dlaczego był tak cholernie pewny? Kto rozniósł plotkę? Ginny, Ron, a może Hermiona? A może pozostali uczniowie wywnioskowali to z jego zachowania czy mowy? Czy to było oczywiste? Czy zawsze tak było? Czy po prostu wyglądał na geja? Nie, wciąż miał nadzieję, że może się zmienić…musiał być jakiś sposób. Mógł być jak wszyscy inni, mieć dziewczynę, potem żonę i dzieci i…

— Myślisz, że moje ubrania są brzydkie? — zapytała Luna.

Harry mrugnął zaskoczony i spojrzał na nią. Miała na sobie zwykłe szaty Krukonów, ale pod spód założyła óżową koszulkę z trzema słowami napisanymi dużymi, pogrubionymi, zielonymi literami: „ZABRALI MNIE KOSMICI".

— Ehm. Nie, wcale nie — odpowiedział ostrożnie. — Chodzi mi o to, że szaty są ładne.

— A moja koszulka?

— Twoja…tak, też jest ładna — powiedział. — Osobliwa — dodał.

Luna uśmiechnęła się na jego komplement.

— Wyrzuciłabym ją, gdybym mogła. Wiesz, dzisiaj trochę się ze mnie śmiali. To nie był pierwszy raz. Ale nargle ukradły mi całą garderobę w zeszłym tygodniu i to jedyna koszulka, jaką mam.

— Rozumiem — mruknął Harry.

— Myślę, że to dlatego, że moje ubrania są śmieszne. Dlatego nargle je kradną. Może gdybym nosiła nudne ubrania, byłabym bezpieczna.

Harry potrząsnął głową, niepewnie.

— To nie nargle, Luna. To twoje współlokatorki. Zachowują się jak idiotki. Twoje ubrania są w porządku, nie byłabyś sobą, gdybyś nosiła coś innego.

Na to Luna się rozpromieniła.

— Cóż, dziękuję, Harry! Będę z nich dumna.

Gdy opuszczała Wielką Salę w podskokach, Harry zastanawiał się nad tym.

Potem się uśmiechnął.

**

— Byli najbystrzejszymi uczniami, najlepszymi, Harry!

— Cóż, profesorze, myślę, że pan ich również mocno inspirował — powiedział Harry. Kiedy oddalali się coraz bardziej od zamku, las ożywał dźwiękami ćwierkania i świergotania, które rozbrzmiewały w zimnym porannym powietrzu. Małe żabki rechotały pod dużymi, szerokimi liśćmi. Rozpiętę pomiędzy krzywymi gałęziami sieci pająków skrzyły się drobnymi kroplami porannej rosy w pierwszych promieniach słońca. Podczas gdy śmiech i krzyki uczniów cichły, zostawione daleko za nimi, , Slughorn i Harry rozkoszowali się przyrodą.

— Masz rację, że tak było! Wiesz, moi uczniowie zawsze dobrze się czuli w moim towarzystwie. Tak jak ty teraz. Ale tylko ci najbardziej uzdolnieni w końcu dołączali do Klubu Ślimaka. Traktowałem ich wszystkich dobrze, oczywiście, ale musiałem być wybredny — powiedział cicho Slughorn, patrząc na śpiewającego ptaka. — Klub był nowinką, śmiem twierdzić.

— Jestem pewien, że członkowie Klubu byli zaszczyceni, że byli dla pana tak wyjątkowi —powiedział Harry, przypominając sobie, że musi skłonić Slughorna do otwarcia się. — Nie wszyscy profesorowie szanują swoich uczniów tak jak pan. Widzi pan ich takimi, jakimi naprawdę są.

Buty Harry'ego zaszły błotem, gdy nieumyślnie wszedł w małą kałużę.

— Uważaj — zaśmiał się Slughorn. — Twoja matka była jedną z moich ulubienic, pewnie już ci o tym mówiłem. Była genialna. I też trochę zuchwała, jeśli chcesz wiedzieć.

Harry uśmiechnął się na myśl o swojej matce.

— Była w Klubie Ślimaka — przypomniał sobie.

— Jej talent w eliksirach był niezrównany. Ona i Severus zawsze wpadali na niezwykłe, unikalne pomysły. Kiedyś wydawało mi się, że przyłapałem ich na ściąganiu od siebie Okazało się, że właśnie kłócą się o nazwę, jaką nadadzą swojej najnowszej miksturze.

Kroki Harry'ego zwolniły.

— Słyszałem, że była przyjaciółką profesora Snape'a.

— Najlepszą — odparł Slughorn. — Kiedy Lily opuściła Klub, Severus był zagubiony. Nie wiedział, co ze sobą począć.

Harry kopnął kijek i włożył ręce do kieszeni.

— Dlaczego odeszła?

Slughorn spojrzał przed siebie, a jego ramiona zesztywniały. Po chwili westchnął.

— Mroczne czasy... przypadały na czas mojej emerytury, ale byłem świadkiem ich początku. Wielu uważało, że Ślizgonom nie można było już ufać. To były skandaliczne plotki.

Plotki, pomyślał Harry. Przypomniał sobie, jak w jednym ze wspomnień, które widział w zeszłym roku, jego matka oskarżyła Snape'a o przyjaźń ze Ślizgonami, którzy chcieli kiedyś zostać Śmierciożercami. Może nie chciała już więcej widzieć Snape'a po ich kłótni. Czy opuściła Klub przez niego?

— Jak to możliwe, że byli tak blisko, mimo że byli w różnych domach? Słyszałem, że w pewnym momencie się pokłócili. — Zastanawiał się, czy może bezpiecznie zadawać takie pytania Slughornowi.

Grzebiąc w kieszeni za chusteczką, żeby wytrzeć pot z twarzy, Slughorn kliknął językiem.

— Wierzę, że znali się przed Hogwartem, jeśli się nie mylę... Byli sąsiadami, ich rodziny się przyjaźniły, coś w tym rodzaju, kto wie — już nie pamiętam. To już tyle lat! — wykrzyknął. Było tak, jakby niewidzialna ręka skręciła jelita Harry'ego i mocno je ścisnęła.

— Czyli nie sądzisz, że byli… — Harry zamilkł, nie mogąc dokończyć myśli. Poczuł, że policzki mu płoną.

Slughorn zaśmiał się.

— Och, nie, nie, broń boże, nie sądzę. Przynajmniej nie miałem pojęcia o miłosnych sprawach moich uczniów — powiedział wesoło. — Ale widzisz… w tamtych czasach sama przyjaźń Ślizgona z Gryfonką była już oznaką buntu. Poza tym wszyscy wiedzieli, że Lily Evans była zakochana w Jamesie Potterze.

Zakochana. Harry zastanawiał się nad tym.

— Myślałem, że mój ojciec zakochał się w niej jako pierwszy. Profesorze.

Slughorn poklepał go po plecach, a Harry starał się nie wzdrygnąć.

— Nie znam szczegółów, chłopcze. Przykro mi.

— Uczyłeś też Toma Riddle’a. — Harry w końcu zdobył się na odwagę, by to powiedzieć.

Myśląc o tym, jak jego rodzice się kochali, nagle uderzyła go dziwna świadomość: nie wiedział, czym jest normalna miłość. Kochał Hogwart, który był tylko zamkiem, oraz Hermionę, Neville’a i Lunę, ponieważ byli jego przyjaciółmi. Kochał Rona i Ginny, choć nie miał do tego prawa.

Dawno temu kochał również Dursleyów, tak jak każde dziecko kocha swoją rodzinę. Nawet gdy zdał sobie sprawę, że nigdy nie traktowali go jak członka rodziny, wciąż ich kochał. Kochał swoich rodziców, przynajmniej tak sądził, chociaż to było jak kochanie miejsca, którego nigdy nie odwiedził lub obrazków w książce, której nigdy nie przeczytał.

Nie wiedział, jak to jest być zakochanym w dziewczynie. Ron na pewno wiedział, zwłaszcza gdy całował Lavender w usta i gdy całował się z nią na korytarzach. Hermiona prawdopodobnie też dobrze wiedziała, jak to jest być zakochanym, bo jeśli to, co czuła do Rona, nie było zazdrością, Harry nie wiedział, co to było.

To, co czuł Harry, nie miało nic wspólnego z tym wszystkim; jego uczucia były zupełnie innej natury—przesiąknięte wątpliwościami i niejasną paniką. Bycie zakochanym, jak przypuszczał Harry, oznaczało motyle w brzuchu, słodkie słowa i kwitnące kwiaty. A Harry nie mógł być zakochany, ponieważ zamiast tego czuł winę, niepewność i dziwne poczucie, że zawiódł samego siebie.

Chociaż tak bardzo nienawidził siebie za to, wciąż drżał z oczekiwania na kolejną lekcję Oklumencji. Czasami prawie udawało mu się przekonać samego siebie, że dał sobie z tym radę. Gdy był z dala od Snape'a, takie beznadziejne kłamswa stawały się wiarygodne, niemal namacalne; wystarczyło mu złapać oddech i odrzucić wszystko, decydując, że to, co myślał, że kiedyś czuł, było po prostu częścią jego wyobraźni. Przesadzone emocje, wynikłe z nudy i dezorientacji.

Sposób, w jaki biło mu serce, gdy wiedział, że w końcu znowu zobaczy Snape'a, zawsze mówił mu co innego.

Slughorn i Harry wrócili do zamku akurat na czas na kolejną lekcję Harry'ego. Harry miał problemy z koncentracją, a po tym, jak przedstawił Dumbledore'owi niezbyt szczegółowy raport na temat tego, co powiedział mu Slughorn, Dumbledore pokazał mu kolejne stare wspomnienie o Tomie Riddle’u. Harry spędził wieczór rozmawiając z Dumbledorem i zagłębiając się w przeszłość mordercy swoich rodziców.

— Dowiem się — obiecał Harry. — Myślę, że teraz mi ufa.

— Tak — powiedział Dumbledore. — Ufa ci.

Chapter 39: Być Głupcem: Przywrócona równowaga

Chapter Text


prolog

— Jeszcze raz — powiedział Potter. Severus opuścił swoją różdżkę. Wzdrygał się na myśl o konieczności przeżycia tego ponownie. Czuł, jak niewidzialny wir wciąga go i powoli dusi, mocno ściskając gardło. Dłoń, która z pewnością musiała należeć do sprawiedliwości.

— Zrobimy przerwę. Możesz usiąść. — Severus szybko zniknął z oczu chłopaka,, uciekając do bezpieczeństwa swojego pokoju, a następnie łazienki; zamknął za sobą drzwi i zaryglował je. Otwierając kran, pozwolił, by zimna woda ukoiła jego palce. Czerwone ślady po paznokciach na jego dłoni, spowodowane mocnym trzymaniem różdżki przez ostatnią godzinę, ledwo ustąpiły. Wyczerpanie nigdy wcześniej nie dotknęło go tak głęboko. Bolała go głowa, piekły oczy, bolały ręce i nogi.

Wyczerpanie bez nagrody było torturą. Severus wiedział, jak radzić sobie z torturami, które wiązały się ze śmiercią i niesprawiedliwością, jednak nie miał pojęcia, jak uporać się z tym. Oblał twarz zimną wodą i poczuł, jak mięśnie drgnęły w proteście. Potarł nasadę nosa i potarł twarz.

Wysikał się z zamkniętymi oczami, a jedyne, o czym mógł myśleć, to czekające na niego łóżko. I Potter czekający na kontynuację treningu. I zbyt mało czasu pozostałego do rana, żeby dobrze się wyspać. Wrócił do swojego salonu, a Potter natychmiast wstał.

— Ostatnie dziesięć minut — powiedział Severus. — I kończymy na dziś.

Potter skierował na niego swoją różdżkę i czekał. Jego zielone oczy były na niego zwrócone. Severus zwęził własne.

— Legilimens!

I w mrok wkraczają mądrzy i uroczy. Zanurzając się w tej otchłani smutku i abstrakcji, Severus skupił wzrok na Potterze, aż pokój rozpadł się wokół niego i zanurzył się w myślach i uczuciach, które uderzały go z brutalnością, na którą nie zasłużył. Dopadły go przebłyski uczuć Pottera i wycofał się z przerażeniem.

— Czemu nie oczyszczasz się z emocji? Dlaczego muszę ci to powtarzać za każdym razem?

Potter podniósł głowę z podłogi i spojrzał na niego.

— Staram się… staram…

— Starasz co? — warknął. — Załamać nas obu? Dobrze ci idzie.

Podał mu dłoń, a Potter ją chwycił. Za późno zdał sobie sprawę, że Potter doskonale radził sobie sam. Zapisał sobie w myślach, że musi ponownie umyć dłoń.

— Widziałeś moje myśli? Bo myślę, że mi się udało — miałem kontrolę, prawda?

Miał, przez większość czasu. To nie jego myśli martwiły Severusa.

— Twoje emocje cię zdradzają. Przejmują kontrolę nad sytuacją, kiedy ty tego nie robisz. Dzieląc się swoimi emocjami, możesz wyrządzić większą krzywdę niż dzieląc się swoimi myślami.

Potter znowu był przesiąknięty potem i patrzył na niego spojrzeniem mówiącym sprawię, że będziesz ze mnie dumny, które Severus mógł interpretować jedynie jako żart.

— Dobra próba — powiedział Potter. — Czy ty w ogóle wiesz, czym są emocje?

Severus wykrzywił wargi z nonszalancją i wymierzył różdżkę.

— Legilimens!

Emocje były złośliwym przekleństwem. Potrafiły zniewolić umysł, zdradzić korzenie, zapanować nad wszystkim, czym człowiek był i zwrócić go przeciwko rozsądkowi w imię serca. Ale to, co Severus wiedział, to fakt, że takie idiotyzmy mogą jedynie je okaleczyć.

— Kurwa!

—Bądź cierpliwy. Kontynuuj. Pozwalasz mi wejść.

Emocje nie mogły być opisane jednym słowem. Severus nie wierzył w smutek, radość czy żal. Być może najlepszym dowodem na to, że język jest problematyczny, było to, że zbytnio upraszczał uczucia. Sprawiał, że wydawały się nieszkodliwe.

— Stop! — Potter znowu się przewrócił, a Severus zanotował w myślach, że przynajmniej powinien nauczyć chłopca, jak utrzymać równowagę, zanim pozwoli mu ruszyć na wojnę.

— Czujesz się zmęczony, Potter?

Okulary Pottera zsunęły się na czubek jego nosa.

— To nie jest łatwe!

— W przeciwnym razie, nie byłoby cię tutaj.

Potter podniósł wzrok, a jego oczy na chwilę przeszyły Severusa od głowy do stóp. Na twarzy chłopca pojawiło się zakłopotanie i zastygł w miejscu. Usiłując, choć bezskutecznie, ukryć drwiący uśmiech, Potter wstał.

Opierając się pokusie, by zapytać, co właśnie się stało, Severus rzucił mu groźne spojrzenie.

— Powinieneś się bardziej starać. Opanuj się albo pozwól, by twoje emocje cię zniszczyły.

Potter skinął głową, jego rysy były mieszanką szoku i powstrzymywania próby zduszenia śmiechu.

Oczy Pottera nie były całkowicie skupione na nim. Severus rzucił zaklęcie, a pierwsze uczucie, które go uderzyło, to zakłopotanie. Był świadomy, jak serce Pottera szaleńczo pompowało krew.

— Zdajesz sobie sprawę, jak łatwo pozwoliłeś mi wejść? – warknął. Skrzywił się w oburzeniu na brak odpowiedzialności chłopaka. Potter rzucił mu spojrzenie, które sugerowało, że próbował potraktować to poważnie. Severus w to wątpił.

— Co jest nie tak?

— Co jest nie tak? — powtórzył niemądrze Potter.

— Jesteś rozproszony.

— Nie, nie jestem.

— Nie mam całej nocy, Potter.

— Powiedziałeś dziesięć minut, dawaj.

Severus spiorunował go wzrokiem i aby udowodnić swoją rację, spróbował bezróżdżkowego pchnięcia w zielone oczy. Sekundę później był w środku. Uniósł brew, tracąc cierpliwość z każdą sekundą.

— Umm — wymamrotał Potter.

— O co chodzi? — warknął zniecierpliwiony Severus.

— To… hm… no wiesz. Zewnętrzne. Czynniki.

Twarz Pottera była pusta.

Severus był jednak bliski wybuchu.

— Więc może powinienem przejrzeć twoje myśli i zobaczyć, jakiego rodzaju są to czynniki zewnętrzne.

Potter skinął głową.

— Skoncentruj się! — Spróbowali ponownie i Severus nie poczuł żadnego oporu. Umysł Pottera został odsłonięty; nie miał siły na dalszą walkę. Bariery były ledwo dostrzegalne, zanim zawaliły się pod wpływem magii Severusa.

Severus powinien już spać.

— Żałosne.

— Przepraszam. — Potter zatoczył się do tyłu i spojrzał gdziekolwiek, byle nie na Severusa.

— Więc temu poświęcam swoje noce? A może to wszystko jest dla ciebie wymówką? Możesz być niedojrzały, ale…

— Nie zaczynaj, rozumiem. Jestem w tym niezły, postaram się bardziej.

Przez długą chwilę wpatrywali się w siebie, a potem Potter zamrugał. Kącik jego ust drgnął, a Severus zastanawiał się, co może być tą ekscytująco zabawną rzeczą, która mu umykała. Severus nie wierzył w głupców, mimo że od nich zależało jego życie.

— W porządku? – zapytał niskim głosem.

— Tak — powiedział Potter, nagle zbyt poważny. — Dawaj.

Zrobił to, a potem zrobił to ponownie.

— Jeśli tylko pozwolisz mi zrobić to po swojemu…

— Przy użyciu sztuczek.

— Przy użyciu mózgu. Wystarczy, bym intensywnie o czymś myślał! Jakby twoje metody były lepsze, ale nie, nie mogłeś znieść tego, że wymyśliłem sposób, na który nie wpadłeś! Robię to po swojemu i to działa, robię to po twojemu i pieprzę to, bo twój sposób jest po prostu do bani!

— Mów, mów, mów: to tylko kompletnie głupi potok słów — syknął Severus .

— Daj spokój!

— Nie starasz się wystarczająco mocno! Twoja uwaga zbyt łatwo się rozprasza, jakby to była gra, w którą możesz grać, kiedy tylko uznasz to za stosowne! Obawiam się, że rumienienie się i marszczenie brwi donikąd cię nie zaprowadzą – powiedział ostro. — Możesz zawieść we wszystkim, czego spróbujesz i pozwolić, by wszystkie twoje próby poszły na marne, ba, jeśli o mnie chodzi, możesz nawet pozwolić Czarnemu Panu się opętać i zabrać, ale nie zrobisz ze mnie głupka

W tym momencie Severus mógł śmiało przyznać, że był z siebie zadowolony. Jego poczucie godności obserwowało go z drugiego końca pokoju i powoli klaskało z aprobatą.

Potter przewrócił oczami i z nieustraszoną demonstracją szybkości zmniejszył odległość między nimi i pociągnął palcami pasek Severusa. Zanim czyste przerażenie zdążyło nad nim zapanować, a krew odpłynęła z twarzy i serca Severusa, próbując zablokować uścisk paniki, Potter drugą ręką chwycił rozporek i zaciągnął suwak.

— Następnym razem je zapnij, jeśli chcesz, żebym się skoncentrował — powiedział gorzko Potter, cofając się, po czym zebrał swoje rzeczy z kanapy. — Do zobaczenia jutro?

Zdziwienie. Nie. Potępienie. Wieczne. To musiało być to. Stał tam, Severus Snape, Śmierciożerca, szpieg, profesor, tuż po trzydziestce, przy zdrowych zmysłach, podziwiany i patrzył z zawrotem głowy na szesnastoletniego bachora, który nieustannie wyśmiewał się z niego dla własnej chorej satysfakcji.

Punkty, podpowiedział jego umysł.

— Punkty — powtórzył na głos

— Ile? — spytał Potter.

Severus zastanawiał się, jak wielka ogarnia go wstręt.

Gdyby to był wstręt, czułbyś się gorzej skomentowała jego podświadomość, ale mentalnie odepchnął to od siebie. Potter patrzył na niego w oczekiwaniu.

— Sto.

***

— O. Mój. Boże. O Boże, Harry. Dlaczego to zrobiłeś? Jak mogłeś? Tak egoistycznie, tak... tak... Nie dam rady! — Hermiona zakryła twarz ręką, a po głębokim wdechu opuściła Wielką Salę. Harry kontynuował jedzenie w ciszy.

— To twoja wina? — zapytał Dean , kiedy zobaczył Harry'ego. — Co zrobiłeś?

— Snape patrolował korytarze i złapał mnie poza dormitorium —powiedział Harry, nie podnosząc wzroku. — Był bucem, a ja nazwałem go palantem.

Dean przewrócił oczami.

— Na serio? — Spojrzał na stół prezydialny, gdzie jak przypuszczał Harry, siedział Snape, patrząc na niego z zadowoleniem. — Co on zrobił? Nie powinieneś był mu odpowiadać. Pewnie liczył, że tak zrobisz, by móc odebrać punkty.

— Ja też bym spanikował —zaprotestował Neville. — Wyobraź sobie bycie samemu ze Snapem w środku nocy. Myślę, że bym krzyknął. — Zachwiał się widocznie, a Harry udawał współczujące skinienie głową.

— Odzyskam punkty — powiedział w końcu Harry. — Wkrótce mecz, złapię znicz.

— Lepiej tak zrób — powiedział Seamus. — Nie chcemy, by Hufflepuff nas dogonił, prawda

— Sto punktów — powtórzył Neville, wciąż nie mogąc pogodzić się z wiadomościami.

— Przestraszył cię? Raz przyłapał mnie, kiedy spóźniłem się na lekcję – to nawet nie była jego lekcja, Harry – i spojrzał na mnie tym wzrokiem... Myślałem, że zamierza mnie zabić. Przez kilka dni myślałem, że mnie dopadnie. — Oczy Neville'a błyszczały dziko, gdy opowiadał o swoim traumatycznym przeżyciu.

Harry dokładnie wiedział, o jakim spojrzeniu mówi.

Ron wymamrotał coś do swojego talerza, a Harry podniósł wzrok. Nie był pewien, czy mówił to do Harry'ego, i nie odważył się zapytać. Ron spojrzał na niego na chwilę, a następnie zwrócił się do Seamusa.

— Kiedy jest mecz?

— W najbliższy czwartek. Miał być w ten piątek, ale zmienili termin.

Hermiona wróciła i opadła obok niego. Miała czerwone oczy.

— Wiesz… czy ty w ogóle wiesz — wysyczała Hermiona — ile rolek pergaminu, zadań i porpawnych odpowiedzi kosztowało mnie — wzięła głęboki oddech — zdobycie stu punktów dla Gryffindoru? Masz chociaż cień pojęcia, Harry Potterze?

— Przepraszam i kocham cię? — odpowiedział i nie protestował, gdy delikatnie uderzyła go w ramię.

— Profesor Snape uśmiecha się do nas złośliwie. Spójrz na niego. Taki zadowolony. Spójrz, co zrobiłeś dla twojego domu — powiedziała Hermiona rozpaczliwie, a Harry rzucił okiem na Snape’a. Uśmiechał się złośliwie. Ale nie z powodów, o jakich myślała Hermiona. Przyszło mu na myśl, że pomyślałaby, że jest szalony, gdyby próbował jej to wytłumaczyć. Nie chodziło o punkty; chodziło o hierarchię, potwierdzenie, kto ma kontrolę i jak łatwo było ją przejąć.

Harry tak właściwie jednak nie był pewien, kto miał teraz kontrolę.

— To cię śmieszy — zapytała. — Myślisz, że obrażanie nauczyciela jest fajne?

— Poprawię to — zapewnił ją Harry.

Hermiona zaczęła śmiać się cicho.

— Spójrz, jak na nas patrzy — wydukała. — Oczywiście ma prawo, w końcu, jak go nazwałeś Harry, palantem?

Nie do końca. Po prostu wpatrywałem się w jego spodnie, a potem przejął inicjatywę, by zapiąć mu rozporek.

— Tak. Bo nim był. Tak czy siak odebrałby te punkty, po prostu znalazł wymówkę.

To wydawało się trochę uspokoić Hermionę. Rzuciła mu długie, surowe spojrzenie.

— Następnym razem, Harry, po prostu się powstrzymaj.

Harry zaśmiał się.

— Jasne.

Chapter 40: Być Głupcem: Niewypowiedziane

Chapter Text


prolog

Harry obrócił się w powietrzu. Zachariasz Smith zręcznie podał piłkę do Demelzy, a Ginny przeklęła go sfrustrowana za jego plecami. Po raz czwarty Harry przeleciał wokół boiska, szukając na niebie Złotego Znicza. Nie było go widać. Ron krzyknął do McLaggena, żeby się przesunął, i nagle kafel znalazł się znowu w rękach Ginny.

— Summerby złapał znicz! Hufflepuff wygrywa! — krzyknął komentator, a połowa widowni zaczęła klaskać. Harry patrzył na Summerby'ego, nieco zagubiony. Ten mocno ściskał złoty znicz w dłoni. Wylądowali na boisku, a Harry kopnął w ziemię, odrzucając od siebie miotłę. Po chwili Summerby wylądował z gracją, a grupa młodszych uczniów z Hufflepuff przybiegła, żeby go przytulić. Blond dziewczynka, która nie mogła mieć więcej niż trzynaście lat, dotknęła znicza i pisnęła z ekscytacji.

— Gdzie jest kapitan? — zapytała McGonagall, zbliżając się, pełna gotowości i z podniesionym brodą.

— Pani profesor — wydyszał Ron, ściągając swój kask.

— Dobrze ci poszło — powiedziała z dumą.

— Ale przegraliśmy! — zawołał Ron. — Po raz drugi z rzędu.

Ron rzucił szybkie spojrzenie w stronę Harry'ego, prawdopodobnie obwiniając go za wynik meczu.

— Nie chodzi o wygrywanie, ale o uczciwą grę — powiedziała McGonagall. — Za ciężką pracę i radość z gry przyznaję piętnaście punktów dla Gryffindoru.

Harry patrzył na nią osłupiały, na co ta skinęła mu głową.

— Dobra robota, Potter — powiedziała stanowczo, przechodząc obok niego, żeby porozmawiać z Hooch. Hermiona podbiegła do Harry'ego i mocno go przytuliła. Harry nie mógł się oprzeć wrażeniu, że chciała, by Ron to zobaczył. Czuł się trochę wykorzystany, ale postanowił później trochę jej za to dokuczyć.

— To cud, że znów nie trafiłeś do skrzydła szpitalnego — powiedziała. — Tłuczek oszalał!

— Nie byłeś skoncentrowany — dodała Luna, zbliżając się do nich. Jej czapka w kształcie lwa mrugnęła do niego i ryknęła. — Widziałam, że byłeś pogrążony w swoich ponurych myślach.

— Eee... — Częściej niż rzadziej Harry nie wiedział, jak odpowiedzieć Lunie. Spojrzał na trybuny Slytherinu, ale nie zauważył Snape'a. Niewielu Ślizgonów przychodziło na mecze, w których nie brali udziału.

— Jak mogliście trenować jako drużyna, skoro on z tobą nie rozmawia? — zapytała Hermiona, przenosząc wzrok między Harrym a Ronem, który teraz całował Lavender.

— Nie było to trudne. Chociaż kilka razy o tym zapomniał — dodał szybko Harry. — Poza tym wszyscy wiedzą, że mam naturalny talent — zażartował.

— To było bardzo miłe z twojej strony, że zaproponowałeś Ronowi zostanie kapitanem zamiast ciebie, Harry — powiedziała Luna.

— Potrzebował tego bardziej niż ja — odparł. Wówczas on i Ron nadal byli przyjaciółmi.

Obiecując, że spotka się z nimi po prysznicu, Harry skierował się do łazienki dla chłopców. Gorąca woda zmyła brud i błoto, a on pozwolił sobie trochę się zrelaksować.

Wypowiadanie rzeczy na głos pomagało je zaakceptować – to Harry wiedział. Opowiadanie o swoich obawach czy koszmarach zawsze pomagało mu się poczuć lepiej. Tego wieczoru rozczarowanie z powodu przegranego meczu przyćmiło wszystko inne, co sprawiało mu ból i niepokój. Wydawało się to śmieszne, że tak bardzo przeżywał porażkę drużyny, którą ponownie zawiódł. Jednak czuł w tym pewien rodzaj ulgi, niemalże ekscytacji, że mógł się martwić o coś, czym był w stanie podzielić się z innymi. Coś, co było zrozumiałe.

Nie złapałem złotego znicza i jest mi przykro.

Brzmiało to tak normalnie, że Harry rozkoszował się tym uczuciem, doświadczając dziwnego poczucia przynależności za każdym razem, gdy powtarzał te słowa w myślach. Czuł mroczną, agresywną ciemność i może nawet złość; zazdrościł przyjaciołom możliwości otwartej rozmowy o swoich problemach bez obaw o konsekwencje.

Kiedy Hermiona polubiła Kruma, wszyscy o tym wiedzieli. Nikogo to nie obchodziło. Ron mógł całować Lavender, kiedy chciał, a profesorowie już prawie nie odbierali punktów. Harry nie mógł mówić o swoim sekrecie. Hermiona pomyślałaby, że oszalał. Część jego chciała zachować to tylko dla siebie. Ale co to za prawda, jeśli nikt o niej nie wie? Czy nadal nią jest? Był zrozpaczony, szukał wskazówek. Kogoś, kto zdjąłby z jego ramion ciężar decyzji. Kim jest. Czego chce. Teraz przydałaby się jakaś matka. Kobieta, do której mógłby się zwrócić i powiedzieć: chyba jestem gejem, aby potem zostać zaakceptowanym, uściskanym. Ojciec, do którego mógłby się zwrócić z pytaniem: jak to było, gdy byłeś w moim wieku? By usłyszeć, że wszystko będzie dobrze.
Przeklinając siebie za brak innych myśli, nie zauważył, że drzwi za nim się otworzyły i zamknęły. Dopiero co się ubrał; Ron wszedł i spojrzał na Harry'ego chłodno.

— Właśnie wychodziłem — powiedział szybko Harry.

— Nie musisz.

— Nie ma problemu, skończyłem.

— Jesteś dobrym szukającym.

Harry stanął w bezruchu, nie wiedząc, co powiedzieć. Nie pamiętał, kiedy ostatnio rozmawiali.

— Dzięki, Ron.

— Widziałeś Smitha? Ten łajdak trzymał kafla pod pachą przez wieki. Hooch była wściekła.

Harry tego nie zauważył.

— Myślałem, że Smith jest jednym z ich najlepszych.

Ron usiadł na ławce i otworzył torbę, by wyjąć czyste ubranie.

— Jest szalony. Obiłbym mu mordę, gdyby to dłużej trwało.

— Co mówił do Ginny? — zapytał Harry.

Ron przewrócił oczami.

— Zapytał ją, czy jest zmęczona. W środku meczu. Wyobrażasz sobie? Zwrócenie się do gracza przeciwnej drużyny z takim pytaniem.

Harry niepewnie także usiadł na ławce.

— Może ją lubi.

Ron zastanowił się chwilę.

— Nie wiem.

Zdjął skarpetki, ale nie ruszył się dalej. Patrzył na ścianę przed sobą, a Harry, siedząc obok, czuł, jak między nimi znowu narasta lodowata cisza. Chwila, dwie chwile, trzy chwile. Pochodnie przymocowane w czterech rogach pomieszczenia rzucały słabe, migoczące płomienie, które ledwo oświetlały duże pomieszczenie. Cztery, pięć. Błotniste ślady butów pokrywały pęknięte płytki podłogi; z rdzewiejącego kranu na końcu łazienki monotonnie kapała woda do plastikowego wiadra. Sześć, siedem, osiem, dziewięć.

— Po prostu tego nie rozumiem, Harry. — I Harry zdał sobie sprawę, że już nie rozmawiają o Quidditchu. — Ostrzegałem cię. Ostrzegałem, a ty złamałeś jej serce.

Harry odetchnął.

— Wiem — przyznał, czując, jak wstyd ponownie pali mu twarz. — Przykro mi.

— Nie jest ci przykro.

— Kocham Ginny — naciskał. — Nigdy nie chciałem jej skrzywdzić, ja po prostu… nie wiedziałem, czy mogę wierzyć swoim uczuciom. Byłem zdezorientowany, przerażony i przysięgam… myślałem… miałem nadzieję, że bycie z nią wszystko naprawi.

— To dlaczego tak się nie stało? — zapytał Ron. Właściwie nie był zły, ale jego głos był zimny i gorzki. Harry zastanawiał się, czy to jego jedyna szansa, by naprawić stosunki między nimi. — Dlaczego wybrałeś to zamiast… zamiast całej reszty? Dlaczego wybrałeś to zamiast mnie? Zamiast niej? Co, do diabła, się z tobą stało?

Harry nie wybrał takiego losu, ale nie zmieniało to faktu, że Ron miał rację.

— Nie wiem. Nie zmieniłem się. Ja… dla mnie to też nie jest łatwe. Nie robię tego celowo.

Ron zamknął oczy, a kolejne słowa wyrzucił z siebie niczym z procy.

— Myślałeś o mnie kiedykolwiek w ten sposób? Ponieważ te wszystkie lata razem, te wszystkie razy, kiedy widziałeś mnie nago, o matko, nawet moich braci…

— Nigdy — powiedział Harry głośniej, niż pierwotnie zamierzał. — Byłeś moim najlepszym przyjacielem przez ostatnie sześć lat. Wiedziałbyś, gdybym coś do ciebie czuł.

— Do moich braci?

— Nie, Ron.

Ron potrząsnął głową.

— Gdybym się o tym dowiedział…

— Trzymałbyś się ode mnie z daleka? — zapytał Harry. Ron nic na to nie odpowiedział, tylko zacisnął usta. — Nigdy nie myślałem o tobie w ten sposób — powtórzył Harry. — Ani o tobie, ani o twoich braciach, ani o twoim ojcu.

— Cholera, dlaczego w ogóle wspominasz o moim ojcu? — Ron potarł twarz, a jego ramiona nagle się napięły. Harry zdał sobie sprawę, że, co nie było zbyt zaskakujące, znowu powiedział niewłaściwą rzecz. — Co, do cholery, jest z tobą nie tak? — wymamrotał Ron w swoje dłonie.

— Próbuję tylko powiedzieć...

— Że lecisz na mojego ojca?

Harry przewrócił oczami.

— Powiedziałem coś dokładnie odwrotnego.

— Jak mogłeś. Jak mogłeś zrobić to Ginny?

— Nie wiem — wyszeptał Harry.

— Nic do niej nie czułeś.

— Nieprawda — odparł. — Tylko nie to, co powinienem.

— Bo lubisz... mężczyzn.

Harry poruszył głową, co miało być odpowiednikiem: coś w tym stylu. To prawda, dlaczego więc tak bardzo bał się do tego przyznać?

— Nie wiem — powiedział zamiast tego.

— Planujesz zmienić płeć, czy coś takiego? — zapytał Ron.

— Nie, Ron — odparł z pewnością w głosie.

Ron skinął głową.

— Muszę to przemyśleć — przyznał, a Harry był więcej niż oszołomiony, gdy zdał sobie sprawę, że wciąż może istnieć szansa na kontynuację ich przyjaźni. Nie mógł nic poradzić na to, że czuł się, jakby zdradził Rona.

Tej nocy Harry nie miał ochoty schodzić do lochów. Ryzykując jednak spóźnienie się na lekcję oklumencji, zmusił się do pójścia. Drogę zagrodziła mu grupka dziewcząt przy drzwiach do dormitorium; jedna z nich wcisnęła mu w ręce czerwone pudełko.

— Czekoladowe kociołki — powiedziała dziewczyna. — Mają w sobie Ognistą Whisky. Moja babcia mi je przysłała, ale tak naprawdę ich nie lubię.

— Och... dzięki. Chyba — powiedział Harry.

***

Severus starał się nie zauważać, jak Potter wpatruje się w niego, przeskakując nieśmiało wzrokiem między tekstem książki, podłogą a Severusem. W duchu przygotowywał się na kolejne milczenie pełne rzucanych przez chłopaka spojrzeń, kiedy przechodził do następnej demonstracji ruchu różdżki, a uczniowie powtarzali za nim.

Ostatnio chłopak powściągnął swoją zuchwałość przynajmniej w klasie. Severus nie wiedział, czy powinien być wdzięczny za pozorne odzyskanie choćby odrobiny wpływu, jaki mógł mieć na Pottera.

Odpowiedź musiała gdzieś tu być, lecz nie była oczywista. Jego pozycja w tej szkole została skompromitowana już dawno, ale to nie Potter całkowicie ją niszczył, lecz jego własna głupota i nierealny optymizm. Dlaczego myślał, że Potter będzie to kontynuował? Zielone oczy spoglądające na niego podczas lekcji byłyby mniej niechciane, gdyby nie czekały, aż odwzajemni spojrzenie, co tylko osłabiało jego opór w tym szaleństwie. Choć wybuch emocji Pottera był aż nadto wyraźny, Severus postanowił przymykać na niego oko, dopóki nie będzie innej opcji. Uważał, że jego pomoc jest cenna, dlatego nie zamierzał jej oferować, dopóki nie zostanie poproszony. Grzecznie.

Zamykanie drzwi i ukrywanie się było daremne. Rozpływanie się i znikanie w małej kałuży nicości podobnie. Chłopak był uparty. Severus był zadowolony, że publiczne wybuchy gniewu i kpiny ustały, jednak wciąż jeszcze musiał wyegzekwować powściągnięcie emocji i zaprzestanie dzielenia się z nim swoimi uczuciami oraz trzymanie w ryzach pierwotnych instynktów, kiedy przebywali sami.

Jego jedynym instynktem był mord.

Ze strony chłopaka... cóż.

Postanowił zatrzymać ten konkretny tok myślowy, kiedy oczy Pottera wróciły do podręcznika. To nie były teatralne gesty, przynajmniej nie do końca. To była hipokryzja. Dokładnie to, o co Potter zawsze go oskarżał. I oczywiście o okrucieństwo. Pocieszanie się myślą, że bycie niemiłym dla swoich uczniów było naturalne, nie przynosiło ulgi bólowi ściskającemu jego żołądek. Jeśli Potter nie mógł znieść okrucieństwa, mógł po prostu odejść. Powinien po prostu odejść. Ale dlaczego narzekał na coś, czego nie dało się cofnąć? Syn Lily i Jamesa Pottera zakochał się w nim. Koniec historii. Mógł płakać na ramieniu Dumbledore'a i błagać Minerwę o interwencję, obwiniając ich za nieutrzymanie Złotego Chłopca na bezpieczną odległość od jego życia i za pozwalanie, aby mały bachor go dręczył. Mógłby to zrobić. Fakty jednak się nie zmienią.

A jeśli chodzi o jego samooskarżenia dotyczące obecności Pottera w jego klasie, komnatach, myślach - nie miał za co przepraszać. Miał pełne prawo nienawidzić siebie samego, gdy chodziło o tego chłopaka, choćby to brzmiało dziwnie. Kiedyś Severus przyrzekł sobie, że nigdy nie znajdzie się w pobliżu syna Jamesa Pottera, jeśli da się tego uniknąć. A jednak chłopak przeciwstawił się jego nieśmiałemu pragnieniu pokoju i samotności, i z niebywałą łatwością wtargnął prosto w środek życia Severusa. Nagle ogarnęła go desperacka potrzeba zachowania spokoju, przypominając o równowadze, którą musiał zachować. Radzenie sobie z uczuciami, które nie należały do jego domu, to coś, o co nigdy wcześniej nie proszono Severusa, a musiał przyznać, że jako początkujący radził sobie fenomenalnie. Pomagał Potterowi. Szkolił go. Uczył. Chronił go przed popełnieniem samobójstwa w niespodziewanym załamaniu nerwowym podczas bezsennych nocy. Severus nie zrobił niczego złego.

— Cisza — ostrzegł Severus, gdy wśród uczniów zaczęło się szeptanie. — Ci, którzy skończyli, mogą wyjść — powiedział, niecierpliwie czekając na koniec lekcji. Był pewny, że Potter nie miał najmniejszego pojęcia, co mu robi. W duchu przygotowywał przemówienie pełne nienawiści skierowane bezpośrednio do Pottera i jego głupich marzeń, choć wiedział, że nigdy go nie wygłosi. Nienawidzę cię, tak zaczynała się jego mantra, mająca koić jego nerwy. Nienawidzę cię z całego serca.

Severus przeklinał siebie za to, że potrafił być ludzki. Dobre traktowanie chłopaka było niespodziewanym zwrotem akcji, za który często musiał przepraszać swoje odbicie w lustrze nocą. Dając mu to, czego chciał i proponując mu przedłużenie ich obowiązkowych zajęć, popełnił nieodwracalny błąd, którego nie potrafił naprawić. Zakręcony zakątek jego umysłu stawał się niespokojny, gdy nadchodził czas wizyty Pottera, a on przeklinał siebie za odwagę, by być szczęśliwym w tej nowej wersji nie zwracania uwagi na to, że to, co robił, było niebezpieczne. Zakazane.

Och, odwal się. Slughorn zapraszał swoich uczniów od czasu, gdy Severus był jeszcze uczniem. Severus nie wiedział, dlaczego to miało być coś innego. Lub podejrzane. Zdradzieckie, tak. Z pewnością takie było. Jego wyimaginowane mądrzejsze ja wielokrotnie wyjawiało prawdę Dumbledore'owi. We śnie Severus klękał u stóp dyrektora i wyrażał swój żal, winę i wstyd. Ale w koszmarach dyrektor odmawiał słuchania. W koszmarach Severus nie znajdował pocieszenia, tolerancji - był oskarżany o uwodzenie i wykorzystywanie zakłopotanego, nieracjonalnego dziecka. Co noc. W każdym koszmarze. Severus wyobrażał sobie swoje wyznanie jako skromne i szczere. Wyobrażał sobie też, że kara będzie surowa.
W prawdziwym życiu wciąż udawało mu się skutecznie okłamywać Dumbledore'a, nawet się nie wzdrygając - więc spakował żal z powodu swojej pomyłki, obiecując, że uwolni go później. Po co, nie potrafił powiedzieć. Gdyby tylko szaleńcy byli tak zdrowi na umyśle jak Potter, nawet w jego obecnym stanie załamania. Jego emocjonalne przywiązanie do Severusa było wytworem rzeczywistości, której nie mógł znieść.
Wojna, bycie sierotą, utrata bezużytecznego ojca chrzestnego i proroctwo rzucające wyzwanie jego życiu nie wystarczyły, by zaspokoić młodzieńcze pragnienie poszukiwań. Severus był chwilowo rozdarty między oklaskami dla jego siły serca, a przesuwaniem swoich granic, aż w końcu pęknie.

Za tymi pozornie niewinnymi zielonymi oczami kryły się mroczne pragnienia, a udawanie, że jest inaczej, było niebezpieczne. Przypomniał sobie, że to nie pierwszy raz, kiedy poświęcał swój prywatny czas, by pomóc uczniom. Prywatne lekcje nie były dla niego nowością. Robił to przez większą część ostatnich dwóch dekad. Uczniowie wielokrotnie odwiedzali jego gabinet i komnaty. Rozmawiał z nimi i pomagał im przejść przez niewypowiedziane i często przerażające sytuacje.

Wszyscy byli Ślizgonami, tak, ale mimo to jego uczniowie podziwiali go i nie trzeba było im dwa razy powtarzać, że jego drzwi są zawsze dla nich otwarte. To, że Potter należał do innego domu, nic nie zmieniało.

Nie masz lepszych wymówek? Ta mała bestia już dwukrotnie cię zaatakowała seksualnie.

Potter podszedł do jego biurka i wręczył mu test, do którego uczył się zeszłej nocy, siedząc obok niego. Serce Severusa zatrzymało się. Słowo „niestosowne” kopnęło go mocno, ale na szczęście nie miał siły, by zwinąć się w kłębek.

Skinął głupio głową, a Potter pospiesznie wyszedł, by dogonić swoich przyjaciół. W całkowitej ciszy, chociaż raz. Severus był zadowolony, że nie musiał odpowiadać na kolejny bezczelny lub głupi komentarz.

Będą mieli na to całą noc. Severus poniekąd żałował, że nie uwierzył mu od razu, kiedy chłopak niemądrze otworzył przed nim swoje serce, by usprawiedliwić to, co Severus nazwał nie-liczy-się-jako-pocałunek. Idealna nazwa. Gdyby zrozumiał znaczenie informacji, którymi dzielił się z nim latem, oczywiście trzymałby się z daleka. Oczywiście.

Nie udawaj, przecież wiedziałeś.

Nie. Myślał, że to faza. Postanowił to zignorować, by oszczędzić sobie niespokojnych nocy przepełnionych przerażeniem i ironią, co finalnie popchnęło go do popełnienia nieodwracalnych błędów.

Lily by tego nie chciała. Lily nie chciałaby widzieć go w pobliżu swojego słodkiego syna. Choć nie chciał tego zaakceptować, jej słodki syn miał zupełnie inne zdanie na ten temat.

Cóż. Martwi nie mieli nic do gadania. Dla zmarłych była śmierć. Severus usilnie starał się nie myśleć, dla kogo jest życie.

Chapter 41: Być Głupcem: Romilda Vane

Chapter Text


prolog

— Mocniej.

Severus skupił się na oczach Pottera, a jego spojrzenie stwardniało. Magiczne drżenie przesunęło się wokół jego głowy, a jego wzrok pociemniał, gdy przed jego oczami przeleciała postać Petunii. Szybko zniknęła; bariery znów były solidne. Robienie tego bez różdżek było złym pomysłem, ale i tak było konieczne. Bliskość, w jakiej stali, sprawiała, że nie miał co zrobić z rękami, więc Severus splótł je za plecami i użył siły swojej woli, by się włamać. Intensywność ich ćwiczeń sprawiła, że oczy Pottera zaszły łzami; na szczęście było to spowodowane brakiem mrugania, a nie jakimś nowym, okropnym poczuciem niesprawiedliwości.

Tym, co niepokoiło Severusa, było to, że chłopak odnosił sukcesy. Wyobraził sobie dzień, w którym Potter w końcu opanuje oklumencję i nikt nie będzie wiedział ani nawet podejrzewał, że to dzięki Severusowi. Ale po co narzekać? Severus stracił swoją szansę na uznanie, kiedy postanowił zachować to w tajemnicy. Owładnęła nim chęć spoliczkowania Pottera. Od początku ich zajęcia powinny być na takim poziomie. Na tym polegało prawdziwe skupienie.

Ręka Pottera spoczęła na klatce piersiowej Severusa, a Potter pochylił głowę do przodu.

— To przyprawia mnie o zawrót głowy.

— Obawiam się, że to wymaga silnego umysłu. Ci, którzy nie mają tyle szczęścia, muszą ciężko pracować.

— Prawda.

— Chcesz przestać?

— Nie. — Potter podniósł wzrok, a Severus wszedł.

Niemal kompulsywnie Severus unikał uczuć, które miażdżyły go za każdym razem, gdy opór Pottera słabł chociaż na chwilę. Szedł ścieżką wspomnień, słabo zarysowanych w jego umyśle i zatartych upływem czasu. Mógł sobie poradzić z jego dzieciństwem. Tomem Riddle’em.

Wszystko inne było nie do przyjęcia.

Zaryzykował przesunięcie wzroku na nieruchomą szczękę Pottera i połączenie zostało utracone.

— Napinasz wszystkie mięśnie. Następnym razem wypchnij mnie, nie cierpiąc przy tym — powiedział lekceważąco Severus, przechodząc obok niego i opadając na sofę. Potter oczywiście poszedł za nim.

— Cały czas czytasz w myślach w ten sposób?

— Nie. — Severus nie nienawidził swojego życia aż tak bardzo. Umysły ludzi upajających się stagnacją, cieszących się nudną rutyną egzystencji; umysły wypełnione bezczynnością, przytłumione nierealistycznymi ideałami i zatopione w niemożliwych emocjach napędzanych czystą nudą i brakiem pewności siebie. Czytać je? Po co? Kto chciałby przeczytać książkę napisaną bełkotem? Ludzkie umysły nie były czymś, czym się interesował. Cokolwiek ludzie postanowili z siebie wyrzucić, było wystarczające.

— Legilimencja nie jest zaklęciem czytającym w myślach. Umysł ma wiele warstw, mówiłem ci. Każda twoja myśl tworzy własny wymiar. Nie ma tam płynności, którą można by odczytać lub pokazać. — Wskazał na głowę Pottera. — Zwykłe interpretacje złożonych działań nerwowych.

— Tak, ale czy czytasz w myślach swoich uczniów?

Podsumowując, opór, jaki Potter okazywał edukacji, był fenomenalny.

— Nie. Tego nie da się zrobić.

Potter zdawał się to rozważać. Nieufność, którą rozwinął w ciągu ostatnich kilku lat, nie była nieoczekiwana; zdumiewające było jednak to, że chłopak zachował tę odrobinę wiary, jaką mu pozostała, by obdarzyć nią Severusa: ostatniego ocalałego dorosłego, który obiecał się nim zaopiekować, po długiej liście osób, które już nie żyły. Severus nie mógł zmusić się do drżenia na myśl, że mógł być następnym, który do niej dołączy. Oszczędził sobie chwilę, by przyznać, jak bardzo się mylił, twierdząc, że Potter jest arogancki. To, kim był, było dalekie od tego. Potter był lekkomyślny.

A to było gorsze.

— Nie rozumiem. Trelawney też potrafi odczytywać ludzkie intencje. Czy to nie jest forma Legilimencji? Bo cokolwiek ona robi, to działa.

— Teraz?

— Czasami.

— Wróżbiarstwo nie jest zajęciem godnym szacunku, nie mówiąc już o talencie. — Sybilla miała pecha, jako że to był jej jedyny talent. Proroctwa nie zostały stworzone, aby się spełniały. To, co ludzie zwykle robili, tłumacząc swoje działania jako los, było czystym usprawiedliwieniem czynów, których podjęcia nie mogli znieść.

— Jesteście przyjaciółmi? — zapytał nagle Potter. Otworzył torbę, by wyjąć zeszyt.

— Praca domowa o północy. Taki z ciebie oddany uczeń.

— Byłem zajęty. Quidditch, kojarzysz?

Severus uśmiechnął się.

— O tak. Słyszałem, że Hufflepuff wygrał.

Potter skrzywił się z irytacją, ale nie odpowiedział. Severus postanowił trochę go przycisnąć, choćby dla własnej rozrywki, ale Potter go powstrzymał.

— Myślisz, że ludzie by mnie znienawidzili, gdyby wiedzieli?

— Wiedzieli co? — zapytał Severus w przypływie paniki.

— Że jestem... — Potter wziął głęboki oddech i kontynuował z przekonaniem: — gejem.

Oh.

— Boisz się utraty popularności, co? — odpowiedział po chwili Severus.

— Nie sądzę, żebym mógł dłużej utrzymywać to w tajemnicy. To mnie dusi. Kiedy tam jestem, czasami czuję, że nie mogę nawet oddychać.

— Teraz jesteś tutaj — powiedział Severus.

Co?!

Cudownie. Spraw, by czuł się z tobą bezpiecznie.

Potter wyłowił z torby pudełko z czekoladkami i je otworzył. Zachłannie wepchnął jedną do ust. Uspokajanie Pottera już zawsze miało być takie proste?

— Wiesz — powiedział Potter — naprawdę próbowałem trzymać się z daleka. To znaczy, wiem, że ci to przeszkadza. Moja obecność tutaj. Ale w głębi duszy myślę, że tobie też się to podoba. Jesteś taki surowy, prawda? Nie pozwoliłbyś mi być w pobliżu, gdybyś… tak. Chcesz czekoladę?

Severus spojrzał na niego groźnie, ale uśmiech Pottera tylko się poszerzył. Do diabła z tym. Severus wyciągnął rękę i wyjął czekoladkę z pudełka. Miała w sobie ognistą whisky, a nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz takich próbował.

— Mam obowiązek cię wyszkolić — powiedział po namyśle.

Potter parsknął, trzymając kolejną czekoladkę w dłoni.

— Już nie.

Punkt dla niego. Cudownie.

Pudełko zsunęło się z kolan Pottera na poduszki i zostało tam między nimi.

— Mógłbym śmiało powiedzieć — wycedził Severus — że twoje towarzystwo jest tak przyziemne, jak mówią ludzie.

Potter przewrócił oczami.

— Mógłbyś to po prostu przyznać. Lubisz mnie. Wiem to. Ludzie mówią, że jestem nudny?

Severus zareagowałby, gdyby nagle nie ogarnęło go dziwne uczucie senności. Zamrugał, żeby się skupić i oparł się z powrotem na kanapie, decydując się zostać tam, dopóki nie poczuje się lepiej.

— Nie jestem nudny — warknął Potter. — Przynajmniej Romilda Vane tak nie uważa.

Severus zmarszczył brwi.

— Vane?

— Aha. Wszyscy wiedzą, jak bardzo mnie pragnie. Zawsze za mną chodzi.

— Hm. A nie jest to spowodowane twoim nazwiskiem lub bogactwem?

— To dlatego, że mnie lubi. To się może zdarzyć, wiesz.

Bez wątpienia na tym świecie było wielu zdesperowanych ludzi.

— Oszukuj się, ile chcesz, nie masz szans.

— Dlaczego nie? — zapytał Potter, nagle zarumieniony.

Dlaczego się rumienił?

Severus pochylił głowę.

— Bo jesteś niczym innym, jak tylko kolejnym utytułowanym Potterem. Dziewczyna ma rozum, nie jest dla ciebie.

— Myślę, że… — Potter potarł swoją zakłopotaną twarz obiema rękami; okulary zsunęły mu się z nosa, a Potter nieśmiało je poprawił. — Myślę, że powinienem zaprosić ją na randkę.

Severus chrząknął.

— Odrzuci cię.

— Ona nigdy…

— Romilda Vane poważnie traktuje swoją edukację, w przeciwieństwie do ciebie.

— Ale ona jest piękna — wymamrotał Potter. — Nigdy wcześniej tego nie zauważyłem. Nigdy… nie zauważyłem.

Rzeczywiście, prawdopodobnie była najładniejsza w swojej klasie. Nie mógł dokładnie przypomnieć sobie jej twarzy, ale był tego pewien.

— Daj spokój — zadrwił Severus. — Czym ona jest dla ciebie, pewnie kolejnym wyzwaniem? Osiągnięciem, którym można się chwalić przed swoimi brudnymi przyjaciółmi? Jeśli zobaczę cię w jej pobliżu, zniszczę cię.

— Jestem blisko niej dzień i noc, Snape — powiedział Potter. — Ten sam dom i takie tam. Co zamierzasz zrobić, wejść do naszego Pokoju Wspólnego i po prostu tam stać, żebyś mógł nas rozdzielić swoim ogromnym nosem?

Severus zamknął oczy, bezskutecznie próbując wyrwać się z ospałości. Jakaś jego część cicho protestowała przeciwko bezczelności Pottera, twierdząc, że w innym momencie byłoby to irytujące. Jak śmiesz, pomyślał.

— Zostawisz ją w spokoju — powiedział zamiast tego.

— Nie możesz mi mówić, co mam robić — obruszył się Potter.

Severus pochylił się nad nim w mgnieniu oka i chwycił go za włosy, wykręcając okrutnie pięść.

— Co do… argh! — Potter zakrył dłoń Severusa swoją własną, próbując uwolnić jego włosy z ciasnego uścisku.

— Powiem ci, co masz robić — powiedział groźnie. — A ty będziesz posłuszny. Będziesz trzymał się od niej z daleka. Powiedz to.

— Nie możesz mnie zmusić — powiedział słabo Potter.

Severus ponownie wykręcił pięść, a Potter syknął.

— Powiedz to.

— Nie masz racji…

— Powiedz to, Potter!

— Dlaczego… — Potter bezskutecznie próbował odepchnąć Severusa, patrząc na niego załzawionymi oczami. — Dlaczego mam trzymać się od niej z daleka?

— Ponieważ jest moja — powiedział Severus, zanim mógł się powstrzymać. Zamrugał na własne słowa, chwilowo oszołomiony tą mentalną pomyłką. Coś nie miało sensu, ale nie mógł tego dokładnie określić. Powtórzył swoje oświadczenie w duchu, szukając pomyłki. Nie znalazł żadnej; mimo to podejrzenie, że przegapił coś istotnego, dręczyło go przez kolejną długą chwilę, zanim zniknęło.

— Ty? — wyszeptał Potter z szeroko otwartymi oczami. — Jesteś profesorem. Ty... nie możesz.

— Nie obchodzi mnie to — powiedział Severus. — Potterowie. Zawsze przekonani, że zasługują na wszystko, czego chcą. Pewni siebie, myśląc, że życie jest im coś winne.

— Ja tylko…

— Więc jaki masz plan? Znowu będziesz udawać i kłamać, przekonywać ją, że jesteś kimś, kim nie jesteś? Czy to nie jest to, co zawsze robią Potterowie? Uwodzenie dziewczyn.

— Straciłeś rozum, Snape.

— Język! — ryknął Severus, szczerząc zęby. — Jestem odpowiedzialny za bezpieczeństwo moich uczniów. Jeśli zobaczę cię w jej pobliżu, sprawię, że pożałujesz dnia, w którym się urodziłeś.

— Zmuś mnie — powiedział Potter obojętnie. — Będę z nią rozmawiał, kiedy tylko zechcę. Czyli cały czas. I zaproszę ją na randkę. Nic nie możesz zrobić.

— Pomogę jej — zdecydował Severus. — Będę jej uczył. Musi się ode mnie tak wiele nauczyć. Ty natomiast nie masz jej nic do zaoferowania.

— Tak, jasne. Jesteś beznadziejny — wyszeptał Potter z głupim uśmiechem na twarzy, gdy osunął się niżej na kanapę. — Jestem Wybrańcem. Ludzie mnie kochają. A ty jesteś po prostu... Snape'em.

Severus go zignorował. W końcu spotkał elegancką kobietę. Kobietę, która wiedziała, jak oczarować mężczyznę.

— Hej. Jestem hetero — Potter zaczął chichotać i nagle ucichł kilka sekund później, a Severus nie mógł się powstrzymać od zastanowienia się, czy chłopak był pijany. — Dzięki Bogu, jestem hetero.

— Konsekwentny jak zawsze — mruknął pod nosem Severus. Potem dodał — Porozmawiasz z nią raz, a wydam oświadczenie w Wielkiej Sali, gdy tylko się o tym dowiem. Może o uczniu o imieniu Kevin. Ty wstrętny dupku.

— Nie. Nie możesz.

Severus intensywnie się nad tym zastanawiał. Jeśli miałby zaprzyjaźnić się z dziewczyną, musiałby to zrobić ostrożnie. Nie mógł sobie pozwolić na więcej błędów w swojej karierze. Niech Potter uwierzy, że może robić, co chce. Severus wymyśli swój własny plan i tym razem upewni się, że da dziewczynie do zrozumienia, że Potterom nie można ufać.

— Ona ma własną wolę. Sama wybierze.

— A co, jeśli nie wybierze żadnego? — spytał Potter.

Severus przekręcił głowę, by spojrzeć na zaczerwienioną twarz Pottera. Ich oczy się spotkały.

— A co, jeśli wybierze obu?

— Widziałem ją któregoś dnia… tańczyła pośrodku Pokoju Wspólnego… prawie przypadkowo na mnie wpadła — wymamrotał Potter. — Co masz na myśli, mówiąc obu?

— Nie zwrócisz jej przeciwko mnie. Nie tym razem. Moje komnaty już i tak zamieniły się w twoje małe miłosne gniazdo, dlaczego nie otworzyć drzwi także dla niej?

Potter westchnął.

— Nie wiem.

— Nie obchodzisz jej — zdecydował Severus. — Tylko twoje nazwisko. Twoja sława. Zrób sobie przysługę i trzymaj się z daleka.

Potter potrząsnął głową.

— Nie chcę.

Prawie śpiąc, Severus poprawił się i położył dłoń na swoim kroczu. Jego palce delikatnie musnęły jego uwięzionego penisa.

— Dałbym jej wszystko — zdecydował. — A ty śmiesz sądzić, że zasługujesz na takiego anioła.

— Myślisz, że chciałaby mnie poślubić? — zapytał cicho Potter. — Chciałbym się z nią ożenić.

— Chciałbym ją przelecieć — powiedział Severus. — A potem się z nią ożenić.

Ciężką ręką pociągnął za pasek, zanim zdał sobie sprawę, że rozpięcie go na oczach Pottera byłoby błędem. Mimo to było mu gorąco i odetchnął ciężko, poprawiając się ponownie.

— Nie chcę cię w pobliżu, kiedy powie „tak”. Nie ufam ci. Co ty… — Potter podniósł głowę z poduszek, ze zdumieniem spoglądając na dłoń Severusa, a głos uwiązł mu w gardle i porzucił swoją myśl, a jego głowa na powrót opadła na poduszki. - Piękny.

— Twój przeklęty ojciec popełnił ten sam błąd. Nie żyje — przypomniał sobie Severus. — Jeśli zdarzy ci się powtórzyć jego błędy, sam cię zamorduję.

— To nie pomyłka, to najwłaściwsza rzecz — poprawił Harry.

— Będę musiał uważać — Severus zamrugał, próbując się skupić, ale znowu stracił koncentrację. — Zatrzymam ją na szlabanie, spędzimy trochę czasu razem. Potem zobaczymy.

— To niesprawiedliwe. Kocham ją, a ty nie. Nie możesz kochać.

— Nie mogę?

— Jej włosy są piękne — powiedział Harry. — Myślę, że kocham ją tak samo jak ciebie.

Severus westchnął i odwrócił wzrok.

— Myślę, że ja też bardzo ją kocham.

Chapter 42: Być Głupcem: Różdżki czy Kociołki?

Chapter Text


prolog

Severus obudził się przekonany, że traci rozum.

Po zastanowieniu się nad zorganizowaniem wizyty w Świętym Mungu, przykrył twarz kocem i próbował zatracić się w medytacji. Będąc absolutnie pewnym, że zaczyna go kontrolować jakiś rodzaj psychozy, poczuł ulgę. Myśl, że to problem medyczny, a nie kolejne mroczne zaklęcie mające go zniszczyć, była przynajmniej pocieszająca. „Psychoza,” pomyślał. To wiele tłumaczyło, bez wątpienia; napięcie, które odczuwał w obecności Pottera, było jedną z przerażających tajemnic, które wreszcie rozwiązał.

Nie powinno go zaskoczyć, że pewnego dnia skończy jak Eileen — w głębi duszy zawsze wiedział, że tak będzie. Niezrównoważony, dysfunkcyjny, oderwany — któremu nie można zaufać.

Po prostu nie myślał, że stanie się to tak szybko.

I ku jego niefortunnemu szczęściu, jego choroba rozprzestrzeniła się teraz także na młodsze ofiary. Severus potarł skronie obiema rękami. Może to nie miało nic wspólnego z Eileen, jak się nad tym zastanowić. Jego myśli szybko przeleciały przez resztę historii rodziny i po pewnym czasie zdecydował się zamiast tego obwiniać alkoholizm swojego ojca — także swój własny, bo dlaczego by nie — za los, jaki zgotowało mu życie. Wykonując swoją poranną rutynę, był rozdarty między napojeniem się eliksirami, które uśpiłyby jego szaleństwo, a zgłoszeniem się po nie do uzdrowicieli.

Z niedowierzaniem wspominał wydarzenia z ostatniej nocy: ochocze wyznanie uczniowi, że planuje napaść na innego ucznia. Czternastolatkę. Następnie odprawił Pottera i natychmiast zamknął za nim drzwi, czekając, aż chłopak wyjdzie, by mógł sobie zwalić konia przy intensywnych fantazjach seksualnych z udziałem małej dziewczynki. Dziewczynki, której wcześniej nawet nie zauważał.

Ogarnęło go zakłopotanie i złożył cichą obietnicę, że nigdy więcej nie zbliży się do dzieci. Co było z nim nie tak?

Nie mogąc znaleźć rozwiązania swojej żałosnej sytuacji, ubrał się i przygotował umysł na czekające go tortury. Będzie musiał porozmawiać z Dumbledorem, jakkolwiek byłoby to krępujące. Potrzebował pomocy. Dobrze się stało, że zauważył oznaki szaleństwa, zanim było za późno. Severus machnął różdżką w stronę śmieci rozwalonych wokół kanapy, kiedy zauważył pudełko po czekoladkach rzucone między dwie poduszki. Usiadł, wziął jedną między palce i ostrożnie powąchał.

Oczywiście. Potter był martwy.

Zaśmiewając się paranoicznie, Severus wrzucił pudełko do kominka i obserwował, jak płonie. W ten sam sposób zamierzał spalić pustą głowę Pottera, gdy tylko go zobaczy. Obrazy okrutnych sposobów, w jakie chciałby skrzywdzić chłopca, mignęły mu przed oczami, a on sam prawie stracił panowanie nad sobą. Potter nie przyjmie winy na siebie. Będzie się wykręcać. Znowu będzie udawał niewinnego. Ale kto mógłby winić świętego Pottera? Wszystko, czego Severus próbował go nauczyć, poszło na marne. Wszystkie te lekcje o delikatnej sztuce obrony przed atakami psychicznymi, o osiągnięciu poziomu, na którym bariery jego umysłu nie mogą zostać przełamane, poszły w niepamięć, bo dali się podejść eliksirem miłosnym.

Potter był martwy. Był głupi, niedojrzały, niemożliwy i martwy. Severus dopilnuje tego osobiście, a wszyscy Mroczni Władcy niech się gonią. Idąc korytarzem, uświadomił sobie, że nazywanie Gryffindoru świątynią hipokryzji to zdecydowanie zbyt mało, by opisać, jak złośliwi potrafią być te małe diabły. Gdyby uczeń z jego własnego domu podał innemu uczniowi nielegalny eliksir, wszyscy by wskazywali palcami na Severusa. Wszyscy wymierzyliby w niego różdżki. Nauczyciele patrzyliby na niego krzywo przez tydzień, a Minerwa z pewnością wygłosiłaby publiczne przemówienie o moralności i wartościach szkoły.

Niech diabli wezmą Minerwę. Jej dom był niebezpieczny. Gdy Gryfon zbaczał na mroczną ścieżkę, zawsze spotykało go współczucie. Albo "biedne dziecko", albo "to był tylko błąd, już po wszystkim". Dla Ślizgonów nie było wymówek. Ślizgoni byli zawsze postrzegani jako skorumpowani, manipulujący i złośliwi. Dla nich życie było ciągłą walką o udowodnienie niewinności.

Fakt, że większość z nich nigdy niczego złego nie zrobiła, był zupełnie nieistotny. Widząc ucznia w szatach Gryffindoru schodzącego po schodach, Severus się zatrzymał.

— Ty. Znajdź dla mnie Romildę Vane. Powiedz jej, że ma piętnaście minut, żeby stawić się w gabinecie dyrektora i przyznać się do zbrodni wobec innego ucznia — wie, o kogo chodzi — warknął na zaskoczone spojrzenie. — Dyrektor się jej nie spodziewa, więc poinformuj ją, że jeśli będzie kłamać co do powodu swojej wizyty, będę wiedział i osobiście usunę ją ze szkoły.

Uczeń zbladł, a Severus był zadowolony, że wciąż potrafił zastraszyć uczniów, by robili, co mu każą. Miał autorytet. Wciąż miał autorytet. Trzymał się go kurczowo.

— Tak, panie profesorze.

Z przerażeniem w sercu Severus przemierzał korytarze i schody, aż dotarł do drzwi, których szukał. Otworzył je gwałtownie i natychmiast zauważył tłum zdumionych twarzy. Minerwa też patrzyła na niego ze zdziwieniem. Rzutem oka skanując klasę, Severus zauważył chłopca kryjącego się za biurkiem w odległym rogu.

— Czy mogę na chwilę pożyczyć pana Pottera? — zapytał, słysząc kilka przestraszonych okrzyków z tyłu klasy.

— Tak, oczywiście — odpowiedziała Minerwa, rzucając mu spojrzenie, które zawierało w sobie wszystkie pytania, na które będzie musiał odpowiedzieć później. Potter opuścił klasę, nie patrząc na niego. Drzwi zostały gwałtownie zamknięte, a Severus skierował się do pustej pracowni. Wskazał w jej stronę, a Potter posłusznie wszedł do środka.

Zamknąwszy za nimi drzwi i rzuciwszy zaklęcie wygłuszające, Severus chwycił Pottera za kołnierz i przyparł go do ściany z całą swoją siłą.

— Dlaczego musisz mi ciągle sprawiać problemy? — syknął. Zacisnął pięść, powstrzymując się od uderzenia Pottera.

— Ja... ja nie wiedziałem, przysięgam, obudziłem się i...

— Nie wiedziałeś, bo jesteś krótkowzroczny i strasznie głupi! — wrzasnął. — Czego uczyłem cię przez cały rok, co? Dlaczego tracę na ciebie czas, skoro nie myślisz? Czy twój mózg jest całkowicie uszkodzony, Potter? Czy klątwa zabijająca rozbiła ci czaszkę?

Pod wpływem impulsu, Severus wbił paznokcie w gardło Pottera. Chciał go udusić.

— Powiedz mi, co by się stało, gdybyś dał mi czekoladę, zanim sam się nią poczęstowałem. Czy twój słodki Horacy nie wyjaśnił ci tego? Myślę, że wiesz.

Potter wybałuszył oczy, a jego złość gdzieś się zagubiła między bólem a rumieńcem.

— No, powiedz, Potter!

Potter spojrzał w dół, a potem na Severusa.

— Pożądałbyś mnie przez jakiś czas, bo podałbym ci eliksir miłosny.

Innymi słowy, nic wielkiego.

Potter najwyraźniej nie łapał tego, co próbował mu powiedzieć.

— Rzuciłbym się na ciebie — powiedział Severus z wyraźnym zakłopotaniem. — Ty, oczywiście, odpowiedziałbyś z wielkim entuzjazmem, nawet i bez eliksiru. Mylę się?

Potter patrzył na niego bez słowa.

— MYLĘ SIĘ? — wrzasnął Severus.

Nadal brak odpowiedzi.

— Zrobiłbyś to — powiedział Severus, wykrzywiając wargi w gniewie. — I musiałbym zrezygnować z pracy, porzucając swoje dotychczasowe życie. Przez ciebie.

— Nie zrobiłem tego celowo! Dlaczego za wszystko musisz obwiniać mnie? I puść mnie — powiedział Potter chrapliwie, odpychając nadgarstek Severusa. Severus szybko się odsunął, a Potter drżącą ręką pocierał gardło.

— Panna Vane już tłumaczy się dyrektorowi — poinformował go Severus. — Nie obwiniam cię za wypicie eliksiru. Obwiniam cię za samo przyjęcie prezentu. Sława, głupcze, wiąże się z ryzykiem. Nawet, jeśli jesteś z niej dumny, jeśli nie będziesz dostatecznie ostrożny, zabije cię.

— Wysłałeś ją do Dumbledore'a? — Szok w oczach Pottera nie był dokładnie tym, co Severus chciał w nich widzieć. Lęk i żal prezentowałyby się znacznie lepiej. A najlepiej przepraszające łzy i ból z powodu braku myślenia.

— Tak jest, Potter. Wygląda na to, że nie wszyscy Gryfoni mogą łamać zasady i pozostawać bezkarni.

— Czyli mówisz mi, że poszła do Dumbledore'a i powiedziała, że profesor Snape chce ją ukarać za podanie mi eliksiru miłosnego?

— Dokładnie.

— Ale to ja dostałem czekoladki. Jak zamierzasz wytłumaczyć to, że o tym wiedziałeś?

Severus wpatrywał się w niego. Pewien, mglisty fragment jego świadomości obudził się z głębokiego, niespokojnego snu i zaczął intensywnie pracować. Skąd wiedział, co zrobiła dziewczyna? Jak miał to uzasadnić? Cóż, najwyraźniej znowu sam wykopał sobie grób i z niecierpliwością czekał, aby do niego wpaść. Był nieostrożny. Zdumiony własną głupotą, zostawił Pottera i poszedł do gabinetu Dumbledore’a, tylko po to, by znaleźć płaczącą Romildę Vane, która ocierała oczy chusteczką. Po długim, żenującym wykładzie i delikatnym upomnieniu Dumbledore chłodno ją odprawił. Zostali sami.

Dumbledore patrzył na niego niewzruszenie; wskazał na krzesło, a Severus usiadł, nazywając to miejsce swoim własnym sądem niesprawiedliwości. Nie wiedział, jak zacząć; gniew w spokojnych niebieskich oczach był przerażająco wyraźny, a Severus wiedział, że na to zasłużył. Minuty mijały, ale Dumbledore nie przywitał go i nie ofiarował mu zwykłego, łagodnego uśmiechu. Zamiast tego bawił się swoją różdżką i w milczeniu obserwował Severusa. Mimo że Severus chciał odpowiedzieć tym samym milczeniem, wiedział, że jest cierpliwy tylko do pewnego stopnia — i przekląłby sam siebie, gdyby przedłużał tę mękę jeszcze dłużej. Zaczął.

— Potter od początku semestru prawie co noc odwiedza moje komnaty. Uczę go oklumencji. Ukrywałem to przed tobą, bo wiedziałem, że byś się nie zgodził.

— Oklumencji — powtórzył Dumbledore, niewzruszony. — Robi postępy?

— Tak. Potrafi już opierać się bez pomocy różdżki.

Dumbledore nadal bawił się swoją różdżką, kręcąc ją w palcach i co jakiś czas niemal wskazując nią na Severusa. Ten zamierał, czekając na zaklęcie. Na pewno coś nieodwracalnego. Dumbledore beztrosko przesunął różdżkę między palcami, pozostawiając Severusa z wrażeniem, że się z niego śmieje.

— Wiem, że ma problemy ze snem — powiedział spokojnie Dumbledore.

— Ma je od dawna. To nie moja wina.

— Czy na pewno? — Uśmiechnął się Dumbledore. — Wasza relacja jest profesjonalna.

Z pewością. Ale to nie było pytanie.

— Zdecydowanie tak.

— Hm. Co wydarzyło się wczoraj wieczorem?

Severus opowiedział o wydarzeniach z poprzedniej nocy, starannie pomijając swoje emocje i wszystko, o czym rozmawiał z chłopcem. Jego historia miała wyraźne luki, ale Dumbledore nie drążył tematu.

— … Wyszedł przed północą. Nie wiedziałem, że zostałem otruty, dopóki dzisiaj tego nie odkryłem. To nie było Amortencja, działało zbyt krótko — stawiam, że to jakaś tania podróbka z Zonka czy czegoś w tym rodzaju. Jak się domyślasz, nie chcę widzieć tej dziewczyny na moich zajęciach nigdy więcej.

Dumbledore splótł dłonie na biurku.

— Ona wie tylko o Harrym.

Severus skinął głową. Minuta upłynęła w ciszy, ale tym razem Severusowi nie udało się powstrzymać emocji w głosie.

— Chcesz, żebym trzymał się od niego z dala? — Strach, który pojawił się w jego słowach, był dla niego grzeszną oznaką ludzkości.

— Lily sama... była gotowa trzymać się z dala od własnego syna, jeśli tylko mogłoby go to uratować. Nie, pozwól mi skończyć — powiedział stanowczo Dumbledore, gdy Severus próbował zaprotestować. — Powiedz mi – jak mogę pozwolić ci związać się z chłopcem, gdy twoją rolą jest służba Voldemortowi i całowanie jego stóp? To ryzyko, na które nie mogę sobie pozwolić. — Severus chciał wyjaśnić, ale Dumbledore podniósł palec w ostrzegawczym geście. — Co jest jednak zaskakujące, to fakt, że ty sam nie chcesz trzymać się od niego z dala.

Severus patrzył na Dumbledore'a, nie mogąc uczciwie zaprzeczyć głębi tych słów. Chciałby, żeby Potter był tutaj, żeby mógł jakoś zrzucić na niego winę. W tej chwili Severus znalazł się w potwornej pułapce, z której nie było wyjścia; jeśli chciał przetrwać, musiał się dostosować. Chciał być blisko Pottera. Zaprzeczanie temu było daremne. Nie działało. Wszystko, co robił, by odpychać Pottera, tylko go do niego przyciągało.

— Uczę go — odparł głupio.

— I radzi sobie coraz lepiej — przypomniał mu Dumbledore. — Wydaje mi się jednak, że sam się tym zajmę od tej pory.

— Nie — Dumbledore uniósł brew, słysząc niepewny głos Severusa. — Prędzej umrę, niż go skrzywdzę. Nic mu nie zrobiłem, ani go nie wykorzystałem.

Upewnił się, że zaakcentował swoje ostatnie słowa i przez chwilę był rozproszony, gdy Fawkes rozpostarł skrzydła i przeleciał na drugą stronę pokoju. Dumbledore nie drgnął.

— Ufam ci, Severusie. Nawet jeśli wierzysz, że nie. Powierzyłem ci moje życie i jestem pewien, że jeśli go skrzywdzisz, to niechcący. Musisz jednak zadać sobie pytanie – co pomyślałby młody Draco, gdyby przypadkowo zobaczył Harry'ego wychodzącego z twoich pokoi? Co pomyślałby każdy z twoich małych węży? Teraz chcą się wykazać, przypuszczam więc, że przekazaliby informacje od razu niewłaściwym osobom. Przypuszczam też, że Voldemort zabiłby cię za zdradę.

— Dyrektorze — zaczął — daj mi szansę, a zrobię to właściwie. Jest ostrożny.

— Ufam ci — odparł Dumbledore.

— Najwyraźniej niewystarczająco! — prychnął Severus.

Dumbledore przez chwilę wydawał się pogrążony w myślach. Po czym odparł:

— Skoro to dla ciebie takie ważne… Możesz mu pomagać raz w tygodniu. Sobota będzie odpowiednia. Nigdy po północy. Aha, i coś jeszcze. Przeczytaj jutro nowy Tygodnik Czarownic.

— Dlaczego? Co tam jest? — Poczuł, jak skręca mu się żołądek.

— Harry wygłosił dziś rano kilka interesujących ogłoszeń.

***

Nagłówek zajmował większość okładki: CHŁOPIEC, KTÓRY PRZEŻYŁ: RÓŻDŻKI CZY KOCIOŁKI?

Dumny i zuchwały, Harry Potter nie mógł już dłużej pozostać w ukryciu po tylu latach kłamstw i tajemnic. Wczoraj rano, w obecności swoich niewinnych i skromnych kolegów z klasy, Chłopiec, Który Przeżył wyznał, w towarzystwie łamiących serce łez, że cierpi na najbardziej pogardzane schorzenie duszy: homoseksualizm. Vincent Crabbe, jeden z najbliższych przyjaciół Harry'ego Pottera, przyznaje, że od dawna miał co do tego podejrzenia. Na pytanie: "Czy nasza światowa gwiazda jest naprawdę gejem?" odpowiadział: "Nigdy nie wyglądał na normalnego, prawda?" Hermiona Granger, jego wieloletnia dziewczyna, odmówiła wyrażenia swojego żalu, choć ból zdrady był łatwo dostrzegalny w jej zaczerwienionych, spuchniętych oczach.

Severus skrzywił się widocznie na widok artykułu i zwinął gazetę.

— W towarzystwie łamiących serce łez — mruknął, oddając ją Minerwie. Kobieta uśmiechnęła się do niego w sposób, który tylko ona potrafiła opanować. Rzuciła okiem na stół Gryffindoru, a potem z powrotem na swój stek. Potter śmiał się z czegoś z Granger.

— Wiemy, co tak naprawdę się stało? — zapytał Severus.

— Podczas śniadania, jak sądzę, rozmawiał prywatnie o czymś z panną Granger. Inny uczeń usłyszał ich, zapytał, czy dobrze usłyszał, a potem plotka się rozniosła — odpowiedziała krótko. Wyraźnie nie akceptowała wścibstwa swoich uczniów. — Powiedziano mi, że cały stół szkalował pana Pottera. Nie miał wyboru, jak tylko przyznać się do plotek.

Severus powstrzymał się od chichotu, przypominając sobie o swoim miejscu w świecie. Wreszcie Potter się uczył.

— Wyobrażam sobie, jak bardzo jesteś wzruszona jego odwagą, by stanąć w obronie siebie — powiedział z drwiną. — Zastanawiam się, ile dokładnie punktów przyniósł mu jego heroizm?

— Punktów? — zapytała, a jej głos zabarwiony był typowym dla niej udawanym zaskoczeniem, które Severus dobrze znał. — Za to? Oczywiście żadnych. Punkty zdobył później na lekcji.

Aha. Małe okienka, przez które Potter mógł wyfrunąć, kiedy wszystkie drzwi były zamknięte. Severus był pod wrażeniem. Tę lekkość wygrywania bez krzty wysiłku. Potter wpadł do kociołka z Felixem Felicisem dawno przed przybyciem do Hogwartu i teraz korzystał ze sprzyjającego mu losu. Severus postanowił zbadać pecha ludzi, którzy musieli znosić takich szczęśliwych drani.

Potter nie spojrzał na niego ani razu, gdy Severus obserwował jego nową radość z ulgi, jaką przyniosło mu zdjęcie ciężaru z ramion. Człowiek bez tajemnic zawsze wyglądał na szczęśliwszego; zdrowszego. Severus miał wrażenie, że coś dusi go wewnątrz, obserwując, jak świat wokół Pottera wciąż istniał i toczył się dalej, mimo jego wyznania. Największe tajemnice były zawsze ukryte w najmniej prawdopodobnych miejscach. Severus już nie był strażnikiem tego brudnego sekretu. Potrzeba Pottera kogoś, kto „rozumie”, sama się rozwiązała. Wszystko wyszło mu na dobre.

Olbrzymia dziura, która rozdarła pierś Severusa, niosła ze sobą obawę, co przyniesie ten nowy zwrot akcji. Część jego, która była na to gotowa i ostrzegała go cały czas, wewnętrznie świętowała, przygotowana na spokój, który miał nadejść. Postanawiając pójść za zdrowym rozsądkiem, Severus zignorował nagły gniew i postanowił cieszyć się decyzją chłopaka, który na powrót zdecydował się stać częścią świata.

Patrzył na swój talerz z niedowierzaniem. Zjadając kęs czegoś, co smakowało jak popiół, zdecydował się cieszyć tym, co przynosiło mu życie, i zapomnieć o małej oazie na pustyni, którą siłą wepchnięto mu w ręce. Oazę? Nie. Więzienie.

— To bystry chłopak — stwierdziła nagle Minerwa, a Severus zdziwił się, że rozmowa wciąż trwa. — Zastanawiam się, dlaczego tego nie widzisz.

Oczywiście, że widział. I to bystrości Pottera obawiał się najbardziej. Zuchwałości. Chęci bycia sobą w sposób, na jaki żaden przyzwoity człowiek by się nie zdecydował. Zebrał swoje rzeczy, wstał i szybkim krokiem skierował się do swoich komnat.

Jego salon był wychłodzony, gdy tam dotarł, i nie zadał sobie trudu, by rozpalić ogień w kominku, skoro nikt go nie odwiedzi tej nocy. Przebierając się w piżamę, zamknął drzwi na klucz i padł na łóżko, myśląc o butelce whisky czekającej na niego w domu. Przypuszczał, że powinien być wdzięczny za to, że wreszcie pójdzie wcześnie spać. Jego myśli zwróciły się ku innemu chłopcu, który potrzebował jego pomocy. Zastanawiał się nad swoim żałosnym życiem i niemożnością zajęcia się czymkolwiek innym niż chłopcy w okresie dojrzewania — mimo że swój własny miał już dawno za sobą.

Znak zapiekł go i potarł ramię z roztargnieniem. Gdyby był na tyle trzeźwy, by się za to nienawidzić, zachowałby się właściwie, gdy Potter zaatakował go zeszłego lata. Rzuciłby chłopcem o ścianę i bił go, dopóki ten nie błagałby go o przebaczenie za swój straszny czyn. Niewyraźne wspomnienie tego pocałunku nie do końca go satysfakcjonowało, a luki, których mu brakowało, wystarczyły, by nie do końca wiedział, jak to się zaczęło.

Nie żeby to coś znaczyło.

Nie zamierzał również o tym myśleć.

Potter był wolny, Severus musiał się przespać, a życie toczyło się dalej.

Chapter 43: Być Głupcem: Sectusempra

Chapter Text


prolog

Severus nie wiedział, ile więcej może znieść. Pociągnął za sobą chłopaka, który potknął się, mamrocząc bzdury drżącymi ustami.

— Zamknij się — syknął Severus.

Chrapliwy szloch został stłumiony przez kolejne skomlenie, a Draco warknął.

— Zabij… zabij… ich… oni… zabili…

Severus obrócił się i chwycił ramiona chłopaka obiema rękami.

— Bądź cicho. Nic się nie stało, rozumiesz? Nic. Dalej.

Jęczące protesty nie ustawały. Zbyt szybko zwykłe swędzenie w płucach Severusa przerodziło się w ból, a on pędził przez korytarze ciężkimi krokami, ciągnąc za sobą Draco. Po północy lochy były puste i ciche, a on z obrzydzeniem wypuścił chłopaka z uścisku.

— Zawstydziłeś ojca. Następnym razem rób, co ci każą.

— Ja… ja… nie mogłem, ja…

— Mógłbyś. Nie chciałeś. Okazałeś słabość.

— JAK MOGŁEŚ?! — krzyknął Draco. Zamknął oczy. — Nie chcę… ja… ja nie… — Łzy spłynęły mu po policzkach, a Severus musiał zmusić się, żeby się nie odsunąć.

— Nie chcesz? — wyszeptał do ucha Draco. — Nikt cię nie pytał, czy chcesz, Draco. — Kolejny zduszony szloch i Severus musiał ponownie chwycić chłopaka za ramiona, by go utrzymać. — Co mu powiedziałaś, kiedy poprosił o spotkanie? — zapytał, kiedy sam odzyskał oddech.

— Nic.

— Nie możemy sobie pozwolić na pomyłki, Draco, jeśli zdradzisz mi swój plan…

— NIE! On… nie chce, żeby ktokolwiek wiedział.

Draco odwrócił wzrok; kłamał.

— Opowiedz mi o swoim planie, a ci pomogę. Powiedz mi, a sprawię, że to się uda. Chcesz, żeby widział, jak się załamujesz? Chcesz, żeby zabił twojego ojca?

— NIE!

— Powiedz mi. Musisz mieć pomocnika, nie możesz nie mieć planu awaryjnego. Myśl! A co jeśli ci się nie uda?

— Ja…

— A jeśli ci się nie uda, Draco? Chcesz być świadkiem śmierci swojej matki? Jestem pewien, że Czarny Pan nie okaże litości.

Rysy twarzy Draco drgnęły, zanim wydał z siebie kolejny jęk. Smarki i łzy pokrywały jego twarz.

— Jest taki pokój — wychrypiał. — Ten pokój, wiesz, pojawia się, kiedy… pojawia się i jest… pomocny… jest tam szafka… jest… jest zepsuta, ale jeśli uda mi się ją naprawić… jeśli uda mi się ją naprawić… widziałeś… tę szafkę u Borgina i Burkesa?

Severus głupio skinął głową, gdy jego umysł przetwarzał informacje.

— Ma bliźniaka.

— Tak. To dobry plan. Mój plan. Nie chcę cię w nim. Musisz pozwolić mi zrobić to samodzielnie.

Severus skinął głową, ale go nie puścił.

— Kiedy?

— To nie twoja sprawa!

To na razie wystarczyło.

— Idź się umyć, zanim ktoś cię zobaczy. Szybko.

Cofnął się, a Draco uciekł do pokoju wspólnego Slytherinu.

Severus był świadomy tego, że jego serce prawie eksplodowało, gdy dotarł do swoich komnat i pozwolił, by jego płaszcz opadł. Zamknął oczy, a świat zaczął wirować. Otworzył je ponownie i pomyślał, że świat i tak nie jest miejscem, które chciałby widzieć. Niewiele było rzeczy, dla których warto żyć, niewiele było wartych śmierci i nic, za co warto zabijać. Strach przed tym, co zrobił, wrył się w jego kości i przyprawił o pulsowanie w głowie. Jego serce płonęło, a przedramię drgnęło.

Severus wyobraził sobie nagłówki: Śmierciożercy likwidują mugolską wioskę i wyczerpany padł na kolana na miękki dywan. Ledwo mógł skupić wzrok; kiedy to zrobił, zobaczył głowę unoszącą się w drugim końcu pokoju. Wydał z siebie nonszalanckie chrząknięcie i siłą woli odpędził ten obraz, ponownie zamykając oczy.

Kiedy ponownie je otworzył, zobaczył plamę. Latająca głowa Pottera zbliżyła się do niego w ciszy; chłopiec też ukląkł i zdjął pelerynę-niewidkę. Otworzył usta.

Severusowi przyszło do głowy, że powinien coś powiedzieć. Zamglona część jego umysłu krzyczała, że Potter nie powinien tu być. Zniesie to gorzej, jeśli będzie musiał uporać się z ciężarem świadomości, że Potter widział go w takim stanie.

— Czy to krew? — szepnął Potter.

Pewnego razu Tom Riddle postanowił mieć wszystko i od tamtej pory świat nie był już taki sam.

Jak długo potrwa, zanim to się skończy? Ile czasu zajęłoby uzdrowienie ludzkich serc z całej tej nienawiści?

Ludzie przeczytają o zabójstwach w gazetach. Przy pierwszej kawie tego dnia i ciepłym domowym śniadaniu przeczytają to wszystko i przez chwilę lub dwie poczują niepokój i zgorszenie; potem, gdy pierwsza fala uderzeniowa minie, potajemnie się ucieszą — będą czerpać przyjemność ze znaczenia wydarzeń wokół nich. Trochę dreszczyku emocji, który przejdzie im po plecach z każdym akapitem okropności, które przełkną w akompaniamencie jajka i bekonu. Karmiono ich mięsem i krwią, przypadkowo, codziennie, od zawsze, na zawsze.

Chłopcy tacy jak Draco zostali tak wychowani. Opowieści o śmierci krążyły w ich domach, na placach zabaw, w świetlicach; całe to zniszczenie i horror były nie tylko w gazetach, które czytali, nie; były częścią powszechnego szaleństwa, częścią życia — ale czym właściwie było życie? Niczym. Życie było najmniej świętą rzeczą, a jego chłopcy, jego własni uczniowie, mieli dobrowolnie oddać swoje życie Voldemortowi i jego okrucieństwu.

— Zdejmij to — warknął Potter, a Severus był zaskoczony.

— Co ty tutaj robisz? — wychrypiał. — Wyjdź. — Gorycz, której teraz potrzebował, była nieobecna w jego głosie. Jeśli miał kłócić się z Potterem, potrzebował siły. Nie miał jej. — Wynoś się.

Był świadomy palców szybko rozpinających jego płaszcz i do połowy uniósł ręce, by Potter mógł go zdjąć. Severus był tchórzem. Zawsze nim był i im bardziej starał się być kimś innym, tym bardziej wiedział, że nigdy tego nie zrobi. Musiał uznać okrucieństwo za to, czym było: częścią niego. Część jego przeszłości, jego teraźniejszości — musiał zaakceptować siebie takim, jakim był: szumowiną.

Jego koszula też była rozdarta, a Potter się zatrzymał. Severus spojrzał na swój tors i przyszło mu do głowy, że Potter spodziewał się zobaczyć go rannym. Wpatrujące się w niego dzikie oczy sygnalizowały, że właśnie dotarło do niego właściwe zrozumienie.

Witamy w rzeczywistości. Jestem mordercą.

Nie odważył się odezwać. Potter wstał, być może zbyt szybko, ale Severus nie protestował.Chłopak cofnął się, a wtedy Severus został sam.

**

— Musisz iść do skrzydła szpitalnego. Jeśli weźmiesz trochę dyptamu, nie powinny zostać nawet blizny. Chodź... Draco przylgnął do Severusa i pokuśtykał do drzwi. — A ty, Potter… zaczekaj tu na mnie.

— Prowadząc Draco do skrzydła szpitalnego, rozważał opcje, jakie miał: zabicie bachora lub zamknięcie go w sali tortur, dopóki nie przyzna się, skąd znał jego zaklęcie.

Jego myśli wróciły do tego, jak Potter spędził ostatnie kilka miesięcy przechwalając się w kółko, jak łatwo odnosi sukcesy w eliksirach — Severus był podejrzliwy, ale nadal nie zrobił nic, by wyciągnąć z niego prawdę. Jego irytacja wzrosła, gdy Draco jęczał i sapał bardziej niż to konieczne.

— Chcę go wydalić! Próbował mnie zarżnąć, obrzydliwy miłośnik szlam! Mój ojciec...

— Twój ojciec będzie miał szczęście, jeśli wyjdzie z więzienia w jednym kawałku — powiedział Severus, wpychając Draco do ambulatorium i informując Poppy o tym, co się stało. Skinęła głową i uspokoiła Draco, który upierał się, że rozdziera go najprawdopodobniej nieistniejący ból. Severus starał się nie przewracać oczami i odszedł, by stawić czoła drugiej części tego koszmaru.

Pospieszył z powrotem do łazienki, przełknął jadowitą falę wstrętu do samego siebie i zignorował wciąż słyszalne krzyki Draco, które przyprawiły go o mdłości jeszcze bardziej niż te prawdziwe poprzedniej nocy. Nie po raz pierwszy Severus pomyślał o niemożliwie wielkiej przyjemności, jaką sprawi mu opuszczenie tego miejsca raz na zawsze. Zmieni nazwisko, zniknie, może nawet rozpocznie własne życie — chociaż nie wiedziałby, co z tym zrobić.

Zniszczy je. To właśnie by zrobił.

Nie musiał z tego powodu wyjeżdżać.

W jego życiu były może dwie lub trzy sytuacje, z którymi sobie nie radził. Żal, przypomniał sobie, był czymś, czego nie chciał ponownie znosić. Nie ze względu na obserwowanie, jak Draco wymyka się od niego do życia, które kiedyś skradło Severusowi to, co najlepsze, ani ze względu na wszystkie rzeczy, które mógł zrobić, aby to powstrzymać, ale nigdy tego nie zrobił. Głupie myśli.

Decydując się na samoodkupienie, pozwolił, by gorycz paliła go w ustach i zdecydował, że może rozpoczęcie życia daleko stąd jednak wcale nie jest takim złym pomysłem.

— Odejdź — jęcząca Marta wskoczyła do boksu i z pluskiem zniknęła.

— Nie chciałem, żeby to się stało — powiedział natychmiast Potter, kiedy zostali sami. — Nie wiedziałem, co robi to zaklęcie.

Severusa przebiegł dreszcz i przez chwilę był przerażony. Dobrze. Potter, który przynajmniej raz nie spróbował popełnić morderstwa przed ukończeniem szkoły, nie byłby Potterem.

— Najwyraźniej cię nie doceniłem — powiedział cicho. — Kto by pomyślał, że znasz tak czarną magię? Kto nauczył cię tego zaklęcia?

Nie spodziewał się prawdy. Niemniej jednak, albo Black wygadał się w którymś momencie, albo Potter znów go okradł.

— Ja... gdzieś o tym czytałem.

— Gdzie?

— To była… książka z biblioteki. Nie pamiętam, jakbsię nazywała...

— Kłamca — syknął Severus. Nie miał na to czasu; mocno wdzierając się do umysłu Pottera, szukał prawdy. Zielone oczy zalśniły pod jego spojrzeniem; jednak na chwilę przed odnalezieniem właściwego wspomnienia, Potter wzmocnił obronę umysłu i go wyrzucił.

— Gdzie, Potter?

Potter przeniósł wzrok z Severusa na zakrwawioną podłogę i z powrotem. Wbrew wszelkiemu rozsądkowi, Severus nie chciał uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Narcyza byłaby wściekła. Dumbledore też miałby paskudny komentarz na końcu języka. Niech go ugryzie i niech się zakrztusi.

— Znalazłem je w podręczniku do eliksirów, który widziałem jakieś kilka lat temu — powiedział Potter zbyt szybko. — Próbowałem go znaleźć kilka miesięcy temu, ale nie mogłem. Przypuszczam, że ktoś go zabrał.

— Ktoś — powiedział cicho. — Nie ty?

— Nie, proszę Pana.

Uprzejmość w najdziwniejszych sytuacjach. Brawo.

Wyrzuty sumienia z pewnością jeszcze nie zaatakowały Pottera. Rozdzierający ból głowy, który pojawił się u Severusa w ciągu ostatniej godziny, był tylko zwykłą irytacją w porównaniu z tym, co zazwyczaj robił mu Potter.

— Jeśli wiesz, kto ma tę książkę… masz mnie natychmiast poinformować.

— Tak jest. Nie wiem, kto ją ma, proszę Pana.

— W takim razie możemy mieć tylko nadzieję, że się dowiesz. A kiedy to zrobisz, oczekuję, że mi ją przyniesiesz.

Innymi słowy, daję ci kilka dni na przyznanie się.

Potter uciekł, a Severus został w kałuży wody i krwi. Ach, ale czystej krwi, kpił głos w jego głowie. Sprzątając bałagan, pomyślał o tym głupim przekonaniu, że życie w końcu stanie się lepsze. Lepsze jak? Wszystko się zmieniło. Widział siebie oczami Pottera i nie mógł tego zrozumieć. Zobaczył siebie oczami Draco i poczuł niesmak.

Jakby na to nie patrzeć, życie zależało od chwili, wszystko mogło się zmienić w mgnieniu oka. Fantazje Pottera o miłości i fantazje Draco o wolności zostały ostatecznie zmiażdżone. Severus znał prawdę tak dobrze jak wszyscy: nikt nigdy niczego nie kontrolował.

Kiedy sam Severus był nastolatkiem, myślał, że tak brzmiała jego historia: Był sobie kiedyś chłopiec, który był gotów zaryzykować wszystko, by zatrzymać ukochaną. Ale tak naprawdę historia była taka: Dawno, dawno temu był sobie chłopiec, a jego strach zjadł go żywcem.

Marta znów wróciła i zatrzepotała na niego rzęsami.

— Nie zamierzasz skorzystać z toalety? — zapytała ponuro. — Chciałam cię zobaczyć.

— Ty to nazywasz flirtem? — splunął z roztargnieniem. Jeszcze raz machnął różdżką w kierunku płytek, usuwając wszelkie ślady walki.

— Och, nie flirtuję z tobą. Ja wiem — powiedziała.

— Wiesz co? — Kolejne machnięcie różdżką i kran został naprawiony.

— Jakiś czas po mojej śmierci dwóch chłopców zamknęło drzwi do łazienki i kazało mi wyjść. Wiem, co robili — powiedziała ponuro, po czym uśmiechnęła się. — Obserwowałam ich.

Severus uniósł brew.

— Czy zrobiłeś to samo z Harrym?

— Marto — powiedział ostrożnie. — Czy chcesz, żebym przyniósł trochę kadzidła?

Słysząc głośne sapnięcie przerażenia, Severus uśmiechnął się złośliwie.

Chapter 44: Być Głupcem: Zawsze

Chapter Text


prolog

Dumbledore westchnął.

— Dobra robota, Severusie.

— Będą mnie podejrzewać.

Otwarta gazeta leżała na stole; ruchomy obraz pokazywał, jak niesławny sklep Borgina i Burke'a został w tajemniczy sposób spalony na popiół zeszłej nocy. Podpis pod zdjęciem głosił: Przyczyna nieznana. Przypuszczalnie — wypadek.

— Dlaczego mieliby to zrobić?

— Dlaczego nie mieliby? — zapytał Severus. — Bellatrix nigdy mi nie ufała. — Z roztargnieniem zwinął Proroka, który się wyprostował. — Nie było jednak żadnych świadków, a bliźniacza szafka jest całkowicie zniszczona.

Dumbledore przesunął po ustach długim palcem.

— Młody Malfoy będzie póki co zajęty. Jeśli twój pan cię przesłucha, zobaczymy.

— Myślę, że jeśli mój Pan będzie mnie przesłuchał, nie będziemy mieli czasu na spotkanie. — Opierając głowę na dłoniach i łokcie na kolanach, Severus próbował się skupić po dwudziestu ośmiu godzinach braku snu. — Powinieneś opuścić zamek dla własnego bezpieczeństwa przed końcem semestru.

— Nie ma potrzeby się spieszyć, Severusie.

— Nie ma potrzeby się spieszyć? Chcą twojej śmierci. Powiedział mi, że uważa Draco za stratę czasu. Nie sądziłeś chyba, że będzie polegał na nastolatku, prawda? Jestem następny.

Dumbledore pogrążył się w sceptycznym milczeniu; rozmawiali o tym wcześniej.

— Musisz go przekonać, aby odłożył swoje plany na lato.

— A wtedy co?

— Mam własny plan — odpowiedział po prostu Dumbledore, a wrząca wściekłość, która topiła mózg Severusa przez ostatnią godzinę, prawie wybuchła. Wewnątrz siebie był czystym chaosem. Na zewnątrz oczekiwano, że nadal będzie Severusem Snape'em.

— Plan, którego nie poznam, bo nie jestem wystarczająco godny zaufania?

Dumbledore zdawał się być świadomy stanu umysłu Severusa, ale go nie komentował.

— Dowiesz się, gdy nadejdzie czas. Jak Harry radzi sobie z nowym harmonogramem?

— Wykonuję rozkazy, o których nic nie wiem i oczekuje się ode mnie zgody na plany, których nawet nie jestem świadomy? Uważam, że zasługuję na to, by wiedzieć.

— Gdy nadejdzie czas.

Severus przełknął gorzką żółć gróźb, których nie mógł wypowiedzieć, i poddał się.

— Nie widziałem Harry'ego poza zajęciami w tym miesiącu. Odwiedził moje biuro kilka tygodni temu, ale kiedy zdał sobie sprawę, że będzie trenował tylko godzinę tygodniowo, po prostu przestał się pojawiać.

— I nie powiedział ci, dlaczego?

— Nie. — Nie musiał. — Poza tym ma teraz życie.

Dumbledore zaśmiał się.

— Tak, choć niektórzy z jego rówieśników wciąż zmagają się z nową rzeczywistością. Zaakceptują go, miejmy nadzieję. W końcu on też to zrobi.

— Wyobrażam sobie, że łatwo przychodzi to komuś, kto nigdy tego nie próbował.

— Wtedy były inne czasy, Severusie.

Severus skinął głową.

— Z Harrym będzie wszystko w porządku. Nie musisz się martwić.

— Nie martwię się.

— Czas na coś pozytywnego... Nareszcie coś mi przyniósł... coś bardzo ważnego. Wspomnienie, którego potrzebowałem, ale nie miałem do niego dostępu. Podejrzewam, że użył Felix Felicis, żeby je zdobyć, a Hagrid miał mi do opowiedzenia dość zabawną historię.

Severus zmarszczył brwi w oczekiwaniu, ale postanowił mu nie przerywać.

— To wspomnienie... wspomnienie Horacego... potwierdza moją największą teorię, nad którą pracowałem przez ostatnie kilka lat, ale także dowodzi, że jest o wiele więcej do zrobienia, więcej, niż myśleliśmy. To... wszystko wyjaśnia.

— Zamierzasz podzielić się ze mną szczegółami, czy po prostu informujesz mnie o swoim zachwycie?

— Wkrótce wybieram się na wycieczkę i zabiorę ze sobą Harry'ego. Chcę, żebyś chronił szkołę i był bardzo ostrożny, kiedy mnie nie będzie.

Severus był szpiegiem. Bez względu na to, z której strony, wciąż był szpiegiem. Jeśli Czarny Pan zrobił cokolwiek, by pokonać śmierć, aby stać się nieśmiertelnym, to musiały to być horkruksy. To wyjaśniało, w jaki sposób powrócił z martwych, nawet bez ciała, nawet po tylu latach po tym, jak odszedł. To wyjaśniało jego przemianę z potężnego czarodzieja, pełnego potencjału i wielkich planów, w tego podobnego do węża potwora, który został zaślepiony przez zemstę na małym chłopcu.

Severus bardzo wyraźnie pamiętał, jakim ambitnym człowiekiem był Tom Riddle. Wciąż pamiętał, że na początku celem nie była nieśmiertelność, ani nic w tym rodzaju; nie, nic tak chciwego ani samolubnego, nie wtedy. Pamiętał, że pierwotnym celem było jedynie przywrócenie naturalnego porządku rzeczy. Równość. Dojście do władzy. Mugole mieliby się wycofać, by czarodzieje mogli choć raz ustalać zasady dla wszystkich. Co w tym złego? Jak ktokolwiek mógł przewidzieć, że nadejdzie taki zwrot akcji? Jak ktokolwiek mógł przypuszczać, że inteligentny, elokwentny przywódca zostanie kiedyś sprowadzony do czegoś takiego?

Severus nie był pewien, dlaczego plany Czarnego Pana tak szybko zmieniły się z politycznych na osobiste; część jego podejrzewała, że ma to coś wspólnego z pewną przepowiednią i pewnym niepewnym siebie skurczybykiem, który ją przekazał, oczekując poklepania po ramieniu.

W takim razie to musiały być horkruksy. Kolejna radosna misja Dumbledore'a i kolejna pokuta dla Severusa, która absolutnie nie zmieni przeszłości w najmniejszym stopniu. A jeśli pierścień Marvola rzeczywiście był horkruksem, a teraz został zniszczony, oznaczało to tylko, że można znaleźć więcej horkruksów. Na ile kawałków człowiek mógł rozerwać swoją duszę i przeżyć? Czy w sercu Voldemorta został choć gram człowieczeństwa, czy był tylko bezdusznym naczyniem wypełnionym złem po brzegi? Czy naprawdę był nieśmiertelny, czy już przegrali? Czy w ogóle był jeszcze człowiekiem?

Pytania, których nie mógł zadać. Oczekiwano, że niczego nie będzie podejrzewał.

— Jak sobie życzysz.

****

Czymkolwiek była przygoda Dumbledore'a i Pottera, zakończyła się niechlubnie, kiedy Dumbledore wypluwał sobie płuca, a Potter walił w drzwi Severusa, by obudzić go w środku nocy i poprosić o pomoc. Severus nie miał innego wyjścia, jak tylko się podporządkować, ponieważ przyzwyczajenie było lepszym panem niż obowiązek, a Severus nie mógł powiedzieć, czyj tyłek aktualnie całuje. Przypomniał sobie, że obowiązek oznaczał kiedyś samodzielne myślenie. Teraz obowiązek zagubił się gdzieś pomiędzy myśleniem za siebie a myśleniem za innych.

Poszedł więc za Potterem do Wieży Astronomicznej i zdołał nie skrzywić się na widok kruchej postaci Dumbledore'a pochylonej nad podłogą. Skrzywił się jednak, gdy Potter uparcie unikał spojrzenia mu w oczy, zdeterminowany, by przekonać go, że nigdy między nimi nie było nic więcej. I znowu się skrzywił, kiedy przyszło mu do głowy, że kiedyś działało to na odwrót. Pomogli Dumbledore'owi usiąść, a Severus pospiesznie zabrał go do swoich komnat, choćby po to, by uniknąć wścibskich duchów i uczniów, którzy mogliby się włóczyć po nocy. Dumbledore cały czas chichotał, zabawiając się fantazjami o swoim przyszłym pogrzebie i upierał się, że nie potrzebuje żadnej pomocy, że sam może chodzić.
Severus nie odezwał się do Pottera, zamykając mu drzwi przed twarzą, kiedy Dumbledore ponownie upadł. Nie rozmawiał też z Dumbledorem, tylko dał mu eliksir wzmacniający i leczniczy. Nie pytał, gdzie byli i co robili. Rzucił kilka zaklęć, aby sprawdzić ciśnienie krwi Dumbledore'a i uregulować jego gorączkę; następnie przejrzał swoje książki, aby zobaczyć, co jeszcze może zrobić. Dumbledore zadał sobie trud poinformowania go, że przyczyną jego stanu była trucizna pół godziny później. Severus klął i wściekał się, ale co z tego?

Nadszedł ranek, a Severus nie spał. Gdy wzeszło słońce, Potter wpadł nieproszony i zażądał spotkania z Dumbledorem. Severus czekał na zewnątrz, ponieważ nie był równie dojrzały i mądry co szesnastolatek, by mieć dostęp do kluczowych informacji wojennych. O siódmej Dumbledore'owi udało się po raz pierwszy, odkąd tu przybył, chodzić samodzielnie. Stwierdził, że chce zostać sam, żeby mógł przygotować się do śniadania i z wdzięcznością ścisnął ramię Severusa. Kiedy Severus zobaczył go ponownie w Wielkiej Sali, jego twarz niczego nie zdradzała i wyglądał tak zdrowo, jak zawsze.

Dumbledore usiadł pośrodku stołu prezydialnego, a Severus zdecydował, że McGonagall zajmie jego zwykłe miejsce obok niego. Ponieważ sam stracił apetyt, z nienawiścią grzebał w swoich naleśnikach i regularnie zerkał na stół Slytherinu.
Skupiając się na nadchodzących OWTM-ach i SUM-ach, które powinien przygotować, Severus wyrzucił ze swoich myśli zarówno Dumbledore'a, jak i Pottera i zajął umysł prostymi zadaniami, do których miał dostęp: nauczaniem. Planowaniem egzaminów. Trzymaniem się z dala od Złotego Chłopca.

Pierwsze zajęcia tego dnia miał z pierwszakami. Do trzeciego roku bolała go głowa, a kiedy nadszedł szósty, udało mu się nie patrzeć na Pottera i nie być zaintrygowanym jego bezczelnością. Zabierał mu punkty, które powinien, kiedy Potter szeptał ze swoimi przyjaciółmi, zamiast zapisywać swoje notatki, ale niestety nie udało mu się przypomnieć Gryfonom, jak obrzydliwi byli, zanim zadzwonił dzwonek.

Kiedy znak go oparzył, a żyły pulsowały mu od nadgarstka do ramienia, stwierdził, że nadal nie wymyślił, jak odłożyć w czasie morderstwo Dumbledore'a bez wzbudzania podejrzeń. Nie rozumiał, dlaczego Dumbledore tu został, wiedząc, jak łatwo byłoby Severusowi go zabić, i dlatego oczekiwał, że Czarny Pan go o to poprosi. Severus bał się następnego spotkania Śmierciożerców i bał się też Malfoyów – co gorsza, Draco jeszcze nie obwinił go za bliźniacze szafki i pożar. W sumie Severus nic nie wiedział.
Nic z tego, co myśleli Malfoyowie, jego pan, ani drugi pan. Albo Potter.

Cóż.

Wciąż pozostawała mu nadzieja.

Severus trzymał się tego.

Zaproszenie Dumbledore'a na herbatę tego popołudnia mogło równie dobrze być zaproszeniem do otchłani na wieczne męki pod rozkazami sprawiedliwości. Odmówił herbaty, ale i tak poszedł do gabinetu Dumbledore'a, aby usłyszeć, co ten miał do powiedzenia.

— Mój plan na lato – zaczął Dumbledore, ale wyjaśnił tylko rolę Severusa.

Kiedy szczegółowy raport został ukończony, a Dumbledore zaznaczył, że wkrótce poinformuje również Harry'ego, Severus miał jedynie nadzieję, że będzie miał szansę zobaczyć minę chłopaka, kiedy zostanie o tym poinformowany.

****

Ostatecznie Dumbledore umożliwił mu spełnienie tego pragnienia i teraz to Severus był tym, na którego twarzy Potter szukał pocieszenia.

— Obiecałem ci, że ujawnię ci wszystko, kiedy nadejdzie czas, Harry.

Potter zerknął na Severusa, szukając poparcia, którego by mu nie udzielił. Odwrócił się do Dumbledore'a.

— Ale najwyraźniej ten czas jeszcze nie nadszedł, a pan nadal oczekuje, że zachowam się jak tchórz i gdzieś się schowam. Nie chcę tego, proszę pana. Z całym szacunkiem. Chcę walczyć. Nie podoba mi się to.

— Będziesz walczył, Harry. Już to robisz. Ukryjesz się tylko na chwilę, aby się chronić, aż nadejdzie czas.

— Nie. Nawet nie wiem, gdzie… jest to miejsce. Nie rozumiem tego. Chcę tu zostać.

— Lokalizacja będzie się zmieniać — tak długo, jak pozostaniesz w kryjówce, zabierze cię ona ze sobą. Nie zdecydowałbym się na to, Harry, gdyby to nie było konieczne, ale wkrótce będziesz pełnoletni, a dom twojej ciotki już cię nie chroni.

— W takim razie Hogwart.

— Hogwart nie jest już bezpieczny.

— Więc nic nie jest!

— Odeskortujemy twoją rodzinę w bezpieczne miejsce. Twoi krewni, dla własnego bezpieczeństwa, powinni szukać schronienia jeszcze przed twoimi urodzinami. Zakon im pomoże.

Potterowi się to nie podobało. A Severus odkrył, że ta sytuacja wcale go nie bawiła.

— Dlaczego nie na Grimmauld Place?

— Zakon będzie musiał skupić się na…

— Na chronieniu mnie. Nie chcesz mnie tam, żeby mogli pracować nad swoimi planami bez martwienia się o… o moje bezpieczeństwo, prawda? Chcę być w Zakonie, proszę pana, chcę być użyteczny. Muszę być użyteczny. Teraz wiem, jak chronić swój umysł. Wiem — trenowałem. Teraz jestem w tym dobry.

Umysł Severusa powędrował do jego wcześniejszych rozmów z Dumbledore'em i zaczął szukać brakujących części. Dlaczego nie na Grimmauld Place?

— A co z Hermioną i... co z moimi przyjaciółmi, proszę pana? Czy im też nie grozi niebezpieczeństwo? Dlaczego nie mogę walczyć? Dlaczego trzymasz mnie z daleka? Nie rozumiem.

Niemożliwe było zrozumienie motywów Dumbledore'a. Chłopak powinien wiedzieć lepiej.

— Będziesz.

— Gdy nadejdzie właściwy czas — dodał gorzko Potter.

Oczywiście Zakon będzie tego lata niezwykle zajęty, przygotowując się na najgorsze i wciąż robiąc wszystko, co w jego mocy, aby osiągnąć jak najlepsze wyniki. Plan Severusa, z drugiej strony, był znacznie prostszy. Wszystko, co musiał zrobić, to błogo czekać, aż Voldemort zażąda, by przejął zadanie Draco, a następnie zdecydować, czy odmówi i każe Czarnemu Panu zabić go za zdradę, czy zrzuci przykrywkę, stanie się bezużyteczny i tak czy inaczej zostanie zabity.

Oczywiście zawsze mógł dokończyć robotę.

Severus milczał, podczas gdy Dumbledore kontynuował wyjaśnianie Potterowi tylko niezbędnych fragmentów tego układu.

— Nie będziesz sam. Severus będzie cię uczył.

Severus nikogo nie będzie uczył, pomyślał. Severus zostanie sam.

— Nie chcesz, Severusie?

Severus w myślach podniósł środkowy palec w stronę mężczyzny i był absolutnie pewien, że Dumbledore był tego w pełni świadomy. Pokiwał głową.

— Proszę pana — odezwał się Potter z krzesła po drugiej stronie — jeśli to, co pan mówi, jest prawdą, jeśli... wkrótce wybuchnie wojna, nie sądzę, żebym mógł się od niej trzymać z daleka. Odmawiam. Voldemort polował na mnie przez całe życie, a teraz chce pan, żebym poszedł się ukryć?

To było ciekawe, rzeczywiście. Sam Severus nie mógł zrozumieć motywów Dumbledore’a, a odkładanie bitwy, która musiała się odbyć, wydawało się jedynie głupotą. Jeśli chłopak i tak miał dać się zabić, to im szybciej, tym lepiej.

— Harry...

Potter był przerażony, pomyślał Severus. Przerażony myślą o wojnie, możliwością śmierci i koniecznością zabijania. Przyszło mu do głowy, że chłopak jest na to za młody, a mimo to jego głupia odwaga nalegała na ofiarę, którą ledwie rozumiał.

— Dlaczego nie teraz? Jeśli pozwolimy mu rozpocząć wojnę przeciwko nam, ludzie zginą. Dlaczego więc nie teraz? Ludzie będą umierać. — Przestraszony i zdesperowany.

I miał trochę racji. Severus uniósł brew, patrząc na Dumbledore'a, co oznaczało, że później zażąda szczerych wyjaśnień. Otrzymał niedostrzegalne skinienie głową, które tylko upewniło go, że zostanie nakarmiony śmieciami. Jednak nie tym razem. Jeśli Dumbledore chciał, żeby to zrobił, musiał najpierw wszystko wyznać.

— A teraz, niezależnie od tego, jak spektakularne byłoby wysadzenie szkoły tego wieczoru, obawiam się, że nie ukończyłem jeszcze swojej misji, a zatem nie możesz być narażony na działanie Voldemorta.

Bzdury.

— Teraz szczegóły.

Szczegóły co do wielkiej kryjówki, w której zamierzał zamknąć Pottera na całe lato, nie interesowały Severusa i wątpił, czy Potter słuchał.

Severus ze swojej strony jeszcze nie odkrył, dlaczego został przygwożdżony do tego przeklętego krzesła i był świadkiem, jak światło opuszcza oczy Pottera, gdy powoli godził się ze swoją zagładą.

— A Severus będzie cię odwiedzał — powiedział w końcu Dumbledore. Potter wyszedł, a Severusowi nie trzeba było mówić, żeby został tylko na słowo.

***

— Więc chłopiec… chłopiec musi umrzeć? — zapytał Severus.

— I sam Voldemort musi to zrobić, Severusie. To jest niezbędne.

Więc o to chodziło. Nie chciał, żeby Severus go szkolił. Chciał użyć go jako zmyłki, żeby trzymać Pottera z daleka, żeby nie zginął z ręki jakiegoś przypadkowego Śmierciożercy. Chłopiec nosił w sobie część duszy Czarnego Pana. Najprawdopodobniej horkruksa, jak Severus podejrzewał. Teraz wszystko miało sens. Wstęga kolców zacisnęła się wokół jego serca i musiał stłumić dławiący dźwięk, który był albo śmiechem, albo Niewybaczalnym.

— Myślałem… przez te wszystkie lata… że chronimy go dla niej. Dla Lily.

Dumbledore próbował wyjaśnić w najdrobniejszych szczegółach, wspominając o wielu rzeczach, do których Severus cały czas miał dostęp, które Severus powinien był dostrzec, ale ich nie zauważył, wszystkie błędy, które zostały popełnione i których nie można było już cofnąć – Prawda, którą miał przed nosem, ale jej nie zauważył, ponieważ nie sądził, że zdrada nadejdzie z ręki, która go karmiła. Miał prawo wiedzieć. Przez te wszystkie lata, miał prawo wiedzieć.

Żałosny głos w jego wnętrzu twierdził, że Potter nie może umrzeć. Nie powinien. I niech świat będzie przeklęty.

Dumbledore spojrzał na niego. Żołądek Severusa zamienił się w lód.

— Utrzymywałeś go przy życiu, żeby mógł umrzeć we właściwym momencie? Nauczył Pottera chronienia swojego umysłu. Włożył w to wysiłek. Udoskonalenie tego zajęło prawie rok. Użyłeś mnie… Szpiegowałem dla ciebie i kłamałem, narażając się na śmiertelne niebezpieczeństwo. Dla ciebie. Wszystko, co robiłem, miało zapewnić mu bezpieczeństwo. A teraz mówisz mi, że hodowałeś go jak świnię na rzeź…

Zamilkł, gdy przypomniał sobie zaufanie Pottera do tego mężczyzny i do Severusa. Będzie musiał okłamać Pottera. Urządzić kolejną farsę, tym razem pod pretekstem „treningu”, podczas gdy będą czekać na jego śmierć.

— Ależ to jest wzruszające, Severusie. Czy w końcu dorosłeś do tego, by przyznać, że troszczysz się o chłopca?

Kiedy Lily umarła, Severus przysiągł chronić Harry'ego. Jak Dumbledore mógł w ogóle o to zapytać? Jak mógł to kwestionować? Ale nie. Nie zamierzał wręczyć Dumbledore'owi kolejnej broni przeciwko niemu. Oczy Dumbledore'a błyszczały, jakby trafił w czuły punkt i czekał na wynik.

— O niego? — powiedział Severus, nie wiedząc już nawet, jaka jest prawda. Chcąc odwrócić uwagę Dumbledore'a, wyciągnął różdżkę i modlił się, żeby to wystarczyło. — Expecto Patronum!

Z czubka jego różdżki wystrzeliła srebrna łania. Odbiła się od biurka, a Severus poczuł ciepło jej magii, chroniącej go przed bólem w klatce piersiowej. Dumbledore patrzył, jak odskakuje, a gdy jej srebrzysty blask zgasł, odwrócił się z powrotem do Severusa, a łzy płynęły mu po twarzy.

— Przez cały ten czas?

Słowa Dumbledore'a odbijały się echem w jego umyśle. Czy naprawdę może mu zależeć na Harrym Potterze? Czy to było możliwe?

W dniu, w którym Potter przybył do Hogwartu po raz pierwszy, w chwili, gdy Severus zobaczył go wchodzącego do Wielkiej Sali, jedenastoletniego, głupiego, chudego, niskiego jak skrzat, oszołomionego, otoczonego przez innych idiotów, wiedział, że oddałby życie, aby go chronić, jeśli to konieczne. Wiedział, że się nie zawaha. Dla Lily, ponieważ kochał Lily całym swoim sercem, swoją duszą, swoją krwią, swoimi łzami — ale kiedy ratował życie Pottera, ratował życie kogoś, kogo serce wciąż biło.
Nie teraz zaczął się troszczyć o Harry’ego.

Zawsze tak było.

— Zawsze — powiedział Severus.

Chapter 45: Być Głupcem: Epilog

Chapter Text


prolog

Nie istniał na tym świecie problem na tyle poważny, by nie można było go rozwiązać kieliszkiem ognistej whisky. Płomienie w kominku kłaniały się i wyginały, trawiąc drewno. Zdawały się być tak żarliwe, że gdyby pozwolić im na swobodę, zniszczyłyby to, co miały oświetlać. Każda iskra niosła w sobie ziarno zniszczenia tak potężne, że gdyby jej pozwolić, mogłaby obalić miasta i rzucić królów na kolana.

Zapomniane uwagi i stłumione słowa ożyły w umyśle Severusa po tym, jak opróżnił pierwszą butelkę, domagając się uwagi. Nonsensy takie jak: „Nie zdradzę ci strażnika tajemnicy, ale musisz mi zaufać, Severusie; twoja sieć Fiuu przetransportuje ciebie – i tylko ciebie – tam i z powrotem; zabierze cię do bezpiecznego domu.” oraz „Bądź ostrożny, chłopcze. Musisz pozostać blisko Voldemorta aż do końca.”

Nagła chęć włamania się do Wieży Gryffindoru i porwania Pottera została na dobre zastąpiona lepszym wyborem — przywołaniem kolejnej butelki. Co okazało się kompletną porażką, gdyż nie mógł skupić wzroku, powieki mu ciążyły, a różdżka drżała w luźnym chwycie; butelka, którą tak gorliwie przywoływał, nigdy nie dotarła – zamiast tego roztrzaskała się o ścianę i wylądowała na dywanie z głuchym łoskotem.

Oto był więc ostatni dzień zajęć, a zdrowy rozsądek szlag trafił. Dlaczego miałby czekać kolejny dzień, by móc pić w domu, skoro mógł to robić tutaj? Trzeba było zabić tego małego bachora. Nigdy nie zostanie aurorem, dzięki Bogu za to. Nigdy nie osiągnie dorosłości. Nie to, żeby przyszłość kiedykolwiek malowała się dla chłopaka w jasnych barwach.

Cóż, nigdy nie zostanie wzięty od tyłu. Severus nagle uświadomił sobie, że dwóch z trzech mężczyzn, wokół których kręciło się jego życie, było homoseksualistami, i po cichu modlił się, by Czarny Pan był inny. Nie wypadało mu zabić Pottera, a potem tańczyć wokół jego zwłok w różowej halce i rajstopach. Choć byłoby to rozsądnym usprawiedliwieniem dla Severusa, by porzucić całe towarzystwo Śmierciożerców. Lucjusz by zrozumiał.

Po kolejnym łyku czegoś, o czym nawet nie pamiętał, że przywołał, przez chwilę zastanawiał się, co by o nim pomyśleli w Hogsmeade, gdyby wpadł do sklepu monopolowego tuż przed zamknięciem, aby kupić skrzynkę… czegokolwiek. I drugą… nie oszukiwał się, również nie miało to znaczenia, byle miało procenty. Pomyślał o decyzji Pottera, który ponownie zdecydował się porzucić treningi, gdy w końcu zaczął się poprawiać. Z pewnością był zdeterminowany, by udowodnić, że Severus jest beznadziejnym nauczycielem.

Chłopak zasługiwał na to, by zostać zgwałconym za swoją śmiałość.

Po namyśle jednak nie.

Lepiej nie.

Severus potrząsnął głową.

Czy był zgorzkniały?

Zdecydowanie.

Zraniony?

Cóż, każdy poczułby, że serce mu pęka po odrzuceniu. To było naturalne. W jego przypadku reakcja była bardziej intensywna. Pchała go do przodu, karmiła, tworzyła piekielną opowieść. A co by się stało, gdyby Czarny Pan nalegał, aby Severus zabił Dumbledore'a? Dumbledore by uciekł. Na jak długo? Kto by pilnował szkoły? Kolejny kieliszek. W dupie z kieliszkiem. Butelka.

Dumbledore by nie uciekł. Severus nie miałby wymówki, by tego nie zrobić. Do diabła. Już był martwy. Trup grający w rosyjską ruletkę z bronią na trzy kule. Miał dziwną pewność, że wszystkie trzy kule ostatecznie go dosięgną. Najprawdopodobniej naraz. Westchnął ciężko. Idee Dumbledore'a o miłości i wdzięczności wcale nie pomagały. Miłość sprawia, że świat się kręci? Wcale nie. Whiskey sprawiała, że kręcił się dwa razy szybciej. Pił, obawiając się momentu, w którym się skończy.

**

Błogi spokój przerwało ciągłe stukanie kłykciami o drewno. Severus zamknął oczy i modlił się, aby ustało, krzyżując palce w nadziei, że to sprawka duchów. Przypomnienie sobie, że duchy nie pukają do drzwi, uświadomiło mu, że pragnienie pozostania ze swoimi myślami w samotności nie miało znaczenia. Z trudem się podniósł, potrząsnął głową, próbując otrzeźwieć, i otworzył drzwi.

Potter wpadł do pomieszczenia, tryskając ekscytacją.

— Myślałem, że śpisz.

— Czego chcesz?

— Ostatni dzień zajęć. Urządziliśmy imprezę w pokoju wspólnym. Wszyscy już śpią.

Severus przeszukiwał słowa Pottera w poszukiwaniu właściwego wyjaśnienia jego obecności i nic nie znalazł.

— I co dalej? — Bądź bardziej przenikliwy. Słabniesz.

— No wiesz, pomyślałem, że Dumbledore nie będzie miał nic przeciwko, skoro i tak spędzimy razem lato.

Właśnie przez to Severus pił tej nocy, pragnąc zapomnieć. Alkohol okazał się skuteczniejszy niż Zaklęcie Zapomnienia i zdecydowanie bezpieczniejszy. Radzenie sobie samemu ze swoim losem szło mu całkiem nieźle. A przynajmniej do momentu, gdy jego koszmar we własnej osobie zdecydował się zakłócić jego spokój.

— Przyszło ci do głowy, że mogę mieć coś przeciwko?

Potter uśmiechnął się zuchwale, siadając na swoim miejscu na kanapie.

— Nie masz nic przeciwko, prawda? To ognista whisky? — Nalał sobie szklankę i skosztował. Severus usiadł z powrotem, przypominając sobie, że jeśli ma to wytrzymać, musi przynajmniej ustalić jakieś zasady. Zabrał butelkę, rzucając Potterowi ostrzegawcze spojrzenie.

— Jeśli chcesz tu zostać, musisz się zachowywać. Tym razem mówię poważnie.

Zawsze tak było, ale był ignorowany i nie spodziewał się, by tym razem miało być inaczej. Co za różnica? Ostatni z Potterów wkrótce zniknie.

— Powinieneś zobaczyć Rona. Chciał ze mną porozmawiać, ale był zbyt zawstydzony, by samemu to zrobić. Kazał Hermionie powiedzieć mi, żebym to ja do niego podszedł. — Potter potrząsnął głową ze szczerym uśmiechem na twarzy, odbierając butelkę Severusowi.

— Fascynujące.

— Dokładnie! Myślałem, że już nigdy ze mną nie porozmawia. Ginny też mi powiedziała, że mi wybacza. Chyba nie wiedzieli, jak wytłumaczyć rodzinie, dlaczego ze mną nie rozmawiali. Teraz wszystko się uspokoiło. Boże, ale to ohydne.

— To alkohol. A więc jest dobry. — By udowodnić swoje zdanie, wypił szybko zawartość szklanki i poczuł, jak ciepły płyn pali mu gardło. Niestety zapomnienie nie nadejdzie tej nocy, a może nigdy.

— Dlaczego nie organizujesz imprez dla Ślizgonów? Wiesz, spróbuj się zabawić, czy coś. Wszystkie inne domy to robią. — Potter wzruszył ramionami, a Severus starał się przypomnieć sobie, kiedy ostatnio chłopiec tak dużo mówił. Albo tak szeroko się uśmiechał.

— Organizujemy imprezy. Po prostu się tym nie chwalimy. Ślizgoni, w przeciwieństwie do ciebie, mają godność. — Nie minęło dużo czasu od ostatniej wizyty Pottera w tym pokoju. Teraz wydawało się to nieistotne. Severus przywykł do tego, stało się to jego codziennością. Prawie nazwałby to towarzystwem.

— To twoja definicja imprezy? — Potter wskazał na butelkę, a Severus musiał stłumić nagłą chęć, by zakryć ją opiekuńczo rękami. — Upijanie się po ciemku za każdym razem, gdy nienawidzisz swojego życia, czy coś? Severus Snape. Imprezowa bestia.

Potter prychnął, a Severus zacisnął zęby.

— Zakładam, że ta mała gryfońska impreza też nie obyła się bez alkoholu, co?

Zarumieniona twarz Pottera sugerowała, że tak było.

— To zabronione, profesorze — powiedział niewinnie.

Severus parsknął.

— Głupek. — Co mógł zrobić? Odejmowanie punktów tylko by go bardziej upokorzyło, kiedy Minerwa następnego dnia nie tylko by je zwróciła, ale jeszcze dodała coś ekstra. Upijanie się po ciemku nagle wydało się dobrym planem. Podziwiał ciemność swoich komnat. Jeśli Potterowi to przeszkadzało, mógł odejść.

— Tylko głupek? Gdzie podziała się bezczelna mała gnida? Tracisz pazur, Snape. Myślę, że powinieneś mnie częściej widywać.

Częściej? Jedynym miejscem w życiu Severusa, którego Potter już nie zajmował, były jego sny. Ale znowu...

Przestań.

— Zamknij się, Potter. Myślałem, że już więcej się nie zbłaźnisz, ale ty nigdy nie osiągasz szczytu.

Potter zaśmiał się.

— O to właśnie mi chodziło.

— Nie masz czegoś do zrobienia przed tym, jak zamkniemy cię w raju? — zapytał Severus po długiej chwili. Była gorąca noc, ale nie miał ochoty gasić ognia. Iskry przylgnęły do drewna, zanim zgasły, iskierki, które gasły, zastępowane kolejnymi.

— Niewiele. Jutro muszę spotkać się z Luną, chce mi dać egzemplarz tego magazynu, który sprzedaje jej tata, ale to nic naglącego. Poza tym myślałem, że będziesz się czuł samotny.

Severus prychnął, popijając alkohol. Nigdy nie czuł się samotny. W swoich komnatach niejednokrotnie miał ochotę umrzeć, czuł się okropnie, ale nigdy nie miał wrażenia, że istniał ktoś, kto mógłby wejść do pokoju i uleczyć to, co go dręczyło, nieważne, ile byłoby tych osób.

— Mów za siebie — warknął i natychmiast pożałował surowości w swoim głosie.

Potter nie odpowiedział.

Samotność nigdy nie była dla Severusa problemem, ponieważ odkąd pamiętał, wręcz obsesyjnie jej potrzebował. Nigdy nie czuł pokusy, by wyjść i bawić się w powszechnie rekomendowany sposób. To nic by nie pomogło. W myślach obserwował typowy tłum, ekscytujący się, że jest piątkowy wieczór, pytający się nawzajem: "Co zamierzasz robić? Gdzie pójdziesz?" a Severus czuł mdłości na myśl o ich braku celu. Na zewnątrz nie było niczego. To była głupota. Głupi ludzie przebywają z głupimi ludźmi, zaspokajając swoją głupotę. I to wszystko. Nigdy nie czuł się samotny. Lubił siebie. Był najlepszą formą rozrywki, jaką miał.

— Na zdrowie — mruknął Severus.

Ich szklanki zadzwoniły, a Potter rzucił zaklęcie Lumos.

— Gdybyś był jeszcze bardziej nieszczęśliwy, myślę, że stałbyś się duchem.

— Boo, w takim razie.

Na ustach Pottera pojawił się psotny uśmiech; odstawił drinka na stół.

— Wiesz co, nie zamierzam po prostu siedzieć cicho w ciemności, bo zachowujesz się dziwnie. Przez najbliższe trzy miesiące nie poczuję świeżego powietrza, a kto wie, może i tak niedługo umrę. Idziemy na zewnątrz.

Nieświadomie wypowiedziana prawda zaskoczyła Severusa do tego stopnia, że nie był w stanie zrozumieć sensu reszty zdania. Odtworzył je w głowie i syknął:

— Do reszty zwariowałeś!

— Nie marudź. Chodź, wstań. — Potter złapał swoją pelerynę niewidkę, podekscytowany swoim planem.

Severus nienawidził planów. Bezciałowa głowa unosiła się po pokoju, gdy Potter chwycił Severusa za rękę i pociągnął.

— Jeśli myślisz, że zgodzę się na te idiotyzmy, jesteś głupcem.

— Głupcy wygrywają.

— Zgodziłem się z dyrektorem, że to wariactwo nie może trwać. Wpuściłem cię dzisiaj tylko dlatego, że to ostatni dzień i…

— Właśnie. Więc nie ma znaczenia, co zrobisz.

Miało to znaczenie. Ręka, która ciągnęła za jego rękaw, była nagle zbyt silna. Severus strząsnął ją.

— Jeśli chcesz zostać, zostań. Ja nigdzie nie idę. — Dlaczego musiał tłumaczyć najprostsze rzeczy? Dlaczego jego dominacja była ciągle podważana?

— Dobrze. Teraz przestań gadać i bądź cicho. Wiem, jak wyjść.

Harry Potter. Bez skrupułów. Nieugięty. Zdeterminowany, by doprowadzić ich obu do zguby.

— Zobaczą nas, ty idioto! Zapomniałeś o mojej pozycji, mylisz mnie z twoimi bezmyślnymi, łamiącymi zasady przyjaciółmi? Zapomniałeś, że tego zamku nie zamieszkuje wyłącznie twoja zdumiewająca osoba?

Mogę pić w samotności, proszę?

Świat zamazał się trochę, gdy przykrył go cienki materiał niewidocznego płaszcza, a on natychmiast zamarł w zachwycie. Łokieć Pottera szturchnął go w żebra.

— Teraz musimy stać trochę bliżej siebie. Wiem, że tego nie lubisz, ale musisz to znieść. Schyl się trochę, dalej widzę twoje stopy.

Severus zastosował się do instrukcji, w duchu przeklinając siebie za to. Znajomy zapach Pottera nagle go otoczył i zastanawiał się, dlaczego w ogóle się na to zgodził, podczas gdy Potter doprowadził go do korytarza, akurat na czas, by przypomnieć sobie, że tak naprawdę się nie zgodził. Jedno mógł powiedzieć o pelerynie: na pewno nie była wygodna. Severus w duchu docenił wiele poziomów ironii, które przywiodły go pod tę właśnie pelerynę. Słodkie bluźnierstwo, pomyślał sobie, poświęcając chwilę na rozkoszowanie się fantazją o Jamesie Potterze obserwującym ich ze świata umarłych z całkowitym smutkiem.

— Ostrożnie, do cholery!

— Przepraszam.

— Przysięgam, Potter, jeśli jeszcze raz nadepniesz mi na stopę, to…

— Ciii! — Ręka Pottera podniosła się do jego własnych ust i zakryła je, gdy Irytek przeleciał obok nich.

Severus wstrzymał oddech. Irytek podejrzliwie spoglądał na miejsce, gdzie stali. Potter patrzył na Severusa niewzruszenie. Severus całym sercem miał nadzieję, że jego własny grymas mówi: Zabiję cię. Zanim zdążył wyraźnie przedstawić swoje niewypowiedziane groźby, Irytek wpadł w ścianę za nimi, przelatując przez nich. Ciepło żywego ciała nie było czymś, co płaszcz mógł ukryć.

— UCZNIOWIE POZA ŁÓŻKAMI! UCZNIOWIE POZA ŁÓŻKAMI! SĄ TU! UCZNIOWIE POZA ŁÓŻKAMI! — krzyczał Irytek, podskakując podekscytowany w powietrzu.

A więc to koniec. Bardzo żałosny koniec wielkiego Mistrza Eliksirów, Severusa Snape'a. Zamknął oczy, oczekując na swój los. Potter szarpnął za jego koszulę.

— Uciekaj! Szybko!

Niezdolny do protestu i już pogodzony z nadchodzącą rzeczywistością bezrobocia, podążył za nim. Co miał powiedzieć Dumbledore'owi? Jak miał to wytłumaczyć?

Chciałem się tylko upić.

Albo—jakże typowe—byłem już pijany.

Potter chrząknął, pchając bramę wejściową ze wszystkich sił, i odkrył, że ta ani drgnęła. Zrobił to ponownie, furknął złośliwie, a Severus musiał zebrać się na odwagę, aby zablokować irytujące tarcie o jego tors i ciągłe uderzenia tyłu głowy Pottera o jego brodę.

— Jesteś nauczycielem, przypuszczam, że znasz zaklęcie — szepnął Potter ze złością, a Severus był niemal oślepiony swoją wściekłością. Właśnie miał ogłosić, że nie ujawni zaklęć blokujących dla rozrywki Pottera, kiedy znowu zdawało się, że głos Irytka zbliża się do nich.

— UCZNIOWIE POZA ŁÓŻKAMI! UCZNIOWIE POZA ŁÓŻKAMI!

Na litość boską. Rzucił zaklęcie, potem znowu, zamykając drzwi, gdy znaleźli się po drugiej stronie. Zrzucił pelerynę z głowy i oparł się o drzwi, oddychając ciężko.

— Ty — powiedział chłodno — ani słowa.

— Nie widzi nas już? — zapytał Potter, oddalając się w głąb dziedzińca.

— Nawiedza zamek, nie może wyjść — odpowiedział Severus, chociaż Potter powinien to wiedzieć. Nie że to coś znaczyło. Zamek miał okna. Każdy mógł ich zobaczyć. To było samobójstwo. — Czy teraz jesteś zadowolony?

— A ty nie? Spójrz na niebo. — Potter rozłożył ramiona i obracał się wokół siebie, odchylając głowę do tyłu.

— Niebo — sarknął Severus. — Ryzykuję swoją pozycję, żebyś mógł popatrzeć na niebo, jakbyś nie mieszkał w cholernej wieży! — Sapnął wściekle, a jego oczy błyskawicznie przeszukały okolicę, aby upewnić się, że nikt na nich nie patrzy.

Potter podniósł pelerynę z ziemi, a Severus obserwował go, jakby był obłąkany.

— Po prostu spójrz na niebo — powiedział Potter cicho. W jego oczach było coś łagodnego; klatka piersiowa Severusa stwardniała.

Severus groźnie spojrzał na Pottera, zanim się poddał. Spojrzał.

Nagle wzmógł się zimny wiatr i Severus przypomniał sobie, że nienawidził takich nocy: zawieszony między ciemnością a światłem, niekończąco balansujący na krawędzi tajemnej magii. Piękno, które widział Potter, było dla niego niewidoczne. Półoświetlony świat pełen niedotrzymywanych obietnic oferował mu tylko niechciane wspomnienia. Nie mogąc protestować, zachował dla siebie bezużyteczne argumenty i zamiast tego wpatrywał się w niebo, pozwalając, aby romantyzm Pottera przypomniał mu o całej głupocie świata, który odrzucił.

Albo świata, który go odrzucił.

— To hipnotyzujące. Widzę gwiazdy. Teraz pójdziesz ze mną do środka, gdzie odprowadzę cię do twojej Opiekunki Domu i szczegółowo jej opowiesz, jak ty i twoi koledzy zdobyliście i spożywaliście alkohol podczas waszej, tak zwanej, imprezy. Przeprosisz ją za złamanie zasad stworzonych dla twojego bezpieczeństwa, a także przeprosisz mnie za twoje obraźliwe zachowanie.

Potter przewrócił oczami.

— Nie. Chodź.

Ruszyli powolnym krokiem: Potter niemądrze podskakując i śpiewając „piosenkę, którą lubi Hagrid”, a Severus, sprawdzając, czy nic im nie grozi, szedł za nim. Bardzo podejrzany cień za drzewem okazał się królikiem, ale Severus i tak rzucił na niego zaklęcie ogłuszające. Z zaciśniętymi zębami, wsłuchiwał się w ciszę ciemnego lasu. W oddali pohukiwała sowa, a las przypominał ciemne cienie, poruszając się i oddychając pod obserwującym okiem. Im dłużej szli, tym bardziej Severus był przekonany, że to szaleństwo.

— Wystarczy, Potter! Trzymaj się blisko mnie.

Potter zatrzymał się i odwrócił do niego.

— Czy ty w ogóle potrafisz się bawić?

— Czy ty w ogóle myślisz? Nocne stworzenia...

— Gdyby były naprawdę niebezpieczne, Hagrid już dawno by nie żył. Opuść różdżkę.

Severus nie opuścił jej, a Potter wciąż znikał mu z oczu, gdy szli.

— Nawet Hermiona trochę się uspokoiła. Ty też powinieneś. Nie możesz ciągle myśleć o swoich wrogach, bo zwariujesz.

Już zwariował. A jeśli nie myślał o swoich wrogach, ci myśleli o nim.

— Nie widzę w tym żadnej przyjemności, Potter. Może powinieneś wymykać się potajemnie ze swoimi nikczemnymi przyjaciółmi.

— Może — zgodził się Potter. Gdy na horyzoncie pojawiło się jezioro, Potter zaczął biec.

— Potter! — krzyknął. A potem uderzył go absurd wołania go na otwartej przestrzeni, jednocześnie chcąc, by ich obecność tu pozostała tajemnicą. Severus przyspieszył kroku, a czyste przerażenie ogarnęło go na myśl o zgubieniu tu Pottera. Wyobrażenie ust Dumbledore’a powoli wymawiających słowo „Azkaban” wylądowało w jego umyśle i on również zaczął biec.

— Potter!

Znalazł go leżącego nad jeziorem, dyszącego ciężko i podnoszącego nogę, aby rozwiązać but. Severus także dyszał, kłuło go w klatce piersiowej, gdy pochylił się nad Potterem. Chłopak wyglądał śmiesznie.

— Zrób to jeszcze raz, a cię oszołomię.
Potter odrzucił buty i skarpetki na bok, zachichotał, a jego oczy przeskakiwały między Severusem a niebem.

— Kocham życie — powiedział głośniej, niż to było konieczne. Severusowi zabrakło zgryźliwego komentarza, więc po prostu patrzył. Jego serce wciąż bolało po biegu i nagle poczuł się stary.

Odbicie nieba z jego niezliczonymi warstwami konstelacji rozciągało się na powierzchni jeziora, niczym kryształ, czyste jak dziewicza warstwa śniegu. Ciemnoszare chmury złowrogo zbierały się nad księżycem, a nagle jezioro znów pogrążyło się w rozpaczy i ciemności. Przenikliwy krzyk zwierzęcia przerwał ciszę. Ostre, wysokie dźwięki przeszywały noc, ale nie zakłócały spokoju. Severus zdał sobie sprawę, że były częścią tego wszystkiego. Na odległym drzewie było słychać lelka.

— Kocham życie! — krzyknął znowu Potter i wybuchnął śmiechem, przewracając się na brzuch. — Boże, jestem szczęśliwy.

Serce Severusa się zacisnęło.

— Jesteś pijany i głupi. Nie myl tego ze szczęściem.

— Jestem pijany, jestem głupi, jestem szczęśliwy, kocham cię — powiedział Potter radośnie.

Wzruszające, chciał powiedzieć. Jego suchy język nie pomagał.

— Czy wiesz, jakie bestie zamieszkują te tereny nocą? Może się coś stać.

— Stawiam, że nawet nie wiedziałeś, że potrafisz się dobrze bawić — odparł Potter, kompletnie go ignorując.

— I wydaje ci się, że teraz dobrze się bawię? — zapytał ostrożnie Severus.

Potter jęknął, podnosząc się na nogi.

— Myślisz, że woda jest zimna? — Zdjął koszulę i rzucił ją na bok, po czym zajął się rozpinaniem spodni.

— Nawet o tym nie myśl! — wyrzucił z siebie Severus. — Chyba że chcesz, aby wygłodniałe syreny, czy inne paskudztwa odgryzły ci głowę! Sugeruję, abyś ubrał się z powrotem i poszedł za mną do…

Potter wylądował twarzą w dół, a plusk niemal całkowicie został zagłuszony przez gniewne krzyki Severusa. W ciągu chwili zupełnie zniknął mu z pola widzenia; Severus wstrzymał oddech, dopóki chłopak nie wynurzył się na powierzchnię, łapiąc powietrze. Żył. Był żywy. Potter nie powstrzymywał uśmiechu, a jego rozbawienie wcale nie osłabło na widok oburzenia Severusa. Szybko strzepnął wodę z włosów.

— Tu nawet nie jest głęboko — zawołał głośno. — Chodź!

Severus niemal czuł, jak iskrzące oczy Dumbledore'a palą mu kark razem z pytającymi spojrzeniami Draco. Zastanawiał się mgliście, jakie tłumaczenie zadowoliłoby Czarnego Pana.

Severus zbliżył się, a woda dosięgła jego butów.

Potter wstał, a mokry tors oświetlało jedynie słabe światło księżyca. Severus zauważył, że miał na sobie jedynie mugolskie bokserki.

— O mój Boże, niebezpieczeństwo tuż za tobą! — krzyknął, podnosząc rękę w kierunku czegoś za głową Severusa. Severus gwałtownie się odwrócił, a różdżka w jednej chwili pojawiła się w jego dłoni, ale niczego nie zobaczył. Potter zaśmiał się i ponownie zanurzył się w wodzie.

— Tak chciałeś wciągnąć mnie do świata zabawy!? — krzyknął Severus, chociaż Potter go nie słyszał. Raz. Dwa.

Trzy.

Potter wynurzył się na kolejny oddech i zmrużył oczy. Severusowi przyszło na myśl, że prawdopodobnie nie widzi zbyt wiele bez okularów. Buty Severusa utknęły w błocie.

— Mogę wymyślić inne sposoby — powiedział spokojnie Potter.

Severus poczuł, jak jego paznokcie coraz bardziej zagłębiają się w skórze.

— Powtarzam po raz ostatni. Wyłaź!

Potter nie wyszedł. W dołku żołądka Severusa pojawiło się dziwne uczucie i nagle był świadom żałosnych opcji, które mu pozostały. Teraz walczył o swoją godność, a Potter nie mógł wiecznie go ignorować. To będzie dla niego lekcja, z której wyciągnie wnioski, czy tego chce, czy nie. Zsunął buty, schylił się, aby ściągnąć skarpetki, a potem zdjął koszulę. Rzucił pasek na bok, zdecydował się nie zdejmować spodni. Jego palce zanurzyły się w miękkim błocie; Potter znowu zaczął śpiewać tę irytującą piosenkę na całe gardło. Severus wszedł ostrożnie do wody, krzywiąc się na myśl o jej przeszywającym chłodzie.

— To nie do pomyślenia — mruknął. Czuł opór wody i błota, ale nie poddawał się, zanurzając coraz głębiej. Czuł się żałosny. Znowu.

Wszystkie jego sytuacje z Potterem były żałosne.

Wkrótce woda sięgnęła mu prawie do bioder, a mokre spodnie przylegały do skóry. Potter spojrzał na niego podejrzliwie.

— Czy to grymas?

Tak, był. A Potter był najwyraźniej ślepy.

— Nie. To szeroki uśmiech satysfakcji.

Potter zbliżył się i wstał. Severus uznał, że Potter najwyraźniej stanął w innej kolejce, kiedy rozdawano wzrost; biorąc pod uwagę, że jego dojrzewanie powoli się kończyło, zdecydowanie nie miał szans dogonić swojego ojca — był skazany na niski wzrost. Oczywiście był skazany także na gorsze rzeczy.

Severus chwycił Pottera za ramię, ale ten się cofnął.

— Nie bądź taki, bawię się.

— Właśnie zarobiłeś — warknął Severus — szlaban na cały przyszły rok. A teraz wyłaź z wody! — wbił palce w jego ramię, a Potter przycisnął go do swojej klatki piersiowej, próbując się uwolnić. Woda chlapała wokół nich, gdy się ze sobą szarpali. Przez moment poddał się czystej furii, ciągnął go wtedy z taką siłą, że nie zważał na to, czy ten będzie miał siniaki, czy zaraz urwie mu rękę. Ślizgał się, walcząc z Potterem, który wbijał pięty w błoto, nie chcąc dać się wyciągnąć z wody. Severus starał się wyprostować, zaciskając wargi, by nie wyzywać ucznia. Powietrze uciekło mu z płuc, gdy łokieć trafił go w brzuch, a kolano uderzyło w piszczel. Ból sprawił, że się skrzywił, a Potter wyrwał się z jego uścisku jak rażony prądem.

— Nie ujdzie ci to na sucho, Potter! Wynoś się! Wynoś się! — krzyczał Severus, a protesty chłopca zostały przerwane przez rękę Severusa, która owinęła się wokół jego pasa i uspokoiła go. Jego własne dyszenie nagle stało się jedynym dźwiękiem, jaki Severus słyszał. Był świadomy tego, że z wściekłością zaciskał zęby. Oddech Pottera uderzył go w brodę. Nie zdążył pomyśleć, co powiedzieć, gdy otworzył usta; język zaatakował go, zanim zdążył przemówić. Był ciepły. Smakował go w sposób wymagający, z którym Severus nie był zaznajomiony. Pocałunek zakończył się tak nagle, jak się zaczął, a Potter odepchnął ramię obejmujące jego talię. Severus odsunął się, jakby został poparzony.

Potter wrócił do pływania, opuścił głowę na wodę i patrzył w niebo.

— Będę tęsknił za Hogwartem — powiedział cicho. — Nie chcę być sam.

Severus przełknął żółć, która utknęła mu w gardle.

— Może powinieneś — wychrypiał, odwracając się i wychodząc z jeziora.

Z dala od Pottera rzucił zaklęcie suszące na swoje spodnie. Spojrzał na cholerny horyzont z księżycem, gwiazdami i resztą bezużytecznych cudów, które Potter nagle odkrył, a z których on drwił.

Jego usta smakowały wilgocią. Nie pozwolił sobie wysunąć języka, oblizać warg, by posmakować go raz jeszcze. Gdzieś niedaleko znowu zahuczała sowa, głośno i ostro. Severus nigdy nie tracił czasu na zachwyty nad przyrodą. Sentyment do spokojnych nocy z niebem upstrzonym gwiazdami i miłości kryjącej się za cudami natury był wymysłem mugoli pragnących pokochać ludzi, których dopiero co poznali. Severus nigdy nie był sentymentalny. Wręcz przeciwnie; osoba sentymentalna myślała, że wszystko będzie trwałe — romantyk miał rozpaczliwie uzasadnioną pewność, że tak się nie stanie.

Po chwili Potter podążył za nim i usiadł obok na ziemi, obejmując kolana. Osuszył się koszulą i nie przejął się ubraniem.

— Co to było? — zapytał Severus, wciąż spoglądając na jezioro.

— Co było czym?

Severus nie miał siły się kłócić. Unikał spojrzenia na Pottera, nawet gdy chłopak skoczył z powrotem do wody, a Severus położył się na trawie w dokładnie tym samym miejscu, gdzie kiedyś siedziała Lily, siedział James, a nawet Lucjusz i Pettigrew oraz sam Tom Riddle w pewnym momencie swojego życia.

Liczył gwiazdy, całkiem dumny z siebie, że potrafi je zobaczyć bez okropnych szkieł przyklejonych do twarzy. Słuchał okrzyków „woohoo” Pottera, szalonej sowy i własnego oddechu, który jeszcze nie zdążył się uspokoić.

Przez większą część ostatniego stulecia Hogwart stał się domem dla niezliczonych osób, które nigdzie indziej nie miały szansy znaleźć domu. Hogwart był sanktuarium. Kto potrafił z nim rozmawiać, kto potrafił go słuchać, mógł poznać prawdę. Hogwart nie głosił znaczenia edukacji i kultury, nie tak naprawdę; głosił starożytne, bezwarunkowe prawo życia. Wojna zniszczyłaby to prawo. A Czarny Pan ostatecznie zniszczyłby Hogwart. Severus dawno temu nauczył się, że jeśli trzeba opuścić miejsce, w którym się żyło i które się kochało, należy zrobić to najszybciej, jak się potrafi. To samo dotyczyło zarówno miejsc, jak i ludzi, ale Severus nie chciał o tym myśleć. Często spoglądał wstecz i myślał, że godzina, którą pamiętał, była lepsza od tej nadchodzącej, bo już przeminęła. Minione lata wydawały się bezpieczne, pokonane, podczas gdy przyszłość skrywała się w ciemnej, niestabilnej chmurze.

Hogwart nie był po prostu domem. Domem Severus nigdy nie nazwał żadnego miejsca. Kiedyś domem dla Severusa była Lily.

Nigdy nie był tak blisko Lily.

Nie.

Lily nigdy nie była tak blisko niego.

Pustka, którą czuł po jej nieobecności, była miażdżąca; próbował znaleźć w sobie uczucia, którymi ją darzył; na próżno. Wiedział, że ją kochał, ale prostota tej prawdy, fakt, że nie żyła, uderzył go z pełną świadomością. Przyszło to do niego naturalnie.

— Próbujesz się przeziębić? — zapytał Potter, zbliżając się do niego i zakładając okulary. — Woda jest idealna. Wracam do niej. Chodź.

Ach.

Przynajmniej to się nie zmieniło.

Dla Severusa dom zawsze był osobą.

Koniec części drugiej.

Chapter 46: Nawias: Prolog

Chapter Text


prolog

Świstoklik wyrzucił ich gwałtownie z pustki, po czym wylądowali na miękkim dywanie. Nic dziwnego, że Severus stracił równowagę, gdy Potter pociągnął go za szaty, próbując stanąć prosto. Potknął się o wysoką klatkę na sowę, którą Potter trzymał i upadł na kolana, gdy pokój nadal kręcił się wokół nich. Uwięziony pod nim chłopak głupio uśmiechnął się do niego.

Severus ze wstrętem zmarszczył brwi, wstał na nogi i po dłuższej chwili nieporadności Potter także się podniósł. Dłuższej chwili nieporadności, która byłaby zbędna, gdyby Potter lepiej się skoncentrował przed podróżą. Odkładając na bok przerażające uczucie, które musiało być obrzydzeniem, Severus rzucił badawcze spojrzenie na ich nowe lokum, które Dumbledore dla nich przygotował.

Ich bezpieczny dom okazał się ruderą.

Z wyjątkiem dużego okna wychodzącego na kwitnące wzgórze, które wyglądało podejrzanie, jakby nie było częścią Wielkiej Brytanii, miejsce to nie miało drzwi wyjściowych i brakowało mu ciepła i charakteru. Zardzewiałe łóżko z metalową ramą i mały stolik nocny były jedynymi meblami; pożółkła farba na ścianach była popękana i spuchnięta, a kominek zabrudzony ziemią i małymi stosami popiołu. Para krzywych rur była przybita pod obskurnym oknem. Severus przetestował włącznik światła, ale nic się nie stało. Spojrzał w górę na sufit i zobaczył jedną pękniętą żarówkę przymocowaną do niemal całkowicie rozerwanego kabla. Miejsce było żałosne; brak elektryczności dałoby się przeżyć, gdyby chociaż były w zasięgu wzroku jakieś pochodnie. Niczego jednak nie było, a Potter wzruszył ramionami na to odkrycie. Tłumiąc gwałtowną chęć ucieczki, Severus zacisnął zęby.

— Twoja magia jest tutaj niewykrywalna. Możesz rzucać najpotrzebniejsze, proste zaklęcia, ale nie przekraczaj granic, jeśli nie jest to absolutnie konieczne. Pod nadzorem możesz swobodnie używać magii. Sam, bądź ostrożny.

— Jasne — powiedział Potter.

— Nie będziesz próbował opuścić ani złamać zabezpieczeń i nie użyjesz swojej sowy do kontaktu z kimkolwiek. Niektóre dni tutaj będą samotne, ale nie pozwolisz sobie na panikę, nawet jeśli przez dzień czy dwa nikt się nie pojawi. Będziesz czekał.

— Już to słyszałem, profesorze.

Severus z niepokojem obserwował, jak chłopak kopnął w nogę łóżka z rezygnacją, a potem pochylił się, żeby zawiązać sznurowadła. Severus rzucił kilka swoich zaklęć ochronnych na celę... pokój i niewykrywalne zaklęcie śledzące na Pottera, zanim usiadł na łóżku.

Potter westchnął i przygryzł wargę, która zaczynała znowu się czerwienić. To był dziecinny nawyk, pomyślał, zdecydowanie nie pasujący do ponurego wyrazu twarzy, który nawiedzał Pottera; starczy ból serca w świetle niepokojącej młodości. Severus odwrócił od niego swoją uwagę, położył różdżkę na stoliku nocnym, po czym zajrzał do szuflad, by odkryć, że te są puste.

— Może wydawać ci się, że tego nie zniesiesz, ale nie pozwól, żeby to cię wytrąciło z równowagi. Kontrola nad emocjami będzie tutaj twoim jedynym przyjacielem. Nierozsądnie jest narażać się na smutek, który niewątpliwie cię osłabi. Twój ojciec chrzestny również miał nakazane, aby zostać w domu i czekać. To właśnie te puste, samotne dni go zniszczyły; nie posłuchał, a reszta jest historią. Kiedy wojna się zacznie, nic nie będzie łatwe, Potter — powiedział w końcu. — Ale — Severus wziął uspokajający oddech, aby odrzucić własne zmartwienia — musisz dać sobie radę.

Starszyzna ogłaszała wojny. Ale to młodzież miała walczyć i umierać.

Potter słabo się zaśmiał.

— Ładne przemówienie, dzięki. Ale to jakieś piekło.

Severus również parsknął , pocierając oczy.

— Z pewnością jakaś jego część.

— Już byłem w piekle. Myślę, że przeżyję.

Severus mruknął z aprobatą.

— Jak długo tu zostaniesz? — zapytał Potter, przesuwając palcami po ramie okna z ciekawością. Po chwili oględzin spróbował otworzyć okno, ale bez skutku. Szarpał i pchał szybę wielokrotnie, szukając zatrzasku lub uchwytu. Severus zauważył, że okno jest przybite gwoździami, ale postanowił milczeć.

— Jak…to…się…otwiera? — wydał z siebie jęk, popychając okno z całej siły i wzdychając z frustracją, gdy pozostało nieruchome. Walczył z nim jeszcze chwilę, a Severus uśmiechnął się do siebie, gdy Potter pochylił się, próbując podnieść ramę okna do góry. — Hedwiga…ah…musi…latać…do diabła, cholera!

Unosząc rękę, Severus rzucił bezróżdżkowe zaklęcie, które sprawiło, że gwoździe wyskoczyły. Potter gapił się bezmyślnie, gdy okno samo się otworzyło. Odwrócił się do Severusa, a potem podrapał się po głowie z zakłopotanym, krzywym uśmiechem na twarzy.

— Och. Dzięki, chyba. — Dopiero wtedy zdał sobie sprawę z łóżka, na którym siedział Severus. — Wow, łóżko queen size. Będę spał na łóżku queen size?

Małe przyjemności po życiu spędzonym w komórce, pomyślał kwaśno Severus. Świadomy zażenowania, jakie wywołałby ten komentarz, zastanawiał się, dlaczego nie powiedział tego na głos. Mentalnie przeklinając swoją nowo rozwijającą się słabość, przypomniał sobie czas, kiedy obrażanie chłopaka sprawiłoby mu przyjemność.

— Chyba że wolisz podłogę — powiedział sucho. Ciepło, które pojawiło się na twarzy Pottera, nie było spodziewaną reakcją. Severus musiał sobie powtarzać w myślach, jak bardzo jest miłym, przyzwoitym i troskliwym człowiekiem i jak żałosne byłoby zrujnować to wszystko, impulsywnie uderzając chłopaka i dramatycznie odchodząc ze świata czarodziejów raz na zawsze. Jego nagła chęć do przemocy została zastąpiona mniej nagłym postanowieniem zapanowania nad emocjami.

— Zostanę, dopóki się nie zaaklimatyzujesz — poinformował go Severus, zmieniając temat. — Dyrektor chce, żebym upewnił się, że... przystosowałeś się pomyślnie. Sądzę, że on również niedługo cię odwiedzi.

Następna godzina upłynęła na wyczerpującym przeglądzie najtrudniejszych klątw, jakie Severus znał, które rzucał na zabezpieczenia, aby przetestować ich skuteczność i zwiększyć autonomiczną odporność magiczną ścian. Jedna alohomora wystarczyła, by odblokować drewniane drzwi umieszczone naprzeciwko siebie w małym pokoju. Pierwsze, jak wkrótce odkrył Severus, prowadziły do małej łazienki z pękniętym lustrem i kapiącą głowicą prysznica, przymocowaną do ściany pokrytej śliskimi pomarańczowymi kafelkami. Drugie drzwi prowadziły do małej kuchni, która pachniała zgniłymi owocami i moczem.

Gdyby się nad tym zastanowić, powinni byli zamknąć chłopaka w Azkabanie. Lepsze zabezpieczenia i prawdopodobnie lepsze warunki mieszkaniowe.

Potter otworzył swój kufer i gorączkowo czegoś w nim szukał, ale po chwili zmienił zdanie, szybko spojrzał na Severusa, zanim zamknął kufer i zarumienił się. Merlin wie, jakie paskudne psoty chłopak próbował teraz ukryć, a Severus odetchnął z ulgą, że skutecznie się nimi nie przejął.

Opadając na łóżko, Potter machinalnie przejechał ręką po twarzy i potarł bliznę na czole.

— Boli? — zapytał Severus.

— Nie. To bardziej nawyk, żeby ją dotykać, wiesz. Po prostu żeby sprawdzić. — Wydobył z siebie lekki chichot. — Zastanawiałem się tylko, jak długo będę tu zamknięty, zanim całkowicie stracę rozum. Przypuszczam, że nie powinno to zająć zbyt długo. Miałem wymyślonych przyjaciół, gdy byłem mały. — Słaby uśmiech, który pojawił się chwilowo na jego ustach, nie uczynił jego słów lżejszymi.

— Odwiedzę cię. Dyrektor też spróbuje.

— A co jeśli będę chciał się z tobą skontaktować? Co jeśli coś się stanie? Załóżmy, że przypadkowo coś podpaliłem, i po prostu siedzę tutaj, czekając, aż ktoś przyjdzie i uratuje mnie, zanim spłonę na śmierć. Najpierw mówisz mi, że muszę być szkolony, żeby być silnym i tak dalej, a potem zostawiasz mnie bezradnego w więzieniu, z którego nie mogę uciec. Powinienem ci za to podziękować? Bo kurwa nienawidzę tego.

Severus zgadzał się z każdym słowem, które Potter wypluł, i mentalnie zanotował sobie, żeby powtórzyć je ich kochającemu i troskliwemu dyrektorowi przy pierwszej okazji.

— Dla twojej informacji, Potter, teraz byłbyś w Grimmauld Place, gdyby twoi nieznośni przyjaciele nie wiedzieli o istnieniu tego miejsca. To więzienie, jak je nazywasz, to twoja wina; twoja i niesamowitych decyzji Zakonu, bo raz w życiu nie potrafili trzymać języka za zębami…

— Och, nie zaczynaj…

— ...i musieli pokazać swoją słynną gryfońską szlachetność, opierając zaufanie na uczuciu zamiast na krytycznym myśleniu. Połowa Gryfonów zna lokalizację Grimmauld Place, Potter. Zakon uznał za pomocne rozprzestrzenienie tej wiadomości, czyż to nie było sprytne? Co o tym sądzisz?

Potter wzruszył ramionami.

— Tak naprawdę tylko Weasleyowie wiedzą.

Na litość boską.

— Weasleyowie to połowa Gryfonów, Potter!

Potter przekręcił się na brzuch i naciągnął kołdrę na głowę.

— Dobra — powiedział, jego głos był stłumiony.

Dobra?

— Przypuszczam, że obwiniasz mnie za swoją obecną sytuację. Jak zwykle krótkowzroczny i…

Czarna czupryna pojawiła się na moment, gdy Potter poruszył się pod kocem i odrzucił okulary na bok.

— Nie zamierzam się z tobą kłócić teraz. Zamknij się. — Po chwili dodał: — Przepraszam.

Było to ciekawe zjawisko, które zdumiewało Severusa; niewytłumaczalne, a jednak wyraźnie nieprzyzwoite, jakoś nierealne i namacalne przed jego oczami. Nie był pewien. Nie był pewien, czy to możliwe, żeby Potter szczerze go przeprosił, nie kłócił się, nie przeciwstawiał Severusowi, jak ten oczekiwał. Przyjął jego słowa stosunkowo posłusznie. Przeprosiny za wyjście z roli.

I choć to było szaleństwem, Severus postanowił przyjąć je w milczeniu, całkowicie świadomy dziury w sercu chłopaka i jeszcze większej dziury, która znów się między nimi tworzyła. Severus pragnął walki, starcia dusz, różdżek i języków wyrzucających przekleństwa i gorzkie słowa, których pamięć nie mogłaby tak po prostu wymazać. To byłoby pożądane. To byłoby oczekiwane.

Teraz tego nie było; zamiast tego Severus obserwował, jak chłopak powoli zasypia, a potem bardzo cicho poprawił jego koc i położył okulary na stoliku nocnym.

Potter miał rację przez cały czas; gdy nie miał walki, aby wypełnić pustkę, Severus był bezradny, ponieważ nie mógł sobie wyobrazić żadnego innego sposobu na jej załatanie.

**

— Jeszcze jeden dzień i bym oszalał — powiedział Potter.

— Byłem zajęty. Czy blizna cię bolała? — Severus odłożył książki, które przyniósł i przeklął swoje szczęście, gdy zdał sobie sprawę, że Potter jest zły. Nie był odpowiednią osobą, na którą Potter powinien być zły. Mimo to musiał to znieść.

— Zabierz mnie do Dumbledore'a. Teraz.

Gdyby tylko mógł.

— Potter...

— Teraz! Byłem tu zamknięty kilka dni, sam! Nie miałem z kim rozmawiać! Nie miałem nic do roboty! Nie widzisz, że to jest po prostu cholernie okrutne? Nie mogę tego zrobić, wariuję! Po prostu…zatracam się! Nie dam rady tak dłużej.

Wiedział. Ale nie mógł nic z tym zrobić. Prawie nic.

— Jestem gotów cię uczyć.

— Czego?

— Wszystkiego.

Ah. To spojrzenie pełne podziwu. Zaufanie. Jakie to było absurdalne, szczerze mówiąc.

— Masz na myśli czarną magię — powiedział Potter z niedowierzaniem. Jakże naiwny.

Przestań.

— Czarna magia, biała magia, kontrola umysłu, nawet jak wymawiać jedno zaklęcie i rzucać inne w tym samym czasie. Mogę cię nauczyć zaklęć, których nikt żyjący nie zna. Mogę otworzyć przed tobą drzwi, które nigdy nie były otwarte dla nikogo w twoim wieku.

Potter przełknął ślinę, siadając w niedowierzaniu.

— Nie sądzę…nie chcę naprawdę uczyć się... czarnej magii. Czy możemy to pominąć? Na razie?

I tak nie zamierzał go tego uczyć. Wszystko, co musiał zrobić, to sprawić, by Potter uwierzył, że ma ważną misję —potem nauczy go kilku zaklęć z siódmego roku i sztuczek, mając nadzieję, że to wystarczy. Potter potrzebował tylko rozproszenia.

— Oczywiście.

— Wychodzisz?

Na zewnątrz zrobiło się ciemno; wzgórze było skąpane w głębokiej czerni, oświetlane jedynie delikatnym, srebrzystym światłem księżyca. Wszystkie jodły, sosny i kręte ścieżki lasu były nadal widoczne pod migoczącym niebem. Zupełnie jak za dnia, tylko bez kolorów; jak kiepski szkic pozostawiony niedokończony w kieszonkowym notatniku, którego nikt już nie otwiera—albo jak zaklęcie złudzenia, które otulało loch, próbując uczynić życie w nim nieco bardziej znośnym.

— Tak, na razie skończyliśmy. Przeczytaj książki, które ci przyniosłem, mogą okazać się dość użyteczne w połączeniu z podstawową teorią zaklęć. Jeśli napotkasz coś, czego nie rozumiesz, zrób notatkę, a przejrzymy to razem. Nie pisz bezpośrednio na książkach.

— Zrozumiałem. — Następnie dodał: — Dzisiaj dwukrotnie mnie pochwaliłeś. I dobrze poradziłem sobie ze wszystkim, czego mnie nauczyłeś — powiedział Potter z szparkami zamiast oczu. Severus wiedział, że Potter dążył do czegoś tymi słowami, ale nie zamierzał się tym przejmować, o ile nie powie tego na głos.

Wyciągnął Świstoklik, aby go aktywować, wciąż nie ufając do końca tutejszemu kominkowi. Gdy skierował na niego różdżkę i rzucił Potterowi ostatnie spojrzenie z ciekawością, zdał sobie sprawę, że chłopak uważnie go obserwuje.

Potem, gdy wniosek został już wyciągnięty, Potter zaśmiał się.

— To nie była zaawansowana magia, prawda? Niczego mnie nie nauczyłeś. — Potter opadł z powrotem na łóżko i spojrzał na sufit. — Dumbledore nie powiedział mi prawdy. Ty też nie. Znowu. Same kłamstwa. Kłamcy.

Słuszna uwaga, ale to nie on był winny mu wytłumaczenia. Potter, oczywiście, nie dbał o to.

W tym krótkim momencie, gdy Severus obserwował, jak chłopak pociera twarz z rozczarowaniem, pomyślał, że powinien się był nigdy nie urodzić.

To wszystko nie było tego warte i nic nie zmieni się ani w trakcie wojny, ani po niej. W najlepszym wypadku Potter zdecydowałby się nie poświęcać siebie i zabiłby Czarnego Pana pierwszy. Zapanuje pokój, na krótki czas, a potem Potter zda sobie sprawę, że uniknął śmierci tylko po to, by być nieustannie obserwowanym przez resztę życia, traktowanym jako zagrożenie: żyjąca i oddychająca tykająca bomba, która w każdej chwili mogłaby wywołać odrodzenie Czarnego Pana. Ludzki Horkruks; jakie szanse miał Potter na życie z takim złowrogim pasożytem gnieżdżącym się w jego wnętrzu? Chłopak byłby traktowany z podejrzliwością, strachem i wrogością, stając się łatwym celem dla wszelkiego rodzaju szaleńców. Szybciej, niż by się spodziewał, drzwi Ministerstwa zostaną przed nim zamknięte, a marzenie o zostaniu aurorem również przepadnie. Nieustannie śledzono by jego działania; gdziekolwiek by nie poszedł, oskarżano by go o zbrodnie wojenne i okrucieństwa popełnione przez kogoś innego.

I w głębi siebie, ta mała przetrwała część duszy Voldemorta, czułaby to wszystko i cieszyła się.

— Nie zamierzasz mi powiedzieć, co on przede mną ukrywa, prawda?

— Nic nie ukrywa, o ile mi wiadomo.

Potter zaśmiał się.

— Jesteś szpiegiem, Snape. Powinieneś być lepszym kłamcą.

Severus spojrzał groźnie na Świstoklik na stoliku nocnym, jakby próbował obwiniać go za to, co się dzieje. Przedmiot byłby lepszym celem niż chłopak w tej chwili. Zimne palce zacisnęły się na jego własnych, a Severus był zbyt przerażony, by się cofnąć. Zbyt zaskoczony. Zbyt powolny.

Oczy Pottera przeszyły go na wskroś, przenikając coś w jego wnętrzu, co przez większość jego życia było znieczulone i nie miało dobrego powodu, by teraz się odrodzić.

— Położysz się na chwilę? Nic niestosownego, obiecuję.

To niewyobrażalne, Potter.

Minus dziesięć punktów dla Gryffindoru.

Bezczelny mały dziwak! Nie wierzę, że miałeś czelność mnie o to poprosić. Powinieneś się wstydzić.

Wszystkie te rzeczy zostały już wcześniej powiedziane; wydawało się bezcelowym je powtarzać.

— Nie mogę.

Nie chcę.

— Tylko na chwilę.

Nie.

Powoli, Severus usiadł na materac i pozwolił Potterowi pociągnąć go na bok. Kiedy Potter przybliżył się i objął go ramionami, Severus był zbyt zmęczony, by go odepchnąć. Zbyt zmęczony ciągłym odpychaniem go. Przypominał sobie, że pozwalał na to jedynie z litości; a jednak dziura w jego żołądku tylko pulsowała od tego kłamstwa. Widział podnoszącą się dłoń i zdał sobie sprawę, że była jego własną; Severus obserwował, jak delikatnie odgarnia grzywkę z czoła Pottera. Nie mogę. Potter przycisnął swoje ciało do Severusa, jakby od tego zależało jego życie; Severus niemal pomyślał, że oddycha za nich dwóch.

— Zostań tu na noc.

To było niemożliwe. Okropne.

— Głupiec.

Włosy Pottera były miękkie i rozczochrane, a nikt o zdrowych zmysłach nie lubiłby brzydoty tej niesfornej głowy. Mieli ten sam kolor włosów, pomyślał Severus, choć włosy Pottera były zdrowsze, młodsze i gęstsze. Przesunął przez nie palcami i przypomniał sobie, jak to było, gdy Potter robił to jemu.

Twarz Pottera była wtulona w jego mostek, jego oddechy były długie, głębokie i niezaprzeczalnie drżące.

— Zostań, aż zasnę. Proszę.

— Cierpisz na bezsenność, Potter — mruknął Severus.

Potter chwycił jego ramię i parsknął.

— Już nie.

To było kłamstwo, a kiedy jest tu zamknięty, nikt nie słyszy jego nocnych koszmarów pełnych krzyków.

— Hm. A co się zmieniło?

Severus poczuł, jak klatka piersiowa chłopaka unosi się przy jego własnej; niemal słyszał wewnętrzną walkę.

— Co się nie zmieniło? Och, wiem. Nadal traktuje się mnie jak dziecko, które nie powinno mieć o niczym pojęcia. Czas nadejdzie za jakieś tysiąc lat, wtedy mi wszystko powiesz, więc nie powinienem narzekać. Byłoby to samolubne.
Severus zaśmiał się mimowolnie.

Wspomnienie miłości nigdy nie przemija; ta prawda uderzyła Severusa niczym piorun. Ma wpływ na człowieka, który jej doświadczył jeszcze na długo później. Nie było w tym nic odkrywczego, wiedział to każdy, kto chociaż raz prawdziwie kochał. Miłość pozostawiała trwały ślad w ludzkim sercu.

Kiedy Lily umarła, źródło miłości wypaliło się i zgasło niczym stare ognisko. Po jej odejściu, nie wierzył, że jeszcze kiedykolwiek coś poczuje. Do czasu.

— Zostań — powtórzył Potter.

Severus otworzył usta z milionem słów zaprzeczenia na końcu języka. Powinien odejść. Miał świadomość, że Dumbledore mógł ich obserwować. Severus słabo przypomniał sobie czas, kiedy nie potrzebował nikogo, kto by go obserwował, aby zachować swoje zasady moralne i skrzywił się, starannie pakując to wspomnienie, by przywołać je w towarzystwie whisky. Nie potrafił go teraz odtrącić, wyjaśnić, dlaczego było to niewłaściwe. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie wypowiadając swoich myśli na głos, pozostawi miejsce na domysły, a niewyjaśnione wróci do niego ze zdwojoną siłą w najmniej oczekiwanym momencie. Nie było większej choroby niż choroba serca; odłożył nienawiść do siebie na bok.

Severus został.

Chapter 47: Nawias: Czerwony i Biały

Chapter Text


prolog

Cios trafił Severusa w nos, na co ten jęknął zaskoczony, unikając kolejnego ciosu i podnosząc się do pozycji siedzącej. Zrzucił Pottera z siebie i obserwował, jak chłopak przetacza się na brzuch, zasłaniając twarz łokciem i jęcząc.
Severus wyciągnął rękę, aby dźgnąć go w żebra, drugą ręką nadal zakrywał swój zaatakowany nos.

— Potter!

Potter zamruczał na znak uznania.

— Potter! Obudź się.

— Nie śpię — wymamrotał Potter, ziewając i przeciągając się. W ciemności podniósł rękę, aby wciągnąć Severusa z powrotem na łóżko za jego szaty, ale zamiast tego złapał go za włosy. Severus syknął z bólu, gdy jego głowa została przyciśnięta do poduszek i z obrzydzeniem rozluźnił jego palce, patrząc w sufit z grymasem. Gdy tylko znów leżał, noga została przewieszona przez jego własną, a ucieszona twarz znalazła drogę do jego szyi. Serce biło mu szybko w panice i Severus odepchnął Pottera, po czym wstał.

— Która godzina? — zapytał Potter.

— Prawie południe. Wychodzę. Potrzebujesz czegoś?

Potter zaśmiał się w poduszkę.

— Taak.

— Dzień dobry, Potter — warknął Severus.

**
— Jeszcze raz. Skup się.

Harry skinął głową. Czuł, jak Snape wchodzi do jego umysłu, jego ciemne oczy są wpatrzone w jego własne, gdy z ferworem pochłaniał magię Harry'ego.

— Walcz z tym.

— Nie wiem nawet, z czym walczę — poskarżył się Harry cicho. To było bardziej zagmatwane niż Legilimencja i czuł się lekko zaskoczony.

— Więc nie znasz samego siebie.

Nie mam pojęcia, co kazało ci myśleć, że jest inaczej. Harry przeszukiwał swoje myśli w poszukiwaniu tej wszczepionej, ale bezskutecznie.

— Tak naprawdę nie jestem głodny? — powiedział zirytowany.

Snape uśmiechnął się złośliwie.

— Jeszcze raz.

Harry westchnął i przewrócił oczami, zrywając kontakt wzrokowy. Zimna ręka chwyciła jego podbródek, a Snape znów spotkał jego oczy z intensywnością, jakiej nie powinien mieć żaden człowiek.

— Nie wiem, co to jest, poddaję się. Powiedz mi. — Uśmiechnął się figlarnie, czekając na wyjawienie tajemnicy.

Najwyraźniej Snape nie zamierzał mu tego ułatwiać. Skrzywił usta.

— Powiedz mi, o czym myślałeś. Szczegółowo.

Harry poczuł, jak jego serce przestaje bić na chwilę. Dlaczego ten człowiek zawsze musi go torturować?

— Um. Że byłem głodny. Że swędzi mnie nos.— Że jesteś piękny. — Że byłoby lepiej, gdyby pokój był pomalowany na czerwono. Jak pokój wspólny Gryffindoru albo biblioteka Slughorna na przykład. Ściany tutaj są dość smutne. Przypominają mi pokój mojej ciotki, zanim położyła tam tapetę w kwiaty. Obrzydliwe. O, i że jeśli kiedykolwiek znów stąd wyjdę, oślepnę, to znaczy, tu jest zbyt ciemno, trochę się do tego przyzwyczajam. I że ja… — przełknął ślinę, decydując, że lepiej zachować tę część dla siebie. — To wszystko.

Snape uniósł brew.

— To wszystko?

— Tak.

Czy to może być to? Był pewien, że ta konkretna myśl była jego własna. Czuł nadchodzące upokorzenie, gdy zaryzykował. Nie chciał przegrać.

— I o twojej koszuli.

— O mojej koszuli. — Snape znów to robił. Miał ten wyraz między paniką a wybuchem śmiechu, który istniał tylko w interakcji z głupim Harrym Jamesem Potterem i jego żałosnymi próbami flirtu.

Harry odwzajemnił spojrzenie, akceptując fakt, że zrobił z siebie dwukrotnie głupca i nie mógł zareagować na to inaczej, niż kontynuując. Cóż. Zobaczymy, dokąd to go zaprowadzi.

— Tak. Jest trochę ciaśniejsza niż zeszłego lata. Musiałeś przybrać na wadze. Pasuje ci. I nie zapiąłeś jej do końca. Myślę, że zrobiłeś to celowo.

Snape zmarszczył brwi, a Harry uśmiechnął się. W tym przynajmniej mógł wygrać. Obserwował, jak Snape próbuje zapanować nad szokiem. Po namyśle, to nie szok, a zawstydzenie. Zawstydzenie. Oburzenie. Jakiś rodzaj dziwnego zaskoczenia na bezczelność Harry'ego. Albo szczerość.

— Czy to jest twój plan na pokonanie Czarnego Pana, Potter?

Harry wzruszył ramionami prowokacyjnie.

— Nigdy nie wiadomo. Może się zauroczy.

— Ech.— Snape przewrócił oczami i przywołał dwie szklanki wody.

Harry opróżnił swoją i postawił ją na podłodze.

— Więc. Co to było?

— Kolor czerwony — powiedział Snape.

Harry przechylił głowę.

— Ale nie myślałem o kolorze czerwonym.

— Pomyślałeś, że pokój powinien być pomalowany na czerwono, co nawiasem mówiąc byłoby oszałamiające i strasznie kiczowate. Pomysł na pomalowanie ścian był twoją podświadomą interpretacją myślenia o kolorze czerwonym. Sprawiłem, że o nim pomyślałeś.

Harry nie mógł powstrzymać się od zastanawiania się, czy coś takiego wcześniej mu się przydarzyło. Skąd mógł być pewien, że wszystko, o czym myślał, pochodziło od niego? Może był kontrolowany od urodzenia. Nie było sposobu, aby się dowiedzieć.

— Myśl była moja, kolor twój — powiedział, mając nadzieję, że ma rację.

— Tak. Mógłbyś pomyśleć o czymkolwiek w tym momencie, ale zawierałoby to czerwień, czy tego chciałeś, czy nie. Reszta była twoja.

Przynajmniej nie był pod Imperiusem. To było coś.

— Jeszcze raz?

Harry skinął. Podniósł głowę i nie miał czasu zareagować, bo Snape już zaczął. Starał się zrelaksować. Ta koszula była naprawdę ładna. Harry uważał się za szczęściarza, że widział Snape'a w białej koszuli. Przypuszczał, że niewielu miało tę okazję. Sprawiała, że wyglądał zdrowiej, bardziej normalnie, a Harry miał wrażenie, że kiedy stoi, jego sutki były prawie widoczne pod spodem.

— Skup się, Potterze.

Harry mrugnął, wracając do skupienia. Przyszło mu do głowy, że Snape zbyt dobrze się bawił. Oczywiście, Harry zawsze mógł odmówić nauki tego konkretnego aspektu kontroli umysłu. Cisza między nimi jednak stawała się zbyt ciężka do zniesienia i w chwili rozpaczy zdecydował się poświęcić swoją godność na rzecz treningu.

— Nie udało ci się. Jestem w środku.

Już?

— Co? Jak? — Harry zamknął oczy, próbując przypomnieć sobie wszystko, o czym myślał w ciągu ostatniej minuty. — Co to jest?

Snape wyciągnął nogi i skrzyżował ramiona na piersi.

— Ty mi powiedz.

Cholera. Cholera, cholera, cholera. Harry zrobił mentalną notatkę, żeby postawić sobie pomnik w dniu, kiedy udowodni Snape'owi, że jest naprawdę inteligentny.

— Um. Sutki?

Chciałby się rozpłynąć. Snape był chwilowo oszołomiony; wyraz absolutnego niedowierzania zagościł na jego twarzy, a na czole pojawiły się zmarszczki zaskoczenia. Trwało to sekundę, a potem zdumienie zniknęło.

— Nie, Potter. Spróbuj jeszcze raz.

Harry parsknął, zakrywając twarz dłonią. Pozwolił sobie na moment śmiechu, a potem spojrzał na Snape'a przez rozchylone palce.

— Biały?

— Biały — zgodził się Snape z wymalowanym na twarzy zdaniem: NIE, TO NIE SUTKI.

— Więc wygrałem — powiedział Harry i podskoczył. — Znalazłem to. Biały.

Snape ledwie skinął głową na zgodę, mrucząc coś pod nosem, zanim przywołał kanapki z kuchni.

Po jedzeniu Harry wiedział, że Snape odejdzie. Serce mu się ścisnęło na myśl, że resztę dnia spędzi samotnie, uwięziony między tymi ścianami. I pewnie następny dzień też. I kolejny.

— Czy mógłbyś wysłać list do Hermiony, jeśli ci go dam? — zapytał ostrożnie, zajmując się oczyszczaniem łóżka z okruchów chleba.

— Muszę poprosić dyrektora o pozwolenie — odpowiedział Snape.

— Dzięki.

Harry poczuł, jak włosy na karku stają mu dęba, gdy czyścił pościel i zabierał naczynia do kuchni. Snape podążał za nim.

— Rozumiem, że napisałeś tylko do niej.

Napisał też do Rona. Właściwie pisał do Rona nawet wtedy, gdy był jeszcze w dormitorium, a Ron spał tylko łóżko dalej od niego. Ale to były listy, których wiedział, że nigdy nie wyśle. Nie miał prawa do niego pisać. Najgorsze było to, że wiedział, iż zyskałby wybaczenie Rona, gdyby tylko wystarczająco mocno błagał, a pokusa stawała się czasem zbyt kusząca. Mimo to, pomimo swojej desperackiej potrzeby naprawienia relacji, dawno temu zdecydował, że najlepiej będzie zaakceptować rzeczy takimi, jakie są. Kara była adekwatna.

— Nie mam nikogo innego, do kogo mógłbym pisać — powiedział po prostu.

— Pan Weasley?

Harry przygryzł wargę i oparł się o blat. Wziął głęboki oddech, potem pokręcił głową.

— Tylko Hermiona.

Naczynia same się myły pod gorącą wodą. Dźwięk szumu kranu ukoił jakąś część jego mózgu, która krzyczała o uwagę. Uświadomił sobie, że najlepiej będzie o tym nie rozmawiać. Rozdrapywanie starych ran było niebezpieczne, a dotykanie świeżych było zdecydowanie zbyt bolesne.

Snape zdawał się rozumieć.

— Rozumiem.

Harry parsknął.

— Więc. Czy Malfoy nadal próbuje przejąć Hogwart?

Snape spojrzał groźnie.

— Co sprawiło, że pomyślałeś, że kiedykolwiek próbowałby czegoś takiego?

— Nie jestem głupi.

— Oczywiście.

Harry westchnął, nagle zbyt zmęczony, aby się kłócić. Pokręcił głową i wypuścił powietrze nosem.

— Nie wiem, jak to robisz. Jak możesz patrzeć mu w oczy i mimo że wiesz o wszystkim, co zrobił i co zamierza zrobić, tolerujesz go — zamiast— nie wiem, po prostu podnieść różdżkę i go zabić.

— Mówisz o Czarnym Panu czy Dumbledorze?

Harry przez chwilę patrzył na niego w osłupieniu, po czym się roześmiał.

— O obu.

— Obowiązek

— Jeśli się dowie... Jeśli Voldemort się dowie, że mi pomagasz... Zabije cię.

— Tak.

— Ale…

— Ale nie będziemy o tym rozmawiać. Pij swoją herbatę, Potter.

Chapter 48: Nawias: Książę Półkrwi

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text


prolog

Harry zajrzał do kufra i wyciągnął kopię Zaawansowanych Eliksirów, zanim wskoczył do łóżka. Przewracał jej strony, czytając losowe akapity, aż w końcu znalazł kanciastą notatkę Księcia. Była napisana pismem, które nie było tak delikatne jak reszta jego notatek i Harry zastanawiał się, czy pisał ją w pośpiechu, żeby o tym nie zapomnieć.

Tam, gdzie książka mówiła: "Alchemia jest sztuką doskonalenia natury, znana zazwyczaj jako starożytna filozofia lub praktyka obiecująca życie wieczne i bogactwo", Książę dodał: "Błędne. Oryginalnym celem alchemii było po prostu zamienienie tanich metali w złoto."

Na wzmiankę o nieśmiertelności, krew Harry'ego zmroziła się; nie mógł się powstrzymać od zastanawiania się, czy ta książka miała coś wspólnego z Voldemortem. A co, jeśli zainteresowanie Harry'ego Księciem było również wszczepioną myślą? Może nawet nie lubił tej książki, ale myślał, że tak, bo ktoś chciał, żeby nosił ją ze sobą cały czas. Zamknął ją i przycisnął do piersi.

To było zagmatwane, ale ta książka w jakiś sposób stała się jego przyjacielem. Myśl o zaangażowaniu w nią Czarnej Magii była po prostu niepokojąca. Świadomy, że najbardziej intrygowało go w książce właśnie to misterium, znów zastanawiał się nad jej pochodzeniem. Wyglądała na tak starą, że jej właściciel mógłby być dziadkiem Harry'ego albo kimś w tym rodzaju. Jego fantazje o pięknym księciu ukrytym za anonimowością książki w najmniejszym stopniu nie zostały zmienione przez to odkrycie.

Harry położył książkę na stoliku nocnym, zgasił światło i przewrócił się na bok.

— Byłoby interesujące spróbować wprowadzić własną myśl do umysłu Snape'a — pomyślał, przykrywając się kocem. — Szczęśliwą, żeby podnieść poziom trudności. Coś świeżego i kolorowego, chociażby po to, żeby zobaczyć reakcję mężczyzny. Jego usta wykrzywiłyby się w obrzydzeniu, to pewne. Prawdopodobnie był jedyną żyjącą osobą, która brzydziłaby się byciem szczęśliwym. Spróbowałby tego następnym razem. Spojrzałby prosto w oczy Snape'a i pomyślał: tęcze. Kwiaty. Dzień na plaży. Piknik na wzgórzu. Całowanie Harry'ego.

Czuł się śmiesznie. Wystawiony na pokaz. Nawet teraz, gdy był całkiem sam w pustym pokoju, zażenowanie uderzyło go tak, jakby wielka publiczność patrzyła i słuchała wszystkich jego sentymentalnych myśli. Mówienie sobie, że nikt nie mógłby wiedzieć, o czym myśli, było bezsensowne; to tak jakby jego łóżko zostało postawione na scenie, a on czekał cierpliwie, by stać się przedmiotem najbardziej śmiesznego i okrutnego przedstawienia. — To jest Harry Potter — powiedziałby prowadzący. — Obecnie jest w łóżku. Myśli o swoim nauczycielu. Publiczność śmiałaby się głośno i chciwie, żądając więcej zabawy. Więcej upokorzenia. Potem prowadzący zmusiłby go do wyjścia z łóżka, a nagle wszystkie reflektory skierowałyby się na Harry'ego, tak jasne i oślepiające, że próbowałby odwrócić wzrok. — Opowiedz nam o tym, dalej, więcej, więcej! — krzyczałaby publiczność. A Harry po prostu powiedziałby: — To prawda. Myślę o moim nauczycielu.

Harry parsknął.

Nie było sensu zaprzeczać, że zależało mu na Snapie, w taki czy inny sposób. Miał cały czas na to, by się z tym pogodzić i to zaakceptować. Tylko że Snape nie akceptował tego tak łatwo. Może kontrola umysłu mogłaby to naprawić.
— Polub mnie. Polub mnie. Polub mnie. — Musiałby spróbować. A jeśli zawiedzie… cóż. Szanse były takie, że Harry i tak nie dożyje końca roku. Jego żołądek ścisnął się na tę myśl, a on przytulił poduszkę, by się nie rozpaść. — Jego imię to Severus — uparta część jego umysłu nalegała, odmawiając podążania za strumieniem obaw związanych z nadchodzącą wojną. Czy ktokolwiek inny nazywał go Severusem, poza Dumbledore'em lub Voldemortem?

To było ładne imię. Rzadkie. Nie to, że Syriusz czy Remus były powszechne, ale to było inne. Inaczej smakowało na jego języku.

— Severus — wypróbował to imię, a jego głos został stłumiony przez poduszkę. Zaśmiał się zażenowany.

Jego oczy powoli się zamykały, pozwalając demonom wciągnąć go w kolejny niespokojny, czujny sen.

Czasami, poddanie się było właściwe.

Harry obudził się, czując silną rękę chwytającą jego ucho i skręcającą je. Krzyknął, kopiąc koce w panice, gdy sięgnął po różdżkę i okulary. Różdżki tam nie było. Uświadomił sobie, że to Snape skręca jego ucho; szybko założył okulary, a potem wyrwał się.

— Snape!

Górna warga Snape'a drżała, jego oczy były szeroko otwarte w gniewie, gdy obnażał zęby i prawie zakrywał ciało Harry'ego swoim.

— Wyjaśnij. Teraz.
— Co robisz? — Próbował odepchnąć palec wskazujący Snape'a, żeby się uwolnić, ale ręka Snape'a była zaciśnięta w pięść wokół jego ucha. — To boli!

— Wyjaśnij to. Potter!

— Co wyjaśnić? Przestań!

Snape go puścił, a Harry odsunął się, przestraszony. Nerwowo pocierał ucho drżącą ręką; jego strach szybko zastąpił gniew.

— Co to miało być? — krzyknął.

Snape zacisnął usta i stanął nad łóżkiem z książką "Zaawansowane Eliksiry" w ręku. Rzucił ją na kolana Harry'ego.

— Gratulacje. Jesteś prawdziwym Gryfonem.

Harry wybałuszył oczy, chwytając książkę i tuląc ją ochronnie. Całkowicie obudzony, wyskoczył z łóżka.

— Nie miałeś prawa!

— Nie miałem prawa? Nie miałem prawa, Potter? Muszę ci przyznać, nie spodziewałem się. Dobra robota. Po namyśle, jesteś hańbą dla samego Hogwartu.

— I mówi to Ślizgon, który w moim wieku zadawał się z mordercami!

Snape podniósł rękę, by go spoliczkować, a potem opuścił ją, starając się opanować.

— Zamknij się, ty lekkomyślny bachorze!

— Albo co?

— Gdzie to znalazłeś? — zapytał Snape. — Czy to w ten sposób udało ci się zaimponować Slughornowi? Och, niech zgadnę, Dumbledore ci ją dał i oczywiście nie ma nic przeciwko, byś ją posiadał. Masz nawet notatkę od niego wyjaśniającą wszystko i zaznaczającą, że nie powinienem się sprzeciwiać. Prawda?

— Dumbledore nie ma z tym nic wspólnego. Jaki masz problem? Nigdy nie oszukiwałem! — Harry rzucił okiem na swoją różdżkę na podłodze i powoli przesunął się w jej stronę.

— Nawet o tym nie myśl — warknął Snape. — Wyjaśnij.

Blada twarz Snape'a i jego obłąkany wyraz mogły oznaczać tylko jedno: Książę nie istniał. Prawdopodobnie był to kolejny przeklęty przedmiot, jak Harry się obawiał. Mógł tylko sobie wyobrazić, w jakie kłopoty się wpakował tym razem. A teraz Snape zamierzał mu tę książkę zabrać.

Nieistotne, przypomniał sobie. To tylko książka z przedmiotu, który nawet szczególnie nie lubił.

Harry podał książkę. Snape ją wziął, ale Harry jej nie puścił.

— Slughorn pożyczył mi ją na tydzień w zeszłym roku, bo nie miałem jeszcze swojej kopii. Kiedy kupiłem własną, zamieniłem okładki i oddałem nową. Instrukcje w niej pomogły mi osiągnąć sukcesy w Eliksirach jak nigdy przedtem. Postanowiłem ją zatrzymać.

Snape szarpnął książką. Harry wciąż ją trzymał.

— Poprawiłeś swoje oceny bezczelnymi metodami i nadużywałeś szkolnej własności. Potem przekląłeś Draco i prawie go zabiłeś. Mógł się wykrwawić na śmierć przez twoją arogancję, a mimo to zatrzymałeś książkę.

Snape wyglądał, jakby połknął najbardziej kwaśną cytrynę na świecie; Harry poczuł, jak jego policzki płoną. Czując potrzebę obrony, szybko sprzeciwił się:

— Nie wiedziałem, co to robi. To zaklęcie. Nie myślałem, że będzie niebezpieczne. Chciałem komuś powiedzieć, ale... nie zrobiłem tego.

— Bo chciałeś nadal oszukiwać.

— Nigdy nie oszukiwałem! To mi pomogło. Nie sądziłem, że to Czarna Magia. Nigdy więcej nie próbowałem tego zaklęcia. Potrzebowałem pomocy…

— Kłamca.

Harry zacisnął zęby.

— Wiesz co, Książę okazał się znacznie lepszym nauczycielem niż ty kiedykolwiek będziesz. Przykro mi. Może sam powinieneś wziąć kilka lekcji.

Spodziewał się, że Snape wścieknie się na tę uwagę. Że będzie krzyczał. Że znowu chwyci go za ucho i rzuci na łóżko. Co, jak się nad tym zastanowić, nie byłoby takim złym obrotem wydarzeń. Nie spodziewał się jednak głębokiego, ochrypłego śmiechu, który wyrwał się z gardła Snape'a, surowego i absolutnie paranoicznego. Harry zamarł.

Książka wyślizgnęła się z palców Snape'a, a Harry przycisnął ją do piersi, nie wiedząc, co robić. Śmiech Snape'a wypełnił pokój, a Harry czekał niezręcznie, aż ten skończy. Kiedy to zrobił, jego gniew ustąpił miejsca czemuś, czego Harry nie potrafił nazwać. W jego oczach pojawiło się rozbawienie. Wyciągnął rękę.

— Oddaj ją, Potter.

— Oddaj? Oddaj. O. Oddaj.

— Ty... ty.

— Następnym razem ukradnij słownik. Może się okazać równie przydatny. No?

Harry poczuł, jak jego palce drętwieją wokół twardej okładki książki. Podał ją Snape'owi, który przerzucił kilka stron, a potem wcisnął ją w swoje szaty.

— Ty — powtórzył Harry, nagle czując się bezradny.

— Tak, Potter. Ja jestem Księciem Półkrwi.

Harry potrzebował chwili, by połączyć elementy układanki. Kiedy to zrobił, poczuł zawroty głowy. Uśmiechnął się z sympatią do samego siebie i spojrzał w czarne oczy, które ciekawie go obserwowały.

To było popieprzone.

**

Warstwy ironii były zbyt liczne, by je zliczyć. To musiało być zaplanowane. Musiało.

— Poprawiłeś swoje oceny bezczelnymi metodami i nadużywałeś szkolnej własności. - Słyszał swój głos. - Potem przekląłeś Draco i prawie go zabiłeś. Mógł się wykrwawić na śmierć przez twoją arogancję, a mimo to zatrzymałeś książkę.
Arogancja wydawała się jedyną rzeczą przypisaną Gryfonom. Nie było żadnych cnót Gryffindoru. Cały mit o szlachetności tego domu był tak łatwy do zakwestionowania, że Snape już się tym nie przejmował. Potter był dowodem na to, że maniery nie są kwestią edukacji, lecz osobowości. Urodził się bezczelny. Bezczelny jak jego ojciec. Bezczelny i niegrzeczny, jak Black i Lupin i Pettigrew, jakimi wszyscy inni mili i kochający Gryfoni w końcu się okazywali.

— Nigdy nie oszukiwałem! To mi pomogło. — Czy naprawdę? Severus był nagle zainteresowany wyjaśnieniami Pottera, niezależnie od jego głupoty.

— Wiesz co, Książę okazał się znacznie lepszym nauczycielem niż ty kiedykolwiek będziesz. Przykro mi. Może sam powinieneś wziąć kilka lekcji.

Cicho przysiągł sobie, że jeśli Potter jeszcze raz wypowie słowo "Książę" z tymi zaczerwienionymi policzkami, Severus osobiście zadba, by ten rumieniec został tam na zawsze. Może w formie siniaka. Zawładnął nim śmiech. Czy młody i niewinny Potter był zauroczony tajemniczym księciem? Jakiż to pokręcony los? — Dlaczego ja? — Rozległ się jego wewnętrzny głos.

Harry Potter, zbawiciel świata czarodziejów, święty męczennik, potężny od urodzenia, pokorny wojownik, poszkodowany bohater, miał słabość nie tylko do Severusa Snape’a, ale nawet do jego książki.

Pokręcił głową, oceniając sytuację. Potter miał słabość do niego i do niego. Zauroczył się jego dwoma wersjami. Ach, przeznaczenie. Cholera.

— Oddaj ją, Potter.

Potter nie wiedział. Dotychczas obserwowanie jak Wybawiciel Czarodziejskiego Świata się w nim zatraca było jednocześnie zabawne jak i niepokojące. Teraz jednak…

Oczy Pottera rozszerzyły się, przenosząc się od niego, do książki i z powrotem.

— Ty... ty.

Ach. Szybko się połapał.

— Następnym razem ukradnij słownik. Może się okazać równie przydatny. No?

— Ty — powtórzył Potter, a jego głos załamywał się.

Oszczędź mi tego dramatyzmu, był bliski powiedzenia. Ale na wypadek, gdyby Potter miał jeszcze jakieś wątpliwości:

— Tak, Potter. Ja jestem Księciem Półkrwi.

Na ustach Pottera pojawił się krzywy uśmiech, kojarzący mu się z miną, jaką robią ludzie bliscy załamania. Ironia. Twarda lekcja.

Potter opadł na łóżko i zmarszczył brwi.

— Jak?

Rezygnując z prób zrozumienia tego wszystkiego, Severus usiadł obok niego i przewrócił książkę na pierwszą stronę.

— To była książka mojej matki — wyjaśnił, nie wiedząc, dlaczego w ogóle to robi. — Jej imię Eileen Prince. Napisała to tutaj — poklepał palcem wskazującym odpowiednią stronę. — Ta książka należy do Księcia*. Wzbogaciłem tytuł. — Uśmiechnął się na to wspomnienie; nigdy nie był dumny z bycia półkrwi. Ale fakt, że Slughorn musiał to widzieć na jego książce za każdym razem, gdy gratulował mu Eliksiru, sprawiał, że czuł się lepiej. To było najbliższe wcieraniu swojego talentu w tłustą twarz Slughorna, ci kiedykolwiek osiągnął. Slughorn nigdy nie wierzył, że półkrwi są tak inteligentni jak reszta uczniów.

— Jesteś półkrwi — przypomniał sobie Potter, marszcząc brwi. — Twój ojciec.

— Tak.

— Dlaczego mi to nie przyszło do głowy? To oczywiste. To było oczywiste. Pismo. Boże, jestem głupi.

— Jesteś również krótkowzroczny i niesamowicie naiwny.

Harry parsknął.

— Tak. Dzięki. Sam wymyśliłeś te wszystkie zaklęcia?

— Nie próbowałeś żadnego z nich. Prawda?

Harry zmarszczył brwi. O, radości. Próbował. Dumbledore będzie zachwycony.

— Tak. Nie wszystkie, ale… Nie mam pojęcia, co większość z nich robi. Próbowałem kilku, ale po Malfoyu przestałem. Przepraszam, po prostu… — Jego oczy utknęły na stronach, przewracając je powoli, gdy starał się połączyć ich treść z Severusem. Severus mentalnie pogratulował sobie za przekroczenie tej nowej granicy.

Oby Potter przekroczył je wszystkie. Albo lepiej nie.

— Jesteś Księciem — mruknął Harry po chwili. Spojrzał w górę z niedowierzaniem. Potem w końcu się roześmiał, opadając na poduszki, jego oczy wpatrywały się w sufit. — Wow.

Zaiste. Wow

Notes:

*oryginalnie Prince.

Chapter 49: Nawias: Dezorientacja

Chapter Text


prolog

Witaj, Książę, miał ochotę zagaić Harry, gdy Snape wszedł do pokoju. Zamiast tego kiwnął głową.

— Hej.

Snape rzucił mu książkę.

— Eliksiry. Zwykła kopia.

Harry mruknął.

— Chcę porozmawiać z Dumbledore'em.

Snape cmoknął językiem.

— Jak my wszyscy.

— Nie. Mówię poważnie. Wyciągniesz mnie stąd. Ty albo on, wszystko mi jedno, po prostu to zrób. Po prostu pozwól mi odejść.

— Dokąd, Potter? Czarny Pan znajdzie cię wszędzie. Przestań być śmieszny. — Snape rozejrzał się, jakby czegoś szukał, po czym usiadł na łóżku i przetarł oczy. W ostatnich dniach wydawał się bardziej zmęczony niż kiedykolwiek wcześniej, pomyślał Harry.

Harry wstał. Starał się opanować gniew, ale jego serce biło z frustracji, gdy tylko pomyślał o Voldemorcie.

— W takim razie niech mnie znajdzie. Będę z nim walczył. Zabiję go. Nie boję się go, a jeśli ty się boisz, powinieneś się wstydzić. Profesorze.

Pomimo surowego tonu Harry'ego, Snape się roześmiał. Spojrzał na Harry'ego, a jego oczy błyszczały tym chorym rozbawieniem, które wbrew zdrowemu rozsądkowi co jakiś czas się tam pojawiało.

— Ogarnij się, Harry, na litość boską. Jeśli już, to się ucz.

Harry pomyślał o krzyku. Myślał o biciu i atakowaniu. Ale po chwili cichej kontemplacji pozwolił sobie na głęboki wydech i usiadł obok Snape'a.

Snape uniósł brew.

— Wiesz, nienawidzę eliksirów — przyznał Harry niemal szeptem z uśmiechem. Oczy Snape'a wbiły się w jego i przez chwilę Harry pomyślał, że jego umysł jest całkowicie otwarty, niechroniony, pozwalając na to, by każdy mógł dotknąć jego duszę. Poczuł dreszcz przebiegający po kręgosłupie i zacisnął pięści, żeby się uspokoić.

— Może ja też ich nienawidzę — powiedział Snape.

— I nazwałeś mnie Harrym.

— Co?

— Nazwałeś mnie Harrym. Przed chwilą.

— Nie nazwałem. — Machnięciem ręki Snape odblokował kufer Harry'ego i przywołał kilka książek.

— Nazwałeś.

— Nie nazwałem.

— Nazwałeś. I wiesz o tym.

— Dość.

Harry uśmiechnął się.

— Właściwie to jeszcze nie dość.

Zszokowana mina Snape'a utrzymywała Harry'ego w dobrym humorze przez resztę dnia.

**

Severus pozwolił sobie na złowrogi uśmiech i powoli zaczął klaskać. Potter wziął głęboki oddech i przygotował się na drwiny.

— Przynajmniej próbuję. Powinieneś być wdzięczny, że w ogóle to robię.

Był wdzięczny. Bez tych sztuczek na zabicie czasu chłopak straciłby rozum, tak jak w przypadku Blacka. W ostatnich dniach Severus stanowił jedyną rozrywkę dla Pottera. Uznał to jednak za całkiem zabawne.

— Nie widzę żadnego próbowania. Widzę tylko porażki.

— Słodko — powiedział Potter. Westchnął w swoje dłonie i skinął głową. — Jestem gotowy.

Ich oczy się spotkały i Severus wbił w niego spojrzenie. Zielona głębia była łatwa do przeniknięcia, a powierzchnia duszy Pottera, wielokrotnie zraniona, była rozdarta i uszkodzona do stopnia, jaki Severus rzadko widywał. Śmierciożercy nie byli przesadnie szczęśliwymi ludźmi, oczywiście, ale nawet nie umywali się do Pottera.

Niebieski, pomyślał Severus. Delikatnie wszedł w umysł Pottera i zaszczepił tę myśl tak łatwo, jak zawsze.

— Jestem w środku.

— Nie jesteś. O niczym nie myślałem. — Potter wpatrywał się w niego uporczywie, a Severus odwrócił wzrok. Uznał, że czas się wykąpać i pójść spać. Potter pożerał jego czas jak robak zjadający brud; ledwo pamiętał czas, gdy chłopak nie był jego odpowiedzialnością.

Patrząc wstecz, widział jedynie samotność i winił za to Pottera. Potter był winny wszystkiemu, gdy się nad tym zastanowić. Był pasożytem, który przyssał się do jego karku, a teraz Severus był zmuszony nosić go ze sobą, gdziekolwiek poszedł.

Wspomnienie jego dawnego, lepszego ja biło mu brawo z bezpiecznej odległości czasu i spokojnie sugerowało samobójstwo.

— Śmierciożercy?

Podzielił się tą myślą? Był ostrożny.

— Obawiam się, że nie.

— Śmierciożercy. Nie myślałem o niczym innym, naprawdę. — Jego oczy rozszerzyły się. — Och, czarny? Kolor?

— Niebieski — poprawił Severus. — Kolor.

— Nie myślałem o niebieskim.

Przyzwyczaił się do Pottera. Przyzwyczaił się do tego, że ktoś uważał go za atrakcyjnego. Przyzwyczaił się do rozmowy, w której nie musiał trzymać się kłamstw i półprawd.

Cóż. Dotychczas kłamstwa spełniały swoją rolę. Ratowały życie Severusa. Teraz jednak ratowały jego godność i ze smutkiem stwierdził, że nie działały tak dobrze, jak kiedyś.

— Myślałeś.

Potter odruchowo podrapał się po tej okropnej bliźnie na czole

— Tak — mruknął. — Może myślałem.

Oczywiście.

— I co jeszcze?

Potter mrugnął.

— Było tego więcej?

Severus skinął głową. Nie było, ale chciał wiedzieć.

— Hm. Maski Śmierciożerców? Srebrne. Czarne i srebrne?

Skąd ta obsesja na punkcie Śmierciożerców?

— Próbuj dalej.

Potter pozwolił sobie na chwilę głębokiego namysłu.

— Nie wiem, Voldemort? Skrzaty domowe? Zgredek. Makaron. Zarost. Twój zarost. Pasuje ci. Peleryny Śmierciożerców?

Severus musiał włożyć ogromny wysiłek, by nie przewrócić oczami. Nie powiedział nic; nie zareagował. Czekał.

— Nie wiem — powiedział Potter.

— Wiesz…

— Nie było nic innego, o czym bym myślał, co by cię interesowało, Profesorze. — Przepraszający wyraz na twarzy chłopaka był tak nieprzekonujący, że już zmieniał się w nieśmiały uśmieszek.

Cholera.

— Bardzo dobrze — powiedział chłodno Severus. Ruszył do kuchni, zamykając drzwi przed swoim losem w imię filiżanki herbaty. Milion słów utknęło mu na końcu języka i przez chwilę był zdezorientowany. — Jestem gejem — głos Pottera odbił się echem w jego głowie, i zastanawiał się, dlaczego kiedykolwiek pozwolił, aby taka rozmowa miała miejsce.

Głupiec.

Kompletny głupiec.

— Robisz herbatę? Ja też bym chciał — krzyknął Potter z głównego pokoju.

Nie obchodzi mnie, czego byś chciał. Odejdź. Zniknij. Rozpuść się.

— Mięta czy cytryna?

Walka czy ucieczka?

— Cytryna.

— A ty? — zapytał Potter. — Mężczyźni nigdy ci się nie podobali?

Nagle zorientował się, że żyła na jego szyi pulsuje. Cóż. Prędzej odciąłby sobie głowę, niż pozwolił Potterowi się dotknąć. Ucieczka.

Nigdy nie lubił mężczyzn. Nigdy nie lubił chłopców. Lubił tylko Lily. Koniec historii.

Drzwi się otworzyły, a Potter wyciągnął rękę po swoją filiżankę.

Zgnije w piekle, ale ciekawość wygrała.

Trzymał filiżankę Pottera, ale jej nie podał. Jeszcze nie.

— O czym myślałeś?

Potter zachichotał.

— Nie o niebieskim — zapewnił. — I nie o tobie.

Lepiej milczeć, ryzykując, że uznają cię za głupca, niż mówić i rozwiać wszelkie wątpliwości.

— Ach. Pierwszy raz. — Severus nie mógł zmusić się, by na niego spojrzeć. Uśmiechnął się do filiżanki, a ich palce lekko się zetknęły, gdy Potter ją wziął.

— Hm. A o czym myślałeś, Profesorze?

W rzeczy samej.

Chapter 50: Nawias: Dojrzałość

Chapter Text


prolog

— Mam urodziny — powiedział Potter. — Mam siedemnaście lat. Jestem pełnoletni i mogę używać magii, kiedy tylko chcę, prawda?

Severus otworzył okno, zaskoczony widokiem, który się przed nim rozciągnął: zielone wzgórze zastąpiło ponure, podejrzanie spokojne jezioro i nieutwardzona droga. Zmieniające się lokalizacje, przypomniał sobie, ale dawno temu postanowił, że słowa Dumbledore’a nie są godne zaufania. To nie było prawdziwe; gdyby wyskoczył przez okno, złudzenie natychmiast by się rozpadło. Czy znalazłby się w lochu, jak podejrzewał?

— Gdzie jest twoja sowa? — zapytał Severus.

Potter zmrużył oczy.

— Nic nie powiesz?

Powiedzieć? Merlinie, dopomóż. Tylko nie znowu to samo. Severus przesunął palcami po parapecie.

— Rok, w którym się urodziłeś, oznacza jedynie twoje przyjście na świat — powiedział zamyślony. — Kolejne lata, w których udowadniasz swoją wartość, to one są warte świętowania.

Potter przewrócił oczami.

— Innymi słowy, „wszystkiego najlepszego, Harry”.

— Innymi słowy, trenowałeś? — Severus rzucił swój płaszcz na łóżko i przywołał filiżankę herbaty z kuchni.

— Nie mogę się skupić. Tu jest tak nudno. Doprowadza mnie to do szału. Gdzie byłeś?

— Hmm. — Severus udawał, że słucha, gdy chłopak opowiadał o swoim pierwszym torcie urodzinowym, a każde jego słowo dodawało kolejny ciężar do tragedii, jaką była praca Severusa. Niejasno przypomniał sobie czas, kiedy Potter za wszelką cenę unikał rozmowy z nim poza klasą i był przerażony, gdy zdał sobie sprawę, że po prostu nie miał już nic przeciwko temu bachorowi.

Cóż.

I tak chłopak wkrótce umrze, przypomniał sobie. Postanowił ignorować ten fakt, dopóki nie nadejdzie czas. Zbytnie martwienie się rozerwałoby go na kawałki i uczyniłoby bezużytecznym. Chłopak nie miał znaczenia. Wojna miała.

— Wyciągnij różdżkę i oczyść umysł.

Potter podniósł wzrok.

— Co? Dzisiaj? Po co? — Spojrzał na Severusa, jakby próbował odkryć jakąś dobrze ukrytą tajemnicę. Komizm jego przestraszonej twarzy wywołał u Severusa śmiech, który szybko stłumił, kręcąc głową, gdy usiadł na łóżku.

Potter również wdrapał się na łóżko i usiadł po turecku naprzeciwko niego na materacu.

— Legilimencja nie jest czymś, co opanujesz, tylko dlatego, że raz ci się udało. Wymaga czujności. Ciężkiej pracy. Treningu — dodał.

— Nie będę dziś trenował — oświadczył Potter stanowczym głosem. Severus wpatrywał się w niego. Potter westchnął, przegryzając wargę. Następnie odwrócił wzrok.

Nie mów tego.

Nie.

Będziesz żałować.

— Wszystkiego najlepszego. — Jak tylko to powiedział, chciał to cofnąć. Może trochę jadu mogłoby to nadrobić. — Choć nadal wyglądasz na czternastolatka.

— Och, daj spokój. — Potter wzruszył ramionami i zbliżył się. Za blisko. Jego instynkt powinien był lepiej zadziałać, jeśli chodzi o unikanie ataków ze strony chłopaka, pomyślał, gdy ramiona Pottera mocno go objęły, a twarz Pottera wcisnęła się w zagłębienie jego szyi. Severus podniósł ramiona, aby go nie dotknąć, a jego umysł przemykał przez sposoby, jakimi mógłby pozbyć się małego drania bez dalszego kontaktu fizycznego.

Może klątwą.

— Co ty, na Merlina, teraz robisz?

Chichot ogrzał mu gardło, a cichy głos szepnął:

— Przytulam cię.

Jego serce głośno protestowało przeciwko atakowi. Gniew pulsował mu w skroniach, a jego język był jak gąbka. Mimo to Severus zamknął oczy, gdy jego ramiona owinęły się wokół chłopca, który wcale nie wyglądał na czternastolatka i westchnął.

— Nie odbierz tego niewłaściwie — zaznaczył. Linia nieporozumienia została przekroczona dawno temu, a hipokryzja jego słabości przyprawiała go o mdłości.

Choroba. Tym właśnie to było. Zepsuciem.

Siedemnaście lat żałoby, szpiegowania, udawania i nauczania ścisnęło się wokół niego i przyszło mu do głowy, że czas nie lubi być obejmowany przez istoty śmiertelne. Prosta przyjemność płynąca z kontaktu z ludźmi, trzeźwość i spokój atakowały go jak mrowiące demony pragnące jego śmierci. Pragnął chwili wolności, chwili, w której naprawdę zadowoliłby się tym, co posiada, ale wiedział, że nie może tego mieć, ponieważ wszystko, co kiedykolwiek kochał, było skazane na koniec wraz ze śmiercią i prześladowanie go kolejną śmiercią, a potem kolejną.

Troska była błędem. Nie mógł powiedzieć, dlaczego musiał sobie to tak często przypominać.

Kolejne serce biło przy jego własnym, a to czułe objęcie, które trzymało go w miejscu, nagle nie było już uściskiem.

Było stryczkiem.

— Chcę cię pocałować — powiedział Potter.

**

Severus odepchnął chłopaka z przerażeniem. Musiał być jakiś sposób, by się z tego wywinąć. Był uwięziony w piekle. Z synem Jamesa Pottera. Synem gejem. Za bardzo gejem. Za blisko. Severus wydychał panikę i poderwał się, gotowy na nadchodzącą walkę.

Dlaczego bachor nie mógł po prostu raz na zawsze się zamknąć?

— Przepraszam — powiedział Potter. — Zapomnij.

— Jak widzisz — syknął Severus — zapominam. A ty ciągle przypominasz mi, że nigdy nie powinienem był zapomnieć, że powinienem był zrezygnować z tego... czegoś miesiące temu!

— No, przepraszam, że jestem szczery! Jakbyś nie wiedział, co o tym myślę. Co się zmieniło? To, że ci powiedziałem? Już ci to mówiłem.

— Tak. — I miał nadzieję, że się przesłyszał. Miał nadzieję, że Potter się mylił. Mylił. Kłamał.

— Hipokryta. — Mały idiota. Co myślał, że robi? Czy nie wiedział, że bawi się ogniem? Czy nie wiedział, że nie ma prawa?

— Odbyliśmy już tę śmieszną rozmowę wcześniej i zapewniam cię, że nie wyciągniesz z niej nic nowego. Jeśli zamierzasz to zacząć od nowa, wychodzę.

— Tchórz.

Nie spoliczkuje go. Odejść. Musi odejść.

— Dokąd idziesz? Severusie! — Palce zacisnęły się wokół jego ramienia, a Severus patrzył na małego diabła, jakim był Potter, z niedowierzaniem. Stłumione cierpienie, które chłopak podlewał swoimi złudzeniami, w końcu się uwolniło. Wiedział, że w końcu do tego dojdzie.

— Nie. Odepchniesz mnie. Bo nie odejdę. Nie tak. Nie możesz być zły na to, że cię lubię. Nie wstydzę się tego. Ale nie mogę cię już więcej okłamywać.

Możesz i będziesz.

Proszę.

Severus gwałtownie odepchnął rękę Pottera. Pieprzyć Voldemorta. Sam zabije chłopaka.

— Czego chcesz, Potter? Chcesz, żebym wyznał ci swoją nieskończoną miłość? Padł na kolana i całował twoje stopy, aby wyrazić swoje uczucia? Płakał na twoim ramieniu z powodu niesprawiedliwości, jaką jest życie? Szukasz niewłaściwej osoby, chłopcze. Znajdź sobie innego małego pedałkowatego Gryfona i rób z nim to, czego tak bardzo chcesz. Nie mam ci nic takiego do zaoferowania. Jestem twoim profesorem.

— Ty…

— Nic z tego. Za każdym razem, gdy rzucasz się na mnie, tylko bardziej się upokarzasz. Miej godność i zachowaj tę głupotę dla siebie.

Dla twojego dobra.

Dla mojego.

Dla obu, najprawdopodobniej.

— Oczekujesz, że uwierzę, że porzuciłeś całe swoje życie, aby tu być ze mną, bo musiałeś. Myślisz, że jestem tak głupi, że nie zauważę, że sam to wybrałeś. A może siebie również okłamujesz? Prawdopodobnie jesteś tu właśnie dlatego, że wiesz, co czuję. Założę się, że lubisz uwagę, którą ci daję.

— To obowiązek, idioto!

Przez chwilę Potter wyglądał, jakby miał się rozpłakać. Potem potrząsnął głową, a gdy podniósł wzrok, jego oczy były zimne.

— Może. Może się mylę. Może to obowiązek. Może jedynym powodem, dla którego zgadzasz się na wszystko, co Dumbledore ci każe, jest to, że nie możesz przejść nad swoimi wyrzutami sumienia. Za to, co zrobiłeś. Myślałem o tym, wiesz. Gdyby sprawy potoczyły się inaczej, nic by to nie zmieniło, prawda? Dołączyłbyś do Śmierciożerców.

— Jesteś dzieckiem, Potter. Żałuję, że marnowałem na ciebie czas. — Odwrócił się, by odejść, ale Potter poszedł za nim, a wkrótce znowu stał przed nim, blokując drogę. W jego oczach płonęła wściekłość.

— Obowiązek wobec czego? — Severus próbował go ominąć, ale Potter znowu go zablokował. — Obowiązek wobec czego? Myślisz, że to coś zmieni? Myślisz, że to przywróci ją do życia?

— Dość — ostrzegł go Severus.

— Myślisz, że to przywróci ją do życia — powtórzył Potter. Severus brutalnie odepchnął go na bok i w końcu dotarł do czajnika-świstoklika, który leżał na podłodze. Zanim mógł go aktywować, Potter wyrwał go z jego rąk i z całej siły rzucił na łóżko. Czajnik rozbił się o zagłówek, pękł, a potem zsunął się na materac. — Przykro mi to mówić, profesorze, ale nic tego nie naprawi i nic nie przybliży cię do niej, bo ona po prostu już nie istnieje.

Istniał tylko jeden rodzaj szoku gorszy niż całkowicie niespodziewany: ten spodziewany, na który się nie przygotowałeś. Niedowierzanie. Zrobił to, co powinien, czyli słuchał, ale w rzeczywistości wcale go tam nie było. Kolejny trzask zwrócił jego uwagę i zrozumiał, że czajnik spadł na podłogę. Nie chciał sprawdzać szkód; jego oczy były skierowane na Pottera.

— Myślisz, że nie tęsknię za rodzicami? — Z gardła Pottera wyrwał się gorzki śmiech. — Tęsknię za nimi każdego cholernego dnia, a nawet nie pamiętam ich twarzy. Nie mogę się nad tym rozwodzić. To byłoby bezużyteczne. To byłoby głupie. Nigdy nie będę szczęśliwy, nie majac ich w swoim życiu, ale muszę iść naprzód.

Między nimi pojawiła się jakaś emocja, która sprawiała, że powietrze stało się gęste i Severus mógł nazwać ją tylko szczerością, ale był pewien, że szczerość nie była emocją.

— Ruszyłem dalej, Potter. — Gniew był użyteczny tylko do pewnego momentu, a teraz wylewanie go na Pottera byłoby nieostrożne. Nie rób tego. Nie odpowiadaj na nic, co mówi. On nie ma znaczenia. Jest nikim. Ale nie był, a gniew Severusa nagle wrzał tak intensywnie, że jego żołądek się skręcił. Tym lepiej. — Powinieneś dziękować mi na kolanach za wszystko, co zrobiłem, żeby cię chronić przez te wszystkie lata — syknął. — Za ślepe ryzykowanie życia dla ciebie, robienie wszystkiego, co mogę, żebyś był zdrowy i bezpieczny. Nie jestem słaby, Potter. Jestem odpowiedzialny. Robię to, co muszę, podczas gdy ty bawisz się w małą królową wróżek ze swoimi przyjaciółmi i wymyślasz śmieszne fantazje, żeby wypełnić swoje puste dni.

Potter się roześmiał.

— Robisz to, co musisz, żeby oczyścić swoją duszę z winy. Wiesz co, jeśli chcesz mnie chronić z obowiązku albo… albo z poczucia obowiązku, czy cokolwiek to jest…nie obchodzi mnie to. Jasne, rób to. Rób to. I tak mnie pewnie zabije, bez względu na to, co zrobisz, więc żadna różnica. Ale nie pozwolę ci mnie chronić z poczucia winy za śmierć mojej matki. To chore.

— Myślisz, że wiesz wszystko…

— To powiedziałeś Dumbledore'owi! Zapytał cię, czy to z powodu wyrzutów sumienia, a potem zgodziłeś się mnie chronić ze względu na nią! Wiem, co widziałem, Snape!

— Uważaj.

— Nie! Czy ktoś w ogóle wie, kim jesteś? Bo jestem z tobą uwięziony w tym więzieniu i czasami myślę, że nie mam pojęcia!

— Dlaczego cię to obchodzi?

**

Harry mrugnął, a cisza w pokoju rozbrzmiewała w jego uszach po intensywnym krzyku. Dlaczego go to obchodziło?

— Co myślisz o Voldemorcie? Co naprawdę myślisz; podziwiasz go? Patrzysz na niego z podziwem?

— Koniec dyskusji.

— O nie, nie znowu. Powiesz mi. Powiesz mi — ciągnął Harry, ale Snape nie odpowiedział i zamiast tego podszedł do kominka i sięgnął po proszek Fiuu. Harry wyrwał słoik z jego ręki i z całej siły rzucił o ścianę.

— Słuchaj mnie, do diabła! Jak możesz nadal pytać, dlaczego mnie to obchodzi? Wszystko, co próbuję powiedzieć, to że cię kocham!

Harry gwałtownie wypuścił oddech; jego czoło było pokryte potem. Z grymasem obrzydzenia Snape złapał Harry’ego za ramiona i odepchnął go na ścianę. Z obnażonymi zębami syknął tak blisko ust Harry’ego, że jego oddech łaskotał go w wargi.

— Dość. Nie pozwolę, aby moje życie się rozpadło z powodu tego szaleństwa. Przestaniesz to poruszać, porzucisz wszelkie śmieszne nadzieje dotyczące mnie, albo rzucę na ciebie obliviate. Ta absurdalna obsesja na moim punkcie musi się skończyć. Nigdy nie chciałem, żebyś był w moim życiu, nigdy nie chciałem tego wszystkiego, a to, o czym przekonałeś siebie, że chcesz, to nic innego jak desperackie wołanie o rodzinę, której błędny obraz masz w swoim zaburzonym, małym umyśle.

Harry parsknął. Faktycznie, już to przerabiali.

— Skończyłeś?

Uścisk Snape'a na jego ramionach się zacieśnił.

— Tak.

Po czym przycisnął Harry’ego do ściany, z całej siły łapiąc go za gardło i pocałował namiętnie; drżąca furia sprawiła, że zakręciło mu się w głowie, a kontrola osłabła. Ich usta zderzyły się ze sobą, a Harry jęknął w szoku, gdy Snape ugryzł go mocno w dolną wargę.

Snape odepchnął go równie dziko, jak go przyciągnął. Odwrócił wzrok, ukrywając ten bolesny wyraz, który Harry widział tak wiele razy wcześniej. Harry nie śmiał się odezwać; czekał, aż Snape zacznie. Aż coś powie. Żeby odszedł. Albo został.

Zawsze można było mieć nadzieję.

Ale Snape nic nie powiedział.

Nie musiał. Harry zdał sobie sprawę, że nie był jedynym, który drżał.

Potter zbliżył się i najdelikatniej, jak potrafił, zaczął rozpinać koszulę Severusa. Severus patrzył, sparaliżowany, niezdolny do protestu.

Nie był gejem. Nigdy nie był. Pedofile go brzydzili. Cokolwiek chłopak z nim robił, musiało być czarną magią. W tamtej chwili Severus naprawdę wierzył, że stworzenie przed nim było demonem, wysłanym, by go zniszczyć.

Potter spojrzał na niego wielkimi, niewinnymi oczami, jakby czekając na pozwolenie. Przesunął ręce pod koszulę Severusa, a jego dłonie przycisnęły się do jego skóry. Severus zadrżał w czymś, co nie mogło być oczekiwaniem i dopiero gdy ręce Pottera uniosły się do jego ramion w próbie zdjęcia koszuli, umysł Severusa wrócił do rzeczywistości.

— Nie. — Drgnął, pozwalając, by zalała go mieszanina obrzydzenia i przerażenia, po czym odszedł.

Chapter 51: Nawias: Antanaklaza

Chapter Text


prolog

— Cześć — powiedział Potter.

— To będzie pracowity tydzień. To od Dumbledore’a. Podejrzewam, że wkrótce nas odwiedzi. — Severus podał mu list i zniknął w kuchni. Po chwili Potter poszedł za nim.

— Co on ma na myśli?

Severus uniósł brew, zanim odwrócił wzrok i zajął się szukaniem filiżanki. Za późno zdał sobie sprawę, że nie ma ochoty na herbatę. — Nie czytam twojej poczty, więc nie wiem, o czym mówisz.

— Napisał, że nie wrócę do Hogwartu. Co to znaczy? Bo nie zostanę tutaj przez cały rok. Nie ma mowy. Co to ma znaczyć?

Severus parzył herbatę w milczeniu. Co Dumbledore miał na myśli? Najprawdopodobniej nic tak szlachetnego jak obecne porwanie. Najprawdopodobniej coś, czego Severus nie chciał wiedzieć, ani brać w tym udziału, ale i tak musiał. Czarny Pan miał coraz mniej cierpliwości. Chciał, żeby starzec zginął. Dumbledore bawił się myślą o stawieniu czoła zagrożeniu, spotykając się z Czarnym Panem osobiście. Co oczywiście ujawniłoby Severusa. Zdumiewające, że temu śliskiego łajdakowi, zwanemu Albusem Dumbledore'em, nigdy nie przyszło do głowy wymyślić plan, który dałby Severusowi szansę na przeżycie. Karma była dziwką.

— Severusie.

Mokrą dziwką.

— Severusie — powtórzył. Kompletnie niezrównoważony potwór podskoczył w proteście w jego żołądku, gotowy rozerwać jego skórę zębami i powoli wypełznąć. Co miał powiedzieć? Kiedy dokładnie stałem się dla ciebie „Severusem”? Kto dał ci pozwolenie, żeby tak mnie nazywać? — Dla ciebie profesorze Snape.

— Co on ma na myśli?

— Nie wiem.

Był świadomy, że chłopak ciężko oddychał, próbując stłumić gniew.

— Pierdol się.

I z jakiegoś powodu to znowu było winą Severusa. Gdyby nie przysiągł nigdy nie wszczynać kłótni w tej piekielnej dziurze, ani nie rozmawiać z chłopakiem, byłby wściekły. Ale w obecnej sytuacji po prostu unikał płonącego spojrzenia Pottera, skończył przygotowywać filiżankę herbaty, której nie zamierzał pić i cierpliwie czekał, aż Potter odsunie się z progu kuchni, żeby mógł przejść i wyjść. Skoczył tu.

— Nie jestem dzieckiem. Powiedz mu to. I nie jestem jego niewolnikiem. Będę walczyć w tej wojnie, bez względu na to, czy się zgodzi, czy nie. To moja wojna. Nie jego. Wszyscy wiedzą to od czasu, gdy byłem dzieckiem. Dotychczas podążałem za jego planem i to był mój wybór, jeśli zmienię zdanie, nie może mnie powstrzymać. I chyba już zmieniam zdanie.

— Napisz mu list i daj mu znać.

Co Dumbledore postanowił, Dumbledore zrobi. Protesty Pottera na nic się nie zdadzą.

— Zgadzasz się z nim? Uważasz, że to w porządku, żeby mnie tu zamknąć? Obaj sprawiacie, że wyglądam na tchórza. To nie jestem ja. Nie chcę się ukrywać.

Niestety dla Pottera, horkruksy nie wędrowały po Londynie i nie walczyły w bitwach ani wojnach. Pionek, którym Potter miał szczęście stać się w wieku jednego roku, pozostanie bezpiecznie zabezpieczony aż do momentu, gdy nadejdzie czas go unicestwić.

— Przekażę mu. — Dlaczego zawracałem sobie głowę herbatą? Dlaczego ignorowałem luksus, jaki oferowała whisky? Zrobił mentalną notatkę, żeby wyznać miłość swojej najcenniejszej butelce, jak tylko wróci do domu.
— Wiem, że obaj coś przede mną ukrywacie — powiedział Potter, walcząc ze swoim głosem. — Nie ma powodu.

Mimo wszystko Severus zaśmiał się. Dotarło do niego, że ochrypły śmiech, który wyrwał się z jego gardła, był zbyt niepasujący do dramatu Harry’ego i mógł jedynie spotęgować jego cierpienie i tragizm sytuacji, gdy Severus znowu zniknie na kilka dni. To nie miało znaczenia. Nic nie miało znaczenia. Wszyscy byli w dupie i to z więcej niż jednego powodu.

I teraz znowu to robił. Nazywał go Harrym w swojej głowie. Odległa część jego świadomości protestowała, że ten zwrot wydarzeń był tak patetycznie pokręcony, że musiał być planem Dumbledore’a. Kto inny, jak nie Dumbledore, wymyśliłby coś tak szokująco złego i pozwoliłby, żeby to się stało?

Trzymaj się z daleka od chłopca. Tak, trzymaj się z daleka od chłopca, ale sprawdzaj go dwa razy dziennie. Codziennie. Ale trzymaj się z daleka.

— Prawda jest taka — powiedział Severus — że wszyscy jesteśmy skazani na zagładę.

— Wiesz, gdybyś chciał udawać, że to się nigdy nie wydarzyło, powinieneś przynajmniej zachowywać się jak zawsze, a nie uciekać i się chować.

— Jak zawsze?
— Wiesz — powtórzył Potter. — Zostań na więcej niż dwie minuty dziennie i takie tam.

Severus rzucił mu książkę, którą zostawił na drewnianym krześle, które przyniósł wcześniej w tym tygodniu i usiadł. Nagle zaczął się zastanawiać, dlaczego w ogóle nie było tu krzeseł i poczuł przypływ podejrzliwości. Teorie spiskowe raczej nie pomagały.

— Skończyliśmy twoje szkolenie, co było jedynym powodem, dla którego zostawałem dłużej.

— To znaczy, że je porzuciliśmy.

To znaczy, że powinieneś je porzucić.

— Teraz piję z tobą herbatę — powiedział ostrzegawczo. — Jeśli mnie sprowokujesz, to może się zmienić.

Harry westchnął i zrobił minę do swojej filiżanki herbaty.

— Czemu pijemy herbatę latem? — zapytał po chwili.

Właśnie, trzeba było wziąć coś mocniejszego, zgodził się w duchu Severus.

— Dlaczego nie mamy lemoniady? Powinieneś nam ją sprawić.

— Mm.

— I herbatniki. Tęsknię za herbatnikami.

— Psy tęsknią za herbatnikami. Ludzie nie.

— Nienawidzę psów — przypomniał mu Potter z drażniącym uśmiechem.

Severus nie mógł się powstrzymać od uśmiechu. Wkrótce wybuchł cichym śmiechem. Zakrył oczy dłonią i potarł mostek nosa.

— Boże — mruknął.

Harry przygryzł wargę z poczucia winy. Potem znowu się roześmiał.

— Przepraszam — powiedział, wcale nie wyglądając na skruszonego. — Wiem.

— Nie wiesz — zaprotestował Severus. Będziesz moją zgubą. — Będziesz moją zgubą.

— Prędzej to krzesło! Dla kogo ono jest, dla mumii? Wyglądasz jak drewniana rzeźba, siedząc tam, albo jak Dracula w swojej trumnie.

Severus spojrzał na niego przez rozchylone palce. — Ucieszy cię, że to krzesło jest antykiem.

— To? To najzwyklejsze krzesło, jakie kiedykolwiek widziałem.

— Nie masz za grosz wyczucia stylu, przestać mleć już tym ozorem. — Powoli napięcie między nimi się rozładowało i Severus nie był pewny, w którym momencie dokładnie, ale był wdzięczny za tę chwilę wytchnienia.

Prawie.

**

Severus wyszedł z kominka i zobaczył Pottera stojącego obok łóżka, przykrytego od stóp do głów prześcieradłem.

— Witaj, profesorze.

— Co ty robisz?

— Zostaję duchem. Myślisz, że mi to pasuje? — Podnosząc ręce, Potter zbliżył się powoli, wydając dźwięk, który wywołał jedynie litość zamiast śmiechu.

Severus prychnął.

— Bardzo dojrzałe z twojej strony. Lata nauczania z pewnością nie poszły na marne.

Potter zatrzymał się i, zrzucając prześcieradła z głowy, odłożył je na bok.

— Po prostu zmieniałem pościel. Nie masz w sobie za grosz poczucia humoru.

— Nie mam — zgodził się Severus z dumą. — A co się stało z moim krzesłem? — Spojrzał z przerażeniem na swój niedawno kupiony antyk, ledwo go rozpoznając. Był absolutnie pewien, że ostatnim razem, gdy go widział, był ciemnobrązowy. Cały. Był też pewien, że nie prosił, aby pomalowano go na kolory tęczy.

— Było nudne. Naprawiłem je.

— Zniszczyłeś rzadki egzemplarz z dziewiętnastego wieku — poskarżył się Severus, przywracając mu normalny wygląd zaklęciem. Potter potknął się o splątane prześcieradła na podłodze i kopnął je na bok. Świeżo wyprane, które Severus przyniósł mu kilka dni temu, leżały na łóżku nierozłożone.— To może cię zdziwić, ale możesz użyć magii — zaproponował Severus.

— Jestem tu uwięziony z niczym do roboty przez cały dzień. Nie chcę używać magii. — Chłopak zebrał brudne prześcieradła w stos i wrzucił je do kominka, wzniecając chmurę popiołu. — Twój detergent jest do niczego. Następnym razem użyj innego.

Severus patrzył. Nigdy nie jest za późno na przywrócenie autorytetu — mógłby to zrobić, gdyby chciał. A gdyby chciał, mógłby też całkowicie go zniszczyć. Severus nie wiedział, kiedy znalazł się na ostrzu tej dwustronnej broni i za nic w świecie nie mógł zrozumieć, dlaczego nie rezygnuje. Ale jeśli zrezygnuję, upadnę.

— Przyniosłeś sok z cytryny?

Był zabawką w jego rękach. W pewnym momencie, poddany tej farsie, pozwolił sobie stać się marionetką. Marionetką sentymentów, bez wątpienia; sentymentów, które przypominały intymność. Sentymentów, które wyrywały z niego to, co najlepsze.

— Tak. — Rzucił mu butelkę, a Potter napił się z niej bezwstydnie.

— Nie potrzebujesz przypadkiem szklanki?

Potter oblizał wargi i pokręcił głową.

— Nie.

Nie mógł upaść, bo jego upadek nie byłby miękki jak płatka śniegu, ani łatwy jak ptaka. Roztrzaskałby się na ziemi z całą nienawiścią i potępieniem, na jakie zasłużył. Leżałby tam, na swoim złamanym, zakrwawionym grzbiecie, patrzyłby w górę i zatraciłby się w twarzach zmarłych, wpatrujących się w niego z nieugiętą wrogością, wskazując na niego palcami i wypowiadając przekleństwa.

Już upadłem. W górę. W otchłań nade mną. Wybacz mi, Lily.

Było mu siebie żal. Jego przyzwoite ja sugerowało, że zdrowy rozsądek jest czymś, przed czym nie można uciec. Dogoni go prędzej czy później, a on stanie w obliczu konsekwencji swoich faux pas. Jego bezczelne ja po prostu wyrwało butelkę z ręki chłopaka i skierowało się do kuchni.

Był świadomy pasożyta podążającego za nim, i w samą porę, Severus przekonał się, by nie zamykać mu drzwi przed nosem.

— Oddaj to — poskarżył się Potter.

Strach był zabójcą umysłu. Na pewno nie bał się chłopaka. Z wyjątkiem momentów, gdy był blisko niego. Samokontrola. Kiedyś ją miał. Wziął szklankę z szafki i nalał sobie trochę napoju. Wypił. Dziś jego podniebienie było suche. Gąbka, którą stał się jego język, przykleiła się do niego z wrogością. Napełnił drugą szklankę i podał ją Potterowi.

— Dzięki. Wszystko w porządku?

Severus skinął głową.

Strach był małą śmiercią, która przynosi całkowite unicestwienie. Stawi czoła temu strachowi, bo stawiał czoła gorszym. Stawiał czoła gorszym. Kiedy nie był tutaj, bał się Czarnego Pana. Dawno temu bał się też Albusa Dumbledore’a. Pozwoli temu strachowi, strachowi przed chłopcem, strachowi o chłopca, przejść nad nim i przez niego. A kiedy to się skończy, znów będzie oddychać. Tam, gdzie był strach, pozostanie pustka.

Harry Potter w trumnie. Zabity z ręki Czarnego Pana. Zamordowany jak jego rodzice.

Zamordowany, jak powinno się to wydarzyć siedemnaście lat temu.

A Severusowi nic się nie stanie

Pieprzyć to.

Tracił zmysły.

— Całą noc się pociłem — poinformował go Potter z miną sugerującą, że to bardzo interesująca informacja. — Lato oficjalnie się rozpoczęło.

Fascynujące. Całą moją osobę poruszyła ta informacja. Potter pocił się całą noc, a ja przynoszę mu sok z cytryny, bo mnie o to poprosił.

— Profesorze. — Trudno było ukryć troskę, gdy przeszywały go zielone oczy.

Severus mrugnął. Powinien być wdzięczny, że nie mają już dość czasu, żeby to wszystko jeszcze bardziej skomplikować. Tykająca bomba odbijała się echem w jego uszach jak kołysanka zapowiadająca śmierć Harry’ego.

Zbyt młody powtórzył w myślach, a ból, który go przeszył, ciężko było znieść. Czuł, że zaraz zwymiotuje.

Potter zaczerwienił się, a potem jego twarz stała się pusta.

— Jeśli to przez to... co się stało. Przepraszam. Nie będę cię więcej prowokował.

Prowokował!

Nie jesteś w stanie mnie sprowokować.

Severus uderzył w szafkę z całej siły i obnażył zęby. Spojrzał na Pottera surowym wzrokiem, który miał nadzieję, że zabije wszystkie jego marzenia. Błysk gniewu był ostatnią rzeczą, którą chciał w nich wiidzieć. Severus dałby wszystko, by móc go spoliczkować, choćby raz. Mocno. Kiedy mały drań stał się tak cholernie szczery?

— Prowokował — warknął Severus. — Zapewniam cię, gdybym kiedykolwiek poczuł się sprowokowany, to przez kogoś znacznie bardziej interesującego.

Potter przechylił głowę.

— Obawiam się, że ta linijka nie zadziała, chyba że rzucisz na mnie Obliviate, Severusie.

Nie mógł nic na to poradzić, mimo, że chłopak jawnie naruszył granice. Severus jednak zasłużył sobie na to; chciał jakoś zareagować, ale jego poczucie własnej wartości w ostatnich dniach zostało zmieszane z błotem i nie miał co na to odpowiedzieć. Zastanwiał się, czy molestowanie nie działało też w drugą stronę.

Zdecydował się nie reagować. Jego przyzwoitość drżała w porażce i szydziła z niego, pozostawiając go bezbronnym, wpatrującym się w Harry’ego jak głupiec.

Jego niechętna kapitulacja przyprawiła go o zawrót głowy. Harry przytulił go, a wszystko, co Severus mógł zrobić, to oprzeć podbródek na głowie chłopaka.


Chapter 52: Nawias: Uzgodnione kłamstwa

Chapter Text


prolog

Harry próbował się uprzejmie uśmiechnąć, ale wyszedł mu tylko bolesny grymas. Zaciśnięte pięści oparł na kolanach. Dumbledore usiadł obok niego na łóżku. Severus czekał.

— Dlaczego nie opowiesz mi, jak wam się układa? — Dumbledore uśmiechnął się w sposób, który znał tylko Severus, a ostrzeżenie ukryte za uśmiechniętymi oczami wystarczyło, by poczucie winy Severusa wzrosło. Harry również na niego zerknął, niepewny, co powiedzieć. Spojrzał szybko na swoje ręce, a potem z powrotem na Severusa. Ku swojemu ogromnemu zawstydzeniu mężczyzna poczuł potrzebę, by zaprotestować.

Nie mogę ci pomóc.

— Wszystko w porządku — powiedział w końcu Severus.

— Nie — odparł Harry. — Nic nie jest w porządku. Profesorze, jadę do Hogwartu. Wracam. Cokolwiek zamierzasz powiedzieć, odpowiedź brzmi: nie, nie możesz mnie tu zatrzymać.

Dumbledore uśmiechnął się.

— Zatrzymać cię tutaj? Nie, nie, oczywiście, że nie, nie mam takiego zamiaru... Żałuję wszystkiego, przez co przeszedłeś tego lata… Odizolowanie od przyjaciół, od rodziny, musiało być trudne.

— Moi przyjaciele są moją rodziną, profesorze.

— Wojny muszą się skończyć, Harry — kontynuował Dumbledore. — Ale aby wojny mogły się zakończyć, muszą się zacząć. Jak bardzo to nie jest uciążliwe, możemy się tylko przygotować.

Severus patrzył, jak Harry przeczesał ręką włosy i podrapał bliznę.

— I jak się do tego przygotujemy?

— Planuję wkrótce wyjechać... w poszukiwaniu tego, co musi zostać znalezione. Severus będzie odpowiedzialny za Hogwart, podczas gdy mnie nie będzie.

Hosanna. Wreszcie plan, o który nigdy nie prosił.

— Napisał pan w liście…

— Że możesz mieć szansę wyboru, tak. Zostać w Hogwarcie lub pojechać ze mną. Jeśli okaże się, że potrzebuję, powiedzmy, pomocy.

— Jadę z panem, profesorze — odparł natychmiast Potter.

— Źle mnie zrozumiałeś. — Dumbledore zatrzymał się, ściskając chłopcu ramię życzliwie. — Jeśli okaże się, że potrzebuję pomocy, będzie to znaczyło, że wszystko poszło w niewłaściwą stronę. W rzeczywistości cieszę się na myśl o zakończeniu moich poszukiwań bez obciążania cię nimi w najmniejszym stopniu.

Harry pokręcił głową.

— Więc to wszystko? Trzymałeś mnie tutaj, ucząc mnie legilimencji i innych rzeczy przez całe lato, tylko po to, żebym mógł po prostu wrócić na zajęcia, podczas gdy ty wyjedziesz i zrobisz całą robotę sam?
— Potter. — Zareagował odruchowo, chociaż wiedział, że nie powinien.

— Severus uczył cię legilimencji?

— Pokazałem mu tylko podstawy — powiedział szybko. — Nie ma się czym martwić.

Harry wpatrywał się. W niego. Uświadamiając sobie, że Severus znowu go okłamał. Uświadamiając sobie, że Dumbledore nigdy nie prosił go, by nauczył Harry’ego czegokolwiek poza oklumencją. Uświadamiając sobie, że Dumbledore nawet nie wiedział o małym sprytnym fortelu Severusa, by sprawić, że Harry nie czuł, że całkowicie marnuje tu czas.

Dumbledore również się w niego wpatrywał. Severus czekał. Czyż to nie było wspaniałe?

— Przepraszam — powiedział Harry, dusząc to, co brzmiało jak obrzydzenie. Zerwał się i zniknął w łazience, przechodząc obok Severusa, nie zwracając na niego uwagi. Kiedy drzwi zamknęły się za nim, Severus rzucił Muffliato i zwrócił się do Dumbledore’a.

— To twój ostateczny plan? — warknął.

Dumbledore skinął głową.

— Tak. Mamy dużo czasu, żeby omówić szczegóły... Rozmawiałem z Minerwą, jak dotąd tylko ona o tym wie.

Severus na chwilę zamknął oczy, próbując zebrać myśli.

— Czarny Pan… dał mi miesiąc. Ma dość czekania. Chce, żebym... zajął się tobą, i tak bardzo wygodnie decydujesz się teraz opuścić Hogwart.

— Szukam czegoś ważnego, Severusie.

Severus skinął głową. Horkruksy. Gdyby tylko mógł powiedzieć Dumbledore’owi, że to odkrył. Gdyby tylko Dumbledore powiedział mu wszystko, zamiast pozwolić mu samemu to odkryć.

— Jak on się ma? — zapytał Dumbledore, spoglądając na drzwi łazienki.

Severus uśmiechnął się.

— Cóż. Możesz sobie wyobrazić.

— Mogę sobie wyobrazić, tak — powiedział Dumbledore cicho.

Severus był świadomy, że znowu pokiwał głową, ale nie mógł sobie przypomnieć, by zdecydował się to zrobić. Przez lata brak snu zwykle miał na niego niewielki wpływ. Opieka nad Potterem nie była tak łatwa.

— Wątpliwości?

— Żadnych — powiedział Severus. — Powiedz mi, co mam zrobić.

***

Severus wszedł do kominka tylko dlatego, że musiał. Gdyby był wolnym człowiekiem, poszedłby prosto do domu i zasnął. Tak powinien postąpić człowiek o czwartej rano, po okrutnie przedłużonym spotkaniu Śmierciożerców. Po tym, jak musiał słuchać, jak Dołohov z dumą opowiada o swoich próbach gwałtu między łykami wina. Po tym, jak musiał się uśmiechać z czymś, co miało wyglądać na nutkę zadowolenia, ponieważ mugolska ofiara nie była wcale ofiarą, ponieważ mugolska osoba nie była wcale osobą.

Po tym, jak Czarny Pan poklepał Severusa po głowie z sympatią za to, że musi znosić ciężar udawania, że jest po stronie Dumbledore’a.

Lub patrzył na niego z cichym ostrzeżeniem na wypadek, gdyby postanowił przestać to robić.

Severus był świadomy, że jego ubrania pachniały cygarem i miętą; to znajomy, niepokojący zapach, który zawsze mu towarzyszył, gdy opuszczał posiadłość Lucjusza. W ciemności małego pokoju ledwie był świadomy cichego głosu, który mówił do niego, gdy usiadł na łóżku, tylko po to, by przypomnieć sobie, że do tego służy krzesło.

— Profesorze?
Severus powoli wciągnął powietrze. Potrzebował zostać sam. Dlaczego w ogóle tutaj przyszedł? Mgliste część jego umysłu przypominały mu, że Harry zamartwiłby się na śmierć, gdyby nikt się nie pojawił po całym dniu w całkowitej izolacji.

— Chłopak, Severusie — powiedział Czarny Pan, a Severus nie odważył się odwrócić wzroku. — Wkrótce zniknie, szybciej, niż się Dumbledore spodziewa, a wtedy... wtedy świat czarodziejów wreszcie spotka sprawiedliwość. Stare sposoby zostaną zapomniane, tak jak chłopak. Zostanie napisana nowa strona.

— Tak, mój Panie — odpowiedział Severus.

Nigdy nie wyobrażał sobie, że żal tak bardzo przypomina strach. Jego serce krwawiło, a mimo to nadal żył, nadal funkcjonował, nadal był przerażająco niewzruszony.

— Ratuj ją — błagał kiedyś Dumbledore’a i za nic w świecie nie mógł zrozumieć, dlaczego sam nie próbował jej uratować. Mógł przecież pojechać do Doliny Godryka na tygodnie, miesiące przed atakiem Czarnego Pana. Zadzwonić do drzwi, przyznać się do błędu, stawić czoła zdradzie, wyznać, co zrobił. Mógł sam jej powiedzieć. Mógł spróbować, dać temu szansę, być odważnym, być odważnym w prawdziwy sposób i ochronić ją przed szaleństwem Czarnego Pana bez polegania na Dumbledorze.

Ale tego nie zrobił.

Nie mógł. Co miałby powiedzieć?

Zginiesz przeze mnie.

Kiedy nadchodziła śmierć, Severus zawsze odwracał wzrok. Zawsze mówił sobie, że poradzi sobie z tym później.

A to później było teraz. Potter zrzucił z siebie prześcieradło, a ręka chwyciła jego ramię. Severus odtrącił ją.

— Severus? Co się dzieje?

Zginiesz przeze mnie.

Nic nie powiedział. Wargi Severusa zacisnęły się, zmuszając go do rozluźnienia. Był tu po to, by poinformować chłopca, że wszystko jest w porządku. Potem wróciłby do Spinner’s End i zwymiotował litry alkoholu, które pochłonął. Mały diabeł na jego ramieniu szeptał mu śmiało do ucha, że to wyjaśnienie nie pasuje do faktu, że tej nocy przyniósł ze sobą butelkę. Tutaj, ze wszystkich miejsc.

To było ostatnie miejsce na ziemi, gdzie alkohol powinien być dostępny. Próbował sobie o tym przypomnieć.

— Trzęsiesz się. — Hałas; tym właśnie był ten zbyt znajomy, senny głos — głos, który nic nie robił, by uczynić tę noc lepszą.

Zginiesz przeze mnie.

Powiedz to.

Tym razem, powiedz to.

Trzęsienie się było dalekie od tego, co czuł. Bał się. Był przerażony. Zrozpaczony.

Zdumiony spokojem rąk Pottera, które zsunęły jego pelerynę z ramion i rzuciły ją na bok.

— Powiedziałeś Dumbledore’owi?

Severus skinął głową niedbale, w sposób, który jak miał nadzieję, był potwierdzeniem i zamknął oczy. Oparł czoło na dłoniach i starał się odpędzić druzgocący ból głowy.

Ręce Harry’ego ogrzewały jego ramiona, rozcierając napięcie. Zauważył, że butelka spoczywająca na jego udzie została podniesiona i drgnął w proteście.

— Nie potrzebujesz tego.

— Nie wolno ci pić — ostrzegł Severus. Jego głos był ochrypły. Butelka zniknęła. Dlaczego zniknęła? Chciał ją z powrotem. Teraz.

— Nie będę pił — obiecał Harry. — Po prostu odkładam ją na bok.

Nie miał zamiaru protestować. Nie mógł znaleźć żadnego dobrego powodu, dla którego odmawiano mu alkoholu. Czuł, jakby był karany.

Uścisk na jego ramionach się wzmocnił, a dwa szorstkie kciuki wbiły się w jego ciało. Uświadomił sobie, że ohydny dźwięk, który usłyszał, to jego własny jęk. Gwałtownie wypuścił powietrze. Jego koszula była przesiąknięta jego własnym potem, przylegając do niego jak druga skóra. Potrzebował prysznica.

Harry odciągnął go do tyłu, a Severus oparł się na miękkich poduszkach. Harry również się położył, narzucając na nich koc; oparł czoło o Severusa.

— W porządku. Po prostu zamknij oczy — wyszeptał Harry.

Zginiesz przeze mnie.

— Ty... — wzrok Severusa zamglił się i zamknął oczy. Jego drżące palce odnalazły palce Harry’ego i ścisnęły je. — Ty...

— Nie będę pił. Obiecuję.

Severus wybrał milczenie. Uświadomił sobie, że jest uspokajany i prędzej by się zabił, niż na to pozwolił.

Nie znosił uspokajania.

Ludzie twierdzili, że czas leczy wszystkie rany. Severus się z tym nie zgadzał. Mimo powszechnego przekonania, rany zawsze pozostawały. Z czasem umysł, chroniąc swoją równowagę, pokrywał je bliznami, a ból stopniowo malał. W końcu stawał się niewidoczny gołym okiem; ale pozostawał już na wieki, nawiedzając w chwilach słabości.

Ból po śmierci Lily pojawił się dopiero po jej odejściu. Ból związany z Harrym był czymś, czego nie potrafił wyjaśnić. Chłopiec żył. Na razie.

Jego zaciśnięta pięść została rozluźniona, a pewne palce splatały się z palcami Severusa. Potrzebował się napić.

— Jutro — powiedział Harry.

Czy powiedział to na głos?

Zasnął.

***

Severus został obudzony przez promienie słońca. Jęknął i zastanawiał się, jak długo spał. Mrugnął, zamknął oczy, a potem znowu mrugnął. Ziewnął. Stały nacisk na jego sumieniu przez coś, czego powinien być świadomy, uniemożliwiał mu ponowne zaśnięcie. Miękkie kruczoczarne włosy musnęły jego wargi.

Niektórzy ludzie budzą się zaspani. Niektórzy budzą się pełni energii. Severus właśnie obudził się martwy. Wyplątał się z równie martwej ośmiornicy, jaką był Harry Potter, i przez chwilę mu się przyglądał.

Powieki zamknięte przed światłem; oddech głęboki i spokojny. Mięśnie jego twarzy i ciała były w spoczynku. Żadnego drgnięcia, żadnego skurczu, tylko jego klatka piersiowa unosząca się i opadająca z każdym wdechem. Severus czuł zazdrość o chłopaka. Szukał niewinności, ale wiedział, że zamknięte powieki ukrywają złowrogie oczy.

Jakoś zakochał się w tym chłopcu. I pewnego dnia dotknie go palcami. I wypali dziury w jego skórze własnymi ustami. I będzie bolało, gdy na niego spojrzy. I będzie bolało, gdy nie spojrzy. I będzie się czuł, jakby ktoś przeciął go poszarpanym kawałkiem szkła.

Ostry ból krwawienia był już niemal realny.

Za wcześnie.

Za późno.

Położył rękę na piersi Harry’ego. Potrząsnął nim lekko.

— Harry.

Severus był szczęśliwy we śnie. Obudził się z uczuciem rozpadania się, pękania od wewnątrz i powolnego rozpadu na kawałki. Harry zmarszczył nos w uznaniu. Jego ręka powędrowała tam, gdzie spoczywała ręka Severusa i dotknęła jej. Potem opadła na prześcieradła i tam została.

Serce Severusa zadrżało. Mały drań. Pokręcone dziecko. Co mi zrobiłeś? Czuł mrowienie na ciele i nie mógł wyzbyć się natrętnych myśli. Jakby to było, przesunąć rękę niżej? Nie. Severus obiecał sobie surową karę, jeśli takie myśli znowu będą go nawiedzać. Samotortury, jeśli będzie to konieczne.

Konieczne.

Zdecydowanie konieczne.

Oczy Pottera otworzyły się gwałtownie.

Myśli Severusa zostały zmiażdżone na kawałki, zanim zdążyły się ukształtować. Potter spojrzał na niego zdezorientowany.

To cisza między nimi, która wiązała jego żołądek w wisielczą pętlę. To był ten sam zabójczy brak hałasu, który żył w ciemności grobów; ten, który pełzał po zaułkach, których żaden zdrowy człowiek nie powinien znać.

Harry przeciągnął się i ziewnął, a Severus musiał przeklinać się w myślach za rozważanie możliwych sposobów, w jakie mógłby zamknąć te usta na dobre. Jego własne nerwy go zdradzały.

— Dzień dobry — wymamrotał Harry, przewracając się i chowając głowę pod poduszkę. Na moment wypiął tyłek, przeciągając się i Severus był przekonany, że było to starannie wykalkulowane działanie.

— Dzień dobry — powiedział Severus. Panika zeszłej nocy minęła, ale jego koszula potrzebowała prania, a on sam z pewnością musiał się dokładnie umyć. Postanowił pozbyć się chłopca tak szybko, jak to możliwe. Potem przypomniał sobie, że to było życzenie, które nigdy się nie spełniało.

Wkrótce się spełni.

— Małe momenty — mruknął Harry. Na jego twarzy malował się idiotyczny uśmiech. — Budzenie się późno i patrzenie, jak ktoś się na ciebie gapi.

Nie gapił się. Na niego.

Nie ma mowy.

— Po prostu studiowałem źródło mojego pecha. — Czy to było najlepsze, na co go stać? — Patrzenie na ciebie sprawia, że zastanawiam się, czy jesteś wart kłopotów, w które się pakuję. O, właśnie tak.

Harry zmarszczył czoło i w imponująco szybkim ruchu wyciągnął poduszkę spod głowy i próbował go uderzyć. Severus uchylił się, zanim poduszka trafiła go w żebra; od dziesięcioleci nie uczestniczył w bójce na poduszki. Harry zachichotał, ponownie próbując go uderzyć, zamiast tego Severus wyrwał mu poduszkę i odrzucił ją na bok. Harry sięgnął po drugą poduszkę, kiedy Severus owinął rękę wokół jego nadgarstka i przygwoździł go do łóżka. Znowu rozległo się chichotanie; potem uśmiech Harry’ego zniknął i przemienił się w coś innego.

Głupi dzieciak. Severus pozwolił sobie na sekundę wewnętrznej walki między opuszczeniem tego więzienia w milczeniu a ofiarowaniem Harry’emu ostatniego triumfalnego uśmiechu. Najwyraźniej sekunda była za długa.

— Wiesz, że tego nie kupuję i... — Severus wzmocnił uścisk. Potter się uśmiechnął. — I wiem, że gapiłeś się na mnie. Dlaczego udajesz dupka, skoro mógłbyś być dla mnie miły?

Severus uśmiechnął się.

— Małe momenty.

— Nie kupuję tego — powtórzył Harry. Przeklęty jego niemożliwy upór. Severus puścił jego rękę i wstał, ignorując zawiedzione westchnienie Harry’ego. Pośpiesznie udał się do łazienki, opróżnił pęcherz, umył twarz i pozwolił sobie na krótkie spojrzenie w lustro. Kiedy wrócił do głównego pokoju, stwierdził, że chłopiec znowu zasnął.

— Jest prawie południe — warknął.

I został zignorowany.

— Potter? — Chłopak bezceremonialnie wcisnął twarz w poduszkę, obejmując ją rękami. Dzieciak.

Otrząsnął się z osaczających go myśli i zwalczył nagłą chęć krzyknięcia w ucho chłopaka, tylko po to, by zobaczyć, jak podskakuje w przerażeniu. Był czas, kiedy by go to cieszyło. Być może nadal.

Potem nadeszło mruknięcie:

— Wróć do łóżka.

Severus wpatrywał się w niego. Jego serce przyspieszyło i nagle przypomniał sobie wszystkie powody, dla których dawno temu nauczył się Niewybaczalnych.

Jego żołądek skręcił się na widok zaspanej twarzy chłopca, próbującego skupić wzrok bez tych przeklętych okularów. Uświadomił sobie, że Potter wyglądał na szczęśliwego.

Chichot został stłumiony przez poduszkę a Potter przewrócił się na plecy, zakrywając oczy dłonią.

— Założę się, że wyglądasz na przestraszonego.

Nie był przestraszony.

Był zniesmaczony. Oburzony.

Spóźniony.

— Wychodzę. Spróbuj nie spędzić reszty dnia, leniuchując jak głupiec.

Harry zaśmiał się.

— Tak. Tobie też miłego dnia.

Mimo wszystko, Severus nie potrafił wykrzesać z siebie irytacji.


prolog

Chapter 53: Nawias: Deadline

Chapter Text


prolog

— Dlaczego Hedwiga może latać swobodnie poza kryjówką, a jednocześnie jest ona nienamierzalna przez innych ludzi? Przecież Hedwiga dostarczała listy do Syriusza, kiedy nikt nie wiedział, gdzie on jest.

Harry nie podziwiał magii, nie interesowało go, skąd się brała, jak działała, najwżniejsze dla niego było, że działała. Wolał akceptować rzeczy takimi, jakie są. Innymi słowy, czysta magia.

— Co magia ma wspólnego z Hedwigą? — Severus westchnął, zdejmując płaszcz wierzchni i rzucając go na łóżko. — Chyba nie sądzisz, że nasze sowy są zwyczajne, prawda?

Harry zmarszczył brwi.

— Co masz na myśli?

— Magia płynie w twojej krwi, więc jesteś zdolny do wielu rzeczy, na które Mugole nie mogą sobie pozwolić. To samo dotyczy zwierząt.

Harry zdawał się to rozważać.

— Nie pomyślałem o tym.

— Nie musiałbyś o tym myśleć — szydził Severus — gdybyś po prostu uczył się na zajęciach z Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. Ale kim jestem, by oceniać twoje święte decyzje? — Wyciągnął różdżkę i jeszcze raz sprawdził zaklęcia chroniące dom. Były nienaruszone.

— Dlaczego nie uczysz mnie tego, co wiesz? — zapytał nagle Harry. — Mógłbyś nauczyć mnie zaklęć bojowych.

Mógłby. I zrobiłby to, gdyby Harry nie miał przegrać wojny.

— Zapytaj Dumbledore’a.

— Pytam ciebie.

— I odmawiam. Koniec dyskusji.

Harry wypuścił ostry oddech, ale nie naciskał. Severus nagle poczuł się zaintrygowany własnym przerażającym pragnieniem, by wyjawić Harry’emu prawdę i potem go stąd zabrać. Do diabła z większym dobrem, do diabła z Dumbledore’em i do diabła z Voldemortem. Mógłby opracować plan. Własny plan. Przecież był szpiegiem; wiedział więcej niż Dumbledore myślał. Nikt nie wiedziałby, co się stało, a gdyby zaczęli coś podejrzewać, byłoby za późno. Uciekliby.

Nie mogli. I Severus nie powinien myśleć w ten sposób. Powinien przygotować się na własną śmierć zanim to się stanie. Powinien.

Harry poszedł do łazienki na swoją nocną rutynę, a Severus usiadł na łóżku, zasłaniając twarz dłonią. Powinien odejść. Strach przed śmiercią nigdy nie nawiedzał Severusa na poziomie osobistym. Nigdy nie bał się tego, że sam kiedyś umrze, ani nie czuł żalu za rzeczami, których nie będzie miał czasu doświadczyć w swoim krótkim i nieistotnym życiu. Większość zmarnował jako pionek; robił, co musiał, posłusznie kłaniał się i zachowywał dla siebie wszystko, co kiedykolwiek pragnął, pożądał lub nienawidził. Nie pozwalał sobie marzyć. Nie pozwalał sobie pragnąć.

Powoli Severus rozpinał koszulę, jeden guzik po drugim, jego palce przemieszczały się w dół krótkimi i szybkimi ruchami. Rozpiął pas i zdjął go, niedbale pozwalając mu upaść obok butów. Harry wyszedł z łazienki i spojrzał na Severusa z ciekawością.

— Profesorze?

— Zostaję tutaj na noc.

Severus zastanawiał się, czy obrócić głowę, by spojrzeć na szok Harry’ego, czy pozostać w niewiedzy. Zmęczenie wygrało, choć nie pamiętał, dlaczego był zmęczony, a żaden mięsień nie bolał tej nocy oprócz jego serca. Wewnętrznie parsknął. Wyglądał jak zdeprawowany, stary głupiec. Może nim był.

— Okej — powiedział ostrożnie Harry.

Severus położył się i wkrótce poczuł, jak materac się ugina, gdy Harry wspinał się na drugą stronę łóżka. Severus odwrócił się na bok, chwycił Harry’ego za talię i przyciągnął go bliżej.

— Zrób coś głupiego, a odejdę — ostrzegł go.

— Okej — powiedział Harry ponownie przytłumionym głosem.

Severus poczuł ciepłą rękę delikatnie głaszczącą jego ramię; jego własne palce zdradliwie znalazły drogę do włosów Harry’ego. To było dziwne; perspektywa śmierci ukochanej osoby. Wszyscy wiedzieli, że czas na tym świecie jest ograniczony i że w końcu wszyscy skończą pod jakimś prześcieradłem, nigdy nie budząc się ponownie. A jednak zawsze było zaskoczeniem, gdy zdarzało się to komuś, kogo znał Severus. Uścisk Harry’ego był ciepły, a ręka, która spoczywała na ramieniu Severusa, teraz ostrożnie owijała się wokół jego talii. Liczyło się tylko bicie ich serc.

— Co się stało? — wyszeptał Harry.

Severus pokręcił po chwili głową.

— Wojna, jak sądzę.

Harry zaśmiał się.

— Czy tak reagujesz na wojnę?

Tak reaguję na ciebie.

— Mam zmienić zdanie?

— Nawet o tym nie myśl — powiedział Harry, a potem się roześmiał. — Nawet nie myśl o opuszczeniu tego łóżka, nigdy. Bo ja nie zamierzam.

— Hm. Wielki i potężny bohater, prawda? Znaleziony niebiańsko śpiący dopiero po zakończeniu wojny. Obudzony, by stwierdzić z zaskoczeniem, że nawet nie zauważył, że wojna naprawdę miała miejsce. — Jego próba szyderstwa została sabotowana przez jego rękę nadal głaszczącą włosy Harry’ego. Zrobił mentalną notatkę, żeby naprawić to jutro przypadkowym złośliwym komentarzem.

— Czy to źle, że czasami chcę właśnie tego?

Palce rysujące kręgi na dole pleców Severusa zatrzymały się. Pragnienie życia wydawało się całkiem naturalne. Coś jednak podpowiadało mu, że oczekiwanie przeżycia wojny było luksusem. Wojna była objawem niepowodzenia człowieka jako myślącego zwierzęcia. Brak wstydu sprawił, że zadrżał. Gdyby wszyscy walczyli tylko o swoje przekonania, nie byłoby wojen.

— Musisz być odważny.

— Jestem. Odważny. To była tylko myśl.

— Hm.

— Severusie...

— Harry. Śpij.

**

Severus spojrzał na pęknięty pierścień Marvolo Gaunta leżący na biurku. Wyszeptał kolejne zaklęcie pod nosem, przesuwając różdżkę nad nadgarstkiem Dumbledore’a.

— Ostrzegałem cię — syknął. — Dlaczego... dlaczego założyłeś go, wiedząc, że jest przeklęty? Czyż cię nie ostrzegałem?

Oczy Dumbledore’a były zamknięte, , a drobne krople potu skrzyły się na jego skroniach.

— Kazałeś mi czekać... Czekałem zbyt długo...

— Po co w ogóle go zakładałeś? — zapytał wściekle, czując, jak jego zaklęcie przechodzi przez klątwę na próżno. Ciemne palce Dumbledore’a drgnęły. Nie mógł nic na to poradzić. Klątwa niosła wyrok śmierci. Przeszedł przez każde uzdrawiające zaklęcie, które znał, i wszystkie rozbijały się o rękę Dumbledore’a, a następnie rozpływały się w powietrzu. Byli zgubieni. Bez Dumbledore’a byli zgubieni. Musiałby użyć czarnej magii, żeby zablokować klątwę, choćby na chwilę, a najlepsze, co mógłby zrobić, to przekonać Dumbledore’a, żeby odciął sobie rękę i miał nadzieję, że to zadziała.

— Klątwa ma niezwykłą moc, zatrzymanie jej to wszystko, na co możemy liczyć; uwięziłem klątwę w jednej ręce, na razie...

— Spisałeś się bardzo dobrze, Severusie. Jak myślisz, ile czasu mi zostało? — Dumbledore uniósł poczerniałą dłoń i przyjrzał się jej.

Wiedział, że nie może dać upustu swojej wściekłości. Zostanie sam, aby chronić Harry’ego. Będzie to niemożliwe, będąc Śmierciożercą. Bez pomocy Dumbledore’a nie mieli szans na przeżycie wojny.

— Nie jestem w stanie powiedzieć. Może rok. Naiwnym byłoby sądzić, że jesteśmy w stanie powstrzymać taką klątwę na zawsze. W końcu rozprzestrzeni się po całym ciele; ten rodzaj klątw zwiększa swoją moc z upływem czasu.
Był pewien, że klątwa zabierze dyrektora szybciej, niż za rok, ale nie był pewien, ile mógł mu teraz ujawnić. Los śmiał się z Severusa, zachowując odpowiedni dystans, ale mężczyzna i tak mentalnie go kopnął. Najwyraźniej nie zrobiło to jednak na nim wrażenia, bo Severus mógłby przysiąc, że słyszy echo jego śmiechu.

Dumbledore uśmiechnął się.

— Mam szczęście, niezwykłe szczęście, że mam ciebie, Severusie. Doskonale się bawię, muszę przyznać. Chwała szczęśliwym ludziom tego świata. Oby zawsze byli błogosławieni takimi niezwykłymi wydarzeniami.

— Gdybyś tylko wezwał mnie trochę wcześniej, mógłbym zrobić więcej, kupić ci więcej czasu! — powiedział Severus wściekle. — Gdybyś poczekał, aż najpierw zbadam klątwę, złamię ją, zanim ją założysz...

To była też wina Severusa. Zostawić potężny magiczny przedmiot w posiadaniu największego czarodzieja wszech czasów i oczekiwać, że go nie użyje. Jakie to przemyślane. Powinien był zbadać ten pierścień wcześniej. Powinien był się nim zająć miesiące temu zamiast trwonić czas... w ramionach Harry’ego, na litość boską.

Oczy Severusa przemieszczały się między pękniętym pierścieniem a mieczem Gryffindora i nie był w stanie wyciągnąć żadnego wniosku. Dumbledore powinien był wiedzieć, że klątwy nie łamią się tak łatwo.

— Liczyłeś, że zniszczenie pierścienia złamie klątwę?

— Coś w tym rodzaju... Byłem w delirium, bez wątpienia...

Stary drań kłamał. Severus walczył o uratowanie jego życia, a wszystkim, co otrzymywał, znowu były podłe kłamstwa. Dlaczego zniszczył pierścień? Dlaczego mieczem Gryffindora? Czy to był Horkruks?

Dumbledore wyprostował się i wskazał na krzesło naprzeciwko siebie. Gdy Severus usiadł, mentalnie uporządkował pytania, które chciał zadać. Czas uciekał, a on nie mógł pozwolić sobie, by patrzeć, jak Dumbledore umiera, nie żądając najpierw odpowiedzi. Dumbledore musiał mu wszystko powiedzieć o Harrym. Wszystko. Byłoby głupotą zabrać swoje sekrety ze sobą, jakby nie miały znaczenia. Dumbledore przerwał mu, zanim zdążył się odezwać.

— Cóż, tak właściwie to czyni sprawy o wiele prostszymi. Odnoszę się do planu, wokół którego kręci się Lord Voldemort. Jego planu, by biedny Draco Malfoy mnie zabił.

Severus przełknął wszystkie swoje protesty i czekał. Wrażenie, że nie spodoba mu się to, co usłyszy, tylko się nasilało.

— Czarny Pan nie oczekuje już od Draco sukcesu — powiedział Severus. — To jedynie kara za ostatnie niepowodzenia Lucjusza. Powolna tortura dla rodziców Draco, gdy patrzą, jak ponosi porażkę i płaci za to cenę. Miał na to cały rok szkolny i poniósł klęskę. Na początku nowego roku szkolnego, Czarny Pan nie będzie już tak cierpliwy.

— Krótko mówiąc, na chłopaka wydano wyrok śmierci, tak samo jak na mnie — powiedział Dumbledore. — Teraz wiemy, że naturalnym następcą, skoro Draco zawiódł, jesteś ty.

Zapadła krótka cisza. Już o tym rozmawiali.

— To jest plan Czarnego Pana.

— Czy Voldemort wydaje się spodziewać momentu, kiedy nie będzie potrzebował szpiega w Hogwarcie?

— Wierzy, że szkoła wkrótce znajdzie się w jego rękach, tak.

— A jeśli wpadnie w jego ręce — powiedział Dumbledore — mam twoje słowo, że zrobisz wszystko, co w twojej mocy, by chronić uczniów Hogwartu?

Severus skinął głową.

— Dobrze. A teraz musisz mi obiecać, że nie narazisz się, kontaktując się z Harrym po mojej śmierci, aż oczywiście stanie się to konieczne.

Świadomość, o czym rozmawiali, nagle zmroziła krew Severusa. Dumbledore z pewnością żartował. To musiał być jakiś test. Bezwładna ręka zwisająca bez życia wzdłuż boku Dumbledore’a mówiła co innego.

— Zamierzasz pozwolić mu cię zabić?

— Z pewnością nie. — Kłamstwa. Znowu kłamstwa. — To ty musisz mnie zabić.

Och. Plan Severusa, by porwać Pottera i opuścić Wielką Brytanię na zawsze, nagle wydał się mądry.

— Chciałbyś, żebym zrobił to teraz? — zapytał Severus bliski załamania. — Czy potrzebujesz kilka chwil na napisanie epitafium?

Severus przez większą część ostatniego roku walczył ze sobą, zdeterminowany, by zachować przyzwoitość bez względu na wszystko. Z lękiem unikał towarzystwa Harry’ego Pottera z całych sił, w nieustannej obawie, dokąd doprowadzi go chwila zapomnienia. Powstrzymywał się od każdej małej chwili szczęścia, którą mógłby mieć, pozostając lojalnym względem planów Dumbledore’a. Po co, tak naprawdę?

— Och, jeszcze nie — powiedział Dumbledore spokojnie. — Chyba chcę zobaczyć ostatnią ucztę otwierającą.

— Jeśli nie masz nic przeciwko umieraniu — szydził Severus, zdeterminowany, by teraz nie stracić panowania nad sobą — dlaczego nie pozwolisz zrobić tego Draco?

— Dusza tego chłopca nie jest jeszcze doszczętnie zbrukana — powiedział Dumbledore. — Nie chciałbym, by stało się to za moją sprawą.
O czym oni rozmawiali? Czy Severus nie był człowiekiem?

— A moja dusza, Dumbledore? Moja?

— Tylko ty potrafisz ocenić, czy twojej duszy zaszkodzi pomoc starcowi w uniknięciu bólu i upokorzenia - odparł Dumbledore. — Proszę cię o tę jedną wielką przysługę, Severusie, ponieważ śmierć nieuchronnie się zbliża. Wolę szybki, bezbolesny koniec, kto wie, do jakiej masakry mogłoby dojść, gdyby w całe wydarzenie zaangażowany był na przykład Greyback… Albo droga Bellatriks, która lubi bawić się jedzeniem. zanim je zje.

Śmierć jest szybsza niż wiatr i nigdy nie zwraca tego, co zabrała. Ile jeszcze to potrwa?

Severus skinął głową.

Śmierć jest szybsza od wiatru i nigdy nie przynosi z powrotem tego, co raz zabrała Kiedy zakończy się zabieranie?

Severus skinął głową.

***

— Stajesz się leniwszy ode mnie — powiedział Harry.

Severus skrzywił się.

— Może cię to zaskoczy, ale leżenie nie zawsze jest oznaką bezczynności. Niektórzy ludzie mają zdolność myślenia i dlatego wykorzystują relaks jako sposób na przepracowanie swoich myśli.

— Jakich myśli?

Severus nie odpowiedział. Widział, jak Harry znika w kuchni, a jakaś odległa część jego podążyła za nim, by lepiej przyjrzeć się spokojowi chłopaka. Cząstka, która odmawiała uznania istnienia Harry’ego Pottera, wpatrywała się w sufit. Nawet biorąc pod uwagę standardy zakochania, Severus nie mógł być bardziej żałośnie ślepy. Pożądanie nigdy nie było jego słabością. Morderstwo nie było jego pasją. Nie pamiętał, by próbował czegoś innego. Cóż. Przez bardzo długi czas wszyscy zaprzeczają, później jednak akceptują rolę, jaką przyszło im pełnić. Severus przypuszczał, że dawno zaakceptował siebie jako mordercę. To nie powinno być trudne.

Dlaczego miałoby?

Fakt, że będzie musiał zabić ostatnią osobę, która okazała mu jakąkolwiek życzliwość, nie powinien go dotknąć.

Nie ostatnią.

Bzdura. Wszystko to. Najpierw Harry, teraz również Dumbledore. Wszystko, na co Severus mógł mieć nadzieję, to umrzeć, zanim to wszystko się wydarzy.

Całe swoje życie zmuszał się do wykonywania rozkazów, niemożliwych rozkazów, zawsze, dla niej, tylko dla niej, dla jej dobra, dla jej pamięci, dla jej jedynego syna, ale zamiast odkupienia, odkrył teraz metalowy odłamek w miejscu, gdzie powinno być jego serce.

— Chcesz ciastko? — Czekoladowe ciastko unosiło się nad jego ustami, a Severus odwrócił głowę na bok, marszcząc brwi. Mimo to złapał ciastko i spojrzał na nie.

— Tym razem żadnego eliksiru miłosnego — zażartował Harry. — Myślę, że nie potrzebujesz go. Już jestem czarujący.

— Nieznośnie — powiedział Severus.

Harry położył się obok niego i wsparł się na łokciach.
— Co cię dręczy?

— Interesy.

— Dumbledore.

Po chwili Severus westchnął w zgodzie.

— Co tym razem ci powiedział?

— Trzymaj się od tego z dala.

— W porządku. — Harry wyrwał ciastko z dłoni Severusa i beztrosko je ugryzł. Severus w myślach przeklął cholernego chłopca za to, że wciąż wierzył w jego dobrą stronę. Zamknął oczy, aby nie widzieć obrazu ostatecznej zdrady, którą musiał popełnić przeciwko niemu, a ten tylko stał się wyraźniejszy. Szybko spojrzał na zdezorientowanego chłopca, który przyglądał mu się ze zmarszczonymi brwiami. Szanse na to, że Severus go uratuje, były nikłe. Znowu zamknął oczy.

— Jest aż tak źle?

Severus zmusił się, by pozostać stanowczym, mimo niewesołego śmiechu, który zbierał się my w piersi.

— Czy kiedykolwiek było dobrze?

— Było — powiedział Harry. — Ciastko?

Severus przyjął je z ledwie otwartymi ustami, tylko po to, by Harry zamilkł. I natychmiast tego pożałował, bo teraz się dusił. Gwałtownie usiadł i kaszlał mocno, aż niebezpieczeństwo minęło. Spojrzał na Harry’ego z nadzieją, że jego wyraz twarzy jest pełen dezaprobaty, a Harry się uśmiechnął. Gdy Severus ponownie się położył, ten nagle posmutniał.

— Co jeśli Dumbledore będzie potrzebował naszej pomocy, gdy go nie będzie? Skąd będziemy wiedzieli, gdzie go znaleźć?

Ach. Nadal tam jesteś. Nie słyszałeś wiadomości? Severus nie wiedział, czy powiedzieć mu, że ten konkretny plan prawdopodobnie został odwołany. A jak Harry dokończy misję Dumbledore’a? Kto mu pomoże? Jego nieprzydatni przyjaciele?

— Zobaczymy. Skończyłeś swoje ćwiczenia?

— Aha. Chcesz się zabawić?

Severus usiadł wygodnie; Harry usiadł po turecku naprzeciwko niego.

— Nie wiedziałem, że techniki zmieniające umysł to dla ciebie zabawa. Oczywiście, bardzo poważnie traktujesz swoje wykształcenie.

Serce zabiło mu szybciej i nagle nie chciał już kontynuować tej gry. Każde jego słowo skierowane do chłopca było kłamstwem. Każda nadzieja, którą mu dawał na lepszą przyszłość, była oszustwem. Utrzymywał go przy życiu, aby mógł zginąć z ręki Lorda Voldemorta. Zabawiał go, odwracał jego uwagę i będzie robił to tak długo, aż nadejdzie ten moment, gdy Harry Potter - umierający dzieciak, któremu, z jakiegoś niezrozumiałego dla niego powodu, udało się nie tylko Severusowi zaufać, ale i go pokochać - umrze.

Tak. Severus był bezdusznym draniem. Nic nowego.

Wpatrywał się w chłopaka bez mrugnięcia okiem, na co ten zmarszczył brwi. Biały, pomyślał, chociaż wcześniej już padł ten kolor. Planując przejść do trudniejszych koncepcji, teraz wydawało się to bez sensu. Po co?

— Biały — powiedział pewnie Harry.

— A teraz?

Severus zmienił swoje myśli i patrzył, jak Harry walczy, by nadążyć.

— Czy to nadal kolor?

Severus uśmiechnął się.

— Nie wiem, ty mi powiedz.

Harry wyglądał, jakby zaraz para miała mu ujść uszami z wysiłku; wysunął język, by oblizać dolną wargę. Severus skupił się na jego oczach.

— Chcę drinka. Tak, to znaczy…czy to...?

— Prawie. To była whisky.

— Następnym razem daj mi więcej czasu!

— Nie mam całej wieczności do zmarnowania.

Harry przewrócił oczami.

— Spadaj. Możemy zamienić się miejscami?

Severus nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Nawet Czarny Pan nie był w stanie czytać jego myśli.

— Nie w tym życiu. Skup się.

Spróbował, a Harry odniósł sukces. Harry twierdził, że wygrał, z dziecięcym uśmiechem na twarzy za każdym razem, gdy znalazł właściwą odpowiedź. Uśmiech, bo zbliżał się do spełnienia marzenia o opanowaniu sztuki Oklumencji. Aby Severus był z niego dumny. Severus nagle sam poczuł zapał, by zobaczyć, jak Harry odnosi sukces. Nadchodziła kolejna niespokojna noc, a Severus wpatrywał się w niego intensywnie, próbując odgonić myśli o zimnym łóżku, które czekało na niego w domu, oraz o jego znaku, który palił go za każdym razem, gdy Śmierciożerca popełniał morderstwo. Co zdarzało się właściwie przez całą noc.

Jego ciało zesztywniało, gdy uświadomił sobie swoją niewiarygodnie uporczywą skłonność, do zostawania na noc i zapomniał ukryć niepokój na swojej twarzy.

Na myśl o tym, że być może nie spędzi tej nocy samotnie, poczuł, jak jego mięśnie się rozluźniają, a on sam zapragnął śmierci za taką słabość. Prędzej pojawiłby się na okładce „Proroka Codziennego”, tuląc Harry’ego w ochronnych ramionach, niż przyzwyczaił się do spania z nim. Mały głosik w tyle głowy, który kiedyś go uspokajał, przypominając, że nie czuje pociągu do małych chłopców, już nie potrafił go przekonać. Fakty przemawiały wyraźniej niż przekonania, a to, co przez całe życie uważał za fakty było niczym, gdy chodziło o Harry’ego, zwłaszcza, gdy ten był w pobliżu.

Zrzucał winę na zmęczenie za to, że nie wpadał w złość za każdym razem. Tłumaczył sobie, że jeśli miał to przetrwać, musiał zawrzeć z chłopcem pewien rodzaj pokoju. Powtarzał sobie, że bycie blisko kogoś nie oznacza automatycznie, że czuje się do tej osoby pociąg. Nawet próbował przekonać samego siebie, że to, co czuł, to prawdopodobnie dopiero rozwijający się instynkt ojcowski.

Ta ostatnia myśl sprawiła, że poczuł takie mdłości, że szybko odsunął ją od siebie; to było chore.

A to tylko sprawiło, że bardziej oczywista stała się jeszcze bardziej przerażająca prawda.

Nie potrafił tego wyjaśnić.

Postanowił o tym nie myśleć.

Skronie Severusa pulsowały, a on rozluźnił szczęki akurat w samą porę, by zauważyć początek bólu głowy. Harry pierwszy przerwał kontakt wzrokowy i potarł oczy kciukiem i palcem wskazującym.

— Możemy zrobić przerwę na kilka minut?

— Tak — odpowiedział Severus zbyt szybko. Harry opadł na poduszki, a Severus odruchowo potarł kark. Ku jego zaskoczeniu, Harry nie zaproponował masażu.

Chapter 54: Nawias: Upadek Ministerstwa

Chapter Text


prolog

Ilekroć Severus budził się z przypadkowymi częściami ciała Harry'ego przyklejonymi do siebie, obiecywał sobie, że to będzie ostatni raz. Za każdym razem, gdy otwierał oczy i widział tę twarz wciśniętą w poduszkę obok swojej, z ramieniem lub nogą owiniętą wokół niego, przysięgał, że zakończy tę dekadencję i ruszy ku szczęśliwemu, niezależnemu życiu. Ponieważ jednak nie było to możliwe, Severus obserwował, jak znów i znów upada, nie mogąc znaleźć wystarczająco dobrego powodu, by to powstrzymać. Następnym razem, pomyślał, choć wiedział, że nie potrzebuje kolejnego razu, by zrozumieć, że powinien przestać.

Fakt, że Harry w końcu spał normalnie, nie powinien być tak silnym argumentem. Fakt, że sam Severus lepiej spał, gdy łóżko nie było zimne, był oburzający.

Czasami najlepsze i najgorsze momenty w życiu mogły się zbiec. To była niezwykle ważna umiejętność, by odnaleźć radość w bólu — ale gorycz obciążała duszę Severusa, a on nie wiedział, co z nią zrobić. Dopóki nie znajdzie rozwiązania, starannie pakował swoje poczucie winy i nadal posłusznie poddawał się pragnieniom chłopca.

Nie wszystkim.

Zamknij się.

Odwrócił się, by zobaczyć Harry'ego śpiącego na brzuchu, z pościelą sięgającą talii, odwróconego plecami do Severusa. Jego oddech był równomierny; Severusowi daleko było do tego. Znak na jego przedramieniu nie przestawał piec przez całą noc, a on wiedział, że zostanie wezwany lada moment; Czarny Pan już zdecydował, że zdobycie Hogwartu było priorytetem, a nikt nie znał szkoły tak dobrze jak Severus. Śmierciożercy będą musieli się włamać, a Severus miał być tym, który ich poprowadzi.

Na swoje usprawiedliwienie, znów został zmuszony do wykonywania rozkazów.

Poza tym i tak miał zdradzić Zakon na rozkaz Dumbledore'a. Nie żeby Severus miał w Zakonie jakichś przyjaciół do stracenia.

Miał sojuszników. Dla niego to było to samo.

Kolejny Weasley się żenił i Harry uparcie chciał iść na ślub. Między uczestniczeniem w kolejnym ślubie Weasleyów a zabiciem Dumbledore’a, Severus zdecydowanie wolał to drugie. Żenił się z wilą, żeby mieć pewność, że będzie bzykał ją tak często, jak wymaga tradycja, aby spłodzić kolejny tuzin bezmyślnych Weasleyów.

Rodzenie dzieci nie było czymś, z czego można być dumnym; ślub także należał do tej kategorii. Ogłoszenie swojego uczucia i oczekiwanie, że będzie się za to podziwianym. Za to, że udało się być absolutnie przeciętnym i znaleźć kogoś spośród miliardów na Ziemi, z kim da się wytrzymać przez rozsądny okres czasu. Zwierzęta robiły to samo, a na pewno nie były z tego dumne.

Ziewając, doszedł do wniosku, że cieszył się, iż nigdy się nie ożenił. Dzielenie życia z kimś innym nie było czymś, czego by pragnął. Konieczność dzielenia się swoimi sekretami i zrezygnowanie ze swoich nawyków oraz pragnień na rzecz przypadkowej żony wydawało mu się przerażające. Nie zniósłby dzielenia się swoim łóżkiem.

Tylko że to było kłamstwo.

Przeciągnął się, po czym ruszył do łazienki, gdzie umył twarz, oporządził się, a gdy skończył, nalał sobie filiżankę herbaty. Zapomniane pudełko ciastek z wczorajszej nocy leżało na materacu obok ręki Harry'ego, więc Severus cicho położył je na stoliku nocnym. Usiadł z powrotem na łóżku i wyciągnął z szaty błyszczące, różowe zaproszenie.

Panna Fleur Delacour i pan Bill Weasley mają zaszczyt zaprosić cię na swój ślub.

Przestał czytać i zgniótł kartkę. Wyglądało na to, że będą musieli przeżyć ten ślub bez niego. Szkoda. Severus doszedł do wniosku, że to pewnie Molly nalegała, by go zaprosić. Jego znak znów zapiekł, przez co niemal upuścił filiżankę na pościel. Skrzywił się, gdy ból nasilił się, a Harry skulił się na jego boku, sycząc:

— Cholera!

— Potter.

Chłopak chwycił się za czoło, a Severus podciągnął go do pozycji siedzącej. Harry odepchnął go.

— Puść mnie! A-AH, KURWA!

— Skup się. Odsuń go!

Znak Severusa pulsował. Musiał iść.

— A-AH…NIE!

— Skup się! — powtórzył Severus. — Pamiętaj, czego cię uczyłem.

Harry opadł czołem na kolana Severusa i krzyczał. Nie wiedząc, co zrobić, Severus niezgrabnie poklepał go po plecach. Krzyki nie ustawały. Paznokcie Harry'ego wbijały się w jego bliznę, jakby próbował ją sobie wyrwać. Severus patrzył z przerażeniem na połączenie, o którym słyszał, ale nigdy nie widział go tak wyraźnie. Ich dusze były połączone. Harry był rzeczywiście brakującym elementem duszy Czarnego Pana. Byli jednością.

Czarna magia fascynowała Severusa odkąd pamiętał. Jeszcze zanim trafił do Hogwartu, zakochał się w jej możliwościach i braku ograniczeń, jakie oferowała tym, którzy wiedzieli, jak ją opanować i manipulować nią. Kiedyś uważał ją za sztukę, ale mylił się. To była potęga. Zachwycała Severusa jak nic innego.

W tej chwili budziła w nim odrazę.

Harry wydał ostatni szloch na udzie Severusa i ucichł. Wstał i pobiegł do łazienki, gdzie zamknął drzwi i najprawdopodobniej wyrzygał się do zlewu. Severus ubrał się i jednym haustem wypił resztę herbaty. Gdy Harry wyszedł z łazienki, Severus był gotowy do odejścia.

— Zostawiłem ci środek przeciwbólowy na stole w kuchni, jakbyś go potrzebował — powiedział, biorąc garść proszku Fiuu.

— Idziesz do niego? — zapytał Harry.

Severus nie spojrzał na niego, gdy wrzucał proszek do kominka.

— Spinner’s End.

***

— Gdzie teraz ukryją chłopaka?

— W domu jednego z członków Zakonu — odparł Severus. Przebiegł myślami po szczegółach planu, który nie istniał i skupił swój wzrok na Czarnym Panu. W jego umyśle unosiły się obrazy, które chciał, aby tamten zobaczył.

— Cóż, Yaxley? — zawołał Czarny Pan. — Czy Ministerstwo upadnie do przyszłej soboty?

Severus wiedział, dokąd to zmierza. Gdy Ministerstwo zostanie obalone, następnym zadaniem będzie zabicie Dumbledore’a. Utrzymywał spokojny wyraz twarzy, ale jeszcze nigdy nie miał tak wielkiej trudności w powstrzymaniu się przed spaleniem dworu i obecnych w nim czarodziejów. Słuchał planów wszystkich obecnych i starannie zapamiętywał je, by później przekazać je Dumbledore'owi.

— Dopóki Dumbledore żyje — Czarny Pan zatrzymał się na chwilę, spoglądając na Severusa — nie mogę ruszyć naprzód. Chcę, żeby zginął. Chroni chłopaka.

Prawdziwie przerażające w nieodkrytych kłamstwach było to, że miały większą moc niszczenia ludzi niż te zdemaskowane. Wyczerpywały siły Severusa, podkopywały jego poczucie własnej wartości i samą jego podstawę. Patrząc wstecz, nie potrafił sobie przypomnieć chwili, w której byłby naprawdę sobą. Brutalnie wrócony do rzeczywistości, zdecydował, że nawet drobna manipulacja była niehonorowa, jeśli była stosowana z egoistycznych lub tchórzliwych pobudek. Mimo to manipulacja była równie przydatna, co wygodna. Ufał swojemu instynktowi w utrzymaniu osobowości, jakiej oczekiwał od niego Czarny Pan i w ciszy życzył sobie, by to wszystko jak najszybciej się skończyło.

— Byłem niedbały i dlatego zostałem pokonany przez przypadek i szczęście, to niszczycielki wszystkich planów poza tymi najlepiej obmyślonymi. Ale teraz jestem mądrzejszy. Rozumiem rzeczy, których wcześniej nie rozumiałem. To ja muszę zabić Harry’ego Pottera i to uczynię.

**

— Naprawdę nie zamierzasz pójść?

— Nie widzę powodu, dla którego miałbym to zrobić. — W rzeczywistości widział. Ale to był jego jedyny i ostateczny protest przeciwko wielkiej głupocie Dumbledore’a. Trzymanie Harry’ego w klatce dla jego ochrony, a potem wypuszczanie go, żeby mógł iść na ślub. Zaiste rozsądne rozwiązanie.

— Hermiona i Ron uznali, że powinienem użyć Eliksiru Wielosokowego, ale skoro idę z Dumbledore’em, nie sądzę, że będzie mi potrzebny. Co o tym sądzisz?

— Eliksiru Wielosokowego, który nauczyłeś się warzyć, okradając mnie.

Harry rzucił mu zuchwałe spojrzenie i założył kurtkę. Severus zauważył, że chłopak wciąż wyglądał w niej, jakby wcale się nie postarzał.

— Ron całkiem nieźle stara się, żeby było między nami w porządku. Głupotą było myśleć, że już nigdy nie będzie ze mną rozmawiał.

Severus nie przewrócił oczami. Staranie się, żeby „było w porządku”, nie było tym, co przychodziło mu na myśl, myśląc o przyjaźni. Z drugiej strony, co on mógł wiedzieć. Dumbledore aportował się z głośnym trzaskiem i uśmiechnął się do nich ciepło. Uśmiech Cieszę się, że idę na ślub. Uśmiech Na pewno nie poprosiłem cię, żebyś mnie niedługo zabił.

Severus skinął krótko głową i opuścił pokój przez kominek, ratując się w ostatniej chwili przed widokiem Albus Dumbledore’a uczącego Harry’ego Pottera zaklęcia wiązania krawata.

Gdy tylko wszedł do swojego domu, pobiegł pod prysznic, chcąc zmyć z siebie zapach Harry’ego, jego emocje i wszystko, co mogło mu o nim przypominać. Przywołał się do porządku, założył pelerynę Śmierciożercy i wyruszył do dworu Malfoyów. Nie po raz pierwszy zastanawiał się nad pozornie nieskończonym szeregiem dramatów, które spadły na niego odkąd zaczął... udawać, że troszczy się o chłopaka. To było z pewnością jego najgłupsze oczekiwanie - liczyć na zwykły odruch szacunku dla samego siebie. Przypomniał sobie, jak zawsze przyzwyczajał się do sytuacji, niezależnie od tego, czy mu się podobały, czy nie.

Pomagał Harry'emu Potterowi, bo tego od niego żądano. Nic fascynującego ani interesującego nie popychało go, by to robić, więc musiała to być rutyna. W duchu gratulował sobie, że z powodzeniem nadal nienawidził chłopaka całym sercem. Pozwolił, aby jego twarz się rozluźniła i przybrała beznamiętny wyraz.

Po tylu latach służby starym, chciwym draniom, w końcu musiał zadbać o siebie, choćby tylko trochę. Dumbledore wykorzystywał jego miłość do Lily od dnia jej śmierci. Oczywiście, od Severusa oczekiwano, że pozostanie niewzruszony. Musiał spełniać standardy, prawda? Bezduszny drań ze Slytherinu. Brudny faszysta. Tak dobrze odgrywał tę rolę i spełniał oczekiwania wszystkich bez śladu sentymentu. Byłby dumny, gdyby mógł powiedzieć, że planuje robić to do końca swoich dni.

Ale to było niemożliwe.

Ludzie odgrywali przed sobą całą tę twardość; ale w głębi duszy, nie byli tacy. Sam Czarny Pan miał pragnienia, a więc miał wady. Dumbledore się z tym nie zgadzał, ale Severus wierzył, że nawet w sercu Voldemorta były emocje. Nie można było wiecznie przebywać na mrozie; trzeba było w końcu wejść do środka.

Cóż. Nie Severus.

Zdał sobie sprawę, że to było wbrew każdej teorii, jaką rozwinął przez ostatnie lata. Nie żeby to, w co wierzył, miało znaczenie.

Praca Severusa polegała na podglądaniu przez dziurkę od klucza i przekazywaniu informacji. Tym zajmowali się słudzy.

Inni ludzie, nie słudzy, nie szpiedzy, nie skonfundowani przez niedopuszczalne uczucia wobec małych nieposłusznych dzieci, radzili sobie lepiej. Zakochiwali się, zaręczali, planowali wesela i zapraszali takich jak Severus, doskonale wiedząc, że ci nie przyjdą.
— Ach, Severus. W samą porę.
— Mój Panie.

***
— Ministerstwo upadło. Scrimgeour nie żyje. Nadchodzą.
Harry wyciągnął różdżkę i rzucił się w wir krzyczącego tłumu. Jego oczy nerwowo szukały Dumbledore’a, ale dyrektora nigdzie nie było widać. Hermiona chwyciła Harry'ego za ramię i pociągnęła go na bok. Oboje skuli się i ukryli pod długim lnianym obrusem okrągłego stołu. Ron szybko do nich dołączył, upadając na kolana obok, ciężko dysząc.

— Uciekajcie! — krzyknął Harry. — To niebezpieczne… ze mną nie jesteście bezpieczni!

— Nigdzie nie idziemy — powiedział Ron.

Harry mocno chwycił Rona za ramię, błagając go w milczeniu, by posłuchał rozsądku.

— Znajdź Ginny — powiedział, mając nadzieję, że choć to zadziała. — A ja znajdę Dumbledore’a, dobrze? Idź!

— Nie możemy się rozdzielać! — zawołała Hermiona, ale Harry nie mógł, nie powinien pozwolić im być w pobliżu, nie w razie gdyby został zaatakowany, schwytany… nikt więcej nie mógł za niego zginąć, nikt więcej nie mógł cierpieć z jego powodu…

— Harry! — krzyknął Ron, gdy namiot za nimi stanął w płomieniach, a ostry huk eksplozji przeszył im uszy. Harry poczuł na ramieniu silny, zdecydowany uścisk i odwrócił się, by zobaczyć Dumbledore’a, który bez wyrazu patrzył na niego z góry. Bądźcie ostrożni, chciał powiedzieć Harry przyjaciołom, ale nie zdążył. Dumbledore aportował ich w bezpieczne miejsce.

***

Minęła wieczność, zanim Harry się uspokoił. Dumbledore zabrał go do bezpiecznego domu, po czym odszedł, obiecując wkrótce wrócić.

Minęła godzina, a Dumbledore nadal się nie pojawił; Snape także nie przyszedł. Harry wziął prysznic i pozwolił, by gorąca woda zmyła jego strach i złość. Gdy tylko wyszedł z łazienki, sprawdził kominek, ale ten nie reagował, a słoik z proszkiem Fiuu był zabezpieczony zaklęciem. Harry nie mógł się wydostać, więc nie miał pojęcia, co działo się na zewnątrz. Wizja tego, że Snape i Dumbledore mogą być martwi, krążyła w jego myślach i przyprawiała go o mdłości. Wyobrażał sobie, jak to by było, gdyby został zapomniany i zamknięty w tym pokoju, aż umrze z głodu.

Nie mógł spać. Patrzył, jak świt rozświetla niebo czerwono-złotym blaskiem. Przypomniało mu to barwy Gryffindoru, Hogwart i wszystkie miejsca, do których nie miał dostępu, ponieważ był zamknięty. Jego blizna nie bolała. Był sam.

Wypił resztkę soku cytrynowego, który znalazł w lodówce i odkrył stare pudełko ciastek w szafce. Żołądek miał zaciśnięty w supeł, a po pierwszym ciastku zrobiło mu się niedobrze. Gdy usłyszał trzask aportacji, Harry zerwał się na równe nogi i zobaczył Dumbledore’a z wyczerpanym, posępnym wyrazem twarzy.

— Czy wszyscy są cali? — zapytał od razu Harry. — Gdzie jest Snape? Hermiona i Ron...

Dumbledore uniósł rękę, by go uspokoić.

— Wszystko jest pod kontrolą, Harry. Twoi przyjaciele są bezpieczni. Zostali przeniesieni razem z resztą Zakonu i z tego, co mi wiadomo, nie ponieśliśmy strat. Voldemort przejął Ministerstwo. Wszystko się zmieni.

— Gdzie jest Snape? — zapytał Harry ponownie.

— Nie wiadomo.

Harry zamknął oczy i osunął się na łóżko. Przetarł twarz obiema dłońmi.

— Jest z Voldemortem — wymamrotał.

Dumbledore położył mu dłoń na plecach.

— Severus potrafi o siebie zadbać, Harry. Wierzę, że o tym wiesz.

Harry skinął głową. Wiedział o tym. Ale nie wiedział, czy zdoła znieść utratę kolejnej osoby.

— Kiedy wróci?

— Harry...

Dumbledore nie rozumiał. Nikt nie rozumiał. Może Harry nawet nie chciał, żeby inni rozumieli. Nie czuł, by właściwym było, żeby ktokolwiek wiedział.

— Nie chcę o tym rozmawiać, profesorze.

— Severus ryzykuje swoje życie dla nas — powiedział spokojnie Dumbledore. — Jesteś teraz mężczyzną, Harry i czuję się zaszczycony, że mogłem obserwować, jak dorastałeś z chłopca, którym kiedyś byłeś.

Harry mimo zmartwień poczuł, jak na jego twarzy pojawia się słaby uśmiech.

— Musisz myśleć jak mężczyzna i powiedzieć mi, czy to mądre, byś czuł się tak zależny od kogoś, kto byłby w jeszcze większym niebezpieczeństwie, gdyby ktokolwiek dowiedział się o waszej... bliskości. Czy impuls, a może nawet przyjaźń, są warte narażenia kogoś, na kim ci zależy, na większe ryzyko, niż to, w którym już się znajduje?

Harry poczuł, jak krew zamarza mu w żyłach.

— Jest dobrym legilimentą — zaprotestował. — A ja nie czuję się od niego zależny.

— Za każdym razem, gdy ignorujecie moje ostrzeżenia, on zbliża się do śmierci — stwierdził Dumbledore, a Harry nagle nie wiedział, co myśleć. Gdyby Dumbledore naprawdę tak bardzo troszczył się o Snape’a, nie kazałby mu szpiegować Voldemorta. Oczywiście, śmierć Voldemorta była najważniejsza. Harry nie potrafił zdobyć się na sprzeciw.

Pokręcił głową.

— Nie chcę, żeby ktokolwiek umierał z mojego powodu, nigdy więcej — powiedział cicho, z pochyloną głową. — Nigdy.

Dumbledore poklepał go po plecach.

— Więc bądź ostrożny.

Harry wiedział, że Dumbledore miał rację. Wiedział, że powinien przestać. Ale gdy Dumbledore odszedł i minęło kolejne piętnaście godzin, zanim Snape się pojawił, Harry wiedział, że nie potrafi przestać. Przypomniał sobie, jak Snape zawsze oskarżał go o brak kontroli nad najprostszymi rzeczami, ale teraz to nie miało znaczenia, bo nagle kominek się zapalił, a Snape cicho wyszedł z gęstej chmury dymu. I niczym mały, arogancki bachor, za jakiego Snape zawsze go uważał, Harry zerwał się z łóżka i z rozpaczą rzucił mu się na szyję, obejmując go mocno, całym ciężarem opierając się na palcach, z chrapliwym głosem mówiąc:

— Gdzie do diabła byłeś przez cały ten czas?

Snape pozwolił mu się objąć, nie protestując i tylko mruknął, gdy Harry nie wydawał się mieć zamiaru go puścić. W końcu odepchnął go, a jego czarne oczy intensywnie obserwowały Harry'ego, jakby go badał. Harry wyszczerzył się w uśmiechu.

— Żyjesz — powiedział.

Snape zmarszczył brwi.

— Dlaczego miałbym nie żyć?

— Racja.

Harry nie mógł przestać się uśmiechać. Wiedział, że Snape jest tym zdegustowany, ale nie obchodziło go to. Chciał go znów przytulić, mocno i nigdy go nie puszczać. Zamiast tego usiadł z powrotem na łóżku i próbował okiełznać swoje głupie serce.

— Skoro pewnie nie przyszedłeś tu w środku nocy, żeby nauczyć mnie oklumencji, myślę, że powinieneś przestać udawać, że znów jesteś zły i po prostu się położyć — powiedział, wsuwając się pod kołdrę.

Snape przez długą chwilę stał nieruchomo, jakby rozważał swoje opcje i nie mógł znaleźć wyjścia z tej sytuacji. W końcu poszedł do łazienki i zamknął za sobą drzwi. Harry chciał na niego poczekać, ale po chwili zrozumiał, że nie spał od wesela, a dźwięk Snape’a biorącego prysznic albo myjącego twarz - cokolwiek robił - był najprzyjemniejszym dźwiękiem, jaki Harry kiedykolwiek słyszał. Starał się utrzymać oczy otwarte, by zasnąć, czując Snape’a obok siebie.

Nie mogąc tego zrobić, jego ciężkie powieki opadły, a ostatnia myśl, jaką miał, była taka, że Snape będzie w szoku, gdy zobaczy, że Harry uśmiecha się nawet przez sen.

Chapter 55: Nawias: Drzewa rodzinne

Chapter Text


prolog

Harry gwałtownie otworzył oczy, gdy przewrócił się i natrafił na coś ciepłego. Ktoś wydał z siebie obojętny pomruk, a Harry spojrzał w górę, by zobaczyć Snape’a, który rzucił mu dezaprobujące spojrzenie, zanim znów zamknął oczy. Ciemność w pokoju była ledwo naruszona przez niknące światło szarego księżyca, który teraz powoli chował się za chmurą. Harry zerknął na zegar stojący na nocnym stoliku; trzy po północy. Co go obudziło?

— Przepraszam — wymamrotał Harry. Spróbował ponownie zasnąć, ale z każdą sekundą czuł się coraz bardziej rozbudzony. Delikatnie ścisnął ramię Snape’a, upewniając się, że ten wciąż nie śpi. — Kiedy to wszystko się skończy — wyszeptał — sprzedam Grimmauld Place i kupię ci ładny, słoneczny domek na wsi... — Snape odepchnął go, a Harry przeciągnął się. — I będę cię cały czas nękał. Wyobrażasz sobie, jak codziennie dzwonię do twoich drzwi? — Harry przetarł oczy i sięgnął po okulary. Za oknem księżyc znów wynurzył się zza chmur, a przejrzystość nocnego nieba wydawała się wręcz nierzeczywista.

Na ustach Snape’a pojawił się delikatny uśmiech i wziął głęboki wdech, jakby w milczeniu akceptował fakt, że to koniec snu tej nocy. Ziewnął, poprawił poduszkę i przewrócił się na bok.

— Albo moglibyśmy zamieszkać razem, a ty nadal udawałbyś, że mnie nienawidzisz. Narzekałbyś, jak bardzo cię denerwuję i jaki jestem bezczelny i tak dalej. A każdej nocy...

— Śniłeś o tych głupotach, czy może masz urojenia? — zapytał ochryple Snape.

— Chyba o tym śniłem — szepnął szczerze Harry. — Między innymi. Myślałem o tym, co zrobię, gdy Voldemort zginie. Co ty zrobisz.

— Bardzo przemyślane. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale romantyzm to moja tajna słabość. Jestem teraz wzruszony. Dziękuję.

Harry zachichotał.

— Spadaj. Musisz w to wierzyć, wiesz? Że go zabijemy. Nie może żyć wiecznie.

— Raz już powrócił z martwych — wymamrotał Snape.

— Jesteś pesymistą.

— A ty jesteś młody.

— Jestem młody — potwierdził Harry pewnie i znowu ziewnął. — I użyję całej swojej magii, żeby go zabić, jeśli będzie trzeba.

Kącik ust Snape’a uniósł się nieco do góry.

— Co?

— Jesteś taki... strasznie naiwny. Ledwie rozumiesz swoją magię.

— Jasne, że rozumiem — zaprotestował Harry.

Snape spojrzał na niego niemal czule, i przez chwilę wyglądało na to, że nic nie powie. Potem:

— Kiedy byłem młody, miałem tę... pasję do dzikiej magii. Moja matka uczyła się zaklęć sama, potajemnie — głównie mrocznych zaklęć — a ja ją obserwowałem, próbując powtarzać jej ruchy różdżką - pustą dłonią.

— Udało ci się kiedyś? — Harry przesunął się bliżej, odgarniając ciemny kosmyk włosów z twarzy Snape’a.

— Raz. Pół piwnicy spłonęło. Tobiasz był wściekły. Obwiniał moją matkę.

Harry próbował powstrzymać swoją ciekawość, ale była silniejsza od niego.

— Jak zmarła?

— To nie ma znaczenia.

— Przepraszam.

— Oczywiście. — Snape znowu zamknął oczy; Harry nadal przeczesywał palcami jego włosy, zaskoczony, że nie został jeszcze powstrzymany. To było miłe.

— Kiedy miałem sześć lat — wspomniał Harry — uderzyłem mojego kuzyna w twarz. Gonił mnie po podwórku ze swoimi kolegami, a ja próbowałem uciekać. W pewnym momencie już nie mogłem tego znieść, więc po prostu stanąłem, odwróciłem się i go uderzyłem. Poleciał aż do tylnego wejścia i wpadł na drzwi. Jego krzyk był taki głośny. — Roześmiał się na to wspomnienie. — Ciotka Petunia nie była zadowolona. Nie wiedziałem, jak to zrobiłem, więc powiedziałem jej, że może mam supermoce. Powinieneś był zobaczyć jej twarz.

Ku jego zaskoczeniu, Snape rzeczywiście się zaśmiał. Sięgnął po różdżkę i rzucił ciche lumos, kładąc różdżkę między nimi na materacu i pocierając oczy.

— Jak ona się miewa? — zapytał w końcu Snape. — Ostatnim razem, kiedy ją widziałem, była mocno niezadowolona ze swojego życia.

Mówi to człowiek tryskający radością chciał powiedzieć Harry, ale się powstrzymał.

— Taka właśnie jest — zgodził się. — Cieszy się, kiedy Dudley dostaje dobre oceny. A, no i kiedy wujek Vernon zostawia ją w spokoju. Nie sądzę, żeby się jeszcze lubili.

Snape skinął głową, nagle zagubiony w jakiejś myśli lub wspomnieniu, które całkowicie go wciągnęło. Harry uśmiechnął się szeroko, przypominając sobie coś pikantnego.

— Dwa lata temu przyłapałem ją na uprawianiu seksu — stwierdził po prostu.

Snape ostrzegawczo uniósł brwi, ale Harry widział, że z trudem zachowuje powagę.

— Z tą grubą bestią? — wyrzucił z siebie Snape, a Harry uśmiechnął się jeszcze szerzej. Snape nigdy nie wydawał mu się typem plotkarza.

— Tak. Nie widziałem ich, ale słyszałem, kiedy obudziłem się, żeby się odlać. Byłem w szoku przez tydzień.

— Mogę sobie wyobrazić — powiedział ostrożnie Snape po chwili. Potem dodał: — Kiedyś była dość rozwiązła.

Harry wytrzeszczył oczy.

— Kto? Ciotka Petunia?

— Tak. Nie miała magii, musiała więc korzystać z innych sposobów, żeby... przyciągnąć uwagę.

Nagle między nimi pojawiło się więcej napięcia, niż Harry się spodziewał. Wspomnienie jego matki niemal materializowało się, jakby siedziała z nimi na łóżku. Harry zdał sobie sprawę, że Snape wstrzymuje oddech, żałując swoich słów.

Harry wziął głęboki oddech, zdeterminowany, by nie pozwolić Snape'owi zepsuć chwili.

— Co masz na myśli, że miała chłopaków i tak dalej? Bo teraz chodzi do kościoła co niedzielę, obwinia telewizję o demoralizację młodzieży i, co tu dużo mówić, nienawidzi córki sąsiadów za noszenie krótkich sukienek.

— Naprawdę?

— Aha. Nazywa się Linda. I kiedyś miałem wrażenie, że Dudleyowi się podoba, co oczywiście sprawiło, że ciotka Petunia znienawidziła ją jeszcze bardziej. Nie chciałaby, żeby Dudley kręcił się wokół, no wiesz, tego typu dziewczyn.

— Jestem pewien, że nie chciałaby.

— Co masz na myśli, mówiąc, że była rozwiązła?

— Jeszcze nie ukradłeś słownika, co?

Harry szturchnął Snape’a w pierś.

— Powiedz mi.

— Nie ma co opowiadać.

— No daj spokój.

Snape westchnął. Złapał Harry'ego za rękę, która spoczywała na jego piersi i z powrotem położył ją na swojej głowie; Harry znów zaczął delikatnie gładzić jego włosy.

— Jeśli ci powiem — westchnął Snape — musisz mi obiecać, i mówię to poważnie, Potter, będę wiedział, jeśli skłamiesz — że nigdy, przenigdy nie piśniesz o tym słowa. Nikomu.

Harry szybko skinął głową, nagle śmiertelnie ciekawy.

— Umowa.

— Twoje słowo, chłopcze.

— Masz moje słowo, profesorze Snape. Obiecuję.

Snape zignorował jego drwinę i zaczął.

— To było lato. Miałem czternaście lat, ona chyba szesnaście. Poszedłem na obiad do domu Evansów i…

— Zapraszali cię na obiad? Moi dziadkowie? — Harry nie sądził, że jego dziadkowie znali Snape’a, ale teraz, gdy o tym pomyślał, miało to sens. Z jakiegoś powodu Harry zawsze zakładał, że nie pochwalaliby przyjaźni jego mamy z nim.
— Nie przerywaj mi, Potter. Tak, byłem zapraszany, a jak tylko usiedliśmy do jedzenia, okazało się, że Petunia jak zwykle się spóźnia.

— Gdy skończysz, musisz mi koniecznie opowiedzieć o moich dziadkach — powiedział Harry zniecierpliwiony.

— Mówiłem, żebyś mi nie przerywał — ostrzegł Snape, choć jego ton był daleki od przekonującego. — Więc. Jak mówiłem. Lily... Lily poprosiła mnie, żebym poszedł ją znaleźć, bo wiedziała, że wkurzy Petunię, jeśli to ja ją upomnę. Doprowadziłoby ją to do furii. A Lily by to ogromnie ucieszyło. — Harry parsknął, a Snape uśmiechnął się. — Poszedłem jej szukać, ale nigdzie jej nie było. Szukałem wszędzie, z wyjątkiem domku na drzewie, o którym pomyślałem na końcu. I tam właśnie była.

Snape zrobił pauzę, a Harry podejrzewał, że robi to, by dodać chwili napięcia. Mimo wielu pytań, Harry powstrzymał się od kolejnego przerwania.

— Była z chłopakiem. Zaspokajała go.

Szczęka Harry’ego opadła, a uśmiech powoli zamienił się w bolesny grymas. Bardzo starał się nie zakrztusić się w proteście. Sam obraz nie mieścił mu się w głowie. Nigdy nie pomyślał, że ciotka Petunia byłaby zdolna do... do...

— Nie mówisz poważnie. Nie, nie, żartujesz. Wkręcasz mnie. — Jego ręka zsunęła się z włosów Snape’a i odsunęła różdżkę, oddalając światło od jego twarzy, aby ukryć rumieniec. — I co wtedy zrobiłeś?

Snape uśmiechnął się złośliwie.

— Co mogłem zrobić? Nikomu o tym nie powiedziałem, choć bezlitośnie pielęgnowałem jej poczucie winy przez lata. Zawsze, kiedy się na nią natknąłem, sugerowałem, żeby przyszła pobawić się ze mną w domku na drzewie. Rumieniec wstydu na jej twarzy wystarczał, by zaspokoić moje chore poczucie humoru. To też powstrzymywało ją od namawiania Lily do zerwania naszej przyjaźni przez większą część mojej młodości.

— Jesteś podły! — wydusił z siebie Harry, rozdarty między chęcią zwymiotowania a nagłym napadem śmiechu. — Co to... ARGH! Dlaczego mi to powiedziałeś?

Snape wzruszył ramionami niewinnie.

— Sam pytałeś.

— Ze wszystkich rzeczy, które mogłeś mi opowiedzieć…nie. Po prostu nie. Jesteś chory. Nie. Ghh. — Harry pokręcił głową, próbując odpędzić ten obraz z myśli.

Snape parsknął śmiechem, a Harry podniósł rękę. — Po prostu…nie mów mi już nigdy więcej takich rzeczy. Nigdy.

Na twarzy Snape’a wciąż widniała fałszywa niewinność.

— Nie chcesz wiedzieć, co robiła z bileterem w teatrze, gdy miała siedemnaście lat?

— NIE! — Harry zakrył twarz, próbując odciąć się od świata. Poczuł, jak policzki mu płoną. — Nie ciotka Petunia — powiedział żałośnie. — Nie rozumiem, jak to możliwe, że nigdy o tobie nie wspominała.

— Hm. Może bała się, że ja wspomnę o niej — powiedział Snape jedwabistym tonem.

— Przestań — jęknął Harry. — Jeśli tak bardzo chcesz mówić o czyichś romansach, to czemu nie opowiesz o sobie? Mam na myśli po tym, wiesz — dodał szybko.

Snape wziął głęboki oddech.

— Raz próbowano mnie zeswatać. To był pomysł Lucjusza, a odmowa wyglądałaby podejrzanie. Była bogata. Czystej krwi. Czarne włosy, dość elegancka, miała wtedy dwadzieścia parę lat. Przestaliśmy się spotykać, kiedy już nie mogłem jej znieść. Była najgłupszą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem.

— Lucjusz? Lucjusz Malfoy? — Harry poczuł obrzydzenie. — Jesteście przyjaciółmi?

— Znajomymi.

— I co, też była Malfoyem? Jak się nazywała?

Snape uniósł brew w sposób sugerujący zdanie: naprawdę myślisz, że ci powiem?. Mimo irytacji, Harry nie dał za wygraną.

— I co jeszcze?

— Nie ma nic więcej.

— A gdzie pikantne szczegóły?

— Tam, gdzie powinny być, z dala od twojego wścibstwa. A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko temu i jeśli już wystarczająco cię zabawiłem, chciałbym wrócić do spania.

— Tak — syknął Harry, gdy Snape odwrócił się na drugi bok, tyłem do niego. — I dzięki za podzielenie się ze mną przygodami mojej ciotki — dodał Harry kwaśno. — Na pewno będę miał dzięki temu cudowne sny.

— Staram się cię zadowalać. Nox.

Po długim czasie, kiedy Harry niemal odpłynął w sen pod kocem, przypomniał sobie, żeby znowu się odezwać.

— Severusie — szepnął. Snape zapewne już prawie spał, ale westchnął, dając mu znać, że słucha.

— Kocham cię — powiedział Harry.

Snape nie odpowiedział od razu. Harry nie sądził, że w ogóle to zrobi. A jednak:

— Ale nie na tyle, żeby pozwolić mi spać.

— Przepraszam.

— Hm.

**

— Twoje książki.

Severus wręczył mu podręczniki na siódmy rok, doskonale wiedząc, że nie będzie ich potrzebował. Harry przekartkował jeden z nich, żeby rzucić okiem.

— Nie biorę numerologii — poskarżył się. — Czekaj, sam je kupiłeś? Nie musiałeś.

— Kupił je dyrektor — skłamał Severus. — Chyba nie sądziłeś, że stracę więcej czasu, żeby zaspokoić twoje potrzeby.

Harry przewrócił oczami, a Severus poczuł znajomy gniew, który zawsze budził w nim Potter. Nawet nie mógł już go obrażać. Stał się bezużyteczny. Severus zdał sobie sprawę, że rozpacz, z jaką Harry przeglądał nowe książki, była dość adekwatna do poziomu edukacji, jaki otrzymał przez te lata. Duch Harry’ego Pottera był wadliwy pod każdym względem. A może nawet nieistniejący. Umysł, którego drzwi zostały zamknięte na głucho przez upór i pecha.

Po chwili Harry wrzucił książki do kufra i zamknął go nogą.

— Nadal musisz mi opowiedzieć o moich dziadkach — powiedział Harry.

Severus skrzywił się. Część jego walczyła z pokusą, by zasłonić twarz rękami z zażenowania na wspomnienie, jak łatwo odsłonił swoją przeszłość przed chłopakiem zeszłej nocy. Lata tajemnic i czujności zostały wymazane przez jedną noc słabości. Na ciekawskie spojrzenie, które teraz go przeszywało, Severus ledwie zdołał odpowiedzieć grymasem. Zrobił jednak mentalną notatkę, by nigdy więcej nie pozwolić sobie na jakiekolwiek osobiste rozmowy z Harrym, cholernym, Potterem.

— Byli Mugolami — powiedział krótko Severus.

— Nie o to pytałem.

— Wstawaj. Będziemy ćwiczyć.

— Jak umarli? Przecież nie żyją, prawda? Czemu nikt nigdy mi o nich nie mówił?

— Wystarczy, Potter. Wstawaj.

Harry wstał, choć widocznie zirytowany. Naprawdę powinien nauczyć chłopaka, jak ukrywać emocje.

— Mówiłeś, że mi powiesz. Co się teraz zmieniło?

Nawet po wszystkich ich interakcjach Harry nadal ufał, że Severus powie mu prawdę. Trudno było nie parsknąć śmiechem. Ale nie niemożliwe.

— Jestem niemal pewien, że powiedziałbym wszystko, byle odzyskać spokój. Kiedy rozwydrzony nastolatek szturcha mnie i kopie o czwartej nad ranem z nagłą chęcią na pogawędkę, wydaje mi się, że rozsądne jest kłamać. — Zrobił krótką pauzę, by przyjrzeć się twarzy Harry’ego i ucieszył się, widząc, że zaczyna się wstydzić. — Teraz mogę ci po prostu powiedzieć, że nie zamierzam być twoim bajarzem, więc lepiej sobie odpuść. Gotowy?
Harry powoli powlókł się na środek pokoju.

— Moja teoria nadal jest prawdziwa, wiesz?

— Jaka teoria? — zapytał Severus, zanim zdążył się powstrzymać.

Harry uśmiechnął się.

— Jesteś dużo bardziej skory do współpracy w łóżku.

Severus był w szoku przez ułamek sekundy, a potem:

— Legilimens!

***

— Nie byli do końca normalni — usłyszał swoje słowa, po tym gdy zjedli kanapki. Stół w kuchni był raczej mały, a Severus nie mógł się oprzeć wrażeniu, że to miejsce zostało stworzone dla krasnoludków. — Patrzyli na czarodziejów ze zbyt wielkim entuzjazmem, czasem wręcz z uniżonością.

Gdyby jadł z kimkolwiek innym, zwróciłby uwagę na fatalne maniery Harry’ego, który upuścił widelec i odepchnął talerz, żeby skupić się na Severusie. Teraz jednak był tak zaskoczony własnym pragnieniem rozmowy, że nawet nie pomyślał, żeby wspomnieć o czymś innym. Wszystkie powody, dla których nie powinien mówić tych rzeczy Harry’emu Potterowi, były nadal dla niego namacalne. Ale już zaczął.

— Dowiedzieli się, że Lily jest czarownicą bardzo wcześnie... To ja im to udowodniłem. Powiedziała, że jej nie wierzyli, więc im pokazałem. Nasza dzika magia była tak łatwa do wywołania, że wkrótce przyszedł list, który uspokoił ich obawy i wyjaśnił sytuację.

To były miłe wspomnienia, ale Severus miał mało wiary w nostalgię. Przynosiła na powierzchnię części jego samego, które łatwo było złamać. A może już były złamane.

— Petunia chciała być taka jak my. Byłem... wyjątkowo aspołeczny, jak kiedyś powiedziała; generalnie niechciany, pochodzący z ubogiej rodziny robotniczej... więc nie mogła zrozumieć, dlaczego miałem dar, którego ona nie miała. Przez lata zazdrościła Lily, choć to i tak by się stało, z magią czy bez.

— Co masz na myśli? — zapytał Harry.

— Petunia była zdeterminowana. Lubiła zasady, kontrolę. Lily natomiast była dzika. Nie znała granic. Jak ty. Chciała przekraczać swoje limity, ilekroć na nie natrafiła. Najgorsze dla niej było, gdy nie mogła zrobić czegoś, co wiedziała, że potrafi. Doprowadzało ją to do szaleństwa. Dlatego była dobra w eliksirach. — A także dlatego, że korzystała z notatek Severusa przez większość czasu. Ale tego nie trzeba było mówić.

— Lubili cię?

Severus uśmiechnął się smutno na wspomnienie, jak mama Lily mówiła mu, że Lily ciągle o nim opowiadała.

— Byłem najlepszym przyjacielem ich córki. Myślę, że musieli mnie lubić. Kiedy wróciliśmy z pierwszego roku w Hogwarcie, spędziliśmy całą noc, opowiadając im o wszystkim, czego się nauczyliśmy. Byli zafascynowani. Przez całe życie myśleli, że magia nie istnieje, a nagle stali się jej częścią. Byli... szczęśliwi.

— Jak zginęli?

— Nie wiem. Ja… Lily i ja już wtedy nie rozmawialiśmy.

— Aha. — Harry na chwilę spuścił wzrok na stół. — Czyli nie wiesz?

Jak mógłby wiedzieć? Był Śmierciożercą. Sam by ich zabił, gdyby Czarny Pan mu to rozkazał.

— Obawiam się, że nie.

— Lubili moją mamę bardziej niż ciotkę Petunię, prawda?

Lubili jej moce. W ich oczach urodzili cud. Półboginię. Petunia była zwyczajna. Severus to wiedział, ich rodzice również. Zwyczajne dzieci są skazane na cierpienie, niezależnie od tego, czy w rodzinie jest krew magiczna, czy nie. To była dychotomia między: równo kochać wszystkie dzieci a w sekrecie mieć ulubione. Czego Evansowie nie rozumieli, to że takie sekrety nigdy nie pozostają ukryte. To instynkt sprawiał, że prawda stawała się boleśnie widoczna i nie do przeoczenia. Petunia wiedziała o tym. Oczywiście, że wiedziała. Ich rodzice nigdy tego nie przyznali, nawet przed sobą, ale na twarzy Petunii, pełnej pogardy i zazdrości, było to napisane wyraźnie: rodzina kochała jedną z nich bardziej. I nie była to Petunia.

A jednak.

— Możliwe.

— Byliście we trójkę jedynymi dziećmi w okolicy?

— Byli inni. Mugole. Nie widziałem powodu, dla którego miałbym marnować na nich czas.

— Mugole są w porządku — powiedział Harry, ale szybko dodał: — A tak w ogóle, nie sądzę, żeby moja mama unikała Mugoli, nawet jeśli ty to robiłeś.

— Była... tolerancyjna. — Nie chodziło o to, że unikała Mugoli; miała Severusa, więc nie potrzebowała nikogo innego.

Lily była jego przez kilka lat; spędzali razem wakacje, rozmawiali, bawili się, odkrywali świat. A potem była dziewczyną Pottera i nagle zaczęła zapraszać go na lato. Severus widział ich, jak spacerują wokół brudnej rzeki, do której Lily i on chodzili, gdy byli młodzi. Siedzą pod drzewami, które Severus jej pokazał. Czytają książki, które jej dał, i dzielą się sekretami, o których Severus nie wiedział. James Potter raz na niego trafił. Podniósł różdżkę, by rzucić na niego urok, na Spinner’s End, przed jego własnym domem - żeby znowu go upokorzyć przed Lily, oczywiście. A ona, ona ciągnęła Pottera za rękaw i szeptała: chodźmy, zostaw go, przestań, chcąc jak najszybciej uciec i kontynuować randkę gdzie indziej. Severus jej nienawidził. Naprawdę, całym sercem jej wtedy nienawidził. Przez kilka dni.

— Moi dziadkowie... czy oni… czy oni nie lubili... ludzi takich jak ja? Ludzi, którzy są... — wziął oddech — gejami. Czy ich nienawidzili? Bo moja ciotka tak.

Szukanie akceptacji u zmarłych. Severus nie widziałby w tym sensu, gdyby sam nie wpadł w tę pułapkę po śmierci Lily.

— Skąd miałbym to wiedzieć? — warknął zirytowany.

Harry parsknął.

— Racja.

James Potter i Syriusz Black czuli szczególną odrazę do pedałów, o ile Severus dobrze pamiętał. Powstrzymał się, zanim ta informacja mogła mu się wymknąć. To by nic nie dało. Severus lewitował talerze do zlewu, umył ręce i poszedł do głównego pokoju, żeby założyć płaszcz.

— Jutro będziesz musiał zostać sam. Nie załam się i nie trać nerwów podczas mojej nieobecności, niezależnie od przypuszczeń, do jakich dojdziesz, żeby zabić czas. To rozkaz.

— Tylko przynieś mi ciastka, gdy wrócisz — powiedział Harry, opierając się o drzwi.

Severus zapomniał udawać obrzydzenie.

Chapter 56: Nawias: Maski

Chapter Text


prolog

Snape skrzyżował ramiona.
— To trwa już za długo. Co się dzieje?
— Nic.
— Potter.
Harry westchnął i spojrzał w górę.
— Co? Nic się nie dzieje. — W rzeczywistości działo się wiele, ale rozmowa o tym nie miała sensu. Był zmęczony; rozmawianie o sprawach, które i tak pozostaną nierozwiązane i wywołają tylko kolejną kłótnię, nie było tym, czego pragnął.
— Skoro nic się nie dzieje, to dlaczego od rana jesteś nieustannie rozkojarzony? Może cię to zdziwi, ale mam lepsze rzeczy do roboty. Jeśli nie możesz dzisiaj ćwiczyć, nie widzę powodu, dla którego w ogóle tu jestem.
— Bo chcesz — wypalił Harry, zanim zdążył to powstrzymać. — Żeby mnie uczyć — dodał szybko. Nie mógł teraz tego roztrząsać. Miał dość udawania. Miał dość ukrywania się za słowami.
— Nie mogę cię nauczyć, jeśli nie chcesz być uczony. I na pewno nie mogę tego robić, gdy wyglądasz przez okno, kiedy do ciebie mówię!
Harry odwrócił się, żeby zobaczyć, jak Snape wpatruje się w niego gniewnym spojrzeniem; gniew, którego starał się unikać od momentu przybycia Snape’a, nagle go pochłonął.
— Nie chcę dzisiaj ćwiczyć, więc możesz iść, jeśli chcesz — powiedział szybko, po czym zniknął w kuchni. Snape podążył za nim.
— Potter. Czy miałeś wizje?
— Potter — powtórzył Harry, nalewając sobie szklankę soku, którego i tak nie zamierzał pić. — Nadal mówisz do mnie "Potter". Nawet po roku, kiedy spędziliśmy razem każdy dzień i każdą noc. Nikt w Hogwarcie nie mówi do mnie "Potter", poza McGonagall, a w jej gabinecie byłem może sześć, siedem razy w życiu.
Harry przeczesał dłonią włosy, odsłaniając w złości czoło. Snape wpatrywał się w niego.
— To cię dręczy? — zapytał po chwili. — Wojna czeka, a ty...
— A ja jestem samolubny, arogancki i głupi. Tak. Nauczyłem się tej lekcji, panie profesorze, nie ma potrzeby jej powtarzać.
Snape uśmiechnął się szyderczo i pochylił się, wpatrując się prosto w oczy Harry'ego.
— Niezależnie od tego, jak sprytny wydaje ci się ten twój mały teatrzyk, zapewniam cię, że to nie działa. Intymność z uczniami jest...
— To dlaczego, do cholery, śpisz tutaj?! — krzyknął Harry. W chwili, gdy te słowa opuściły jego usta, wiedział, że posunął się za daleko. Wpatrywał się twardo w Snape’a. Przyznanie tego na głos uczyniłoby to realnym. Wypowiedzenie tego głośno sprawiłoby, że Snape by przestał. Harry już i tak tracił tę odrobinę szczęścia, jaką z nim miał; wkrótce wróci do Hogwartu, a to wszystko się skończy. Nie chciał teraz milczeć.
— Powiedz mi, dlaczego budzę się każdego ranka i widzę, jak na mnie patrzysz, i powiedz mi, dlaczego przychodzisz tu każdej nocy za plecami Dumbledore’a, żeby spać ze mną w jednym łóżku! Nie musisz tego robić. Nigdy cię o to nie prosiłem.
— Niezależnie od twoich zaskakujących przypuszczeń, musisz wiedzieć, że...
— Ostatniej nocy — przerwał Harry — ostatniej nocy obudziłem się i zobaczyłem, że śpisz obok mnie półnagi, a nawet nie powiedziałeś mi, że przyjdziesz!
— Jeszcze jedno słowo i będziesz tego żałować — syknął Snape.
— Tak jak ostatnim razem? — Było zabawne, jak rozmowa o tych sprawach sprawiała, że Harry żałował, ale Snape nigdy nie musiał wyjaśniać, dlaczego robił to, co robił. Nawet jeśli Harry chciałby się od niego odsunąć, zignorować go, zapomnieć o nim, Snape na to nie pozwoli. Był przywiązany do Harry'ego tak samo, jak Harry do niego. Różnica polegała na tym, że Snape tego nie dostrzegał.
Snape wykrzywił usta.
— Nie zamierzam przepraszać za spanie w tylu ubraniach, w ilu czuję się komfortowo. Przeproszę jednak za to, że robiłem to w jednym łóżku z idiotycznym uczniem. Przepraszam, że byłem przerażony tym, co Dumbledore mógłby mi zrobić, gdybyś popełnił samobójstwo podczas swoich samotnych, bezsennych nocy. Zakładam, że od teraz będziesz musiał radzić sobie sam.
— Świetnie! Lepiej mi samemu, niż z kimś, kto nawet nie wie, czego chce! — Harry’emu drgnęły dłonie, i był wdzięczny, że nie ma przy sobie różdżki.
— Może cię to zdziwi, ale doskonale wiem, czego chcę. I czego nie chcę.
— To dlaczego tu śpisz? Prawda. Powiedz mi prawdę. Bo Dumbledore nie ma z tym nic wspólnego, i to jest cholernie oczywiste nawet dla takiego kretyna jak ja!
Cisza, która między nimi zapadła, nagle powiedziała zbyt wiele. Harry’ego spojrzenie złagodniało, kiedy Snape milczał, a odpowiedź na jego pytanie zagubiła się gdzieś między nimi. Harry uświadomił sobie, że ciszy można słuchać i się z niej uczyć. Miała swoją jakość i wymiar.
Nagle poczuł, że potrzebuje być sam. Sam, by móc w samotności rozważać swój wstyd i rozpacz, by móc zamknąć się w łazience, jakby tej rozmowy nigdy nie było, i zmierzyć się sam na sam ze sobą, z własnym głupim sercem.
— Twoje milczenie cię nie ochroni — powiedział w końcu Harry. Pozwolił, by jego złość całkowicie się rozpłynęła, i wziął głęboki oddech. Wyraz zaskoczenia na twarzy Snape’a był tym, co Harry kochał; nie mógł się powstrzymać przed cichym parsknięciem śmiechem. Rzadko widziało się Snape’a zdezorientowanego. Widok jego strachu, szoku, paniki był prawdziwą rzadkością. Harry spojrzał na niego, a Snape westchnął.
— Severusie. — Gdy Snape zmarszczył niezadowolony brwi, Harry powstrzymał go. — Po prostu mi to wyjaśnij. Bo cholernie mnie już mylisz.
Chciał go nazywać Severusem. Chciał się przyzwyczaić do myślenia o nim jako o Severusie. Chciał, by raz na zawsze przestał mówić do niego "Potter", a zaczął "Harry".
— Nie potrafię tego wyjaśnić — mruknął Snape pod nosem, i Harry zdał sobie sprawę, że to prawdopodobnie jedyna szczera rzecz, jaką Snape powiedział tego dnia. — To się skończy.
— Nie chcę, żebyś przestał. Chcę, żebyś przyznał, że myślisz o mnie więcej, niż chcesz przyznać. Nawet nie nazywasz mnie po imieniu, a jednak lubisz tu przychodzić. Sam to wybierasz. Kogo próbujesz oszukać?
Snape zacisnął usta, a Harry przygotował się na kolejną porcję przypadkowej złośliwości. Nieważne, jakie zniewagi Snape by rzucił, nie sprawi to, że to, co Harry powiedział, stanie się mniej realne. Ale Snape’owi pewnie by to wystarczyło.
Snape oparł się o ścianę i odchylił głowę do tyłu.
— Maski bywają niebezpieczne — powiedział.
— Co to ma znaczyć?
— Jestem tym, kogo udaję.
Harry oblizał wargi, sfrustrowany.
— Nie rozumiem.
Snape roześmiał się bezgłośnie, potrząsnął głową.
— Nie miałeś zrozumieć.
**
— Po prostu mi to wyjaśnij. Bo naprawdę mnie już mylisz.
Wyjaśnienie zajęłoby mnóstwo czasu i wcale nie oddało istoty sytuacji. Życie nie oferowało wyjaśnień. Zamiast tego, dawało chwile, które były absolutnie, całkowicie, niewytłumaczalnie dziwne.
— Nie potrafię tego wyjaśnić — usłyszał swój własny głos Severus i z przerażeniem stwierdził, że miał czelność kontynuować tę rozmowę, zamiast schować się za bezpiecznymi maskami. Profesor. Dorosły. Śmierciożerca, jeśli zajdzie taka potrzeba. — To się skończy — powiedział, a żałosna ułomność jego słów jedynie potwierdziła, że nie mówił poważnie. To się nie skończy. Nie chciał, żeby się skończyło.
— Nie chcę, żebyś to kończył. Chcę, żebyś przyznał, że myślisz o mnie więcej, niż to pokazujesz. Nawet nie nazywasz mnie po imieniu, a jednak lubisz spędzać tu noce. Sam to wybierasz. Kogo próbujesz oszukać?
Sumienie, które go oszukiwało. Jego przeszłość. Jego teraźniejszość. Nie było nic bardziej ryzykownego niż udawanie, że ci nie zależy, ale jeszcze większe ryzyko niosło za sobą pokazanie, że ci zależy, gdy nie musisz. W udawaniu tkwiła potężna siła. Spał tu, bo tego chciał. Bo po raz pierwszy w życiu zaryzykował zrobienie tego, czego pragnął, bez zastanawiania się nad tym, dlaczego tego chce ani co to oznacza. Podążył za swoimi instynktami. Wolność, jaką to dawało, była nierozważna i chwilowa.
Teraz był z tego powodu przesłuchiwany.
Oparł głowę o ścianę i skrzyżował ramiona. Doświadczanie dobroci było dla niego czymś niezwykłym. Harry wywoływał w nim beztroskie uczucia, jakich nie czuł od czasów młodości. Iluzja, że nie musiał być zawsze samowystarczalny, była dla niego nowością. Pewność, że bez względu na to, co zrobi, jak bardzo się pogubi, nadal będzie pożądany, była uzależniająca. Był tu potrzebny.
To, że to mogło dla Severusa coś znaczyć, pozostawało niewypowiedziane.
— Maski mogą być niebezpieczne — powiedział. Niebezpieczne do noszenia, niebezpieczne do zniszczenia, niebezpieczne do zaufania i nieufności. Miały swoją własną duszę. Severus nie pamiętał, kiedy ostatnio nie musiałby jakiejś nosić. Nawet przy Lily starał się za bardzo. Walczył, by zaimponować jej najprostszymi rzeczami. Teraz, gdy o tym myślał, nienawidził swojego młodszego ja. Gdyby mógł cofnąć czas, zabiłby tego bezmyślnego głupca, którym był. Przepełniony emocjami z powodu dziewczyny, która potrafiła godzinami opowiadać mu o chłopakach, którzy jej się podobają. Żałosne. Obrzydliwe.
— Co to ma znaczyć?
To oznaczało, że Harry Potter nie miał najmniejszych szans usłyszeć prawdy. Severus sam nie znał prawdy.
— Jestem tym, kogo udaję. — A teraz udaję twojego wroga.
— Nie rozumiem — powiedział Harry.
Z ust Severusa wyrwał się cichy śmiech. Pomyślał, kim mógłby się stać, gdyby udawał przyjaciela.
— Nie miałeś tego zrozumieć.
**
Severusa obudziło duszące uczucie ucisku na klatce piersiowej. Otworzył jedno oko i zobaczył, że Harry mocno go obejmuje. Jego spocone ciało, przyciśnięte do nagiej skóry Severusa, było lepkie. Ciało, do którego Severus zdążył się przyzwyczaić, teraz oddychało ciężko, jakby zmęczone. Severus przewrócił się na bok.
— Trzęsiesz się.
— Obiecaj mi, że nie umrzesz — w głębokiej ciemności nocy, zielone oczy Harry’ego błyszczały intensywnie.
Severus mruknął.
— Zły sen?
— Obiecaj mi! — Głos Harry’ego odbił się desperackim echem.
Wojna zabraniała nadziei. Marzenia o przetrwaniu mogły dotyczyć co najwyżej następnego dnia. Severus nie aprobował nadziei. Nigdy go to nie dotyczyło, bo nadzieja była opium emocji: uzależniała szybko i zabijała brutalnie. Była złą wiadomością. Najgorszą. Gdy nadzieja się pojawiała, to tylko kwestia czasu, zanim ktoś zostanie zniszczony.
Co mógł obiecać, to to, że nawet jeśli umrze wkrótce, Harry nie będzie tego świadkiem.
— Powiedz, co ci się śniło.
— Nie. Obiecaj mi. Nie mogę cię stracić. Nie stracę cię. Po prostu na to nie pozwolę. Nigdy. Musisz mi to obiecać.
— Zachowujesz się dziecinnie.
— PIERDOL SIĘ! — Harry próbował wyskoczyć z łóżka, kopiąc w pościel i przypadkowo uderzając Severusa kolanem w brzuch. Severus chwycił go za przypadkową kończynę, potem za drugą, i pociągnął go w dół. Harry krzyknął i prawie trafił go łokciem. Kopał dookoła, próbując się uwolnić.
— Na litość boską, uspokój się!
— Nie! Po prostu idź sobie! Zostaw mnie, i tak nie powinieneś tu być! Po co? Żebyś umarł i zostawił mnie samego, tak jak zrobił to Syriusz? Pierdol się!
Stopa kopnęła Severusa w udo, a on zastanawiał się, po co właściwie stara się uspokoić chłopaka. Ręka pchnęła go mocno, w kolejnej próbie uwolnienia się. Stracił cierpliwość, a jego łagodniejsza strona nagle się ulotniła, więc Severus przygniótł Harry’ego do pościeli i mocno ścisnął jego nadgarstki nad głową.
— Kopnij mnie jeszcze raz, a połamię ci nogi. Zrozumiano?
— Pierdol się! — Harry splunął w jego stronę, wciąż próbując wyrwać się z uścisku.
— Więc o to chodzi? — wysyczał Severus wprost do szyi Harry’ego. — Widzisz we mnie Blacka, prawda? A może to coś więcej? Może tak naprawdę chcesz po prostu przestać tęsknić za swoim zepsutym ojcem, lecąc na mężczyzn w jego wieku, co?
Harry wił się, kręcąc głową.
— Nie…
— Chyba że wolisz, żebym cię uśpił eliksirem; następnym razem swoje wybuchy zostawisz na poranek.
— Severusie…
— I nie wiem, czy umrę, ty mały głupcze, ani o tym nie myślę, bo to nic nie zmieni ani nie pomoże. Możesz się pogrążać w swoim żalu, ile chcesz, ale pamiętaj, że mam ważniejsze rzeczy, które trzymają mnie przy życiu, niż ty i twoje egoistyczne powody. Czy myślałeś, że żyję tylko po to, żeby spełnić twoją żałosną potrzebę towarzystwa? Myślałeś, że jedyną moją motywacją do przetrwania jest twoja prośba?
— Nie…
— Nie co?!
— Nie ruszaj się tak — tarcie — ah — cholera. — Harry zamknął oczy i westchnął, unosząc biodra do góry. Severus zamarł. Potem to poczuł; najpierw pulsację, potem wilgoć na swoim udzie. Zerwał się jak rażony prądem, tłumiąc nagłą chęć mordu, gdy zdał sobie sprawę z tego, co się właśnie stało. Harry mamrotał serię przeprosin, niezręcznie schodząc z łóżka i szukając swoich dresów.
Severus poczuł, jak jego mięśnie się napinają; głos rozsądku w jego głowie przypomniał mu, że nastoletnie erekcje są losowe, bezcelowe, a co najważniejsze — ciągłe. Nie wymagają żadnej prowokacji ani bodźca. Częściej zdarzają się przypadkiem niż celowo. To nic nie znaczyło. Przypadki się zdarzają, czasami. Wymówki. Jego gardło zacisnęło się wokół nowego wybuchu złości, który nie miał dokąd pójść, więc wrócił do środka. Odwrócił się, by dać Harry’emu chwilę prywatności, i dopiero wtedy wziął głęboki oddech, kiedy usłyszał, jak drzwi do łazienki się zamykają.
Sam Severus oddychał z trudem i uświadomił sobie, że tej nocy nie będzie więcej wspólnego łóżka. Zaczął się ubierać, zdecydowany, by nie reagować. Był zbyt oszołomiony. Zbyt zawstydzony, by przejmować się cudzym wstydem. Chwycił się za głowę, jakby próbował powstrzymać ją przed rozerwaniem. Przypomniał sobie błysk złości w oczach Harry’ego i nie mógł zmusić się do odejścia. Sprawy przybrały zły obrót. Całkowicie wymknęły się spod kontroli. Nie potrafił tego zatrzymać.
Kłamca.
Cholera.
Prostota prawdy nigdy nie przestawała go zadziwiać. Harry Potter faktycznie coś do niego czuł.
To, że Severus tak bardzo go pociągał, nie powinno być dla niego nowością. Ale było. Przymykał oko na to, co się działo, przez zbyt długi czas. Grał w tę grę. Pozwalał chłopcu ustalać zasady. Podążał za nim w milczeniu, udając, że niczego nie zauważa. Severus nienawidził siebie. Prawdziwie, głęboko, nienawidził swojego istnienia.
Jego własna śmiertelność wydawała się łatwiejszym problemem do rozwiązania w porównaniu z obsesjami Harry’ego. Co Dumbledore by teraz o nim pomyślał? Co ktokolwiek by pomyślał? Każda minuta spędzona tutaj była upokorzeniem. Z uczniem — z chłopcem, jak jakiś chory dewiant — i jeśli to, co robił, nie było zachętą dla Pottera, to nie wiedział, co to było. To była całkowita degradacja wszystkiego, czym Severus kiedyś był. Nie zapukał do drzwi łazienki, nie nakrzyczał na chłopaka, że to koniec. Zrobiłby to, gdyby nie był tak cholernie pewny, że i tak nie dotrzymałby słowa. Jego żołądek zacisnął się boleśnie, a on poczuł się kompletnie absurdalnie. Odpędził obraz chłopca dochodzącego pod nim, który prawdopodobnie nawiedzi go później, i założył buty.
Drzwi się otworzyły.
— Odchodzisz.
Severus sztywno skinął głową.
— Ja…
— Darujmy sobie, Harry.
Na dźwięk cichego parsknięcia Severus stłumił odruch, by się odwrócić. Jego szczęka się zacisnęła. Żołądek nadal płonął czymś na kształt nienawiści, której dawno nie pamiętał.
Czuł, jak wzrok Harry’ego przeszywa go od tyłu, a on w milczeniu odliczał dni do końca tego piekielnego lata.
Kiedy skończył liczyć, mdłości tylko się nasiliły.
Pozostało zdecydowanie za mało dni.

Chapter 57: Nawias: Żałobnik

Chapter Text


prolog

— Nagle nie możesz się doczekać powrotu do szkoły, co?
Harry przewrócił oczami i zaczął ściągać sweter Gryffindoru.
— Tylko go przymierzałem. Już na mnie nie pasuje. Potrzebuję nowego.
Zapewne wcale nie potrzebował. Gdy tylko Czarny Pan opanuje Hogwart, Harry nie będzie miał szans na dalszą edukację. Zostanie schwytany i zabity w momencie, gdy tylko ktoś go zobaczy.
Ach, ale przecież taki właśnie był plan.
— Schudnij.
— Żartujesz sobie? — Harry wdrapał się na łóżko, szukając okularów. Severus siedział na krześle. — Jest za krótki, brzuch mi wystaje. Potrzebuję nowego.
— To go kup.
— Jestem uwięziony. Kupisz mi go? — Harry prychnął, naśladując głos Severusa, choć bez powodzenia.
Severus skrzyżował ramiona.
— Z przyjemnością. Nie będzie w tym nic dziwnego, że opiekun Slytherinu kupuje swetry Gryffindoru, prawda?
— Nie mogę się doczekać, aż stąd wyjdę — powiedział Harry. — Hermiona mówi, że prawie spalili Norę. Śmierciożercy. — Spojrzał na Severusa. — Myślisz, że Hogwart będzie bezpieczny?
Z pewnością. Tak bezpieczny jak zawsze, biorąc pod uwagę wszystkich morderców i oszustów, którzy tam czasem nauczali.
Albo wilkołaki.
— Ufam dyrektorowi. — To było najbliższe prawdy, jak tylko mógł się zbliżyć. Gdy Dumbledore zniknie, Severus nie będzie miał nikogo. Będzie zagubiony. Choć chciał myśleć o przyszłości Harry’ego, jego własna nędza go przerastała. Bez Dumbledore’a nie wiedziałby, od czego zacząć. Co robić. Żaden żyjący człowiek nie uwierzyłby więcej, że Severus nie jest zdrajcą. A Dumbledore był gotów poświęcić duszę Severusa, by odejść z tego świata w wielkim stylu. Nic nowego, prawda?
— A ja nie ufam — odparł Harry. W duchu Severus przytaknął, podziwiając mądrość chłopaka. Na zewnątrz... pił herbatę. — Dlaczego miałbym ufać? On mi nic nie mówi. Nie wiem, co się dzieje, a mogę się założyć, że znów coś planuje za moimi plecami.
Świetne plany. Niezwykłe. Ale Harry wiedział więcej niż Severus, choć sam nie zdawał sobie z tego sprawy. Fakt, który Severus mógłby wykorzystać na swoją korzyść. — Co ci powiedział?
Harry usiadł na łóżku naprzeciwko Severusa, wpatrując się w podłogę.
— To ja przyniosłem mu wspomnienie Slughorna, więc wiem o horkruksach. Myślę, że Dumbledore podejrzewał to od dawna, prawda? Tylko nie wiedział, że jest ich siedem.
Severus był wyszkolony, by radzić sobie z takimi sytuacjami. Stawał twarzą w twarz z niewiarygodnym, kiwając głową ze spokojem. Nie był w stanie pojąć szoku, ale odkładał go na później. Zacisnął palce na kubku. Jego mózg nie potrafił wymyślić satysfakcjonującej odpowiedzi. Siedem horkruksów. Siedem części tej samej duszy. Siedem morderstw w rytuale rozrywania własnej psychiki i wciskania jej w przypadkowe przedmioty na przyszłe użycie. Czy jakakolwiek część duszy pozostała w Voldemorcie, czy może teraz był tylko pustą skorupą? Dlatego Dumbledore twierdził, że Czarny Pan nie jest w stanie zrozumieć emocji.
Niewidzialna obręcz wokół gardła Severusa zacisnęła się niebezpiecznie, więc wziął kolejny łyk herbaty, by ukryć swoje zdumienie. — Podejrzewał to — powiedział sztywno, starając się powstrzymać frustrację. Nie chciał słuchać więcej. Słuchanie smarkacza o połowę młodszego od siebie, który mówi mu rzeczy, o których powinien już wiedzieć, nie było zbyt pochlebne. Zabawiał się myślą, by zdemaskować Harry’ego, rozpoczynając swobodną dyskusję o horkruksach z Dumbledore’em. Za wszelkie nowe informacje, które mógłby zdobyć. A właściwie żadne.
Severus był lojalny wobec Dumbledore’a. Szanował go. Szanował też alkohol.
— Zostawiłem tu butelkę whiskey — przypomniał sobie nagle.
Harry spojrzał z zakłopotaniem.
— Ehm. Tak. Zostawiłeś.
— Przynieś ją. — Rumieniec, który oblał twarz chłopaka, nie był satysfakcjonujący. Severus zmarszczył brwi. Harry wpatrywał się w niego.
— Dlaczego?
Co to za pytanie?
— Bo chcę ją z powrotem, ty durniu!
Harry prychnął, a jego twarz momentalnie przybrała skruszony wyraz. Po chwili jednak wrócił zuchwały uśmieszek.
— Ehm. Już jej nie mam. Myślałem, że o niej zapomniałeś. Przepraszam?
To nie miało sensu.
— Wypiłeś całą butelkę whisky sam? Kiedy? — Podszedł do niego i chwycił Harry’ego za podbródek, odchylając mu głowę, żeby sprawdzić, czy nie jest pijany. Był trzeźwy. Harry wyrwał się z jego uścisku.
— Nie dzisiaj! Wiesz, przez te dni, odkąd ją tu zostawiłeś. Nie wypiłem wszystkiego naraz.
— Minął ponad tydzień. Piłeś codziennie?
— Nie. I nie dużo.
— H…Potter. — Cholera. Za blisko.
Harry westchnął.
— Słuchaj, to nic złego, okej? Tylko pomagało mi się zrelaksować, kiedy tego potrzebowałem, a i tak nie piłem codziennie. Ty też regularnie pijesz. To nie jest złe.
Dzięki bogom, chłopak w końcu znalazł sobie właściwy wzór do naśladowania. Zaczął czerpać przyjemność z własnej wrogości i picia alkoholu. Severus zrobił z niego zgorzkniałego drania. Służyło mu to na dobre.
A może jednak nie.
— Nie żeby cię to obchodziło, ale nie jesteśmy w tym samym wieku, Potter — warknął Severus, a Harry zrozumiał przekaz.
I uśmiechnął się.
— W porządku. Nie będę pić więcej. Ale wiedz, że skoro już jestem pełnoletni i to nie jest zakazane, za każdym razem, gdy tak reagujesz, udowadniasz, że ci zależy.
Albo po prostu chciałem tę whisky dla siebie, pomyślał Severus. Powstrzymał się jednak od wypowiedzenia tego na głos, zdając sobie sprawę, że i tak nikogo nie oszuka.
— Jakie przedmioty muszę wybrać, żeby zostać aurorem? — zapytał Harry. Oddech Severusa był spokojny, ale jego płuca płonęły. Tłumiąc ziewnięcie, przewrócił się na plecy i przetarł twarz dłonią.
— Obrona, Eliksiry, Transmutacja… Powinieneś też zgłosić się na kursy ministerialne: Ukrywanie, Kamuflaż, Skradanie i Tropienie. Nie nauczysz się niczego pożytecznego, dopóki nie przyjmą cię do Biura Aurorów, ale Dumbledore stara się zapewnić całkiem przyzwoite kursy przygotowawcze, a ja dostaję dodatkowe wynagrodzenie za ich prowadzenie.
Severus uświadomił sobie, że tłumaczenie tego leżąc w łóżku obok ucznia nie było jego wyobrażeniem o właściwej pomocy zawodowej. Zwłaszcza o poranku. Widząc skupienie na twarzy Harry’ego, Severus zastanawiał się, jak długo chłopak o tym myślał. Umysł Severusa interweniował, stwierdzając, że pewnie nie chciałby znać odpowiedzi. Był zaniepokojony tym, jak skuteczne okazywały się techniki Harry’ego szukające bliskości, w porównaniu z jego własną determinacją, by zachować dystans.
— Ale one są opcjonalne, prawda? Nie są obowiązkowe. — Harry oparł się na łokciu, a drugą ręką leniwie rysował niewidzialne wzory na ramieniu Severusa.
— Są obowiązkowe, jeśli nie chcesz oblać później z powodu braku podstawowej wiedzy. Zajęcia, które wybierzesz, będą wymienione w twoim raporcie. Lekceważenie szans na lepsze możliwości w przyszłości byłoby nierozsądne.
Ciężar tej rozmowy narastał w jego wnętrzu. To wszystko było bzdurą. Pocieszeniem. Kpiną. Harry i tak umrze, zanim postawi nogę w Biurze Aurorów. Severus czuł się niemal błogosławiony, że posiadał tę wiedzę, którą mógł cieszyć się tylko dla siebie. Może powinien urządzić przyjęcie za plecami Harry’ego i zaprosić jedynie Albusa cholernego Dumbledore’a, żeby podzielić się tym „dreszczykiem emocji”. A potem zakończyć imprezę jednym z Niewybaczalnych Zaklęć.
I nawet wtedy, martwy Dumbledore śmiałby się z tego, że Severus zrobił dokładnie to, co mu kazano.
— Moje oceny nie są złe. Tylko nie wiem, ile przedmiotów wziąć. Jeśli wezmę za dużo, mogę się nie wyrobić. Nie chcę rezygnować z przedmiotu, bo sobie nie radzę.
— I to martwi cię o… — spojrzał na zegar — siódmej rano.
— Tak. To moja przyszłość.
Nie miał przyszłości. A śmierć nie miała litości dla marzącej młodzieży. Umieranie było najłatwiejszą częścią, a droga do tego była w rękach Severusa. Po raz kolejny. Ironia tego była przytłaczająca. Ból… nigdzie nie było go widać. Severus zamknął ohydne uczucie przywiązania i obiecał sobie, że zniszczy je później, gdy będzie sam. Śmierci nie powinno się planować. Śmierć miała przychodzić i odchodzić na własnych warunkach. Śmierć tego chłopca będzie kropką na końcu zdania. Był świadom niecierpliwego dzieciaka obok siebie, czekającego na odpowiedź. Cholerny chłopak.
Jakiej rady mu udzielić?
Znów ogarnęła go pokusa, by wyjawić prawdę i nie przejmować się konsekwencjami. Powstrzymał się, cicho gratulując sobie, że nadal potrafi kontrolować swoje pragnienia dla dobra oszustwa. Zachęcanie Harry’ego przyniosłoby Severusowi szkodę w dłuższej perspektywie. Nie miał powodu, by przejmować się nadchodzącą śmiercią chłopca, a jeśli rozegra to dobrze, nie poczuje nic, gdy ten moment nadejdzie.
Cóż. Coraz większa zażyłość z chłopakiem każdego dnia nie była dokładnie tym, co można by nazwać „dobrą grą”.
— Twoje oceny są co najwyżej przeciętne, i to tylko dlatego, że jesteś Wybrańcem. Gdybyś był innym uczniem, przekonałbyś się, że nie jesteś tak dobry, jak ci się wydaje, jeśli chodzi o karierę, którą chcesz wybrać. Musisz przewyższać oczekiwania we wszystkich swoich przedmiotach, nie tylko w tych obowiązkowych.
Harry zmarszczył nos, a potem brwi.
— To niemożliwe. Zwłaszcza z tobą jako nauczycielem Obrony.
Poczekaj, aż zobaczysz, jak sobie poradzisz, kiedy zostanę dyrektorem, pomyślał Severus. W myślach uderzył tę myśl, by ją uciszyć.
— Ze mną jako nauczycielem Obrony dostaniesz to, na co zasłużysz. Pracuj ciężej, a zostaniesz nagrodzony. — Severus zdał sobie sprawę, że to zabrzmiało nie tak, jak chciał. Harry uśmiechnął się szeroko. Severus zmrużył oczy.
— Załóż okulary, ty głupi dzieciaku. Mrużysz oczy. — Severus przewrócił oczami, gdy Harry sięgnął po okulary leżące na stoliku nocnym. Kiedy Harry wrócił na swoje miejsce i opadł na Severusa, ten nie zaprotestował. Harry oparł policzek na ramieniu Severusa i położył dłoń na jego mostku.
Bo gdzie indziej miałby iść? Reszta to już tylko rdza i gwiezdny pył.
— Może powinienem brać więcej prywatnych lekcji? — zaproponował Harry z rozbawieniem.
Severus zmrużył oczy. Harry zachichotał. — Nie, mówię poważnie. I tak nie będę miał co robić w wolnym czasie. Hermiona będzie wkuwała, a podejrzewam, że zmusi do tego Rona.
— A możliwość uczenia się z przyjaciółmi, zamiast ze mną, cię nie ekscytuje?
Harry wzruszył ramionami.
— Wiesz więcej niż oni. Poza tym, te lekcje będą w moim raporcie. — Bez ostrzeżenia, Harry delikatnie ugryzł Severusa w ramię, uśmiechając się przy tym.
Severus stłumił jęk, chwytając Harry’ego za włosy, by go odciągnąć.
— Idiota. Zachowuj się.
Harry roześmiał się, a Severus, jak zwykle, poddał się. Chłopak ponownie ułożył głowę na jego ramieniu, a Severus odruchowo zaczął gładzić jego kark palcem.
— A, zapomniałem ci powiedzieć. Hermiona i Ron prawie się już przyznali, że się sobie podobają.
— I co mnie to obchodzi? Albo jaki to ma sens?
— No bo Ron spotykał się z Lavender, wiesz? Przez jakiś czas. Hermiona była na początku wściekła, ale potem raczej… obrażona. Więc umawiała się z kimś innym przez krótki czas, a ja miałem powiedzieć Ronowi, ale tak, żeby wyglądało, że powiedziałem to przez przypadek. Tylko, że ona tak naprawdę się z nikim nie umawiała, to była sztuczka, ale Lavender i tak zerwała z Ronem, bo podejrzewała, że bardziej podoba mu się Hermiona, więc…
— Bredzisz, Potter. W razie gdybyś nie zauważył, nie obchodzi mnie to. — Fakt, że miał teraz ucznia, z którym spał w jednym łóżku, był już wystarczająco trudny. A jeszcze większe wyzwanie stanowiło odzyskanie autorytetu wobec uczniów, których emocje znał aż za dobrze.
— A Ginny już się nie przejmuje tym, że jestem gejem.
Ja się przejmuję.
— Gratulacje.
— Szczerze mówiąc, myślę, że część niej wiedziała, zanim jeszcze jej powiedziałem — Harry mówił cicho. — Próbowała… robić różne rzeczy. A ja nie mogłem. Raz pozwoliłem jej coś zrobić, ale… to po prostu nie zadziałało.
Wspaniała informacja jak na wczesny poranek. Severus nie mógł prosić o nic więcej. Był wdzięczny. Wręcz czuł się pobłogosławiony.
— Czy przeczytałeś którąś z książek, które ci dałem? — spytał, starając się skierować rozmowę na bardziej sensowny tor. W dowolne inne miejsce, naprawdę.
— Przekartkowałem. Transmutacja jest trudna. A w Eliksirach są składniki, o których istnieniu nawet nie wiedziałem.
Severus przetarł oczy i wziął głęboki, uspokajający oddech.
— Daj mi swoją książkę do Eliksirów.
Harry przekopał się przez kuferek, szukając podręcznika. Severus miał kilka chwil, by zmienić zdanie, ale pozwolił im minąć, nie robiąc nic. Czuł, że musi to zrobić teraz, zanim zacznie tego żałować. Harry podał mu książkę, a Severus usiadł wygodniej na poduszkach, przerzucając strony.
Te rozdziały były mu znane tak dobrze, jak jego własne odbicie w lustrze. Uczył ich przez większość ostatnich siedemnastu lat. Nie było tam nic, czego nie mógłby nauczyć z pamięci. Zagiął kilka rogów stron, przeglądając podręcznik, po czym zamknął książkę i oddał ją Harry’emu.
— Slughorn zwykle poświęca więcej uwagi tym rozdziałom. Są obiektywnie łatwiejsze niż te, które wybieram dla uczniów na poziomie O.W.L., ale niestety będziesz musiał zadowolić się mniej kompetentnym profesorem. Zapamiętaj wszystko z tej książki, a prawdopodobnie zdasz.
I nigdy bym ci tego nie powiedział, gdybyś rzeczywiście miał podejść do tych egzaminów, dodał w myślach, klepiąc swoje sumienie po plecach.
Harry patrzył na książkę osłupiały, a potem na Severusa. Następnie znów na książkę.
— Ach, okej. — Na szczęście, wiedział, żeby nie dziękować Severusowi. — Martwisz się o Hogwart? — zapytał Harry, a pytanie było tak absurdalne, że Severus przez moment nie wiedział, co odpowiedzieć. — Co mogą z nim zrobić, jeśli... — Harry leżał na brzuchu, opierając się na łokciach. Jego spojrzenie smutno spoczęło na Mrocznym Znaku Severusa. — Jeśli przejmą nad nim kontrolę.
— Nie ma się czym martwić — warknął Severus. — Hogwart jest bezpiecz…
— Wiem, wiem — powiedział cicho Harry. Ku przerażeniu Severusa, Harry zawahał się, a potem jego palce dotknęły znaku. Był teraz ciemniejszy niż kiedykolwiek, wtopiony w jego skórę, jakby był tam od zawsze. Jakby zawsze był częścią niego. Chłopak delikatnie opuścił rękę i dotknął go. Severus wstrzymał oddech; nic się nie stało. Nie wiedział, czego się spodziewał. Nie było bólu, ani palącej agonii, ani nawet tego nieprzyjemnego swędzenia, które pojawiało się, gdy miał zostać wezwany. Nic, poza uporczywym uczuciem brudu wynikającym z tego, że nadal nosił ten znak. A fakt, że Harry akceptował go tak otwarcie, bez przerażenia i obrzydzenia, jak powinien, tylko pogarszał sytuację.
— Nie mogę sobie wyobrazić, że to będzie trwać wiecznie. Voldemort. Wiem, jak to się musi skończyć, i wiem, że to ja muszę to zrobić, ale nie wiem... czy potrafię. Czy chcę... kogoś zabić. Nawet jego — powiedział Harry, zaciskając usta, nieświadomie przesuwając palcem po Znaku, jakby to nic dla niego nie znaczyło. Jakby to był jakikolwiek inny fragment ręki Severusa. — Czekać, aż po mnie przyjdzie, czy iść go szukać? Nie wiem, co zrobić. Nie wiem. Ale się nie boję. A przynajmniej tak mi się wydaje.
Severus wzdrygnął się, próbując odepchnąć koszmar, w którym uczestniczył. Niestety, dystansowanie się od niego tylko sprawiało, że wszystko stawało się bardziej wyraźne. Trzymał się nadziei, że nigdy nie będą musieli opuścić tego pokoju. Wszystko było w porządku; nie był tutaj Severusem Snapem.
Część niego, nie tak znowu przyćmiona, sprzeciwiała się, twierdząc, że nigdy nie był bardziej Severusem Snapem niż teraz. Ale ta część musiała się mylić.
— Albo ty go zabijesz, albo on ciebie. Cokolwiek się stanie, skutkiem będzie upadek świata, jaki znamy. To, że łudzisz się swoją rzekomą wygraną, tylko dowodzi, jak niedojrzały jesteś — powiedział Severus, wstając z łóżka, zbyt niecierpliwy, by pozostać dłużej w tym pokoju.
— Co teraz? Gdzie idziesz? — skarżył się Harry, a jego głos zatonął w wewnętrznych myślach Severusa o tym, jak nisko upadł, by utrzymać to małe niebo, które oferowało jedynie fałszywą nadzieję. Był niemal pewien, że nie chce wiedzieć, dokąd prowadzi ta nadzieja. Ostatni raz, gdy zaufał nadziei, zrujnowano go. Śmierć Lily zrujnowała go. Musiał stąd wyjść.
— Severusie!
Ręka Harry’ego chwyciła go za ramię, próbując go powstrzymać, a Severus odwrócił się i uderzył chłopaka mocno w twarz, zanim zdążył się powstrzymać. Żal przyszedł jeszcze zanim cios dosięgnął celu. Czuł, jak spojrzenie Harry’ego pali mu kark, ale nie obejrzał się, by zobaczyć, co zrobił, gdy zaczął się ubierać.
— Nie zobaczysz mnie więcej, dopóki nie nauczysz się mówić do mnie per pan — rzucił głupio, wchodząc do kominka.
Korytarze zamku były zbyt zimne jak na tę porę roku; Severus zauważył, że nawet duchy nie były na widoku. Przyspieszył kroku, a dźwięk jego butów odbijający się echem od kamiennej podłogi był jedynym, co słyszał, i skupił na tym całą swoją uwagę. Hałas jego własnych myśli był głośniejszy, a Severus chciał, by został stłumiony, uciszony, zniknął. Nigdy wcześniej nie zauważył, jak mech pokrywał ściany w taki sposób. Wydawało się, że cały świat gnije. Powietrze otaczało go niczym ciężki płaszcz, gdy wspinał się po wąskich spiralnych schodach. Wobec braku płonących pochodni, półmrok sprawiał wrażenie groźnej zimy, mimo że był dopiero sierpień.
Severus otworzył ciężkie drzwi z hukiem i nie był zaskoczony, widząc Dumbledore’a siedzącego na swoim wysokim krześle. Oczywiście, starzec nie miał nic lepszego do roboty, jak udawać, że prowadzi szkołę, nawet podczas wakacji. Albo po prostu wiedział, że Severus nadchodzi.
— Nie możesz tego zrobić — powiedział Severus.
Dumbledore uśmiechnął się, ale uśmiech nie doszedł do jego oczu.
— Severusie?
— Nie możesz. Nie zasługuje na to. Nie możesz pozwolić mu umrzeć w ten sposób. Tak bezsensownie. Nie teraz.
Dumbledore wstał, a Severus dobył różdżki.
— Opuść różdżkę — rozkazał zimno Dumbledore.
Severus nie poruszył się.
— Zamierzasz mnie przekląć, Severusie? Tutaj?
Severus pokręcił głową.
— Severusie…
— Proszę! — Severus opuścił ramię; różdżka wypadła mu z dłoni i upadła na dywan. To nie miało znaczenia, nic nie miało znaczenia. — Proszę.
— Wiesz, że boli mnie to bardziej niż kogokolwiek, ale to musi zostać zrobione — Dumbledore mówił chłodno, ale Severus znów potrząsnął głową, odmawiając dalszego posłuszeństwa. — Powierzyłem ci prawdę, bo wierzyłem, że zrozumiesz, jak ważne to jest…
— Nie, nie, nie! Powierzyłeś mi ją, żeby mnie wykorzystać, tak jak robisz to od lat! Nie masz wyrzutów sumienia, nie obchodzi cię jego życie, powiedziałeś mi, że muszę go chronić, a teraz wysyłasz go na śmierć...
— Nigdy nie mówiłem, że to będzie łatwe, dla żadnego z nas.
— Harry to wszystko, co mam. — Po raz pierwszy od lat poczuł, jak jego głos się załamuje. Oczy go zapiekły. — Jesteś mi to winien. Po wszystkim, co zrobiłem… ryzykowałem życie… zdradzałem przyjaciół… proszę, pozwól mu żyć.
— Harry to wszystko, co masz?
— Czy nie zrobiłem dla ciebie wystarczająco dużo? Czy nie zrobiłem wszystkiego, żeby go chronić? Żeby mieć na niego oko, zawsze?
— Nie da się uniknąć przeznaczenia, Severusie. Wiesz o tym równie dobrze, jak ja. Chłopak musi umrzeć. Rozmawialiśmy o tym.
Jego nogi były zbyt słabe, by go podtrzymać. Upadł przed Dumbledore'em, uderzając kolanami o podłogę. Rozpacz go pochłonęła.
— Musi być jakiś sposób… proszę! Jeśli ktoś może coś zrobić, to ty… mógłbyś go ocalić… musi być sposób! Proszę! — Gdy słowa przestały płynąć, pojawiły się łzy.
Opłakiwanie kogoś, kto wciąż żyje, nie powinno być mu tak znajome. Bolące déjà vu losu, którego był skazany doświadczyć raz za razem, przeszyło jego serce. Opłakiwanie powinno być czymś godnym, stoickim być może, ale on płakał jak dziecko, głośno, ze złością, a odrętwienie związane ze stratą już rozdzierało mu klatkę piersiową, gdy gorące łzy spływały po jego twarzy. Dusił się własnym szlochem. Ból uderzał go ze wszystkich stron, zwijając go w pół.
Ścisnął dłoń Dumbledore’a i pocałował ją. Dumbledore mógł uratować Harry’ego. Mógł znaleźć sposób. To nie miało się tak skończyć. Harry musiał żyć.
— Wiem, że to smutne, Severusie... Ale nie ma innej drogi. Voldemort nie może zginąć, dopóki Harry żyje.
— Nie obchodzi mnie Voldemort! — Wewnętrzna pustka pożerała go od środka jak głodny szczur. Silna dłoń chwyciła jego ramię, a Severus odsunął się.
— URATUJ GO! Wiem, że możesz! Urat… proszę… — Ślina i smarki spływały mu z nosa na wargi. Zaciskał i otwierał pięści na swoich kolanach, rozpaczliwie pragnąc rozwiązania, które mogłoby uśmierzyć jego ból. — Nigdy cię to nie obchodziło… Nigdy nie wahałeś się ryzykować cudzym życiem, żeby osiągnąć swoje cele. Bezpieczeństwo chłopca nigdy cię nie obchodziło... Chciałeś, żeby żył tylko tak długo, jak go potrzebowałeś...
Spojrzał w górę, widząc zmęczone, niebieskie oczy Dumbledore’a wpatrujące się w niego z litością. Jego rysy zdradzały wiek, a Severus nagle rozmawiał z bardzo starym człowiekiem, zmęczonym życiem i walką. Potężnego czarodzieja, który trzymał świat w swoich rękach, już nie było.
— Naprawdę w to wierzysz, Severusie? Myślisz, że gdyby była możliwość, żeby go ocalić, nie wybrałbym jej? Nie widzisz wszystkiego, co robię dla Harry’ego?
— Proszę — powiedział Severus znowu. — Lepiej… lepiej mnie zabij… możemy powiedzieć… Voldemortowi… żeby zabił mnie zamiast jego… ja powinienem zapłacić… nie on, ja powinienem za to zapłacić! Zabij mnie… zabij mnie...
Dumbledore otworzył szafkę i po chwili wcisnął Severusowi do rąk małą fiolkę. Severus rozpoznał w niej jakiś rodzaj eliksiru uspokajającego. Trzymał ją na kolanach, ale nie wypił. Pozostał nieruchomy, jego klatka piersiowa unosiła się gwałtownie, a palce drżały. To był histeryczny płacz. Nie mógł się powstrzymać. — Nie pozwól mu umrzeć… nie… nie może… nie znowu, proszę… nie mogę tego zrobić… to nie fair… proszę…
— To jedyna droga. — Dłoń wróciła na jego ramię. — Uspokój się, proszę. Zrozumiesz, kiedy przyjdzie czas. Wiem, jak bardzo zależało ci na Lily, ale...
— Nie masz prawa mówić o Lily! — krzyknął Severus. — Ty… też ją zabiłeś… Wszyscy, których kiedykolwiek kochałem… to nie ma nic wspólnego z Lily… Myślałem… że ma… ale to nie o nią chodzi…
— Uspokój się, Severusie.
— Stracę go… nie mogę… kocham go bardziej niż własne życie… proszę…
Jeśli Dumbledore był zszokowany, nie pokazał tego. Po chwili ciszy podał Severusowi rękę. — Powinieneś odpocząć, Severusie. Jest wiele rzeczy do zrobienia. Potrzebuję, żebyś był silny.
Severus parsknął między kolejną porcją szlochu. Nie przyjął ręki. Fiolka stoczyła się z jego kolan na podłogę.
— Dlaczego? Dlaczego mi to robisz? — Nie wiedział, do kogo mówi. Nie wiedział, kogo już obwiniać. — DLACZEGO? — krzyknął, a wszystkie obrazy, które blokował w swojej głowie przez pół życia, znów stały się żywe: ciało Lily na pierwszych stronach gazet, jej pogrzeb, na którym nigdy nie był, wszyscy mówiący, jak idealną parą byli z Jamesem, wszyscy gotowi przyjąć Chłopca, Który Przeżył. Czarny Pan dumnie oświadczający mu, że zamierza zabić Lily i Jamesa Potterów. Severus płaczący przed Albusem Dumbledore’em, który nic nie zrobił, by ją ochronić. Płaczący przed jej śmiercią, dobrze wiedząc, że nikt nie może jej pomóc, gdy Czarny Pan wyznaczył ją na cel. Wiedząc zbyt dobrze, że plany Dumbledore’a nigdy nie obejmowały jej bezpieczeństwa ani przeżycia. Płaczący po jej śmierci, opłakujący ją, gdy jego dusza rozpadła się na milion kawałków, których sądził, że nie da się ponownie poskładać.
Ale dało się.
Tylko po to, by znów się rozpadła.
— Proszę — wychrypiał, jego głos był szorstki i żałosny, a kiedy mrugnął, aby otrzeć łzy, wiedział, że ta bitwa jest przegrana. Lily nigdy nie była jego. Harry był. Przetrwał to piekło raz, ale człowiek może znieść tylko tyle.
Ten cios go wykończy.


prolog

Chapter 58: Nawias: Osiągnięcia

Chapter Text


prolog

Nie rozmawiali.

Severus, oparty o krzesło, udawał, że czyta książkę. Harry siedział na łóżku, po turecku, odwrócony plecami, nie jedząc herbatników, i z taką koncentracją pochylał się nad nowym podręcznikiem do Transmutacji, jakiej nigdy wcześniej nie okazywał.

Kiedy Severus przyszedł, Harry nawet na niego nie spojrzał. Skinął głową, zimne „dzień dobry, panie profesorze” wymknęło mu się z ust, po czym wrócił do czytania. Severus rozsiadł się wygodnie, jak ten głupiec, którym był, i nie próbował więcej rozmawiać. Kilka razy zmierzył Harry’ego wzrokiem, ale chłopak nie zauważył. A może udawał, że nie zauważył. Minęła wieczność, odkąd tu przyszedł i dopiero teraz dotarło do niego, że powinien był przynieść jedzenie i natychmiast wyjść. Wieczność, która liczyła zaledwie dziesięć minut. Skarcił się w myślach za to, że jeszcze nie wyszedł.

Zamrożony na krześle, zasłonił swój idealny widok książką i odmówił myślenia o tym. Był zaskoczony własnym niedojrzałym zachowaniem. Walczył z chęcią, by zasłonić twarz dłonią. Zamiast tego przewrócił stronę. To tylko kwestia czasu, aż Harry przełamie lody. Jego żołądek związał się w supeł, gdy minuty się dłużyły. Westchnął, po czym przestał.

Sanktuarium książki przed jego twarzą wciąż pozostawało nietknięte. I na pewno nie zamierzał przepraszać. Proszę, znajdź w sobie odwagę, by mi wybaczyć, chłopcze. Przekroczyłem granicę, uderzając cię. Jak obaj się zgodzimy, było to całkowicie nieprofesjonalne. Obiecuję, że nigdy więcej tego nie zrobię.

Zacisnął palce, a oddech uwiązł mu w gardle. Uginał się pod ciężarem oczekiwania na kłótnię, która tym razem nie nadchodziła. Harry chrząknął. Severus przygotował się. Nic się nie wydarzyło. Przy dźwięku przewracanej strony musiał powstrzymać chęć, by znów uderzyć chłopaka. Tym razem mocniej. Severus był dorosłym człowiekiem. Miał godność. Nie zamierzał grać w te gry.
Wstał, by wyjść.

I natychmiast przypomniał sobie, że nie ma dokąd pójść. Skierował się więc do łazienki, aby uzasadnić swoje wstanie, ale Harry nie zareagował. Nawet nie drgnął. Severus trzasnął drzwiami łazienki i wypuścił powietrze.

Tak było najlepiej. Naprawdę. Ktoś musiał zakończyć tę farsę; powinien cieszyć się, że zrobił to pierwszy. Severus opłukał twarz wodą i wściekle spojrzał na swoje odbicie w lustrze. To i tak by się wydarzyło. Prędzej czy później. Ich mały sekret od początku miał datę ważności. To musiało skończyć się źle; nie było innej drogi. Co myślał, że będą udawać zakochanych? Że naprawdę razem uciekną? Fantazje. Głupie fantazje. Teraz mógł skupić się na ważniejszych zadaniach. Z większą ilością wolnego czasu mógł baczniej obserwować Czarnego Pana, studiować jego intencje jak nigdy dotąd. Mógł odzyskać szacunek Bellatrix.

Jeśli nie zaufanie. Mógł nawet złożyć dość sadystyczną wizytę w celi Lucjusza w Azkabanie, tylko po to, by mimochodem wspomnieć o upadku Draco i zobaczyć jego reakcję.

Odłożył różdżkę obok umywalki i westchnął. Jego lista zadań była ostatnio dość chwiejna; zimna ręka zaciskająca się wokół jego serca była trudna do rozluźnienia.

Nagle zaśmiał się. Pochylony nad umywalką, z rękami zaciskającymi się na porcelanie, zaśmiał się z tego, że Harry go ignorował. Niemożliwy chłopak. Harry z nim zerwał. Ironia była przytłaczająca. Poczuł, jak frustracja zalewa mu twarz gorącem. Mała władza, jaką miał nad swoim życiem, znów została odebrana przez Harry’ego, cholernego Pottera. To Severus powinien ustalać zasady. To on powinien trzymać chłopaka na dystans. W tym zawiódł, a teraz właściwa rzecz stała się faktem, bo Harry po prostu tak zdecydował.

Przeklęty bachor.

Niemożliwy chłopak.

O przeprosinach mógł zapomnieć. Harry Potter będzie musiał przeprosić. Może nawet na kolanach.

Z drugiej strony…

Może lepiej nie.

***

Drogi Harry,
Ron przekazał mi w liście, że odbudowa Nory idzie dobrze, chociaż zniszczenia były całkiem spore. Pan Weasley był bardzo smutny, że wszystkie jego mugolskie kolekcje spłonęły. Wysłałam mu mugolski telefon sową, żeby mógł zacząć budować kolekcje od nowa.
Czekałam na list od ciebie albo Rona zaraz po ślubie i nie podoba mi się, że zajęło ci to tak długo. Martwiłam się, Harry! Ron też się bardzo martwił. Mam nadzieję, że będziesz mógł opowiedzieć nam więcej o tym, gdzie jesteś, 1 września, bo szczerze, ciekawość mnie zżera.
Kupiłeś już nowe książki? Przejrzałam je dzisiaj rano i jestem podekscytowana. Może wezmę kilka dodatkowych lekcji, bo nie potrafię wybrać tylko dwunastu.
Napisz, jak tylko to przeczytasz, proszę. Muszę wiedzieć, że wszystko u ciebie w porządku!
Z miłością,
Hermiona

Harry zanurzył pióro w nowym słoiczku z czarnym atramentem.

Droga Hermiono,
Wszystko u mnie w porządku. Nie mogę ci powiedzieć, gdzie teraz jestem, ale porozmawiamy o tym, gdy się spotkamy. Ron pisał mi o Norze.
Dumbledore kupił mi książki i trochę mnie przestraszyły. Zaawansowane runy wyglądają jak chiński. Prawdopodobnie wezmę tylko obowiązkowe przedmioty na szkolenie aurorskie.
Do zobaczenia wkrótce,
Harry

— Dasz to swojej sowie? Hedwiga jeszcze nie wróciła — powiedział chłodno Harry. Snape wziął list i spojrzał na imię na kopercie. Wsunął go do kieszeni i nie skomentował. — Dostał pan już nowy plan zajęć? Wydaje mi się, że niektóre moje zajęcia mogą się pokrywać. Proszę pana.

Harry z trudem powstrzymał się od skrzywienia, widząc, do czego to wszystko doprowadziło.

Snape uniósł wzrok znad książki, a Harry uchwycił jego spojrzenie, zanim zaczął bezsensownie grzebać w kufrze.

— Dostałem.

— I?

— Poinformuję cię o nim na początku roku szkolnego, jak resztę uczniów.

Jasne. Wyraźne westchnienie, które mu się wyrwało, było zbyt oczywiste. Gdy Harry znów został sam, kopnął z wściekłością w ramę łóżka. Był idiotą. Wszystkie powody, dla których powinien wiedzieć lepiej, by nie roztrząsać teraz swoich uczuć, uderzyły go gwałtownie, a on nie potrafił powstrzymać swojej złości.

Wyrwał kartkę z przypadkowego notatnika i zaczął pisać.

Droga Hermiono,
Jest wiele rzeczy, których ci nie powiedziałem. Ronowi też nic nie mówiłem, ale myślę, że by umarł z szoku. Mieszkam ze Snape’em. Spędziłem z nim ostatnie lato, teraz kolejne. Och. I prawie każdą noc w zeszłym roku szkolnym. Chodzi o to, że powiedziałem ci, że jestem gejem. Czego nie powiedziałem, to jak się o tym dowiedziałem. Kocham go.
Oczywiście, że jest hetero i wciąż podkochuje się w mojej matce, mimo że ona nie żyje.
Próbowałem to ignorować i ciągle się do niego przymilałem, mając nadzieję, że któregoś dnia odkryje, że w rzeczywistości zawsze był gejem, tylko tego nie wiedział. Myślę, że życie nie miało być łatwe. Problem w tym, że czasami rzeczywistość zbliża się za bardzo do moich marzeń. Zobacz, nie spędzałbym każdej minuty dnia z kimś, kogo nie lubię, i na pewno nie spałbym w jednym łóżku z kimś, kogo nie uważam choćby za trochę atrakcyjnego.
Pocałowaliśmy się kilka razy. Myślę, że za każdym razem się tego bał. To są te momenty, kiedy naprawdę mnie nienawidzi. Ale potem wraca i kontynuujemy od tego, gdzie skończyliśmy. Przeraża mnie, jak mało o nim wiem. Większość czasu mam wrażenie, że wcale go nie znam. Ale potem, jednak odwzajemnia pocałunek. Choćby przez sekundę.
Myślisz, że Ron dostałby zawału, gdybym mu to powiedział? Nie jestem pewien, czy by to łatwo przeżył.
Z miłością,
Harry

Przeczytał to dwa razy, po czym podarł na kawałki. Niektóre rzeczy lepiej pozostawić niewypowiedziane. Ci, którzy nie wiedzieli, nie zrozumieją.

Wiedział, że nie ma dla nich przyszłości. Wiedział to. Wiedział, że robi z siebie głupca, wierząc, że między nimi jest coś więcej niż tolerancja. Albo cierpienie, jeśli chodzi o Snape’a.

Nie potrzebował tego. Nie potrzebował jego. Poradzi sobie bez niego.

Powtarzaj to sobie, pomyślał Harry, wrzucając pudełko herbatników do kosza.

Chapter 59: Nawias: O małej rozmowie i miłości

Chapter Text


prolog

— Wysłałem list.

— Dzięki.

Harry leżał na łóżku, najwyraźniej zmęczony nieustannym udawaniem, że ma coś do zrobienia. Severus spokojnie pił swoją herbatę.

— Ile lat ma twój kuzyn?

Harry obrócił głowę w jego stronę z zaciekawieniem, ale po chwili znów zaczął wpatrywać się w sufit.

— Tyle co ja. A co?

— I nigdy nie wykazywał oznak magii?

Harry zmarszczył brwi. Severus mentalnie zganił się za to, że nie oderwał wzroku od chłopaka.

— Nie, oczywiście, że nie. On jest mugolem. Jest mugolem, prawda?

— Tak, najprawdopodobniej. Chociaż w twojej rodzinie płynie przynajmniej częściowo magiczna krew. Nie byłoby niczym niezwykłym, gdyby jego dzieci okazały się czarodziejami.

Harry odetchnął z ulgą.

I to by było na tyle, jeśli chodzi o Pottera. Severus nie mógł sobie pozwolić na takie pomyłki tak blisko początku roku szkolnego.

— Dlaczego pytasz o to teraz?

Severus wzruszył ramionami.

— Ot, przelotna myśl.

— Chociaż muszę przyznać, że potrafi zniknąć jedzenie w zaskakująco szybkim tempie — powiedział Harry, nie odrywając oczu od sufitu. Severus uświadomił sobie, że chłopak nie zamierza się na niego spojrzeć.

— Rozumiem. — Nie było tu już nic więcej do dodania. Severus skrzywił się na własne, bezowocne próby prowadzenia rozmowy. — Petunia kiedyś napisała do Dumbledore’a, gdy była młoda. Prosiła, żeby przyjął ją do Hogwartu. Jako uczennicę.

— Ale przecież nienawidzi magii.

— Nie bądź gł… — Severus w ostatniej chwili ugryzł się w język i zacisnął usta. — Już ci to wyjaśniałem — powiedział zamiast tego. — Była zazdrosna. Kiedyś pragnęła być częścią naszego świata, ale nie mogła. Odrzucenie często prowadzi do nienawiści.

— Ma to sens — odparł Harry po długiej chwili milczenia. — Chociaż i tak by mnie nienawidziła. Nigdy mnie nie chciała. Przez lata mówiła wszystkim, że jestem psychicznie chory, nie wspominając o tym, że miała w zwyczaju zamykać mnie w pokoju, gdy miała gości.

I najprawdopodobniej jej wielorybi mąż się z tym zgadzał. Ale to nie zaszkodziło chłopakowi. Harry wyrósł na najbardziej bezczelnego chłopaka, jakiego Severus widział. Dyscyplina i tak by go nie zmieniła.

— Kiedy byłem mały, nazywałem ją mamą. Dudley nazywał ją mamą, więc myślałem, że jest też moją mamą. Na początku jej to nie przeszkadzało, ale potem pewnie zrozumiała, że naprawdę wierzę, że jest moją mamą. — No tak. Severus założył, że to naturalne dla dziecka, by myśleć o swojej opiekunce jak o matce. Harry nie miał możliwości pamiętać Lily. — Najzabawniejsze jest to, że nigdy tak naprawdę nie powiedziała, żebym przestał ją tak nazywać. Pewnego dnia po prostu… przestała reagować. Mówiłem do niej, a ona udawała, że nie słyszy. Wołałem ją „mamo” raz za razem, a ona nie reagowała. Jakbym nie istniał. Trochę czasu zajęło mi zrozumienie, jak powinienem ją nazywać.

Severus przeniósł wzrok na swoje kolana, starając się zachować neutralny wyraz twarzy. Zabawne, ale nie było w tym nic zabawnego. Wspomnienie uderzyło go, stare jak świat i żałosne jak cholera: Severus, mający około czternastu lat, naciskany przez ojca, by oddał swoje skromne oszczędności na alkohol. „Zabawne, jak pamiętasz o mnie tylko wtedy, gdy czegoś ode mnie chcesz”, powiedział wtedy Severus, ale nie było w tym nic zabawnego.
I w gruncie rzeczy, rodzina Harry’ego była jak każda inna: głęboko wadliwy związek członków, którzy rzadko mieli cokolwiek wspólnego ze sobą, a już na pewno nie byli zainteresowani podtrzymywaniem zdrowych relacji. W większości przypadków nic nie mogło poprawić takich żałosnych sytuacji - nawet miłość, intymność czy poświęcenie.

Właśnie dlatego Severus trzymał się swoich granic. I dlatego problemy z granicami wywoływały u niego takie obrzydzenie wobec ludzi. Obrzydzenie i pragnienie, by pozostać samemu tak długo, jak to tylko możliwe, i zniknąć z oczu tym, którzy udawali, że ich to obchodzi tylko z chorego poczucia rodzinnej lojalności.

Na szczęście, jego ojciec przynajmniej był szczery co do swoich zamiarów. Kiedy Severus osiągnął dorosłość, Tobiasz zostawił go w spokoju i szukał go tylko wtedy, gdy był bliski śmierci lub skrajnej biedy.

A Severus zawsze zamykał mu drzwi przed nosem.

Twój wuj cię bił, prawie wymsknęło się z jego ust, ale natychmiast przygryzł język, zdeterminowany, by nigdy więcej nie okazywać zainteresowania problemami Harry’ego. Chłopak i tak prawdopodobnie nigdy nie wróci do Surrey. Severus widział po wyrazie twarzy Harry’ego, że jakieś wspomnienie też go pochłonęło i bezlitośnie przygryzał wargę. Nie zamierzał pytać. Częścią problemu było to, że Severus wciąż tu był, co uświadomił sobie z irytacją.

— Nie masz czegoś do roboty? Robi się późno.

Teraz chłopak go wyrzucał. To było nielogiczne. Nie, to było surrealistyczne. Dlaczego nie wyszedł wcześniej? Przypuszczał, że na coś czekał. Na zaproszenie, żeby zostać. Wystarczyłoby jedno słowo, prosta sugestia. Wzmianka o koszmarze. Ziewnięcie. Spojrzenie. Cisza, w której napięcie między nimi by zniknęło, zamiast narastać. Gdyby Harry poprosił go, by został, Severus wiedział, że by został. Ale nie poprosił.

Severus wstał.

— Nie odwiedzę cię jutro. Jeśli jednak czegoś potrzebujesz, możesz mi powiedzieć teraz.

— Nie potrzebuję — powiedział Harry, podwijając rękawy i kierując się do sterty brudnych naczyń w kuchni, przechodząc obok Severusa i całkowicie unikając jego wzroku. — Mam swoją dumę, wiesz. Proszę pana.

— Nie widzę, co twoja rzekoma duma ma do tego…

— Och, odwal się.

— Potter!

— Potter co? — Harry odwrócił się i zmierzył go wzrokiem. — Potter co, po… po tym wszystkim? Jak śmiesz. Jak śmiesz — powtórzył chłodno. — Przez cały ten czas okazywałem ci szacunek i traktowałem cię dobrze, bo tak traktuję ludzi. Jeśli myślisz, że możesz mnie traktować jak gówno, kiedy ci się to podoba, a potem udawać, że nigdy się to nie wydarzyło, to myślę, że nie mamy już o czym rozmawiać. Idź sobie.

Severus odmówił okazania irytacji.

— Wystarczy tych melodramatów, Pott…

— Uderzyłeś mnie — powiedział Harry, a słowa Severusa nagle zniknęły. — Nie mogę uwierzyć, że mnie uderzyłeś. Tak po prostu.

— Może gdybyś…

— Nie, nie wysilaj się. Nie chcę tego słuchać.

Harry próbował wrócić do kuchni, ale Severus zagrodził mu drogę

— Wysłuchasz — wysyczał. — Znosiłem twoje idiotyczne próby zwrócenia na siebie uwagi zbyt długo, i wielokrotnie chroniłem cię przed surowym spojrzeniem dyrektora. Gdyby dowiedział się, co naprawdę wydarzyło się zeszłego lata, siedziałbyś teraz w lochu, a jedyną osobą, która wiedziałaby, gdzie jesteś, byłby Dumbledore — Harry przewrócił oczami — i nikt więcej. Jesteś mi coś winien, rozumiesz?

Spojrzenie Harry’ego spoważniało.

— Nie jestem ci nic winien. Nikomu nie jestem nic winien.

Severus otworzył usta, by odpowiedzieć, ale Harry go powstrzymał.

— Nie będę się już z tobą kłócił. Możesz być zadowolony, bo dostałeś to, czego chciałeś. Mam cię gdzieś. Zadowolony?

Dokładnie.

Głęboko.

Całkowicie.

Zadowolony? Nie. Ale zdecydowanie zaskoczony. Harry Potter miał w sobie jednak trochę godności. I dojrzałości.

A Severus nagle nie miał ani jednego, ani drugiego.

— Bardzo dobrze.

Niech chłopak myśli, że jest dorosły. Jeśli Potter chciał go unikać, to tym lepiej. Odkładając na bok obowiązki, Severus mógł teraz w końcu też go ignorować. Całkowicie.

Godzinę później, kiedy wygodnie rozsiadł się na własnym łóżku na Spinner’s End, Severus doszedł do wniosku, że nie mógł być bardziej zadowolony z tego, że znów miał łóżko tylko dla siebie. Spał z głęboką satysfakcją, która prawdopodobnie przyniesie poranny ból głowy. To jednak nie miało znaczenia. Teraz podążał ścieżką Harry’ego — przestał się przejmować.

**

Harry wpatrywał się w biurko, nieobecnie kiwając głową podczas pytań Dumbledore’a o to, jak minęło lato.

Cudownie, pomyślał Severus, gdyby sam został zapytany.

— Przygotowania do pracy aurora, tak — powiedział Dumbledore, grzebiąc w szufladzie pełnej papierów, szukając odpowiedniego harmonogramu. Czekali w ciszy, podczas gdy Harry przeglądał swój nowy plan zajęć, nerwowo podrygując nogą i wpatrując się w pergamin, jakby ten skrywał jakąś starożytną tajemnicę. Wydawał się rozczarowany, a co zabawne, rzeczywiście taki był.

— Czy rozmawiałeś o swoich ambicjach z profesor McGonagall? — zapytał Dumbledore. — Z pewnością dobrze ci pomoże.

— Nie widzę, jak Potter miałby sobie poradzić z tymi wszystkimi zajęciami — wtrącił Severus. — Jego zeszłoroczne oceny z Obrony ledwo kwalifikują się do przyjęcia. Zielarstwo też będzie problemem. Może powinien przemyśleć wybór kariery. — Czyli, Albusie Dumbledore, ty draniu, będę cię torturował.

— Harry to bystry chłopak, Severusie… Wie, czego chce. Prawda, Harry? — Dumbledore spojrzał na Harry’ego znad okularów, a chłopak kiwnął głową. — Czy twoi przyjaciele rozważają tę samą ścieżkę kariery?

— Nie, proszę pana. Nie sądzę. Hermiona raczej nie jest zainteresowana zostaniem aurorem, a Ron wciąż się zastanawia.

— Wątpliwości są normalne; to decyzja, która wpłynie na całe twoje życie… Jeśli masz jakiekolwiek obawy, zawsze możesz porozmawiać o nich ze swoim opiekunem domu. Albo z Severusem. — Severus zacisnął zęby.

— Nie mam wątpliwości, proszę pana. Nie widzę siebie w żadnej innej roli.

— W takim razie to rozstrzyga sprawę. Profesor McGonagall da ci formularz zgłoszeniowy, który możesz złożyć do końca tygodnia.

— Dziękuję, proszę pana.

To Harry był torturowany. I Severus. Dumbledore z pewnością nie. Severus obserwował, zafascynowany nowym rodzajem sadystycznej gry, która rozgrywała się przed jego oczami, i ledwo powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem. To on miał być sadystą. Dumbledore miał być tym dobry. Ale czy kiedykolwiek był?

Harry zerknął na ciemniejącą rękę Dumbledore’a, a Severus nie uniósł brwi, gdy Harry zmarszczył czoło na ten widok. Pojawią się pytania, zapewne. I to na Severusa spadnie obowiązek unikania odpowiedzi. Chociaż jego własne grzechy wciąż nie zostały ukarane, karma świetnie radziła sobie z torturowaniem go cudzymi grzechami. Niemniej jednak, to był początek. Koniec, miejmy nadzieję, jeszcze nie nadchodził. Harry nie odważył się spojrzeć na Severusa, a Dumbledore nie próbował ukrywać swojej zgniłej ręki. Severus zdał sobie sprawę, że dyrektor dawał chłopakowi wskazówkę, coś, co mógłby sobie przypomnieć później, po zakończeniu zadania.

Mało prawdopodobne, że Harry złoży te kawałki w całość.

— Czy coś jeszcze cię martwi? — zapytał Dumbledore.

— Nie, proszę pana.

— Severusie?

Severus spojrzał na niego bez wyrazu.

— W porządku.

A nawet zbyt dobrze. Niezwykłe.

***

— Och, Harry! Tak bardzo za tobą tęskniłam! Dlaczego nie było cię w pociągu? Szukaliśmy cię wszędzie! Czy naprawdę spędziłeś lato w Hogwarcie? Profesor Dumbledore też tu był, prawda? Jak mógł cię zostawić samego…

— Daj mu trochę przestrzeni, Hermiono — powiedział Ron.

— Przyjechałem wczoraj — wyjaśnił Harry, gdy Hermiona go uściskała.

— Skąd? — zapytała Hermiona, a Ron przewrócił oczami za jej plecami.

Harry parsknął.

— Nie teraz. Wszystko w porządku w Norze?

Ron kiwnął głową.

— Mama jest wściekła na Charliego, że znowu wyjechał. Myśli, że Ministerstwo nas obserwuje. Większość kolegów taty już z nim nie rozmawia. Mama mówi, że powinien unikać konfliktów za wszelką cenę.

Harry nie mógł się powstrzymać od myśli, że to jego wina. Weasleyowie byli czystokrwiści. Jedynym powodem, dla którego mieli kłopoty, była ich przyjaźń z nim.

— Fred i George?

— Też się martwią. To dziwne widzieć, jak się czymś przejmują — Ron wzruszył ramionami. — Fred mówi, że Hogwart może być bardzo niebezpiecznym miejscem pod koniec roku.
Harry nie był przyzwyczajony do słuchania takich rzeczy od Freda. Powoli, ale nieustannie, świat czarodziejów był przygniatany strachem i niepewnością. Dokąd ich to zaprowadzi?

— Fred zawsze przesadza — zauważyła Hermiona.

— Pewnie chce mnie tylko nastraszyć, żebym został w domu i nigdy nie skończył szkoły — zażartował Ron.

Hermiona zmarszczyła nos.

— Szanse, że skończysz szkołę, Ron, są niewielkie.

Ron poczerwieniał, a Harry posłał mu współczujące spojrzenie. Usiedli przy stole Gryffindoru, czekając na przemówienie Tiary Przydziału. Stół Slytherinu był cichszy niż zwykle; Harry zastanawiał się w milczeniu, ilu z nich było już naznaczonych Mrocznym Znakiem. Przy wysokim stole profesorowie rozmawiali po cichu, czekając na przybycie pierwszorocznych. Snape szeptał coś do McGonagall, która wyglądała na zadowoloną z tego, co mówił.

— Co się z tobą działo po ślubie Charliego? — zapytał Ron, gdy Harry przywitał się z innymi uczniami.

— Nic szczególnego — powiedział Harry. — Dumbledore zabrał mnie do bezpiecznego miejsca i odszedł. Tam spędziłem całe lato. Powiedział, że Grimmauld Place nie jest wystarczająco bezpieczne, więc znalazł inne miejsce. Prawie oszalałem, bo nie było tam nic do roboty. Prowadziłem długie rozmowy z Hedwigą — dodał.

— Niezbyt fajnie — powiedział Ron. — Mogłeś wychodzić na zewnątrz?

— Wcale. Tylko na ślub i to wszystko.

Ron zrobił wielkie oczy.

— Chcesz powiedzieć, że po ślubie w ogóle nie wychodziłeś?

— Kilka razy wychyliłem głowę przez okno — powiedział Harry, nakładając na talerz różne warzywa. — Raz czy dwa pomyślałem o wyskoczeniu, ale nie byłem pewien, czy zaklęcia ochronne pozwoliłyby mi wrócić.

— Czyli wyszedłeś tylko raz przez trzy miesiące? — Ron był zdumiony, a Harry nie chciał wiedzieć, co jego przyjaciel by pomyślał, gdyby dowiedział się, że w wakacje przed Hogwartem ledwie spędzał kilka minut dziennie poza komórką pod schodami.

— Ja też prawie nie wychodziłam — powiedziała Hermiona. — Moi rodzice byli tak przerażeni. Część z nich nie chciała, żebym wróciła do szkoły. Pokazywałam im Proroka Codziennego, a wszystkie złe wiadomości mocno na nich wpływały. — Jej twarz na chwilę posmutniała; potem zapytała: — Jak wyglądał ten dom?

— Dom to za duże słowo — odpowiedział Harry. — Był bardzo mały. Ciemny. Kuchnia śmierdziała, nie wspominając o łazience.

— Brzmi jak bungalow cioci Penelope — powiedział Ron. — Jej kuchnia pachnie jak mokre psy i niewyprana bielizna. — Wzdrygnął się na to wspomnienie, wyglądając na zdegustowanego. — Byłeś tam zupełnie sam? — zapytał Ron.

— Tak — odparł Harry bez wahania. Nie podniósł wzroku znad talerza. — Ale Dumbledore odwiedzał mnie regularnie.

— Kto jest strażnikiem tajemnicy? — zapytała Hermiona.

Harry wzruszył ramionami, zerkając na stół nauczycielski. Pytania stawały się coraz trudniejsze do uniknięcia, a Harry tracił zainteresowanie udzielaniem odpowiedzi.

— Nie wiem. Nie powiedział. — Prawdopodobnie Snape, ale nie mógł im tego powiedzieć. — Nie chciałem opuszczać ślubu bez was. Czułem, że was tam zostawiłem… — westchnął. — Nie powinienem był odchodzić bez was. Wiem, że on chciał, żebym poszedł, ale… jego intencje są dobre. Jego działania w celu ochrony mnie są okropne. — I nagle znowu poczuł złość na Dumbledore’a. — Nie cenię swojego życia bardziej niż waszego — powiedział, patrząc na przyjaciół poważnie. Wierzył w to całym sercem.

— Och, Harry — powiedziała Hermiona. — Zadręczałeś się tą myślą przez cały ten czas?

Harry skinął głową.

— Tak. Przepraszam.

— Wydaje mi się, że Dumbledore chciał cię chronić, kolego. Jesteś przecież Wybrańcem, pamiętasz? — zażartował Ron.

Harry uśmiechnął się.

— Nie chcę, żeby ktoś ucierpiał przeze mnie.

Zapanowała długa chwila ciszy; potem Hermiona powiedziała:

— Pewnie cieszysz się, że wróciłeś. Nie mogę sobie wyobrazić, że miałeś wiele okazji do radości, będąc całkiem sam.

Nie miałem, pomyślał Harry. Jedyną rzeczą, która trzymała mnie przy zdrowych zmysłach, było to, że nocami spałem w ramionach mężczyzny, który nigdy mnie nie pokocha. Aha, tym mężczyzną jest Snape. Na drugą myśl, odpowiedział:

— Tak.

— Tak? — Hermiona wyglądała na zdezorientowaną. Harry nie był pewien, czego się spodziewała.

— Tak, cieszę się, że wróciłem — powiedział, nie brzmiąc wcale entuzjastycznie. Zdał sobie sprawę, że będzie potrzebował trochę czasu, by się przystosować. Nigdy nie miał problemów z towarzystwem w Hogwarcie. Nie z Ronem i Hermioną. Nie powinien czuć się odsłonięty, gdy byli przy nim. — Przeczytałem dużo książek — dodał, zanim Hermiona mogła coś powiedzieć. — Większość dni była nudna. Wpatrywałem się w sufit — i w niego — i spałem. Cieszę się, że wróciłem.

Hermiona przechyliła głowę. Przez chwilę Harry pomyślał, że mu współczuje. Potem dotarło do niego, że miała pytania, których nie zadawała. Gdyby była kimś innym, pomyślałby, że próbuje czytać w jego myślach z intensywnością, z jaką na niego patrzyła.

— Snape ostatnio prowadzi dość ryzykowne życie — powiedział Ron.

Harry mrugnął.

— Co?

— Z posadą nauczyciela Obrony. Drugi rok z rzędu. A on wciąż żyje, ten drań.

Harry nie podążył za wzrokiem Rona w stronę stołu nauczycielskiego. Hermiona nadal patrzyła na Harry’ego.

— Nie wierzę w tę klątwę — powiedział chłodno.

— Ale kiedyś wierzyłeś — powiedział Ron po chwili. — Nawet mama mówi, że to prawda.

Harry wzruszył ramionami.

— Klątwy można złamać.

— Albo po prostu padnie martwy w każdej chwili.

— Klątwy można złamać, Ron!

— Miejmy nadzieję, że nie.

— Harry — Harry zesztywniał, gdy Hermiona użyła tego tonu, który sugerował, że myślała nad czymś intensywnie. — Profesor Snape pracuje dla Zakonu, prawda?

Harry z trudem spojrzał jej w oczy.

— Dumbledore tak uważa. Dlaczego? — Uśmiech, który otrzymał, nie satysfakcjonował go ani trochę.

— Dlaczego?

— Nic takiego — odpowiedziała Hermiona.

Chapter 60: Nawias: Wiedza Powszechna

Chapter Text


prolog

— Horkruksy — powtórzyła Hermiona, a jej oczy błyszczały przerażeniem. Harry rozejrzał się po pustym boisku do Quidditcha i skinął głową. Siedzieli na trawie, z głową Rona spoczywającą na kolanach Hermiony, która patrzyła na Harry’ego zdezorientowana. Pogoda wciąż była ładna, a stadion wydawał się jeszcze większy, teraz gdy nie był używany.

— Rozdzielił swoją duszę na siedem części — wyjaśnił Harry. — I ukrył je w różnych przedmiotach — jak ten pamiętnik. Pamiętnik Toma. To był jego pierwszy horkruks.

— Zabijał ludzi, gdy był jeszcze w szkole? — zapytał Ron, rozdarty między niedowierzaniem a odrazą.

— Jak tylko nauczył się, jak je tworzyć — potwierdził Harry. — Zostały jeszcze cztery. Mogą być czymkolwiek. Dumbledore szukał wskazówek, ale nie sądzę, żeby znalazł wiele. Nie powinienem wam o tym mówić.

— I zamierzasz mu pomóc? Znaleźć je? — zapytała Hermiona.

— I zniszczyć. Bez względu na cenę. Powiedział, że dam radę, jeśli będzie potrzebował mojej pomocy. Jeśli coś pójdzie nie tak.

— Idę z tobą — powiedział Ron, a złoty znicz, którym się bawił, wymknął się mu z palców i przeleciał nad jego głową; szybko go złapał.

— Idziemy oboje — poprawiła go Hermiona. — I nawet nie będę o tym dyskutować.

Harry uśmiechnął się. Nie było sensu się sprzeczać. Nigdy nie udawało mu się wykluczyć swoich przyjaciół ze swoich problemów.

— Wiem — powiedział.

Przebywanie z Ronem i Hermioną było odświeżające. Nigdy nie traktowali go jak dziwaka ani outsidera, nigdy go nie obrażali; nigdy nie kazali mu zastanawiać się nad ich prawdziwymi intencjami. Spędzanie tyle czasu ze Snapem nauczyło go czytać między wierszami. Miło było po prostu słuchać, co ludzie, na których mu zależało, naprawdę myślą, zamiast cały czas zgadywać. Dopiero teraz zrozumiał, jak bardzo ich kocha.

— Tata może przejść na emeryturę — rzucił nagle Ron. — Ministerstwo jest skorumpowane, mówi. Chodzą plotki, że mają na celowniku zdrajców krwi. Thicknesse ma szpiegów wszędzie. Nie jest już bezpiecznie.

— Ministerstwo jest definitywnie skorumpowane. To jedna z niewielu rzeczy, co do których Luna miała całkowitą rację — dodała Hermiona. — Chcą nas wyeliminować. Mugoli, mugolaków, zdrajców krwi — prychnęła. — A Hogwart to dobry punkt startowy, z całą tą dokumentacją, którą mogą wykorzystać, żeby nas wytropić. I nasze rodziny.

— Nie martwiłbym się tak bardzo o Hogwart — odpowiedział Ron. — W miastach jest dużo gorzej. Wyobraź sobie, że zaatakowaliby Londyn. Tajemnica mogłaby zostać złamana.

To był pierwszy raz, kiedy Harry poczuł niepokój o bezpieczeństwo Dursleyów. Teraz, gdy dom w Surrey nie był już chroniony magią krwi, każdy mógł zaatakować jego wuja i ciotkę. I choć nie mógł im wybaczyć tego, co mu zrobili, nadal chciał, by byli bezpieczni.

— Jestem pewien, że po prostu użyją zaklęcia zapomnienia — stwierdził Ron. — Cholerni Śmierciożercy.

Hermiona parsknęła.

— Zaklęcie zapomnienia? Nawet nie musieliby tego robić. Gdyby Śmierciożercy zaatakowali Londyn, wątpię, by ktokolwiek przeżył, żeby opowiedzieć tę historię.

— Malfoy jest jednym z nich — wypalił Harry. — Nie pytajcie, po prostu to wiem — dodał.

Hermiona zmarszczyła brwi; nie uwierzyła mu.

— Wiesz to z informacji czy oskarżeń?

— Wiem. Wielu Ślizgonów dostało znak. — Pewnie nawet kilku uczniów z innych domów. Odmówił jednak uwierzenia, że którykolwiek Gryfon dobrowolnie dołączyłby do Śmierciożerców; ale potem przypomniał sobie Petera Pettigrew.

— Nic dziwnego, skoro Snape ciągle nad nimi wisi — powiedział Ron. — Pranie mózgu. Pewnie wchodzi im do głów, zmuszając do wielbienia Sami-Wiecie-Kogo. — Znicz znowu uciekł mu z palców, a Hermiona złapała go szybkim ruchem.

— Jeśli profesor Dumbledore mu ufa, to ja też — odparła Hermiona. — Poza tym, to najlepszy nauczyciel Obrony, jakiego mieliśmy.

— Jak możesz to mówić? — Ron westchnął. — Odkąd dostał tę posadę, stał się kompletnym socjopatą, Hermiono! Egzaminy kwalifikacyjne pierwszego dnia roku, pierwszego! I to nie według książki! Kogo obchodzi historia Niewybaczalnych? To powinno być na lekcjach Historii Magii, a nie na Obronie!

— Chce, żebyśmy się nauczyli, Ron.

— Och, daj spokój. Powiedz mi, kto zdał ten cholerny test. Jeden uczeń.

Hermiona uśmiechnęła się przepraszająco, choć jej ramiona pozostały dumnie wyprostowane.

— Ja go zdałam. To była wiedza powszechna. Nie rozumiem, jak tylu uczniów mogło nie zdać.

— Ty się nie liczysz, Hermiono. Przeczytałaś każdą książkę na świecie.

Hermiona westchnęła w sposób sugerujący, że „chciałaby”.

— Harry też go zdał — dodała. A mimo że Harry próbował udawać, że nie zauważył jej przeszywającego spojrzenia, nie udało mu się. Podniósł wzrok znad swoich kolan i napotkał jej pytające spojrzenie.

— Co? — zapytał. — To była wiedza powszechna.

Hermiona zwęziła oczy, a Harry po raz pierwszy od dawna się zaczerwienił.

**

— Ci z was, którzy przeczytali program nauczania, wiedzą już, że wasze zaangażowanie będzie oceniane razem z ogólnymi wynikami. Egzaminy O.W.T.M.. są bliżej, niż myślicie, i oczekuje się, że będziecie ciężko pracować.

— Jeśli to ma do powiedzenia we wrześniu, wyobraź sobie, co powie za kilka miesięcy — mruknął Ron. Harry parsknął śmiechem.

— Poziom waszego zaangażowania na lekcjach jest kluczowy; jeśli nie potraktujecie tego poważnie, lepiej przyjrzyjcie się uważnie Filchowi, wychodząc stąd. Tylko taka przyszłość was czeka.

— Cholerny rasista. Mówi o charłakach jak…

— Panie Weasley. Może zechcesz zaszczycić nas mądrością, którą dzieliłeś się z panem Potterem? — Ron zamilkł; Harry spojrzał na Snape’a, który nie patrzył na niego. — Nie? W porządku. To dziesięć punktów mniej dla Gryffindoru. Ron jęknął, gdy Snape odwrócił się, by podejść do swojego biurka. — Wyciągnijcie różdżki i wstańcie.

Harry odsunął krzesło i stanął, zerkając na drewniany zegar na ścianie. Jeszcze trzydzieści minut. Próbował przypomnieć sobie, jak szczęśliwy był, zanim odkrył, że Snape to człowiek z uczuciami, lękami i słabościami. I poniósł klęskę, przypominając sobie, że wciąż okłamywał samego siebie. Jakie uczucia? Uczucia Snape’a to głównie czysta złość. Jego największym lękiem było prawdopodobnie jego własne usposobienie, a jedyną słabością przez całe jego życie był duch kobiety, którą zdradził. Harry zastanawiał się, czy Snape kiedykolwiek żałował zmiany stron. Pewnie tak.

— Źle. Zawsze tak trzymasz swoją różdżkę?

Hermiona spojrzała na wyciągniętą rękę zdezorientowana.

— Tak mnie nauczono, proszę pana.

— I nazywasz się czarownicą? To najgorsza postawa, jaką kiedykolwiek widziałem.

Harry za bardzo kochał Hermionę, żeby się roześmiać. Chciał jej powiedzieć, że Snape nie miał tego na myśli. Że nie znał innego sposobu nauczania poza karceniem i obrażaniem. Że tak naprawdę nie był taki. Patrząc teraz na Snape’a, zrozumiał jednak, że Snape właśnie taki był. Nie dało się go już „upiększać”; nie dało się tłumaczyć jego zachowania. To był on. Tak właśnie traktował ludzi. W rzadkich przypadkach, gdy był zrelaksowany, gdy byli sami, zachowywał się tylko trochę lepiej i tylko przez chwilę. Kiedyś to wystarczało.
Harry nie był pewien, czy to wciąż wystarcza.

Patrząc na niego, jak krążył po klasie, z długimi, tłustymi włosami opadającymi lekko na ramiona i ciężkimi, ciemnymi szatami szeleszczącymi po kamiennej podłodze, Harry nie widział już nauczyciela. Autorytet zniknął dawno temu; tytuł przestał mieć znaczenie. Nigdy nie pozna tego człowieka. Nigdy go nie zrozumie. Ale w pewien sposób już go znał. I może to było to, co najbardziej go dręczyło. Snape nigdy nie chciał, żeby ktokolwiek go zrozumiał. To była część jego pracy. Jego prawdziwej pracy.

Kiedy dzwonek wreszcie zadzwonił, Harry nie pamiętał, żeby czegokolwiek się nauczył. Nie po raz pierwszy wykład całkowicie go ominął; nie sądził, że zwracał uwagę na cokolwiek, co Snape mówił. Nie miało to jednak znaczenia. Prawdopodobnie i tak obleje Obronę. Ten przedmiot był przeznaczony do oblania. Harry zaśmiałby się, gdyby był sam. Albo załamałby się. To było zabawne, jak wszyscy myśleli, że Harry w końcu załamie się nerwowo, a to nigdy się nie zdarzyło. Może powinien w końcu to zrobić, żeby spełnić oczekiwania. Ślizgoni byliby zachwyceni. Prasa byłaby wniebowzięta.

Harry odłożył różdżkę i włożył książkę z powrotem do torby. Gdy większość jego kolegów z klasy wyszła, Harry mruknął do Rona jakąś wymówkę, że później się do niego przyłączy, i został. Nie powinien był tego robić. A teraz zwlekał, szukając czegoś, co nie istniało, w kieszeni torby, której nigdy nie używał. Gorsze od publicznego załamania było to ciche, stałe, które tylko przypominało mu, jak żałosny naprawdę był. Powinien wyjść, gdy lekcja się skończyła. Co on właściwie robił?

Już prawie stracił nadzieję, że Snape w ogóle zwróci na niego uwagę, kiedy ten się odezwał.

— Od teraz będziesz siedział sam. Nie pozwalam na rozmowy w mojej klasie, a ty celowo rozpraszasz innych uczniów. Pięć punktów mniej dla Gryffindoru za pozwolenie panu Weasleyowi na paplanie przez całą moją lekcję.

— Co do cholery?

— Kolejne pięć.

— Co to ma znaczyć? Nikogo nie rozpraszałem. Jakim cudem to jest moja wina?

— Nie dyskutuję z tobą, panie Potter. Informuję cię o moich decyzjach. Lekcja skończona, możesz wyjść.

— Zamknij się — mruknął Harry, zasuwając plecak.

— Co powiedziałeś?

Harry westchnął. Miał na końcu języka „Mam już dość twoich bzdur”.

— Jesteś niedorzeczny. — Powstrzymał uśmiech, który cisnął mu się na usta na myśl o tym, że to były słowa Snape’a i że Harry użył ich, mając rację. — Co teraz powinienem zrobić? Nazwać cię profesorem i przeprosić? — Mimo złości poczuł, że na jego twarzy pojawia się cień uśmiechu. Z trudem go powstrzymał.

— Większość tego, co powinieneś zrobić, to bzdury, panie Potter. Wynoś się.

— Powiedziałem Dumbledore’owi, że nie chcę kontynuować naszych prywatnych lekcji. Zgodził się. — Nastąpiła pauza; przerwała coś ostrego między nimi i pozostawiła Harry’ego całkowicie odsłoniętego. Prawie żałował, że to powiedział. Nie chciał informować Snape’a w ten sposób. Jeśli w ogóle. I tak usłyszałby to od Dumbledore’a.

Snape zebrał swoje rzeczy i odłożył je na sam koniec szuflady. Zamaszyście starł tablicę, a Harry zdał sobie sprawę, że czekał na następną lekcję.

— Wynoś się.

Harry zarzucił plecak na ramię i skinął głową w geście „do zobaczenia wkrótce”, w co sam ledwo wierzył.

— Trzymaj się.

Chapter 61: Nawias: Rodziny

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text


prolog

Ron opadł na fotel przy kominku i ściągnął krawat, podczas gdy Harry rzucił plecak na podłogę i usiadł na dywanie obok Neville’a. Właśnie wrócili od Hagrida. W Pokoju Wspólnym panował przyjemny gwar - reszta chłopców była pogrążona w zażartej dyskusji przy ogniu. Harry już dawno nie brał udziału w takich rozmowach, a teraz odczuwał chęć, by znów do nich dołączyć. Dzień był zaskakująco gorący, a bieg powrotny od chatki Hagrida zostawił go zdyszanego i spoconego.
— Co tam? — zapytał, odgarniając grzywkę z czoła i wycierając pot.
— Dean ma dziewczynę — oznajmił Neville.
— Dean zawsze ma dziewczynę — odparł Harry, wzruszając ramionami. — I co z tego?
— To nie moja dziewczyna, Neville! — Dean przewrócił oczami. — Nie słuchałeś.
— Spali ze sobą — wtrącił Seamus.
Dean kiwnął głową.
— Tak, to się stało.
Neville spojrzał na Harry’ego z zakłopotaniem, jego policzki oblały się rumieńcem. Ron zsunął się z fotela i usiadł na podłodze.
— Uprawialiście seks? Tutaj? Z kim?
— Nie tutaj. Kilka tygodni temu. Opowiadałem to Seamusowi, ale Neville usłyszał i chciał poznać całą historię.
— No to dawaj — zachęcił Ron, przyciągając poduszkę na kolana.
— Znowu? — Dean udawał zniecierpliwienie, ale uśmiech zdradzał, że z przyjemnością opowie wszystko od początku. — No dobra. Więc. Pracowała w pubie w Bayswater, a mój brat zabrał mnie tam, żebyśmy spędzili razem trochę czasu. I barmanka się we mnie zakochała.
Harry z trudem powstrzymał się od prychnięcia. Nie był pewien, czy wierzyć w tę historię. Spojrzał wymownie na Rona, który wzruszył ramionami, jakby mówił: „Cóż, kto wie?”
— Skąd wiedziałeś? — zapytał Neville.
— Że się zakochała? No, było to oczywiste. A potem sama mi to powiedziała.
— Co dokładnie powiedziała? — dopytał Ron.
— Była stara? — dorzucił Neville.
— Koło trzydziestki, myślę. Najpierw zaczęła zwykłą pogawędkę, a potem poprosiła o mój numer telefonu. Ale nie mogłem ryzykować, że moja mama odbierze, więc zaproponowałem, żebyśmy spotkali się następnego dnia. Zgodziła się. I wtedy to się stało.
Neville rozdziawił usta, a Seamus parsknął śmiechem. Harry z zaskoczeniem uświadomił sobie, że go to nie obchodzi. Nie widział siebie w takiej sytuacji - ani teraz, ani w przyszłości. Heteroseksualni ludzie wydawali się nie mieć problemów z budowaniem zdrowych i szczęśliwych relacji, nawet przelotnych romansów. Harry nie przypominał sobie, by kiedykolwiek widział jakąś gejowską parę. Może dla takich jak on życie miało polegać na samotności. Może marzenie o czymś więcej było po prostu głupie.
Harry słuchał, jak Dean opowiadał szczegóły całego wydarzenia, włącznie z próbą założenia prezerwatywy, która skończyła się katastrofą. Im dłużej Dean mówił, tym bardziej Harry nabierał przekonania, że cała historia jest zmyślona. Już miał coś powiedzieć, kiedy Ron go uprzedził.
— Prawie pocałowałem Hermionę tego lata — wypalił, ściskając poduszkę na kolanach. — Była u nas tydzień przed powrotem do szkoły i któregoś wieczoru... Cóż, chyba po prostu się zapomniałem. Pomagała mi sprzątać kuchnię, na dywanie była okropna plama i... no, oboje klęczeliśmy na podłodze. Była tak blisko. Chciałem to zrobić, ale nie zrobiłem — zaśmiał się. — Byłem przerażony, że by mnie zabiła.
— Nic mi o tym nie mówiłeś — mruknął Harry, ale Ron go nie usłyszał.
— Tchórz — skomentował Seamus, uśmiechając się arogancko. — Spodobałoby jej się. Nie myślisz chyba, że spędza z tobą tyle czasu tylko dlatego, że jesteście kumplami?
— Szczerze mówiąc, nie wiem — odpowiedział Ron. — Ona nie jest taka. Mogła mnie spoliczkować. Nie wiem, co mi odbiło.
— To strach, Ron. — Dean lekko go szturchnął. — To cię powstrzymało.
Ron pokręcił głową, uśmiechając się.
— Chyba zbyt ją szanuję, by kiedykolwiek to zrobić.
Seamus wybuchnął śmiechem.
— Jasne. Albo po prostu boisz się jej zębów.
— Ron! — głos Hermiony przerwał ich rozmowę. Stała przy portrecie Grubej Damy, rozpinając plecak, a potem podeszła do nich. Jej włosy były w totalnym nieładzie, a pod pachą trzymała stos pergaminów. — Jesteś tu. Szukałam cię. Masz mój zeszyt z Transmutacji, muszę go odzyskać.
Harry zauważył, że Ron zachowuje się teraz zupełnie inaczej w obecności Hermiony. Nie zawsze tak było. Z biegiem lat ich przyjaźń stopniowo się zmieniała, ustępując miejsca czemuś innemu. Ron nie był już swobodny, jak kiedyś. Kiedy byli tylko we trójkę, mogli być sobą i dzielić się wszystkim, co przyszło im na myśl, stawiając czoła trudnościom jako zgrany zespół. Harry nie pamiętał, kiedy to wszystko stało się tak skomplikowane.
— Teraz? Nie mam... no wiesz...
Hermiona westchnęła.
— Idę do biblioteki. Możesz to „no wiesz” zrobić tam ze mną, jeśli musisz. Potrzebuję zeszytu.
Ron z trudem wstał, ziewając.
— Zawsze możesz pouczyć się jutro, wiesz?
— Zawsze mogę też pouczyć się dzisiaj. Chodź — rzuciła.
— Ale dlaczego nie jutro? — jęknął Ron.
— Bo tak. Harry, idziesz?
Harry pokręcił głową. Jeśli „no wiesz” oznaczało niekończące się kopiowanie notatek Hermiony przez Rona, zajmie im to cały wieczór.
— Nie, w porządku. Zobaczymy się później.
— Do zobaczenia. — Ron machnął ręką, idąc za Hermioną.
— Wielka miłość — skomentował Seamus, kiedy zniknęli. — Cały czas sobie powtarzam, że w końcu się ogarną, ale to trwa i trwa.
— Cierpliwości — rzucił Dean. Odwrócił się do Harry’ego. — A co z tobą, Harry?
— Co ze mną?
Dean wzruszył ramionami.
— Masz kogoś na oku?
Harry poczuł, jak uśmiech znika z jego twarzy, a w grupie zapadła cisza. Z każdą mijającą sekundą atmosfera stawała się coraz cięższa.
— Na litość boską, Dean — mruknął w końcu Seamus, choć Harry doskonale go usłyszał. Czuł się głupio i odsłonięty bez obecności Rona i Hermiony. Seamus spojrzał na Deana tak, jakby ten zadał pytanie, które przekroczyło wszelkie granice przyzwoitości.
— Racja, przepraszam — powiedział Dean do Seamusa, ale szybko na jego twarz wrócił uśmiech. — Nikt nie chce o tym słuchać.
— Harry jest w porządku — wtrącił Neville, jego głos brzmiał pewnie, ale nie zdołał ukoić palącego wstydu Harry’ego.
— No jasne, Neville — rzucił Seamus. — Harry, bez urazy, wszystko między nami ok, nie?
Harry skinął głową. Oczywiście, że tak.
— Nawet gdybyś chciał, Seamus, i tak nie miałbym ochoty dzielić się z tobą swoimi sprawami. Bez urazy.
— Czyli jest coś, czym mógłbyś się podzielić? — zawołał Dean. — Co jest, Harry?
— Słuchaj — powiedział Seamus, nagle bardzo poważny. — Od jakiegoś czasu chciałem ci to powiedzieć. To, że... powiedziałeś to głośno, nie znaczy, że nie możesz tego cofnąć — dodał. — Wszyscy przechodzimy przez jakieś fazy, rozumiesz? To nic nie znaczy. Ja w zeszłym roku byłem przekonany, że interesuję się punkiem. Byłem kompletnie zafiksowany na punkcie mugolskiego zespołu, wręcz obsesyjnie. A potem, pewnego dnia, po prostu mi przeszło. Wierz mi, za kilka lat nikt nawet nie będzie pamiętał, że kiedykolwiek mówiłeś, że jesteś... no wiesz. Na początku miało to nawet sens, ale przecież to była tylko faza, prawda?
Harry nie czuł się nagi ani zdradzony. Było coś innego, co sprawiało, że jego gardło bolało od powstrzymywania łez.
— Co masz na myśli, mówiąc, że miało to sens?
— Jesteś ponad to, to właśnie mówię. Nie jesteś żadnym pedałem, Harry. Nie powinieneś tego sobie robić.
— Co masz na myśli, Seamus?
— Wiesz, o co mi chodzi.
— A jednak nie wiem.
Seamus patrzył na niego, jakby żałował, że zaszedł tak daleko.
— No dalej — powiedział Harry. — Powiedz to.
Seamus westchnął.
— Harry, nie nazywałbyś się... gejem, gdyby... gdybyś miał inne życie. Gdybyś miał więcej szczęścia, powiedzmy. Mój tata zawsze powtarza, że chłopcom potrzebny jest ojciec. Chłopcy potrzebują ojca, to właśnie mówię. Wiem, że to nie twoja wina, dlatego cię nie obwiniam, ale to kwestia...
Być może to fakt, że Neville chwycił jego szaty i próbował go powstrzymać, a może to nagłe przerażenie własną złością sprawiły, że Harry nie pamiętał dokładnie, kiedy zaczął okładać Seamusa pięściami. Dopiero kiedy ktoś go odciągnął, przestał, nie zdając sobie sprawy, kiedy zaczęły płynąć łzy ani dlaczego w ogóle się pojawiły.
***
— No cóż — zaczęła profesor McGonagall. — Czy któryś z was chciałby to wyjaśnić?
Harry siedział na krześle, zaciskając pięści, ręce miał skrzyżowane na piersi, noga drżała mu nerwowo, a wzrok miał wbity w podłogę. Na drugim krześle Seamus trzymał zakrwawioną serwetkę przy twarzy.
— Panie Potter. Czy zaatakował pan pana Finnigana?
— Nie — przerwał Seamus.
— Czy nie został pan zaatakowany na oczach... — McGonagall przewróciła stronę w notatniku — ...siedmiu uczniów, którzy mogą potwierdzić, że widzieli, jak pan Potter pana zranił?
— Nie.
McGonagall wyglądała na spokojną, jak zawsze, ale jej przenikliwe spojrzenie mówiło Harry’emu coś innego.
— Panie Potter — spróbowała ponownie — czy mógłby pan wyjaśnić, jak doszło do tego, że pański kolega ma opuchniętą twarz?
— Uderzyłem go.
— Nie, nie uderzył.
— A dlaczego to zrobiłeś?
Cisza. McGonagall westchnęła i mocno stuknęła palcem w biurko.
— Takie zachowanie, panie Potter, nigdy nie było i nigdy nie będzie akceptowane w Gryffindorze. Nie używamy przemocy, by rozwiązywać nasze spory. Pan i pańscy przyjaciele złamaliście już więcej zasad, niż jestem w stanie zliczyć, ale to może być pierwszy incydent, którego nie potrafię w żaden sposób usprawiedliwić.
— Pierwszy go obraziłem. Przepraszam — powiedział Seamus. — Naprawdę przepraszam.
McGonagall spojrzała na jego zasłonięte oko.
— Oczywiście.
Harry odwrócił wzrok.
— Proszę wybaczyć, panie Potter, ale nie uważam, by drobne docinki były wystarczającym usprawiedliwieniem dla fizycznego ataku na innego ucznia. Muszę odjąć punkty za wasze zachowanie. Nie ma znaczenia, kto zaczął, kto kogo obraził i kto przeprasza. Niestety... odejmuję pięćdziesiąt punktów Gryffindorowi. Obaj zhańbiliście dziś swój dom. Czas nauczyć się współistnieć z szacunkiem, pomimo różnic.
Harry nie próbował się tłumaczyć. Przynajmniej znał kogoś, kto ucieszy się z utraconych punktów Gryffindoru.
***
— Bardzo dobrze. Dziesięć punktów dla Slytherinu.
Snape machnął różdżką nad nawiedzonym pudełkiem na biurku. Wydobyło się z niego głośne bulgotanie, a potem zaczęło drgać gwałtownie, po czym zamilkło.
— Gdybyście kiedykolwiek mieli do czynienia z nawiedzonym przedmiotem, mam nadzieję, że będziecie mieli więcej rozumu, niż by dotknąć go bez wcześniejszego zbadania. Historia wielokrotnie udowadniała śmiertelne konsekwencje głupoty. Klątwy mogą być nieprzewidywalne, a ci, którzy im zaufali, często kończyli tragicznie.
W kącie sali wciąż ktoś podnosił rękę.
— Proszę pana!
— Panno Granger. Po raz kolejny nie zauważyła pani, że nie udzieliłem pozwolenia na zabranie głosu. Minus pięć punktów dla Gryffindoru.
— Proszę pana, mam pytanie.
— Czy jest ono istotne?
— Tak, proszę pana.
Snape gestem pozwolił jej mówić, choć w duchu przeklinał swoje życie.
— Na stronie trzydziestej piątej napisane jest, że nawiedzone przedmioty różnią się od opętanych nie tylko pod względem mocy, ale także percepcji. Jeśli przedmiot jest opętany przez ducha lub - jak pokazuje przykład na stronie trzydziestej szóstej - duszę zmarłej osoby, to czy taki przedmiot nosi w sobie żywą duszę, czy jest to raczej coś w rodzaju iluzji, jak w przypadku portretów?
Snape uśmiechnął się szyderczo. Kiedyś obiecał sobie, że pewnego dnia zrezygnuje z pracy. Ale jego własny masochizm nie pozwalał mu na taki luksus. Idioci, wszyscy; przerywali jego lekcję, rzucając skomplikowane bzdury, które i tak zamierzał wytłumaczyć na kolejnych zajęciach.
— Panno Granger. Jesteśmy na stronie trzydziestej pierwszej. Jeśli nie potrafi pani nadążyć za lekcją, proszę wyjść. Jeszcze raz mi pani przerwie, a obiecuję, że poproszę o pani trwałe wydalenie ze szkoły. Strona trzydziesta pierwsza. Wszyscy.
Snape był zbyt przyzwyczajony do tego, by się irytować. Te dzieci stale go ignorowały, sprzeciwiały się, myślały, że wiedzą lepiej, a może rzeczywiście tak było. Ale mimo wszystko, kontynuował swoją lekcję z godnością.
Zauważył kątem oka, że Potter znów nie zwraca na niego uwagi. I po raz milionowy w tym tygodniu przeklął siebie za to, że to zauważył. Zawsze obserwował Pottera. To nie powinno być inne. A jednak było.
Jego nienawiść do chłopca narastała, a przynajmniej tak to sobie tłumaczył. Jeśli Potter myślał, że ujdzie mu na sucho zasypianie na jego lekcjach, grubo się mylił. Z drugiej strony, Snape nagle zdał sobie sprawę, że nie chce prowokować Pottera przy innych. Spór z kimś tak skomplikowanym jak Potter byłby kłopotliwy. Jego język bywał zbyt ostry.
Nie, Snape nie bał się Pottera.
Stuknął piórem o ławkę Pottera, a chłopak spojrzał na niego z zaskoczeniem. Snape miał nadzieję, że jego oczy niczego nie zdradzają. Wiedział, że Potter i tak nie zwróci na niego uwagi, ale próbował zachować profesjonalizm i przynajmniej go upomnieć. Snape zauważył, że Potter jeszcze się nie ogolił. To było zupełnie nieistotne, a jednak przyszło mu do głowy.
Postawił książkę na biurku, powstrzymując rosnącą gorycz.
— Panno Parkinson — warknął. — Czy przerywam pani towarzyską rozmowę?
— Przepraszam, proszę pana. Pytał tylko, czy mam drugie pióro.
Snape zmarszczył brwi, po czym wrócił do tłumaczenia, jak można zniszczyć nawiedzony przedmiot. Może powinien napisać książkę. Nazwałby ją „Prawdziwe oblicza bohaterów”. Rozdział pierwszy: Głupota umierania z powodu sepsy i szaleństwa. Rozdział drugi: Chłopcy, którzy przeżyli klątwę, by marzyć o fiutach.
To z pewnością wywołałoby jakiś konflikt.
— Panno Parkinson! — Pansy zachichotała, starając się zachować powagę. Obok niej Draco nie wyglądał aż tak posępnie, jak można by się spodziewać. — Wynocha. Oboje. Odejmuję dziesięć punktów od Slytherinu.
Na ich oszołomione miny, Severus podszedł do ich ławki i uderzył dłonią o blat. — Wynoście się!
Oboje jednocześnie zerwali się z miejsc, w pośpiechu zbierając swoje rzeczy. Draco, zanim trzasnął drzwiami, posłał Snape’owi mordercze spojrzenie, jakby czuł się zdradzony.
— To was nauczy, żeby nie wykorzystywać tolerancji — warknął Severus do reszty uczniów. Jego Mroczny Znak zapiekł, a on zacisnął zęby z bólu. Harry znowu zasnął na ławce. Czy on w ogóle spał w nocy? Jego problemy z utrzymaniem oczu otwartych w trakcie zajęć stały się tematem rozmów wśród nauczycieli już w zeszłym roku, ale nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się to na lekcjach Snape’a. To było wręcz obraźliwe.
Nie, to było irytujące. Severus sam nie wiedział, co bardziej go irytowało. Czy to, że Harry w każdej chwili mógł wyrwać się z wizji i zacząć krzyczeć imię Czarnego Pana na oczach całej klasy? A może to, że już nie zależało mu na tym, by zaimponować Snape’owi?
Chciałeś, żeby mu nie zależało.
Oczywiście, że tak.
Severus był oszołomiony, że jego pragnienia wreszcie się spełniły, choć jego życie było ciągłym pasmem rozczarowań. Uderzyło go to, jak dziwnie wszechświat potrafi spiskować, gdy ktoś próbuje oszukać przeznaczenie.
Na szczęście Severus wierzył, że nie ma żadnego przeznaczenia.
**
— Wejdź, Severusie. Wyglądasz na zmęczonego.
Severus skinął głową, klękając przed fotelem Dumbledore’a. Nie drgnął, gdy Dumbledore podwinął swój długi, purpurowy rękaw drżącą ręką. Efekt klątwy był stabilny; skóra wyglądała na martwą.
— Boli?
— Niewiele. Dziś miałem zdrętwiałe palce.
— Zaciśnij je. — Ujął nadgarstek Dumbledore’a i ścisnął. — Czujesz to?
Dumbledore pokręcił głową, nie wydając się zbytnio zaniepokojonym.
— Obawiam się, że nie.
Severus westchnął, wyciągnął różdżkę i wymamrotał kilka zaklęć. Jego żołądek ścisnął się na myśl o tym, że staje się uzdrowicielem swojej przyszłej ofiary. Zaciskał zęby po każdym zaklęciu i obiecał sobie, że nigdy więcej nie zignoruje swojego rozsądku. Po raz pierwszy w życiu zazdrościł swojemu ojcu.
— Ile mi zostało?
— Nie wiem, a ile zostało Harry’emu? — Severus uniósł brew.
Dumbledore uśmiechnął się.
— Z pewnością więcej czasu niż mi.
— Mmm. — Jego oddanie dla sprawy zaczęło go dusić. Ukrył swoje obrzydzenie za kolejnym zaklęciem uzdrawiającym. — Twoje krążenie krwi nie dociera już do opuszków palców. Wkrótce zaczniesz odczuwać ostry ból. Powinieneś rozważyć amputację palców.
— I stracić możliwość grania na fortepianie? Co za szkoda. — Severus skrzywił się, a Dumbledore się zaśmiał. Już miał coś odpowiedzieć, ale zatrzymał się, gdy Dumbledore położył rękę na jego ramieniu. — Powierzyłem Harry’emu zadanie. Musisz czuwać nad jego ochroną, dopóki go nie zakończy.
— Skąd mam wiedzieć, kiedy zadanie zostanie wykonane?
— Voldemort będzie trzymał swojego pupila blisko. Będzie bał się o jej życie.
Jego pupil? Wąż? Czy to możliwe, że to horkruks?
— A potem mam powiedzieć Harry’emu prawdę.
— Tak.
Severus skinął głową.
— Na razie twoja temperatura jest pod kontrolą, ale możesz czuć się coraz słabszy z dnia na dzień. Jeśli poczujesz zawroty głowy, wezwij mnie natychmiast.
— Oczywiście, oczywiście... — Dumbledore przyglądał się swoim kościstym palcom, rozkładając je na biurku. — Czy młody Draco miał ostatnio jakieś nowe pomysły?
— Nie miał. Czarny Pan odmówił ocalenia jego ojca lub okazania jakiejkolwiek litości, dopóki nie zdobędzie Hogwartu. Z drugiej strony, pomyślałem o czymś.
— By złamać zaklęcia ochronne?
— By cię spod nich wydostać. Hogsmeade.
— Genialny pomysł, Severusie. Weekend w Hogsmeade. Oczywiście, tak. — Determinacja w głosie Dumbledore’a zmroziła serce Severusa, a on zepchnął na bok swoje emocje, by skupić się na zadaniu. — Mniej uczniów będzie narażonych na niebezpieczeństwo w ten sposób — dodał Dumbledore. — Kiedy?
Nigdy, najlepiej.
Ale to nie było prawdziwe pytanie, prawda?
— Poinformuję Czarnego Pana o moim pomyśle. Nie oczekujesz chyba, że zaproponuję mu atak.
Dumbledore nie odpowiedział. Severus przyłożył czubek różdżki do żyły na nadgarstku Dumbledore’a i wypowiedział kolejne zaklęcie.
— Więc... zakładam, że zadanie, które dałeś Harry’emu, będzie wymagało jego obecności gdzieś indziej.
— To prawda.
— Jak mam go chronić, skoro nie będzie tutaj?
— Znajdziesz sposób, Severusie. Wierzę w ciebie.
— Gdybyś mi powiedział, co mu zleciłeś... mam umiejętności, mogę mu pomóc, nie musi robić tego sam...
— Ufasz mi?
— Szmalcownicy są wszędzie, nie wspominając o Śmierciożercach, jest ich coraz więcej, mój Znak... pali cały czas. Nie ma szans, żeby poradził sobie tam sam. To samobójstwo.
— Ufasz mi?
Severus spojrzał na niego. Jego żołądek zabolał boleśnie. "Tak, mój Panie" byłoby pewnie złą odpowiedzią.
— Ufam ci — powiedział.
***
— Cholera!
Znajomy, przeszywający ból zaatakował bliznę Harry’ego niespodziewanie, jak wbicie ostrza; jego głos zamarł, a mięśnie zaczęły drżeć.
— Harry? Co się dzieje?
Harry przewrócił się na brzuch i zanurzył twarz głębiej w poduszkę; zacisnął dłonie na kocu, kopiąc materac bezradnie, podczas gdy krzyczał. Ron dotknął jego pleców, próbując go podnieść.
— Twoja blizna?
Harry skinął głową, ból zamazywał mu obraz. Znów zawarczał i z wściekłością uderzył pięścią w poduszkę.
— Nigdy nie przestaje! — krzyknął. Wbił paznokcie w czoło i zaczął ciężko oddychać, czując ciepłe łzy zbierające się w kącikach oczu. Gdy ból wreszcie ustąpił, Harry dał sobie chwilę, a potem przewrócił się na plecy, dociskając pięści do oczu.
— W porządku, stary?
Harry jęknął. Nie potrafił wytłumaczyć strachu, który odczuwał za każdym razem, gdy bolała go blizna.
— Po prostu... nie jest już zły. On... myślę, że jest szczęśliwy. W pewnym sensie.
Zadowolony - to było właściwe słowo. Harry włożył okulary i mrugnął, próbując odzyskać ostrość widzenia. Potem westchnął z ulgą i opadł głową na poduszkę.
— Miałeś kiedyś taki koszmar, z którego nic nie pamiętasz, ale strach z tobą zostaje?
Ron przechylił głowę, myśląc nad tym.
— Chyba raz czy dwa. — Po chwili uśmiechnął się. — Kilka lat temu śniło mi się, że jakiś ogromny dinozaur chce zjeść mamę, i kiedy nas gonił, odkryłem, że ten dinozaur to tak naprawdę Fred. Okazało się, że zamienił się w dinozaura, żeby mnie nastraszyć, a jego prawdziwym zamiarem było zjedzenie mnie, nie mamy — opowiedział. — Nie pamiętam końca tego snu, ale do dziś mnie prześladuje.
Harry parsknął śmiechem.
— Na pewno.
Ron ziewnął i opadł na swoje łóżko.
— Dasz sobie radę?
— Tak. Przepraszam, że cię obudziłem.
Ron nie odpowiedział, a po chwili zaczął chrapać.
Godziny później Harry znowu prawie zasnął. Rzeczywistość wydawała się już tylko iluzją; ból związany z tym, że Voldemort gdzieś tam jest, zabija, knuje, szaleje, ledwie do niego docierał. Wszyscy kiedyś umierają, pomyślał, a celem nie jest żyć wiecznie. Ludzie boją się samych siebie, swojej rzeczywistości - tej, którą sami sobie stworzyli i w której mieszkają, zbudowanej z ich własnych lęków i pragnień. Myślenie o czymś nie czyni tego prawdą. Życzenie sobie czegoś nie sprawia, że to się spełni. Harry nauczył się tej lekcji aż za dobrze w ciągu ostatniego roku.
Nadejdzie ból, rozpacz, wojna i kto wie, co jeszcze. Ale Voldemort nie wygra. Harry obiecał to sobie, gdy znów zapadł w sen.

Notes:

od autorki:

Powodem, dla którego nazwałam ten rozdział „Rodziny”, jest to, że miałam wrażenie, iż w każdym z domów i w rodzinach następuje zmiana równowagi, wszystko to dzieje się naraz. McGonagall musiała odebrać punkty własnemu domowi i była rozczarowana swoimi uczniami. Potem Snape także odjął punkty Slytherinowi, ponieważ Pansy i Draco przerywali lekcję. Ważne było też to, że mimo wszystkich problemów, przez które przeszli, Ron i Harry znów zostali przyjaciółmi, a Ron bez wątpienia był pierwszą prawdziwą rodziną, jaką Harry kiedykolwiek miał. Jednocześnie przyjaźń Rona z Hermioną powoli się zmienia i staje się czymś innym. Nawet fakt, że o seksualność Harry’ego był niesłusznie obwiniany brak rodziców, było odniesieniem do więzi rodzinnych. Nie planowałam tego, zdałam sobie z tego sprawę dopiero teraz, kiedy próbowałam wymyślić tytuł rozdziału i pomyślałem, że to pasuje.

Chapter 62: Nawias: Symbole

Chapter Text


prolog

Nie ma nic lepszego od fałszywego poczucia wolnej woli, by znieczulić umysł, a przecież posłuszeństwo było dziwną glebą; szybko rosła w niej wygoda, opierała się pogodzie osobistych aspiracji i podlewała się okazjonalnymi kłamstwami dobrowolnych decyzji. Aby utrzymać sługi w stanie biernym i posłusznym, trzeba surowo ograniczyć spektrum wyborów, ale jednocześnie pozwolić na ożywioną debatę nad nimi. Dumbledore od czasu do czasu słuchał sprzeciwów Severusa; pozwalał mu wyrazić obawy, niezadowolenie, głęboko zakorzenioną niechęć do współpracy i do tego przerażającego planu.
To była sprytna gra. Pozwalano Severusowi wyrzucić z siebie całą frustrację, po czym oferowano mu kilka ciepłych słów – wtedy burza cichła, a Severus wciąż był na swoim miejscu. Oczekiwano, że się pozbiera, że po wybuchu będzie na nowo gotów do działania, by znowu, znowu i znowu być posłusznym. „To nasze wybory pokazują, kim naprawdę jesteśmy” – Dumbledore uwielbiał to mówić, ale gdy chodziło o Severusa, powiedzenie to zmieniało się niemal natychmiast w „Nie masz wyboru, Severusie. Musisz to zrobić. To ty musisz to zrobić”.
Severus zakorkował fiolkę z eliksirem leczniczym, który uwarzył dla Dumbledore’a, dobrze wiedząc, że starzec go nie wypije. To była nowa gra Dumbledore’a – udawanie, że docenia pomoc medyczną Severusa, podczas gdy tak naprawdę nie przyjmował żadnych przygotowanych przez niego mikstur i nie robił nic, by poprawić swój stan zdrowia. Severus wiedział, że Dumbledore ich nie bierze; imponujące było jednak to, że wciąż prosił o nie każdego dnia. Najlepsza drwina. Severus odstawił fiolkę na biurko i poszedł umyć ręce.
Zastanawiał się, czy to nie przypadek, że odkrył, z czym mają do czynienia – horkruksy. Może to nie była tajemnica. Wyglądało na to, że dano mu tylko najdrobniejsze fragmenty informacji, tylko po to, by odegrał swoją rolę właściwie – ale czasami czuł, że okruszki, które doprowadziły go do odkrycia tajemnicy horkruksów, zostały zostawione celowo. Musiał chwilę pozbierać myśli, a gdy to zrobił, przeklął siebie, że w ogóle się tym przejął.
Po zakończeniu swojej niekończącej się pracy, dotarł do swojej komnaty, nie wiedząc nawet, którą drogę wybrał. Chłód rozprzestrzenił się po jego skórze, gdy się rozbierał, i w duchu pogratulował sobie, że od początku semestru nie stracił nerwów. Zwłaszcza mając do czynienia z tym chłopakiem, który ciągle zasypiał na jego lekcjach. Miał nadzieję, że kilka kolejnych szlabanów z Filchem nauczy go, że tak dalej być nie będzie.
Oparty o poduszki, które wydawały się dziwnie niewygodne, Severus rzucił ostre spojrzenie na swoje przedramię i zamknął oczy. Drwiny w jego głowie nigdy nie ustawały, a jego oddech przyspieszył, gdy poczuł nowy, ostry ból na swoim Znaku. Wątpliwie ochronny instynkt, który bezsensownie rozwinął wobec Harry’ego, powoli przemieniał się w głodną bestię, łaknącą negatywnych interakcji, które zbudowali od dnia ich pierwszego spotkania. Chłopak znów będzie go nienawidził. Severus czekał na to z niecierpliwością.
W słabym świetle jedynej dogasającej pochodni, Severus poczuł się zupełnie idiotycznie, że odmawia sobie snu tylko po to, by o tym myśleć. Powinien był pójść do Dumbledore’a. Już przy pierwszych oznakach, że chłopak zaczyna rozwijać to dziwne przywiązanie do niego. Powinien był pójść do Dumbledore’a i to zakończyć. Ale nie zauważył tego, dopóki nie było za późno. Dopóki to nie stało się... obustronne.
Nie było. Obustronne.
Ani Dumbledore, ani Czarny Pan nie mogliby go przed tym uratować. Dlaczego w ogóle teraz o tym myślał? Bycie obecnym oznaczało akceptację ryzyka bycia nieobecnym. Obecna nieobecność Harry’ego powinna być przyjemna.
Tak jest, pomyślał uparcie. Potrząsnął głową, jakby chciał odgonić irytującą muchę. Nieistotne rzeczy zajmowały ostatnio zbyt dużo miejsca w jego umyśle. Pomógł Harry’emu, bo go o to poproszono. Powstrzymał swoją złość i udawał życzliwość wobec chłopaka, ponieważ sentymentalne załamania go obrzydzały i absolutnie nie chciał być ich świadkiem.
Nie był pewien, czy ostatnia część była prawdziwa.
Nie wiedział, jaka siła kazała mu przejmować się faktem, że chłopak z pewnością będzie świadkiem tego, jak Severus morduje ostatnią ojcowską postać, jaka mu została. Ale tak było. W jego myślach zjawiał się obraz twarzy Harry’ego, na której malowało się przerażenie, gdy Severus opuszczał różdżkę. Nie, uczucia Harry’ego nie miały znaczenia. Nigdy go nie miały.
Kolejny martwy Potter i kolejny pogrzeb, na którym Severus nie będzie mile widziany. Nie odważył się zbliżyć do grobu Lily od bardzo dawna. To strach przed zmierzeniem się z prawdą trzymał go z dala - i dziecinna uraza, że James Potter wciąż był przy niej, pochowany obok niej, wciąż bliżej niej, niż Severus kiedykolwiek był. Jego myśli przeniosły się do wspomnienia innej ceremonii żałobnej, która odbyła się w tym samym tygodniu.
Na tej ceremonii Severus był. Płakał wraz z innymi Śmierciożercami, starając się zrozumieć, co się stało, przeklinając, złorzecząc, krzycząc i kłócąc się. Wszyscy mieli głowy pochylone w głębokim żalu po stracie Czarnego Pana i z żalem, że nie zdołali go ochronić. Severus pozwolił im wierzyć, że czuje to samo, i nikt nie wiedział, że płakał za Lily. Był na nią zły. Zły, że próbowała chronić bękarta Jamesa Pottera i poświęciła się w ten sposób. Powinna była się odsunąć. Powinna była żyć.
Teraz Severus zrobiłby to samo dla Harry’ego.
Podejrzewał, że Harry jeszcze nie zdaje sobie sprawy, jak ważny jest dla świata. Symbole nigdy nie umierają. To ślad, który ludzie zostawiają po sobie, gdy ich już nie ma. Wspomnienie o Harrym stanie się symbolem, niezależnie od tego, czy wygrają wojnę, czy nie.
Co ja mam zrobić z symbolem?, pomyślał gorzko. Spojrzał na Mroczny Znak jeszcze raz. Parsknął, zanim opuścił rękaw.
Nosić go na sobie, jak przypuszczał.
***
Severus oparł się o biurko, skrzyżował ramiona i spojrzał na Pottera. Choć niechętnie to przyznawał, nie miał pojęcia, co dalej zrobić z chłopakiem. Lekcja skończyła się pięć minut temu; mimo to Harry nie wyglądał na gotowego do wyjścia. Siedział w ciszy, wpatrując się w otwartą przed sobą książkę, a jego plecak leżał na krześle, które wcześniej zajmował jego przyjaciel. Choć Severus powinien przypomnieć Harry’emu, że lekcja dobiegła końca i że powinien wyjść, uświadomił sobie, że powtarzanie tego samego błędnego koła bezsensownych rozmów tylko zmarnuje jego czas i sprawi, że będzie przeklinał samego siebie za próbę potraktowania chłopaka poważnie.
Zastanawiał się mgliście, jak to możliwe, że zachowuje taki spokój w najbardziej niedojrzałych sytuacjach, i zatrzymał się, gdy nie rozpoznał spojrzenia w zielonych oczach.
— Tak? — spytał.
— Mam pytanie.
I wreszcie maska zaczęła pękać.
— No dalej.
— To, co mówiłeś o… ochronie miejsca zaklęciami… nie rozumiem, czy to zależy od tego, kto jest właścicielem miejsca, czy kto w nim mieszka…
— Możesz zapytać o to następnym razem — przerwał mu Severus i odwrócił wzrok od chłopaka, by sprawdzić czas. W myślach zganił się za to, że uwierzył, iż Harry zapyta o coś ważnego, a może nawet istotnego.
Istotnego dla czego?
Harry patrzył na niego na tyle długo, by dostrzec ostrzegawcze spojrzenie, które posłał mu Severus. Zbyt późno zrozumiał, że ktoś mógłby to uznać za intrygujące.
— Profesorze — głos chłopaka był pewny. To zaskoczyło Severusa. Harry wziął głęboki oddech, a przez chwilę Severus mógł dostrzec w jego oczach wściekłość. — Pytam tylko dlatego, że powiedział pan, iż będzie nas pan z tego egzaminował. Książka nie wyjaśnia tego zbyt dobrze. Proszę.
Severus wahał się między tym, by uwierzyć, że smarkacz jest szczery, a obawą przed wpadnięciem w kolejną pułapkę. I pomyśleć, że naprawdę wierzył, że zostawili to wszystko za sobą! Cholerny chłopak nigdy nie ustępował. Severus poczuł, jak blednie na myśl o pogodzeniu się z Harrym i konieczności ponownego wspierania go w walce z demonami, które nigdy nie znikną. Część jego samego upierała się, że profesjonalizm nie oznacza unikania problematycznych uczniów. Inna część groziła samobójczymi myślami, jeśli miałby znów zbliżyć się do chłopaka. Dreszcz przeszedł przez jego ciało, gdy zbliżył się do biurka, zrzucił plecak na podłogę i usiadł obok Harry’ego. Wbrew siebie gestem nakazał mu zacząć. Harry przesunął książkę na środek biurka i przewrócił kilka stron.
Słuchając pytań Harry’ego, Severus odnotował, jak głupio kiwa głową, raz za razem, dodając krótkie wyjaśnienia, pożyczając pióro Harry’ego, by podkreślić, zaznaczyć, skreślić. Harry nigdy nie podniósł głosu; „Dziękuję, profesorze i „Jeszcze jedno, profesorze - Severus widział po jego minie, że nie zamierza zmieniać tematu.
Był z tego zadowolony. Ale coś umykało mu w tej chwili: Harry nie wiedział jeszcze o swoim niezwykłym przyszłym losie, ale doskonale zdawał sobie sprawę ze swojego marnego obecnego stanu. Dlaczego zamiast plotkować z przyjaciółmi wolał spędzać przerwę, rozmawiając z Severusem, było dla niego zagadką. Ale z drugiej strony, czy to szaleństwo kiedykolwiek miało sens?
Severus powstrzymał się przed złośliwą uwagą, gdy Harry przeskoczył do rozdziału, którego nie przerobili jeszcze na lekcji. Rozdziału, którego w ogóle nie mieli dotknąć - Dumbledore uznał go za zakazany.
— Zaawansowana magia nie powinna cię jeszcze martwić.
Oczy Harry’ego znalazły jego; Severus ponownie skupił się na książce i skinął głową, dając znak Harry’emu, by zwrócił na to uwagę. — Jeśli rzucasz zaklęcie Fideliusa, wątpiąc w jego skuteczność, to skazujesz je na porażkę. Dokładnie tak, jak przy przywoływaniu Patronusa czy rzucaniu Niewybaczalnych Klątw. Musisz tego chcieć.
— A co, jeśli Strażnik Tajemnicy nie chce już jej strzec? Czy może wycofać się z... umowy, czy musi wyznać tajemnicę komuś innemu?
— Umowa, jak to określiłeś, może zostać zerwana tylko przez śmierć. To właśnie dlatego to zaklęcie rzuca się tak rzadko.
— Bo ludzie nikomu nie ufają.
Tak, ale mimo to ludzie ufali. A potem zdradzali i byli zdradzani, i znów ufali. Dziwna to była droga.
— Bo ludzie ufają głupio i ślepo.
— Więc jeśli chcę ukryć tajemnicę, a nie mam nikogo, kto mógłby zostać moim Strażnikiem Tajemnicy, co robić?
— Jeśli nie masz nikogo, komu mógłbyś zaufać i nikogo w swoim życiu, kto mógłby się tym przejmować?
Harry skinął głową.
— W takim razie nie musisz jej ukrywać. Nikogo to nie obchodzi.
Duży ciężar osiadł na żołądku Severusa, a on z trudem powstrzymał się od ucieczki. Harry znów skinął głową, a Severus odkrył, że waży teraz milion ton i nie jest w stanie wstać.
Ostatnie słowa odbiły się w jego umyśle, przypominając mu, że jeszcze niedawno nie musieli unikać „słonia w pokoju”, by zamienić kilka słów. Dystans, który między sobą zbudowali od początku roku szkolnego, wydawał się teraz irytująco bezsensowny.
I choć Severus starał się odrzucić te znajome impulsy, jego obecność tutaj wydawała mu się naturalna. Poświęcenie własnej piętnastominutowej przerwy między lekcjami i odłożenie w czasie wizyty w łazience, tylko po to, by głupio obserwować, jak Harry wyraża nagłą chęć zdobycia wiedzy, było surrealistyczne i, co najważniejsze, staroświeckie.
Zanim oddał Harry’emu książkę, poprawił wyraz twarzy.
— To wszystko?
Harry skinął głową.
***
— Hogwart jest chroniony potężnymi, starożytnymi zaklęciami, Severusie. Nie musisz się tym martwić.
— A co... potem?
— Obronna magia zamku będzie jeszcze silniejsza, gdy zostanie przejęty. Nie martwię się o Hogwart, nie w tym sensie... To tylko cegły i kamienie... — Dumbledore przerwał na chwilę. — To uczniowie są moim zmartwieniem. Kiedy nadejdzie czas, musisz zrobić wszystko, by ich chronić. Upewnić się, że nie będą cierpieć.
— Czy nie powinniśmy ukryć mugolaków?
Dumbledore pokręcił głową.
— Zbyt ryzykowne, niepotrzebne... I wzbudziłoby podejrzenia.
Severus odchrząknął i spojrzał na leżącą na stole mapę Hogwartu. Przejechał po niej palcem.
— Chłopak ma zaczarowaną mapę. Z pewnością należała do jego ojca. Można by jej użyć jako narzędzia śledzenia.
Dumbledore zdawał się to rozważać. Serce Severusa przyspieszyło na myśl o wszystkich krokach, jakie będą musieli podjąć, by przygotować wszystko na czas, i niespokojnie się poruszył. Czuł, że Dumbledore uważnie obserwuje każdy jego ruch.
— Nie możemy... Harry musi ją zatrzymać. Portrety pozostaną lojalne wobec ciebie, będą cię prowadzić i informować o wszystkim, co dzieje się w zamku.
— Portrety! — wykrzyknął Severus. — Nigdy mi nie zaufają. Nie dajesz mi żadnych opcji, żadnej możliwości ucieczki, jeśli moja przykrywka zostanie zdemaskowana, a ja nawet nie mam w tym wszystkim nic do powiedzenia. Pozwól mi zabrać jego mapę. — Dotknął palcem Pokoju Wspólnego Slytherinu na zwykłej mapie i stuknął. — Muszę wiedzieć, co kombinują.
— Potrzebujesz zaczarowanej mapy, by wiedzieć, gdzie są twoi uczniowie, Severusie?
Severus uparcie zacisnął usta. Uwięzienie w zamku, który prawdopodobnie zgniecie go, aż się udusi, nie było jego wymarzoną wizją śmierci.
— Niektóre pomieszczenia w moich komnatach są trwale zamknięte — ciągnął Dumbledore, nieporuszony nieszczęściem Severusa. — Pozostaną takie. Mimo to będziesz musiał się tam przenieść; dyrektor nie może spać w lochach.
Dumbledore uśmiechnął się czule, ale Severus widział skryty żal w tym uśmiechu.
— To wszystko, co masz do powiedzenia? — Długa chwila ciszy zapadła między nimi, grożąc, że pożre Severusa żywcem. Czuł, że zaraz pęknie. — Jak oczekujesz, że zrobię to, co każesz, skoro ledwo wiem, jaki jest plan? Mam czytać w twoich myślach? Studiować gwiazdy w poszukiwaniu wskazówek?
— Severusie...
— Może za dużo zakładasz, Dumbledore. Może po prostu nie chcę tego więcej robić.
Zorientował się, że zerwał się z krzesła, dopiero gdy usłyszał, jak uderzyło o podłogę. W środku zamarł. To była dokładnie ta rozmowa, której się spodziewał, przychodząc tutaj tego wieczoru. I była równie nieznośna.
— Usiądź.
Faktycznie. Severus podniósł krzesło i opadł na nie z powrotem. Dumbledore nie miał zamiaru powiedzieć mu niczego. Severus miał już dość tej rzekomej lojalności, która w rzeczywistości była jedynie uległością. To, czego chciał, czego się obawiał, co myślał — wszystko to było nieistotne. W końcu i tak musiał się podporządkować i zadbać o to, by świat nie rozpadł się po śmierci Dumbledore’a.
Ale świat się rozpadnie.
Nagle zaatakowało go wspomnienie ciała leżącego obok niego, przyciśniętego do niego. Miara spokojnego oddechu ogrzewająca bok jego szyi, a ramię zdrętwiałe od ciężaru. Zaskoczyła go absurdalność przywołania takiego wspomnienia tutaj, teraz. Otrząsnął się z i przesunął mapę bliżej.
— Co to jest?
Małe, kanciaste pismo na mapie, pod Bijącą Wierzbą, mogło oznaczać tylko jedno. Przejście wciąż tam było. Nigdy go nie zamknięto.
— Wiesz, co to jest, Severusie.
— Jest nadal dostępne? — zapytał, zaciskając szczękę. — Okłamałeś mnie. — Nie było to zaskoczeniem. Ale żeby zostawić tunel otwarty przez te wszystkie lata, narażając ludzi na niebezpieczeństwo... — Powiedziałeś, że został zburzony.
— Tak? — Dumbledore pogładził brodę. — Ach, tak, musiałem... ale byłeś uczniem, do tego bardzo ciekawskim... Nie chciałem, żebyś narażał siebie lub innych, próbując znowu śledzić Remusa...
Ale on nigdy nie zamierzał śledzić Lupina. To nie był jego pomysł. Ciekawe, jak Dumbledore nigdy nie zwracał uwagi na szczegóły, które nie pasowały do jego obrazu świata. Prawdopodobnie całkowicie zapomniał, że Potter i Black ewidentnie i beztrosko próbowali go zabić tamtej nocy. Czarny Pan, który chce cię zabić z powodu przepowiedni? Spróbuj mieć dwóch kolegów z klasy, którzy próbują cię zabić, bo istniejesz. Mieli wszystko, Potter i Black. Bogactwo, popularność, przyjaciół, umiejętności, dowcip, urodę. Mieli wszystko. Severus miał tylko Lily, a oni go za to nienawidzili. Nie spoczęli, dopóki nie upewnili się, że Severus stracił nawet ją. Nie mogli pozwolić mu mieć niczego. Drażniła ich sama myśl, że Severus mógłby doświadczyć jakiegokolwiek szczęścia. I tamtej nocy postanowili, że nawet nie chcą, żeby żył.
Nie zostali nawet ukarani. Severus przypominał sobie, jak patrzył na nich następnego dnia, na lekcjach; tak normalni, radośni - bo przecież żarty są dla śmiechu, prawda? Nikt nie bierze ich na poważnie. To była wina Severusa, że nie mógł się pogodzić z tym, co zrobili. Powinien po prostu to puścić, powiedziała Lily.
Po dwudziestu latach tunel do Wrzeszczącej Chaty wciąż był dostępny, dla każdego, kto chciałby wymknąć się nocą. Nic dziwnego, że nikt nie przejmował się, kiedy Severus przez lata wielokrotnie skarżył się, że Harry nie przestrzega zasad. Najwyraźniej nikt w tej szkole nie miał ich przestrzegać.
— A Minervw?
— Ona o niczym nie wie — powiedział Dumbledore. — I niech tak zostanie.
— A reszta Zakonu?
— Nikt nie może się o tym dowiedzieć, Severusie. Zwłaszcza Harry.
Severus skinął głową.
— Z pewnością Voldemort po moim odejściu zechce obsadzić szkołę własnymi nauczycielami. Oczekuję, że zrobisz wszystko, co w twojej mocy, by chronić obecnych członków kadry. Jeśli konieczne będą poświęcenia, zrób to. Dzieci muszą być twoim jedynym priorytetem. — Dumbledore podał mu kopertę. — To coś, co Aberforth może potrzebować zobaczyć, jeśli będziesz musiał udowodnić mu swoją lojalność. Nie wręczaj mu tego, chyba że wszystko poszło już bardzo źle.
Severus wziął kopertę, a Dumbledore powstrzymał go.
— Nie otwieraj jej. To dla niego.
— A Grimmauld Place?
— Zakon będzie go potrzebował. Nie każ im zmieniać lokalizacji.
— Będę trzymał się z daleka.
— Dziękuję, Severusie.
Chłodna, koścista dłoń spoczęła na jego własnej i delikatnie ją ścisnęła. Mimo wszystko, Severus to docenił. Spojrzał na ich splecione dłonie z nagłą, boleśnie ciężką melancholią. Na chwilę wstrzymał oddech. Przełknął gorycz, wstał z krzesła i odsunął swoją dłoń.
Dumbledore również się podniósł. To Dumbledore zbliżył się bardziej, tak blisko, że Severus pomyślał, że może się obejmą, ale do tego nie doszło.
— Dobranoc, Severusie. Dziękuję.
To była przyjemność cię poznać. Byłeś moim jedynym przyjacielem.
— Dobranoc.
W zimnej ciszy korytarza Severus oparł się o ścianę i ostrożnie zaklęciem otworzył list. W środku znajdował się tylko jeden kawałek papieru.
Znalazłem to, bracie. Pamiętasz, jak upierałeś się, że to nie istnieje? Znalazłem to. I mimo to… nie zadziałało. Myślałem — miałem nadzieję — że przywróci ją do życia. Jakiż głupi jestem! Jakże to było niemądre z mojej strony! Twoje przewidywania, że kiedyś zapłacę, zwłaszcza za to, były trafne. Ona nie wróci. Ale na szczęście wkrótce ją spotkam.
AD

Zdezorientowany Severus przeczytał to dwa razy, a potem trzeci. Nie miało to sensu. Pokręcił głową z irytacją z powodu kolejnej tajemnicy, o której nie miał pojęcia, po czym włożył list z powrotem do koperty i zamknął ją.

Chapter 63: Nawias: O ptaszkach i pszczółkach

Chapter Text


prolog

Severus nauczył się już dawno temu, że dawne grzechy zawsze powracają, aby go prześladować. Można było zamknąć drzwi, zabić okna deskami, wypełnić pęknięcia w ścianach i powiesić na nich ładny obrazek - może letni pejzaż, z paniami pocącymi się pod szeleszczącymi sukniami, patrzącymi na świat z ponurym lub zmęczonym wyrazem twarzy; z psami biegającymi bez celu do tylnych drzwi przytulnej chaty nad rzeką; z mężczyznami palącymi fajki i dziećmi bawiącymi się na rozłożonym na trawie obrusie. Można było próbować. Ale skryte za obrazem pęknięcia i tak się rozchodziły. A pod deskami, które zakrywały okna, szyby pękały i wpuszczały wiatr. Drzwi pozostawały zamknięte, ale przez szczelinę pod nimi grzechy wślizgiwały się bez trudu, niezmienione przez czas, nieporuszone poczuciem winy i żalu.

To miało sens, że wracały tam, gdzie powinny.

Zawsze mógł patrzeć na ten ładny obrazek, pożerany przez grzechy.

Wina i żal nie znaczyły nic; były bezsilne, zupełnie nieistotne—myślenie o tym, co mogło się wydarzyć, czy żałowanie tego, co się zrobiło - wszystko to było stratą czasu. Małe myśli, bezsilne wobec demonów, które zamieszkiwały duszę. W takich czasach tylko bezduszni i ci, którym sprzyjało szczęście, mieli szansę przetrwać.

Reszta mogła się łaskawie wypchać. Albo zmienić stronę. Bo w takich czasach ludzie byli gotowi zrobić rzeczy, których normalnie by nie zrobili.

Dlatego w tych czasach Severus zawsze wybierał upicie się.

Jedno było pewne: grzechy Severusa nigdy go nie opuszczały.

Więc kiedy usłyszał pukanie do drzwi, krótko po północy, nie był zaskoczony. I choć było to już nawykiem, nie mógł powstrzymać się od wątpliwości, gdy otworzył drzwi i spojrzał na bezczelnego chłopaka, który patrzył na niego z pewnością siebie.

— Ty. — Jego zdumienie trwało chwilę, po czym wszystko znów stało się naturalne. — Czego chcesz?

— Mogę wejść? — Cholera. To na pewno była wina Severusa.

— Po co?

— Mogę najpierw wejść? — Wątpliwe. Ironiczne, że Harry wybrał właśnie tę noc na swój powrót.

Severus był obłąkany tym, co ludzie okrutnie nazywali przeznaczeniem. W tej chwili był pewien, że za tym wszystkim kryje się jakiś problem matematyczny. Taki, którym i tak nie chciałby się zająć, nawet gdyby miał czas.

— Słuchaj, nawet jeśli zamierzasz zabrać mi punkty czy mnie zgłosić. Zważ na to, że przeszedłem całą drogę tutaj. Powinieneś mnie przynajmniej wysłuchać.

Nie powinien robić nic. Nie miał żadnych zobowiązań wobec nikogo, a zwłaszcza wobec Harry'ego Pottera. W tym pokoju Severus miał prawo zdecydować i ogłosić, że świat nie istnieje, jeśli taka była jego wola.

Ale nie był na tyle trzeźwy, by mu to powiedzieć.

Omiatając wzrokiem korytarz, skinął głową w geście "wchodź” i zamknął za nim drzwi.

Harry nie potrzebował wskazówek, gdzie usiąść. Patrzył na niego nerwowo z kanapy, a Severus powstrzymał się od ironicznego uśmiechu na widok fałszywej skromności, którą chłopak prezentował od jakiegoś miesiąca.

Wrócił. Severus mruknąłby pod nosem, gdyby nie bał się, że z ust wypłynie zbyt duża ilość whisky.

Harry rzucił okiem na butelki na stole, ale nie skomentował ich. Dla własnego dobra. Severus wrócił na kanapę i oparł się, czekając na kolejny pokaz koszmarów.

— Mów.

— Słuchaj, nie przyszedłbym, gdyby to nie było ważne. Obiecuję, że to ostatni raz, kiedy pukam do twoich drzwi. Chcę ci tylko powiedzieć parę rzeczy, a potem już cię nie będę niepokoił.

Severus kiwnął niecierpliwie głową, by kontynuował. W myślach modlił się, żeby to skończyło się w ciągu najbliższych minut i żeby zdążył wytrzeźwieć przed świtem. W przeciwnym razie musiałby wyjaśniać Dumbledore’owi, że nie zdołał go zabić, bo się upił, próbując zapomnieć, że ma to zrobić.

Zdał sobie sprawę, że chłopak mówił i próbował nadrobić. Za późno.

— ...więc za to cię przepraszam.

Odczekał kilka chwil i zdał sobie sprawę, że prawdopodobnie przegapił całą, zapewne rozbudowaną, przemowę przeprosinową. Harry patrzył na niego z wyczekiwaniem, a Severus poczuł nagłą, niespodziewaną ochotę, by się roześmiać. Zdołał to powstrzymać, obserwując, jak Harry zmaga się z tym, by odczytać, co Severus myśli o całej sprawie.

Sadyzm nie był wcale taki zły. A że nie chciało mu się wystarczająco, by poprosić o powtórzenie przemowy, po prostu jęknął. — To wszystko?

— Jesteś pijany, prawda?

I tak nie dość. Gwałtownie nabrał powietrza i bezradnie rozglądał się za szklanką. Żadnej w zasięgu wzroku; wyglądało na to, że będzie musiał dalej pić prosto z butelki.

— Myślałem, że przynajmniej coś powiesz.

— Pięć punktów od wszystkich. Masz. Wynoś się.

— Dobrze. Nie sądzę, żeby cokolwiek, co powiem, miało dla ciebie znaczenie, ale powinieneś poszukać pomocy. Nie możesz tak dalej żyć. Za dużo pijesz. Stajesz się dokładnie tym, kim mówisz, że pogardzasz.

Serio.

— To wszystko, Potter?

— Nie, właściwie nie. — Cholera. To mogło być gorsze. — Prawdę mówiąc... przyszedłem, żeby się pożegnać. — Albo mogło.

— Odchodzisz?

Ostry ból przeszył skronie Severusa, a zawroty głowy przejęły kontrolę. Zauważył, że butelka znów znalazła się podejrzanie poza jego zasięgiem, choć nie przypominał sobie, by Harry ją przesunął.

— Przyszedłem, żeby to zakończyć. Żeby powiedzieć ci, że teraz możesz żyć w spokoju, nie musisz się martwić. Będę trzymał się z daleka. Chciałem tylko… chciałem ci to powiedzieć. Osobiście. Nigdy nie powinienem był cię naciskać i ja… nie rozumiałem. Że to było złe. Że nie powinienem. Mam ten głupi nawyk, prawda? Podążam za głosem serca. A jednak wszystko, co osiągnąłem, to wydłużenie listy osób, które zginęły, ponieważ stanęły mi na drodze. Rozumiem, dlaczego zrobiłeś wszystko, co zrobiłeś, rozumiem, że obiecałeś mnie chronić, ale jeśli ci zależy, choćby trochę, potrzebuję, żebyś przestał mnie już chronić.

Grzebał w pelerynie, aż wyciągnął złożoną kartkę papieru. To była strona Proroka Codziennego i Severus mógł dokładnie zgadnąć, która. Atak śmierciożerców na mugoli.

— Jeśli coś ci się stanie… — Harry pokręcił głową. — Zostawię cię w spokoju. Nie mogę ryzykować, że coś znowu stanie się komuś z mojego powodu, nie jeśli mogę to powstrzymać. Więc proszę, przestań próbować mnie chronić lub się mną opiekować i trzymaj się z daleka.

Dramat nastolatka nagle stał się zbyt dotkliwy.

— Wynoś się stąd, na litość boską.

Severus zamknął usta, by powstrzymać wściekłość i natychmiast poczuł, że musi zwymiotować. Chłopak mówił dalej, więc Severus dał mu znak, by wyszedł, i szybko udał się do sypialni, żeby dotrzeć do swojej łazienki. Z hukiem zamknął drzwi i osunął się obok toalety, uderzając kolanami o twardą podłogę. Zamknięcie oczu tylko nasiliło uczucie, jakby stał w kolejce do piekła.

Przyszedłem, żeby się pożegnać. Powiedzieć ci, żebyś przestał mnie chronić. Kłamstwa. Nie po to tu przyszedł. Nie przyszedł tu po to, by uczestniczyć w tych absurdach. Gdyby rzeczywiście o to chodziło, odwiedziłby go w godzinach pracy. Jego żołądek ścisnął się tak gwałtownie, że aż splunął krwią. Oparł łokcie o klapę toalety i ciężko oddychał.

Nie był w stanie spojrzeć dziś Harry'emu w oczy. Nie mógł tego znieść. Po co narażać się na kolejne tragedie? Po co pogrążać się w tej bezdennej otchłani, jaką stało się jego życie? Potrzebował ucieczki - przed czym dokładnie, nie wiedział. Ucieczki przed wszystkim. Dla ratowania resztek własnej, drżącej psychiki, powinien po prostu wymazać sobie pamięć i zniknąć. Znaleźć sobie jakąś ławkę w ciemnym zaułku i tam czekać, bez różdżki, bez żadnych dalszych ambicji, aż odmrożenie lub głód ostatecznie zakończą jego egzystencję.

Proszę.

Jakże chciwy był, że chciał więcej, że miał czelność pragnąć - czegokolwiek, dosłownie czegokolwiek - nawet własnej śmierci.

Bogowie. Był żałosny.

Tak żałosny, jak pożegnanie Harry'ego. Chłopak zasługiwał na policzek za to, że nie miał kontaktu z rzeczywistością. Wściekłość, która wrzała w Severusie, kipiała, domagając się, by Harry nigdy nie był szczęśliwy. Nigdy. To była jego wina. W ogóle nie powinien był się urodzić.

Wina Jamesa.

Oddychaj.

Nie było nic dziwnego w tym, że Harry znowu znalazł sposób, by przedostać się do tych pokoi. Ale to było niepokojące. Gdzie podziała się szczerość Gryffindoru? Ukryta za pożegnaniami. Dumbledore też nie zgodził się wcześniej go przyjąć.

Severus chciał z nim porozmawiać - o czymkolwiek, naprawdę - jeszcze ten jeden raz, ostatni raz - ale najwyraźniej Dumbledore nie uważał tego za konieczne. Severus stał tam przez chwilę, jak idiota; powtarzał hasło dwa, trzy razy, a potem czwarty, ale gargulec się nie poruszył, a schody się nie pojawiły. To tyle. Nie miał już nic, co mógłby stracić. I nigdy więcej nie porozmawia z Dumbledorem. Nigdy więcej nie porozmawia z tym głupim chłopakiem.

Umył twarz i usta, pozwalając, by zimna woda trochę go ocuciła, podczas gdy grzebał w szafce, szukając jakiegoś eliksiru, który złagodziłby zawroty głowy. Gdy był pewien, że może znowu utrzymać równowagę, ruszył do sypialni, gdzie zastał Harry'ego, czekającego na niego.

— Dlaczego nadal tu jesteś? — zapytał Severus.

— Źle się czujesz? Co się dzieje?

— Wiele rzeczy, jak sądzę.

— Severusie.

— Dlaczego tu jesteś, Harry?

— Mówiłem ci. Przyszedłem, żeby cię poprosić o…

— Kłamca. — Harry był zaskoczony tym oskarżeniem, a Severus powoli zbliżał się do niego. — Dlaczego naprawdę tu jesteś? Czego, do cholery, ode mnie chcesz?

— Tak. Powinienem cię zostawić w spokoju.

Severus chwycił go za ramię, zanim Harry dotarł do drzwi.

— Powinieneś był zostawić mnie w spokoju lata temu. Teraz jest już chyba trochę za późno.

Ostatni skrawek samokontroli Severusa pękł. Pochylił się. Jego gardło piekło, a poruszał się tak szybko, że ledwo zdążył zamknąć oczy, zanim przyciągnął Harry'ego do siebie i pocałował go i nie przerywał pocałunku tak długo, aż poczuł, że może umrzeć.

Kiedy się od siebie oderwali, trwało to tylko chwilę. Severus znowu przyciągnął Harry'ego i poczuł, jak ten lekko ulega pod wpływem szoku. W duchu drwił z ciepła, które rozprzestrzeniało się w jego wnętrzu, gdy Harry cicho jęknął. Ty. Ty wprowadziłeś chaos w moje życie, pomyślał, gdy wszystkie jego wątpliwości wyparowały, a jego ręka zatrzymała się na karku Harry'ego.

W burzliwej ciszy słabo oświetlonego pokoju Harry warknął z frustracji wprost w usta Severusa, a on szybko kontynuował pocałunek, popychając go na łóżko, zanim któryś z nich miałby szansę, by zaprotestować, a potem przygwoździł go własnym ciałem.

Ręka mocno odepchnęła jego pierś, na co Severus ścisnął nadgarstek Harry'ego mocniej, unieruchamiając go. Gdy Harry nie zdołał uwolnić ręki, przerwał pocałunek i spojrzał na niego ciemnym, gniewnym wzrokiem.

— Jesteś pijany.

— Jestem pijany. Jestem głupi. Jestem szczęśliwy. Kocham cię — wymamrotał Severus, mając nadzieję, że Harry przypomni sobie, jak kiedyś dokładnie to samo powiedział Severusowi.

Harry szarpnął się pod nim, odwracając twarz od jego pocałunków.

— Przestań, nie — wyszeptał chłodnym tonem. — Kiedy wytrzeźwiejesz...

Severus chwycił go za twarz, całując jego policzek, nos, kącik ust, gdy Harry ponownie się szarpnął, uwalniając nogę i kopiąc materac butem.

— Jeśli teraz mnie zostawisz, umrę — powiedział Severus, a Harry przestał walczyć. Spojrzał na niego szeroko otwartymi, zielonymi oczami, a mimo tych wszystkich miesięcy praktyki, emocje chłopaka były tam, na wierzchu, tak oczywiste, tak boleśnie klarowne…najpierw opór i niechęć, a potem nagle czułość; pożądanie; niecierpliwość.

— Ty... — Harry warknął, wreszcie wyrywając rękę, — ...przepraszam, draniu. — Zepchnął Severusa z siebie i usiadł na nim, całując go niemal gwałtownie. Jego krótkie, ciche sapnięcia smakowały nieufnością - albo nawet gniewem - ale Severus objął go mocno i trzymał blisko. Przewracali się na łóżku raz po raz, a Harry uwalniał swoje zmieszanie i irytację niskimi jękami, które mamrotał prosto w usta Severusa.

Patrząc wstecz, Severus mógł bezpiecznie powiedzieć, że nigdy nie żył. Nigdy nie był na plaży, nigdy nie podróżował, nigdy nie dopracował swoich zaklęć, nie opanował alchemii, nie napisał książki, nigdy nie zrobił też nic mugolskiego, jak jazda samochodem, łyżwy czy gra w planszówki. Był cały świat pełen doświadczeń, ale Severus nigdy go nie dotknął. Szansa na to wszystko była teraz stracona; nie miał już czasu. Jeśli miałby żyć, jeśli miałby choćby rzucić okiem na to, czym jest życie, czym jest wolność, to była jego jedyna szansa.

Pocałował szyję Harry'ego i mocno ugryzł, wbijając zęby w losowe miejsca na jego skórze, a jego język wysunął się, by ją smakować. Harry złapał garść jego włosów i szarpnął. To było mu przeznaczone, był tego pewien - czyn boskiej woli, zniekształcona wizja świętej sprawiedliwości. Albo po prostu zemsta Boga - stara jak świat przestroga uważaj, czego sobie życzysz, tym razem ucieleśniona w pocałunku, i kolejnym, i jeszcze jednym.

Jego dłoń opadła na nogę Harry'ego, głaszcząc ją od kolana do wewnętrznej strony uda i z powrotem. W jakiś sposób to nie było dla niego nowe. Pojawiło się to jak dziwne déjà vu — jakby zbliżał się do prawdy, której po prostu nie mógł już ignorować. Czym była ta prawda, nie wiedział. I uzmysłowił sobie, że wcale go to nie interesuje. Pasowało mu to, że nigdy nie dostrzegał rzeczywistości, dopóki nie zniknęła, a teraz nie miało być inaczej.

Jego język przestał się poruszać, gdy poczuł nieśmiałe palce Harry'ego naciskające jego krocze przez spodnie. Severus zamruczał cicho, a Harry uklęknął, pośpiesznie rozpinając swoje dżinsy. Unikał spojrzenia Severusa, ale ten nie mógł go za to winić. Kontakt wzrokowy teraz przyniósłby tylko świadomość tego, co się dzieje; oszukiwanie się, że to jeszcze się nie wydarzyło, było ich jedynym środkiem znieczulającym. Harry zdjął koszulkę, rzucając ją na podłogę. Severus odsunął poduszki i oparł się z powrotem, poddając się; delikatne usta ssały jego obojczyk, a drżąca ręka pocierała i ściskała go. Z jego gardła wydobył się mimowolny jęk aprobaty. To szaleństwo. Złe. Dobre. Absolutnie zakazane.

Harry oderwał się od pocałunku i przycisnął czoło do Severusa. Powoli rozpiął mu spodnie, odpinając pasek, a następnie guziki. Severus przesunął palce po nagim biodrze Harry'ego i znów go głęboko pocałował; skóra była idealna pod jego dłońmi. Ciężar brzucha Harry'ego przyciskającego się do niego, niskie pomruki, gdy jego palce mocno chwytały Harry'ego za plecy - wszystko było czystą rozkoszą. Nagła fala obrzydzenia do samego siebie i sprzeczne uczucie podniecenia ogarnęły Severusa na myśl, że to naprawdę się dzieje. Obrzydzenie szybko zostało wyparte przez jęk, a podniecenie pochłonęło go, gdy Harry wsunął dłoń do jego bokserek.

Uczucia między dwoma ludźmi nie mogły być mierzone liczbą wypowiedzianych słów. To wojna łączy mężczyzn niczym magnes. Funkcją tego momentu nie było wymienianie słów; każdy, kto powiedział, że wczoraj to historia, a jutro to fantazja, z pewnością nie wiedział, jak jego przeszłość powtarzała się brutalnie dzień po dniu. Toczyć ogromny głaz pod górę tylko po to, by patrzeć, jak spada z powrotem. Ta wojna również odpychała ich jak magnes.
Chciał to zatrzymać. Naprawdę chciał.

Nie mógł.

Całował żuchwę Harry'ego, jego podbródek, jego szyję, ramiona. Wbijał paznokcie wszędzie, gdzie mógł. Drapał. Mocno. Gdy Harry odsunął się i zsunął z niego, Severus poczuł, jak ciepło zostaje wyrwane z jego ciała. Odrzucając dżinsy i buty na bok, Harry pochylił się nad nim, a jego ręka wciąż głaskała Severusa. I choć Severus chciał to zatrzymać, jednocześnie pragnął więcej. Zaledwie zdążył westchnąć i odchylić głowę, gdy Harry wziął jego członka do ust.
Ciepłe i wilgotne, usta Harry'ego poruszały się niezgrabnie, kilkukrotnie przerywając, gdy chłopak dławił się i próbował ukryć zęby, co nie do końca mu wychodziło. Severus spojrzał w dół, a ich spojrzenia się spotkały.

Kiedyś, Severus zdoła to sobie wytłumaczyć. Zrzuci winę na alkohol i młodość chłopaka. Obwini Dumbledore’a i zamek. Teraz jednak, ciągnął Harry'ego za włosy, dopóki jego członek nie wysunął się z ust chłopaka. Harry sapnął, niemal zawstydzony, gdy uszczypnął język palcami, by usunąć włos łonowy. To był kompletny chaos, ale Harry się tym nie przejmował, nigdy się nie przejmował. Zsunął napletek Severusa i ponownie rozchylił usta, pozwalając, by jego główka zaledwie musnęła lśniące wargi. Severus pozwolił mu kontynuować przez minutę lub dwie, zachęcając go lekkimi pchnięciami. Gdy Harry próbował wziąć go głębiej i znowu się zakrztusił, Severus zacisnął palce na jego skórze i zatrzymał go. Wystarczyło jedno — chodź tutaj”, by Harry szybko wrócił na jego kolana, całkiem nagi i z uśmiechem pełnym pożądania na twarzy.

Severus objął go mocno, oplatając ramionami tak, że bał się, iż go zmiażdży, lub nigdy go nie wypuści, lub po prostu umrze tu i teraz, w ramionach Harry'ego, wdychając ten okropny zapach truskawek i smakując swojego własnego członka na języku chłopaka — a jeśli to nie brzmiało jak najgorsze, niewypowiedziane zepsucie, jeśli to nie było największe, najbardziej ohydne i niewybaczalne przewinienie Severusa (które wreszcie, wreszcie do niego wróciło), to Severus nie wiedział, co mogłoby być gorsze.
Rozdarty między ignorowaniem problemu, który ich rozdzielał, a chęcią poznania, jak to jest dotykać członka, który nie jest jego, Severus zdecydował się na to drugie. Jego palce delikatnie przesunęły się po trzonie, zanim zamknął je wokół niego. Harry jęknął. Severus poczuł skurcz w ramieniu, gdy Mroczny Znak wywołał falę bólu, ale zignorował to. Nie śmierciożerca, pomyślał. Nie Snape, nie nauczyciel, nie zdrajca. Nie tej nocy. Nie teraz. Tylko Severus. Zaniepokoiło go, jak bardzo był zadowolony z tego stanu rzeczy. Bardziej niepokoiło go to, że był o krok od zdrady wszystkiego dla dobra chłopca.

Idź do swojego pokoju, mógłby mu powiedzieć. Weź plecak, pelerynę, trochę ubrań. Wyjeżdżamy. Zabiorę cię tam, gdzie nikt nas nigdy nie znajdzie. Będziesz żył. Obiecuję.

Nie było jeszcze za późno. Wciąż mógł to zrobić.

Harry położył rękę na jego dłoni i go zatrzymał; przez chwilę Severus był oszołomiony. Harry odsunął jego dłoń od swojego członka i poprowadził ją niżej, pod swoje jądra. Palce Severusa musnęły jego pośladki i zamarł. Nie powinien posuwać się tak daleko. Nie powinien. A jednak. Ostrożnie napierał, ale zaciśnięty otwór był niemal niemożliwy do penetracji, a bez względu na to, jak bardzo próbował, udało mu się wsunąć tylko opuszek palca. Ledwo. Naparł mocniej, a Harry skrzywił się.

— Masz olejek? — zapytał Harry, a jego ochrypły głos słodko zadrgał na ustach Severusa.

Severus przetrząsał szuflady swojej nocnej szafki w pośpiechu, niedbale odrzucając papiery i butelki na bok; jedyną rzeczą, jaką znalazł, był balsam do rąk. Lepsze to niż nic, pomyślał. Zostawiając szuflady otwarte i w nieładzie, odkręcił słoik i ukląkł między nogami Harry’ego. Harry wstrzymał oddech, gdy środkowy palec Severusa nacisnął za jego jądrami, powoli wsuwając się w jego wnętrze.

Harry odchylił głowę do tyłu, krzywiąc się z bólu, lecz mimo tego uśmiechając się i kiwając głową, zachęcając Severusa do dalszych działań, mimo oczywistego dyskomfortu. Z każdym dźwiękiem, który Severus wydobywał z jego ust, pożądanie narastało w jego własnym ciele. Jego członek pulsował; nie mógł stwierdzić, czy to preejakulat, czy ślina Harry’ego. Nie miało to jednak znaczenia. Został pochłonięty przez tę szaleńczą sytuację i pragnął jej doświadczyć każdym zmysłem. Nic innego się nie liczyło.

Severus, wracając nagle do jakiejś odległej rzeczywistości, miał wystarczająco przytomny umysł, by rzucić zaklęcie Muffliato na drzwi, zanim odrzucił różdżkę na bok. Zanurzył palce ponownie w słoiku, po czym również go odrzucił, zupełnie obojętny na to, że balsam rozlał się na materac. Jego palec mocniej przełamał napięte wejście, a syk Harry’ego przy jego uchu przypomniał mu o wszystkich powodach, dla których nie powinien tego robić.

Swoje zmartwienie uwolnił w ustach Harry’ego, a jakiekolwiek racjonalne myśli, których poszukiwał, nagle wydały się nie mieć sensu i nieznośnie odległe. Zorientował się, że nie czuje takiej odrazy, jakiej się spodziewał. Harry mocno przycisnął się do niego i zsunął koszulę Severusa z jego ramion.

Jego dłonie przesunęły się po torsie Severusa, a oczy szeroko otwarte z ciekawości spoczęły na jego członku. Gryząc nerwowo dolną wargę, Harry chwycił słoik i przewrócił go do góry dnem nad członkiem Severusa. Severus zastanawiał się przez chwilę, czy którykolwiek z nich dożyje, by opowiedzieć tę historię.

Ale komu?

Chciał poczuć niepokój, ale jakaś nieuchwytna siła, czy to z wiecznego wszechświata, czy z szalonego podniecenia pod jego pępkiem, nie pozwalała mu. Nie mógł mówić. Ani oddychać. Harry odsunął się od jego palców, a Severus skorzystał z tej chwili, by zebrać wystarczająco dużo rozsądku i uspokoić to pragnienie, o którego możliwości istnienia dawno zapomniał.

Leżąc na plecach, Severus poczuł Harry’ego na swoich kolanach, jego dłonie rozłożone na jego piersi. Czas zatrzymał się; nikt nigdy nie patrzył na Severusa w ten sposób - z taką czułością, taką... szczerością. Harry przechylił głowę, jakby studiował jego duszę, patrząc głęboko w oczy Severusa. Z delikatnością odgarnął mu włosy z twarzy, smarując je balsamem, który pokrywał jego palce. Potem, bardzo ostrożnie, chwycił członek Severusa i przesunął się do przodu. Zapadła cisza, gdy Harry powoli osuwał się w dół.

Żadnych głupich rozmyślań między tym, co jest dobre, a tym, co jest złe. Bo to, co nie jest ani jednym, ani drugim, jest boskie.

Severus mocno chwycił biodra Harry’ego i przyciągnął go ku sobie, ciepło i napięcie wokół niego wymusiły z jego gardła jęk. Harry również jęknął, jego uda drżały, gdy próbował się utrzymać. Główka członka Severusa wsunęła się całkowicie, a Harry syknął, odchylając głowę do tyłu, usta otwarte w niemym krzyku.

Severus próbował ponownie pchnąć, ale nic się nie działo. Wydawało się, że nie ma już gdzie dalej wejść. Kolejna nieudana próba i jego członek wysunął się; Harry ponownie go przytrzymał, po czym pochylił się, opierając dłonie po obu stronach twarzy Severusa. Jego twarz wykrzywiona była w skupieniu; oczy zamknięte, brwi ściągnięte, palce zaplątane w włosy Severusa. Bardzo powoli Harry zaczął zsuwać się niżej, biorąc więcej.

Kiedy połowa członka była w środku, Severus zdał sobie sprawę, że to wszystko, co uda im się osiągnąć. W duchu przeklinając niewinność, którą tak bezczelnie niszczył, zaczął prowadzić Harry’ego w górę i w dół, aż złapali rytm. Bolesny, powolny rytm.

Powinni byli bardziej się przygotować.

Nie powinni tego robić tak niedbale, tak pochopnie, bez odpowiedniej ilości czasu, by nie bolało i by nie było zbyt pośpieszne.

Nie powinni tego robić.

— Przestań — szepnął Severus. Zatrzymał Harry’ego obiema rękami i przewrócił go na plecy, ponownie przygniatając go sobą i całując go mocno.

Harry szarpnął za jego spodnie i pociągnął.

—Zdejmij je — wymamrotał z trudem łapiąc oddech. — Zdejmij je, zdejmij.

Severus w końcu ustąpił, zsunął się z Harry’ego, zdjął buty i szybko pozbył się spodni oraz bielizny. Rozchylił nogi chłopaka, ponownie się ustawił i jednym ruchem wszedł w gorące, hipnotyzujące ciało.

Starał się być delikatny, nie ranić go. Ale w chwilach szaleństwa rzadko kiedy można kontrolować swoje czyny. Oparł się na przedramionach, chowając twarz w zagłębieniu szyi Harry’ego. To nie było obrzydliwe. To nie było chore. Próbował sobie przypomnieć, kiedy ten moment był jego najgorszym koszmarem, ale nie potrafił.

— Severus... cholera... Severus... ach... — wyjęczał Harry.

Paznokcie wbijały się w jego plecy, a jego własny oddech urywał się w krótkich syknięciach. Czuł krople potu spływające z linii włosów aż po skronie. Tylko przelotnie słyszał, jak Harry coś mamrocze między jękami, jego usta muskające szyję Severusa. Brzmiało to jak — boli”, co sprawiło, że serce Severusa na chwilę zamarło.

— Nie, nie przestawaj — dodał cicho Harry. Severus zwolnił, niemal jęknął, kiedy chłopak podrapał go mocniej. — Powiedziałem... nie przestawaj — wyszeptał Harry do jego ucha.

Więc Severus posłuchał. Posuwał go mocno, tak mocno, jak tylko potrafił, z całą swoją siłą - pewien, że piekący ból na jego ramieniu to rezultat krwawego zadrapania.

— Tak chcesz, żeby cię pieprzyć? — wysyczał. — Chcesz, żeby bolało, co? Żebym cię ranił?

Dotarło do niego, że jest najbliższą osobą Harry’ego. Powinien był już dawno to zrozumieć, ale nie zrobił tego. Słyszenie czegoś to nie to samo co wiedza. Wiedza to nie to samo co zrozumienie. Teraz to była jego jedyna prawda.
Serce waliło mu, kiedy przekraczał próg rozkoszy, uwalniając lata napięcia w ostatnim pchnięciu.

Minęła wieczność, nim Severus wziął oddech i opadł na Harry’ego, zmęczony i nieruchomy. Leżał tam, dysząc, nie chcąc już nigdy się ruszać. Żałował, że musi. Absurdalne. To wszystko było absurdalne. Dłoń Harry’ego spoczęła na jego biodrze i pozostała tam. Severus zamknął oczy, opierając czoło o materac. Przez ułamek sekundy był zakochany.

— Wszystko w porządku?

Zdecydowanie nie był na tyle stary, żeby zadawano mu takie pytania po seksie.

— Hm.

Jego myśli krążyły wokół tego, czy powinien zacząć myśleć. Czy w furii wyrzucić chłopaka. Ale zamiast tego milczał, nie chcąc, by ich ciała się rozłączyły, nie chcąc, by ta chwila się skończyła. Nie chcąc, żeby nadeszło jutro.

A ono nadejdzie; taka jest natura jutra - zawsze przychodzi. Fatalny moment na posiadanie uczuć, pomyślał Severus. Emocje były najniższą formą świadomości. Nienawidził ich. Emocjonalne działania były najbardziej ograniczone, niebezpieczne. Romans zaślepiał ludzi na to, że wszystko kiedyś się kończy. Nawet mugole to wiedzieli. Strzeż się emocji. Nawet dzieci to wiedziały.

Severus nigdy nie ufał nikomu, kto działał pod wpływem emocji.

Harry też nie powinien.

— Severusie. — Wydawało się, że zdolność chłopaka do mówienia znacznie się poprawiła przez ostatnią godzinę.

— Potrzebuję chwili — wychrypiał Severus, jego czoło nadal spoczywało na łóżku. Może jednak był tak stary. Miał wrażenie, że całe jego krążenie skupiło się teraz wyłącznie w głowie. Po tysiącu lat i pokonaniu najsilniejszego ataku serca, Severus uniósł głowę, pozwalając Harry’emu złożyć delikatny pocałunek na jego ustach. Jakby próbował wyczuć, czy Severus zmienił zdanie.

Nie zmienił.

Powinien. Albo nie powinien.

Zbyt zmęczony, by podjąć decyzję, przewrócił się na plecy i oparł na poduszkach. Na prześcieradle widniała różowa plama, a Harry dotknął jej ciekawie; jego palce musnęły ją lekko. Na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech, kiedy zdał sobie sprawę, że to jego własna krew.

— Lubisz ból — skomentował Severus, wpatrując się w sufit.

Harry się uśmiechnął, ale nie odpowiedział. Zamiast tego przewrócił się na bok i przysunął bliżej. Skrzywił się gwałtownie, a jego ręka natychmiast powędrowała między uda, które były wilgotne od czegoś więcej niż tylko krwi, czerwonej, białej i żółtawej jednocześnie. Harry złapał za róg prześcieradła i starannie wytarł sobie pośladki oraz uda, zanim położył głowę na ramieniu Severusa i zarzucił na jego pierś rękę. Moje prześcieradło, prawie powiedział Severus - ale nie zrobił tego.

— Zamierzasz teraz świrować? — zapytał Harry. — Bo jeśli po tym zaczniesz świrować, chyba cię zabiję.

Mimo siebie Severus się zaśmiał. Jego palce leniwie bawiły się ciemnymi lokami Harry’ego.

— Nie będę... żałować. Jednak pozostaje to błędem.

— Dlaczego?

— Kiedyś zrozumiesz.

— Robiłeś to już wcześniej?

Severus spojrzał na niego gniewnie.

— Myślisz, że nie?

— Mam na myśli, z mężczyzną.

— Nie. — A Harry ledwie był mężczyzną. — Nigdy nie wierzyłem, że to zrobię. Mój ojciec... — Harry wbił w niego spojrzenie, ale Severus odmówił oderwania oczu od sufitu. — ...mój ojciec powiedział kiedyś, że skończę albo jako pedał, albo zgorzkniały pijak jak on. Tak czy inaczej, wydaje się, że miał rację.

— Zawsze taki był?

— Pijakiem?

— Tak.

Severus zastanowił się nad tym.

— Przez jakiś czas byli szczęśliwi. Potem odkrył, że moja matka jest czarownicą i... wszystko się zmieniło. Wierzył, że magia rozwiąże jego problemy, biedę, bezrobocie... Kiedy tego nie zrobiła, zaczął jej nienawidzić. Popadł w depresję, złość - znienawidził mnie za to, że jestem do niej podobny - a potem zaczął pić, by zapomnieć. Moja matka została wydziedziczona, więc nie miała dokąd pójść. Nawet kiedy stał się brutalny, nie odeszła.

— Severusie?

— Hm?

— Kocham cię. — Severus wpatrywał się w niego oszołomiony, jak stary głupiec, którym był. — Dlaczego teraz się ze mną przespałeś?

Severus rozważał to przez chwilę.

— Bo świat jest szalony. My też możemy tacy być.

Harry delikatnie gładził jego skórę, od mostka w dół, aż do linii bioder i dalej po udzie. Severus nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak obnażony. Pozbawiony siebie, dobrowolnie odsłonięty, wystawiony na widok, świadomie ofiarowany.

— Nie wybaczyłem ci — powiedział cicho Harry, obejmując dłonią penisa Severusa, unosząc go i lekko pocierając. Nie w sposób erotyczny. Nie po to, by go drażnić czy pobudzać. Po prostu – czule. Patrzył na niego, chłonął go, uczył się go. — Jeśli uderzysz mnie jeszcze raz, oddam ci. Jestem silniejszy, niż myślisz.

Mimo zmęczenia, Severus musnął kącik ust Harry’ego. Miał to być tylko przelotny pocałunek, tak sądził, ale zanim się zorientował, przewrócił chłopaka na plecy i znowu znalazł się na nim. Harry ugryzł go w ucho, polizał szyję, a jego ręka nadal trzymała miękkiego penisa Severusa, który nie miał zamiaru teraz się w to angażować. Dłoń zacisnęła się boleśnie, a Severus syknął.

— Powiedz coś — zażądał Harry, dotykając jego warg. — Przeproś. — Może Severus by to zrobił, w końcu, ale teraz nie było na to czasu. Zdejmując pięść Harry’ego ze swoich genitaliów, Severus przesunął się niżej i wziął go do ust.
Jakże ponure było jego życie, jak ciemne się stało, skoro zniżał się do tego - jak puste było, aż do tej nocy. Harry potrzebował zaledwie chwili, by stać się twardym, i tylko momentu, by jęknąć i dojść gwałtownie — młodość była marnotrawiona na młodych, a Severus czuł się upokorzony swoją słabością w obliczu tej świeżości.

Też cię kocham, pomyślał Severus, z ustami przyciśniętymi do uda Harry’ego. Nie powiedział tego.

Zamiast tego wyszeptał słabe, żałosne:

— Przepraszam — a Harry pogładził jego włosy, nie widząc nawet skrawka jego bólu, niczego nie podejrzewając.

Harry zasnął w jego ramionach krótko potem; Severus całował jego czoło, oczy, dłonie, trzymając go blisko - tak blisko, że ich serca biły w jednym rytmie.

***

Harry został obudzony łagodnym potrząsaniem za ramię.

— Harry.

Zamruczał cicho i zakrył oczy ramieniem.

— Mm.

— Musisz iść. Obudź się.

— Która godzina? — Mruknął, szukając swoich okularów. Severus podał mu je do ręki.

— Czwarta. Powinieneś wrócić do wieży, zanim ktoś się zorientuje.

— Pójdę rano.

— Już jest rano.

— Mm.

— Potter.

— Przed chwilą nazwałeś mnie Harry.

Kołdra została gwałtownie zdjęta, a zimno lochów uderzyło go z całą siłą.

— Hej! Och…cholera…auć!

— Tylko ty… — przeciągnął Severus, — ...mógłbyś spaść z łóżka w wieku siedemnastu lat.

— To się nie liczy, popchnąłeś mnie!

— Nieprawda — upierał się Severus, idąc do łazienki. Harry rozejrzał się po bałaganie, jaki zrobili ostatniej nocy, wciąż nie mogąc uwierzyć, że to wszystko się wydarzyło.

Ziewając, wstał i zaczął szukać ubrań. Jego dżinsy leżały za łóżkiem, a koszulka znajdowała się pod poduszką. Jeden but jakimś cudem wylądował w otwartej szufladzie, a drugi leżał na dywanie, pod peleryną Severusa. Zmęczony wciągnął dżinsy, walcząc z pokusą, by położyć się z powrotem. Koszulka była cała poplamiona jakimś śliskim balsamem, więc z niechęcią rzucił ją na łóżko. Z pełnym pęcherzem i obolałym tyłkiem, powlókł się do łazienki i prawie rzucił się na plecy Severusa, obejmując go w talii. Severus, który mył zęby, odłożył szczoteczkę i odkręcił kran.

— Czy nadal cię boli? — zapytał.

— Nie — wymamrotał Harry, wciskając twarz między jego łopatki. — Pachniesz potem — mruknął.

— Mówiłem, żebyś się ubrał — powiedział Severus, wycierając twarz ręcznikiem. — Gdzie jest twoja koszulka?

— Gdzieś tam — odparł Harry. — Jestem zmęczony.

— Ubierz się — powtórzył chłodno Severus, odpychając go od siebie i wychodząc z łazienki.

Harry jęknął leniwie i osunął się na deskę klozetową, zbyt zmęczony, by oddawać mocz na stojąco. Mrugając w stronę swoich spodni, walczył z zamkiem, prawie zasypiając. Umył twarz, przepłukał usta, przetrząsnął szafkę Severusa w nadziei, że znajdzie coś interesującego, a potem przepłukał usta jeszcze raz. Kwasowy posmak wciąż tam był, nieprzyjemny i obrzydliwy.

— Jest sobota — zauważył Harry, wracając do sypialni. Severus był już w pełni ubrany, porządkował szuflady. — Nie ma zajęć. Wszyscy będą długo spać.

— Wyprawa do Hogsmeade, Potter — odpowiedział Severus, brzmiąc tak samo chłodno i irytująco jak zawsze. — Zapomniałeś?

Harry milczał, nagle czując skurcz w żołądku, jakby słowo “Potter” zawiązało węzeł w jego wnętrznościach. Starał się brzmieć obojętnie.

— Och. Racja. Nie wiem, czy pójdę. Ledwie jestem w stanie utrzymać uniesione powieki.

Severus z hukiem zamknął ostatnią szufladę, tak gwałtownie, że Harry poczuł, jak podłoga zadrżała.

— Pójdziesz — warknął Severus, wreszcie na niego patrząc. Jego spojrzenie znów było nieodgadnione, ton ostry jak brzytwa. Oczywiście, że tego żałował. — To ty twierdziłeś, że to nie zmieni niczego. Udowodnij to.

Harry skinął głową, nie wiedząc, co powiedzieć. Severus wyciągnął spod łóżka pelerynę niewidkę i zarzucił ją na ramiona Harry’ego, popychając go w stronę drzwi.

— Zmieniłeś zdanie? — zapytał w końcu Harry, wbijając wzrok w podłogę. W końcu poczuł zażenowanie.

— Kilka razy w życiu, tak.

— Żał…

— Nie.

I Severus go pocałował; jego ręce mocno przytrzymywały głowę Harry'ego w miejscu, gdy Harry objął ramieniem szyję Severusa.

— Żegnaj — wyszeptał Severus.

— Pa — powiedział Harry, uśmiechając się do ust Severusa.

***

Severus nagle uświadomił sobie, że lubi być człowiekiem. Stał nieruchomo, zaciskając palce na krawędziach umywalki, wpatrzony w swoje żałosne odbicie w lustrze, pozwalając sercu mięknąć, gdy Harry objął go i pocałował w ramię. Jeśli miłość miała niszczyć, to bycie kochanym z pewnością oznaczało bycie zniszczonym.

Od teraz tak to miało wyglądać. Zniszczenie. Miał zostać zniszczony tej nocy, gdy wróci tu sam, z kolegami nienawidzącymi go, uczniami nienawidzącymi go i chłopcem nienawidzącym go. Zostanie zniszczony na widok splamionej pościeli i pieczenia na plecach, gdzie paznokcie Harry'ego zostawiły ślady. Gdyby rzeczy wyglądały inaczej, to miałoby dla niego znaczenie.

Szkoda, że już był naznaczony.

Od teraz nie będzie miał nic. Będzie rozkoszować się odrzuceniem, bo na nic innego nie zasługiwał.

— Ubierz się — powiedział po raz chyba dziesiąty, czując się brudny i nieodwracalnie zbrukany. Za to, co zrobił. Za to, co miał zrobić.

Był w trakcie wymazywania wszelkich śladów obecności chłopaka w swoich komnatach, kiedy usłyszał, jak Harry mruczy coś o sobotach i spaniu.

— Wyprawa do Hogsmeade, Potter — powiedział nieskładnie, zaklęciem pozbywając się butelki z balsamem i dwukrotnie oczyszczając materac. — Zapomniałeś?

Odpowiedź go nie interesowała; było jeszcze wiele do zrobienia, a on musiał być sam. Nie mógł sobie pozwolić na rozproszenie. Musiał skupić całą swoją uwagę na czekającym go zadaniu. Słowa nie wiem, czy pójdę zakłuły na granicy jego myśli i niemal stracił nad sobą panowanie.

— Pójdziesz — krzyknął, zaskoczony własnym brakiem kontroli. — To ty twierdziłeś, że to nie zmieni niczego. Udowodnij to.

Nie było już miejsca na błędy. Żadnych kompromisów. Dotarli na krawędź przepaści, a czas jedynie przyspieszał. Możliwość, że Harry utknie w zamku podczas ataku, sprawiła, że Severus zacisnął zęby na własną głupotę, że pozwolił mu czuwać całą noc, choć wiedział, że dzisiaj będzie potrzebował sił. Nie miałby szans uciec, gdyby został. Musiał być gdzieś, skąd będzie mógłby się teleportować.

— Zmieniłeś zdanie? — zapytał w końcu Harry, wpatrując się w podłogę. W końcu pojawiło się zawstydzenie.

— Kilka razy w życiu, tak.

— Żał…

— Nie.

Był głęboki pocałunek, a potem nicość.

Kiedy drzwi zamknęły się za Harrym, Severus wiedział, że go stracił.

Chapter 64: Nawias: Avada Kedavra

Chapter Text


prolog

— Pieniądze?

— Są.

— Pozwolenia?

— Są.

— Notatki?

— Po co nam notatki, Hermiono? — zaprotestował Ron.

— Może po to, żeby się uczyć? Nie zamierzam spędzić całego dnia na kupowaniu słodyczy. Gdybyś nie zauważył, czeka nas test...

— Są.

— Szaliki?

— Ona jest szalona — wymamrotał Ron do Harry’ego, po czym skinął głową w stronę Hermiony.

Hermiona złożyła swoją zatrważająco długą listę rzeczy potrzebnych na wycieczkę i wsunęła ją do torby, którą trzymał Ron.

— No, chodźmy.

Harry, który leżał twarzą w dół na łóżku Rona, chwycił jego łokieć i podciągnął się na nogi.

— Pogoda jest okropna — narzekał. — Chyba sobie odpuszczę.

— Pogoda jest w porządku i idziesz — oznajmiła Hermiona, jakby to była rzecz oczywista. — Nie odwołałam sesji z numerologii na darmo, wstawaj!

Harry westchnął i posłusznie wstał, myśląc, że kawa w Hogwarcie brzmiałaby teraz cudownie. Może powinien zainicjować petycję? Podążył za przyjaciółmi do Pokoju Wspólnego, niemal potykając się o rozwiązane sznurowadło, gdy schodził po wąskich schodach. Ktoś zawołał jego imię, więc Harry rozejrzał się zdezorientowany, ale nikogo nie dostrzegł.

— Tutaj — usłyszał głos Neville’a. Harry odnalazł go za górą książek, które niemal całkowicie zajmowały mały stolik przy oknie. Neville pochylał się nad pergaminem, który był tak długi, że dotykał podłogi.

— Cześć — powiedział Harry. — Kogo tak zdenerwowałeś?

— Głównie siebie — jęknął Neville. — Ale też profesor Sprout. Powiedziałem jej, że znam wszystkie magiczne rośliny, a ona stwierdziła, że arogancja to śmierć człowieka. Teraz muszę napisać czterostronicowy esej o historii korzeni Wnykopieńkówi oddać go na jutro.

— Brzmi jak zabójcza zabawa — odparł Harry. — Czyli nie idziesz z nami?

— Oczywiście, że idę. Daj mi tylko chwilę, żebym pozbierał te moje trzydzieści pięć książek — odpowiedział Neville z uśmiechem.

— Nie zapomnij też o swoim kilometrowym pergaminie — zażartował Harry, licząc swoje sykle w kieszeni. — Wiesz co, przyniosę ci kilka piór z cukru i czekoladowych kulek, okej?

Neville wytrzeszczył oczy.

— Naprawdę nie musisz...

— Muszę. Do zobaczenia — rzucił Harry, klepiąc Neville’a po plecach i biegnąc w stronę Rona i Hermiony, zanim Neville zdążył zaprotestować.

— Dzięki, Harry! — zawołał Neville za nim, a Harry uśmiechnął się pod nosem. Gruba Dama przestała już nawet pytać o hasło, ponieważ tak wielu uczniów wchodziło i wychodziło z pokoju wspólnego. Weekendy zawsze były spokojniejsze. Profesor McGonagall już odprowadziła młodszych uczniów do bramy, a Hermiona nie mogła sobie darować, żeby ponarzekać, że są całe pięć minut spóźnieni. Harry i Ron jedynie kiwali głowami w odpowiedzi na jej wyrzuty. Gdy tylko opuścili Pokój Wspólny, Harry rzucił Ronowi wyzwanie - wyścig, co skończyło się tym, że obaj, zdyszani, popychali się wzajemnie, dobiegając do bram. Hermiona dogoniła ich minutę później, przewracając oczami na ich dziecinne zachowanie, po czym postanowiła porozmawiać z Ginny — najwyraźniej udając, że nie zna swoich towarzyszy. Tymczasem Ron co chwila zerkał na Hermionę, nawet wtedy, gdy czekali na obowiązkowe Zaklęcie Wykrywające od McGonagall.

Mimo że Harry nie miał przy sobie żadnych zakazanych przedmiotów, to i tak przeszedł go dreszcz, gdy zaklęcie go dosięgło. Uśmiechnął się niezręcznie do McGonagall, mając nadzieję, że nie zapyta o jego formularz zgody, który zapewne leżał na dnie kufra albo pod łóżkiem. Nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio go widział.

— Panie Potter — powitała go oschle McGonagall.

— Dzień dobry, pani profesor — odpowiedział Harry, czując niewyobrażalną ulgę, gdy po chwili McGonagall przeniosła uwagę na Lavender i jej koleżanki. Kilka metrów dalej Slughorn również przeprowadzał kontrolę wśród uczniów Slytherinu, choć robił to o wiele bardziej wesoło i energicznie niż McGonagall. Snape’a nigdzie nie było widać.

Harry już miał coś powiedzieć, gdy zauważył, że Ron wciąż wpatruje się w Hermionę, która teraz śmiała się z Ginny i Parvati.

— Stalker — rzucił Harry, ale Ron nawet go nie usłyszał. — Ej — spróbował ponownie. Bez skutku. No dobrze; Harry uśmiechnął się złośliwie i nachylił się do Rona, udając głos Umbridge, po czym szepnął mu do ucha:

— Ekhm, ekhm.

Ron niemal podskoczył. Ocknął się, patrząc na Harry’ego z przerażeniem, blady jak ściana, jakby właśnie przeżył milion scen z horroru.

— Boże, Harry!

Harry wzruszył ramionami, udając niewiniątko.

— Chcesz, żebym zostawił was samych, jak tam dotrzemy? — zapytał.

Ron pokręcił głową.

— Nie. I tak by tego nie zauważyła.

— Zauważy. Problem w tym, że jest tak samo uparta jak ty.

— Ona nie jest uparta. Ona jest niebezpieczna. A Ginny deprawuje ją opowieściami o swoim życiu miłosnym. — Wskazał na nie głową, a Harry przewrócił oczami.

— Nie powinieneś się raczej martwić, że inne dziewczyny deprawują twoją siostrę, a nie na odwrót?

Ron ledwo zdążył zmarszczyć czoło w obawie, zanim Hermiona im przerwała.

— Skończyliście już się zachowywać jak prymitywy? — zapytała, gdy brama w końcu otworzyła się przed nimi.

— Nie powinnaś tak mówić do Wybrańca i jego wybranego przyjaciela — zażartował Harry.

— Szczerze mówiąc, Harry, zasłużyłeś. Tylko spójrz, jak jesteś ubrany. Przeziębisz się. Ron, ty też.

Droga do Hogsmeade była świetna. Hermiona narzuciła Harry’emu szalik na szyję, prawie go dusząc, gdy próbowała go poprawić. Ścieżka była pełna uczniów pochłoniętych rozmowami i śmiechem. Kolorowe iskry unosiły się nad ich głowami, gdy różdżki pod wpływem radości samoistnie rzucały zaklęcia. Wkrótce w oddali pojawiły się zarysy małych domków — zamglone i nieco abstrakcyjne kształty, które wyglądały ciekawie i osobliwie. Gdy Harry i jego przyjaciele dotarli na główną ulicę, widok był po prostu uroczy — ekscentryczny, a jednocześnie lekko upiorny, z karczmami o ostrych dachach i krzywych kominach.

— Gdzie jest Snape? — zapytał Harry nagle, zanim zdążył się powstrzymać.

— Kto wie, kogo to obchodzi — odpowiedział Ron. — Czemu? Myślisz, że coś kombinuje?

— Pewnie zajmuje się naszymi zadaniami — zasugerowała Hermiona, ale Harry nie był przekonany. Coś go niepokoiło.

— Tak — powiedział. — Tylko że... wiesz. Powinien tu być i nadzorować, a nie Slughorn. To dziwne.

To było bardziej niż dziwne, a Harry miał przeczucie, że zna odpowiedź. Snape już żałował tego, co się stało. Otrzeźwiał i wrócił do siebie. Teraz z pewnością nie chciał mieć z Harrym nic wspólnego. Nienawidził siebie za to, że to zapoczątkował, i nienawidził Harry’ego za to, że się w to wciągnął. Ale co by się nie działo, nie miało to teraz znaczenia. Poradzą sobie z tym razem. Wszystko będzie dobrze. Harry wiedział, że Snape zareaguje w ten sposób — po prostu liczył, że nie.

— I dobrze — stwierdził Ron. — Hogsmeade wygląda lepiej bez jego twarzy.

Harry uśmiechnął się, patrząc na swoje buty, a jego dłonie mocno zacisnęły się w kieszeniach. Pomimo zimna, wiatr był całkiem znośny. Sklepy były głośne i zatłoczone, a trójka przyjaciół szybko weszła do Miodowego Królestwa, żeby kupić pierwsze w tym roku słodycze. Hermiona na początku nie była zbyt entuzjastyczna — jej rodzice nie pochwalali słodyczy, jak twierdziła — ale ostatecznie kupiła kolorowy nugat z goblinowymi cukierkami na wierzchu. Widać było, że bardzo jej smakuje, choć nie chciała tego przyznać. Harry kupił pudełko czekoladowych kulek dla siebie i drugie dla Neville’a. Gdy Hermiona zasugerowała, żeby poszli na herbatę do Madame Puddifoot, Ron uparł się, żeby pójść do Trzech Mioteł.

— Dlaczego zawsze kłócimy się o to, gdzie usiąść, a potem i tak kończymy tutaj? — zapytał Harry, rozluźniając szalik i opadając na krzesło. Przytulna atmosfera karczmy była czymś, czego bardzo mu brakowało. Zapach piwa kremowego i dyniowego gulaszu wypełniał jego nozdrza, a Harry wciągnął go z lubością.

— Naprawdę — powiedział Ron, pocierając ręce, żeby je ogrzać.

— Trzy Miotły były dosłownie twoim pomysłem — przypomniała mu Hermiona.

— Bo to najlepsza knajpa w Hogsmeade, prawda?

— I nie dlatego, że Madame Rosmerta nosi skąpe ubrania — mruknęła Hermiona. Ron uśmiechnął się do niej z miną winowajcy, ale nic nie odpowiedział. Harry zamówił kremowe piwo dla przyjaciół i kieliszek spienionej wody goździkowej dla siebie.

— Co się z tobą stało? — zapytała Hermiona, mrużąc oczy, gdy upiła łyk swojego kremowego piwa. — Myślałam, że nie znosisz wody goździkowej.

— Właściwie — powiedział Harry, gotów do przełknięcia dużego łyka — nigdy jej wcześniej nie próbowałem. Jestem ciekaw.

Harry z lekko dławiącym się dźwiękiem połknął dziwną, zieloną ciecz i przez kilka sekund zachowywał powagę, po czym skrzywił się w wyrazie obrzydzenia. Czuł, jak jego gardło zaczyna migotać, a język drętwieje, ale szeroko się uśmiechnął, gdy Hermiona odebrała mu szklankę i przewróciła oczami, po czym sama spróbowała.

— Jest... znośna — powiedziała po chwili, niezbyt przekonującym tonem.

— Jest naprawdę niesamowita, wręcz pyszna, jeśli jesteś ośmiornicą. Pewnie to ulubiony napój kałamarnicy — zażartował Harry, podając szklankę Ronowi, który spojrzał na nią podejrzliwie.

— Jesteś dzisiaj podejrzanie radosny, stary — zauważył Ron, wąchając zawartość szklanki.

Harry poczuł ciepło na uszach i szyi. Wiedział, że pod wpływem porannego światła musiał się teraz czerwienić. Pospiesznie wypił łyk kremowego piwa, wzruszył ramionami i spojrzał wszędzie, tylko nie na Rona.

— A czemu nie? To nasza pierwsza wycieczka w tym roku.

Profesorowie przybyli do karczmy niedługo potem, dzieląc się na mniejsze grupy i zajmując kilka stolików. Hagrid podszedł, by ich przywitać, zanim usiadł z Dumbledore’em i McGonagall przy ladzie na drugim końcu sali. Flitwick i Sprout usiedli razem, rezerwując miejsce dla Slughorna, który ostentacyjnie ich zignorował i przysiadł się do grupy szóstorocznych.

— Myślisz, że znów otworzą sklep Zonka? — zapytał Ron.

— Wątpię — odparła Hermiona. — To dosłownie pierwsza oznaka wojny. Nie chcą, żeby ludzie się śmiali.

— Fred i George świetnie sobie radzą z własnym sklepem. Powinieneś był zobaczyć minę mamy, kiedy pierwszy raz pokazali jej swoją ulotkę.

— Przyciągają uwagę — powiedziała Hermiona. — Sklep to naprawdę świetny pomysł, ale moment jest fatalny. Ministerstwo nie ma teraz tolerancji dla żartów. — Hermiona zerknęła na Dumbledore’a, a Harry podążył za jej wzrokiem, widząc, jak dyrektor pokazuje McGonagall coś w gazecie. Byli zbyt daleko, by Harry mógł wyraźnie dostrzec, co jest na pierwszej stronie, ale nie mogło to być nic innego niż „Prorok Codzienny”. Hagrid uderzył ręką o stół, wyraźnie wzburzony czymś, o czym mówili.

— Kolejne zniknięcia mugoli — zgadł Ron.

— Im bardziej o tym myślę, tym bardziej mnie to niepokoi — powiedziała Hermiona, bawiąc się pianką na swoim kremowym piwie. — Wszyscy doskonale wiedzą, co się dzieje, ale nikt nie przejmuje się wystarczająco, żeby chronić mugoli. Nawet Blair to wie.

— Jaki Blair? — zapytał Ron.

— Blair, Ron. Nasz premier. I zanim zapytasz, nie, to nie jest niedźwiedź.

Ron upił kolejny łyk wody gillowej Harry’ego, po czym skrzywił się z wyraźnym obrzydzeniem.

— Nie oczekujesz chyba, że powie im coś o tym? Pomyśleliby, że zwariował.

— Powinien przynajmniej poinformować ludzi, że istnieje jakieś zagrożenie. Nawet jeśli nie może podać szczegółów. Tajemnica magiczna ma chronić obie strony, nie tylko czarodziejów.

— Ta ustawa została podpisana dla naszego dobra — stwierdził Ron. — To my dźwigamy ciężar prawdy. Po mugolskiej stronie wie o tym tylko... niedźwiedź.

— To niewybaczalne — upierała się Hermiona, ściskając mocno kufel piwa. — Gdyby ktokolwiek...

— Muszę wam coś powiedzieć — wypalił nagle Harry. — Ale nie wiem, jak zareagujecie.

Hermiona spojrzała na niego z wyraźnym zaniepokojeniem, który Harry znał aż za dobrze. Wiedział, że jego wiadomości zazwyczaj nie były wesołe, co sprawiało, że jego przyjaciele zawsze obawiali się najgorszego, gdy tylko zaczynał coś ogłaszać. Ale tym razem nie miał złych wieści. Wręcz przeciwnie. Przeklął swoje głupie szczęście, które nie pozwalało mu dłużej trzymać tego w tajemnicy. Musiał im powiedzieć, bo inaczej by pękł.

Przyjaciele patrzyli na niego wyczekująco. Harry odwzajemnił spojrzenie, nie wiedząc, od czego zacząć - albo czy w ogóle powinien zaczynać. Część niego była zazdrosna o to, że inni mogą się o tym dowiedzieć. Nagle poczuł strach. Bał się ich reakcji. Bał się, że będą wstrząśnięci. Bał się, że spróbują mu to odebrać.

— Co się dzieje? — zapytał Ron.

— Czy coś jest nie tak? — dodała Hermiona.

— Nie, nie. Nic złego. Chodzi o moje wakacje... Pamiętacie, jak po śmierci Syriusza... ja... — Harry ugryzł się w wargę, starając się przestać plątać w słowach. — Wczoraj w nocy, ja...

Nagle niebo pociemniało, a potężny huk rozległ się na zewnątrz. Przerażony krzyk wypełnił powietrze, a grupa uczniów wpadła do środka, z różdżkami w dłoniach. Kolejny rozdzierający dźwięk rozniósł się, gdy Madame Rosmerta upuściła trzymane napoje, patrząc z przerażeniem na coś za oknem. Dumbledore zerwał się na równe nogi.

— Mroczny Znak! — wykrzyknął jeden z uczniów. — Jest nad nami!

***

Przez chwilę zaległa śmiertelna cisza, a potem ktoś zaczął krzyczeć. Ludzie wpadli w panikę, przepychając się w stronę wyjścia. Jeden ze stolików został przewrócony, a Madame Rosmerta wyciągnęła różdżkę. Harry natychmiast wstał, również wyciągając swoją, a Ron i Hermiona zrobili to samo.

— Profesorze! — zawołał Harry, przeciskając się przez tłum przerażonych uczniów, by dotrzeć do Dumbledore’a. Dyrektor jednak go nie zauważył. Zwrócił się do McGonagall.

— Chcę, żeby wszyscy natychmiast wrócili do zamku. Zabezpieczcie bramy i przygotujcie się na najgorsze. Filiusie, Pomono, zbierzcie też swoich uczniów.

Dumbledore wyszedł z karczmy, rzucił Zaklęcie Wzmacniające na swoje gardło i wziął głęboki oddech.

— Uczniowie Hogwartu — ryknął — zachowajcie spokój! Weźcie się w garść i podążajcie za nauczycielami z powrotem do zamku. Już!

Po zdjęciu różdżki ze swojego gardła, w końcu spojrzał na Harry’ego.

— Harry — powiedział cicho, a jego błękitne oczy przeszyły go na wskroś. — Ufasz mi?

— Tak — odpowiedział Harry bez wahania.

— Więc ukryj się. Natychmiast.

Zanim Harry zdążył zaprotestować, ktoś złapał go za ramię i pociągnął w bok, ratując go przed klątwą, która mogła go trafić.

— Harry, chodź! — krzyknęła Hermiona. W powietrzu słychać było kolejne odgłosy aportacji, a Harry, wstrząśnięty, rzucił się w tłum. Nie mógł odejść, nie teraz, gdy Dumbledore miał walczyć. Nie mógł pozwolić, by kolejni ludzie zginęli z jego powodu.

— Harry! — Hermiona pobiegła za nim z wyciągniętą różdżką, gdy pierwsi Śmierciożercy zaczęli się pojawiać. Ulicę nagle spowił gęsty obłok kurzu. Ktoś krzyczał, a młodsza uczennica uczepił się koszuli Harry’ego, krzycząc coś, czego Harry nie mógł dosłyszeć.

— Znajdź McGonagall, zejdź mi z drogi! — krzyknął Harry, odpychając dziewczynkę na bok, szukając wzrokiem Rona.

— Gdzie on jest? — zawołał do Hermiony, gdy nagle ogłuszający huk rozdarł powietrze. Potknął się o coś twardego na chodniku — nieprzytomne ciało ucznia. Za nimi sklep Scrivenshafta wybuchł z ogłuszającym grzmotem; Harry upadł na kolana, pociągając Hermionę na dół.

— Był tutaj! On... on... — Hermiona mówiła przerywanym głosem.

— Znajdziemy go — powiedział Harry, podnosząc się na nogi i unikając strumienia światła, które wzbiło w górę kurz i dym.

— Impedimento! — zawołał Harry, celując różdżką w wielkiego Śmierciożercę, który zagonił McGonagall pod drzwi Trzech Mioteł. Zaklęcie trafiło go w pierś, a mężczyzna zatoczył się do tyłu, gdy McGonagall uniosła różdżkę w jego stronę.

— Petrificus Totalus! — krzyknęła McGonagall. Harry biegł w jej stronę, ale przewrócona latarnia uliczna blokowała mu drogę. Kolejny wybuch wytrącił go z równowagi i poleciał do tyłu, rozcinając ramię o coś ostrego. Zasyczał z bólu, zakrywając ranę dłonią, z której tryskała krew. Hermiona zniknęła mu z oczu, a Harry z trudem podniósł się z ziemi, chwiejąc się na nogach.

— Są przy bramach! — ktoś krzyknął. — Włamują się do zamku!

Silna ręka chwyciła Harry’ego za koszulę i podniosła go.

— Remus! — wykrzyknął Harry. Zakon Feniksa był tutaj. Będą bezpieczni.

Remus pociągnął go na bok i obaj uchylili się przed zielonym światłem, które uderzyło w szklane drzwi sklepu za nimi, rozbijając je na niezliczone kawałki.

— Twoje ramię — powiedział Remus, wskazując na krwawiącą ranę. Harry potrząsnął głową.

— Nie mogę znaleźć swoich przyjaciół! — krzyknął. — Byli tutaj!

— Schowaj się! — Remus rzucił się przed Harry’ego, blokując zaklęcie, które zbliżało się do nich jak olbrzymia, migocząca fala. Obaj schowali się za rogiem ulicy, przywierając do muru i zakrywając głowy. Gdzieś niedaleko nich słychać było maniakalny śmiech Śmierciożercy, który rzucał klątwy jedną za drugą, śmiejąc się przy tym jak obłąkany. Harry’emu zakręciło się w głowie. Ból rozciętego ramienia promieniował aż do barku. Zacisnął zęby i zdecydował się ruszyć dalej.

— Harry, nie! — krzyknął Remus, ale Harry musiał znaleźć swoich przyjaciół; nie mógł pozwolić, żeby zginęli, musieli dotrzeć do bram razem i powstrzymać inwazję...

— Harry! — Ron wybiegł zza drzewa, pochylony, z głęboką raną nad brwią. Hermiona była z nim, cała zakurzona, z posklejanymi, mokrymi włosami.

— Nareszcie! — Harry mocno ich przytulił, a gdy ziemia zadrżała pod ich nogami, dostrzegł Dumbledore’a i Tonks walczących z parą zamaskowanych Śmierciożerców.

— Chodźcie! — krzyknął do przyjaciół. Śmierciożerców było coraz więcej; w oddali, na drodze do Hogwartu, Harry zobaczył wielki czarny ogień przypominający szalejącego węża. Słyszał jedynie własne, przyspieszone bicie serca, gdy w końcu dotarł do Dumbledore’a. Mroczny Znak rozciągał się na niebie, pochłaniając jego jasność i zamieniając poranek w dziwną, przerażającą noc. Nie miał czasu, by policzyć uczniów leżących nieprzytomnych na ziemi, ani nasłuchiwać niewybaczalnych klątw, które były rzucane — ale gdy zobaczył nauczycieli prowadzących młodszych uczniów z powrotem do zamku, poczuł ulgę. Będą bezpieczni w Hogwarcie. Slughorn też tam stał, razem z Dumbledore’em i Tonks, z różdżką w górze, ciągle mamrocząc obronne zaklęcia. Hagrida nie było nigdzie widać.

— Kazałem ci odejść! To rozkaz! — krzyknął Dumbledore, gdy Harry podbiegł do niego. Linia między jego brwiami pogłębiła się w skupieniu, ale Harry pokręcił głową i ruszył naprzód z różdżką w ręku.

— Harry! — krzyknęła Hermiona.

— Nie — wyszeptał Harry, wiedząc, że go nie słyszy, wiedząc, że nie rozumie, dlaczego musi zostać, dlaczego musi walczyć — to działo się z jego powodu — Syriusz zginął przez niego...

Harry wpadł na Śmierciożercę, uderzając w jego pierś. Mężczyzna o dzikim wyglądzie uśmiechnął się złośliwie, ukazując żółte, ostre zęby, i chwycił Harry’ego za gardło, warcząc jak dzikie zwierzę. Harry został rzucony na ziemię, a ostre kamienie i połamane cegły wbijały mu się w plecy. Mężczyzna przygniótł Harry’ego do ziemi, zbliżając się do jego gardła, cuchnąc krwią. Harry zdołał wykrzyknąć „Expelliarmus!”, ale zaklęcie nie zadziałało. Mężczyzna wbijał długie pazury w jego skórę, kiedy nagle niebieskie światło uderzyło Śmierciożercę, który zwalił się z Harry’ego z krzykiem bólu. To Slughorn rzucił klątwę, której Harry nie znał, zyskując mu czas, podczas gdy więcej Śmierciożerców materializowało się w gęstym dymie i mierzyło w uczniów.

Harry nie wiedział, ile czasu minęło, zanim uczniowie zaczęli się wycofywać. Większość z nich walczyła w grupach, przechodząc przez ochronną barierę, którą Dumbledore usiłował utrzymać wokół nich, aby mogli bezpiecznie wrócić do zamku.

Dumbledore krzyknął coś do Slughorna, ale Harry nie dosłyszał. Slughorn zaczął zbierać resztę uczniów, chwytając ich mocno po kolei i prowadząc ich w bezpieczne miejsce. Śmierciożerców było dwa razy więcej niż ich, a wkrótce na ulicy zostało już tylko kilkoro uczniów. Główna ulica była zrujnowana, opuszczona i spustoszona; budynki po obu stronach zostały zredukowane do stosów gruzu. W oddali Harry widział Remusa, Tonks i Moody’ego, eskortujących uczniów z powrotem do zamku, chroniąc ich przed atakami i ponaglając, by biegli szybciej. Gdy ostatnia ochrona wybuchła, zaległa nagła cisza. Ostatnią rzeczą, jaką Harry usłyszał, był cichy oddech Hermiony.
To Snape wyszedł naprzód z różdżką uniesioną w górę — wyraz jego twarzy pozostał niewzruszony, a jego kroki były pewne i ciche. Za nim Trzy Miotły zamieniły się w popiół w momencie, gdy Dumbledore próbował rzucić zaklęcie, ale został rozbrojony. Czas się zatrzymał. Uczniowie, którzy wciąż tam byli, cofnęli się, gdy Snape podchodził bliżej, jego oczy były zimne i puste.

— Severusie... — powiedział Dumbledore. — Błagam...

— Avada Kedavra!

Z końca różdżki Snape’a wystrzelił zielony promień i trafił Dumbledore’a wprost w pierś. Ktoś krzyknął desperacko, beznadziejnie, z bólem nie do opisania; ciało Dumbledore’a zachwiało się i runęło na ziemię. Krzyk trwał dalej — nieludzki, paranoiczny, przepełniony rozpaczą, która nie miała miejsca na tym świecie; dźwięczał w uszach Harry’ego, zagłuszając każdy inny odgłos. Musiał wydobywać się z jego własnego gardła, pomyślał Harry, bo Snape odwrócił się i patrzył na niego, a na jego bladej, surowej twarzy było widać jedynie nienawiść. Ich oczy się spotkały, a potem ktoś krzyknął:

— Potter jest tutaj! — I jakaś ręka chwyciła jego dłoń, mocno ją ściskając. Świat zniknął w mroku, a Harry stracił oddech.

***

Ciemność przytłaczała go, gdy Harry był ściskany w czasie i przestrzeni; potem upadł na kolana i łapczywie zaczerpnął powietrza.

— Wstawaj — syknęła Hermiona. — Wstawaj, szybko, musimy iść.

— Gdzie my jesteśmy? — zapytał Ron, a Harry został zmuszony do wstania, potykając się, gdy ktoś wciąż ciągnął go za rękę. Zatrzymali się w wąskiej uliczce, a Hermiona oparła się o ścianę, nagle wybuchając płaczem. Zakryła usta i nos dłonią, zaciskając oczy.

— Boże... — wydusiła. — Boże...

— Co do cholery się właśnie stało?! — wrzasnął Ron. — Snape... Snape... czy ty widziałeś to, co ja?

— To koniec — zaszlochała Hermiona, próbując złapać oddech. — Boże, moi rodzice... muszę...

— Ginny tam została... sama... wszędzie były ciała, widziałem, jak zabijali uczniów... ona mogła... — Ron zamknął oczy, trzymając drżącą ręką różdżkę. — Harry, krwawisz.

Harry musiał krwawić, bo chodnik pod nim był czerwony, ale patrzył na to, jakby to było dzieło jakiegoś dziwnego projektu artystycznego. Czy powinien czuć ból? Pewnie powinien, rana była głęboka, ale jego ciało nie należało do niego. Jego skóra to z pewnością tylko kostium — gdyby ją zdjął, pod spodem nie byłoby nic; żadnej duszy, żadnego bicia serca, żadnych emocji.

— Gdzie my jesteśmy? — zapytał Harry cicho, niemal szeptem. Był zaskoczony, że go usłyszeli i wbił wzrok w ścianę, jakby skrywała sens życia.

— W mugolskim Londynie — odpowiedziała Hermiona. — Ale musimy się ruszać, my...

— Zabierz nas z powrotem — powiedział Harry, jakby w transie.

— Nie możemy! Pewnie...

— Zabierz nas z powrotem, Hermiono.

Szybko pojawił się kolejny protest z jej strony, a potem wszystko zniknęło, choć jednocześnie było wszędzie. Harry ledwie słyszał własne krzyki, gdy wykrzykiwał, żeby ich zabrać z powrotem, z powrotem, zabierz nas z powrotem, Dumbledore nie żyje, nie żyje, nie żyje, wróćmy tam, cholera, niech wszyscy idą do diabła, zabierz nas z powrotem...

Ron pchnął go na ścianę, próbując go uspokoić, powstrzymać przed dalszym szaleństwem.

— ZABIŁ DUMBLEDORE’A! — krzyczał Harry, czując, jak jego gardło rozdziera się od krzyku. Na jego twarzy były łzy, i była krew, zbyt dużo krwi. Był nią cały oblany — na ramionach, na piersi, na dłoniach — i trząsł się gwałtownie, zgięty wpół.

— ZABIŁ GO! ZABIŁ... NIE! NIE!

— Uspokój się, Harry!

Harry odepchnął Rona i upadł na kolana, ciężko lądując na dłoniach.

— Nie, nie, nie, zdrajca... cały ten czas... TY TCHÓRZU! NIE! — krzyczał i krzyczał, ból w jego piersi i sercu płonął, gdy w głowie wciąż odtwarzał tę scenę. Jego paznokcie drapały po chodniku, a łzy tworzyły małe kałuże na jego okularach.

— On nie żyje — powiedział do siebie, czując, jak jego umysł powoli się poddaje. — Nie, nie...

— Musimy znaleźć Ginny — powiedział Ron, trzymając się za głowę.

— Nie możemy, to byłoby szaleństwo... Hogwart jest teraz ich — odpowiedziała Hermiona.

— To moja siostra, Hermiono! Nie mogę jej tam zostawić!

— Ginny... — Hermiona otarła łzy. — Jest silna, będzie wiedziała, co robić. Da sobie radę. Ten, kogo szukają, jest tutaj.

— A co, jeśli... — Ron nie odważył się dokończyć myśli.

— Nie możemy wrócić, to byłoby samobójstwo — powiedziała Hermiona, a jej głos brzmiał niemal jak przeprosiny; był złamany od bólu.

— Ten przeklęty wąż! — wrzasnął Ron. — Widziałeś go? Widziałeś... wiedziałem, zawsze wiedziałem! Co on zrobił...?

— Nie — Harry pokręcił głową, podnosząc się i opierając plecami o ścianę. Musiał wrócić. Wiedział, że może to zmienić. Może to było nieporozumienie. Wystarczyło znaleźć Snape’a. Severusa. Musiał znaleźć Severusa. Dumbledore żył, na pewno. To musiał być jakiś chory żart. Znajdzie ich i wszystko mu wyjaśnią — to nie mogło się wydarzyć — Severus nie mógł go zdradzić — nie mógł — jeśli mnie teraz opuścisz, umrę…

— Muszę porozmawiać z Dumbledore’em — wykrztusił, desperacko szukając rozwiązania. — Jeśli wrócimy...

— Dumbledore nie żyje, Harry! Nie żyje! To koniec! — Ron uderzył pięścią w ścianę, po czym odwrócił wzrok. W jego oczach również były łzy, a szczęka była mocno zaciśnięta.

Harry poczuł mdłości; zamknął oczy, czując, jak jego nogi drżą.

— ZABIERZ NAS Z POWROTEM, HERMIONO! TERAZ!

Jego głos był chrapliwy, brzmiał dziwnie w jego własnych uszach; terror, który czuł, nie potrafił zniwelować bólu rozprzestrzeniającego się w jego piersi. To było nie do pojęcia, a jeszcze trudniejsze do uwierzenia, że Dumbledore naprawdę nie żyje — że to Snape to zrobił. Musiał to być Eliksir Wielosokowy. Ktoś musiał podszyć się pod Severusa, żeby go wrobić. To musiał być żart. Pułapka. To było nierealne.

— Grimmauld Place? — zapytała Hermiona, a Ron ścisnął drżącą rękę Harry’ego.

— Snape wie, jak się tam dostać — zaprotestował Ron.

— Rzucimy czary ochronne na dom.

Ron skinął głową, a Harry pozwolił im zabrać się, gdziekolwiek chcieli, bo to już nie miało znaczenia. A nawet jeśli miało, to nie powinno.

***

Albus Dumbledore nie żył, a świat wciąż się nie skończył. Brak wyrzutów sumienia nie przekonywał Severusa, że zdoła to przetrwać bez szwanku. Zaklęcie niewybaczalne paliło jego palce, a niewidzialny nóż rozcinał go na wskroś, siekając jego serce. To był koniec. Cokolwiek pozostało z tak zwanej dobrej strony Severusa, skończyło się okrutnie przez różdżkę w jego ręku i Zaklęcie Niewybaczalne na jego ustach. Wszystko, co dobrowolnie wkroczyło w jego życie, zostało teraz odrzucone. Stracone. Zapomniane.

Nie całkiem zapomniane.

Severus mógł z całą pewnością stwierdzić, że nie było już na ziemi nikogo, komu zależałoby na nim choćby odrobinę. W mgnieniu oka poświęcił wszystko, a uderzyło go, że miał co poświęcić.

Chłopiec stał tam, patrząc na niego przerażonymi, zdradzonymi, szeroko otwartymi oczami — odmawiając przyjęcia oczywistości, zapominając, by się bronić i uciec, bo rozkazy nigdy nic dla niego nie znaczyły — i właśnie w tej chwili ostatni kawałek niewinności Harry’ego Pottera został ostatecznie zniszczony.

Nie było dłużej miejsca na niewinność.

Chapter 65: Nawias: Nowy dyrektor

Chapter Text


prolog

— Znowu wymiotuje?

— Powinieneś z nim porozmawiać.

— Nie posłucha mnie. Próbowałem.

— Nie sądzisz, że zrobi coś głupiego?

Harry otworzył gwałtownie drzwi łazienki, gdzie jego przyjaciele czekali tuż za progiem.

— Mam się dobrze. I miałbym się jeszcze lepiej, gdybyście nie rozmawiali o mnie za plecami.

— To źle, że się o ciebie martwimy? — zapytał Ron.

Harry przez chwilę był zdecydowany nie odpowiadać, ale potem pokręcił głową.

— Nie.

— Wszyscy kochaliśmy Dumbledore’a — powiedziała spokojnie Hermiona. — Nie jesteś sam. Jesteśmy w tym razem.

Gorzki śmiech, który utknął mu w gardle, palił skórę od środka. Ból w jego piersi odgradzał go od reszty świata. Nie miał ochoty rozmawiać. Nie miał nic do powiedzenia. Jak mógłby wyjaśnić, że ten ból, choć nie fizyczny, był tak przeraźliwy, że rozdzierał duszę, pozostawiając ją gnijącą w poczuciu upokorzenia i samowstrętu?

Zakładając maskę opanowania, skrzyżował ramiona na piersi i oparł się o ścianę. Wiedział, że pewnie strasznie śmierdzi — bandaże na jego ramieniu były stare i przesiąknięte krwią, która zaschła kilka dni temu, włosy miał tłuste, koszulę przepocon. Ale nie przejmował się tym.

— Podejrzewam... — zaczął z trudem — że Dumbledore obawiał się, że to może się zdarzyć. — Nie rozmawiał z przyjaciółmi od prawie tygodnia, a samo wypowiedzenie tych słów wywoływało mdłości. — Upadek Hogwartu, mam na myśli. I... tak. Muszę kontynuować to, co zaczął, inaczej jego śmierć pójdzie na marne. Myślę, że ujawnił tyle rzeczy w zeszłym roku, bo podejrzewał, że będę musiał kontynuować to bez niego.

— Horkruksy? — zapytał Ron. Harry skinął głową.

— Jesteśmy z tobą — powiedziała Hermiona.

Harry potrzebował czegoś. Czegokolwiek, co odgoniłoby te myśli, co przestałoby przypominać mu, jak bardzo go wszystko bolało, jak bardzo był głupi. W jego głowie wciąż rozbrzmiewał głos: „głupiec”, powtarzany bez przerwy. I to był jego własny głos. Nie mógł z nim walczyć, bo wiedział, że miał rację. Był największym głupcem, jakiego kiedykolwiek znał. Nigdy wcześniej nie nienawidził siebie tak bardzo. To uczucie ogarniające go, kiedy patrzył w lustro, było czymś, z czym nie mógł sobie poradzić. Jego odbicie go odrzucało — było tak żałosne i śmieszne, że budziło w nim odrazę.

— Nie chcę, żebyście ryzykowali życie dla mnie. Powinienem...

— A co mamy niby zrobić? Wrócić do Hogwartu? Jesteś na nas skazany, Harry, nie pozbędziesz się nas tak łatwo — powiedziała Hermiona, ściskając w rękach małą książkę, którą dostała od Kingsleya, jej kostki zbielały od nacisku.
— Jak postępy z tym? — zapytał Harry, przecierając twarz dłonią.

Hermiona wyciągnęła książkę w jego stronę, ale Harry tylko na nią spojrzał. Był zbyt zmęczony, by ją wziąć. Chciał spać.

— Niestety, nic nowego. Kingsley wzmocnił zabezpieczenia przed wyjazdem, na wypadek gdyby Snape spróbował się włamać. Powinieneś był z nim porozmawiać. Czekał, żeby cię zobaczyć.

Harry skinął głową. Nie chciał widzieć Kingsleya. Ani teraz, ani nigdy. Po co? Żeby potwierdził, że to, co widział, było prawdziwe? Żeby wytknął mu oczywiste fakty? Spanie było lepsze. Zamknięcie się w starym pokoju Syriusza było lepsze.

— Zdobył testament Dumbledore’a, zanim jeszcze pojawiły się o tym wiadomości. Cudem go znalazł. Godzina później i mógłby zostać przejęty.

— Tak, świetna robota, powiedz mu to. — Harry odwrócił wzrok. — Książka, znicz i zapalniczka.

— Musimy jeszcze zdobyć miecz. Teraz należy do ciebie.

— Tak. — Głos Harry’ego zadrżał. Czuł, jak gula w jego gardle rośnie i go dławi. Nic nie wydawało się już ważne. Teraz liczyło się tylko zabicie Voldemorta.

— Och, Harry... — zaczęła Hermiona, ale Harry odsunął się, gdy zbliżyła się do niego. Za późno zdał sobie sprawę, że wykształciła wobec niego zupełnie niechciane współczucie. Nie wiedział już, jak unikać jej uścisków i poklepywań po plecach. Chyba pozostawało mu już tylko bycie nieuprzejmym. Nie potrzebował litości. Nikt go nie rozumiał. I nie zrozumie. Harry potrzebował tylko, żeby wszyscy go zostawili w spokoju.

— Zostaw — mruknął, po czym szybko uciekł do swojego pokoju.

***

— Nie powinieneś był tak do niego mówić — powiedziała Hermiona.

— Zasłużył na to.

— Zasłużył na zrozumienie. Starał się pomóc, a ty go obraziłeś.

— Żałuje, że poślubił Tonks, prawda? — Harry postawił czajnik na stole i nalał gorącej czekolady do kubka Hermiony. Napełnił kubki Rona i swój, po czym usiadł obok nich. Odkładając różdżkę na stół, Ron spróbował swojego napoju.

— Na pewno ją kocha — powiedział Ron. — Prawda?

— No, chyba nie kocha jej aż tak — wymamrotał Harry do swojego kubka.

Remus opuścił Grimmauld Place w gniewie, trzaskając drzwiami i zapominając nawet o swojej kurtce, którą zostawił w kuchni. Harry był pewien, że to nie była tylko złość, ale i rozczarowanie. Remus czuł się zraniony tym, że Harry nie chciał mu zdradzić, czego Dumbledore szukał. Zawiedziony również tym, że Harry odrzucił jego propozycję dołączenia do nich.

Odrzucony i pozostawiony na uboczu.

To była jedyna droga. Harry nie mógł podzielić się tym, co Dumbledore kazał mu zachować w tajemnicy. Remus porzuciłby Tonks, gdyby Harry go o to poprosił. Zostawiłby ją samą i ciężarną, by mógł być kolejnym strażnikiem Harry’ego. To było obrzydliwe. Jeszcze bardziej zraniło to spojrzenie Harry’ego na świat. Nigdy nie znał prawdziwej rodziny, ale wiedział, co potrafi miłość rodzinna. Był jej produktem. Dowodem na jej siłę.
Jego rodzice zginęli, aby Harry mógł żyć.

Harry życzył sobie, żeby tego nie zrobili.

— Wyślę mu sowę — powiedział w stronę swoich kolan. Czekolada już nie smakowała tak samo. Zastanawiał się, czy skrzaty w Hogwarcie nadal parzą ją tak dobrze, jak kiedyś. Przypomniał sobie smak potraw, pysznych i obfitych. Wyobraził sobie skrzaty wsypujące truciznę do kotłów z zupą — buntujące się, by zabić swojego nowego pana. Harry wzdrygnął się na myśl, jak bardzo jednocześnie go to cieszyło i przerażało.

— Mój tata i Syriusz nie chcieliby, żeby Remus porzucił żonę i dziecko, żeby opiekować się mną. I nie pozwolę mu tego zrobić. Poza tym, nie możemy go ze sobą zabrać. Obiecałem Dumbledore’owi, że nikomu nic nie powiem.
Hermiona skinęła głową, przygnębiona w sposób, w jaki Harry nigdy jej wcześniej nie widział.

— Ludzie spieszą się do ślubów z niewłaściwych powodów — powiedział nagle Ron, wzruszając ramionami na podejrzliwe spojrzenie Hermiony. — Tak mówi mama — dodał.

— To nie o to chodzi — powiedział Harry. — Widziałem, jak traktowano Remusa. Widziałem to. Ludzie unikali dotknięcia go, ba, nawet spojrzenia na niego. Widziałem, jak wyciąga rękę na przywitanie, a potem stoi jak głupi, bo nikt nie chce jej uścisnąć. Był wyrzutkiem zbyt długo. Może... — Harry nie mógł uwierzyć w swoje własne myśli. Nie mógł uwierzyć, jak bardzo był zgorzkniały. To nie był on. Wcale tak nie myślał. — Może po prostu desperacko chce do kogoś należeć. Albo… nie wiem.

— To podłe — powiedział Ron. — Wszyscy jesteśmy wyrzutkami, nie?

— Tak — odpowiedział Harry bezmyślnie, nie wiedząc, jak cofnąć to, co powiedział Remusowi. Zastanawiał się, czy mężczyzna w ogóle będzie chciał jeszcze z nim rozmawiać. — Tak.

— Byłeś zestresowany — pocieszyła go Hermiona. — Zrozumie to. Wyślij mu sowę i to szybko.

— A propos — odezwał się Ron — wysłałem sowę do mamy. Są bezpieczni. Na razie. — Harry wziął kolejny łyk czekolady, która smakowała jak przegotowana woda z ziemią. Nie spojrzał na Rona. — Mama i tata chcą wyciągnąć Ginny z Hogwartu, ale teraz to zbyt ryzykowne. Snape jeszcze bardziej by się na nią uwziął.

Nastała dziwna cisza, która obgryzała Harry’ego od środka. Pragnął, by ktoś coś powiedział, cokolwiek, byle tylko przestał czuć ten ciężar. Opróżnił kubek jednym haustem, mając nadzieję, że jego gniew nie ujawni się właśnie teraz. Powietrze w kuchni było gęste od kurzu, co przypomniało mu, że Stworek jest już za stary, by dbać o ten dom. Promienie światła przedzierały się przez szpary w zabitym deskami oknie, oświetlając aksamitne zasłony. Gdy lodówka zaczęła cicho buczeć, Harry poczuł dziwną ulgę — wyrwała go ona z otępienia.

— Muszę odwiedzić rodziców — oznajmiła nagle Hermiona, prostując ramiona. — Pójdę sama. — Wstała zbyt szybko, a zanim Harry zdążył zapytać, po co, już jej nie było.

***

Prorok Codzienny unosił się w powietrzu przez chwilę, a Harry odetchnął dopiero, gdy usłyszał, jak wpada do kosza na śmieci. Czuł się jak robak na haczyku, czekający, aż zostanie pożarty przez ludzi Voldemorta. Na pierwszej stronie była jego twarz, jego imię, jego życie. Oskarżany o śmierć Dumbledore’a, na litość boską. Jakby nie było świadków. Jakby Ministerstwo nie wiedziało, że to Snape go zabił. Było tyle do zrobienia, mało miejsc, gdzie można było się ukryć, a czas uciekał. Harry nie wiedział, jak odpowiedzieć na pełne oczekiwań spojrzenia Rona i Hermiony. Mieli pytania o plan Dumbledore’a. A Harry nie miał odpowiedzi. Jedyną prawdą było to, że nie miał pojęcia. Nie było planu. Nie wiedział, co robić.

Dla wyższego dobra — czymkolwiek ono było — Harry był gotów zabić i umrzeć. Zawsze gotów, choć wcale nieprzygotowany. Wątpił, czy kiedykolwiek będzie. Lodowaty wiatr smagnął jego twarz, więc zatrzasnął okno, a drewniana rama zatrzeszczała przy zamknięciu. Westchnął, udając, że nie słyszy, jak Ron opowiada dowcipy Hermionie na dole. To go drażniło, gdzieś głęboko w środku, choć nie wiedział dlaczego. Zignorował to i zauważył, że brzydka blizna od Umbridge na jego ręce znów zrobiła się krwistoczerwona. Zawsze tak było, gdy na dworze robiło się zimno; życzył sobie, żeby mieli drewno do kominka.

Harry usiadł na parapecie i spojrzał na ponure miasteczko przed sobą. Noc wydawała się nie mieć końca, a gdy Hedwiga zahukała obok niego, postanowił nie myśleć o Bezpiecznym Domu. Czas mijał, a wiatr na zewnątrz stawał się coraz gwałtowniejszy, tak jak słodki śmiech Hermiony. Harry milczał przez całe popołudnie, starając się im nie przeszkadzać, ale teraz, gdy nie przyszli go szukać, poczuł się pusty i zagubiony. Ich najpotężniejszą bronią była ich wzajemna lojalność, zaufanie, jakie mieli do siebie. Ale Harry nie był już pewien, czy może komukolwiek ufać. Sam fakt, że zaczął wątpić w swoich przyjaciół — najlepszych, jakich mógłby sobie wyobrazić — sprawiał, że jego żołądek skręcał się boleśnie.

Dumbledore powinien był to przewidzieć. Harry też. Tak wielu ludzi już wcześniej oszukało Dumbledore’a; ludzie, którzy nie potrafiliby przechytrzyć trolla, dostali się do Hogwartu bez trudu, byli witani z otwartymi ramionami, a potem mieli wolną rękę, by realizować swoje nikczemne plany. Po Quirrellu i Crouchu, dlaczego nie Snape?

Dlaczego?

Jego ciało było zesztywniałe, ale był zbyt zmęczony, by się poruszyć. W końcu zamknął oczy, a kolejny śmiech sprawił, że zrozumiał, iż tej nocy nie zazna snu.

***

— Stałaś się raczej przewidywalna, Minerwo. Możesz odejść — powiedział Snape, podchodząc do łóżka, na którym siedziała McGonagall. Na jej ramieniu płakała cicho mała dziewczynka, łzy spływały po jej twarzy. Poppy natychmiast podeszła, wręczając dziewczynce drżącymi rękami szklaną fiolkę.

— Obawiam się, że nie odejdę, Severusie. Widzisz, panna Fawley miała dziś nauczyć się teorii przeciwzaklęć. Zajęcia teoretyczne, jeśli dobrze pamiętasz — ale wygląda na to, że moi nowi koledzy mają zupełnie inne podejście do nauczania.

Jej jawne lekceważenie jego ostrzeżeń, by trzymała się z dala od kłopotów, nie było czymś, z czym Severus mógł walczyć. Bóg wiedział, że próbował; ale Bóg wiedział również, dlaczego Severus nie zasługiwał na szacunek. Kiedy zaczynał swoją żałosną karierę w Hogwarcie szesnaście lat temu, cieszył się, że może wszystkich rozczarować. Cieszył się, że może odpowiadać kpiną na kpinę, drażnić się z ich nieufnością i wzbudzać dezaprobatę. Teraz, podnosząc brew na Minerwę, która odkąd był ledwie nastolatkiem, strofowała go, doradzała i prowadziła, wymagało to od niego siły, która pozostawiała w jego piersi jedynie wstyd.

Na szczęście, nikt nie mógł tego dostrzec.

— Co się stało? — zapytał, całkowicie przekonany, że wolałby nie wiedzieć. Minerwa zmrużyła oczy, unosząc brodę, a jej kojąca dłoń ścisnęła ramię dziewczynki w geście ochrony.

— Twoje nowe zmiany w programie nauczania spowodowały, że uczniowie piątego roku trenowali zaklęcia niewybaczalne na pierwszoroczniakach. Zaawansowana Czarna Magia, tak to teraz nazywasz, prawda?

Severus zamarł. Minerwa wstała, pomagając dziewczynce położyć się na łóżku. Zauważył, że Poppy podeszła, by zasłonić zasłony łóżka, nawet na niego nie patrząc, po czym wróciła do swojej papierkowej roboty.

— Trzymaj się od tego z daleka — powiedział zimno do Minerwy, gdy Poppy odeszła. Przerażający, cichy szloch dziewczynki rozsadzał mu czaszkę.

— Nie mogę odprowadzać własnych uczniów do skrzydła szpitalnego? — zapytała obojętnie, a Severusowi zabrakło słów, by odpowiedzieć. Kolejne osoby wystawiały się na niebezpieczeństwo, choć nie powinny. Kolejni starzy przyjaciele w milczeniu życzyli mu śmierci, a kolejni uczniowie byli torturowani i traumatyzowani na całe życie — przez niego i przez jego szalony upór, by podążać za niemożliwymi rozkazami martwego człowieka.

Zachowanie spokoju podczas popełniania morderstwa nie powinno być tak łatwe. Załamywanie się w dziecięcy szloch tuż po, zamkniętym w brudnej kabinie toalety, z wścibskim duchem płaczącym gdzieś obok, nie powinno być tak bolesne. To, co teraz się działo, było najgorsze. Jego palce, które mimowolnie zaciskały się za jego plecami, rozluźniły się, gdy jego umysł zaczął przetwarzać kolejne uszkodzenia, które znów musiał naprawić.

— Nie masz do tego prawa, a do tego nie masz tutaj wstępu bez mojego pozwolenia. Poppy poradzi sobie z pacjentami bez twojej — niewątpliwie wielkiej — pomocy — powiedział, podchodząc krok bliżej. Widział, jak ramiona Minerwy napinają się, mimo dumnie posłanego mu spojrzenia. — Proszę cię po raz ostatni. Istnieją inne sposoby, by wymusić dyscyplinę, a ja nie zawaham się ich użyć, jeśli uznam to za konieczne. Czy to jasne?

Jej oczy zmieniły wyraz, widać w nich było czystą nienawiść.

— To jest dla mnie jasne, Severusie — odpowiedziała chłodno.

— Wszyscy przed kimś odpowiadamy — powiedział głupio, nie mając pojęcia, dlaczego wciąż prowadził tę farsę, zamiast po prostu odejść.

— Niektórzy przed własnym sumieniem — odparła Minerwa, siadając obok łóżka dziewczynki.

— W porządku. Poniesiesz tego konsekwencje — powiedział, a jej milczące skinienie głowy wystarczyło, by Severus wyszedł z impetem z sali, zaciskając zęby i przeklinając ją w myślach, gdy zmierzał do swojego nowego gabinetu. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, zaczarował portrety, by zasnęły, pozostawiając aktywnym tylko ten najbliżej ciemnego, średniowiecznego biurka.

— Wszystko w porządku, Severusie? — zapytał obraz.

Severus osunął się na krzesło, kopiąc z całej siły w spód biurka, zanim oparł głowę na dłoniach. W porządku? Nie, było genialnie. Niesamowicie. Opróżniając umysł z myśli, wpatrywał się w elegancki, rzeźbiony wzór na powierzchni biurka, aż jego oczy same się zamknęły. Zaniepokojony głos obrazu odezwał się ponownie, a Severus przez chwilę był zdezorientowany. Nie odpowiedzenie nie wchodziło w grę — przypomniał sobie o tym, a resztki cierpliwości uleciały z niego jak pył.

— Carrowowie zmuszają uczniów do używania zaklęć niewybaczalnych na sobie nawzajem — powiedział prosto. Jego język wiązał się w gardle, puchł jak zbyt duża gąbka, grożąc, że go zadusi. Wciąż jednak czuł suchość w ustach, a na widok stosu listów od rodziców, które leżały na biurku, przewróciło mu się w żołądku. To nie były listy z pogróżkami, jak podejrzewał na początku — dlaczego miałyby być? Były pełne uprzejmości, wszystkie grzeczne, życzliwe, z życzeniami powodzenia. W każdym wspominano imię dziecka i to, jak rodziny szanują jego pracę i służbę dla Lorda. Wszystkie kłamliwe. Kłamstwa zrodzone ze strachu o życie swoich dzieci.

— Jakieś straty? — zapytał Dumbledore z portretu.

— Jeszcze nie — warknął Severus. Pytanie było zadane z dystansem, a Severus zszokowany odkrył, że wciąż może być zły na martwego człowieka. Fakt, że miał do tego prawo, nie miał znaczenia. Jego umysł starał się stworzyć nową regułę, która zagwarantowałaby bezpieczeństwo uczniom, ale nie udało mu się. Postanowił polegać na oporze Minerwy, dopóki nawet ona nie będzie w stanie pomóc.

— Najwyższy czas, żebyś znalazł powód, by ich wyrzucić... Im szybciej, tym lepiej.

Większość czasu Severus unikał patrzenia na ten przeklęty portret. Znoszenie jego obecności było konieczne, ale teraz Severus kwestionował swoje podporządkowanie się czyjejś sprawie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Zmrużył oczy.

— Ach, naprawdę? To czemu sam nie znajdziesz powodu, żeby ich wyrzucić, skoro uważasz, że tak trzeba zrobić?

— Żałuję, że nie mogę. Ale teraz to ty sprawujesz kontrolę.

Dumbledore i jego genialne pomysły zawsze wywoływały w Severusie poczucie odrazy do samego siebie. Rosnące zdumienie było zarezerwowane wyłącznie dla tych fascynujących planów Dumbledore’a. Planów pokonywania potworności przez wprowadzanie nowych — bo dlaczego nie? Doszedł tak daleko, wykonał zadanie, zabił człowieka, wyrzucił wszystko do śmieci. Nadal to nie wystarczało. Życie wciąż domagało się więcej. Ale teraz życie zamieniało się w horror, którym Severus nie był pewien, czy zdoła zarządzać. Zadowolenie z nieistniejących postępów w niczym szczególnym nigdy nie było jego rzeczą — ale co nim naprawdę było, nigdy nie miało znaczenia.

Zaczynał wariować. Czuł się jak szumowina i tak był traktowany. Ludzie, z którymi spędził całe życie, teraz patrzyli na niego, jakby był brudnym, zdegenerowanym oprychem. Przeklinał swoją bezsilność i bał się, że w każdej chwili straci panowanie nad sobą. Zbliżał się do tego momentu za każdym razem, gdy ktoś został zraniony. Za każdym razem, gdy uczeń załamał się przed nim lub gdy któryś z kolegów unikał jego wzroku w pokoju. A świadomość, że ci wszyscy ludzie widzieli kiedyś przeklętą rękę Dumbledore’a, było dla niego czymś niepojętym. Niewyedukowani. Wszyscy. Całkowicie i kompletnie głupi.

— Jakieś wieści o Harrym?

Na dźwięk tego imienia serce Severusa na chwilę zamarło; zakrztusił się swoją własną pogardą i zacisnął usta, żeby nie przekląć. W jego piersi rozgorzał gniew i rozżalenie — dwa najbardziej oczywiste dowody, że cholerny Harry Potter odcisnął na nim swoje piętno.

— Są pogłoski, że włamał się do Ministerstwa. Nie wiem na pewno. Prawdopodobnie żyje.

Nagle Severus nie mógł już dłużej się powstrzymywać. Chciał uciec. Chciał zdjąć maskę bezdusznego drania, za jakiego wszyscy go uważali, i którą Dumbledore zmusił go nosić.

— Powinieneś był go trzymać z dala od tego — warknął.

— Przecież o tym rozmawialiśmy...

— Tak — odpowiedział Severus. I dokąd ich to doprowadziło? Nigdzie. I kiedy ktokolwiek traktował to, co mówił Severus, poważnie? Nigdy.

— Nie jest sam, Severusie.

Oczywiście, że był. Ale zło, które wyrządził chłopcu, odbierając mu ostatnie resztki zaufania i szczęścia, nie było czymś, czym mógłby się podzielić. Czasami tłumaczył sobie, że „tak po prostu się stało”, ale nawet ta myśl straciła już w jego głowie sens. To, że prawie nie żałował tego, co zrobił Harry’emu, wcale nie poprawiało sytuacji. Zastanawiał się już po raz milionowy, czy ból Harry’ego byłby bardziej znośny, gdyby Severus zachował wobec niego dystans aż do samego końca. Gdyby nie posunął się tak daleko, by... by go pokochać.

Zrobiłby to wszystko jeszcze raz, gdyby mógł. I nie zmieniłby niczego. Wróciłby i przeleciał Harry’ego na wszystkie możliwe sposoby, aż obaj padliby z wyczerpania. Zrobiłby to wcześniej. Nigdy by nie pozwolił mu opuścić swoich komnat tamtej nocy. Parsknął do siebie, kręcąc głową, myśląc, jak bardzo stał się starym, brudnym mężczyzną. I jak bardziej żałował, że trzymał się z daleka, niż tego, że nie potrafił tego zrobić.
Mógłby zaprzeczać przez cały dzień, gdyby chciał — ale nocami nie miał co do tego wątpliwości. Kiedy budził się i jego palce szukały czegoś, czego tam nie było. Kiedy jego ciało zwijało się w pustce, a jego zimne kończyny zamierały w pół ruchu. W nocy jego umysł wypełniała irytacja zmieszana ze smutkiem, który mógłby opisać tylko jako obojętność.

Obojętność wobec wszystkiego, oprócz Harry’ego.

Absurd. Świat się walił, a on wciąż myślał o tym cholernym chłopaku. Stracił rozum.

Nagle troska o kogoś, kto i tak był skazany na młodą śmierć i zdradę, wydawała się zbyt melodramatyczna. Westchnął i otworzył długą szufladę, wyciągając z niej pióro i zwój pergaminu.

— Kto by pomyślał, że nawet po śmierci wciąż będziesz miał dla mnie tyle zadań — mruknął Severus do Dumbledore’a, zanurzając pióro w ciemnym atramencie.

Zasady i ograniczenia, napisane i podpisane przez dyrektora Severusa Snape’a, zapisał.

Chapter 66: Nawias: W biegu

Chapter Text


prolog

Severus słyszał oddalające się kroki; w jego wnętrzu zapanowała panika, tam, gdzie kiedyś były jego płuca. Nie chciał nikogo karać. Nie w ten sposób. Powinien był poprosić Czarnego Pana, żeby pozwolił mu to robić samemu, bez innych. Gdyby to zrobił, nie musiałby co noc przemierzać korytarzy, upewniając się, że nikomu nie dzieje się krzywda. Część jego umysłu, choć przyćmiona, zrozumiała, że Carrowowie nie byli tu po to, by pilnować uczniów, ale jego. Gniew Severusa wobec nich był pod kontrolą — przynajmniej na razie — ale cierpliwość miał na wyczerpaniu. Czuł jednocześnie wdzięczność i winę, że tak bardzo go nienawidzili.

— Amycusie — powiedział obojętnie, a chłodna obojętność w jego głosie wystarczyła, by przerwać to, w czym mężczyzna się pogrążył. Balkon był raczej mały, ale widok z niego był dziwnie uspokajający. Przypominał Severusowi miotły i znicze, choć nie potrafił powiedzieć, dlaczego miałby to być kojący obraz.

— Severusie. — Amycus odwrócił się, skinąwszy mu głową na powitanie. Severus patrzył na teren szkoły rozciągający się w mroku. Grupa dementorów unosiła się w bezpiecznej odległości, dryfując w powietrzu jak oszołomione meduzy.
— Twoja zmiana się skończyła, jak sądzę — skomentował Severus. Tego dnia zdążył już wyprowadzić z równowagi Czarnego Pana, zranić Trelawney i po raz kolejny doświadczyć nieposłuszeństwa jednego z Carrowów. Nie zamierzał teraz zajmować się drugim, który robił, co mu się podobało, pod jego nosem. A fakt, że skrzywdzenie Trelawney w ogóle go poruszyło, był tylko dowodem na to, jak blisko załamania się znajdował. Jakby głupia kobieta nie mogła trzymać się z daleka od jego uczniów. Jakby nie wiedziała, że Ślizgoni chętnie rzuciliby na nią klątwy, gdyby tylko odważyła się ich sprowokować. Jakby nie wiedziała, że Severus musiałby ją ukarać, jeśli wyjdzie poza linię.

Nie, nie będzie o tym myślał.

— Kto by pomyślał... — Amycus powiedział, wpatrując się w horyzont. Słabe punkty światła z domków w Hogsmeade wskazywały, że gdzieś tam, w oddali, nadal tliło się życie. — ...że kiedyś będziemy mieli Hogwart, co?

— Mieli? — spytał Severus. — O ile mi wiadomo, ty nie masz niczego.

— A ty myślisz, że masz? — Amycus uśmiechnął się kpiąco. — Daj spokój, Severusie. Znam cię. Chcesz więcej niż to. Cokolwiek zechcesz, dostaniesz od niego. Może nie teraz, ale po tym — wskazał dookoła — ...po wszystkim, prawdopodobnie dostaniesz, co tylko zechcesz.

To nie był komplement, to była prośba.

— A ty chciałbyś mieć ten zamek, prawda?

Amycus cmoknął językiem.

— Czemu nie? To miejsce to ruina. Potrzebuje porządnej przebudowy.

— Zobaczymy.

— Po co trzymać ten las, skro moglibyśmy rozbudować zamek, prawda? Wyobraź sobie wieżę tam, a przy jeziorze bramę z mostem prowadzącym na północ.

Severus uniósł brew.

— Masz całkiem szczegółowy plan jak na coś czysto hipotetycznego, jak sądzę.

— Potrafię przewidywać — odpowiedział Amycus.

— Pobożne życzenia. — Severus uśmiechnął się z pobłażaniem. — Chyba że już zapytałeś Czarnego Pana.

— Nie śmiałbym. Jeszcze nie teraz — warknął Amycus.

Nigdy, pomyślał Severus. Nawet Carrow był na tyle mądry, by nie prosić Czarnego Pana o więcej, niż mu się należało.

— Cóż, Hogwart wkrótce będzie potrzebował nowego dyrektora. Mogę zostać przeniesiony — skłamał Severus. Lepiej, by Amycus postrzegał go jako sojusznika, niż jako rywala. — Przekażę twoje życzenia Czarnemu Panu — dodał.

Amycus wpatrywał się w niego przez chwilę, po czym skinął głową.

— Dobrze.

— Nie ufasz mi — stwierdził Severus. — I nie musisz — dodał, zanim Amycus zdążył zaprotestować. — Zdecydowanie radziłbym ci nie ufać nikomu. Nie zamierzam gnić w tym przeklętym miejscu, a skoro tobie to nie przeszkadza, droga wolna. Nie robię ci przysługi. Wykorzystuję cię, by się uwolnić.

To była wiarygodna wymówka, a biorąc pod uwagę okoliczności, miała szansę powstrzymać marzenia Amycusa o sabotowaniu lub zabiciu Severusa, by zająć jego miejsce. Carrowowie nie stanowili realnego zagrożenia, ale byli kłopotliwi, a walka z nimi byłaby zażarta. Lepiej było odłożyć to na później.

Amycus potrząsnął głową, jakby nagle coś sobie uświadomił.

— Myślisz, że te szlamy naprawdę tworzą jakiś ruch oporu? Czy nie powinniśmy czegoś z tym zrobić?

Severus uśmiechnął się spokojnie. Czerpał pewną przyjemność z gorliwości Amycusa, a był wdzięczny, że w ciemnościach tamten nie mógł wyraźnie dostrzec jego twarzy.

— To tylko dzieci. Jesteś zaniepokojony przez dzieci?

— Wiesz, kto im rozkazuje? Ta sucz, którą pieprzy Potter. Rude włosy, czysta krew. Widziałeś ją?

— To tylko dzieci — powtórzył Severus. — Głupie, owszem. Ale niegroźne. Czarny Pan pragnie, abyśmy szanowali czarodziejską krew.

Amycus zaśmiał się cicho.

— Tak, no cóż, w takim razie oczywiście. Ale chciałbym wiedzieć, co planuje zrobić z tymi wszystkimi brudnymi szlamami, które tutaj zgromadziliśmy.

— Nie musimy wiedzieć. Musimy być posłuszni. — I to podsumowywało całą głupotę, jaką było ślepe podążanie za ich Panem. Severus spiął się, gotowy do kolejnego wystudiowanego pokazu spokoju. Powinno to przychodzić mu już naturalnie po tylu latach oszustwa. Nigdy nie przychodziło.

— Myślisz, że to źle, jeśli trochę ich... przyciśniemy? Bo ja nie. Daj mi godzinę z tą dziewczyną, a wyśpiewa wszystko, co wie. Daję ci słowo. Jedna godzina.

Severus śledził wzrokiem tańczący płatek śniegu; powoli wylądował na jego ramieniu i zniknął.

— To wywołałoby zamieszanie. Rób to, po co tu jesteś, i zostaw resztę mnie. Jeśli teraz wystraszymy rodziców, będziemy musieli zamknąć szkołę. Wszystko toczy się normalnie.

Amycus westchnął, jakby poczuł się urażony. To oznaczało, że naprawdę planował przesłuchanie dziewczyny Weasley’ów. Jak zwykle, życie ignorowało desperację Severusa. Powinien czuć wstyd, że tak bardzo lubił kontrolować tych ludzi — tak jak kontrolował go Czarny Pan i Dumbledore. To była gra o władzę. Gdyby kiedykolwiek z niej wyszedł, nie wiedziałby, co ze sobą zrobić. Przywykł do hierarchii. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek doświadczył równości.

Prawie.

W ostatnim czasie jego myśli o chłopcu zmieniały się powoli w coś ciemniejszego, palącego i dzikiego. Myślał, że to nienawiść, dopóki nie zrozumiał, że to wstyd. A potem stało się to ciekawością. Ciekawością tego, czego nigdy nie omówili i co nigdy nie zostanie wyjaśnione.

— To znaczy, że powinienem odwołać swoje małe przyjęcie?

Severus uniósł brew.

— Wiesz. Avery i Nott mają kilka dni wolnego. Myślałem, żeby ich zaprosić, żeby odwiedzili zamek, zobaczyli, jak tu rządzimy, Ślizgonów i tak dalej. Wyobrażałem sobie, że byłoby zabawnie, gdybyśmy mieli parę dziewcząt do zabawiania nas.

Był zbyt obrzydzony, by od razu coś powiedzieć. Szukał odpowiedniej odpowiedzi w swoim umyśle. Oczywiście, nie było żadnej.

— Niemożliwe. Czarny Pan zakazuje nieuzasadnionej przemocy wobec czarodziejów, jeśli można jej uniknąć. Wiesz o tym.

— Mamy też szlamy — naciskał Amycus.

— Nie dotykamy brudu, Amycusie, tylko po to, by go wyeliminować. Czy to jasne?

To nie było jasne, ale upokorzenie zdołało zadziałać, zanim pojawiły się jakiekolwiek moralne obiekcje.

— Tak. Oczywiście.

***

— Harry! — Hermiona zawołała, potrząsając jego ramieniem. Harry zerwał się i z trudem złapał oddech, mrużąc oczy zdezorientowany.

— Co się stało? — warknął, szukając na oślep swoich okularów.

— Krzyczałeś.

Harry jęknął, walcząc z chęcią, by z powrotem położyć się na materacu i zasnąć. Czując, jak wilgotna koszulka lepi się do jego ciała, odwrócił się, by założyć buty, jednocześnie w myślach próbując odprawić Hermionę. Ron spał spokojnie na drugim łóżku w małym pokoju; deszcz bezlitośnie uderzał o namiot, a wiatr targał tkaniną szaleńczo. Zimno było czymś, co wszyscy wcześniej doświadczali, ale nigdy tak blisko.

— Przepraszam — mruknął.

— Co widziałeś? — Hermiona zrobiła ruch, jakby chciała usiąść obok niego, ale Harry wstał szybko. Zdjął koszulkę, by założyć suchą, odwracając się od niej i zakaszlał szorstko. Kolejny eliksir przeciwgorączkowy by się przydał. Albo kolejny koc.

— Nie pamiętam — skłamał. — To pewnie nic.

— Myślisz, że to on robi ci te rzeczy? — wyszeptała.

— Vol...

— Nie mów jego imienia — ostrzegła go.

Harry westchnął.

— To nie on. Idź spać. Wychodzę.

— Wychodzisz? — Hermiona zmarszczyła brwi. — Masz gorączkę, Harry! Po co?

— Na świeże powietrze.

Zapadła długa cisza, przerywana jedynie odgłosem uderzającego o namiot deszczu. Hermiona wyglądała niebezpiecznie sceptycznie, po czym skinęła głową.

— Idę z tobą.

Nie było sensu się kłócić. Ubrali kurtki i ostrożnie wyszli z namiotu prosto w błoto. Harry zacisnął zęby, próbując powstrzymać dreszcze. Szli tylko przez kilka minut, gdy Harry oparł się o drzewo i zamknął oczy.

— To głupie — mruknęła Hermiona. — Naprawdę się rozchorujesz. Wracajmy.

Harry pokręcił głową.

— Ty wracaj.

— Dokąd w ogóle idziesz? — zapytała, a z ust Harry’ego wyrwał się gorzki śmiech, chrapliwy i dziwny.

— Nie wiem, Hermiono. Nie mam, cholera, pojęcia. Ani śladu. Ani... — znów zakaszlał — ...pierdolonego pojęcia.

Hermiona wiedziała, co to znaczy, a ponura mina, która pojawiła się na jej twarzy, była tą, której Harry obawiał się przez cały czas.

— Ufam Dumbledore’owi — powiedziała stanowczo. — Nie powinniśmy tracić wiary. Żadne z nas.

— Tu nie chodzi o Dumbledore’a. Ja... Ja mogłem... Mogliśmy zrobić o wiele więcej, gdyby powiedział mi wszystko.

Nie robili nic. Wojna trwała, ludzie ginęli, a Harry i jego przyjaciele po prostu się ukrywali. Jaki mieli plan? Co mogli zrobić? Nic. Absolutnie nic.

— Nie miał na to czasu, Harry — powiedziała Hermiona. — Tego nikt się nie spodziewał. Nawet Dumbledore.

— Cóż, powinien był — warknął Harry. — Powinien był wiedzieć lepiej, niż mu ufać!

Harry ostrzegał Dumbledore’a. Wyrażał swoje podejrzenia i nieufność wielokrotnie przez te lata. Zamiast przekonać Dumbledore’a, by dostrzegł prawdę, stało się odwrotnie. Harry też został zaślepiony.

— Myślisz, że bylibyśmy w stanie coś zrobić, gdybyśmy wiedzieli, gdzie iść, co... gdybyśmy mieli jakąś broń przeciwko Vol...

— Harry!

— Przeciwko niemu, nie kręcilibyśmy się w kółko, prawda? Czas ucieka, wiesz o tym, ministerstwo nie spocznie, dopóki nas nie znajdzie. To nie tak, że w końcu im się znudzi szukanie nas!

— Ministerstwo? — prychnęła Hermiona. — Przeszliśmy już to, nie sądzisz? Teraz powinniśmy martwić się tylko o medalion.

— No tak, dzięki Bogu, że mamy tyle planów odnośnie medalionu! — zakaszlał znów, przykładając pięść do ust.

Hermiona uśmiechnęła się.

— Czasami naprawdę jesteś tępy, prawda? — Pokręciła głową, podnosząc rękę, by dotknąć ramienia Harry’ego.

Harry odruchowo się odsunął.

— Nie dotykaj mnie.

Hermiona opuściła rękę, wyglądając na smutną.

— Co ukrywasz? Coś jest, wiem, że coś jest.

Korzenie drzewa, o które opierał się Harry, były grube i chropowate; zdawały się obejmować ziemię, wyginać i rozciągać w nieskończoność. Przypomniały mu te nad Czarnym Jeziorem, blisko cichego brzegu, gdzie zaczynała się ścieżka do lasu.

— Niczego nie ukrywam.

— Prawie w ogóle...

— Zostaw to, Hermiono.

Hermiona westchnęła.

— Jesteśmy w tym razem. To się nigdy nie zmieni, więc pogódź się z tym. Jesteśmy twoimi przyjaciółmi.

— Nie jestem pewien, czy Ron tak myśli — powiedział Harry. — Zachowuje się dziwnie.

— To przez horkruksa — wyjaśniła Hermiona. — To nie on. Wścieka się, gdy nosi medalion, ale wiesz, że cię kocha, Harry.

Harry parsknął.

— Myślisz? Miałem wrażenie, że kocha ciebie.

W blasku słabnącego światła księżyca rumieniec Hermiony był uroczy. Złapała Harry’ego za rękę i oparła głowę na jego ramieniu.

— Wracajmy.

***

— Nic o nim nie wiesz! — krzyknął Harry.

— Oczywiście, że nie, Harry! Nikt nie wiedział, o to właśnie chodzi! Co niby wiesz, czego my nie wiemy? Co się z tobą dzieje? — Ron wrzasnął w odpowiedzi.

— Co się ze mną dzieje, to że mam dość słuchania twoich bzdur przez cały dzień!

— Zwariowałeś, prawda? Jakby to było coś przyjemnego: chodzenie za tobą jak cień...

— O, chodzenie za mną? Chodzenie za mną? Wracaj do domu, jeśli...

Ron walnął dłonią w stół.

— Nie ma już domu!

Harry zamknął oczy, a jego gardło paliło.

— Radio już i tak trzyma nas w niepewności dzień i noc, nie możesz choć raz zatrzymać swoje myśli dla siebie?

— Cóż, nie mogę, prawda? Może jestem za głupi na to wszystko. Nie wszyscy są tak sprytni jak Wybraniec — wycedził Ron.

Harry roześmiał się bezgłośnie.

— Naprawdę? To wszystko, co masz do powiedzenia? Nazywać mnie Wybrańcem? Jakie to oryginalne — powiedział, zaciskając pięść tak mocno, że aż bolało.

Ron oblizał wargi, próbując rozluźnić napięcie. Gdy znów się odezwał, jego głos był bardziej opanowany.

— Bronisz tego węża i oczekujesz, że po prostu to zignoruję. Ginny jest z nim. Może zrobić z nią, co chce, i ujdzie mu to na sucho. Nie sądzę, żeby cię to obchodziło.

Serce Harry’ego zabiło mocniej; przez ten ból, gniew zaczął ustępować.

— Nie broniłem go.

— Och, ależ broniłeś.

Harry chciał się rozpłakać. Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak bardzo potrzebował rozładowania.

— Nie mogę — powiedział cicho, poddając się, wiedząc, że nie ma sensu w jego słowach i zupełnie go to nie obchodziło.

Ron nie zauważył jego rozpaczy.

— Ginny jest z nim…

— Ginny jest z resztą Gryfonów — przypomniał mu Harry. — Nikt nie może jej skrzywdzić. McGonagall jest tam. Skopałaby Snape'owi dupę, gdyby zbliżył się do jakiegokolwiek Gryfona.

Nie wierzył w połowę tego, co mówił, ale Ron musiał w to uwierzyć. Harry mógł tylko mieć nadzieję, że McGonagall rzeczywiście będzie w stanie chronić uczniów. I siebie.

— Tak samo, jak Dumbledore? — zapytał Ron. — Chcesz wiedzieć, co myślę, Harry? Myślę, że to Dumbledore’owi nie powinniśmy ufać. Jeśli był na tyle głupi, by pozwolić, aby Śmierciożerca knuł pod jego nosem przez cały ten czas, może reszta jego planów była równie beznadziejna. Może nawet nie miał planu. Może doszedł do ściany i po prostu zabrakło mu odwagi, by powiedzieć Zakonowi, że zawiódł. I dlatego nie ufam tobie.

Harry przez chwilę po prostu na niego patrzył.

— W porządku. Nie ufaj mi. Nikt cię tu nie trzyma.

— Wiem — odpowiedział Ron, jakby stwierdzał fakt, a potem nie było już nic do powiedzenia.

Gdy Hermiona wróciła z przechadzki, wokół nich panowała dziwna cisza, za którą Harry był wdzięczny. Nie wydawało się, by zorientowała się, że między nimi doszło do kłótni, ale napięcie w powietrzu było wyczuwalne.

— Znalazłam wiewiórkę — powiedziała, a to, jak cicho mówiła, zaskoczyło Harry’ego bardziej niż to, że wyjęła z kurtki małe martwe ciało. — Ktoś jest głodny?

Rozsznurowała buty i zdjęła rękawiczki. Gdzieś w oddali rozpaczliwie zawył wilk, a jego krzyk tak bardzo przypominał Harry’emu Remusa, że ten aż zadrżał. Świeży śnieg we włosach Hermiony przypominał mu diamenty — małe, lśniące i ulotne.

Upiekli wiewiórkę w ciszy; gdy oskórowane ciało zwierzęcia powoli zamieniało się w coś, co faktycznie dało się zjeść, Harry nie myślał o tym, jak Snape zapewne cieszy się na myśl, że go wykorzystał. Nie myślał o tym, że mógł powiedzieć o wszystkim Śmierciożercom, a może nawet samemu Voldemortowi. Nie myślał, że wszystko, co kiedykolwiek czuł do Snape’a, mogło być mu narzucone.

Ale nie. To nie była prawda.

Upokorzenie, które czuł teraz — surowy, palący gniew — było jego własne. Uraza wgryzała się w jego kości nocami, uniemożliwiając mu oczyszczenie umysłu, jak cały czas kazał mu robić.

Nienawiść, pomyślał, gdy Hermiona ostrożnie zmniejszyła ogień i podała kawałek mięsa Ronowi. Nienawiść, gdy jego blizna nie bolała, bo Voldemort potrafił już niczego nie zdradzać — nienawiść, gdy przeklęte muchy przyklejały się do jego skóry z powodu ogólnego zaniedbania i brudu.

Tej nocy, kiedy kurczowo trzymał się swojej podartej kołdry, jego knykcie były zdrętwiałe, a oczy wpatrywały się w absolutną ciemność, która ogarniała ich namiot, i kiedy pierwsze łzy nocy zaczęły zdradziecko łaskotać jego skronie, był pewien, że to nienawiść.

Chapter 67: Nawias: Miecz

Chapter Text


prolog

— Teraz, Severusie, miecz! Pamiętaj, że musi być zdobyty w warunkach potrzeby i odwagi, nie może wiedzieć, że mu go dajesz! Jeśli Voldemort przeczyta umysł Harry’ego i zobaczy, że działasz dla niego...

— Wiem — przerwał mu Severus.

Podszedł do portretu Dumbledore’a i odsunął go. Za nim znajdował się miecz Gryffindora — zimny i ciężki. Severus chwycił go w dłonie i przez chwilę obawiał się, że zacznie go palić.

Zasługiwałby na to.

Phineas przyglądał się uważnie ze swojego portretu; Severus rozważał, czy nie obrócić miecza przeciw sobie i skończyć z tym wszystkim. Bezsensowne myśli. Żaden z portretów nie przerwał jego cichego wahania. Żaden nie musiał tego robić.

— Nadal nie zamierzasz mi powiedzieć, dlaczego tak ważne jest, by Harry otrzymał ten miecz?

— Nie, nie sądzę — odparł Dumbledore. — On będzie wiedział, co z nim zrobić. Bądź ostrożny, Severusie...

— Nie martw się, Dumbledore — powiedział chłodno. — Mam plan.

— Zdrajca krwi ich opuścił — przerwał portret Phineasa. — Dobrze, dobrze...

Severus zesztywniał na te słowa, mocniej ściskając miecz, po czym odwrócił się do Dumbledore’a.

— Weasley.

— Tak, tak... Młody Weasley znajdzie drogę powrotną.

— Skąd wiesz? — zapytał Severus, zakładając podróżny płaszcz. Ciężar odpowiedzialności ciążący w jego piersi nagle zaczął się wyrywać na zewnątrz. Serce waliło z dobrze znanym mu strachem. — Skąd wiesz, że to w ogóle zadziała?
Dumbledore uśmiechnął się.

— Spójrz za mój portret jeszcze raz.

Powinien był to przewidzieć. Powinien był wiedzieć lepiej i opracować własny plan. W głębi ukrytej szafki znajdowało się dziwne srebrne urządzenie, przypominające zapalniczkę. Severus podniósł je.

— To, co trzymasz w rękach, to bardzo potężny przedmiot — zaprojektowałem tylko dwa, i muszę powiedzieć, że są całkiem niezwykłe.

— Co ono robi?

— Jego bliźniak jest całkowicie nieszkodliwy — głównie usuwa i przywraca światło. Ten może zamienić swojego bliźniaka w świstoklik jednym kliknięciem. — Severus słuchał uważnie. — Przełącz go, a natychmiast przeniesie właściciela bliźniaka do ciebie. Rozumiesz?

— Harry.

— Nie, nie Harry. Ale jeśli Harry znajdzie się dzisiaj w niebezpieczeństwie, chcę, żebyś go użył, a potem zniknął.

— Weasley, więc.

— Severusie, proszę.

Przez chwilę Severus obawiał się, że tego nie zrobi. Potem spojrzał na miecz.

— Oczekujesz, że wykonam te wszystkie rozkazy bez odrobiny szczerości.

Phineas zaśmiał się.

— Dyrektorze, powinieneś lepiej wiedzieć! Nie marnuj czasu na te dzieciaki...

— Doceniamy twoje obawy, Phineasie — przerwał Dumbledore. — Przyjaciele Harry’ego są mu lojalni — kontynuował, spoglądając na Severusa. — Harry nie może cię dzisiaj zobaczyć.

— Zajmę się tym.

Tego wieczoru Severus zrobił to, co mu kazano. Wśród wysokich drzew lasu zobaczył Harry’ego i serce zadrżało mu z bólu. Tęsknił za nim. O, jak bardzo za nim tęsknił. Wybacz mi — pomyślał, ale pozostał w ukryciu.

***

— Spójrz tylko na niebo — powiedział Harry. Severus spojrzał; Mroczny Znak unosił się tam, nad ich głowami, wśród gęstych chmur dymu.

— Tu jest niebezpiecznie — powiedział Severus. — Idź.

Harry zaśmiał się.

— Czy ty kiedykolwiek się bawisz? Kiedykolwiek?

Severus zerwał się, dysząc, i chwycił za różdżkę, zanim zdał sobie sprawę, że śnił. Różdżka wypadła mu z dłoni na kołdrę, a on zakrył twarz ręką. Na zewnątrz jego komnaty ktoś płakał z bólu; to musiało go obudzić. Szybko narzucił szatę i wybiegł do drzwi, by znaleźć przerażonego, rannego pierwszoroczniaka.

Mały chłopiec kurczowo ściskał swoją dłoń, wyglądając na zagubionego w nieskończonych korytarzach lochów. Oczywiście, był Gryfonem. Radości nigdy nie brakowało.

— Co się stało?

Chłopak pokręcił głową.

— Ja... szedłem tylko... do dormitorium, proszę pana. Dyrektorze.

Severus wskazał na zakrwawione palce.

— Kto ci to zrobił?

Cisza. Łzy.

— Wiesz, jak trafić do skrzydła szpitalnego?

— Ja... nie.

— Poczekaj tu na mnie.

Podczas gdy się ubierał, Severus myślał o spojrzeniach, które na niego padną, kiedy po raz kolejny przyprowadzi ranne dziecko do skrzydła szpitalnego w środku nocy. Nie na to się pisał. Hogwart wymykał się spod jego kontroli.

I nie mógł nic na to poradzić.

***

Harry nie spodziewał się, że Hermiona wciąż ma tę książkę, i był zaskoczony, gdy zobaczył ją, jak czyta.

— To czyste brednie — powiedział jej na początku, ale z jakiegoś powodu była zdeterminowana, by przeczytać ją całą. W chwilach rozpaczy nawet wypaczone domysły Skeeter stanowiły odskocznię.

— ...Oczywiście Albus Dumbledore zawsze był najsłabszym z nich dwóch — czytała Hermiona. — Jego rzekomy geniusz nie mógł się równać z Gellertem Grindelwaldem, a wspomniana przyjaźń zakończyła się tajemniczo, akurat w momencie, gdy Dumbledore zaczął rosnąć w siłę. Historia twierdzi, że to Dumbledore był szlachetny; że to on nie chciał szkodzić. Ale historia zawsze jest opowiadana przez zwycięzców, a druga strona tej opowieści wciąż pozostaje nieznana.

Harry przewrócił się na plecy i spojrzał na nią z niedowierzaniem. Hermiona wyprostowała się na swoim miejscu i odwzajemniła spojrzenie.

— Wiem. Ona robi z niego złoczyńcę.

— Nie — powiedział Harry. — Ona robi z niego głupca. Gdyby Dumbledore chciał skrzywdzić ludzi, zrobiłby to. Już dawno temu.

— Myślisz, że to prawda? — zapytał Ron. — Że skłamał o tym, co się naprawdę wydarzyło? Byli przyjaciółmi, jak mógł zabić go bez wyrzutów sumienia?

Harry wzruszył ramionami.

— Skeeter nie da nam odpowiedzi, Ron.

— To kto? Dumbledore? W końcu mogliśmy zapytać. Jego portret pewnie tam jest. Myślisz, że Snape go wyrzucił?

— Oby — powiedział Harry. — Lepiej, żeby wylądował na śmietniku, niż miał patrzeć na to, czym stał się Hogwart.

Teraz bardziej niż kiedykolwiek chciałby porozmawiać z Dumbledore’em. Opowiedzieć mu o pojawieniu się tajemniczej łani, o odzyskaniu miecza Gryffindora, a przede wszystkim o powrocie Rona. Brakowało mu jego rad. Brakowało mu zapewnień. Brakowało mu jeszcze kogoś innego, ale to już nie miało znaczenia. To było bez sensu. Fałszywe. Nigdy nie było prawdziwe. Czasami Harry podejrzewał, że to on sam popchnął Snape’a za krawędź. To, co zrobili. Może to właśnie sprawiło, że Snape ostatecznie się odwrócił, zdegustowany Harrym, tamtą nocą, porankiem, który nastąpił. Może chciał zemsty. Albo może musiał zrobić coś tak drastycznego, by już nigdy nie musieć być w pobliżu Harry’ego. Żeby Harry też nie chciał być w pobliżu niego. Albo może Voldemort obiecał mu świat. Co dał mu w zamian za taki bezcenny dar, jakim był sam Hogwart?

— Jest gorzej — ostrzegła Hermiona. — W 1945 roku, tuż przed tragicznymi wydarzeniami związanymi ze śmiercią Grindelwalda… Nie mogę uwierzyć, że nazywa ten pojedynek tragicznym. Jednym z najbardziej...

— No dalej, wiemy, że jest okropna — powiedział Ron.

— W 1945 roku — powtórzyła — czternaście morderstw mugoli zgłoszono we wschodnim Norymberdze. Po śmierci Grindelwalda, wszystkie zostały mu przypisane. Co nie dziwi, to że wygodne zeznania Dumbledore’a pozwoliły wymiarowi sprawiedliwości zamknąć sprawę. Można by założyć, że zeznając, pomógł również samemu sobie.

— Co to znaczy? — zapytał Ron.

— Ona sugeruje, że Dumbledore zabijał mugoli i później zwalił to na Grindelwalda — wyjaśnił Harry.

— Skoro Grindelwald nie żył, żeby temu zaprzeczyć — dodała Hermiona. — To nie może być prawda. To oburzające. Absurdalne.

— Logiczne — dodał Harry. — Co? Nie możemy tego wiedzieć na pewno, prawda?

Twarz Hermiony zmieniła wyraz.

— Nie możesz wierzyć, że Dumbledore by to zrobił.

— Nie. Tak. Nie wiem już, w co wierzyć.

— Myślisz, że zabił ludzi? — zapytała Hermiona.

Harry nie odpowiedział. Dumbledore z pewnością zabijał ludzi. Harry nie był pewien, czy ktokolwiek zasługiwał na śmierć, nawet w czasach wojny.

— Wiemy, że to zrobił.

— Znalazłaś coś naprawdę ważnego? — zapytał Ron.

Hermiona pokręciła głową.

— Głównie plotki. Ale tworzą jego obraz jak brakujące fragmenty układanki. Nie udowadnia niczego, ale dostarcza całkiem kontrowersyjnych dowodów. Och, i... no. Sugeruje też coś jeszcze. Że on i Grindelwald… byli w związku.

— Skeeter jest chora — warknął Harry. — Nie rozumiem, jak pozwolili jej to opublikować. Ktoś powinien ją pozwać.

Zajęło mu chwilę, zanim uświadomił sobie, że byli w środku wojny. Pozew za plotki nie był priorytetem. Wszyscy się zaśmiali, a ich śmiech wypełnił pokój ciepłem niczym promienie słoneczne.

Chapter 68: Nawias: Aberforth Dumbledore

Chapter Text


prolog

— Dobry wieczór, Dumbledore — powiedział Severus.

Błękitne oczy zalśniły nienawiścią, gdy starszy mężczyzna podniósł się na nogi i odrzucił na bok talerz, który właśnie czyścił. Przez chwilę w jego oczach widać było strach, ale po chwili zniknął.

— Masz czelność tu przychodzić? Czego chcesz? Wynoś się!

— Nie sądzisz chyba, że dobrowolnie postawiłbym stopę w twojej śmierdzącej knajpie, zwłaszcza w środku nocy? Obawiam się, że nie miałem innego wyboru. — Mężczyźni stojący za Severusem już wyciągnęli swoje różdżki. Bez rozkazu.

— Rowle, każ swoim ludziom, żeby pohamowali entuzjazm. Nie jesteśmy tu, by zabijać.

Severus rozejrzał się po miejscu; nigdzie nie było klientów. Gruba warstwa kurzu pokrywała bar i stoły.

— Gospoda pod Świńskim Łbem nie jest już zbyt popularnym miejscem, prawda? Ani szanowanym. — Przejechał palcem po drewnie blatu z niesmakiem.

— A co ty możesz wiedzieć o szacunku, Snape?

W ciszy, która zapadła, Severus wiedział jedno — ludzie szybko zapominają i jeszcze szybciej potępiają. Aberforth Dumbledore kiedyś gotów byłby przejść przez ogień, by bronić lojalności Severusa. Znał go. Ale to teraz nie miało znaczenia.

— Krążą pogłoski — powiedział Severus. — Słyszałem... historie od moich uczniów. Rozumiesz, moim obowiązkiem jest dbanie o ich bezpieczeństwo…

Oczy Aberfortha płonęły gniewem.

— O tak, z pewnością.

— Wątpisz? — Severus uśmiechnął się zimno. — Powiedziano mi, że pomagasz grupie buntowniczych Gryfonów, którzy chcą uciec z zamku, Aberforth.

— Oczywiście, że tak! Sam jest Gryfońskim gnojkiem! — splunął Rowle.

— Cisza — powiedział Severus cicho. Jego oczy wciąż były utkwione w Aberforthie. — No i?

— No i — powtórzył zimno Aberforth — twoje plotki nie mogą być prawdziwe, bo Gryfoni nigdy nie uciekaliby z zamku jak tchórze. Prawdziwe pytanie brzmi, czy pomagam im walczyć z tobą. — Severus skinął zniecierpliwiony głową. Aberforth patrzył na niego nieruchomo przez chwilę, po czym bardzo spokojnie powiedział: — Nie, nie pomagam.

To było rodzinne — nie było co do tego wątpliwości. Gen Dumbledore'ów miał na celu wieczne dręczenie Severusa — ośmieszanie go raz za razem. Na zawsze.

— Nie jestem w nastroju do gierek, Dumbledore. Prowadzisz ruch oporu, wiem o tym, a do tego jesteś na tyle naiwny, by myśleć, że zrobisz to za moimi plecami i unikniesz kary. Jesteś głupcem, tak jak twój brat. Chcesz skończyć tak samo jak on?

— Cóż, może tak. Mój brat zachował swoją godność i odwagę aż do ostatniego tchu.

— Widzieliśmy, jak bardzo mu to pomogło! — zaśmiał się jeden ze Śmierciożerców.

Okoliczności nie były nadzwyczajne. Severus wolałby być w łóżku, walcząc ze swoimi koszmarami, zamiast być tutaj, próbując chronić kolejnego nieodpowiedzialnego Dumbledore'a. Nagła złość sprawiła, że zmrużył oczy.
— Jestem tu, by cię ostrzec, głupcze. Na twoim miejscu nie siedziałbym tak spokojnie, ciesząc się tą farsą. Jeśli dojdzie do buntu w Hogwarcie, będziesz pierwszym podejrzanym, razem z tymi głupimi dzieciakami, które nie mają pojęcia, co robią!

— Bunt już miał miejsce w Hogwarcie, morderco.

Palący ból przeszył pierś Severusa, zanim zdążył unieść własną różdżkę. Zorientował się, że krwawi, dopiero gdy ciepło rozlało się pod jego płaszczem. Aberforth zaatakował go kolejnym bezsłownym zaklęciem, a potem jeszcze jednym. Severus zatoczył się w tył — wycelował różdżkę w twarz Dumbledore'a, ale nic nie powiedział. Nie rzucił żadnego zaklęcia. Nawet obronnego. Ścisnął swoją pierś, przyciskając ranę. Kroki za nim zbliżały się, a Śmierciożercy unieśli różdżki.

— Rzućcie na niego zaklęcie, a zabiję was osobiście — ostrzegł Severus. — Mam rozkazy — skłamał. — Przeszukajcie wszystko.

Mężczyźni ruszyli na górę i za bar, otwierając szuflady i wyważając drzwi. Gdy nikt już nie zwracał na niego uwagi, Severus przyjrzał się swojej zakrwawionej dłoni.

— Pożałujesz tego — powiedział z goryczą.

— Jestem pewien, że tak — odparł Aberforth oschle. — Co mi zrobisz, dyrektorze?

Aberforth skrzyżował ręce na piersi, różdżka wciąż była widoczna pod jego długą brodą. Severus pokręcił głową.

— Myślisz, że jestem najgorszym, co może cię spotkać? Czarny Pan mnie tu przysłał, głupi starcze. Plotki rozchodzą się szybko, a wszystkie są przeciwko tobie. Wszystkie. Żądam, byś powiedział mi, co robisz. Żądam, byś powiedział mi jak. Jak się z nimi kontaktujesz. Zamek jest strzeżony dzień i noc. Czarny Pan zapewnił najlepszą ochronę.

Błękitne oczy uśmiechały się w sposób, który Severus znał aż za dobrze.

— Więc zakładam, że jego najlepsza ochrona nie jest wystarczająca.

— Azkaban albo śmierć. Taki czeka cię los. Nic cię to nie obchodzi?

— Zatem dzielimy ten sam los — powiedział Aberforth z całkowitym spokojem.

Ręka Severusa pozostawała nieruchoma na ranie. Zacisnął zęby, powstrzymując się od jęku.

— Kim była ta kobieta, której Albus nie zdołał uratować? — Słowa wybuchły z jego ust, zanim zdołał się powstrzymać. Ciekawość zabiła kota, a Severusa trzymała przy życiu tylko po to, by dalej go torturować.

Aberforth zmarszczył brwi z niedowierzaniem, a potem jego oczy rozszerzyły się.

— Nic — powiedział Selwyn, schodząc po schodach szybkim krokiem. Rzucił Aberforthowi pełne nienawiści spojrzenie, po czym zwrócił się do Severusa. — Może ten staruszek potrzebuje trochę motywacji, żeby wyjawić swoje brudne sekrety.

— A może nie powinniśmy tracić czasu na kolejnego głupca — powstrzymał go Severus. — On i jego banda dostaną to, na co zasługują, prędzej czy później. — Podszedł do Aberfortha powolnym krokiem. — To jest pierwsze i ostatnie ostrzeżenie. Nie wygracie tej wojny. Trzymaj się z dala od dzieci.

— Dzieci — powtórzył Aberforth. — Możesz próbować prać im mózgi, ile tylko chcesz. Uczyć ich swoich brudnych kłamstw i karmić propagandą. To nie zadziała. Te dzieci są lepsze, niż ty kiedykolwiek będziesz, Snape.

, zgodził się w myślach Severus.

Chapter 69: Nawias: Bitwa o Hogwart

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text


prolog

Krew Severusa zmroziła się, gdy Mroczny Znak zapłonął na jego skórze, wyrywając go z letargu. Owinął wokół niego palce i syknął, przewracając się na brzuch. Tym razem ból był inny; mogło to oznaczać tylko jedno. Z jego drzwi do sypialni wystrzeliły złote iskry, a po chwili dało się usłyszeć znajome kliknięcie odblokowywanego zaklęcia. Młody chłopak ubrany w piżamę Ślizgonów kopnął drzwi, jego twarz była blada i spocona. Wypowiedział słowa, których Severus obawiał się najbardziej:

— Harry Potter jest w zamku.

Nigdy nie przypuszczał, że strach będzie tak przypominał żałobę; było na to za wcześnie. Zawsze będzie za wcześnie. Jego klatka piersiowa ścisnęła się wokół nieznanej emocji, świeżej, a jednocześnie już zgniłej, nieproszonej, lecz sprawiedliwej. Jak czytanie książki, która zawsze miała zakończyć się tragedią, lub obserwowanie ucznia warzącego eliksir, który prędzej czy później musiał wybuchnąć. Szare oczy młodego chłopca były szeroko otwarte ze strachu, gdy stał w progu, nerwowo bawiąc się koszulą nocną, patrząc wszędzie, tylko nie na Severusa. Było to zrozumiałe; ludzie zawsze wyczuwali wojnę, tak jak robaki wyczuwają trzęsienia ziemi.

A co może zrobić robak, by zapobiec trzęsieniu ziemi?

Absurdalność sytuacji skłoniła Severusa do odezwania się.

— Przełamałeś moje zaklęcia ochronne?

— Ja... Panie Dyrektorze, to nagły wypadek… kazali mi pana obudzić… to znaczy…

Severus uniósł dłoń.

— Gdzie go ostatnio widziano? Jak dawno temu?

— Nie wiem, profesorze. Profesor Carrow mówiła, że go widziała, chyba w wieży Gryffindoru... ja tam nie byłem…

— Jak się nazywasz?

— Ja... Cameron, profesorze. Panie Dyrektorze. Cameron Boyle. Kazali mi pana obudzić. To znaczy prefekci, proszę pana. Nie chciałem przełamywać pańskich zaklęć. Przepraszam, profesorze.

— Dobrze. Idź już. — Chłopak uciekł, zanim Severus zdążył zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. Szybko przebrał się w szaty, a z każdą chwilą, gdy ignorował wezwanie Czarnego Pana, ból w jego ramieniu się nasilał. Palce nie drżały mu, gdy zapinał pas, ani gdy wkładał buty. Klęknąwszy, wyciągnął spod łóżka pudełko i pośpiesznie je odczarował. Pozwolił sobie na chwilę — tylko jedną — by spojrzeć na stare, podarte na rogach zdjęcie. Młody Severus Snape uśmiechał się do niego, gdy Lily Evans ciągnęła za jego zielony szalik i przytulała go.

— Inferio — wyszeptał bez najmniejszego zawahania. Wszelkie dowody przeciwko niemu musiały zostać zniszczone.

Zamek był cichy, gdy ruszył w stronę wieży Gryffindoru, która wyglądała bardziej ponuro niż kiedykolwiek; nierówno opleciona czarnym bluszczem, przypominała okaleczony palec, wznoszący się wśród pięści zaciśniętych kamieni, bluźnierczo wskazując niebo. Tylko sowy zamieniały to miejsce w dźwięczne gardło w nocy — sowy i okazjonalne ofiary sadyzmu Carrowów. Kiedy Severus był uczniem, mówiono, że Hogwart potrafi szeptać. Każda wieża, każdy korytarz i ukryte lochy miały swoją opowieść, gotową do wysłuchania przez tych, którzy chcieli słuchać. To nie był zwykły zamek; to było żyjące, oddychające stworzenie.

Głupie opowieści. Czy były prawdziwe? Tak i nie. Hogwart nie szeptał, ale ludzie w nim szeptali nieustannie — żywi czy martwi. Zawsze. Nigdy nie przestawali.

Severus biegł korytarzem, aż usłyszał znajomy szelest długiej szaty przeciągającej się po kamieniach. Zatrzymał się gwałtownie, zaciskając palce na różdżce.

— Kto tam? — echo głosu Minerwy rozbrzmiało w ciszy.

Severus zniżył głos, wychodząc z cienia.

— To ja — powiedział. Oczy Minerwy zwróciły się w lewo, zanim uniosła podbródek i spojrzała na niego twardym wzrokiem. — Gdzie są Carrowowie? — zapytał tym samym tonem.

— Gdziekolwiek im kazałeś być, Severusie.

Nie byli sami. Harry tu był. Nagła potrzeba, by złapać Harry'ego za ramię i zerwać z niego pelerynę-niewidkę, została stłumiona przez rozsądne przypomnienie, że w obecności świadków musiałby oddać go Czarnemu Panu. Może powinien zaryzykować. Nadszedł czas. Nie było już odwrotu. Jeśli Harry wrócił, to znaczy, że jego misja była zakończona. Zniszczył pozostałe horkruksy — wszystkie oprócz jednego. Harry musiał umrzeć tej nocy. Zadaniem Severusa było przekazać mu wszystkie istotne szczegóły, które to potwierdzały.

A do odegrania pozostała jeszcze jedna rola.

— Miałem wrażenie — powiedział — że Alecto złapała intruza.

— Doprawdy? — Minerwa była sprytna. Gdyby Dumbledore bardziej jej ufał... — A co cię na to naprowadziło?

Jego ramię drgnęło, gdy Mroczny Znak ponownie zapiekł go bólem.

— Ach, oczywiście — powiedziała Minerwa, jej twarz była zimniejsza niż kiedykolwiek. — Wy Śmierciożercy macie swoje prywatne środki komunikacji, zapomniałam.

Severus udawał, że jej nie słyszał. Nie zawahałby się rzucić na nią zaklęcia, gdyby to miało zapewnić mu chwilę samotności z Harrym. Musiałby go zabrać do swojego gabinetu. Portret Dumbledore’a mógłby potwierdzić prawdę, gdyby zaszła taka potrzeba. Ale Harry wciąż miał na sobie pelerynę, albo już uciekł.

— Nie wiedziałem, że to twoja noc na patrol, Minerwo.

 

— Masz coś przeciwko?

— Zastanawiam się, co mogło wyciągnąć cię z łóżka o tej porze — naciskał.

— Myślałam, że słyszałam hałas.

— Doprawdy? Ale wszystko wydaje się spokojne. — Severus spojrzał jej w oczy. — Widziałaś Harry’ego Pottera, Minerwo? Bo jeśli tak, to muszę nalegać…

Różdżka Minerwy przecięła powietrze, a przez ułamek sekundy Severus był zaskoczony. Zaklęcie ochronne było pierwszą rzeczą, jaką zdążył rzucić bez słów. Rozejrzał się za Harrym, walcząc jednocześnie z ogniem, który wystrzelił z pochodni na ścianie i otoczył go. Płomienie ryknęły na niego jak smok, zanim ponownie zaatakowały. Musiał znaleźć Harry’ego…

Ogień opadł i natychmiast wzbił się wyżej, zamieniając się w rój noży. Severus uchylił się, skulił, po czym odskoczył na bok, rzucając kolejne zaklęcie. Ból rany zadanej przez Aberfortha tydzień temu, sprawił, że jego serce zadrżało na nowy kontakt z ogniem.

Wtedy pojawili się Slughorn, Filius i Sprout, wszyscy z wyciągniętymi różdżkami, patrząc na niego z dumą i wyzwaniem. Mógłby ich wyeliminować jednym zaklęciem, gdyby chciał — ale nie mógł ich skrzywdzić. Nie potrafił. Zamiast tego blokował ich zaklęcia najstaranniej, jak potrafił. Harry nigdzie nie był widoczny.

— Nie! — zapiszczał Filius, unosząc różdżkę i robiąc krok naprzód. — Nie dopuścimy do kolejnych morderstw w Hogwarcie!

Wszystko wydarzyło się naraz: zbroja stojąca za Severusem ożyła i runęła na niego; Severus odrzucił ją z całą siłą i patrzył, jak odbija się od powietrza, po czym rozbija o ścianę. Harry tu był. To było bez sensu. Harry nie posłucha go — chyba że Severus go schwyta i zmusi do pójścia z nim — ale to nie mogło się zdarzyć tutaj, z tyloma różdżkami wycelowanymi w niego. To nie był właściwy moment. Nigdy nie będzie odpowiedniego momentu, by powiedzieć młodemu chłopcu, że musi umrzeć. Czując, jak zaklęcia bezlitośnie uderzają w jego plecy, Severus rzucił ostatnie zaklęcie ochronne w stronę Filiusa i pobiegł do najbliższej klasy.

— Harry! — zawołał, ale Harry nie odpowiedział. Zbijając okno jednym zaklęciem, Severus odleciał.

***

— Cholera — zaklął Severus, rozpinając płaszcz i koszulę, by obejrzeć świeże rany na piersi. Powtarzał to słowo pod nosem, raz za razem, woląc mówić do siebie niż przygryzać język. Zaklęcia lecznicze bolały bardziej, niż pamiętał; nigdy nie opanował sztuki leczenia ran zaklęciami, a jego eliksiry były teraz daleko. Drzewo, o które się oparł, było starsze niż czas; wyglądało dokładnie tak samo jak wszystkie inne wokół.

Wszyscy Ślizgoni kochali Zakazany Las; był idealnym miejscem do eksperymentów magicznych i psotnych praktyk. Był też idealnym miejscem dla samotników, którzy chcieli spędzać czas w samotności w ciepłe, letnie dni. Severus znał to miejsce dobrze. Znał każdy zakątek tych terenów równie dobrze, jak znał swoją własną twarz. Największą ironią było to, że to miejsce, które szczególnie lubił, które zawsze miało być jego schronieniem jako nastolatka, stało się ostatnim domem pieprzonego Albusa Dumbledore’a.

Ostrożnie wyleczył każdą bliznę na swoim ciele i zatamował krwawienie z rany na nodze, która wydawała się głębsza niż pozostałe. Inna rana, na lewym ramieniu, pulsowała nieustannie, domagając się uwagi, krzycząc, by jej posłuchać. Podwijając rękaw, Severus przycisnął różdżkę do Znaku i zamknął oczy.

Otworzył je z powrotem, gdy obezwładniający ból zaatakował jego głowę, zmuszając go do przewrócenia się na bok. Głos Czarnego Pana rozbrzmiewał w jego czaszce, głośny i wyraźny — tak wyraźny, jakby wydobywał się z jego własnych ust.

Oddajcie mi Harry’ego Pottera, a zostaniecie wynagrodzeni. Macie czas do północy.

Rozkaz rozbrzmiewał w jego uszach raz po raz, aż rozdzierający ból ustał, a cisza lasu go pochłonęła. Gdy w głowie przestało mu się kręcić, ustabilizował się, usiadł i spojrzał na grobowiec przed sobą z takim samym chłodem, z jakim on patrzył na niego.
— To nie jest najlepsze, co mogłeś zrobić — wyszeptał. — To jest do bani.

 

Ostatnie słowa dzwoniły mu w uszach, kiedy zmusił się do wstania i ruszył krzywą ścieżką głębiej w las, aż dotarł do wysokiej, zimnej jaskini. Severus wszedł do środka bez zbędnych ceregieli; stworzenia, których szukał, były tam, i wkrótce na nie trafił. Słyszał o nich wiele, ale nigdy wcześniej nie widział ich na własne oczy. Strachu, który powinien czuć, nie było; być może oszczędzał się na coś gorszego.
— W imieniu Czarnego Pana rozkazuję wam walczyć dla waszego prawdziwego władcy — powiedział głośno. Ogromny, czarny pająk spojrzał na niego swoimi niezliczonymi, błyszczącymi oczami, które lśniły w ciemności jak bezcenne klejnoty. — Walczcie dla niego, a okażemy wam łaskę. Walczcie przeciwko niemu, a spotkają was konsekwencje. O świcie Hogwart będzie należał do niego.

Przez chwilę nic się nie działo, a Severus nie był pewien, czy stworzenie go zrozumiało.
Potem pająk przemówił:

— Będziemy walczyć za Hogwart.

Severus walczył, by zachować zaufanie Czarnego Pana, za wszelką cenę.

— Avada Kedavra — powiedział gładko, unosząc różdżkę. Patrzył, jak tuzin mniejszych pająków zostaje trafionych zielonym światłem, po czym przewracają się na plecy i nieruchomieją. Odwrócił się do ich przywódcy. — Walcz dla Czarnego Pana, albo spotkają cię konsekwencje — powtórzył.

Po chwili pająk zaczął posłusznie iść. Za nim podążyły niezliczone, włochate pająki.

— Na dziedziniec — polecił Severus.
***

Gigantyczne pająki wspinały się po murach zamku, wciskając się przez rozbite okna i zawalone ściany. Severus rzucił zaklęcie ogłuszające i upadł na kolana, gdy ziemia zatrzęsła się od potężnej eksplozji. Klątwy spadały wszędzie wokół niego, podczas gdy dzikie stworzenia i olbrzymy przedzierały się przez ruiny.

— Severusie!

Dłoń chwyciła jego ramię i pomogła mu wstać. To był Avery; Severus złapał go za ramiona i potrząsnął.

— Gdzie jest Potter? Widziałeś go?

— Nikt go nie widział — krzyczał Avery, próbując przekrzyczeć hałas nieustających wybuchów.
Severus odruchowo uniknął zaklęcia, które miało go trafić, a potem rzucił własne. Szli do tyłu, aż skręcili za róg.

— Jeśli zobaczysz chłopaka, przywołaj mnie. To ważne, ja muszę zabrać go do Czarnego Pana, rozumiesz?

— Dlaczego, Severusie? Crucio!

Młoda dziewczyna krzyknęła i upadła na trawę.
— Mam rozkazy — krzyknął Severus. Teraz nie było ważne, by jego kłamstwa były ostrożne. Nikt nie sprawdzi ani nie zapyta Czarnego Pana o potwierdzenie w trakcie bitwy. — Mam rozkazy, rozumiesz? Znajdź mi Pottera, chłopak musi zostać zabrany żywy — jeśli go znajdziesz, wezwij mnie i tylko mnie!

Avery bezmyślnie skinął głową, zanim ponownie rzucił się na pole bitwy. Severus znowu uniknął zaklęcia i znalazł się obok drzwi prowadzących do kuchni, którymi wchodziły skrzaty domowe. Otworzył je szybkim zaklęciem i zgiął się, by przeczołgać się przez wąski korytarz. Musiał wejść do środka, ale główne wejście było zablokowane gruzem i odłamkami. Jego peleryna zahaczyła się o coś, gdy pełzał na rękach i kolanach — prawdopodobnie o gwóźdź albo jakiś kolec — szarpnął nią mocno, słysząc, jak materiał się rozdziera. Zamek płonął; dym był gęsty i sprawiał, że jego oczy szczypały, gdy nerwowo rozglądał się po okolicy. Pająki biegały we wszystkie strony, przechodząc po nieruchomych ciałach i zostawiając lepkie pajęczyny na wszystkim, czego dotknęły. Ktoś wpadł na Severusa, a on zgiął się znowu, chwytając ucznia i zaciskając palce na jej ramieniu.

— Widziałaś Harry’ego Pottera?

Dziewczyna gorączkowo pokręciła głową. Jej twarz była mokra, a oczy czerwone. Severus ją puścił. „Wieża” — pomyślał, ale schody oszalały, kręcąc się w kółko jak zegar opętany przez złe moce. Skoczył na najbliższe, obejmując poręcz, żeby nie spaść. Z różdżką w dłoni próbował zmniejszyć ich prędkość, ale zaklęcia personelu zostały uszkodzone lub anulowane. Albo też schody nie uznawały go już za członka personelu i odmówiły posłuszeństwa. Skoczył na drugie piętro, trzymając różdżkę w gotowości, gdy olbrzymy wdarły się do środka, a kolejne ściany się zawaliły. Zaklęcia ogłuszające przelatywały nad jego głową, powalając każdego, kogo dosięgły. Ogień był wszędzie — gorący i wściekły, Severus czuł zapach spalonych końcówek własnych włosów. To było beznadziejne. Jego Patronus mógłby znaleźć Harry’ego szybciej niż on. Gdyby tylko mógł znaleźć pustą klasę, cokolwiek, by go dopaść niezauważonym…

— Ruszajcie się, ruszajcie! — krzyknął znajomy głos. Severus zmrużył oczy, by zobaczyć Slughorna prowadzącego grupę uczniów do wyjścia przez rozbite okno. Ich spojrzenia spotkały się, a sekundę później Slughorn skierował różdżkę na niego. Severus rzucił się do ucieczki.

— Alecto! — zawołał, podnosząc różdżkę, by zablokować kolejne zaklęcie, które niemal trafiło go w czoło. Alecto rzuciła się w jego stronę, gdy tylko go zobaczyła. Kaszlnął, przykładając pięść do ust, i oparł się o ścianę, gdy kolejna eksplozja wstrząsnęła całym zamkiem. — Gdzie jest Potter?

— Tutaj — krzyknęła mu do ucha. — Widziano go w pobliżu wieży Ravenclawu — wskazała brodą w górę. — Czegoś szukał, cholera wie czego!

— Gdzie on jest teraz?

— Nie wiem! Ktoś otworzył Komnatę Tajemnic, słyszałeś? — znowu kaszlnęła, zanim rzuciła zaklęcie na czyjeś plecy — Łazienka jest zablokowana, jakaś ściana się zawaliła czy coś — Crucio! — to musi być on, prawda?

Severus skinął głową.

— Avada Kedavra! — wrzasnęła, podnosząc się na nogi w ekscytacji. Severus nie odwrócił się, by zobaczyć, kogo zabiła. Wytarł twarz rękawem i szybko mrugnął, próbując pozbyć się pyłu, gdy pobiegł w stronę łazienki Jęczącej Marty. Harry musiał żyć — musiał gdzieś walczyć w zamku — Severus nie mógł pozwolić sobie myśleć, że coś mu się stało — jeszcze nie…

— Harry! — zawołał, zatrzymując się gwałtownie i rozglądając się wokół, patrząc na wszystkie martwe ciała i ludzi, którzy wkrótce do nich dołączą. Nic nie mogłoby teraz zaspokoić potrzeby zemsty Severusa. Nic, oprócz uduszenia Czarnego Pana własnymi rękoma. To byli jego uczniowie. Nauczył ich wielu rzeczy. Niektórzy nawet go podziwiali. Severus nigdy nie powinien był być tak okrutny wobec bezbronnych dzieci.

Nogą przewrócił maleńkie ciało leżące przed nim, a ono obróciło się na plecy. Brązowe oczy wpatrywały się w sufit, tak samo, jak kiedyś patrzyły na Severusa z zawstydzeniem. Upokorzył to dziecko więcej niż raz. Upokorzył te wszystkie dzieci więcej niż raz. A teraz wydawało się to najbardziej idiotyczną rzeczą na świecie. Eliksiry. Kogo obchodziło, że ten chłopak nie mógł opanować warzenia eliksirów?

Ciebie.

Ktoś zawołał jego imię, a on odwrócił się, oszalały; to była Pomona, ostrzegająca kogoś, kogo Severus nie mógł zobaczyć z miejsca, w którym stał. Potem zaklęcie trafiło go w kostki i upadł do tyłu, uderzając tyłem głowy o rozbity zlew. Pomyślał, że straci przytomność — ale nie, nie, Harry — więc Severus zignorował ból, odmawiając poddania się. Zawroty głowy i krwawienie sprawiły, że ledwo wstał na kolana, ciężko oddychając. Wszystko było z nim dobrze. Nie mdlej teraz. Nie — Severus rzucił kolejną klątwę, tym razem celując w Śmierciożercę, który odwrócił się do niego plecami. Rzucił zaklęciem, a Śmierciożerca upadł nieprzytomny na ziemię. Pomona zaatakowała go ponownie, a teraz było z nią więcej osób; siódmoklasiści, którzy rzucali jedno zaklęcie za drugim w jego stronę. Chwiejnie, Severus przemknął do korytarza i zablokował zaklęcia, które przetaczały się wokół niego. Wokół byli też członkowie Zakonu; przez chwilę stał nieruchomo, nie chcąc rzucać zaklęć w tych konkretnych ludzi. A potem to zrobił.

— Expulso! — Ziemia zatrzęsła się pod jego stopami i prawie potknął się o czyjeś nieprzytomne ciało. — Sectumsempra!

Tonks przebiegła obok niego, goniąc kogoś, kto biegł na drugi koniec korytarza. Wyglądało na to, że go nie zauważyła. Zamaskowany Śmierciożerca dotknął ramienia Severusa. Tego, które będzie wymagało intensywnego leczenia, gdy to wszystko się skończy.

— Gdzie jest twoja maska? — zapytał Śmierciożerca.

Severus potrząsnął głową. Jeśli miał jakąkolwiek szansę, by Harry go wysłuchał, straciłby ją całkowicie, gdyby poszedł za nim w masce Śmierciożercy.

— Zgubiłem ją.

— Wszystko w porządku?

Severus ponownie skinął głową.

— Widziałeś Pottera?

— Był przy bramie, Yaxley prawie go miał. Potem założył to coś i zniknął.

Gdyby rzucił swojego Patronusa, byłoby już po wszystkim. Wrócenie do zamku było błędem. Musiał wyjść z Hogwartu. Iść w bezpieczne miejsce i posłać łanię, by przyprowadziła mu Harry’ego. Raz już za nią poszedł; poszedłby ponownie, gdyby ją teraz zobaczył.

Więcej Śmierciożerców było przy schodach i na zewnątrz Wielkiej Sali. Tam, gdzie kiedyś stały stoły, teraz była tylko śmierć i rozpacz. Na dziedzińcu widać było pojedynkujących się aż po jezioro; a tuż przed nim leżało ciało Remusa Lupina na zabłoconej trawie. Tonks przytulała go mocno, jej ramiona obejmowały go, podczas gdy ona płakała i płakała, jej różdżka leżała obok, porzucona bezmyślnie. Znak Czarnego Pana palił go tak głęboko, że myślał, iż jego kości zaraz się rozsypią. Szarpnął ręką i prawie został trafiony kolejnym zaklęciem.

— Severusie, Severusie, zaczekaj!

Lucjusz dyszał ciężko, ciągnąc go za sobą za drzewo.

— Gdzie jest Draco?

Severus spojrzał na niego osłupiały, gdy przerażenie wkradło się do jego myśli.

— Myślałem, że jest z tobą.

— Nie ma go, widziałeś go? Severusie, błagam.

Severus pokręcił głową.

— Myślałem, że będziesz miał na tyle rozsądku, by trzymać go z daleka od tego wszystkiego.

Lucjusz wyglądał na obłąkanego. Kiwnął głową sam do siebie, patrząc na własne stopy, po czym zamknął oczy i ponownie potrząsnął głową.

— Czarny Pan chce cię widzieć.

— Co? Teraz?

— Tak, teraz. Wysłał mnie, żebym cię do niego przyprowadził. Teraz.

— Nie mogę teraz opuścić bitwy. Najpierw znajdę Pottera, a potem…

Lucjusz chwycił go za kołnierz i przycisnął do drzewa.

— Posłuchaj mnie, Severusie, nie stracę dziś mojego syna, rozumiesz? On mówi, że chce cię widzieć, więc idź i dowiedz się, czego chce! To mój obowiązek, żeby ci to przekazać, a jeśli tego nie zrobię, to pozwoli, żeby Draco zginął... Nie mogę... Rozumiesz? Rozumiesz?!

Mimo wściekłości, w szarych oczach Lucjusza zalśniły łzy.

— Najpierw znajdę Pottera, a potem go przyprowadzę. Powiedz mu to — nalegał Severus.

— Czy nie jesteśmy przyjaciółmi, Severusie? Chcesz, żeby Draco zginął? Nigdy mi nie pozwoli go szukać, ja muszę, ty musisz to zrozumieć…

Severus otworzył usta, by odpowiedzieć, ale Lucjusz znowu go popchnął.

— Proszę! Proszę, ja też będę szukał Pottera. Przywołam cię, jeśli go znajdę. Pozwolę ci zdobyć honor złapania go, to nie ma znaczenia.

Lucjusz nie szukałby Harry’ego. Szukałby tylko Draco. A Draco był kolejnym chłopakiem, który nie zasługiwał na śmierć, ale najpewniej musiałby umrzeć. Jeśli szybko załatwi to, czego chciał Czarny Pan, miałby szansę uciec z bitwy i znaleźć spokojne miejsce, by rzucić swojego Patronusa. Potem czekałby na Harry'ego i wyjaśnił mu wszystko. Powiedziałby mu, że Dumbledore był umierającym człowiekiem, a Harry nosi w sobie duszę Toma Riddle’a. Powiedziałby mu, co musi zrobić.

— Gdzie on teraz jest? — zapytał Severus.

— W Wrzeszczącej Chacie — odpowiedział Lucjusz.

***

— Mój Panie — powiedział Severus, padając na kolana i całując brzeg szaty Czarnego Pana. — Wezwałeś mnie?

— Tak, Severusie. Wstań.

Severus wstał, starając się nie rozpraszać widokiem ogromnego węża, który kręcił się i syczał, unosząc się nad ich głowami w srebrzystej kuli.

— Czy zależy ci na Hogwarcie, mój przyjacielu? — zapytał Czarny Pan, a jego czerwone oczy spojrzały prosto w oczy Severusa.

— Ja... szanuję zamek, mój Panie. Salazar Slytherin dobrze o niego dbał…

— Tak, tak, znam historię, ale nie zrozumiałeś mnie... Chcę wiedzieć, jakie są twoje uczucia teraz, gdy zamek jest dewastowany.

Severus pozwolił sobie na chwilę milczenia, a potem uśmiechnął się.

— Mój Panie, zamek można odbudować po twoim zwycięstwie. Ale to zwycięstwo musi nadejść, nawet jeśli wraz ze starymi ideami zniknie stary zamek.

Czarny Pan wydawał się zadowolony z odpowiedzi.

— Jesteś mądrym człowiekiem, Severusie. Zawsze taki byłeś... Powiedz mi, co robiłeś za każdym razem, kiedy potrzebowałeś pomocy?

— Zwracałem się do ciebie, mój Panie.

— Dlaczego?

— Dokąd miałbym pójść, mój Panie?

— Dokąd poszedłeś dzisiaj w nocy, kiedy potrzebowałeś pomocy, Severusie?

Przez chwilę Severus zawahał się.

— Do Zakazanego Lasu, mój Panie. Rozkazałem pająkom walczyć dla ciebie.

— Widziano cię w pobliżu grobu Dumbledore’a. Dlaczego tam poszedłeś?

— Przechodziłem obok. Musiałem zatrzymać się, by wyleczyć ranę. To tylko przypadek, że tam się zatrzymałem.

— Kiedyś cię przyjął.

Odpowiedź Severusa była już na końcu jego języka.

— Ty przyjąłeś mnie dwukrotnie.

A potem dodał:

— Mój Panie, dlaczego mnie tu wezwałeś? Z pewnością jestem ci bardziej potrzebny na zewnątrz, gdzie mnie potrzebują.

Czarny Pan obserwował go, dotykając swoich warg długim palcem. Nie odpowiedział.

— Mój Panie, obiecuję ci, że przyprowadzę ci Pottera żywego, jeśli tylko pozwolisz mi…

— To nie jest odpowiedni moment, nie.

— Proszę, mój Panie, opór się kruszy…

— ...i robi to bez twojej pomocy. Choć jesteś utalentowanym czarodziejem, Severusie, nie sądzę, byś teraz wiele zmienił. Już prawie jesteśmy u celu… prawie…

Severus tracił cenny czas; przyjście tutaj było błędem.

— Pozwól mi znaleźć chłopaka. Pozwól mi przyprowadzić ci Pottera. Wiem, że mogę go znaleźć, mój Panie. Proszę.

Jeśli inny Śmierciożerca znajdzie go pierwszy, będą go torturować. Zabiją go na miejscu. Obiecał Dumbledore’owi, że nie zawiedzie. Wszystkie te śmierci nie mogły być na nic.

Czarny Pan wstał, elegancko głaszcząc Czarną Różdżkę.

— Mam problem, Severusie — powiedział.

— Mój Panie?

Czarny Pan uniósł różdżkę, pokazując ją Severusowi.

— Dlaczego nie działa, Severusie?

Wąż syknął z kuli, jakby powtarzając pytanie.

— Mój…mój Panie? — wymamrotał Severus. — Nie rozumiem. Przecież rzucałeś nią niezwykłe zaklęcia.

— Nie. Rzucałem zwykłe zaklęcia. To ja jestem niezwykły, ale ta różdżka... nie. Nie ujawniła cudów, które obiecywała. Nie czuję żadnej różnicy między tą różdżką a tą, którą kupiłem u Ollivandera te wszystkie lata temu. Żadnej różnicy — powtórzył.

To była pułapka. Musiał się stąd wydostać. Musiał znaleźć Harry’ego. Został złapany jak mysz. Ale nie teraz, nie po tym wszystkim, co zrobił, by zdobyć zaufanie tego potwora, nie po wszystkich poświęceniach…

— Długo nad tym myślałem, Severusie... wiesz, dlaczego przywołałem cię z pola bitwy ?

Severus nie odezwał się. Nie myślał o niczym. Nie czuł strachu, wstydu z powodu porażki, bólu na myśl, że nigdy więcej nie zobaczy Harry’ego. Jedyne, co dominowało w jego umyśle, to prostota prawdy: Zaraz umrę.

— Nie, mój Panie, ale błagam, pozwól mi wrócić. Pozwól mi znaleźć Pottera — powiedział.

Czarny Pan zaśmiał się; jego śmiech brzmiał nie inaczej niż syczenie węża.

— Mówisz jak Lucjusz. Żaden z was nie rozumie Pottera tak, jak ja. On nie potrzebuje, by go szukać. Potter przyjdzie do mnie. Znam jego słabość, widzisz, jego jedną wielką wadę. Nienawidzi patrzeć, jak inni padają wokół niego, wiedząc, że to przez niego. Będzie chciał to zatrzymać za wszelką cenę. Przyjdzie.

 

Severus miał nadzieję, że rzucił Patronusa, kiedy jeszcze był w lesie. Gdyby o tym pomyślał wcześniej…

— Ale mój Panie, może zginąć przypadkowo z rąk kogoś innego niż ty…

— Moje rozkazy dla Śmierciożerców były jasne. Złapać Pottera. Zabić jego przyjaciół — im więcej, tym lepiej — ale jego nie zabijać. Ale to o tobie chciałem mówić, Severusie, nie o Harrym Potterze. Byłeś dla mnie bardzo cenny. Bardzo cenny.

Severus wziął uspokajający oddech. Nie uspokoił go.

— Mój Panie wie, że pragnę jedynie mu służyć. Ale... pozwól mi iść i znaleźć chłopaka, mój Panie. Pozwól mi go przyprowadzić. Wiem, że mogę…

— Powiedziałem ci, nie! Moje zmartwienie w tej chwili, Severusie, dotyczy tego, co się stanie, gdy w końcu spotkam chłopca!

— Mój Panie, nie ma co do tego wątpliwości!

— ...ale wątpliwość jest, Severusie. Jest. Dlaczego obie różdżki, których używałem, zawiodły, gdy były skierowane na Harry’ego Pottera?

— Ja... ja nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, mój Panie — powiedział.

— Nie możesz? Moja różdżka z cisu wykonała wszystko, o co ją prosiłem, Severusie, z wyjątkiem zabicia Harry’ego Pottera. Dwa razy zawiodła. Ollivander powiedział mi pod torturami o bliźniaczych rdzeniach, kazał mi wziąć różdżkę kogoś innego. Zrobiłem to, ale różdżka Lucjusza rozpadła się przy spotkaniu z Potterem.

— Ja... ja nie mam wyjaśnienia, mój Panie.

Severus zerknął na węża, który patrzył na niego z gniewem, który Czarny Pan skrywał. Myślał o Harrym, bo o niczym innym nie mógł myśleć. Głupi wąż zdawał się rozumieć, w jakiś sposób; ponownie zaatakował solidną kulę swoimi zębami.

— Szukałem trzeciej różdżki, Severusie — kontynuował Czarny Pan.

Severus nie musiał słuchać reszty. Wiedział. Mógł przewidzieć każde słowo. Jego koniec nadszedł.

— ...Czarna Różdżka nie może mi służyć prawidłowo, Severusie, ponieważ nie jestem jej prawdziwym panem. Czarna Różdżka należy do czarodzieja, który zabił jej ostatniego właściciela. Ty zabiłeś Albusa Dumbledore’a. Dopóki żyjesz, Severusie, Czarna Różdżka nie może być naprawdę moja.

— Mój Panie! — zawołał w końcu Severus, unosząc różdżkę.

— Nie może być inaczej — powiedział Czarny Pan, niemal żałując. — Muszę być panem różdżki, Severusie. Zapanować nad różdżką, a w końcu zapanować nad Potterem.

Czarny Pan machnął Czarną Różdżką, a jednym ruchem klatka węża zaczęła toczyć się w jego stronę, wciąż unosząc się w powietrzu. Zanim się zorientował, jego własna głowa była uwięziona w kuli. Upuścił różdżkę, próbując odepchnąć kulę rękami, krzycząc — zęby wbiły się głęboko w jego gardło, a jego krzyki przestały być słyszalne.

Upadł na ziemię, poddając się bólowi, podczas gdy kula wypełniała się jego własną krwią, sięgając aż do brody, gdy wąż zaciskał swoje szczęki coraz mocniej. Świat zaczął zanikać w najczarniejszym przerażeniu, jakie kiedykolwiek sobie wyobrażał; Severus zamknął oczy.

Bądź przytomny, nakazał sobie. Nie umieraj jeszcze, a potem kula zniknęła, a Severus desperacko dociskał palce do poranionego gardła. Słyszał kroki zbliżające się w jego stronę i przygotował się na ostatnie zaklęcie, które miało zakończyć jego życie. Gdy otworzył oczy, zobaczył Harry'ego. Próbował mówić, ale jedyny dźwięk, jaki wydobył się z jego gardła, to bulgotanie własnej, gęstej krwi. Severus próbował sięgnąć do twarzy Harry'ego, ale nie zdołał, więc ostatecznie chwycił jego koszulę. Przyciągnął go bliżej, ale chciał jeszcze bliżej, jeszcze…

Całą siłę, jaka mu pozostała, skierował na wydobycie swoich myśli z głowy. Wiedział, że nie zrobi tego doskonale, że pojawią się przypadkowe wspomnienia, których nigdy nie chciałby, żeby Harry zobaczył, ale nie miał wyboru, nie miał…

— Weź to... Weź to... — wychrypiał.

Harry zrobił to, patrząc na niego z ciekawością, ale też znowu zdradzony i zdruzgotany — ból w jego oczach i łzy na jego twarzy były dla Severusa nie do zniesienia. Pocałuj mnie, chciał powiedzieć, ale na to nie zasługiwał. I tak wkrótce spotkają się znowu, w piekle, które z pewnością czeka na tych, którzy byli na tyle głupi, by postawić wojnę ponad miłością.

Kochałem cię tak bardzo, jak tylko zdrajca może kochać
, pomyślał. Kochałbym cię bardziej, gdybym siedział w tym małym pokoju, słuchając twojego gadania uważniej. Ale nie słuchałem. A mimo to kochałem cię bardziej niż kogokolwiek innego. Wybacz mi.

— Spójrz... na... mnie... — wycharczał, bo nie mieli czasu; nigdy go nie mieli, nigdy, a były jeszcze rzeczy ważniejsze do zrobienia niż on i Harry. Te jasne, zielone oczy patrzyły na niego, zagubione, przerażone, zapłakane. Jesteś piękny, pomyślał Severus. Czy kiedykolwiek ci to powiedziałem? Powinien teraz, ale był zmęczony, i zamknął oczy, chowając się przed twarzą, która stała się jego całym światem, odpoczywając w jedynym uścisku, który kiedykolwiek kochał.

Notes:

Pamiętam moją nadzieję na inny koniec, gdy pierwszy raz czytałam ten tekst...

zostały nam dwa długie rozdziały do końca i mam szczerą nadzieję, że uda mi się opublikować je w ciągu następnych dwóch dni. Prawie meta!

Chapter 70: Nawias: Wszystko, o czym Harry nie wiedział

Chapter Text


prolog

Czas, myślał Harry, przypominał spacer w tył, oddalając się od czegoś — na przykład od pocałunku. Najpierw był pocałunek, potem krok w tył, a jego pole widzenia wypełniały oczy. Oczy oprawione w twarz, gdy cofał się dalej. Twarz była częścią ciała, ciało mieściło się w drzwiach, a drzwi stawały się ramą dla drzew wokół. Ścieżka wydłużała się, drzwi malały, drzewa wypełniały jego pole widzenia, aż drzwi ginęły, a potem i ścieżka znikała w lesie, a las niknął we wzgórzach.

A w samym centrum, nadal był ten pocałunek.

Tym razem dołączę do walki osobiście, Harry Potterze, i cię znajdę, a potem ukarzę każdego, kto próbował cię przede mną ukryć… kobiety, mężczyzn, dzieci. Masz jedną godzinę.

Głos rozbrzmiał bezpośrednio w głowie Harry'ego. Ale Harry nie mógł się tym przejmować.

Inny głos powiedział coś jeszcze, a Harry miał wrażenie, że dobrze zna tę osobę - i wtedy przed nim pojawiła się twarz Rona, zasłaniając tę, którą naprawdę chciał zobaczyć.

— Odejdź, Ron! — krzyknął. — Znikaj, idź!

— Harry — zaczęła Hermiona.

— Wynoście się! Oboje! — wyszeptał, prawie bezgłośnie. — Chcę być sam.

Dopiero gdy drzwi chaty zatrzasnęły się za nimi, Harry z całej siły popchnął martwe ciało przed sobą. Słowa, które tłumił przez cały wieczór, wreszcie wydostały się na powierzchnię, a wraz z nimi płacz, który rozdzierał mu płuca.

— Nie... nie... — powtarzał raz za razem, gdy bezsensowne łzy spływały mu po twarzy, zniekształcając obraz. Przeciągnął dłoń przez zakrwawione włosy Snape'a, patrząc na jego bladą twarz. — Nie... — Nie był w stanie mówić, nie mógł oddychać, ale wciąż potrząsał rękami Snape'a, błagając o jakikolwiek znak życia, modląc się o choćby jeden oddech. Nic się nie wydarzyło.

Harry chciał się położyć, przytulić go i przeprosić. Nie wiedział, za co. Nie wiedział już nic. Samotność wypełniła go całkowicie, dławiąc. Nie mógł go tu zostawić. Snape nigdy by go nie zostawił. Ale to nie była prawda, bo Snape zdradził go, zabił Dumbledore'a, służył Voldemortowi do samego końca. Oddałby Harry'ego Voldemortowi. Byłby z tego dumny.

— Przestań! — krzyczał, dławiąc się słowami. — Przepraszam... przepraszam... przestań, przestań…

Płakał tak, jakby serce rozpadło mu się na kawałki.

— Obiecałeś! — wykrzyknął. — Proszę! — Zanim się zorientował, czyjeś ręce dotknęły go od tyłu, odciągając go od ciała Snape'a. Słyszał głos Hermiony, ale szarpał się, próbując zamknąć oczy, by wypędzić z nich obraz martwego Severusa Snape'a. — Obiecałeś, Severusie! Obiecałeś!

Nikt nie odpowiedział.

***

Gdyby ktoś go zapytał, Harry nie potrafiłby wyjaśnić, jak znalazł się w Wielkiej Sali, ani jak udało mu się wydostać z Wrzeszczącej Chaty i nie wyrzucić przyjaciołom wszystkiego, co czuł. Patrzył z apatią na ciała Remusa i Tonks, a potem na Molly Weasley, trzymającą swojego martwego syna w ramionach. Te wszystkie śmierci wydarzyły się z jego winy i nie było nic, co mógłby zrobić, by to zmienić.

Otępienie w jego umyśle zaprzeczało wszystkiemu, jak cichy głosik, próbujący go przekonać, że to nie jest prawdziwe. Prawie spodziewał się, że ciała zaczną znowu oddychać; że wstaną, zaczną klaskać i ogłoszą, że to wszystko była jedna wielka, chora gra. Wszyscy milczeli nienaturalnie. Zmarli leżeli w rzędzie, a żywi nie ośmielali się opłakiwać ich straty. Opłakiwanie oznaczałoby akceptację. Remus nie żył. Tonks nie żyła. Fred nie żył.

I Severus... Severus…

Harry pobiegł w stronę marmurowych schodów, chcąc uciec od wszystkiego, pragnąc biec tak długo, aż nie będzie już miało znaczenia, co się dzieje. Korytarze były puste, ale pochodnie się paliły; nigdzie nie było żadnego ducha, gdy Harry zatrzymał się przed Gargulcem strzegącym gabinetu dyrektora.

— Hasło? — zapytał Gargulec.

— Dumbledore! — powiedział Harry w rozpaczy i nie miał siły, by poczuć wdzięczność, gdy posąg odsunął się, ukazując znajome schody. Portrety wiszące na ścianach były puste; okna nie były rozbite, a podłoga była czysta, gładka i wypolerowana. Wszystko wyglądało na nietknięte przez bitwę, która zniszczyła połowę zamku. Myślodsiewnia czekała na niego na biurku; nie było na niej nawet odrobiny kurzu. Harry pochylił się nad nią i, trzęsącą się ręką, wlał do środka wspomnienia, które Snape mu przekazał.

Pierwszy i ostatni prezent, jaki od niego otrzymał.

Musiał wiedzieć, cokolwiek Severus zostawił mu do zobaczenia. Bez względu na to, co to było, to było od Severusa, a dla Harry'ego, mimo jego nienawiści do siebie, to nadal coś znaczyło.

Wspomnienia wirujące w Myślodsiewni zalały jego umysł, a Harry zanurzył się w nie.

Wylądował na błotnistym podwórku, otoczonym wysoką, mokrą trawą i śmieciami; za nim stał zaniedbany budynek, w stanie poważnego zniszczenia, pokryty graffiti. Na kolanach w błocie klęczał mężczyzna o krótkich, szpakowatych włosach, ubrany w roboczy strój. Harry od razu rozpoznał w nim ojca Severusa; w tej pamięci nie był jednak pijany ani zły. Uśmiechał się i wyciągał ręce w geście zachęty.

— No dalej, Sev, jeszcze jeden gol i wygrywasz. Nie poddawaj się teraz.

Dziesięć kroków przed nim stał mały chłopiec z ciemnymi włosami, trzymający piłkę obiema rękami.

— A co, jeśli znowu sobie rozbiję kolano? — narzekał chłopiec.

— Jeden gol, Sev. Nie myśl o tym, dasz radę. — Tobiasz klasnął w dłonie, zachęcając syna. Chłopiec położył piłkę na ziemi, wziął głęboki oddech i kopnął. Tobiasz mógł bez trudu obronić strzał, ale specjalnie zareagował z opóźnieniem, pozwalając chłopcu zdobyć gola.

Severus patrzył na ojca z niedowierzaniem, a Tobiasz zagwizdał głośno i podbiegł do syna, podnosząc go w objęciach.

— I mamy to! Czy to najlepszy strzał, jaki widziało Cokeworth w tym roku? Czy Severus Snape idzie po puchar świata?

Chłopiec śmiał się głośno, obejmując ojca za szyję, a Tobiasz pocałował go w czoło.

Wspomnienie zniknęło, a teraz Harry stał na szczycie schodów w domu Snape'a. Severus tam był, młody i blady, siedział na stopniach, tuląc kolana do piersi i przygryzając wargę, nasłuchując rozmowy dochodzącej z dołu.

— ...żeby to przede mną ukrywać, jakbyś w ogóle się mną nie przejmowała!

— Toby, nie mogłam! Statut Tajności…

— Więc wolałaś żyć w kłamstwie? Jak długo? Jak długo zamierzałaś to przede mną ukrywać?

— Nie chciałam cię narażać!

— A nie pomyślałaś, że zasługuję na prawdę?! Dlaczego teraz, Ellie? O co tu chodzi? Nie miałem prawa zdecydować, czy chcę być z kimś, kto ma, cholera, moce?!

— Severus zaczął wykazywać oznaki…

Nastała głęboka cisza, a Harry przez chwilę był pewien, że słyszy, jak Severus wstrzymuje oddech, tak jak słyszał własne, szybko bijące serce. W końcu Tobiasz się odezwał, ledwie słyszalnym szeptem.

— Co?

— Wykazuje oznaki, Toby. On... jest taki jak ja — powiedziała kobieta.

— Co ty mówisz?

— Musiałam…

— Mój syn, mój własny syn, jest taki jak... jak ty?

— On jest czarodziejem, tak. Zawsze miał nim być.

Wtedy Harry usłyszał nagły dźwięk uderzenia — młody Severus, siedzący na schodach, zasłonił uszy i zamknął oczy.

Scena się zmieniła; Harry znalazł się w pubie, gdzie natychmiast uderzył go ostry zapach dymu i potu. Tobiasz rozmawiał z trzema mężczyznami przy barze, śmiejąc się głośno i uderzając kuflem o blat, próbując zwrócić uwagę barmana. Harry rozejrzał się za Severusem i znalazł go siedzącego samotnie na końcu baru — bawił się plastikową słomką, ziewając i przecierając oczy.

Drzwi gwałtownie się otworzyły i weszła niska kobieta, przemoczona i ciężko oddychająca. Przeciskając się przez tłum mężczyzn, dotarła do chłopca i podniosła go na ręce.

— O Boże, tu jesteś, dzięki Bogu — powiedziała, przytulając go mocno.

Jej ulga trwała chwilę, potem wybuchła gniewem. Mocno szturchnęła Tobiasza w ramię, raz, potem drugi. Tobiasz odwrócił się, patrząc na nią obojętnie.

— Szukałam cię wszędzie! Cały wieczór szukałam, myślałam, że zwariuję. A ty go tu przyprowadziłeś? To nie jest miejsce dla dziecka. Nawet nie zostawiłeś wiadomości... myślałam, że coś ci się stało…

— Spadaj — rzucił chłodno Tobiasz. — Zabierz go.

Harry został wyrwany z pubu, a wokół niego zbudował się pokój, w którym Harry spędził swoje pierwsze lato u Snape'a. Teraz wyglądał zupełnie inaczej; na podłodze leżały zabawki i kolorowe puzzle, a na łóżku ta sama kobieta tuliła syna, ocierając jego łzy drżącą ręką. Fioletowy siniak pokrywał policzek i usta chłopca.

— On tego nie chciał — szeptała kobieta. — Po prostu trudno mu to zrozumieć. Zrozumieć nas. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz... Potrzebuje tylko czasu, skarbie, dobrze? Wszystko będzie jak dawniej…

W kolejnym wspomnieniu młody Severus znowu trzymał piłkę. Podszedł do ojca, który siedział na kanapie, czytając gazetę.

— Zagramy?

— Nie teraz.

Chłopiec patrzył na niego przez chwilę.

— Mówiłeś, że dziś pójdziemy na boisko.

— Idź z matką.

— Ona źle się czuje.

— Niespodzianka.

— Mówiłeś, że dzisiaj pójdziemy na dwór — powtórzył Severus.

— Nie teraz, Severusie.

— Ale przecież…

— Nie widzisz, że jestem zajęty?! Do cholery, po prostu idź sobie!

Salon zamienił się w opuszczony plac zabaw z kilkoma zepsutymi huśtawkami i zardzewiałą zjeżdżalnią. Na żółtej, wyschniętej trawie, opierając się o ogrodzenie z siatki, siedziała rudowłosa dziewczynka, czytając książkę. Po drugiej stronie ogrodzenia Severus zatrzymał się przy zardzewiałym samochodzie bez drzwi i kół. Wyglądał na trochę starszego. Gdy dostrzegł dziewczynkę, jego wyraz twarzy się zmienił. Nadepnął na gałązkę, a dziewczynka podskoczyła na dźwięk.

— Kto tam?

Severus wyprostował się, a po chwili wahania wyszedł zza krzaków.

— Przepraszam, ja... zauważyłem cię i chciałem tylko powiedzieć cześć.

— To ty jesteś tym chłopakiem z wczoraj. Obserwowałeś mnie i Tunię, a teraz znowu to robisz.

— Nie, nie — odparł lekko spanikowany Severus. — Nie patrzyłem na nią, tylko na ciebie.

Dziewczynka uniosła brwi, po czym wybuchnęła śmiechem.

— Jesteś dziwny. Czego chcesz?

— Jesteś Lily.

Uśmiechnęła się.

— A ty jesteś Snape. Mama mówi, że nie powinnam rozmawiać z chłopcami, których nie zna.

— Jestem Severus — powiedział chłopak, obchodząc ogrodzenie, żeby do niej podejść.

— Powiedziałam mamie, co mówiłeś o mnie. Że jestem czarownicą. Śmiała się.

— Ale... ale ty nią jesteś!

Lily wzruszyła ramionami. Niepewnie, Severus usiadł na ziemi naprzeciwko niej, krzyżując nogi. Lily podała mu książkę, którą trzymała.

— Znasz bajkę o księżniczce i żabie? Całuje żabę i on zmienia się w księcia.

— Naprawdę? — Severus otworzył książkę z ciekawością. — To znaczy, że książę to animag. Trudno nim zostać, potrzeba dużo magii. Ale jestem pewien, że mogłabyś to zrobić. Twoja magia wydaje się silna.

Lily roześmiała się głośno.

— Jesteś taki śmieszny — powiedziała. — Czarownice nie istnieją! Co sprawia, że myślisz, że jestem czarownicą?

Severus spuścił wzrok, a jego policzki zarumieniły się, gdy próbował ukryć uśmiech.

Scena się rozmyła i uformowała na nowo; Lily siedziała na łóżku pokrytym różową pościelą, z wielkim skupieniem zaplatając warkocze na głowie Severusa.

— Gotowe! — powiedziała z dumą.

Severus spojrzał w małe lusterko, które trzymał w ręce. Jego włosy były starannie splecione w dwa warkocze, przytrzymane puchatymi kokardkami.

— Wyglądam jak dziewczyna.

— Moim zdaniem wyglądasz jak prawdziwy dżentelmen.

Severus nie wydawał się zachwycony, ale na jego twarzy malowała się walka, by nie zawieść Lily.

— Mój tata mówi, że długie włosy są dla dziewczyn.

— Twój tata się myli. Twoje włosy są świetne. Nigdy ich nie obcinaj.

— Czarodzieje czasem mają długie włosy. Tak mówi mama.

— Znasz wielu czarodziejów?

— Nie, nie bardzo. Kiedyś tak... mama miała kilku znajomych czarodziejów. Ale tata... wiesz, to było dawno temu. Od dawna nikt do nas nie przychodzi.

— Jak idzie mu w nowej pracy?

Severus spojrzał przez okno, a potem skrzywił się.

— Znowu go zwolnili.

— Przykro mi, Sev. — Uśmiechnęła się. — Opowiesz mi jeszcze raz o Hogwarcie?

Twarz Severusa od razu się rozpromieniła, gdy zaczął opowiadać o wszystkich magicznych szczegółach.

Nastała noc, a Severus leżał w swoim łóżku, mocno przyciskając dłonie do uszu. Próby zagłuszenia kłótni w sąsiednim pokoju na nic się zdały. Rozległ się głośny huk, a podłoga zadrżała. Kobieta krzyczała i płakała, a potem znów rozległ się huk.

Nagle Severus zrzucił koc i zerwał się z łóżka. Harry podążył za nim do korytarza, gdzie Severus próbował otworzyć drzwi do drugiego pokoju, ale były zamknięte.

Kobieta znów zapłakała, a Severus szarpał klamkę z wściekłością.

— Tato! — krzyknął. — Tato! Przestań! Mamo! Tato!

Drzwi otworzyły się z hukiem, a Severus cofnął się. Tobiasz spojrzał na chłopca, którego oczy błyszczały od łez.

— Wracaj do łóżka — powiedział Tobiasz.

Severus próbował wejść do pokoju, ale ojciec odepchnął go do tyłu.

— Mamo!

— Wracaj do łóżka — powtórzył mężczyzna.

— Zraniłeś mamę!

— Sev, zrób, co mówi ojciec — odezwała się kobieta, jej głos był ochrypły i rozedrgany; Harry nie mógł jej zobaczyć z miejsca, w którym stał. Severus przebił się pod ramieniem ojca, ignorując jego groźby, i podbiegł do matki, która siedziała na podłodze obok sterty funtów brytyjskich. Nie patrzyła na niego, jej oczy były czerwone, a dolna warga drżała. Rozległ się kolejny huk, a połowa stosu zniknęła w powietrzu.

— Jeszcze raz — powiedział Tobiasz — i tym razem niech to potrwa dłużej.

Pociągnął Severusa za koszulę, wyrzucił go z pokoju i zamknął drzwi.

Harry nagle znalazł się w zaśnieżonym ogrodzie; Petunia, Lily i Severus bawili się w bitwę na śnieżki. Lily i Petunia chichotały; Petunia trafiła Severusa śnieżką, ale on odpowiedział kamieniem, który uderzył ją w ramię.

Lily krzyknęła, biegnąc do Petunii, która płakała głośniej, niż to było konieczne.

— Co do diabła, Sev! Co jest z tobą nie tak?! — krzyknęła Lily.

— Ja nie…

— Nie co?! Dlaczego to zrobiłeś?! Na miłość boską!

Lily i Petunia odeszły, dołączając do grupy dzieci budujących bałwana po drugiej stronie ulicy. Severus został sam, trzymając w ręce śnieżkę.

Scena znowu się zmieniła; Severus patrzył, jak Lily i Petunia kłóciły się przy krętych schodach na stacji King’s Cross.

— Dziwadło! — wrzasnęła Petunia na Lily. Potem wszyscy byli już w drodze do Hogwartu, ściśnięci w małym przedziale, gdzie Severus po raz pierwszy spotkał ojca Harry'ego i Syriusza.

— Jeśli wolisz być silny zamiast mądry…

— A ty dokąd się wybierasz, skoro nie jesteś ani jednym, ani drugim? — przerwał Syriusz.

James zaśmiał się, a Lily wstała, patrząc na nich obu z odrazą.

— Chodź, Severusie, poszukajmy innego przedziału.

— Ooooo…

James próbował podstawić nogę Severusowi, gdy przechodził, a Syriusz zostawił ślad po bucie na jego szacie.

— Do zobaczenia, Smarkerusie! — zawołał ktoś, gdy Lily i Severus odchodzili. Znaleźli pusty przedział i usiedli.

— Trzymaj kciuki za Slytherin — powiedział Severus, gdy tylko zamknęli drzwi.

— Dlaczego? Który to Slytherin?

— Najlepszy dom w Hogwarcie — odparł. — Jesteś mugolaczką, więc tiara może chcieć wysłać cię gdzie indziej. Nigdy nie wiadomo, ale trzymaj kciuki za ten najlepszy.

— Okej. — Lily uśmiechnęła się i pokazała mu skrzyżowane palce.

Severus też się uśmiechnął, ale w kolejnym wspomnieniu Lily trafiła do Gryffindoru, a wszystko wokół zaczęło się rozmywać.

— Są mojego taty — powiedział Severus, a Lily wzięła od niego paczkę papierosów i z ciekawością ją obejrzała. Znów byli w Cokeworth, a letni wietrzyk delikatnie owiewał ich twarze. Lily miała na biodrach luźno zawiązany szalik Gryffindoru. Siedzieli na trawie, obok brudnej, płytkiej rzeki.

— Próbowałeś? — zapytała Lily.

— Jeszcze nie.

— Ja nigdy nie paliłam.

— Ja też nie — odparł.

— Ale nie zaczniemy — powiedziała poważnie. — Mówią, że trudno przestać, jak już zaczniesz.

Severus przytaknął.

— Tak, wiem. Tata często próbuje przestać, ale tylko się denerwuje.

Lily włożyła jednego papierosa do ust, a Severus wyjął zapalniczkę z kieszeni. Odpalił jej papierosa, a ona zaciągnęła się. Przez chwilę wszystko było w porządku, ale potem wybuchła serią kaszlu, a jej twarz wykrzywił grymas.

— Fuj — powiedziała, gdy w końcu przestała kaszleć. Severus wziął papierosa od niej i sam spróbował; poradził sobie lepiej niż ona.

— Przyjdź w sobotę — zaproponowała Lily. — Mama zrobi tego kurczaka, którego lubisz.

Severus pokręcił głową.

— Muszę się uczyć.

Zaśmiała się.

— Przecież to dopiero lipiec.

— Co oznacza, że mam tylko miesiąc, zanim wrócimy.

— Albo że znowu za bardzo się przemęczasz.

— Albo że, w przeciwieństwie do ciebie, mam wobec siebie wysokie oczekiwania. Zrozumiałabyś to, gdybyś była w Slytherinie.

Lily zmarszczyła brwi.

— Czasami jesteś naprawdę niemiły — powiedziała oschle.

Harry został wyrwany z tego wspomnienia i znalazł się z powrotem w Hogwarcie. Tym razem Severus wyglądał na ucznia drugiego, może trzeciego roku. Pierwsze oznaki dojrzewania pojawiły się na jego twarzy, która była teraz nieco dłuższa i pokryta nielicznymi czerwonymi plamkami.

Stał w pokoju wspólnym Slytherinu, trzymając różdżkę, naprzeciwko dwóch chłopców, którzy również mieli wyciągnięte różdżki.

— Nie masz szacunku dla Slytherinu, Snape.

— Czy ona jest warta tej hańby, którą przynosisz naszemu domowi? — dodał drugi. — Czy chociaż jest dobra?

— Sect... — głos Severusa zamarł, zanim dokończył zaklęcie, jakby zmienił zdanie. Wyglądał na niepewnego, zawahał się. Jeden z chłopców odwrócił się do drugiego i zaśmiał.

— Mówiłem ci, próbuje wymyślać własne zaklęcia. Kim ty myślisz, że jesteś, Snape? Może Merlinem? Zrób nam jakieś zaklęcie, proszę.

— Czy to tak utrzymujesz tę szlamę przy sobie, zaklęciami?

— Lily to... tylko przyjaciółka... z domu. Jestem dla niej miły, bo znam ją całe życie. Nie jesteśmy razem — powiedział Severus.

— Kłamstwa.

— Prawda — stwierdził drugi chłopak. — Nawet szlama nie zainteresowałaby się twoją twarzą, Snape.

Próbując uniknąć ich zaklęć rozbrajających, Severus cofnął się w stronę wyjścia z pokoju wspólnego. Jedno z zaklęć trafiło go w klatkę piersiową, a on został rzucony do tyłu, lądując poza drzwiami. Chłopcy zatrzasnęli drzwi, a Severus został na zewnątrz. Mamrocząc pod nosem, odszedł, zgarbiony. Harry podążył za nim na dziedziniec, gdzie zobaczył swojego ojca, który zerwał się na nogi i przeczesał włosy, gdy tylko zauważył Severusa. Severus go jeszcze nie widział.

— Proszę, nie — pomyślał Harry. — Proszę, po prostu go zignoruj.
— Snape! — zawołał James. Severus nie odwrócił się, dopóki James nie położył mu ręki na ramieniu. Severus odskoczył, jakby został porażony prądem.

Jego ręka zbliżyła się do kieszeni, gotowa wyciągnąć różdżkę.

— Czego chcesz, Potter?

— Chciałem ci podziękować. — Przeczesał włosy jeszcze raz, tym razem krzywiąc się, jakby irytowało go, że nie układają się tak, jak chciał.

— Podziękować? — powtórzył Severus.

— Tak. Evans powiedziała mi, że myślisz, że jej się podobam. Śmieszne, jak nigdy wcześniej tego nie zauważyła. Dzięki tobie, teraz już wie.

Złośliwy uśmiech satysfakcji na twarzy jego ojca sprawił, że Harry pomyślał, że to podobieństwo, które wszyscy w nim widzą, nie może istnieć.

Wkrótce potem Severus i Lily byli sami w pustej klasie, a Lily podwijała rękaw Severusa. Jego ramię pokrywały gniewne, czerwone rany.

— Musisz z tym skończyć, ludzie to zauważą.

— Nie zauważą, umiem to ukryć.

— Ranisz się, Sev. To niedopuszczalne.

— Nie ranię się. Po prostu staram się dopracować swoje zaklęcie.

— Chodzi ci o klątwę — poprawiła go Lily.

— Sectumsempra... — Severus rozejrzał się ostrożnie, ściszając głos. — Sectumsempra może być bardzo przydatna jako zaklęcie obronne. Na razie powoduje tylko powierzchowne rany, ale jeśli ją dopracuję... nikt więcej mnie nie poniży, nikt nie ośmieli się.

— Używasz jej na sobie, kiedy jesteś zły. Znam cię. Wiem, co robisz. Wyładowujesz to na sobie.

Severus zawahał się.

— I co z tego, jeśli to robię? Kogo to obchodzi, że mam parę blizn? To nie jest wielka sprawa.

— Mnie to obchodzi. Myślałam, że o tym wiesz.

— Och, wiem — wycedził Severus. — Naprawdę to czułem wczoraj wieczorem, gdy chichotałaś i rozmawiałaś z Potterem.

— To nie ma z tym nic wspólnego…

— Może powinienem przetestować to zaklęcie na nim, co? Mógłbym po prostu rozciąć mu gardło, kiedy znowu spróbuje mnie zaatakować i upokorzyć. Co o tym sądzisz, Lily? — Jego głos ociekał jadem, a Lily patrzyła na niego z przerażeniem.

— Może od razu zakryj te blizny Mrocznym Znakiem, Sev. Pasowałby ci idealnie — odparła z goryczą.

Severus i Tobiasz siedzieli obok siebie na paskudnej, fioletowej kanapie w małym pokoju, oświetlonym słabym, czerwonym światłem. Severus miał skrzyżowane ręce na piersi, a jego twarz była niemal całkowicie zasłonięta długimi włosami. Nerwowo trząsł nogą, wyraźnie czuł się nie na miejscu.

— Nie przynieś mi wstydu — mruknął Tobiasz. — Mówię poważnie. I nie zaczynaj żadnych głupich pogaduszek, zwłaszcza o tej magicznej bzdurze…

— Nie chcę tego robić — wyszeptał Severus.

— Właśnie dlatego tu jesteśmy — syknął Tobiasz. — Bo nie chcesz, i bo tego nie zrobiłeś. Nie pozwolę, żebyś skończył jako mięczak, rozumiesz? Dziś staniesz się mężczyzną.

— Już jestem mężczyzną — mruknął Severus.

— Nie, nie jesteś. Jesteś rozczarowaniem. Cholernym magikiem.

Zza czerwonej kurtyny wyszła kobieta, ubrana jedynie w niedopasowaną bieliznę i długi, błyszczący naszyjnik. Wyglądała na około czterdzieści lat; jej długie, brązowe włosy zakrywały piersi. Severus odwrócił głowę w drugą stronę, zaciskając usta, jakby miał się zaraz rozpłakać.

— Idź — powiedział ojciec, popychając go na nogi. — Jest nieśmiały — rzucił do kobiety, która chwyciła niechętną dłoń Severusa i poprowadziła go do innego pokoju.

Harry znał to wspomnienie aż za dobrze; patrzył, jak Severus był dręczony przez ojca i Syriusza — rozebrany i upokorzony przed swoimi kolegami. Słowo „szlama”, które wydobyło się z ust Severusa, wraz z jego wstydem, sprawiło, że Harry zacisnął zęby. Wiedział, co to oznaczało. Wiedział, że to się już wydarzyło i nie mogło być zmienione; znał dalszy los Severusa po tym dniu i nie sądził, by cokolwiek dobrego miało go teraz spotkać.

Potem Severus i Lily stali przed wejściem do pokoju wspólnego Gryffindoru. Severus przepraszał raz po raz, ale to nie miało znaczenia.

— Nie mogę już udawać. Wybrałeś swoją drogę, a ja swoją — powiedziała Lily.

Wspomnienie znów się zmieniło i byli z powrotem w Spinner’s End.

Tobiasz ciągnął teraz swoją żonę za włosy, a ona szlochała.

— Mówiłem, żadnych pieprzonych czarów w tym domu! Rozumiesz to, czy mam ci to, cholera, powtarzać, aż się porzygam z twojej głupoty?! — wrzeszczał.

Popchnął ją, a ona z trudem oparła się o ścianę. Jej usta były poranione, a ręka drżała, gdy próbowała otrzeć krew. Severus obserwował to z drugiej strony pokoju; na jego twarzy nie było widać żadnych emocji. Wydawał się spokojny, jakby patrzył na pusty pokój. Nie mógł mieć więcej niż szesnaście lat.

— Doprowadzasz ją do szału — powiedział chłodno Severus. — Pozwól jej używać magii, bo inaczej pęknie.

— Magia, magia! Twoja magia przynosi jakieś pieniądze, skarbie? — Tobiasz sięgnął do kieszeni i wyciągnął zmięty banknot o wartości pięciu funtów, trzymając go przed jej oczami. — Możesz to podwoić, co? Zapłacić rachunki swoim hokus-pokus, co? — Rzucił banknot na podłogę i złapał żonę za podbródek, zmuszając ją do spojrzenia na siebie. — Może twój syn, co? Czy to całe magiczne gówno to tylko pokaz, skoro nawet nie potrafisz wyczarować głupiego funta?! Hę?! Cholerni oszuści…

Tobiasz wyszedł z pokoju, a Severus podszedł do matki.

— Nie odejdziesz od niego — powiedział. To nie było pytanie.

Ona pokręciła głową.

— W takim razie wybrałaś swój los — powiedział Severus, a jego głos ociekał pogardą.

Scena zmieniła się ponownie, a Harry'emu zamarła krew w żyłach; Severus opierał się o ścianę w luksusowym salonie, umeblowanym złotymi krzesłami i zielonymi sofami. Tom Riddle, młody, przystojny i ludzki, napełniał kieliszek Severusa whisky.

— Jest podły — powiedział Severus, wyraźnie wzburzony. — Brutalny. Samolubny. Biję ją, zdradza ją, nie potrafi utrzymać żadnej pracy…

— Typowy mugol, innymi słowy — odpowiedział Tom.

— Znałem lepszych.

— Nie, nie znałeś. Oni tylko wiedzą, jak udawać. Jak ukrywać swoje prawdziwe oblicze. To zwierzęta, mój przyjacielu.

Severus pokręcił głową.

— Nie wiem. Spotkałem... lepszych.

— Masz tyle potencjału... prawie zmarnowanego przez to wychowanie... Powiedz mi, Severusie, zastanawiałeś się kiedyś, gdzie byłbyś teraz, gdybyś dorastał w odpowiednim otoczeniu? Wśród kogoś, kto szanowałby magię, szanowałby ciebie? Ile więcej byś się nauczył, osiągnął? A Eileen... co za szkoda, taka biegła czarownica, a skończyła w rękach brudnego pijaka... Musisz to chyba widzieć, że oboje zasłużyliście na coś lepszego?

Severus patrzył intensywnie, przechylając głowę.

— Nie widzę, jak to mogłoby być inne.

— Dla twojej matki nie… za późno na to. Widzisz, dokonała wyboru dawno temu. Okropnego wyboru, oczywiście... — westchnął Tom. — Moim ostatecznym celem, Severusie, jest pomóc takim ludziom jak ona. Ludziom, którzy mogą iść w tym samym kierunku. Ludziom, którzy mają jeszcze szansę na coś lepszego. Takim jak my, którzy nigdy nie powinni być narażeni na kontakt z ludźmi jak twój mugolski ojciec.

Teraz Tom miał pełną uwagę Severusa.

— Jak?

— Przyjdź na nasze spotkanie jutro. Zobaczysz na własne oczy, ilu czarodziejów i czarownic dzieli twoje obawy o przyszłość... I uwierz mi, aby uczynić ten świat lepszym miejscem, potrzebujemy wsparcia młodych ludzi takich jak ty - inteligentnych, zdeterminowanych - ludzi, którzy rozumieją, że nasze drogi nigdy nie powinny mieszać się z mugolskimi.

— Dziękuję, proszę pana — powiedział Severus. — Dziękuję.

I wspomnienie się zmieniło.

Harry znalazł się w Hogwarcie, w opuszczonym korytarzu - na dywanowej podłodze Severus desperacko próbował cofnąć urok, który przykleił jego kolana do ziemi. Ojciec Harry'ego również tam był, wraz z Syriuszem, który nosił pelerynę-niewidkę zawiązaną wokół szyi jak pelerynę. Musiał to być ich ostatni rok; ojciec Harry'ego wyglądał inaczej niż w innych wspomnieniach - jego szczęka była mocna i wyraźna, a on sam był znacznie wyższy. Syriusz miał zarost, a jego włosy były związane w niski kucyk. Plecak Severusa leżał na ziemi, rozpięty, a książki były porozrzucane po podłodze.

Syriusz przekartkowywał jedną z nich, podczas gdy James niedbale celował różdżką w Severusa, przeszukując plecak, jakby niczego konkretnego nie szukał.

— Patrz, co znalazłem — powiedział Syriusz, unosząc książkę, którą trzymał. — Nie wiedziałem, że jesteś arystokracją, Smarkerusie. Mogłeś nam powiedzieć. Ta książka należy... uwaga, uwaga — zatrzymał się, upewniając się, że James zwrócił na niego pełną uwagę — do Księcia Półkrwi.

James wybuchnął śmiechem tak niespodziewanie, że prawie się zakrztusił; dźwięk zagłuszył niemal zupełnie groźby i przekleństwa Severusa.

— Przepraszam, zwracasz się do nas, wasza wysokość? — zapytał James.

— Tak, wasza królewska mość? — dodał Syriusz z zapałem, przekrzywiając głowę, by obserwować reakcję Severusa. Severus ich zignorował, zbyt skupiony na próbie cofnięcia zaklęcia, które przykleiło go do podłogi. Syriusz kopnął różdżkę Severusa, wybijając ją mu z ręki.

— Zadałem ci pytanie, Smarkerusie.

— Żryj gówno, Black!

— Uch, och — powiedział James lekko. — To bardzo niegrzeczne, Smarkerusie. Książęta tacy jak ty powinni mieć dużo lepsze maniery, nie sądzisz? A teraz, dlaczego nie przeprosisz?

Severus chwycił różdżkę i zaskakująco szybko skoczył na nogi, tak szybko, że ruch ten zaskoczył zarówno Jamesa, jak i Syriusza, zmuszając ich do cofnięcia się.

— Impedimenta!

— Furnunculus!

— Petrificus Tot…

— Flipendo!

— Locomotor Wibbly!

Syriusz odrzucił na bok książkę „Księcia”, a wszyscy trzej kontynuowali rzucanie zaklęć, unikając i blokując te nadchodzące w pośpiechu.

— Nie macie nic lepszego do roboty? — zapytał Severus, gdy chłopcy okrążyli się nawzajem. — A ty, Black... co za hańba. Wydziedziczony... — splunął słowo z pogardą. — Prawdę mówiąc, nie zaskoczyło mnie, że w końcu zostałeś nikim.

— Twoi śluzowaci przyjaciele ci to powiedzieli? — odciął się Syriusz. — Przykro mi, Smarkerusie, ale będziesz musiał wsadzić ten swój wielki, śmierdzący nos gdzie indziej. Moje życie cię nie dotyczy.

— Wyrzucili cię — ciągnął Severus. — Nie mogli już na ciebie patrzeć.

— Wiesz, Łapo — wtrącił James — myślę, że ktoś dziś naprawdę chce, żeby mu skopać tyłek. Stupefy!

— Expelliarmus!

— Levicorpus!

— Sectumsempra!

Ostatnie zaklęcie wreszcie trafiło cel, uderzając Jamesa w klatkę piersiową. James spojrzał na to miejsce, oszołomiony, z rozchylonymi ustami, jakby czekał, aż wydarzy się coś strasznego. Nic się nie stało. Jedna chwila. Druga. Klątwa nie zadziałała. James wykrzywił wargi, lekko naciskając na klatkę piersiową palcami.

— Masz nieźle namieszane, Snape — powiedział, ledwo słyszalnym głosem. — Co mnie trafiło?

— Co ty, do cholery, zrobiłeś, Smarkerusie? — dodał Syriusz. — Wszystko w porządku? — zapytał Jamesa.

James skinął głową, patrząc na Severusa.

— Pracujesz nad kolejnym zaklęciem, co? Co ono robi? Wyciera ci nos?

— Może i tyłek — dodał Syriusz. — Nie chcesz, żeby był mokry i śmierdzący, gdy przyjdą go całować Mulciber i Avery.

— Komu próbujesz zaimponować, Smarkerusie? Swojemu kochanemu Smrodowstrętowi?

— Boisz się go — powiedział Severus. — I dobrze robisz.

— Co to miało zrobić, Smarkerusie? Co na niego rzuciłeś? — zapytał Syriusz, a z końca jego różdżki zaczęły się wydobywać czerwone iskry. — Wyznaj, albo…

— Wiem, co to jest — przerwał James. — Pokażę ci. Podwiń rękawy, Snape — rozkazał zimno.

— Nie przyjmuję od ciebie rozkazów, Potter! Impedimenta!

— Exp…

— Levicorpus!

— Expelliarmus! — różdżka Severusa wypadła mu z ręki, uderzyła o ścianę i spadła na podłogę.

— Podwiń rękawy, Smarkerusie. Wszystko wiem, nie martw się, Lily mi powiedziała. Pamiętasz Lily, moją dziewczynę?

Syriusz przekrzywił głowę z zaciekawieniem.

— Tnie się — wyjaśnił James. — Jest taki... wrażliwy. Robi to tym zaklęciem. Tak mi wsię wydawało, że to brzmi znajomo. — Zaklęciem niewerbalnym podwinął rękawy Severusa. Ten wydawał się zaskoczony, ale tylko przez chwilę. Zwinny ruch Syriusza sprawił, że przykucnął, złapał różdżkę Severusa i wsadził ją do swojej szaty, po czym chwycił Severusa, wykręcając mu ręce za plecy. Severus wściekle się szarpał, wypluwając przekleństwa. James też przeszedł za Severusa, dokładnie oglądając jego ręce. Mrocznego Znaku jeszcze tam nie było.

— Mówiłem ci — powiedział James, wskazując na czerwone rany.

— Puść mnie, Black! — ryknął Severus, sapiąc wściekle. — Walcz ze mną, jeśli masz odwagę, jeden na jednego, jak prawdziwy czarodziej! Jak równy z równym! Jak prawdziwy Black by to zrobił — dyszał.

— Ale ty nie jesteś mnie równy, Sev — powiedział Syriusz cicho, nachylając się do ucha Severusa, co sprawiło, że ten szarpnął się z odrazą. — I nigdy nie będziesz, nie z tą twarzą i twoimi zasmarkanymi śladami na niej.

— Pierdol się — syknął Severus.

— Ohyda — powiedział James, przyglądając się przedramionom Severusa. — Chciałeś zrobić mi to samo, Sev? Pociąć mnie?

— Walcz ze mną! — powtórzył Severus.

— Czy ty. Próbowałeś. Mnie pociąć, Sev? — powtórzył James, podczas gdy Syriusz mocniej ścisnął nadgarstki Severusa.

Severus zacisnął usta, a jego klatka piersiowa unosiła się ciężko.

— Moja rodzina jest taka jak on — powiedział Syriusz. — Pracują nad wszelkimi możliwymi zaklęciami i klątwami, żeby zaimponować swojemu Mrocznemu Lordowi. Tak wchodzą w jego łaski.

James szturchnął różdżką żebra Severusa.

— Tak, Snape?

— A co cię to obchodzi? — warknął Severus.

Syriusz prychnął.

— Oczywiście, że nas obchodzi, Smarkerusie. Bardzo. Prawda, Rogaczu?

— Oczywiście. Nienawidziłbym, gdybyś zrobił złe wrażenie na Śmierdziomordzie, z tymi swoimi tłustymi włosami. Niezbyt pasują do królewskiego stylu, prawda?

Syriusz uśmiechnął się złośliwie.

— To prawda, nie chcesz, żeby twoja pierwsza randka z kochanym Smrodowstrętem zakończyła się słowami: "dzięki, ale nie".

— Pierwsze randki to podstawa dobrego wrażenia — dodał James.

— Nie bądź tchórzem, Black. Oddaj mi różdżkę. Walcz ze mną — syknął znowu Severus, plując wściekłością.

— Jasne — odparł Syriusz lekceważąco. — Wiesz, Rogaczu, myślę, że Sev potrzebuje metamorfozy. Powinniśmy nauczyć go, jak myć włosy, zanim ośmieszy się przed kimś tak ważnym. Mam na myśli seryjnego mordercę, którego podziwiasz, Smarkerusie. Wspaniały człowiek, nieprawdaż?

— Te włosy są nie do uratowania — odparł James. — Może by je ściąć?

Severus zbladł i przestał się szarpać. Syriusz przechylił głowę, uśmiechając się do Jamesa, jakby powstrzymywał wybuch śmiechu.

— To świetny pomysł — powiedział.

Harry bardziej niż cokolwiek chciał odwrócić wzrok, a jeszcze bardziej chciał krzyknąć. Wbiec na scenę i powstrzymać to. Zrobić coś, cokolwiek, co mogłoby to zmienić, cofnąć. Ale nie mógł, bo to już się wydarzyło. Mógł tylko stać tam bezradnie i patrzeć, jak jego ojciec i jego ojciec chrzestny powalili Severusa na podłogę i unieruchomili go. To James usiadł na klatce piersiowej Severusa, utrzymując go w miejscu, zaciskając nogi wokół jego ciała, podczas gdy Syriusz usiadł na jego ramionach i przytrzymał mu głowę. Zaklęcie było szybkie i niewerbalne; James machnął różdżką dwa, trzy razy, a Severus cały czas się szarpał, wijąc się jak ryba wyjęta z wody.

— Proszę bardzo, wasza wysokość! — zadrwił Syriusz.

— Zdecydowanie lepiej — dodał James.

W końcu zeszli z Severusa, rzucili jego różdżkę obok i szybko zniknęli pod peleryną-niewidką, uciekając.

Severus przeturlał się na brzuch, a potem podniósł się na ręce i kolana, ciężko dysząc. Jego włosy były ścięte nierówno — po jednej stronie długie, po drugiej niemal całkowicie ogolone. Drżącą ręką dotknął swojej skóry głowy, a oczy z przerażeniem utkwił na własnych włosach, leżących na dywanie obok niego.

— Zabiję cię, Potter! — wrzasnął, tracąc kontrolę. — Kurwa, zabiję cię, Potter! — Wstał chwiejnie na nogi, unosząc różdżkę, a jego oczy były wilgotne - ale chłopcy zniknęli bez śladu.

Korytarz rozmył się, a na jego miejscu pojawiło się inne wspomnienie.

— Sectumsempra — powiedział Severus.

Znowu byli w salonie w Spinner’s End. Na ramieniu Tobiasza pojawiło się głębokie rozcięcie, a potem drugie na jego klatce piersiowej. Tobiasz cofnął się przerażony, trzymając się za rany.

— Wynoś się — powiedział Severus. — I nigdy nie wracaj. Albo cię zabiję. Sectumsempra — rzucił ponownie, a kolejne rozcięcie rozdarło udo Tobiasza.

Harry mrugnął i znalazł się na Ulicy Pokątnej. Severus, teraz młody dorosły, leniwie przeglądał książki w księgarni, kiedy zauważył Lily, która robiła to samo w alejce obok. Na jej palcu połyskiwał duży srebrny pierścionek zaręczynowy. Severus podszedł do niej niepewnie.

— Lily — powiedział.

Jej oczy uniosły się znad książki; wyraz jej twarzy nie zdradzał żadnych emocji.

— Cześć — powiedziała chłodno, skinęła głową sztywno, po czym przewróciła kolejną stronę.

— To... minęło sporo czasu — zaczął Severus. — Może chciałabyś…

— Nie — odpowiedziała. — Ale dzięki. Muszę iść, James na mnie czeka. Do zobaczenia — dodała najbardziej obojętnym tonem, po czym odeszła, nie rzucając mu nawet drugiego spojrzenia.

Następnie Severus był z Tomem, tym razem przechadzali się po rozkwitającym ogrodzie botanicznym.

— Nie trać na nią czasu — powiedział Tom. — Są lepsze kobiety dla ciebie, takie, które cię zrozumieją i docenią rzeczy, których ta szlama nie potrafiła.

Severus pokręcił głową.

— Wychodzi za Pottera. Wyobrażasz sobie? Najbardziej aroganckiego, zadufanego w sobie…

— Pozwól, że przedstawię ci kogoś innego, a zobaczysz, czy nadal będziesz się nią przejmował... Oczekuję od ciebie lepszego osądu, Severusie — naprawdę myślisz, że Evans to odpowiedni wybór dla ciebie?

Severus przez dłuższą chwilę milczał.

— Kogo mi przedstawisz? — zapytał w końcu.

— Beatrice May. Znajoma Lucjusza, czystokrwista, ściśle kształcona w domu. Wyraziła zainteresowanie.

Wspomnienie wyblakło, a Harry znalazł się w dużej, arystokratycznej sypialni. Przed wysokim kominkiem Severus i pulchna, ciemnowłosa kobieta siedzieli na sofie. Kobieta próbowała go pocałować, ale Severus mocno zaciskał usta i odwrócił głowę.

— No dalej — powiedziała.

— Później.

— Zawsze tak mówisz.

Severus nie patrzył na nią. Wzrok miał utkwiony w tańczących płomieniach, a myślami wyraźnie był gdzie indziej. Kobieta położyła rękę na jego udzie, leniwie gładząc jego wewnętrzną stronę, ale Severus szybko ją odsunął, zanim sięgnęła za daleko. Oczy kobiety stwardniały.

— Robię ci przysługę, wiesz? — powiedziała, a na to Severus w końcu spojrzał jej w oczy. — Myślisz, że wybrałabym bycie z półkrwi? Nigdy nie piszesz. Nigdy nie wychodzimy. Nadal myślisz o tej małej szlamie, prawda?

— Nie nazywaj jej tak — warknął Severus.

— Będę ją nazywać, jak mi się podoba, Snape. Nie zapominaj, że tu jestem tylko dlatego, że nasz Pan tego chce. Mogłabym nawet za ciebie wyjść, gdyby mi kazał. Ale nie waż się mnie odpychać, gdy oboje wiemy, że zaniżam sobie standardy, będąc z tobą.

Spróbowała go pocałować ponownie, ale Severus odwrócił się.

— Jesteś taki brzydki, Snape — wyszeptała z goryczą, ocierając się o jego szyję. — Taki cholernie brzydki, niezręczny, ograniczony, nie wspominając o tym, że bez grosza... — Wstała, przywołując długi, elegancki płaszcz z komody. — Poświęcenia mają swoje granice — prychnęła, wychodząc z pokoju.

Następne wspomnienia były Harry’emu dobrze znane; Severus błagający Dumbledore’a o ocalenie życia Lily, Severus płaczący z rozpaczy, gdy zrozumiał, że Lily została zabita z jego winy. Potem były wspomnienia, jak Severus chronił Harry’ego - najpierw przed Quirrellem, potem, gdy próbował zdobyć informacje od Karkarowa - rok po roku, zawsze tam, zawsze go chroniący.

A potem Dumbledore siedział na krześle dyrektora, a Severus przechadzał się przed nim.

— Będzie zadawał pytania, Dumbledore. Pytania, na które nie chcę odpowiadać. Co kiedykolwiek zrobiłem, że dałem ci do zrozumienia, że lubię towarzystwo dzieci?

— Ta współpraca może okazać się dla ciebie korzystna. Spróbuj zobaczyć go takim, jakim naprawdę jest, mój chłopcze. Może cię zaskoczy.

Severus skinął głową, akceptując swój los.

— Nie robię tego dla ciebie, Dumbledore.

— Dzięki Merlinowi, że nie, mój chłopcze.

Chwilę później Dumbledore i Severus szli w stronę jeziora; słońce było tak jasne, że Harry poczuł ciepło na twarzy.

— Jest arogancki, nieznośny, słaby…

— A co z jego zaletami?

Ciemna linia między brwiami Severusa pogłębiła się.

— Nie ma żadnych. Chcę go jak najszybciej usunąć z mojego domu. Może gdybyśmy to odłożyli na jakiś czas…

— To niemożliwe, Severusie. Bądź cierpliwy.

Severus westchnął, a w następnej chwili Harry oglądał siebie, jak wciąga Severusa po schodach do jego sypialni.

— Zabieram cię do pokoju, dasz radę iść?

— Nie jestem kaleką.

— Teraz współpracuj.

— Spadaj.

Severus opadł na łóżko, przygniatając Harry’ego swoim ciężarem. Harry spojrzał na niego niepewnie, a potem odepchnął go na bok. Severus przekręcił się na plecy.

— Duszę się — narzekał, szarpiąc za kołnierz. Harry niezgrabnie rozpiął kilka guzików jego koszuli, aż Severus mógł znów swobodnie oddychać.

— Snape?

— Tak?

— Czy powinienem wysłać sowę do Dumbledore’a?

Harry pochylił się, by poprawić mu poduszki, a Severus pociągnął go bliżej i pocałowali się. Wspomnienie było niepełne, brzegi wizji jakby zamglone. Harry uznał, że to pijackie otumanienie wymazało większość szczegółów, jednak pocałunek był wyraźny.

Następne wspomnienie przeniosło Harry’ego z powrotem do gabinetu Dumbledore’a.

— Nie rozumiesz, Severusie? Jest młody. Zdezorientowany. Może nawet zafascynowany — mówił Dumbledore.

Severus wyglądał, jakby miał wybuchnąć.

— Przykro mi to stwierdzić, dyrektorze, ale Harry Potter nie jest pierwszym nastolatkiem, który trafił do tego świata, ani pierwszym, który jest zdezorientowany czy zaintrygowany. Nie widzę, dlaczego te jego niekwestionowane problemy miałyby mnie dotyczyć.

— Nie muszą — zgodził się Dumbledore. — Dlatego nadszedł czas, abyś zdystansował się od Harry’ego. Lepiej, gdybyś ograniczył swoje interakcje z nim poza klasą do minimum, nie uważasz? Z tego, co widzę, ledwo możesz znieść tego chłopca, więc zakładam, że się zgodzisz.

Severus wpatrywał się w Dumbledore’a.

— A co, jeśli się nie zgodzę?

Dumbledore uśmiechnął się.

— Chcesz się ze mną zmierzyć, Severusie?

Scena zniknęła, a Severus siedział teraz w swoich komnatach w Hogwarcie, wpatrując się w płomienie tańczące w kominku, podczas gdy w tle rozlegał się dźwięk pukania do drzwi
.
— Snape! — zawołał głos, który Harry rozpoznał jako własny. — Wiem, że tam jesteś, przestań udawać!

Usta Severusa zbielały, gdy zacisnął szczęki; ścisnął szklankę w dłoni, ale nie ruszył się z miejsca.

— Profesorze? Profesorze!

Severus nagle zerwał się z miejsca, podszedł do drzwi... i nic nie zrobił. Jego palce zawisły nad klamką, nieruchome. Gdy kroki oddaliły się, Severus wypuścił długie westchnienie ulgi i zamknął oczy.

Wspomnienia zaczęły wirować ponownie; Harry zobaczył siebie, jak okrywa się ciężką kołdrą w komnatach Severusa. Przekręcił się na bok, patrząc na Severusa, który wydawał się spać.

— Może i cierpię na bezsenność, ale kocham sen — szepnął Harry. — Moje życie ma tendencję do rozpadania się, kiedy jestem przytomny, wiesz?

Harry obserwował, jak zamyka oczy i zasypia. W ciemnościach pokoju oczy Severusa rozbłysły dziwnym światłem, gdy się otworzyły. W rzeczywistości wcale nie spał.

— Twoje życie i tak się rozpada. A przy okazji ciągnie moje na dno — szepnął, uśmiechając się delikatnie, sięgając dłonią, by pogładzić rozczochrane włosy Harry’ego, ale ten już spał.

Kolejna zmiana; teraz Harry i Severus siedzieli razem na kanapie w komnatach Severusa, znacznie bliżej siebie, niż Harry to pamiętał. Minęło kilka miesięcy od poprzedniego wspomnienia.

— Myślałem… że tego nie da się zastąpić — powiedział Harry.

— Tego?

— Tego. Nie zależy mi na spotykaniu się z kimś. To mi wystarczy.

Severus odwrócił wzrok w panice - a wspomnienie znowu się zmieniło.

— Nie wiem, czy mogę to dłużej utrzymać w tajemnicy — mówił teraz Harry. — Dusi mnie to. Kiedy jestem tam, czuję, jakbym nie mógł oddychać.

Severus przyglądał mu się, a teraz Harry zauważył coś, czego wcześniej nie dostrzegł: Severus uśmiechający się do siebie, słuchając.

— Jesteś tutaj — powiedział.

Pokój zniknął, a nagle zapadł zmierzch; Severus opierał się o balustradę wieży zegarowej, a Dumbledore karmił szarą sowę z dłoni.

— Czy Harry nadal namawia cię, żebyś wpuszczał go do swoich komnat na noc?

— On mnie nie namawia — odparł Severus. — A co ty robisz z nim przez te wieczory, które spędzacie razem w twoim gabinecie?

— Właśnie miałem ci zadać to samo pytanie, Severusie.

— Ty mu ufasz... Ale mi nie.

— A jednak on tobie ufa — powiedział Dumbledore. — Nie myśl, że nie doceniam tego, co do tej pory zrobiłeś, Severusie. Ryzykowanie własnego życia, stawianie czoła Voldemortowi, przekazywanie mu informacji, które muszą wydawać się wartościowe, choć są fałszywe... to zadanie mogłem powierzyć tylko tobie.

— A jednak nie możesz mi powierzyć tego, co dzielisz z nim.

— Czy próbował cię ponownie... niewłaściwie podejść?

— Nie.

— Chce tego.

— Wiem.

— A ty? Chciałbyś tego?

Oczy Severusa zalśniły w ciemności.

— Nie — odpowiedział urażonym tonem.

— Ma prawie siedemnaście lat. Czy to cię nie kusi? Jego pragnienia wkrótce staną się dozwolone.

Cisza, która nastała, sprawiła, że Harry wstrzymał oddech.

— Jego pragnienia nigdy nie będą dozwolone — odparł Severus stanowczo.

Wspomnienie się zmieniło, a Dumbledore znowu mówił, jego głos brzmiał poważnie.

— ...Gdyby coś mi się stało, to ty musisz mu powiedzieć, że w noc, kiedy Lord Voldemort próbował go zabić, a Lily poświęciła własne życie, by go ochronić, klątwa zabijająca odbiła się od Voldemorta, a fragment jego duszy został wyrwany i przyczepił się do jedynej żywej istoty w tym zawalonym budynku. Część Voldemorta żyje w Harrym i to właśnie daje mu zdolność mówienia w języku węży oraz połączenie z umysłem Voldemorta, którego nigdy nie rozumiał. Dopóki ten fragment duszy, niezauważony przez Voldemorta, pozostaje w Harrym, Voldemort nie może umrzeć.

— Czyli chłopiec... musi umrzeć? — zapytał Severus.

— I Voldemort musi go zabić. To jest kluczowe.

— Myślałem... przez te wszystkie lata... że chroniliśmy go dla niej. Dla Lily.

— Chroniliśmy go, ponieważ musieliśmy go nauczyć, wychować, pozwolić mu wypróbować swoje siły — powiedział Dumbledore, jego oczy były wciąż zamknięte. — Tymczasem więź między nimi rośnie, stając się coraz bardziej pasożytnicza. Czasami myślę, że Harry sam to podejrzewa. Jeśli go znam, to zapewne wszystko ułożył tak, że kiedy wyruszy na spotkanie ze śmiercią, będzie to oznaczać prawdziwy koniec Voldemorta.

— Utrzymywałeś go przy życiu, żeby mógł umrzeć we właściwym momencie...?! — Na twarzy Severusa pojawił się wyraz największej pogardy, jaką Harry kiedykolwiek widział. — Używałeś mnie… szpiegowałem dla ciebie, kłamałem dla ciebie, narażałem swoje życie… a ty teraz mi mówisz, że hodowałeś go jak świnię na rzeź…

— Ależ to wzruszające, Severusie. Czyżbyś jednak zaczął troszczyć się o chłopca?

— O niego? — splunął Severus. — Expecto Patronum!

Z końca jego różdżki wystrzeliła srebrzysta łania, przeskoczyła przez biurko i wyleciała przez okno. Dumbledore patrzył na nią uważnie, a kiedy odwrócił się do Severusa, jego oczy były pełne łez.

— Po tym wszystkim?

— Zawsze — powiedział Severus.

Gabinet rozmył się w mgłę, a Harry stał nad Czarnym Jeziorem, które lśniło od niezliczonych gwiazd na ciemnym niebie.

Widział siebie szarpiącego się z Severusem w wodzie, próbując wyrwać się z jego ciasnego uścisku wokół talii. Pocałowali się - gwałtownie, z pasją.

Scena zniknęła, a Harry znalazł się w kuchni domu na Grimmauld Place. Członkowie Zakonu siedzieli wokół długiego drewnianego stołu i toczyła się zażarta kłótnia. Severus pochylał się nad stołem, patrząc z góry na Remusa, który również wstał.

— Nie mogę tego zaakceptować! — krzyknął Remus. — Dumbledore chyba postradał zmysły, jeśli uważa, że jesteś choć trochę odpowiedni, by…

— By wykonać swoją pracę, Lupin? Proszę bardzo, spróbuj zrobić to lepiej ode mnie! Chociaż myślę, że Dumbledore tym razem dwa razy się zastanowi, zanim pozwoli wilko…

— Daj spokój, Severusie!

— Wszyscy wiemy, co się stało ostatnim razem! — syknął Severus.

— Myślisz, że możesz chronić Harry’ego, w sposób, w jaki żaden z nas nie potrafi? Dlaczego ty?

— Kwestionowanie decyzji Dumbledore’a…

— Dlaczego nie może zostać tutaj? To bezpieczny dom, na Merlina! A ty…

— Kwestionowanie decyzji Dumbledore’a donikąd cię nie zaprowadzi — powiedział Severus z pogardą. — Decyzja już zapadła. Specjalnie skonstruowano dla niego inne bezpieczne miejsce. Będę tam zaglądać.

— No właśnie! Będziesz tam zaglądać! Jesteś ostatnią osobą na świecie, której teraz potrzebuje Harry, Severusie! Bez urazy — dodał z kpiną Remus.

— Nie obrażam się! — wrzasnął Severus. — Chcę tego o wiele mniej, niż ci się wydaje!

— O nie, nie, nie, nie jesteś tutaj ofiarą, choć bardzo byś tego chciał. Co mam zrobić? Siedzieć cicho i pozwolić ci dręczyć go w prywatności, jak zawsze? — rzucił Remus ostro.

Pani Weasley wstała z miejsca.

— Myślę, że wystarczy. Remusie — wskazała krzesło, a Remus powoli usiadł.

Severus nie wyglądał na chętnego, by pójść w jego ślady.

— Może powinieneś wbić sobie trochę rozsądku do głowy zamiast zazdrości, Lupin. Tylko szaleniec powierzyłby chłopca zwierzęciu — zadrwił Severus.

Wyraz twarzy Remusa natychmiast zbladł. Harry niemal poczuł, jak bardzo te słowa go zraniły.

— Severus, dość — powiedziała pani Weasley stanowczo, a Moody stuknął różdżką w stół z irytacją. W końcu Severus usiadł na swoim miejscu.

— Nie jestem tu po to, by być przesłuchiwanym. Jeśli nie podoba wam się decyzja Dumbledore’a, to proszę bardzo, wyjdź Molly. I ty też — dodał, patrząc groźnie na Remusa.

— Severus ma rację — powiedział Moody, a Remus spojrzał na niego z zaskoczeniem. — Jego chłodny stosunek do Harry’ego sprawia, że nadaje się do tej roli. Wszyscy jesteście zbyt emocjonalnie związani z chłopcem. Severus nie jest. To może zadziałać.

— Jakie emocjonalne słabości? Czy troska o niego to teraz powód do wstydu? — zapytał Remus. — Mam udawać, że się nie martwię? Harry jest dosłownie wszystkim, co mam.

— Powinieneś był lepiej zadbać o swojego psa — warknął Severus.

Zanim Harry się zorientował, wszyscy zerwali się z krzeseł. Remus wyciągnął różdżkę w stronę Severusa, który również go mierzył swoją. Reszta celowała w nich obu, gotowa zablokować nadchodzące zaklęcia.

— Wynoś się, Snape — powiedział Remus niebezpiecznie. — Nie zasługujesz, by być w tym domu.

— A ty myślisz, że zasługujesz? — odparł Severus, ale opuścił różdżkę i wyszedł.

Scena się zmieniła; Severus był w starym pokoju Regulusa, który został przekształcony w coś, co przypominało małe laboratorium eliksirów. Harry rozpoznał składniki do Eliksiru Wielosokowego rozrzucone na blacie, podczas gdy Severus pracował. Remus wszedł do pokoju, opierając się o ścianę, obserwując Severusa w milczeniu.

— Nie powinienem kwestionować cię przy Zakonie. Przepraszam — powiedział Remus.

— Może nie zauważyłeś, Lupin, ale nie zeszedłem na dół, bo chciałem mieć odrobinę prywatności.

Remus skinął głową.

— Muszę wiedzieć, że przynajmniej spróbujesz być dla niego uprzejmy. Nie chodzi o twoją lojalność. Tylko o twój temperament.

— On nie jest dzieckiem. Poradzi sobie.

— Nie uważam go za dziecko.

— Nie. Myślisz, że to jego ojciec.

Remus uśmiechnął się.

— Ty też tak myślisz — powiedział, na co Severus nie odpowiedział. — Kiedyś go bardzo nienawidziłeś — kontynuował Remus. — Co się zmieniło?

— Co sprawia, że myślisz, że coś się zmieniło?

— Dumbledore nigdy by cię nie wybrał do tej roli, gdyby tak nie było.

Severus milczał, napełniając butelki gęstą substancją.

— Harry jest…

— Harry nie jest tym, za kogo go uważasz — przerwał Severus.

Remus westchnął.

— Severusie... spójrz. Niezależnie od tego, jakie miałeś uczucia wobec Jamesa… i naprawdę cię za to nie winię… nie musisz wciągać w to Harry’ego. O to tylko mi chodzi. Chciałbym go odwiedzać. Powiedzmy, raz w tygodniu. Dumbledore może na to pozwolić, jeśli mnie poprowadzisz za pomocą świstoklika. Nie muszę wiedzieć, gdzie jest dom. Chcę po prostu być dla niego wsparciem. Jestem najbliższym krewnym, jakiego ma.

— Krewnym? Jak?

— Nie ma nikogo innego. Proszę. Potrzebuje kogoś, komu może zaufać.

— A dlaczego miałby ufać tobie, zastanawiam się? Twoje towarzystwo niesie za sobą ciężar bardzo dwuznacznej przeszłości, Lupin. Prawie mnie zabiłeś… — Severus zignorował próbę przerwania mu. — Prawie mnie zabiłeś, bo twojej małej paczce wydawało się to zabawne. Co to było? Ach. Tak. Żart.

— Próbujesz go odizolować. Tak jak próbowałeś odizolować Lily.

Na te słowa Severus zamarł. Postawił kociołek na blacie, starannie wytarł ręce ręcznikiem, po czym spojrzał na Remusa.

— Słucham?

— Nadal nie nauczyłeś się, Severusie, że nie możesz zatrzymać ludzi, na których ci zależy, tylko dla siebie? Nie nauczyłeś się, że nie możesz kontrolować wszystkiego?

Severus wpatrywał się w niego bez wyrazu, a scena zmieniła się ponownie. To był ostatni dzień roku szkolnego; uczniowie byli na zewnątrz, ciągnąc swoje kufry do powozów. Dumbledore nadzorował uczniów, wraz z Severusem, który wyraźnie nie czuł się dobrze.

— Tyle dzieci… każde wyjątkowe na swój sposób… Myślę, że z roku na rok są coraz mądrzejsze.

— Myślisz — zgodził się Severus.

— Harry jest sceptyczny wobec bezpiecznego domu.

— Nic dziwnego.

— Jego magia staje się coraz silniejsza.

— Tak, obserwuję jego magię. Jest inna. Przyglądam się jej już od jakiegoś czasu.

— Mój drogi — Dumbledore uśmiechnął się lekko z zaskoczeniem. — Przysięgam, że już kiedyś słyszałem od ciebie te słowa. Ale ostatni raz obserwowałeś czyjąś magię... zanim w ogóle trafiłeś do Hogwartu jako uczeń, prawda?

Na zszokowaną minę Severusa Dumbledore machnął ręką.

— To nieważne, to było dawno temu…

Obraz zamglił się, a Harry znów znalazł się w gabinecie dyrektora. Severus klęczał przed Dumbledore’em, badając jego sczerniałą rękę.

— Ostrzegałem cię. Dlaczego… po co to zakładałeś, wiedząc, że to klątwa? Nie mówiłem ci, żebyś poczekał?

— Kazałeś mi czekać… Czekałem zbyt długo…

— Dlaczego w ogóle chciałeś to założyć?

Na biurku leżał pęknięty pierścień, a Severus rzucał zaklęcia z furią.

— Klątwa jest niezwykle silna; na razie udało mi się zatrzymać ją w jednej ręce…

— Spisałeś się znakomicie, Severusie. Jak myślisz, ile mi jeszcze pozostało?

Severus pokręcił głową.

— Nie wiem. Może rok. Nie można powstrzymać tej klątwy na zawsze. Z czasem się rozprzestrzeni.

— Mam ogromne szczęście, że mam ciebie, Severusie.

— Gdybyś tylko wezwał mnie trochę wcześniej, mógłbym zrobić więcej, zyskać więcej czasu! Gdybyś poczekał, aż najpierw przebadam klątwę, zanim założysz pierścień… Czy myślałeś, że jego zniszczenie uwolni cię od klątwy?

— Coś w tym rodzaju… Byłem pewnie w gorączce… Cóż, to teraz wszystko bardzo upraszcza. Chodzi mi o plan, który Lord Voldemort snuje wokół mnie. Jego plan, żeby biedny Draco mnie zabił — powiedział Dumbledore, prostując się na krześle.

— Mroczny Pan nie wierzy już, że Draco się uda — powiedział Severus. — To tylko kara za ostatnie porażki Lucjusza. Powolna tortura dla rodziców Draco, którzy muszą patrzeć, jak ich syn zawodzi i ponosi karę. Dostał cały rok szkolny i poniósł żałosną porażkę. Na początku nowego roku Czarny Pan nie będzie już tak cierpliwy.

— Innymi słowy, chłopak ma wyrok śmierci, tak samo jak ja — dodał Dumbledore. — Wiemy teraz, że naturalnym następcą, skoro Draco zawiódł, jesteś ty.

Zapadła cisza.

— Taki jest plan Czarnego Pana.

— Lord Voldemort przewiduje moment, kiedy nie będzie już potrzebował szpiega w Hogwarcie?

— Wierzy, że szkoła wkrótce znajdzie się w jego rękach, tak.

— A jeśli to się stanie, czy mogę liczyć na to, że zrobisz wszystko, co w twojej mocy, by chronić uczniów Hogwartu?

Severus skinął głową.

— Dobrze. Teraz musisz mi obiecać, że po mojej śmierci nie skontaktujesz się z Harrym, dopóki nie będzie to absolutnie konieczne.

Severus wyraźnie czuł się nieswojo.

— Zamierzasz pozwolić, by cię zabił?

— Oczywiście, że nie. Ty musisz mnie zabić.

Zapadła chwila ciszy, w której Harry oczekiwał, że Severus wybuchnie śmiechem, tym dobrze znanym, który rezerwował na sytuacje, których nie cierpiał, ale nie mógł ich uniknąć.

— Chcesz, żebym zrobił to teraz? Czy może potrzebujesz chwili, by ułożyć sobie epitafium?

— Och, jeszcze nie teraz — powiedział Dumbledore swobodnie. — Myślę, że najpierw chciałbym zobaczyć ostatnią ucztę powitalną.

— Skoro nie masz nic przeciwko śmierci, dlaczego nie pozwolisz, żeby Draco to zrobił?

— Dusza tego chłopca nie jest jeszcze tak zniszczona — wyjaśnił Dumbledore. — Nie chciałbym, żeby została rozszarpana przeze mnie.

— A moja dusza, Dumbledore? Moja?

Scena zmieniła się ponownie. Severus szedł długim, białym korytarzem, a za nim pośpiesznie podążała pielęgniarka. Otworzyła drzwi, a Harry zdążył wejść tuż przed tym, jak kobieta je za nimi zamknęła. Od razu rozpoznał to miejsce: Święty Mungo.

W rogu małego pokoju stało pojedyncze łóżko z białą pościelą i niebieskimi poduszkami. Na łóżku siedziała kobieta, która zdawała się w ogóle nie zauważać obecności Severusa. Severus przysunął krzesło i usiadł naprzeciw niej.

— Cześć — powiedział cicho, a Harry był zaskoczony łagodnym i ciepłym tonem jego głosu. — Mamo?

Mamo? Harry przyjrzał się jej dokładniej, ale kobieta wyglądała zupełnie inaczej niż w poprzednich wspomnieniach. Jakby zestarzała się o sto lat w ciągu jednej dekady. Jej twarz była zmęczona, blada; włosy całkowicie białe.

Wyglądała, jakby obudziła się z głębokiego snu na dźwięk słów syna, chociaż jej oczy były cały czas otwarte. Powoli odwróciła głowę w jego stronę, jakby dostrzegła go po raz pierwszy.

— Severus?

Severus uśmiechnął się, a był to najsmutniejszy uśmiech, jaki Harry kiedykolwiek widział. Włosy kobiety były długie i splątane; Severus odgarnął jej dziką grzywkę i wsunął za ucho, a potem pochylił się, by pocałować ją w czoło.

— Jak się czujesz?

Minuty mijały, a odpowiedź nie nadeszła. Cisza zdawała się nie zaskakiwać ani nie irytować Severusa. Patrzył na nią z cierpliwością, jakiej Harry nigdy wcześniej u niego nie widział.

— Jak się czujesz? — powtórzył w końcu, a tym razem jego matka uśmiechnęła się.

— Dobrze — powiedziała głośno, nagle pełna entuzjazmu. Skinęła sama do siebie na potwierdzenie tych słów.

— Albus przesyła ci pozdrowienia. Spodziewał się, że odwiedzę cię wcześniej, ale byłem... zajęty.

— Spodziewałam się, że odwiedzisz mnie wcześniej — odpowiedziała spokojnie.

— Tu jest bezpieczniej. Na pewno wiesz... czytasz gazety, prawda? Widzisz — zaczął Severus — ciemność się rozprzestrzenia. On staje się silniejszy z każdym dniem, ma teraz armię, większą niż wcześniej - nie uwierzyłabyś - większą niż kiedykolwiek.

— Staje się silniejszy — powtórzyła monotonnie. — Nie lubi twojej magii, Sev. Mówiłam ci to.

Na te słowa Severus zaśmiał się, głęboko i szczerze, tak że Harry aż podskoczył.

— Nieważne.

— To twoja wina, Sev. Sprawiasz, że się ciebie boi. Chciał tylko spokoju, a ty zaatakowałeś go jak dziki potwór.

— Przepraszam — powiedział Severus, a jego głos brzmiał boleśnie i ochryple. Kobieta spojrzała na niego z niepokojem, jakby nie była pewna, czy mu uwierzyć. — Wszystko się zmieniło — dodał w końcu, patrząc na swoje rozłożone dłonie. — Pamiętasz, jak nazywałaś mnie wyjątkowo głupim? Przez całe życie próbowałem ci udowodnić, że się mylisz... Ale wygląda na to, że miałaś rację.

W blasku słabego światła wpadającego przez małe okno Harry mógł dostrzec wyraźne podobieństwo między nimi.

— On żąda ode mnie rzeczy, których nie potrafię zrobić. Chce, żebym przejął dowodzenie, jeśli Draco zawiedzie. Draco to dziecko. — Severus ścisnął materiał swojego płaszcza, jakby dawał mu on największe poczucie bezpieczeństwa na świecie. — A Dumbledore po prostu siedzi, ciesząc się napięciem.

Harry zastanawiał się, czy było to coś w rodzaju rytuału. Severus dzielący się wszystkim, co kryło się w głębi jego duszy, wylewający swoje najbardziej prywatne sekrety, wiedząc, że nikt jej nie uwierzy, nawet gdyby próbowała mówić. Co Tobiasz jej zrobił, że doprowadziło ją to do takiego stanu? Dlaczego Severus powiedział Harry'emu, że jego matka nie żyje?

Może dlatego, że śmierć była lepsza niż życie w takim stanie.

— No i jest Harry.

Na dźwięk swojego imienia Harry podszedł bliżej. Stał w napięciu, zauważając, jak Severus mocno się marszczył.

— Czy to samolubne... czy to samolubne z mojej strony, że nie chcę, by mnie nienawidził? Na reszcie mi nie zależy, ale... Snape’owie nie są zdolni do miłości, tak zawsze mówiłaś.

Na te słowa kobieta skinęła głową z przekonaniem.

— Nie miałabyś nic przeciwko, gdybym był gejem? — pytanie padło niespodziewanie, tak szybko, że zabrzmiało jak jedno długie słowo.

— Snape’owie i tak nienawidzą kobiet, Sev. Wszyscy.

Scena zmieniła się.

— Szpiegowałeś mnie, a teraz oczekujesz, że zgodzę się na przesłuchanie! — krzyczał Severus.

— To było proste pytanie, Severusie…

— Cóż, to bardzo dobrze znasz odpowiedź.

Była północ. Severus stał przed kominkiem w Spinner’s End, trzymając garść proszku Fiuu.

— Szukałeś Harry’ego. Dlaczego? — zapytał Dumbledore.

— A ja myślałem, że nigdy nie będziesz mi się pałętał po domu. Pytasz dlaczego? — odpowiedział Severus z gniewem. — Moim obowiązkiem jest opiekować się nim. To ty mi to powierzyłeś. Kazałeś mi odwiedzać go codziennie.

— Ale nie każdej nocy.

— Kiedy mnie sprowadziłeś... — Severus spojrzał na niego z nienawiścią — myślałem, że będę miał szansę wybaczyć sobie, wiesz. Ale skończyło się na tym, że obwiniam się jeszcze bardziej.

— Byłeś młody. Nie ma potrzeby nikogo obwiniać.

— Nie. Nie ma. I wykonam swoją pracę. Będę posłuszny. Ale nie mów mi, jak często mam go odwiedzać, i nie pytaj mnie, czy mi na nim zależy, bo wyraźnie nie mam do tego prawa!

Przez palce Severusa przesypał się proszek Fiuu, opadając na dywan.

— Los Harry’ego nie spoczywa na tobie, Severusie. Tak samo jak Lily.

Severus, odwrócony plecami, pokręcił głową. Chwycił kolejną garść proszku i rzucił ją do kominka.

— Jeśli będziesz mnie potrzebował, wiesz, gdzie mnie znaleźć — powiedział i wszedł w płomienie.

W kolejnej scenie był już ranek. Harry widział siebie śpiącego na plecach, z rękami i nogami splątanymi w pościel w najbardziej niewygodny sposób. Severus próbował się wyplątać, nie budząc go. Kiedy mu się to nie udało, opadł z powrotem na poduszkę i potarł oczy. Harry leżał na ramieniu Severusa, co Harry zauważył dopiero teraz. Palce Severusa drgały nieustannie, najprawdopodobniej próbując uniknąć zdrętwienia. Harry nie mógł powstrzymać smutnego uśmiechu, patrząc na tę scenę.

Severus przewrócił się na bok, jego twarz była tuż przy twarzy Harry’ego.

— Potter. Obudź się. — Delikatnie szturchnął Harry’ego w ramię. — Potter.

Severus odgarnął włosy Harry’ego na bok, odsłaniając jego twarz. Jego palce delikatnie przesunęły się po czerwonych śladach, które poduszka zostawiła na policzku Harry’ego, aż dotarły do jego ust. Przejechał po nich lekko kciukiem, patrząc na Harry’ego, jakby chciał go pocałować. W tym momencie oczy Harry’ego otworzyły się gwałtownie, a Severus szybko cofnął rękę.

Scena zmieniła się, a Severus klęczał przed Dumbledore’em, całując jego rękę, podczas gdy łzy spływały po jego twarzy.

— Musi być jakiś sposób… Proszę! Jeśli ktokolwiek może coś zrobić, to ty… możesz go uratować… musi być jakiś sposób! Proszę!

Severus był w rozsypce; szlochał i jęczał w rozpaczy.

— Wiem, że to smutne, Severusie... Ale nie ma innej drogi. Voldemort nie może zostać zabity, dopóki Harry żyje.

— Nie obchodzi mnie Voldemort! URATUJ GO! Wiem, że możesz! Uratować… uratować… proszę… Nigdy ci nie zależało… Nigdy nie wahałeś się, by ryzykować życiem innych, by osiągnąć swoje cele. Bezpieczeństwo chłopca nigdy… cię nie obchodziło… Chciałeś tylko, by żył na tyle długo, na ile był ci potrzebny…

— Naprawdę w to wierzysz, Severusie? Myślisz, że gdyby była inna możliwość, by uratować mu życie, nie wybrałbym jej? Nie widzisz wszystkiego, co robię dla Harry’ego?

— Proszę — błagał Severus. — Lepiej… lepiej zabij mnie… możemy powiedzieć… Voldemortowi… żeby mnie zabił zamiast jego… ja zapłacę… to moja wina, powinienem zapłacić… nie on, to ja powinienem za to zapłacić! Zabij mnie… Zabij mnie…

Dumbledore otworzył szafkę i wcisnął Severusowi do rąk Eliksir Uspokajający.

— Nie pozwól mu umrzeć… nie może… nie znowu, proszę… Nie mogę tego znieść… to niesprawiedliwe… proszę…

— To jedyna droga. Uspokój się. Zrozumiesz to, gdy nadejdzie czas. Wiem, jak bardzo kochałeś Lily, ale…

— Nie masz prawa mówić o Lily, ty też ją zabiłeś… Każdy, kogo kochałem… to nie ma nic wspólnego… z Lily… Myślałem… myślałem, że chodzi o nią… ale to nie o nią chodzi…

— Uspokój się, Severusie.

— Stracę go… nie mogę… Kocham go bardziej niż własne życie… proszę…

Harry został ponownie wciągnięty w mgłę. Tym razem był z powrotem w Grimmauld Place, gdzie Remus siedział naprzeciwko Severusa przy kuchennym stole, trzymając głowę w dłoniach, łokcie oparte na blacie. Za oknem księżyc prawie był w pełni.

— Wypij wszystko — powiedział Severus, opróżniając swój kielich.

Remus gorzko się zaśmiał.

— Ty pijesz wino, a ja muszę pić to.

Severus wziął kolejny łyk w milczeniu. Remus wypił eliksir tojadowy i wzruszył ramionami.

— Przeklęty mój los, Severusie — wymamrotał Remus.

— Przeklęty los — zgodził się Severus szybko. Jego policzki były zaróżowione, jakby pił od dłuższego czasu. — I przeklęci Potterowie ze swoją wścibskością, by wszędzie wtykać nos — dodał z goryczą, ale Remus był w takim bólu, że ledwo go słyszał. — Wszędzie węszyć, szukać tajemnic, grzebać w życiu innych.

Księżyc był już prawie w pełni, a Remus zacisnął powieki.

— Zostaw Harry’ego w spokoju — wymamrotał.

— Przeklęty Harry Potter, że dorósł — ciągnął Severus, głośniej. — I przeklęty, że kiedykolwiek był dzieckiem — dodał.

Remus jęknął, opierając czoło o stół. Mimo bólu, zaśmiał się cicho.

— Masz na jego punkcie obsesję, Severusie.

Severus podniósł swój kielich, a scena się zmieniła.

— Twoja temperatura jest na razie pod kontrolą — powiedział Severus do Dumbledore’a — ale możesz czuć się słabszy z każdym dniem. Jeśli poczujesz zawroty głowy, natychmiast mnie wezwij.

— Oczywiście, oczywiście… — odparł Dumbledore. — Czy młody Draco miał ostatnio jakieś nowe pomysły?

— Nie miał. Mroczny Pan odmówił uratowania jego ojca, dopóki nie zdobędzie Hogwartu. Jednakże, pomyślałem o czymś.

— Żeby przełamać zaklęcia ochronne?

— Żeby cię spod nich wyciągnąć. Hogsmeade.

— Genialny pomysł, Severusie. Weekend w Hogsmeade. Oczywiście.

Następnie, Severus i Harry kochali się. Severus poruszał się w nim szybko, całując go głęboko, niezdarnie - a Harry pomyślał, że to mogła być jedyna chwila, gdy Severus uprawiał seks i naprawdę tego chciał.

Ale chwilę później

— „Avada Kedavra — powiedział Severus. Zielone światło wystrzeliło z jego różdżki, uderzając w Dumbledore’a i odbierając mu życie.

— Chodźcie, chodźcie! — ktoś krzyknął. — Do zamku!

Mroczny Znak pojawił się na niebie, przysłaniając wszystko, a Severus spojrzał na Harry’ego, który krzyczał, krzyczał i krzyczał…

Severus był sam w bezpiecznym domu. Nie było już śladu po rzeczach Harry’ego. Materac był lekko przesunięty, a Severus siedział na nim, czytając porwany fragment listu, który Harry napisał do Hermiony, ale nigdy nie wysłał. Było tam tylko kilka słów:

Przeraża mnie, jak mało o nim wiem. Czasami mam wrażenie, że nie znam go wcale. A jednak mnie całuje. Choćby przez sekundę.

Severus otarł łzy i schował kartkę do kieszeni swojego płaszcza. Harry mrugnął i nagle znalazł się z powrotem w zamku. Portret Dumbledore’a mówił:

— Teraz, Severusie, miecz! Pamiętaj, że musi być zdobyty w warunkach potrzeby i odwagi, nie może wiedzieć, że mu go dajesz! Jeśli Voldemort przeczyta umysł Harry’ego i zobaczy, że działasz dla niego…

— Wiem — przerwał mu Severus.

Severus odsunął portret, odsłaniając miecz Gryffindora.

— Nadal nie zamierzasz mi powiedzieć, dlaczego tak ważne jest, by Harry otrzymał ten miecz?

— Nie, nie sądzę — odparł Dumbledore. — On będzie wiedział, co z nim zrobić. Bądź ostrożny, Severusie…

— Nie martw się, Dumbledore — powiedział chłodno. — Mam plan.

Severus ukrywał się za drzewem w ciemnym lesie, a ogromny szalik szczelnie owijał jego szyję. Jego płaszcz powiewał na zimnym wietrze. Harry również był tam, zaledwie metr od niego. Severus patrzył, jak Harry rozbiera się i wskakuje do jeziora. Srebrna łania odbiła się od śniegu i wróciła do Severusa, ocierając się czołem o jego udo.

Severus mamrotał coś pod nosem, jakby liczył. Wiatr rozwiewał jego włosy, a on przymknął oczy, wyciągając zapalniczkę z kieszeni. Kliknął, ale nie pojawiło się żadne światło. Zamiast tego rozległ się głośny trzask i nagle znikąd pojawił się Ron, rozglądając się zdezorientowany. Nie widział Severusa, ale łania pobiegła w stronę jeziora, a Ron poszedł za nią.

Severus został za drzewem, obserwując.

Chwila zatonęła w ciemności, a Harry znowu znalazł się w gabinecie dyrektora.

— Wszystko gotowe?

Płaszcz podróżny Severusa był mokry od topniejącego śniegu, a jego buty całe w błocie.

— Tak. Chłopak ma miecz. A teraz wyjdźcie — odwrócił się do portretów — wszyscy.

— Dlaczego? — zapytał Dumbledore.

— Myślę, że coś widziałem… Chcę to sprawdzić.

Portrety natychmiast opuściły gabinet, z wyjątkiem portretu Dumbledore’a. Severus zamknął drzwi na klucz i wyjął różdżkę. Patrzył na nią ciekawie, po czym rzucił zaklęcie.

— Expecto Patronum!
Z różdżki wyłoniła się srebrna łania, pełna gracji i elegancji; Severus chodził wokół niej, obserwując ją szeroko otwartymi oczami. Na jej głowie pojawiły się dwa ledwie widoczne rogi.

— Niemożliwe…

— Severusie? Co się dzieje? — zapytał Dumbledore.

Severus uklęknął, głaszcząc głowę patronusa, jego palce prześlizgnęły się przez zwierzę.

— Severusie?

— Spałem z chłopcem — powiedział nagle Severus. — Noc przed tym, jak odebrałem ci życie.

— Wiem — powiedział Dumbledore cicho.

Severus mrugnął, a po jego policzku spłynęła pojedyncza łza. Jego palce mocno ściskały sylwetkę patronusa, a zwierzę trąciło go głową w pierś z czułością.

— Kocham go — powiedział Severus, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak wiele to dla niego znaczy. — Kocham go.

Harry wynurzył się z Myślodsiewni i po chwili klęczał na dywanie pokrywającym podłogę, dokładnie w tym samym miejscu, gdzie chwilę wcześniej stał patronus. Prawie oczekiwał, że Severus podniesie go i pocałuje.

Chapter 71: Nawias: Epilog

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text


prolog

— Mówcie, co chcecie, ale ja miałabym go na oku. Zabił go, prawda? Zabił Sami-Wiecie-Kogo. Kto wie, do czego jeszcze jest zdolny? — Wysoka kobieta strzepnęła popiół z papierosa, który spadł na świeżo przyciętą trawę. Jej blond włosy były związane w elegancki kucyk, a na czarnej szacie przypięta była mała prostokątna plakietka. Wytłoczone na niej wielkimi, czerwonymi literami widniało: Zamira Gulch, Reprezentant Proroka Codziennego.

Mężczyzna klęczący obok niej poprawił statyw i zaczarował torbę, która otworzyła się na jego komendę. Ciężki, drewniany aparat wyleciał z niej i wpadł mu w ręce, przez co prawie stracił równowagę. Statyw zachwiał się, gdy próbował zamocować aparat, a spod urządzenia wydobyła się mała chmura fioletowego dymu, kiedy w końcu udało mu się je zainstalować.

— Słyszałem, że współpracuje z Ministerstwem. Jakby wiesz, naprawdę współpracuje. Na początku używali go jako odwrócenie uwagi, ale teraz mają wobec niego większe plany. Pozostaje nam czekać — powiedział mężczyzna.

— Większe plany! — zawołał drugi mężczyzna. Notatnik unoszący się obok jego głowy otworzył się, a pióro, które w nim spoczywało, natychmiast zaczęło zapisywać jego słowa. — Daj spokój, jakie większe plany! Przecież to tylko chłopak. Bądź poważny.

— Chłopak, który zabił Sami-Wiecie-Kogo — nalegała kobieta.

— Jego imię to Voldemort.

Trójka reporterów odwróciła się zaskoczona, gdy usłyszeli zakazane imię. Harry podszedł do nich powoli, jego głos był lodowaty.

— Voldemort — powtórzył. — To tylko imię. Nic nie znaczy. A dyrektor McGonagall powiedziała, że nie wolno wnosić aparatów. — Położył rękę na aparacie i przycisnął go bardziej agresywnie, niż zamierzał.

Kobieta, której papieros właśnie wypadł z palców i spadł na brzeg jej szaty, zbladła. Pomimo wszystkiego, co się wydarzyło, potrzeba było czegoś więcej niż szczęśliwego zakończenia, by ludzie przestali bać się imienia Voldemorta. Strach był czymś, do czego się przyzwyczaili - bali się ciemności tak samo jak światła. Kto mógłby zaufać, że Voldemort naprawdę zniknął? Jak to możliwe, skoro wiedzieli, jak blisko był nieśmiertelności?

Ciszę przerwał dźwięk kolejnego aparatu, który błysnął w twarz Harry'ego, oślepiając go na moment. Mrugnął powoli, próbując powstrzymać narastający gniew.

— Słyszeliście mnie — powiedział. — Wynoście się.

— O mój Boże — wyszeptał inny mężczyzna. — Toż to sam Harry Potter.

Harry zacisnął pięści.

— Posłuchajcie, usiądźcie albo odejdźcie, dobra? To nie jest wywiad. Nie będziemy odpowiadać na żadne pytania, więc jeśli po to tu przyszliście, to sobie idźcie. I tak nikt was tu nie chce.

Nie zamierzał powiedzieć tego w taki sposób, ale w ostatnim czasie ledwo panował nad sobą. Samo użycie głosu wydawało się osiągnięciem - ostatni raz, kiedy to zrobił, to pewnie kilka dni temu. Krótkie „dziękuję, pani Weasley”, gdy podała mu bezsmakową kanapkę, albo „może później”, gdy Ron zaproponował wspólny spacer.

W pewnym momencie, w ciągu ostatnich tygodni, mówienie stało się dla niego trudne i surrealistyczne — jak krzyk w poduszkę albo szept do kogoś stojącego wiele mil dalej, z odwróconymi plecami i rękami na uszach. Za późno Harry zrozumiał, że wdawanie się teraz w kłótnię było błędem. Jego nagłe pojawienie się bardziej podekscytowało reporterów, niż ich zniechęciło.

Aparaty ożyły, jeden po drugim, a szept rozszedł się po grupie. Harry Potter, mówili, tutaj, uważajcie, to on.

Harry nie miał czasu się bronić. Został otoczony i zasypany absurdalnymi pytaniami, wszyscy mówili naraz, rycząc, próbując przekrzyczeć się nawzajem, podczas gdy mikrofony i pergaminy krążyły mu nad głową.

— Czy zamierza pan kandydować na ministra magii, panie Potter?

— Czy ja…co?

— Jakie jest pańskie zdanie na temat czarnej magii?

— Czy Czarny Pan naprawdę odszedł?

— Czy jest pan spokrewniony z Sam-Wiesz-Kim?

— Może komentarz na temat nowej dyrektorki?

Warknął, przepychając się, żeby się uwolnić, i prawie potknął się o własne nogi, gdy kolejni reporterzy nadbiegli z drugiego końca placu, blokując mu drogę.

— To Harry Potter?

— Nigdy w życiu…

— Panie Potter! Panie Potter, proszę o oświadczenie…

— O twojej mow…

— Nie będę wygłaszał żadnej mowy — wymamrotał Harry, choć nikt go nie usłyszał.

— Chłopiec, który przeżył, czy chłopiec, który zabił?

— Czy podpisze się pan tutaj, panie Potter?

— Dobra, dosyć — powiedział, ale krąg tylko się zacieśnił. — Przestańcie, przestańcie, PRZESTAŃCIE!

Coś w Harrym pękło; niemal zakrztusił się śliną, gdy gorąca fala energii wystrzeliła z niego i rozeszła się gwałtownie, odrzucając ludzi wokół niego. Urządzenia latające nad jego głową spadły na ziemię, nieruchome i dymiące, jakby zostały spalone. Kilku reporterów wylądowało na plecach kilka metrów dalej.

Harry patrzył zszokowany. Nie miał nawet różdżki w ręku. Nie zamierzał tego zrobić. Jego gardło ścisnęło się.

— Ja... — zaczął, ale wciąż czuł, jakby krzyczał w poduszkę, szeptał do kogoś z oddali. Przetarł oczy, a na jego drżących palcach osiadł zimny pot. — Ja... przepraszam. Przepraszam. Nie chciałem…

Podbiegł do kobiety o imieniu Gulch, wyciągając rękę, by pomóc jej wstać. Ona tylko cofnęła się, szukając różdżki w swoich szatach.

— Magia bezróżdżkowa — powiedziała. — Plotki były prawdziwe.

Harry cofnął się. Reporterzy, otrzepując się i pomagając sobie nawzajem, patrzyli na Harry’ego, jakby był samym Lordem Voldemortem. Pomimo odnawiającej się ciekawości, teraz wahali się, czy ponownie do niego podejść, trzymając bezpieczny dystans.

— Prawdziwe oblicze zostało ujawnione — odezwał się jeden z nich. — Dlaczego mnie to nie dziwi?

— Przepraszam — wymamrotał Harry jeszcze raz, pospiesznie odchodząc, chcąc uciec jak najdalej. Chwytał za każdy pergamin czy notatnik, który próbował za nim podążać, i rzucał je na ziemię, nie zwalniając kroku. — Przepraszam — mruczał, przechodząc obok krzeseł, ludzi i wysokich namiotów.

Jego kroki poprowadziły go do chaty Hagrida, gdzie krzywy chodnik spotykał się z chwiejnym strachem na wróble i dyniową grządką. Kiedy znalazł się poza zasięgiem wzroku, oparł się o drzewo i zdjął okulary. Nie mógł tego znieść. Nie chciał. Objął ramionami tors i próbował opanować zawroty głowy, czując pod językiem smak sadzy.

Płuca Harry’ego były zupełnie pozbawione powietrza; cały świat był pozbawiony powietrza, a jemu pozostał tylko ostatni oddech, który zmarnował na ciche parsknięcie.

Wszystko jest w porządku, wszystko jest w porządku, wszystko jest w porządku…

Motyl przeleciał obok niego, a Harry wzdrygnął się zaskoczony. Spojrzał na owada z wściekłością, jakby to on był odpowiedzialny za całe jego cierpienie. Wyobraził sobie, jak miażdży go w pięści, albo może depcze pod butem; ta myśl sprawiła, że żołądek mu się skurczył, a on poczuł się zdegustowany.

Kiedyś lubił kolorowe, jasne poranki, zwłaszcza tutaj, w Hogwarcie; kochał świeżość i delikatny powiew wiatru. Teraz jednak nic z tego do niego nie docierało. Otoczenie wydawało się sztuczne — jakby było zrobione z papieru, cienkie i przezroczyste. Mógłby je rozerwać, gdyby chciał. Mógłby zajrzeć pod spód i zobaczyć, co naprawdę się tam kryje. Mógłby stawić czoła prawdzie, tej prawdziwej prawdzie: że nic nie jest bardziej przerażające niż życie. Nawet śmierć.

Są rzeczy gorsze niż strach, rzeczy, których nie sądzę, byś kiedykolwiek mógł znieść.

Ale on to wytrzymał. Widział je i przetrwał. Czy nie to zawsze robił? Czy nie wystarczyło to, by przynieść mu spokój i szczęście?

Będzie dobrze, w końcu. Oczywiście, że będzie.

Tak przynajmniej wszyscy mówili.

Gdzieś za nim rozciągał się majestatyczny zamek Hogwartu, wyniosły i starożytny, górujący nad niekończącym się dziedzińcem. Zniszczone przez pogodę kamienie południowej wieży mostu nadal były w ruinie, otoczone kępami zwiędniętej trawy i zapadającymi się szklarniami, z ich zapadniętymi dachami i umierającymi roślinami. Tam, gdzie kiedyś stała wieża Ravenclawu, teraz była tylko szara dziura wypełniona popiołem i zwęglonymi resztkami.

To nie miało znaczenia.

W końcu wszystko naprawią, ale nie teraz. Było zbyt wcześnie. Zbyt wcześnie, by myśleć o takich rzeczach i zdecydowanie za wcześnie, by przyznać, że życie mogłoby, być może, jakoś toczyć się dalej.

Motyl znów przeleciał obok, a siedem długich lat gorzko-słodkich wspomnień mignęło Harry’emu przed oczami jak przezroczyste duchy. Hogwart musiał być przeklęty. Pewnie ukradł kawałek jego duszy, by go zachować, pieścić i gryźć przez resztę czasu. Jak horkruks, pomyślał - ale jednak nie do końca.

Ceremonia upamiętniająca tutaj nie miała sensu. To była kpina. Czuł, jakby deptali po zmarłych, zostawiając ślady butów na ich twarzach i śmieci na ich ciałach. Tyle żyć zostało odebranych przez gniew i nienawiść; przez złudną odwagę i przekonanie, że zwycięstwo niechybnie nadejdzie. To nie było właściwe. Nie było właściwe, by żywi przechadzali się po miejscu, które cuchnęło śmiercią.

Wszystko wydawało się gotowe, by go pochłonąć - Harry desperacko pragnął uciec i nigdy nie wrócić. Tak desperacko, że przyszyłby pelerynę niewidkę do swojej skórze, gdyby tylko mógł — gdyby to oznaczało brak interakcji, brak rozmów; pragnął tego tak desperacko, że wymazałby czas, aby przeszłość, teraźniejszość i przyszłość zlały się w jedno i straciły znaczenie. Jak okropny przepis, jeden z tych, które ciotka Petunia gotowała, by zaimponować gościom.

Głupie marzenia, niemożliwe i nieistotne wobec tego, jak naprawdę działały tryby życia. Czas płynął szybko, nieustępliwie i nieustannie. Zniknięcie niczego by nie zmieniło. Nic tego nie zmieni. Minął już miesiąc od zakończenia wojny, a wkrótce miną dwa, trzy, cztery.

Właśnie tutaj, tylko kilka tygodni temu, Voldemort stał żywy i silny.

Teraz był historią.

Harry parsknął cicho do siebie, a potem prawie podskoczył, gdy ktoś dotknął jego ramienia. Był to Kingsley Shacklebolt, ubrany w ciemne, luźne szaty z odznaką Ministerstwa na piersi. Spojrzał na Harry’ego z troską - tą samą troską, z jaką ostatnio wszyscy na niego patrzyli.

Harry skrzywił się.

— Cześć — powiedział Harry, odwracając wzrok.

— Prasa sprawia ci kłopoty? — zapytał Kingsley.

Harry wzruszył ramionami.

— Nie.

— Wydaje mi się, że widziałem ich goniących za tobą — powiedział Kingsley.

— Musieli gonić kogoś innego, proszę pana.

— Wkrótce znajdą sobie inną sensację. Nawet Harry Potter nie będzie ich wiecznie bawił.

— To dlatego, że ich skrzywdziłem.

Zapadła cisza; motyl wrócił, tym razem z towarzyszem i obydwa usiadły na krzaku róż, trzepocząc gwałtownie skrzydłami.

— Stało się to znowu? — zapytał Kingsley.

Harry zacisnął szczęki.

— Widziałem to już wcześniej, więcej razy, niż jestem w stanie zliczyć — powiedział Kingsley. — To nie potrwa długo, uwierz mi. Aurorzy również tego doświadczają, po tym, co widzieli…

— Jasne — zgodził się Harry, choć bez przekonania.

— Nie przejmuj się nimi. To idioci.

Harry skinął głową. Oni nie byli idiotami. Byli ludźmi - przestraszonymi, ciekawskimi i czasami złośliwymi. Brzydził się nimi, ale nie mógł już ich za to winić. Nie teraz, kiedy wiedział, jak straszna, jak przerażająca potrafi być wojna - i jak mało znacząca staje się, gdy się kończy. Jak uparty jest umysł, gdy chodzi o pamięć - lub zapomnienie.

Harry odkrył, co naprawdę znaczy żałoba, dzień po upadku Voldemorta, kiedy rzeczywistość brutalnie go kopnęła, a nie było już żadnych rozrywek, którymi mógłby się zająć. Płakał; głośno, wściekle, dziecinnie - był pewien, że płakał, choć niemożliwe było to stwierdzić, bo większość czasu spędzał, jakby pod wodą, zanurzony w najgłębszym oceanie. Nikt nie mógł tego zobaczyć, nikt nie mógł tego stwierdzić - ale na jego kostkach były przywiązane ciężkie skały, usta miał zaklęte Muffliato, a serce przecięte Sectumsemprą. A z każdym uśmiechem, żartem, każdą próbą przynależności, kajdany tylko się zaciskały, Muffliato jeszcze bardziej go uciszało, a Sectumsempra zadawała coraz głębsze rany.

Niektóre noce były zbyt depresyjne, by nawet płakać. Te noce spędzał, szepcząc w poduszkę.

Wróć, mówił. Nawet jako cień. Nawet jako sen. Zatopiony w swojej własnej świadomości, czekał z otwartymi ramionami. Wróć. Proszę. Proszę.

— Przyjdź do mnie, jeśli się pogorszy — powiedział Kingsley. — Twoja magia.

— Okej. — A potem dodał: — Czuję się źle, będąc tutaj.

— Gdzie indziej też czułbyś się źle.

— Tak, ale tutaj czuję się jeszcze gorzej — wyznał Harry, dławiąc się słowami. — A schody, widziałeś je? Tam przed Wielką Salą, nadal jest… krew… a obok…

— Możesz usiąść z tyłu, jeśli wolisz być ze swoimi przyjaciółmi.

Harry zamknął oczy.

— Że co?

— Zarezerwowaliśmy ci miejsce z przodu. McGonagall chciała cię mieć obok siebie, ale jeśli wolisz unikać uwagi…

— W porządku — powiedział Harry, zanim zdążył zmienić zdanie. — Ja… tak, dobrze. Ale nie będę nic mówić. Powiedziałem jej to. Jeśli wciąż chcą, żebym... powiedział coś.

Kingsley westchnął.

— Gdybym tylko mógł wycofać się bez wygłaszania przemówienia — zaśmiał się. — Nie ma presji…

— Oczywiście, że jest — przerwał mu Harry. — Myślisz, że po co przybył tu Prorok? — Wsunął rękę do kieszeni, wyciągając zmięty kawałek papieru. — Moje przemówienie — powiedział. — Nawet go nie napisałem, wiesz. Proszę pana — dodał. — Ministrze.

Kingsley wyprostował kartkę, przechylając głowę, gdy ją czytał.

— Kto to napisał?

— Nie wiem, twoi sekretarze? — Harry wyrwał ją z powrotem. — Nic nie powiem. Zwłaszcza nie jakieś napisanej bzdury... — Opanuj się, warknął Severus w jego myślach — Harry westchnął. — Naprawdę wolałbym, żeby zostawiono mnie w spokoju, jeśli to możliwe.

Kingsley spojrzał na niego z ciekawością, jakby smutno, widząc nagłą utratę odwagi Harry’ego. Harry zorientował się, że pewnie powinien czuć wstyd z tego powodu, może jakieś poczucie winy czy coś. Ale czuł tylko zmęczenie.

— Nikt nie oczekuje, że coś powiesz — powiedział Kingsley, choć to było kłamstwo. — Chodź, już czas.

Wkładając przemówienie z powrotem do kieszeni, Harry podążył za Kingsleyem w stronę skraju Zakazanego Lasu. Tam, gdzie kończyła się rozciągająca się zieleń trawnika, a dmuchawce i rozłożyste róże ustępowały miejsca pierwszym wysokim sosnom i dębom, ustawiono setki krzeseł w równych rzędach.

Wzdłuż środka biegła alejka, prowadząca do złotego podium umieszczonego na podwyższeniu. Obok niego znajdował się marmurowy nagrobek, wyższy niż drzewa, pokryty powiewającą białą zasłoną. Przypominał Harry’emu ogromnego ducha i na chwilę zastanowił się, czy nie przyszedł ich nawiedzić. Na szarym marmurze pod zasłoną wyryto nazwiska „Poległej Pięćdziesiątki”, jedno pod drugim.

Brakowało jednego nazwiska.

Czarownice i czarodzieje zaczęli się już gromadzić, wszyscy ubrani w formalne, czarne, jedwabiste szaty i tradycyjne czarodziejskie płaszcze. W pobliżu boiska do quidditcha ustawiono krzywe namioty, aby pomieścić gości z zagranicznych szkół. Beauxbatons i Durmstrang przysłały swoich siódmoklasistów, a akademia Ilvermorny przybyła z całym gronem pedagogicznym. Harry dostrzegł Toma, właściciela Dziurawego Kotła, Arabellę Figg, sąsiadkę-charłaczkę Harry'ego, Erniego Pranga, kierowcę Błędnego Rycerza, Madam Malkin ze sklepu z szatami na Ulicy Pokątnej, a nawet Draco Malfoya, który niezręcznie stał samotnie w cieniu namiotu, bez rodziców u boku.

Aurorzy w mundurach tworzyli małe grupy wokół dziedzińca, rozmawiając cicho, spokojnie lub posępnie, podczas gdy większość uczniów Hogwartu już usiadła na krzesłach, czekając na rozpoczęcie ceremonii.

— Jeśli będziesz czegoś potrzebował... — zaczął Kingsley, ale Harry już to wcześniej słyszał.

— Tak, proszę pana. Dziękuję.

Kingsley skinął głową, przeciskając się przez tłum i znikając. Zanim Harry zdążył zrobić to samo, z daleka dobiegł go głos Hermiony. Nie było już mowy o zniknięciu; już go zauważyła. Podbiegła do niego szybko i zarzuciła mu ramiona na szyję.

Harry poderwał się z łóżka i objął Severusa w desperacji, oplatając ręce wokół jego szyi, wspinając się na palce, chrypiącym głosem pytając: — Gdzie, do cholery, byłeś przez cały ten czas?

— Hermiono.

— Ron zaraz się załamie. George też. Nawet nie wspomnę o pani Weasley.

— Wiem.

Słowa, które ludzie mówili mu w tych dniach, były potwornie przyziemne; był pewien, że kryło się za nimi jakieś znaczenie, ale gdzie dokładnie, tego nie wiedział. Słuchanie ich wyczerpywało go, doprowadzało do szału i nie chciał sobie tym zawracać głowy. Ich okazjonalne wyrazy czułości przypominały pociągi przejeżdżające z zawrotną prędkością w nocy. Migały przez chwilę, a potem znów zapadała ciemność.

Z miejsca, gdzie siedzieli Weasleyowie, Ron skinął na nich, by na niego poczekali, a Harry odpowiedział skinieniem głowy. Twarz jego przyjaciela była bardziej blada niż kiedykolwiek, a piegi na jego policzkach świeciły czerwienią w porannym słońcu. Wszyscy się objęli; Harry wstrzymał oddech, aż było po wszystkim.

— Wyglądasz okropnie — powiedział do Rona.

— Bez przesady — odparł Ron.

— Jak się wszyscy mają? — zapytał Harry.

— Radzą sobie. Albo nie radzą, nie wiem. Chyba nikt nie ma ochoty być szczerym, jeśli chodzi o swoje uczucia.

— George?

— Nie najlepiej, stary. Nie najlepiej. A Ginny nawet nie przyszła. Nadal siedzi w domu.

— Powiedziała mi — rzucił Harry. — Że nie przyjdzie. Całą noc siedziała na strychu, gadając z ghulem.

— Wszyscy oszaleli — wymamrotał Ron.

Harry znalazł pocieszenie w Norze, po bitwie. Weasleyowie rozumieli jego potrzebę ciszy, bo sami ją czuli - nikt go nie wypytywał, nikt nie próbował pocieszać. Dzień i noc George płakał; Ron kopał krzesła i stoły, pani Weasley sprzątała i gotowała, Bill palił obsesyjnie w łazience na drugim piętrze, a Harry po prostu spał. Jego sen był głęboki i mdły, towarzyszyły mu najgorsze, najbardziej przerażające sny.

— Obiecaj mi, że nie umrzesz — błagał Harry w ciemności, kurczowo chwytając się piersi Severusa drżącymi palcami.

Severus objął go ramieniem i przyciągnął bliżej siebie.

— Koszmar? — pytał.

A Harry wychodził z łóżka tylko po to, by się załatwić, zjeść kawałek chleba lub elegancko zwymiotować na podłogę.

Nikomu o tym nie mówił. Nie potrafił. Severus by tego nie chciał.

Harry szedł za swoimi przyjaciółmi w milczeniu, jego żołądek ściskał się, a wargi drętwiały z każdym krokiem. Serce waliło mu jak szalone. W głowie kłębiły się absurdalne myśli, takie jak: Pewnie już wszyscy nie żyjemy oraz Co jeśli zacznę krzyczeć?; Wszyscy wiedzą oraz kto powiedział, że nie było więcej horkruksów, których nigdy nie znaleźliśmy? Pozdrowił Hagrida, wymienił grzeczne uśmiechy ze Slughornem i Hooch, a w końcu opadł na krzesło obok McGonagall.

— Jego nazwisko powinno być razem z resztą — powiedział do niej sucho, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. Spojrzał przed siebie; nie był przyzwyczajony do tak zimnego mówienia do niej.

— Zgadzamy się, panie Potter — odparła, kładąc rękę na jego dłoni. Harry strącił ją z niechęcią, nienawidząc tego dotyku.

— Powiedziałem aurorom, powiedziałem im wszystko… nie obchodziło ich... — jego oddech przyspieszył, a on przygryzł wargę. — Śmierciożerca, tak go nazwali.

— Naprawimy to — powiedziała, ale Harry nie chciał tego słuchać. Nic tego nie mogło naprawić.

— Zeznawałem godzinami — godzinami, dniami — powiedziałem... nazwali to kwestią... kwestią…

— Oczekuję, że teraz będziesz silny — powiedziała. — To nie jest odpowiedni czas ani miejsce, panie Potter.

To był dokładnie odpowiedni czas i dokładnie odpowiednie miejsce. Ale Harry zacisnął wargi i zamknął usta, bo najwyraźniej na tym polegała siła. Na brzegach dużej marmurowej płyty delikatnie wyrzeźbiono kwiaty wokół nazwisk Poległej Pięćdziesiątki. Jeden dla każdego niezidentyfikowanego ciała znalezionego w ruinach. Kingsley wyjaśni to, gdy kamień zostanie odsłonięty. To był miły gest; kwiat dla każdej anonimowej straty.

Ale nie było ani jednego słowa o poświęceniu Severusa. Ani kwiatka, ani kolca, ani korzenia, nawet plamy.

— Nic nie powiem — rzekł. — A to przemówienie jest do niczego. Chcą wykorzystać moją twarz, ale nie moje słowa. Nawet nie pozwolili mi go napisać
.
— W Ministerstwie jest zatrważająco dużo głupców, panie Potter. Nie przejmowałabym się nimi.

— Wierzysz mi? — zapytał Harry. — Że był po naszej stronie?

— Wierzę ci.

— Więc dlaczego nie…

— Bo to uraziłoby wiele rodzin.

Harry pokręcił głową. Jego noga zaczęła drgać bez przerwy, a on ścisnął kolano, próbując ją opanować.

— Nie widziałeś tego, co ja, Potter — powiedziała. — Proszę cię tylko o cierpliwość.

Harry odwrócił się gwałtownie, odsuwając twarz od pocałunków Severusa.

— Przestań, nie — szepnął zimnym głosem. — Gdy wytrzeźwiejesz... — Severus ujął jego twarz, całując policzek, nos, kącik ust. — Kiedy... — Harry znowu się szarpnął, wyrywając nogę i kopiąc materac butem. — Kiedy…

— W tym roku w Gryffindorze mieliśmy uczennicę o imieniu Tania Ivanova — kontynuowała McGonagall cichym, ponurym głosem. — Była wielokrotnie torturowana przez Carrowów za to, że była półkrwi. Severus Snape wtedy zarządzał Hogwartem.

— On nie…

— Ivanova zginęła w dniu bitwy, od Avady Kedavry. Miała jedenaście lat. — Harry nie próbował jej przerywać. — Jej rodzina siedzi tam — subtelnie wskazała podbródkiem. — Czy chciałbyś, aby usłyszeli imię swojej córki wymieniane obok osoby, którą uważają za odpowiedzialną...?

— Nie — wyszeptał Harry.

— Wierzę ci — powiedziała ponownie. — Ale to już sprawa Ministerstwa. Jesteśmy tutaj, aby przynieść tym ludziom ukojenie, a nie obrażać ich. Jego imię zostanie oczyszczone, a potem znów porozmawiamy, dobrze?

— Dobrze — zgodził się Harry. Nie był już pewien, czy w to wierzy. Nie przejmuj się nimi, pomyślał. Ja będę o tobie pamiętać, nawet jeśli wszyscy inni zapomną. Tak, przewróć oczami z nieba. W porządku. Nazwij mnie idiotą, a ja spojrzę na gwiazdy i się uśmiechnę.

Nie było sposobu na oczyszczenie imienia Severusa. Nie naprawdę. Oszukiwał samego siebie, myśląc, że to się uda. Wszyscy po prostu grali na zwłokę, żeby go uspokoić. To sam Kingsley naciskał na Harry’ego, by zeznawał. To pani Weasley błagała, żeby najpierw wziął prysznic. A to jego własne sumienie kazało mu zebrać się w sobie i dostarczyć dowodów, że Dumbledore rzeczywiście został zabity zgodnie z umową. Ale Harry nie wiedział, jakie dowody mógłby im pokazać. Wspomnienia nie wystarczały, przynajmniej według Ministerstwa. A dzielenie się wspomnieniami Severusa wydawało mu się niewłaściwe.
Mógł jednak powiedzieć im. Opowiedzieć bez wspomnień. Zeznawać ponownie, wszystko spisać i otworzyć serce po raz ostatni, dla całego świata. Opisać im człowieka za maską, choćby miał być przeklęty, jeśli odważyłby się twierdzić, że naprawdę znał Severusa Snape’a.

Kingsley wszedł na podwyższenie, odchrząknął i zaczęła się podróż do piekła. Harry słuchał z pochyloną głową, otoczony przez stłumione łkania zebranych wokół ludzi.

— Los jest jak burza piaskowa — zaczął Kingsley, a Harry walczył z pragnieniem, by zasłonić uszy i błagać, aby to już się skończyło. — Zmienia kierunki, goni nas, popycha do przodu, a czasami zatrzymuje nas. Kręcimy się i kręcimy, ale burza się dostosowuje. Dlaczego? Bo ta burza nie przywędrowała z daleka; ta burza to my. Dziś zebraliśmy się tutaj, aby upamiętnić tych, których wewnętrzna burza składała się z nadzwyczajnej wytrwałości i odwagi.

Gdyby był sam, Harry pewnie by się zaśmiał. Większość dzieci, które zginęły tego dnia, nie miała pojęcia o tej wojnie, ani nie opowiadały się po żadnej stronie. To nie byli bohaterowie. To były jedenasto i dwunastolatki — jak Ivanova. Ich wewnętrzna burza skłaniała ich jedynie do wstania z łóżka i pójścia na lekcje. To, że spotkała ich śmierć po drodze, nie miało nic wspólnego z odwagą. Byli ofiarami przypadku i niczym więcej.

— Obecność Harry’ego Pottera dodaje tej ceremonii szczególnego znaczenia — usłyszał Kingsleya; głowy wszystkich natychmiast zwróciły się ku niemu, a szepty się nasiliły. Jasny błysk flesza oślepił Harry’ego, a zaraz po nim kolejny; więc tyle z zakazu aparatów. Nic nie powiedział, bo sprzeciwienie się jedynie przedłużyłoby tę mękę.

Przemówienie było długie i nieznośne; Harry słuchał go tylko pobieżnie. Jego uwaga skupiła się na błotnistej plamie na lewym bucie, i wbił w nią wzrok, jakby od tego zależało jego życie. Myślał o krwi; o rozciętym gardle, przesiąkniętym nią - o drżących dłoniach i sklejonych włosach. Słyszał szybkie, bolesne oddechy, krwawiące gardło, które desperacko łapało powietrze. Tego nie potrafił wyrzucić z głowy. Było to wyryte w jego duszy.

Nagle padło imię McGonagall i Harry podniósł wzrok, orientując się, że przemówienie Kingsleya dobiegło końca. McGonagall wstała i podeszła do podium, by przejąć mikrofon. Harry rozejrzał się za Ronem i Hermioną, ale nigdzie ich nie widział. Kolejny flesz błysnął przed jego oczami, a Harry posłał reporterowi gniewne spojrzenie.

— Eleanor Branstone — zaczęła McGonagall, jej głos był mocny i wyraźny. — Graham Pritchard. Flora Charles. Fred Weasley. Colin Creevey. Remus Lupin.

Nazwiska były wymieniane jedno po drugim; Harry czuł się pokonany. Naprawdę, całkowicie, nieodwracalnie zdruzgotany. Próbował oddychać, ale jego siły wyczerpały się zupełnie.

Pozwól mi opłakać jedną śmierć, zanim będę musiał opłakiwać setkę.

Świadom wściekłych spojrzeń, które na sobie czuł, poderwał się z krzesła i szybkim krokiem odszedł, zataczając się i prawie przewracając kilka krzeseł, gdy w pośpiechu opuszczał plac. Jego twarz była mokra, ale za nic w świecie nie mógł sobie przypomnieć, kiedy zaczął płakać, a jego wzrok był zamglony, mimo że miał na sobie okulary. Nie wiedział, dokąd iść; zaufał swoim drżącym nogom, że zaprowadzą go w lepsze miejsce.

Gdziekolwiek.

I cóż za widowisko zapewniał prasie! Na pewno to uwielbiali - Harry Potter, uciekający nie raz, a dwa razy z rzędu. Jakże komiczny był. Jakie będą nagłówki jutro? Chłopiec-który-jest-Voldemortem wreszcie pokazuje swoje niepokojąco niestabilne zachowanie, o którym ostrzegaliśmy od jego narodzin. Co za sensacja!

Tym razem dotarł bez przeszkód do chatki Hagrida, więc szedł dalej — mając nadzieję, że wejdzie tak daleko w las, że nikt więcej nie będzie go szukał. Gdy dotarł do brzegu Czarnego Jeziora, daleko od osądów i domysłów, Harry w końcu padł na kolana i rozpłakał się.

Woda muskała brzegi jego szat, szybko je przemoczyła, wsiąkając w materiał; Harry był rozbity na kawałki, a jednak czas nie przestał płynąć. Każda minuta oddalała Harry’ego od Severusa. Nie było już odwrotu. Dystans między teraźniejszością a ostatnim spotkaniem będzie się teraz tylko powiększał, dzień po dniu, bez chwili przerwy czy litości.

Jesteś głupcem — powiedziałby Severus. — Ruszaj dalej. Ale Harry i tak by go kochał.

Chciałby z nim porozmawiać. Severus wiedziałby, jaki powinien być następny krok. Powiedziałby mu, co zrobić, jak przez to przejść. Ale Severusa tutaj nie było i nigdy już go nie będzie. A nawet gdyby był, nie miałby żadnej rady, bo nie sposób było przewidzieć, co mogłoby się stać, gdyby przeżył. Czy znaleźliby szczęście, odkupienie, spełnienie? Czy uczyniliby siebie nawzajem szczęśliwymi? Czy by im się udało? Teraz już nie da się tego dowiedzieć. Severus został uwolniony od tego wszystkiego.

Harry nie miał tyle szczęścia.

Potrzebując oddechu, żeby nie udusić się z braku powietrza, Harry rozwiązał szalik Severusa z szyi i zdjął go. Trzymał go na kolanach i patrzył na niego, jakby krył w sobie tajemnicę istnienia.

I krył.

Ścisnął go, a gorące łzy spływały mu po twarzy. Jego ramiona drżały; łapał powietrze, ale jego płuca były zamknięte.

Oczyść umysł, Potter.

Jakby to było możliwe.

To była głupia lekcja. Strata czasu. Severus powinien był nauczyć go, jak oczyścić serce.

— Och, tutaj jesteś — odezwała się Hermiona, wychodząc zza drzew, a martwe liście trzeszczały pod jej stopami, gdy podchodziła do niego z wyraźną ulgą. — Myślałam, że odszedłeś.

Ale przecież odszedłem
, pomyślał Harry. Nieistotne, że ktoś znowu to zepsuł.

Spojrzał na nią z paniką, jakby został przyłapany na popełnianiu jakiegoś strasznego przestępstwa. Natychmiast wytarł twarz wierzchem ręki, próbując opanować oddech. Nie chciał, żeby teraz tu była. Nie chciał nikogo. Nie teraz i przez długi czas.

Hermiona uklękła obok niego, a Harry odruchowo odwrócił głowę. Kiedyś, dawno temu, on i Severus całowali się w tym miejscu. To była miła noc. Prosta. Harry był szczęśliwy, a jak zwykle, Severus był tym przerażony. Harry uśmiechnąłby się na to wspomnienie, gdyby nie czuł, że ziemia zaraz pęknie na pół i pochłonie go.

— Wszystko będzie dobrze — powiedziała Hermiona kojącym głosem.

— Chciałbym teraz być sam. Przepraszam.

— Jesteś pewien?

— Tak. Proszę. Przyjdę za chwilę.

— Harry, jesteś moim najlepszym przyjacielem.

Harry patrzył na szalik, nie rozumiejąc, co ma wspólnego to stwierdzenie. Prawie go to zirytowało.

— Wiem.

— Powiedz mi, co się dzieje.

Z gardła Harry'ego wyrwał się zdławiony płacz.

— Jesteśmy na pogrzebie większej liczby osób, niż jestem w stanie zliczyć, co innego mogłoby być nie tak?

— Wiem, że chodzi o coś więcej. To trwa już od jakiegoś czasu, prawda?

Dylemat: umrzeć z tęsknoty za czymś, czego nigdy już nie doświadczy, czy podążyć za Severusem i po prostu zapłacić za to cenę? Bez względu na to, jak bardzo Harry próbował zajrzeć w głąb siebie, widział tylko ciemność.

Hermiona czekała, jej twarz była zasłonięta znajomym cieniem troski. I choć zawsze go to irytowało, to właśnie to zbliżyło ich do siebie tyle lat temu. To budowało ich przyjaźń i czyniło ją rzeczywiście najlepszą przyjaciółką na świecie.

Nie mów. Severus nie chciałby, żebyś mówił. Nie mów. Nie mów.

— Kochałem go — powiedział Harry.

Hermiona przechyliła głowę.

— Kogo?

— Severusa Snape’a.

Zapanowała ciężka, poważna cisza, zupełnie inna od tego, co Harry dotychczas czuł. W tej ciszy słyszał wszystko: niedowierzanie Hermiony, zawiedzione nadzieje Harry'ego i drżący głos Severusa szepczącego: spójrz na mnie.

Był zaskoczony, gdy dłoń Hermiony powoli spoczęła na jego kolanach, delikatnie muskając jedwabny szalik.

— Czy to...?

— Jego, tak.

Hermiona szybko cofnęła rękę, jakby została porażona prądem. Harry obawiał się, że to ją obrzydziło. Spaliśmy ze sobą, mógł jej powiedzieć. Tylko raz. Przez krótki moment prawdziwego połączenia, a potem wszystko zostało stracone.

Mógł jej to powiedzieć.

Ale te blizny lepiej było zostawić w spokoju.

— Nie wiem, co powiedzieć — odezwała się z wysiłkiem. — To dlatego wychodziłeś w nocy? Gdy ciągle wychodziłeś z dormitorium…

— Proszę, nie mów nic złego o nim. Nie teraz.

Nie tutaj.

— Dobrze — odpowiedziała tak cicho, że Harry mógł to sobie wyobrazić.

— Ciągle myślę — powiedział ochryple, mając nadzieję, że jego grzywka zasłoni zapłakaną twarz — Wiem, wiem, że powinienem był coś zrobić. Mogłem go ocalić. Bez względu na to, jak bardzo próbuję... nie wiem, po prostu... ruszyć do przodu czy coś w tym rodzaju, nie mogę przestać myśleć o tym, jak umarł. — Wziął oddech. — Umarł, a ja po prostu siedziałem tam i, i... wszystkie rzeczy, które mogłem zrobić, żeby go uratować, i po prostu... nic nie zrobiłem.

To nie była jego wina. Wiedział o tym. Wiedział. Ale wszystko, czego chciał, to być sam i obwiniać się. Zasłużył na tę rozpacz. Był to winien Severusowi. Severus zasługiwał na coś lepszego. Nie zasługiwał na to, by zostać wymazanym z historii.

— Nie mogliśmy nic więcej zrobić, Harry. Dla nikogo.

— Wiem — powiedział przez zaciśnięte zęby. — Ale to za mało, Hermiono. To nie wystarczy.
Ból w jego wnętrzu groził eksplozją, a Harry bał się, co się z nim stanie, jeśli do tego dojdzie. Ale co to miało za znaczenie? Kto pamiętałby o życiu Severusa Snape’a?

Harry by pamiętał.

Pomimo wszystkich tajemnic, hipokryzji i gniewu, Harry wiedział, że Severus był kochany. Był kochany głęboko, prawdziwie i ślepo, a fragment jego duszy musiał choć na chwilę poczuć to drgnięcie szczęścia.

Na wiele mu się to zdało.

— To nigdy nie będzie wystarczające — zgodziła się Hermiona. — Ale musimy iść naprzód. Nie mamy innego wyboru.

Harry ponownie otarł łzy i podniósł wzrok ku niebu.

— Tak, musimy — warknął, jego drżące palce sięgnęły do kieszeni po różdżkę. — Nie rozumiesz, Hermiono, nie chcę już nic pamiętać, nie chcę żyć bez niego, nie ma sensu…

Przycisnął różdżkę do własnej skroni, pragnąc usunąć wszystkie wspomnienia, wyciągnąć je jedno po drugim, aż nic nie zostanie, całkowicie i na zawsze je wymazać, ale zdał sobie sprawę, że nie zna zaklęcia, które mogłoby to zrobić, i tylko bardziej się upokarza. Wydobył z siebie szloch, gdy Hermiona próbowała odsunąć różdżkę od jego głowy.

— Uspokój się.

— NIE! Nie mów mi, żebym się uspokoił, nic nie wiesz...

— Harry? — głos Rona dobiegł gdzieś zza ich pleców, a Harry życzył sobie śmierci. Nie chciał teraz mieć do czynienia z żadnym z nich. Nie chciał ich widzieć, nie chciał, żeby oni go widzieli. Niczego nie chciał. To było za dużo, za dużo…

Ron uklęknął obok niego i chwycił Harry’ego za nadgarstek, zmuszając go do rozluźnienia uchwytu na różdżce.

— Co ty, do diabła, robisz? Na Merlina! — Ron wyrwał mu różdżkę i schował ją głęboko w swojej kieszeni.

— To wyjątkowo niegrzeczne próbować zginąć na pogrzebie, stary — powiedział Ron, klepiąc Harry’ego po plecach. — Zupełnie byś skradł show.

Harry nie potrafił się uśmiechnąć ani odpowiedzieć. Wciąż się trząsł.

— Harry jest po prostu zdenerwowany tym wszystkim — wtrąciła Hermiona.

— Nie. Koniec kłamstw. Chcę mu powiedzieć.

Ręka Rona znieruchomiała na jego plecach.
— Powiedzieć co? O co chodzi?

Hermiona ścisnęła ramię Harry’ego i szepnęła:

— To ten moment...?

— Moment na co? — zapytał Ron.

— Nie, nie do końca — powiedział Harry. — Moment był jakieś dwa lata temu.

— Powiedzieć co? — powtórzył Ron.

Świeże łzy zaczęły płynąć po twarzy Harry’ego, ale tym razem nie próbował ich ukryć.

— Chciałem wam powiedzieć. Obojgu. Zanim Dumbledore... W Hogsmeade, tego dnia próbowałem wam powiedzieć. Zły moment, zgaduję.

Wziął głęboki oddech i pozwolił, by wszystko z niego wyparowało.

Wybacz mi, Severusie. Jeśli nie powiem, utonę.
— Na piątym roku widziałem wspomnienia Severusa, pamiętasz? O Przepowiedni i o wszystkim.

Ron zesztywniał, ale Harry zmusił się, by to zignorować i mówić dalej.

— Potrzebowałem lekcji oklumencji, prawda? Wiedziałem... Dowiedziałem się, że był lojalny wobec Dumbledore’a. Widziałem dowód. Niezaprzeczalny dowód, jego własne wspomnienia, rozumiesz? Ale Voldemort miał wtedy tak łatwy dostęp do mojego umysłu... Już samo to, że widziałem te wspomnienia, narażało Severusa na ogromne ryzyko. Dumbledore obawiał się, że Voldemort może zajrzeć do mojego umysłu i odkryć prawdę. Dlatego tamtego lata nie wróciłem do Surrey. Zostałem z Severusem, żeby mógł mnie uczyć. Jak... zamknąć umysł. Okłamałem was. Przepraszam.

Rzucił Ronowi spojrzenie, ale szybko odwrócił wzrok, widząc wyraz ostrożności i niepokoju na jego twarzy.

— Powiedziałbym wam prawdę — kontynuował. — Przysięgam, że bym to zrobił, mimo że Dumbledore nie chciał, żebym... Nie powiedziałem wam, bo sprawy się... skomplikowały.

— Nie podoba mi się, dokąd to zmierza — powiedział sztywno Ron.

— Daj mu dokończyć — odezwała się Hermiona, wciąż ściskając dłoń Harry’ego w swojej.

— To zmierza tam, gdzie myślisz, że zmierza — szepnął Harry. — Tak.

Nie pamiętał, by kiedykolwiek widział tak wyraźny wyraz obrzydzenia na twarzy Rona - może nawet nie wtedy, gdy wypluł naraz tuzin ślimaków.

Mimo to było już za późno, by się wycofać.

— Zabił Dumbledore’a, a ja nienawidziłem siebie. Chciałem umrzeć. Nie tylko przez to, co zrobił, ale przez to, jak głupi byłem, że mu zaufałem, że go... kochałem.

Ron wydał z siebie zdławiony dźwięk.

— Na Merlina, Harry.

— Nigdy mnie nie skrzywdził — kontynuował Harry. — Rozumiem, jeśli cię to... odrzuca, wiem, co o nim myślisz, ale on tego nie zrobił. Nigdy by tego nie zrobił. Trochę go... śledziłem. Chodziłem za nim, raz za razem. Uwierz mi, stawiał opór wiele razy, zanim się poddał.

— Co? — Ron powiedział z nutą niedowierzania. — Śledziłeś... Snape’a?

— Snape’a — potwierdził Harry.

— On mówi o Snape’ie? — Ron spojrzał na Hermionę.

Ta przygryzła wargę i kiwnęła głową.

— Nie. Nie, on nie mówi o Snape’ie. Ty nie mówisz o Snape’ie — powtórzył Ron.

— Mówię — odpowiedział Harry.

Ron oblizał usta.

— Ty nie mówisz o Snape’ie. Kochałeś Snape’a?

Harry pociągnął nosem i skinął głową.

— Kochałem Snape’a.

Ron zamrugał.

— Zwariowałeś, powiedz mi, że zwariowałeś — błagał.

— To prawda — powiedział Harry. — Zeszłego lata był ze mną, w bezpiecznym domu. Zakon wiedział.

— Wiedział o czym? Że wy...?

— Nie, nie o tym. Tylko że mnie odwiedzał. Że mnie... uczył.

Ron przetarł twarz dłońmi.

— Co ty mówisz, Harry — wymamrotał, zamykając oczy. — Co ty mówisz?

— Tak myślałam, że ktoś mógł się tobą opiekować w tym bezpiecznym domu — powiedziała Hermiona. A potem dodała: — Harry, to wszystko nie brzmi dobrze.

— Wiem — powiedział słabo Harry. — Nie obchodzi mnie to.

— Jesteś spięty — wtrącił Ron. — Przeciążony całą tą presją…

— Nie wymyślam tego, Ron. Nie jestem szalony. To dzięki niemu wiedziałem... wiedziałem. Tak to odkryłem. Miał te magazyny i... zresztą. — Nie wiedział, co powiedzieć. Nie był pewien, czy ma to sens. — Mieszkałem z nim. Spędzaliśmy czas razem. A potem pewnego wieczoru upił się i... — Ron znów jęknął. — I chyba to ja zacząłem. Albo on. Do dziś nie wiadomo, kto dokładnie — powiedział ochryple, ale jego przyjaciele się nie śmiali. — Nie planowaliśmy tego. Był na mnie tak wściekły — wspominał z cieniem uśmiechu na ustach. — Groził, że mnie wyrzuci, oskarżył mnie, że zrobiłem to, żeby go wyrzucili z pracy…

— I powiedział ci, żebyś nikomu nie mówił — przerwała Hermiona.

— Tak... właśnie.

— Nie słyszysz, jak to brzmi? — zapytała Hermiona. — Że sprawił, iż poczułeś się winny, choć…

— Choć to on był dorosłym, odpowiedzialnym za mnie? Tak, wiem, jak to brzmi — warknął. — Wiem, czy możesz... po prostu słuchać... po prostu... słuchaj — błagał. — Nie zamierzam nad tym dyskutować. Chcę to tylko powiedzieć, tak jak inni po prostu... mówią. Bez konieczności obrony. Proszę.

W odpowiedzi nastała cisza. Żadnych słów akceptacji, żadnych "mów dalej", żadnych "powiedz nam więcej". Tylko cisza.

Harry przerwał pocałunek, opierając czoło o czoło Severusa; powoli rozpiął mu spodnie, rozluźniając pasek, a potem przechodząc do…

— To Snape’a? — zapytał Ron, zauważając szalik po raz pierwszy. Harry kiwnął głową, a Ron i Hermiona wymienili smutne spojrzenia. — Dał ci go?

— Nie — powiedział Harry. — Tak jakby go ukradłem.

Ron wciągnął gwałtownie powietrze.

— Wykorzystał cię — wymamrotał.

— Ron — powiedziała ostrzegawczo Hermiona. — Nie teraz.

Harry pokręcił głową.

— Nie, w porządku. Wiem, że tego nie rozumiesz. Nie obwiniam cię. Tak czułem, że dojdziesz do złych wniosków, to mnie nie zaskakuje. Ale mimo to chciałem ci powiedzieć. Musiałem w końcu powiedzieć komuś.

— To tam chodziłeś, do cholery? — powiedział Ron z rezygnacją. — On... tobą manipulował.

— Nie, nie manipulował — uśmiechnął się blado Harry. — Ale czułem, że to też powiesz. Czułem też, że pewnie już nigdy nie będziesz chciał ze mną rozmawiać, więc... Tak. Jestem na to gotowy. Nie będzie to dla mnie zaskoczeniem.

Ron patrzył na Harry'ego przez rozchylone palce.

— Nie zostawię cię — powiedział ponuro. Wydawał się zagubiony, jakby połowicznie oczekiwał, że Harry wybuchnie śmiechem i powie, że to był żart.

Harry chciał, żeby to był żart.

— Mówiłeś, że kochał twoją mamę.

— Na początku, tak.

— Na początku. I nic ci w tym nie przeszkadza?

Przeszkadzało mu. Ale czy miłość miała być doświadczeniem moralnie poprawnym i dobrze oszlifowanym? Życie było bałaganem, częściej niż nie - a emocje, które z nim przychodziły, były tak samo chaotyczne.

— Kochał twoją mamę, a potem zwrócił się ku tobie i w ogóle cię to nie obrzydza?

— To ja go pragnąłem, Ron. Ja to zacząłem. Chciałem go.

To proste stwierdzenie ostatecznie powstrzymało zaprzeczanie Rona. Harry poczuł tę zmianę - zmianę nastroju, kiedy Ron zdał sobie sprawę, że Harry mówi prawdę. Harry poczuł falę gniewu, zanim jeszcze go uderzyła.

— Jak mogłeś? — Zaczyna się. — Myślałem, że go nienawidzisz!

— Proszę — powiedział Harry, zbyt zmęczony, żeby walczyć.

— Mówimy o Snape’ie? O tym Snape’ie? Tym, który zabił Dumbledore’a? Tym, który chciał... wydać Syriusza dementorom? To przez niego twoi rodzice... wydał ich Voldemortowi!

— Ron, przestań — wyszeptała Hermiona.

— On miał prawie pięćdziesiąt lat!

— Trzydzieści osiem — szepnął Harry.

— No, prawie! Zawsze cię dręczył… nieustannie! Uprzykrzał ci życie… nam wszystkim… traktował nas jak…

Harry odwrócił wzrok. Jego gardło ścisnęło się z niewyobrażalnym smutkiem. Bał się, że wyjdzie to z niego w formie zawodzenia, więc trzymał usta mocno zaciśnięte i szczęki spięte.

— Co ci zrobił?

Harry pokręcił głową. Zachowuj się normalnie, mówił sobie. Nie załamuj się teraz. Po prostu nie. Powiedz coś. Cokolwiek.

— Uczył mnie. Głównie oklumencji. Trochę legilimencji. I gotował mi okropne zupy przez to pierwsze lato — wspominał. — Większość czasu po prostu…

— Co ci zrobił? — naciskał Ron.

— Harry — odezwała się Hermiona. — Czy wy... byliście... blisko?

Harry wzruszył ramionami.

— Czy to ma znaczenie? — Zawahał się. — Trochę.

— Trochę blisko? — zapytała Hermiona.

— Trochę blisko — powtórzył Harry.

Zapanowała kolejna długa cisza. Krawędzie szalika były już mokre; buty Harry’ego wypełniały się wodą i błotem.

— Mówimy wciąż o Snape’ie? — zapytał nagle Ron. — Pocałowałeś Snape’a i tak dalej?

Harry kiwnął głową.

— I tak dalej? — naciskał Ron.

— Tak, i tak dalej.

Ron zakrył twarz obiema dłońmi.

— Ze Snape’em — powtórzył. — Niech ktoś weźmie też moją różdżkę, błagam. — Wyglądał na załamanego. — Jak ty w ogóle utrzymałeś to wszystko w tajemnicy, do cholery — powiedział. — Ja bym wybuchł.

— Ja prawie wybuchłem — wymamrotał Harry.

— On cię skrzywdził.

— Nie — powiedział Harry. — Mówiłem ci, że nigdy by tego nie zrobił. To wcale tak nie wyglądało. Odepchnął mnie więcej razy, niż mogę zliczyć.

— Albo sprawił, że tak myślałeś, żebyś ciągle wracał! — krzyknął Ron. — Czyli co, byłeś z nim w kontakcie przez cały ten czas, gdy ja martwiłem się o Ginny…

— Nie słuchasz, Ron — powiedział Harry. — Nie miałem pojęcia, że jest po naszej stronie. Myślałem, że mnie zdradził
.
— Nie powiedzenie ci o niczym, to według mnie całkiem solidna zdrada!

— Przestań — zachrypiał Harry. — Tylko dlatego, że go nienawidziłeś, nie możesz narzucać swoich przekonań…

— Oboje go nienawidziliśmy!

— No cóż, sprawy się zmieniły, jak sądzę! Przykro mi, jeśli cię to rozczarowuje!

— Rozczarowuje mnie? Rozczarowuje? Co jeszcze ukrywasz? Może jeszcze przespałeś się z Dumbledore’em? Albo z Voldemortem?

— Przestań — warknęła Hermiona, ale jej głos był zbyt cichy, żeby go usłyszał.

— Tak, Ron, dalej, zrób z tego znowu dramat o swoich uczuciach, to by nie był pierwszy raz…

— Myślałem, że cię znam!

— No, miałeś marne szanse, żeby mnie poznać!

— Przestańcie! Ron! Harry! — powtórzyła Hermiona, tym razem głośniej.

— Zapomnij o tym! — krzyknął Harry. — Żałuję, że pomyślałem, że może…

— Och, żałujesz? Dobrze słyszałem, żałujesz, że mi powiedziałeś, ale nie żałujesz, że... no wiesz co... ze Snape’em? Snape’em? Tym samym Snape’em, który przejął Hogwart i wpuścił śmierciożerców?

— Tak, tym samym Snape’em, co zrobisz, zwymiotujesz na znak protestu? Proszę bardzo!

— Nie mogę tego ogarnąć…

— No cóż, szkoda, że nie masz większej głowy, Ron!

— Takie rzeczy nie mieszczą mi się w głowie!

— Twój mózg pewnie by się tam zgubił!

— Ty i Snape, ze wszystkich ludzi!

To było beznadziejne.

— Cholera z tym wszystkim — wykrztusił Harry, próbując wstać i nie dając rady. — Że byłem na tyle głupi, żeby oczekiwać... jakiegokolwiek... zrozumienia... oddaj mi moją różdżkę!

— Po co, żebyś mógł rzucić na siebie Avada Kedavra czy cokolwiek próbowałeś zrobić? — krzyknął Ron.

— Oddaj mi moją różdżkę! — Harry wrzasnął jeszcze głośniej. Nigdy wcześniej nie czuł, że traci nad sobą kontrolę w taki sposób. Chciał coś uderzyć - zniszczyć, spalić, po prostu rozbić wszystko, co stało mu na drodze…

— Harry — odezwała się Hermiona. — Czy możesz, proszę…

— Oddaj mi ją, Ron! — Harry rzucił się na przyjaciela, próbując wyciągnąć różdżkę z jego kieszeni.

Ron trzymał ją mocno przez materiał, a Hermiona złapała Harry’ego za ramiona, próbując go odciągnąć, wciąż błagając, żeby przestali.

— Chyba nie — powiedział Ron. — Dostaniesz ją, jak się uspokoisz.

Harry wyrwał się z rąk Hermiony i rzucił na Rona, a jego wizja zalała się bielą.

— MÓWIŁEM, ŻEBYŚ MI JĄ ODDAŁ!

Harry nawet nie zdołał zadać ciosu. Ron był od niego silniejszy i unieruchomił go, trzymając mocno jego nadgarstki.

— Nie oddam ci różdżki — powiedział Ron. — Ogarnij się! Ogarnij się, Harry! Teraz!

I Ron go przytulił. Harry był kompletnie zaskoczony; to było ciepłe, mocne objęcie, w którym Harry nie mógł się powstrzymać i trochę się rozluźnił. Dołączyła do nich Hermiona, i po raz pierwszy od dawna Harry poczuł, jak niewyobrażalny ciężar opuszcza jego klatkę piersiową. Poddając się w ramionach przyjaciół, zaczął płakać. Z jego płuc wydobyła się fala nieopisanej samotności, a wraz z nią przerażenie przed nieznanym, nadciągającym zagrożeniem. Serce go bolało.

Ron i Hermiona trzymali go blisko, a on po prostu się poddał, wypłakując rzekę niewypowiedzianego bólu. Przez dłuższą chwilę jedyne, co słyszał, to własne szlochanie i dziwna melodia leśnych ptaków. Przypominało to najsmutniejsze pieśni - delikatną i miękką kołysankę, która mówiła o czasie na uzdrowienie; o wyboistej drodze, którą trzeba pokonać krok po kroku. Harry poczuł, że to objęcie było zaskakująco mile widziane i desperacko potrzebne; pozwolił sobie na poczucie, że znów jest w domu.

Kiedy jego łzy wyschły, został otępiały i wyczerpany.

— Nie mówcie o nim źle — wymamrotał, wtulony w ramię Rona. Ron westchnął, ale nie rozluźnił uścisku. — Nie obwiniajcie go. Nie zasłużył na to.

— Dobra — powiedział Ron.

— Nie znaliście go. Nie był tym, za kogo go macie.

— Okej.

— Uratował mnie. Przed samym sobą. Nie raz.

Przerwa.

— Okej.

Harry pierwszy się odsunął, zbyt zawstydzony, by spojrzeć Ronowi w oczy.

— Ale jeśli jeszcze raz spróbujesz sobie coś zrobić, najpierw ja cię skrzywdzę — powiedział Ron, sięgając do kieszeni po różdżkę Harry’ego. — Mówię poważnie.

— Pasuje mi — powiedział Harry, kącik jego ust lekko drgnął. — Efekt ten sam, wiesz.

Zapadła chwila niepewności, a potem Ron parsknął śmiechem. Harry poczuł, jak sam też zaczyna się śmiać.

— Czujesz obrzydzenie, prawda?

— Jestem straumatyzowany — przyznał Ron. — Wiedziałem, że ktoś musiał sprawić, że jesteś gejem. Wiedziałem.

— To tak nie działa — powiedział Harry szorstko. — Ja…

— Nie, nie mów mi, jak to działa, proszę — błagał Ron.

Hermiona rzuciła mu ostre spojrzenie, a Ron wzruszył ramionami.

— Powinieneś był coś powiedzieć — powiedziała Hermiona.

— Po co? Żebyście próbowali mnie odwieść od czegoś, co już jest za mną?

— Żebyśmy mogli być przy tobie, ty idioto — odpowiedziała Hermiona, całując go w ramię. — Nie mogę uwierzyć, że przez to wszystko przeszedłeś sam, przez te wszystkie tygodnie…

— On umarł w moich ramionach — szepnął nagle Harry. Jakby dopiero teraz naprawdę zdał sobie sprawę, że Severus... naprawdę…

— Będzie lepiej — powiedziała Hermiona. — Zobaczysz. Ból nie potrwa wiecznie.

Harry skinął głową, choć nie do końca w to wierzył. Hermiona otarła jego twarz ręką.

— To kwestia porządku rzeczy — dodała.

Spojrzał na nią.

— Czego?

— Porządku rzeczy. Wszystko dzieje się wtedy, kiedy ma się wydarzyć. Wszystko ma swój czas. Po stracie przychodzi żałoba... ale po niej zawsze przychodzi coś nowego.

Jak się okazało, najtrudniejsza bitwa była tą, która nadchodziła po przetrwaniu. Czy życie kiedykolwiek znowu będzie takie, jak do tej pory? Czy kiedykolwiek znowu poczuje ciepło ramion Severusa?

Wiatr zaszumiał w krzakach i drzewach, a Hermiona cicho zapięła płaszcz.

— No więc. Co teraz? — zapytał Harry, próbując zabrzmieć optymistycznie. Nigdy nie myślał, że dotrwa do końca wojny. Nigdy nie sądził, że naprawdę uda mu się przeżyć. Dotarło do niego, że nie ma pojęcia, co zrobić teraz ze swoim życiem.

— Możemy zacząć od spróbowania tych babeczek, które zrobiła Luna — zaproponowała Hermiona. — Wyglądają... intrygująco, tak jakby.

— Te zielone zrobione z jakichś obślizgłych macek? — zapytał Harry.

— I cukru — dodał Ron. — Ale tak, głównie z macek.

Harry był pierwszy, który wybuchnął śmiechem. Przyszedł on niespodziewanie, tak jak wiatr - a Harry powitał go z otwartym sercem. Babeczka brzmiała całkiem nieźle. Może to niewiele, ale był to jakiś początek.

Powoli, życie zacznie płynąć dalej. Albo narodzi się nowe. To nie był koniec. Nie mógł być. Harry przetrwał tyle koszmarów - nie mógł się teraz poddać. Nie mógł pozwolić sobie na odejście w burzę, kiedy w końcu wyszło słońce. Jego przyjaciele nie zasługiwali na kolejną tragedię. Nigdy by im tego nie zrobił. Przetrwaj, pomyślał. Jeśli nie potrafisz być silny, to przynajmniej przetrwaj.

To był początek.

Poza tym, było jeszcze kilka rzeczy do zrobienia. Zanim zdecyduje, co zrobić ze swoją przyszłością, miał pewne zobowiązania. Najpierw musiał oczyścić imię Severusa. Ta walka jeszcze się nie skończyła. Nie zamierzał się poddać. Nie w kwestii Severusa. Ministerstwo nie mogło po prostu zamieść sprawy pod dywan.

A potem była jeszcze Eileen. Harry nie mógł jej zostawić samej. Nie po tym, co zobaczył we wspomnieniach Severusa. Już umówił się na wizytę w Świętym Mungu, żeby ją odwiedzić. Spotkać się z nią. Przekazać wieści, jeśli jeszcze do niej nie dotarły. A może, zamiast smutnych wieści o śmierci jej syna, po prostu poznać ją bliżej. Nie było już nikogo innego, więc Harry nie widział innej opcji, niż od czasu do czasu dotrzymywać jej towarzystwa.

— Och, prawie zapomniałam — powiedziała Hermiona. — Na wakacje zorganizuję korepetycje z Kevinem — pamiętasz go, prawda? Potrzebuje pomocy z SUM-ami, więc myśleliśmy, że sobie pomożemy nawzajem. Jeśli chcesz, możesz do nas dołączyć.

SUM-y? Powrót do Hogwartu? Nie był pewien. Może. A może nie; za wcześnie. Zbyt wiele wspomnień. Byłoby tego za dużo. Z drugiej strony, nauka dałaby mu coś, czym mógłby zająć swój umysł na jakiś czas. Może tego właśnie potrzebował - rozproszenia.

— Pomyślę o tym — powiedział, ciesząc się, że Kevin wciąż żyje.

— Kto to Kevin? — zapytał Ron. — Już nie jestem dobrym partnerem do nauki?

— Nigdy nim nie byłeś... — odpowiedziała Hermiona z rozbawieniem.

— Brzmi, jakbyś była zazdrosna o mój wrodzony intelekt — powiedział Ron. — Kim jest Kevin?

— Później — odpowiedziała Hermiona, zbywając go machnięciem ręki. Zwróciła się do Harry’ego. — Powinniśmy wracać, zanim reporterzy nas znajdą. Będziemy mieli mnóstwo czasu, żeby o tym porozmawiać, obiecuję. O ile będziesz chciał o tym mówić.

— Idźcie — powiedział Harry. — Dołączę za chwilę.

— Nie zostawię cię samego, stary — powiedział Ron.

— Wszystko w porządku. Nie zamierzam się zabić, obiecuję.

Ron pokręcił głową z determinacją.

— Nie zrobię tego — nalegał Harry. — Naprawdę, ja po prostu…

— Nie.

— Przysięgam na Armaty z Chudley?

Spojrzenie Rona nieco zmiękło, ale wciąż nie ustępował.

— No dalej, przysięgam na Armaty z Chudley — powtórzył Harry, urażony, że taka przysięga mogłaby być kwestionowana.

W końcu Ron stłumił uśmiech.

— W porządku — powiedział. — Ale jeśli nie wrócisz tam za pięć minut, przyjdę cię sprawdzić. I lepiej, żebyś był żywy.

— A jak nie? Zabijesz mnie?

Ron oparł się na ramieniu Harry’ego i podciągnął się do góry.

— Jeszcze gorzej — powiedział. — Powiem Skeeter.

Harry parsknął, a Hermiona też wstała.

— Och, moje szaty są zrujnowane — narzekała, wyciskając z nich wodę.

— Wysuszę ci je — powiedział Ron. — Znam zaklęcie.

— Nie daj Boże — powiedziała Hermiona.

— Nie, naprawdę. Albo możesz je po prostu zdjąć…

Powoli dźwięk ich głosów zanikł, gdy oddalali się razem i zniknęli w lesie.

Znowu sam.

Będzie dobrze. Będzie dobrze. Będzie dobrze.

Niezbyt zaskakująco, łzy wróciły. Harry wziął głęboki oddech, próbując pochłonąć chłodne podmuchy wiatru albo pozwolić, by to on go pochłonął.

Albo po prostu stać się częścią samego wiatru.

Kiedyś znów będzie z Severusem. Pewnego dnia znów będą razem. A jutro? Jutro Harry zostanie w domu. A pojutrze może nawet wyjdzie na spacer. Dzień po dniu. Raz za razem, tak długo, jak będzie trzeba. W końcu dni zmienią się w tygodnie, miesiące, lata, a szczegóły twarzy Severusa wyblakną; najpierw zapomni linie wokół jego cienkich warg; potem prawdopodobnie ten wzrok, a następnie to, jakie uczucie pozostawiały po sobie pasma ciemnych włosów Severusa przemykających przez palce Harry’ego. Potem zapomni smak jego języka, szorstkość opuszków palców, zapach jego ubrań, a może na końcu również dźwięk bicia jego serca.

 

Będzie dobrze.

Szalik Severusa szarpał się dziko w jego dłoniach, wiatr pociągał go tam i z powrotem. Harry przycisnął go do nosa i powąchał. Nie pachniał Severusem. Już nie. Teraz pachniał tylko zużytym materiałem i dnem kufra Harry’ego.

Mimo to Harry go pocałował.

Jestem pijany. Jestem głupi. Jestem szczęśliwy. Kocham cię.

A może to wszystko były kłamstwa.

Może jego przyjaciele mieli rację. Może to było niewłaściwe, pokręcone, a może fundamenty tego wszystkiego były przerażająco wątpliwe.

Może prawdziwa historia była znacznie prostsza niż ta, którą Harry opowiadał sobie nocami. Może to, co on i Severus kiedyś mieli, wcale nie było wielką, prawdziwą miłością, wieczną, nieśmiertelną; może Harry był po prostu dziecięco zauroczony i od samego początku wprowadzony w błąd.

Może kochał Severusa z samotności albo z nudów; bo nie miał nikogo innego, kogo mógłby kochać. Albo, może, nie zdając sobie z tego sprawy, Harry naprawdę widział w nim te ojcowskie figury, które niesprawiedliwie odeszły z jego życia. Severus wielokrotnie mu to mówił.

I może w oczach Harry’ego, jakaś część Severusa zawsze widziała Lily.

To było możliwe, całkowicie możliwe i Harry rozpaczliwie się tego trzymał; to nie było jakieś przeznaczenie, czy wieczna miłość dusz; to były tylko okoliczności. Nie miało to żadnego znaczenia. Determinacja Harry’ego, by zawsze wybaczać Severusowi jego gniew, nie była romantyczna, wcale nie - to był produkt braku doświadczenia, niepewności, a nawet obsesji. Może potrzebował Severusa w swoim życiu z powodów głębszych, niż chciałby przyznać. Może to była po prostu trauma.

A może, gdyby Harry nie został zmuszony do życia z nim, gdyby nie był wystawiony na te wszystkie przypadkowe detale, które wywołały jego dziwne przebudzenie, wszystko mogłoby wyglądać inaczej. Może zakochałby się w Ginny, tym razem naprawdę - może nawet by ją kochał, i żadne z tych szaleństw nie przyszłaby mu nigdy do głowy.

Kto mógłby to powiedzieć na pewno?

Nikt.

Może Severus poddał się, bo ból, który nosił przez całe życie, w końcu znalazł ujście; może bez Harry'ego nigdy nie zaznałby żadnej czułości. Może to właśnie ona go przyciągnęła. Czułość. Harry nie był wyjątkowy - Severus przez całe życie był emocjonalnie pozbawiony bliskości. Zakochałby się w każdym, kto by okazał mu współczucie. To była po prostu kwestia szczęścia, że to Harry mu je okazał.

A może ich romans wydarzył się nie mimo różnicy wieku, nie mimo niezgodnych pragnień czy wątpliwej moralności, ale z ich powodu. Może po życiu z Tobiaszem, Voldemortem, a nawet Jamesem, Syriuszem i tą kobietą Beatrice, Severus nie oczekiwał już od życia żadnej innej więzi niż takiej, która była naznaczona cierpieniem. Może nie potrafił sobie nawet wyobrazić, że istnieje coś lepszego.

Wspomnienia, które przekazał Harry’emu, były niepodważalne; wypełniały luki w jego zrozumieniu, jak i dlaczego to wszystko się wydarzyło, jak brakujące kawałki układanki. Harry zakochał się w Severusie, bo zbyt wiele osób go opuściło. A Severus zakochał się w Harrym, bo mimo wszystkiego, Harry został.

Musiał być jeszcze jakiś powód, musiało być ich więcej - więcej uzasadnień, więcej wyjaśnień, które sprawiłyby, że ta relacja byłaby racjonalnym wynikiem losowych zdarzeń, a nie miłością. Odrzucenie tej miłości i sprowadzenie jej do logicznej reakcji na przypadkowe wydarzenia sprawiło, że Harry’emu zakręciło się w głowie. Potrzebował tego. Potrzebował obalić swoje uczucia, bo inaczej by umarł. Może część Severusa czerpała przyjemność z gry władzy. Cieszyło go, że Harry go pragnął, ale nie mógł go mieć. Może satysfakcjonowało go, że syn jego wroga go pożądał.

Więcej wyjaśnień, proszę, więcej powodów, by przestać czuć, przestać się przejmować.

— Mówiłem, nie przestawaj — jęknął Harry.

A może, w głębi serca, Severus zawsze pozostawał tym małym, niezgrabnym dzieckiem, które pragnęło jedynie odrobiny życzliwości.

Może w Harrym w końcu ją znalazł.

Owijając mokry szalik wokół szyi i chowając go pod kołnierzem koszuli, Harry wstał. Jego szaty były przemoczone i ciężkie, ale jego ręce już się nie trzęsły. Czas było wracać.

Będzie dobrze, powtarzał sobie w myślach.

Może to nie była prawdziwa miłość. Może to było nic.

Wtedy Harry został przyciśnięty do ściany z ręką ściskającą go za szyję i pocałowany z pasją; wściekłość sprawiła, że zakręciło mu się w głowie, a serce zaczęło słabnąć. Ich usta zderzyły się ze sobą, a Harry jęknął z zaskoczenia, gdy Snape…

A może to wszystko działo się jednocześnie - ból, brak bólu, potrzeba zapomnienia, a potem samo zapomnienie. Może to był ciężar, który z wolna znikał z ich serc, aż w końcu nie zostało nic prócz tego: Harry i Severus, w małym pokoju, z ich głupimi nadziejami i ich głupią miłością.

— Panie Potter, słówko — zawołała McGonagall, kiedy Harry miał właśnie usiąść na pustym krześle. Wciąż stała na podwyższeniu, obok olbrzymiego kamienia, który właśnie został odsłonięty. Schodziła ostrożnie, a wszystkie oczy były zwrócone na nią, kiedy podeszła do Harry’ego. — Doszłam do wniosku — wyszeptała — że rodzice mogą poczuć pewną ulgę, wiedząc, że ktoś opiekował się ich dziećmi aż do samego końca. Że ktoś oddał życie, aby ci, którzy przeżyli, już nigdy nie musieli cierpieć pod rządami potwora. Doszłam również do wniosku, że naprawianie błędów to moralny obowiązek, który nie powinien czekać.

— Pani profesor — powiedział Harry, po raz pierwszy od miesiąca uśmiechając się szczerze. Spojrzała na jego brudne buty, przemoczone szaty i ociekające wodą rękawy oraz na jego twarz, która z pewnością była czerwona od płaczu. Nic z tego zdawało się jej nie martwić.

— No dalej, panie Potter. Prasa czeka.

Harry skinął głową i ruszył na podium, zostawiając za sobą ślady brudnej wody i martwych liści. Słyszał odgłosy klikających aparatów, widział ożywione pióra i pergaminy, a ludzie patrzyli na niego, zszokowani i pełni szeptów.

Harry przełknął ślinę.

— Ja…

Spojrzał na twarze zebranych - niektóre ponure, niektóre zapłakane, inne po prostu obojętne - a potem na swoje dłonie. Ktoś odchrząknął. Zaskrzypiało krzesło. McGonagall skinęła mu głową z miejsca, gdzie siedziała.

— Chciałbym powiedzieć kilka słów o kimś, kogo imienia nie zobaczycie dziś na tym kamieniu — zaczął Harry. — Nazywał się Severus Snape i był prawdopodobnie najodważniejszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek poznałem.

Bo jeśli nie chodziło o miłość, to chodziło po prostu o życie i umieranie.

A jeśli nie było nic, to było po prostu wszystko.

Bo czymże innym jest miłość, jeśli nie wszystkim?

Koniec

**

Skoro uczucie jest na pierwszym miejscu

ten kto zwraca uwagę

na składnię rzeczy

nie pocałuje cię nigdy całkowicie;

w pełni być głupcem

gdy wiosna jest na świecie

pozwala mi moja krew,

i pocałunki są lepszym losem

niż mądrość

przysięgam ci pani na wszystkie kwiaty. Nie płacz

- najwyrazistszy gest mego mózgu to mniej niż

mrugnięcie twoich powiek które mówi

że należymy do siebie nawzajem: więc

śmiej się w mych ramionach z odrzuconą w tył głową

bowiem życie nie jest akapitem

A śmierć jak sądzę to nie żaden nawias

E.E. Cummings

Notes:

Kiedy zdecydowałam się dołączyć do tłumaczenia tego tekstu, nie wiedziałam, jak się skończy. Przeczytałam go dużo później, doczytując do końca ze ściśniętym sercem, żałując, że Arrisha nie zdecydowała się na to niewielkie odstępstwo od kanonu... Niestety, taka już jej uroda, najwyraźniej nie dopuszcza do siebie po prostu happy endu dla naszych chłopców :(
Dołączając do tłumaczenia nie sądziłam, że praktycznie cały tekst przyjdzie mi tłumaczyć w pojedynkę, ale dzielnie realizuję moje postanowienie dociągnięcia tłumaczeń do końca. Może z czasem wygładzę chociaż formatowanie, bo gdzieniegdzie nie miałam już siły enterować od siebie kolejnych akapitów i wstawiłam kilka rozdziałów w zbitym tekście.
Tłumaczenie tego tekstu miało kilka etapów, właściwie kilka zrywów i jestem o tyle z siebie dumna, że te ostatnich kilkadziesiąt rozdziałów dociągnęłam siłą woli - ostatni komentarz miałam bodajże pod 45? rozdziałem... A nic nie motywuje tak jak chociaż drobny ślad od Was, że jesteście, że czytacie ;)

a co do samego tekstu, mogę podsumować go jednym fragmentem:

Jestem pijany, jestem głupi, jestem szczęśliwy, kocham cię.

Dziękuję wszystkim, którzy dotrwali do końca! Mam nadzieję, że tłumaczenie nie było zbytnio koślawe, bo co do składni i interpunkcji, to spodziewam się, że bywało dziko :D Im więcej człowiek babrze się w angielskich opowiadaniach, tym trudniej się te zdania po polsku buduje. A czasami aż nie chce się poprawnie ustawiać słów, uznając, że tak też brzmią dobrze ;)

Do następnego!