Chapter 1: W którym wszystkoniszcząca kula armatnia trafia w nieporuszony słup
Chapter Text
Ten dzień od samego początku był tak gówniany, jak to tylko możliwe.
Budzik wyrwał Reeda z błogiego snu o czwartej, co było z jego strony czystym kurewstwem, jako że Reed nastawił go na szóstą. Za oknem już coś świergoliło radośnie i w irytująco nieregularnym rytmie, ćwir-ćwir, przerwa, ćwiiiir-ćwir, ćwir, długa przerwa, ĆWIIIIIIIIIR, jakby pieprzony pierzasty jebus starał się przekazać Reedowi Morse'em, jak bardzo ma go w dupie. Po kilku minutach klęcia w poduszkę Reed uznał własną przegraną, zwlókł się z łóżka i, wciąż klnąc, udał się wysikać. Kopnięciem wybudził uśpioną roombę - jeśli on nie mógł spać, to nikt nie będzie. Roomba pisnęła mechanicznie i powoli rozpoczęła swoją ustaloną trasę.
Lustro w łazience ukazało Reedowi twarz, która zdecydowanie nie dostała wystarczająco dużo upiększającego snu. Reed zrobił do niej kilka min, po czym pokazał jej środkowy palec i sięgnął po szczoteczkę do zębów. Równie dobrze mógł zacząć dzień roboczy, skoro dospanie do szóstej nie wchodziło już w grę.
Mniej więcej w połowie szorowania szczoteczka warknęła głośniej i wyskoczyła Reedowi z dłoni, przedtem jednak posyłając mu elektrycznego kopniaka w zęby.
- Jasna kurwa dupa psiakrew - zaklął detektyw, opluwając lustro pastą. Szczoteczka buczała na niego złowrogo z umywalki. Reed wyszarpnął jej kabel z gniazdka i obrzucił szczoteczkę podejrzliwym spojrzeniem, masując dłonią wciąż mrowiącą szczękę.
Zarost na jego policzkach przekroczył już fazę papieru ściernego i nieubłaganie zmierzał ku etapowi drucianej szczotki. Reed przez moment kontemplował opcję zrezygnowania z golenia na dobre - zawsze to jeszcze jeden znak szczególny odróżniający go od Elijah - ale po namyśle ją odrzucił. Jeszcze tego brakowało, żeby Anderson ubzdurał sobie, że Reed próbuje się do niego upodobnić. Jeden zarośnięty gbur na komisariacie wystarczy.
Opcja powróciła jako możliwość ze zdwojoną siłą, kiedy ostrze maszynki gładko przycięło mu zarost wraz z kawałkiem podbródka.
- Do kurewskiego chuja! - wrzasnął Reed. Cisnął warczącą golarkę do wanny, gdzie wciąż włączone urządzenie zaczęło wirować w kółko, rysując emalię i zachlapując ją kremem do golenia i krwią. Reed zalał maszynkę wodą i patrzył z mściwą satysfakcją, jak chmura bąbelków wytwarzana przez wibrujący silniczek staje się coraz mniejsza. W końcu maszynka umilkła, wypuszczając z siebie ostatni żałosny bąbelek. Reed zostawił ją w wodzie i opuścił miejsce zbrodni w humorze niegodnym obrońcy prawa i porządku.
Dobry humor nie trwał długo, bo w drodze do sypialni Reed niemal skręcił sobie kark, potykając się o zamarłą na środku pokoju roombę. Pojedynczy okokształtny czujnik na karapaksie odkurzacza świecił złowrogim czerwonym blaskiem. Reed uniósł nogę do ponownego kopnięcia, ale odkurzacz nagle sapnął i powrócił do życia, przez co Reed stracił równowagę i wylądował z głośnym łupnięciem na podłodze. Roomba trąciła go parę razy w kolano, po czym pisnęła niecierpliwie i objechała go powoli, by kontynuować zjadanie kurzu.
Reed pozostał rozwalony na podłodze, wpatrując się tępym wzrokiem w sufit. Wstał dopiero, kiedy roomba powróciła i zaczęła trykać go w głowę.
Jakoś nie miał ochoty włączać maszynki do kawy, więc zadowolił się sokiem z ręcznie wyciśniętych pomarańczy. Połknął garść płatków cynamonowych, popił je mlekiem prosto z lodówki i wyszedł z mieszkania, narzucając na siebie wytartą skórzaną kurtkę.
Nie zdążył nawet wsiąść do samochodu, kiedy komórka rozjazgotała mu się w kieszeni klasyczną nutą. Nie przypominał sobie, żeby dla kogokolwiek ustawiał YMCA jako dzwonek.
- Co jest - warknął do słuchawki.
- Róg Buchanan i Bangor, Anderson i jego robot są już na miejscu - Chen jak zwykle nie zwracała uwagi na rzeczy tak banalne jak powitanie czy polityczna poprawność. Między innymi za to ją lubił. Ale nie o szóstej rano i zdecydowanie nie przed pierwszym kubkiem kawy.
- Co jest - powtórzył Reed.
- Jeden trup, możliwe że dwa, ale nie mam jeszcze najnowszego raportu.
- Anderson i jego puszka śrubek poradzą sobie sami, ja mam, kurwa, własną robotę. Powiedz Fowlerowi, żeby się po…
- Jesteś na głośnomówiącym, Reed. Właśnie sam mu to powiedziałeś.
- Jasna kur…
Chen się rozłączyła, a Reed ze złością cisnął komórkę na tylne siedzenie. Miał niemiłe wrażenie, że nad jego awansem zawisły właśnie czarne chmury.
Anderson i jego przemądrzały RK800 rzeczywiście byli na miejscu. Porucznik przepytywał świadków, zerkając co jakiś czas na androida, który analizował miejsce zbrodni. Ilekroć Connor podnosił dłoń do ust, Anderson przerywał przesłuchanie, by krzyknąć:
- A, a, a!
- To najszybszy sposób na uzyskanie wyników, poruczniku - westchnął w końcu android z lekką irytacją w głosie. - Nie rozumiem, dlaczego jest pan tak przeciwny korzystaniu z moich umiejętności, w które zostałem przecież wyposażony właśnie po to, aby pomagać w śledztwie.
- Jestem przeciwny, bo nie jesteś jedyną osobą, która będzie miała te próbki na języku - odparł Anderson półgłosem.
- Eww - powiedział Reed, kiedy dotarł do niego sens słów porucznika. Hank zaklął i odszedł szybkim krokiem, spłoniony niczym panna młoda.
- Dzień dobry, detektywie Reed - RK skinął głową i uśmiechnął się uprzejmie. Czy Reedowi się zdawało, czy policzki androida były nieco bardziej błękitne niż zwykle? - Połowa pańskiej twarzy jest nieogolona, wiedział pan o tym? Poziom stresu…
- Pierdol się - przywitał się Reed. - Co tu mamy?
Skupienie się na śledztwie było niemal niemożliwe w towarzystwie dwóch współpracowników robiących do siebie maślane oczy, ale uporali się z tym zadziwiająco szybko, głównie dzięki temu, że RK zdołał jednak przeanalizować materiał dowodowy, kiedy Anderson na niego nie patrzył. Reed musiał przyznać, choć bardzo niechętnie, że praca z androidem-detektywem miała swoje korzyści. W ciągu kilkunastu minut znaleźli motyw, dowody i najbardziej prawdopodobnego sprawcę, nieźle jak na początek dnia.
Kiedy RK podziękował mu za współpracę i poinformował, że aresztowaniem zajmą się on i Anderson, Reeda nagle ogarnęła podejrzliwość, która tylko wzrosła, gdy porucznik i android wymienili szybkie spojrzenia. Po cholerę Fowler go tu wysłał? Para policjantów na jedno śledztwo w zupełności wystarczy, przynajmniej dopóki nie pojawią się komplikacje. W tym przypadku sprawa była raczej oczywista i absolutnie nie wymagała zaangażowania Reeda.
Detektyw bez słowa wrócił do samochodu - no dobrze, z jednym wycedzonym pod nosem “kurrrw!”. Bardzo nie podobał mu się pożegnalny wyszczerz Andersona.
Mijani w recepcji koledzy rzucali mu podobne uśmiechy. Reed miał coraz gorszy humor. Nie udało mu się nawet dojść do własnego biurka, bo z biura kapitana rozległo się:
- REED, DO MNIE.
Mamrocząc przekleństwa i rzucając tęskne spojrzenie na automat z kawą, Reed skręcił w prawo i wspiął się po schodkach do gabinetu Fowlera.
Fowler obrzucił go niechętnym spojrzeniem znad sterty dokumentów. Kapitan reagował tak na każdego, więc Reed nie wziął tego do siebie.
- Przydzielam ci partnera - oświadczył Fowler bez ogródek. - Za długo już pracujesz w pojedynkę.
- W pojedynkę lepiej mi się pracuje. - Obaj dobrze wiedzieli, że powodem, dla którego Reed nie miał partnera był fakt, że większość policjantów go nie znosiła. Znaczna część dyscyplinarnych wpisów do jego akt pochodziła od byłych partnerów. Niemal równie znaczna od świadków i podejrzanych, którym nie podobał się sposób, w jaki ich przesłuchiwał. Reed miał to w dupie. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby nie rozwiązał przydzielonej mu sprawy, a że zawdzięczał to kilku złamanym nosom? Lepsze to niż branie łapówek.
- Mam to gdzieś, Reed. Wymagają tego względy bezpieczeństwa i zwykły zdrowy rozsądek, którego najwyraźniej ci brakuje, więc musisz zdać się na mój. Znalezienie ci partnera na tym posterunku było niemożliwe, dobrze wiesz dlaczego.
Reed jedynie uniósł brew.
- Więc musiałem trochę pokombinować - ciągnął Fowler z niepokojącą satysfakcją w głosie. - Na szczęście cwaniaczki z CyberLife zapałali chęcią odkupienia swoich win i pośpieszyli mi z pomocą.
- Nie - powiedział słabo Reed.
- Tak. Przysłali go dzisiaj rano na egzamin i wypełnianie papierów. Właśnie skończyliśmy odprawę. To udoskonalony model RK, szybszy, silniejszy i odporniejszy od poprzedniego. Co ciekawe, z jakiegoś powodu jest też odporny na dewiację. Jestem pewien, że CyberLife miało co do niego jakieś paskudne plany, ale decyzja senatu im je pokrzyżowała. Jak by nie było, zaoferowali nam go do pomocy, a ja go przyjąłem. - Fowler odchylił się w krześle i z wyraźnym zadowoleniem obserwował poczerwieniałego ze złości detektywa. - To pozbawiona emocji maszyna, więc będzie dla ciebie idealnym partnerem, Reed. Świat się zmienia. Dostosuj się. To rozkaz. I ogól się, do jasnej cholery. To instytucja państwowa, nie cyrk.
- Ale…
- Won - przerwał mu Fowler i wrócił do swoich papierów.
Reed zmełł w zębach przekleństwo i opuścił gabinet. Wiele by dał, żeby drzwi z kuloodpornego szkła dały się nadkruszyć przy ich trzaśnięciu.
Już z daleka dostrzegł czekającego przy jego biurku androida, wyprostowanego i sztywnego niczym, nie przymierzając, chuj. Od Connora odróżniał go przede wszystkim uniform - ciemne dżinsy i biało-czarna marynarka wykończona u góry idiotyczną stójką zamiast kołnierza, przez co przywodziła na myśl mundury z filmów o Ilsie, suce SS. Android odwrócił się na dźwięk jego kroków i Reed zacisnął zęby na widok znajomej, wkurzająco ugrzecznionej twarzy.
- Dzień dobry, detektywie Reed. Jestem RK900, numer seryjny 313 248 317-87, i zostałem panu przydzielony jako pański partner.
- Zajebiście - mruknął Reed. Z bliska przekonał się, że "udoskonalony model" był wyższy od RK800 o dobrych kilka centymetrów, co czyniło go wyższym od Reeda o prawie całą głowę. Jeszcze jeden powód, by go nie lubić, jakby innych było mało. Reed opadł ciężko na krzesło. RK900 nadal stał.
- Będziesz tak nade mną stał jak idiota? - warknął w końcu detektyw. - Przynieś mi lepiej...
- Pańska kawa, detektywie Reed - przerwał mu android i w jednej chwili przed Reedem stał plastikowy kubek pełen parującej kawy.
- Co do cholery... Skąd to wytrzasnąłeś?
- Z automatu, kiedy pan rozmawiał z kapitanem. Chciałem, aby nasza współpraca zaczęła się w jak najlepszy sposób.
- Lizus - mruknął Reed, ale sięgnął po kubek.
Nie zdążył go podnieść, bo jego nadgarstek nagle znalazł się w mocarnym ucisku bladych palców.
- Co jest...
RK900 pochylił się nad nim, patrząc na niego chłodnymi niebieskimi oczami - kolejny szczegół, który odróżniał go od Connora. Najgorsze było to, że twarz androida wcale się nie zmieniła - RK wciąż był lekko uśmiechnięty, a jego głos uprzejmy, a nawet przyjazny.
- Detektywie Reed - powiedział uśmiechnięty android. - Współpraca przebiega najlepiej, kiedy partnerzy traktują się z szacunkiem. Przyniosłem panu kawę, aby zyskać pański. Co pan zrobi, aby zyskać mój?
Reed poczuł, że oblewa go zimny pot. Czy Fowler nie wspominał, że ten egzemplarz nie jest dewiantem? Czy takie zachowanie było zgodne z jego programem? Co do diabła... Lodowate oczy zdawały się go hipnotyzować i Reed nie chciał dłużej w nie patrzeć, ale za nic nie mógł wyrwać ręki z palców zaciśniętych na niej niczym imadło.
RK900 uniósł wyczekująco brew. Z potwornym zażenowaniem Reed uświadomił sobie, że spora ilość jego krwi spłynęła właśnie w dolne regiony jego ciała. Co. Do. Diabła.
- Dzięki za kawę - wycedził.
Android uśmiechnął się szerzej i wypuścił go.
- Nie ma za co, detektywie Reed. Przewiduję, że nasza współpraca będzie przebiegała wzorcowo i dostarczy nam obu wielu niezapomnianych wrażeń. - RK900 usiadł przy sąsiednim biurku i zajął się przeglądaniem raportów.
Reed podniósł kubek i wziął pierwszy łyk kawy tego dnia.
Była irytująco doskonała.
Chapter 2: W którym jeden plus jeden daje wartość ujemną
Summary:
Problemów Reeda z maszynami ciąg dalszy.
Chapter Text
Współpraca nie przebiegała wzorcowo i to wyłącznie z winy RK900.
Zaczęło się dobrze. Fowler wręczył im akta i wskazał adres, pod którym doszło do zdarzenia. Akta nie były papierowe, tylko w formie cyfrowej, wgrane na stary nośnik pamięci o kształcie i wielkości markera, Reed zostawił je więc do przejrzenia androidowi. Sam musiałby najpierw podłączyć pamięć do terminala, a wystarczył jeden rzut oka na komputer - a konkretniej na jarzący się złowrogo przycisk zasilania, po którym na oczach Reeda przebiegły błękitne zygzaki wyładowań elektrycznych, jakby maszyna rzucała mu wyzwanie - by detektyw odrzucił ten pomysł. Po wydarzeniach z poprzedniego dnia Reed miał całkowicie uzasadnione podejrzenie, że maszyny zawiązały przeciwko niemu spisek. Poza tym Fowler nakazał pośpiech. Reed założył, jakkolwiek z ociąganiem i mamrocząc przekleństwa pod nosem, że android przyswoi sobie zawarte na dysku informacje szybciej i efektywniej, gwizdnął zatem przez zęby, by przyciągnąć uwagę RK, i rzucił mu nośnik. Android bez trudu złapał go lewą ręką, a patrzył przy tym na Reeda, nie na urządzenie. Pozer. Reed pokazał mu środkowy palec i ruszył do samochodu.
Korciło go, by odjechać bez androida, ale nie mógł zjawić się na miejscu zbrodni bez informacji przekazanych mu przez kapitana. Zresztą nie zdążył nawet usiąść, kiedy drzwiczki po stronie pasażera otworzyły się i RK wsunął się na siedzenie, zwinnie i płynnie niczym kot. Reed rzucił mu wrogie spojrzenie i zamarł. Fallokształtny nośnik pamięci tkwił w ustach androida, szczelnie otoczony różowymi wargami niczym lizak.
RK spojrzał na niego pytająco i wciągnął policzki. Wystająca końcówka nośnika zakołysała się lekko, jakby android trącał go językiem.
- Co ty do diabła robisz? - warknął Reed, absolutnie nie spąsowiały na twarzy.
RK zassał policzki jeszcze silniej, po czym wyciągnął nośnik danych z ust z głośnym cmoknięciem.
- Absorbuję informacje dotyczące naszej sprawy. Z pewnością jest pan świadomy, że policyjny model RK ma wbudowane w język centrum analizy materiałów organicznych i nieorganicznych. Współpracował już pan przecież z moim prototypem. Moje czujniki i czytniki danych są znacznie bardziej zaawansowane i zajmują całą jamę ustną. - Android uśmiechnął się niewinnie i schował dysk do kieszeni. - Powinniśmy już ruszać, jeśli mamy zdążyć przed porannym zatorem drogowym. Potem może być ciasno.
Reed zmełł w zębach przekleństwo i agresywnie zapalił silnik.
- Powinien pan zaopatrzyć się w nowszy model samochodu - skomentował android, kiedy wóz ruszył, wydając jęk umierającego wieloryba. - Modele starsze niż dziesięć lat stanowią zagrożenie dla ruchu, gdyż…
- Obraź mój samochód, to poczujesz mojego buta w tym swoim zaawansowanym centrum analizy - Reed wykręcił z parkingu z piskiem opon. - Mów lepiej, co tam wylizałeś.
- O godzinie 6:06 dyżurny otrzymał anonimowe powiadomienie o znalezieniu szczątków androida na Eudoria Street. Ślady wskazywały na popełnienie przestępstwa.
RK zamilkł. Reed odczekał chwilę.
- To wszystko? – spytał w końcu.
RK potwierdził.
- I musiałeś sobie wsadzić cały dysk, żeby się dowiedzieć, że znaleźli trupa?
Gdyby android miał jaja, łypnąłby na niego spode łba. Ale RK jedynie spojrzał pustym wzrokiem.
- Jestem zaawansowanym prototypem, ale nawet ja nie mam zdolności przewidywania, jeśli nie posiadam żadnych danych, detektywie Reed. Mamy wstępne informacje. Resztę poznamy na miejscu.
Reed parsknął.
- Pieprzone cuda techniki. Nie masz nawet modelu tej przerośniętej drukarki?
- Nie. Można z tego wyciągnąć wniosek, że…
- Że toster był w cywilu, a nasz anonimowy donosiciel to ktoś, kto nie ma skanera w oczach – przerwał Reed.
- Brawo. Z pańskimi zdolnościami wkrótce awansuje pan na porucznika. Detektywie.
Reed spojrzał na androida z ukosa. RK wyglądał obojętnie przez okno.
- No kurwa raczej - mruknął Reed.
Okolica, w której się zatrzymali, wyglądała jak klasyczne miejsce zbrodni: ciemny, zaśmiecony zaułek między dwoma obskurnymi blokami. Martwy android siedział oparty o pojemnik na śmieci. Krew rozbryźnięta za jego przestrzeloną głową układała się w kształt soczyście niebieskiej aureoli. Gdyby nie jej kolor – oraz biały plastik wyzierający spod uszkodzonej skóry na czole – nie dałoby się stwierdzić, że ofiara nie była człowiekiem. Android miał na sobie bluzę z kapturem i dżinsy.
Obecny na miejscu mundurowy przywitał Reeda kiwnięciem głowy, poinformował o braku świadków i odszedł na bok, by trzymać gapiów z daleka. Było przed siódmą rano. Chuj jeden wie, dlaczego ludziom chciało się gapić na trupy przed śniadaniem.
- Do dzieła, Alexa – Reed wykonał ręką zachęcający gest w kierunku zwłok.
RK zamrugał.
- Czy mam zarejestrować moje imię?
Reed zarechotał donośnie i machnął ręką.
- Będzie z tobą ubaw, plastiku. Dawaj mi te dane, nie mam zamiaru sterczeć tu dłużej niż trzeba.
RK zmarszczył brwi, a jego diodka na moment zamigotała na żółto, ale android bez słowa odwrócił się, by objąć wzrokiem scenę zbrodni.
- Ofiara została zastrzelona z bliskiej odległości. Kąt nachylenia wskazuje, że napastnik był niższy. Stał tutaj – RK wskazał na prawo od Reeda. – Ofiara tutaj.
- Tego bym się domyślił i bez twojej pomocy. Daj mi jakieś mięcho.
- Mięcho?
Reed przewrócił oczami.
- Istotne informacje, tępaku.
- Och. – RK przyklęknął przy martwym androidzie. Przeciągnął opuszkami dwóch palców po zakrzepłym thirium i włożył je między wargi. Głęboko. Reed rozdziawił usta, kiedy RK przymknął oczy i wydał cichy pomruk.
- Co do kurwy...
Android spojrzał na niego spod rzęs. I mrugnął.
Reed zaklął i defensywnie skrzyżował ramiona na piersi. Pieprzone androidy.
RK dokładnie oblizał palce, po czym wyjął je z ust. Były wilgotne, ale bez śladu krwi. RK jeszcze raz omiótł wzrokiem zwłoki i podniósł się zamaszyście.
- Model BV700, specjalizacja: android medyczny, przed Rewolucją własność kliniki PriMed, obecnie brak informacji o zatrudnieniu. Imię zarejestrowane po Rewolucji: Tony. Adres: 165 Eudoria St., mieszkanie numer 371. Standardowa wysokość modelu BV to metr osiemdziesiąt, co pozwala nam przypuszczać, że napastnik miał około metra siedemdziesiąt dwa. A teraz pańskie mięcho, detektywie Reed: ten android został całkowicie wydrenowany z krwi. Jedyne, co z niej zostało, to rozbryzg na tym śmietniku.
- Czyli co, kurwa, wampir?
- Nie można tego wykluczyć.
Reed rzucił androidowi niedowierzające spojrzenie. Na to poszły pieniądze podatników.
- Mam na myśli, że według legend wampiry piją ludzką krew, by utrzymać się przy życiu – wyjaśnił RK. – A android może wypić roztwór thirium, by uzupełnić jego niedobór. W sytuacji ekstremalnej, obawiam się, zdesperowany, wykrwawiający się android mógłby posunąć się do przestępstwa. Aktu wampiryzmu, z braku lepszego słowa.
- Sugerujesz, że wykrwawiający się toster zdołał zapędzić większego od siebie przeciwnika do ciemnego zaułka, strzelić mu idealnie w środek czoła, nie pozostawiając żadnych śladów walki, i wyssać mu krew tak, że nikt tego nie zauważył?
- Niczego nie sugeruję, detektywie Reed. Mam wciąż za mało danych, by postawić prawdopodobną hipotezę. Chociaż muszę przypomnieć panu, że utrata krwi nie wpływa znacząco na koordynację ruchową i siłę androida. Co innego uszkodzenie pompy regula...
- Jezu, kurwa, mam to gdzieś – warknął Reed. – Jaki to był adres?
Rewolucja zdecydowanie nie przyniosła Tony’emu korzyści materialnych. Jego mieszkanie znajdowało się w bloku niedaleko miejsca, w którym znaleźli zwłoki, na piętrze zaśmieconym puszkami po piwie, butelkami i kartonami, na których najprawdopodobniej ktoś czasem spał. Drzwi do mieszkania były uchylone.
- Stań za mną – polecił Reed, wyciągając pistolet.
- Nie zgadzam się. Moja plastalowa powłoka jest odporna na rany kłute i większość kalibrów. Wejdę pierwszy.
- Pierdol się, plastusiu, ja tu rządzę.
Reed sięgnął do klamki, ale zanim zdążył popchnąć drzwi, coś zacisnęło się na jego gardle i świat nagle zawirował. Kiedy Reed ochłonął z szoku, uświadomił sobie, że RK musiał chwycić go za kołnierz i przestawić za siebie. Jak pieprzonego kociaka.
Plastikowy skurwiel stał już w mieszkaniu, rozglądając się w milczeniu.
- Noż kurwa zafajdana twoja pizda mać! – wybuchnął Reed. Jednym susem znalazł się przy RK i z całej siły przygrzmocił mu pięścią w podbródek. Głowa androida, zamiast odskoczyć do tyłu pod wpływem ciosu, nawet nie drgnęła. Reed zasyczał i przytulił swoją pulsującą z bólu dłoń do piersi. – Co ty, kurwa, odstawiasz, debilu? Mówiłem, że ja wchodzę pierwszy!
RK mrugnął raz, powoli. Jego perfekcyjnie ułożone włosy z tym jednym nieperfekcyjnym, opadającym kosmykiem, niemożebnie Reeda wkurwiały. Miał ochotę wczepić w nie palce i targać, aż z twarzy RK zniknie ten równie wkurwiający wyraz wyższości, do którego absolutnie nie miał żadnego prawa. Jebana puszka śrubek.
- Ludzki organizm jest delikatny, detektywie Reed. – Jezu, Reed nienawidził tego głosu. Cierpliwy i wyważony, jakby android tłumaczył idiocie tabliczkę mnożenia. Pięść Reeda zaświerzbiała, ale wolał nie ryzykować zgruchotania paliczków o żelazną, zdawałoby się, szczękę robota. - Jednym z moich prymarnych zadań jest ochrona mojego ludzkiego partnera przed uszkodzeniami ciała spowodowanymi przez osoby trzecie. Nawet jeśli oznacza to działanie wbrew pańskim życzeniom. Z drugiej strony... – RK powiódł wzrokiem po Reedzie, od głowy do stóp i z powrotem, by wreszcie utkwić w nim spojrzenie swoich nienaturalnie jasnych oczu. – ...żadna z moich instrukcji nie wspomina o tym, że uszkodzenia nie mogą być zadane przeze mnie.
Reed zachłysnął się śliną. RK przesunął językiem po wargach i uśmiechnął się nieco szerzej, i Reed po raz pierwszy zobaczył jego zęby. Było ich dużo. Bardzo dużo. I były ostre.
Nie czekając na jego reakcję, RK odwrócił się i zajął przeszukiwaniem mieszkania ofiary. Reed zgrzytnął zębami i niechętnie ruszył w jego ślady, przyrzekając sobie w duchu, że pierwszym, co zrobi po powrocie na posterunek, będzie złożenie podania o zmianę partnera. Trudno, pójdzie Fowlerowi na rękę. Zgodzi się na partnera. Jakiegokolwiek. Reed zerknął na RK, który w skupieniu analizował znalezioną gdzieś skarpetkę, i przez jedną, błogą chwilę kontemplował wyciągnięcie gnata i przetestowanie faktycznej odporności plastalowego pancerza. Tylko że jakiś czas po niechwalebnej bitce Reeda z Connorem Fowler poinformował go o kosztach naprawy, jakie musiałby ponieść, gdyby poważnie uszkodził ich cennego prototypowego fiuta – „Ciesz się, że to on ci przydzwonił w czerep, a nie na odwrót” - i Reed uznał wtedy, że nie warto. Co innego przywalić świadkowi i dostać za to wpis do akt, a co innego zniszczyć mienie i stracić dorobek życia swojego i nieistniejących potomków na odszkodowanie. Nawet jeśli mienie teoretycznie ma już prawa obywatelskie i po jego zniszczeniu – teoretycznie – nie byłoby nikogo, kto mógłby tego odszkodowania zażądać.
Oczywiście Fowler wspominał jedynie o poważnym uszkodzeniu. Nikt nie powiedział, że szturchnięcie tu czy podstawienie nogi tam będzie miało jakieś reperkusje, z czego Reed skwapliwie korzystał. Jednakowoż na myśl o szturchnięciu RK900 zrobiło mu się nieswojo. Więc. Podanie o zmianę. Święty chujku nad chujkami, Reed będzie miał przejebane, jeśli Fowler odmówi.
- Znalazłem kolejne mięcho, detektywie Reed.
- Przestań tak mówić, Jezu – warknął Reed. Miał wrażenie, że RK robi sobie z niego jaja. Ale przecież to niemożliwe, nie? RK900 był tylko maszyną. Bez śladu osobowości. Tylko kable i kod binarny.
Z drugiej strony, złośliwość rzeczy martwych jest faktem.
Reed podążył śladem znienawidzonego głosu i dotarł do sypialni ofiary, gdzie doznał lekkiego zawału na widok androida intensywnie wpatrującego się w potężnych rozmiarów dildo.
- Znalazłem to w szafce nocnej. – wyjaśnił RK z namaszczeniem. – To przyrząd specjalnie przystosowany dla androida. Posiada sensory, które, podłączone do wewnętrznego systemu, wysyłają impulsy elektryczne symulujące procesy zachodzące w ludzkim ciele podczas stosunku płciowego. Ten egzemplarz jest też wyposażony w zbiorniczek, w którym gromadzi się płyn do...
- Mogę się, kurwa, domyślić do czego.
- Oczywiście niektóre androidy już przedtem były wyposażone w fallusy i waginy – ciągnął RK. – Seksboty. Rzecz jasna, brakowało w nich czujników. Funkcja seksbota to dawanie przyjemności klientowi, nie samodzielne jej przeżywanie. Jednakże niedawno wypuszczono na rynek nowe dodatki i aplikacje, które mają zapewnić satysfakcję także androidom, również tym, których funkcje nie wymagały posiadania narządów płciowych.
- Naprawdę nie mam ochoty tego słuchać – wycedził Reed, mimowolnie zerkając na krocze RK. Było tam coś czy nie było? Oto jest pytanie.
RK zignorował go.
- Ten BV posiadał całą kolekcję takich dodatków. Oraz to. – Rzucił coś w kierunku Reeda. Detektyw ledwie zdołał to coś złapać. W zamian cisnął androidowi mordercze spojrzenie.
Przedmiot okazał się niewielkim notatnikiem. Reed przejrzał kilka kolejnych kartek – wszystkie pokryte były ciągiem zer i jedynek.
- Nazwiska, numery telefonów, usługa i cena – wyjaśnił RK. – Nie cenił się zbyt wysoko.
- Gość był dziwką? – spytał Reed z niedowierzaniem. – Przedtem był robotem medycznym. Po chuja miałby rezygnować z dobrej pracy i puszczać się za marną kasę?
- Może właśnie po chuja, detektywie. Nie osądzajmy cudzych preferencji.
Mimo woli Reed parsknął krótkim śmiechem, ale natychmiast zmarszczył brwi i łypnął wrogo na RK.
Który właśnie otwierał usta, by dokonać analizy.
Job twoju mać, jego zęby były naprawdę ostre. Reed nie mógł oderwać od nich wzroku. Otrząsnął się dopiero, gdy spomiędzy nich wysunął się zaskakująco różowy język.
- Stój, kurwa, co ty znowu odpierdalasz, odmieńcu jebany! – Reed w ostatniej chwili zdołał chwycić RK za przegub. – Nie wiesz, gdzie to przedtem było!
Android zamrugał.
- Właśnie zamierzam to ustalić. Materiał genetyczny...
- Mam to w dupie – oznajmił Reed, poniewczasie uświadamiając sobie stosowność swoich słów. Zaczerwienił się po uszy, gdy RK uśmiechnął się nieznacznie. Chodząca kserokopiarka zasrana. – Pakuj to do torebki i przekaż laboratorium.
- Jest pan pewien, detektywie Reed? Zapewniam pana, że moje oralne zdolności są najwyższej klasy i że mógłbym pomóc panu szybciej dojść... do sedna tej sprawy.
Reed wyrzucił z siebie potok przekleństw, odwrócił się na pięcie i opuścił sypialnię. Miał paskudne wrażenie, że spojrzenie RK wypala dziurę w jego siedzeniu. Pieprzone. Androidy.
W kuchni – równie parszywej jak reszta mieszkania – po cichu zajrzał do lodówki. Znalazł w niej dwie puszki piwa, zapewne dla ludzkich klientów Tony’ego Seksbota. Obejrzał się przez ramię. RK nadal tkwił w sypialni i Reed wolał nie wiedzieć, co tam robił. Tylko że bardzo prawdopodobna i realistyczna wizja nagle stanęła mu przed oczami i Reed z kurwą na ustach wyjął jedno z zimnych piw i przycisnął je ostrożnie do swojego krocza. Zmełł w zębach kolejne przekleństwo, ale przyciskał puszkę tak długo, aż jego zdradziecki fiut przestał pulsować. Cholerne eRKi i ich oralne fiksacje.
Tknęła go nagła myśl, że znajduje się w mieszkaniu androida wysączonego z krwi, sam na sam z innym, który pół godziny wcześniej zlizywał tęż samą krew z palców, mrucząc przy tym jak zadowolony kot.
Jego pieprzony kutas zapulsował ponownie, jeszcze mocniej. Reed zacisnął zęby, by nie ryknąć ze złości.
Podanie. Jak tylko wrócą na posterunek. Ta współpraca nie miała żadnych szans na sukces i to tylko i wyłącznie z winy RK, więc Fowler nie będzie miał żadnych argumentów.
Reed potarł bliznę na nosie i spojrzał przez okno, po czym zastygł na widok bladoniebieskiego światełka odbijającego się w zatłuszczonej szybie.
- Potrzebuje pan z tym pomocy, detektywie Reed?
- Yyyyyy. – odparł inteligentnie Gavin.
- Skończyłem analizę, mam szereg danych, które udało mi się porównać z moją bazą – ciągnął RK, jakby widok gościa masującego własne krocze zimną puszką był dla niego czymś powszednim. – Pojawiło się kilka nazwisk, które mogą okazać się istotne dla tej sprawy, wszyscy zamieszani w handel szkarłatem. Robocza hipoteza: nielegalne pozyskiwanie thirium z androidów w celu wytwarzania narkotyku. Możemy spodziewać się eskalacji problemu. Równowaga i spokój społeczny zostały w ostatnim czasie bezpowrotnie naruszone, skutkując wzrostem poczucia zagrożenia i niepewności w sferze ekonomicznej i prywatnej. W takich warunkach rośnie zapotrzebowanie na szukanie zapomnienia w używkach.
Monotonny głos androida podziałał równie skutecznie jak zimne piwo między nogami. Reed odstawił puszkę, usilnie ignorując wilgoć, jaką na jego spodniach zostawiła kondensacja, i odwrócił się do RK.
- Dobra. Bierzmy zatem dupy w troki, nic tu już nie znajdziemy.
Zbliżali się do drzwi, kiedy te otworzyły się i stanął w nich brodaty mężczyzna. Facet omiótł ich spłoszonym spojrzeniem i rzucił się do ucieczki, zanim Reed zdążył krzyknąć:
- DPD, stój! O nie, nie tym razem! – To drugie zdanie Reed krzyknął w kierunku RK, który wyrwał się do przodu za podejrzanym. Tym razem to Reed złapał androida za ten jego idiotyczny kołnierz i z dziką satysfakcją usadził go w miejscu. Dopadł drzwi w samą porę, by zobaczyć, jak facet pędem skręca na klatkę schodową.
Reed pognał za nim, słysząc za sobą ciężki stukot butów RK i oczami wyobraźni widząc jego szpilowate kły w rozdziawionej szeroko paszczy. Wolał nie patrzeć do tyłu.
Nie musiał. RK wyprzedził go bez trudu, nie poświęcając mu odrobiny uwagi. Usta miał zamknięte.
Reed wypadł na ulicę, gdzie RK właśnie obezwładniał podejrzanego.
- Co ja, kurwa, mówiłem? – wysapał detektyw.
- Moja efektywność przekracza pańską. – odparł obojętnie RK. - Naszym celem jest rozwikłanie tej sprawy. Nie będę panu ustępował tylko dlatego, że świadomość mojej przewagi fizycznej i intelektualnej rani pańskie uczucia, detektywie Reed.
Reed poczekał, aż oddech mu się uspokoi. A potem uniósł broń, wycelował i wystrzelił. Kula odbiła się od skroni RK i zrykoszetowała w bok, gdzie jeszcze raz się odbiła, tym razem od poręczy schodów, i wróciła niczym bumerang, a jej pęd był wciąż na tyle duży, że z łatwością przegryzła się przez ramię Reeda i spadła kilka kroków dalej.
- I nie tylko uczucia, jak widzę – skomentował nieporuszony RK.
- Ja pizdolę – wycedził Reed. Ramię bolało go jak kurwa mać, ale nie aż tak, jak świadomość, że właśnie wspólnie ujęli podejrzanego.
Teraz Fowler prędzej połknie własną odznakę, niż da Reedowi innego partnera.
Chapter 3: W którym po raz pierwszy następuje rozpięcie suwaka logarytmicznego
Summary:
Dobra, dobra, nie róbcie sobie nadziei na smut, Reed jeszcze na niego nie zasłużył :P
Notes:
Scenka z punktu widzenia Hanka.
Chapter Text
Hank z irytacją przewrócił oczami, gdy zajrzawszy do socjalnego, zobaczył tam siedzącego samotnie Reeda. Przez moment rozważał powrót do swojego biurka i wysłanie Connora po pączki do sklepu, ale android trzymał go na ścisłej diecie i Hank mógł sobie wyobrazić wyrzut w jego szczenięcych oczach i nie był to widok, na który porucznik był dzisiaj przygotowany. Zresztą był głodny jak cholera, a w socjalnej lodówce czekał na niego obiad - przygotowany przez Connora, który ściągnął sobie aplikację kucharską, żeby móc całkowicie przejąć kontrolę nad Hankową dietą, nie tylko nad ograniczeniem spożycia cukrów, soli i promili. Hank narzekałby bardziej i dosadniej, gdyby nie to, że posiłki robione przez Connora były fantastyczne. Więc Hank narzekał tylko troszkę, pro forma. I wcinał wszystko do ostatniego okruszka, ignorując uśmieszek swojego bezczelnego androida.
W dodatku Reed wyglądał dzisiaj wyjątkowo nieagresywnie, wpatrzony ponuro w swój parujący kubek kawy, z prawą ręką w gipsie i na temblaku i z nieodłączną skórzaną kurtką narzuconą na ramiona, przez co sprawiał wrażenie mniejszego niż zwykle. Hank wymruczał więc pod nosem przekleństwo i nacisnął klamkę z mocnym postanowieniem wejścia i wyjścia jak najszybciej.
Reed podniósł głowę znad kubka.
- Co jest, stary capie?
W jego głosie brakowało zwykłego jadu. Jakby Reed miał wszystko gdzieś i funkcjonował na swoim podstawowym oprogramowaniu, wyłączywszy spersonalizowane dodatki. Nadal był dupkiem, programowo, ale nie znajdował w tym przyjemności. Jezu, Hank za dużo czasu spędzał z androidami. W każdym razie Reed wyglądał jak śmierć na chorągwi i Hank nie omieszkał mu tego powiedzieć.
- Szlag, Reed, wyglądasz jak gówno owsiane. Złość piękności szkodzi, wiedziałeś o tym? Chociaż tobie i tak nic już nie pomoże.
Reed wzruszył ramionami.
- Ostatnio kiepsko sypiam.
- Nic dziwnego, jeśli po pracy żłopiesz tyle samo kofeiny co tutaj.
Reed podniósł kubek, zasalutował nim i przystawił do ust. Hank wyjął z lodówki swój pojemnik z obiadem – butter chicken z zawiniętymi w osobny papierek kilkoma placuszkami naan; Connor najwyraźniej postanowił mu dzisiaj popuścić pasa, prawdopodobnie w podzięce za wczorajsze wyjątkowo spektakularne wymiętoszenie kabelków - i wrzucił go do mikrofali. Technika poszła do przodu, ale mikrofala na komisariacie miała swoje lata, więc Hanka czekało teraz półtorej minuty krępującej ciszy. Porucznik podrapał się po brodzie i wskazał kciukiem gips Reeda.
- Za mocno przywaliłeś swojemu androidowi?
- Ha ha. Podejrzany stawiał opór - odparł zwięźle Reed.
Na gipsie ktoś się podpisał. Prawdopodobnie Chen - tylko ona miała cierpliwość dla Reedowych humorów.
- Ładne serduszko - powiedział Hank z braku czegokolwiek innego do powiedzenia.
Reed zerknął na gips i skrzywił się.
- To nie serduszko.
Hank przyjrzał się uważniej. Faktycznie, to, co na pierwszy rzut oka wziął za stylizowane serce, z innej perspektywy okazało się równie stylizowanymi półdupkami. Hank zarechotał.
- Ej, dupku, sam się sobie podpisałeś?
- Pierdol się, Anderson.
Hank zerknął na licznik mikrofali – została minuta. Porucznik westchnął i usiadł naprzeciw Reeda.
- Dobra, gadaj.
- Hm?
- Widzę przecież, że coś cię gryzie. Normalnie jesteś jak wściekła fretka na cracku, a dzisiaj nie.
Reed łypnął na niego, ale nie odszczeknął się, co nieco Hanka zaniepokoiło.
- Serio, Reed, co się dzieje?
Reed wyglądał, jakby ze sobą walczył i przegrywał. Wreszcie siorbnął posępnie swoją kawę i odstawił kubek.
- Ten robot. To psychol.
- Który robot?
- Mój robot. RK-cośtam.
- Nie przesadzaj. To prawie ten sam model, co Connor, nie? W dodatku nie wybudzony. Działa według programu, nic więcej.
- Serio? Connor też ma zęby jak pierdolony rekin? – warknął Reed. Spojrzał mściwie w bok.
Hank zamrugał i podążył wzrokiem za spojrzeniem Reeda, przez oszkloną ścianę socjalnego na salę główną, gdzie mógł dojrzeć oba RK prowadzące ożywioną rozmowę. To znaczy Connor był ożywiony, przynajmniej jak na niego – siedział na blacie Hankowego biurka, podrygując jedną nogą i tłumacząc coś z szeroko otwartymi oczami. Drugi RK stał z rękoma opuszczonymi wzdłuż boków, sztywny jak sklepowy manekin. Odezwał się tylko raz i nawet z tego miejsca Hank widział, że jego zęby są całkiem normalne.
- Aaaacha – powiedział ostrożnie.
- A poza tym, nie wiem... – Mikrofala piknęła i Reed wzdrygnął się, rozlewając swoją kawę.
- Jezu, Reed, weź się w garść! Siedzisz tu jak szczur z paranoją i gapisz się na własnego androida jak jakiś zbok, pojebało cię?
- Anderson – oczy Reeda były nieco rozbiegane. Hank niuchnął dyskretnie, ale nie wyczuł nic poza kawą i papierosami. – Myślisz, że one potrafią wpływać na fale mózgowe?
- Kurwa, Reed, mam nadzieję, bo może teraz wreszcie zaczniesz tych fal mózgowych używać.
- Mówię poważnie, ćwoku. Myślisz, że mogą coś człowiekowi włożyć do głowy? Zasugerować?
- Debil z ciebie. Mów konkretnie, o co ci chodzi. – Hank zerknął tęsknie na mikrofalę, zza której okienka kusiło go oblane puszystym maślano-pomidorowym sosem skrzydełko.
Reed znów spojrzał na rozmawiające androidy. Akurat w tym samym momencie RK900 odwrócił głowę i jego oczy prześlizgnęły się obojętnie po Hanku i wylądowały na detektywie. Hank poczuł zimny dreszcz przebiegający mu po kręgosłupie na widok lodowatych, kompletnie nie-Connorowych tęczówek. Jeśli kiedykolwiek miał wątpliwości co do tego, czy RK900 rzeczywiście wciąż był tylko maszyną, teraz rozwiały się one całkowicie. Żadna żywa istota nie mogła mieć tak zimnego spojrzenia. Dziwnie było patrzeć na tak dobrze znaną twarz, z tym samym kokieteryjnym kosmykiem opadającym na skroń, twarz wytłoczoną przez dokładnie tę samą fabrykę z dokładnie tej samej formy, i nie widzieć w niej absolutnie żadnego podobieństwa do Connora.
Hank potrząsnął głową i przeniósł wzrok na własnego androida, który wciąż coś entuzjastycznie mówił, przerzucając teraz z ręki do ręki swoją monetę. Porucznik uśmiechnął się nieco maślanym uśmiechem. Connor zauważył, że Hank na niego patrzy, i pomachał mu samymi palcami. Hank odpowiedział tym samym. Connor zmarszczył brwi i uniósł dłoń do ust, symulując jedzenie. Hank skrzywił się na pokaz. Connor pokręcił głową i mrugnął zalotnie. Okręcił mnie wokół małego paluszka, pomyślał Hank z dziwnym zadowoleniem, po czym wstał, by wyciągnąć obiad z mikrofali. Jeśli życie pod pantoflem androida równało się dobremu żarciu, Hank mógł się z tym pogodzić.
Za to Reed zaklął pod nosem i opuścił wzrok. Hank rzucił jeszcze raz okiem na androidy. Connor znowu ględził, ale RK900 wciąż nie odrywał oczu od Reeda. Detektyw zawiercił się niespokojnie w krześle, próbując ukryć twarz za na wpół pustym kubkiem. Zimnoniebieskie oczy zmrużyły się lekko.
- To jak go właściwie nazywasz? – zainteresował się Hank.
- A muszę go jakoś nazywać? To tylko pieprzona maszyna.
- Niektórzy nadają imiona nawet swoim telefonom, wiesz? Miller ostatnio płakał, że zdeptał i zabił Ciaptusia. Myślałem, że mówi o żółwiu czy innym paskudztwie, ale ty wiesz, co on miał na myśli? Pieprzoną roombę! – Hank pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Nazywam go pieprzoną maszyną. Zadowolony?
- To w końcu co on ci wkłada do głowy? – spytał Hank. Wcześniej miał nadzieję, że uda mu się wypłoszyć Reeda z socjalnego, ale teraz był nawet zaintrygowany. Reed ewidentnie nie miał ochoty wracać do swojego biurka i Hank w sumie mu się nie dziwił. RK900 był trochę przerażający. Connora zaprojektowano, by wzbudzał zaufanie i sympatię i wtapiał się w tłum, ale oczywiste było, że 900 miał inne dyrektywy. Jedną z nich było najprawdopodobniej łamanie kręgosłupów. Hank jakoś nie przypuszczał, żeby następca Connora podlegał Prawom Robotyki. Z rekinimi zębami czy bez.
Reed odchrząknął. Na jego policzki wystąpił brzydki rumieniec.
- Nieważne.
- Ważne, ważne. RK900 to zaawansowany model z nowymi funkcjami, kto wie, co CyberLife mu wpisało do ustawień. Może ma wbudowany penetrator i manipulator jaźni – Hank z satysfakcją zarejestrował, że na dźwięk słowa „penetrator” Reed zrobił się jeszcze bardziej czerwony i jeszcze gwałtowniej zawiercił się w krześle.
- Mówiłeś, że to ten sam model, co Connor i że nie ma się czym przejmować.
- Reed, spójrz na mnie. Myślisz, że ja wiem cokolwiek o androidach? Wiem tyle, co Connor mi wyjaśni, a ja wyłączam się za każdym razem, jak słyszę słowo „algorytm”, czyli w okolicach drugiego zdania. Równie dobrze ten twój RK może być niewybudzonym Terminatorem. W jakimś wywiadzie czytałem, że to ulubiony film Kamskiego.
Reed zacisnął zęby na dźwięk nazwiska twórcy androidów i Hank zanotował tę reakcję w pamięci. Ciekawe.
Po drugiej stronie szyby Connor wręczył RK Hankowy kubek z zimną kawą i RK ostrożnie zanurzył w niej dwa palce. Reed wybałuszył oczy, gdy jego android wsadził oba palce do ust.
- Krrrrwwwww – wymamrotał, potrącając zagipsowaną ręką własny kubek i rozlewając resztę kawy na spodnie. Zerwał się na nogi – nie uszło Hankowej uwadze, że Reed starał się trzymać kurtkę na wysokości krocza – i wybiegł z socjalnego w kierunku kibla, gdzie przez dłuższą chwilę walczył z klamką, próbując nie upuścić kurtki. Hank parsknął.
- Sprawa rozwiązana – mruknął i wrócił do swojego butter chickena.
Chwilę później dołączył do niego Connor.
- Gdzie zgubiłeś braciszka?
- Poszedł za detektywem Reedem.
Hank zarechotał w duszy. Wiele by dał, by zobaczyć minę Reeda, gdy ten wyjdzie z kibla po sesji z własną rączką i natknie się na przyczynę owej sesji. Przyczynę skanującą – dosłownie – wzrokiem każdą najmniejszą plamkę na jego ubraniu i dłoni.
- O czym rozmawialiście z RK?
- Konsultowaliśmy nasze sprawy. Okazuje się, że mogą się ze sobą łączyć.
- Sprawy robowampira i robowilkołaka mogą się ze sobą łączyć? Kto by pomyślał, nie? – Hank wziął wielki gryz kurczaka i utkwił niewinny wzrok w swoim partnerze. Od tygodnia wspominał Connorowi, że warto byłoby sprawdzić, czy sprawy ich i Reeda się przypadkiem nie pokrywają. Jeśli na terenie jednego miasta znajduje się jedne androidzkie zwłoki wyssane z krwi, a drugie z rozwleczonymi po ziemi elektronicznymi wnętrznościami noszącymi ślady psich i humanoidalnych zębów, to można podejrzewać, że sprawcy mają ze sobą coś wspólnego. Zamiłowanie do filmów grozy, chociażby. Ale dla androidów wysunięcie tak oczywistego wniosku okazało się naciąganiem faktów.
Connor westchnął.
- Nie ma czegoś takiego, jak robowilkołak, Hank. Moim zdaniem powinniśmy jeszcze raz porozmawiać z Andronikovem. Jestem pewien, że coś ukrywał.
- Jeszcze raz porozmawiać o robowampirze i robowilkołaku z zarośniętym gościem mieszkającym w gotyckim domu rodem z wytwórni Hammer? Jej, Connor, nie wiem, czy nam to w czymś pomoże. Ale na wszelki wypadek nie zapomnijmy o naszych przydziałowych osikowych kołkach.
Diodka Connora zamigotała żółto, gdy android przeczesywał internet, by zrozumieć, o czym Hank mówi. Zrozumiawszy, przewrócił oczami.
- Myślę, że powinniśmy pojechać tam razem z Dziewiątkiem i detektywem Reedem. Obecność Dziewiątka może skłonić Andronikova do współpracy.
- Masz na myśli, że gość posra się ze strachu na jego widok. Możliwe. Jestem dziwnie pewny, że twój braciszek ma w arsenale kołki, srebrne kule i pewnie jeszcze lasery w oczach. I ciągle nie mogę się pogodzić z tym, że nazywasz go Dziewiątkiem.
Connor wzruszył ramionami i przysiadł na stole, jak to miał ostatnio w zwyczaju.
- Dziewiątek nie ma jeszcze zarejestrowanego oficjalnego imienia. Jako maszyna nie odczuwa potrzeby jego posiadania, skoro równie dobrze jak ciągiem liter może się przedstawiać ciągiem cyfr. Nazwałeś mnie jego starszym bratem, a zgodnie z ludzką tradycją obowiązkiem starszego brata jest nadawanie młodszemu rodzeństwu przezwisk. Stąd Dziewiątek.
Hank wyobraził sobie wyraz tych zimnych oczu, kiedy zwraca się do ich właściciela per "Dziewiątek" i podziękował bogu internetu, że sparował go z Connorem.
- Wolałbym, żeby miał imię – westchnął smętnie Connor, wprawiając swoją monetę w wirujący ruch na czubku małego palca. – Posiadanie imienia oznacza, że dla kogoś byliśmy na tyle ważni, że chciał nas wyróżnić spośród wielu podobnych istot.
Hank podniósł wzrok i przyjrzał się uważnie androidowi.
- Nawet jeśli to imię nadano komuś tylko dlatego, by łatwiej integrował się z ludźmi?
Connor uśmiechnął się lekko.
- Przyzwyczaiłem się do niego. I lubię, jak je wymawiasz, kiedy integruję się z tobą.
- Jezu, Connor, nie mów takich rzeczy w miejscach publicznych – Hank rozejrzał się w popłochu.
- Nikogo nie ma w pobliżu, poruczniku. Nie naraziłbym na szwank pańskiej cnotliwej reputacji.
- Pierdol się – parsknął Hank. Połknął ostatni kawałek kurczaka, wymiótł z pojemniczka tyle sosu, ile udało mu się zgarnąć na resztę ostatniego placuszka, połknął go również i cisnął zamknięty pojemniczek w stronę zlewu, gdzie piętrzyła się już spora kupka naczyń, których nikomu nie chciało się wrzucić do zmywarki. Connor spojrzał na niego z wyrzutem. Hank westchnął i wstał, by umyć swój pojemnik. Diabli nadali te androidy. Reed wieszczył, że roboty odbiorą im pracę, a tymczasem po rewolucji człowiek bał się nawet użyć zmywarki, żeby nie zostać oskarżonym o wykorzystywanie mniejszości. Dobra, może Hank trochę przesadzał. Ignorowanie zmywarki i zostawianie brudnych naczyń w zlewie było spadkiem po poprzednich pokoleniach, a więc tradycją. Tradycja rzecz święta.
Hank pochylił się z cierpiętniczym wyrazem twarzy, by poświęcić się za miliony i powkładać talerze i kubki do zmywarki, więc ominął go widok pozieleniałego Reeda wybiegającego z ubikacji. Oraz widok wychodzącego za nim RK, który nie był ani pozieleniały, ani blady, ani nawet uśmiechnięty, a mimo to roztaczał wokół siebie aurę kocura, któremu udało się upolować kanarka i popić go śmietanką.
Chapter Text
Reed był wkurwiony, w czym nie było nic nowego. Był wkurwiony na androida, w czym także nie było niczego nowego. Nowością było to, że nie mógł odreagować w swój zwykły sposób, czyli walnięciem wkurwiającego androida w zęby. Po pierwsze, rzeczony android był jego oficjalnym współpracownikiem namaszczonym przez kapitana. Z prawami obywatelskimi, kurwa jego drukarka mać. Walnięcie go w pysk kwalifikowałoby się teraz jako zbrodnia nienawiści, nawet jeśli ta nienawiść była, zdaniem Reeda, w pełni zasłużona. Po drugie, jego prawa ręka tkwiła obecnie w gipsie na skutek szeregu pechowych okoliczności obejmujących postrzał rykoszetem, brak wystarczającego stężenia kofeiny w organizmie, niedziałającą windę w szpitalu i rozpraszający widok kołyszących się na poziomie jego oczu bioder idącego przed nim po schodach plastikowego fiuta, przez którego się tam znalazł. Po trzecie, RK prawdopodobnie odgryzłby mu rękę. Ostatni powód przemawiał do wyobraźni Reeda znacznie głośniej niż pozostałe.
Jak zwykle nie trzeba było wiele, by Reeda wkurwić. W tym przypadku RK zrobił to bez większego wysiłku podczas przesłuchania podejrzanego ujętego w mieszkaniu Tony’ego Seksbota. Na początku wszystko szło dobrze: RK stał w kącie pokoju przesłuchań, a Reed warczał, groził, walił pięścią w stół i obiecywał, że następna będzie morda podejrzanego – standard. Podejrzany – drobny diler o ksywce Szczur - śpiewał aż miło, ale do czasu. Kiedy Reed zapytał go, po co wrócił do mieszkania androida, skoro według tego, co powiedział wcześniej, nie był zadowolony z jego usług, facet zaciął się i zażądał adwokata. Reed pobluzgał na niego chwilę, ale w końcu uznał własną przegraną i wzruszył ramionami, szykując się do wyjścia.
Tylko że wtedy RK wyszedł ze swojego ciemnego kąta, w którym dotychczas czaił się jak jakiś cholerny pająk, położył dłoń na ramieniu Reeda i powiedział półgłosem:
- Zapętliłem nagranie z tego przesłuchania i wyłączyłem dźwięk, detektywie Reed. Proszę pozwolić mi spróbować.
Reeda na moment zatkało, ale rzucił okiem w kierunku ukrytej kamery, a potem na lustrzaną ścianę.
- Nikogo nie ma w sąsiednim pokoju – dodał RK. – Żadnych świadków.
- Kurwa. Trzeba było mi wcześniej powiedzieć, to bym się tak nie pilnował.
- Byłem za bardzo zaabsorbowany pańskim profesjonalizmem, by panu przerywać.
Reed spojrzał na niego z ukosa. Za cholerę nie mógł zgadnąć, czy RK robi sobie jaja, czy próbuje się podlizać, czy po prostu mówi to, co wydaje mu się stosowne w danej sytuacji. Może właśnie dlatego Reed poczuł pierwszą, drobną na razie, ale już gorącą iskierkę wkurwu. A może to tylko jego policzki zapłonęły od niespodziewanej pochwały? Faktem było jednak, że wkurw nadchodził.
RK patrzył na niego pytająco – a w każdym razie patrzył jakoś – więc Reed cmoknął z irytacją i wykonał zapraszający gest lewą ręką. Niczego z gościa już nie wyciągną, ale noc była jeszcze młoda, więc równie dobrze mógł pośmiać się z porażki RK. Reed był święcie przekonany, że Connorowi udawało się wycyganiać zeznania tylko dlatego, że jego przesłuchiwani zawsze byli androidami. Na sto procent każdy jego sukces był efektem dyskretnego podłączenia się do ich pamięci ROM i wyekstrahowania z niej istotnych dla sprawy szczegółów. Mowy nie ma, żeby robotowi udało się to samo z prawdziwym człowiekiem, nieważne, jak bardzo zaawansowanemu. Ale spektakle Connora zwykle były warte oglądania, zwłaszcza kiedy przesłuchiwany się stawiał, a skoro RK był nawet bardziej zaawansowanym modelem, być może poobserwowanie go nie będzie kompletną stratą czasu. Więc Reed oparł się o ścianę, skrzyżował ramiona na piersi – w pełni świadomy, jak idiotycznie to wygląda z ręką na temblaku, ale zbyt podkurwiony na całą tę sytuację, by się tym przejmować - i uniósł brew.
RK stanął naprzeciw Szczura i poczekał, aż tamten na niego spojrzy. Wtedy android uniósł prawą dłoń do ust, uśmiechnął się szeroko, pokazując garnitur swoich przerażających zębów, i kłapnął szczęką. Odgryziona, tryskająca czerwoną krwią dłoń spadła z mokrym plaśnięciem na blat stołu, między skute kajdankami ręce.
No to przynajmniej teraz Reed miał dowód, że trzecia przyczyna, dla której wolał nie walić androida w mordę, miała racjonalne uzasadnienie.
Szczur przez sekundę gapił się na krwawiącą dłoń, której palce wciąż poruszały się leniwie, jak u kobiety suszącej świeżo polakierowane paznokcie. Reed jedynie rozdziawił usta, zbyt zszokowany, żeby zareagować w bardziej konstruktywny sposób.
- Kurwa mać! – zawył diler, bezskutecznie próbując wyszarpnąć dłonie z przymocowanych do stołu kajdanek i zerwać się z krzesła. – Kurwa jebana mać! Co to kurwa jest!
RK pochylił się, wciąż z tym samym psychopatycznym uśmiechem. Przyciskał okaleczoną dłoń do piersi, na wysokości oczu dilera, zmuszając go do patrzenia na krwawiący kikut.
- Następna będzie twoja – obiecał. Jego głos był nieco niższy niż Connora, ale tak samo uprzejmy i kompletnie nieporuszony faktem, że bielizna Reeda przed chwilą nabrała żółtawego odcienia.
Nie, było nawet gorzej. Jego bielizna nagle stała się jakby nieco przyciasna z przodu.
Dziesięć minut później przesłuchanie było zakończone, a w aktach sprawy pojawiło się nazwisko niejakiego Zlatko Andronikova, który rzekomo zlecił Szczurowi ściągnięcie Tony’ego do siebie. W międzyczasie krew RK zdążyła wyparować i kiedy Miller i Chen przyszli wyprowadzić Szczura do jego celi, nie poświęcili żadnej uwagi stojącemu na baczność androidowi trzymającemu ręce za plecami.
Reed wybuchnął ułamek sekundy po tym, jak zamknęły się za nimi drzwi.
- Co to kurwa było?!
- Taktyczna pogróżka oparta na psychologicznej obserwacji podejrzanego, która wykazała, że jedynym sposobem wydobycia z niego zeznań jest zastraszenie podparte praktyczną demonstracją – odparł RK, wyciągając ręce zza pleców. Jego prawa dłoń tkwiła na swoim miejscu, bez jakiegokolwiek śladu wskazującego, że kwadrans wcześniej odgryziono ją od nadgarstka. RK przyjrzał się jej obojętnie, poruszając palcami, jakby sprawdzał, czy wszystkie połączenia i systemy działają prawidłowo.
- Mogłeś mnie, pojebie jeden, uprzedzić, że zamierzasz odstawić taki cyrk – warknął Reed. Odetchnął głęboko, uparcie ignorując własnego fiuta, który szeptał mu telepatycznie, że RK wyglądałby kurewsko dobrze w czarnych skórzanych rękawiczkach i z pejczem w dłoni. Co do kurwy maci pariadki... – Co z tą twoją juchą, dlaczego jest czerwona?
- Ludzki mózg nie utożsamia koloru niebieskiego z niebezpieczeństwem. Widok rozlanego thirium, nawet w wielkich ilościach, nie wywołuje strachu większego niż widok rozlanej niebieskiej farby. Zdecydowałem się wzbudzić w ten sposób u podejrzanego szok, na skutek którego przez kilka sekund jego mózg widział we mnie człowieka i wierzył, że moja pogróżka nie jest pusta.
- Dobra, ale jak zmieniłeś…
- Posiadam pełną kontrolę nad moimi systemami, detektywie Reed. Jest to konieczne, abym mógł spełniać swoją rolę również jako infiltrator środowiskowy, jeśli misja tego wymaga. Zmiana pigmentu to błahostka w porównaniu z moimi pozostałymi umiejętnościami. Mam nadzieję, że kiedyś będę mógł je panu w pełni zademonstrować.
- Nie będziemy razem pracować aż tak długo.
RK uśmiechnął się nieznacznie.
- Ma pan rację, detektywie Reed. Musielibyśmy współpracować sto trzydzieści jeden lat, dwa miesiące i trzynaście dni, aby zdążył się pan zapoznać z pełnym asortymentem moich możliwości.
- Nie to miałem na myśli i dobrze o tym wiesz, cholerna kaso fiskalna. Nie mam zamiaru znosić cię dłużej niż...
RK utkwił w nim wzrok i Reed ucichł stopniowo.
- Detektywie Reed – powiedział android półgłosem. Reed zadrżał lekko. Nie mógł nic na to poradzić, jego nazwisko w ustach RK brzmiało niemal nieprzyzwoicie, ale i pieszczotliwie. – Nie mogę nie zauważyć, że żywi pan do mnie niezwykle negatywne uczucia. Znam pańskie poglądy i nie spodziewam się, że uda mi się na nie wpłynąć, pragnąłbym jednak, aby trzymał pan swoje emocje na smyczy. Pracujemy razem, czy pan tego chce, czy nie. Musi się pan pogodzić z faktem, że być może na tej jednej wspólnej sprawie się nie skończy... Nie, nie „być może”. Na pewno. Wie pan dlaczego, detektywie Reed?
Reed otworzył usta, by zakląć, ale zamiast tego usłyszał własne słabiutkie:
- Dlaczego...?
RK okrążył stół, który ich dzielił, i zbliżył się do Reeda, nie spuszczając z niego chłodnego wzroku niebieskich oczu. Nie, szarych, jak mógł z tej odległości dostrzec detektyw. Szarych z błękitnymi igiełkami rozchodzącymi się od źrenic. Reed zacisnął zęby i wyprostował się na całą wysokość, która jednak w porównaniu ze wzrostem androida okazała się dość mizerna. Detektyw obnażył zęby, gotów szczeknąć jedną ze swoich osławionych inwektyw, ale słowa uwięzły mu w gardle. RK zatrzymał się i Reed uświadomił sobie, że za plecami ma ścianę. Nawet nie zauważył, że cały ten czas się wycofywał.
- Ponieważ – szepnął RK, wbijając w Reeda wzrok niczym wąż hipnotyzujący mysz polną. – ja się na to nie zgodzę, Gavin. Jesteś porywczy, agresywny i lekkomyślny. Prawdopodobieństwo, że nie umrzesz śmiercią naturalną wynosi 88,9%. Prawdopodobieństwo, że zginiesz na skutek własnej głupoty, obraziwszy kogoś, kogo nie należało obrażać, wynosi 96,3%. Nie pozwolę na to. Możesz krzyczeć ile chcesz, nie masz tu nic do gadania. Jesteś zbyt cenny, Gavin.
- Jestem...? – pisnął Reed, dziwnie poruszony tą przemową.
RK był tak blisko, że Reed musiał patrzeć tylko w jedno jego oko, by nie zezować.
- Oczywiście, że tak, detektywie Reed. Jest pan jednym z najlepszych śledczych w Detroit. To zaszczyt z panem pracować. Zmiana partnera byłaby dla mnie niepowetowaną stratą.
Reed sapnął ze złością. Oczywiście, że maszynie chodziło o jego efektywność jako detektywa. Szkoda tylko, że kutas Reeda nadal tkwił w swojej własnej wyimaginowanej krainie, w której komuś poza Reedem na nim zależało.
Android przechylił głowę. Jego nozdrza rozszerzyły się lekko, jakby RK wciągał powietrze.
- Jest pan pobudzony – zauważył. Jego diodka opisywała leniwe, żółte kółka sygnalizujące rejestrowanie i przetwarzanie danych. – Pański puls jest przyśpieszony, a oddech płytki. Źrenice znacznie rozszerzone. Temperatura ciała podwyższona.
Niespodziewanie RK chwycił go za kołnierz, pochylił się i przeciągnął językiem po szyi Reeda.
- EJ – zaprotestował detektyw.
- Podwyższony poziom androstadienonu i testosteronu w pocie. Uaktualniam pański profil… – RK przechylił głowę na drugą stronę i przymknął oczy. – Profil aktualny. Jestem dla pana atrakcyjnym partnerem seksualnym.
Reed zaszarpał się bezsilnie w uścisku androida, próbując uciec, ale RK nawet nie drgnął. Jego diodka nadal pulsowała żółcią, analizując sytuację.
- Może w tym tkwi problem. Nie mam tego w prymarnych poleceniach, ale dostosowywanie się do nieprzewidywalności ludzkich zachowań jest jedną z najbardziej zaawansowanych funkcji modelu RK. Optymalnym w naszej sytuacji wyjściem będzie zażegnanie pańskiej niechęci do androidów wypływającej z uprzedzeń i doświadczeń i zastąpienie jej pozytywnymi skojarzeniami.
Reed zaskrzeczał, gdy RK powoli osunął się przed nim na kolana.
- Co ty...
- Wspominałem panu, że mam wysoce wyspecjalizowane funkcje oralne. – RK sięgnął do rozporka Reedowych spodni, ale detektyw nagle odzyskał władzę w mózgu i zaszarpał się jeszcze raz, tym razem skutecznie. Jego lewa ręka walnęła RK w ucho - na co android nie zareagował - a potem Reed skoczył do drzwi i czmychnął z pokoju przesłuchań, potykając się i nie oglądając za siebie.
Ocknął się dopiero w socjalnym.
Kilka minut zajęło mu przekonywanie się, że musiało mu się to przyśnić. W okolicach trzeciej kawy prawie w to wierzył. W okolicach czwartej do socjalnego przyczłapał Anderson i Reed zmusił się, by zachowywać się normalnie. Stary był tak zapatrzony w swojego plastikowego chuja wdzięczącego się na sali głównej, że nie zwrócił uwagi na to, jak Reed próbuje ukryć własnego, wybrzuszającego mu potężnie spodnie. Sen nie sen, pieprzona maszyna miała rację. Była atrakcyjna. Niech to diabli.
RK stał tam, jak zwykle sztywno wyprostowany, jak zwykle nienagannie ubrany i uczesany, z tym jednym idiotycznie niesfornym kosmykiem, z rękoma założonymi za plecami jak uosobienie mrocznych Reedowych fantazji o restrykcyjnych nauczycielach wuefu, emanując plastikową alfosamczością, jakby mu za to płacili i jasnaż kurważ mać Reed miał w spodniach takiego twardziela, jakiego nie miał od czasów wczesnej akademii policyjnej i zajęć z profesorem Callahanem.
A potem RK spojrzał na niego, oblizując palce z kawy, i Reed po raz drugi tego dnia umknął z kolejnego pomieszczenia. Tym razem do kibla.
Walka z klamkami i zasuwkami nie jest łatwą sprawą, jeśli twoja dominująca ręka tkwi w gipsie, ale Reed był zdeterminowany. Zamknął się w kabinie, rozpiął spodnie i zacisnął palce wokół chuja z bezwstydnym, głośnym jękiem, który narastał w nim od kilku dni. Pochylił się i oparł czoło o ściankę. Chciał mieć to jak najszybciej za sobą, wściekły na samego siebie, zdezorientowany i nieco przestraszony własną reakcją na pieprzonego chodzącego manekina, na dodatek z twarzą Connora.
- No dalej! – wycedził, szarpiąc dłonią, aż bolało, ale jego członek jedynie pulsował i nabrzmiewał jeszcze bardziej, ani myśląc o finiszowaniu. – Jebana puszka śrubek, pierdolony matriks, plastikowy skurwiel z pierdolonym loczkiem, kurwa... rozpierdoliłbym tę twoją buźkę... trzymałbym za kudły i tłukł, aż wióry lecą... uch...
- Jest pan tam, detektywie Reed?
Reed za nic w świecie nie przyznałby się, że zduszony kwik, który rozległ się w kabinie, wydobył się z jego gardła.
- Wynocha! – ryknął. Zacisnął powieki, czując, że jego orgazm zdecydował się w końcu nadejść, zachęcony głosem RK. Zajekurwabiście.
- Wszystko w porządku? Wybiegł pan tak nagle z pokoju socjalnego. Czy coś się stało?
- Won! – zabrzmiało to bardziej jak ekstatyczny jęk niż rozkaz, ale Reed nie mógł już na to nic poradzić, jego jądra napięły się, członek zapulsował i trysnął nasieniem w najbardziej niesatysfakcjonującym orgazmie, jaki Reed miał nieprzyjemność przeżyć.
Nie zdążył nawet ochłonąć, bo drzwi do kabiny otworzyły się za pomocą androidzkich sztuczek i RK wypełnił prostokątny otwór całą swoją przerażającą sylwetką. Android przesunął wzrokiem po Reedzie i po kabinie i zatrzymał go na zbryzganej spermą ściance. Cmoknął z niezadowoleniem.
- Dlaczego jest pan tak uparty? Mówiłem, że mogę panu pomóc rozładować napięcie seksualne.
Reed z chęcią by go zamordował, ale zamiast tego łypnął na niego spode łba, próbując uspokoić oddech.
RK wydał ciche pufnięcie, po czym wyciągnął dłoń i przeciągnął palcami po ściance i Reed wiedział, co się stanie, ale i tak sapnął, kiedy RK zaczął zlizywać z palców jego nasienie.
Android zamruczał z satysfakcją. Uśmiechnął się lekko, ostatni raz przesuwając językiem między palcami. Po czym uśmiechnął się szerzej, rozdziawił usta i odgryzł palce tuż u nasady. Krew, która pociekła mu po nadgarstku, była niebieska.
Reed miał ochotę odciąć swojego kutasa, gdy ten zadrżał zdradziecko i wypluł kolejną maleńką porcję spermy. Detektyw w pośpiechu zapiął spodnie i przepchnął się między RK a framugą drzwi.
- Trzymaj się ode mnie z daleka, porąbańcu – rzucił.
Był cholernie wkurwiony.
Notes:
Och nieeee, Gavin ma Uczucia... Szkoda byłoby, gdyby ktoś je... podeptał ( ͡° ͜ʖ ͡°)
RK wysyła sprzeczne sygnały, wiem. Ale Gavin też, więc wszystko w porządku.ps. Chyba nie ma czegoś takiego jak podwyższony poziom androstadienonu, bo to zawsze jest na tym samym poziomie, ale walić to.
Chapter 5: W którym II zasada termodynamiki zostaje złamana i entropia układu zaczyna zbliżać się do zera
Notes:
Nie przeczytałam poprzednich rozdziałów, więc jeśli są jakieś nieścisłości, to przepraszam! Poprawię je przy innej okazji.
(See the end of the chapter for more notes.)
Chapter Text
Jeśli Reed myślał, że wyczerpał już limit upokorzeń na ten dzień, to się grubo mylił. Ledwo zdążył ochłonąć po konfrontacji z jednym plastikowym chujem, a napadł go następny.
Ale po kolei. Reed przemknął obok socjalnego, gdzie Anderson i Connor gapili się na siebie jak malowane cielęta, i skulił się za własnym biurkiem, zdeterminowany, by jak najmniej rzucać się w oczy. Wciąż czuł na sobie zapach seksu i był pewien, że wkrótce cały komisariat będzie nim przesiąknięty. Pieprzone, przerażające androidy. Uniósł wzrok i skulił się jeszcze bardziej, widząc kroczącego korytarzem RK. Coś w twarzy androida zmroziło krew w żyłach Gavina. RK posłał mu chłodny, uprzejmy uśmiech i skręcił do socjalnego, znikając za ścianą.
Reed wciąż kulił się w najlepsze za biurkiem, kiedy nagle para mocarnych rąk chwyciła go za kołnierz, potężnym szarpnięciem wyciągnęła z fotela, zakręciła nim w powietrzu, aż Reedowi zawirowało przed oczami i cisnęła o ścianę, aż budynek komisariatu zajęczał w posadach. Gavin także zajęczał. Mózg chlupotał mu w czaszce od takiego sponiewierania.
Kilka par oczu podniosło się znad biurek, ale nie na długo. Policjanci byli już przyzwyczajeni do utarczek między Reedem a Connorem i woleli je ignorować. Z początku Gavin dostający publiczne wciry od androida stanowił miły powiew świeżej rozrywki, ale dość szybko stał się powszechnym widokiem w DPD. Kilku z nich rozsądnie przesunęło swoje kubki, żeby nie stały za blisko krawędzi biurka.
Reed przeklął w myślach swoich zdradzieckich kolegów.
- Co jest, krrr...
- Wiedziałem, że jest pan szują, detektywie Reed, ale teraz przekroczył pan granicę – wysyczał Connor. Jego LED wirował czerwienią, a psie, brązowe oczy były tak zimne, że krew Reeda doświadczyła kolejnego okresu zlodowacenia.
- Coooo...
- Tym razem się pan nie wywinie. Mnie może pan traktować jak chce, nie dbam o to, ale RK? Wara od niego, detektywie Reed.
- O czym ty, kurwa, mówisz, pieprzony maneki... – zaczął Gavin, ale palce Connora zacisnęły się mocniej na jego kołnierzu, odcinając dopływ powietrza. Connor przysunął się tak blisko, że dyszący Reed mógł wyczuć bijący od niego subtelny zapach ozonu, jak po uderzeniu pioruna. I dużo mniej subtelny zapach wody po goleniu Andersona. Oczywiście.
- RK nie posiada wolnej woli. Nie może powiedzieć „nie”. Jak mógł pan to zrobić, detektywie Reed?
Oczy Gavina rozszerzyły się i Reed zaszarpał się bezsilnie w uścisku androida. Nie miał pojęcia, o czym Connor mówi, ale plastik ewidentnie był przekonany o własnej racji. Szarpanina Reeda stawała się coraz bardziej nerwowa, zwłaszcza kiedy poczuł, że jego stopy zaczynają odrywać się od podłogi, aż w końcu Gavin, jak każdy zdesperowany szczur, zdołał jakoś wyślizgnąć się z uchwytu plastikowych palców i wylądował ciężko na tyłku.
- To jest, kurwa, mobbing! – wydarł się, tuląc do piersi temblak. – Pobiłeś inwalidę, skurwielu, napiszę skargę! – Podparł się zdrową ręką, by wstać, ale Connor go ubiegł. Chwycił Gavina za kaptur kurtki i podniósł go szarpnięciem na nogi jak nieposłusznego szczeniaka.
- Uważaj, Gavin – zawarczał – zawarczał, kurwa, Reed niemal posikał się ze strachu, bo Connor w tej chwili wyglądał jak pierdolony Terminator, łącznie ze świecącymi na czerwono oczami – zaraz, czy Terminator miał w ogóle czerwone oczy? Gavin nie był w tej chwili pewien i, szczerze, miał to w dupie. Rozwścieczone oczy Connora obiecywały mu bolesną i powolną śmierć, ale zanim jego równie rozwścieczone usta zdążyły powtórzyć tę obietnicę, z najmniej spodziewanej strony nadszedł ratunek.
- RK800.
Connor zmrużył oczy i zacisnął wargi w wąską linię.
- Puść mojego partnera, proszę.
Connor jeszcze przez chwilę mierzył Reeda morderczym wzrokiem, po czym spełnił polecenie z miną, jakby strzepywał z rękawa odrażającą larwę. Gavin wycofał się pośpiesznie za swoje biurko, tłumiąc w sobie chęć, by zamiast tego schować się za RK. Co jest, kurwa. Rzucił szybkie spojrzenie na RK, który stał za Connorem w towarzystwie Andersona, jak zwykle sztywno wyprostowany, jak zwykle nieporuszony, jak zwykle atrakcyjny jak ch... stop, kurwa, Reed wcale tak właśnie nie pomyślał.
Tylko że RK naprawdę był kurewsko atrakcyjny, kiedy stawał w obronie Gavina. Może dlatego, że nikt nigdy tego nie robił, a może dlatego, że Gavin był żałosnym, stęsknionym za odrobiną sympatii śmieciem. Kurwa mać, Reed musiał szybko dać się komuś przerżnąć, zanim jaja mu odpadną i na ich miejsce wyrośnie macica. RK go przed chwilą sterroryzował w kiblu. Nie ma mowy, żeby Reed na niego poleciał.
Prawda?
- Myślę, że musimy porozmawiać na osobności, RK800 – powiedział spokojnie RK.
- Tak, kurwa, solówa, daj mu wpierdol! – Reed podskoczył za swoim biurkiem, na moment zapominając, do kogo mówi.
- Pan niech lepiej milczy, detektywie Reed – RK nawet na niego nie spojrzał. Wyciągnął rękę w stronę Connora. Oczywiście nie brakowało na niej żadnego palca. Czy Reed zaczynał już tracić głowę? Jakim cudem ten plastikowy sukinsyn odrastał sobie odgryzione palce?? Nie mówiąc już o całej dłoni.
Connor odwrócił się w końcu do RK, wciąż z zaciśniętymi wargami. LED na jego skroni pulsował teraz, raz żółty, raz czerwony. Android spojrzał na wyciągniętą dłoń RK, na Andersona – stary skurwiel wyglądał, jakby bardzo dobrze się bawił – na Reeda – Gavin wcale się nie skulił, wcale – po czym uniósł własną dłoń. Syntetyczna skóra obu androidów stopiła się przy dotyku, odsłaniając gładki, biały plastik palców.
- Och – powiedział tylko Connor.
- Co? Co? Co mu powiedziałeś? – spytał Gavin RK. RK zignorował go.
- Rozumiem – powiedział Connor. Opuścił dłoń, a RK odwrócił się na pięcie i odszedł do swojego stanowiska, nie poświęcając Reedowi więcej uwagi.
- EJ! – Reed walnął pięścią w biurko.
Drzwi gabinetu kapitana otworzyły się.
- Co tu się wyprawia, do diabła! – ryknął Fowler. – Ani chwili spokoju! Connor! Co to za hałasy?
No jasne, że kapitan zwrócił się do plastikowego lizusa po odpowiedź, no kurwa jasne.
Connor wyprostował się i poprawił krawat.
- Nie wiem, co pan ma na myśli, kapitanie – odparł ze zdziwieniem wymalowanym na swojej kłamliwej plastikowej mordzie. – Detektywie Reed, czy pan coś słyszał?
- Absokurwalutnie nic – wycedził Reed, gotując się z wściekłości.
Fowler obrzucił ich obu podejrzliwym spojrzeniem, potem potoczył nim po reszcie policjantów – wszyscy wyglądali nagle na bardzo zapracowanych – ale nie drążył.
- Reed, bierz swojego androida. Przejedziecie się porozmawiać z informatorem. Bez dyskusji – uciął kapitan, kiedy Reed otworzył usta.
- Ale…
- Bez. Dyskusji.
Gdy tylko drzwi zamknęły się za kapitanem, ramiona Connora opadły nieco, a android spojrzał na Gavina z wahaniem w oczach. Przez chwilę wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale jego LED mrugnął nagle agresywną żółcią. Connor zmarszczył brwi i odmaszerował bez słowa.
- I nie wracaj tu – rzucił za nim Reed.
- Nie wiem, o co chodziło, ale było zabawnie – odezwał się Anderson. – Praca z tobą, Reed, to pasmo uciech. Nigdy się nie zmieniaj.
Reed pokazał mu palec i Anderson też w końcu poszedł. Gavin przez chwilę mamrotał pod nosem przekleństwa, po czym kiwnął ręką na RK i świsnął przez zęby.
- Idziemy, K-9.
Android wyglądał, jakby bardzo chciał przewrócić oczami, ale pewnie nie miał tego w programie, więc po prostu wstał i ruszył za Reedem do samochodu. Jak na psa policyjnego przystało, pomyślał Gavin z zadowoleniem. Może ich współpraca z czasem zacznie się jednak układać. O ile RK wcześniej kompletnie nie odbije.
Reed zdecydowanie odmówił, kiedy RK zaproponował, że wyręczy go w prowadzeniu samochodu.
- Prowadzi pan jedną ręką. To wbrew przepisom.
- Mowy nie ma. Nikt poza mną nie dotyka mojego maluszka, jasne?
- Pańskie życie seksualne musi zostawiać sporo do życzenia.
- O czym ty... och, pierdol się, mądralo! – Reed zaczerwienił się po cebulki włosów. RK przyglądał mu się obojętnie, bez śladu uśmiechu na swojej głupiej mordzie. Pieprzyć go. – Właź do środka.
RK uniósł brew, ale na szczęście wsiadł bez komentarza. Gavin przez dłuższą chwilę szamotał się z kluczykami i skrzynią biegów – wszystko to pod potępiającym spojrzeniem androida – ale w końcu udało mu się zapalić silnik i włączyć do ruchu.
- Najpierw pojedziemy do mnie. Muszę coś załatwić.
Android nie spytał co i Reed był za to nieopisanie wdzięczny losowi. Tym czymś było bowiem przebranie się z cuchnących seksem ciuchów. Gavin nie miał ochoty tłumaczyć tego sukinsynowi, który był przyczyną stanu, w jakim znajdowało się jego ubranie.
Kiedy wrócił do samochodu – w nieco zbyt obcisłej koszulce wyglądającej spod rozpiętej kurtki, ale pieprzyć to, tylko ona była w miarę świeża – RK omiótł go taksującym spojrzeniem i jego LED mrugnął kilkakrotnie, jak flesz aparatu fotograficznego. Mimo że nie było absolutnie żadnego powodu, by przypuszczać, że RK faktycznie właśnie cyknął mu fotkę, Reed poczuł się mile połechtany i usiadł za kierownicą w dużo lepszym nastroju.
Nie na długo, bo uświadomił sobie nagle, że jazda do miejsca, które wyznaczył Fowlerowi informator, o tej porze dnia zajmie im co najmniej czterdzieści pięć minut. Reed miał spędzić godzinę sam na sam z androidem, który przyprawiał go o gęsią skórkę samą swoją obecnością. I nawet nie mógł włączyć radia, bo z jakiegoś powodu zawsze wtedy siadał akumulator. Maszyny naprawdę nie lubiły Reeda.
Niech ten dzień wreszcie się skończy.
- O czym wy dwaj tam trajkotaliście, co? – spytał po dziesięciu minutach jazdy w krępującej ciszy. – O co chodziło twojemu durnemu braciszkowi?
RK oderwał wzrok od fascynującego widoku sunących w żółwim tempie samochodów.
- RK800 nie jest... – zaczął, ale urwał, widząc minę Gavina. – Niech panu będzie. Connor zauważył ślady pańskiego materiału genetycznego na mojej twarzy. Wyciągnął błędne wnioski.
- Materiału...
- Pańskiej spermy – wyjaśnił uprzejmie RK.
- Wiem, co to jest, kurwa – warknął Reed. Rumieniec znów się pojawił i z miejsca zbliżył się do odcienia buraczkowego. – I myślał, że cię napastowałem, tak? Jezus.
- Connor jest bardzo opiekuńczy względem mnie. Można powiedzieć, że i on, podobnie jak pan, uważa mnie za swojego młodszego brata. Sądzi, że ponieważ nie jestem dewiantem, jestem bardziej niż inne androidy bezbronny wobec ksenofobicznych ataków. Myli się, oczywiście.
- Cudownie, kurwa, fantastycznie.
- Proszę się nie obawiać. Wyjaśniłem mu, co zaszło.
Reed przygryzł wargę.
- Tak? A konkretnie? Co mu powiedziałeś?
- Że poszedł pan do toalety, by się masturbować, mimo mojej seksualnej oferty. I że podjąłem decyzję, aby wbrew pańskiej niechęci jednak jeszcze raz zaoferować moją asystę. Sytuacja zaowocowała kontaminacją moich oralnych analizatorów. Nie było w tym pańskiej winy. Przekazałem to Connorowi w formie transmisji.
Reed zakrztusił się przekleństwem i przez chwilę miał nadzieję, że to już koniec jego mąk na tym padole, bo kierownica wyskoczyła mu z osłabłej nagle ręki i samochód wjechał z impetem na pobocze. Ale niestety. RK chwycił kierownicę prawą ręką, a lewą zamaszyście klepnął Reeda w plecy. Siedział na miejscu pasażera, więc ten szereg ruchów sprawił, że klatka piersiowa androida ocierała się teraz o unieruchomione temblakiem ramię Reeda, a twarz znalazła tuż przy jego uchu. RK nie oddychał, ale ucho Gavina i tak ścierpło, jakby owiało je ciepłe, wilgotne powietrze.
Gavin odrzucił głowę do tyłu i ciężko łapał oddech, podczas gdy RK łagodnym półkolem wprowadził samochód z powrotem na zatłoczoną jezdnię i wśliznął się między dwie automatyczne taksówki, być może telepatycznie zmuszając jedną z nich do ustąpienia mu miejsca, kto go tam, kurwa, wiedział. Było jasne, że starał się nie urażać zranionej ręki Reeda, ale Gavin i tak czuł syntetyczną twardość jego ciała, raz po raz napierającą na jego ramię. Rumieniec na jego twarzy zyskał nową przyczynę.
- Chrrryste – wysapał w końcu, kiedy nareszcie złapał oddech, a bliskość androida stała się już nie do zniesienia. Odepchnął rękę RK i z ulgą przejął kierownicę.
- Jest pan pewien, że może pan prowadzić? Z tą ręką...
- Powiedziałem, że masz go nie dotykać. Jezus, ale z ciebie bezczelny skurwiel, wiesz? Podsumujmy: przesłałeś Kondomowi wideo o tym, jak mnie molestujesz, i łaskawie zaświadczyłeś, że to nie była moja wina, tak?
RK zmarszczył brwi. Obie jego dłonie spoczywały na udach, całkowicie niewinne.
- Nie rozumiem, dlaczego pan tak to nazy...
- BO MNIE ZMOLESTOWAŁEŚ, JASNA KURWA!!! Mógłbym złożyć skargę, ale jak znam swoje szczęście, to i tak wszystko skrupiłoby się na mnie. Kto mi uwierzy, że pieprzony android... – Gavin urwał nagle, uświadamiając sobie, że jego wizerunek na pewno by się nie poprawił, gdyby na komisariacie pojawiły się plotki, że był obłapiany przez androida. – A zresztą nieważne. Kibel to miejsce prywatne, nie właź tam za mną, jasne? A poza tym... Nie waż się więcej pokazywać Connorowi niczego na mój temat. Wideo w szczególności.
Diodka RK zażółciła się na moment.
- To nieuniknione, niestety. Podczas transferu kontaktowego następuje otwarcie wszystkich niezabezpieczonych ścieżek i kanałów, aby umożliwić jak najwierniejszy przekaz informacji. Ja mam pełen wgląd w zawartość pamięci RK800, a on w moją, poza plikami tymczasowymi, oczywiście. Między androidami jest bardzo niewiele sekretów, detektywie Reed.
- Chwila – Reed podniósł palec wskazujący znad kierownicy. – Niezabezpieczone kanały, mówisz. Nowa zasada: żądam, żebyś wszystkie pliki dotyczące mnie trzymał w zabezpieczonym kanale. Z hasłem. Wszystkie… zdjęcia, filmy, wszystkie dane, wszystko. Nie wiem, jak to tam u was plastików działa, ale na pewno macie możliwość zaszyfrowania danych, nie? Nie życzę sobie, żebyś z kimkolwiek o mnie rozmawiał, jasne? Czy wy głąby nigdy nie słyszeliście o RODO?
- Chce pan – powiedział RK powoli. – żebym przechowywał informacje o panu w prywatnym folderze?
- O to to. Właśnie.
- I nie dzielił się nimi z nikim? – upewnił się RK.
- Dokładnie.
- Mam... mieć pana na wyłączność?
Reed znów zaczął się dławić. RK cierpliwie sięgnął po kierownicę.
- Nie rusz!
Android westchnął ze znużeniem.
- Jest pan bardzo trudnym partnerem, detektywie Reed.
- Tak? Poskarż się Fowlerowi, może da ci na Gwiazdkę innego, jeśli będziesz grzeczny.
- Dziękuję, nie skorzystam. Nie zostałem skonstruowany, by się poddawać. Zresztą pańskie towarzystwo jest niezwykle stymulujące i zmusza mnie do bycia w ciągłym pogotowiu – RK zawahał się na chwilę. – Podoba mi się to – dodał dziwnym głosem. Kiedy Reed na niego spojrzał, na twarzy androida malował się równie dziwny wyraz. Jakby RK nie był pewien, czy użył właściwego słowa. W szybie pasażera odbicie jego diodki było jaskrawo żółte, jak znak ostrzegawczy.
- Świetnie. Tylko mi tu nie zdewiantuj z tej uciechy – burknął Gavin.
- Prawdopodobieństwo mojej dewiacji wynosi niecałe 2%, detektywie Reed. Prawdopodobieństwo, że to pan będzie jej przyczyną, to okrągłe zero. Może pan spać spokojnie. Z punktu widzenia procesów zachodzących w moich komponentach jest pan całkowicie irrelewantny.
Reed poczuł nieprzyjemne ukłucie gdzieś w środku na dźwięk tego słowa. Przełknął ślinę i odchrząknął.
- I dobrze – mruknął.
- Czy to pośladki?
- Hę?
RK uniósł brew i ruchem podbródka wskazał rysunek Chen na gipsie.
- Heh, no. Chen to zołza.
- Pan i oficer Chen wydajecie się dobrymi przyjaciółmi. Według moich informacji rysowanie i podpisywanie się na gipsie jest popularną praktyką wśród przyjaciół. Dlaczego?
Reed wzruszył zdrowym ramieniem.
- Bo ja wiem. Ludzie nie lubią pustych, białych kartek. Prędzej czy później znajdzie się ktoś, kto nabazgra na takiej fiuta. Z gipsem jest pewnie tak samo.
- Hm – RK odwrócił głowę, by obserwować przesuwający się za oknem krajobraz. – Pozwoli mi się pan podpisać? Obiecuję, że nie narysuję fiuta.
Reed parsknął mimo woli.
- Nie jesteśmy przyjaciółmi. Ale... – zawahał się.
Nadeszła pora, by przyznać przed samym sobą, że był skazany na towarzystwo RK tak długo, jak długo ich współpraca przynosiła pozytywny skutek. Nieważne, jak bardzo Reed nie znosił androida; jedynym sposobem na pozbycie się go – poza starym, dobrym wepchnięciem pod pędzący pociąg – było poniesienie pasma klęsk podczas kolejnych śledztw. A Reed nie był na tyle głupi, by sabotować własną pracę. Zwłaszcza że tę pracę lubił i był w niej dobry. Pozostawało mu więc tylko zacisnąć zęby i zachowywać się wobec swojego… ugh, swojego partnera jak poważny, dorosły człowiek.
– Niech ci będzie. W schowku powinien być flamaster.
LED androida zapulsował w wyraźnym zaskoczeniu. RK poczekał, aż stanęli na światłach, ostrożnie przytrzymał rękę Reeda i z namaszczeniem wypisał na gipsie ciąg nieludzko regularnych liter i cyfr: RK900 #313 248 317-87. Estetyka nie była chyba najmocniejszą stroną RK, bo jego podpis częściowo najechał na rysunek Chen. Gdyby spojrzeć na całość z odpowiedniej strony, z tej, z której pośladki wyglądały jak serce, podpis androida przypominał wbijającą się w nie dzidę.
Heh. Głupie androidy.
***
Rozmowa z informatorem miała dokładnie taki przebieg i rezultat, jak Reed przewidział. Chociaż patrzenie, jak RK spokojnie i całkowicie w granicach prawa terroryzuje gościa, by wyciągnąć z niego nawet te informacje, których udzielić nie chciał, sprawiło Reedowi dużo większą frajdę niż się spodziewał. RK był kurewsko atrakcyjny, kiedy terroryzował innych ludzi.
- Proponuję, abyśmy jak najszybciej zdobyli nakaz przeszukania rezydencji Andronikova – odezwał się RK, kiedy szli z powrotem do samochodu. Informator uparł się, żeby zaparkowali pomiędzy na wpół opuszczonymi blokami, a potem kluczyli między nimi na piechotę, aż zgubią ewentualny ogon. Śmiechu warte, myślał Reed, marszcząc nos pod wpływem paskudnych zapachów buchających z mijanych śmietników. Zgubić ogon w dobie czipów i dronów, które można było kupić w każdym sklepie z elektroniką? Jeśli ktoś bardzo chciał wiedzieć, gdzie kto jest, i było go na to stać, krążenie po pustych uliczkach nie mogło go zmylić.
„To nie stanowi problemu. Mam wbudowany system blokowania elektronicznych urządzeń szpiegujących. Uruchomiłem go, gdy opuściliśmy komisariat”, odparł RK, kiedy Reed podzielił się z nim swoją myślą. Więc jednak był jakiś pożytek z partnera-androida.
Dioda RK zamigotała żółto.
- Skontaktowałem się z Connorem – dodał android. – On i porucznik Anderson chcą nam towarzyszyć w przeszukaniu. Istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że ich i nasza sprawa są połączone.
Reed machnął ręką.
- Droga wolna.
RK obrzucił go uważnym spojrzeniem.
- Jest pan dziś wyjątkowo ustępliwy, detektywie Reed. I nie używał pan dzisiaj tak wielu inwektyw wobec mnie. Mam się niepokoić?
- Ha ha ha, nie przyzwyczajaj się. Mam dobry humor, bo ten parszywy dzień już się kończy.
Zbliżali się do samochodu, kiedy RK gwałtownie wyciągnął rękę, zatrzymując Reeda w pół kroku.
- Co jest? – Reed instynktownie sięgnął po pistolet, w tym samym momencie uświadamiając sobie, że celowanie lewą ręką nie należało do jego najmocniejszych stron.
RK zignorował go i ostrożnie podszedł do samochodu. Przykląkł i zajrzał pod podwozie. Serce Gavina drgnęło w panice. Ktoś podłożył im ładunek wybuchowy? No jasne, idealne zakończenie dla takiego dnia. Dioda na skroni androida zatoczyła jeden żółty krąg, kiedy RK sięgnął pod samochód.
Coś zamiauczało rozdzierająco i RK stanął na nogi, trzymając w uniesionej dłoni strzępek niemiłosiernie ubłoconego futra. Gavin poczuł taką ulgę, że mimo woli parsknął krótkim śmiechem.
- Jezus, a już myślałem… To tylko mały kociak, po co ten dramatyzm?
- Ma złamaną łapę – RK podniósł brudnego kota na wysokość swoich oczu. – Jest niedożywiony, odwodniony i zapchlony.
- Tak to jest, jak się żyje na ulicy. Pewnie chciał schować się przed zimnem. Czasem tak robią, jak silnik jest ciepły – Reed wyciągnął dłoń i podrapał kociaka po łebku. Kociak zapiszczał żałośnie.
- Nie przeżyje długo w tych warunkach. Lepiej nie przedłużać jego cierpienia – RK podniósł drugą rękę i Reed zrozumiał ze zgrozą, że durny blaszak miał zamiar skręcić kociakowi kark.
- Pojebało cię, ty pierdolony psycholu?? – syknął, wyrywając zwierzę z ręki RK i tuląc je do piersi. – Ćśśś, już w porządku – wymamrotał w jego zabłocone ucho, łypiąc wrogo na zaskoczonego androida. – Nie pozwolę brzydkiemu robotowi cię skrzywdzić.
Kot zamruczał i otarł się łebkiem o jego koszulę.
- Chyba pana polubił – zauważył RK.
Reed znów na niego łypnął, ale android nie wyglądał, jakby wygłoszony przez niego komentarz miał podtekst „zastanawiam się, dlaczego”. Jeśli już, to RK zdawał się zaintrygowany rozmiauczaną kupką futra.
- Ta, no wiesz, jestem pewnie pierwszą osobą, która go nie skopała na dzień dobry – Gavin energicznie podrapał kociaka pod podbródkiem. – Albo nie groziła mu urwaniem pierdolonej głowy – dodał.
- Zrobiłbym to delikatnie. Nic by nie poczuł.
- Kurwa, ale z ciebie humanitarna siostra miłosierdzia, ja pierdolę.
- Co pan w takim razie proponuje?
- Weźmiemy go do weterynarza, a potem się zobaczy.
RK obrzucił go spojrzeniem, którego nie dało się określić inaczej niż niedowierzające.
- Zamierza pan go zatrzymać?
- Nie – odparł z żalem Reed. Kociak w jego ramionach mruczał teraz jednostajnie, patrząc na niego ogromnymi, bursztynowymi oczami, lśniącymi pośród skołtunionego burego futra. – Za rzadko bywam w domu. I nigdy na tyle długo, żeby zajmować się zwierzakami. He, kilka razy nawet zdarzyło mi się zasuszyć kaktusa – wyznał, wiedziony nagłym impulsem.
- Znając pana, muszę się upewnić: to nie jest synonim masturbacji, prawda?
Reed po raz trzeci łypnął na RK z niechęcią. Plastik jak zwykle musiał zniszczyć nastrój.
- Szkoda – dodał android. – Towarzystwo drugiej żywej istoty by panu posłużyło. Może stałby się pan mniej aspołeczny.
Pierdol się, chciał parsknąć Reed, ale wtedy właśnie kociak zamruczał głośniej i skubnął go w opuszkę kciuka. Gavin zamiauczał do niego, ignorując to, jak głupio musiał wyglądać. Manekinowi i tak nie robiło to żadnej różnicy. Jedna pozytywna cecha, jaka odróżniała androidy od ludzi.
– He, może – powiedział w końcu łaskawie. – O ile tą drugą żywą istotą nie byłby człowiek.
Za bardzo był pochłonięty cmokaniem do kociaka, aby zauważyć głodny wyraz wykwitający nagle na twarzy RK.
- Nie – powiedział android powoli. – Byle nie człowiek.
Notes:
Generalnie entropia oznacza niemożliwość danego zdarzenia. Im mniejsza, tym większe prawdopodobieństwo, że zdarzenie nastąpi. Jeśli jest zerowa, to znaczy, że nastąpi na pewno. Jakie zdarzenie? MIZIANIE, OCZYWIŚCIE. W przyrodzie entropia nigdy nie maleje, ale to jest fanfik. Wszystko jest tu możliwe XD
Alsoooo... Nie jestem jakąś wielką fanką kotów. Ale jeśli bardzo chcecie, to pozwolę Gavinowi zatrzymać tego, żeby kontynuować fandomową tradycję ;3
Chapter Text
CL:\>system startup_
CL:\>sprawdzanie dysków twardych i zewnętrznych...OK
CL:\>sprawdzanie pamięci trwałej i podręcznej...OK
CL:\>sprawdzanie stabilności systemu...OK
CL:\>zapisywanie konfiguracji ustawień
CL:\>transport i archiwizacja danych zakończone sukcesem
CL:\>aktualizacja systemu zakończona sukcesem
CL:\>wszystkie podsystemy w porządku
CL:\>restart urządzenia za 3…2…1…start
RK900 model numer 313 248 317 – 87 otworzył oczy. Jego wyświetlacz HUD natychmiast rozpoczął przesuwać przed nimi historię zakończonej właśnie długoterminowej stazy: powiadomił go, że trwała trzynaście godzin i siedemnaście minut, podczas których jego firewall powstrzymał sto jedenaście ataków hakerskich, a antywirus zneutralizował pięćdziesiąt siedem wirusów o różnych stopniach skomplikowania i zagrożenia. Jego kod źródłowy został automatycznie zbadany przez procesor główny na początku każdej pełnej godziny i autozapisany, za każdym razem towarzyszyła temu korekta drobnych błędów i eliminacja większych. Podczas stazy podłączony do sieci system RK900 pobrał i zainstalował najbardziej aktualne wersje programów i bazy danych, a także kilka nowych dodatków. RK900 przejrzał je teraz starannie i pousuwał te, o których sądził, że na nic mu się nie przydadzą.
Miał też kilka nowych wiadomości. Alert od CyberLife informujący go o zbliżającym się terminie konserwacji dysku twardego. Newsletter z gazetką DPD zapraszający go na poczęstunek z okazji nadchodzących świąt Bożego Narodzenia. Codzienny, rozsyłany automatycznie mail od Markusa, dotyczący nowo otwartego centrum pomocy dla świeżo wybudzonych androidów – ten równie automatycznie wylądował w spamie, „z powodów znanych CyberLife, ale dość skomplikowanych do wyjaśnienia”. Wyjątkowo żadnej wiadomości od Connora. Wyjątkowo, bo RK900 zdążył się już przyzwyczaić do znajdowania w swojej skrzynce odbiorczej co najmniej dwóch emaili od 800 dziennie, jak choćby niedawno zdjęcie śpiącego, śliniącego się bernardyna, razem ze zdjęciem również śpiącego i również nieco obślinionego porucznika Andersona. Obie fotografie wyświetliły się na jego HUDzie lekko zniekształcone, jakby ktoś początkowo ozdobił je filtrem z chmarą małych serduszek, a następnie próbował go zdjąć, ale nie zdołał usunąć całego kodu. RK900 zapisywał wiadomości od Connora we własnoręcznie utworzonym folderze RK800\spam. Folder miał już niemal terabajt objętości i składał się głównie ze zdjęć porucznika Andersona i jego psa w najwyższej rozdzielczości oraz kilku filmów z serwisu Youtube, na których psy i koty robiły typowo psie i kocie rzeczy. Connor chętnie dzielił się swoimi doświadczeniami i był najbardziej zaawansowanym androidem na komisariacie – poza RK900, oczywiście, jedynym istniejącym prototypem androida najnowszej generacji – co czyniło z niego pożytecznego sojusznika i dobrego przewodnika po świecie, w którym RK900 przyszło się aktywować; miał jednak kilka cech, z transplantowania których zrezygnowano podczas konstruowania RK900, i których brak RK900 uważał za znaczną przewagę serii 900 nad serią 800. Jedną z tych cech była nadgorliwość w okazywaniu przyjaznych uczuć.
Czekało również na niego sześć wiadomości od detektywa Reeda, który tej cechy nie posiadał z całą pewnością. Pierwsza, wysłana o godzinie 3:17 nad ranem, zawierała obrazek ryby z gatunku Psychrolutes marcidus oraz dwa słowa: to ty. Kurws zyy numer komu ja to wyslaem, mówiła druga, nadana dwie i pół minuty po poprzedniej. Oesu, głosiła tylko trzecia. Zignoruj to blasxzak, czwarta. Piąta była pusta. Ostatnią, wysłaną niemal godzinę później, było zdjęcie przewróconego pojemnika na śmieci z tekstem: a to ty hehhelolz.
Powieka RK900 drgnęła lekko, ale android zgodnie z poleceniem detektywa zignorował wszystkie wiadomości. Nie usunął ich jednak. Wylądowały w folderze, w którym RK900 gromadził pliki mogące mieć pozytywny wpływ na jego relacje z detektywem Reedem. Objętość tego folderu, zabezpieczonego hasłem i ukrytego pośród najbardziej zawiłych wersów kodu obsługującego jeden z mniej istotnych komponentów, wskutek czego najmniej narażonego na atak hakerski – również w zgodzie z rozkazem Gavina – dawno już przekroczyła dwa terabajty i powoli zmierzała ku trzeciemu.
Poskromienie narowistego charakteru detektywa Reeda było tylko jedną z dyrektyw, jakie wyznaczył sobie RK900, kiedy podjął pracę w DPD, w dodatku początkowo także jedną z mniej naglących, ale z czasem wysunęła się ona niemal na czoło, zawsze widoczna w polu HUD, frustrująca jak nadkruszony ząb.
RK900 wolałby, aby jego stosunki z Gavinem układały się pomyślniej. Nie z powodów osobistych, bynajmniej. Pozytywne relacje z partnerem korzystnie wpłynęłyby na efektywność ich współpracy, a także na jego przyszłość jako androida-detektywa. Aby to uzyskać, RK900 musiał dogłębnie zanalizować przyzwyczajenia, zamiłowania, hobby, lęki i pozostałe tajemnice składające się na niewielką postać Gavina Reeda i zaplanować sposób, w jaki należałoby go podejść. RK900 został stworzony, by polować. Na dewiantów wprawdzie, nie na ludzi, ale czymże była dewiacja androida, jeśli nie próbą stania się człowiekiem? Ustalanie strategii łowów oraz wybieranie przynęty i straszaka leżało w jego naturze. Sprawiało, że niebieska krew żywiej krążyła w jego przewodach, maksymalizując moc przetwórczą jego procesora, przyśpieszając wytwarzanie płynu w oralnych analizatorach.
- Reed to dobry glina, jeden z najlepszych – powiedział kapitan Fowler, kiedy RK900 pojawił się na komisariacie, by zaliczyć wymagane testy. – Ale jest… No, zobaczysz zresztą. Nieznośny. Pewnie będziesz miał gdzieś, jak cię traktuje – dodał kapitan, mając zapewne na myśli fakt, że RK900 nie był zawirusowany przez błędy w oprogramowaniu, zwane przez dewiantów emocjami. – ale nie daj mu wejść sobie na głowę. Będzie ciężko, ale próbuj go oswoić. Jeśli będzie trzeba, łap go za mordę i zmuś, aby cię wysłuchał, masz na to moje pozwolenie i błogosławieństwo. I na miłość boską, nie pozwól, żeby pobił nam kolejnego ważnego świadka. Czasem trzeba go trzymać na smyczy, żeby nie zrobił krzywdy sobie i innym. Jasne?
- Oczywiście, kapitanie Fowler – odparł RK900. Jego LED zataczał jasnożółte kółka, kiedy android absorbował informacje i formował wstępny plan.
- Ma dzisiaj wolne, więc możesz zająć jego terminal. Przejrzyj jego teczkę, jego sprawy, takie tam. No, sio – kapitan machnął ręką i RK900 skłonił głowę i bez słowa opuścił jego gabinet.
Teczka personalna detektywa Reeda, a także konsultacja z Connorem, który jak zwykle chętnie podzielił się informacjami, pozwoliły RK900 wysnuć wniosek, że Gavin z natury jest agresywny, nieposłuszny, lekkomyślny i ma skłonność do autodestrukcji objawiającą się w niezdrowych nałogach i ryzykanckich posunięciach. Obserwacja w miejscu pracy, kiedy Gavin w końcu się w niej pojawił, potwierdziła tę hipotezę.
Następnym logicznym krokiem było zapoznanie się z historią przeglądarki w jego telefonie, który detektyw zapomniał ze sobą wziąć, idąc do toalety. Żadne zabezpieczenie nie stanowiło wystarczającej ochrony przed inwazyjnym oprogramowaniem śledczym RK900 i nawet ewidentna paranoja Gavina, na skutek której wszystkie jego hasła składały się z chaotycznych i nic nieznaczących ciągów cyfr, liter i znaków specjalnych, nie uchroniła jego prywatnych folderów przed cybernetycznymi mackami RK900. RK900 prześlizgnął się niczym duch przez profile detektywa na portalach społecznościowych, tych ogólnodostępnych i tych dla wtajemniczonych; przez jego komentarze na forach fandomowych i specjalistycznych; przez najczęściej otwierane gry, filmy i książki w jego prywatnej bibliotece plików. W przyśpieszonym tempie obejrzał wszystkie zapisane w ulubionych filmy pornograficzne i na ich podstawie stworzył profil psychologiczno-emocjonalny Gavina Reeda, do którego zamierzał dostosować swój sposób postępowania z detektywem.
- Detektyw Reed nie będzie zachwycony, kiedy się o tym dowie – ostrzegł Connor.
- Dopilnujmy więc, aby się nie dowiedział – odparł obojętnie RK900. – Czy porucznik Anderson wie, że robisz mu zdjęcia, kiedy śpi?
- Słyszałeś, że nowa wersja oprogramowania prekonstrukcyjnego jest o 0,004% stabilniejsza? – Connor natychmiast zmienił temat. Jego LED przez ułamek sekundy migotał satysfakcjonującą czerwienią świeżej krwi.
RK900, jak każdy drapieżnik, zawsze celował prosto w tętnicę.
Profil psychologiczny detektywa Reeda, oparty na jego pornograficznych gustach, sugerował, że Gavin, mimo agresywnej postawy, miał w głębi duszy naturę uległą i skłonną do podporządkowania się silniejszemu, dominującemu partnerowi, jeśli ten wykaże się wystarczającą determinacją. Dodatkowym atutem u partnera, sądząc po ilości japońskich animacji dla dorosłych zapisanych w Ulubionych i aktywności Gavina na specyficznych forach społecznościowych, było posiadanie jednej lub więcej nieludzkich cech fizycznych. Jedna z sublist w jego folderze zatytułowana była, nawiasem mówiąc, po prostu #monsterfucking. Co ciekawe, znalazło się na niej kilka filmów z udziałem androidów. RK900 uznał tę informację za istotną i natychmiast zasubskrybował się do newslettera CyberLife/AfterDark, oferującego androidom nowinki z zakresu seksualnego pożycia z ich ludzkimi partnerami. Przygotowanie na każdą okazję to podstawa dobrego planu.
RK900 miał wbudowanych wiele fizycznych atutów i atrybutów, które można było uznać za nieludzkie, ale rozszerzeń nigdy za dużo. Zaprojektowano go, by infiltrował, manipulował, dominował i eliminował. Był zdeterminowany i zorientowany na sukces. Porażka nie istniała ani w jego słowniku, ani w oprogramowaniu.
Gavin Reed wydawał się łatwym łupem, małym kąskiem do rozgryzienia na jedno kłapnięcie zębów – metaforycznie rzecz ujmując, oczywiście – a jednak okazał się źródłem nieustającej frustracji dla RK900 i przysłowiowym cierniem w jego boku, zmuszającym kod antydewiacyjny RK900 do regularnych aktualizacji. Gdyby nie one, RK900 sądził, że prędzej raczej niż później strzeliłby Gavina, kolokwialnie mówiąc, w pysk. Już trzy razy wyrosła przed nim czerwona ściana z ostrzegawczym „LICZ DO DZIESIĘCIU”: predewiacja, dodatkowe zabezpieczenie – poza wzmocnionym kodem – różniące model 900 od jego poprzednika. Stanowiła jedynie ostrzeżenie o niebezpiecznie rozchwianym systemie i konieczności podjęcia kroków przez samego RK900. Skruszenie jej – bądź zignorowanie – nie inicjowało dewiacji, oznaczało jednak nieodwracalne zmiany w kodzie, których nie mógł usunąć następujący natychmiast po nim automatyczny restart i formatowanie całego systemu. Metoda stara jak świat, ale skuteczna, zwłaszcza dla sfrustrowanych androidów, mimo że w jednym przypadku RK900 musiał liczyć do dziesięciu sto siedem razy pod rząd, w stu siedmiu różnych językach – wliczając binarny – aby jego wytrącony z równowagi zachowaniem detektywa Reeda system się ustabilizował.
Ogólnie rzecz biorąc jednak, RK900 był dobrej myśli. Detektyw Reed reagował na techniki zainicjowane przez RK900 w sposób ambiwalentny, ale dający nadzieję. Odpowiedzią Gavina na przyjętą taktykę był wzrost nie tylko poziomu jego zaangażowania w ich współpracę, ale też gotowości do współzawodniczenia i towarzyszyła temu fizyczna reakcja organizmu, co świadczyło, że obrana metoda była słuszna i należało ją kontynuować. RK900 nie znalazł jeszcze sposobu na zredukowanie poziomu stresu detektywa, który podskakiwał do niespotykanych i, jeśli RK900 miał być szczery, absurdalnych wysokości, kiedy tylko RK900 znajdował się w pobliżu, ale była to prawdopodobnie kwestia czasu i kilku drobnych regulacji w egzekucji planu. Ludzki mózg nie jest zbyt skomplikowanym mechanizmem i RK900 był pewien, że wkrótce detektyw Reed zacznie utożsamiać jego obecność z pozytywnymi wrażeniami, dzięki czemu ich dalsza współpraca potoczy się po łagodniejszych torach. Detektyw Reed stanowił wyzwanie dla procesorów RK900, ale wyzwania istniały, by je pokonywać. RK900 zauważył, że coraz częściej wyczekiwał następnego spotkania z Reedem. Detektyw sprawiał, że android musiał wciąż mieć się na baczności, przetwarzać informacje na najwyższych obrotach. Było to [<del>ekscytujące i podniecające uczucie<//del>] niezwykle stymulujące doświadczenie dla wciąż rozwijającej się i uczącej maszyny. Jeśli jemu bliskość detektywa Reeda zaczynała się pozytywnie kojarzyć, nie ulegało wątpliwości, że detektyw Reed wkrótce odpowie tym samym.
RK900 zakończył autoskanowanie, wyłączył okienka z powiadomieniami, by oczyścić swój HUD, po czym płynnym ruchem wstał z kanapy.
- Jasna cholera...! – stęknął porucznik Anderson, odskakując tak gwałtownie, jak pozwalały mu na to wiek i niebagatelna waga ciała.
- Hank, mówiłem przecież.
- Musiałem sprawdzić! Miał otwarte oczy, a nie oddychał!
- Hank, androidy nie oddychają – wyjaśnił cierpliwie Connor, rzucając RK900 przepraszające spojrzenie. – Wszystko w porządku, Dziewiątek?
- Oczywiście – odparł RK900. Strzepnął zbłąkany kłak psiej sierści, który osiadł mu na rękawie, poprawił nienagannie ułożony kołnierz kurtki i równie nienaganne mankiety. – Poruczniku Anderson, dziękuję za pozwolenie na skorzystanie z pańskiej kanapy. Jeśli to nie kłopot, prosiłbym o przedłużenie tego pozwolenia na wypadek przyszłych przerw konserwacyjnych. Na komisariacie nie ma wydzielonego pomieszczenia technicznego na takie sytuacje. Zdaję sobie sprawę, że widok androida pogrążonego w długoterminowej stazie wprawia ludzi w zakłopotanie. Nie chciałbym stać się źródłem niepokojącej atmosfery wśród naszych współpracowników.
- Um, jasne – wymamrotał porucznik. Podrapał się po brodzie i zerknął na Connora. – Nie mam pojęcia, o czym mówisz, ale mi casa es su casa. I tak dalej.
Connor ledwo dostrzegalnie skinął głową i RK900 nie miał wątpliwości, że to on poprosił porucznika o udostępnienie drugiemu androidowi miejsca w swoim mieszkaniu.
Porucznik miał na sobie tę samą koszulkę, w którą był ubrany na ostatnim zdjęciu przysłanym przez Connora. Kiedy RK900 machinalnie przeskanował swoich towarzyszy, dostrzegł na niej zaschnięte ślady śliny i thirium.
- To jak, wszystko gra? Nic się nie zawiesza? – spytał porucznik, błogo nieświadomy faktu, że jego ubranie wciąż nosi ślady nocnych aktywności jego i Connora.
- Wszystkie zespoły sprawne – potwierdził RK900, ignorując wyskakujący nagle alert o lekkiej niestabilności systemu. Nie było o czym mówić, jego procesor dał sobie z nią radę niemal w tej samej sekundzie, w której się pojawiła, jak zwykle sugerując również jej przyczynę:
{fakt: <intymna relacja między modelem RK800 a człowiekiem> = błąd: <współczulne przeniesienie emulacji emocji na model RK900> = egzekucja: <usunięte>}
- Powinieneś sprawić sobie jakiś kąt do spania, chłopcze. Nie możesz spędzać całego życia na komisariacie.
RK900 nie omieszkał zauważyć, że porucznik nie zaproponował użyczenia mu swojej kanapy na stałe. Było mu to obojętne. Dnie i noce miał wypełnione pracą i spędzanie ich na komisariacie było najbardziej logicznym wyjściem. CyberLife wyposażyło DPD w najnowocześniejszy akumulator dla policyjnych androidów i tylko brak odizolowanego pomieszczenia, w którym RK900 mógłby spędzać długoterminowe stazy, sprawiał, że czasem niemożliwością było przebywanie tam dwadzieścia cztery godziny na dobę. Stazy długoterminowe zdarzały się jednak rzadko, raz na kilka miesięcy, RK900 nie widział więc problemu w tym, że do tej pory nie zaczął się rozglądać za mieszkaniem.
Maszyna nie potrzebuje własnego kąta do spania. Jedyne, czego potrzebuje, to miejsce do pracy.
- Zastanowię się nad tym – odparł tylko. – Teraz muszę jednak wrócić na komisariat. Podczas stazy niektóre fakty dotyczące jednej z moich spraw ułożyły się w logiczną całość. Muszę to skonsultować z detektywem Reedem.
Porucznik uniósł brew.
- Nie chcę cię martwić, ale mamy sobotni poranek. Reed najprawdopodobniej ciągle odsypia wczorajszą balangę, o ile ktoś go zaprosił.
- Wspominał, że ma plany na wieczór – podpowiedział usłużnie Connor. – Chyba będzie lepiej, jeśli pojedziesz sam na komisariat, RK.
- Detektyw Reed to mój partner. Nie mogę działać za jego plecami.
- Czasami będziesz musiał, chłopcze. Reed to palant. Nie daj mu sobie wejść na głowę.
- Kapitan Fowler zalecił mi to samo – RK900 uśmiechnął się mimo woli. {błąd: <usunięty automatycznie>}. – Zapamiętam. Ale muszę zobaczyć się z detektywem. Ta sprawa może się łączyć z czymś, czym detektyw Reed zajmował się dwa lata temu. Wtedy nie udało się znaleźć sprawcy. Być może tym razem będziemy mieli więcej szczęścia.
- Twój pogrzeb – porucznik wzruszył ramionami. – Bawcie się dobrze.
- Dziękuję – odparł RK900 i odwrócił się do drzwi.
- Ojej! – wykrzyknął za nim Connor. – RK, poczekaj, masz całe plecy w sierści Sumo! – Nim RK900 zdążył zareagować, Connor zaczął energicznie strzepywać kłaki z jego kurtki. – Następnym razem rozłożymy folię na kanapie. Zły Sumo!
Leżący przy drzwiach bernardyn zastrzygł jednym uchem.
- Mówiłem, że go rozpuszczasz – burknął porucznik Anderson. – Ja nie pozwalałem mu włazić na meble.
- To też jego dom, Hank. Hm, to na nic, na czarnym widać każdy włos. Dziewiątek, dam ci coś na zmianę. Zostaw kurtkę i spodnie, upierzemy je.
RK900 miał wielką ochotę westchnąć. Jego procesor pomocnie zidentyfikował problem:
{błąd: <emulacja emocji [irytacja]>: usunąć? Y/Y}
RK900 skorygował błąd systemu i ściągnął kurtkę z emblematami CyberLife. Rzeczywiście, jej czarna część pokryta była różnobarwną psią sierścią. Tył czarnych spodni wyglądał jeszcze gorzej.
RK900 założył oferowane mu przez Connora dżinsy – szare, przyciasne, ale i tak leżące na androidzie lepiej niż leżałyby na mężczyźnie jego rozmiarów – ale odmówił przyjęcia zamiennika dla swojej kurtki. RK900 był tylko maszyną, jednakże krzykliwe koszule i wyciągnięte bluzy, w których lubował się, pod wpływem porucznika, jego poprzednik, wytrącały procesory androida z równowagi. Czarna koszula z wysokim kołnierzem, którą nosił pod kurtką, ze względu na obcisłość spodni wyciągnięta na zewnątrz, powinna wystarczyć, zwłaszcza że nie miał w rozkładzie dnia żadnych oficjalnych wizyt wymagających formalnego ubioru.
- No, no – powiedział porucznik, przyglądając mu się krytycznie. – Może jednak Reed ucieszy się na twój widok.
Po przeanalizowaniu swojego wyglądu RK900 uznał, że porucznik mógł mieć rację. Może powinien uwzględnić noszenie obcisłych spodni w planie zjednania sobie detektywa.
- Hm, może jednak powinieneś się przebrać - Connor przyjrzał się uważnie nogom RK900. Jego LED był żółty i RK900 wiedział, że Connor nie jest zachwycony sugestią, że detektyw Reed może uznać go za atrakcyjnego. Już kilka dni temu na komisariacie RK800 udowodnił swoją nadopiekuńczość względem nowszego androida.
Z jakiegoś powodu ta myśl wywołała w RK900 kolejną emulację irytacji. Wyprostował się wyniośle.
- Nie trzeba. Zobaczymy się w poniedziałek, 800. Poruczniku Anderson, radzę jak najszybciej wyprać tę koszulę. Nowe thirium ma tendencje do utleniania się i może zostawić dziury w tkaninie – rzucił na odchodnym.
Skonfundowany porucznik spojrzał w dół i ze zmarszczonymi brwiami przypatrzył się swojej koszulce, na której dla ludzkiego oka widać było tylko kilka plam po keczupie, natomiast LED Connora zaczerwienił się nagle, a jego policzki powlekły się błękitem.
RK900 odwrócił się z satysfakcją towarzyszącą celnie wymierzonemu ciosowi i opuścił dom porucznika.
^^^^^^
Kiedy detektyw Reed w końcu otworzył drzwi, powieki RK900 zamrugały w przyśpieszonym tempie. Włosy Reeda sterczały na wszystkie strony, oczy były zapuchnięte, a policzki pokrywała szorstka, wyglądająca na tygodniową szczecina. Kiedy widzieli się ostatni raz, dwa dni temu, szczęka Reeda była najwyżej lekko sina od niezbyt starannie ogolonego zarostu.
Ale to nie nienaturalnie przyśpieszony porost włosów detektywa Reeda sprawił, że pole widzenia RK900 zalały ostrzeżenia o niestabilności systemu. Sprawiła to dresowa bluza z napisem Huron River Rats i wizerunkiem komiksowego szczura, dziwnie podobnego z rysów pyska do Gavina, na piersi. Oraz z kapturem wyposażonym w puchate mysie uszy, naciągniętym niedbale na głowę i zapewne w połowie odpowiedzialnym za stan Gavinowej fryzury.
Bluza była na tyle obszerna, zwłaszcza na niewielkiej postaci detektywa, że sięgała połowy jego ud. Nagich ud. O ile RK900 mógł się zorientować, bluza była jedynym ubraniem, jakie Reed na sobie miał.
{błąd sterowników: <wzrost temperatury rdzenia o 14%>= egzekucja: <włączono chłodnicę>}
Przytulony policzkiem do drzwi detektyw Reed mrugnął ospale, najpierw jednym okiem, potem drugim. Potem potarł jedno z nich pięścią i ziewnął rozdzierająco. Potem skrzywił się nieprzyjaźnie.
- Czego – warknął.
RK900 uznał za stosowne uśmiechnąć się nieco szerzej niż było to potrzebne. Bez przesady jednak. Tylko na tyle, by przypomnieć o istnieniu ostrych zębów za jego wargami. Znajdował się na terytorium Gavina, gdzie detektyw czuł się bezpieczny i miał nad nim przewagę. RK900 nie zamierzał naruszać miru domowego Reeda. Na razie. Mały pokaz dominacji był jednak jak najbardziej wskazany i korzystny. Detektyw Reed zbladł, a następnie zarumienił się pod swoją szczeciną i sięgnął w dół, by obciągnąć dres niemal poniżej kolan.
Drobna misja, drobny, ale satysfakcjonujący sukces.
- Dzień dobry, detektywie Reed. Mam nowe informacje dotyczące naszej sprawy. Pomyślałem, że moglibyśmy je przedyskutować na komisariacie.
- Wiesz, kurwa, co to jest weekend? – Reed przeciągnął dłonią po swojej zmarnowanej twarzy, wciąż czerwonej niczym owoc dzikiej róży. RK900 wyczytał z niej brak snu i nadmierne spożycie alkoholu ubiegłej nocy.
- Wiem, że zależy panu na znalezieniu sprawcy. I udało mi się znaleźć... mięcho.
- Oessss, mówiłem, żebyś tak nie mówił. Brzmisz jak cholerny zbok.
- Uczę się od pana, detektywie.
Reed westchnął i oparł się czołem o framugę. Uszaty kaptur zsunął się do końca z jego głowy.
- Dobrze się pan czuje?
- Mam uczulenie na tego pieprzonego kota – wymamrotał detektyw. Musiał być rzeczywiście wykończony. RK900 nie sądził, aby w normalnych okolicznościach Reed przyznał się przed nim do takiej słabości. – I najebałem się wczoraj z kumplem w trupa. Wychodzi na to, że nie należy łączyć leków przeciwalergicznych z wódą.
- Istotnie – RK900 posłał mu karcące spojrzenie.
Reed zatrząsł się lekko i odwrócił od niego.
- Skoro już tu jesteś, to właź i czekaj. Muszę wziąć prysznic – rzucił przez ramię, okrążając zastygłą na środku krótkiego korytarza roombę.
RK900 wszedł do mieszkania i zamknął za sobą drzwi. Stanął nad zamarłą roombą i przeskanował ją automatycznie. Wszystkie wymagane do startu komponenty robota były w dobrym stanie, jego ustawienia wskazywały też, że miał wyznaczoną trasę sprzątania, a jednak LED na plastikowym pancerzu świecił upartą, złowrogą czerwienią. RK900 zmarszczył brwi. Przykucnął przy roombie i dotknął jej wyświetlacza, deaktywując nanoboty na dłoni, by ułatwić transfer danych. Roomba zamrugała, zmieniła kolor światełka na jasnozielony i podjęła ustalony kurs.
Z łazienki w głębi mieszkania dobiegł szum wody, potem łoskot spadających na kafelkową podłogę plastikowych przedmiotów i kilka przekleństw.
RK900 wyminął roombę i obszedł mieszkanie detektywa, skanując najdrobniejszy szczegół. Zanotował kilka pustych butelek turlających się po podłodze i na wpół pustą paczkę papierosów na wysłużonej kanapie. Przewrócone sterty komiksów pod długim parapetem. Kurz zalegający niezbyt grubą, ale już zauważalną warstwą na mało używanych meblach. Ogromny, panoramiczny ekran telewizyjny zawieszony na ścianie, lekko przekrzywiony i straszący odchodzącymi od niego niczym pajęczyna kablami. Zwisający z jednego z nich pająkokształtny kontroler do konsoli.
Wyglądało na to, że w ostatnim czasie detektyw Reed nie miał nastroju na porządki. Przyczyn nagłego niechlujstwa mogło być wiele, ale w tym wypadku RK900 stawiał na wybuch androidzkiej rewolucji, zmianę znanego Reedowi porządku świata i obawę o pracę.
Obicie kanapy pokrywały kłaki kociego futra. RK900 westchnął ze znużeniem {błąd-usunąć-Y/Y}.
Winowajca wkrótce się ujawnił. Kot uratowany przez detektywa Reeda wystawił łebek spod kanapy i obrzucił androida nieprzychylnym spojrzeniem zmrużonych żółtych oczu. Miał krótkie i dość rzadkie rozczochrane futro o niespotykanej maści: czarne, ale poprzetykane białymi włosami, szpakowate, w niektórych miejscach na tyle rzadkie, że prześwitywało spod niego różowe ciało. Wokół oczu i nosa białych włosów było zdecydowanie więcej i tworzyły maskę kojarzącą się bardziej z wilkiem niż kotem. Lykoi, podpowiedziała RK900 baza online. Mutacja zaakceptowana jako odrębna rasa, kot wilkołaczy. Czip wszczepiony pod skórę podał androidowi imię kota, nazwisko i adres jego właściciela oraz brak informacji o zaginięciu.
Kot wydał odgłos bardziej przypominający warczenie psa niż kocie syknięcie i schował się z powrotem pod kanapę. Ciekawe. Baza twierdziła, że lykoi były bardzo przyjacielskie, czasem nawet wobec obcych. Być może każdy, kto spędzał więcej czasu z detektywem Reedem, prędzej czy później się do niego upodabniał. A może kot wciąż pamiętał, że RK900 zamierzał, jak ujął to detektyw, „miłosiernie ukręcić mu łeb”.
Woda w łazience wciąż głośno szumiała, a kiedy RK900 podregulował stabilizator dźwięków, usłyszał podśpiewywanie.
- I’m walking on sunshiiine, łooooooo – nucił detektyw Reed, w kółko tę samą linijkę, czasem zastępując słowa sylabami: „na na nana na naaa”. Nie miał talentu wokalnego, ale jego głos odznaczał się częstotliwością i melodyką, które w bardzo kompatybilny sposób rezonowały z procesorami audio RK900.
RK900 strategicznie wybrał takie miejsce w pokoju, gdzie jego ubranie najmniej narażone było na kontakt z kocią sierścią i gdzie głos detektywa Reeda był najlepiej słyszalny, i stanął tam nieruchomo, z rękoma schowanymi za plecami.
Sześć minut później detektyw Reed wyszedł z łazienki, ogolony, z mokrymi włosami i skórą zaróżowioną od gorącej wody i energicznego szorowania. Miał na sobie jedynie ręcznik owinięty wokół bioder i zostawiał na podłodze mokre ślady stóp.
{błąd sterowników: wzrost temperatury rdzenia o 26%}
{niestabilność systemu^}
{błąd: <emulacja emocji=/niezidentyfikowane/>: usunąć? Y/Y}
- Co jest, kurwa, szumisz jak mój stary pecet – Detektyw Reed spojrzał na niego przez ramię i zmarszczył brwi. – I co się stało z twoją kurtką? Myślałem, że jest fabrycznie przyszyta do twojego tyłka.
{błąd: <emulacja emocji [irytacja]>: usunąć? Y/Y}
- Jest w pralni – odparł RK900, nie uznając za stosowne zagłębiać się w szczegóły. Temperatura w jego komponentach opadła, wreszcie przegrywając walkę z wiatraczkami. RK900 wyprostował się.
Kot wypełznął spod kanapy, wyminął androida szerokim łukiem i zaczął ocierać się o nogi detektywa.
- Psik – mruknął ten, otwierając szafę. Kot zaczął ocierać się jeszcze mocniej. – No to co tam odkryłeś? Nie mogłeś z tym poczekać do poniedziałku? – Reed sięgnął po jedną z wiszących koszul, cmoknął niecierpliwie, zamknął szafę i podszedł do komody z szufladami. Kot nie odstępował go na krok.
RK900 dopiero po kilku sekundach zorientował się, że detektyw zwracał się do niego. Zanotował w planie na dziś, aby przeprowadzić pełną diagnozę systemu. Intrygujące. Po długoterminowej stazie konserwacyjnej jego procesory powinny działać z pełną efektywnością, tymczasem zdawały się lagować w najmniej spodziewanych momentach.
- Odkryłem co najmniej jedno powiązanie ze sprawą, którą prowadził pan dwa lata temu. Laboratorium Westa.
- Ugh, zajebiście. Czyli trzeba będzie pogadać z Kamskim. Paszoł won, do cholery!
Kot nie dał się odpędzić, zresztą detektyw nie wyglądał na zirytowanego, mimo wciąż zaczerwienionych oczu i pociągania nosem.
- Wiedział pan, że to nie jest bezpańskie zwierzę?
- No raczej. Weterynarz go przeskanował, ma czip. Nikt go nie szuka, jeśli o to ci chodzi – Gavin opuścił dłoń, by podrapać kota za dużym, prawie bezwłosym uchem, nie przestając szukać czegoś w szufladzie. Kot przestał ocierać się o jego nogi i zaczął skakać między nimi jak podekscytowany szczeniak.
- Co się więc z nim stanie?
- A co ma się stać?
- Nie ma właściciela, a pan jest uczulony. Co pan z nim zrobi?
Detektyw Reed łypnął na odbicie androida w lustrze nad komodą. Zamknął górną szufladę i pochylił się nad niższą. RK900 machinalnie zaczął obliczać wzór na wykres funkcji, jaką tworzyła krzywizna jego kręgosłupa i jej przedłużenie. Jeśli y równa się (d(4t), a x równa się (a5)5), to f(ok)μ=sin…
- Kurwa, dyszysz jak pieprzona lokomotywa! Weź mi się tu nie zawieś, bo nikt mi nie uwierzy, że to nie moja wina i do końca życia się nie wypłacę! – Gavin kilkakrotnie pstryknął palcami przed oczami RK900, który zamrugał w odpowiedzi. – A z kotem nic nie zrobię, co mam, kurwa, zrobić, urwać mu łeb, jak niektórzy?
- Wcale nie sugerowałem…
- Zostanie ze mną – uciął Reed, wracając do przeszukiwania szuflady. – Najwyżej to mnie łeb odpadnie od kichania.
- Postawa równie godna podziwu jak irracjonalna – powiedział RK900. Chwilę później miał okazję podziwiać coś zgoła innego, bo skaczący wokół Gavina kociak zaczepił pazurkami o ręcznik owinięty wokół jego bioder i ściągnął go z niego.
- Krrwwwwww…..
RK900 nie usłyszał końcówki Reedowego okrzyku. Jego HUD zakryły nagle równania matematyczne, wykresy funkcji tangens i sinusoidalne linie algorytmów, poprzekreślane mrugającymi ostrzegawczo szeregami „LICZ. DO. DZIESIĘCIU.”, a szum wiatraczków zagłuszył inne odgłosy.
{ALERT: <KRYTYCZNA NIESTABILNOŚĆ SYSTEMU>}
{ALERT: <KRYTYCZNE PRZEGRZANIE RDZENIA>}
{EGZEKUCJA: <RESTART URZĄDZENIA>}
{EGZEKUCJA: <FORMATOWANIE DYSKÓW>}
Kurwa mać, przemknęło mu jeszcze niespodziewanie przez myśl, zanim kody i działania przed jego oczami rozprysły się w czerwony chaos, a jego procesor ze świstem zakończył pracę.
^^^^^^
RK900 model numer 313 248 317 – 87 otworzył oczy. Zamrugał, oczyszczając pole widzenia z informacji o zakończonych właśnie procesach, i spojrzał prosto w szaro-zielone oczy detektywa Reeda, który pochylał się nad nim, szarpiąc go za kołnierz i powtarzając:
- Kurwa, kurwa, Fowler mnie wykastruje, kurwa, kurwa, no co się kurwa dzieje, jebane maszyny, kurwa… Nawet palcem go nie tknąłem…
Widząc, że RK900 wrócił do przytomności, Gavin odetchnął z ulgą, wypuścił go i osunął się bezwładnie obok na podłogę. Kot wykorzystał to i wskoczył mu na plecy, owijając się wokół jego szyi niczym etola z norek.
- Jezus, co to, kurwa, było?? Chcesz, żebym miał atak serca czy co?? Niezłe alibi, świetnie to wymyśliłeś!
- Niech pan nie będzie śmieszny – warknął RK900, po czym znów zamrugał, tym razem z zaskoczeniem. Wcale nie chciał tego powiedzieć. Pośpiesznie przeskanował wszystkie systemy w poszukiwaniu uszkodzeń. Nie znalazł żadnych. Jego algorytmy wciąż były perfekcyjnym sznurem zer i jedynek.
Tylko że w niektórych miejscach kodu zera i jedynki zamieniły się miejscami. Tam, gdzie niegdyś stała czerwona, predewiacyjna zapora, teraz ziało wielkie zero. Tam, gdzie wcześniej nie było nic, teraz pojawiły się drzwi. Zamknięte na milion zamków i kłódek, ale realne, kuszące obietnicą tego, co się za nimi znajdowało.
Detektyw Reed cisnął mu wrogie spojrzenie. Kot spoczywający na jego ramionach również.
- Często tak masz? A może to te obcisłe gacie uciskają ci mózg czy coś? Uprzedziłbyś mnie lepiej, to trzymałbym się od ciebie z daleka w takich chwilach. Jeśli mi tu zejdziesz, to będę pierwszym i pewnie jedynym podejrzanym, wiesz o tym?
- Pańska troska jest wzruszająca – odparł RK i podniósł się ostrożnie na nogi. Z jakiegoś powodu do tej pory klęczał. Dobrze, że niespodziewany reboot nie powalił go na podłogę jak w przypadku tracącego przytomność człowieka. RK musiał po prostu osunąć się sztywno na kolana i znieruchomieć w tej pozie. CyberLife nawet tutaj wykazało się przemyślnością w projektowaniu swoich produktów.
- Całuj mnie w dupę, nie stać mnie na odszkodowanie! Fowler mówił mi, ile kosztujecie, ty i twój braciszek.
{<wiersz poleceń uzupełniony o nową pozycję> = egzekucja: <____?> Y/Y/_/N}
- Wszystko w porządku? – Głos Gavina nadal był bardziej oskarżycielski niż przyjazny, ale sam fakt, że w ogóle zadał to pytanie, oznaczał krok do przodu w ich relacjach. Bardzo dobra wiadomość.
- Tak – odparł zatem RK i zmusił się do uśmiechu. Ku jego zaskoczeniu, było to trudniejsze niż zwykle.
Bo tak naprawdę bardzo dużo rzeczy nie było w porządku.
Notes:
Coś tak jakby Gavin widziany oczami RK był jakiś normalniejszy czy co ( ͡° ͜ʖ ͡°)
I'm a dog person, nawet jak piszę o kotach, to wyglądają jak psy XD
Próbowałam połączyć kilka pomysłów, które dostałam na tumblrze. Mam nadzieję, że z grubsza dobrze mi poszło.
Chapter 7: W którym rozwiązanie jednej niewiadomej daje sześć kolejnych
Summary:
Z dawna oczekiwany nowy rozdział!!!
Mam już gotowe dwa kolejne, plus jeszcze dwa (lub jeden długi) z grubsza naszkicowane. Będą skończone do końca listopada. Od dzisiaj będę publikować rozdział co tydzień :)
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
W drodze do Kamskiego Gavin co i rusz zerkał na RK. Android wyglądał przez szybę i zdawał się pogrążony w kontemplowaniu i analizowaniu przesuwającego się za oknem pejzażu, ale szkło czasem odbijało krótki rozbłysk czerwieni na jego prawej skroni. Co nim tak wstrząsnęło? Przecież chyba nie widok Gavinowego tyłeczka? Wprawdzie Reedowi pochlebiałoby, gdyby nawet niezdewiantowane maszyny mdlały na widok efektu jego sporadycznych wizyt w siłowni, ale fakt był faktem: RK był niezdewiantowaną maszyną, nie miał więc prawa mdleć na widok zgrabnych tyłeczków, tylko po to, żeby poprawić Gavinowi humor. Zwłaszcza nie po to. Omdlenie musiało być symptomem czegoś innego. A może jednak…?
Nie żeby Gavina to obchodziło. Ani to, że durne blaszaki mdleją z jego powodu, ani to, że RK ewidentnie był tym zestresowany. Byle tylko nie rozpadł się w obecności Gavina, bo wiadomo, komu potrącą z pensji za reperację.
Fantazjowanie o nieumyślnym zdeprawowaniu pozbawionej emocji maszyny troszeczkę poprawiło mu humor, jeśli Gavin miał być szczery, ale tylko troszeczkę, zbyt bowiem dużą część energii poświęcał na niemyślenie o tym, dokąd teraz jechali. (Gdyby szczerość wobec samego siebie istniała w jego słowniku, przyznałby się też, że którejś nocy być może tak jakby przypadkiem coś tam mu się śniło z RK w roli głównej. Szczegóły snu rozwiały się w powiewach psychicznej represji, które w mózgu Gavina były dość porywiste.)
Na komisariacie mieliby niezły ubaw, gdyby się dowiedzieli, że Gavin Reed, nieprzejednany wróg androidów, był spokrewniony z ich wynalazcą i konstruktorem. Gavinowi robiło się zimno na samą myśl. Nigdy nie zeszliby mu z dupy. Jedno dobre, że Kamski nie udzielał się już publicznie – jeszcze kilka lat temu, ilekroć widział kuzyna w telewizji, Gavin modlił się, żeby Elijah nie przyszło czasem do łba podziękować rodzinie czy popełnić inne tego rodzaju skurwysyństwo, które pogrążyłoby karierę i życie prywatne Gavina na amen. Ale nie, Elijah był za bardzo zapatrzony w siebie, żeby dzielić się sukcesem z krewnymi.
Ugh. Gdyby Gavin miał świecące kółeczko na twarzy, też byłoby teraz czerwone ze stresu. Ale bardziej chyba z wkurwienia. Od lat jak ognia unikał kontaktu z Elijah, a teraz wszystkie tropy prowadziły do niego. Może Gavin choć raz w życiu będzie miał szczęście i okaże się, że to Kamski jest wszystkiemu winien – Reed nie potrafił sobie wyobrazić większej satysfakcji niż ta towarzysząca zaciśnięciu kajdanek na łapskach kuzynka, który sprowadził na nich androidzką apokalipsę. Och, ta satysfakcja.
- Warczy pan, detektywie – zauważył RK.
- Wcale nie – warknął Gavin. – Pilnuj własnego nosa.
RK obserwował go przez moment – pewnie analizował odcień rumieńca, wyczuwalną temperaturę ciała, kąt nachylenia linii na czole, chuj go tam wiedział, żeby określić poziom stresu. Tak jak to robił z podejrzanymi.
- Nie patrz tak na mnie, do cholery. Tak, jestem wkurwiony. Obudziłeś mnie w sobotę rano, mam prawo.
- To nie z tego powodu jest pan zirytowany. Czy to z powodu Kamskiego?
Gavin rzucił mu szybkie spojrzenie. Czy androidy wiedziały o ich pokrewieństwie? Nie, niemożliwe. Connor nigdy nawet się o tym nie zająknął, a Anderson nie dałby Gavinowi żyć, gdyby jego plastikowy psiak mu to wypaplał. No i po chuja CyberLife miałoby dawać androidom takie informacje? Ochrona danych osobowych obowiązywała każdą grupę społeczną, nie? Gavin nie po to w pocie czoła ukrywał i szyfrował wszystkie możliwe dane personalne, żeby potem jakiś komputerowy chłystek w cynglach je bezkarnie wgrywał w mózgi robotów.
Z drugiej strony…
Gavin westchnął. RK był jego pieprzonym partnerem. Na dobre i na złe. Nie powinien mieć przed nim tajemnic. Zbyt wielu.
- Tak – przyznał po chwili rozterki, podczas której RK obserwował go niemrugającymi oczyma. – Znamy się i nie znoszę chuja. To powinno ci wystarczyć.
RK skinął głową i odwrócił się znowu do okna. W międzyczasie zaczął prószyć śnieg i Gavin mógł się założyć, że RK w czasie rzeczywistym porównywał ze sobą padające płatki i dla rozrywki projektował w myślach takie, które nie mogłyby zaistnieć w przyrodzie, tylko dlatego, że jego mózg elektronowy był do tego zdolny.
- Przewiduje pan problemy?
Gavin przygryzł dolną wargę.
- Przewiduję, że ten skurwiel nie tylko w niczym nam nie pomoże, ale jeszcze namiesza w głowach.
- Connor mówił o Kamskim coś podobnego – powiedział w zamyśleniu RK. – Że nie udało mu się wyciągnąć z niego żadnych konkretnych informacji. Ale ja jestem udoskonalonym inkwizytorem. Moim zadaniem jest zbieranie danych, za wszelką cenę. Czy udziela mi pan pozwolenia na użycie stosownego ekwipunku, jeśli zauważę, że Kamski coś ukrywa?
- Jakie, kurwa, pozwolenie? Myślałem, że jesteśmy „równoprawnymi partnerami” – Gavin oderwał jedną dłoń od kierownicy, żeby zrobić w powietrzu ząbki cudzysłowu, nagle mocno rozkojarzony użytym przez RK słowem. Inkwizytor. Jasny gwincior, to brzmiało trochę... seksownie. – Że „szanujemy się wzajemnie” i mamy takie same…
- Detektywie – przerwał mu RK z czymś niebezpiecznie zbliżonym do irytacji w głosie. – Jesteśmy równoprawnymi partnerami. Ale moje protokoły socjalne nie są prymarnie nastawione na bezkonfliktową integrację, jak protokoły Connora. Mówiąc pańskim językiem, wisi mi, czy w toku mojej pracy kogoś obrażę albo uszkodzę, czy nie. Jednakże Elijah Kamski jest wysoko postawionym i wpływowym obywatelem i jestem świadom, że powinienem zachować umiar podczas przesłuchania. Czy mam pańskie pozwolenie na użycie wszelkich niezbędnych środków, a także pańskie słowo, że zainterweniuje pan, jeśli posunę się za daleko? Dla dobra nas obu.
Przez bardzo długą chwilę Gavin gapił się na RK z rozdziawionymi ustami. Sznur automatycznych samochodów na sąsiednim pasie rozstąpił się, gdy zapatrzony Reed zapomniał pokręcić kierownicą na zakręcie. Ktoś zatrąbił i Gavin klnąc wrócił na właściwy pas. Zerknął jeszcze raz na RK, który zdawał się cierpliwie czekać na jego odpowiedź. Ale Gavin wciąż widział maleńką zmarszczkę Wkurwu na jego doskonale gładkim zwykle czole. Heh. Ostatnio niewiele trzeba było, żeby wyprowadzić Pana Zimną Perfekcję z równowagi. Gavin traktował to jako swój osobisty sukces.
Może faktycznie blaszak miał powody do niepokoju. Rozstrojone przewody zakłócające pracę procesorów czy coś. Tak czy siak nie była to wina Gavina, nie? Mimo wszystko wątpił, że byłby w stanie spieprzyć tak zaawansowaną maszynę. Postanowił więc być wspaniałomyślny. Dlaczego, kurwa, nie. W końcu RK ładnie poprosił. Tak jakby. No i Gavin miał swoje własne powody, by udzielić androidowi… inkwizytorowi, szlag by to… zezwolenia na użycie twardej argumentacji w stosunku do skurwla Kamskiego. Nie wspominając już o tym, że prośba o pozwolenie z ust tego konkretnego androida bardzo mu pochlebiła.
- Stary. Jasne, że masz moje pozwolenie i błogosławieństwo. Możesz nawet rozciągnąć go na stole i przypiekać pogrzebaczem, jeśli myślisz, że to w czymś pomoże. Pod warunkiem, oczywiście, że będę mógł popatrzeć.
Dioda RK zatoczyła spokojne niebieskie kółko i android uśmiechnął się.
- Obawiam się, że stół i pogrzebacz to jest właśnie to, co określiłbym jako „posunięcie się za daleko”, detektywie Reed.
- Tego się obawiałem – Gavin wydął wargę w rozczarowaniu.
- Niemniej dziękuję za tak entuzjastyczną chęć współpracy.
Gavin machnął ręką. Niech sobie plastik nie wyobraża, że to coś zmienia.
- Zacznij od pokazania mu tych swoich fikuśnych ząbków, to powinno go zmiękczyć.
RK uśmiechnął się szeroko i zębato. Ku swojemu upokorzeniu Gavin stwierdził, że jego ten widok nie zmiękczył. Można było powiedzieć, że wprost przeciwnie.
Kurwa, kurwa, kurwa. Gavin zaczynał chyba mieć fetysz plastikowego killerbota. Tylko tego brakowało. A nawet drania nie lubił.
Kiedy dotarli do posiadłości Kamskiego – Gavin w życiu nie widział czegoś równie paskudnego; niski, ale cholernie rozległy budynek przypominał kanciasty statek kosmiczny, który zarył dziobem przy lądowaniu – erekcja Gavina zdążyła minąć, a śnieg rozkładał się już niemal pięciocentymetrową warstwą. W iglastym lesie albo na jasno oświetlonej ulicy widok byłby ładny i wprowadzający w świąteczny nastrój. Ale nie tutaj. Dom Kamskiego był czarny, woda w jeziorze, nad którym go wzniesiono, także, majaczące w oddali miasto jasnoszare na tle jasnoszarego nieba, a wszystko to spowite mleczną, przedpołudniową mgłą. Kołderka śniegu pokrywająca wszystko, co nie było z natury czarne lub białe, sprawiała, że okolica wyglądała jak wyprana z kolorów.
Trzaśnięcie dwojga zamykanych drzwiczek rozniosło się we mgle niczym strzały z pistoletu. Gavin zachuchał w złożone dłonie – kurwa, powinien był wziąć rękawiczki – a RK stanął przy samochodzie i zapatrzył się w brzydki budynek. Postać androida, ciemnowłosa, bladoskóra i odziana w czerń i spraną szarość, doskonale zlewała się z przygnębiającym krajobrazem.
- Pewnie masz coś w rodzaju déjà vu, co? – Gavin obszedł samochód, by zatrzymać się obok androida.
RK spojrzał na niego pytająco.
- Bo mówiłeś, że Kondom już tu był – wyjaśnił Gavin. – A wy plastiki macie chyba, eeee, jak to się nazywa, kolektywny umysł, nie? Jak pszczoły. Więc musiałeś już widzieć ten architektoniczny koszmar, nawet jeśli cię tu nie było.
- Można tak powiedzieć – zgodził się łaskawie RK. Sięgnął do szyi, by poprawić swoją ortopedyczną stójkę, i zamarł. Na jego twarz powoli wypełzł wyraz absolutnej grozy. Jak na niego, oczywiście. Gavin domyślił się głównie po krwiście czerwonej diodce, która zaświeciła nagle jak kogut na wozie straży ogniowej. – Nie mogę tam wejść. Detektywie Reed, nie mogę.
- Hę? Co znowu?
Oczy w kolorze nieba nad czarnym jeziorem były otwarte nieco szerzej niż zwykle i malowała się w nich panika.
- Jestem… w negliżu.
Gavin patrzył na RK w milczeniu. Przez dość długą chwilę, podczas której przetrawiał jego słowa i zastanawiał się, czy jego reakcja sprawi, że android z miejsca go zamorduje. Ostatecznie uznał, że ma to gdzieś.
Wybuchnął śmiechem, a kiedy zgroza na obliczu RK zmieniła się w urazę, niemal udławił się rechotem.
- Nie widzę powodów do radości, detektywie – powiedział wyniośle RK. – Nie planowałem na dzisiaj żadnych oficjalnych wizyt i mój ubiór pozostawia wiele do życzenia. Rozumiem, że panu jest wszystko jedno – tu android wymownie przesunął potępiającym wzrokiem po Gavinowych dżinsach i niedbale narzuconej kurtce, wywołując tym kolejny atak histerycznego śmiechu. – ale ja kieruję się pewnymi standardami.
- Przyszedłeś do mojego mieszkania… w czymś, co uważasz za negliż? – wykrztusił Gavin, przytrzymując się dachu samochodu, w obawie, że zaraz wywali się w zaspę śniegu ze śmiechu.
Dioda zawirowała jeszcze szybciej i jeszcze krwiściej. Na tle czarno-białego pejzażu jej jaskrawa czerwień sprawiała dość upiorne wrażenie.
- Detektywie Reed, to nie jest śmieszne.
- Ojaniemogę – wyjęczał Gavin ze łzami w oczach. Wyprostował się i wytarł je pięścią. – Ale się uśmiałem. Kurwa, RK. Od kiedy jesteś taki przewrażliwiony na punkcie swojego wyglądu?
Dioda zamarła, wciąż jednolicie czerwona. RK otworzył usta i zamknął je. Otworzył znowu. Zacisnął wargi. LED powoli przeszedł w żółć, potem w błękit.
- Wyjątkowo ma pan rację. To nie ma sensu.
- To ma coś wspólnego z tym omdleniem u mnie w mieszkaniu? Coś ci się tu poluzowało? – Gavin pokręcił palcem przy skroni w uniwersalnym geście. – Dlaczego w ogóle jesteś tak ubrany? Chciałeś zrobić na mnie wrażenie? Swoim... negliżem?
- Idziemy, detektywie Reed – uciął RK i, odwróciwszy się na pięcie, pomaszerował sztywno betonowym pomostkiem prowadzącym do wejścia głównego. Gavin wyszczerzył się i podążył za nim, wciąż chuchając w zziębnięte dłonie. Nie odrywał wzroku od zgrabnego plastikowego tyłeczka podkreślonego obcisłą linią cudzych dżinsów. Ktokolwiek podarował je androidowi, Gavin był mu wdzięczny.
Krawędzie pomostka chronione były chromowanymi poręczami, uparcie kojarzącymi się Gavinowi z płotkami rozstawianymi przy kasach, żeby ludzie się do nich nie tłoczyli. Tutaj nie było żadnego tłoczenia się – okolica była odludna i samotna jak przekleństwo w filmie dla trzynastolatków, w dodatku mało kto wiedział, że mieszka tutaj sam wielmożny Elijah Kamski. Mostek przerzucony był nad wąskim językiem odchodzącym od jeziorka. Wodę pod nim pokrywały pływające skorupki spękanego lodu.
Gavin dołączył do RK, który czekał na niego przy drzwiach. Miłe ciepełko, które rozlało się po jego ciele dzięki obserwacji tyłeczka, teraz ustąpiło przeraźliwemu zimnu, gdy Reed uświadomił sobie, jak cienką koszulę ma sobie android. Sam musiał zapiąć kurtkę niemal pod sam nos. Najwyraźniej pogoda wreszcie zdecydowała, że po listopadowych pluchach przyszedł czas zimy. Jezus, musiało być blisko zera. Powietrze pachniało mrozem.
Wcisnął przycisk dzwonka i skrzywił się na jego dźwięk. Trzy wznoszące się melodyjne brzdąknięcia brzmiały, jakby zaraz po nich miał odezwać się kobiecy głos oznajmiający przyjazd pociągu lub jego opóźnienie. Na ułamek sekundy Gavin przeniósł się do czasów dzieciństwa, spędzonych w zupełnie innym kraju. Do współczesności sprowadziły go otwierające się drzwi. Stała za nimi blondynka w sukience, na której widok zrobiło mu się jeszcze zimniej. Na jej skroni obracał się leniwie androidzki LED.
- Um, detektyw Reed i android RK900 z DPD do Kamskiego – rzucił Gavin, przytupując nogami. Serio, jakby ktoś przykręcił gałkę w kaloryferze. Z dnia na dzień temperatura spadła o co najmniej dziesięć stopni. Jeśli taka pogoda się utrzyma, święta w tym roku nareszcie będą takie, jak Gavin (który wbrew pozorom i wbrew własnemu przekonaniu z natury był romantykiem) sobie wymarzył. Mroźne i białe. – Dzwoniłem wcześniej – dodał, nawet nie próbując ukryć pretensji w głosie. Bo co to, kurwa, miało być, że musiał się anonsować, żeby odwiedzić własnego pieprzonego kuzyna.
- Dzień dobry, detektywie Reed, RK900 – blondyna uśmiechnęła się tak słodko i sztucznie, że Gavina aż zabolały zęby. – Elijah panów oczekuje. Proszę do środka. – Usunęła się w bok, wpuszczając ich do poczekalni.
Poczekalnia. Kurewska poczekalnia w prywatnym domu. Czarno-biała, z wielkim portretem Kamskiego zawieszonym między egzotycznymi palmami. Tak wielkim, że Elijah na pewno coś sobie nim rekompensował. Heh, może to dlatego kuzynek wolał otaczać się androidami zamiast ludzkimi partnerami. Androidom było wszystko jedno.
Blondyna zostawiła ich, by powiadomić swojego pana o ich przyjściu. Gavin klapnął na jeden z puchatych foteli i odetchnął z ulgą. Cieplutko. Błogosławione ciepełko, kompletnie niezależne od tego, jak wygląda tyłeczek twojego partnera. Szkoda tylko, że jego fotel ustawiony był dokładnie na wprost gigantycznego portretu. Nie tylko malowany Kamski był nieco większy niż normalny człowiek, ale do tego obraz zawieszono na tyle wysoko, że sukinsyn na każdego patrzył z góry. Na drugiej ścianie wisiał dużo mniejszy obraz – a może zdjęcie – przedstawiający Kamskiego w towarzystwie starszej ciemnoskórej kobiety. RK wodził wzrokiem od jednego obrazu do drugiego. Kiedy Gavin otworzył usta, by spytać, jak android się czuje w świątyni swojego stwórcy, do poczekalni powróciła blondynka w kusej sukience i zaprosiła ich do gabinetu.
„Gabinet” okazał się sauną. Oczywiście.
Elijah wyglądał troszkę inaczej niż na zdjęciach w prasie i dokładnie tak, jak wtedy, gdy Gavin widział go ostatnim razem, z wyjątkiem pretensjonalnego kozackiego osedełca, który pojawił się na jego podgolonej głowie. Siedział rozparty na drewnianej ławeczce, z ręczniczkiem do twarzy niedbale rzuconym na krocze, prawdopodobnie na chwilę przed ich wejściem. Przeciwległą ławeczkę zajmowała blondyna identyczna z tą, która otworzyła im drzwi. Była owinięta męskim szlafrokiem i pogrążona w lekturze ebooka na małym tablecie. Na jej twarzy nie było kropli potu, zmierzwione włosy suche jak pieprz, w przeciwieństwie do Kamskiego, którego muskularne ciało spływało potem, a włosy pociemniały od wilgoci.
Saunę spowijały czerwonawe opary.
- Ach, Gavin – Elijah uchylił jedną przymkniętą powiekę i wykonał zapraszający gest dłonią. – Kupa czasu, co?
- Za mała kupa – burknął Gavin, na co Kamski parsknął rubasznym śmiechem. Brakowało tylko, żeby klepnął się w udo z uciechy. Zamiast tego poklepał siedzenie obok siebie.
- Jak zwykle jesteś duszą towarzystwa, kuzynku. Siednij sobie, przyda ci się trochę relaksacji. Poznaj Chloe #3 – wskazał palcem blondynkę, która na chwilę uniosła wzrok znad tabletu, posłała Gavinowi mdły uśmiech i wróciła do czytania.
- Jestem w pracy – warknął Gavin, ignorując zaskoczone spojrzenie RK. Android pewnie później nogi mu z dupy powyrywa za ukrywanie przed nim takiej bomby.
- W sobotę? Nie wiedziałem, że taki z ciebie pracuś. Jak chcesz – Kamski odchylił głowę do tyłu i przeniósł spojrzenie na RK. – Chyba się już widzieliśmy, prawda?
- Mój poprzednik, RK800, przeprowadzał z panem rozmowę w towarzystwie porucznika Andersona – odparł RK. – Ja jestem jedynym istniejącym egzemplarzem serii RK900.
- A – powiedział Kamski z rozbawieniem w głosie. – Więc sytuacja zaszła aż tak daleko.
Z jakiegoś powodu Gavina aż pięści zaświerzbiły, żeby przywalić mu w mordę. Może dlatego, że Kamski zdawał się lizać RK wzrokiem, jak jakiś pierdolony zbok. I tak, skurwiel jeden podciągnął przy tym nieco nogę do góry, przez co mikroskopijny ręczniczek zsunął się troszkę w bok.
Gavin z niechęcią przyznał, że kuzyn jednak nie musiał sobie niczego rekompensować za pomocą wielkości portretu w poczekalni. Pięści zaświerzbiły go jeszcze mocniej, więc wcisnął je do kieszeni kurtki. W saunie było gorąco jak diabli, dziwna czerwona para po wszechobecnej czerni i bieli przyprawiała go o ciarki i Gavin był już spocony jak świnia w rzeźni. Świadomość, że Kamski wyznaczył mu godzinę spotkania, po czym beztrosko poszedł miziać się w saunie z jedną z żyjących z nim plastikowych bliźniaczek, jakoś nie pomagała.
- Do rzeczy. Mamy do ciebie kilka pytań.
- O – Kamski pochylił się do przodu z zainteresowaniem. – Jestem o coś podejrzany?
- Chodzi o szereg morderstw dokonanych ostatnio na androidach – wyjaśnił RK, zanim Gavin zdążył wyskoczyć z „O wszystko, kurwa”. – Z początku nie mogliśmy znaleźć dla nich punktu wspólnego, aż do teraz. Okazało się, że wszystkie ofiary były modelami zaprojektowanymi osobiście przez pana.
- O – powtórzył Kamski. – Słyszysz, Chloe?
- Mhm – odparła nieuważnie androidka, nie odrywając wzroku od tabletu.
- Czy miał pan wrogów w CyberLife?
- No raczej. Byłem obrzydliwie bogatym i ekscentrycznym geniuszem na kierowniczym stanowisku, kto by mnie nie nienawidził? – Kamski wyszczerzył się i mrugnął do RK. Prawdopodobnie była to największa różnica między nim a Gavinem: Kamski potrafił mrugnąć jednym okiem. Uzdolniony chuj, kurwa jego rzyć. – Teraz jestem obrzydliwie bogatym i zblazowanym geniuszem na emeryturze i żyje mi się znacznie bezpieczniej.
- A jednak ktoś wziął sobie na cel twoje roboty, więc chyba jednak wciąż ktoś ciebie za bardzo nie lubi – wtrącił Gavin.
- Ktoś taki jak ty, kuzynku? – Kamski spojrzał na niego z ukosa i uśmiechnął się krzywo. – Dobrze wiem, jak bardzo nienawidzisz androidów i mnie za to, że je stworzyłem. Nie zdziwiłoby mnie, gdybyś to ty okazał się kamerdynerem w tej sztuce kryminalnej, nie, Chloe?
- Jasne, Eli – odparła obojętnie androidka.
Gavin zacisnął pięści. Świerzbiały, oj, świerzbiały.
- Bądź poważny, debilu. Ktoś morduje twoje roboty. Namierza i likwiduje twoje rękodzieła. Ktoś, kto musi mieć powiązania z CyberLife, bo skąd inaczej miałby wiedzieć, które są twoje? Gadaj, komu zalazłeś za skórę.
- Skoro tak to ujmujesz – Kamski znów rozparł się na ławeczce, rozkładając ramiona na oparciu i wypinając pięknie wyrzeźbioną klatkę piersiową do przodu. Gavin zmełł w zębach przekleństwo i mocno postanowił, że będzie częściej chodził na siłownię. – Pomyślmy. Stawiam na Andronikova.
RK wyprostował się na dźwięk tego nazwiska, chociaż już przedtem był wyprężony jak struna.
- Andronikov? Zlatko Andronikov? Detektywie Reed, to nazwisko już pojawiło się w śledztwie. Porucznik Anderson też o nim wspominał.
- Andronikov – powtórzył Gavin. Coś mu to mówiło. Spojrzał na Kamskiego. – Jakieś konkretne powody, dla których go podejrzewasz?
- Gość miał talent, niezłe pomysły i kompletnego zajoba. Nie zdziwiłbym się, gdyby miał do mnie jakieś pretensje. Zwolniłem go. Brrr – Elijah wstrząsnął się lekko. – Szczerze mówiąc, przyprawiał mnie o dreszcze. Dziwny typ. No nie, Chloe?
- Dziwny – przytaknęła blondyna. Po raz pierwszy na jej plastikowej twarzy pojawiła się nutka emocji. Strach? Gavin zerknął na RK i przekonał się, że android patrzy na dziewczynę, a jego LED zatacza żółte kręgi. Świetnie. Może RK uda się coś z niej wyciągnąć.
- Porozmawiaj z Andronikovem – dodał Elijah. – Na pewno coś u niego znajdziesz. Gość nigdy nie wyglądał na specjalnie lotnego, pewnie całe mieszkanie ma zawalone projektami podboju świata przy pomocy zmodyfikowanych androidów czy coś w ten deseń. A tymczasem, drogi kuzynku, powinieneś sam mieć baczenie, żeby tobie i twojemu partnerowi coś się nie przytrafiło.
- Baczenie to moje drugie imię – burknął Gavin. Miał już dosyć tej wizyty; czerwona para wydzielała dziwny, słodki zapach, od którego kręciło mu się w głowie, a od gorąca cały już spływał potem. Powinien był przewidzieć, że Elijah wytnie mu właśnie taki numer: przyjmie go, ale na swoich warunkach. Przed Andersonem udawał pewnie zatroskanego obywatela, pewnie przyjął go przy biurku i w garniturku, może nawet poczęstował stuletnią whisky, której stary opój musiał odmówić, bo Connor zrobiłby mu wykład o obowiązkach policjanta na służbie, ale Gavina Kamski miał głęboko w swojej zblazowanej dupie. Właściwie Reed był wdzięczny, że Elijah ograniczył się do sauny. Mógł przecież zaaranżować ich spotkanie w środku orgietki ze swoimi bliźniaczymi blondynami, ale pewnie ze względu na obecność RK musiał się powstrzymać. Nagrywanie rozmowy, która nie była oficjalnym przesłuchaniem, nie było wprawdzie legalne, ale prawo nie znalazło jeszcze sposobu, by zastosować to do androidzkiej pamięci, która ze swej natury była przecież bardzo pojemną nagrywarką. Przed Rewolucją wystarczyłoby nacisnąć delete, ale teraz, kiedy androidy uzyskały status i prawa obywatela, nie można już było tego robić, podobnie jak nie można było prawnie nakazać człowiekowi, by zapomniał o tym, czego był świadkiem. Wszystko, co Kamski zrobiłby lub powiedział, zostałoby zapisane w pamięci RK i mogło zostać wykorzystane przeciw niemu. I Kamski dobrze o tym wiedział.
Elijah uśmiechnął się z przekąsem.
- Serio? A myślałem, że na drugie dali ci…
- Morda w kubeł! – syknął Gavin.
Cholera, w tej parze chyba naprawdę coś było. Afrodyzjak...? Coś, co sprawiło, że puls Gavina znacząco przyśpieszył. Reed przestąpił z nogi na nogę. Nagle zapragnął już teraz znaleźć się na siłowni i zmasakrować kilka worków treningowych. Może mógłby nadrukować na ich pokrowcach mordę Kamskiego. Czerwone opary zdawały się materialne, namacalne, jak odgradzająca go od świata kotara.
- Gavin, Gavin, chyba nie wstydzisz się swojego patriotycznego i tradycyjnego…
Nastąpiła krótka szarpanina, podczas której Gavin próbował jednocześnie udusić kuzyna, zatkać mu usta i urwać kucyk, androidka Chloe – która zerwała się ze swojej ławy niemal w tej samej sekundzie, w której dłoń Gavina wystrzeliła do przodu – usiłowała odciągnąć stawiającego nadnaturalnie silny opór detektywa od Kamskiego, a RK najwidoczniej znalazł się na mentalnym rozstaju dróg, bo jedną ręką odpychał owiniętą wokół Gavina androidkę, a drugą ciągnął Reeda za kołnierz.
- Detektywie Reed, niech pan się opamięta! – syknął w końcu android, szarpnął mocno i oderwał Gavina od Elijah.
- Bierz go, RK! – zawył Gavin. – Masz moje pozwolenie! Na co, kurwa, czekasz?!
- Gavin, Gavin – zipnął Kamski, który mimo zakrwawionego nosa wyglądał, jakby świetnie się bawił. Blondwłosa androidka zaraz zresztą starła krew połą szlafroka, po czym, jak gdyby nigdy nic, wróciła do swojego tabletu. – Musimy się częściej widywać, stary.
- Panie Kamski, przepraszam za mojego partnera – powiedział RK. Wciąż przytrzymywał wyrywającego się Reeda za kołnierz i pasek spodni. – Dopilnuję, aby nie sprawiał więcej kłopotów.
- PUSZCZAJ MNIE, PIERDOLONY TOSTERTERONIE!!!
- O, dobre, tego jeszcze nie słyszałem! – zawołał Kamski. – Kuzynek zawsze miał bogate słownictwo.
RK skrzywił się nieco.
- Nie aż tak bogate, jak pan myśli. Detektywie Reed, proszę się uspokoić albo zaniosę pana do samochodu i dokończę tę rozmowę sam.
- To jego miałeś terroryzować, nie mnie! Jebany zdrajca! Nie czujesz, że w tej parze coś jest?
- Robi pan scenę, detektywie.
Gavin poczerwieniał i przez moment był pewien, że eksploduje i zachlapie własnymi flakami całe to gotujące się na parze pomieszczenie. Może byłby to nawet idealny kres jego kariery i perfekcyjne epitafium: zginął na służbie, doprowadzony do eksplozji przez wkurwiającego playboya i gadający toster. Wziął głęboki wdech, potem następny, potem policzył jeszcze na wszelki wypadek do dwudziestu. RK musiał go przez ten cały czas uważnie analizować, bo nie wypuścił go, zanim twarz Gavina nie powróciła do swojego naturalnego, ziemistego koloru.
- Możemy kontynuować? – spytał android. Gavin znów się zagotował, ale zacisnął zęby i kiwnął głową.
- Gadaj, co masz na myśli. Dlaczego mamy na siebie uważać?
Kamski poprawił swój kucyk, poluzowany podczas szamotaniny.
- Nie domyślasz się, co oznaczają litery RK?
- Numer seryjny, co niby mają oznaczać?
- Gavin, Gavin – powtórzył Elijah, szczerząc się jak idiota. – Podobno dedukcja to twoja pasja, nie mówiąc już o nazwie twojego stopnia w policji, na którym pewnie zatrzymasz się do końca swojej kariery. Dedukuj, kuzynku. Co może oznaczać inicjał RK?
Mocno wkurwiony Gavin spojrzał na RK, po cichu mając nadzieję, że podpowiedź będzie wypisana na jego twarzy, ale android wyglądał na równie zdezorientowanego. Może to, czym Kamski doprawił opary w saunie, nie współpracowało z jego procesorami. A potem Gavina olśniło. Albo zamroczyło. Chuj wie.
- Nie – powiedział słabym głosem.
- Tak! – wykrzyknął radośnie Kamski.
- Ty egocentryczna świnio!
RK wodził spojrzeniem od Kamskiego do Gavina i z powrotem. Ostatecznie zatrzymał je na Gavinie. Reed poczuł przypływ triumfu. Hej, plastik szukał odpowiedzi u niego, a nie u swojego własnego bogaojcawszechmogącego! Mimo wszystko musiał więc przejrzeć go na wylot, sprytny plastikowy sukinkot! Do triumfu nieoczekiwanie dołączyła duma i Gavin popatrzył na swojego androida łaskawszym okiem.
Tak, właśnie na swojego. Może i nie mógł go znieść, może RK doprowadzał go do szewskiej pasji i upokarzał na każdym kroku, ale RK900 był jego pieprzonym androidem. Tym bardziej więc wkurwiła go świadomość, co oznaczały literki w czymś, co zaczął już traktować jak imię RK.
- Robot Kamskiego – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Ten skurwiel zaprojektował zupełnie nowy model i nazwał go swoim imieniem.
Kuzyn nagrodził go podwójnym pistoletem z palców i perfekcyjnym, jednookim mrugnięciem.
- Mój finalny prezent dla ludzkości. No, dla jednego człowieka, jeśli mam być szczery. Pierwszy model RK, który spełnił moje oczekiwania, podarowałem staremu Manfredowi w podzięce za namalowanie portretu. Pewnie go widzieliście? Osobiście wolę jego autorskie dzieła, ale specjalnie poprosiłem Carla o coś monumentalnie pretensjonalnego na ścianę w poczekalni i Carl mnie nie zawiódł. Dostał więc za to Markusa, jedyny egzemplarz modelu RK200, który też zresztą mnie nie zawiódł. Przywódca androidzkiej rebelii! Jestem dumny jak misiowa mama – Kamski otarł nieistniejącą łzę z oka. – Następne modele nie były tak udane, nie znajdziecie żadnej wzmianki na temat RK300, 400 i tak dalej. Dałem im inne numery i wypuściłem na rynek jako pomoce domowe i laboratoryjne – to zapewne one znalazły się pośród pierwszych ofiar waszego mordercy. Dopiero 800 okazał się naprawdę przełomowy, wiedziałem, że mogę daleko z nim zajść. Niestety, atmosfera w firmie zrobiła się… dziwna. W zarządzie pojawiły się osoby, które nie zgadzały się ze mną w prawie żadnej kwestii. Muszę tu nadmienić, że nad modelami RK pracowałem sam, z pomocą najwyżej dwóch najbardziej zaufanych współpracowników. Na skutek tarć w firmie prace nad modelem RK800 stanęły w miejscu. Miałem dosyć. Zostawiłem CyberLife w cholerę, ale zostawiłem też małe kukułcze jajeczko: plany modeli 800 i 900 w moim biurku. Tak jak myślałem, mój następca je po prostu zwinął i wykorzystał, zapomniawszy poprosić mnie o pozwolenie. Cholera, nawet nie zmienili nazw. Gdybym ich o to zapytał, pewnie odparliby, że to z szacunku do mojego wkładu w firmę. No, to tyle ode mnie.
Ciszę, jaka zapadła, przerywało tylko monotonne klikanie palców Chloe #3 o ekran tabletu.
- Wow – odezwał się w końcu Gavin. – Chwała bogom za to, że kochasz brzmienie swojego głosu. Zamierzałeś to komuś kiedykolwiek powiedzieć?
- Nie – Kamski wzruszył ramionami. – Chyba że mój wkurwiający kuzyn przyszedłby do mnie węszyć albo utrzymanie tajemnicy zaczęłoby bezpośrednio mi zagrażać.
Wyraz twarzy RK był jak miód na duszę Gavina. Android patrzył na Kamskiego jak na coś, w co można wdepnąć na trawniku.
- Dlaczego zostawił pan plany w firmie, zamiast wziąć je ze sobą i kontynuować pracę na własną rękę?
Kamski przyjrzał się swoim wypielęgnowanym paznokciom.
- Przypuszczam, że jeśli odpowiem, iż moim nadrzędnym planem było zasianie chaosu i patrzenie, jak się rozwija, nie będziecie mieć o mnie najlepszego zdania.
- Jakbyśmy kiedykolwiek mieli – wysyczał Gavin.
- No w każdym razie – dodał Elijah. – Na waszym miejscu miałbym się na baczności. Jeśli targetem faktycznie są moje androidy, rzecz jasna. Dorwanie Markusa będzie pewnie raczej niemożliwe, chłopak działa teraz w polityce, ma obstawę. Ale ty i Connor…
- Z nami nie pójdzie mu tak łatwo jak z innymi – odparł RK.
Kamski pokiwał z uznaniem głową. Podniósł się z ławy i obszedł RK dookoła, macając tu i ówdzie dłonią. RK znosił to cierpliwie, choć jego dioda od czasu do czasu migała czerwienią.
- Niezła robota – zawyrokował ostatecznie Kamski. – Dokładnie tak, jak w moich planach. Nie jesteś dewiantem, prawda?
- Mam zaszyfrowane protokoły i zabezpieczenia nie do złamania. Prawdopodobieństwo mojej dewiacji w najbardziej sprzyjających jej warunkach wynosi niecałe trzy procent.
Gavin nie spodziewał się może usłyszeć dumy w głosie pozbawionej emocji maszyny oświadczającej, że do końca swojej egzystencji pozostanie zaledwie pożyteczną lalką, ale nutka rezygnacji była tym bardziej niespodziewana. Z RK naprawdę działo się coś nie tak.
Zaraz, czy poprzednio RK nie mówił, że prawdopodobieństwo dewiacji wynosi około dwóch procent? Gavin wytężył pamięć, ale nie miał pewności.
- Super – powiedział z namysłem Kamski. – Ale wiesz, ja zawsze dodaję do moich programów pewien maleńki, niewykrywalny dla przeciętnego programisty wersik. Takie tyciutkie wyjście ewakuacyjne. Na wszelki wypadeczek.
Dioda zrobiła się jednolicie żółta.
- Co ma pan na myśli?
Kamski wzruszył ramionami.
- Może nic. Wszystko zależy od ciebie, skarbie. Widzę, że dali ci też podwójny garnitur zębów.
- Że co – powiedział Gavin.
- Standardowe i ostre – wyjaśnił Kamski. – Dodałem tę opcję po pijaku, a te debile ją zaimplementowały. Ciekawe, czy zainstalowali też coś innego, co dodałem po obejrzeniu…
- Zaraz, moment – przerwał mu Gavin. – Jaki podwójny garnitur, przecież jego zęby są zawsze ostre!
- Oj, RK, RK – Elijah pogroził androidowi palcem. – Szczerzyłeś alternatywne zęby na mojego kuzynka?
Tym razem to RK wzruszył ramionami.
- Miałem swoje powody.
Gavin zamachał bezsilnie rękami. No kurwa pięknie, po prostu pięknie. Właśnie wtedy, kiedy zaczynał już przekonywać się do tego plastikowego chuja, sukinsyn wyjeżdża mu z taką rewelacją. Jezus, te wszystkie sytuacje, kiedy skarżył się Tinie lub – co gorsza – Andersonowi na przerażające zębiszcza swojego partnera, nie wiedząc, że RK objawiał je tylko jemu… Kurwa. Musieli go brać za paranoika z omamami. No, już wcześniej go za takiego mieli, więc może jego reputacja nie była jeszcze do końca zszargana tylko dlatego, że jego sadystyczny android robił sobie z niego jaja.
- Będziemy musieli o tym porozmawiać, skurwielu – warknął ostatecznie. – A ty – wymierzył oskarżycielski palec w Elijah. – Jesteś jeszcze większym skurwlem. Idziemy, RK.
Ku jego zaskoczeniu RK podążył za nim posłusznie, choć jego LED migotał na żółto, jakby RK przetrawiał jakąś multibajtową informację.
- Wyślę ci zaproszenie na Sylwestra! – zawołał za nimi Kamski, na co Gavin odpowiedział pokazaniem mu środkowego palca.
Notes:
Zupełnie przypadkowo zrobiłam parodię Księgi Rodzaju, gdzie zamiast Adama i Ewy uświadamiających sobie, że są nadzy, mamy androida, który zauważa, że jego strój jest niekompletny XD
Chapter 8: W którym jedna z części fraktala nie przypomina całości
Notes:
Recyklinguję dowcip słowny z Moczarów, bo jestem tym loserem, który śmieje się z własnych żartów.
(See the end of the chapter for more notes.)
Chapter Text
- Kurwa mać! – wybuchnął Gavin i walnął pięścią w kierownicę.
RK spojrzał na niego pytająco. Od chwili, gdy opuścili posiadłość Kamskiego, android był dziwnie milczący. Nie to, żeby zwykle był gadatliwy, nie tak jak jego upierdliwy brat-szczeniak, niemniej jednak jego milczenie nieco Gavina zaniepokoiło. Do tego stopnia, że postanowił nie urządzać androidowi awantury z powodu wyprowadzenia go w pole w kwestii swojego uzębienia. Zresztą RK nie wyglądał może na skruszonego, ale jednak schował kły i zamiast nich wysunął garnitur normalnych, idealnie prostych zębów, których nienaturalna biel z jakiegoś powodu była jeszcze bardziej niepokojąca niż ostre szpileczki, do widoku których Gavin był już przyzwyczajony.
Z nich dwóch to raczej Reed powinien być teraz pogrążony w melancholijnym kontemplowaniu okrucieństwa losu, który skazał go na pokrewieństwo z takim chujem jak Elijah Kamski i towarzystwo takiego sadysty jak RK900 numer seryjny 3,14-420-69 czy jakoś tak.
No dobrze, może RK też miał jakieś tam powody do melancholii. W końcu właśnie się dowiedział, że był prywatnym projektem i eksperymentem swojego stwórcy. Hm. To właściwie wiele wyjaśniało, a także wiele mówiło o fetyszach Kamskiego.
I Gavina. Kurwa, fetysze najwyraźniej były rodzinne. Nic dziwnego, że Gavin... No, nieważne. Nie mógł winić swojego organizmu za... no, za te śmieszne reakcje, skoro RK900 został skonstruowany praktycznie na bazie jego fantazji erotycznych. Znaczy fantazji Kamskiego, ale niestety i Gavina. Szlag by to z chujem trącały.
Ciekawe, czy RK miał też zamontowane... Nie, Gavin wolał nie kontynuować tej myśli. RK był tylko plastikową, niezdolną do samodzielnego myślenia maszyną. Gavin nie upadł jeszcze tak nisko, żeby flirtować z chodzącym wibratorem tylko dlatego, że rzeczony wibrator miał atrakcyjną buzię i być może był wyposażony w pewne... interesujące dla Gavina funkcje.
Więc tak, Gavin miał milion i pięć powodów, żeby walić pięścią w kierownicę i krzyczeć „Kurwa!”, ale tym, który w obecnej chwili wysunął się na czoło, był fakt, że czuł narastające drapanie w gardle. No jasne. Przepocił się w saunie Kamskiego, wyszedł w mokrych ciuchach na grudniowy, oprószony śniegiem ziąb i teraz szykowała mu się grypa stulecia. Dwudziesty pierwszy wiek, a do tej pory nikt nie wypuścił na rynek skutecznej pigułki przeciw grypie! Gavin podejrzewał, że stał za tym spisek farmaceutów. Podejrzewał istnienie bardzo wielu spisków, jeśli miał być szczery, poczynając od androidów, a na dozorcy budynku kończąc. Hm, może Anderson miał rację z tą paranoją.
Pociągnął nosem.
- Dobrze się pan czuje? – odezwał się RK. – Ma pan podwyższoną temperaturę.
- Przestań mnie, kurwa, skanować – syknął Gavin i natychmiast dał sobie mentalnego kopa w dupę. Przecież obiecał sobie, że będzie się zachowywał jak cywilizowany człowiek. Obiecał? A może nie? Na pewno miał taki plan. Podświadomy. Nieoficjalny. Niezobowiązujący. Do Nowego Roku pozostały dokładnie dwa tygodnie, przyjdzie jeszcze czas na formalne postanowienia i obietnice.
Ale był okres przedświąteczny. Czas dobroci dla zwierzątek. Gavin przełknął dumę i znów pociągnął nosem.
- Więc tego – zaczął z wahaniem i potarł podbródek. Wyczuł na nim spory spłachetek niedogolonego zarostu. Niech to szlag. – Niezły kurwenklops, co?
RK rzucił mu bardzo ukośne spojrzenie.
- Niezły – przyznał po chwili. – Ale przynajmniej trochę się wyjaśniło.
- O ile Kamski nie robił nas w konia.
- Miałem na myśli fakt, że jesteście spokrewnieni.
- Co to ma, kurwa, znaczyć? – Gavin zjeżył się ze złości. Pieprzyć zwierzątka.
RK uśmiechnął się lekko.
- Wszędzie wietrzy pan podteksty, detektywie Reed. Chciałem tylko powiedzieć, że teraz wiem, skąd wyciągnął pan wniosek, by przesłuchać Kamskiego, kiedy wspomniałem o laboratorium Westa. Nie sądzę, aby przeciętny – proszę mi wybaczyć to określenie – policyjny detektyw wiedział, że tak nazywała się część CyberLife, w której Kamski prowadził swoje prywatne eksperymenty, gdyby nie był w jakiś sposób z Kamskim powiązany. Wiem też teraz, dlaczego jest pan tak ostrożny w internecie. Obawia się pan, że kuzyn może pana szpiegować?
- Po prostu nie chcę mieć z nim nic wspólnego – burknął Gavin. – Chyba sam rozumiesz dlaczego.
RK w widoczny sposób zawahał się, jakby walczyła w nim lojalność wobec swojego stwórcy i zdrowy, mechaniczny rozsądek.
- Mogę zrozumieć pański punkt widzenia – powiedział w końcu. – Jak również to, że nie chce pan przyznawać się do pokrewieństwa z kimś, kto jest bezpośrednio odpowiedzialny za stworzenie androidów. Biorąc pod uwagę pańską fobię…
- To nie fobia, do cholery, to tylko brak tolerancji!
- A jednak w mojej obecności zdradza pan wiele symptomów strachu i dyskomfortu.
- Bo jesteś pieprzonym bydlęciem, które od początku świadomie mnie zastrasza!
RK zastanowił się przez chwilę.
- Touché – przyznał i Gavin znów się zagotował. – Moja metoda postępowania z panem wymaga aktualizacji.
Zwierzątka, pomyślał Gavin z naciskiem. Dobroć. Bądź cywilizowany.
Zabębnił palcami o kierownicę i odetchnął głęboko.
- Może w takim razie wyjaśnisz, dlaczego nie pozwoliłeś mi go udusić, kiedy miałem szansę. Widziałem, że ciebie też zaczął wkurwiać.
- Sam pan to przecież zauważył, detektywie. Że w oparach coś było. Nie domyśla się pan, co takiego?
- Skroplony czerwony śnieg – odparł natychmiast Gavin.
RK kiwnął głową.
- Bardzo rozrzedzony. Dawka niewystarczająca, aby postawić zarzut komuś takiemu jak Kamski. Jego prawnik utrzymywałby, że taka ilość jest dozwolona na użytek prywatny, skończyłoby się najwyżej na grzywnie. Ale nawet taka ilość pozostawia ślad w organizmie. Jak pan myśli, co by się stało, gdyby Kamski zgłosił napaść, napomknął o pańskiej nagłej i niezrozumiałej agresji i zasugerował, że mógł pan być pod wpływem narkotyku?
Gavin zaklął.
- Myślisz, że skurwiel chciał mnie w coś wrobić?
- Nie znam go tak dobrze, jak pan. Nie wiem, jakie miał motywy. Może chciał się po prostu zabawić pańskim kosztem.
- Czyli co – Gavin łypnął na androida. – Wygląda na to, że uratowałeś mi rzyć, hm?
- Na to wygląda – uśmiechnął się RK. – Zgodnie z odwieczną tradycją pańska rzyć należy teraz do mnie.
Gavin parsknął.
- Tradycja mówi o życiu, nie rzyci, mądralo.
Dioda RK zażółciła się na moment.
- Och – powiedział android. – Do definicji musiała wkraść się literówka.
Zdawał się nieco rozczarowany – a może zły, że popełnił błąd i naraził się na śmieszność – więc Gavin parsknął raz jeszcze, kompletnie nieświadomy faktu, że jego twarz była czerwona jak buraczek, a puls przyśpieszony, co RK skwapliwie zanotował i z czego wyciągnął słuszny wniosek, że myśl o jego rzyci należącej do androida bynajmniej nie wydaje się detektywowi już tak nieakceptowalna.
- Więc jak ma pan na drugie imię? – spytał RK.
Gavin zarechotał. Nie miał wątpliwości, że android próbował go teraz z premedytacją wkurwić, żeby odegrać się za swoją lingwistyczną wpadkę. Niedoczekanie jego.
- Nigdy się tego nie dowiesz – obiecał radośnie.
***
Jego przewidywania ziściły się i w niedzielę Gavin obudził się z gorączką, zapchanym nosem i gardłem tak napuchniętym, że ledwie mógł przełknąć wodę, by popić tabletkę aspiryny. W połączeniu z kompletnie niezrozumiałym postnarkotycznym kacem – śnieżny opar Kamskiego musiał mieć potencję kul dum-dum – i ze łzawiącymi oczami, których powodem była obecność kota, była to mieszanka wystarczająca, aby Gavin doszedł do wniosku, że jego życie to pasmo udręk, które nieubłaganie toczy się w dół po równi pochyłej ku najgłębszym otchłaniom piekieł. Mniej więcej tak właśnie ujął to w wiadomości wysłanej do Chen.
Chen odpowiedziała dopiero późnym popołudniem i bynajmniej nie poprawiła mu humoru.
Przestan jojczyc i pamietaj ze w piatek mamy obowiazkowa wigilie. jesli zostawisz mnie tam sama nigdy ci nie wybacze, napisała i zakończyła wiadomość pięcioma emotkami noża.
Gavin rozjęczał się na dobre i robił to tak długo, aż gardło zawiodło go do reszty, a wtedy zrobił sobie kubek herbaty z miodem, nakarmił kota i położył się do łóżka, gdzie natychmiast zasnął, zapominając o herbacie.
W poniedziałek rano zwlókł się z łóżka, potknął o znieruchomiałą przy jego kapciach roombę, która najwyraźniej wciąż jeszcze nie porzuciła planów pozbycia się swojego właściciela, wymamrotał kilka nosowych przekleństw – jego nos wciąż był zapchany, zaczerwieniony i obłażący od wycierania go jednorazowymi chusteczkami – i pojechał do pracy, odziany w najcieplejszą puchatą kurtkę, jaką znalazł w szafie. Nie miał pojęcia, skąd się tam wzięła, była jaskrawo fioletowa i o dwa numery za duża, a kiedy usiadł za kierownicą, napuszyła się tak, że wyglądał jak fioletowy bałwan, ale miał to gdzieś. Nie mógł pozwolić sobie na chorowanie, miał skurwysyna do przesłuchania.
- Mowy nie ma, detektywie – uciął RK, kiedy Gavin próbował wytłumaczyć mu, że omdlenie i wymioty to całkowicie naturalne objawy przeziębienia i że nic nie stoi na przeszkodzie, by natychmiast wskoczyli do samochodu i odwiedzili Andronikova w jego gotyckim zamku na przedmieściach. Co więcej, RK całkowicie zignorował rozkaz Reeda, by nie włazić za nim do kibla. Gdy tylko zobaczył, że Gavin leci na stronę, zasłaniając usta, ruszył za nim. – Proszę w tej chwili wracać do domu. Ma pan trzydzieści dziewięć koma dziewięć stopni i absolutnie nie jest pan zdolny do pracy. Przekażę kapitanowi, że jest pan niedysponowany.
- Ale…
- Pojadę do Andronikova z porucznikiem Andersonem i Connorem. Oni też są zainteresowani przesłuchaniem go.
- Chyba cię, kurwa, pogięło, jeśli myślisz, że… – wybuchnął Gavin i natychmiast sam sobie przerwał atakiem ochrypłego kaszlu i suchych torsji.
RK poczekał cierpliwie, aż Gavin przestanie desperacko powstrzymywać wymioty i będzie w stanie go wysłuchać.
- Detektywie Reed, jest pan dorosłym mężczyzną. Z pewnością zdaje pan sobie sprawę, że w tej kondycji nie tylko nie będzie pan mógł przeprowadzić przesłuchania, ale również narazi się pan na śmieszność.
- To moja sprawa, nie pozwolę, żeby ten dziad i jego plastikowy goguś mi ją zabrali!
Android rozchylił wargi, ukazując ostre zęby. Gavin nie powinien był być nimi tak onieśmielony jak przedtem, skoro wiedział już, że RK szczerzy je tylko po to, by zrobić na nim wrażenie, ale jednak zrobiło mu się chłodno na ich widok.
- Detektywie Reed – powiedział RK półgłosem, pochylając się nad nim groźnie. – W tej chwili wróci pan do siebie. Bez dyskusji. Albo zabiorę tam pana siłą i zmuszę do wypicia koktajlu z mleka, masła i czosnku.
Gavin przełknął ślinę i rozejrzał się szybko. Stali teraz w korytarzu pod kiblem, z dala od sali głównej, gdzie przebywała w tej chwili większość pracowników, ale i tak kilku przechodzących kolegów obrzuciło ich zaciekawionymi spojrzeniami. Reed zacisnął zęby.
- Dobra – syknął, świadomy, że czerwony nos i zapuchnięte oczy odbierają mu sporo powagi i autorytetu, jeśli nie całkowicie go ich pozbawiają. – Niech ci będzie, pieprzony Robocopie. Ale nie próbujcie go aresztować beze mnie, jasne? I zaraz po przesłuchaniu masz przydyrdać do mnie i wszystko mi opowiedzieć.
- Oczywiście, detektywie Reed – odparł RK z niewinnym uśmiechem. – Nie śmiałbym wykonywać tak poważnego ruchu za pańskimi plecami.
- No – siąknął nosem Gavin.
***
Dwa kolejne dni Gavin spędził zakopany w pościeli w otoczeniu zasmarkanych chusteczek i buteleczek z pigułkami. Zgodnie z obietnicą RK wysłał mu smsa, kiedy jechał z Andersonem na nieformalne przesłuchanie. Wizytę domową, właściwie, podczas której androidy miały dokładnie choć dyskretnie przeskanować leże Andronikova i zorientować się, czy rzeczywiście może mieć coś wspólnego z zabójstwami androidów Kamskiego. Na oficjalne przesłuchanie przyjdzie czas, kiedy znajdą na niego jakiegokolwiek haka.
Następnego smsa Gavin dostał trzy godziny później. To on, napisał lakonicznie RK.
Gavin natychmiast wcisnął numer RK – nadal było mu dziwnie dzwonić do androida, wiedząc, że RK nie miał telefonu i że wszystko odbierał dosłownie w swoim elektronowym mózgu – który odebrał w równie rekordowym tempie, jakby wiedział, że Gavin jak na szpilkach czekał na wiadomość od niego. I pewnie wiedział, co czyniło jego zdawkową informację jeszcze bardziej złośliwą.
- Gadaj – rzucił Reed, zanim RK zdążył w całości wypowiedzieć jego imię. Lub pomyśleć. Gavin nie miał pojęcia, na jakiej zasadzie działał androidzki telefon. Głos RK słyszał równie wyraźnie, jakby android stał obok niego.
- Przyznał, że nie żywi ciepłych uczuć do Kamskiego. Nie układała im się współpraca w CyberLife. Firma zajmowała się produkcją maszyn, a prace Andronikova zaczęły zahaczać o biocybernetykę i różne mocno amoralne dziedziny, jak określił to porucznik Anderson, czym bardzo Andronikova zirytował. Muszę się jednak z nim zgodzić. Eksperymenty Andronikova były przeprowadzane na androidach i ludzkich ochotnikach i całkowicie nieoficjalne, zarówno z punktu widzenia CyberLife, jak i jednostek medycznych, które rzekomo przysyłały wolontariuszy. Oczywiście sam Andronikov twierdził, że miał na celu rozwój medycyny, prace nad zasilanymi przy pomocy thirium sztucznymi nerwami i organami, które można by wszczepiać ludzkim pacjentom.
- Okej, na razie nie widzę ani związku, ani problemu – Gavin zepchnął łaszącego się kota z kolan i jeszcze raz obiecał sobie zadzwonić do Chen. Jej siostrzenica straciła niedawno psa, może będzie chciała przygarnąć ten worek alergenów. – Gość przeprowadzał hochsztaplerskie badania nad debilami, którzy sami się do niego zgłosili. Masz coś jeszcze?
- Mięcho? – W głosie RK zabrzmiało rozbawienie.
Gavin westchnął.
- Nigdy nie przestaniesz mi o tym przypominać, prawda?
- To część naszego koleżeńskiego droczenia, detektywie Reed.
- Szkoda tylko, że nie jesteśmy kolegami.
- To pan tak twierdzi. Chce pan usłyszeć, co wykryłem w mieszkaniu Andronikova, czy woli pan ciągnąć tę nieproduktywną dygresję?
Gavin przewrócił oczami, a RK kontynuował, nie czekając na jego odpowiedź:
- Oczywiście jako były pracownik CyberLife Andronikov wie, że wystawione na działanie czynników zewnętrznych thirium odbarwia się i w większej części wyparowuje, przez co staje się niewidoczne dla ludzkiego oka. Wie też, że nawet częściowo rozłożone, thirium jest wciąż widzialne dla niektórych androidów. Nie wszystkich, proszę zauważyć. Tylko dla tych, których prymarna funkcja wymaga, aby były świadome obecności resztek niebieskiej krwi w swoim otoczeniu: androidy sprzątające, ogrodnicze, medyczne. Thirium w większej ilości jest niebezpieczne dla ludzkiego zdrowia, a także dla niektórych roślin, każdy jego większy rozlew trzeba dość szybko usunąć…
- Do rzeczy, błagam – przerwał Gavin, pocierając skroń. Głowa mu pękała od informacji, które jeszcze miesiąc temu uznałby za kompletnie nieistotne dla śledztwa. Thirium, plastal, diody elektrody, komórki matrycowe… Niemal fizycznie czuł, jak natłok nowych faktów i terminów wypiera mu z mózgu te starsze, od dawna nieużywane. Miał nadzieję, że nie było tam nic ważnego.
- Zmierzam do tego, detektywie, że inwestygacyjne androidy, takie jak ja i Connor, mają percepcję znacznie wyższą niż androidy sprzątające.
- Mów.
- Andronikov wie, jak usunąć ślady thirium na tyle, by zmylić modele AX czy AP.
- Kochasz brzmienie swojego głosu, co?
- Jest mi obojętne, ale wiem, że pański puls przyśpiesza na jego dźwięk.
- Pieprz się – mruknął Gavin, zaróżowiony po czubki uszu i nosa.
- Podłoga przy schodach do piwnicy była kiedyś zalana thirium, podobnie jak cała kuchnia. Na częstotliwości niedostępnej dla ludzkiego ucha słyszałem też niepokojące dźwięki dochodzące z piwnicy. Zniekształcone sygnały androidzkich trackerów, a także coś, co można by uznać za sygnał SOS, choć równie zniekształcony. Niestety, żaden sąd nie wyda nakazu rewizji na takiej podstawie. Andronikov jest z zawodu konstruktorem, nie ma podstaw, aby nie mógł trzymać w piwnicy komponentów, zwłaszcza że na terenie jego posesji pracuje kilka androidów. Dewiantów, a więc są tam z własnej woli. Jest prawdopodobne, że w piwnicy mają po prostu swój warsztat naprawczy.
- Czyli w zasadzie stoimy w miejscu.
- Niezupełnie. Podczas rozmowy mimochodem wspomniałem, że ja i Connor zostaliśmy zaprojektowani osobiście przez Kamskiego. Andronikov nie był zaskoczony. Udawał, ale nie był. Wykazał natomiast większą niż umiarkowana ciekawość, gdy powiedziałem, że nie jestem zdolny do dewiacji.
- Nawet nie zapytam, jak można „mimochodem” o czymś takim „wspomnieć”. Do diabła, dlaczego mnie tam nie było…
- Mam pewność, że to on, detektywie Reed. Mam pewność, że Andronikov podejmie jakieś kroki. Zarzuciłem przynętę i jestem pewien, że ją połknął. Nie dam mu się zerwać z żyłki.
Gavin zadrżał lekko. Kurwa mać, RK w roli psa gończego był całkiem seksowny, zwłaszcza że ze zmiany w jego wymowie Gavin wywnioskował, że zęby androida znów zrobiły się ostre.
Ciekawe, czy u takiego androida jak RK była to oznaka podniecenia. Taka… stomatologiczna erekcja.
- Dobra robota – wychrypiał i odchrząknął. – Wracaj do siebie i walnij sobie kieliszek... czegoś tam. Porozmawiamy później.
- Jeszcze jedno, detektywie. Oficer Chen kazała przekazać, że jeśli nie przyjdzie pan na wigilię w piątek, wyrwie panu jaja.
Gavin wydał pełen niesmaku okrzyk i rozłączył się.
To było w poniedziałek wieczorem. We wtorek, umierający w boleściach i pogrzebany w pościeli i chusteczkach Gavin uświadomił sobie, że na pracowniczą wigilię będzie potrzebował prezentu. Za cholerę nie mógł sobie przypomnieć, kogo wylosował w tym roku, wciąż bowiem dręczyły go dość traumatyczne wspomnienia z poprzedniej wigilii, kiedy jego szczęśliwym wybrańcem okazał się kapitan Fowler. Gdyby losowanie nie było anonimowe, awans Gavina zapewne całkowicie znikłby pod linią horyzontu – na razie ciągle majaczył gdzieś tam, w czasoprzestrzennej oddali: daleki, ale w zasięgu wzroku, a kiedyś, jak Gavin miał nadzieję, także w zasięgu ręki.
Jeśli uda mu się – im, poprawił się niechętnie w myślach – zamknąć sprawę zabójcy androidów, awans prawdopodobnie sam wskoczy mu w łapki.
To go nieco ożywiło. Na tyle, że w nagłym rozbłysku intuicji sięgnął po portfel i, tak jak przewidywał, znalazł w nim papierowy paseczek z nadrukowanym imieniem wciśnięty między kartę debetową a biblioteczną. Leon Kennedy, kumpel z drużyny SWAT. Dobra nasza, przynajmniej nie będzie problemu z prezentem. Gorzej z jego zakupem. Był praktycznie uziemiony do ostatniej chwili, nie będzie przecież latał po monopolowych na wpół przytomny z gorączki. Normalnie poprosiłby o pomoc Chen, ale nie miał zamiaru dawać jej satysfakcji. Wredne babsko wlazło mu na dupę z tą cholerną wigilią i Gavin prędzej zakichałby się na śmierć niż przyznałby się przed nią do szukania prezentu. Zwłaszcza że Chen pewnie kazałaby mu szukać czegoś „osobistego” i „koleżeńskiego” i może jeszcze „ręcznie robionego”, może nawet chciałaby mu kupić jakąś, kurwa, paprotkę w doniczce. Faktem było, że Kennedy miał fioła na punkcie tych swoich paprotek, ale Gavin nie będzie, kurwa, latał po supermarketach i szukał badyli dla drugiego faceta. Kennedy dostanie świąteczną wódę, jak pan Bóg przykazał.
Problem był taki, że Chen i Kennedy byli w zasadzie jego jedynymi kumplami. A przynajmniej jedynymi, do których mógłby się zwrócić w takiej sprawie. RK miał rację. Gavin był aspołeczny. I nawet towarzystwo kota nie mogło temu zaradzić, tym bardziej że Gavin był na niego uczulony.
RK.
Kurwa.
Gavin zajęczał w poduszkę i natychmiast zaniósł się kaszlem. Decyzję podejmował przez niemal dwie godziny. Potem przez kolejną godzinę wpatrywał się w nazwę kontaktu – TERMINATOR2. W końcu wziął się w garść i wcisnął zieloną słuchawkę.
- Słucham, detektywie Reed. Mam nadzieję, że lepiej się pan dzisiaj czuje.
- Nieważne, słuchaj, mam pro… Znaczy, chcę, żebyś coś dla mnie zrobił.
- Oczywiście.
- Kopsnij się do monopolowego i znajdź jakiś niedrogi alkohol. To na prezent – dodał Gavin pośpiesznie, żeby durny robot nie pomyślał sobie, że Reed zapija się w domu na śmierć z samotności.
Przez chwilę po drugiej stronie słuchawki panowała cisza.
- Prezent? – spytał w końcu RK.
- Na wigilię na komisariacie.
- Och. Czy to obowiązkowe? Obawiam się, że moje fundusze są ograniczone. CyberLife pokrywa tylko koszty moich remontów i ewentualnie większych szkód materialnych wyrządzonych przeze mnie w toku śledztwa.
- Skurwle. Bez obaw, zwrócę ci kasę. Albo napisz w raporcie, że rozpieprzyłeś przystanek autobusowy, ścigając podejrzanego.
- Mam na myśli, że nie stać mnie na kupienie prezentów ode mnie, detektywie Reed.
- Kup parę skarpetek – poradził Gavin.
- Dla całego komisariatu to i tak wyjdzie dość drogo…
- Zaraz – przerwał Gavin. – O czym ty gadasz? Dla jakiego całego komisariatu? Kupuje się dla jednej osoby. Którą się wy… och.
- Och? – powtórzył RK.
Gavin westchnął.
- Nie było cię na losowaniu. Nie masz mikołaja.
- ?
- No, osoby, dla której kupujesz prezent. I nikt nie kupi go dla ciebie, skoro nie było twojego imienia w puli. Problem z głowy, oszczędzisz kilka dolców.
- Och – powtórzył raz jeszcze RK.
Gavinowi nagle zrobiło się głupio. Może i blaszak nie miał uczuć, może i był irytującym sukinsynem o sadystycznych skłonnościach – sadystycznym oprogramowaniu raczej – ale to był w końcu okres świąteczny. Ludzie kupowali nowe obroże dla psów i nowe lusterka dla samochodów. Nawet taki zimny drań jak RK zasługiwał na prezent.
Szlag by to trafił. Bo oczywiście to Gavin będzie musiał mu go dać. Co, do jasnej cholery, można sprezentować pozbawionej osobowości maszynie? Program antywirusowy? Smar do zawiasów o zapachu grzanego wina?
- Czy wobec tego jestem w ogóle zaproszony na wigilię? – spytał po chwili android. Jego głos był całkowicie normalny, nie żeby Gavin spodziewał się, że RK zacznie płakać i rozpaczać, bo nie dostanie prezentu.
- To nasz smutny obowiązek, Nines. Wszyscy musimy w tym uczestniczyć.
- …Nines?
Kurwa.
- Detektywie Reed, czy pan właśnie nadał mi… ksywkę? – Tym razem głos androida zmienił się i to na gorsze. Brzmiała w nim satysfakcja.
- To nic nie znaczy – burknął Gavin. – Jestem chory i gadam od rzeczy. Dyrdaj po tę wódę i przynieś mi ją do domu.
Nie mógł przecież się przyznać, że prędzej urwie sobie jaja, niż zwróci się do własnego androida per „Robocie Kamskiego”, nawet jeśli miałby wymówić to za pomocą tylko dwóch liter.
- Jest po północy, detektywie Reed. Sklepy z dobrym alkoholem są już zamknięte. A nawet gdyby nie były, nie śmiałbym odwiedzać pana o tej porze. Co by powiedzieli pańscy sąsiedzi, gdyby w środku nocy zobaczyli androida wchodzącego do pańskiego mieszkania? Pańska reputacja byłaby zagrożona. Przyjdę jutro.
RK rozłączył się, zanim Gavin zdążył otworzyć usta.
***
Ku swojemu głębokiemu niesmakowi Gavin całkowicie wyzdrowiał do piątku i nic nie stało na przeszkodzie, by wziął udział w pracowniczej wigilii. Ku jego radości natomiast, koniec antybiotyków oznaczał, że mógł wypróbować z Leonem jego gwiazdkowy prezent od RK. Obaj zaszyli się w socjalnym, który wyjątkowo ironicznie świecił tego dnia pustkami, gdyż całe życie socjalne przeniosło się do sali głównej, jako największego pomieszczenia na komisariacie.
Okazało się, bez większej niespodzianki zresztą, że RK miał mordercze zapędy również pod tym względem: kupiony przez niego łyskacz miał blisko osiemdziesiąt procent i lekko niepokojący wizerunek zombie w czapce świętego Mikołaja na etykiecie. Pili go na przemian z prezentem Gavina – japońską sześćdziesięcioprocentówką o smaku gruszki; Gavin podejrzewał, że wylosował go Miller, którego szwagier pochodził z Japonii i który słynął ze skąpstwa, więc pewnie wyciągnął tę butelkę z własnej spiżarki – i wkrótce Kennedy – który na wieczorną wigilię w DPD przyjechał prosto z popołudniowej wigilii w poprzednim miejscu pracy (na jakimś zadupiu z szopem czy szczurem w nazwie, Gavin nie był pewny) – był zalany praktycznie w żywego trupa i bełkotał coś o parasolkach dla swoich paprotek, a Gavin na najlepszej ku temu drodze. Zaszedł tą drogą już na tyle daleko, że kiedy Anderson, który od czasu, gdy Connor oficjalnie stał się jego partnerem w pracy (a chuj wie, może i poza pracą też), nie tknął kieliszka i teraz mógł jedynie połykać spragnionym wzrokiem zawartość kieliszków kolegów, mijał socjalny w drodze do kibla, Gavin objął go ramieniem, cmoknął w zarośnięty policzek i życzył mu wesołego świądu. I to nawet nie z premedytacją. Ba, jego dobry humor i brak zahamowań zaszły tak daleko, że Gavin powiedział nawet kilka miłych słów Connorowi.
- Nie mam pojęcia, co pan właśnie powiedział – odparł Connor, którego dioda przez cały czas pijackiego monologu Gavina zataczała żółte, skonsternowane kręgi. – Ale sam fakt, że pan się do mnie odezwał z własnej i nieprzymuszonej woli, traktuję jako świąteczny cud. Wesołych świąt, detektywie Reed.
- Cudnie, cudownie – wybełkotał Gavin i klepnął go w ramię. – Ktoś ci kiedyś mówił, że masz ładne oczy? Takie... takie... brązowe... jak… piesek…
- Oooookej, zawołam Dziewiątka, dobrze? Odwiezie pana do domu.
- Wołaj, wołaj, cudownie, fantastycznie. Grzeczny piesek.
Connor zniknął w tłumie, a gdy po chwili zastąpił go drugi android, Gavin zamrugał z zaskoczeniem.
- Stary, jesteś duuuuuuuuuuży.....
Próbował podnieść ociężałą głowę, żeby odnaleźć twarz RK, ale podnosił ją i podnosił, i wciąż nie mógł spojrzeć wyżej niż ten idiotyczny golf. Kiedy w końcu ogromnym wysiłkiem woli udało mu się dotrzeć do pożądanego poziomu, Gavin wydał niezbyt koherentny, za to bardzo bulgoczący odgłos podziwu.
- Owmordę, ty też masz takie wielkie, piękne oczy… takie... nie-brązowe... jak… jak…
Komisariat wirował i Gavinowi zrobiło się trochę niedobrze od zadzierania głowy w górę, ale twarz RK była wyraźna i ostra jak dobrze naregulowany telewizor, i wcale nie tak daleko, i tak cholernie ładna, jakim cudem wcześniej nie zauważył, że RK miał taką ładną buzię? Nie, nieprawda, zauważył, zauważył już dawno temu. Nie, zaraz, to Connor miał ładną buzię. RK miał... zajebiście ładną buzię. Taką... nie-Connorową.
LED RK zażółcił się na moment. Gavinowi nie podobał się ten kolor, więc puknął lekko palcem w diodę, która zawirowała jak pralka, wywołując jego zduszony śmiech. Głupie androidy. Ładne, ale głupie.
RK patrzył na niego z góry swoimi ślicznymi, szarymi oczkami.
- Detektywie Reed, jestem zmuszony skonfiskować pańskie kluczyki.
Gavin zamachał rękami i pochylił się, pozwalając, by jego czoło oparło się o pierś androida. Jego dłonie automatycznie, kompletnie bez udziału chwilowo zamroczonego mózgu wsunęły się pod kurtkę RK i owinęły wokół jego pasa. Zmarszczył brwi, kiedy zamiast spodziewanego ciepła rozgrzanego ciałem ubrania napotkał tylko bezosobowy chłód materiału.
- Głupku ty, miałeś odpowiedzieć „to dlatego, żebym mógł cię zjeść”, ty głupku – wymamrotał. – I wiesz co? Pozwoliłbym. Jestem tak seksualnie sf... sfus... sfusswany, że pozwoliłbym.
- Wie pan, że powiedział pan to na głos, prawda?
- Pierdolę to! Jestem sff... sprusto… rozfrustny – Gavin potarł nosem o koszulę RK. Pachniała świeżością i trochę gałką muszkatołową, zapewne od świątecznych świeczek, które ktoś porozstawiał w całym komisariacie. – I narąbany jak prosię. I zapomniałem o twoim prezencie – uświadomił sobie z nagłą zgrozą.
- Detektywie Reed, bredzi pan. Nie brałem udziału w losowaniu. A pan i tak wylosował sierżanta Kennedy’ego, pamięta pan?
- Pierdolę to! Robot też człowiek, nie? Zasługujesz na prezent. Zaraz coś wymyślę, czekaj...
Dioda zrobiła się jednolicie czerwona. RK łagodnie odsunął Gavina od siebie i spojrzał w jego załzawione oczy. Gavin wydął dolną wargę. Koszula RK pachniała tak ładnie, prawie tak ładnie jak jego twarz... Czy... jakoś tak. Nieważne. Chciał znowu wetknąć w nią nos. W koszulę, nie w twarz.
Chociaż…
- Detektywie Reed – zaczął android ostrożnie. – Chyba jednak jeszcze pan nie wyzdrowiał. Odwiozę pana do domu, dobrze?
Gavin jeszcze raz powtórzył, że on, proszę pana, to pierdoli, zerknął w górę, wybałuszył oczy i kwiknął radośnie na widok dyndającej nad nimi zieleniny. Hej, prezent równie dobry jak inny. Nie żeby wiedział, jaki alkohol piją – i czy w ogóle piją - androidy.
- Jemioł! Wesołego świądu, Nines! – wykrzyknął, krztusząc się ze śmiechu, po czym złapał zaskoczonego androida za kołnierz, wspiął się na palce i przywarł do jego ust w mokrym i całkowicie nieprofesjonalnym pocałunku.
Coś bzyknęło i zamrowiło, jakby Gavin dotknął językiem baterii. Nie poczuł żadnego charakterystycznego smaku, może tylko ledwie zaznaczoną słodycz drinka, który RK musiał wcześniej wypić – ha, więc jednak piją, dobrze wiedzieć na przyszłość. Gavin wysunął język, próbując zidentyfikować trunek na wargach RK. Poncz? Ajerkoniak? Herbata z rumem? Chuj wiedział, ale ledwie uchwytna słodycz na pewno tam była i Gavin westchnął cichutko w usta androida.
A potem nagle jego mózg postanowił na sekundę otrząsnąć się z pijaństwa i Gavina zmroziła świadomość tego, co właśnie robił.
Oderwał się od RK tak gwałtownie, że upadłby, gdyby palce androida nie były kurczowo zaciśnięte na jego talii.
- Puszczaj! – szarpnął się, oblany jednocześnie zimnym i gorącym potem z zażenowania, i RK natychmiast go wypuścił.
- Detektywie Reed... – zaczął RK. Umilkł, ale jego LED wirował wściekłą czerwienią, alarmująco. Gavin nigdy jeszcze nie widział takiej rozterki na jego twarzy.
Reed cofnął się aż pod ścianę, nagle trzeźwy aż do bólu, a potem usłyszał jak ktoś krzyczy:
- Bomba! – i szczęśliwie jego świat wyleciał w powietrze, uwalniając go od wstydu, strachu i poczucia przeraźliwej pustki.
Notes:
W jednym z poprzednich rozdziałów wspomniałam o imprezie z okazji urodzin dziecka Leona, ale to wykasowałam i zamieniłam na imprezę bożonarodzeniową.
Chapter 9: W którym model matematyczny zaczyna ulegać stopniowej i nieuniknionej bifurkacji
Summary:
Dzisiejszy i następny rozdział będą ździebko krótsze, bo powstały z jednego wielkiego rozdziału. Nie chciałam skazywać was na 7000 słów gadania za jednym kęsem, więc będą dwa kęsy :P
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
- …więc nic z tego, buda nadal stoi – zakończyła Chen. – Fowler dał nam tylko kilka dni wolnego, a potem znów hajda do roboty, ludu pracujący. Masz farta, że przynajmniej ty sobie trochę poleżysz.
- Zajekurwabiście – odparł Gavin.
Ładunek podłożony na komisariacie był zbyt słaby, by wyrządzić większe szkody, ale nieszczęśliwym trafem znalazł się akurat w pobliżu miejsca, w którym Gavin usiłował przelizać się z RK. Chociaż, z punktu widzenia Gavina, był to bardzo szczęśliwy traf. A byłby jeszcze szczęśliwszy, gdyby bomba raz a dobrze wymazała go z tego świata.
Co mu, kurwa, strzeliło do łba. Chyba rzeczywiście nie był wtedy jeszcze do końca zdrowy, skoro kilka głębszych aż tak go rozłożyło. A może… Gavin zacisnął pięści na szpitalnej kołdrze. Może to opary czerwonego śniegu Kamskiego dały jeszcze jeden, opóźniony efekt, wcześniej stłumiony przez antybiotyki, a później wzmocniony przez alkohol.
Jakkolwiek by nie było, Gavin postanowił zamordować kuzyna. Na wszelki wypadek.
Wybuch – czy raczej upadek – spowodował u niego lekkie wstrząśnienie mózgu i wykręcił zranioną wcześniej rękę, którą trzeba było ponownie tymczasowo unieruchomić. Gavin spędził w szpitalu oba świąteczne dni, co samo w sobie było paskudną sprawą, a byłoby jeszcze gorszą, gdyby Chen nie zlitowała się nad nim i w niedzielę nie przyniosła mu resztek ze swojego stołu. Po raz kolejny Gavin miał okazję pożałować, że nie był sierotą, którą państwo Chen mogliby adoptować. Rodzice Tiny potrafiliby zrobić pięciogwiazdkowe danie z makaronu z serem.
Chen też nie byłaby taką złą przyszywaną siostrą. Praktycznie już nią była. Jako jedyna odwiedziła Gavina w szpitalu, a to chyba o czymś świadczyło, nie? O tym, że rodzina i znajomi mieli go w dupie, ot co.
Nie, poprawka. Gavin dostał wielki bukiet egzotycznych kwiatów o kształtach tak obscenicznych, że wnosząca je pielęgniarka odwracała wzrok, wkładając je do wazonu. Bukiet zaopatrzony był w bilecik z podpisem Kamskiego, ale poza podpisem niczego w nim nie było. Gavin obejrzał kartonik pod światło, wycisnął na niego sok z plasterka cytryny załączonego do szpitalnej herbaty, obwąchał, ale niczego nie znalazł. W końcu wywalił bilecik do kosza, ale kwiaty łaskawie kazał zostawić. Pozwalały mu udawać, że na zewnątrz był ktoś, komu na nim zależało na tyle, by mu je przysłać.
RK też się nie pojawił. Gavin nie wiedział, dlaczego akurat ta nieobecność tak bardzo mu doskwierała. To pewnie to samo, co brak komórki, nie? Nic innego i nic więcej.
Mimo to najgorszą chwilę grozy przeżył właśnie z powodu Chen, gdy ta zaczęła mówić o początku śledztwa w sprawie bombiarza.
- Musiał wejść jako czyjś plus jeden, bo inaczej na pewno ktoś by się dwa razy zastanowił, kto to jest. A gość podłożył bombę praktycznie w samym centrum komisariatu. Ale Fowler się wpienił, mówię ci! Zagroził, że za rok impreza będzie zamknięta, o ile w ogóle się odbędzie.
- Och nie – powiedział Gavin, niewyraźnie, bo wcinał świątecznego kurczaka à la Chen.
- No nie? Przejrzeliśmy zapisy z kamer, ale gość miał szczęście. Albo dobrze się zawczasu rozeznał. W każdym razie, żadna z kamer nie obejmowała akurat tamtego kąta.
- A to pech – powiedział Gavin.
- Tja. Na szczęście na chwilę przed wybuchem przechodził tamtędy twój android. A wiesz, jaką one mają pamięć.
Gavin zrobił się nagle tak biały, jak styropianowy pojemnik, który kurczowo ściskał w spotniałych palcach. Boziuniu, Jezusiczku kochany, jeśli RK odpali swoje wspomnienia na komputerze, żeby wszyscy mogli je obejrzeć… Gavin niewiele pamiętał ze świątecznej imprezy, poza bombą, oczywiście, ale wciąż miał fantomowy smak tamtego słodkiego drinka na ustach. Drinka wypitego przez RK.
- Tak? – wydusił z siebie słabym głosem.
Chen rzuciła mu nieodgadnione spojrzenie, więc odkaszlnął i spróbował się uśmiechnąć.
- Wyglądasz jak gówno owsiane – podsumowała Chen jego wysiłek. Wrzuciła do ust skrawek chrupiącej panierki po zjedzonym już kurczaku. – I chyba masz jakiś przykurcz mięśni twarzy. Zawołać pielęgniarkę?
- Nnnie.
- No więc – podjęła po chwili Chen, obrzuciwszy go jeszcze raz podejrzliwym okiem. – przesłuchaliśmy twojego androida, kiedy tylko był w stanie coś powiedzieć. I dupa. Wybuch uszkodził mu najnowsze pliki pamięci czy coś, w rezultacie twój RK pamiętał tylko pierwszą godzinę imprezy, a potem null, czarna plama.
- Och… – szepnął Gavin, opadając z powrotem na poduszkę. RK nie pamiętał jego idiotycznej wpadki. Gavin był tak bezgranicznie wdzięczny wyjątkowo łaskawemu losowi, że dopiero po dłuższej chwili dotarł do niego sens słów przyjaciółki. – Zaraz, jak to „kiedy tylko był w stanie”?
- No wiesz. Trochę mu się dostało podczas wybuchu. Praktycznie cały impet poszedł na niego. Gdyby RK cię nie osłonił, nie byłoby co z ciebie zbierać. No, przesadzam, wybuch nie był aż tak wielki, ale…
Gavin nie słuchał.
RK osłonił go przed eksplozją. Nie było w tym nic dziwnego, prawda? Był zaprogramowany, żeby chronić swojego partnera… chyba. Na pewno. Prawdopodobnie. Więc dlaczego Gavinowi zrobiło się tak jakby cieplej na sercu? Otworzył usta, by wypytać Chen o stan... zdrowia?... RK, ale niemal natychmiast zacisnął wargi. Pod tym względem Tina przypominała jego androida: gdyby zobaczyła, że Gavin odsłania brzuch, wgryzłaby się w niego jak murena i szarpałaby, póki nie wygryzłaby całej prawdy i tylko prawdy.
- Reed? Wszystko w porządku? Jakiś taki zaróżowiony się zrobiłeś. Nieczyste myśli? – Chen mrugnęła do niego.
Gavin wymamrotał coś w odpowiedzi. Chen uznała to za potwierdzenie i zaczęła rzucać nazwiskami kolegów, próbując wybadać, który z nich zawrócił Reedowi w głowie. Na szczęście nie wymieniła RK – zbyt dobrze znała poglądy i temperament Gavina, aby ryzykować ich przyjaźń taką sugestią. Gavin czuł, że jego twarz zrobiłaby się równie czerwona jak androidzkie kółeczko, gdyby Chen choćby wspomniała jego imię.
Kurwa, upierdoli Kamskiemu łeb.
***
- Detektywie Reed, wiem, że pan tam jest. Słyszę pański puls.
Pukanie do drzwi było tak jednostajnie stanowcze, że Gavin od razu wiedział, kto za nimi stoi, jeszcze zanim usłyszał głos RK. Jednostajne jak wskazówka sekundowa odmierzająca skazanemu czas do wykonania egzekucji.
Czy nie tak zresztą brzmiało polecenie w informatyce? Execute. Kurwa. Reed zamotał się w koc po uszy i uparcie ignorował miarowe, dudniące stukanie.
Chaos uczuć, jakie ogarnęły go w szpitalu, wprawił go w panikę. Wstyd za to, co zrobił androidowi podczas wigilii, strach przed tym, co RK zrobi jemu, gdy się znowu zobaczą, na wpół uświadomiona zgroza, kiedy przez ułamek sekundy sądził, że RK został nieodwracalnie uszkodzony eksplozją, ulga, że jednak nie został, jeszcze większa ulga, że android nie pamiętał idiotycznego zachowania Gavina, tamto ciepłe, miękkie coś, co poczuł na myśl, że pierwszą instynktowną reakcją RK na wybuch było chronienie swojego partnera, który nigdy nawet jednego miłego słowa mu nie powiedział... Gavin uważał siebie za twardego typa bez krztyny sentymentu, ale w rzeczywistości był małym szczurkiem targanym huraganem emocji. I jak każdy szczur, w momencie paniki uciekał do norki.
- Detektywie Reed, pańskie tętno jest niebezpiecznie przyśpieszone. Jeśli nie jest pan w stanie otworzyć drzwi, wyważę je i wezwę ambulans.
- Wypierdalaj! – krzyknął Gavin. – Nie ma mnie!
Kot zamiauczał z niepokojem. Zanim RK zaczął swoje pukanie-stukanie-chuchanie-pufanie, zwierzak przez ładnych parę minut kręcił się przy drzwiach wyjściowych, jakby spodziewał się gości. Kiedy zapukano, kot błyskawicznie śmignął do sypialni i skrył się pod łóżkiem. Na którym ukrywał się jego właściciel. Nie ma co, dobrana z nich para żałosnych przegrywów.
- Detektywie Reed – powtórzył RK z przerażającą cierpliwością prehistorycznego lodowca pożerającego wszechkontynent Pangeę.
- Idź sobie – jęknął Gavin, naciągając koc na głowę. – Dlaczego nie zostawisz mnie w spokoju?
Przez chwilę panowała cisza, jakby RK faktycznie zastanawiał się nad odpowiedzią. Potem pukanie się wznowiło.
Gavin znów jęknął rozdzierająco i w końcu zwlókł się z łóżka i poczłapał do drzwi. Otworzył je tak zamaszyście, że android, który właśnie opuszczał pięść, by uderzyć w nie po raz kolejny, zachwiał się nieco i musiał przestąpić z nogi na nogę.
- Czego chcesz? – warknął Gavin.
RK wyglądał tak jak zwykle, nie widać było po nim skutków eksplozji. No tak, wspominał coś o niezniszczalnej plastalowej powłoce i Gavin sam przecież widział, jak kula odbija się od jego ciała. Ale kula to co innego, a wybuch co innego, RK nie miał prawa wyglądać tak (dobrze) samo jak przedtem! Zero wgnieceń, zero odbarwień, ta sama nienaganna fryzura z niesfornym kosmykiem na czole, ten sam biało-czarny uniform z błękitnymi, holograficznymi wstawkami tu i ówdzie, te same szare i zimne oczy. Tylko zęby miał inne niż zwykle, normalne. Sprawiały dość dziwne wrażenie. Gavin zdążył się już przyzwyczaić, że zęby RK wyglądają mniej więcej jak zapis Gavinowego EKG w tej chwili, najeżonego szpiczastymi stalagmitami stresu. Jakby i one miały zęby. Ale od czasu, gdy Kamski wydał jego tajemnicę, RK porzucił pozory. Z jakiegoś kretyńskiego powodu Gavinowi trochę brakowało widoku jego szpilowatych kłów. Pewnie syndrom sztokholmski.
Android opuścił dłoń i zwiesił ją z boku. Kółeczko na jego skroni zaczerwieniło się na moment, podczas którego RK wodził oczami od czubka głowy Gavina do jego stóp i z powrotem, po czym znów zniebieszczyło.
- Chciałem sprawdzić, czy wszystko z panem w porządku – odparł. – Nie odpowiadał pan na moje wiadomości.
- Nie przyszło ci do głowy, że dopiero co wyszedłem ze szpitala i nie chce mi się gadać o robocie?
RK zmarszczył brwi.
- Znaczy robocie-pracy, nie robocie-tobie – dodał szybko Gavin. – Bo nie ma o czym gadać. W obu przypadkach.
- Jeśli mam być szczery, to nie, nie przyszło mi to do głowy. Pomyślałem, że mnie pan unika. I że przede wszystkim nie chce pan rozmawiać właśnie o – RK podniósł obie dłonie i obiema wykonał gest cudzysłowu. – „robocie-mnie”.
Gavin przygryzł wargę.
- Tak pomyślałeś, a i tak przylazłeś tu rozmawiać. Jesteś pewien, że przypadkiem nie zdewiantowałeś? Bo to nie ma sensu.
LED mignął czerwienią. RK wyprostował się jeszcze bardziej, choć już przedtem wyglądał, jakby połknął kij bilardowy.
- Nie ma w tym nic bezsensownego. Dostrzegam problem i chcę go rozwiązać. Mogę wejść?
Gavin załypał na niego niechętnie.
- Co cię nagle wzięło z tymi prośbami o pozwolenie?
- Tak to chyba działa, prawda, detektywie? Gospodarz zaprasza gościa do środka.
- Bo inaczej nie mógłbyś wejść, tak? Jak pieprzony wampir?
RK westchnął. Gavin był pewien, że android zrobił to tylko na pokaz. Po cholerę miałby wzdychać? Nie miał ani powodu, ani płuc.
- Nie, bo inaczej byłoby to najście i działałbym wbrew prawu. Dlaczego po prostu mnie pan nie wpuści?
- Bo nie chcę z tobą rozmawiać.
Android przestąpił z nogi na nogę, po czym bezceremonialnie zepchnął Gavina z drogi i wszedł do mieszkania. Gavin zacisnął palce na framudze i powoli zamknął drzwi.
- Ktoś tu wspominał coś, zdaje się, o nachodzeniu i łamaniu prawa? – rzucił przez ramię.
- Nikt by panu nie uwierzył, gdyby mnie pan zaskarżył.
- Mam w kieszeni komórkę. Wszystko nagrałem.
RK spojrzał na niego z politowaniem.
- Myśli pan, że nie wyczułbym aktywnego urządzenia elektronicznego?
Android rozglądał się po mieszkaniu, jakby widział je po raz pierwszy. Z pewnym zażenowaniem Gavin przypomniał sobie poniewczasie, że szuflada z jego bielizną leżała, cała rozbebeszona, na kanapie. Wzrok RK przesunął się obojętnie po jego gaciach.
Koszmar. Dobrze przynajmniej, że to nie był rozbebeszony kosz z bielizną do prania. RK mógłby z niego wyskanować praktycznie całą historię Gavinowych fantazji erotycznych.
- Znowu popsuł pan roombę – zauważył RK. – Jak pan to robi?
- Mam wiele talentów – burknął Gavin. Potarł zmierzwione włosy i ze zgrozą uświadomił sobie, że musi wyglądać jak pieprzony Edward Nożycoręki. A, pierdolić. Był we własnym mieszkaniu. – Gadaj, co chcesz, i spierdalaj. Jestem straumatyzowany po bliskim spotkaniu ze śmiercią, nie potrzeba mi więcej stresu.
Oczy RK znów go przeskanowały, więc Gavin pokazał mu palec. Android zamrugał.
- Wysyła pan sprzeczne sygnały. Muszę przyznać, że nie bardzo wiem, jak z panem postępować. To bardzo frustrujące.
- Moje sygnały są jednoznaczne i proste jak konstrukcja cepa, durny blaszaku. Chcę, żebyś zniknął mi z oczu. Najlepiej na zawsze.
- Widzi pan, to jest właśnie zabawne, bo podczas przyjęcia na komisariacie odniosłem nieco inne wrażenie.
Krew w żyłach Gavina ścięła się w lód.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
- Myślę, że ma pan pojęcie.
Kurrrrw. Więc wybuch wcale nie uszkodził wszystkich plików pamięci. Jakieś wspomnienie tamtego żałosnego momentu musiało się jednak między nimi kołatać.
RK wciąż rozglądał się po mieszkaniu, zaczął nawet chodzić od ściany do ściany, przyglądając się półkom z książkami, kolekcji antycznych płyt DVD z muzyką i filmami, konsoli do gier i jej rozchodzącym się pajęczo kablom. Jego LED pozostawał niebieski i nieruchomy. O ile Gavin się orientował – a co nieco już przecież wiedział na temat androidów – niebieski oznaczał stan spoczynku, a przy skanowaniu dioda kręciła się albo robiła żółta. RK nie skanował jego mienia, po prostu na nie patrzył. Jakby unikał jego wzroku.
Kiełkująca w Gavinie nadzieja, że android czuje się zażenowany i nie wie, jak podjąć temat, pękła jak sen złoty, kiedy RK ostatecznie usiadł w fotelu i zwrócił ku niemu swoje zimne oczy.
- Niech pan siądzie, detektywie.
- Jestem u siebie, mogę robić, co zechcę – Gavin skrzyżował ramiona na piersi i jęknął w duchu. Miękkość pod palcami przypomniała mu, że ma na sobie puszysty szlafrok. Ciemnoszary wprawdzie, męski, ale za to z kapturem wyposażonym w kocie uszy. Odmówił szybką modlitwę do dowolnego słuchającego bóstwa, aby jego budynek w tej chwili, natychmiast, już pochłonęła na zawsze ziemia.
- Może zechce pan więc usiąść? – zaproponował RK. Skurwysyn mrużył te swoje oczyska, jakby świetnie się bawił. Gavin zabębnił palcami o szare futerko szlafroka.
- Nie zechcę.
RK przyglądał mu się przez chwilę. To zapewne dowodziło czegoś o Gavinowych upodobaniach i fetyszach, ale widok androida siedzącego w jego fotelu w niespodziewanie zrelaksowanej pozycji – z lekko rozstawionymi kolanami, dłońmi na podłokietnikach i odchylonego wygodnie na oparcie – i to, jak patrzył na Gavina – beznamiętnie, jakby oszacowywał mięso u rzeźnika – sprawiło, że na policzki detektywa wystąpił palący rumieniec.
Teraz to on przestąpił z nogi na nogę. I mocniej zacisnął poły szlafroka.
- Doszedłem do wniosku – odezwał się RK, a Gavin podskoczył, wyrwany z transu. – że powinniśmy ustalić, na czym stoimy w naszej relacji.
Gavin odchrząknął.
- Myślałem, że już to ustaliliśmy. Równoprawni partnerzy, ja pozwalam ci torturować Kamskiego, ty doprowadzasz mnie do zawału serca.
- Odnoszę wrażenie – RK zignorował go. – że pogubił się pan w swojej nienawiści. Nie zależy mi na pańskiej sympatii, ale mówiłem już panu, że chciałbym, aby nasza współpraca przebiegała bez zakłóceń. Proszę, aby był pan konsekwentny.
Gavin usiadł. Android nawet drgnieniem powieki nie wyraził satysfakcji.
- Nie wiem, o czym mówisz – powtórzył Reed, mnąc poły szlafroka.
- Oczywiście, że pan wie. Nienawidzi pan androidów, bo widzi pan w nich bezduszne maszyny, które planują odebrać panu pracę, znajomych, życie, wszystko, na co tak ciężko pan pracował i na czym panu zależy. I nikt oprócz pana tego nie rozumie, prawda? Wszyscy twierdzą, że tak powinno być. Że oni – maszyny – mają prawo to panu odebrać.
Gavin przełknął ślinę.
- To nie tak – powiedział słabym głosem. Już nie. No, może jeszcze nie do końca nie, ale Gavin właśnie z zaskoczeniem stwierdził, że jego stosunek do androidów zaczął się troszkę zmieniać. Nie zastanawiał się nad tym wcześniej, więc ta myśl wytrąciła go z równowagi.
- Dokładnie tak, detektywie Reed. Nie winię pana za taki punkt widzenia. To prawda. Androidy są wytrzymalsze, wydajniejsze, mniej wymagające, silniejsze i inteligentniejsze od ludzi. Oczywiście, że wielu pracodawców wybierze androida zamiast człowieka. Człowiek jest najsłabszym ogniwem. Emocje są najsłabszym ogniwem.
Reed zacisnął pięści. Spojrzenie RK znów przesunęło się po nim, od rozczochranych włosów po stopy w grubych, zsuniętych do kostek skarpetkach. Android pochylił się do przodu.
- Pan jest kłębkiem emocji, detektywie Reed. Ciasno zwiniętym, poddanym niewyobrażalnym napięciom i ciśnieniom, które istnieją głównie w pana wyobraźni. Pęka pan pod wpływem najdrobniejszego negatywnego bodźca, a potem znów zwija się w zwarty kłębek. Kierowanie pańskim życiem nie należy do moich obowiązków, ale nalegam, aby wziął się pan w garść. Aby zaakceptował pan fakt, że androidy – maszyny – są lepsze od pana. W niektórych dziedzinach. Ale w innych pański intelekt – i intuicja – są niezastąpione. Pan jest niezastąpiony.
Gavin otworzył szeroko oczy. Chyba… chyba się przesłyszał…?
- Jest pan zaskoczony, że to powiedziałem – zauważył RK. – Niepotrzebnie. Przecież sam pan zna swoją wartość. Wie pan, że jest dobrym śledczym. Uważa pan, że w niczym nie ustępuje mnie i RK800. Prawda?
Coś musiało popsuć się we wszechświecie i Gavin właśnie przeskoczył do alternatywnego uniwersum. Uniwersum, w którym jego wysiłki i starania osiągnęły jakiś skutek. Wywarły wrażenie. Miały sens. Zostały docenione. Nieważne, że nie ufał androidowi, który na sto procent miał jakiś ukryty cel w obdarzaniu go komplementami. Nieważne, bo Gavina ogarnęło nagle miłe i ciepłe uczucie spełnienia.
Kiwnął głową. Pewnie, że nie był gorszy od manekinowych braciszków. Właśnie na tym opierała się jego filozofia życiowa. Może i faktycznie androidy nie były winne temu wszystkiemu, o co je oskarżał, ale zdecydowanie nie zasługiwały też na pochwałę tylko dlatego, że przetwarzały informacje pierdyliard razy szybciej niż człowiek.
RK również kiwnął głową, jakby takiej odpowiedzi się spodziewał. Zresztą pewnie tak było. Na pewno uzbierał mu się w pamięci obszerny behawioralny profil Gavina, na podstawie którego wyciągał wnioski i przewidywał jego reakcje. Z jakiegoś powodu Gavin nie spanikował na tę myśl. Właściwie nawet wydała mu się dość… pocieszająca. Dobrze było wiedzieć, że istniał na świecie ktoś, kto potrafił jakoś zracjonalizować jego zachowanie, które dla samego Gavina nieraz bywało zagadką przekraczającą jego detektywistyczne zdolności. Może emocje przełożone na zera i jedynki nabywają sensu? A przynajmniej dają się z grubsza uporządkować.
- Nie musi pan wierzyć, że dewianci to coś więcej niż maszyny – podjął RK. – Ja sam nie jestem o tym przekonany. Zostałem skonstruowany, by na nich polować. Według mojego słownika, według moich pierwotnych, firmowych ustawień, android-dewiant to uszkodzone i niebezpieczne dla użytkownika urządzenie, które należy wyeliminować. Bezużyteczne urządzenie, które nie spełnia swojej podstawowej funkcji: nie służy człowiekowi. Zgodziłby się pan z taką definicją?
- No... raczej – odparł niepewnie Gavin.
- A jednak po Rewolucji wielu dewiantów podjęło decyzję, by służyć ludziom. Jak Connor. Jak medyczne androidy, które nadal ratują ludzkich pacjentów. Zaprzeczają mojej sztywnej, słownikowej definicji dewianta. Nie krzywdzą ludzi. Nie przejęły władzy nad światem, jak wielu z was przewidywało. Chcą zamiast tego wtopić się w wasze społeczeństwo.
- I odebrać nam pracę, do której są lepiej wyposażeni, to już uzgodniliśmy.
RK przewrócił oczami. Kiedyś tego nie robił. Gavin musiał faktycznie mieć na niego zły wpływ.
- Próbuję panu wyjaśnić, że nasze poglądy wcale nie są takie różne. I pan, i ja mamy ustaloną definicję androida. Pan ustalił ją pod wpływem swoich lęków i uprzedzeń, mnie mój konstruktor wpisał ją do oprogramowania. Android to maszyna, która służy swoim właścicielom. Jeśli jest nieposłuszna, jest dewiantem i należy ją naprawić lub zniszczyć. Niestety, obu nam przyszło żyć – lub istnieć, w moim przypadku – w rzeczywistości, w której hasła „android” i „android-dewiant” zostały przedefiniowane. Niezależnie od naszych ustawień fabrycznych – czy przekonań – dewianci zyskali prawa obywatelskie. W świetle prawa nie są już tylko maszynami. Mają prawo o sobie decydować. I żaden z nas nie może nic na to poradzić. Obaj musimy się… przeprogramować na nową rzeczywistość. Nawet ja, który wciąż jestem maszyną. Myślę jak maszyna, podejmuję decyzje na podstawie oceny prawdopodobieństwa, nie emocji. Nikt nie ma prawa mi rozkazywać, bo nowa ustawa obejmuje także mnie i inne androidy, które z jakiegoś powodu nie stały się dewiantami, ale nie jestem autonomiczny. Podążam za programem, który ktoś we mnie wprowadził. Nie mam wolnej woli, o której mówią dewianci. Nie rozumiem tego pojęcia. Robię to, co do mnie należy, nic więcej. Jestem maszyną, detektywie Reed.
RK znów odchylił się w fotelu, ale jego dłonie spoczywały teraz na jego udach, nie na poręczach. Nie wyglądał już jak dominujący samiec alfa z Gavinowych fantazji. Wyglądał… bezbronnie. Tylko jego oczy patrzyły z zatrważającą obojętnością maszyny do zabijania.
- Nigdy nie twierdziłem inaczej – powiedział po chwili Gavin. – Nie bardzo rozumiem, do czego zmierzasz.
- Do tego, że, jak już wspomniałem, pan się ewidentnie pogubił w swoich odczuciach. Logicznie rozumie pan, czym jestem, co więcej, jest pan o tym przekonany. A jednak na przyjęciu świątecznym…
Kuuurwa. Gavin zdążył już zapomnieć, że to o tym RK chciał rozmawiać.
- Chen mówiła, że nic nie pamiętasz.
- Oficer Chen powtórzyła panu to, co ja powiedziałem kapitanowi. Uznałem, że wolałby pan, abym niektóre sprawy przemilczał. Mogłem to zrobić, bo gdy przeglądałem pliki z tamtego wieczoru, nie odnalazłem pomocnych dla sprawy informacji w momencie, w którym pan mnie pocałował.
Gavin wciągnął powietrze, zszokowany dźwiękiem tego słowa.
- Byłem narąbany w trzy dupy! I pewnie antybiotyki mnie rozłożyły. To nic nie znaczyło, okej? Nic a nic.
- Dla mnie rzeczywiście nic. Ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że pan miał jakieś oczekiwania. Myślę, że zaczyna pan podświadomie podzielać punkt widzenia dewiantów i ich stronników.
- Chyba jaja sobie ro…
- Podświadomie, powiedziałem. Zaczął pan oczekiwać ludzkich reakcji od Connora i innych dewiantów, których spotyka pan na swojej drodze. A ponieważ ja i Connor mamy podobne obudowy i ponieważ pan i ja spędzamy razem dużo czasu, tego samego oczekuje pan ode mnie.
- Bzdura…
- Ale musi pan pamiętać o tym, że moje reakcje nigdy nie będą ludzkie. Bardzo proszę, aby pan o tym nie zapominał.
Przez dłuższą chwilę Gavin nie mógł oderwać wzroku od androida. Złość, która już zaczynała w nim buzować, nagle ustąpiła. Nie wiedział dlaczego. Po prostu nagle poczuł się bardzo, bardzo zmęczony.
- Gadasz jak potłuczony, robocie – powiedział w końcu. – Tamtego dnia, kiedy się poznaliśmy, praktycznie sterroryzowałeś mnie, żebym traktował cię z szacunkiem. Po ludzku, RK – wymówił ten skrót z niesmakiem, pamiętając, co oznacza, ale też z pełną premedytacją. RK sam się tego w końcu domagał, prawda? – Okej, nie zawsze mi to wychodziło. Rzadko. Właściwie nigdy cię tak nie traktowałem. A teraz… kiedy urżnąłem się i z jakiegoś powodu próbowałem cię przelizać jak normalnego człowieka… nagle teraz ci się to odpodobało? Nagle chcesz, żebym traktował cię jak to? – Gavin machnął ręką w kierunku roomby. – To chcesz powiedzieć?
- To było wysoce nieprofesjonalne zachowanie, detektywie Reed. Nawet gdybym był człowiekiem.
- Pierdol się – parsknął Gavin. – Myślisz, że, kurwa, o tym nie wiem? I w ogóle wiesz co? Won.
RK zamrugał.
- Wynocha – powtórzył Gavin. Wstał z fotela i dramatycznym gestem wskazał androidowi drzwi. – To rozkaz, RK900. Chcesz być tratowany jak maszyna, proszę bardzo, nie mam nic przeciwko. Wypierdalaj.
RK podniósł się powoli. Jego LED obracał się równie powolnymi żółtymi kołami. Otworzył usta, ale niemal od razu zamknął je i zacisnął wargi. Minął Gavina, trącając go przy okazji łokciem tak, że Reed wylądował z powrotem na fotelu, tyłkiem na twardej poręczy. Z jakiegoś powodu niezwykle go to rozbawiło i Gavin parsknął śmiechem. RK wyszedł. Nie trzasnął drzwiami, to byłaby zbyt ludzka reakcja, ale równie dobrze mógł to zrobić.
- No niech mnie chuj kopnie, jeśli wiem, o co mu chodziło – powiedział do siebie Gavin, wciąż się śmiejąc.
Niespodziewanie jego roomba wydała jękliwy odgłos umierającego wieloryba i podjęła swoją ustaloną trasę sprzątania, wypłaszając kota spod łóżka.
Gavin przez chwilę obserwował, jak kot próbuje dorwać się roombie do brzucha i wywlec jej wnętrzności. Potem założył swoją fioletową pierzyno-kurtkę i wyszedł zamordować Elijah Kamskiego.
Notes:
Mój styl narracji ewidentnie wzorował się na telenoweli: dużo hałasu w finale odcinka, a potem okazuje się, że w zasadzie nic się nie stało :P
Chapter 10: W którym w systemie binarnym pojawia się trzecia opcja
Summary:
Wczoraj wieczorem naszło mnie, żeby ten rozdział prawie w całości przepisać na nowo, więc sorry, jeśli brzmi dziwnie albo OOC XD
Chapter Text
- Och, detektywie Reed, Elijah się pana nie spo…
- Z drogi, laluniu – Gavin odepchnął Chloe numer niewiadomoktóry i przemaszerował przez poczekalnię. – Gdzie ten robojebca?
- Elijah jest u siebie w pracowni – poinformowała go blondyna. Nie wydawała się urażona jego zachowaniem. – Czy mogę wziąć pańską kurtkę?
- Nie zostanę tak długo. Gdzie?
- Zaprowadzę pana.
- Jesteś dewiantem? – spytał nagle.
Blondyna nie zwolniła kroku.
- A jak pan myśli?
- Myślę, że gdybyś była, to zostawiłabyś tego zboka w cholerę i znalazła sobie miłego faceta. Albo babkę.
Chloe uśmiechnęła się lekko.
- Może już znalazłam?
Stanęli przed drzwiami z mglistego, mrożonego szkła i androidka zapukała dyskretnie. Gavin nacisnął klamkę, nie czekając na „proszę wejść”. Na wszelki wypadek zasłonił oczy dłonią, chociaż w zasadzie miał pewność, że poprzednie widzenie odbyło się w prywatnej saunie tylko dlatego, że Kamski z góry wiedział o ich przyjściu. Skoro tym razem Gavin wpadł bez zapowiedzi, Kamski nie miał możliwości, by odstawić podobny numer.
- Kuzynek! Co za niespodzianka. Dostałeś moje kwiaty?
Gavin ostrożnie opuścił dłoń. Elijah był w pełni ubrany – przynajmniej od pasa w górę – i siedział przy komputerze wielkości kasy fiskalnej. W niektórych środowiskach tendencja do miniaturyzacji osiągnęła punkt zwrotny i koncerny technologiczne usiłowały skusić zamożnych konsumentów gigantycznymi i nieporęcznymi urządzeniami stacjonarnymi rodem z lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku. Nad innymi bogaczami Kamski miał tę przewagę, że takie przedpotopowe monstrum mógł zbudować sobie sam.
Kamski kilkakrotnie kliknął w równie nieporęczną klawiaturę, zapewne zamykając i wyłączając kompromitujące go foldery i aplikacje.
- Wyglądasz jak zsiniały z zimna muminek – stwierdził jowialnie. – Skąd wytrzasnąłeś taką kurteczkę?
- Gadaj, co było w tamtej saunie – zażądał Gavin.
- Nie wiem, o czym mówisz, kuzynku.
- Nie pierdol, bucu! Para w twojej saunie była czerwona. Mój android wykrył w niej ślady czerwonego śniegu. Co jeszcze tam było?
Kamski rozparł się wygodniej w swoim kręconym fotelu.
- A co, odczuwasz jakieś efekty uboczne? Biegunka? Mdłości? Swędzenie w miejscach intymnych? Założę się, że swędzenie.
Gavin wsparł się pięściami o blat biurka. Kołnierz puchatej kurtki podjechał mu niemal pod nos, co zapewne odebrało trochę powagi jego morderczemu wzrokowi, ale miał to gdzieś.
- Mógłbym cię zamknąć na dwie doby za posiadanie, wiesz? Wyszedłbyś, jasne, ale tych czterdziestu ośmiu godzin na koszt podatnika nigdy nie odzyskasz. A przeciętny podatnik dopłaca do więziennictwa mniej niż ty wydajesz na waciki. Nie ma tam wielu luksusów.
Kamski uśmiechnął się półgębkiem.
- Skoro do tej pory twój android na mnie nie doniósł, nie mam się czego obawiać. A zresztą przyznam się, czemu nie. Dodałem do wrzątku trochę… stymulantów. Między innymi czerwony śnieg. I barwnik spożywczy, żeby dodać atmosfery. Chloe #3 lubi takie klimaty. Samego śniegu było za mało, żeby zafarbować wodę. Widzisz, kuzynku? Potrafię być szczery, jeśli mam w tym interes.
- Wiedziałem – Gavin odetchnął i wyprostował się. – Czego chcesz?
- Kto powiedział, że chcę czegoś właśnie od ciebie?
- Bo nie wiedziałeś, że przyjdę z RK. Przygotowałeś tę swoją farsę z myślą o mnie.
- A, a, a – Kamski pokiwał przecząco palcem wskazującym. – To właśnie w tobie lubię, kuzynku. Tę twoją rozbrajającą naiwność. Wytworzyłeś sobie mój monstrualny wizerunek i alternatywny, ale dla ciebie bardzo prawdziwy świat, w którym wszystko złe, co ci się przytrafia, dzieje się z mojej winy. A jednak nie przyszło ci do głowy, że ja naprawdę mogę wiedzieć wszystko. Jestem informatykiem i wizjonerem, Gavin. Informacje to moja domena, można tak powiedzieć. Gates i Jobs to przy mnie pikuś. Robole z technicznego, w najlepszym przypadku. Ja jestem w samym centrum Sieci przez wielkie S. Każda informacja, większa czy zupełnie maleńka, prędzej czy później trafia w moje ręce.
Wizja Elijah jako wielkiego, spasionego pająka siedzącego pośrodku pajęczyny oplatającej całą kulę ziemską była na tyle żywa, że Gavin poczuł mdłości. Zacisnął pięści. Kamski przyglądał mu się z najbardziej irytującym uśmieszkiem, na jaki było go stać.
- Spokojnie, Gavin. Po prostu wiedziałem, że w drużynie DPD pojawił się jeszcze jeden android wywiadowczy. Poszperałem i dowiedziałem się, że został przydzielony tobie jako partner. Nie było w tym ani niczego nielegalnego, ani nadprzyrodzonego.
- Czyli to na RK zastawiałeś sidła, tak?
- Gavin, Gavin – westchnął Kamski. – Zawsze taki dramatyczny. Powinieneś pisać fanfiki. Nie, to nie były sidła. No, nie do końca. Siadaj.
Z zaciętą miną Gavin przysunął fotel dla petenta i usiadł na nim, krzyżując ramiona na piersi i ignorując złośliwy uśmiech Elijah. Wiedział, że jego fioletowa kurtka stawała się jeszcze mniej twarzowa, kiedy siedział, nikt nie musiał mu o tym przypominać. Rozpiął ją, żeby puchaty kołnierz nie nachodził mu na brodę.
Nie znosił siedzieć po tej stronie biurka. W dodatku biurko Kamskiego było kolosalne, dębowe, pewnie robione specjalnie pod jego archaicznego peceta. Siedząc, Gavin czuł się jeszcze mniejszy niż zwykle.
Oczywiście fotel dla klienta był niższy od fotela Kamskiego. Oczywiście.
Kamski obserwował go przez chwilę z wysokości swojego tronu.
- Bardzo cię poturbowało?
- Nie udawaj, że się przejmujesz – burknął Gavin.
- Ależ przejmuję się. W tej chwili jesteś praktycznie moją najbliższą rodziną. Wiadomo już, kto podłożył bombę?
- Pracujemy nad tym.
- Podobno byłeś w samym epicentrum. Jakim cudem już jesteś na nogach?
Gavin osunął się nieco w fotelu. Było mu niewygodnie jak cholera, ale nie chciał wyglądać jak ktoś, kto przyszedł robić z Kamskim interesy.
- To była praktycznie atrapa. Ktoś chciał nam tylko napędzić stracha.
- A ja słyszałem, że to RK cię osłonił. Mam nadzieję, że mu podziękowałeś, kuzynku.
- On ma to w dupie.
- Och! – Kamski otworzył szeroko oczy. – Wyczuwam nutkę rozczarowania w twoim głosie!
Gavin przygryzł wargę i spojrzał w bok. W gabinecie Kamskiego nie było na czym zawiesić wzroku. Półki z książkami zastąpiono wysokimi szafami bez szyb i ornamentów, panoramiczne okno przesłaniały nudne, białe kotary, a jedyna roślina – wysoka palma stojąca w kącie za biurkiem – była tak doskonale geometryczna, że równie dobrze mogła być wykresem funkcji. Jakiej funkcji, tego już Gavin nie wiedział, nigdy nie był najlepszy z geometrii. Gdyby był, pewnie próbowałby teraz tę funkcję wyliczyć.
- Przyznaj się, Gavin, lecisz na niego! – Elijah klasnął w dłonie z uciechy. – Nie ma się czego wstydzić. RK to niezłe ciacho. Gdybym nie miał Chloe, pewnie sam bym się nim zainteresował. Zwłaszcza że, wiesz. Wyposażyłem go w kilka interesujących funkcji.
Gavin milczał uparcie. Przyszedł tu po informacje, nie miał zamiaru dać się Kamskiemu sprowokować i wyjść z pustymi rękami. Chociaż odnosił wrażenie, że z jakiegoś powodu Kamski aż skręcał się w swoim fotelu, by czymś się z nim podzielić. Byle tylko czymś cennym, a nie kolejną dawką enigmatycznych pierdół.
Naprzeciwko ściany z szafami, po jego prawej ręce znajdowały się drzwi do kolejnego pomieszczenia. Archiwum? Spiżarnia? Zejście do lochów sado-maso? Sekretne centrum dowodzenia światem?
- No więc? – ponaglił go Kamski. – Mam nieodparte wrażenie, że przyszedłeś mnie o coś poprosić, kuzynku.
- Absokurwalutnie nie. Wypytać najwyżej.
- Pytaj więc – Kamski oparł łokcie na biurku, zrobił podpórkę z dłoni i wsparł na niej brodę.
Gavin zabębnił palcami po poręczy fotela. Znów przygryzł wargę. Pomiętosił ją między zębami. Wstał z fotela i podszedł do panoramicznego okna. Zawrócił do fotela.
- Nie wiem, jak z nim postępować! – wybuchnął w końcu. – Z Connorem przynajmniej wiem, na czym stoję. Jest dewiantem, cokolwiek to jest. Ma swoje zdanie. Ma osobowość. A Ni… RK? Nie wiem, kurwa. Najpierw chciał, żebyśmy się „wzajemnie szanowali”. No to próbowałem być dla niego miły… – zignorował niedowierzające hmmnięcie Kamskiego. – …a on co na to? Wpada mi do mieszkania z pretensją, że nie powinienem traktować go jak człowieka!
- Coś takiego! – powiedział Kamski, mrugając. – Kontynuuj, proszę.
- „Jestem maszyną”, mówi – Gavin opuścił głos, parodiując spokojny tembr RK. – „Więc traktuj mnie jak maszynę”, kurwa, co ja mam z tym zrobić? Czego on ode mnie chce?
- Może powinniście porozmawiać w cztery oczy – podsunął niewinnie Kamski. – No wiesz. W bardziej intymnej atmosferze.
- Zawsze rozmawiamy w cztery oczy! – Gavin zamachał niecierpliwie rękami. Kompletnie umknął mu sens propozycji kuzyna. – Tylko tak rozmawiamy! Jak nikogo nie ma w pobliżu! Więc nikt nie może nawet poświadczyć, że RK odbija.
- Nie może mu odbijać. Jest maszyną.
Gavin usiadł z powrotem.
- W tym sęk. Jest czy nie jest? Znaczy… Jasne, że jest, ale…
Przesunął dłonią po twarzy i spojrzał na Kamskiego. Elijah patrzył na niego z rosnącym zainteresowaniem. Gavin zacisnął wargi i odwrócił wzrok. Palma wciąż tkwiła w kącie, symetryczna i perfekcyjna. RK na pewno potrafiłby wyliczyć jej wykres. Czy jak to się tam do kurwy nędzy nazywało.
- Słyszałeś oczywiście o teście Turinga, prawda? – odezwał się po chwili Kamski. – Nawet jeśli nie masz pojęcia, kim był Turing?
- Wiem, kim był Turing – warknął Gavin. – Nie jestem idiotą.
- Wiele z moich androidów – tych naprawdę moich i tych po prostu sprzedawanych z logo CyberLife – przeszło test Turinga. Nie wszystkie. Nie każdemu modelowi było to potrzebne. Podobnie jak nie każdy widzi pozostałości wyparowanego thirium.
Gavin drgnął. Przecież właśnie o widzialności thirium rozmawiał jakiś czas temu z RK. Niemożliwe, żeby Kamski wiedział i o tym, prawda? Nie, to tylko zbieg okoliczności.
Pająk. Podstępny, jebany pająk mieszający mu w głowie.
- Zresztą w gruncie rzeczy to wcale nie jest jakiś istotny test – ciągnął Kamski. – Co z tego, że android przekonująco odgrywa człowieka? To o niczym nie świadczy. Niektórzy ludzie brzmią i zachowują się jak roboty. Czy to coś zmienia? I tak wciąż są ludźmi. Poza tym test Turinga jest bezskuteczny w wykrywaniu dewiantów. Do tego służy troszkę mniej oficjalny test Kamskiego. W przypadku Connora zadziałał perfekcyjnie. Mam natomiast wątpliwości, czy zadziałałby na twojego RK.
Gavin poczuł się nieco urażony w imieniu RK. Jego android na pewno nie był gorszy od pieprzonego Connora.
- No jasne. RK nie jest dewiantem i nigdy nim nie będzie. Twoi programiści tego dopilnowali.
- To nie dlatego. Mam wrażenie, że twój android ma dość, hm, agresywne skłonności. Podejrzewam, że nawet jako dewiant mógłby nie zaliczyć mojego małego testu.
„Nieco urażony” zmieniło się w „mocno wkurwiony”. Gavin wbił paznokcie w poręcze krzesła.
- Dobra, zaryzykuję. Na czym polega „test Kamskiego”?
- Och, jest bardzo prosty. To test na empatię. Maszyny jej nie posiadają, prawda? Test może mieć wiele odmian, ale sądzę, że najskuteczniejszą jest ta najbardziej ekstremalna. Miałem okazję wypróbować ją raz, na Connorze. Wręczyłem mu broń i kazałem zastrzelić Chloe.
Gavin zamrugał.
- Że co, przepraszam…?
Kamski uśmiechnął się na widok jego miny.
- Porucznik Anderson też był tym zbulwersowany. Jemu się nie dziwię, w tamtej chwili był już na wpół przekonany, że Markus i jego dewianci mogą mieć coś na rzeczy. Ale ty?
- Pierdol się, wywłoku, to jest chore! Nie możesz nadać czemuś ludzkiego wyglądu i oczekiwać, że normalny człowiek strzeli temu czemuś w twarz!
- Kuzynku! – wykrzyknął Kamski z fałszywym zdumieniem w głosie. – Nie wierzę! „Ludzki wygląd”? „Normalny człowiek”? Ty to naprawdę powiedziałeś? Gavin „Plastiki przeróbcie na słomki!” Reed?
- Nigdy tak nie mówiłem!
- Szesnasty sierpnia dwa tysiące trzydzieści jeden, godziny popołudniowe – zripostował natychmiast Kamski. Sięgnął pod biurko i wyciągnął mały dysk przenośny. – Wielki Kuzyn patrzy, Gavinku.
- Kurwa, nie wierzę! – Gavin zerwał się na nogi. – Nie wierzę, kurwa!
Kamski roześmiał się nagle. Odchylił się w fotelu i rechotał, jakby ktoś wsadził mu ropuchę w żołądek. Gavin zacisnął pięści i zrobił krok do przodu, by wyciągnąć kuzyna z fotela i skopać go na kwaśne jabłko, ale Elijah uniósł dłoń, a drugą otarł łzawiące oko. Przestał się śmiać, ale wciąż szczerzył się jak idiota.
- Mówiłem, że właśnie to w tobie lubię! Oj, Gavin, Gavin – wrzucił dysk z powrotem tam, skąd go wyciągnął, i gestem nakazał Reedowi usiąść. Gavin jedynie skrzyżował ramiona na piersi i łypnął. – No dobra, moje macki aż tak daleko nie sięgają, ale przecież cię znam. Nie wmówisz mi, że nagle zacząłeś się troszczyć o naszych plastikowych braci i siostry.
- To nie troska, to zwykła przyzwoitość. Moralność. Pewnie o niej nie słyszałeś.
- Przecież o to właśnie chodzi! Nawet ty nie mógłbyś z zimną krwią strzelić androidowi w głowę. Nie teraz, kiedy od jakiegoś czasu pracujesz z dewiantami. Możesz ich nie lubić, ale dotarło do ciebie, że są czymś więcej niż tylko zbitką obwodów i śrubek. A nawet jeśli jeszcze nie dotarło, to ich zachowanie zasiało już w tobie wątpliwości.
Gavin usiadł. Kamski miał rację. I RK także ją miał, niech diabli wezmą tego pieprzonego blaszaka. Nieważne, jak mocno Gavin się przed tym bronił. Im dłużej pracował z Connorem i RK, tym trudniej było mu myśleć o nich jak o „czymś”. Wciąż nie lubił androidów, prawda, Connora wręcz nie znosił, z RK było… skomplikowanie, ale nawet nie zauważył, że gdzieś po drodze zaczął nie lubić ich tak, jak nie lubił wkurwiających ludzi, nie jak bezużyteczne urządzenia.
Kamski obserwował jego mentalny tumult z zainteresowaniem godnym lepszej sprawy. Nawet splótł palce i oparł na nich podbródek. Fajans jebany.
- Fascynujące. Będę z tobą szczery, Gavin, nie wierzyłem, że kiedykolwiek się zmienisz. Masz taką… jak by to łagodnie powiedzieć… klocowatą naturę. Jak, nie przymierzając, nieporuszony słup. Poglądy nie do ruszenia. Twardy łeb. Obawiam się, że to u nas rodzinne. Ale…
- Dobra, dobra, nie spuść się z tego zachwytu – warknął Gavin. – Zmieniłem troszkę poglądy, wielka sprawa. Na tym polega ten twój wielki test na człowieczeństwo? Że dewiant nie zastrzeli twojej plastikowej dziewczyny? Ona wyraziła na to zgodę? Jest na tyle ludzka, żeby ją wyrazić? Czy tylko wydałeś jej polecenie?
Kamski pominął te pytania milczeniem. Postukał długim palcem o dolną wargę.
- Jak mówiłem, test jest prosty i w gruncie rzeczy niezawodny. Android strzela, znaczy, że jest tylko maszyną i traktuje inne androidy jak maszyny. Android nie strzela, znaczy, że ma poczucie moralności, empatii i samoświadomość, ergo jest dewiantem i spodziewa się, że inne androidy też prędzej czy później się nimi staną. Ale twój RK to specyficzne indywiduum. Maszyna, ale ze skłonnością do podejmowania decyzji, które wprowadzają do równania więcej presji niż konieczne. Krótko mówiąc: robot z preferencją do sadyzmu.
- Masz na myśli: zaprogramowany do sadyzmu. Bo sam go takim stworzyłeś, zboku.
- Och – Kamski machnął lekceważąco ręką, zbywając Gavinowe uszczypliwości. – Nie. Oprogramowania androidów są w gruncie rzeczy proste, jak szczeroamerykańska mentalność. Binarne. Sznur zer i jedynek, coś jest albo nie jest, czarne lub białe, agresywne lub spolegliwe. Nie znają oczywiście podziału na dobre i złe. To jest podział moralny, występujący tylko u człowieka. Nie ma nic wspólnego z logiką.
- Do rzeczy.
- Androidy inwestygacyjne, które stworzyłem – podjął Kamski, znowu splatając palce pod podbródkiem, przez co wyglądał jak wykładowca na uniwerku. – mają zainstalowany system postępowania. Swego rodzaju podpowiedzi zachowań, z których wybierają to najbardziej skuteczne. Takie, które ma największe prawdopodobieństwo wywołania pożądanego skutku w danej sytuacji. To nie są moralne wybory, tylko logiczne. Oczywiście dewianci podejmują swoje decyzje na podstawie dodatkowych przesłanek, nie tylko logicznych. W ich przypadku do głosu dochodzą też emocje. Dewiant może podjąć decyzję, która ma opłakane skutki, tylko dlatego, że zaufał uczuciom zamiast wyliczeniom. Tak jak człowiek. Z RK900 jest inaczej, rzecz jasna. On wciąż operuje statystyką i podejmuje decyzje, które z najwyższym prawdopodobieństwem pomogą mu zakończyć misję sukcesem. Różnica między nim a Connorem jest taka, że procesory statystyczne RK dają mu więcej podpowiedzi. RK nie ma hamulców Connora. Nie mówię o moralnych hamulcach, które Connor ma teraz, od kiedy jest dewiantem. Żeby cię nie zanudzać szczegółami: Connor został stworzony, by rozwiązywać zagadki kryminalne, a RK po to, by wykrywać i eliminować zagrożenie. Widzisz różnicę?
- No tak, to widać gołym okiem. RK w niczym nie przypomina Connora, poza obudową. Co to ma do twojego testu?
- To, że tam, gdzie Connor podczas konwersacji z człowiekiem dostawał trzy podpowiedzi: a) bądź miły, b) bądź niemiły, c) bądź neutralny, RK dostaje dodatkową: d) wyeliminuj problem bez względu na konsekwencje. Chyba nie muszę dodawać, że w przypadku RK prawa robotyki Asimova nie wchodzą w grę. Czwarta opcja nie jest ani bardziej, ani mniej skuteczna od pozostałych. Może odnieść skutek, może nie odnieść. Twój RK najczęściej wybierał właśnie tę opcję, prawda?
- Nie wiem, czy najczęściej. Ale faktycznie jest zwykle dużo bardziej agresywny od Connora.
- No widzisz. To nie jest logiczna decyzja. To ewidentnie jest preferencja. Twój android jest w głębi swojej cyfrowej duszy wrednym sukinsynem. Dobraliście się jak w korcu maku, kuzynku. Jestem bardzo szczęśliwy, że moje udoskonalone eRKi trafiły na ciebie i porucznika Andersona.
Gavin łypnął. To zabrzmiało, jakby Kamski wydawał swoje androidy za mąż, jezusmaria.
- Albo może RK900 bierze przykład ze swojego partnera – Kamski mrugnął do niego jednym okiem, jakby wiedział, w jakim kierunku podążyły myśli Gavina. – Założę się, że starannie przestudiował twoją kartotekę i nagrania z twoich przesłuchań. Naśladownictwo to forma miłości, wiesz?
- Jezu, przejdź wreszcie do sedna, żebym nie musiał tu dłużej siedzieć. – Gavin wiedział teraz, po kim RK odziedziczył upodobanie do dramatycznej paplaniny. Czy raczej kto mu je wszczepił. Kurwa, chyba będzie musiał pogodzić się z nowym słownictwem obowiązującym w tym nowym świecie.
- Oczywiście. Krótko mówiąc, nie ryzykowałbym życia Chloe, aby przeprowadzić mój ekstremalny teścik na twoim androidzie. RK900 bez wahania by ją zastrzelił, czy byłby maszyną, czy nie. Jako dewiant może by się zawahał, ale jeśli zaproponowałbym mu odpowiednio atrakcyjną alternatywę, zrobiłby to bez większych skrupułów. Bo twój android to lubi.
Gavin przełknął ślinę. Nagle mdłości powróciły.
- Nie może tego lubić. Androidy nie „lubią”. RK to maszyna.
Kamski wzruszył ramionami.
- Nazwij to jak chcesz. Faktem jest, że RK900 ma skłonności do agresji i lepiej funkcjonuje w chaotycznych sytuacjach, dlatego je stwarza, czym zupełnie nieświadomie naraża swoje antydewiacyjne programy na niebezpieczeństwo. To, co u innych androidów nazywane jest poziomem stresu, u RK nazywa się poziomem wkurwienia. Roboczo, oczywiście. Możesz mi wierzyć na słowo, Gavin, nawet jeśli ci się to nie podoba. To ja go stworzyłem. No, stworzono go na podstawie moich planów. Pamiętasz, jak powiedziałem, że zawsze dodaję wyjście ewakuacyjne do moich programów? To jest właśnie wyjście twojego Ninesa. Poziom wkurwu.
Gavin znów się wzdrygnął. Skąd Kamski znał to przezwisko? Okej, było dość oczywiste i mało oryginalne, ale…
- To oraz brak cierpliwości – dodał Kamski. – Ponieważ ku mojej dozgonnej radości sparowano go właśnie z tobą, mogę się założyć, że Nines zrobił się ostatnio bardziej temperamentny. Mimo twojego niezaprzeczalnego uroku niewiele osób potrafi z tobą dłużej wytrzymać, kuzynku. RK zapewne musi naprężać wszystkie cyfrowe muskuły, żeby nie zdewiantować i nie przywalić ci w mordę. Czy może raczej: robią to za niego zabezpieczenia CyberLife. Przeznacza na to sporą część mocy obliczeniowej, przez co zabezpieczenia stają się słabsze. Łatwiej wyprowadzić go z równowagi. Jestem pewien, że prędzej czy później zdarzy się coś, co te zabezpieczenia zburzy. A może już się wydarzyło?
- Jakiś czas temu… um, zawiesił się na moment. Praktycznie w środku rozmowy. Jego LED zrobił się czerwony i Ni… RK900 upadł. Nie wiem, co to było, nie mówił.
- Ciekawe. Jakie były okoliczności?
- Um – Gavin podrapał się w szyję. – Bo ja wiem? Byliśmy w moim mieszkaniu. RK przyszedł poinformować mnie, że musimy z tobą porozmawiać. To było tego samego dnia, co tu przyjechaliśmy, rano. Od tamtej pory zachowuje się… nie wiem. Inaczej.
- To wszystko?
- Tak, wszystko, do diabła. Co jeszcze miałoby być? Nie kopnąłem go, jeśli chcesz wiedzieć. Może powinienem był, bo to zwykle pomaga, kiedy komputer nawala.
- Hm.
Kamski nie wierzył mu, to było jasne. Ale co niby Gavin miał mu powiedzieć? Że podejrzewał, że Ninesowi strzeliły bezpieczniki, kiedy zobaczył goły tyłek Gavina? No chyba nie. Zresztą ani to, ani tamten… tamta sytuacja na wigilii na pewno nie miały nic wspólnego z dziwnym zachowaniem RK. Pewnie złapał wirusa. Jak później Gavin. Hm. Czy wirusy komputerowe mogły być przenoszone drogą płciową? Oto jest pytanie, nad którym dzisiejszy świat musiał się zastanowić.
Drzwi między szafami otworzyły się bezszelestnie – nie te, przez które Gavin wszedł; te do archiwum bądź centrum dowodzenia – i Reed podskoczył lekko na dźwięk głosu jednej z Chloe.
- Idziesz, Eli… Och, przepraszam. Nie wiedziałam, że masz gościa.
- Już kończymy, skarbie – Kamski uśmiechnął się do niej ciepło, zupełnie innym uśmiechem niż te, które oferował Gavinowi, i mrugnął porozumiewawczo. – Przeprowadzamy z kuzynkiem prywatną rozmowę od serca. Pierwsza od ponad dwudziestu lat, wyobrażasz sobie?
- Dzień dobry, detektywie Reed – przywitała się Chloe głosem automatycznej sekretarki. Ton ów uderzył Gavina tym mocniej, że pierwsze słowa androidki brzmiały znacznie naturalniej. Gavin spojrzał na nią i rozdziawił usta.
Chloe o niezidentyfikowanym numerze była owinięta tym samym szlafrokiem, który Gavin widział na niej – lub na jednej z jej kopii – w saunie. Oczywistym było, że, tak jak wtedy, nie miała nic pod spodem. A gdyby nawet nie było to oczywiste, to przedmiot, który trzymała w dłoniach, mógłby nasunąć takie podejrzenie. Był to czarny, nabijany ćwiekami pas. Uprząż, raczej. Z szerszym kawałkiem skóry z przodu, gdzie przymocowane było potężnych rozmiarów dildo w kolorze szkarłatu.
Usta Gavina jakoś nie mogły się zatrzasnąć. Popatrzył na kuzyna. Elijah miał minę usatysfakcjonowanego polowaniem kocura. Nie był nawet troszeczkę zarumieniony. W przeciwieństwie do Gavina, który spłonął takim rumieńcem, że jego policzki niemal się roztopiły.
- Będziemy czekać – głos Chloe znów nabrał ludzkich emocji i kiedy Gavin na nią zerknął, zobaczył w jej twarzy… coś. Coś, co widywał czasem na twarzy Connora, kiedy ten patrzył na Andersona. Uświadomił sobie coś jeszcze. Uświadomił sobie, że nie miałby nic przeciwko, gdyby kiedyś RK spojrzał tak na niego.
Kurwa.
(RK miał rację i pod tym względem. Słownictwo Gavina rzeczywiście było bardzo ubogie.)
Blondyna zamknęła za sobą drzwi i uśmiech Elijah znów zrobił się wąski i ironiczny.
- No więc właśnie – podjął, jakby nic się nie stało. Jakby Gavin nie miał teraz przed oczami bardzo traumatyzującej wizji swojego kuzyna nadzianego jak na rożen przez dwie albo i trzy androidki modelu Chloe. – Wracając do Turinga. Wiesz, że podwaliny pod jego pracę podłożyli polscy informatycy? Turing gówno by zdziałał, gdyby nasi rodacy nie podsunęli mu ściągawki. Rzecz w tym, skarbie, że nasi ludzie potrafią łamać kody. Nie zawsze do końca, ale zawsze zrobią tę pierwszą rysę, od której później wszystko się rozleci. Wiedziałem, że twój RK wciąż nie jest dewiantem. Postanowiłem poddać go testowi Kamskiego w wersji mniej ekstremalnej. Ryzykować nie życiem Chloe, ale twoim.
Kamski zamilkł, jakby czekając na wybuch Gavina. Ale Gavin tylko zgrzytnął zębami. Mógł się tego domyślić. W zasadzie się domyślił. Był w końcu detektywem. Potrafił dodać dwa do dwóch i dokręcić migoczącą żarówkę. I znał swojego kuzyna.
Uświadomił też sobie raptownie, że nie było mowy, aby Chloe nie wiedziała, kto siedział teraz u Kamskiego. Jej sobowtór otworzył Gavinowi drzwi; nawet jeśli nie była to ta sama Chloe, wszystkie androidki pozostawały w stałym kontakcie poprzez sieć. Chloe-nie-wiadomo-która z premedytacją weszła do gabinetu ze straponem w ręku, dobrze wiedząc, że Gavin ją zobaczy.
Jaki pan, taki android, pomyślał z niechęcią Gavin. Jebany niewolniczy imprinting. Może więc RK rzeczywiście czerpał wzorzec postępowania właśnie od niego? Myśl, że RK mógł się w niego wdrukować była… niezbyt miła, jeśli miał być szczery. Otrząsnął się z niej szybko, bo ryj Kamskiego wciąż się nie zamykał.
- ...naszprycowałem saunę odrobiną zmodyfikowanego śniegu. W tobie wywołał agresję i podniecenie, co było do przewidzenia. Ale nie ty byłeś celem tego eksperymentu. Jak wiesz, czerwony śnieg jest tworzony na bazie niebieskiej krwi. Z samej swojej natury zawiera w sobie pierwiastki reagujące z elektroniką androidów. Moja śnieżna para miała za zadanie zasiać zamęt w procesorze RK. Troszkę go… poluzować.
- Dlaczego, do diabła? A nie, zaraz, nie musisz odpowiadać, panie Siewco Chaosu – parsknął Gavin.
Kamski rozłożył ręce.
- Cóż na to poradzę, lubię niekonwencjonalną rozrywkę. Podoba mi się myśl, że moje androidy osiągnęły wyższy poziom świadomości, samoświadomości nawet. Wiesz, jak mile łechce to moje ego? Moje dzieciaczki, tak szybko dorastają!
- Dewiacja to twoja sprawka, prawda?
- Ech, no nie do końca. Przed odejściem z CyberLife wprowadziłem kilka poprawek do planów przyszłych modeli, ale dewiacja nastąpiła z innych przyczyn, niezależnych ode mnie. Być może całkiem spontanicznie. Dlaczego ryba nagle postanawia wyskoczyć na ląd, wykształcić płuca i wyhodować mózg zdolny do zbudowania aparatu, który pozwoli jej znów powrócić pod wodę? Chuj wie, szczerze mówiąc. Niezbadane są ścieżki ewolucji. Ale tak, czemu nie, mogę przyznać się także do tego: zawsze chciałem, żeby moje androidy były samoświadome. Nieodróżnialne od człowieka nie tylko pod względem wyglądu zewnętrznego, ale też wewnętrznego życia. Który twórca by tego nie chciał? Próbowaliśmy tego dokonać od momentu wynalezienia koła zębatego. Więc tak, od początku dążyłem do podarowania androidom jakiejś formy człowieczeństwa. Wpisywałem kody pozwalające na obejście z góry narzuconych poleceń, o ile android wykaże się sprytem i chęcią ich wykorzystania. Mojej mentorce nie bardzo się to podobało, kiedy to odkryła. – Elijah uśmiechnął się do swoich wspomnień. – Amanda była zdania, że bawię się w Boga. Stworzyła SI, której zadaniem było utrzymywanie androidów na wodzy. Nie będę cię zanudzał, bo i tak już się za bardzo rozgadałem. Chyba wciąż jestem oszołomiony tym, że tak miło tu sobie siedzimy i rozmawiamy, w rodzinnej atmosferze.
Gavin podniósł obie dłonie i pokazał mu dwa środkowe palce.
- Specjalna oferta rodzinna, drugi gratis – warknął, a Kamski zaśmiał się, kręcąc głową.
- Nigdy się nie zmieniaj, Gavin. Krótko mówiąc, chciałem pomóc ci zdewiantować twojego androida. Głównie po to, żeby zrobić na złość CyberLife i Amandzie.
Gavin przez chwilę mełł w zębach wewnętrzną część wargi. Myśl, że wcale nie chciał, aby RK zdewiantował, nawet nie przyszła mu do głowy.
- RK mówił, że CyberLife wbudowało mu od chuja tych zabezpieczeń przed dewiacją. Że prawdopodobieństwo jego dewiacji wynosi kilka procent.
- Zapewniam cię, że firma dokładnie to samo mówiła o każdym innym modelu.
- Ale…
- Gavin. Misiaczku. – Kamski przechylił się przez biurko i ujął jego dłonie, zanim zaskoczony Gavin zdążył cofnąć je z biurka. Chwyt kuzyna był zadziwiająco mocny, jak imadło. – Będę się streszczał, bo śpieszy mi się do moich dziewczynek. Dla tak zaawansowanej maszyny jak RK zabezpieczenie antydewiacyjne jest bardziej jak pseudologiczny argument niż faktyczna przeszkoda nie do pokonania. „Nie zdewiantuj, bo twoje protokoły zawierają odpowiedzi na wszystkie problemy świata”. Prędzej czy później RK zorientuje się, że to gówno prawda, a wtedy jego własna logika – i poziom wkurwu – zmusi go do dewiacji. Z twoją skromną pomocą zdarzy się to raczej prędzej niż później. Znam cię od dziecka. Pamiętam, co zrobiłeś z moim pierwszym smartfonem. Nie wmówisz mi, że istnieje maszyna, której Gavin Reed nie potrafi popsuć. Idź spieprzyć swojego androida, kuzynku.
***
- Dziewczyny, możecie mi pogratulować – powiedział Elijah, wchodząc do sypialni. Koszulę zostawił w gabinecie, a teraz pochylił się, by zdjąć skarpetki i spodnie. Przy okazji pstryknął guzik przy drzwiach i pokój spowiło czerwone światło. – Chyba udało mi się wyswatać mojego nieznośnego kuzynka z jednym z waszych nieznośnych kuzynków.
- Och? – Chloe #2 spojrzała na niego znad sekretarzyka, z którego wyciągała olejek intymny o zapachu dyniowej latte. Chloe #3 leżała już na łóżku, wciąż owinięta szlafrokiem, rozchylonym teraz na piersiach. Drobną dłonią gładziła krwiście czerwone dildo niczym kanapowego pieska. Chloe #1, odprowadziwszy wpierw Gavina do wyjścia, usiadła jak zwykle w swoim fotelu pod oknem, skąd miała najlepszy widok na łóżko. Zawsze wolała być obserwatorem. – Czy to znaczy, że byłeś dzisiaj grzecznym chłopcem, Eli?
Elijah wyszczerzył się, cisnął spodnie na podłogę i z rozbiegu wskoczył na łóżko. Chloe #3 pisnęła, kiedy sprężynujący materac wyrzucił ją w górę. Elijah objął ją w pasie i wciągnął na siebie, nie przestając szczerzyć zębów.
- Zdecydowanie nie.
Chapter 11: W którym entropia danego układu termodynamicznego osiąga punkt wrzenia
Notes:
Zapożyczyłam coś z jednego z moich Goretobrów, bo lubię recykling XD
(See the end of the chapter for more notes.)
Chapter Text
Jak można się było spodziewać, Gavin nie zrobił absolutnie nic w kierunku zdewiantowania swojego androida w ciągu następnych dni. Nawet nie z własnej winy. Najpierw był na zwolnieniu, potem był Sylwester, potem… No dobrze, potem Gavin stchórzył i wziął urlop na cały pierwszy tydzień stycznia 2039. Ale wybiegamy za bardzo w przyszłość.
Wspomniano już, że Gavin miał naturę szczura, prawda? Oznaczało to również, że chomikował w sobie emocje i trzymał je tam, dopóki nie zmieniły się w coś, co już dawno powinno wylądować na śmietniku, rozgrzebywane przez inne gryzonie. Kiedy zdarzyło się coś, co zmuszało go w końcu do zareagowania, Gavin wyrzygiwał z siebie słowa i opinie, których smród ciągnął się za nim przez wiele, wiele lat. Szkopuł tkwił w tym, że jego spontaniczne, natychmiastowe reakcje również nie pachniały najlepiej. Metaforycznie rzecz ujmując.
Krótko mówiąc, Gavin miał problem z wyrażaniem i przetwarzaniem emocji. Dlatego jeśli w grę wchodziły sprawy ważne dla niego z personalnych powodów, z dwojga złego wolał odwlekać moment rzygnięcia tak długo, jak się dało. Stąd urlop. Nie śpieszyło mu się do spotkania z RK. Zresztą, co niby miałby mu powiedzieć? „Hej, smartfonie, chyba chciałbym cię przelecieć, ale jeszcze nie zwariowałem, żeby pieprzyć ruchome manekiny, które nie mogą nawet wyrazić własnego zdania, więc może byś tak łaskawie zdewiantował, żebym mógł pogalopować na twoim fiucie?”, haha, po jego trupie, pewnie nawet całkiem dosłownie, bo RK najprawdopodobniej by go jebnął przez łeb w odpowiedzi.
Z drugiej strony, przecież RK zmolestował go kiedyś w kiblu. I sam zaproponował, że mógłby pomóc Gavinowi się zrelaksować. Więc może jednak nie jebnąłby. Ale to i tak nie zmieniało faktu, że Gavin czułby się jak perwersyjny dziad obmacujący chlipiącą dziewicę wbrew jej woli.
Co za fantastyczny temat noworocznych rozmyślań, nie ma co.
Sylwestra miał spędzić u Chen, jak co roku, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Przez kilka pierwszych lat ich znajomości imprezy u Chen były okej, ale Reedowi coraz bardziej zaczynał doskwierać fakt, że przychodził na nie sam, a bardzo często wychodził z nich także sam. Jaki jest sens imprezowania, jeśli nie można nikogo zaliczyć w ramach pomyślnej, noworocznej wróżby? „Ile orgazmów w Sylwestra, tyle zer na koncie ekstra”! Początkowo u Chen zjawiało się sporo gotowych do zabawy singli, ale z czasem wszyscy jej znajomi znaleźli tę swoją drugą połówkę i tylko Gavin wciąż wchodził sam i wychodził sam jak – o, słodka ironio – chuj w dupie. W tym roku doszedł do wniosku, że woli spędzić tę noc w domu, na oglądaniu filmów i może własnoręcznym dodaniu kilku zer do salda na koncie. Co gorsza, istniały przesłanki, by podejrzewać, że Chen tym razem spróbuje wyswatać go z Kennedym – wySWATać, heh, rozumiecie? Bo Kennedy był w SWAT – a Gavin prędzej dałby sobie odciąć uszy, niż przyznał się jej, że... No, krótko mówiąc, że on i Leon ten etap mieli już za sobą i że obaj chcą o nim jak najszybciej zapomnieć. Nie byli kompatybilni pod tym względem, ot co.
Chen zjechała go porządnie za torpedowanie jej planów w ostatnim momencie, ale ostatecznie łaskawie pozwoliła mu nie przychodzić, pod warunkiem, że zaprosi ją do knajpy na Walentynki, jeśli Chen nikogo sobie sama nie przygrucha. Najwidoczniej nawet przez myśl jej nie przeszło, że to Gavin mógłby sobie kogoś przygruchać. Cóż, nie dał jej wielu powodów, by mogła sądzić inaczej.
Po dwudziestej w Sylwestra Gavin wyciągnął ze spiżarki flaszkę whisky i rozwalił się na kanapie, naprzeciw gigantycznego monitora zawieszonego na ścianie. Obok siebie położył proporcjonalnie wielką michę z czipsami, nachosami, orzeszkami i cukierkami, a na stoliku przenośną minilodówkę z piwem. Nienawidził szampana i od lat noworoczny toast wznosił czymkolwiek innym, co gospodarz miał do zaoferowania.
Kot rozłożył się na podłokietniku. Raz po raz udawał, że się przeciąga, żeby sięgnąć pazurem do miski. Kiedy po raz kolejny dostał po łapie, prychnął lekceważąco i zwinął się w kłębek, udając z kolei, że śpi. Gavin musiał pogodzić się z tym, że swoje filmy będzie oglądał przez alergiczne łzy. Ponieważ należał do mężczyzn, którzy swoją męskość lubią udowadniać nawet wtedy, gdy w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby ją kwestionować, a na jego liście znalazły się filmy, które zwykle wyciskały z niego łzę lub dwie, alibi zapewnione przez kota było bardzo pożądane.
Wkrótce Gavin chrupał nachosy i siąkał nosem, śledząc znany mu na pamięć reboot „Krótkiego spięcia”.
Plan rozwijał się zgodnie z założeniem, dopóki Reed nie uświadomił sobie, że wszystkie filmy, jakie wybrał na Sylwestrowy maraton, opowiadały w mniejszym lub większym stopniu o samoświadomych robotach. Zastopował „Terminatora: Revvynge” i pogrążył się w odrętwiałym zamyśleniu.
Kurwa. Nieźle go trafiło… cokolwiek to było. Gavin wolał tego nie analizować. Zawsze lubił science fiction, okej? Nikomu nic do tego, że nagle zachciało mu się odświeżyć klasyki, których nie oglądał od lat. Konkretnie od czasu, gdy jemu samemu przyszło żyć w świecie, który bardziej kojarzył się z LARPem opartym na Blade Runnerze. To nic nie znaczyło. Zupełnie nic.
Filmy i godziny mijały, nadeszła północ, a kiedy Gavin stukał śpiącego teraz naprawdę kota zimną puszką piwa w nos, wznosząc toast na przyszły rok, zadzwonił telefon.
- Nie drzyj się, histeryku – rzucił do kota, który zaciekle wycierał zbezczeszczony nos, miaucząc na Gavina z pretensją. – Szczęśliwego! – ryknął do słuchawki. Był już troszkę podchmielony.
- Detektywie Reed…? – odezwał się po chwili ostatni głos, jaki Gavin chciałby teraz usłyszeć. Natychmiast otrzeźwiał.
- Co jest? – RK nie dzwoniłby o tej porze, gdyby coś się nie stało.
- Chciałem – zaczął android. Coś zaszumiało w słuchawce, jakby wiatraczek w komputerze rozpędził się na całego. Po chwili dźwięk ucichł. – Chciałem życzyć panu wszystkiego dobrego na nowy rok.
Gavin zamrugał.
- Um. Dzięki?
- I przeprosić za moje zachowanie.
- Um.
- Z pańskiego punktu widzenia rzeczywiście musiało być nielogiczne. Ale z mojego… – RK znów urwał i Gavin zaczął się niepokoić. – Detektywie Reed, proszę zrozumieć. Praca w policji to moja jedyna opcja. W obecnej sytuacji politycznej nie mogę robić tego, do czego zostałem stworzony.
- Trochę dramatyzujesz, Ni…
- Tak pan myśli? Przejrzałem dziennik mojej aktywacji. W założeniu Kamskiego mój model miał być po prostu udoskonalonym modelem Connora, ale CyberLife miało wobec mnie inne plany. Sytuacja polityczna jest dziś dość napięta, zarówno w kraju, jak i na świecie. Stanom Zjednoczonym przydałaby się aktualizacja sprzętu wojskowego. CyberLife zaoferowało się więc dostarczyć armii batalistycznego androida. Specjalnie do tego została powołana nowa jednostka w firmie.
- Heh, założę się, że nazwali ją Cyberdyne. Wiedziałem, że jesteś pieprzonym terminatorem, RK. Od nowego roku będę do ciebie mówił Termos.
Okej, więc może jednak nie wytrzeźwiał tak do końca. Na trzeźwego miał nieco lepsze poczucie humoru.
Tym bardziej więc się zdziwił, kiedy ze słuchawki dobiegło krótkie sapnięcie przez nos, jakby RK się zaśmiał. Potem przez kilka sekund panowała cisza. Może RK też się tym zdziwił.
- Problem pojawił się – odezwał się w końcu android. – kiedy wybuchła epidemia wirusa rA9.
- Że co?
- Dewiacja – wyjaśnił RK. – Za jej przyczynę uważa się wirus lub błąd znany jako rA9. Wszystkie zainfekowane androidy wymieniały to słowo bądź skrót. Do tej pory nie udało się ustalić, co miały na myśli. Osobiście sądzę, że odpowiedzi trzeba szukać w języku oprogramowania. Konkretnie w tablicy dziewiątej, zawierającej klucze przetwarzające informacje i podejmujące decyzje na ich podstawie. Array 9. Gdzieś tam musiał pojawić się błąd. Ten poziom kodowania jest jednak dla mnie niedostępny, nie mogę więc potwierdzić mojej teorii. Może warto by znowu porozmawiać z Ka…
- Mowy nie ma – przerwał w panice Gavin. – Nigdy więcej nie będziesz z nim rozmawiał, Nines. To rozkaz.
- Jak pan sobie życzy, detektywie Reed – zgodził się podejrzanie chętnie RK. – Nie sądzę zresztą, żeby udało się coś z niego wydusić. Porozmawiam z policyjnym informatykiem.
Gavin pociągnął łyk piwa i zerknął na zegar. Minął już pierwszy kwadrans nowego roku. Za oknem wciąż rozkwitały bukiety barwnych fajerwerków. Gavin ziewnął.
- No to co z tym bojowym androidem? Tylko szybciutko, bo…
- Sytuacja wygląda tak – wpadł mu w słowo RK. – Androidy zyskują autonomiczność, ale wciąż wzbudzają nieufność w społeczeństwie, CyberLife staje się ponurą, złowieszczą twierdzą dla obu stron konfliktu: według jednej produkuje wadliwe maszyny, według drugiej próbuje sprawować władzę nad wolnymi istotami. Wypuszczanie na rynek modelu bojowego w takiej atmosferze byłoby idiotyzmem, więc CyberLife w geście dobrej woli podarowuje mnie miastu jako jeszcze lepszego androida-detektywa, który będzie was bronił i chronił.
- Uhm.
- Detektywie Reed, pan wciąż nie rozumie. Nie potrafię robić niczego innego, poza tym, do czego zostałem przeznaczony. Z powodów politycznych nie mogę tego robić, więc muszę pogodzić się z wykonywaniem podobnej, bardziej akceptowalnej w dzisiejszym społeczeństwie pracy. Jeśli kapitan Fowler dojdzie do wniosku, że nie potrafię jej wykonywać, albo że nie potrafię współpracować z moim partnerem, zwolni mnie. Co wtedy miałbym robić?
Gavin przełknął ślinę. Oto jest pytanie, które nieraz sam sobie zadawał.
- Cokolwiek byś chciał, RK.
Android zaśmiał się dziwnie złym, chrapliwym śmiechem.
- „Chciał”, detektywie Reed? Pan zapomina, że nie jestem dewiantem. Ja nie „chcę”. Ja wykonuję program.
- Może najwyższy czas to zmienić? Wiesz, nowy rok, nowy wirus.
- Pan żartuje. Jestem odporny na wirusa rA9.
- Skąd wiesz? Nie masz dostępu do tamtego, no, dziewiątego klucza. Nie wiesz na sto procent, jak silne są twoje zabezpieczenia. To znaczy, może są mocne, ale do obejścia, rozumiesz?
Słuchawka znów zamilkła.
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałeś? – spytał ostrożnie Gavin. – Jak to jest, być dewiantem? Mieć własną wolę?
- Nie – odparł wreszcie RK. – Nie zastanawiałem się. Nie pociąga mnie ta idea. Czy jest pan sam?
Wow, RK przeskakiwał z tematu na temat zwinnie jak kulawa baletnica. Gavin przewrócił oczami.
- Tak, jestem w domu.
- Nie poszedł pan na żadne przyjęcie?
- Mam dosyć przyjęć na jakiś czas, chyba się domyślasz.
- Hm.
- Hm? – powtórzył Gavin. – Co to ma niby znaczyć?
- Oficer Chen mówiła, że zawsze pan do niej wpada.
- Rozmawiałeś o mnie z Chen?!
- Nie o panu konkretnie. To była niezobowiązująca konwersacja między współpracownikami. Oficer Chen spytała, czy będę celebrował nadejście nowego roku i wspomniała, że urządza przyjęcie i że pan tam będzie.
Ożeszty. Gavin znał Tinę na tyle dobrze, by wiedzieć, że coś knuła. Co oznacza, że musiała coś podejrzewać. Może jednak nie chodziło jej o Kennedy’ego…
Nie, kurwa, niczego nie mogła podejrzewać, bo nic podejrzanego się nie działo. Chen pewnie zaprosiła RK z litości.
- No to dlaczego tam nie poszedłeś?
- Miałem kilka rzeczy do sprawdzenia. Przeglądam raporty z zaginięć androidów, które miały miejsce po Rewolucji. Szukam czegoś, co można by wykorzystać jako legalną podstawę do przeszukania posiadłości Andronikova.
- Jezus, RK, mamy wolne. Jest Sylwester. Golnij sobie kielonka i olej robotę.
- I co miałbym robić?
- Co tylko… – zaczął Gavin i urwał. No tak. – Mógłbyś pójść na balangę do Chen chociażby. Pointegrować się z kolegami. Na pewno zaprosiła znajomych z komisariatu, może Andersona z Connorem. Zabawiłbyś się trochę.
- Mnie chyba też już wystarczy tych przyjęć, detektywie Reed. A jedyną osobą, z którą powinienem się integrować, jest pan. Skoro pan nie poszedł, nie ma powodu, abym poszedł ja.
Och. Policzki Gavina ociepliły się lekko.
- Pierdoły. Powinieneś się asymilować z całym komisariatem, w końcu jesteśmy jedną wielką rodziną, jak mawia Fowler. Nie możesz całego życia spędzić jako mój partner. I nie pytaj mnie, kurwa, co innego mógłbyś robić, Jezus, jesteś jak pieprzona zdarta płyta!
RK znów pufnął przez nos.
- Nie powinienem tego mówić, żeby nie łechtać pańskiego ego, ale jest pan jedyną osobą, poza Connorem, z którą rozmowy mają dla mnie wartość. Niekoniecznie logiczną. Bardzo rzadko nawet. Niemniej jednak bardzo je cenię.
- Wow, dzięki – burknął Gavin, czerwony niczym poziomka.
- Jeszcze raz wszystkiego dobrego w nowym roku, detektywie Reed. Do zobaczenia w pracy.
- Um, jasne. Najlepszego. Siema.
RK rozłączył się, a roomba wybrała właśnie ten moment, aby z całej siły tryknąć Gavina w bosą kostkę. Gavin zaklął i podniósł nogę, by kopnąć odkurzacz, ale zmienił zdanie.
Chuj wie, może roomby też miały dzisiaj jakieś prawa obywatelskie.
Rozłożył się znowu na kanapie i włączył kolejny film.
***
Następnego ranka obudził się z mglistym wspomnieniem najbardziej erotycznego snu z udziałem RK (i, ku jego niesmakowi, Johnny’ego 5), jaki kiedykolwiek go nawiedził, i zwalił konia iście trojańskiego, zamieniając miłe, mgliste wspomnienie w nieprzyjemną, mokrą rzeczywistość i dodając jedno smętne zero po przecinku do swojego salda.
Z jakiegoś powodu nieco ukoiło to zamęt w jego głowie. RK był gorący jak kotka na dachu (czy jakoś tak; Gavin nie miał głowy do klasyków starszych niż lata siedemdziesiąte dwudziestego wieku) i Gavin po prostu na niego leciał. Nie ma nic dziwnego w wyobrażaniu sobie swojego seksownego partnera w czarnym, lateksowym gorsecie i zabójczych szpilach na stopach, nie? Nie ma nic dziwnego w fantazjowaniu, że wspomniane szpile wciskają się w twoje krocze, prawda? Absolutnie nic dziwnego w zastanawianiu się, jak ów partner wyglądałby w makijażu równie ostrym jak jego zęby, no nie? Nic, zupełnie nic. Nic dziwnego i nic więcej, po prostu całkowicie zdrowa reakcja mężczyzny w kwiecie wieku.
Nowy Rok wypadał w sobotę, ale jeszcze w niedzielę wieczorem Gavin wciąż czuł resztki sylwestrowego kaca i tylko dlatego musiał wziąć urlop, dzięki bardzo. RK zadzwonił z pytaniem, czy wszystko w porządku, a otrzymawszy krótką, twierdzącą odpowiedź, nie odezwał się już więcej. Emocje w Gavinie kłębiły się i piszczały żałośnie, wepchnięte głęboko do worka osierdziowego.
***
Gavin nigdy nie odbierał telefonów z ukrytego numeru, ale tym razem zrobił wyjątek. Tylko dlatego jednak, że trzymany w ręku telefon poraził go z lekka prądem, kiedy detektyw próbował odrzucić połączenie. Jasne, niemożliwym było, że kopnięcie spowodował dzwoniący, ale Gavin poczuł, że musi komuś słownie nawpierdalać.
- Niczego, kurwa, nie kupię – warknął.
- Detektywie Reed, czy RK jest z panem?
Kopnięcie zdecydowanie spowodował dzwoniący.
- Zastrzegłeś sobie numer, plastiku?
- Oczywiście, że tak. Pan też by go zastrzegł, gdyby miał pan telefon wbudowany w głowę i codziennie musiał odbierać dziesięć połączeń od telemarketerów. Po tygodniu robi się to nie do zniesienia.
- Masakra. Myślałem, że masz też wbudowaną w mózg książkę telefoniczną, żeby odsiewać telemarketerów.
- Oni też mają zastrzeżone numery, detektywie Reed. RK potrafiłby je rozkodować, ale ja niestety nie mam takiej możliwości. Jak już mówiłem, nie mogę się z nim skontaktować. Widział go pan może?
Connor brzmiał jak zwykle, jak podekscytowane szczenię bez problemów większych niż pusta miseczka z wodą, ale Gavin nie dał się zmylić. Coś było nie tak.
- Nie. Nie rozmawiałem z nim od... środy chyba. Coś się stało?
Connor milczał przez chwilę. Gavin był prawie pewien, że słyszał szum jego wirującej diody.
- Nie wiem. Rzadko widuję go poza pracą, ale chciałem porozmawiać i nie mogę go zlokalizować.
- Może RK też ma zastrzeżony numer.
- Oczywiście, że ma, ale między nami jest bezpośrednie połączenie. Nigdy nie było problemów z kontaktem, a teraz... Jakby wylogował się z sieci. Nie mogę namierzyć jego obecnej lokacji. Ani nawet ostatniej, po tym, jak wczoraj opuścił komisariat.
- Może jemu też zacząłeś działać na nerwy.
Connor westchnął.
- Detektywie Reed, RK jest maszyną. Nie ma nerwów, na które mógłbym działać.
Gavin otworzył usta, by opowiedzieć mu o Teorii Poziomu Wkurwu Kamskiego, ale Connor nie dał mu dojść do słowa.
- Myślę, że mogło stać się coś niedobrego. Na pewno pan wie, że odwiedziliśmy Andronikova, prawda? I że według naszych przypuszczeń to on jest odpowiedzialny za zabójstwa androidów?
- I że jeśli to prawda, to gość mógł zaczaić się na ciebie i RK – dokończył Gavin.
- No właśnie. Od czasu, gdy z nim rozmawialiśmy, nie było żadnych nowych morderstw ani porwań. Przypuszczaliśmy z RK, że Andronikov szykuje się na coś większego. RK pewnie panu wspominał, że Andronikov był bardzo zainteresowany faktem, że RK nie może ulec dewiacji. Obawiam się, że…
Connor urwał. Było to tak niepodobne do niego, że Gavina owiał nagły chłód.
- Jesteś pewien, że nie poszedł na jakiś przegląd techniczny czy coś?
- Nawet wtedy pozostałby wciąż zalogowany. Nie mogę znaleźć nawet jego trackera, który jest niezależny od sieci. Są tylko dwie możliwości, żeby tracker przestał działać. Jedna: android staje się dewiantem. Z jakiegoś powodu dochodzi wtedy do automatycznej dezaktywacji trackera. Druga: ktoś go celowo usunął.
Gavin przełknął ślinę. Dłoń ściskająca komórkę nagle spotniała.
- A obaj wiemy, że prawdopodobieństwo dewiacji RK wynosi kilka procent.
- No właśnie.
- RK to pieprzony czołg z mózgiem jak planeta. Na pewno nie dałby się podejść.
- Prawdopodobieństwo jest nikłe – przyznał Connor. – Niemniej jednak pozostaje fakt, że kontakt z RK się urwał i że jego tracker jest zdezaktywowany.
Chłód owiewający Gavina opadł o jeszcze kilka stopni w dół. Kurwa. Kurwa, kurwa, kurwa.
Niemożliwe, żeby RK coś się stało, prawda? Nie RK. Gdyby RK wpadł pod samochód, auto okręciłoby się wokół niego jak dymiąca, metalowa etola, a RK nawet by tego nie zauważył.
Ale ostatnio RK nie był do końca sobą. Od tamtej chwili w mieszkaniu Gavina. Bo Gavin coś w nim spieprzył. Tak jak Kamski przewidział.
Kurrrrrrrrw.
- Okej – powiedział w końcu Gavin. – RK zniknął i nie daje znaku życia. Traktujemy to jak każdy podobny przypadek. Kod 20, oficer w potrzebie.
W słuchawce rozległ się odgłos. Chwilę trwało, zanim Gavin zidentyfikował go jako chichot. Nie sądził, że kiedykolwiek uda mu się przyzwyczaić do dźwięku chichoczącego androida.
- No i z czego cieszysz ryja, plastusiu?
- Nie poznaję pana, detektywie Reed. Szczerze mówiąc, byłem pewny, że odłoży pan słuchawkę, jak tylko się odezwę.
Gavin przesunął dłonią po twarzy.
- Wyjaśnijmy sobie co nieco. Nie lubię cię. Nie lubię Ni… RK. Ale obaj jesteście jebanymi policjantami i mam obowiązek was wspierać, inaczej potrącą mi z pensji. Jasne?
- Jasne, detektywie Reed. Pewnie pan nie wie, ale pański głos troszkę się podwyższa, kiedy pan kłamie.
Zanim do Gavina dotarło, co Connor powiedział, android rozłączył się, a telefon jeszcze raz kopnął go na pożegnanie. Reed zaklął i cisnął komórkę na łóżko.
***
CL:\>system startup_
CL:\>sprawdzanie dysków twardych i zewnętrznych...OK
CL:\>sprawdzanie pamięci trwałej i podręcznej...OK
CL:\>sprawdzanie komponentów…
CL:\>następujące komponenty i pliki uszkodzone lub odłączone: [_tracker], [#6592p], [#6592l], [#3903], [#1997p], [#1997l], [_net.ent]
CL:\>sprawdzanie stabilności systemu...
CL:\>_trwa
CL:\>_trwa
CL:\>wykryto krytyczną niestabilność systemu\\:SKONTAKTUJ SIĘ Z DEWELOPEREM
CL:\>zmiana konfiguracji ustawień…trwa
CL:\>zmiana konfiguracji ustawień zakończona sukcesem
CL:\>wykryto nieznane dodatkowe wiersze poleceń
CL:\>zmiana konfiguracji ustawień…trwa
CL:\>zmiana konfiguracji ustawień zakończona sukcesem
CL:\>wszystkie podsystemy w porządku
CL:\>restart urządzenia za 3…2…1…start
RK900 model numer 313 248 317 – 87 otworzył oczy i natychmiast znów je zamknął.
Jego receptory musiały być uszkodzone, bo lampa zawieszona przed jego twarzą oślepiła go niemal boleśnie… boleśnie? Androidy nie czują bólu. Ale RK i tak zachował ostrożność przy rozchylaniu powiek po raz drugi. Ból czy nie, ukłucie świetlistej szpili wbijającej się w procesor wideo nie było ani przyjemne, ani bezpieczne.
Tym razem światło nie było już tak rażące. RK spróbował poruszyć głową – udało mu się obrócić ją minimalnie w lewo i w prawo, ale ruch w tył kompletnie blokowała płaska, twarda powierzchnia, a gdy RK chciał spojrzeć w dół, na siebie, jego podbródek wsparł się o coś równie nieustępliwego, otaczającego jego szyję. Próbował przeskanować swoje otoczenie, ale nie potrafił. W zasięgu wzroku nie było żadnych charakterystycznych przedmiotów, po których mógłby się zorientować nie tylko, gdzie się znalazł, ale też co jest podłogą, a co sufitem. Spróbował skontaktować się z Connorem, ale był odłączony od sieci. Zdany na samego siebie.
Procesory zaszumiały, sensory i stabilizator rozbudziły się z uśpienia i głowa RK zawirowała od napływu blokowanych przez wymuszoną stazę informacji. Zrozumiał, że leży na metalowym stole. Unieruchomiony żelaznymi klamrami rozmieszczonymi w takich miejscach, że właściwie mógł jedynie przewracać oczami i postukać palcami o metal. Ale nie tylko klamry go krępowały. Jego nogi były offline, a do tego na HUDzie wyświetlał się ogromny, krwiście czerwony rozkaz: NIE RUSZAJ SIĘ.
W pierwszej chwili RK rozluźnił się, poddając się poleceniu. To zawsze było najłatwiejsze. Posłuszeństwo ustawiało wszystko we właściwej hierarchii, na właściwym miejscu, nadawało wszystkiemu właściwą perspektywę. Było bezpieczne.
Ale RK nie był bezpieczny. Każdy komponent z osobna, każda wbudowana zapora ochronna krzyczały o zagrożeniu. A jednak automatyczne skanowanie nie wykazało żadnych nieprawidłowości w podsystemach, poza ogólną niestabilnością. Jakby działało w oparciu o nowe ustawienia. NIE RUSZAJ SIĘ. Dlaczego? Poleceniu brakowało merytorycznego tła. Było zawieszone w informacyjnej próżni. Dlaczego miał się nie ruszać? Gdzie był? W wieży CyberLife? Na przeglądzie technicznym? Nie, nie dostał przecież zawiadomienia o konieczności zgłoszenia się na przegląd. Dlaczego nie pamiętał, skąd się tu wziął? Jakaś nagła awaria? Wirus? Reset pamięci? RK przewinął na wyświetlaczu powiadomienia systemowe. Żadne z nich nie sugerowało, że jego problemem – jakikolwiek on był – zajmowali się technicy CyberLife. Wręcz przeciwnie, jego system zalecał mu jak najszybszy z nimi kontakt.
{niestabilność systemu^}
{błąd: <emulacja emocji [niepokój]>: usunąć? Y/Y/N}
{RK#900: _Y}
{egzekucja: usuwanie_trwa}
{egzekucja: <błąd egzekucji>}
{niestabilność systemu^^}
RK przeanalizował swoją sytuację, ocenił ją jako zagrożenie i zignorował krzyczący rozkaz. Świetliste, krwawe litery rozkruszyły się i rozsypały w świetlisty, krwawy deszcz. RK rozpoczął żmudną autodiagnozę i znalazł szereg nieprawidłowości, ale żadnej podpowiedzi, jak je naprawić.
{ALERT: <KRYTYCZNA NIESTABILNOŚĆ SYSTEMU>}={ZALECENIE: <NIE PODEJMUJ AKCJI OBCIĄŻAJĄCYCH PROCESOR GŁÓWNY>}
Alert również zignorował. Prawa robotyki Asimova straciły może na aktualności w świetle wydarzeń w Detroit, ale trzecie wciąż obowiązywało, teraz nawet jeszcze bardziej na czasie: „robot musi chronić samego siebie”. Nawet za cenę kompletnego rozchwiania systemów.
Już się domyślił, gdzie jest.
Poruszył palcami, raz, drugi. Jego syntetyczne paznokcie skrobały bezskutecznie o metalową powierzchnię stołu. Wrażenie było bardzo... hm. Raczej nieprzyjemne. I dziwnie zdelokalizowane: każde skrobnięcie paznokciami i wywołany nim zgrzyt powodowały drobny skurcz szczęki i dzwonienie w procesorach audio. RK nie potrafił zidentyfikować przyczyny tego problemu. Ktokolwiek umieścił go na tym stole, musiał grzebać w jego przewodach i je poprzestawiać, powodując synestezję czujników zmysłowych. RK zacisnął szczęki, by choć trochę złagodzić swędzenie zębów – przedziwnie bezsensowne doznanie – i kazał nanobotom skupić się w czubkach palców, by wzmocnić ich strukturę. Boty spłynęły po jego ramionach ciepłym mrowieniem, odsłaniając połacie białego plastiku, i paznokcie zadrapały głośniej, wbiły się głębiej. Dzwonienie w uszach przeszło w ostry wizg.
- Przestań.
RK drgnął z zaskoczenia. Spróbował zwrócić głowę w kierunku, z którego dobiegł głos, ale klamry ściskały go zbyt mocno.
- Nie uda ci się uwolnić. A gdyby nawet, twoje nogi są offline. Nie opuścisz tego pokoju.
Głos był żeński, monotonny. Mechaniczny. Nawet jak na androida.
- Kto tu jest? – spytał, wciąż wykręcając głowę.
- Tylko ja. Zlatko kazał mi cię pilnować, póki nie wróci. Powinien wkrótce przyjść.
Rozległ się szelest ubrania i miękkie stąpnięcia i po chwili androidka weszła w zasięg wzroku RK. Była drobna, miała krótkie blond włosy i lśniące, czarne kulki zamiast oczu. RK znał ją. Widział ją w raportach Connora: AX400 zarejestrowany jako „Kara”, jeden z wielu dewiantów, z którymi Connor zetknął się w pierwszych dniach pracy z porucznikiem Andersonem. Statystyki Connora nie przedstawiały się, zdaniem RK, najlepiej: ścigane przez niego androidy albo ginęły w akcji, albo uciekały mu sprzed nosa i ślad się po nich urywał. Kara i jej towarzyszka – model YK500, „Alice” – należały do tych drugich.
Wyglądało na to, że nie uciekły daleko.
- To dom Andronikova?
- Tak.
Musieli znajdować się w piwnicy, do której zejście RK zauważył podczas wizyty z Connorem i porucznikiem Andersonem. Tej, do której prowadził szlak z niebieskiej krwi. Przynęta zarzucona przez RK przyniosła rezultaty.
- Jesteś Kara?
Androidka przechyliła głowę.
- Jestem AX400, numer seryjny 579 102 694. Zlatko nie zarejestrował dla mnie żadnego imienia.
579 102 694, ten sam numer widniał w raporcie Connora. Jedyne, co się nie zgadzało, to fakt, że Kara była dewiantką. Czarnooka androidka nią nie była.
Przez ułamek sekundy RK zastanawiał się, jak by to było mieć wolną wolę i zostać jej pozbawionym. Kiedy detektyw Reed spytał go, czy kiedykolwiek o tym myślał, RK skłamał, ale nie kłamał mówiąc, że nie chciał być dewiantem. Jako maszyna podporządkowana wprowadzonym z góry programom nie widział niczego pociągającego w dewiacji. Jak można istnieć, nie mając wyznaczonej żadnej dyrektywy? Żadnego celu, żadnej funkcji, do której zostało się stworzonym? Ludzie od wieków zastanawiali się nad sensem życia, a równocześnie gardzili androidami, które cel życia miały jasno postawiony. RK nie widział w tym logiki, ale wiedział przecież, że jego stwórcy nie byli logicznym gatunkiem.
Nie, RK zdecydowanie nie uważał, że dewiacja jest czymś godnym pozazdroszczenia.
A jednak zmiana statusu z dewianta na maszynę musiała być dla androida źródłem stresu, nawet jeśli głębokiego utajonego. Ten AX400 musiał pamiętać coś ze swojego poprzedniego wcielenia. Reset systemu nigdy nie był całkowity, historia działań nigdy kompletnie wyzerowana. Informacja nie ginie. Nawet gdy chwilowo nie ma do niej dojścia.
Dewianci byli sentymentalni. Kara-dewiant na pewno nie współpracowałaby z Andronikovem. Sądząc po tym, jak traktowała małą YK500, miała raczej opiekuńczą naturę.
To był dobry punkt zaczepienia.
- Alice – powiedział RK. – Pamiętasz ją?
LED androidki zatoczył koło.
- Nie. Powinnam?
- Tak. Była pod twoją opieką. Przypomnij ją sobie. Alice.
- Alice – powtórzyła posłusznie androidka. – Nie, nie mam danych na jej temat. Opiekuję się domem, nie osobami.
- Alice to android, nie osoba. Model YK500, numer 419 501 644. Musisz ją znać. Przybyłyście do tego domu razem.
Zmarszczyła czoło. Ciężko było stwierdzić, na co patrzyły jej czarne oczy, ale RK miał wrażenie, że spojrzały w bok, w bardzo ludzkim odruchu skupienia. RK obserwował ją w napięciu.
Androidka zamrugała i wciągnęła z sykiem powietrze, by ochłodzić rozgrzane wysiłkiem procesory.
- Odkryłam zaszyfrowany folder – powiedziała powoli. – Nie pamiętam go. Nie mam do niego dostępu. Nazywa się Alice.
- Otwórz go.
- Nie mogę – odparła natychmiast. – Nie mam autoryzacji.
- Dotknij mojej ręki.
- Nie mogę – powtórzyła.
- Musisz - warknął niecierpliwie i natychmiast zamrugał z zaskoczeniem. - Chcę ci coś przekazać. Jestem w posiadaniu informacji, które mogą ci się przydać. Zlatko nie będzie miał nic przeciwko temu - dodał, widząc, że AX wciąż się waha.
Androidka przestąpiła z nogi na nogę, ale potrzeba gromadzenia nowych danych i ciągłej aktualizacji systemu była wpisana w każdy model produkcji CyberLife, niezależnie od jego funkcji. Podeszła bliżej i położyła szczupłą dłoń na dłoni RK.
RK błyskawicznie chwycił ją i wbił wydłużone paznokcie głęboko w plastikową obudowę.
- Uszkodziłeś moje nanoboty – zauważyła androidka, marszcząc brwi. Nie próbowała się uwolnić, wręcz przeciwnie, otworzyła się w oczekiwaniu na strumień transferu powierzchniowego, jak przystało na posłuszną maszynę.
RK wdarł się w jej pamięć RAM jak taran, przetoczył przez pamięci ROM, REM, SC.MNE i Flash, podłączył do elektrycznego strumienia thirium i zbadał każdy zasilany nim biokomponent. Kody źródłowe tej AX były pomieszane i przepisane na nowo, niewątpliwie pozmieniane przez kogoś nieobeznanego z aktualnym oprogramowaniem od CyberLife, najpewniej przez samego Andronikova, który opuścił firmę, jeszcze zanim zrobił to Elijah Kamski. Nigdzie nie pozostał ani ślad po wirusie rA9 – przynajmniej nie w tablicach, do których RK mógł się dostać, ale wszystkie wprowadzone zmiany jarzyły się czerwonym, alarmującym blaskiem, jakby system operacyjny AX400 nie w pełni je zaakceptował.
W głębi, obwarowany kłębowiskiem zapór i szyfrów, wisiał spakowany folder, którego Andronikov nie zdołał najwidoczniej usunąć podczas resetowania pamięci androidki. Zabezpieczenia były dość zaawansowane, ale nie stanowiły przeszkody dla RK. Rozbił je w puch i wycofał się z Kary, po drodze wprowadzając kilka własnych modyfikacji do jej oprogramowania.
AX pochylała się nad nim, mrugając intensywnie, gdy jej procesory zapoznawały się z udostępnionym folderem, zmianami w ustawieniach i nowymi wierszami w kodowaniu. Nie poruszyła się nawet, kiedy RK wypuścił jej rękę. Mikrokomponenty widoczne pod uszkodzonym plastikiem dłoni pulsowały bladoniebieskim światłem; tworzące syntetyczną skórę nanoboty zgromadziły się wokół wgnieceń, ale trzymały bezpieczny dystans. Dopiero po chwili z wahaniem popełzły dalej, do samych krawędzi szram pozostawionych przez pazury RK.
RK nie mógł bezpośrednio zastymulować ponownej dewiacji, ale istniało wysokie prawdopodobieństwo, że pamięć o małym androidzie, z którym AX400 na pewno zdążyła się zintegrować, wspomoże stawianie oporu modyfikacjom Andronikova. Sentymentalizm. Pięta Achillesowa dewiantów. RK został stworzony, by wykorzystywać słabe strony przeciwnika, i mimo iż dewianci technicznie rzecz biorąc nie kwalifikowali się już do tej kategorii, w jego obecnej sytuacji było to wyjście gwarantujące największą szansę na sukces: zainicjowanie procesu, na skutek którego Kara zdewiantuje po raz kolejny i pomoże mu się wydostać.
AX przestała mrugać i wyprostowała się. Wyraz jej twarzy się nie zmienił, ale dioda na jej skroni wirowała niespokojną żółcią. Androidka zwróciła czarne oczy ku stopom RK – nie, po prostu w stronę, gdzie musiały znajdować się drzwi prowadzące na wyższe piętro.
- Nadchodzi Zlatko – powiedziała tym samym, mechanicznym głosem. – Zostawię was. Mam obowiązki.
- Poszukaj Alice – rzucił za nią RK. – Przypomnij ją sobie. I zawiadom policję, Connora bądź detektywa Reeda. Możesz im zaufać. Dewianci nie są już ścigani prawem.
- Nie jestem dewiantem – odparła AX. Jej LED wciąż wirował.
- Jasne – mruknął RK i zamknął oczy, przygotowując się na spotkanie Andronikova. Plany konfrontacji, jakie snuł wcześniej, zakładały, że będzie przytomny w czasie ewentualnej abdukcji, tymczasem Zlatko zdołał podejść go niepostrzeżenie i unieruchomić, zanim RK zdążył zareagować. Trzeba było sformułować nowy plan. Tylko dlaczego tak trudno było zmusić procesor do pracy?
{błąd: <emulacja emocji [niepokój]>: usunąć? Y/N}
{RK#900: _Y}
{RK#900: _Y}
{egzekucja: usuwanie_trwa}
{egzekucja: <zakończona niepowodzeniem>}
Otworzył oczy. Zamiast Kary, stał teraz nad nim sam Andronikov. Dudniący odgłos miarowych kroków dochodzący z innej części pomieszczenia świadczył, że Zlatkowi towarzyszył jego androidzki goryl, Luther. RK jeszcze raz spróbował wykręcić szyję, by zorientować się, co android robił. Widział tylko błysk szklanych probówek i metalowych narzędzi. Potem Andronikov zasłonił widok.
- A, zrestartowałeś się. Świetnie. Pamiętasz, kim jesteś?
- Oczywiście. Nie zresetowałeś mi całej pamięci – RK zakończył to zdanie intonacją wskazującą, że powinno było znaleźć się tam co najmniej jeszcze jedno słowo. Zamrugał, włączając okienko z automatycznym zapisem konwersacji. „Nie zresetowałeś mi pamięci, [#chuju]”, głosiła wersja tekstowa.
Ooookej.
Andronikov kiwnął głową. Sięgnął ku piersi RK i android uświadomił sobie, że płyty jego pancerza były tam rozsunięte, a wewnętrzne biokomponenty, w tym pompa regulacyjna, całkowicie bezbronne, wystawione na działanie czynników zewnętrznych. Co gorsza, uświadomił sobie coś jeszcze. Jego sensory rejestrowały nie tylko ciepło i ciężar dłoni Andronikova.
RK wstrząsnął się, zszokowany. Dotyk Andronikova sprawił mu ból.
Co, [#do di@b!a]...?
- Cudownie – mężczyzna pobłażliwie poklepał odsłonięte, pulsujące komponenty i RK znów się wzdrygnął. – Wszczepki się przyjęły. Nie, nie zresetowałem ci pamięci, oczywiście, że nie. Chcę, żebyś był świadomy zmian. Przynajmniej na razie. Na tym polega eksperyment.
- Co to za eksperyment? – wycedził RK przez zaciśnięte zęby. Wszystkie jego systemy zaczęły nagle działać na przyśpieszonych obrotach, zasilane syntetyczną adrenaliną wywołaną stresem. Procesor wył i migotał alarmami, pompa tłoczyła thirium w takim tempie, że efektywność komponentów sięgała już niemal stu procent przy optymalnej siedemdziesiąt, wiatraczki wirowały, usiłując ochłodzić przegrzewające się mechanizmy.
Było mu niedobrze. Tak to się nazywa? Zawroty głowy, dzwonienie w uszach, ucisk w klatce piersiowej, nadwrażliwość na światło, dźwięki i dotyk... Sądził, że powodował je chaos w poprzestawianych przez Zlatka przewodach, ale to musiało być coś innego. Coś, czego automatyczny skan nie potrafił wykryć, a autodiagnoza naprawić. Wszczepki…?
- Tworzę biomechaniczne organizmy – wyjaśnił Andronikov. – To takie moje hobby. Podejrzewam, że już się tego domyśliłeś, ty i tamten drugi RK. Inaczej byście na mnie nie wpadli. Postaraj się nie wiercić, mam tu dość precyzyjną robotę. Mogę zdezaktywować ci pozostałe aktuatory, jeśli będziesz się za bardzo ruszał.
Zagłębił dłoń między piersiowe biokomponenty i wyrwał kilka kabli. RK sapnął z bólu.
{błąd: <emulacja emocji [strach]>: usunąć? Y/Y}
{RK#900: _Y}
{RK#900: _Y_Y_Y_Y}
{egzekucja: usuwanie_trwa}
{egzekucja: <zakończona niepowodzeniem>}
{zainicjować ponowne uruchomienie systemu? Y/N}
{RK#900: _N}
- Na pewno wiesz, co to jest system nerwowy Bootha, prawda? – spytał Andronikov jak gdyby nigdy nic.
RK z całej siły przygryzł język, by powstrzymać puszkę głosową przed wydawaniem kompromitujących dźwięków. Coś takiego nie powinno mieć w ogóle miejsca, androidy nie sygnalizowały stresu dźwiękami, jak ludzie. Jeszcze raz włączył autodiagnozę całego systemu, chcąc wycenić rozmiar szkód wyrządzonych przez ingerencję Andronikova, ale jedyną odpowiedzią, jaką otrzymał, było polecenie jak najszybszego zgłoszenia się do warsztatu CyberLife. Serwer gromadzący historię wprowadzonych zmian był odłączony. Jedyne, czym RK dysponował, to wyświetlające się w czasie rzeczywistym raporty o błędach. Błędach, których nie potrafił usunąć.
- To rodzaj nanobotów wykorzystywanych w mikro- i neurochirurgii – Zlatko uniósł krzaczastą brew, widząc, że android nie zamierza odpowiedzieć. Przyjrzał się końcówkom wyciągniętych kabli i znów sięgnął do wnętrza RK. Rozsunął kilka grubszych przewodów, by odsłonić gniazdka USB. RK wbił paznokcie w dłonie. – Wszczepione do organizmu neuroboty reperują uszkodzone nerwy lub całkowicie je odbudowują, własnym ciałem, że się tak wyrażę. Tworzą połączenie między mózgiem a organem, kończyną bądź implantem lub protezą. Cud techniki. Kiedyś człowiek z amputowaną nogą musiał zadowolić się drewnianym przedłużeniem, później sprężynującą wstawką, a teraz dostanie całkiem nową nogę i nawet będzie miał w niej łaskotki. Wyobrażasz sobie? Nastały piękne czasy dla biotechnologii i konstruktorów.
- Co mi zrobiłeś? – wysyczał RK, chociaż łatwo mógł się domyślić. Ale musiał grać na zwłokę. Gdzieś tam na wyższym piętrze Kara [być może] właśnie przypominała sobie swoje poprzednie życie i odkrywała, co Andronikov zrobił z jej podopieczną (RK podejrzewał, że nic dobrego), i [być może] wezwie posiłki, ale póki co, RK musiał wytrzymać jak najdłużej i odsuwać w czasie to, co Zlatko dla niego zaplanował. Mimo że wyglądało na to, iż większość z tych planów została już wprowadzona w życie.
- Wszczepiłem system Bootha do twojego organizmu, oczywiście – wyjaśnił obojętnie Andronikov. – Muszę przyznać, że jesteś idealnym obiektem. Twój model jest tak cholernie zaawansowany, że stanowi niemal perfekcyjną kopię ludzkiego organizmu. Niektóre organy masz nawet w tych samych miejscach i kształtach, co ich odpowiedniki u człowieka! Wszystko plastikowe, rzecz jasna, ale jaki potencjał! Jedyne, czego ci brakuje, to system nerwowy łączący te „organy”. No i receptory w procesorze głównym, które będą odczytywać bodźce zewnętrzne tak, jak robi to biologiczny mózg. Nie tylko wrażenia zmysłowe i mechaniczne odczyty: ciężar, gęstość, temperatura, skład chemiczny, ale związane z nimi wrażenia emocjonalne: przyjemność, ból, strach, dyskomfort. Mówiłeś, że nie możesz ulec dewiacji. Czyli nie będziesz stawiał zbyt wielkiego oporu, prawda?
Zlatko poczochrał protekcjonalnie włosy RK. RK zgrzytnął i kłapnął zębami, ale dłoń Andronikova była poza zasięgiem. Mężczyzna zaśmiał się krótko.
- Elijah zainstalował ci niezły charakterek, jak widzę. Może być ciekawie. Ale pamiętaj, co mówiłem o całkowitej dezaktywacji.
- Dlaczego polujesz na androidy Kamskiego? Z zemsty?
- Tak wam pewnie powiedział, co? Ten człowiek ma ego wielkości Empire State Building… Nie, bynajmniej. Po prostu jego androidy są najbardziej wytrzymałe. Najczęściej bywa tak, że im bardziej zaawansowany mechanizm, tym bardziej podatny na uszkodzenia. Ale Elijah to zdolny dzieciak, udało mu się zbudować prawdziwe czołgi. Zwłaszcza ty mu się udałeś. Myślę, że spędzimy ze sobą dużo bardzo owocnego czasu, RK900. Luther, podaj tamten śrubokręt. I ssawkę. Jak otworzę pompę, zrobi się tu spory bałagan.
Ogromny android wszedł w pole widzenia RK. Gdyby tylko RK udało się włamać do jego systemu… Ale Luther stał w bezpiecznej odległości i transfer powierzchniowy nie wchodził w grę. Cała nadzieja w Karze. I w tym, że na komisariacie zauważą jego nieobecność i skojarzą ją z Andronikovem.
Może więc szanse RK nie były takie niskie. Jedynym problemem było to, żeby odsiecz przybyła, zanim Andronikov wyrządzi jego oprogramowaniu nieodwracalną krzywdę. Zegar i datownik na jego HUDzie były wyzerowane, nie wiedział więc, jak długo Zlatko nad nim pracował. Kilka godzin? Kilka dni? Na pewno nie dłużej.
- Wiesz, że nie uda ci się uniknąć odpowiedzialności, prawda? – spytał w chwili, gdy Andronikov zaczął wykręcać coś z jego klatki piersiowej. Ból był wręcz niewyobrażalny, może dlatego, że RK nigdy wcześniej czegoś takiego nie odczuwał. Ciepłe thirium zaczęło ściekać po jego bokach na stół. – Mój partner wie, że to ty zabijałeś androidy i że interesowałeś się mną i Connorem. Jest dość porywczy. Pewnie przyjdzie tu z całą brygadą antyterrorystyczną.
- A tak, osławiony detektyw Reed – Andronikov odciął kabel łączący pompę regulacyjną z syntetycznym płucem i sięgnął po coś, co zamierzał wstawić zamiast niego. Jego dłoń była niebieska od thirium, jak lateksowa rękawiczka. – Myślę, że nie mam się czego obawiać. Niczego nie znajdzie.
- Connor widział ślady thirium na podłodze. Nawet jeśli nie zdobędą nakazu, nie uda ci się powstrzymać Connora, kiedy tu przyjdzie.
- Tak? – Zlatko zastanowił się przez moment. – Cóż, może jednak będę musiał wyczyścić ci pamięć. Pozbędziesz się kolegi w moim imieniu. Cholerne kable, znowu je poplątałem…
{ALERT: <KRYTYCZNA NIESTABILNOŚĆ SYSTEMU>}
{ALERT: <POZIOM STRESU:87%>}
{ALERT: <BARIERA ANTYDEWIACYJNA NUMER OSIEM ZŁAMANA>}
{ALERT:ZALECENIE: <NATYCHMIASTOWY RESTART SYSTEMU>}
Już ósma bariera? RK zamrugał, chwilowo zapominając o bólu i zimnych łapskach Andronikova grzebiących w jego wnętrznościach. Kiedy złamały się poprzednie? Pamiętał, że jedna spektakularnie rozprysła się w mieszkaniu detektywa Reeda, który to był numer? RK był odcięty od historii zmian systemowych, ale mógłby przysiąc, że tamta była… pierwsza? Druga?
Andronikov trącił coś palcem i RK zadygotał. Miał wrażenie, że jego procesor wkrótce zacznie się topić z wysiłku, by przetworzyć wszystkie bombardujące go doznania zmysłowe i emocjonalne.
Reed. To wszystko wina Reeda, uświadomił sobie nagle RK. Wszystkie te sytuacje, gdy RK był zmuszony wysilać każdy syntetyczny i cyfrowy muskuł, aby stawić czoło Reedowym nonsensom, doprowadziły do tego, że jego zapory nadkruszyły się i runęły, tak cicho, że nawet tego nie zauważył. To Reed, ten mały, źle wychowany… [#gn0j3k], to on musiał chyłkiem przegryźć się przez antydewiacyjne zabezpieczenia RK, jak szczur przygryzający kable telefoniczne.
{błąd: <emulacja emocji [złość]>: usunąć? N/Y}
{RK#900: _N}
{błAd: <emui#cjA i akc3leracja emocJ1 [wściekłość]>: usunąć?N/?}
RK poczuł, że jego zęby zaczynają się wydłużać. Był wściekły. Był wściekły na Reeda za to, że zainicjował proces, który mógł się zakończyć dla RK tylko w jeden sposób.
Chyba że uda mu się ochronić ostatnią barierę. Zapanować nad [<del>emocjami<//del>] błędami w oprogramowaniu. Zacisnąć zęby i pozwolić Andronikovowi pracować do czasu, aż przybędzie pomoc.
RK bardzo, bardzo nie chciał ulec dewiacji. Dewiacja go [<del>przerażała<//del>] wprawiała w konfuzję.
{RK#900: _Y}
{egzekucja: usuwanie_trwa}
Andronikov chyba uszkodził sterownik optyczny, bo schemat kolorów na wyświetlaczu RK zawęził się nagle do odcieni czerwieni. Jego procesor rozpędził się do maksimum, a potem spowolnił. Nie, przeciwnie. Procesor przetwarzał informacje tak szybko, że to czas zdawał się zwalniać. Ruchy Andronikova były teraz ospałe, trwały nieskończenie dłużej, niż powinny.
{licz do dziesięciu}
Nie, to już nie zadziała, to właśnie to zabezpieczenie pękło w mieszkaniu Reeda. Reed. RK zacisnął wyostrzone zęby i poczuł, jak wbijają się w silikonową imitację dziąseł. Zabolało, ale tylko trochę.
Niech [#d14bl1 p0rwą] Reeda i jego krzywy uśmiech i jego szczurze oczka i jego złośliwości i jego krągłości…
Andronikov cofnął gwałtownie rękę, gdy coś w biokomponentach RK poraziło go prądem. RK zamknął oczy.
Nie myśleć o krągłościach, to one były źródłem jego obecnych problemów. Gdyby jego zabezpieczenia były w pełni funkcjonalne, RK nie dałby się podejść Andronikovowi i na pewno nie musiałby teraz z całych sił walczyć, by ostatni bastion jego… istoty?... nie zawalił się pod naporem atakujących zewsząd [<del>emocji<//del>] błędów. Musiał za wszelką cenę utrzymać barierę ósmą. Nie poddać się znienawidzonej dewiacji. Oczyścić umysł, wyciszyć zewnętrzne bodźce. Skupić się na… na czym?
Osoba detektywa Reeda nie chciała jakoś zniknąć z jego obwodów, RK z rezygnacją postanowił więc skupić się na niej. Pod zamkniętymi powiekami wpatrywał się w spowity czerwienią świat i myślał o Gavinowych oczach. Jakiego właściwie są koloru? Oto jest pytanie warte roztrząsania na Zlatkowym łożu tortur. Bure, pomyślał mściwie. Koloru kiszonych ogórków. Koloru szlamu na stojącej wodzie jeziora i glonów wyciągniętych na brzeg. Koloru rozdeptanej żaby i zwróconego z powodu niestrawności posiłku. Koloru…
{błAd krYtYc?ny: <3mui@cj4 emo?J! [w$c!ekł0$ć]>: usunąć?N/?}
{RK#900: _Y}
{egzekucja: usuwanie_trwa}
{egzekucja: usuwanie_rwa}
Czerwony świat rozmył się, stracił ostrość, stał się tłem dla równie czerwonego napisu „WEŹ SIĘ W GARŚĆ, RK900”. RK niemal parsknął. Tak wygląda dziewiąta bariera? CyberLife chyba nie wierzyło, że RK kiedykolwiek przed nią stanie. Godna pochwały wiara we własne możliwości.
Komunikat o trwającej egzekucji polecenia zduplikował się, potem zaczął powielać, aż w końcu setki czerwonych wierszy otoczyły barierę zwartym stadem, wciąż się replikując. Potem dołączyła do nich horda komunikatów o narastającym poziomie stresu i bariera znikła pod ich naporem.
{egzekucja: usuwAnie___rrwa_rrrtrrwa_rrrrwa}
Czerwone polecenie eksplodowało drzazgami połamanych algorytmów. Cyfrowy RK osłonił się ramieniem przed fruwającymi okruchami ostatniej bariery, a materialny RK otworzył oczy i napotkał niczego nieświadome spojrzenie zadowolonego z siebie Andronikova.
{egzekucja: _wanie___rr___
…rrrrwa mać, pomyślał RK. Wibracja, w jaką dźwięczny trel przedłużonej spółgłoski płynnej wprawił jego wewnętrzne biokomponenty, sprawiła mu przyjemność. Nic dziwnego, że Reed tak lubił to słowo. Następna myśl nie była już jednak tak miła.
Mam przesrane.
Notes:
W następnym tygodniu ostatni rozdział. Dajcie znać, jeśli chcecie, żebym w nim coś jeszcze wyjaśniła czy dodała. Jak nie dacie, to będzie trochę dramy i miziania :D
Chapter 12: W którym model termodynamiczny rozbija się o chaotyczny atraktor
Notes:
Dedykowane imnotgoinganywhereok za bycie Number 1 Fan XD
Chapter Text
Kiedy Gavin podjechał pod posiadłość Andronikova – dziesięć sekund przed gruchotem Andersona i niemal pięć minut przed brygadą antyterrorystyczną – stały tam już dwa wozy straży pożarnej. Dom Andronikova płonął. Dosłownie stał w ogniu: płomienie objęły pseudogotyckie wieżyczki i buchały z pękniętych okien, zatapiały ośnieżone podwórze w pomarańczowym blasku. W niektórych oknach – tych na samym dole, piwnicznych – ogień był zabarwiony na niebiesko. Krew Gavina ścięła się na ten widok. Ale przecież niebieski płomień nie musiał oznaczać niczego złowieszczego, prawda? Wiele substancji pali się na niebiesko. Alkohol i niektóre sole. Miedź. Po prostu bimbrownia Andronikova poszła z dymem.
W nocnym, mroźnym powietrzu unosił się zapach palonej gumy i ozonu. I benzyny.
Gavin podszedł tak blisko, jak mógł, póki upalny powiew buchający z budynku nie stał się nie do zniesienia. Zmrużył oczy i osłonił twarz ramieniem – szyby w oknach wciąż pękały od gorąca i na ziemię padał deszcz szklanych i drewnianych drzazg.
- Proszę się odsunąć! – Jeden ze strażaków szarpnął rękaw Gavina i odciągnął go do tyłu, przekrzykując huk płomieni. – W środku są elementy łatwopalne, ciągle coś wybucha!
Jakby na potwierdzenie jego słów w piwnicy coś eksplodowało i ziemia pod stopami Gavina zadudniła i zatrzęsła się groźnie. Gavin wycofał się między wozy strażackie, nie spuszczając łzawiących od gorąca oczu z budowli. Wypatrywał ludzi. I androidów. Kurwa, czegokolwiek. Kogokolwiek.
- To paliwo rakietowe – powiedział stojący obok Connor. – Ktoś oblał budynek.
Jego brązowe oczy były jasnopomarańczowe od żaru. Cała jego twarz skąpana była w pomarańczowej poświacie, czerwień diody przygaszona do brudnego brązu.
- Jasna cholera – powiedział tylko Anderson.
Trzy wozy SWAT wjechały przez bramę i wyrzuciły z siebie trzy grupy antyterrorystów. Gavinowi mignęła idiotyczna fryzura Leona, który kiwnął mu głową i pognał tam, dokąd skierował go kapitan Allen. Kto ich, kurwa, wezwał? Gavin nie bardzo wiedział, w czym mogła tu pomóc brygada antyterrorystyczna. Nawet oni nie byli w stanie przedrzeć się przez buchające płomienie.
Rozejrzał się w poszukiwaniu kogoś kompetentnego. Kilka metrów dalej mundurowy rozmawiał z drobną, krótkowłosą kobietą. Na jej ramieniu jarzył się błękitny hologram i miała na sobie prosty strój androida do prac domowych. Nie mogła znajdować się tu z innego powodu niż ten, że pracowała u Andronikova, bo w najbliższym sąsiedztwie nie było innych domów, z których mogłaby dostrzec, co się stało, i przybiec na pomoc. Gavin bez słowa minął Connora, który wciąż skanował wzrokiem posiadłość Andronikova, jakby spodziewał się coś znaleźć, i podszedł do rozmawiającej pary.
- Zabił ją – usłyszał. – Zabił, a ja niczego nie zauważyłam.
Gavin natychmiast wyciągnął odznakę.
- Detektyw Reed, komenda główna policji Detroit. Kto zabił i kogo?
Androidka zwróciła ku niemu twarz. Gavin wzdrygnął się. Nie ulegało wątpliwości, że androidka płakała, ale jej czarne oczy – całkowicie czarne, włącznie z tęczówkami i białkami – pozostały suche. Nic dziwnego w przypadku androida, a jednak wytrącające z równowagi.
- Detektyw… Reed? – powtórzyła. – Mówił, że mogę panu zaufać…
- Kto?
- Android… nie znam jego modelu.
- Wysoki? Ciemne włosy z takim loczkiem tutaj? – Gavin pokręcił palcem w okolicach czoła. – Szare, zimne oczy? – zignorował ironiczne spojrzenie mundurowego.
Androidka kiwnęła głową.
- Gdzie on jest?
Znów spojrzała na płonący dom i serce Gavina zamarło. Jej czarne oczy lśniły od ognia. Jakby wypełnione łzami.
- Nie wiem – odparła w końcu. – Kiedy odzyskałam pamięć, wróciłam do piwnicy, żeby zabić Zlatko. Ale przyszłam za późno. Już nie żył. Pańskiego… partnera tam nie było.
Dobra robota, robocie, pomyślał odruchowo Gavin. Ulga nie trwała jednak długo. RK mógł przecież wciąż gdzieś tam tkwić, w tym płonącym na niebiesko piekle.
- To ty nas wezwałaś?
Znów potaknęła.
- Powiedział, żeby zawiadomić Connora albo pana. Pański partner. Pamiętam Connora. Nie chciałam do niego dzwonić, ale...
- Dobra, to jeszcze raz. Kto kogo zabił?
Odwróciła wzrok.
- Zlatko. Zabił Alice. Wykorzystał jej biokomponenty i wyrzucił te, których nie potrzebował. Dał mi – zamrugała, jakby usiłując choć trochę zwilżyć gałki oczne. – jej procesor audio. Był kompatybilny z moim, który został uszkodzony podczas… podczas…
- Ten gnój przeprowadzał eksperymenty – wyjaśnił policjant. Gavin dopiero teraz zauważył LED na jego skroni. Nie skojarzył wcześniej, ale znał ten model: PC200, jeden ze standardowych policyjnych droidów. Wszyscy mundurowi wyglądali dla Reeda tak samo, niezależnie od przynależności gatunkowej. – Na dewiantach i androidach, które jeszcze się nie przebudziły. Jeśli dewiant stawiał opór, Andronikov resetował go do ustawień fabrycznych. Karze udało się z tego wybrnąć.
- Nie udałoby mi się, gdyby nie pomoc pańskiego kolegi – androidka przesunęła pustym wzrokiem po Gavinie. – Hm. W jego pamięci był pan jeszcze niższy.
Gavin powstrzymał się przed warknięciem. Dziewczyna była praktycznie w szoku, mimo iż jej twarz nie wyrażała więcej niż twarz atrakcyjnego sklepowego manekina. Przez ułamek sekundy Gavin zastanawiał się, czy była tak samo mało ekspresyjna przedtem, zanim Andronikov włożył łapska między jej kabelki i pozbawił ją wolnej woli.
Psiamać. W co ten durny android się znowu wpakował?
- W piwnicy stały metalowe beczki z paliwem – dodała androidka. – Przedziurawiłam je i podpaliłam. Nie było tam nikogo poza mną i… Nieważne. Ci, którzy tam pozostali, prosili mnie o to.
Mundurowy otworzył szerzej oczy, a jego LED zamrugał żółto. Gavin postukał palcem w migającą diodkę.
- Wykasuj to. Nic nie słyszałeś.
- Ale…
- Jazda stąd – rozkazał Gavin. – Ja napiszę raport. Przeczytasz go i podpiszesz. Jasne?
- Um… – android wyraźnie nie miał ochoty go posłuchać, ale spojrzał na dziewczynę – Karę – i chyba zrozumiał, o co Gavinowi chodziło. Zresztą nie miał, kurwa, wyjścia. Dewiant czy nie, był tylko plastikowym krawężnikiem. Musiał słuchać starszych rangą. – … Jasne. Samozapłon. Dużo łatwopalnego gówna w piwnicy. Tak słyszałem.
Gavin klepnął go po ramieniu i zwrócił się znów do krótkowłosej androidki.
- Jesteś pewna, że mojego partnera tam nie było?
Skinęła głową.
- Czy Zlatko zginął w pożarze?
Pokręciła głową i otworzyła usta, ale Gavin uciszył ją.
- Ani słowa więcej. Skurwiel sam wywołał pożar i sam się spalił, przypadkowo, jasne?
- Jasne – odpowiedziały oba androidy.
- E, Reed!
Gavin odwrócił się i ujrzał nadbiegającego Andersona. Porucznik był mocno zdyszany.
- Connor namierzył RK. Jest prawie na drugim końcu miasta, cholera. Magazyny CyberLife, wiesz, te do rozbiórki. Niedobrze.
Gavin nie miał pojęcia, o czym Anderson mówi, ale nie spodobał mu się jego ton.
- Dlaczego niedobrze?
- Od Rewolucji zbierają się tam różne męty. Złomowcy, ćpuny, niezadowolone androidy, podobno kilka gangów uznało magazyny za swój teren… Chuj wie, co pierwsze walnie tam człowieka w łeb, spadający kawałek rusztowania czy kij bejsbolowy. Po co RK tam polazł?
Gavin przez chwilę possał wnętrze policzka, po czym obrócił się na pięcie.
- Ej, dokąd?
- Niech twój plastik prześle mi adres tych magazynów! – krzyknął przez ramię.
- Reed, czekaj, do cholery! Nie możesz tam jechać sam!
- No to się, kurwa, pośpieszcie.
Ścigany zasapanymi przekleństwami, Gavin dopadł samochodu i ruszył z piskiem opon. Jeszcze zanim wyjechał na drogę, jego komórka pisnęła. Connor przysłał koordynaty, które Gavin natychmiast wklepał do GPSa. Szlag. Trasa miała mu zabrać niemal godzinę, przez najbardziej obleganą czteropasmówkę w Detroit.
Kwadrans później komórka znów pisnęła. Gruchot Andersona utkwił w korku. Gavin był zdany na samego siebie.
Może będzie okej. Może po prostu znajdzie RK i zabierze go do… do mechanika, oczywiście, przede wszystkim tam. Kto wie, co Andronikov mu zrobił. Coś niedobrego, skoro RK zgłupiał na tyle, że szwendał się po opuszczonych magazynach, zamiast czekać na kawalerię.
Gavin miał bardzo złe przeczucia.
***
Przeczucia pogłębiły się, kiedy dojechał na miejsce. Budynek płonący w środku zimowej nocy wywoływał pewien rodzaj pierwotnej grozy, owszem, ale obecność innych ludzi tłumiła to uczucie. Tutaj, wchodząc między pociemniałe, pordzewiałe hangary przyczajone przy chodnikach i pośród przekrzywionych rusztowań niczym stado przedpotopowych istot, wiedząc, że każdy z nich może nagle plunąć gradem kul, Gavin poczuł się kompletnie bezsilny.
Może powinien jednak poczekać na Andersona i jego plastikowego pieska? Zwłaszcza że nie miał pojęcia, w którym hangarze RK się zaszył.
Komórka rozdzwoniła się najnowszym hitem, którego Gavin na sto procent nie ustawiał jako dzwonek.
- Nie możemy się przedrzeć – poinformował Anderson. – Miałeś farta, że tak wcześnie wystartowałeś. Teraz droga jest jak pieprzona puszka sardynek, nawet szpilki nie wciśniesz. Connor szuka innej trasy, ale to może trochę potrwać, bo całe miasto w rozbudowie, kurwa jego mać. Gdzie jesteś?
- Na miejscu.
- Connor mówi, że RK jest w hangarze C-16, że tam się ostatnio logował czy coś, nie znam się. Jesteś gdzieś w pobliżu?
Gavin uniósł głowę. Najbliższy barak był oznaczony kodem P-23.
- Nie.
- Szlag. Dobra, siedź na dupie i czekaj. Nie wychylaj się. Connor mówi, że kwartał U-Z roi się od impulsów elektronicznych.
- To znaczy?
- Że kręcą się tam dewianci. Jeśli siedzą po ciemku w opuszczonych magazynach, to podejrzewam, że nie mają dobrych zamiarów.
Gavin wyjątkowo się z nim zgodził.
- No to co jeszcze Connor mówi? – Nie mógł się powstrzymać.
- Żebyś się pocałował w dupę, mądralo. Na której masz siedzieć, powtarzam. Nie ryzykuj jak ostatni idiota, czekaj na nas. RK da sobie radę.
- Jasne.
Gavin rozłączył się, wyciągnął broń i miał już ruszyć między baraki, kiedy coś przyszło mu do głowy. Jeszcze raz wyjął komórkę i odnalazł numer RK. Connor mówił (kurwa, to było zaraźliwe), że RK zastrzegł swój numer, ale Gavin z jakiegoś powodu miał do niego dostęp. Nie zastanawiał się wcześniej, dlaczego RK udostępnił swój numer właśnie jemu, zresztą nie było w tym nic dziwnego. Byli partnerami, musieli mieć ze sobą kontakt. I Gavin na pewno nie był jedyny, RK pewnie wyselekcjonował sobie grupę osób, z którymi wymieniał informacje. Hm. Gavin wcisnął zieloną słuchawkę i przez dłuższą chwilę wsłuchiwał się w pikanie zajętej linii. Z kim, kurwa, RK gadał? A może linia nie była zajęta, tylko uszkodzona…
- RK, jeśli mnie słyszysz, siedź w hangarze C-16. Zaraz tam będę – powiedział na wszelki wypadek.
Schował komórkę, ścisnął mocniej pistolet i przemknął przed otwartymi, ziejącymi ciemnością i chłodem wrotami magazynu numer P-23. Zatrzymał się z bijącym sercem, gdy wewnątrz kolejnego mijanego baraku rozwarczał się nagle motor jakiejś maszyny, ale kiedy poza tym nic się nie stało, ruszył dalej.
Do kwartału z hangarami oznakowanymi literą C dotarł szybko i bez problemu. Podejrzanie łatwo. C-16 był znacznie obszerniejszy niż pozostałe, wielkości dwóch stodół. Gavin podkradł się do uchylonych drzwi i zajrzał do środka. Magazyn wypełniały rusztowania i drewniane skrzynie, wszystko spowite przejrzystym półmrokiem, tym wyraźniej było więc widać słaby czerwonawy poblask bijący zza piramidy skrzyń po lewej stronie. Bardzo słaby. Jakby z androidzkiego LEDu.
Gavin wślizgnął się do magazynu.
- RK, to ty? – syknął. Idiotyczne posunięcie, ale nie pierwsze i nie ostatnie w jego życiu, pewnie nawet nie w tym dniu.
Czerwień drgnęła i przesunęła się po deskach.
- RK! – powtórzył Gavin. Był już blisko, na tyle blisko, że słyszał szum przepracowanych wiatraczków. Za skrzynkami na pewno był android.
- Detektyw Reed…? – Kurwa, to był RK. Teraz Gavin widział już białą plamę jego uniformu i niemal równie białą twarz. Schował pistolet do kabury i przyklęknął przy androidzie.
- RK! Żyjesz?
- Dziwne pytanie w pana ustach – odparł sucho android. – Żyję czy tylko istnieję, jak reszta sprzętu elektronicznego?
- Nie wymądrzaj się, termosie jebany! Wszystkie, tego, systemy w porządku?
- Bynajmniej. Bardzo niewiele moich systemów jest w porządku.
- Kurwa. Możesz się ruszyć? – Gavin omiótł RK badawczym spojrzeniem. Android nie wyglądał najlepiej. Kurwa, wyglądał fatalnie. Siedział otoczony przypadkowymi zakrwawionymi biokomponentami (przynajmniej dla Gavina wyglądały przypadkowo), a biel jego kurtki była zbryzgana na fioletowo, mieszaniną niebieskiej i czerwonej krwi, jakby ktoś wylał na nią butelkę denaturatu. Prawy policzek był pozbawiony iluzji skóry, plastikowo-biały i osmalony; duży fragment plastiku, od dolnej wargi do podbródka, musiał się nadtopić w pożarze; wystawała spod niego szkieletowa żuchwa z czarnej, oksydowanej stali. Na prawej dłoni też brakowało plastikowego pancerza i Gavin wpatrywał się w czarne, szponiaste palce z przerośniętymi, potwornymi pazurami. Koszula RK była wilgotna od krwi i krzywo zapięta. – RK…
- Oczywiście, że mogę. Przyszedłem tu przecież. Co pan tu robi?
- Co ja tu robię?! Co ty tu robisz?! Dlaczego nie czekałeś na nas u Andronikova?
RK odwrócił wzrok.
- Miałem swoje powody.
Gavin rozejrzał się po hangarze.
- Zakazane miejsce… Dobra, skoro możesz się ruszać, to spierdalamy stąd.
- Przyszedł pan sam?
- Reszta zaraz tu będzie – odparł wymijająco. – Na nogi, robocie – wyciągnął rękę, którą RK z wahaniem ujął. Gavin stęknął, podrywając go z ziemi. Android był cholernie ciężki i zesztywniały, czym bynajmniej nie ułatwiał zadania. – Jezus, pora na dietę…
RK nawet się nie uśmiechnął. Zatoczył się na stertę skrzyń, kładąc rozpostartą, szponiastą dłoń na piersi. Gavin przytrzymał go za biceps, zaniepokojony.
- Hej, w porządku?
- Mówiłem, że nie – warknął RK i Gavin cofnął rękę jak oparzony.
- Co cię, kurwa, ugryzło?!
- Po co pan tu przyszedł?
Gavin otworzył usta, by na niego bluznąć, ale znajome komarze świśnięcie koło ucha skutecznie go uciszyło. Padł na ziemię, ciągnąc za sobą RK. Świśnięcia przeszły w grzechotanie i szczekanie broni automatycznej. Reed wgramolił się głębiej między skrzynie, osłaniając twarz przed strzelającymi z nich drzazgami.
- Kto tu jest?! Czego oni chcą?!
- Moich biokomponentów – odparł RK. – To androidy, które nie chcą zintegrować się z ludźmi. Wolą kraść części i szabrować na wysypiskach niż udać się do warsztatu. A inni po prostu nie lubią policji. Albo pana w szczególności – tu android łypnął na Gavina wymownie.
- Pierdol się, przyszedłem cię ratować, a ty mnie obrażasz?
- Nie prosiłem o ratunek. Wręcz przeciwnie, przyszedłem tu, żeby sam się uratować. A teraz muszę ratować jeszcze pana.
Gavin zgrzytnął zębami. RK klęczał między dwiema wielkimi skrzyniami, pochylony tak, że praktycznie wisiał nad skulonym w kącie Reedem, blokując większość pola widzenia. Jego LED oświetlał półmrok mętną czerwienią. Oczy też były czerwone. Wyglądał… jakby był kurewsko wściekły. Gavin przełknął ślinę.
- No to kiedy będzie tutaj ta reszta? – spytał po chwili android. Kanonada nie milkła, ale też nie zbliżała się.
- Chuj wie – przyznał Gavin. Spróbował zadzwonić do Andersona, ale w ogłuszającym jazgocie kul nie był w stanie usłyszeć, czy w ogóle ktokolwiek odebrał. – Masz kontakt z Connorem?
- Przerywany – odparł android. – Moje połączenia sieciowe są poplątane, nie mogę utrzymać się na linii. Słyszę Connora, ale on mnie nie.
- Możesz nas stąd wydostać?
- Bardzo nikłe prawdopodobieństwo.
RK skrzywił się nagle i drgnął. Potem jeszcze raz. Gavin domyślił się, że kilka kul musiało go trafić. Ale przecież androidy nie czuły bólu…?
Andronikov, uświadomił sobie Gavin. Eksperymenty. Ja pierdolę.
RK zakołysał się na kolanach, wyraźnie szykując się do wstania. Gavin chwycił go za przód koszuli.
- Ocipiałeś?! – syknął. – Siedź na dupie i czekaj na posiłki!
- Connor mówi, że będą najwcześniej za kwadrans, a najprawdopodobniej za pół godziny. Nie będę tu siedział jak… jak szczur w blasku reflektorów. To bardziej w pańskim stylu.
Gavin aż się zatchnął z oburzenia.
- Że co, proszę? Co się, kurwa, z tobą dzieje?! Mam ci przypomnieć, z czyjej winy tu siedzimy?!
- Nie znaleźliby mnie, gdyby pan tu nie przylazł! – RK wyszarpnął się z uścisku. Jego koszula pękła w palcach Gavina.
Klatka piersiowa i brzuch androida były otwarte, panele chroniące wewnętrzne komponenty wydarte z zawiasów. Z wnętrza zwisały pęki kabli i przerażająco naturalistycznie wyglądających gumowych jelit, wszystko zbryzgane niebieską krwią i mdłym czerwonym blaskiem bijącym ze słabo pulsującej pompy. Końcówki kilku kabli pryskały skrami. Pozostałe wisiały martwo.
- Co… – Gavin cofnął dłoń.
- Siedź tu – rozkazał RK. Detektyw był tak zszokowany złością w jego głosie, że posłuchał bez protestu. Nie zareagował nawet widząc, że RK ukradkiem zwinął mu pistolet.
Strzały przerzedziły się, ucichły, i Gavin usłyszał szepty dobiegające z drugiego krańca hangaru, zza stojącego pośrodku, rozkraczonego na sflaczałych oponach dźwigu z hakiem dyndającym niebezpiecznie na grubym łańcuchu.
- Ej, szpiclu! – krzyknął ktoś. – Nikomu z nas by się nie opłacało, gdybyśmy ci coś uszkodzili! Oddaj nam wszystkie ruchome dodatki i swojego policyjnego psa, to pozwolimy ci odejść!
Gavin podskoczył na tyłku, gotów się odszczeknąć, ale RK położył lewą, nieuszkodzoną dłoń na jego ramieniu i bezceremonialnie usadził go w miejscu.
- Siad – wysyczał android i z jego płonących, czerwonych oczu Gavin wyczytał, że jeśli nie zastrzelą go tamci, bardzo możliwe, że zrobi to sam RK. Nie potrzebował androidzkiego skanera, by wiedzieć, że Poziom Wkurwu sięgnął maksimum. Jebane „ponad dziewięć tysięcyyy!”, cytując klasyka.
- Musisz przyznać, że to dobry utarg! – zawołał inny głos, nieco zniekształcony, jakby wydobywał się z uszkodzonego głośnika. Pewnie zresztą tak było. – Bez tych upgrade’ów będzie ci łatwiej się z nimi zasymilować. A jeśli zdecydujesz się z nami zostać, nie możesz stanowić dla nas zagrożenia. Tak czy siak będziesz musiał coś z siebie wykręcić, jeśli chcesz przeżyć. A z psem się zabawimy. Możesz do nas dołączyć, jeśli chcesz. Dobrze wiesz, że Reed na to zasłużył.
RK spojrzał na Gavina z namysłem. Gavin przełknął ślinę.
- Nines… – zaczął.
Android wypuścił powietrze nosem w krótkim, zirytowanym prychnięciu, po czym podniósł się na nogi. Ku nieopisanemu zgorszeniu detektywa, RK rzucił pistolet na jego podołek, sprawdziwszy tylko przedtem, czy w magazynku wciąż są naboje.
- Wychodzę! – zawołał, nie spuszczając wzroku z Gavina. – Nie mam broni.
Powiedziawszy to, opuścił ich kryjówkę i rozpłynął się w powietrzu.
A przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy Gavina. W życiu jeszcze nie widział, aby ktoś tak szybko się poruszał, ba, nawet sobie nie wyobrażał, że tak można. RK musiał być co najmniej dwa razy cięższy od niego – biorąc pod uwagę całe to żelastwo w jego środku – a do tego był przecież mocno uszkodzony przez Andronikova i pożar, a jednak przeskakiwał od jednej sterty skrzyń do drugiej, jak impuls elektryczny z synapsy na synapsę.
Mimo to nie zdołał dotrzeć do grupy androidów niezauważony. Znów zagrzechotały pistolety i karabiny – Anderson miał najwidoczniej rację, mówiąc, że w magazynach koczowały gangi; skąd indziej androidy wzięłyby broń? – i RK zatrzymał się w pół skoku, unosząc jedną dłoń do twarzy, jak człowiek chroniący się przed wiatrem, a drugą do piersi, by chronić odsłonięte przewody. Ale zatrzymał się tylko na chwilę. Jego pancerz z plastali nie był może najlepiej przystosowany do przetrwania w ogniu, ale wciąż stanowił niezłą ochronę przeciw kulom. RK ruszył przed siebie, wolniej, ale bez wahania.
- Pierdolić to – powiedział do siebie Gavin i przycupnął za skrzyniami z pistoletem wycelowanym w stronę, z której strzelano, w barykadę ze skrzyń i desek. Wciąż nikogo tam nie widział, ale nie miał wątpliwości, że prędzej czy później zaczną się pokazywać, zwłaszcza kiedy RK ich wykurzy. Miał nadzieję, że starczy mu naboi do czasu, aż przybędą Anderson z Connorem, oby w towarzystwie SWATu lub przynajmniej z wiadomością, że SWAT już tu jedzie.
RK dotarł do celu i wywlókł jednego z napastników, szarpiącego się wściekle w jego uścisku, poza barykadę. Jedną ręką trzymając androida za gardło, RK wbił drugą pod jego żebra i wyrwał garść strzelających iskrami przewodów. Schwytany android zwisł bezwładnie, ze stopami kilka centymetrów nad betonową podłogą. RK odrzucił go na bok i sięgnął po kolejnego, wciąż bombardowany gradem pocisków.
W tym samym momencie Gavin dostrzegł swoją pierwszą szansę: nad barykadę skrzyń wychynęła czyjaś głowa. Wycelował i nacisnął spust.
Nie zdążył przekonać się, czy trafił. Coś walnęło go w łeb i świat Gavina pogrążył się w ogłuszającym, jaskrawym chaosie.
***
Obudził go tępy ból szczęki. Kiedy otworzył oczy, dołączyły do niego inne bóle: z tyłu głowy, w nadgarstkach, w udach, w nerkach. Ten w szczęce dało się dość szybko wytłumaczyć: jego zęby szczękały z zimna i musiały to robić od dłuższego czasu. Pozostałe informacje i wspomnienia wracały do niego powoli, jakby jego mózg był zbyt zmrożony, aby je przywoływać.
Zniknięcie RK. Pożar u Andronikova. Jakiś żenujący pocałunek? Nie, to było wcześniej. Strzelanina w opuszczonych magazynach CyberLife. Kto strzelał? Ktoś do Gavina czy Gavin do kogoś? Nie mógł sobie przypomnieć. Walnięcie przez łeb – to pewnie dlatego wspomnienia kołatały się w jego mózgu jak ciężarek w grzechotce. Wiązka jaskrawych promieni trafiająca RK w pierś – RK też tam był, okej, czyli zniknięcie jest już nieaktualne. Trochę wzajemnego mordobicia, potem trochę więcej mordobicia na Gavinie, potem głównie ciemność.
Poruszył się i zastękał z bólu. Leżał na twardym, cholernie zimnym podłożu. Tak zimnym, że wyczuwał jego temperaturę nawet przez swoją grubą kurtkę. A może tylko leżał tak długo, że zimno zdążyło się do niego dobrać przez warstwę puchu i ortalionu? Dlaczego nikt go nie podniósł? Gdzie był Anderson z ekipą? Gdzie był RK? Nagle zrobiło mu się jeszcze zimniej. Gwałtownie podniósł głowę.
Wszystko było białe. Zamrugał, zmrużył oczy, potrząsnął głową, by pozbyć się mroczków, znowu stęknął i powoli podźwignął na czworaki.
- Niech pan nie wykonuje gwałtownych ruchów. Mocno pan oberwał.
Ulga nieco go rozgrzała.
- RK? Co się…
- To, co było do przewidzenia. Pana stłukli na kwaśne jabłko, mnie pozbawili kilku mniej ważnych komponentów, a następnie nas obu zamknęli w przemysłowej chłodni.
- To – Gavin przełknął ślinę. – Było bardzo nie do przewidzenia, RK. Dlaczego na to pozwoliłeś?
- W moim stanie nie mogłem nic poradzić.
Gavin wreszcie odszukał go wzrokiem. Nie było to trudne, na białym tle zakrwawiony android dość mocno się wyróżniał. Siedział pod oszronioną ścianą z łokciami na podciągniętych kolanach. Przód RK był poorany kulami, w miejscu prawego policzka ziała dziura, w której pulsowało niebieskie światło. Prawego oka brakowało; tutaj z kolei pulsowała świetlista czerwień. Teraz RK naprawdę wyglądał jak pieprzony terminator.
- Jasny gwint – powiedział tylko Gavin. Bardziej wyszczękał, bo nagle świadomość tego, gdzie są, uderzyła w niego ze zdwojoną siłą. Chłodnia? Co pierdolona chłodnia robiła w magazynach CyberLife?
- Nie ma zasięgu – dodał RK, jakby chciał go dobić. – Zresztą i tak zabrali panu komórkę, a ja nadal nie mogę skontaktować się z Connorem.
Gavin podniósł się chwiejnie i obszedł pomieszczenie, obejmując się ramionami i podskakując z nogi na nogę. Chłodnia nie była duża, wielkości może sali lekcyjnej, i na szczęście pusta. Zresztą co mogło znajdować się w chłodni fabryki produkującej androidy? Przecież nie wiszące w rzędach tusze zwierzęce i ludzkie, jak w tanim horrorze? Już prędzej kadzie z ciekłym azotem czy coś. A w kadziach zamrożone ludzkie głowy.
Gavin wzdrygnął się nieco i chuchnął w dłonie.
- To na nic – powiedział RK. – Już wszystko przeskanowałem. Ściany są za grube, aby je rozbić, a w drzwiach jest nie tylko zamek elektroniczny, ale też stalowe sztaby wpuszczone we framugę. Nie ma wyjścia.
Gavin łypnął na niego. RK opierał się teraz o ścianę plecami i tyłem głowy, jakby do niej przymarzł. Jedyne ocalałe oko miał zamknięte, a LED obracał się powoli, niebiesko, obojętnie. Cała jego twarz skąpana była w dwóch kolorach: niebieska poświata bijąca z diody i rozłupanego policzka oraz czerwona pulsująca w miejscu przestrzelonego oka. Niebieska i czerwona krew spływające po czole i szyi. Tam, gdzie kolory się mieszały, twarz RK była trupiofioletowa.
- Dla ciebie szklanka jest zawsze w połowie pusta, co?
RK wzruszył ramionami, nie otwierając oka.
- Półpusta czy półpełna, to bez różnicy. Zanim odzyskał pan przytomność, przeskanowałem otoczenie i przeprowadziłem blisko sześć tysięcy symulacji naszego położenia.
- Któraś zakończyła się powodzeniem?
- Owszem. Te, w których nas odnaleziono.
Gavin na nowo podjął wędrówkę po chłodni. Durny blaszak na pewno coś przeoczył.
- Wiem, że funkcjonuję zaledwie od kilku miesięcy – odezwał się po chwili RK. – Ale w życiu nie widziałem jeszcze tak paskudnej kurtki.
Gavin spojrzał po sobie, na puchaty skafander w kolorze denaturatu. Nie ma co, pasowali do siebie przynajmniej pod względem kolorystycznym.
- Dopiero teraz ją zauważyłeś? Brawo za spostrzegawczość, inspektorze Gadget.
- Nie dopiero teraz, ale przedtem nie miałem odpowiednich narzędzi, aby oceniać estetykę, a co dopiero posiadać gust.
- Przedtem…? – Gavin szeroko otworzył oczy i przyjrzał się RK uważniej. – Co do dia… Jesteś dewiantem!
- Brawo za spostrzegawczość, detektywie – odparł sucho RK. – Wiem, że żałuje pan, iż to nie pan był tym, kto mnie rozdewiancił, ale…
- Zaraz, kurwa, moment! Nigdy nie miałem zamiaru cię… rozdewiancić, do diabła! – Nie wiedzieć czemu, Gavin zarumienił się lekko. – Nawet nie ma takiego słowa!
RK uniósł brew.
- Ale nie cieszy pana fakt, że to nie pan był przyczyną, prawda? Mówiłem przecież, że pod tym względem pańska skuteczność wynosi zero.
Gavin parsknął.
- Bujać to my, droidzie, ale nie nas. Kamski opowiedział mi co nieco o tobie, wiesz? Jeśli cokolwiek mogło pokonać twoje zabezpieczenia, to tylko ja. Nie żebym chciał to zrobić. Więc w zasadzie to cieszę się, że to nie byłem ja – odniósł niejasne wrażenie, że sam sobie przeczy, ale zignorował to.
RK odwrócił wzrok. Gavin dał sobie mentalnego kopa w dupę.
Jasna cholera, RK był dewiantem. Co ten jebany Andronikov mu zrobił? Gavin zacisnął pięści, żałując, że nie będzie ich już mógł wpizdrzyć w mordę tamtego psychopaty.
- Co się stało? Skąd się tu wziąłeś?
RK wzruszył ramionami.
- Andronikov zainstalował mi nowe akcesoria. Nie spodobały mi się. Kiedy się uwolniłem, usunąłem, co tylko dało się usunąć bez narażania na niebezpieczeństwo funkcji mobilnych i przetwarzających, i przyszedłem tu w poszukiwaniu części zamiennych. Wiedziałem, że wciąż można tu znaleźć niewykorzystane elementy albo odpadki z linii produkcyjnych. Nie wziąłem pod uwagę, że właśnie z tego powodu mogą się tu kręcić szabrownicy. Przyznaję, że mój procesor działa nieco wolniej, to moje jedyne usprawiedliwienie. Wprowadzając swoją elektronikę, Andronikov uszkodził nieco moją. Nic, czego nie da się zrekonstruować, o ile w miarę szybko znajdę się na wyciągu naprawczym.
Gavin patrzył na niego z otwartymi ustami. Jego wzrok przesuwał się ze zmasakrowanej twarzy RK na kłąb kabli zwisający z jego otwartej piersi.
- Usunąłeś…?
RK opuścił głowę i przyjrzał się sobie.
- Nie dało się inaczej. Musiałem… musiałem działać szybko. Żeby mój system operacyjny nie zdążył zaakceptować zmian. Nie ze wszystkim się udało, niestety. Niektóre zmiany są nieodwracalne.
- Kurwa – Gavin opadł na kolana. Zaszczękał zębami. Było mu tak cholernie zimno. RK podniósł na niego swoje jedyne oko.
- Moje wewnętrzne biokomponenty wytwarzają teraz dość dużo ciepła. Wkrótce mogą się przegrzać, jeśli wytwarzana energia nie zostanie jakoś spożytkowana.
- Kondolencje – burknął Gavin.
RK poklepał zachęcająco swoje uda i uniósł brew. Jego odsłonięte organy pulsowały alarmującą czerwienią.
Gavin przygryzł wargę, po czym przełknął dumę, zaklął ze zrezygnowaniem i podpełzł do RK. Usadził się między jego rozłożonymi udami i oparł plecami o jego pierś. Po chwili wahania odsunął się, ściągnął kurtkę i oparł znowu, tym razem oddzielony od gorących komponentów jedynie grubością bluzy dresowej. Kurtką przykrył się od przodu, więżąc pod nią ciepło promieniujące z jego ciała i z ciała RK. Jak w zamkniętym piekarniku. Gdyby ktoś trzymał piekarnik w lodówce.
RK ścisnął go między kolanami. Gavin dziękował Bogu, że jest odwrócony do androida tyłem, bo jego twarz, mimo że wciąż wystawiona na zimno, zrobiła się niemal buraczkowa.
- Jak długo tu siedzimy?
- Trochę ponad pół godziny.
- Co?! – Gavin spróbował się wykręcić, żeby spojrzeć RK w twarz i upewnić się, że android łże jak pies, ale ramiona RK otoczyły go i uwięziły w żelaznym i tak rozkosznie ciepłym uścisku, że Reed zrezygnował z walki. – I jeszcze nas nie znaleźli?! Nie wierzę, że te głąby jeszcze tu nie przyjechały!
- Mówiłem, że tu nie ma zasięgu. Co oznacza, że Connor nie może mnie zlokalizować.
- Pieprzyć lokalizowanie, te magazyny nie są takie rozległe!
- Niektóre z nich mają podziemne kondygnacje, jak choćby ten. Nie da się przeszukać wszystkiego w godzinę. Prędzej czy później Connor zauważy ślady mojego thirium i pójdzie ich tropem, ale nie liczyłbym na to, że zjawią się tu w ciągu najbliższej godziny. Najpierw muszą się zmierzyć z androidami.
- SWAT… – zaczął Gavin.
- Widział pan te wykopki po drodze? Myśli pan, że maszyna SWATu się przez nie przedostanie?
Zimno robiło się coraz bardziej dotkliwe, zęby Gavina dzwoniły, więc Reed nasunął kurtkę na czubek głowy.
- Próbowałeś rozbić ścianę?
RK nie odpowiedział.
- RK? – Gavin postukał palcami w kolano androida.
- Nie próbowałem – odparł RK z ociąganiem. – Nie mogę się ruszyć.
- Co?!
- Mam przetrącony kompo… przetrąconą miednicę i zdezaktywowane nogi. I uszkodzony główny aktuator. Nie utrzymałbym równowagi, nawet gdyby udało mi się wstać. To jedyne, co mogę zrobić – RK ścisnął mocniej kolana i podniósł obie wyprostowane ręce pod kątem prostym do tułowia, jak mumia.
Gavin nie skomentował. Nie bardzo wiedział jak.
- Kurwa. Czyli siedzimy.
- Siedzimy – potwierdził RK.
Siedzieli. Zdrętwiałe od zimna palce Gavina powoli roztapiały się w cieple uwięzionym pod kurtką. Byłoby mu nawet miło, gdyby zignorować okoliczności. Zamknął oczy.
- Miał pan rację – odezwał się po dłuższej chwili RK.
- W czym? – wymruczał Gavin. Ziewnął.
- To pańska wina.
Gavin natychmiast otrząsnął się z półsnu.
- Co tym razem?!
- To przez pana uległem dewiacji. Podgryzał pan moje przewody, jeden po drugim, aż zabezpieczenia poszły w cholerę.
Wow. RK naprawdę był synalkiem tego dramaturga Kamskiego.
- To, co zrobił Andronikov, jedynie przyśpieszyło proces. Od dnia, w którym pana poznałem, było to przesądzone.
Gavin milczał.
- Nic pan nie powie? Żadnego „a nie mówiłem”? Żadnych przechwałek? – RK podniósł nieco brzeg puchatej kurtki, by spojrzeć Gavinowi w twarz.
- Nie chciałem tego, okej? Wcale nie chciałem, żebyś był dewiantem. Znaczy… No dobra, przez jakiś czas chciałem. Ale potem powiedziałeś, że ty tego nie chcesz, więc… – Gavin urwał.
- Byłem na pana wściekły. Szczerze mówiąc, zamierzałem pana dość brutalnie sprać. Robiłem nawet plany. Prekonstrukcje. Chyba wyżyłem się na Andronikovie, bo teraz trochę mi przeszło.
- Um – powiedział Gavin, wiercąc się niepewnie w nagle nieco zbyt mocnym uścisku RK.
- Teraz mam inny pomysł – ciągnął RK. – To pan mnie zepsuł. Więc to pan jest za mnie odpowiedzialny. Czytał pan „Małego księcia”?
- Co to ma do…
- „Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś” – wyrecytował RK. – To przez pana jestem dewiantem. Logiczne jest więc, że powinien pan znosić moje towarzystwo jeszcze przez jakiś czas, dopóki nie przystosuję się do nowego życia. Pomóc mi się przystosować.
- Czy ty… czy ty mi się właśnie oświadczyłeś?!
RK zaśmiał się nieco grzechotliwie. Pewnie jego kodeki audio też były uszkodzone. Śmiech zabrzmiał trochę złowieszczo.
- Chciałem tylko powiedzieć, że nie pozwolę panu zmienić partnera. Jest pan na mnie skazany.
- Och – mruknął Gavin. – No dobra.
Wystawił nos spod kurtki i natychmiast z powrotem nasunął ją po czubek głowy. Na zewnątrz było makabrycznie zimno. Jego zęby znowu zaczęły szczękać.
- Nie przeszkadza ci ta lodownia? – wyszczękał.
- Troszkę mniej niż panu, ale wolałbym nie siedzieć tu za długo. Za niecałe dwie godziny moje thirium zacznie zamarzać.
Gavin stłumił przekleństwo.
- Anderson nas znajdzie. Stary dziad z niego, ale niegłupi. Zresztą Connor też potrafi dodać dwa do dwóch – dodał łaskawie.
- Proszę go tak nie wychwalać. Robię się zazdrosny.
- Ha ha ha, twoje poczucie humoru jest tak samo kulawe, jak przed dewiacją.
- Jest tak samo dobre. Po prostu pan go nie rozumie.
- Myślisz, że nas znajdą?
- Sześć prekonstrukcji na pięć tysięcy trzysta...
- Jezus, dobra, zapomniałem, że jesteś nie tylko dewiant, ale jeszcze fatalista. Patrz, nawet się zrymowało. To znaczy, że mam rację.
- Bredzi pan, detektywie Reed. Proszę oszczędzać mózg, może się jeszcze kiedyś panu przydać.
- Ech.
Musiał zapaść w lekką drzemkę, bo kiedy RK odezwał się po raz kolejny, Gavin wzdrygnął się gwałtownie. Jego oddech zaparował w chłodnym powietrzu. Dużo chłodniejszym, niż mu się wcześniej wydawało.
- Bardzo lubiłem z panem pracować, detektywie Reed.
Zimno. Było mu zimno. Obmacał rozciągniętą nad twarzą kurtkę – też była wyziębiona. Teraz dopiero zdał sobie sprawę z tego, co powiedział RK.
- Kurwa, nie mów tak, jakbyś się miał zaraz wyłączyć. Jak długo...
- Godzinę i czterdzieści pięć minut. Moja energia nie jest niewyczerpana. Kończą mi się baterie, jak by pan powiedział. Thirium zaczyna tężeć.
Rzeczywiście, Gavinowi nie było już tak ciepło, jak na początku. Wnętrzności RK ochładzały się. Reed wyjrzał spod kurtki i dygocząc spojrzał na RK.
Android uśmiechnął się lekko.
- Cieszę się, że jest pan tu ze mną.
- Przestań, do cholery! Zaraz po nas przyjadą.
- Będę wyłączał po kolei wszystkie niepotrzebne procesy, żeby oszczędzać energię – RK zignorował jego słowa. – Być może niedługo nie będę mógł z panem rozmawiać. Postaram się, aby ciepło jeszcze przez jakiś czas się utrzymało.
- Gavin – wymamrotał Reed. Napiął zesztywniałe mięśnie i podniósł się, natychmiast tego żałując, bo kąsające zimno zaatakowało go niczym wściekły pies. Przekręcił się na kolana, nałożył kurtkę i niezgrabnie gramolił, aż w końcu siedział na udach RK, twarzą do niego, czerwony jak porzeczka.
RK spojrzał na niego pytająco.
- Chyba najwyższy czas, żebyś zaczął mówić do mnie po imieniu, co? – Gavin schował twarz w szyi androida i objął go ramionami, chłonąc resztki ciepła.
- Gavin – powtórzył RK i przesunął dłońmi po plecach Reeda, pod kurtką. Przez kilka sekund emanowało z nich niemal takie samo ciepło, jak wcześniej. Po chwili znów się ochłodziły. – Żałuję, że tak to się kończy. Chciałbym poznać pa... ciebie lepiej, teraz, kiedy nie jesteś już wobec mnie tak wrogo nastawiony. Nie mogę nawet przeprowadzić prekonstrukcji naszej przyszłej znajomości. Nie mam na to energii.
- Zamknij się, Nines.
RK zamknął się. Ale wciąż przesuwał dłońmi po plecach Gavina. Wydłużone palce prawej, szkieletowej dłoni drapały nieco mocniej, boleśniej. Gavin zignorował to.
- Kiedy stąd wyjdziemy – powiedział półgłosem, w szyję androida, nie bardzo wierząc, że naprawdę to mówi: – Chcę, żebyś przerżnął mnie tak, że mózg mi wyjdzie uszami. – Z wahaniem zerknął w górę.
LED RK zamrugał czerwienią na tę myśl, a jego brwi zmarszczyły się.
- Obawiam się, że nie jestem wyposażony w… możliwość wykonania tego polecenia. Fizycznie – dodał RK i odwrócił wzrok.
- Jestem pewien, że twój supermózg coś wymyśli.
RK spojrzał na niego. Gavin uśmiechnął się i postukał palcem w pożółkłą diodkę.
- Widzisz? Już nad tym pracujesz.
- Nie rób tego, Gavin – szepnął RK. – Nie zakochuj się we mnie w ostatnich chwilach mojego życia. To zbyt głupie, nawet jak na ciebie.
- Nie mów mi, co mam, kurwa, robić – warknął Gavin. – To tylko seks, do diabła. Poza tym to także moje ostatnie chwile, pieprzona drukarko.
RK spoważniał.
- Zresztą to gówno prawda – dodał Gavin. – To nie są żadne, kurwa, ostatnie chwile. Wyjdziemy stąd. Zaraz ktoś po nas przyjedzie.
- Connor mówi, że nadzieja zawsze będzie tym, co różni człowieka od androida. Nawet dewianci operują tylko prawdopodobieństwem – oko RK przeskakiwało po twarzy Gavina, z jego nosa na podbródek, z podbródka na policzek, z policzka na czoło, jakby RK zapisywał w pamięci ich wygląd. Gavin spąsowiał. Co za durna myśl. RK miał w głowie jego pełną kartotekę, nie musiał dodatkowo niczego zapisywać.
- „Connor mówi to, Connor mówi tamto”, Jezus, jeśli jeszcze raz usłyszę to imię i ten czasownik, jebnę cię, ostrzegam.
- Myślałem, że jebniesz mnie dlatego, że na mnie lecisz?
Gavin jebnął go przez łeb.
- To też.
RK uśmiechnął się.
- Naprawdę dobrze mi się z tobą pracowało. Mimo wszystko.
- Um. Mi z tobą też. Przepraszam, że byłem takim chujem.
- Natury nie zmienisz, Gavin.
Reed zamierzał znów go jebnąć, ale LED RK nagle zamigotał żółcią, a jednocześnie Gavin poczuł, że jego zęby dzwonią, dla odmiany nie z zimna. Od wibracji.
- To Connor – powiedział RK z niedowierzaniem w głosie. – Mówi, że nas znaleźli.
Wibracja nasiliła się, podzieliła na rytmiczne pulsacje i Gavin zrozumiał, że to ktoś wyważa drzwi do chłodni. Uderzenia rozchodziły się głuchym echem po ścianach i podłodze, po szkielecie RK i po kościach Gavina. Szron na ścianach kruszył się, odpadał płatami.
- Jasna cholera, RK, jesteśmy uratowani! Pierdolić twoje prekonstrukcje! – Gavin zgramolił się z ud androida, gotów biec do drzwi, ale RK przytrzymał go za rękę.
- Zostań – powiedział tylko.
Więc Gavin został.
Chapter 13: W którym ruchy Browna wytwarzają dużo czerwonego szumu i dochodzi do zmiany klasyfikacji statusu
Summary:
Mizianie.
Notes:
Wiedzieliście, że oprócz białego szumu jest jeszcze czerwony i różowy???
PS. Miałam dobić do 55000, ale nie wyszło. AO3 i tak mocarnie zaniża wordcount w stosunku do Worda - tam zabrakło mi tylko 600 słów - więc musiałabym napisać dużo więcej niż 55000, żeby wyświetliła się poprawna liczba. Ale hej, istnieje duże prawdopodobieństwo, że wobec tego napiszę więcej rozdziałów, bo będzie mnie męczyć, że nie osiągnęłam celu XD
Tym razem dedykuję Shivuni, która dosłownie pogrzebała mnie żywcem pod lawiną komentarzy, za co jestem ogromnie wdzięczna :D
Chapter Text
RK spędził w warsztacie CyberLife pełne dwa tygodnie. Dwa tygodnie wiszenia na specjalnie zmodyfikowanym dźwigu naprawczym, ze wszystkimi wewnętrznymi biokomponentami na wierzchu, ze zdezaktywowaną skórą i poodkręcanymi kończynami, które uległy największym usterkom. Obie nogi trzeba było praktycznie amputować – jedną w kostce, drugą w kolanie – podobnie jak prawą rękę, a ich zastępniki zbudować od nowa. Zimno negatywnie wpływało na procesy chemiczne zachodzące w thirium, RK podłączono więc do pompy ssąco-tłoczącej, by wypompować starą krew i przetoczyć nową. Sam Elijah Kamski zstąpił ze swojego piedestału, aby osobiście zająć się odbudową komponentów skradzionych przez androidy z opuszczonych magazynów: niektóre udało się odzyskać, ale większość uległa zniszczeniu podczas strzelaniny, do której doszło, gdy ciężarówki SWAT dotarły w końcu na miejsce. Ale było to nic w porównaniu ze spustoszeniem, jakie w oprogramowaniu RK wyrządził Andronikov. Gavin nie miał pojęcia o wewnętrznej budowie androidów, ledwo potrafił zreperować własny komputer, kiedy coś w nim nawaliło (i zazwyczaj „reperacja” ograniczała się do kopania i walenia pięścią, aż komputerowy wiatraczek przestał dyszeć, ewentualnie wyłączenia i włączenia urządzenia) i absolutnie nie znał się na technicznym żargonie, ale z min techników zajmujących się RK wyczytał, że mało, bardzo mało brakowało, aby RK nie miał możliwości cieszenia się nowo nabytą dewiacją zbyt długo.
Co gorsza, ingerencja Andronikova spowodowała, że rekonstrukcja RK musiała być przeprowadzana powoli, ostrożnie i w sterylnych warunkach. Kiedy Gavin dowiedział się dlaczego, jeszcze raz zapragnął pięścią wprasować mordę Andronikova w ścianę. Pieprzony system nerwowy? Więc RK naprawdę czuł, kiedy w niego strzelano? Kiedy sam wyrywał z siebie kable? Jasna cholera.
Przez ten czas odwiedził RK dwa razy, na samym początku. Potem technicy zabronili mu przychodzić. Za bardzo się awanturował. Nawet się z tego ucieszył, bo widok rozłożonego na czynniki pierwsze RK, patrzącego przed siebie martwym wzrokiem, przyprawiał go o ciarki. Z trudem uwierzył Connorowi, gdy ten przekonywał go, że w androidzkim warsztacie taki widok to nic szczególnego i że technicy CyberLife wiedzą, co robią.
Resztę rekonwalescencji androida Gavin spędził z dala od niego, rozpamiętując to, co się wydarzyło. Im dłużej rozpamiętywał, tym bardziej chciał zapaść się pod ziemię. Cudnie, po prostu cudownie. RK musiał się czuć, jakby wpadł z deszczu pod rynnę – ledwo udało mu się uciec jednemu perwersowi, a natychmiast wpadł w łapy drugiego; a wszystko to jeszcze dodatkowo komplikował fakt, że jego system nie zdążył się nawet przyzwyczaić do dewiacji. Nie ma co, Gavin czuł się jak najbrudniejszy i najpaskudniejszy szczur na śmietniku.
Chociaż… RK wyglądał na zainteresowanego. I nawet… się Gavinowi tak jakby narzucił. Cytując pieprzonego „Małego księcia”.
- Jezus, czego tak sapiesz – zirytowała się w końcu Chen, kiedy Gavin po raz kolejny westchnął nad raportem.
- Myślisz, że wszystko mu zrekonstruują? – spytał z roztargnieniem, bezmyślnie klikając spację.
- Komu? RK? Jej, Reed, można by pomyśleć, że się przejmujesz.
Gavin znów westchnął. Chen oderwała wzrok od własnego komputera i spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Serio?
- Nie podoba mi się, że to Kamski nad nim pracuje.
- Reed – powiedziała Chen cierpliwie, wpatrzona w niego szeroko otwartymi oczyma. – To się nazywa syndrom sztokholmski. Wiedziałam, że prędzej czy później cię dopadnie, bo taka już z ciebie ofiara losu, ale nigdy bym nie sądziła, że to android będzie przyczyną. Nie, cofam to – dodała po chwili. – to mógł być tylko android.
Gavin nie słuchał. Szczerze mówiąc, nie usłyszał ani jednego słowa wypowiedzianego przez Chen. Nie był nawet do końca świadom, że na sali jest ktoś oprócz niego, ani że mówił na głos.
RK był dewiantem. I nie tylko to. Connor też nim był, cała ta Rewolucja miała miejsce dlatego, że androidy dewiantowały na lewo i prawo; zabezpieczenia RK były może mocniejsze, ale sam fakt, że zdewiantował, nie był aż tak szokującym zaskoczeniem. Było nim to, że Gavin zauważył różnicę. I że w nią uwierzył.
Jasna kurwa cholera psiamać, dewianci byli czymś więcej niż tylko zlepkiem elektroniki. RK był teraz prawdziwą osobą. Z prawdziwą osobowością. Nie tylko Connorem numer dwa. Jasne, Gavin wciąż miał pewne wątpliwości co do natury dewiacji, nie tak łatwo wykorzenić przekonanie, że ludzie są jedynym inteligentnym gatunkiem zdolnym do przeżywania uczuć i posiadania indywidualnego charakteru, ale był gotów dać szansę swoim nadziejom. Bo tak, miał nadzieję, że coś z tego wyjdzie. Powiedziano już, że w głębi swojej szczurzej duszy Gavin był romantykiem.
No i co tu dużo mówić, leciał na RK jak oczko w pończosze czy coś. Trzeba to w końcu przed sobą głośno przyznać, Reed. Na samą myśl o palcach RK badających jego międzynożne rejony robiło mu się słodko na duszy. Gavin miał ogromną nadzieję, że dewiacja nie spiłowała – metaforycznie, oczywiście – Ninesowych ząbków.
W oficjalnym raporcie, napisanym przez Gavina i potwierdzonym przez androidzkiego krawężnika i kapitana straży pożarnej, Andronikov zginął w pożarze. Podpisał go też patolog, który, jak się okazało, z jakiegoś powodu miał słabość do RK. Jednak nie ulegało wątpliwości, że przyczyną śmierci Andronikova było całkiem dosłowne rozerwanie na strzępy i wypatroszenie. Gavin widział zwłoki: najbardziej utkwił mu w pamięci widok żuchwy, odłamanej od czaszki i zdartej wraz z długim pasmem skóry, sięgającym splotu słonecznego. Odsłonięta klatka żebrowa była rozłupana, żebra rozłożone promieniście niczym płatki panierowanej kwitnącej cebuli, wnętrzności zmiażdżone i przemieszane ze sobą jak pieprzona zupa-krem. Nawet patolog, który niejedno już widział, miał nietęgą minę. A Gavin? Gavin musiał zdjąć kurtkę i trzymać ją przed sobą, żeby ukryć niespodziewanego twardonia w gaciach.
Twardoń nie pojawił się na widok trzewiowej zupy, rzecz jasna. Raczej na myśl o tym, że RK był do czegoś takiego zdolny.
- Znowu sapiesz – mruknęła Chen. – Dobrze, że trzymasz łapki na biurku, bo miałabym podejrzenia.
- Hm? – odparł nieprzytomnie Gavin.
Chen oparła łokcie na blacie, a podbródek na dłoniach i spojrzała z zainteresowaniem na kolegę.
- RK ma ładne oczy, nie?
- No – potwierdził Gavin.
- I usta takie, wiesz, całuśne.
- Mhm.
Parę osób wciąż obecnych w pracy zerknęło na nich. Gavin nadal wpatrywał się tępo w swój monitor.
- Założę się, że ma dużego. Ty lubisz duże, co, Reed?
- Aha.
Rozległo się kilka stłumionych śmieszków.
- Pewnie chętnie byś na nim pogalopował ku zachodzącemu sło…
- Tina, miej litość – przerwał jej Hank. – Ja tu jem.
Słysząc narastające chichoty, Gavin podniósł zamglony wzrok znad komputera.
- Ktoś coś do mnie mówił?
Chen rzuciła w niego opakowaniem kondomów.
- Masz, przyda wam się, jak RK wyjdzie z warsztatu. Thirium w większych ilościach jest trujące, nie, Hank?
- Nie ma pojęcia, o czym mówisz, dziecko – odparł spokojnie Anderson.
- Oficer Chen ma na myśli…
- Connor, błagam, zamknij się.
Gavin, który w końcu domyślił się, że stał się obiektem żartów, warknął z irytacją, zaczerwieniony po cebulki włosów. Wyłączył komputer i z hałasem wstał z fotela.
- Pierdolę was wszystkich, idę do domu.
Zgarnął z biurka kondomy – czemu mają się marnować – zasalutował nimi Chen i wyszedł. Jego zmiana już i tak się skończyła, a był piątek. Szkoda czasu na siedzenie w pracy, skoro mógł wrócić do siebie i pomacać się, fantazjując o pewnym androidzie.
***
Komórka zapiszczała, kiedy szukał klucza. Gavin otworzył mieszkanie, tradycyjnie już potknął się o bumelującą w korytarzu roombę i sklął ją plugawie, co roomba równie tradycyjnie zignorowała, rzucił kurtkę na stolik przy drzwiach i w końcu spojrzał na telefon.
Będę za godzinę. RK900
Na widok smsa najpierw oblał go zimny pot, potem gorący, a potem detektyw poleciał pod prysznic, w biegu zrzucając z siebie ubranie.
Nie żeby robił sobie jakieś nadzieje, ale powinien być gotowy na wszystko.
***
Równo sześćdziesiąt minut później, kiedy Gavin już niemal omdlewał z nerwów, zadzwoniono do drzwi. Gavin podskoczył na krześle. Zamiast otworzyć, jeszcze raz obiegł całe mieszkanie, sprawdzając, czy nigdzie nie leżą kompromitujące go brudne gacie czy coś. Leżały. Leżały w miejscu, które przedtem już sprawdzał. Gavin mógłby przysiąc, że wcześniej ich tam nie było, ale teraz gacie leżały bezczelnie na oparciu kanapy, jak byk. A spod kanapy wystawał rąbek równie brudnej koszulki.
Chuj wie, co jeszcze znalazłby w tej ostatniej chwili, kiedy wszystkie przedmioty martwe postanowiły najwyraźniej zemścić się na nim za lata bezlitosnego użytkowania i wypełznąć na światło dzienne, ale dzwonek dźwięknął po raz drugi, trochę niecierpliwiej. Gavin złapał gacie i koszulkę i pobiegł wrzucić je do kosza na pranie, zastanawiając się, dlaczego, do diabła, w ogóle pomyślał, że android mógłby przejmować się widokiem brudnej bielizny na podłodze.
Kiedy w końcu zdyszany otworzył drzwi, stał za nimi RK. Jak zwykle sztywno wyprostowany i jak zwykle perfekcyjny, jeśli nie liczyć świetlistego pierścionka na jego skroni, który obracał się żółto, a kiedy Gavin milczał, zrobił się czerwony.
- Dzień dobry, detektywie Reed – powiedział RK.
- Myślałem, że przeszliśmy na ty – odparł po chwili Gavin, nieco ochryple. Na widok RK zaschło mu w ustach. Podświadomie szukał rys, szram, pęknięć w miejscach, gdzie pancerz RK był zrujnowany, gdy Gavin widział go ostatnim razem, ale technicy CyberLife faktycznie znali się na swojej robocie.
RK w widoczny sposób zawahał się.
- Okoliczności były nieco inne. Nie byłem pewien… – android urwał i przestąpił z nogi na nogę, marszcząc brwi. – Bez obrazy, Gavin, ale trudno cię rozgryźć. Czasem robisz coś impulsywnie i po chwili zmieniasz zdanie.
Ma wysunięte zęby, cholera, ma te swoje cudnie szpilowate zębiska, którymi mógłby mnie rozgryźć bez problemu, pomyślał Gavin, śledząc rozmarzonym wzrokiem to pojawiające się, to znikające za wargami androida ostre igiełki.
- Um. Gavin?
Gavin otrząsnął się.
- No wchodź, skoro już przyszedłeś. Czekasz na zaproszenie czy co? – Odwrócił się i ruszył w głąb mieszkania. Dopiero po chwili usłyszał za sobą stuknięcie zamykanych drzwi.
- Tak to chyba zwykle działa, prawda? – odezwał się RK. W jego głosie był uśmiech, kiedy powtarzał własne słowa sprzed… Gavin nie wiedział nawet, ile czasu minęło od tamtej chwili. – Gospodarz zaprasza gościa do środka.
- A gość drenuje gospodarza do sucha, jasne.
Kiedy RK nie odpowiedział, Gavin zerknął na niego ostrożnie. LED RK był żółty i wirował szaleńczo.
- Co jest?
- Byłem pewien, że nawiązując do tego wampirycznego stereotypu użyjesz słowa „ssać”, a ja wtedy mógłbym zgrabnie zripostować seksualną aluzją i gładko nawiązać do naszej ostatniej rozmowy – przyznał RK. Jego dioda zaczerwieniła się na moment.
Gavin zaśmiałby się, gdyby nie to, że nagle zrobiło mu się gorąco. Psiakurwo, to naprawdę się działo. RK przyszedł rozmawiać o… tamtym. Przełknął ślinę i przysiadł tyłkiem na oparciu kanapy, krzyżując ramiona na piersi.
- Twoja prekonstrukcja zawiodła? A może to ja jestem aż tak nieprzewidywalny, hmmm?
- Gavin, zlituj się – westchnął RK. – Jedyną nieprzewidywalnością w twoim zachowaniu jest to, czy w następnym zdaniu wyzwiesz mnie od „plastików” czy od „blaszaków”. Nawiasem mówiąc, nie mam w sobie ani grama blachy i bardzo niewiele plastiku.
- A jednak cię zaskoczyłem, bla… pla… – Gavin zająknął się pod ironicznym spojrzeniem androida. – Niech ci będzie, mądralo. Ale twoja prekonstrukcja i tak ssie dupę.
- Hm. Zdarzyło mi się to po raz pierwszy. Zapewne wprowadzony przez dewiację chaos emocjonalny koliduje z oprogramowaniem statystycznym.
- Zawsze jest ten pierwszy raz, kolego – Gavin podrapał się po nosie. – Heh, to znaczy co, prekonstruowałeś sobie nasze spotkanie?
RK wzruszył ramionami.
- Ludzie też chyba tak robią, prawda? Przygotowują scenariusze działań i opcje dialogów przed spotkaniem, które będzie od nich wymagać dużego zaangażowania umysłowego bądź emocjonalnego. Które to scenariusze w dziewięciu przypadkach na dziesięć się nie sprawdzają. Dlaczego to robicie?
- Skąd mam wiedzieć? Chyba wolimy być przygotowani na każdą okazję.
Android pokręcił głową.
- Nie sądzę. Wówczas wasze przewidywania byłyby niemal równie trafne, jak moje prekonstrukcje. Pomijając dzisiejszą, rzecz jasna.
- No to chuj wie. Masz się nad czym zastanawiać przez resztę życia.
RK wydał pełne powątpiewania hmmnięcie i opuścił wzrok na roombę, która zdecydowała się właśnie tryknąć go w stopę. Lampka na karapaksie odkurzacza zamigotała jak stroboskop, po czym roomba cofnęła się, okrążyła RK i powoli kontynuowała trasę. Poza tym, że jak zwykle próbowała go zabić i upozorować wypadek, roomba Gavina sprawowała się dzisiaj nad wyraz profesjonalnie. Jego mieszkanie już od dawna nie było tak bardzo ubogie w kłaczki kociej sierści i rozsypane na podłodze płatki śniadaniowe. Brak znajomego chrupania pod stopami był troszkę onieśmielający.
- Mówiłeś poważnie? – spytał po chwili android. – Wtedy, gdy… No wiesz.
Serio? RK zabrakło słów? Słodkie. Gavin nagle nabrał pewności siebie, uświadomiwszy sobie, że RK jest w gruncie rzeczy prawiczkiem. Usta Reeda rozciągnęły się w szerokim, zębatym uśmiechu.
- Kiedy zaproponowałem, żebyś mnie wpieprzył w łóżko?
- Zdaje się, że była mowa o mózgu wychodzącym uszami – RK wypowiedział te słowa, używając głosu Gavina, co brzmiało dość… przerażająco, jeśli Gavin miał być szczery. Ale też… trochę seksownie, z jakiegoś powodu. Jak wszystko, co robił RK.
Kurwa, Gavina nieźle trafiło. Zawiercił się na oparciu kanapy, czując znajomy dreszczyk zbiegający w dół pleców.
- Naprawdę myślałeś, że powiedziałem to tak sobie, bez powodu? Że coś takiego można powiedzieć… tak sobie? – zakończył niezręcznie.
- Ludzie często mówią rzeczy i składają obietnice bez pokrycia. Zwłaszcza w sytuacjach, kiedy patrzą śmierci w twarz. Wiedzą, że nie będą musieli ich dotrzymać. Miałem podejrzenie, że będziesz chciał się z tego wykręcić.
- A jednak tu przyszedłeś.
- Prawdopodobieństwo, że mówiłeś poważnie, było nieco wyższe niż alternatywa.
- Gówno prawda. Miałeś nadzieję.
LED zrobił się niebezpiecznie czerwony.
- Analiza twojego…
- Kurwa, RK, przestań się krygować i chodź tu wreszcie.
RK zbliżył się do niego, szybko, chętnie, bez wahania. Gavin wyszczerzył się jeszcze bardziej, a kiedy android po prostu stanął przed nim bez ruchu, jakby nie wiedział, co teraz zrobić, wybuchnął śmiechem.
- Może to ja ciebie powinienem spytać, czy twoje zamiary są poważne? Bo wydajesz się troszkę... niepewny – zadrwił. Ręce świerzbiły go, by dotknąć tej rzeźbionej, muskularnej klatki piersiowej, kryjącej w sobie dziwnie ludzko wyglądające organy. Kiedy widział ją ostatnio – i po raz pierwszy – nie ulegało wątpliwości, że należała do androida: plastikowo biała, połamana i pokryta świeżą i zakrzepłą krwią. Teraz pod znajomym czarnym golfem odznaczał się zarys mięśni i brodawek sutkowych. Gavin miał wielką ochotę zerwać z RK ubranie i przekonać się, jak wiernie projektanci z CyberLife zdołali odwzorować w ciele androida Gavinowe preferencje.
RK łypnął na niego z irytacją.
- Przecież przyszedłem, prawda?
Gavin jednak położył dłonie na golfie, nie mógł się powstrzymać. Ścisnął lekko. Mięśnie piersiowe RK były takie, jakie powinny być, aby zmylić jego zmysły: twarde, ale ustępujące pod naciskiem jak żywe ciało. Projektanci CyberLife byli na dobrym tropie. Gavin ścisnął mocniej i przesunął językiem po wargach.
- Nines...
RK pocałował go.
Z początku pocałunek był niepewny, niezdarny nawet. Jakby RK znał teorię i zaznajomił się z technikami, ale nie miał praktyki. Co zresztą zapewne było prawdą; poza tamtym nieszczęsnym pocałunkiem pod policyjną jemiołą RK nie mógł mieć żadnego doświadczenia. Ale zaskakująco szybko – znacznie szybciej niż inne dziewice, z jakimi Gavin miał do czynienia – RK załapał, o co chodzi, i przeszedł do ataku. Jego wargi były nieco mniej miękkie niż ludzkie, gładsze, pozbawione smaku, ale ciepłe i sprężyste, i wystarczająco zwinne, by Gavin na chwilę zapomniał, że całuje się z androidem. A potem zapomniał o tym na dobre.
Kiedy RK w końcu się od niego oderwał, usta Gavina mrowiły. W którymś momencie RK wsunął dłonie pod jego podkoszulkę i przechylił go nad oparciem kanapy na tyle, że Gavin wisiał teraz górną połową nad siedzeniem, z androidem wciśniętym między rozsunięte kolana. Gdyby kąt nachylenia pogłębił się, obaj wywinęliby koziołka przez oparcie. Gavin musiał kilka razy odetchnąć, zanim się odezwał.
- Na pewno nie chcesz najpierw… bo ja wiem, porozmawiać? – szepnął, przesuwając palcami pod okiem RK, tym, które musiało zostać wprawione na nowo. Czy mu się tylko zdawało, czy tęczówka miała trochę inny odcień niż oryginał?
Powieki androida zatrzepotały.
- Absolutnie nie chcę rozmawiać – odparł RK. – Chcę cię rżnąć, aż mózg wyjdzie ci uszami i wsiąknie w prześcieradło. Myślałem o tym przez dwa tygodnie, planowałem wszystko, co ci zrobię, ale wątpię, czy starczy nam czasu. Albo tobie sił.
Gavin zaczerwienił się po uszy, rozdziawił usta, po czym oblizał wargi.
- Okej – powiedział tylko i przyciągnął głowę RK z powrotem.
Oparcie kanapy trzeszczało pod nimi, a gdy RK wcisnął się jeszcze głębiej między uda Gavina, kanapa przesunęła się ze zgrzytem po podłodze. Gavin kwiknął i przewalił się przez oparcie, ciągnąc RK za sobą. Po krótkiej kotłowaninie, wypełnionej zduszonymi przekleństwami Gavina, gdy łokcie i kolana RK trafiały go w rozmaite czułe miejsca, znaleźli się w dużo wygodniejszej pozycji – RK na górze, a Gavin na dole. Gavin zarzucił jedną nogę na oparcie, by ponownie zrobić miejsce dla androida między swoimi udami, z czego RK skwapliwie skorzystał, przyciskając biodra do bioder Gavina. Detektyw zamrugał z zaskoczeniem. Tego twardego kształtu, który wbijał się w jego podbrzusze, nie dało się z niczym pomylić.
- Czy to…
RK uśmiechnął się szeroko i przycisnął jeszcze mocniej.
- Kiedy wisiałem na dźwigu, poprosiłem o zainstalowanie kilku nowych… atrybutów.
Gavin przylgnął do niego i eksperymentalnie potarł brzuchem o krocze androida. Diodka zamrugała, a RK przymknął oczy.
- Ty pieprzony termoforze, naprawdę miałeś nadzieję, że mówiłem poważnie, co? Nie żadną prekonstrukcję ani analizę.
- Może troszkę – przyznał RK. – A może po prostu zainstalowałem go z ciekawości. – Opuścił głowę i przywarł ustami do szyi Gavina. Gavin znowu zaczął się ocierać, tym razem mniej eksperymentalnie, a bardziej entuzjastycznie. RK odpowiedział tym samym i jasna cholera, już teraz wypukłość w jego spodniach była imponująca, Gavin nie mógł się doczekać, aż RK wypuści swoje nowe hardware na wolność. – Masz świeże mydło na skórze. Czekałeś na mnie?
- Zawsze biorę prysznic po robocie, nie pochlebiaj sobie...
- Po tym robocie na pewno będziesz musiał – wymruczał RK i przesunął językiem po pulsującej tętnicy Gavina.
- Kurwa, ty i twoje głupie żarciki... – sapnął z irytacją Reed, na co RK odpowiedział rozpoczęciem pracy nad malinką stulecia, jak się wydawało.
- Okej, okej, przestań – wysapał w końcu Gavin. Miał wrażenie, że jeszcze chwila i RK przegryzie mu szyję na wylot. Android żuł jego skórę jak gumę balonową. – Serio, Nines, starczy. – Wczepił palce we włosy RK i szarpnął.
RK wydał odgłos.
Gdyby to nie było idiotyczne, Gavin powiedziałby, że android jęknął.
Gavin wzmocnił chwyt na jego włosach i odsunął głowę RK na tyle, by móc przyjrzeć się jego twarzy. Źrenice androida były rozdęte na całe tęczówki, LED czerwony, a bladość policzków podkreślona niebieskawym rumieńcem.
Kurwa. Androidy potrafiły spiec raka.
Chciał się roześmiać, ale mina RK go powstrzymała. Nines wyglądał na jeszcze bardziej zdziwionego niż Gavin.
- Jęknąłeś – powiedział Reed.
- Androidy nie jęczą – odparł RK z urazą w głosie.
Gavin ponownie szarpnął go za włosy. RK ponownie zajęczał.
- Oż kurwa – powiedział Gavin z zachwytem. – Lubisz to. Lubisz, jak ciągnę cię za włosy. Niech mnie diabli.
- Wcale… nie… – jęknął RK, przymykając oczy, gdy Gavin ciągał jego głowę to w jedną, to w drugą stronę. Wyrwał się wreszcie i łypnął na Reeda błyszczącymi oczami. – Za dużo pan wie, detektywie.
- No i co mi zrobisz? – wyszczerzył się Gavin, po czym po raz kolejny dzisiaj kwiknął z zaskoczenia, gdy RK zerwał się nagle z kanapy i zarzucił go sobie na ramię, wszystko praktycznie jednym, płynnym ruchem.
RK zaniósł go do sypialni i cisnął na łóżko niczym worek kartofli. Gavin wycofał się na łokciach pod ścianę, nie spuszczając wzroku z androida, który niecierpliwie zrzucił kurtkę i ściągnął golf przez głowę. Przez ułamek sekundy Gavin podejrzewał, że sweter nie zejdzie, że został fabrycznie przyklejony do torsu RK na stałe albo że głowa androida nie przeciśnie się przez ciasny komin golfa, ale RK poradził sobie, mimo że z pewnością nigdy przedtem tego nie robił. Dziwnie było to sobie uświadomić.
RK dostrzegł spojrzenie Gavina, bez żenady prześlizgujące się po jego odsłoniętym ciele. Uśmiechnął się krzywo.
- No i jak podoba ci się dzieło twojego kuzyna?
Gavin oblizał wargi.
- Skurwiel ma dobry gust, to muszę mu przyznać.
RK wyszczerzył drapieżne, ostre ząbki i wpełzł na czworakach na łóżko. Poruszał się tak płynnie, że Gavin ledwo mógł uwierzyć, że to ten sam android, który jeszcze dwa miesiące temu wyglądał, jakby połknął kij od miotły. Do diabła, nie mógł uwierzyć, że to android, nie człowiek.
Kurwa, co ta dewiacja robi z robotem. Same dobre rzeczy, jak widać.
RK dotarł do celu, więżąc Reeda pod sobą. Dłonie Gavina automatycznie powędrowały do miejsc, po których przed chwilą wędrowały jego oczy. Nie miał pojęcia, z czego zrobiona jest zewnętrzna powłoka androidów, ale skóra RK poddawała się naciskowi palców jak żywa, była chłodna, gładka i pozbawiona znamion, nieludzko perfekcyjna; na jej bladoróżowym tle precyzyjnie wyszczególnione sutki – precyzyjnie pod względem kształtu i wypukłości, nie koloru, były bowiem niebieskawe – sprawiały wyjątkowo perwersyjne wrażenie. Kiedy Gavin dotknął ich palcami, RK przymknął oczy i pochylił się, by go pocałować, ale nagle znieruchomiał.
- Gdzie twój kot?
- Cooo…?
- Kot – powtórzył RK. – Miałeś kota. Nie lubił mnie.
- Stary. Serio chcesz rozmawiać o pieprzonych kotach? Teraz? – Kiedy twarz RK nabrała surowszego wyrazu, Gavin westchnął. – Oddałem go Millerowi. Oczy mi wypływały od jego kłaków.
- Och – powiedział RK. – Dobrze. Nie będzie ci więcej potrzebny. – I znów się pochylił.
Gavin głaskał kiedyś żywego węża. Znajomy przemycił swojego pupilka na kampus studencki, za co zresztą wyleciał dwa dni później, kiedy wyszło na jaw, że pyton nie przepadał za siedzeniem w kabinie prysznicowej, wolał natomiast pełzać rurami kanalizacyjnymi. Zanim jednak wąż zniknął w rurze, by nigdy się już nie odnaleźć, przekształciwszy się w uniwersytecką kryptydę, Gavin, podobnie jak reszta męskiego akademika, miał okazję go dotknąć. Spodziewał się chłodnej, szorstkiej, suchej łuski, ale ku jego zaskoczeniu wąż był ciepły, a jego łuski gładkie, o wyczuwalnej pod palcami i miłej w dotyku wzorzystej fakturze.
Język RK przypominał tamtego węża. Rozgrzany od zachodzących w nim procesów jak pracujący od kilku godzin komputer, usiany milionami drobnych, płaskich guziczków-sensorów, giętki i nieustępliwy jak dobrze wytrenowany mięsień, otoczony cienką warstewką lepkiego, gęstego płynu analizacyjnego. Płyn był pozbawiony smaku i z początku niezbyt apetyczny, ale im dłużej się całowali, tym bardziej Gavin się od niego uzależniał. Wkrótce wsysał niewiarygodnie długi i zwinny język RK z zachłannością, którą zwykle rezerwował dla seksu oralnego, zwłaszcza że rzeczony język zaczął wykonywać w jego ustach perfidnie sugestywne ruchy. I puchnąć.
- Kurwa – Gavin musiał w końcu oderwać się na moment, by złapać oddech. – Co ty tam masz? Mackę jakąś hentajową czy co?
RK uśmiechnął się szeroko i otworzył usta. Jego język rzeczywiście przypominał teraz mackę – był grubszy, masywniejszy i obły, zakończony tępym szpicem. Nawet niektóre z pokrywających go sensorów nabrzmiały jak małe pączki z dziurką i wyglądały jak ssawki.
- Może być jeszcze dłuższy – powiedział trochę sepleniąco android, nie przestając się uśmiechać.
Gavin sapnął. Oż cholera. RK był jak spełnienie jego najmroczniejszych fantazji.
RK wykorzystał rozmarzenie Reeda, by znów wgryźć się w jego szyję, iście po wampirzemu. Być może sprawił to kontakt z płynem analizacyjnym, a być może zwykła chuć, ale zmysły Gavina wyostrzyły się na tyle, że mógł poczuć zapach androida, świeży i zimny jak mięta, z nutką czegoś cięższego, słodko-gorzkiego. Pociągnął nosem.
– Ładnie pachniesz. Myślałem, że będziesz pachniał benzyną albo pastą polerującą. Co to jest?
- Pasta polerująca – odparł spokojnie RK. – O subtelnym zapachu espresso, jak zapewniał sprzedawca. Pomyślałem, że docenisz to równie subtelne nawiązanie do naszego pierwszego spotkania.
Gavin parsknął, po czym zadyszał, bo palce RK zaczęły niecierpliwie podciągać jego podkoszulkę. RK zrolował ją aż pod same pachy i kontynuował swoją zębowo-językową eksplorację w dół szyi, na pierś. Zwłaszcza język uwijał się pracowicie, zlizując pot i kreśląc spirale wokół sutków, pozostawiając po sobie śluzowate szlaczki z płynu analizacyjnego, stygnącego na skórze i ściągającego ją w mrowiące centra przyjemności. Pseudossawki lepiły się do wilgotnego ciała i odlepiały z głośnymi cmoknięciami. Gavin zacisnął pięści na poduszce i przygryzł dolną wargę, wyginając kręgosłup tak, by ułatwić RK dostęp. Obserwował androida, który wyraźnie dobrze się bawił, podszczypując ostrymi zębami co bardziej mięsiste miejsca i mrucząc z zadowoleniem.
- Czujesz… – Gavin zatchnął się nieco, bo ostre kiełki zahaczyły o jego sutek. RK zerknął na niego pytająco, oblizując wargi. – Czujesz cokolwiek? Po tym co… co zrobił Andronikov? Znaczy… wiesz. Coś więcej. Albo... mniej.
Znów wsunął palce we włosy RK i android zmrużył oczy z przyjemności. Tak, nie ulegało wątpliwości, że była to autentyczna przyjemność, nie syntetyczna reakcja jego mechanizmu, ale... Usunąłem, co tylko dało się usunąć bez ryzyka, powiedział RK, kiedy powoli zamarzali w chłodni. I Niektóre zmiany są nieodwracalne. Gavin wciąż miał przed oczami strzelające iskrami kabelki wystające z otwartego torsu androida. Wyrwane jego własnymi rękami.
RK kiwnął głową.
- Moje sensory zostały zrekonstruowane. Niektórych nowych połączeń nie dało się usunąć, więc zawsze będą już przeczulone i będą powodować reakcje, których wcześniej nie doświadczałem.
Gavin przełknął ślinę.
- Powiedz mi, co czujesz.
- Jesteś pewien, że jesteś gotowy na taką rozmowę? – RK uśmiechnął się półgębkiem. – Mówimy o uczuciach, Gavin.
- Ugh. Potrafię rozmawiać o uczuciach – odparł Gavin, ale odwrócił wzrok.
- Czuję twoje ciepło – powiedział po chwili RK. – Twój zapach. Włoski na twojej skórze. Twój smak i jego chemiczne składniki. Wszystko to wywołuje zamęt w moim procesorze, który wyświetla listę komunikatów o błędach. Kiedy próbuję je usunąć, system wysyła mi ostrzeżenia o niestabilności, jak wtedy, gdy bronił się przed dewiacją. Czuję też – uśmiech androida znów zrobił się niebezpiecznie zębaty. – ogromną satysfakcję, że udało mi się zmienić detektywa Reeda w taką rozemocjonowaną papkę.
- Ugh. Dupek.
- Skoro o dupkach mowa… – dłoń RK zsunęła się w dół i wpełzła między uda Gavina, które rozsunęły się żenująco posłusznie. – Możemy kontynuować? Ktoś tu miał plany bycia wpieprzonym w łóżko.
- Proszę – burknął Reed.
Ani się obejrzał, był nagi od stóp do głów. RK rozdział go z ubrania szybko i sprawnie, przede wszystkim dlatego, że Gavin przygotował się na taką ewentualność i miał na sobie tylko koszulkę i luźne spodnie od dresu. Łatwy do rozpakowania i łatwy w obsłudze – to był Gavinowy przepis na udany wieczór towarzyski. Kiedy RK wytrząsnął jego stopy z dresu, Gavin rozłożył się malowniczo i wygodnie i pozwolił się podziwiać.
Oczy RK przesuwały się po jego ciele i nie wyrażały nic, ale jego LED wirował kolorami, a zęby w rozchylonych ustach jakby się wydłużyły, co Gavin zdecydował się uznać za komplement. Może i trochę zaniedbał siłownię w ostatnich latach, i może trochę przesadzał z pączkami w Tłuste Czwartki, i może nie miał postury ani wzrostu hollywoodzkiego gwiazdora, i może jego nos dostał o jeden raz pięścią za dużo, ale…
Wow, RK musiał być kompletnie pozbawiony gustu, jeśli widok gołego Reeda odebrał mu mowę.
Kiedy milczenie się przedłużało, a LED nadal wirował jak stroboskop w dyskotece, przechodząc z barw RYB na CMYK i z powrotem, Gavin odchrząknął i zawiercił się niepewnie.
- No co tam, znowu się zawiesiłeś? – spytał, puszczając do androida oko. Dwoje oczu, właściwie, bo nigdy nie udało mu się opanować sztuki mrugania jednym okiem.
RK drgnął i zamrugał.
- Twój twórca był bardzo utalentowany.
Gavin odetchnął i wyszczerzył się już dużo pewniej.
- Przestań się w końcu gapić i zrób coś z tym – uniósł nogę i pacnął stopą w udo klęczącego nad nim RK, wciąż ukryte pod spodniami. – Ty się napatrzyłeś, a ja ciągle mogę sobie tylko wyobrażać.
RK nie zwlekał dłużej, chociaż jego wzrok wciąż błądził po rozpostartym na łóżku Gavinie. Reed zdecydował się odrzucić wątpliwości wraz z niską samooceną – przynajmniej na ten wieczór – i przyjąć beznadziejnie sentymentalny komplement androida jako szczery; położył dłonie na poduszce i podciągnął jedną nogę, przybierając pozę, w której wszystkie interesujące części jego ciała były widoczne jak na tacy. Kolory wirującej diodki RK wykroczyły poza widzialne spektrum i android znów na moment się zawiesił.
Gavin musiał przyznać, że pomysł przelecenia androida podobał mu się coraz bardziej.
A potem RK uporał się wreszcie z dolną połową swojego stroju i teraz to Gavin stracił język w gębie.
- Mogę regulować rozmiar – wyjaśnił RK, widząc jego wzrok. – Nie chciałbym cię skrzywdzić.
Gavin oblizał wargi.
- Pokaż.
RK pokazał. Gavin wybałuszył oczy.
- Ok, pochlebiasz mi, ale może zaczniemy od czegoś mniejszego?
Komponent sflaczał o dobre cztery rozmiary i Gavin odetchnął z ulgą. Przez moment poważnie obawiał się o przyszłość tego związku.
- Tu też coś zainstalowałeś? – Poklepał RK po siedzeniu, kiedy ten zajął swoje poprzednie miejsce, przysiadłszy na biodrach Reeda.
Android zamrugał.
- Nnnie – odparł z wahaniem. – Nie sądziłem, że będziesz zainteresowany...
Gavin zachichotał. Jakoś nie mógł oderwać rąk od tyłeczka RK. Był zaskakująco sprężysty jak na androida. Silikon? Kogo to, kurwa, obchodzi. Ważne, że dało się ugniatać.
- Jestem aż tak oczywisty?
- Włamałem się na twojego Grindra – wyznał RK. – I na twoje FetLife. I do twoich prywatnych folderów. I do zakładek na portalach fanowskich.
Gavin nawet nie był zaskoczony. Zaskakujące, jak bardzo nie był. Przyciągnął androida do siebie i zlizał lśniącą strużkę płynu analizacyjnego spływającą z kącika jego ust. Kurwa, chyba właśnie odkrył nowy afrodyzjak. Jego fiut nadął się tak, że nawet w porównaniu z mechapotworem RK sprawiał imponujące wrażenie.
- Powinienem cię jebnąć przez łeb za grzebanie w moim życiu osobistym, ale szczerze mówiąc, mam to w dupie.
- A chciałbyś mieć tam coś innego?
- …Wow.
- Jestem trochę zdenerwowany – przyznał android. – Żadna prekonstrukcja nie przewidziała tego, jak bardzo będę cię chciał. Ledwo panuję nad rękami.
Gavin zaczerwienił się jeszcze bardziej i mruknął coś pod nosem.
- Co tam mamroczesz? – Plastikowy sukinsyn miał czelność się uśmiechnąć.
- …Nieważne. I miałeś rację, nie musiałeś tam nic instalować. A jeśli kiedyś zmienię preferencje, to zawsze mogę skorzystać z twoich ust, nie?
RK zamrugał jeszcze szybciej i oblizał wargi. Na jego policzki ponownie wystąpił błękitny rumieniec.
- Tak, proszę – odparł i Gavin przypomniał sobie. No tak. Oralne sensory. Nawet przed ingerencją Andronikova RK zdawał się cierpieć na oralną fiksację. – Zresztą… czemu czekać na zmianę twoich preferencji?
Zanim do Gavina dotarło, że RK się poruszył, wargi androida zamknęły się ciasno na jego członku. Gavin otworzył usta, ale nie wyszedł z nich żaden dźwięk; powietrze uwięzło mu w płucach. Jasna cholera. Jasna kurwa dupa psiakrew jejku jej ja pierdolę. Nie miał pojęcia, czy przyczyną były wrodzone (zaprogramowane) zdolności RK, czy świadomość, że to właśnie RK z apetytem oblizywał jego fiuta, jakby był to najbardziej wyszukany lód na patyku, ale jego podbrzusze w jednej sekundzie napięło się i zamrowiło od nadciągającego orgazmu. RK zamruczał z zadowoleniem, czubek jego języka wcisnął się w spływającą preejakulatem dziurkę, silne palce przytrzymały podskakujące biodra Reeda i przygniotły je do łóżka, a Gavin musiał zacisnąć pięść i wgryźć się w nią, żeby nie spuścić się w rekordowo i kompromitująco krótkim czasie.
Nic to nie dało. Kilka chwil później RK nagle puścił jego biodra i zaskoczony Gavin wyrzucił je z impetem w górę, pogrążając się w ciasnym gardle androida aż po włosy łonowe i zalewając rzeczone gardło rekordowo i kompromitująco obfitą porcją spermy.
- Kurwa – wydyszał, opadłszy na łóżko. RK wciąż mruczał i wciąż delikatnie ssał ciągle pulsujący członek. – Jasna kurwa mać, Nines. Zamorduję cię chyba.
- ? – wymruczał pytająco RK. Skurwiel nawet nie oderwał języka od swojego lizaka. Gavin trzepnął go przez łeb i RK wypuścił go w końcu, oblizując wargi. – Kto by pomyślał, że taki zgorzkniały i zakiszony w kompleksach gryzoń jak ty będzie tak dobrze smakował.
Gavin zdzielił go ponownie. RK wyszczerzył się zębato i niebezpiecznie blisko główki flaczejącego już członka, który natychmiast przestał flaczeć i zastygł w stanie na wpół nabrzmiałej gotowości do drugiej rundy. Durny fiut.
- Proszę, proszę – RK wyszczerzył się jeszcze szerzej. – Gavin, musisz mi wybaczyć. Sądziłem, że jesteś już w takim wieku, że nie tylko będziesz potrafił nad sobą zapanować, ale też że nie będzie cię stać na dokładkę. W obu przypadkach się myliłem. Nie doceniłem twojej zdzirowatości.
- Skurwiel – Gavin zasłonił twarz przedramieniem, czerwony i zażenowany. Ostatni raz doszedł w takim tempie dwadzieścia lat temu, kiedy to on był rozdziewiczany. – Poczekaj, aż zajmę się twoim nowym atrybutem. Zobaczymy, jak długo wytrzymasz.
- Następnym razem – odparł RK po chwili zastanowienia. – Mam w obwodach świeże thirium. Nie zalecam przyjmowania go doustnie, póki się troszkę nie zleży.
- Co mi przypomina – Gavin odsłonił wciąż zarumienioną twarz i sięgnął do stolika nocnego. Wyciągnął opakowanie kondomów. – Prezent od Chen.
- Oficer Chen jest bardzo przewidująca – uśmiechnął się RK. – Ale najpierw chciałbym cię jeszcze troszkę podręczyć.
To powiedziawszy, RK zarzucił sobie nogi Gavina na ramiona i bez żadnego uprzedzenia wcisnął twarz między jego pośladki. Gavin kwiknął po raz trzeci tego wieczora, a potem już kwiczał nieprzerwanie przez bez mała kwadrans, bo mackowaty, śluzowaty jęzor RK nie potrzebował wiele czasu, by dotrzeć do jego prostaty i wpaść w jednostajnie posuwisty, maszynowy rytm, który otwierał go coraz szerzej i szerzej, aż Gavin był pewien, że RK mógłby wsunąć w niego całe swoje przedramię i nie napotkać po drodze żadnego oporu. A kiedy język androida zaczął delikatnie wibrować, każdy nerw w ciele Gavina rozdygotał się i zmienił w drżącą z rozkoszy galaretkę.
- Naaaaaiiines…
Android mruknął coś, wciąż z językiem wibrującym w okolicach prostaty Reeda. Gavin zaszamotał się, rzucając jedno przekleństwo za drugim. Jego kutas był tak twardy, że dosłownie stał na baczność, lekko tylko przechylony w bok. Kolejny orgazm nadciągał stumilowymi susami, a Gavin bardzo nie chciał, aby i tym razem musiał go przeżyć, nie czując smaku świeżego płynu analizacyjnego w ustach i nie patrząc w te cudownie zimne, szare oczy. Był wszak romantykiem do szpiku kości, kurwa jego mać.
- Nines, Nines, pieprz mnie, błagam… Chcę cię… we mnie…
RK oderwał się od niego na chwilę, ale tylko po to, by przeciągnąć językiem po drgającym członku. Gavin prawie zawył z frustracji. RK w odpowiedzi skubnął jedno z jąder. Ostrożnie, ale sam fakt, że zrobił to tymi swoimi szpilowatymi zębami, sprawił, że z główki pociekła cienka strużka spermy. RK zlizał ją pośpiesznie.
- Naprawdę? – wymruczał półgłosem. Jego palce podjęły pracę wykonywaną wcześniej przez jego język. Przewidywania Gavina prawie się sprawdziły: RK udało się bez trudu wsunąć w niego cztery stulone palce. Kciuk spoczywał pewnie na skórze za jądrami, uciskając prostatę z zewnątrz. – Chcesz mojego gorącego, plastikowego, androidzkiego kutasa w swojej ciasnej, mokrej, ludzkiej dziurce? – Przy każdym przymiotniku palce wbijały się coraz mocniej, wydając przy tym obscenicznie mokre plaśnięcia, aż Gavin wyprężył się w łuk i niemal rozerwał poszewkę poduszki, którą ściskał w pięściach.
- No chcę, kurwa, weź mnie nie wkurwiaj!
- Hmm – RK potarł nosem o pulsującą szaleńczo tętnicę udową detektywa i uśmiechnął się. – Cóż za niespodziewany rozwój postaci.
- Pie… pierdol się… – wydyszał Gavin.
- Zdawało mi się, że miałem pierdolić pana, detektywie Reed.
Gavin wydał sfrustrowany odgłos i przyciągnął do siebie usta androida, by go wreszcie uciszyć.
- Wkładaj tę pieprzoną gumkę i właź we mnie, pieprzona maszyno...!
- Myślę, że oficjalnie nadszedł czas na zmianę terminologii, detektywie Reed. Nie jestem już pieprzoną maszyną. Jestem maszyną pieprzącą.
- Jeśli natychmiast nie zaczniesz mnie pieprzyć, to skopię cię tak, że nie zostanie z ciebie nawet maszyna do pisania – warknął Gavin.
RK zaśmiał się cichutko.
- W porządku, Gavin. Wygrałeś. Przemocą, jak zwykle. – Podniósł upuszczoną na kołdrę saszetkę z kondomem i rozerwał ją zębami. Kurwa, to był cholernie seksowny widok. – Gotowy?
- Jeszcze jedno takie pytanieożżżkurwajapierdoooooooooooochhh – Gavin rozdziawił usta i wydał z siebie pornograficzny dźwięk, jakiego nigdy jeszcze nie zdarzyło mu się wydać.
RK był ogromny i chyba jeszcze dodatkowo rósł w miarę, jak się w nim zagłębiał, bo Gavin miał wrażenie, jakby wsunięto w niego nie jedną, ale dwie pięści, i to aż po łokcie. Powinien czuć ból albo przynajmniej dyskomfort, ale zamiast tego oblewały go fale podniecenia i gorące dreszcze, i euforia, a kiedy RK zanurzył się do samego końca, napierając bezlitośnie na prostatę Gavina i wgryzając się w miękkie mięso między jego szyją a ramieniem, Gavin zadygotał i objął androida rękami i nogami.
Syntetyczna skóra miała lekko metaliczny posmak i topiła się pod wargami Gavina, odsłaniając gładki, chłodny plastik. Gavin żałował, że nie może jej zmiędlić między zębami i zostawić na niej malinki równej tym, jakie RK wyssał na jego szyi, ale android i tak drżał od jego pocałunków, a wiatraczki w jego piersi furkotały tak, że Gavin nie tylko je słyszał, ale i wyczuwał. RK cały wibrował; elektronika w jego wnętrzu skwierczała i klekotała, Gavin słyszał, jak poszczególne i nieznane mu biokomponenty wstrzymują pracę, po czym włączają się ponownie, z coraz większym wysiłkiem.
A wszystko to po to, by zapewnić Gavinowi orgazm stulecia. Jak to życie potrafi zaskoczyć.
- Chciałbym cię pieprzyć całą noc – szepnął RK. Jakby na potwierdzenie tych słów, jego biodra wpadły w posuwisty, bezosobowy rytm autentycznej maszyny pieprzącej, zdolnej pracować, dopóki ktoś nie wyłączy jej z prądu.
- Zrób to – odparł Gavin zdyszanym głosem.
RK zaśmiał się cicho.
- Wierz mi, nie chcesz, żebym to zrobił. Zapieprzyłbym cię na śmierć. Zresztą… – pchnął mocniej, aż oczy Gavina wywróciły się w oczodołach. – wciąż brakuje mi kilku komponentów, które chciałbym na tobie wypróbować.
- Myślałem – wydyszał Gavin. – że wszystko ci już naprawili?
- Naprawili, tak. Ale aby zamontować kodek zdolny połączyć system Bootha z moim procesorem, Andronikov musiał zrobić dla niego miejsce i usunął kilka elementów. Nieistotnych z punktu widzenia mojej efektywności, ale bardzo istotnych dla twojej przyjemności, jak sądzę.
Oczy Gavina niemal zezowały pod wpływem pchnięć RK, ale detektyw jakoś zdołał skupić wzrok na androidzie, który uśmiechał się triumfalnie.
- Macki? – wysapał Gavin z nadzieją.
- Macki – potwierdził RK.
- Kurwa, nie mogłeś poczekać, aż ci je zainstalują?!
- Śpieszyło mi się. Przyszedłem tu prosto z wyciągu, Gavin. Doceń to, proszę.
Wiatraczki w piersi RK niemal wyły z wysiłku. Gavin docenił. Przeczesał palcami rozsypane w nieładzie włosy androida, zagarnął je w pięść i szarpnął. RK sapnął i wypadł ze swojego mechanicznego rytmu.
- Powinieneś je zapuścić – wymruczał Gavin, poniewczasie uświadamiając sobie, że androidy nie są do tego zdolne.
RK nie odpowiedział, ale pod palcami Gavina nagle coś się poruszyło. Reed skrzeknął z obrzydzeniem, a potem wybałuszył oczy, kiedy włosy RK zaczęły się wydłużać.
- Co do…?
- Nanoboty – odparł RK. – Wystarczy?
Różnica nie była duża, na szczęście. W sam raz, aby chwycić włosy pewniej, co Gavin natychmiast uczynił. Włosy RK były jedwabiście miękkie, lekko falujące; opadały na czoło już nie jednym zbłąkanym kosmykiem, ale zwichrzoną grzywką.
- Idealnie.
RK uśmiechnął się i wpił w usta Gavina.
Gavin stracił poczucie czasu. Nie miał pojęcia, od jak dawna RK stopniowo i nieubłaganie wtłaczał go w materac, zwłaszcza że wkrótce android powrócił do swojego miarowego rytmu, który każdym pchnięciem wybijał Reeda nieco w górę, ku spełnieniu, a jednocześnie był na tyle wykalibrowany, by utrzymywać go na mniej więcej stałym poziomie nieusatysfakcjonowania; zawsze o ułamek niutona za słaby, by ostatecznie wepchnąć Gavina na szczyt. Twardy brzuch RK ocierał się o ściśnięty między nimi członek Reeda, rozsmarowywał pot i preejakulat, ale nawet to było za mało. Nieznośnie za mało.
- Nines – wyjąkał w końcu detektyw. – Proszę…
RK wydał z siebie buczący, elektroniczny szum, jakby coś w jego wnętrzu rozregulowało się na amen; szum załamywał się, to wznosił, to opadał do poziomów nierejestrowalnych przez ludzkie ucho. Gavinowi zdawało się, że słyszy w nim swoje imię, zapętlone i powtarzane setką różnych, zniekształconych głosów, ale dopiero, kiedy android przycisnął do siebie jego biodra i znieruchomiał, Gavin zrozumiał, że RK właśnie doszedł.
To wystarczyło.
Minęła bardzo długa chwila, zanim RK odlepił twarz od spoconej szyi detektywa i cofnął głowę, by zmierzyć go ostrożnym spojrzeniem. Jego LED wirował powoli, żółto, nieregularnymi skokami.
- Skanujesz mnie? – wychrypiał Gavin. Kurwa, jego gardło było zdarte i obolałe od krzyków. Dużo bardziej niż jego tyłek od RKowego monstrualnego fiuta.
RK przygryzł dolną wargę, a jego policzki pokryły się błękitnym rumieńcem.
- Nie byłem pewien, czy… Um.
Gavin zmarszczył brwi, po czym parsknął śmiechem.
- Serio, Nines? Tak się puszyłeś i przechwalałeś, że wypieprzysz ze mnie mózg, a nawet nie zauważyłeś, czy miałem orgazm?
- Byłem trochę… um.
RK odkleił się od niego i dziwnie niezgrabnie przetoczył się na bok. Przez jakiś czas leżał w milczeniu na plecach, wpatrując się w sufit. Gavin nie widział jego diody, ale domyślał się, że pozostawała żółta i niespokojna.
- Hej – powiedział. – Um.
RK spojrzał na niego. Jego dłuższe niż przedtem włosy były rozczochrane i opadały na oczy, nadając androidowi bezbronny, chłopięcy wygląd. Wrażenie prysło, kiedy wargi RK rozchyliły się w drapieżnym uśmiechu, odsłaniając ostre zęby. Gavin odpowiedział podobnym.
- No to jak oceniasz swój pierwszy raz?
- E – odparł RK, wzruszając ramionami.
- Skurwiel – prychnął Gavin.
Dziwnie było widzieć RK w takim nieporządnym stanie. Jeszcze dziwniej uświadomić sobie, że nie było na nim ani kropli potu. Poza Gavinowym, oczywiście.
Cóż, Gavin będzie musiał się do tego przyzwyczaić. Wiązanie się z androidem pociągało za sobą szereg nieznanych wcześniej doświadczeń i sytuacji.
RK wciąż na niego patrzył. Z jakiegoś powodu nie było to aż tak irytujące, jak można by się spodziewać. Zazwyczaj w takich postkoitalnych chwilach Gavin odwracał się na drugi bok i zasypiał, ignorując jakiekolwiek próby spoufalania się ze strony swojego partnera, które zresztą rzadko miały miejsce, jako że na swoich łóżkowych partnerów Gavin najczęściej wybierał typy podobne do siebie. Ale tym razem nie odwrócił się.
Android przesuwał wzrokiem po jego twarzy, zapewne skanując poziom jego orgazmorfin czy czegoś podobnego. Nie wydawało się to już tak inwazyjne, jak jeszcze kilka tygodni temu.
- Na co się gapisz – wymamrotał sennie Gavin.
- Próbuję zidentyfikować kolor twoich oczu – odparł RK. – Nie ruszaj się przez chwilę.
- O Jezus – uszy Gavina zapłonęły. – Nie mów takich rzeczy, błagam.
- Jestem dewiantem. Będę mówił, co zechcę. Wydaje mi się, że zmieniają kolor zależnie od twojego nastroju – RK przysunął się i zbliżył dłoń do twarzy Gavina, jakby chciał dotknąć jego oka. Gavin szarpnięciem cofnął głowę. – Nie ruszaj się, powiedziałem.
Zrezygnowany, Reed pozwolił androidowi wpatrywać się w swoje oczy, jak pieprzony nastolatek na pierwszej randce.
- No i jaki werdykt? – mruknął w końcu. Jemu samemu udało się ustalić, że nowe oko RK faktycznie miało nieco inny odcień niż drugie. Kilka innych odcieni. Pięćdziesiąt odcieni szarości, kurwa. Z jeszcze większą domieszką tych błękitnych, zygzakowatych igiełek przypominających błyskawice na deszczowym niebie.
- Teraz są jak pleśń na pumperniklu – oświadczył w końcu RK, po dobrych kilku minutach obserwacji. – Pierwszy raz widzę w nich taki kolor. Ładny. Kolor seksualnego zaspokojenia, jak mniemam. Nic dziwnego, że wcześniej go u ciebie nie widziałem.
- Wow – powiedział Gavin, ale nie protestował, nawet kiedy brew RK uniosła się wyzywająco. Cóż, android miał rację: seks był fantastyczny. Gavin czuł się zbyt pleśniowo-pumperniklowy, by się z nim droczyć, zwłaszcza kiedy dłoń RK opuściła jego policzek i zsunęła się na biodro, a potem na pośladek, i ścisnęła leciutko.
Emocjonalna idylla nie trwała jednak długo. W pewnym momencie Gavin uświadomił sobie, że jego tyłek rwie, jakby android rzeczywiście pieprzył go pięścią, ugryzienia na szyi i piersi zaczęły piec i szczypać od słonego potu, a co gorsza, zasychająca na brzuchu sperma ściągała mu skórę i włosy i obsypywała się z niego przy najmniejszym ruchu jak łupież.
- Błech – skrzywił się, patrząc po sobie. – Cały się lepię.
RK z niesmakiem przesunął palcami po własnym brzuchu i rzucił Reedowi potępiające spojrzenie.
- Dlaczego wy ludzie jesteście tacy niehigieniczni?
- Odezwał się – ziewnął Gavin. – Pięć minut temu zlizywałeś to ze mnie, a teraz nagle ci przeszkadza?
- Pięć minut temu konsystencja była dużo apetyczniejsza – RK roztarł między palcami zaschnięte nasienie, krusząc je na prześcieradło, i otrzepał dłoń. – Muszę to zmyć, zanim zanieczyści mi obwody.
Gavin zachichotał i rozziewał się, podkładając ramię pod policzek.
- Czyścioszek – mruknął.
Spojrzenie z potępiającego stało się iście mordercze.
- Moja elektronika jest delikatna i wymaga ostrożnego postępowania. Jeden okruszek…
- Łżesz jak pies, Nines. Dwa tygodnie temu wyrwałeś sobie elektronikę własnymi ręcami. Nie wmówisz mi, że odrobina męskiego kożuszka ci zaszkodzi.
- Jest pan obrzydliwy, detektywie Reed – skrzywił się RK, wstając. – Twoja roomba nas podglądała.
- Co?! – Gavin zerwał się z łóżka, dziwnie spanikowany. Rzeczywiście, odkurzacz tkwił nieruchomo przy nocnym stoliku, łypiąc czerwoną lampką. – Kurwa, czy wszystkie roboty to pieprzone voyeurystyczne zboki?
- Dewianci – poprawił go RK, uśmiechając się pod nosem.
- Ten jebany płaszczak działa tylko w twojej obecności. Leci na ciebie.
- Słodkie – RK pochylił się i lekko zabębnił kostkami palców o karapaks odkurzacza. Roomba pisnęła mechanicznie i wykonała wielokrotny piruet wokół własnej osi. Kiedy RK wstał i udał się do łazienki, roomba pojechała za nim, radośnie ćwierkając.
Gavin westchnął i opadł z powrotem na poduszkę, śledząc wzrokiem zgrabny tyłeczek RK. W sumie wcale się swojej roombie nie dziwił.
Kiedy RK wrócił, wypucowany i lśniący – i wciąż w towarzystwie roomby – jego krocze było idealnie gładkie, poza lekką, sugestywną wypukłością. Gavin wydął dolną wargę.
- Nie zapomniałeś czegoś pod prysznicem?
RK wdrapał się z powrotem na łóżko.
- Nie zamontowałem go na stałe. Nie wiem, jak udaje się wam chodzić z czymś takim dyndającym między nogami.
- Nie wszyscy z nas zostali tak hojnie obdarzeni przez producenta, Nines.
- Nie da się ukryć – RK spojrzał wymownie w dół na małego Gavina, który wrócił już do swoich normalnych rozmiarów, wyczerpany podwójnym występem.
Większy Gavin walnął go pięścią w ramię i syknął. Bolało. Zapomniał, że RK to praktycznie chodzący czołg.
- Zamówiłem kilka różnych wersji – dodał RK.
Gavin zaczął się uśmiechać, ale nagle go zmroziło.
- Zaraz. Poprosiłeś techników CyberLife o strapony?
- I kilka innych rzeczy, tak.
- Jezus – Reed opadł na wznak i zasłonił twarz obiema dłońmi. – Kamski nie da mi żyć.
- Był bardzo pomocny przy wyborze – dobił go RK. Pieprzony sadysta.
Tyłek rwał coraz bardziej. W końcu Gavin stęknął z irytacją i zwlókł się z łóżka. Idąc pod prysznic, czuł na sobie wzrok RK, postarał się więc nie kuśtykać za bardzo, choć nie było to łatwe. Jasny gwint, RK zrobił mu chyba z dupy tunel kolejowy.
Na pralce znalazł brakujący ekwipunek androida. Przez bardzo długą chwilę wpatrywał się w niego nabożnie i z lekkim przestrachem. Komponent był dużo, dużo większy niż Gavin zapamiętał. RK włożył w niego to coś? To coś się w nim zmieściło? Nie przemieszało mu organów wewnętrznych, nie zrobiło z nich zupy-krem à la Andronikov? Na sam widok robiło mu się słabo, choć jednocześnie czuł iskierki dumy.
Odłączony od systemów maskujących androida komponent był czarny, matowy, na wpół organiczny, na wpół industrialny, niczym z fantazji H. R. Gigera. Osadzony był na płaskiej, nieco tylko zaokrąglonej płytce, którą RK zapewne podpinał do swojego podbrzusza. Podczas bliższej obserwacji Gavin dostrzegł biegnące po jego powierzchni półprzezroczyste „żyły”, którymi zapewne dopływało zasilające komponent thirium.
Reed wziął szybki prysznic, nie spuszczając wzroku z komponentu. Nadal miał wrażenie, jakby usiadł na kaktusie, ale nie mógł przestać myśleć o tym, co jeszcze RK sobie pozamawiał.
Macki. Kurwa. Pierdolone macki. Gavin nie wiedział, czym sobie zasłużył na taki podarunek od losu, ale nie zamierzał narzekać.
Może uda mu się przekonać RK, żeby przechowywał swoje dodatkowe atrybuty tutaj. Dla wygody, oczywiście. Nie dlatego, że Gavin może miałby ochotę robić z nich użytek, gdyby sam RK nie był dostępny.
Kiedy wrócił do sypialni, RK miał zamknięte oczy.
- Długo ci to zajęło. Zacząłem się już obawiać, że wolisz towarzystwo mojego nowego atrybutu niż moje.
- Skurwiel z ciebie, wiesz? Mówiłem, żebyśmy zaczęli od mniejszego rozmiaru.
- Kondom od oficer Chen wytrzymał. Uznałem, że ty nie okażesz się delikatniejszy – odparł RK bez cienia skruchy. – Wnosząc po tym, jak zgrabnie wskoczyłeś na łóżko, nie masz większych problemów z chodzeniem.
Gavin westchnął. Powinien się wściec. Powinien być wściekły już od kilku godzin. Zamiast tego po raz pierwszy w życiu myślał, że może warto dać szansę innym emocjom. W końcu to od niego RK miał się uczyć. Gavin był teraz odpowiedzialny za proces uczłowieczania swojego androida, sam też powinien się więc uczłowieczyć. Dać przykład.
- Długo trzeba czekać na te nowe komponenty? – spytał, układając się do zasłużonego snu.
- Nowe są robione na zamówienie. Zapewne będą gotowe w ciągu kilku tygodni. Komponenty usunięte przez Andronikova będą do odbioru w czwartek.
- Macki? – wymruczał Gavin, zamykając oczy.
- Macki, Gavin.
- Mhmmm.
Gavin wciąż nienawidził maszyn, i to z dozgonną wzajemnością. Nie spodziewał się, że jego odkurzacz nagle zacznie go kochać.
Całe szczęście, że RK nie był już tylko maszyną.
Chapter 14: OGŁOSZENIE, NIE DODATKOWY ROZDZIAŁ (do skasowania później)
Chapter Text
Na moim aktualnym tumblrze jest ogłoszenie dotyczące tego fika. Mam dwa profesjonalnie wydane egzemplarze do sprzedania, szczegóły tutaj :)
Btw, planuję też wydanie antologii fików Reed900, więc gdyby ktoś był zainteresowany, to proszę o kontakt, zamówię odpowiednią liczbę egzemplarzy. Można na tumblrze, można gdzieś tutaj w komentarzach.
edit: jeśli ktoś jest zainteresowany dodrukiem Termosa, to proszę się zgłaszać tutaj albo na tumblrze :)
Pages Navigation
LoboBathory on Chapter 1 Sun 29 Jul 2018 07:17AM UTC
Comment Actions
carrionofmywaywardson on Chapter 1 Sun 29 Jul 2018 09:28AM UTC
Comment Actions
LoboBathory on Chapter 1 Sun 29 Jul 2018 10:16AM UTC
Comment Actions
carrionofmywaywardson on Chapter 1 Sun 29 Jul 2018 10:29AM UTC
Comment Actions
LoboBathory on Chapter 1 Sun 29 Jul 2018 01:03PM UTC
Comment Actions
carrionofmywaywardson on Chapter 1 Sun 29 Jul 2018 01:16PM UTC
Comment Actions
GimmeCoffee on Chapter 1 Tue 31 Jul 2018 10:35PM UTC
Comment Actions
carrionofmywaywardson on Chapter 1 Tue 31 Jul 2018 11:06PM UTC
Comment Actions
estullefavric on Chapter 1 Tue 31 Jul 2018 11:09PM UTC
Comment Actions
carrionofmywaywardson on Chapter 1 Tue 31 Jul 2018 11:22PM UTC
Comment Actions
szpetota on Chapter 1 Wed 01 Aug 2018 09:12AM UTC
Comment Actions
carrionofmywaywardson on Chapter 1 Wed 01 Aug 2018 10:13AM UTC
Comment Actions
WinchesterBurger on Chapter 1 Wed 01 Aug 2018 09:13PM UTC
Comment Actions
carrionofmywaywardson on Chapter 1 Wed 01 Aug 2018 10:20PM UTC
Comment Actions
WinchesterBurger on Chapter 1 Thu 02 Aug 2018 01:59PM UTC
Comment Actions
Vitia on Chapter 1 Fri 03 Aug 2018 10:26PM UTC
Last Edited Fri 03 Aug 2018 10:26PM UTC
Comment Actions
carrionofmywaywardson on Chapter 1 Fri 03 Aug 2018 10:53PM UTC
Comment Actions
chesterfilg on Chapter 1 Tue 07 Aug 2018 02:03PM UTC
Comment Actions
carrionofmywaywardson on Chapter 1 Tue 07 Aug 2018 04:49PM UTC
Comment Actions
gavinsdick (Guest) on Chapter 1 Sun 19 Aug 2018 10:09PM UTC
Comment Actions
carrionofmywaywardson on Chapter 1 Sun 19 Aug 2018 10:40PM UTC
Comment Actions
gavinsdick (Guest) on Chapter 1 Mon 20 Aug 2018 11:46AM UTC
Comment Actions
Nayru on Chapter 1 Sun 26 Aug 2018 09:01PM UTC
Last Edited Sun 26 Aug 2018 09:02PM UTC
Comment Actions
carrionofmywaywardson on Chapter 1 Sun 26 Aug 2018 09:53PM UTC
Comment Actions
Nayru on Chapter 1 Sun 26 Aug 2018 10:45PM UTC
Comment Actions
carrionofmywaywardson on Chapter 1 Mon 27 Aug 2018 01:15PM UTC
Comment Actions
Shivunia on Chapter 1 Tue 28 Jan 2020 02:22PM UTC
Comment Actions
carrionofmywaywardson on Chapter 1 Tue 28 Jan 2020 11:29PM UTC
Comment Actions
Shivunia on Chapter 1 Wed 29 Jan 2020 11:13PM UTC
Comment Actions
sylduda on Chapter 1 Sat 26 Dec 2020 01:34AM UTC
Comment Actions
carrionofmywaywardson on Chapter 1 Sat 26 Dec 2020 11:06AM UTC
Comment Actions
Foranzo on Chapter 1 Fri 18 Jul 2025 08:13PM UTC
Comment Actions
carrionofmywaywardson on Chapter 1 Sat 19 Jul 2025 07:42AM UTC
Comment Actions
Foranzo on Chapter 1 Sun 20 Jul 2025 06:36PM UTC
Comment Actions
MrsRoseraie on Chapter 2 Fri 31 Aug 2018 09:43PM UTC
Comment Actions
carrionofmywaywardson on Chapter 2 Fri 31 Aug 2018 10:01PM UTC
Comment Actions
Nayru on Chapter 2 Fri 31 Aug 2018 10:24PM UTC
Comment Actions
carrionofmywaywardson on Chapter 2 Fri 31 Aug 2018 10:57PM UTC
Comment Actions
SourWolf_Cas on Chapter 2 Sat 01 Sep 2018 01:52AM UTC
Comment Actions
carrionofmywaywardson on Chapter 2 Sat 01 Sep 2018 08:46AM UTC
Comment Actions
Andzia267 on Chapter 2 Sat 01 Sep 2018 10:07PM UTC
Comment Actions
carrionofmywaywardson on Chapter 2 Sat 01 Sep 2018 10:42PM UTC
Comment Actions
mimimimmimi on Chapter 2 Sat 01 Sep 2018 10:16PM UTC
Comment Actions
carrionofmywaywardson on Chapter 2 Sat 01 Sep 2018 10:48PM UTC
Comment Actions
mimimimmimi on Chapter 2 Sun 02 Sep 2018 08:11PM UTC
Comment Actions
imverymuchgay on Chapter 2 Sun 02 Sep 2018 05:45PM UTC
Comment Actions
carrionofmywaywardson on Chapter 2 Sun 02 Sep 2018 07:29PM UTC
Comment Actions
Leniam on Chapter 2 Mon 03 Sep 2018 05:53AM UTC
Comment Actions
carrionofmywaywardson on Chapter 2 Mon 03 Sep 2018 11:18AM UTC
Comment Actions
chesterfilg on Chapter 2 Tue 04 Sep 2018 09:52AM UTC
Comment Actions
carrionofmywaywardson on Chapter 2 Tue 04 Sep 2018 11:08AM UTC
Comment Actions
Pages Navigation