Actions

Work Header

Termodynamiczny, nieklasyczny i statystyczny

Summary:

Reed nie cierpi maszyn. Z wzajemnością.

Notes:

Tytuł zainspirowany "Cyberiadą". Tymi słowami Trurl i Klapaucjusz opisali stworzonego przez siebie Demona Drugiego Rodzaju - maszynę zdolną wyekstrahować informacje z przypadkowych ruchów cząsteczek powietrza. Pasowało mi to do RK900.

Po prostu chciałam dać nawiązanie do Lema, bo kocham XD

Edit: Mamy przekład na angielski :D

Chapter 1: W którym wszystkoniszcząca kula armatnia trafia w nieporuszony słup

Chapter Text

 

 

Ten dzień od samego początku był tak gówniany, jak to tylko możliwe.

Budzik wyrwał Reeda z błogiego snu o czwartej, co było z jego strony czystym kurewstwem, jako że Reed nastawił go na szóstą. Za oknem już coś świergoliło radośnie i w irytująco nieregularnym rytmie, ćwir-ćwir, przerwa, ćwiiiir-ćwir, ćwir, długa przerwa, ĆWIIIIIIIIIR, jakby pieprzony pierzasty jebus starał się przekazać Reedowi Morse'em, jak bardzo ma go w dupie. Po kilku minutach klęcia w poduszkę Reed uznał własną przegraną, zwlókł się z łóżka i, wciąż klnąc, udał się wysikać. Kopnięciem wybudził uśpioną roombę - jeśli on nie mógł spać, to nikt nie będzie. Roomba pisnęła mechanicznie i powoli rozpoczęła swoją ustaloną trasę.

Lustro w łazience ukazało Reedowi twarz, która zdecydowanie nie dostała wystarczająco dużo upiększającego snu. Reed zrobił do niej kilka min, po czym pokazał jej środkowy palec i sięgnął po szczoteczkę do zębów. Równie dobrze mógł zacząć dzień roboczy, skoro dospanie do szóstej nie wchodziło już w grę. 

Mniej więcej w połowie szorowania szczoteczka warknęła głośniej i wyskoczyła Reedowi z dłoni, przedtem jednak posyłając mu elektrycznego kopniaka w zęby.

- Jasna kurwa dupa psiakrew - zaklął detektyw, opluwając lustro pastą. Szczoteczka buczała na niego złowrogo z umywalki. Reed wyszarpnął jej kabel z gniazdka i obrzucił szczoteczkę podejrzliwym spojrzeniem, masując dłonią wciąż mrowiącą szczękę.

Zarost na jego policzkach przekroczył już fazę papieru ściernego i nieubłaganie zmierzał ku etapowi drucianej szczotki. Reed przez moment kontemplował opcję zrezygnowania z golenia na dobre - zawsze to jeszcze jeden znak szczególny odróżniający go od Elijah - ale po namyśle ją odrzucił. Jeszcze tego brakowało, żeby Anderson ubzdurał sobie, że Reed próbuje się do niego upodobnić. Jeden zarośnięty gbur na komisariacie wystarczy.

Opcja powróciła jako możliwość ze zdwojoną siłą, kiedy ostrze maszynki gładko przycięło mu zarost wraz z kawałkiem podbródka.

- Do kurewskiego chuja! - wrzasnął Reed. Cisnął warczącą golarkę do wanny, gdzie wciąż włączone urządzenie zaczęło wirować w kółko, rysując emalię i zachlapując ją kremem do golenia i krwią. Reed zalał maszynkę wodą i patrzył z mściwą satysfakcją, jak chmura bąbelków wytwarzana przez wibrujący silniczek staje się coraz mniejsza. W końcu maszynka umilkła, wypuszczając z siebie ostatni żałosny bąbelek. Reed zostawił ją w wodzie i opuścił miejsce zbrodni w humorze niegodnym obrońcy prawa i porządku.

Dobry humor nie trwał długo, bo w drodze do sypialni Reed niemal skręcił sobie kark, potykając się o zamarłą na środku pokoju roombę. Pojedynczy okokształtny czujnik na karapaksie odkurzacza świecił złowrogim czerwonym blaskiem. Reed uniósł nogę do ponownego kopnięcia, ale odkurzacz nagle sapnął i powrócił do życia, przez co Reed stracił równowagę i wylądował z głośnym łupnięciem na podłodze. Roomba trąciła go parę razy w kolano, po czym pisnęła niecierpliwie i objechała go powoli, by kontynuować zjadanie kurzu.

Reed pozostał rozwalony na podłodze, wpatrując się tępym wzrokiem w sufit. Wstał dopiero, kiedy roomba powróciła i zaczęła trykać go w głowę.

Jakoś nie miał ochoty włączać maszynki do kawy, więc zadowolił się sokiem z ręcznie wyciśniętych pomarańczy. Połknął garść płatków cynamonowych, popił je mlekiem prosto z lodówki i wyszedł z mieszkania, narzucając na siebie wytartą skórzaną kurtkę.

Nie zdążył nawet wsiąść do samochodu, kiedy komórka rozjazgotała mu się w kieszeni klasyczną nutą. Nie przypominał sobie, żeby dla kogokolwiek ustawiał YMCA jako dzwonek.

- Co jest - warknął do słuchawki.

- Róg Buchanan i Bangor, Anderson i jego robot są już na miejscu - Chen jak zwykle nie zwracała uwagi na rzeczy tak banalne jak powitanie czy polityczna poprawność. Między innymi za to ją lubił. Ale nie o szóstej rano i zdecydowanie nie przed pierwszym kubkiem kawy.

- Co jest - powtórzył Reed.

- Jeden trup, możliwe że dwa, ale nie mam jeszcze najnowszego raportu.

- Anderson i jego puszka śrubek poradzą sobie sami, ja mam, kurwa, własną robotę. Powiedz Fowlerowi, żeby się po…

- Jesteś na głośnomówiącym, Reed. Właśnie sam mu to powiedziałeś.

- Jasna kur…

Chen się rozłączyła, a Reed ze złością cisnął komórkę na tylne siedzenie. Miał niemiłe wrażenie, że nad jego awansem zawisły właśnie czarne chmury.

Anderson i jego przemądrzały RK800 rzeczywiście byli na miejscu. Porucznik przepytywał świadków, zerkając co jakiś czas na androida, który analizował miejsce zbrodni. Ilekroć Connor podnosił dłoń do ust, Anderson przerywał przesłuchanie, by krzyknąć:

- A, a, a!

- To najszybszy sposób na uzyskanie wyników, poruczniku - westchnął w końcu android z lekką irytacją w głosie. - Nie rozumiem, dlaczego jest pan tak przeciwny korzystaniu z moich umiejętności, w które zostałem przecież wyposażony właśnie po to, aby pomagać w śledztwie.

- Jestem przeciwny, bo nie jesteś jedyną osobą, która będzie miała te próbki na języku - odparł Anderson półgłosem.

- Eww - powiedział Reed, kiedy dotarł do niego sens słów porucznika. Hank zaklął i odszedł szybkim krokiem, spłoniony niczym panna młoda.

- Dzień dobry, detektywie Reed - RK skinął głową i uśmiechnął się uprzejmie. Czy Reedowi się zdawało, czy policzki androida były nieco bardziej błękitne niż zwykle? - Połowa pańskiej twarzy jest nieogolona, wiedział pan o tym? Poziom stresu…

- Pierdol się - przywitał się Reed. - Co tu mamy?

Skupienie się na śledztwie było niemal niemożliwe w towarzystwie dwóch współpracowników robiących do siebie maślane oczy, ale uporali się z tym zadziwiająco szybko, głównie dzięki temu, że RK zdołał jednak przeanalizować materiał dowodowy, kiedy Anderson na niego nie patrzył. Reed musiał przyznać, choć bardzo niechętnie, że praca z androidem-detektywem miała swoje korzyści. W ciągu kilkunastu minut znaleźli motyw, dowody i najbardziej prawdopodobnego sprawcę, nieźle jak na początek dnia.

Kiedy RK podziękował mu za współpracę i poinformował, że aresztowaniem zajmą się on i Anderson, Reeda nagle ogarnęła podejrzliwość, która tylko wzrosła, gdy porucznik i android wymienili szybkie spojrzenia. Po cholerę Fowler go tu wysłał? Para policjantów na jedno śledztwo w zupełności wystarczy, przynajmniej dopóki nie pojawią się komplikacje. W tym przypadku sprawa była raczej oczywista i absolutnie nie wymagała zaangażowania Reeda.

Detektyw bez słowa wrócił do samochodu - no dobrze, z jednym wycedzonym pod nosem “kurrrw!”. Bardzo nie podobał mu się pożegnalny wyszczerz Andersona.

Mijani w recepcji koledzy rzucali mu podobne uśmiechy. Reed miał coraz gorszy humor. Nie udało mu się nawet dojść do własnego biurka, bo z biura kapitana rozległo się:

- REED, DO MNIE.

Mamrocząc przekleństwa i rzucając tęskne spojrzenie na automat z kawą, Reed skręcił w prawo i wspiął się po schodkach do gabinetu Fowlera.

Fowler obrzucił go niechętnym spojrzeniem znad sterty dokumentów. Kapitan reagował tak na każdego, więc Reed nie wziął tego do siebie.

- Przydzielam ci partnera - oświadczył Fowler bez ogródek. - Za długo już pracujesz w pojedynkę.

- W pojedynkę lepiej mi się pracuje. - Obaj dobrze wiedzieli, że powodem, dla którego Reed nie miał partnera był fakt, że większość policjantów go nie znosiła. Znaczna część dyscyplinarnych wpisów do jego akt pochodziła od byłych partnerów. Niemal równie znaczna od świadków i podejrzanych, którym nie podobał się sposób, w jaki ich przesłuchiwał. Reed miał to w dupie. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby nie rozwiązał przydzielonej mu sprawy, a że zawdzięczał to kilku złamanym nosom? Lepsze to niż branie łapówek.

- Mam to gdzieś, Reed. Wymagają tego względy bezpieczeństwa i zwykły zdrowy rozsądek, którego najwyraźniej ci brakuje, więc musisz zdać się na mój. Znalezienie ci partnera na tym posterunku było niemożliwe, dobrze wiesz dlaczego. 

Reed jedynie uniósł brew.

- Więc musiałem trochę pokombinować - ciągnął Fowler z niepokojącą satysfakcją w głosie. - Na szczęście cwaniaczki z CyberLife zapałali chęcią odkupienia swoich win i pośpieszyli mi z pomocą.

- Nie - powiedział słabo Reed.

- Tak. Przysłali go dzisiaj rano na egzamin i wypełnianie papierów. Właśnie skończyliśmy odprawę. To udoskonalony model RK, szybszy, silniejszy i odporniejszy od poprzedniego. Co ciekawe, z jakiegoś powodu jest też odporny na dewiację. Jestem pewien, że CyberLife miało co do niego jakieś paskudne plany, ale decyzja senatu im je pokrzyżowała. Jak by nie było, zaoferowali nam go do pomocy, a ja go przyjąłem. - Fowler odchylił się w krześle i z wyraźnym zadowoleniem obserwował poczerwieniałego ze złości detektywa. - To pozbawiona emocji maszyna, więc będzie dla ciebie idealnym partnerem, Reed. Świat się zmienia. Dostosuj się. To rozkaz. I ogól się, do jasnej cholery. To instytucja państwowa, nie cyrk.

- Ale…

- Won - przerwał mu Fowler i wrócił do swoich papierów.

Reed zmełł w zębach przekleństwo i opuścił gabinet. Wiele by dał, żeby drzwi z kuloodpornego szkła dały się nadkruszyć przy ich trzaśnięciu.

Już z daleka dostrzegł czekającego przy jego biurku androida, wyprostowanego i sztywnego niczym, nie przymierzając, chuj. Od Connora odróżniał go przede wszystkim uniform - ciemne dżinsy i biało-czarna marynarka wykończona u góry idiotyczną stójką zamiast kołnierza, przez co przywodziła na myśl mundury z filmów o Ilsie, suce SS. Android odwrócił się na dźwięk jego kroków i Reed zacisnął zęby na widok znajomej, wkurzająco ugrzecznionej twarzy.

- Dzień dobry, detektywie Reed. Jestem RK900, numer seryjny 313 248 317-87, i zostałem panu przydzielony jako pański partner.

- Zajebiście - mruknął Reed. Z bliska przekonał się, że "udoskonalony model" był wyższy od RK800 o dobrych kilka centymetrów, co czyniło go wyższym od Reeda o prawie całą głowę. Jeszcze jeden powód, by go nie lubić, jakby innych było mało. Reed opadł ciężko na krzesło. RK900 nadal stał.

- Będziesz tak nade mną stał jak idiota? - warknął w końcu detektyw. - Przynieś mi lepiej...

- Pańska kawa, detektywie Reed - przerwał mu android i w jednej chwili przed Reedem stał plastikowy kubek pełen parującej kawy. 

- Co do cholery... Skąd to wytrzasnąłeś?

- Z automatu, kiedy pan rozmawiał z kapitanem. Chciałem, aby nasza współpraca zaczęła się w jak najlepszy sposób.

- Lizus - mruknął Reed, ale sięgnął po kubek.

Nie zdążył go podnieść, bo jego nadgarstek nagle znalazł się w mocarnym ucisku bladych palców.

- Co jest...

RK900 pochylił się nad nim, patrząc na niego chłodnymi niebieskimi oczami - kolejny szczegół, który odróżniał go od Connora. Najgorsze było to, że twarz androida wcale się nie zmieniła - RK wciąż był lekko uśmiechnięty, a jego głos uprzejmy, a nawet przyjazny.

- Detektywie Reed - powiedział uśmiechnięty android. - Współpraca przebiega najlepiej, kiedy partnerzy traktują się z szacunkiem. Przyniosłem panu kawę, aby zyskać pański. Co pan zrobi, aby zyskać mój?

Reed poczuł, że oblewa go zimny pot. Czy Fowler nie wspominał, że ten egzemplarz nie jest dewiantem? Czy takie zachowanie było zgodne z jego programem? Co do diabła... Lodowate oczy zdawały się go hipnotyzować i Reed nie chciał dłużej w nie patrzeć, ale za nic nie mógł wyrwać ręki z palców zaciśniętych na niej niczym imadło.

RK900 uniósł wyczekująco brew. Z potwornym zażenowaniem Reed uświadomił sobie, że spora ilość jego krwi spłynęła właśnie w dolne regiony jego ciała. Co. Do. Diabła.

- Dzięki za kawę - wycedził.

Android uśmiechnął się szerzej i wypuścił go.

- Nie ma za co, detektywie Reed. Przewiduję, że nasza współpraca będzie przebiegała wzorcowo i dostarczy nam obu wielu niezapomnianych wrażeń. - RK900 usiadł przy sąsiednim biurku i zajął się przeglądaniem raportów.

Reed podniósł kubek i wziął pierwszy łyk kawy tego dnia.

Była irytująco doskonała.